6136
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 6136 |
Rozszerzenie: |
6136 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 6136 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 6136 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
6136 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
W�adys�aw Stanis�aw Reymont
Komediantka
Marianowi Gawalewiczowi
Autor
I
Bukowiec, stacja kolei d�browskiej, le�y w przepysznym miejscu!... Wyci�to kr�t�
lini� pomi�dzy wzg�rzami,
okrytymi bukiem i sosn�, i w punkcie najr�wniejszym, pomi�dzy olbrzymi� g�r�,
stercz�c� nad lasami nagimi
�ysinami ska� zwietrza�ych, a d�ug� i w�sk� dolink�, pe�n� w�d i b�ot zaros�ych
- postawiono stacj�. Dworzec z
ceg�y nietynkowanej, jednopi�trowy, z mieszkaniami zawiadowcy i jego pomocnika
na pi�trze, drewniany domek z
boku dla telegrafisty i ni�szej s�u�by, drugi taki sam tu� przy ostatnich
wekslach dla dozorcy drogowego, trzy budki
stra�nicze w r�nych punktach terenu stacyjnego, rampa odkryta do �adowania
towar�w - stanowi�y wszystko.
Las by� za dworcem i las szumia� przed dworcem. Kawa� niebieskawej opony
powietrza, zarzuconej szarawymi
chmurami, roztacza� si� w g�rze niby dach rozci�gni�ty szeroko.
S�o�ce podnosi�o si� ku po�udniowi, �wieci�o coraz bielej i coraz lepiej
dogrzewa�o; rude zbocza kamienistej g�ry, o
poszarpanym, jakby porytym gwa�townie przez wiosenne potoki szczycie, op�yni�te
by�y �wiat�em s�o�ca.
By�a cisza wiosennego po�udnia. Drzewa sta�y bez ruchu i bez szmeru. Zielone,
ostre li�cie buk�w zwiesza�y si�
jakby senne i upojone �wiat�em, ciep�em i cisz�.
Ptaki odzywa�y si� z rzadka w g�stwinie le�nej, tylko krzyk wodnego ptactwa z
b�ot i ciche brz�czenia komar�w
dzwoni�y w powietrzu.
Nad d�ug�, mocno b��kitn� lini� szyn, ci�gn�cych si� niesko�czonym �a�cuchem w
skr�tach i zygzakach, mieni�o
si� fioletem rozpalone powietrze.
Z kancelarii zawiadowcy stacji wyszed� niski, kwadratowy, o jasnej, prawie
konopnej czuprynie cz�owiek. By�
ubrany, a raczej wci�ni�ty, w surdut elegancki, kapelusz trzyma� w r�ku i k�ad�
palto, kt�re mu podawa� robotnik.
Zawiadowca sta� przed nim, g�adzi� d�ug�, siwaw� brod� ruchem automatycznym i
u�miecha� si� przyja�nie. By� tak
samo kr�py, silnie zbudowany i rozros�y w ramionach i tak samo z oczu
b��kitnych, b�yskaj�cych weso�o pod
rozro�ni�tymi brwiami i czo�em kwadratowym, wyziera�a mu stanowczo�� i silna,
nieugi�ta natura. Nos prosty, usta
bardzo pe�ne i pewien spos�b �ci�gania brwi, i spogl�danie proste, uderzanie
oczyma niby sztyletem, znamionowa�y
gwa�towny charakter.
- Do widzenia, do jutra!... - powiedzia� blondyn weso�o, wysuwaj�c du�� r�k� do
po�egnania.
- Do widzenia! No, daj pyska... Jutro zapijemy mohorycz!
- Boj� ja si� troch� tego jutra....
- �mia�o, ch�opcze! Nie b�j si�. Ja r�cz� s�owem za dobry skutek. Powiem zaraz
Jani o wszystkim... Przyjedziesz
jutro do nas na obiad, o�wiadczysz si�, zostaniesz przyj�ty, za miesi�c �lub...
i b�dziemy s�siadami... h�! Kocham
ci�, panie Andrzeju! Zawsze marzy�em, �eby mie� takiego syna: nie mam! trudno...
to cho� zi�cia mie� b�d�!...
Uca�owali si� serdecznie; m�ody wsiad� w lekk�, g�rsk� bryczk�, czekaj�c� na
podje�dzie, i ruszy� ostro w�ziutk�
dro�ynk� przez las. Obejrza� si�, uk�oni� jeszcze kapeluszem, przes�a� potem
drugi uk�on g��bszy do okien
pierwszego pi�tra i znikn�� w cieniu lasu. Potem zeskoczy� z bryczki, kaza�
furmanowi jecha�, a sam poszed� na
prze�aj.
Zawiadowca, skoro tylko mu tamten znikn�� z oczu, powr�ci� do kancelarii i zaj��
si� za�atwianiem urz�dowych
korespondencji.
By� bardzo zadowolony z pro�by Grzesikiewicza o r�k� c�rki; przyrzek� j� b�d�c
najpewniejszym, �e ona si�
zgodzi.
Grzesikiewicz, cho� nie porywa� pi�kno�ci�, ale by� bardzo rozumny i bardzo
bogaty. Lasy, w kt�rych sta�a stacja, i
kilka s�siednich folwark�w by�y w�asno�ci� jego ojca.
Stary Grzesikiewicz by� to ch�op przede wszystkim, kt�ry z karczmarza
przedzierzgn�� si� na handlarza i na
por�bach le�nych i handlu opasami dorobi� si� krociowego maj�tku.
Jeszcze du�o ludzi w okolicy pami�ta�o, �e stary nazywa� si� za m�odu Grzesik.
Pokpiwano sobie nieraz z tego, ale
nikt mu za z�e nie bra� zmiany nazwiska, bo si� nie sadzi� na pa�sko�� i nie
�wieci� nikomu brutalnie swoj� fortun�.
By� ch�opem i pomimo wszystkich zmian pozosta� ch�opem na wskro�. Syn odebra�
staranne wykszta�cenie i teraz
pomaga� ojcu. Przed dwoma laty pozna� c�rk� zawiadowcy po jej powrocie z
gimnazjum kieleckiego i zakocha� si�
w niej gwa�townie. Stary mu nie przeszkadza�, tylko powiedzia� prosto, �e je�li
chce, to niech si� �eni.
Z pann� widywa� si� cz�sto, zakochiwa� si� w niej coraz g��biej, ale nigdy nie
�mia� m�wi� o mi�o�ci. By�a dla
niego bardzo uprzejma, bardzo mu rada, ale przy tym taka dziwnie prosta i
otwarta, �e jemu zawsze s�owa uczucia i
wyznania zatrzymywa�y si� na ustach.
Czu� w niej jak�� wy�sz� ras� kobiet, niedost�pn� dla takich "cham�w", jak si�
nieraz sam nazywa� otwarcie, ale
w�a�nie przez to chamstwo swoje kocha� j� tym wi�cej jeszcze.
Wreszcie zdecydowa� si� powiedzie� o tym jej ojcu.
Or�owski go przyj�� z otwartymi r�koma i z g�ry, z ca�� swoj� bezwzgl�dno�ci�
zapewni� s�owem, �e wszystko
b�dzie dobrze. My�la� teraz, �e przecie� i Janka mu nie odm�wi, �e musia�a ju� o
tym m�wi� z ojcem.
- Dlaczeg� by nie! - szepta�.
By� m�odym, bogatym, no - i kocha� j� bardzo.
- Za miesi�c �lub!... - dodawa� szybko i czu� si� tak uradowanym, �e lecia�
przez las szybko, ob�amywa� ga��zie
drzew, kopa� stare, spr�chnia�e pnie, str�ca� g��wki grzybom wiosennym i
pogwizdywa� u�miechaj�c si� z
zadowolenia matki, skoro jej tylko powie o tym, bo matka jego gor�co pragn�a
tego ma��e�stwa.
By�a to stara ch�opka, kt�ra pr�cz stroju nic nie zmieni�a pod wp�ywem pieni�dzy
ze swoich obyczaj�w i my�li. O
Jance my�la�a jak o kr�lowej. By�o to jej marzeniem mie� za synow� pani�
prawdziw�, szlachciank�, kt�ra by jej
imponowa�a pi�kno�ci� i wy�szym urodzeniem, bo m�� i jego pieni�dze, i szacunek,
jakim j� otaczano w okolicy,
nie wystarcza�y jej.
Czu�a si� zawsze ch�opk� i wszystko przyjmowa�a z niedowierzaniem prawdziwie
ch�opskim.
- J�dru�! - m�wi�a nieraz synowi - J�dru�, o�e� si� z pann� Or�owsk�. To pani!
Jak spojrzy na cz�owieka, to ja�e
mr�wki �a�� ze strachu po sk�rze i chcia�oby si� jej do n�g pok�oni� i prosi� o
co... Dobra by� musi, bo ile razy
spotka si� z lud�mi w lesie, to pochwali Boga, porozmawia, dzieci pog�aska...
