6125
Szczegóły |
Tytuł |
6125 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6125 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6125 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6125 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Anthony Piers
Sfery
Prze�o�y� Micha� Wroczy�ski
(Cluster)-1977
alfa-1990
Prolog
- Upewnili�my si�, �e osoba ta jest obc� istot� zajmuj�c� ludzkie cia�o - uroczy�cie odezwa� si� Minister Obcych Sfer. - Jego pole Kirliana jest niezwykle intensywne, osiemdziesi�t razy silniejsze od przeci�tnego ludzkiego, i posiada odmienny wz�r, dotychczas przez nas nie zarejestrowany. S�dzimy zatem, i� �w osobnik jest rzeczywi�cie tym, za kogo si� podaje: pos�em z obcej Sfery.
Ministrowie Ziemskiej Rady Imperialnej rozwa�yli zagadnienie wnikliwie. Nosiciel Obcego niczym specjalnym si� nie wyr�nia�. By� normalnym m�czyzn� o przeci�tnej wadze cia�a i dobrym stanie zdrowia, w wieku oko�o trzydziestu lat. �adna szczeg�lna emanacja z jego oczu, cechy wyrazu twarzy, czy dostrzegalna aura nie zdradza�y w nim Obcego. By� to taki sobie zwyczajny cz�owiek - z jasnym tatua�em na przegubie prawej r�ki.
Tatua� �w by� znakiem nosiciela: nie�wiadomego, pustego, pozbawionego osobowo�ci. Inteligentna animacja tego cia�a nawet bez potwierdzaj�cej emanacji Kirliana by�a wysoce znacz�ca. Dokona� si� mog�a wy��cznie w rezultacie dziwacznego przypadku... lub dzi�ki przej�ciu przez Obcego. Nie znano bowiem sposobu podrobienia wzoru Kirliana, a Sfera Sol nie dysponowa�a technik� transferu osobowo�ci z jednego cia�a w inne.
Z kolei zabra� g�os Regent Planety Ziemia, oficjalnie zwracaj�c si� do zaj�tego cia�a.
- Drogi przybyszu, uznajemy ci� za pos�a ze wszystkimi wzgl�dami nale�nymi temu urz�dowi. Witaj w Sferze Sol. I zapoznaj nas, prosz�, z tre�ci� twego pos�ania.
Na sali panowa�o niemal dotykalne napi�cie. W dziejach rasy ludzkiej podobne odwiedziny mia�y miejsce zaledwie sze�� razy, a ka�da z nich wywo�a�a wstrz�s na miar� kataklizmu. Pierwsza potwierdzi�a w og�le istnienie obcego �ycia rozumnego w innych rejonach galaktyki i dowiod�a mo�liwo�ci transferu. W wyniku kolejnej zakre�lono granice bezpo�redniej kolonizacji przestrzeni mi�dzygwiezdnej przez cz�owieka - w promieniu stu dwudziestu lat �wietlnych od Sol - celem unikni�cia konflikt�w z s�siednimi Sferami: Gwiazdy Polarnej, Nath, Kanopusa, Spiki i olbrzymiej Sador. Nast�pna wizyta - z pobliskiej Sfery Antares - przynios�a wymian� technologii o zgo�a fundamentalnym znaczeniu: za przekazanie przez Sol tajnik�w kontrolowanej reakcji termoj�drowej Antares zdradzi� sekret matermisji. Zrewolucjonizowa�o to ludzkie imperium gwiezdne dzi�ki mo�liwo�ci b�yskawicznego transportu. R�wnie donios�a zapewne by�a ta wymiana i dla Antaresa, poszukuj�cego bezpiecznego �r�d�a energii na miejscu.
Obecne spotkanie mog�o sta� si� najdonio�lejszym wydarzeniem stulecia.
- Nazywam si� Pnotl i pochodz� ze Sfery Knyfh - odezwa� si� Obcy. - Znajduje si� ona oko�o pi�ciu tysi�cy waszych lat �wietlnych st�d, w kierunku centrum Galaktyki. Nasze dwie Sfery nigdy si� dotychczas bezpo�rednio nie zetkn�y.
Ministrowie Rady przytakn�li g�owami. Ich wiedza odno�nie Sfer wewn�trznych by�a mglista, gdy� wi�kszo�ci ich gwiazd pierwotnych nie wida� z Ziemi. Z ca�� jednak pewno�ci� wiele z nich osi�gn�o wysoki poziom rozwoju. Bo tak naprawd�, Sol by�a Sfer� bardzo m�od� i bardzo ma��, galaktyczn� prowincj�, kt�ra dopiero teraz nawi�zywa�a pierwsze stosunki ze swymi cywilizowanymi s�siadami. Niekt�re ze Sfer istnia�y ju� tysi�ce lat i rozci�ga�y si� na setki lat �wietlnych, podczas gdy Sol uzyska�a swoje granice zaledwie przed stuleciem.
- Znamy to miejsce - odezwa� si� Regent. - Prosz�, m�w dalej, Po�le z Knyfh.
- Wszed�em w to cia�o, by zwerbowa� Sfer� Sol do wsp�dzia�ania w obliczu kryzysu o skali galaktycznej. Prosz� was obecnie, by�cie ustalili, kto spo�r�d waszego rozumnego gatunku jest w stanie przyj�� transfer wzoru osobowo�ci.
- To zb�dne - odpar� Minister Obcych Sfer. - Ca�y czas prowadzimy namiary i jeste�my stale gotowi. Po k�opotach, jakie mia� pierwszy pose� z nawi�zaniem kontaktu z naszym rz�dem, pi��set lat temu...
- On wcale nie by� pierwszy - przerwa� sucho Pnotl.
- Pierwszy, kt�rego rozpoznali�my - odrzek� Regent czerwieniej�c na twarzy.
Badania historyczne dowiod�y prawdopodobie�stwa kilkunastu wcze�niejszych pr�b kontaktu transferowego. Wszystkie one jednak zako�czy�y si� niepowodzeniem, gdy� wcze�niejsze kultury nie wierzy�y w og�le w mo�liwo�� odwiedzin lub wcielania si� w ludzkie cia�a przedstawicieli obcych cywilizacji. Jak wielkie szans� pogrzebano w wyniku tej ignorancji!
- Zrozumieli�my w�wczas, �e nie mo�emy sobie pozwoli� na dalsze takie k�opoty - ci�gn�� Minister Obcych Sfer. - Utrzymujemy zatem w stanie gotowo�ci transferowej pewn� ilo�� cia� nosicieli - takich w�a�nie jak to, kt�re aktualnie zajmujesz - a ponadto prowadzimy dok�adny rejestr wszystkich p�l Kirliana... - Urwa� i po chwili m�wi� dalej: - Niestety, technika samego transferu jest nam obca. Nie potrafimy przenie�� umys�u osobnika naszego gatunku w inne cia�o. - Wykona� r�kami lekki, przepraszaj�cy gest, jakby to by�a rzecz ma�o istotna. - Po prostu nie znamy techniki.
Pnotl spojrza� na� uprzejmie, lecz z jakim� dziwnym b�yskiem w oczach.
- Przeka�emy wam t� wiedz� - rzek�.
S�owa te podzia�a�y na zebranych jak eksplozja bomby og�uszaj�cej. Nikt nie pozosta� oboj�tny.
- Sekret galaktyki! - wykrzykn�� Minister Obcych Sfer. Regent uni�s� d�o�.
- Nie kryjemy naszego zainteresowania - rzek�. - Ale informacja taka jest drogocenna i nim poczynimy jakiekolwiek zobowi�zania, musimy wiedzie�, czego ��dacie w zamian.
- Jaka jest cena? - chrapliwym g�osem wykrzykn�� Minister Techniki, �lini�c si� niemal z po��dliwo�ci i obaw.
Otrze�wi�o to innych. Wszystkie oczy ponownie skierowa�y si� na pos�a. Z ca�� bowiem pewno�ci� za sekret galaktyki za��daj� haraczu tysi�clecia.
- Darmo - odpar� spokojnym g�osem Pnotl. - �yczymy sobie, by�cie posiadali t� umiej�tno��.
To ju� by�o stanowczo podejrzane.
- Dlaczego? - spyta� Regent.
- Nad ca�� nasz� galaktyk� wisi niebezpiecze�stwo. Je�li nie zjednoczymy wszystkich Sfer i nie wykorzystamy do maksimum naszych umiej�tno�ci, grozi nam zag�ada. Nie widzimy innego sposobu zawi�zania takiej galaktycznej koalicji.
