6148
Szczegóły |
Tytuł |
6148 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6148 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6148 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6148 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
W�adys�aw Stanis�aw Reymont
Sprawiedliwie
I
Noc by�a przedwiosen-na - marcowa, noc pe�na deszcz�w, zimna i wichr�w.
Lasy sta�y pokurczone i odr�twia�e, przemokni�te do szpiku; chwilami wstrz�sa� nimi dreszcz lodowaty, bo si�
trz�s�y febrycznie i jakby trwog� ogarni�te
rozwija�y ga��zie, o�rz�sa�y si� z wody, szumia�y ponuro, zaczyna�y siec ciemno�ci i oszala�e b�lem marzni�cia -
wy�y dzik� pie�� katowanych bezlito�nie.
Chwilami pola�y wa� mokry �nieg i jakby przycisza� wszystko i mrozi�, �e lasy milk�y i opuszcza�y si�
bezw�adnie, i cich�y - tylko wskro� mrok�w, wskro�
puszcz wskr� tych pni pot�nych, oniemia�ych nagle, wl�k� si� jaki� cichy a bolesny j�k lub zrywa� si� ostry,
przera�aj�cy krzyk marzn�cego ptaka i suchy
trzask spadaj�cego po ga��ziach cia�a.
To zn�w przychodzi� wiatr, milczkiem czo�ga� si� w ciemno�ciach i rzuca� si� z furi� na lasy, wilgotnymi k�ami
w�era� si� w g��bie, topi� �niegi, obrywa�
ga��zki, �ama� g�ste podszycia i z wyciem triumfu tarza� si� po polanach, i miota� borem jakby k�p� trzcin
wiotkich - a wtedy z g��bin nocy, z tych przera�aj�cych
pustek przestrzeni wyczo�giwa�y si� ogromne, brudne chmury, podobne do rozwichrzonych a przegni�ych
stog�w siana, opada�y na lasy, czepia�y si� wynios�o�ci,
okr�ca�y podartymi strz�pami drzewa, dusi�y je w ohydnym u�cisku i m�y�y zimnym, nieustannym deszczem,
przenikaj�cym nawet kamienie.
Noc by�a straszna: drogi puste i zalane b�otem pomieszanym z resztkami �nieg�w; wsie ciche, jakby wymar�e,
pola martwe, sady bezlistne i pokurczone, rzeki
w kajdanach lod�w - nigdzie cz�owieka, nigdzie g�osu �ycia - jeno ogromne kr�lowanie nocy.
W jednej tylko karczmie Przy��ckiej b�yska�o ma�e �wiate�ko.
Karczma sta�a w�r�d las�w, na rozdro�u; poza ni� na zboczu g�ry majaczy�o kilka cha�up, a dooko�a sta�
pot�ny, czarny b�r.
Jasiek Winciorek wysun�� si� ostro�nie z g�szcz�w na drog� i dojrzawszy migoc�ce �wiate�ko chy�kiem
podszed� do okna. D�ugo sta� bezradnie, rozgl�da� si�
po wn�trzu karczmy, nas�uchiwa�, to rzuca� strwo�one spojrzenia dooko�a, nie wiedzia�, co pocz��; - ba� si�
wszystkiego tak, �e si� ju� cofn�� od okien,
ju� zrobi� kilka krok�w ku lasom, ale zawia� wiatr i takim zimnem go przej��, i� ch�opak zacz�� si� trz��� w
sobie, wi�c si� zawr�ci�, prze�egna� i wszed�
do karczmy.
Karczma by�a wielka; czarny pu�ap wisia� nad glinian� pod�og� i. przyciska� pokrzywione �ciany, odarte z
wapna, przeci�te dwoma okienkami na wp� o�lep�ymi,
zapchanymi s�om�.
Na wprost okien za grub� drewnian� krat� sta� szynkwas, bokiem przyparty do wielkich beczek, na kt�rych
kopci�a si� czerwonawo lampka naftowa. Izb� zalega�
g�sty mrok, roz�wietlany b�yskami ognia dogasaj�cego na wielkim, staro�wieckim kominie, przy kt�rym
roz�o�y�a si� jaka� para dziadowska. W drugim k�cie,
prawie ciemnym, majaczy�o kilkana�cie os�b, zbitych w kup� i co� tajemniczo szepcz�cych. Przed szynkwasem
sta�o dw�ch ch�op�w; jeden �ciska� butelk� w
gar�ci, a drugi podstawia� kieliszek, przepijali g�sto do siebie i kiwali si� sennie.
T�usta, czerwona dziewka chrapa�a za kratami, oparta o beczki.
Zapach w�dki, pomieszany z zapachem rozmi�k�ej gliny i przemokni�tych szmat, rozw��czy� si� po karczmie.
Chwilami taka cisza opada�a na izb�, �e s�ycha� by�o szum lasu, brz�czenie deszczu po szybach i trzask
�wierkowych ga��zek w kominie, a wtedy niskie drzwi,
ukryte za kratami, otwiera�y si� ze skrzypem i wygl�da�a z nich stara, siwa g�owa �yda, ubranego w modlitewne
szaty i �piewaj�cego p�g�osem; a za nim
ja�nia�a o�wietlona �wieczkami izba, z kt�rej razem z szabasowymi zapachami bucha� przyciszony odg�os
monotonnych, smutnych �piew�w.
Jasiek wypi� kilka kieliszk�w jeden po drugim i gryz� zapami�tale suche, zaple�nia�e bu�ki, ci�gn�ce si� w
z�bach jak rzemie�, przegryzaj�c je �ledziem
i pilnie bacz�c na drzwi, to na okno, a jeszcze pilniej �owi�c wszystkie szemrz�ce w karczmie g�osy.
- �eni�, nie psiekurki, �eni� si� nie b�d�! - krzykn�� naraz ch�op, trzasn�� butelk� o szynkwas i splun�� a� na
plecy dziada siedz�cego przy kominie.
- A �eni� si� musisz abo pieni�dze odda�! - szepn�� drugi.
- Loboga, ty�a pinindzy! Jewka, kwaterk� �pritu, ja p�ac�!
- Pieni�dz wielga rzec - baba wi�ksza...
- Nic, psiekurki, �eni� si� nie b�d�, wyprzedani si� zapo�ycz�, pieni�dze oddom, a �eni� si� nie b�d� z t� za
powietrzon�.
- Napij no si� do mnie, Antek, coc rzekn�...
- Ju� wy mnie nie ocyganicie. Podzia�em nie, to nie a jak co - to uciekn� cho�by do Erezylii, ano, z tym lud�mi,
na kraj �wiata...
- G�upi�! napij no si� do mnie, Antek, co� rzekn�.
Przepili du siebie po razy kilka i zacz�li ca�owa� si� na przemian i zmilkli, bo dziecko zap�aka�o w drugim k�cie,
a pomi�dzy cicho i trwo�nio siedz�c�
gromad� ruch si� jaki� zrobi�.
Wysoki, suchy ch�op wynurzy� si� z ciemno�ci i wyszed� z karczmy.
Jasiek przysun�� si� do ognia, bo zi�b go przejmowa do ko�ci, �ledzia nadzia� na patyk i zacz�� go przypieka� na
w�glach.
- Odsu�cie no si� �dziebko - szepn�� do dziada, kt�ry boso nogi trzyma� na torbach, a cho� by� ca�kiem �lepy,
suszy� przy ogniu przemokni�te onuce i wci��
po cichu rozmawia� z bab�, 'zaj�t� przygotowywaniem jad�a dok�adaniem ga��zek pod denarek, na kt�rym sta�
garnek Ja�kowi ciep�ej si� zrobi�o, a z jego
kapoty sz�a para jakby z cebra z gor�c� wod�.
- Niezgorzy�ta zmi�kli! - szepn�� dziad poci�gaj�c nosem.
- Przecie - szepn�� i drgn�� gwa�townie; drzw skrzypn�y, ale to wszed� ten chudy ch�op i zacz�� co� p�g�osem
opowiada� gromadzie kupi�ccj si� do niego.
- Nie wiecie, kto to? - szepn�� Jasiek tr�caj�c dziada w r�k�.
- Tamte! a kto? G�upie, jad� do Brazylii - odrzek� spluwaj�c.
Jasiek ju� si� nie odezwa�, suszy� si� i raz po raz wodzi� oczami po karczmie, po ludziach, kt�rzy, targani jakim�
niepokojem, to m�wili coraz g�o�niej,
to milkli nagle i co chwila kto� z nich wychodzi� z karczmy i powraca� natychmiast.
Z alkierza szerzy�y si� coraz monotonniej g�osy �piew�w, a� jaki� wychudzony pies wype�zn�� sk�dci� do ognia
i zacz�� warcze� na dziad�w. Dosta� kijem,
a� zaskowycza� z b�lu, po�o�y� si� na �rodku izby i �a�osnym, g�odnym wzrokiem patrzy� na par� unosz�c� si�
nad garnkiem.