Jensza by tego nie umia�a! Zawdy co
r�d, to r�d. Pos�a�am jej grzyb�w koszyczek, to jak me spotka�a potem, to
poca�owa�a me w r�k�... M�dra ci ona
jest, ho! ho! wi, �e ja mam synka kiej malowanie. J�dru�, �e� si�! �piesz si�,
flisie, p�ki jest na misie! - dodawa�a
przys�owiem.
J�dru� si� zwykle �mia�, ca�owa� matk� po r�kach i obiecywa� pr�dko sko�czy�.
- Kr�lewn� b�dziemy mie�, posadzimy j� se w �wietlicy! Nie b�j si�, J�dru�, nie
dam ja jej r�czk�w umorusa� w
niczym; b�d� chodzi� kole niej, us�ugiwa�, podtyka� wszystko...
niech se czyta po francusku ino albo gra na fortypianie. Na to ona i pani�! -
ci�gn�a dalej matka rozmarzaj�c si�
przysz�ym swoim szcz�ciem.
- Stara kobieta jestem. J�dru�, wnuczk�w mi potrza!... - mawia�a cz�sto synowi
sm�tnie.
I on by� takim samym ch�opem w g��bi; pod pokostem cywilizowanego cz�owieka,
g�adkiego i wykszta�conego,
dr�a�a niepohamowana energia i pragnienie �ony - pani. Ten si�acz, co w chwilach
uniesienia sam rzuca� na w�z
sze�ciopudowe wory zbo�a i musia� nieraz robi� jak wyrobnik, �eby si� zm�czy� i
przyciszy� w sobie szalone
pragnienie u�ycia i jakie� burze, podnosz�ce si� w krwi zdrowej i przez
dziesi�tki pokole� nie zu�ytej - marzy� o
Jance, przepada� za jej wdzi�kiem, za s�odycz�. Chcia� koniecznie pana, kt�ry by
go tyranizowa� swoj� s�abo�ci�.
Lecia� teraz przez las jak wicher, a potem prosto przez pola zieleniej�ce si�
m�od� runi� zb� jarych - bieg� do matki
powiedzie� jej o swoim szcz�ciu. Wiedzia�, �e j� zastanie w ulubionej izbie,
zawieszonej w trzy rz�dy obrazami
�wi�tych w z�oconych ramach; bo to by� jedyny jej zbytek, na jaki sobie
pozwala�a.
Zawiadowca tymczasem sko�czy� pisa� raport jaki�, podpisa� go, przeci�gn�� przez
dziennik, wsadzi� w kopert�,
zaadresowa� "do Ekspedytora stacji Bukowiec"i zawo�a�:
- Antoni!
Pos�ugacz pokaza� si� w progu.
- Do ekspedytora! - zawo�a� Or�owski.
Pos�ugacz wzi�� w milczeniu kopert� i z najpowa�niejsz� min� w �wiecie po�o�y�
j� na stoliku stoj�cym z drugiej
strony okna.
Zawiadowca wsta�, przeci�gn�� si�, czerwon� czapk� zdj�� z g�owy i przeszed� do
tego stolika; w�o�y� zwyczajn�
czapk� z czerwonymi wypustkami i z powag� odpiecz�towa� ekspedycj� pisan� przed
chwil�. Przeczyta� i na
drugiej stronie nakre�li� kilka wierszy odpowiedzi podpisuj�c si� znowu;
zaadresowa� "do Zawiadowcy stacji w
miejscu" - i kaza� Antoniemu odnie��.
By� to maniak, kt�rego kosztem bawi�a si� ca�a droga �elazna. W Bukowcu nie by�o
ekspedytora, wi�c on spe�nia�
obie czynno�ci, ale przy stoliku zawiadowcy sprawy jedne, a przy stoliku
ekspedytora - drugie.
Jako zawiadowca by� swoim w�asnym zwierzchnikiem, wi�c mia� nieraz chwile
rzetelnej, i�cie wariackiej rozkoszy,
kiedy zauwa�ywszy jak� omy�k� w rachunkach, jakie� opuszczenie swoje w s�u�bie
ekspedytora, pisa� raport sam
na siebie i monitowa� si�.
�miali si� wszyscy z niego; nie zwa�a� na to i robi� swoje mawiaj�c na
usprawiedliwienie:
- Na porz�dku i systematyczno�ci opiera si� wszystko; braknie tego, wszystko
przepada!...
Sko�czy� teraz robot�, pozamyka� szuflady, wyjrza� na peron - i poszed� do
mieszkania.
Nie wszed� przez przedpok�j, tylko przez kuchni�. Musia� wszystko wiedzie�, co
si� robi i jak. Zajrza� do komina,
szturchn�� w ogie� pogrzebaczem, wykrzycza� s�u��c� za rozlan� wod� na pod�odze
i poszed� do jadalnego pokoju.
- Gdzie Janka?
- Panna Janina zaraz przyjdzie - odpowiedzia�a Kr�ska, rodzaj gospodyni i damy
do towarzystwa, �adna blondynka
o bardzo ruchliwej twarzy.
- C� robicie na obiad? - zapyta� tym samym inkwizytorskim tonem.
- To, co pan naczelnik tak lubi: potrawka z kurcz�t z sosem, zupka szczawiowa,
kotleciki...
- Zbytki!... przysi�gam Bogu, zbytki!... Zupa i jedno mi�so dosy� chyba dla
samego nawet kr�la! Zrujnujecie mnie,
przysi�gam Bogu!...
- Ale�, panie naczelniku... umy�lnie tylko dla pana dobrodzieja taki obiad
kaza�am robi�.
- Blaga! przysi�gam Bogu, blaga!... Warn, kobietom, tylko w g�owach frykasiki,
s�odyczki, delikatesiki i nic wi�cej.
Wszystko to tylko fiu! fiu!
- Nies�usznie pan naczelnik nas s�dzi; oszcz�dzamy zwykle wi�cej ni� m�czy�ni.
- Aha! oszcz�dzacie, �eby sobie p�niej kupi� wi�cej �ach�w. Znam to, przysi�gam
Bogu!
Kr�ska nie odpowiedzia�a, tylko zacz�a nakrywa� do obiadu.
Wesz�a Janka.
By�a to dziewczyna dwudziestodwuletnia, wysoka, doskonale zarysowana, o
szerokich ramionach, spojrzeniu
dumnym i imponuj�cym. Rysy mia�a niezbyt regularne; oczy czarne, czo�o proste,
troch� za szerokie, brwi ciemne,
silnie zaznaczone, nos rzymski, usta pe�ne i czerwone. Oczy mia�y wyraz g��boki,
jakiego� wewn�trznego
zapatrzenia si� w siebie; usta zacina�a mocno, co jej nadawa�o poz�r powagi lub
z�o�ci ukrytej. Dwie zmarszczki
g��bokie chmurzy�y jej jasne czo�o. Blond w�osy o rudawym odcieniu, przepyszne
jako ton, napuszone, os�ania�y
niby koron� jej g�ow� okr�g�� i ma��. P�e� mia�a z�otaw� niby brzoskwinia, g�os
dziwny; by� to alt, brzmi�cy
chwilami barytonem, o m�skich akcentach.
Skin�a ojcu g�ow� i usiad�a z drugiej strony sto�u.
- By� Grzesikiewicz dzisiaj u mnie - odezwa� si� zawiadowca, wolno rozlewaj�c
wszystkim zup�, bo on sam zawsze
dzieli� i rozlewa� przy stole.
Janka spokojnie spojrza�a na niego, czekaj�c, co dalej powie.
- By� i prosi� mnie o r�k� twoj�, Janiu.
- C� mu pan naczelnik powiedzia�? - zawo�a�a pr�dko Kr�ska.
- Jest to nasza sprawa - odpowiedzia� surowo. - Nasza sprawa... Odpowiedzia�em,
�e dobrze; b�dzie tutaj jutro na
obiedzie, no i rozm�wicie si�...
- Niepotrzebnie! Kiedy mu ojciec powiedzia�, �e dobrze, to niechaj go sobie
ojciec jutro przyjmuje i powie ode
mnie, �e w�a�nie jest niedobrze... Nie chc� z nim m�wi�. Pojad� jutro do Kielc -
odpowiedzia�a porywczo Janina.
- Wlaz� na gruszk�, rwa� pietruszk�, cebula si� rodzi!... przysi�gam Bogu! -
odpowiedzia� pogardliwie. - Gdyby� nie
by�a fiksatk�, to by� zrozumia�a, co to za cz�owiek i co to za partia!... �e
Grzesikiewicz, cho� cham, wi�cej wart dla
ciebie od ksi���t, bo ci� chce... a chce ci�, bo jest g�upi; nie tak� m�g�by
dosta�! Powinna� mu by� tylko wdzi�czn�.
O�wiadczy ci si� jutro i za miesi�c b�dziesz Grzesikiewiczow�.