- Wybacz nasz cynizm - odezwa� si� ponuro Regent. - My, Ziemianie, znamy powiedzenie o Danaach przynosz�cych dary. Chodzi o to, �e nie wierzymy w pozornie bezinteresown� szczodro��. I zazwyczaj nie reagujemy na mgliste, nieumotywowane gro�by.
- I dlaczego my? - spyta� Minister Obcych Sfer. - Przecie� Sfera Sador rozci�ga si� niemal na pi��set lat �wietlnych, a sfera ich wp�yw�w jest sto dwadzie�cia pi�� razy wi�ksza od naszej. To ona w�a�nie jest najlepszym kandydatem do takiej koalicji.
- Cynizm ten jest cech� u�atwiaj�c� prze�ycie i mi�o nam taki w�a�nie rys u was znale�� - zareplikowa� Pnotl, lecz w jego g�osie brzmia�o co�, co wskazywa�o, �e nie jest wcale tym zachwycony.
- Zadowol� was zatem odpowiedzi� w trzech p�aszczyznach: praktycznej, technologicznej i intelektualnej.
Przede wszystkim: czemu nie Sador, Mintaka czy kt�ra� z jeszcze wi�kszych Sfer tego sektora galaktyki? Dlatego, �e mimo swego wieku i pot�gi chyl� si� w gruncie rzeczy ku upadkowi, a panuj�ce w nich rasy nie s� ju� w stanie rozwi�zywa� problem�w o znaczeniu galaktycznym. Inni z kolei wasi s�siedzi nie byli na tyle przewiduj�cy, by przygotowa� cia�a go�cinne, jak to wy uczynili�cie. Skontaktowali�my si� zatem z najbardziej obiecuj�c� Sfer� w tym rejonie - z Sol.
Ministrowie Rady, po�echtani tak ma�o wyrafinowanym pochlebstwem, skin�li g�owami.
- Co do strony technicznej przedsi�wzi�cia, natychmiast po naradzie z wami udam si� do waszych uczonych, by przekaza� szczeg�y mechanizmu transferu. Je�li bowiem - Pnotl u�miechn�� si� gorzko - je�li nie zdo�acie przyswoi� sobie tych umiej�tno�ci w kr�tkim czasie, utrac� osobowo��. B�d� pierwszym transferem, jakiego dokonacie, gdy� w inny spos�b nie zdo�am powr�ci� do mojej Sfery.
- To wystarczy - rzek� Regent uspokojony, �e nie b�d� musieli ponosi� koszmarnych wydatk�w, zwi�zanych z matermisj� pos�a do domu. - Skoro jeste� tak pewien tego procesu, by sta� si� jego pierwszym uczestnikiem, wydaje si� to autentyczne. Lecz nie mo�emy niczego obieca�, p�ki nie znamy wymaga� stawianych uczestnikom koalicji galaktycznej.
Nadal �ywi� podejrzenia i dawa� to Obcemu do zrozumienia.
- By w pe�ni zrozumie� potrzeb� wsp�dzia�ania, musicie wpierw poj�� istot� samego transferu - m�wi� Pnotl. - Transfer jest zmodyfikowan� form� matermisji, cho� w tak nieoczekiwanym aspekcie, �e zaledwie jeden gatunek na tysi�c odkrywa go samodzielnie.
Minister Techniki skin�� g�ow� przypominaj�c sobie, jak zawi�a i skomplikowana okaza�a si� metoda matermisji. By dokona� koniecznych oblicze�, nale�a�o przedtem opracowa� ca�y nowy system logiki. Owa logika pozwala�a unikn�� paradoksu ogranicze� relatywistycznych i umo�liwia�a przesy�anie szczeg�lnego rodzaju sygna�u na odleg�o�� wielu lat �wietlnych, bez up�ywu czasu. Gdyby zatem transfer osobowo�ci okaza� si� jeszcze bardziej skomplikowany, technicy nie zd��� szybko go opanowa�, nawet dysponuj�c wszelkimi planami. Ostatecznie przez ca�e dziesi�ciolecia mimo usilnych stara� nie podo�a�y temu najt�sze umys�y Imperium.
- Zasi�g transferu jest tysi�ckrotnie wi�kszy, wydatek energii za� - tysi�c razy mniejszy - ci�gn�� Pnotl. - Dzieje si� tak dlatego, �e w istocie niewiele trzeba przekaza�. Transferuje si� wy��cznie aur� Kirliana, cia�o natomiast pozostaje na miejscu. Cia�o, w kt�rym mnie widzicie, jest animowane wy��cznie si�� mego pola Kirliana; ono jednak szybko mo�e znikn��, je�li nie powr�c� w odpowiednim czasie do w�asnego cia�a, kt�re znacznie si� od tego r�ni. Niemniej jednak transfer w �adnym wypadku nie jest substytutem matermisji czy zgo�a fizycznej podr�y w Kosmosie. Stanowi tylko najbardziej oszcz�dny �rodek lokomocji na galaktycznych dystansach. Ale chocia� jest on milion razy ta�szy od matermisji, wydatek energii nadal tu wyst�puje.
Minister Techniki skin�� g�ow�. Oto w�a�nie g��wna wada matermisji: cena. Przes�anie �adunku o wadze stu kilogram�w na odleg�o�� jednego roku �wietlnego wymaga�o energii o warto�ci w przybli�eniu miliona dolar�w. Dlatego te� matermisja by�a obecnie wyznacznikiem warto�ci dolara. Wydatek energii zwi�ksza� si� do sze�cianu wzrostu odleg�o�ci, co przy transmisji tej samej masy na odleg�o�� dziesi�ciu lat �wietlnych dawa�o ju� miliard dolar�w, a bilion - przy odleg�o�ci stu lat �wietlnych. Z tego te� wzgl�du metod� t� przesy�ano bardzo niewiele; przewa�nie mikroskopijne kapsu�y z zakodowanymi informacjami i one w�a�nie stanowi�y podstawowy �rodek ��czno�ci Imperium.
Milion razy ta�szego transferu te� trzeba u�ywa� z umiarem: po co bez potrzeby uszczupla� zasoby pieni�ne Imperium. Niemniej otworzy on przed cz�owiekiem ca�� galaktyk�, co w rezultacie przyniesie ogromne korzy�ci. Bo je�li istnieje jaka� rzecz cenniejsza od energii, to jest ni� wiedza.
- Zagra�aj�ce nam niebezpiecze�stwo jest �ci�le z tym zwi�zane - odezwa� si� Pnotl. - Cywilizacja z innej galaktyki zamierza rozwi�za� swoje problemy energetyczne odprowadzaj�c podstawow� energi� z galaktyki Mlecznej Drogi. Mam konkretnie na my�li si�y wzajemnego oddzia�ywania atom�w i grawitacj�. S�dz�, �e zdajecie sobie spraw� z tego, co z nami si� stanie, gdy si�y te os�abn�.
- Katastrofa! - wykrzykn�� natychmiast Minister Techniki.
- Ca�a nasza struktura ulegnie rozpadowi.
- Ale w jaki spos�b...? - spyta� jak zwykle praktyczny Regent.
- Najwidoczniej odkryli ponownie jak�� wiedz� Staro�ytnych. U�ywaj� cia� lokalnych gatunk�w galaktycznych do budowy i obs�ugi pot�nych stacji transferu energii.
- Transferu energii? - spyta� zdumiony Minister Techniki. - Nie wiedzia�em, �e to mo�liwe.
- My�my te� nie wiedzieli - przyzna� Pnotl. - Istniej� najwidoczniej jakie� odmiany techniki transferu, kt�rych jeszcze nie opanowali�my. A mo�e po prostu okre�lone formy energii obdarzone s� polem Kirliana? Jak wi�c m�wi�em, owa gro�ba jest zasadniczo zwi�zana z transferem.
- Nale�y wi�c przede wszystkim podj�� szczeg�owe poszukiwania dalszych artefakt�w Staro�ytnych! - zawo�a� Minister Techniki.
- M�wi�c kr�tko - zako�czy� Pnotl - stoimy w obliczu zag�ady niesionej przez Galaktyk� Andromedy i je�li natychmiast nie zareagujemy, zginiemy.
- Ale konkretnie jakiej pomocy si� po nas spodziewacie? - spyta� Regent, wstrz��ni�ty mimo ca�ego swego cynizmu.