Ja�kowi by�o coraz cieplej, zjad� �ledzia i reszt� bu�ek, ale r�wnocze�nie poczu�, �e je�� chce mu si� teraz
jeszcze sro�ej. Obmaca� kieszenie drobiazgowo
i nie znalaz�szy ani grosza skuli� si� tylko i bezmy�lnie zapatrzy� w garnek i w czerwone p�omyki ognia.
- Chce si� warn je��, co? - zagadn�a baba po chwili.
- I... �dziebko mi ta w brzuchu kruczy...
- Kto to? - zapyta� dziad po cichu kobiety.
- Nie b�j si�, nie da ci z�ot�wki abo i grosika... mrukn�a z�o�liwie.
- Gospodarz?
- Taki jak i ty, ze �wiata! - szepn�a zdejmuj�c garnek z denarka.
- Ino ludzie dobre s� ze �wiata... zwierz abo druga �wynia ze chliwa... H�?... - szturgn�� Ja�ka kijem.
- Prawda, prawda - odpowiedzia� ch�opak bezmy�lnie.
- Co� macie na w�tpiach, tak miarkuj�... - szepn�� dziad po chwili.
- A boga� tam me mam...
- Pan Jezus zaw�dy mawia�: jake� g�odny - jedz; jake� spragniony - napij si�, a jake� cierzpi�cy - nie gadaj!
Jasiek podni�s� zn�kane, pe�ne �ez oczy na dziada.
- Zjedzcie �dziebko, dziadowska to potrawa, ale warn pundzie na zdrowie, zjedzcie... - prosi�a baba nalewaj�c
mu spor� porcj� na jak�� skorup�. Wyci�gn�a
z torby kawa� razowego chleba i podsun�a nieznacznie, a potem, gdy si� do jad�a przysun�� bli�ej, kiedy ujrza�a
jego twarz strasznie wyn�dznia��, szar�
i jakby odart� z cia�a, tkn�a j� taka lito��, �e wydoby�a kawa� kie�basy i po�o�y�a mu na chlebie.
Jasiek oprze� si� g�odowi nie m�g� ani zaproszeniom, wi�c jad� �apczywie, rzucaj�c od czasu do czasu jak��
ko�� psu, kt�ry si� przyczo�ga� do niego i patrzy�
prosz�co.
Dziad s�ucha� d�ugo, a potem, gdy i jemu baba wetkn�a w gar�� garnek, podni�s� �y�k� do g�ry i rzek�
uroczy�cie:
- Jedzcie, cz�owieku. Pan Jezus powiedzia�: dasz biednemu grosz, to ci drugi odda dziesi�tk�... Jedzcie z
Bogiem, cz�owieku...
Jedli w milczeniu.
A w przestanku dziad otar� r�kawem usta i powiedzia�:
- Trzech rzeczy potrza, �eby jad�o posz�o na zdrowie: gorza�ka, s�l i chleb; - daj, babo, gorza�ki!
Napili si� wszyscy troje i jedli dalej.
Jasiek prawie zapomnia� o niebezpiecze�stwie, nie rzuca� ju� trwo�nych spojrze� na karczm� ani na okna i
drzwi. Jad� tylko, nasyca� si� ciep�em, nasyca�
zwolna ten czterodniowy g��d, jaki mu �ar� wn�trzno�ci, uspokaja� si� t� cisz�, jaka zapanowa�a w izbie.
Ch�opi sprzed szynkwasu poszli, a gromada w k�cie, porozk�adana na �awach i mokrej pod�odze, z g�owami na
tobo�kach, drzema�a cicho. Z alkierza tylko dochodzi�
coraz senniejszy szmer �piew�w.
A deszcz pada� wci�� i przecieka� przez dach, bo w kilku miejscach kapa�o z pu�apu i na glinianym toku
tworzy�y si� okr�g�e, grz�skie i l�ni�ce place b�ota.
Czasem wiatr zatrz�s� karczm�, hucza� w kominie, rozrzuca� ogie� i wypycha� dym na izb�.
- Na�ci i tobie, obie�y�wiacie - szepn�a daj�c resztki jad�a psu, kt�ry kr�ci� si� ko�o nich i �ebra� oczami.
- Jak se cz�ek w brzucho co w�o�y, to mu i w piekle niezgorzej - powiedzia� dziad odstawiaj�c pr�ny garnek.
- B�g warn. zap�a� za po�ywienie. - �cisn�� dziada za r�k�, ale ten nie pu�ci� mu jej zaraz, tylko obmacywa�
delikatnie.
- Bez par� rok�w nice�cie r�cami nie robili - mrukn��.
Jasiek zerwa� si� trwo�nie.
- Siadaj, nie b�j si�. Pan Jezus powiedzia�: wszystkie s� sprawiedliwe, kt�re si� boj� Boga i wspomagaj� biedne
sieroty. Nie b�j si�, cz�owieku. Nie Judasz
ci ja ani �yd, ino chrze�cijan sprawiedliwy i biedna sierota...
Zamy�li� si� chwil�, a potem przyciszonym g�osem m�wi�:
- Na trzy rzeczy bacz: by� kocha� Pana Jezusa, nie by� g�odny i dawa� biedniejszemu - a reszta, to samo nic,
paskudny wymys� ludzki... M�dremu potrza o
tym wiedzie�, aby si� nie frasowa� po pr�nicy... Wie si� i to, i tamto, i niejedno... H�! co m�wicie?...
Nastawi� usz�w i czeka�, ale Jasiek nie odrzek� nic, milcza� uparcie, ba� si� zdradzi�, wi�c dziad wydoby�
tabakierk� lubian�, trzepn�� w ni� palcem, za�y�,
kichn�� i poda� ch�opakowi, a nachyliwszy do ognia swoj� ogromn�, o�lep�� twarz zacz�� m�wi� cichym,
monotonnym g�osem:
- Nie jest sprawiedliwie na �wiecie, nie. Po faryzejsku ino wsz�dy, a na urwisa, kto kogo przody przeprze, kto
kogo pr�dzy ocygani, kto kogo pr�dzy zak�y�ni.
Nie tego Pan Jezus chcia� na �wiecie, nie tego. Hale! przyjdziesz do jakiego dworu i czapk� zdejmiesz, i
�piwasz, ja�e gardziel p�ka, i o Jezusie, i o
Marii, i o wszystkich �wi�tych, czekasz - nic; do�o�ysz par� pacierzy do Przemienienia Pa�skiego, czekasz - a
oto ino pieski ochotnie piszcz� do twoich
torb�w i dziewki g�� si� za p�otami; dodajesz jeszcze litani� - wynosz� ci dwa grosze abo sple�nia�� kromk�
chleba! Aby�ta juchy po�lep�y i same jeszcze
dziad�w prosi�y o wspomo�enie. A to po takim modleniu, to me samego gorza�ka kosztuje wi�cej, coby se
gardziel przep�uka�!... - Splun�� ze z�o�ci.
- A bo to drugim lepiej, co? - ci�gn�� zn�w po za�yciu tabaki. - Jantek Kulik, ano ten z D�b�w... wzion
dworskiego prosiaka... my�lisz, �e u�y�? a ju�ci...
chudo jucha by�a kiej pies dworski... ca�� t�usto�� mo�na by�o wytopi� do kwarty gorza�ki... To za to go wzieny i
zas�dzi�y na p� roku siedzie�... I za
co? Za marnego prosiaka! Jakby to swyniak nie by� te� boskim stworzeniem... i jakby to jedni mieli mrze� z
g�odu, kiej drugie maj� wszy�kiego po grdyk�...
A przecie� Pan Jezus powiedzia�: - Co we�mie biedny, to jakby� da� dla mnie samego. Amen! Napijesz si�, co?
- B�g zap�a�, kiej me ju� rozebra�o zdziebko.
- G�upi�! I Pan Jezus pi� na godach. Pi�, to nie grzech: - grzech ino schla� si� kiej swynia, nie wypi�
Bo�ego daru do dna i siedzie� nie m�wi�cy, kiej dobrzy ludzie gadaj�...
- Przypijcie do mnie! - szepn�� z determinacj�.
Dziad przepi� butelk�, a� mu d�ugo bulgota�o w gardle, a podaj�c Ja�kowi rzek� weso�o:
- Pij, sieroto! Na trzy rzeczy ino bacz: by� robi� ca�y tydzie�, pacierz m�wi� w niedziel� i dawa� biednemu a
zbawienie duszne mia� b�dziesz. Cz�owieku,
m�wi� ci, nie mo�esz pi� kusztyczkiem, to napij si� kwart�...
A potem, zamilkli wszyscy.
Baba spa�a z g�ow� zwis�a przy ogniu przygas�ym, dziad wytrzeszcza� zasz�e bielmem oczy na czerwone
w�gielki i raz po raz kiwa� si� zawzi�cie; g�osy i szepty
w k�cie pomilk�y, tylko wiatr coraz silniej uderza� w szyby i wstrz�sa� drzwiami, a z alkierza zrywa�y si� g�osy
�piew�w przepojonych jakby �alem i rozpacz�...