- Nie b�d� Grzesikiewiczow�! Kiedy mo�e sobie wzi�� inn�, niech sobie bierze...
- Przysi�gam Bogu, b�dziesz Grzesikiewiczow�!
- Nie! Nie tylko za niego, za nikogo nie p�jd�! Nie p�jd� wcale za m��, nie
chc�!...
- G�upia�! - przerwa� jej brutalnie. - P�jdziesz, bo potrzebujesz je��,
mieszka�, ubiera� si� jako�, by� czym�... Ja nie
my�l� si� do reszty zrujnowa�... a jak mnie zabraknie, to co?
- Mam sw�j posag; dam sobie rad� i bez Grzesikiewicz�w. Aha, wi �c ojciec chce
mi przez to zam��p�j�cie
zabezpieczy� utrzymanie tylko!... - szydzi�a spogl�daj�c na niego wyzywaj�co.
- Tak, przysi�gam Bogu!... a dla czeg� innego kobiety wychodz� za m��?...
- Wychodz� z mi�o�ci i wychodz� za tych, kt�rych kochaj�.
- G�upia�, m�wi� ci! - krzykn�� energicznie, nabieraj�c sobie potrawki. - Mi�o��
to tylko ten sos, kurcz� si� zjada i
bez niego; sos to wymys�, g�upstwo, nowy przes�d!
- Nikt si� nie sprzedaje pierwszemu lepszemu dlatego tylko, �e ten ma na
utrzymanie!
- G�upia�, przysi�gam Bogu! Wszystkie tak robi�, wszystkie si� sprzedaj�. Mi�o��
to jest pensjonarskie gadanie,
g�upstwo, przysi�gam Bogu! Nie irytuj mnie...
- Tu chodzi nie o irytacj� albo o to, czy mi�o�� jest g�upstwem lub nie jest;
idzie tu o moj� przysz�o��, kt�r� ojciec
dowolnie si� rozporz�dza. Powiedzia�am ju� ojcu wtedy, kiedy Zielenkiewicz mi
si� o�wiadczy�, �e nie my�l� wcale
i�� za m��.
- Zielenkiewicz to tylko Zielenkiewicz, a Grzesikiewicz to pan ca�� fur�; ch�op
do rany cho�by przy��!... serce
z�ote, rozum ma, bo przecie� sko�czy� Dublany, mocny jak byk, przysi�gam Bogu;
taki ch�op, co najdzikszego
konia utrzyma, co jak parobka onegdaj lun�� w twarz, to mu sze�� z�b�w wybi� od
razu - jest ci niedobry!
Przysi�gam Bogu, idea�, najidealniejszy idea�!
- Wspania�y jest ten ojca idea�; okalecza ludzi i m�g�by pokazywa� si� w cyrku!
- Ty masz fiksacj� jak i twoja matka. Zaczekaj! we�mie ci� J�drek na podw�jny
mundsztuk i da ci rad�... Nie b�dzie
�a�owa� bata.
Janka gwa�townie odsun�a krzes�o, rzuci�a �y�k� na st� i wysz�a zatrzaskuj�c
drzwi za sob�.
- Nie gawro� si� pani, tylko ka� dawa� kotlety! - krzykn�� na Kr�sk�, kt�ra z
bolej�c� min� patrzy�a za Jank�;
podsun�a p�misek uni�enie i z trosk� w g�osie szepn�a:
- Pan naczelnik rozchoruje si� kiedy z tej irytacji.
- Trucizna moja!... - szepn�� przeci�gle. - Zje�� nie mo�na spokojnie, tylko
wieczne ha�asy!...
Zacz�� rozwodzi� �ale i skargi na up�r Janki, na jej charakter i na swoje
wieczne z ni� k�opoty.
Kr�ska przytakiwa�a mu podkre�laj�c czasami niekt�re szczeg�y; dyskretnie
�ali�a si�, �e i ona musi znosi� wiele,
bardzo wiele z jej przyczyny; wzdycha�a ci�ko, pochlebia�a mu przy ka�dej
sposobno�ci. Przynios�a kaw�,
postawi�a arak, nalewa�a mu sama, przystawia�a, dotyka�a si� niby przypadkowo
jego r�k lub ramienia; spuszcza�a
oczy, kokietowa�a go ci�gle i wytrwale stara�a si� wykrzesa� z niego iskr�
jak��... Mia�a swoje cele, dla kt�rych to
robi�a.
Or�owski kl�� coraz ciszej, a wypiwszy kaw� rzek�:
- B�g zap�a�!... Przysi�gam Bogu, pani jedna mnie rozumiesz... dobra z pani
kobieta...
- Panie naczelniku, gdybym tylko mog�a okaza�, co czuj�, co... - j�ka�a si�
spuszczaj�c oczy.
Or�owski u�cisn�� jej r�k� i wyszed� do swojego pokoju na drzemk�. Kr�ska
rozkaza�a sprz�ta� ze sto�u - i p�niej,
kiedy zosta�a sama, wzi�a jak�� rob�tk� i usiad�a przy oknie wychodz�cym na
peron; spogl�da�a czasami na lasy,
na lini�, ale pusto i cicho by�o wsz�dzie.
Wsta�a, bo nie mog�a usiedzie�, i zacz�a chodzi� naoko�o sto�u cichym kocim
ruchem, ko�owa�a u�miechaj�c si� do
my�li swojej:
- B�d� go mia�a... b�d�!... Nareszcie cz�owiek odpocznie nale�ycie!... Sko�czy
si� ze wszystkim!... - my�la�a i
widzia�a si� ju� naczelnikow�.
Widzia�a si� ju� pani�... Zrzuca�a z ogromn� ulg� t� mask� dobroduszno�ci,
pokory, uni�enia i oszcz�dno�ci, kt�r�
musia�a nosi� wobec wszystkich. Obiecywa�a sobie powetowa� wszystko... co
wycierpia�a.
By� to jedyny cel, do kt�rego wytrwale d��y�a od lat dw�ch.
To znowu przychodzi�y jej na pami�� obrazy przesz�o�ci: ca�e lata w��cz�gi z
teatrem prowincjonalnym...
Rzuci�a teatr, bo z�apa�a m�odego ch�opaka, kt�ry si� o�eni� z ni�. �y�a z nim
ca�e dwa lata... dwa lata, kt�re
wspomina�a z gorycz�. M�� by� zazdrosny do szale�stwa i bija� j� czasami, gdy
nie do�� mocno trzyma�a sw�j
temperament na wodzy.
Zosta�a woln� wreszcie, ale ju� nie pragn�a teatru; przyzwyczai�a si� troch� do
wzgl�dnego dobrobytu, do
cichszego �ycia. Dreszczem przejmowa�a j� my�l powrotu do tej ci�g�ej tu�aczki z
miasta do miasta, do tego
ci�g�ego braku. Widzia�a zreszt�, �e brzydnie i starzeje si�.
Posprzedawa�a, co mia�a, odebra�a jakie� wsparcie od zarz�du, w kt�rym jej
nieboszczyk s�u�y�, i przez p� roku
gra�a rol� wd�wki; chcia�a si� koniecznie wyda� za m�� po raz drugi.
Zaci�ga�a siecie, ale na pr�no; jej w�asny temperament stan�� na przeszkodzie.
Z pieni�dzmi, jakie poczu�a w
kieszeni, zbudzi�a si� w niej dawna aktorka, lekkomy�lna, burzliwa, lubi�ca si�
bawi� i u�ywa�... By�a jeszcze
pon�tn�, wi�c j� otoczy� r�j rozmaitych lewk�w, z kt�rymi przebawi�a wszystko,
co mia�a, razem z reputacj�, jak�
sobie potrafi�a przy pomocy swego m�a wyrobi�.
Nie umia�a nic, ale mia�a czelno�� i sprytu tyle, �e nie opu�ci�a r�k biernie,
tylko natychmiast, jak j� ostatni z
wielbicieli opu�ci�, og�osi�a w "Gazecie Kieleckiej", �e: wdowa po urz�dniku, w
starszym wieku, poszukuje miejsca
do wyr�czenia pani domu, do towarzystwa albo do wdowca.
Na skutek nie czeka�a d�ugo. Zjawi� si� Or�owski, kt�remu by� kto� koniecznie
potrzebny do zarz�du domem, bo
Janka by�a w gimnazjum jeszcze, a on nie m�g� sobie da� rady ze s�ugami. Nie
pyta� si� jej o nic, tak mu si�
przedstawi�a cich�, potuln�, bolej�c� po stracie m�a, tylko j� zabra� zaraz ze
sob�.
Or�owski by� wdowcem, mia� niez�� pensj�, gotowizny kilkana�cie tysi�cy, no i
jedyn� c�rk� - nieobecn�, c�rk�,
kt�rej nie cierpia�. Chcia�a na razie ba�amuci� urz�dnik�w stacyjnych, ale si�
pr�dko po�apa�a w sytuacji i ju� gra�a
now� rol� ci�gle, chc�c koniecznie doj�� do ostatniego aktu - ma��e�stwa.