- Chcemy u�y� waszej energii transferu do kontaktu z waszymi s�siadami i wci�gn�� ich do koalicji. W zamian im z kolei przeka�ecie technik� transferu, by mogli patrolowa� swoje obszary niszcz�c wszelkie wykryte stacje i agent�w Andromedy. Czujno�� galaktyczna to cena, jak� wszyscy musimy zap�aci� za przetrwanie.
- Mamy odwali� za was brudn� robot� - odrzek� Regent. - Taka jest prawdziwa cena.
Pnotl skin�� g�ow�.
- Mo�e brzydko powiedziane, ale o to dok�adnie chodzi. My musimy skupi� ca�y wysi�ek na w�asnym rejonie Kosmosu. Wystarczy, je�li dotrzecie do dziesi�ciu czy dwudziestu Sfer w promieniu dw�ch tysi�cy lat �wietlnych. Wtedy regiony naszego dzia�ania zetkn� si�, gdy� Sfera Knyfh ma promie� o d�ugo�ci trzech tysi�cy lat �wietlnych. W ca�ej naszej galaktyce zreszt� g��wne Sfery post�pi� tak samo. - Obcy sk�oni� g�ow� daj�c znak, �e wyczerpa� temat. - Prowad�cie mnie obecnie do technik�w, z kt�rymi natychmiast rozpoczn� prac�. Wyja�nienie zasad transferowania i budowa niezb�dnej aparatury troch� potrwa - a m�j czas jest bardzo ograniczony.
Obcy u�miechn�� si�, a za nim kilkunastu Ministr�w. M�wi� prawd�: pozosta�o mu najwy�ej osiemdziesi�t dni. Potem jego osobowo�� zatonie w emanacji cia�a nosiciela. Czeka i jego, i ich morderczy wysi�ek.
- Ale� nie wyrazili�my jeszcze nawet zgody! - zaprotestowa� Regent.
Wzrokiem Pnotl da� do zrozumienia, �e uwa�a Rad� za band� ciemnych idiot�w, lecz zapanowa� nad tonem g�osu.
- Poniewa� wasze przetrwanie, podobnie jak i nasze, zale�y od jak najszybszego zjednoczenia ca�ej galaktyki, to musimy si� zjednoczy�, by stawi� czo�o temu zagro�eniu. Jestem pewien, �e si� zgodzicie. A sekrety transferu przeka�� wam niezale�nie od tego - z tym tylko, �e musicie przekaza� t� wiedz� dalej, do innych Sfer, bez wzgl�du na ich mo�liwe negatywne nastawienie.
Regent skin�� r�k� i Minister Techniki wyprowadzi� Obcego z sali obrad.
- Wygl�da na to, �e nie mamy wyboru - mrukn�� kwa�no Regent. - Ale skoro naprawd� przeka�e nam technik� transferu...
Minister Populacji wzi�� do r�ki wydruk.
- Zak�adaj�c, �e b�dziemy mieli do tego dost�p, przygotowa�em list� naszych najlepszych kandydat�w do transferu. Jak wiecie, pole Kirliana jest czynnikiem decyduj�cym...
- Wiemy! - przerwa� mu Regent. - Zawezwa� pi�ciu najlepszych. Chc� ich tu mie� w ci�gu dwudziestu czterech godzin.
- To b�dzie k�opotliwe. Najlepszy pochodzi z Obrze�a.
Regent uderzy� pi�ci� w drug� otwart� d�o�.
- A cho�by mieszka� i na Najdalszej! Sprowadzi� go tutaj!
Po twarzy Ministra przebieg� lekki u�mieszek.
- To jest Najdalsza. S�o�ce Etamin, sto osiem lat �wietlnych st�d. Nasza najdalsza kolonia, jaka przetrwa�a.
- Planeta w epoce kamiennej! - wykrzykn�� Minister Kultury. - Nieszcz�cie!
- Po prostu musimy wzi�� drugiego z listy - odezwa� si� Minister Obcych Sfer. - Sk�d pochodzi?
- Syriusz. - Ponownie lekki u�miech.
- Du�o bli�ej... i cywilizowana! Oszcz�dzimy koszt�w przesy�ki o warto�ci dziewi��dziesi�ciu dziewi�ciu lat �wietlnych. O wiele lepiej.
Minister Populacji potrz�sn�� g�ow�. - To kobieta.
Po sali przeszed� j�k zawodu. Pod nieobecno�� obcego pos�a Ministrowie dali upust swym uprzedzeniom kulturowym.
- Jeszcze gorzej! - mrukn�� Minister Kultury.
- Do�� tych k��tni! - krzykn�� Regent. - Dostarczy� oboje... i tr�jk� pozosta�ych. Ostateczn� decyzj� podejm� w stosownym czasie.
- Ale� to b�dzie kosztowa�! - przerazi� si� Minister Finans�w.
Pozostali zignorowali go; cena nie gra�a roli, skoro polecenie wyda� Regent. Je�li przeholowa�, on b�dzie opowiada� przed Imperatorem... i w�wczas mo�e by� po prostu nowy Regent. Ten obecny by� wyj�tkowo kompetentny, a zatem istnia�o wszelkie prawdopodobie�stwo, �e jego kadencja mo�e trwa� kr�tko.
- Jakie jest pierwsze nazwisko? - rzuci� kr�tko Minister Obcych Sfer. Przybycie pos�a ze Sfery Knyfh wzmog�o niebywale jego autorytet, co dawa�o si� ju� odczu� w tonie jego g�osu.
- Flint. Flint z Najdalszej. Wiek: dwie trzecie...
- Co...? - skrzekn�� Minister Kultury.
- Przepraszam, ich rok trwa trzydzie�ci lat; zapomnia�em przeliczy�. Wiek oko�o dwudziestu jeden lat. M�czyzna. Kawaler. Sk�onno�� heteroseksualna. Inteligencja oko�o jeden przecinek pi��...
- Oko�o? - zaskrzecza� zn�w Minister Kultury. - Nie potrafisz poda� dok�adnie? - W jego g�osie s�ycha� by�o pogard�.
- Nie, to cz�owiek pierwotny - jak niekt�rzy tutaj... Nie umie nawet czyta�. Biega nago i ma zielon� sk�r�. Ale jest rozgarni�ty... bardzo rozgarni�ty.
- Cudownie! - wykrzykn�� ironicznie Minister Kultury. - Rozgarni�ty go�y nieuk!
Minister Populacji potrz�sn�� g�ow�.
- Kirlian tego dzikusa wynosi nieco ponad dwie�cie, najwy�szy wska�nik kiedykolwiek zanotowany.
- Dwie�cie! - Minister Kultury otworzy� usta ze zdumienia.
- Dwie�cie razy wi�kszy ni� normalny ludzki?
- Owszem - odpar� Minister Populacji z nut� kpiny w g�osie.
- Nast�pny kandydat na li�cie, cho� ryzykowny, gdy� to kobieta, liczy zaledwie dziewi��dziesi�t osiem w skali Kirliana. Jak wi�c wida�, ten barbarzy�ca jest czym� szczeg�lnym.
- Pozostaje nam zatem ten Weso�y Zielony Olbrzym - ponuro mrukn�� Minister Kultury.
- Nieszcz�cie - zgodzi� si� Minister Populacji.
- Ale� przeciwnie - wykrzykn�� �ywo Regent. Obcy pose� traktowa� tych ludzi z wyra�n� �askawo�ci�; dobrze potrafi� oceni� ich charaktery. - Idealnie. Taki niewinny prostaczek nawet si� nie zorientuje, w co si� wpycha. Jaki� mo�e by� lepszy wyb�r na pierwszy, eksperymentalny transfer istoty ludzkiej do obcych Sfer? Nie mamy nawet poj�cia, jakie to ryzykowne! Skoro rozwini�te istoty z Wewn�trznej Galaktyki nie chc� nawet bada� Sfer naszego rejonu...
Ministrowie wymienili porozumiewawcze spojrzenia, a na ich twarzach pojawi�y si� u�miechy.
l.
Flint z Najdalszej
Starzec i m�odzieniec le�eli w ch�odzie przed�witu i wpatrywali si� w gwiazdy. Stary cz�owiek ubrany by� w postrz�pion� tunik�, spod kt�rej prze�wieca�a biel cia�a. M�ody natomiast by� nagi, a jego sk�ra mia�a lekki zielony odcie�. By� ogromny i muskularny, nawet jak na mieszka�ca Najdalszej.
- Czy widzisz, ch�opcze, Arktura? - spyta� starzec.