Jasiek by� ju� zupe�nie zmorzony ciep�em i w�dk�, czu� si� tak senny, �e wyci�gn�� nogi przy ogniu i mia�
nieprzepart� ch�� po�o�enia si�... Broni� si�
jeszcze odruchami �wiadomo�ci, odruchami strachu, ale ju� co chwila zapada� w stan zupe�nego odr�twienia, �e
nie pami�ta� o niczym. Tuman rozkoszny, pe�en
ciep�a, blask�w ognia; jakich� s��w dobrych, spokoju i ciszy omracza� go zupe�nie i przejmowa� g��bokim
uczuciem zadowolenia i bezpiecze�stwa.
A czasem si� budzi� nagle, nie wiadomo dlaczego, obrzuca� wzrokiem karczm� i s�ucha� przez chwil� dziada,
kt�ry drzemi�c mrucza�:
- Za wszystkie duszyczki w czy�cu zostaj�ce - Zdrowa� Maria, �aski�...
- Cz�owieku, m�wi� ci, �e dobry dziad mie� powinien: kij z je�em, g��bok� torb� i d�ugi pacierz... - Rozbudzi�
si� i czuj�c Ja�ka oczy na sobie m�wi� ju�
przytomnie.
- S�uchasz, co m�wi stary - to m�wi� ci, napij si� do mnie... i s�uchaj jeszcze. Cz�owieku, m�wi� ci: b�d� m�dry,
ino tego nikomu w oczy nie ciep. Obacz
wszy�ko, ale na wszy�ko b�d� �lepy... �yjesz z g�upim - b�d� od niego g�upszy... z kulawym - nie miej wcale
kulas�w; z chorym - umieraj za niego. Dadz��
grosz... dzi�kuj, jakby za z�ot�wk�... Wyszczuj� ci� psami... ochfiaruj to Panu Jezusowi... Zlej�, kijem... zm�w
pacierz...
Cz�owieku, m�wi� ci: r�b coc radz�, a torby mia� b�dziesz pe�ne, brzuch kiej k�od�, a ca�y �wiat poprowadzisz
na postroncczku kiej g�upiego bydlaka... He!
he! he! nie dzisiejszym cz�owiek, nie; wie si� i to, i tamto, i drugie!... Kto ma pomiarkowanie, jak to �wiat jest,
temu �le nie b�dzie. We dworze pomstuj
na ch�op�w - pewny grosz i och�ap z obiadu; u ksi�dza: na ch�op�w i na dwory pewne dwa i rozgrzeszenie; w
cha�upach na wszystkich a b�dziesz jad� jakby
ze s�onin� i pi� w�dk� z t�usto�ci�... Cz�owieku, m�wi� ci... Za dusz� Juliny. Zdrowa� Maria!... - zacz��
bezwiednie sennym g�osem, chwiej�c si� na �awce...
- �aski� pe�na... Wspom�ta biednego kalek�... zacz�a trzepa� baba podnosz�c przez sen g�ow� z komina.
- Cichoj, g�upia! - krzykn�� budz�c si� nagle, bo drzwi wchodowe g�o�no zatrzeszcza�y i wsun�� si� nimi wysoki,
rudy �yd.
- W drogo, ju� czas! - zawo�a� g�ucho i natychmiast ca�a gromada drzemi�cych zerwa�a si� na nogi; zacz�li si�
ob�adowywa� tobo�ami i ubiera�, kupi�, to
wysuwa� na �rodek izby, to cofa� bez�adnie. Gwar przyciszony, trwo�ny, pe�en akcent�w skarg czy �al�w
zerwa� si� ze wszystkich piersi. S�owa krzy�owa�y
si� gor�czkowo nawo�ywania, szep�y, przekle�stwa, tupania, to zn�w pocz�tki pacierzy m�wionych p�g�osem,
rumor, p�acz dzieci - wszystko to przyciszone,
jakby si�� powstrzymywane, nape�nia�o ponur�, czarn� izb� dziwn� groz� i strachem.
Jasiek przebudzi� si� zupe�nie i, przyci�ni�ty plecami do bok�w stygn�cego komina, przygl�da� si� ludziom
ciekawie, o ile mo�na by�o widzie� ich kontury
w ciemno�ciach.
- Gdzie oni id�? - zapyta� dziada.
- Do Brazylii.
- Daleko?
- Ho! Ho!... Na kraj �wiata, za dziesi�te morze.
- Laczego. Po co? - rzuci� jeszcze ciszej.
- Raz, �e s� g�upie, a drugie, �e s� biedne...
- A znaj� to drog�? - zapyta� zn�w zdumiony ogromnie.
Ale dziad ju� nie odpowiedzia�, szturchn�� bab� kijem, wysun�� si� ku �rodkowi izby, ukl�k� i zacz��
p�aczliwym, �piewnym g�osem:
- Za morze idzieta, za g�ry, za lasy... na kraj �wiata, to niech wam Pan Jezus b�ogos�awi, sieroty! Niech was ta
Cz�stochowska Panienka trzyma, niech waju
wszyscy �wi�ci wspomagaj�, za ten grosz, co go dacie biednemu kalece... Do Przemienienia Pa�skiego Zdrowa�
Maria...
- ...�aski� pe�na, Pan z Tob�... - trzepa�a baba kl�kaj�c obok.
- ...B�ogos�awiona� Ty mi�dzy niewiastami - odpowiedzia�a gromada wysuwaj�c si� na �rodek.
Wszyscy pokl�kli, zerwa�y si� ciche p�acze, g�owy si� pochyli�y, a serca z najwi�ksz� wiar� i pokor� oddawa�y
si� modlitwie. Gor�cy wiew ufno�ci rozpali�
przygas�e oczy i wyn�dznia�e szare twarze ludzi, prostowa� przygi�te ramiona i tak wzmacnia�, �e wstawali od
pacierza silni niezmo�eni.
- Herszlik! Herszlik! - wo�ali na �yda, kt�ry znik� w alkierzu.
By�o im pilno i�� w ten �wiat nieznany, tak straszny przez to, a tak poci�gaj�cy.
By�o im pilno bra� si� za bary z now� dol�, a ucieka� od starej.
Herszlik wyszed�, uzbrojony w �lep� latark�, porachowa� ludzi, kaza� si� im ustawi� w pary, otworzy� drzwi i
ruszyli - jak widmowy zast�p n�dzy, jak sznur
cieni�w okrytych w �achmany, przygarbionych ci�arem tego jutra, do kt�rego szli z moc� nadziei...
Przepadli zaraz w ciemno�ciach i deszczu.
Tylko w mrokach nocy i rozko�ysanych drzew b�ysn�o na chwil� �wiat�o przewodnika, a z szumem las�w, z
po�wistem wichr�w, z ciemno�ci tej nocy strasznaj
dobieg� j�kliwy, prze�zawiony trwog� �piew: ?Kto si� w opiek� odda Panu swemu..."
I rwa� si� w wichurze jak przesmutny j�k umieraj�cych...
- Chudziaki! Sieroty! - szepn�� Jasiek patrz�c za nimi i jaki� dziki �al �ciska� mu dusz� obola��.
Powr�ci� jednak do karczmy ju� ciemnej i oniemia�ej bo dziewka zgasi�a �wiat�o i posz�a spa�, w alkierzu
pomilk�y �piewy, tylko dziad nie spa�, oblicza�
z bab� ja�mu�n�.
- Chuda fara! Dwa z�ote i dwadzie�cia pi�� groszy ca�ej parady... Hm!... niech im ta tego Pan Jezus nie pami�ta,
a wspomaga...
Gada� jeszcze, ale Jasiek ju� nie s�ysza�. Przytuli� si� do wygas�ego komina, okry� si�, jak m�g�, w przeschni�t�
nieco kapot� i zapad� w kamienny sen.
Dobrze po p�nocy obudzi�o go mocne szarpni�cie i �wiat�o skierowane prosto w oczy.
- Hej! Brat! Wstawaj! Kto ty taki?... Pasport u ciebie jest?
Oprzytomnia� natychmiast; dw�ch stra�nik�w sta�o przed nim...
- Pasport u ciebie jest? - zapyta� po raz drugi stra�nik potrz�saj�c nim jak snopem.
Ale za odpowied� Jasiek zerwa� si� na r�wne nogi i trzasn�� go pi�ci� mi�dzy oczy, a� stra�nik pu�ci� litarni� i
zwali� si� w ty�, a Jasiek run�� w drzwi
i wybieg�... Pogna� za nim drugi stra�nik i nie mog�c ju� chwyci�, strzeli�.
Jasiek zachwia� si� nieco... krzykn�� i upad� w b�oto, zle zerwa� si� natychmiast i zgin�� w mrokach lasu.