Or�owski przyzwyczai� si� do niej. Umia�a si� zrobi� niezb�dn� i umia�a zawsze
pokazywa� t� swoj� niezb�dno��
tak zr�cznie, �e nie razi�a.
Zreszt� te d�ugie wieczory zimowe, szarugi jesienne zbli�y�y j� wi�cej do celu,
bo Or�owski mia� lat pi��dziesi�t
o�m i reumatyzm; by� zawsze maniakiem, ale podczas napad�w choroby robi� si�
wprost wariatem. Ona umia�a go
u�agodzi� i prowadzi� swoim sprytem, wyostrzonym kilkunastoletni� praktyk�
sceniczn�.
By�a tylko jedna przeszkoda - Janka.
Kr�ska zrozumia�a, �e dop�ki Janka b�dzie w domu, nie mo�na nic zrobi�.
Postanowi�a sobie, �e zaczeka - i czeka�a
cierpliwie.
Or�owski kocha� c�rk� nienawi�ci�, to jest, dlatego j� kocha�, �e nienawidzi�.
Nienawidzi� jej, bo by�a c�rk� jego �ony, kt�rej pami�� przeklina� gwa�townie -
�ony, kt�ra po dw�ch latach
wsp�lnego po�ycia wyjecha�a z dzieckiem do rodziny, bo nie mog�a d�u�ej znie��
jego tyranii i dziwactw.
Procesowa� si�, chcia� j� si�� zmusi� do powrotu, ale separacja rozdzieli�a ich
na zawsze. Szala� ze z�o�ci, ale jego
zaci�to��, up�r nies�ychany, duma wariacka nie pozwoli�a mu prosi� �ony o
powr�t, kt�ra by mo�e i wr�ci�a pod
dach m�owski, bo to by�a dobra kobieta. Chorowa�a tylko ci�gle na choroby nie
znane lekarzom prowincjonalnym.
By�a to dusza mimozy, kt�r� ka�da �za, ka�dy b�l czy przykro�� pogr��a�a w
rozpaczy; do tego ba�a si� grzmot�w,
deszcz�w, �ab, ciemnych pokoj�w, dni feralnych i wszelkich g�o�niejszych
d�wi�k�w - wi�c ten m�� zabija� j�
swoj� brutalno�ci�.
W kilka lat po roz��czeniu umar�a z wyczerpania nerwowego, pozostawiaj�c Jank�,
ju� wtedy dziesi�cioletni�.
Odebra� j� si�� zaraz od rodziny �ony, albowiem nie chciano mu jej odda�
dobrowolnie ze wzgl�du na jego
charakter i dziewczyn� wychowan� w innej atmosferze.
Nienawidzi� j� jeszcze i za to, �e by�a dziewczyn�. On, przy swojej dzikie
gwa�towno�ci, chcia� mie� syna, na
kt�rym by m�g� pr�bowa� nie tylko pi�ci swojej, ale i codziennego humoru.
Marzy� o synu. Wyobra�a� sobie, �e to b�dzie du�y ch�opak, na p� dziki,
energiczny, mocny jak d�b - a tymczasem
urodzi�a si� dziewczyna.
By�by wszystko �onie darowa�, ale tego nie m�g�.
Odda� Jank� zaraz na pensj� i widywa� tylko raz na rok, podczas wakacji, bo Bo�e
Narodzenie i �wi�ta wielkanocne
sp�dza�a u wuj�w.
Wakacji tych, co� ju� w trzecim roku, czeka� z niecierpliwo�ci�, bo nudzi� si�
sam na odludnej stacji, z nikim nie �y�
bli�ej, wi�c jak tylko Janka przyjecha�a, zaczyna�a si� pomi�dzy nimi wojna.
Janka ros�a szybko, rozwija�a si� znakomicie, ale pocz�ta, urodzona i wychowana
w ci�g�ej wrzawie i k��tni,
karmiona p�aczem i narzekaniami matki na ojca, znienawidzi�a go i obawia�a si�
jego szyderstw. Wyrobi�o to w niej
skryto�� i zaci�to��. Buntowa�a si� przeciw jego despotyzmowi i sk�pstwu.
Mia�a par� tysi�cy rubli po matce i ojciec wr�cz jej o�wiadczy� , �e procent od
tej sumy musi wystarczy� dla niej, bo
on nie my�li da� ani grosza.
Sta�a na pierwszorz�dnej pensji, ale po op�aceniu jej i p�niejszej nauki w
gimnazjum pozostawa�o jej tak ma�o na
r�ne najniezb�dniejsze rzeczy, ze ci�gle musia�a my�le� o tym, jak zwi�za�
koniec z ko�cem, i wstydzi� si� to za
buciki podarte, to za sukienk�, to za brak jakiej� drobnostki. Wy�miewano si� z
niej na stancji i to j� najsro�ej
upokarza�o.
Po paru latach zacz�to si� jej obawia�; nawet damy klasowe cz�sto jej
ust�powa�y, bo mia�a porywczy charakter
ojca, nie znosz�cy �adnych w�dzide�. Nie p�aka�a nigdy i nigdy si� nie skar�y�a,
ale krzywdy gotowa by�a odbija�
pi�ci�, bez wzgl�du, co by j� by�o spotka�o; przy tym by�a najzdolniejsz�
uczennic�.
Nie lubiono jej szczerze, ale musiano oddawa� pierwsze�stwo, bo go sobie sama
wydziera�a, gdy poczu�a swoj�
wy�szo�� nad t�umem kole�anek, kt�re j�, jako c�rk� urz�dnika, traktowa�y
wynio�le, �mia�y si� z jej podartych
bucik�w i sukienek i nie dopuszcza�y do poufa�o�ci z sob�. Prze�ladowa�a potem
te c�rki obywatelskie z
zaciek�o�ci�.
By�a to dzika natura, rozwijaj�ca si� samotnie. Mia�a tylko jedn� przyjaci�k�,
z kt�rej zrobi�a sobie pieska,
s�u��cego na �apkach na ka�de zawo�anie.
Nie kocha�a nikogo, nawet matka zajmowa�a w jej dzikim sercu bardzo ma�o
miejsca.
- Tw�j ojciec taki!... tw�j ojciec to zrobi�!... tw�j ojciec taki pod�y!... tw�j
ojciec... - nieustannie j�cza�a matka w�r�d
potok�w �ez i histerycznych paroksyzm�w.
Obrzyd�y jej te spazmy, znienawidzi�a wszelk� s�abo��, a posta� ojca uros�a w
jej umy�le do rozmiar�w olbrzymich.
Wyobra�a�a go sobie z�ym, niegodziwym, ale wielkim jakim� i mocnym.
Pozna�a go bli�ej po �mierci matki i nienawidzi�a z boja�ni, jak� czu�a wobec
niego. Przyje�d�a�a na wakacje do
Bukowca, bo by�y tutaj lasy ogromne, g�ry skaliste, potoki rw�ce, dziko��, kt�ra
hipnotyzowa�a j� czarem swoim i
przycisza�a jej temperament. Nie lubi�a miasta, bo jej przypomina�o zaraz
szko��, kole�anki i doznane upokorzenia.
Tutaj czu�a si� swobodn� i woln�. K��ci�a si� z ojcem codziennie, nie ust�puj�c
mu w niczym; a Or�owski robi� si�
podczas tych miesi�cy jej odpoczynku wprost niemo�liwym: umy�lnie j� dra�ni� i
pobudza� do wybuch�w gniewu, i
rad by� niezmiernie, kiedy w paroksyzmie z�o�ci robi�a si� podobn� do m�odej
pantery, gotowej rzuci� si� na niego i
k�sa�.
Przepada� za si�� i z gorzk� rozkosz� widzia�, �e Janka ma t� si�� w
temperamencie, wtedy jeszcze ci�ej �a�owa�, �e
by�a dziewczyn�.
M�wi� jej otwarcie o tym, �e si� ni� brzydzi, poniewa� jest kobiet�, drwi� z
niej, �e pr�cz szyde�ka i ksi��ki nie
potrafi�aby nic w r�ku utrzyma�; pokazywa� jej swoj� strzelb� i odk�ada� ze
smutkiem, narzekaj�c, i� tylko ch�opak
umia�by oceni� nale�ycie takie rzeczy.
By�y to smagania, kt�re na jej duszy zostawi�y piek�ce pr�gi.
Zrywa�a si� wtedy jak m�ody �rebiec uderzony batem, chwyta�a strzelb� i po
ca�ych dniach brodzi�a po moczarach i
g�uszach le�nych za ptakami; nauczy�a si� tak dobrze strzela�, �e przynosi�a
ca�e p�ki kaczek dzikich i bekas�w i
rzuca�a je ojcu pod nogi z tryumfem.