- Tak, Szamanie, widz� - odrzek� Flint z dobrodusznym szacunkiem. Nie by� ju� od dawna ch�opcem, lecz musia� uwzgl�dni� s�aby wzrok starca. W�r�d wielu rzeczy, kt�rych nauczy� go m�dry Szaman - a nauczy� go wielu rzeczy - by�o, �e nie nale�y obra�a� si� pochopnie. - L�ni jak zwykle, oko�o trzeciej wielko�ci.
- A Weg�?
- Te�. Czwartej wielko�ci.
Ka�dy stopie� wielko�ci oznacza�, �e gwiazda jest oko�o dw�ch i p� raza ja�niejsza - lub ciemniejsza. Wydawa�o si�, �e Szaman lubi�, gdy mu m�wiono, �e Wega jest ciemniejsza od Arktura, i Flint musia� za ka�dym razem mu to przypomina�. W chmurne noce jasno�� gwiazd by�a inna; czasem nawet w og�le nie by�y widoczne. Flint zreszt� potrafi� je wszystkie wywo�a� z pami�ci. Ale Szaman nauczy� go te� nie k�ama� bez potrzeby.
Po chwili ponownie:
- Syriusz?
- S�abszy. Pi�tej wielko�ci.
- A... A Sol? - G�os starca zadr�a�.
- Nie. Zbyt s�aba.
- We� szk�a, ch�opcze - rzek� Szaman.
Flint uni�s� niewielki stary teleskop, zabytek pochodz�cy z pierwszego statku kolonizacyjnego, kt�ry przywi�z� tu jego przodk�w przed z g�r� stu laty. Skierowa� szk�a na ledwo widocznego Syriusza, a nast�pnie przesun�� je w s�siedni rejon, gdzie nale�a�o szuka� Sol. Przyrz�d powi�ksza� dziesi�ciokrotnie, powinien wi�c przez niego widzie� gwiazdy nawet wielko�ci dziewi�� i p�. Jednak samo powi�kszenie nie wystarcza�o; instrument nie odbiera� dostatecznej ilo�ci �wiat�a, by zapewni� w�a�ciw� klarowno�� obrazu w nocy. Sol zatem - wielko�ci siedem i p� - trudna by�a do rozpoznania nawet dla niezwykle bystrych oczu Flinta. Dla na wp� �lepego Szamana by�o to ca�kiem niemo�liwe.
Kusi�o co� Flinta, by sk�ama�. Wiedzia�, jak bardzo zale�y staremu na ujrzeniu Sol - cho�by tylko cudzymi oczyma. Tak zreszt� by�o ka�dej nocy, gdy Sol �wieci�a po tej stronie nieba. Szaman jednak posiada� nieprawdopodobny dar wyczuwania takich k�amstw.
W ko�cu, bardzo niewyra�nie, Flint dostrzeg� j�.
- Podw�jna gwiazda! Sol i Toliman! - wykrzykn�� ca�� piersi�.
- Sol i Toliman! - jak echo powt�rzy� Szaman, a s�owa te zabrzmia�y niczym dzi�kczynna modlitwa.
Flint od�o�y� teleskop. Rytua�owi sta�o si� zado��. Widzieli tej nocy Sol.
Do �witu brakowa�o jeszcze godziny i Szaman nie zamierza� wcale schodzi� ze szczytu g�ry. Flinta czeka�a praca, lecz nauczy� si� nie ponagla� starego. Szaman nigdy nie przystosowa� si� do pi�tnastogodzinnych dni na Najdalszej. Spa� ca�� noc - siedem i p� godziny - a nast�pnie nie k�ad� si� spa� dzie� i noc, pe�ne pi�tna�cie godzin, by nast�pnego dnia zapa�� w drzemk�. Jak kiedy� wyja�ni�, urodzi� si� do �ycia w cyklu dwudziestoczterogodzinnym: osiem godzin snu i szesna�cie czuwania; i to co robi tutaj, jest najbardziej zbli�one do wymog�w jego organizmu. Flint pr�bowa� kiedy� tego dziwacznego rytmu, lecz budzi� si� potem rozdra�niony i ot�pia�y. Nikt za wyj�tkiem samego Szamana nie potrafi� przyswoi� sobie jego sposobu �ycia.
Czasami Szaman, gdy zbli�a� si� koniec jego dzienno-nocnego czuwania, lubi� troch� porozmawia�, Flint, kt�ry przed wsp�plemie�cami udawa�, �e chce sprawi� przyjemno�� temu staremu nudziarzowi, w rzeczywisto�ci przepada� za rozmowami z Szamanem. Ka�de prawie s�owo wypowiedziane przez starego cz�owieka pe�ne by�o tre�ci i nieoczekiwanych rewelacji. Stary nauczy� Flinta wielu zadziwiaj�cych rzeczy - a niekt�rych, tych najciekawszych, prawie przez czysty przypadek.
- Szamanie, gdybym m�g� spyta�...
- Pytaj, ch�opcze - podchwyci� natychmiast starzec, a Flint wiedzia� ju�, �e b�dzie to noc rozmowy. A zatem jego nocne czuwanie mo�e okaza� si� warte zachodu poza sam� tylko pomoc�, jakiej udzieli� starcowi w dotarciu na strome wzg�rze.
- Jak to by�o na... na Sol?
- Nie na Sol, Flint. Na Ziemi. Sol jest gwiazd�, a Ziemia planet�; tak jak tutaj s�o�cem jest Etamin, a planet� Najdalsza. To prawda, Sol jest niewielkim s�o�cem, a Ziemia male�k� planet�, ale to dom ludzi, w�adca ca�ej Sfery Sol.
O tym Flint wiedzia�. Etamin by� stokro� ja�niejszy od Sol, a Najdalsza dwukrotnie wi�ksza od Ziemi. Dlatego zreszt� na Najdalszej, oddalonej od swego s�o�ca dziesi�ciokrotnie dalej ni� Ziemia od Sol, panowa� klimat podobny do ziemskiego. G�ciejsza atmosfera, szybsza rotacja i mniejszy ci�ar w�a�ciwy materii planety sprawia�y, �e grawitacja Najdalszej zaledwie o dziesi�� procent r�ni�a si� od ziemskiej, co w efekcie powodowa�o, i� cz�owiek m�g� si� tutaj osiedli� i prze�y�. Rok na Najdalszej by� oczywi�cie trzydziestokrotnie d�u�szy ni� na Ziemi, lecz jak to okre�li� Szaman, silne wahania precesyjne sprawia�y, �e pory roku by�y zbli�one do ziemskich. Wszystko to stanowi�o zaledwie cz�stk� wiedzy przekazanej Flintowi przez Szamana w czasie poprzednich rozm�w. Inni cz�onkowie plemienia nie dbali o to, p�ki udawa�y si� im polowania, ale Flint by� oczarowany i wci�� pragn�� jeszcze wi�cej poj��.
- Na Ziemi, oczywi�cie - odezwa� si�. - A sama planeta... czy by�a podobna do tej? Z deszczami, z pn�czami, z dinozaurami?
Szaman parskn�� �miechem, kt�ry prawie natychmiast przeszed� w gwa�towny kaszel.
- I tak, i nie - wysapa� po chwili. - Deszcze... tak, co par� dni w innych sektorach. Ale �adnych pn�czy - a ju� na pewno nie takich, jakie masz na my�li. Nie m�g�by� si� po nich wspina�. A dinozaury - nie teraz, lecz dawno, sto milion�w lat temu! Na Ziemi �yj� tylko ptaki, ssaki, ryby, nieco ma�ych gad�w i bardzo niewiele dzikiej zwierzyny, poniewa� ludzie pustosz� ostatnie dziewicze zak�tki. Ziemia jest zat�oczona, ch�opcze - bardziej zat�oczona, ni� mo�esz to sobie wyobrazi�. Setki, tysi�ce os�b na kilometrze kwadratowym. Nawet wi�cej!
O tym te� ju� Flint wiedzia�, ale s�dzi�, �e stary przesadza. To niemo�liwe, by na jednym kilometrze kwadratowym �y�o wi�cej ni� dziesi��, pi�tna�cie os�b; zbyt szybko bowiem przetrzebiono by zwierzyn�. Na my�listwie zna� si� wybornie; i zna� te� jego granice.
- Czemu wi�c istnieje tyle r�nic, Szamanie? Skoro Najdalsza zasiedlona zosta�a przez Ziemian, dlaczego nie jest taka sama jak Ziemia?
- Bardzo s�uszne pytanie! Eksperci borykali si� z nim przez ca�e dziesi�ciolecia i do niczego nie doszli. Domy�lamy si� tylko pewnych rzeczy.