II
Jasiek ucieka� jak oszala�y, rozbija� si� o drzewa, kaleczy� o krzaki, pada�, podnosi� si� i bieg� gnany strachem bo
mu si� wydawa�o, �e pogo� jest tu�,
�e czuje ju� r�ce chwytaj�ce go za ramiona, �e s�yszy kr�tkie, urywane oddechy za sob�... wi�c dwoi� si�y i gna�
jak wicher, ale �miertelnie zm�czony upad�
w jakie� krzaki i le�a� d�ug czas nieprzytomny prawie...
Rozbudzi� go straszny b�l, jaki nagle poczu� w boku uni�s� si� nieco i oczami pe�nymi strachu, oczami
gonionego zwierz�cia rozgl�da� si� w ciemno�ciach.
Nie zobaczy� nikogo i nie m�g� si� zorientowa�, gdzie si� znajduje doko�a chwia� si� i szumia� ponury b�r,
podszyty g�stym krzakami.
Przy czo�ga� si� do jakiego� drzewa i opad� na ziemi� ze skowytem - bok zabola� go strasznie. Skuli� si� we
dwoje i tak siedzia�, j�cz�c przez zaci�ni�te
z�by. B�l si� pastwi� nad nim, od rany w boku rozchodzi� si� koncentrycznie, promieniowa� i w ka�dy centr, w
ka�dy nerw wbija� mu ostre, niesko�czenie
d�ugie i strasznie piek�ce ig�y... Udar� gar�� mchu i zatyka� sobie ran�, zatamowywa� krew, kt�ra ciep�ym
strumieniem oblewa�a mu bok, czu� j� ju� w butach
nawet.
A co chwila robi�o mu si� tak s�abo, tak dziwnie, �e siedzia� omdla�y, nie wiedz�c o tym, budzi� si� jednak z tej
drzemki �miertelnej, patrzy� przygas�ym
wzrokiem w noc i szepta� przez �zy:
- Jezus! O Jezus Maria!... O Jezus!
A potem nie czu� ju� �adnego b�lu, dr�twia� zwolna, zamra�a� go przenikliwy ch��d i ten deszcz m��cy
nieustannie.
Las wci�� szemra� surowym, strasznym szeptem mroku. A noc wlok�a si� wolno... wolno... strasznie wolno...
Jasiek, wychowany w lasach, zna� si� z. nimi dobrze
i nie ba� si� ich dawniej, ale teraz, na p� �ywy, patrzy� z przera�eniem na olbrzymie majaki drzew. Zwolna
dusza nape�nia�a mu si� groz�, pe�n� zam�tu
nieopowiedzianego i cicho�ci okropnej.
L�k pe�en rozpaczy �ciska� mu serce takim b�lem, �e umiera�, siedzia� bez ruchu, ba� si� poruszy� powiekami,
ba� si� zmieni� kierunek spojrzenia, ba� si�
szepn�� to zbawcze imi�: Jezus. Bo czu� strach i tajemnice doko�a, czu�, �e ta ciemnota straszna przenika przez
niego, zalewa mu dusz�, niszczy j�... A
ten b�r ci�gle co� m�wi� z sob�... j�cza�... czasem krzycza� �a�o�nie... pochyla� si� nad nim... patrzy� jakby...
prostowa� si� gro�nie... pochyla� si�
zn�w ni�ej... ni�ej... tak nisko... �e czu� jaki� lodowaty oddech na twarzy... czu�, �e ga��zie ostre d�b�w, ga��zie
podobne do szpon�w poskr�canych wyci�gaj�
si� ku niemu z ciemno�ci... �e szukaj� go... �e go zaraz rozerw� pomi�dzy siebie...
Wtedy ze strasznym, niemym krzykiem trwogi zapada� w omdlenie. I rozpalony gor�czk� m�zg snu� rozpr�one,
porwane obrazy przypomnie� wi�zienia... Wl�k�
si� wi�ziennym korytarzem... Tak, to wi�zienie z powrotem. Ogl�da� si� i widzia� s/ereg� g��w postrzy�onych,
pochylonych nad warsztatami, kt�re klekota�y
nieustannie.
- Jasiek! Jasiek! - Drgn��, kt�ry� go wo�a� cicho, ale nie m�g� pozna� kt�ry, bo wszyscy, z obawy przed
stra�nikami stoj�cymi przy drzwiach, trzymali g�owy
nisko. Nie, musia� si� przes�ysze�.
Zapatrzy� si� przez szerokie okno na czubki drzew... na nieobj�ty obszar nieba... na dalekie, dalekie kontury
wzg�rz:!... Drgn�� zn�w... A to dzwon na obiad!
Dzwon na kolacj�, dzwon na spoczynek!... Szcz�k kajdan... Ostre twarze dozorc�w z b�yszcz�cymi bagnetami...
Dr�a� na ich widok... Komenda jaka�... nie
dos�ysza�...
Ach! A te noce, te straszne noce w ogromnej sali dawnego refektarza... te noce, w kt�re przychodzi�a t�sknota i
wysysa�a z niego wszystk� krew, wszystkie
si�y, wszystkie �zy... te noce zimowe, mro�ne i bia�e od ksi�y ca, w kt�re nie mog�c spa� modli� si� cicho do
tych �wi�tych twarzy, tak wyra�nych jeszcze
na sklepieniach... Przerwa� si� logiczny ci�g marze�. Czu� teraz, �e ucieka z wi�zienia... to czterodniowe tu�anie
si� po lasach, po nocach... karczma
Przy��cka... dziad... ludzie id�cy do Brazylii... stra�nicy... strza�...
Ockn�� si� z omdlenia. B�lu nie czu�, tylko by�o mu strasznie zimno, zawin�� si� w sobie, przypar� do drzewa i
czeka� tak �witu, a t�sknota wsadzi�a mu
sw�j kolczasty �eb do wn�trzno�ci i gryz�a niemi�osiernie.
Do domu ucieka�... do wsi swojej... do wolno�ci...
To wszystko by�o tam... tam... za tym lasem, co jak z�y ob��ka� go i odgrodzi� - tam jest cha�upa, matka, �ycie
spokojne i ciche - tam ta ogromna szcz�liwo��
- kt�r� zrozumia� dopiero za kratami wi�zienia.
- Tam! tam!... - krzycza�a w nim t�sknota tak g�o�no, tak pot�nie, �e podni�s� si�, aby i��... Usiad� z powrotem,
bo nie wiedzia�, gdzie jest, zb��ka�
si� t� szalon� ucieczk�, musia� czeka� dnia.
A nie pomy�la� nawet przez mgnienie, �e i z. domu, od matki mog� go zabra� i wtr�ci� z powrotem do
wi�zienia. Wiedzia� tylko, �e w tej wsi swojej jest jego
szczepcie i tam powraca�, pomimo wszystkich przeszk�d. Zdawa�o mu si�, �e jak si� tam dostanie, wszystkie
n�dze i utrapienia sko�cz� si� na zawsze. Nie
czu� si� przecie� winnym niczego. W wi�zieniu nie widzia� karz�cego prawa, lecz tylko osobist� a pot�n�
zemst� rz�dcy, kt�rego troch� dziobn�� wid�ami!
- Doko�cz� ja ci�, ty frybro jangielska, dorychtuje ci�, nie b�j si�!... - my�la� nienawistnie, przypominaj�c sobie
prze�ladowc�.
I snu�y mu si� tysi�czne pomys�y zemsty, ale nik�y co chwila, bo coraz cz�ciej zapada� w drzemk�, broni� si�,
jak m�g�, a� w ko�cu ju� przed �witaniem
zasn�� �miertelnie.
Spa� pomimo deszczu, kt�ry go przemacza� do sk�ry i mimo ch�odu surowego marcowej nocy; wcisn�� si�
mi�dzy wystaj�ce korzenie d�bu, przytuli� g�ow� do olbrzymiego
pnia i spa�.
Las, jak zwykle przed �witaniem, przycichn��, pochyli� si� nad �pi�cym i sta� jakby na czujnej bardzo stra�y,
os�aniaj�c go sob� od deszczu.
Ciemno�ci zwolna rzed�y, blad�y... rozja�nia�y si�.
Po mrokach rozlewa�a si� �witowa szaro��.
Las, usypiaj�c, budzi� ptaki i zwierz�ta.
Stado wron wyrwa�o si� cicho spod konar�w jode� olbrzymich; ko�owa�y chwil� wysoko i poszybowa�y na �er
do wiosek.
W lesie by�o jeszcze ciemno, od wschodu biela�o nieco, przeciera� si� �wit i na tym m�tnym jeszcze, widmowym
tle brzasku, kontury czub�w drzew rysowa�y
si� jak profile g�r; na dole pod drzewami le�a� g�sty mrok.
Wiatr usta� zupe�nie, drzewa sta�y cich�, sk��bion� mas�; opuszcza�y przemarzni�te, przemoczone ga��zie,
pochyla�y konary bezw�adnie w jakim� znu�eniu ogromnym,
zapada�y w g��boki sen... przera�aj�cy majestat usypiaj�cej pot�gi rozlewa� si� doko�a...