Or�owski wtedy dostawa� wprost ob��du z w�ciek�o�ci; upokarza�o go, ze wobec jej
si�y by� sam bezsilnym, �e nie
m�g� jej zgi�� i zmia�d�y� - i potem jeszcze wi�cej �a�owa�, �e tyle dzikiej
wytrwa�o�ci jest w niej - w dziewczynie!
Bywa� chwilami dumny z niej i broni� j� z zapa�em przed znajomymi, bo ca�a
okolica gorszy�a si� jej
awanturniczo�ci�. Spotykano j� po lasach, w nocy, w deszcz, w niepogody, zawsze
sam�, niby m�ody warchlak
odbity od stada. Nie �enowa�o j� wcale �a�enie po drzewach za gniazdami albo
wy�cigi na oklep z wiejskimi
ch�opakami po pastwiskach.
Ucieka�a z domu od ojca na dni ca�e, marzec o powrocie na pensj�, a na pensji
marzy�a znowu o domu i samotno�ci.
Tak� by�a prawie do o�mnastego roku �ycia. Sko�czy�a gimnazjum i przyjecha�a na
sta�e do ojca.
Uspokoi�a si� zewn�trznie, ale g�owa jej zacz�a si� rozp�omienia� coraz
bardziej. Zacz�a marzy� i szuka� czego�,
jakiego� celu, jakiej� idei �ycia swojego.
Z t� swoj� przyjaci�k�, Hel� Walder, idealnie pi�kn� i idealnie rozmarzon� na
punkcie samodzielno�ci kobiet,
rozsta�a si�. Hela wyjecha�a do Pary�a - na przyrod�; ona nie chcia�a, bo nie
czu�a po prostu potrzeby �adnej
wiedzy. Pragn�a czego� pot�niej dzia�aj�cego na jej temperament... czego�, co
by porwa�o j� ca�� i na zawsze.
Pozosta�a zupe�nie sam� i zacz�a si� przypatrywa� ludziom. Szuka�a tej idei,
ale towarzystwo okoliczne nudzi�o j�
�miertelnie. Dla niej za ma�o by�o tej okolicy, tych zabaw skromnych i sennych,
tych ludzi, kt�rzy j� otaczali.
To �ycie ciche, wymierzone, rozklasyfikowane na wstawanie o jednej godzinie, na
�niadanie, obiad, kolacj�;
preferanse we czwartki u nich, w sobot� u pomocnika ojca, w niedziel� u dozorcy
- zabija�o j� swoj� monotoni�.
Dusi�a si� w nim.
M�czyzn unika�a prawie, bo j� gniewali swoj� bezczelno�ci�; kobiety nudzi�y j�
wiecznym powtarzaniem plotek,
skarg, intry�ek. Odsuni�to si� og�lnie od niej.
Najrozmaitsze wersje, mniej lub wi�cej k�amliwe, kursowa�y na jej konto w
okolicy.
By�a dziwad�em dla wszystkich.
A ona tymczasem szamota�a si� ze sob�, z dusz� w�asn�, z pragni eniami, kt�rych
nie umia�a sobie uprzedmiotowa�.
Nie wiedzia�a, po co �yje i na co?... Zam�cza�a si� czytaniem, ale spokoju tam
nie znalaz�a. Czu�a, �e musi znale��
co� takiego, co j� potrafi porwa�, �e znajdzie kiedy�... ale tymczasem szala�a z
m�ki oczekiwania.
O�wiadczy� si� jej Zielenkiewicz, w�a�ciciel wioski dosy� obd�u�onej. Roze�mia�a
mu si� drwi�co w oczy, wr�cz
m�wi�c, �e swoim posagiem nie my�li wcale p�aci� jego d�ug�w.
Zacz�a rok dwudziesty pierwszy i zaczyna�a traci� cierpliwo��.
Ma�a, zwyk�a rzecz zdecydowa�a o jej �yciu.
W najbli�szym miasteczku urz�dzano teatr amatorski. Wybrano trzy jednoakt�wki,
obsadzono role i - utkni�to, bo
�adna z pa� gra� nie chcia�a Paw�owej w Marcowym kawalerze Blizi�skiego.
Inicjator i re�yser zarazem chcia� koniecznie, aby ta sztuka by�a gran�, bo
pragn�� ni� dokuczy� jakiemu� s�siadowi
- ale Paw�owej ani Eulalii �adna z pa� gra� nie chcia�a.
Kto� rzuci� my�l, �eby prosi� Or�owskiej, bo wiedziano, �e ona nie zwa�a na nic.
Przyj�a rol� Paw�owej dosy�
oboj�tnie, a Kr�ska, w kt�rej zagra�y wspomnienia przesz�o�ci, zrobi�a tyle, i�
Or�owski sam pojecha� i oznajmi�, �e
jest amatorka i na rol� Eulalii...
Robiono pr�by co� ze trzy miesi�ce, bo kilka razy zmienia� si� sk�ad graj�cych.
Zwyk�e hece teatr�w
prowincjonalnych, gdzie �adna nie chce gra� starej, z�ej, k��tliwej,
charakterystycznej, dwuznacznej ani pokoj�wki,
a wszystkie chc� gra� bohaterki.
Kr�ska, kt�r� Janka trzyma�a dosy� z daleka od siebie, nie zwierzaj�c si� jej
nigdy z niczym i nigdy nie prosz�c o
rad�, zbli�y�a si� do niej z racji przedstawienia. Zacz�a jej dawa� lekcje gry
scenicznej i by�a niestrudzon�
mentork�; dopiero za jej wp�ywem Janka zacz�a si� interesowa� rol� i
przedstawieniem.
Tak si� g��boko przej�a rol�, tak wesz�a w charakter i tak si� nada�a do tych
ram, �e gra�a bardzo dobrze. By�a
ch�opk�, Paw�ow�, w ka�dym calu, tak �e sala pod koniec sztuki zabrzmia�a
oklaskami.
Poczu�a wtedy szalon�, dzik� uciech� z tego chwilowego panowania nad t�umem;
schodzi�a ze sceny prawie ze
�zami �alu, �e si� to ju� sko�czy�o, i czuj�c, �e si� w niej, gdzie� pod
�wiadomo�ci�, co� budzi� zaczyna nowego.
Kr�ska zrobi�a tak�e prawdziw� furor�!... By�a to rola, kt�r� kiedy� na
prawdziwej scenie grywa�a z powodzeniem.
W antraktach m�wiono tylko o niej i o Jance.
- Komediantka! urodzona komediantka! - szepta�y panie z jakim� wynios�ym
politowaniem.
Or�owski, kt�remu dzi�kowano i winszowano takiej c�rki i towarzyszki, machn��
r�k�.
- �eby to by� syn, zobaczyliby�cie, co by wam pokaza�!...
By� jednak zadowolony, bo poszed� za kulisy, pog�adzi� Jank� po twarzy, a Kr�sk�
poca�owa� w r�k�.
- Dobrze, dobrze!... Pociecha niewielka, ale przynajmniej wstydu nie ma -
powiedzia� im za ca�� pochwa��.
Janka po tym przedstawieniu zbli�y�a si� wi�cej do Kr�skiej, i ta, w chwili
jakiej� s�abo�ci, wygada�a si� ze swoj�
tajemnic�, szczelnie trzyman� w ukryciu, i przesun�a przed Janka �wiaty takie
nowe, takie dziwne, takie
poci�gaj�ce, �e jej serce zabi�o gwa�townie.
S�ucha�a z pobo�nym skupieniem opowiadania o scenie, o tryumfach, o wyst�pach, o
barwnym �yciu aktorskim.
Kr�ska si� unosi�a i obrazowa�a entuzjastycznie; ju� nie pami�ta�a n�dz tego
�ycia, tylko same jasne obrazy
pokazywa�a oszo�omionej dziewczynie. Wyci�ga�a z kufra po��k�e zeszyty r�l
niegdy� granych i czyta�a przed ni�,
gra�a, podniecona wspomnieniem przesz�o�ci.
Ol�niewa�o to Jank�, budzi�o jakie� gwa�towniejsze pragnienia, ale jeszcze j�
nie porwa�o, jeszcze to nie by�o to
"co�", na co czeka�a od tak dawna.
Gra�a p�niej jeszcze kilka razy, bo ju� gor�czka teatralna zacz�a j� wolna
trapi�.
Z uwag� zacz�a czytywa� w pismach krytyki teatralne i szczeg� y o aktorach.
Wreszcie czy to z nud�w, czy z
instynktownej pobudki sprowadzi�a sobie Szekspira - i wtedy przepad�a!
Znalaz�a to "co�", znalaz�a bohatera, cel, ide� - by� nim teatr.
Poch�on�a Szekspira z ca�� gwa�towno�ci� swojej natury - ca�ego od razu.