- Ale� musi istnie� jaka� przyczyna - odpar� zadowolony z siebie Flint. - Ka�dy skutek ma swoj� przyczyn� - sam mnie tego uczy�e�.
- Tak, przyczyna. Ale nie zrozumienie. Gdy opuszcza�em Ziemi�, obowi�zywa�a teoria zwana Zasad� Regresu Czasowego, kt�ra dotyczy wszystkich zreszt� Sfer, nie tylko naszej. Ziemia jest oczywi�cie cywilizowana, lecz skoro nasze najszybsze statki osi�gaj� zaledwie po�ow� pr�dko�ci �wiat�a, dotarcie do dalszych kolonii zajmowa� musi wiele lat. Wega odleg�a jest od Sol o dwadzie�cia sze�� i p� roku �wietlnego, tote� podr� w jedn� stron� trwa ponad pi��dziesi�t lat. Syriusz odleg�y jest o dziewi�� lat �wietlnych; to oznacza ju� oko�o osiemnastu lat. Nawet Toliman, zwany Alf� Centaura, oddalony nieco ponad cztery...
Flint chrz�kn�� lekko i Szaman u�miechn�� si� smutno.
- Wiem, odbiegam od tematu. Istota problemu jest taka: dotarcie do tej czy innej kolonii zabiera du�o czasu - musz� wi�c by� zap�nione w rozwoju.
- A matermisja? - sprzeciwi� si� Flint.
- Matermisja jest nies�ychanie kosztowna. Transport jednego tylko cz�owieka by� by rujnuj�cym przedsi�wzi�ciem, a co dopiero m�wi� o ca�ej fabryce. Dlatego te� brakuje nam tutaj bazy do powstania rozwini�tej techniki.
- Ale nie powinni�my by� op�nieni wi�cej ni� dwie�cie lat! - sprzeciwi� si� Flint. - To tylko sto osiem lat �wietlnych od Sol...
- Tylko! To najdalsza kolonia ziemska! Oczywi�cie, niekt�rych ludzi los rzuci� jeszcze dalej, nawet do Hiad - lecz to ju� naprawd� obce Sfery.
- Tutaj te� �yje troch� Obcych - przypomnia� Flint. - Polaroidzi.
- Nie nazywaj ich tak. Polarianie. Nie my�l, �e nie rozumiej� tej r�nicy; s� tak samo rozumni jak my - nawet je�li maj� k�opoty z nasz� mow�.
Urwa� chc�c, �eby wym�wka dotar�a do Flinta.
- �yj� jednak w naszej Sferze - ci�gn�� po chwili - i podlegaj� naszym przepisom. Podobnie jak zgodnie z konwencj� galaktyczn� ludzie mieszkaj�cy w Sferze Gwiazdy Polarnej podlegaj� rz�dowi Polarian. Taka obca domieszka jest po�yteczna; u�atwia wzajemne zrozumienie i kontakt r�nych gatunk�w istot rozumnych. Mamy szcz�cie, �e Polarianie s� tak do nas podobni...
- Podobni! - parskn�� Flint. - Wiesz jak nazywa ich w�dz Strongspear? Dinozaurami!
- W�dz Strongspear jest pe�nym uprzedze� chamem, kt�rego koniec jest ju� bliski. Polarianie - i wszelkie inne obce istoty rozumne - posiadaj� cechy zas�uguj�ce na tw�j szacunek i podziw. Zapami�taj to sobie.
Flint uni�s� w g�r� d�o� w ge�cie przysi�gi.
- Przy najbli�szym spotkaniu b�d� wyj�tkowo mi�y dla Polaroida... - urwa� i nim Szaman zd��y� zaprotestowa�, poprawi�: - Polarianina, chcia�em powiedzie�.
Mimo �artobliwego tonu zamierza� dotrzyma� s�owa. Zawsze zreszt� by� ciekaw tych obcych mieszka�c�w Najdalszej.
- Ale wr��my do twego pytania - odezwa� si� Szaman, kt�ry nigdy nie traci� w�tku, bez wzgl�du na to, jak daleko odchodzi� od tematu. - Dlaczego jeste�my zacofani w technice i kulturze bardziej ni� o dwie�cie ziemskich lat? Wynika to z rozproszenia. Wydaje si�, �e nast�pi�a kumulacja regresu, w ci�gu logarytmicznym...
Flint chrz�kn�� ponownie.
- Dobrze, dobrze. - W g�osie Szamana zabrzmia�o ju� wyra�ne rozdra�nienie. - M�wi�c potocznie: je�li oddalone od centrum skupiska nie rozwijaj� si� same, jest coraz gorzej. To nasze dwustuletnie op�nienie jako� si� zwielokrotnia, a�... kr�tko m�wi�c, Najdalsza znajduje si� w stadium paleolitu... dla ciebie w starszej epoce kamiennej.
- Wspania�a rzecz! - odpar� Flint. - W jaki inny spos�b zdoby�bym imi�, gdyby nie obr�bka kamienia*. [* Flint (ang.) - krzemie� (przyp. t�um.).]
Szaman westchn��.
- Tak, naturalnie. Ciesz si� tylko, �e nie �yjesz na Kastorze, Polluksie czy Capelli z ich wiktoria�sk� kultur� i muszkietow� dyplomacj�!
- Czemu przyby�e� w�a�nie tutaj, Szamanie? Mia�e� tyle innych �wiat�w do wyboru...
Starzec zapatrzy� si� w niebo rozja�nione pierwszym, delikatnym �wiat�em �witu; pot�ny Etamin przys�a� herolda zwiastuj�cego jego wsch�d. Dniem oczy starca widzia�y du�o lepiej.
- My�l�, �e potraktowa�em to jako pr�b�. Naturalnie, nie chodzi�o tylko o szans� prze�ycia - jak wiesz, do celu dociera ledwie po�owa zamro�onych pasa�er�w.
- A co z reszt�? - To by�o co� nowego. Flint dot�d s�dzi�, �e statki osi�gaj� zawsze cel bez trudno�ci.
- Naturalny ubytek. Na ka�de cztery statki jeden ginie. Mo�e trafia go meteor, mo�e zbacza z kursu i ginie w niezbadanej przestrzeni kosmicznej lub nast�puje awaria urz�dze�. Na statkach za�, kt�re dolatuj� do celu, co trzecia osoba po rozmro�eniu nie powraca do �ycia.
- Ginie zatem wi�cej ni� po�owa - odpar� Flint.
- Dok�adnie po�owa. - Szaman u�miechn�� si�.
- Hej, hej! Uczy�e� mnie przecie� u�amk�w, pami�tasz? Znajd� wsp�lny mianownik i dodaj do siebie liczniki. Jedna czwarta to trzy dwunaste straconych statk�w; jedna trzecia to cztery dwunaste martwych cia�. A wi�c zmar�o siedem dwunastych - wi�cej ni� po�owa.
Starzec zachichota�.
- Brawo, ch�opcze! Lecz pope�ni�e� omy�k�. Wcale nie znalaz�e� wsp�lnego mianownika. Nie mo�esz przecie� dodawa� statk�w i cia�.
- Zgoda. Ale skoro jeden statek na cztery przepad�, to wraz z nim gin� r�wnie� wszystkie zamro�one tam cia�a. A to wci�� daje jedno cia�o na cztery.
- Nie mo�esz przecie� liczy� cia� dwukrotnie. Te ze straconych statk�w musz� by� wy��czone z liczby zw�ok na statkach, kt�re dotar�y bezpiecznie.
Flint wysila� m�zg, lecz problem stale by� dla niego mglisty.
- Zrozumiesz to w swoim czasie - odezwa� si� Szaman. - Oczywiste nie zawsze jest prawdziwe - tak w �yciu, jak i w matematyce.
- By� mo�e - mrukn�� Flint - ale w takim razie podr� jest piekielnie ryzykowna.
- Gdy zaci�ga�em si� na statek, nie by�em w pe�ni �wiadom tych liczb - przyzna� Szaman. - Tam nic nie zale�y od ciebie. To nie jest walka z dinozaurem. Ca�a podr� mija w mgnieniu oka; dlatego opu�ci�em Ziemi� maj�c trzydzie�ci pi�� lat i przyby�em tutaj maj�c tyle samo.
Zn�w westchn�� i doda� ciszej:
- Trzydzie�ci lat temu!
- Wkr�tce przyb�dzie tutaj kolejna ch�odnia, prawda? - spyta� Flint.