Czasami tylko ga��� jaka� drga�a przez sen, otrz�sa�a si� z deszczu, podnosi�a si� ku �witom i zapada�a w ciche
omdlenie...
Czasem tylko pie� jaki� olbrzymi, jakby kurczy� si� w sobie od zimna, drgn�� niopochwytnie, rozprostowa�
ga��zie, przechyli� si� koron� ku dalekiemu jeszcze
s�o�cu i pogr��a� si� w s�odkie odpocznienie.
Czasem tylko jaki� g�os przejmuj�cy, co� jakby westchnienie g��bokie, jakby j�k �pi�cego lasu, jakby krzyk
majacze� sennych - drga� wskro� i przepada� w
coraz bielszym �wicie...
Tylko niskie, chude, mizerne krze leszczyn, osik, brz�zek i grabin, tul�cych si� do pni olbrzym�w �pi�cych,
dr�a�y ledwie dostrzegalnie, jakby z trwog�,
tuli�y si� do siebie i szepta�y cicho... dr��co...
Jedne ja�owce sta�y nieruchomo i hardo; pokryte pancerzem twardych, zielonych igie�, po kt�rych sp�ywa�
deszcz, nie cierpia�y tyle. Ale g�ste, d�ugie p�dy
malin dzikich, poskr�cane chaotycznie, czepia�y si� kolcami drzew, dar�y si� na kamienie, oplata�y mrowiska,
jakby ucieka�y we wszystkie strony z rozpacz�,
bo deszcz przenika� ich delikatne pokrycia i po cienkich cia�ach sp�ywa� wielkimi kroplami, a� do korzeni, a� do
wn�trzno�ci...
Sosny drga�y nerwowo, a �wierki sta�y, jakby bez �ycia, okryte pot�nym wachlarzem ga��zi.
Szare spojrzenia �witu coraz ni�ej, coraz g��biej opada�y i wyp�akanym, zielonawym �wiat�em przenika�y
wskro� las�w.
Las zadrga� pod tym dotkni�ciem, ale spa� jeszcze.
Ci�ba przeogromna kolumn, niby w pragotyckiej �wi�tyni, zaczyna�a wy�ania� si� ze zmrok�w, majaczy�a
t�umnie doko�a, a przez konary olbrzym�w, niby przez
gotyckie okna zasnute paj�czyn�, przedziera�y si� brzaski dnia coraz ja�niejsze i r�owsze; pe�za�y po szarych
kolumnach drzew, migota�y w kroplach deszczu
i osuwa�y si� na ziemi�, na mchy zrudzia�e, na li�cie zesz�oroczne, na krze dr��ce i ledwie dostrzegaln� jasno�ci�
wydobywa�y na wierzch twarz Ja�ka, kt�ry
spa�, przyci�ni�ty do korzeni d�bu.
Trzask rozleg� si� w ciszy i po chwili z g�stwiny krzak�w wynurzy�y si� ogromne korpusy jeleni; sz�y ostro�nie,
z wyci�gni�tymi �bami, przystaj�c co chwila
i w�sz�c na wszystkie strony. Poczu�y Ja�ka, zbi�y si� w kup�, kr�tki bek si� rozleg�, stan�y nieruchomo i
obw�chiwa�y �pi�cego... odskoczy�y nagle, bo
Jasiek co� m�wi� przez sen, po�o�y�y na grzbietach rogi i pomkn�y w las.
I zwolna budzi�o si� �ycie w g��biach le�nych; sroki k��ci�y si� zapami�tale na modrzewiach, wisia�y
przyczepione do gi�tkich ga��zek, buja�y si� z nimi
i tak wci�� a nieustannie krzycza�y, �e las ca�y rozbrzmiewa�, a przebudzony zaj�c wy�azi� spod krzak�w, stawa�
s�upka, obciera� oczy �apkami i kica� w
g��b z ca�ych si�; to lis pomyka� chy�kiem, kit� spu�ci�, nos wystawi� wietrz�c na wszystkie strony i miga� jak
cie� z�owrogi, i straszy�, bo ptaki z krzykiem
ucieka�y na drzewa; to zn�w wiewi�rka ta�czy�a zapami�tale po szczytach, po ga��ziach, po s�kach - by�a
wsz�dzie i nie by�a nigdzie, tylko jej delikatny
szarorudy korpus migota� jak b�yskawica w�r�d drzew a wysoko, nad lasami ci�gn�a ogromna procesja kawek
s�ycha� by�o �omot skrzyde� i kr�tkie przerywane
krakania; to sarny sz�y gromad� do zdroju, kt�ry szemra� pomi�dzy kamieniami; przemyka�y si� tak cicho w�r�d
drzew tak delikatnie st�pa�y, �e najmniejszy
szelest nie zak��ca� ciszy �pi�cego lasu, chwia�y si� tylko lekko ga��zki leszczyn, pod kt�rymi si� przesuwa�y.
Bo las spa� jeszcze. S�o�ce ju� by�o na widnokr�gu i jego czerwone, zimne promienie �lizga�y si� po
wierzcho�kach i rozpryskiwa�y po szarych pniach, i przesubtelnymi,
zaledwie przeczutymi d�wi�kami zadzwoni�y po� sklepieniami las�w.
Ju� by� dobry dzie�, bo ju� s�o�ce troch� z g�ry zagl�da�o do lasu, kiedy Jasiek si� obudzi�. Zerwa� si� na r�wne
nogi, ale si� zatoczy� i upad� z powrotem.
Nie m�g� z�apa� tchu, tak strasznie k�u�o go w piersiach, nie m�g� si� rusza�, tak bola�y go wszystkie ko�ci, tak
si� czu� chory, rozbity i bezsilny. Pr�bowa�
czo�ga� si� na czworakach nie m�g�, nie mia� si�.
- O Jezu, o Jezu! - szepn�� rozpaczliwie.
�zy mu zala�y dusz�, �zy mu zala�y oczy i jak grad sypa�y si� na szar�, wyn�dznia�� twarz. Trz�s� si� ca�y w tej
m�ce niemocy i opuszczenia.
- Ju� mi zamrze� przyjdzie! Ju� mi tu zamrze� przyjdzie!... - szepta� z j�kiem i taki strach �mierci go przej��, taki
l�k i taka rozpaczliwa, okropna t�sknota
do ludzi do swoich, do �ycia, �e wydoby� wszystkie si�y i poszed� Pr�dko si� zorientowa�, gdzie jest i w kt�r�
stron� i��, i chocia� przysiada� co chwila,
chocia� czepia� si� pni, chocia� pada� z niemocy i rozbija� obola�e cia�o, podnosi� si� i wl�k� dalej.
- Aby ino tutaj nie zamrze�, aby nie zamrze�! szepta�.
A potem, czuj�c, �e to k�ucie si� zmniejszy�o, bo bok nie bola� go zupe�nie, tak by� zdr�twia�y z zimna,
przy�pieszy� kroku; zdj�� czapk� i na g�os ca�y,
spieczonymi ustami i sercem pe�nym �ez, b�lu i bezbrze�nego oddania, pacierz m�wi�, �ebra� zmi�owania...
Jeszcze przed po�udniem wyszed� na kra�ce las�w, nad pola, kt�re ogromn� kolist� dolin� rozwin�y si� w�r�d
lasami pokrytych wzg�rz.
- Przy��k! Jezus Maria! Przy ��k! Jezus! - wykrzykiwa� w uniesieniu. Przykucn�� pod drzewem i ogarnia� ten
Przy��k rozpalonym spojrzeniem.
- Laboga! Moja wie�! Przy��k! Przy��k! - powtarza� tysi�c razy, upaja� si� tym d�wi�kiem, upaja� si� widokiem,
trz�s� si�, krzycza� jakie� niezrozumia�e
s�owa, wyci�ga� r�ce do cha�up stoj�cych d�ugim rz�dem na �rodku doliny, �ar� oczami te szeregi topoli, spo�r�d
kt�rych wychyla�y si� szczyty s�omianych
dach�w, i te dymy, co si� wlek�y nad domami, i te drogi b�otniste, i te ��ki, co le�a�y z drugiej strony wsi.
Obiega� krwawym, przem�czonym a radosnym
jak to niebo porankowe spojrzeniem, pe�nym s�o�ca i szcz�cia, puste, poczernia�e, przemi�k�e pola; �niegi
le�a�y po bruzdach, wody l�ni�y po rowach i
wygonach jak wypolerowane stalowe wst�gi: stare, przysiad�e grusze czernia�y po miedzach jak zm�czone ptaki.
A tam wy�ej, na wzg�rzu, tu� za wsi� b�yszcza�y w s�o�cu z�ote krzy�e ko�cio�a, majaczy�y podarte mury
klasztoru, a tam z boku klasztoru, ni�ej, nad rzek�,
co przep�ywa�a ko�o jego cha�upy, roztacza� si� park pa�ski i okna dworu b�yszcza�y jak tarcze polerowane,
b�yszcza�y i stawy w parku, b�yszcza�y i wody
rzeki, l�ni�y si� w ostrym, weso�ym �wietle s�o�ca, kt�re wisia�o na bladym niebie, tu� nad wsi�...