Trzeba by bardzo wiele pisa�, �eby zamkn�� cho� w streszczeniu to gwa�towne
rozszerzanie si� jej duszy, ten
szalony wzlot wyobra�ni, to wyolbrzymienie jej wewn�trzne, jakie uczu�a po
przeczytaniu. Otoczy� j� r�j dusz
z�ych, szlachetnych, nikczemnych, p�askich, bohaterskich i cierpi�cych, ale
zawsze wielkich jak�� ras�, po kt�rej nie
ma ju� �ladu na �wiecie.
Przenika�y j� takie d�wi�ki, takie s�owa, takie my�li i uczucia pot�ne, �e si�
uczuwa�a jakby ca�ym
wszech�wiatem!...
Po kilkakrotnym przeczytaniu tych ksi�g nie�miertelnych powiedzia�a sobie, �e
zostanie aktork�, �e musi ni� zosta�
koniecznie, bo te sprawy codzienne wyda�y si� jej tak marnymi, ludzie tak
nik�ymi, �e si� dziwi�a i� wcze�niej tego
nie spostrzeg�a.
Poczu�a, �e jest artystk�, �e jaki� p�omie� o�wieci� j� b�yskawic� i zbudzi�; �e
to sztuka jest tym dobrem dla niej, tak
wyczekiwanym i tak upragnionym.
Zacz�a j� przepala� gor�czka teatru i pragnienia nadzwyczajnych wzrusze�.
Zimy wyda�y jej si� za ciep�e, �niegi za ma�e; wiosny sz�y za powolnie, upa�y
by�y zimne, jesienie zbyt suche, za
ma�o mgliste; ona to wszystko mia�a w m�zgu stokro� pot�niejszym.
Chcia�a mie� pi�kno - szczytnym, z�o - cho�by zbrodni�, czyn wszelki -
tytanicznych rozmiar�w.
- Ma�o!... jeszcze!... - wo�a�a nieraz jesieni�, kiedy wichry zgina�y z szumem
buki i li�cie lecia�y niby p�atki krwi
czerwonej na ziemi�, kiedy deszcze la� y ca�ymi tygodniami, �e wszystkie drogi,
rowy, dolinki sta�y pod wod�, a
noce by�y wprost straszne ciemno�ci� i szamotaniem si� �ywio��w.
W dni, w kt�re si� zdawa�o, �e wszystko na niebie i na ziemi zagas�o, star�o
si�, pomiesza�o, �e tylko szarzej� py�y
�wiat�w rozbitych i zewsz�d si� s�czy w �wiat szaro�� pos�pna i targaj�ca dusz�
smutkiem bezbrze�nym konania -
ucieka�a do lasu, k�ad�a si� nad potokami albo na odartym z ro�linno�ci wzg�rzu
i wystawiona na deszcz, na
smaganie wichury i zimno, dawa�a si� porywa� swojej wyobra�ni i lecia�a w �wiaty
olbrzym�w; bywa�a wtedy
szcz�liw� a� do utraty przytomno�ci. Szala�a razem z huraganem, co bi� i bra�
si� za bary z lasami, co pod
koronami drzew wy� i skomli� �a�o�nie niby dzikie zwierz� na uwi�zi.
Kocha�a si� w takich dniach i nocach, przepada�a za tym przejmuj�cym p�aczem
�a�osnym przyrody, konaj�cej w
b�ocie jesieni. Wyobra�a�a sobie wtedy Leara i g�osem, kt�rym na pr�no chcia�a
zag�uszy� burz� i szum lasu,
rzuca�a w �wiat zamglony tragiczne przekle�stwa...
�y�a wtedy �yciem dusz szekspirowskich. By�o to prawie szczytne ob��kanie duszy.
Pokocha�a z ca��
gwa�towno�ci� te wielkie, tragiczne postacie dramat�w.
Or�owski troch� wiedzia� o jej chorobie, ale �mia� si� z tego pogardliwie.
- Komediantka! - rzuca� jej prosto w twarz ze swoj� brutalno�ci�.
Kr�ska podsyca�a ten ogie�, bo za co b�d� chcia�a si� jej z domu pozby�.
Zacz�a w ni� wmawia� talent i gor�co zachwala�a teatr.
Janka nie mog�a si� jako� zdoby� na ten krok decyduj�cy. Ba�a si� tych ciemnych,
nieokre�lonych przeczu� i trwogi,
jaka j� chwilami napada�a.
Wiedzia�a, �e musia�aby zerwa� ze wszystkimi i i�� sama w �wiat, w �wiat,
kt�rego si� ba�a instynktownie. Nie �y�a
nigdy samodzielnie. Mrozi�a j� my�l o tym otwieraniu sobie drogi ku�akami.
Dotychczas prowadzono j�; r�ka, co j�
wiod�a, by�a twarda, nielito�ciwa, ale j� prowadzi�a i mniej wi�cej czuwa�a nad
ni�. Tutaj mia�a sw�j k�t, sw�j las,
swoje miejsca ulubione, do kt�rych organicznie si� ju� przystosowa�a - a tam,
gdzie� w �wiecie szerokim, co tam
znajdzie?...
Nie! nie mog�a si� zdoby� na stanowczo��. Musia�a jaka� burza przyj��, wyrwa� j�
i wyrzuci� daleko st�d, jak
wyrywa�a drzewa i rzuca�a po polach pustych. Czeka�a ju� teraz wprost na
przypadek. Kr�ska tymczasem
informowa�a j� ci�gle o towarzystwach prowincjonalnych. Z pism zreszt� wiedzia�a
nazwiska dyrektor�w i opinie,
jakie mieli. Robi�a pewne przygotowania i oszcz�dno�ci. Ojciec wyp�aca� jej
procent od posagu regularnie i zdo�a�a
przez rok zaoszcz�dzi� z niego przesz�o dwie�cie rubli.
To o�wiadczenie Grzesikiewicza i zapewnienie ojca, �e musi wyj�� za niego,
wzburzy�o j�.
- Nie, nie i nie! - my�la�a teraz chodz�c po swoim pokoiku. - Nie p�jd� za m��!
O zam��p�j�ciu nigdy na serio nie my�la�a. Czasami mi�o�� jaka� wielka,
wstrz�saj�ca snu�a si� jej w my�li,
marzy�a o niej przez chwil�, ale o ma��e�stwie nie pomy�la�a nigdy.
Dosy� lubi�a nawet Grzesikiewicza, bo jej nigdy nie m�wi� p�s��wkami o
uczuciach, nie grywa� przed ni�
mi�osnych komedii, do jakich j� przyzwyczaili inni wielbiciele, lubi�a go za
prostot�, z jak� opowiada�, co musia�
przecierpie� w szko�ach, jak mu wymy�lano od cham�w, od karczmarskich syn�w, jak
go upokarzano i jak im p�aci�
za to pi�ci� - po ch�opsku.
�mia� si� przy tych opowiadaniach, ale mia� w �miechu jaki� akcent �alu czy
urazy.
Chodzi�a z nim nieraz na spacery, bywa�a z ojcem w ich domu, lubi�a bardzo star�
Grzesikiewiczow�, ale �eby
wyj�� za m�� za niego!... Roze�mia�a si� z tej my�li, tak si� jej wyda�a
�mieszn� i dziwaczn�.
Otworzy�a drzwi do pokoju ojca, aby mu powiedzie� ostro i stanowczo, �e
Grzesikiewicz nie ma po co przyje�d�a�;
ale Or�owski spa� ju� po obiedzie w swoim fotelu, z nogami opartymi o parapet
okienny. S�o�ce �wieci�o mu prosto
w twarz, prawie ju� miedzian� od opalenia.
Cofn�a si�. Przeczuwa�a po niepokoju, jaki r�s� w niej, �e burza b�dzie
straszna, bo ojciec nie b�dzie chcia� ust�pi�,
ale czu�a, �e i ona nie ust�pi.
- Nie, nie i nie!... Cho�by przysz�o ucieka� z domu, a nie p�jd� za m��!...
Ale j� zaraz chwyta�a bezradno�� czysto kobieca po takiej stanowczej my�li i
spogl�da�a prawie ze strachem w
przestrze�, w kt�rej zdawa�a si� widzie� siebie sam� uciekaj�c� z domu.
- Pojad� do wuj�w... tak!... a stamt�d do teatru... Nikt mnie nie zmusi, abym
tutaj pozosta�a.
I a� zawr�t g�owy uczu�a z oburzenia na my�l, �e mo�e j� kto chcie� zmusza�, i
zaraz potem hardo patrzy�a w
przysz�o�� - i by�a ju� zdecydowan� na wszystko, byle nie ust�pi�.
S�ysza�a, jak ojciec wsta�, potem z okna przygl�da�a si� poci�gowi osobowemu,
kt�ry odchodzi�; s�ysza�a dzwonki
stacyjne, szwargot kilku wsiadaj�cych �ydk�w; widzia�a czerwon� czapk� ojca,
��te wypustki telegrafisty,
rozmawiaj�cego przez okno wagonu z jak�� pani�; widzia�a i s�ysza�a wszystko,
ale nie rozumia�a nic z tego. Ta
stanowcza chwila, to jutro, wywiera�a na ni� ju� sw�j wp�yw.