- Tak, za par� lat. W ka�dym stuleciu wysy�ane s� trzy statki, co znaczy, �e w Kosmosie przebywa ich zawsze sze��. W ten spos�b zapewniony jest ci�g�y dop�yw - ma�y, co prawda - wykszta�conych mieszka�c�w Ziemi, kt�rzy mog� poprowadzi� nas i dogl�da� rozwoju Najdalszej. To samo dotyczy naturalnie wszystkich ziemskich kolonii. W przeciwnym razie Sol nie by�aby �adn� Sfer�, a zbieranin� przypadkowych kolonii osadniczych.
- Wi�c czemu moi przodkowie nie podr�owali ch�odni�? - zapyta� Flint. - Mogliby w�wczas by� Ziemianami urodzonymi na Ziemi, a Najdalsza od samego pocz�tku by�aby cywilizowana.
- Statki z czuwaj�c� za�og� zapewniaj� wi�kszy margines bezpiecze�stwa. A bez ca�ej aparatury do zamra�ania i rozmra�ania pasa�er�w na ka�dym ze statk�w pomie�ci� mo�na dwukrotnie wi�ksz� ilo�� os�b, tote� do kolonii przybywa trzykrotnie wi�cej osadnik�w - przy niewielkim nak�adzie koszt�w. W przypadku tak wielkiego programu kolonizacyjnego czyni�o to rzeczywi�cie istotne oszcz�dno�ci. M�wi�c szczerze, bez statk�w z czuwaj�c� za�og� Najdalsza nigdy nie zosta�aby skolonizowana. Lecz takie post�powanie ma zasadnicz� wad�: lot trwa siedem ca�kiem izolowanych pokole� ludzkich i ju� na statku nast�puje wielki regres - mimo ksi��ek i ta�motek. Ludzie urodzeni w Kosmosie nie wiedz�, co to p�d do wiedzy, uporczywe zdobywanie umiej�tno�ci. Cechy te s� zb�dne na statku. I kiedy ludzie ci trafiaj� na planet�...
- Kto by studiowa� nudne ksi��ki, gdy trzeba walczy� z dinozaurami? - spyta� Flint.
- O to chodzi. S�dz�, �e istnieje ca�y zesp� powod�w zap�nienia. Przy statkach z czuwaj�c� za�og� op�nienie zaczyna si� ju� z chwil� startu. Sytuacji r�wnie� nie ratuj� osadnicy, kt�rzy podr� odbywaj� w ch�odniach, gdy� po ich przybyciu do celu og�lna struktura spo�ecze�stwa jest ju� ustalona. Ma na to te� zapewne wp�yw niewielka g�sto�� zaludnienia. Jak sam wiesz, na jednym kilometrze kwadratowym dzi�ki zbieractwu i �owiectwu mo�e si� utrzyma� przy �yciu tylko okre�lona liczba ludzi. Dop�ki wzrost przyrostu naturalnego nie zmusza ich do szukania innych rozwi�za�, wybieraj� spos�b najprostszy. Tak si� te� dzieje tutaj, na Najdalszej. Pociesz si�: nie b�dzie to trwa�o w niesko�czono��.
- Wiesz, co powiedzia�em na wie��, �e mam zosta� twym uczniem? - �miej�c si�, przekornie zapyta� Flint. - Powiedzia�em: �Co? Tego starego durnia?�
- I mia�e� ca�kowit� racj�! - Szaman za�mia� si� razem z nim. Ale Flint nagle spowa�nia�.
- Wcale nie, to ja by�em durniem! Wiesz tyle, �e z trudem to wszystko pojmuj�, nawet je�li m�wisz w spos�b najprostszy. I zawsze masz racj�. Dobrze wiem, jaki jestem g�upi w por�wnaniu z tob�.
- To nie tak - odpar� Szaman. - Niewykszta�cony, zgoda; ale nie g�upi. To kolejna podstawowa r�nica, kt�r� musisz zrozumie�. Wybra�em w�a�nie ciebie, gdy� by�e� najbardziej rozgarni�tym i utalentowanym dzieckiem w plemieniu. Masz szczeg�ln�, wyj�tkow� si�� witaln�. Dostrzeg�em w tobie instynkt przyw�dczy Flint - i z ka�dym zadanym przez ciebie pytaniem widz�, jak cechy te w tobie rosn�. Musisz pracowa�, musisz si� uczy�, nie wolno ci by� tak po prostu zadowolonym z siebie jak ca�a reszta twoich ziomk�w; nadejdzie dzie�, w kt�rym to plemi� b�dzie twoje.
- Ale� ja nie jestem synem Wodza! - wykrzykn�� po�echtany mile Flint.
Szaman zdawa� si� nie s�ysze� okrzyku Flinta.
- B�dziesz musia� wyprowadzi� swoich ludzi z paleolitu w mezolit - nawet w neolit, m�odsz� epok� kamienn�! Post�p b�dzie tu szybszy ni� na Ziemi, bo wiedza ta ju� istnieje. Ucz� ci� czyta�, s� tu ksi��ki, kt�re czekaj�, by nauczy� ci� wi�cej, ni� wiem ja sam. Za swego �ycia mo�esz dokona� tyle, ile na Ziemi ongi� dokonywa�o si� przez tysi�clecia. Wieki ledwie min�, a Najdalsza ucywilizuje si�...
Flint przesta� zwraca� uwag� na gadanin� starego. Ponownie spojrza� przez teleskop. Odszuka� Syriusza - du�o ju� s�abiej widocznego w �wietle budz�cego si� dnia - a nast�pnie, z najwy�szym trudem, podw�jn� gwiazd�, Sol i Tolimana. By�a to ostatnia po temu okazja, gdy� niebawem jasne promienie Etamina zgasz� swym blaskiem gwiazdy. A� dziw bra�, �e na tej male�kiej, odleg�ej planecie kr���cej wok� ledwie widocznego s�o�ca mog�a rozwin�� si� rasa cz�owieka...
- Szamanie! - wykrzykn��. - Sol znikn�a!
Stary cz�owiek drgn��, a po chwili rozlu�ni� si�.
- To z pewno�ci� za�mienie. Jeden z naszych satelit�w. Przy dziewi�ciu ksi�ycach takie rzeczy si� zdarzaj�. - Urwa�. - Niech pomy�l�... to pewnie Joan, jedyny ksi�yc w konstelacji Syriusza o tej porze. Zapomnia�em.
- Potrzebujesz banku pami�ci - odpar� ze �miechem Flint. Je�li w og�le istnia�a jaka� rzecz, kt�ra ros�a wraz z up�ywem czasu, by�a ni� pami�� starca.
- Potrzebuj� komputera - aby obliczy� wszystkie dziewi�� orbit, uk�ady okluzji... tego samym umys�em nie da si� przeliczy�. Na Ziemi wczesne kultury, niewiele bardziej zaawansowane w rozwoju ni� twoja, posiada�y komputer. Zdumiewaj�ca rzecz. Wykonano j� z kamienia. Olbrzymie kamienie, ka�dy wa��cy wiele ton, poustawiano w wielki kr�g. Budowl� t� p�niej nazwano Stonehenge. Z jej pomoc� mo�na by�o dok�adnie obliczy� fazy s�o�ca - mam na my�li Sol - i przepowiada� jego za�mienia przez ksi�yc Ziemi, Lun�. By� to gigantyczny ksi�yc...
- Ksi�yc przys�ania� s�o�ce? - spyta� z niedowierzaniem Flint.
- Bywa�o i tak. Tutaj ksi�yce s� zbyt ma�e i odleg�e. Tam dysk ksi�yca ukazywa� si� tak wielki jak Sol. Staro�ytni astronomowie zadawali sobie wiele trudu, by ustali� jego cykle...
- Cywilizowani Staro�ytni!
- Nie w tym znaczeniu, co my�lisz! To prawda, �e wczesne artefakty na Ziemi posiadaj� zadziwiaj�co wielkie rozmiary. Tak wielkie, �e nast�pne tysi�clecia po prostu nie dostrzega�y owych �wiadectw wcze�niejszej cywilizacji i ca�kiem niedawno dopiero zosta�y one w pe�ni uznane i wyja�nione. By�y...
- W�a�nie to mia�em na my�li! - przerwa� mu wzburzony Flint. - Tutaj, na Najdalszej, r�wnie� istniej� wytwory Staro�ytnych, rzeczy, kt�rych nie potrafimy �adn� miar� zrozumie�. Dlaczego na Ziemi by�o inaczej?