- O Jezu! O Jezu! I na msz� dam, ochfiaruj� Ci si� do Cz�stochowy! O Mario, Matuchno najdro�sza! Szepta�,
przej�ty szcz�ciem nieopowiedzianym i �a�o�ci�.Fl
ju� nic nie pami�ta�: ani wi�zienia, ani kary, ani ucieczki, ani rany, ani przesz�ych cierpie�, bo mia� wie� swoj�
przed oczami, a w duszy tylko rado��
szalon� i tak� dobro�, tyle �ez roztkliwienia, tyle upojenia, �e tylko gor�cymi ustami i sercem dzi�kowa� Bogu,
modli� si�.
Ale mimo to ba� si� w dzie� przechodzi� przez wie� albo i okr��a� j� ko�o klasztoru, aby si� dosta� do matki.
Musia� poczeka� do wieczora, cofn�� si� do
lasu, na ��ki le�ne, gdzie sta�y wielkie stogi siana, wkopa� si� w nie g��boko i tam si� doczeka�.
Wypogodzi�o si� zupe�nie na zach�d, bra� lekki przymrozek, mg�y zimne, szare, rzadkie obsiada�y pola, a niebo
po zachodzie pokry�o si� purpurow� �usk� i
jakby zatokami pe�nymi krwi, b�oto szybko t�a�o i pod nogami ugina�o si� jak pasy rzemienne. Ostry zapach
mrozu miesza� si� z surowym zapachem li�ci d�bowych,
gnij�cych w lesie, a czasem z zapachem dym�w ci�gn�cych z mg�ami.
Jasiek szed� ku wsi na prze�aj, przez pola.
Przystawa� co chwila, przysiada� na miedzach, przyczaja� si� pod drzewami i szed� coraz wolniej, przygl�daj�c
si� ka�demu zagonowi.
- Wojtkowa! - szepta� nachylaj�c sio nad ziemi� i dotyka� jej palcami.
Nic ju� nie widzia� pr�cz tych p�l, tych d�ugich zagon�w czamo-zielonych ozimin, popstrzonych gdzieniegdzie
bruzdami pe�nymi �nieg�w.
Krwawe zorze zachodu przygasa�y, ale jeszcze pali�y si� zamatowane w ka�u�ach wody; �cierniska g�uche,
przemi�k�e, wytarte le�a�y jak �achmany; podor�wki
jesienne stercza�y skibami, pokrywaj�cymi si� srebrnym szronem przymrozku; p�lka koniczyn gdzieniegdzie
podobne by�y do starych, zielonych, przegni�ych
chust kobiecych.
Ale Jasiek wita� to wszystko uniesieniem, skowytem rado�ci.
By� tak samo wyczerpany jak te pola smutne, tak samo odarty, tak samo n�dzny, tak samo smagany przez
deszcze, a czu� si� tysi�c razy bezbronni ej szy, wi�c
z jak�� dzik� mi�o�ci� przypada� do ziemi, dotyka� si� jej jakby bior�c od niej si�, mocy, wytrwania... jakby si�
jej oddaj�c w niewol�... Ze mroczniej
by�o, wi�c coraz ni�ej pochyla� si� nad zagonami.
- Micha�owe! pszenica, ci�! - mrukn�� zdumiony rozpoznaj�c �d�b�a.
Mrok zapada� pr�dko, zorze zblad�y zupe�nie i zsinia�y, niebo pokrywa�o si� ju� ros� gwiazd, powietrze by�o
czyste, mg�y znikn�y, bo mr�z bra� dobry -
tylko lasy w tym czystym powietrzu wydawa�y si� bli�ej, otacza�y ca�� dolin� czarn�, wysok� ram�.
Wie� by�a ju� o par� staja�. Jasiek szed� teraz przez kapu�niska poprzerzynane g��bokimi bruzdami pe�nymi
�nieg�w, przez bagniste ��czki zalane wod�, pod
kt�r� by� jeszcze twardy l�d.
Wie� ju� by�o s�ycha�, owce becza�y... to rozlega�o si� beczenie ciel�t, konie gdzie� r�a�y, skrzypia�y wierzeje.
Poczu� w nozdrzach zapach dym�w. Gdzieniegdzie w�r�d las�w, zabudowa� i op�otk�w zamigota�o �wiate�ko...
piosenka zad�wi�cza�a w powietrzu... ale j� zag�uszy�
turkot wozu, kt�ry galopem jecha� przez wie�. G�si na jakim� podw�rzu g�ga�y zawzi�cie. Kto� krzycza� na ca�e
gard�o:
- Pietrek! Pietrek!...
Ten g�os uderzy� go jak obuchem, a� si� zachwia�.
Szed� wzd�u� wsi, ty�ami, dr�k�, co bieg�a za stodo�ami.
Matka mieszka�a w drugim ko�cu, za rzek�, pod wzg�rzem, na kt�rym sta� klasztor.
- Poszycie da� nowe! - szepn�� do siebie, przygl�daj�c si� jakiej� cha�upie.
- Wawrzon si� spali�! - Przystawa� chwil� i ze wsp�czuciem patrzy� na czarny komin, stercz�cy w�r�d
spalonego sadu.
- Ci�! now� cha�up� so�tys se postawi�. Z cudzej krzywdy! - doda� po chwili, id�c dalej.
Im by� bli�ej domu, tym wolniej szed� i ci�ej, bo i bok zacz�� go bole�, i ten gwar wsi go rozdra�nia�, i rado��
go tak przejmowa�a, �e ka�da kosteczka
trz�s�a mu si� nerwowo, fey�by si� rzuci� na ziemi� i ca�owa� j� z uniesieniem, by�by kl�ka� przed ka�d� cha�up�,
przed ka�dym sadem, przed ka�d� stodo��
i by�by si� modli� do ka�dego kamienia, do tych top�l, co sta�y nad domami, do tych �wiate� w oknach, do
gwar�w, do tej wsi ca�ej, drogiej... kochanej...
rodzonej..." Ale ju� nie mia� si�, to szcz�cie go wyczerpa�o do cna, wl�k� si� jak umieraj�cy, nie przytomny, a
tylko resztkami ^ycia, resztkami si�,
aby si� ino dowlec do chaty... aby si� ino dowlec do progu i cho�by tam zaraz zamrze�.
- O Jezus! O Maria! - szepta� i ju� me wiedzia� jak, sue wiedzia� kiedy, dowl�k� si� pod cha�up� matki, nie m�g�
ju� drzwi otworzy�, tylko upad� przed progiem
i wybuchn�� strasznym p�aczem...
III
Kiedy ranne wstaj� zorze -
Tobie ziemia, Tobie morze,
Tobie �piewa �ywio� wszelki:
B�d� pochwale� Bo�e Wielki!
Jasiek uni�s� g�ow� na po�cieli i s�ucha� uwa�nie, g�os szed� z niedaleka, jakby zza drzwi. Obejrza� si�, ale nic
nie dojrza�, tylko przez szybk� male�k�,
wsadzon� w �cian�, przeciska� si� �wit i rozkr��a� s�aby brzask. Opad� na ��ko; nie wiedzia�, gdzie jest, nic nie
pami�ta�.
Tobie �piewa �ywio� wszelki: B�d� pochwale� Bo�e Wielki!
- Matulu! - szepn�� s�uchaj�c tego powtarzania i le�a� tak cicho bez oddechu, z oczami wlepionymi w ciemno��,
zas�uchany, powtarza� nie g�osem, lecz ruchem
warg ten �piew i �zy wolno sp�ywa�y mu po twarzy, �zy dziwnej b�ogo�ci... Nie s�ysza� nawet, kiedy �piew si�
sko�czy� ani �e drzwi skrzypn�y.
- Lepiej ci, synu, co? - zaszemra� jaki� g�os nad nim.
- Matulu! Matulu! - wyszepta�, chwyci� r�k� g�aszcz�c� go po twarzy i trwa� tak w tej niemocy, pe�nej �ez
szcz�cia.
Stara g�adzi�a tylko z wielk� mi�o�ci� jego w�osy spocone i twarz:
- Cichoj, synu... cichoj, robaku... cichoj... - Nie mog�a m�wi� wi�cej ze wzruszenia i skoro tylko Jasiek zasn��,
okry�a go troskliwie i powr�ci�a do izby.
Wyjrza�a przez okno, wysz�a przed dom popatrze� na ciemn� jeszcze drog� i powr�ci�a, siad�a na sto�eczku
przed ogniem i raz wraz dorzuca�a na komin suchego
chrustu. Na trzonie obstawionym garnkami buzowa� si� wielki ogie� i rzuca� z�ocisty brzask na ca�� izb�, na
wybielone czysto �ciany, na kt�rych czernia�y
rz�dy obraz�w �wi�tych, i na suchy czarny szkielet warsztatu tkackiego, stoj�cego pod oknem od wschodu i
obmotanego ni�mi niby paj�czyn�.