Kr�ska przysz�a i swoim zwyczajem zacz�a ko�owa� po pokoju cichym, kocim
ruchem, nim si� odezwa�a. Mia�a w
twarzy wyraz wsp�czucia i rzewno�� w g�osie.
- Panno Janino!
Janka spojrza�a na ni� i przeczyta�a wyra�nie jej obaw�.
- Nie! mo�esz mi pani wierzy�, �e nie! - odpowiedzia�a silnie...
- Ojciec da� s�owo.... b�dzie chcia� koniecznie pos�usze�stwa... co to b�dzie z
tego?...
- Nie! nie p�jd� za m��!... mo�e sobie ojciec odwo�a� s�owo; mnie nie zmusi...
- Tak.... ale zacznie si� to dopiero wojna, zacznie!...
- Przetrzyma�am ju� tyle, przetrzymam i wi�cej.
- Ja si� boj�... to si� tak g�adko nie sko�czy. Ojciec taki gwa�towny... Ja nie
wiem, jak tam pani mo�e znosi� tyle...
Gdybym by�a na miejscu pani, to wiem, co bym zrobi�a... i to zaraz, dzi�,
natychmiast!
- Ciekawam.... niech mi pani da jak� rad�.
- Wyjecha�abym przed wszystkim, �eby unikn�� hecy. Pojecha�abym do Warszawy...
- No i c� dalej? - pyta�a Janka z dr�eniem w g�osie.
- Zaanga�owa�abym si� do teatru i niech si� co chce dzieje!
- Tak, to dobra my�l, ale... ale...
I nie doko�czy�a, bo dawna bezradno�� i dawne obawy znowu wr�ci�y; siedzia�a
ju�, nie odpowiadaj�c Kr�skiej,
kt�ra widz�c, �e projekt jej nie zostanie wykonany, wysz�a zirytowana.
Janka w�o�y�a jaki� kaftan, filcow� czapk�, [wzi�a ] kij i posz�a do lasu, ale
dzi� nie mog�a si� tam bezmy�lnie
w��czy� ani znale�� rozkoszy w obcowaniu z sam� sob�, nawet marzy� o scenie nie
mog�a.
Posz�a na szczyt tej g�ry kamienistej, sk�d si� otwiera� rozleg�y widok na lasy,
na wsie za nimi i na niesko�czony
obszar przestrzeni. Patrzy�a si�, ale ta cisza w przestrzeniach, niepok�j, to
przeczuwanie burzy, jaka� trwoga,
denerwowa�y j� silnie. Wiedzia�a, �e jutro co� si� zdecyduje, co� si� stanie
takiego, czego pragn�a i ba�a si�
jednocze�nie...
Wr�ci�a o zmroku do domu. Nie rozmawia�a ani z ojcem, ani z Kr�sk�, tylko zaraz
po kolacji posz�a do swojego
pokoju i czyta�a bardzo d�ugo Consuelo Jerzego Sanda.
W nocy sny j� trapi�y ci�kie, �e si� co chwila budzi�a spocona i jeszcze przede
dniem obudzi�a si� zupe�nie i nie
mog�a spa�. Le�a�a z szeroko otwartymi oczyma i patrza�a w sufit, na kt�rym
rysowa�a si� plama �wiat�a, oderwana
od latarni peronowej. Poci�g jaki� szed� z hukiem, s�ysza�a d�ugo jego �oskot
rytmiczny i ca�e ch�ry g�os�w
przeciska�y si� przez szyby strumieniami d�wi�k�w.
W g��bi pokoju zalanej mrokiem, pe�nej jakich� b�ysk�w, snuj�cych si� niby
oderwane promieniowanie �wiate�
dawno zagas�ych - zdawa�a si� widzie� widma, zarysy jakich� scen, postaci,
d�wi�k�w... Mary m�zgu zm�czonego
nape�nia�y pok�j halucynacjami. Spostrzeg�a jaki� gmach ogromny, d�ugi, z
szeregami kolumn, jak si� zacz��
zarysowywa� i wy�ania� z mrok�w... nie wiedzia�a, co to jest, ale patrzy�a...
Potem sz�y sceny i postacie jakie� tragiczne, przestrzenie zalane �wiat�em,
g�osy muzyki, ci�ba ludzka, miasto
wielkie, ulice d�ugie, domy wysokie, t�ok na ulicach.
Rano wsta�a tak zdenerwowana, �e si� na nogach utrzyma� nie mog�a.
S�ysza�a, �e ojciec dysponuje wystawny obiad, �e robi� przygotowania do
uroczystego przyj�cia. Kr�ska chodzi�a
ko�o niej na palcach i u�miecha�a si� subtelnie drwi�cym u�mieszkiem, kt�ry
Jank� dra�ni�. Odurzona by�a
wyczerpaniem i burz�, jaka wrza�a w niej. Przygl�da�a si� wszystkiemu oboj�tnie,
bo my�l jej by�a ci�gle o tej
oczekiwanej walce z ojcem.
Chcia�a co� czyta�, zaj�� si� czym�, ale wszystko wysuwa�o si� jej z r�k
bezw�adnych.
Posz�a do lasu, ale zaraz zawr�ci�a z powrotem, bo nie wiedzia�a, po co tam
i��?... Nuda jaka� rozla�a si� po niej i
niepok�j przys�ania� jej serce mg�� coraz wi�ksz�. Nie mog�a si� w �aden spos�b
otrz�sn�� z tego nastroju.
Zacz�a gra� machinalnie gamy, ale monotonne, usypiaj�ce szmery d�wi�k�w
denerwowa�y j� jeszcze wi�cej.
Gra�a p�niej nokturny Chopinowskie, gra�a d�ugo, ws�uchiwa�a si� w te tony
nieokre�lone, co by�y jakim� �piewem
za�wiat�w, co mia�y w sobie akcenta �ez, cierpie�, krzyk�w, rozpaczy bezsilnej;
blaski zimnych nocy
ksi�ycowych, j�ki podobne do szept�w dusz konaj�cych, szmery, �wiat�a, u�miechy
roz��cze�, drgania �ycia
subtelnego i smutnego...
I rozp�aka�a si� spazmatycznie. P�aka�a d�ugo, nie wiedz�c, dlaczego p�acze,
ona, kt�ra od �mierci matki nie wyla�a
ani jednej �zy.
Poczu�a si� zn�kan� pierwszy raz w �yciu, kt�re dotychczas by�o tylko ci�g�ym
buntem protestu i szamotania si�...
Obudzi�o si� w niej g��bokie pragnienie podzielenia si� smutkami duszy:
zapragn�a wyszepta� na jakim� sercu
�yczliwym te my�li ob��dne, strz�py uczu�, cierpienia nieokre�lone i obawy...
�akn�a wsp�czucia czuj�c, �e to
zn�kanie by�oby mniejszym, b�l cichszym, �zy nie tak pal�ce, gdyby mog�a
otworzy� serce przed jak� serdeczn�
przyjaci�k�.
Pozna�a, �e samotno�� jest nieszcz�ciem w pewnych stanach dusz y.
Kr�ska zawo�a�a j� na obiad obja�niaj�c, �e Grzesikiewicz ju� czeka.
Wytar�a �lady �ez, poprawi�a w�osy - posz�a.
Grzesikiewicz poca�owa� j� w r�k� i usiad� obok niej.
Or�owski mia� humor �wi�teczny i coraz domy�lniki i tryumfuj�ce spojrzenia
rzuca� na Jank�.
Pan Andrzej by� milcz�cym i niespokojnym; czasami si� odzywa�, ale tak cicho, �e
ledwie Janka us�ysze� mog�a. Na
Kr�skiej zna� by�o zdenerwowanie.
Jaka� pos�pna atmosfera wisia�a nad wszystkimi.
Obiad wl�k� si� ci�ko i nudnie. Or�owski chwilami wpada� w zadum� i wtedy
marszczy� brwi, targa� gniewnie brod� i mordercze spojrzenia rzuca� na c�rk�.
Po obiedzie przeszli do saloniku.
Podano czarn� kaw� i koniak.
Or�owski wypi� szybko kaw� i wychodz�c poca�owa� Jank� w g�ow� i mrukn�� co�
niezrozumiale.
Zostali sami.
Janka patrzy�a w okno; Grzesikiewicz, czerwony, rozstrojony, dziwny, zacz�� co�
m�wi� i popija� kaw� ma�ymi �ykami, wreszcie wypi� j� od razu, fili�ank�
odsun��, a� si� przewr�ci�a ze spodkiem na st�.
Janka roze�mia�a si� z tej gwa�towno�ci i z miny, z jak� si� t�umaczy�.
- Niech si� pani nie dziwi, ale w takiej chwili cz�owiek by lamp� po�kn�� nie
zauwa�ywszy...