- Ziemscy Staro�ytni �yli cztery, pi�� tysi�cy lat temu - odpar� pob�a�liwym tonem Szaman. - Obcy Staro�ytni natomiast pochodz� prawdopodobnie sprzed pi�ciu milion�w lat. Nie ma �adnego por�wnania! To jest to samo co powszechny b��d ��czenia jaskiniowc�w z dinozaurami dlatego tylko, �e oba gatunki s� prehistori�. Tak naprawd�...
Flint wybuchn�� �miechem. Szaman rzadko kiedy �artowa�, lecz jak ju� to robi�, mo�na by�o p�kn�� ze �miechu!
- Jaskiniowcy i dinozaury! Tak, to rzeczywi�cie b��d - ��czy� ich ze sob�!
Szaman westchn��.
- Ci�gle zapominam... - I nagle, poruszony czym�, usiad�. - Sol? Czy jeste� pewien? Sol zosta�a za�miona?
- Sol. Tolimana widz�...
- To omen! Omen! To jasne jak sama gwiazda!
- Naprawd� wierzysz w takie rzeczy? - spyta� Flint opuszczaj�c lunet�.
- Na Ziemi, trzydzie�ci lat temu - to znaczy dwie�cie trzydzie�ci - nie wierzy�em. Nie by�em przes�dny. Ale tutaj, na Najdalszej, w starszej epoce kamiennej, ludzie tego si� po mnie spodziewaj�. Po pewnym czasie wiara w takie rzeczy staje si� �atwiejsza do przyj�cia. Musz� przyzna�, �e je�li kto� wierzy w znaki, to one si� sprawdzaj�. Sol odmieni twoje �ycie - znacz�co, i to niebawem. M�wi ci to stary uczony, kt�ry, by prze�y�, przekszta�ci� si� w czarownika dzikus�w: gwiazdy ci� ostrzeg�y, ch�opcze.
- O, nie - odpar� Flint. - Sol nic dla mnie nie znaczy, a poza tym nie wierz� w takie bzdury.
Lecz czu�, jak po krzy�u przebiega mu zimny dreszcz; bo tak naprawd� - wierzy�.
- Flint! Flint! - dar�o si� dziecko. - Polowanie, musisz przyj��!
Flint przystan�� na skraju �cie�ki i ch�opiec dogoni� go. By� to pos�aniec.
- Przecie� polowania mnie ju� nie dotycz�, wiesz o tym. Jestem kamieniarzem.
Nie widzia� potrzeby dodawa�, �e jest r�wnie� uczniem tego zwariowanego Szamana.
- Trzech nie �yje, pi�ciu poranionych, dw�ch stratowanych. Potrzebujemy pomocy!
- Trzech zabitych! A mia�y to by� zwyk�e poranne �owy! Co oni wyp�oszyli?
- Starego Parskacza. - Pos�aniec chlipa� rozpaczliwie.
- Nic dziwnego! Tego dinozaura najlepiej zostawi� w spokoju. C� za dure� chcia� go wp�dzi� w pu�apk�, by...
- W�dz Strongspear...
- No tak, oczywi�cie! - Lecz nim Flint zd��y� powiedzie� co� wi�cej, ugryz� si� w j�zyk. Je�li jego zuchwa�e s�owa dotr� do Wodza, mog� wynikn�� grube nieprzyjemno�ci.
- Syn wodza Strongspeara umiera. Stary Parskacz nie pozwala nikomu zbli�y� si� do zabitych. Musisz tam i��.
- Powiedzia�em - ju� nie poluj�!
Ale Flint si� zastanowi�. Tak niedawno Szaman wspomina� o przyw�dztwie, a teraz syn wodza umiera�. Wprawdzie by� on r�wnie g�upi jak ojciec - ale kto obejmie urz�d, kiedy muskularny syn wodza umrze? Wszak w tym roku Strongspear ma odej��. A Sol zosta�a za�miona. Poniewa� Flint by� tego �wiadkiem, niew�tpliwie znak bezpo�rednio go dotyczy.
- W�dz Strongspear zagrozi�, �e je�li nie przyjdziesz, rzuci na Honeybloom przekle�stwo wrzod�w.
A wi�c w�dz u�y� podst�pu! Sama my�l o takim zeszpeceniu najpi�kniejszej dziewczyny plemienia nape�ni�a Flinta odraz�.
- Id�. Wskazuj drog�.
Ch�opiec pokazywa� kierunek biegn�c szybko na przedzie. Pos�a�cy ci byli wytrzymali i szybcy jak wiatr; �aden m�czyzna nie by� w stanie i�� z nimi w zawody. Flint pod��y� �ladem ch�opca, przystan�wszy tylko na chwil�, by zapi�� pas i zatkn�� za� sw�j najlepszy top�r. Zostawili za sob� oaz� z palmami owocowymi, przeskakuj�c z k�py na k�p� przebyli zaros�e kolczastymi trzcinami moczary - g��wn� ochron� wioski przed drapie�nymi dinozaurami - i zwinnie wspi�li si� po d�ugich mackach pn�czy. Zrazu by�y one cienkie, kilkucentymetrowej grubo�ci i wymaga�y od wspinaj�cych si� niezwyk�ej r�wnowagi; jednak w �rodku spl�tanej g�stwiny grubo�� poszczeg�lnych pn�czy przekracza�a ju� metr.
Po ich przebyciu ze�lizgn�li si� na twardy grunt po drugiej stronie bagniska. Min�li rozleg�� k�p� kwiat�w miodowych o ogromnych zielonych i purpurowych p�atkach wydzielaj�cych upojny zapach, kt�ry przyprawia� Flinta o bicie serca, przypominaj�c mu dziewczyn�, ich imienniczk�*. [* Honeybloom (ang.) - kwiat miodowy.] On i Honeybloom pobior� si� w �rodku lata. A dzisiejsz� noc sp�dzi u niej...
Ch�opiec zwolni�. Na �cie�ce znajdowa� si� Obcy, Polarianin.
Zatrzymali si� przed owym dziwacznym stworzeniem. Kszta�tem przypomina�o �z�; du�e sferyczne ko�o u spodu i gi�tki w�s czy macka na g�rze. Gdy macka ta wyci�gni�ta by�a na ca�� sw� d�ugo��, stworzenie dor�wnywa�o wzrostem Flintowi. Mas� cia�a mia�o r�wnie� zbli�on� do jego. Nie posiada�o natomiast ani oczu, ani nosa, ani �adnych ko�czyn.
Szaman utrzymywa�, �e Polarianie podobni s� do istot ludzkich, gdy� �yj� w podobnej grawitacji, oddychaj� takim samym powietrzem - jakkolwiek nie posiadaj� p�uc - i maj� zbli�ony metabolizm. Ich m�zgi by�y r�wnie pojemne i wszechstronne jak u cz�owieka, a natura zazwyczaj �agodna. Ale wygl�dali ca�kiem inaczej, a takie detale jak spos�b od�ywiania si�, rozmna�ania czy wydalania stanowi�y zupe�n� tajemnic�.
Flint obieca� jednak sobie, �e pierwszego napotkanego Obcego potraktuje ze szczeg�lnymi wzgl�dami. Tak wi�c on i ch�opiec zatrzymali si� uprzejmie.
- Witaj, badaczu - rzek� Flint.
Cia�o stworzenia zal�ni�o barw� zadowolenia. Obcy opu�ci� na ziemi� sw� gi�tk� mack�. W pozycji tej jeszcze bardziej przypomina� odchody dinozaura i Flint z ogromnym trudem st�umi� u�miech.
Ma�a kulka na szczycie ma0cki zawirowa�a gwa�townie.
- Witaj, tubylcu - zadudni�a ziemia.
Flint nie by� zaskoczony. Mechanizm �w zna� od najm�odszych lat i by� z nim oswojony. Ma�a kulka w zetkni�ciu z ziemi� - lub jak�kolwiek inn� powierzchni� - wibrowa�a, wydaj�c zrozumia�e d�wi�ki. Skoro Polarianie nie posiadali ust, nie mogli rozmawia� na spos�b ludzi.
- Jestem Flint, Solarianin, samiec.
To co dla cz�owieka by�o oczywiste, wcale nie musia�o by� takie samo dla Polarianina - i vice versa. Etykieta nie wymaga�a a� tak szczeg�owego przywitania i m�g� spokojnie, po wymianie wst�pnych pozdrowie�, uda� si� w swoj� stron�; pos�aniec i tak by� ju� zniecierpliwiony t� zw�ok�. Ale Flint postanowi� do ko�ca wype�ni� to, co sobie obieca�: okaza� Obcemu szacunek.
- Tsopi, Polarianka, samica.