Tekla, komornica Winciorkowej, siedzia�a na ziemi przed kominem i skroba�a kartofle, mrucz�c p�g�osem
pacierz, a �aciasty du�y pies le�a� na �rodku izby
i przez sen warcza� na t�ustego prosiaka, kt�ry �azi� po wszystkich k�tach i co chwila wsadza� kr�tki ryj to w
garnki stoj�ce na ziemi pod piecem, to porywa�
Tekli kartofle z koszyka, to pokwikiwa� i dra�ni� si� z psem.
- Cicho, gadziny, o! - wykrzykiwa�a raz wraz Tekla.
A poza tym cicho by�o zupe�nie w ca�ej cha�upie. Ogie� trzaska� weso�o i g�o�no perkota�a gotuj�ca si� w garnku
woda.
- Kury piej�, niechybnie b�dzie odmiana! - mrukn�a Tekla.
Jako� istotnie koguty pia�y jeden po drugim na ca�ej wsi.
Winciorkowa nie odezwa�a si�, bo sz�a zajrze� do alkierza, ale �e jakie� trepy zadudnia�y na stwardnia�ym
b�ocie przed ch�up�, usiad�a z powrotem. Z trzaskiem, w ob�okach pary, wbieg�a smag�a, m�oda dziewczyna,
okryta na g�ow� w zapask�; pochwali�a Boga i przygrzewa�a
r�ce przy ogniu.
- Winciorkowo, a to po�yczcie namo bochenek chleba. Jutro pieczemy, to warn odnies�. Ch�opaki jad� z
drzewem do tartaku, a tu ju� ani skibki nie ma - gada�a
pr�dko.
- Kt�re ch�opaki jad�? - zapyta�a Tekla.
- A kto by! Wa�ek i Micha�!
- Ociec ostaj�?
- A ju�ci, chcia�oby mu si�!... Pedaj�, co musz� i�� do kancelarii... ale ino tak cygani�, bo im si� chce pod
pierzyn� wylegiwa�...
Przysiad�a na trzonie komina, opu�ci�a zapask� na plecy i pytlowa�a:
- Wiecie?...
- Niby?...
- Martyna pobi�a si� z Grzelow�...
- Jezus m�j kochany! Pobi�y si�! Martyna z Grzelow�! - wykrzykiwa�a Tekla.
- A ju�ci, zaraz na odwieczerzu. Martyna pedzia�a, co Grzelow� oddaja�a jej krowy. A Grzelow� pedzia�a: sama�
z�odziej i �wynia. A Martyna j� trzas�a prz�lic�
bez �eb, a Grzelow� chyci�a za kijank�, a Martyna j� za kud�y!... Zbi�y si� jak nieboskie stworzenia, ja�e je
ch�opy musia�y rozdziera�... P�jd� do s�du
i podzia�y, co mnie stawi� na �wiadka.
- Trza ci sprawiedliwie �wiadczy� przed s�dem odezwa�a si� Winciorkowa.
- Przecie, co krzywda, to krzywda. Ano Martyna ma na �bie guz kiej bu�ka, a Grzelowa ma pysk rozci�ty i �lipie
podbite. Sprawiedliwie b�d� �wiadkowa�a.
- ...Prz�lic�, a Grzelowa j� kijank�! Jezus m�j s�odki! Pedaj, dzieucho, jak to by�o?...
- Dzieciak warn ano krzyczy! - zwr�ci�a Tekli uwag� dziewczyna.
- B�dzie mu na zdrowie, niech se ta popiuka!...
Przyciszy�o si� po wyj�ciu dziewczyny i p�acz dziecka rozleg� si� wyra�niej, p�yn�� on z drugiej strony cha�upy,
ale Tekla nie zwraca�a na to uwagi, p�uka�a
kartofle energicznie i nami�tnie wykrzykiwa�a prostuj�c co chwila d�ug�, chud� posta�:
- Chleba im zapowietrzonym potrzeba! Bidaki! a�e po�yczaj�!... Gospodarze parszywe, �cierwy... A jakby
biednemu by�o potrza, to mo�e zdycha� pode p�otem
- nikt mu kapki wody nie poda! Zeby�ta skap�a�y wszystkie jak te psy!... Chleb ich rozsadza, to si� t�uk�
kijankami i prz�licami. Da wam Pan Jezus jeszcze
rad�, da...
- Pleciecie trzy po trzy, ot co! - szepn�a Winciorkowa.
- A ju�ci! ja pi�t�! A bo to m�j nie m�g� teraz spa� pod pierzyn� abo i jecha� z drzewem, zarobi� par� z�otych,
nie m�g� to, co? Wszystkie se siedz� po
cha�upach, a m�j to co? gdzie?
- Siedzia�by i on, a po co dworskie konie wyda� z�odziejom.
- Wyda�! przecie, �e wyda�! Abom to ma�o na niego dunderowa�a! ale co mia� zrobi� biedny sierota?...
Gospodarski syn, powinien by� siedzie� na groncie,
na p�w��czku co najmniej... a s�u�y� musia�. Skrzywdzi�y go te piekiemiki! A kto go nam�wi� do z�ego?
Braciszki zapowietrzone chcia�y si� go pozby�, aby
procesu nie wygra�...
A teraz wszystkie psy szczekaj�: Tomek z�odziej... z�odziej!
A �cierwy! a psy! - wo�a�a nami�tnie, z wielkiej �a�o�ci a� rykn�a p�aczem.
Nie m�wi�y ju�, dziecko p�aka�o coraz ci&zej.
Za oknami po grudzie dudni�o kilka woz�w i ludzkie g�osy brzmia�y na mrozie.
- Powiedaj� we wsi, �e za wod� siedz� dwie z�odziejki! Ale niech im tego Pan Jezus nie pami�ta - szepn�a
Winciorkowa.
Tekla, kt�ra wysz�a na chwil�, powr�ci�a z dzieckiem, usiad�a przy kominie, wsadzi�a mu w usta chud�,
obwi�ni�t� pier� i rzek�a:
- Po po�owie jest ino sprawi edliwo... bo przecie wasz Jasiek nie krad�...
- A na trzy roki wsadzi�y go do kremina�u... - szepn�a cicho.
- Bo sprawiedliwo�ci na �wiecie nie ma, nie by�o i nie b�dzie!
- Przyjdzie Pan Jezus, przyjdzie, a uczyni wszystkim sprawi edliwo...
- Hale! czekaj tatka latka, jak koby�k� wilcy zjedz�...
- Nie gadajcie tak... to grzech... Pana Jezusowa sprawiedliwo��, to nie ludzka...
Siad�y do �niadania w milczeniu, ogie� przygas� nie podsycany, bo ju� �wit rozsini� szyby i wlewa� si� do izby
r�owym brzaskiem.
A potem Winciorkowa zabra�a si� do roboty i wolno, automaty czmie tka�a na warsztacie jaskrawy we�niak.
S�o�ce podnios�o czerwon� g�ow� zza las�w i pokry�o oszronia�� ziemi� i drzewa takimi blaskami skrze�, �e
oczy bola�y patrze�.
Winciorkowa pochyli�a g�ow�, przymru�a�a oczy od �wiat�a, ale nie przestawa�a robi�; r�owy blask poranku
pokry� jej chud� twarz, pe�n� �lad�w cierpie�;
siwe kosmyki w�os�w wymyka�y si� spod czerwonej chustki, kt�r� mia�a nad ��tym, pomarszczonym czo�em.
Wpadni�te, sinawe usta porusza�y si� nerwowo, w
takt ka�dego ruchu r�ki poci�gaj�cej za p�och�. Cz�enko, wci�� zmieniane, bo tka�a r�nymi kolorami, ze
�wistem przewija�o si� wskro� g�szczu szarych,
lnianych nici w�tku. Pochyla�a si� automatycznie, warsztat sucho klekota�, pracowa�a zawzi�cie, czasami tylko
przystawa�a na chwil�, opiera�a g�ow� na
rami� warsztatu i nads�uchiwa�a odg�os�w z alkierza lub medytowa�a gorzko.
- Mi�y Jezu! Panienko Przenaj�wi�tsza! Trzydzie�ci rok�w by�o tak samo! tak samo! - przypomina�a sobie z
gorzko�ci� nieopowiedzian� i cho� jej r�ce zaj�te
by�y robot�, oczyma zagl�da�a w przesz�o�� dawn�, tak bolesn�, �e dusza si� jej kurczy�a i oczy zachodzi�y mg��
�ez. Trzydzie�ci rok�w temu ch�op jej z
m�odszym dziedzicem poszed� w las!... Poszed�, bo strzelec by� dobry jako i Jasiek... Zatrz�s�a si� na to
wspomnienie wyj�cia, a te przypomnienia niepokoj�w,
szukania go po lasach... trw�g nieopowiedzianych... tak �ywo wsta�y w jej duszy, �e opar�a g�ow� o p�och� i
zapatrzy�a si� bezmy�lnie przez okno; oczy
jej lecia�y od wzg�rz pokrytych lasami, po runiach osrebrzonych szronem zb�, po zamarzni�tych ka�u�ach, po
tym ca�ym �wiecie r�owym od s�o�ca, jasnym
i cichym... I tak dobrze pami�ta�a przesz�o��, tak pami�ta�a... Drgn�a nagle, trzask jakich� wystrza��w zbudzi�
si� w jej duszy! Tak samo by�o to na wiosn�,
tak samo roztopy we dnie, a przymrozki w nocy. W taki sam poranek przynie�li go jej prawie nie�ywego...