- Trudno by by�o - odpowiedzia�a i znowu j� �miech pusty i bezmy�lny zatrz�s�.
- Pani si� ze mnie �mieje? - zapyta� patrz�c jej niespokojnie w oczy.
- Nie, tylko tak mi komiczn� wydawa�a si� my�l po�kni�cia lampy.
Milczeli. Janka skuba�a aba�ur, a Grzesikiewicz szarpa� r�kawiczki i bezmy�lnie,
odruchowo przygryza� sobie w�sy; wzruszenie d�awi�o go po prostu.
- Ci�ko mi.... okropnie mi ci�ko!... - zacz�� podnosz�c na ni� oczy b�agalnie.
- Dlaczego? - zapyta�a kr�tko i wymijaj�co.
- No, bo... bo... Jak Boga kocham, nie wytrzymam ju� d�u�ej!... Nie, ju� nie
mog� si� d�u�ej m�czy�, powiem po prostu: kocham pani� i prosz� o jej r�k�! -
zawo�a� g�o�no i a� odetchn�� z ulgi ogromnej, ale uderzy� si� w czo�o i bior�c
r�k� Janki zacz�� znowu:
- Kocham pani� dawno, ba�em si� pani m�wi� o tym, i teraz tak�e nie umiem si�
wygada�, nie umiem tego tak okre�li� i wypowiedzie�, jak bym chcia�... Kocham
pani� i b�agam, b�d� moj� �on�...
Poca�owa� j� gor�co w r�k� i patrzy� si� w ni� swoimi niebieskimi, poczciwymi
oczyma, z kt�rych bucha�o �lepe przywi�zanie i mi�o�� szczera i g��boka. Usta
dr�a�y mu nerwowo i blado�� pokry�a twarz.
Janka podnios�a si� z krzes�a i patrz�c mu prosto w oczy odpowiedzia�a wolno i
po cichu:
- Nie kocham pana...
Zdenerwowanie gdzie� znikn�o; wiedzia�a, �e ta chwila oczekiwana ju� si�
zacz�a, wi�c by�a gotow�. Spokojne zdeterminowanie przegl�da�o w jej oczach
ch�odno patrz�cych.
Grzesikiewicz odsun�� si� gwa�townie, jakby go kto uderzy� silnie w piersi, ale
powr�ci� na miejsce i nie rozumiej�c jeszcze znaczenia s��w us�yszanych m�wi�
dr��cym g�osem:
- Panno Janino.... b�d� pani moj� �on�... Kocham pani�!...
- Nie kocham pana, nie mog� przeto za pana wyj��... nie p�jd� wcale za m��!... -
odpowiedzia�a tym samym g�osem, ale przy ostatnim wyrazie g�os jej zadrga�
jakim� akcentem lito�ci dla niego.
- Jezus, Maria! - wykrzykn�� Grzesikiewicz chwytaj�c si� za g�ow�. - Co pani
powiedzia�a?... Co to jest? !... Pani nie p�jdzie za m��!... nie chce pani by�
moj� �on�? !... Pani mnie nie kocha!...
Ukl�k� raptownie przed ni�, schwyci� j� za r�ce i okrywaj�c je poca�unkami,
prawie przez �zy strachu gor�czkowego, zacz�� j� b�aga� tak silnie, tak
pokornie, tak mu g�os drga� �kaniem mi�o�ci ogromnej, �e chwilami zatrzymywa�
si�, aby zaczerpn�� powietrza i zebra� my�li.
- Nie kocha mnie pani?... Pokocha mnie pani. Przysi�gam, �e ja i matka moja, i
ojciec b�dziemy jej niewolnikami... Poczekam wreszcie... Niech pani powie, �e za
rok... za dwa... za pi��... b�d� czeka�. Przysi�gam pani, b�dziemy czeka�!...
Ale niech mi pani nie m�wi, �e nie!... Na mi�o�� bosk�, niech mi pani nie m�wi
tego, bo si� w�ciekn� z rozpaczy! Jak to?...
nie kocha mnie pani!... ale ja pani� kocham... my wszyscy pani� kochamy... my
nie potrafimy ju� �y� bez pani!... nie... Ojciec mi powiedzia�, �e... �e... a
tutaj!... Jezus, Maria! ja si� w�ciekn�!... Co pani robi ze mn�!... co pani
robi!...
Porwa� si� z ziemi i chwytaj�c si� za g�ow� rozczochran� krzycza� prawie z b�lu.
Janka mia�a �zy w oczach i �al si� jej robi�o; ta jego szczera i taka prosta
rozpacz, objawiaj�ca si� tak targaj�ce, podzia�a�a na ni� dziwnie.
By�a chwila, w kt�rej poczu�a we w�asnym sercu te �zy jego i rozpacz - i jaka�
sympatia litosna targa�a j�, �e ju� odruchowo poda� mu chcia�a r�ce i
powiedzie�, �e b�dzie jego �on� - ale to trwa�o kr�tko.
Sta�a znowu ze �zami rozczulenia w oczach, ale z oboj�tno�ci� w sercu i patrzy�a
si� zimno.
- Panno Janino, b�agam o odpowied�!... Niech pani pomy�li, �e odmow� zabija pani
mnie, matk� moj�, ojca, wszystkich...
- Wola�by� pan, �ebym ja si� zabi�a dla wszystkich! - odpowiedzia�a ch�odno i
usiad�a z powrotem.
- A!!... - wyrwa�o mu si� z gard�a i odchyli� g�ow� nieco w ty�, jakby z obawy,
�e sufit runie natychmiast.
Machinalnie zerwa� r�kawiczki z r�k, podar�, a raczej poszarpa� je i rzuci� na
pod�og�, zapi�� surdut na wszystkie guziki, a wreszcie sil�c si� na spok�j
powiedzia�:
- �egnam pani�... ale... �e zawsze... �e wsz�dzie... �e nigdy... - szepn�� z
trudem, pochyli� g�ow� i szed� ku drzwiom.
- Panie Andrzeju!... - zawo�a�a silnie.
Grzesikiewicz odwr�ci� si� ode drzwi z jakim� b�yskiem nadziei w oczach.
- Panie Andrzeju - m�wi�a prosz�co - nie kocham pana, ale go szanuj�... nie mog�
wyj�� za pana, nie mog�, ale zawsze... b�d� o panu wspomina� jak o cz�owieku
szlachetnym. Pan mnie rozumie, �e to by�oby pod�o�ci� i�� za cz�owieka
niekochanego... Pan si� brzydzi ob�ud� i k�amstwem - i ja go nienawidz�.
Przebaczy mi pan, ale ja sama cierpi�... sama tak�e nie jestem szcz�liw�... o
nie!...
- Panno Janino.... gdyby� tylko... gdyby�...
Spojrza�a na niego tak bole�nie, �e zamilk� i wyszed� wolno.
Janka siedzia�a jeszcze, patrz�c na drzwi, kt�rymi wyszed� - i jeszcze mia�a w
m�zgu d�wi�ki jego s��w, gdy wszed� do pokoju Or�owski.
Spotka� si� z Grzesikiewiczem na schodach i z jego twarzy dowiedzia� si� o
wszystkim.
Janka a� krzykn�a ze strachu, tak ojciec zmieni� si� strasznie. Twarz mia�
brudnosin�, oczy wysadzone, g�owa mu si� trz�s�a jakimi� poprzecznymi ruchami.
Usiad� przy stole i cichym, przyduszonym g�osem zapyta�:
- Co powiedzia�a� Grzesikiewiczowi?
- To, co m�wi�am ojcu wczoraj, �e go nie kocham i nie p�jd� za niego -
odpowiedzia�a �mia�o, ale si� zl�k�a tej cicho�ci i pozornego spokoju, z jakim
ojciec przemawia�.
- Dlaczego? - rzuci� kr�tko, jakby nie rozumiej�c.
- Powiedzia�am: : nie kocham i nie chc� wcale wyj�� za m��.
- G�upia�!... g�upia�!... g�upia�!... - sycza� przez zaci�ni�te z�by i podnosi�
si� z wolna z krzes�a.
Patrzy�a na niego spokojnie i dawna jej zaci�to�� wraca�a.
- Powiedzia�em, �e p�jdziesz za niego... da�em s�owo, �e p�jdziesz za niego, to
p�jdziesz!
- Nie p�jd�!... Nikt mnie nie potrafi zmusi�!... - odpowiedzia�a ponuro, z moc�
patrz�c si� w b�yszcz�ce oczy ojca.
- Zaci�gn� ci� do o�tarza. Zmusz� ci�!... musisz!... - wo�a� g�ucho.
- Nie!
- Wyjdziesz za Grzesikiewicza; ja ci to m�wi�, ja, tw�j ojciec, rozkazuj� ci to
zrobi�!...
Us�uchasz mnie natychmiast, bo ci� zabij�!...
- Dobrze, niech mnie ojciec zabije, ale nie us