- Pok�j, Topsy.
- Pok�j, Plint.
Czy stworzenie r�wnie� by�o rozbawione jego wygl�dem? Do czego by� podobny cz�owiek w oczach Obcego? Do p�czka kawa�k�w pn�czy? Flinta to zaintrygowa�o.
- Id� polowa� na dinozaury. Czy chcia�aby� mi towarzyszy�? Cz�ciowo mie�ci�o si� to w protokole; Polarianie przepadali za udzia�em w aktywno�ci Solarian. Ale przy tym wystrzegali si� dinozaur�w.
- B�d� zadowolona - odpar�a �za.
No i tak! Nigdy by mu do g�owy nie przysz�o, �e stworzenie si� zgodzi! Ale nic si� ju� nie da zrobi�.
- To nag�y wypadek. Musimy si� �pieszy�.
- Nie b�d� wam zawad� - odrzek�a Polarianka.
Akurat! Niemniej jednak Flint u�miechn�� si� wdzi�cznie i da� znak pos�a�cowi.
- Prowad�.
Pos�a�ca ju� nie by�o; bieg�. Teren by� twardy i r�wny, doskonale nadawa� si� do nadrobienia straconego czasu. Flint ruszy� za ch�opcem dobrze wyci�gaj�c nogi.
Tsopi, tocz�c si� na swej kuli-kole, nad��a�a za nimi bez wysi�ku. Wcale nie by�a gorsza. Polarianie potrafili szybko i bez wysi�ku porusza� si� w r�wnym terenie: ich ko�o by�o niezwykle sprawne. Flint nigdy dot�d by nie przypu�ci�, �e a� tak sprawne. Zastanawia� si� te� czasami, w jaki spos�b Obcy potrafi� utrzymywa� r�wnowag�. Wprawdzie Szaman twierdzi�, �e podobnych sztuczek potrafi� te� dokonywa� ludzie na rowerach jednoko�owych - lecz na Najdalszej nie by�o jednoko�owc�w.
Dotarli do przecinaj�cej r�wnin� rozpadliny ze zwieszaj�c� si� nad ni� mack� pn�cza. Ch�opiec podskoczy�, chwyci� koniec odrostu, podci�gn�� si� na r�kach i stan�� na pn�czu. Flint chcia� ruszy� jego �ladem, lecz natychmiast si� zatrzyma�. Polarianka nie zdo�a przecie� podskoczy�.
- Pozw�l - odezwa� si� wyci�gaj�c po��czone r�ce. S�ysza� o tego rodzaju wsp�dzia�aniu i by� ciekaw, jak ono wygl�da.
Polarianka oplata�a jego d�onie mack�. By�a ciep�a; jej temperatura zbli�ona by�a do ciep�oty cia�a ludzkiego. Flint nat�y� si�y i uni�s� w powietrze ci�ar prawie stu kilogram�w. Zako�ysa� si� i tors stworzenia uderzy� w sp�d pn�cza.
Macka natychmiast pu�ci�a d�onie cz�owieka opl�tuj�c z kolei pie�. Dolne ko�o zakr�ci�o si� na korze popychaj�c ca�y korpus do g�ry. Cia�o rozci�gn�o si� na chwil�; Polarianie nie mieli ko�ci. Po chwili cyrkowych akrobacji Tsopi stan�a na g�rne pn�cza, gotowa do dalszej drogi.
Flint wdrapa� si� na g�r� i wszyscy ruszyli g�siego nad przepa�ci�. Daleko w dole bulgota�o purpurowe b�oto; plemi� wrzuca�o w nie odpadki, bo cokolwiek raz si� tam dosta�o, nigdy ju� ponownie nie wyp�yn�o.
Po drugiej stronie pn�cze zni�a�o si� do samej ziemi i Polarianka nie potrzebowa�a pomocy. A Flint dopiero teraz sobie u�wiadomi�, �e mog�a sama, z pomoc� niewielkiej rampy, podskoczy� z rozp�du te p�tora metra i pochwyci� pn�cze wyci�gni�t� mack�. Jego pomoc zatem by�a wy��cznie udogodnieniem.
Po przebyciu kolejnego kilometra Flint us�ysza� g�uchy pomruk rozw�cieczonego dinozaura.
- No tak, k�opoty - sapn�� Flint pr�buj�c przyspieszy�, lecz zaczyna�o ju� brakowa� mu tchu.
Nie opodal, bez wysi�ku, toczy�a si� Tsopi. Dotkn�a czu�k� gruntu.
- Pozw�l - odezwa�a si�.
Wyci�gn�a mack� i mocnym, elastycznym splotem owin�a Flinta w talii. Momentalnie unios�a go w g�r�, g�ow� do przodu.
Teraz Tsopi przyspieszy�a. Szybciej ni� jakikolwiek cz�owiek pomkn�a r�wnin�, d�wigaj�c Flinta niczym wzniesiony w g�r� oszczep. Pi��dziesi�t kilometr�w na godzin�, sze��dziesi�t, siedemdziesi�t... wiatr gwizda� mu w uszach zmuszaj�c do zamkni�cia oczu i ust. Nic dziwnego, �e Polarianie nie mieli tych organ�w; przy takich szybko�ciach by�yby bezu�yteczne. Stara� si� trzyma� swe cia�o sztywno i nieruchomo, wiedz�c, �e ka�dy jego ruch m�g� wybi� Tsopi z r�wnowagi - a to sko�czy�oby si� fatalnie.
W par� chwil byli na miejscu. Tsopi stan�a i postawi�a go na ziemi. Pos�aniec zosta� daleko w tyle.
- Dzi�ki, Topsy - mrukn�� Flint niezupe�nie zadowolony z tej demonstracji fantastycznych zdolno�ci Polarianki. Natychmiast jednak pomy�la�, �e ona mog�a �ywi� podobne uczucia z powodu jego umiej�tno�ci wspinania si� po pn�czach. By�a to lekcja, bardzo dobra lekcja wskazuj�ca s�uszno�� tego, co m�wi� Szaman. Niemniej Flinta przepe�nia�o uczucie goryczy na my�l, �e musia� si� tego uczy� w ten spos�b.
- Prosz� bardzo, Plint - odpar�a Tsopi rozb�yskuj�c na chwil� zadowoleniem.
Flint skupi� uwag� na sytuacji. Rzeczywi�cie, by�a to tragedia. Na zrytej ziemi le�a�y dwa cia�a, a Stary Parskacz kr��y� w�ciekle wok� nich. Zd��y� ju� wyry� w darni g��boki, br�zowy szlak. Potw�r nie mia� wcale zamiaru po�era� cia�, gdy� by� zwierz�ciem ro�lino�ernym, ale rozszarpa�by ka�dego, kto by si� zbli�y�. A jaki� odwieczny instynkt m�wi� mu, �e ludzie zechc� podej�� do swych zabitych.
Dinozaur by� starym, ale ogromnym i silnym zwierz�ciem. Mia� dziesi�� metr�w d�ugo�ci - od pyska do ogona - a wa�y� jakie� pi�tna�cie ton. Na odleg�o�� widzia� niezbyt dobrze, ale za to s�uch i w�ch mia� znakomite, a mi�nie pot�ne. W ciele krwawi�o mu kilkana�cie ran po w��czniach, lecz by�y to zaledwie drobne skaleczenia wzmagaj�ce tylko jego w�ciek�o��. Partanina nie polowanie, ot co!
- Gdzie w�dz? - spyta� Flint najbli�szego wojownika kryj�cego si� strachliwie za kikutem usch�ego pn�cza.
- Ranny - krzykn�� m�czyzna. - Czuwa przy umieraj�cym synu. Wzywa ciebie.
Flint zawaha� si� maj�c w pami�ci za�mienie Sol. Znak m�g� �wiadczy� o bezpo�redniej ingerencji Sol w jego sprawy, ale te� mog�o to oznacza�, �e zostanie uwik�any w rozgrywk� o w�adz�. Sol dos�ownie by�a centralnym punktem imperium cz�owieka, a zarazem metaforycznym symbolem pot�gi w ka�dym zak�tku Sfery. Je�li pomo�e wodzowi Strongspearowi, to w przypadku �mierci jego naturalnego syna stanie si� g��wnym kandydatem do adopcji. W�dz by� ju� za stary, by sp�odzi� nowego potomka, a termin jego odej�cia zbyt bliski, by wychowa� i wprowadzi� na urz�d jakiego� niedorostka. Musia� mie� nast�pc� - i to szybko. Wymaga�y tego prawa szczepu.
Flint jednak