Pami�ta jeszcze te pokrwawione jego szmaty!...
W tym samym alkierzu chowa�a go i broni�a przed �mierci�... i obroni�a... I na co?
O Jezu, o Jezu m�j s�odki!... �zy pociek�y po jej twarzy... Pognali go w tyli �wiat, �e go ju� nigdy nie widzia�a...
I zmar� potem, i pochowali go - pewnie nie na po�wi�conej ziemi!... Taki b�l j� zaszarpa�, �e splot�a r�ce i
zap�akane oczy podnios�a do �wi�tych obraz�w
i modli�a si� gor�co, b�agalnie... ale uczucia i �wiadomo�� tak si� jej spl�ta�y, �e zacz�a modli� si� za m�a, a
modli�a si� o zdrowie dla syna... Posz�a
potem do komory, zajrze� do niego.
Na tapczanie okrytym poduszkami i pierzyn� le�a� Jasiek.
Przez male�k� szybk� pada�o nieco �wiat�a do wn�trza i mrocznym blaskiem, pokrywa�o twarz chorego. A
Jasiek by� �miertelnie chory. Ucieczka, rana, przezi�bienie,
strach, wszystko to zwali�o go z n�g zupe�nie, �e ledwie zipa�. Matka nie traci�a nadziei. Leczy�a go, jak mog�a i
umia�a, broni�a go od �mierci mi�o�ci�
i rozpacz�, a �e przy tym to leczenie i pobyt jego trzeba by�o ukrywa�, wi�c si� zaci�a w sobie, wzmaga�a w
si�y, ale broni�a; walczy�a z chorob�, ze
wsi�, tak zwykle ciekaw�, ze strachem wisz�cym wci�� nad nimi... Wzi�li ju� jej m�a i tyle dobra, i tyle �ez, �e
tego jedynaka kochanego nie odda. - cho�by
w�asnym �yciem zap�aci� przysz�o... nie odda...
- Jasiek! synu! - szepta�a cicho, pochylaj�c si� nad nim.
Jasiek otworzy� nieprzytomne oczy, co� jak u�miech pe�en s�odyczy przemkn�� si� po spalonych gor�czk� ustach
i zn�w zapad� w senno��.
Poobtyka�a go pierzyn�, u�o�y�a mu wygodniej nieprzy tomn� g�ow� i zas�oniwszy szybk�, a�eby go �wiat�o nie
dra�ni�o, powr�ci�a do roboty.
Ale nie mog�a robi�, dr�a�y jej r�ce i psu�o si� jej wszystko, to zn�w brakowa�o kolorowej we�ny w cz�enkach,
wi�c zacz�a chodzi� ko�o gospodarstwa i
obrz�dza�. Niewiele tego by�o: sze�� morg�w pola, stod�ka, ob�rka, chlewik sklecony z desek, dwie krowy,
maciora z prosi�tami wczesnymi, kilka g�si, kt�re
si� ju� nie�� zaczyna�y, kilkana�cie kur i kaczek - to ca�e bogactwo. Ale wsz�dzie panowa� wzorowy porz�dek,
zna� by�o prac� i starania ci�g�e.
Winciorkowa w�a�nie karmi�a g�si przed progiem, gdy na mostku zadudnia�y kroki, podnios�a oczy i przez nagie
drzewa rosn�ce przed domem zobaczy�a kobiet�,
pr�dko id�c� ku niej.
- Winciorkowo! - wo�a�a tamta jeszcze z daleka przez kamienny p�ot - Winciorkowo, a bie�cie no duchem do
Su�k�w, bo Magda leda chwila zlegnie... Ju� od
�witu krzyczy ano, nie dadz� se rady bez was... - zawr�ci�a i znikn�a w op�otkach wsi.
A stara, kt�ra by�a i troch� znaj�ca si� na chorobach, i babk�, i wszystkim po trochu, wr�ci�a spiesznie do izby,
zajrza�a do Ja�ka, postawi�a przy nim
na �awce nap�j jaki�, ogarn�a si� i pobieg�a na wie�. Nierada temu by�a, bo musia�a ch�opaka zostawi� bez
�adnej opieki, ale lecie� trza by�o. Kt� ano
pomo�e kobiecie? Dochtory?
A ju�ci; sprzedaj krow� chocia�by, a i to mo�e ma�o...
A potem... dowie si� co na wsi... czy czasem ju� nie m�wi� czego o Ja�ku... przepyta si� co� nieco�...
Przy�pieszy�a kroku i przesuwa�a si� pr�dko wzd�u� kamiennych p�ot�w, obro�ni�tych krzakami ligust�w,
kt�rych ga��zie d�ugie niby baty zwiesza�y si� do
ziemi i miejscami le�a�y na �cie�ce, wdeptane w skrzep�e b�oto.
Wie� roz�o�y�a si� po obu stronach drogi, pod stra�� olbrzymich topoli, kt�re sta�y wielk�, pochylon� nieco na
zach�d alej�. Cha�upy niskie, o s�omianych
i o zielonych strzechach, sta�y g�sto w g��bi w�skich ogrod�w, poprzedzielane wjazdami. Prawie wszystkie
mia�y bramy wjazdowe na podw�rza, na spos�b staro�wiecki,
tj. z daszkami, pod kt�rymi z�oci�y si� �wi�te obrazki. Kamienne p�oty ci�gn�y si� wzd�u� row�w g��bokich i
otacza�y szarymi ramami cha�upy i ogrody.
Szeroka droga pe�na by�a st�a�ego b�ota i zmarzni�tych ka�u� wody; pod kamieniami, w sadach, po rowach
le�a�y jeszcze kupy sczernia�ego �niegu, w kt�rym
grzeba�y kury. Gwar pogodnego, suchego dnia rozlega� si� po wsi. Gromady dzieci boso albo w trepach �lizga�y
si� po rowach i ka�u�ach, a gdzieniegdzie
przed domami, to w op�otkach sta�y kobiety i rozmawia�y g�o�no. Zza dom�w, to z ogrod�w dochodzi� odg�os
r�bania, obr�bki drzewa. Tracze w kilku miejscach
kiwali si� w�r�d nagich drzew sad�w. W�z czasem zaturkota� albo od pa�skich zabudowa�, z daleka doszed�
odg�os m�ocarni, krowy rycza�y po oborach, jakby
czuj�c zbli�aj�c� si� wiosn�, a g�si gromadami ucieka�y z ogrodze� i g�gaj�c ci�gn�y ku polom. Dzie� by�
prze�liczny, s�o�ce �wieci�o jasno i ciep�o,
wi�c i ludzie wychylali si� z cha�up i grzali pod �cianami.
Winciorkowa przy�pieszy�a kroku, witano j� wsz�dzie �yczliwie, ale z pewn� rezerw�, bo si� jej nieco
obawiano, �e to, jak m�wiono, znaj�ca by�a: czy kt�ra
zleg�a, czy jak si� komu ko�tun zwi�, czy nawet wedle chorego bydl�cia, albo niech si� dziecko posun�o, abo
kiej kto by� pogryziony prze?, zepsutego psa
- dochtorka by�a rzetelna. A m�
wili po cichu, �e mia�a z�e oczy, bo jak na ch�opca J�drkowego spojrza�a za te gruszki, co jej oberwa�, to bez ca��
zim� go ci�giem �ama�o po ko�ciach;
�e mleko umia�a odmawia�, �e... ale tego do�� by�o, do��. Ale �e z ksi�dzem by�a w zgodzie i ko�cielne szmatki
piera�a, �e do bractwa nale�a�a, a jak si�
komu pomar�o, to ju� nikt lepiej nie umia� od niej czy mod��w, czy �piewania, czy wypomink�w przy �a�obnym
chlebie - wi�c nikt jej nie powiedzia� marnego
s�owa. Bo przy tym i cicha kobieta by�a, spokojna, pracowita, pobo�na. Rano przede dniem czy na odwieczerzu,
to zawdy s�ycha� by�o w jej cha�upie pobo�ne
�piewania, a co ju� gruntu, to i najlepszy gospodarz nie obrabia� lepiej.
- M�dra kobieta - mawiali o niej starzy ch�opi.
- Kiej mruk, a patrzy na ludzi, �e i dziedziczka nie lepiej potrafi.
- A bo to ci�giem na plebani! siedzi, to si� tak spanoszy�a.
- Taka m�dra, taka pani, a ch�opak