6016
Szczegóły |
Tytuł |
6016 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
6016 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 6016 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
6016 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Ken McClure
Zaraza
Pestilence
Prze�o�y�: W�adys�aw Masiulanis
Wydanie oryginalne: 1991
Wydanie polskie: 1995
Have you built your ship of death, O have you?
O build your ship of death, for you will need it. *
D.H. Lawrence,
The Ship of Death
1.
Z bochenkiem chleba w jednej r�ce i kartonem mleka w drugiej, doktor James Saracen wspina� si� po schodach. Znalaz�szy si� na trzecim pi�trze wsadzi� chleb pod lewe rami�, uwolnion� praw� d�oni� za� si�gn�� do kieszeni spodni w poszukiwaniu klucza. Kiesze� okaza�a si� pusta.
� Jasna cho... � mrukn��. � Zawsze musi by� na odwr�t!
Prze�o�y� bochenek pod prawe rami�, wydoby� z lewej kieszeni klucz i otworzy� drzwi, odgarniaj�c nimi jak �nie�nym p�ugiem stert� zgromadzonej na pod�odze korespondencji. Zatrzasn�� drzwi nog�, od�o�y� chleb, mleko i zapali� �wiat�o w korytarzu. Zbieraj�c listy przegl�da� je pobie�nie: zawiadomienie o wizycie inkasenta z elektrowni, reklama proszku do prania, br�zowa koperta z urz�du podatkowego, bia�a � rachunek za kart� kredytow�... Zajmie si� wszystkim jutro, teraz nic go nie zmusi do zmiany plan�w. By�a sobota, godzina dwudziesta, a on zaplanowa� sobie na ten wiecz�r co� szczeg�lnie atrakcyjnego: rozbierze si�, wskoczy do ��ka i b�dzie spa�, spa�... a� si� wy�pi.
Obudzi� si� po dw�ch godzinach, ale bynajmniej nie z w�asnej woli. Po prostu rozpiszcza� si� pager tkwi�cy w kieszeni jego marynarki.
� Niemo�liwe... Ja chyba �ni�... � zaj�cza� Saracen.
Mimo to wypl�ta� r�k� z po�cieli, �eby si�gn�� do stoj�cego na nocnej szafce telefonu. Przeni�s� aparat na kraw�d� ��ka i wykr�ci� numer szpitala.
� Szpital Og�lny Skelmore � us�ysza� g�os telefonistki.
� Doktor Saracen. Wywo�ali�cie mnie...
� Jedn� chwileczk�.
Saracen machinalnie drapa� si� w g�ow�, z trudem zwalczaj�c pokus� ponownego zagrzebania si� w po�cieli. Wreszcie po��czono go z Oddzia�em Przypadk�w Nag�ych. Rozpozna� g�os dy�urnego lekarza-sta�ysty.
� James? Wiem, �e to twoja pierwsza wolna noc od B�g wie kiedy, i �e masz za sob� osiemnastogodzinny dy�ur...
� Ale...? � przerwa� mu Saracen.
� Jeste� nam potrzebny. Na obwodnicy za miastem by� wypadek drogowy. Kto� tam musi pojecha�. Odebrali�my zg�oszenie od stra�y po�arnej.
� To dlaczego nie jedziesz?
� Jestem sam.
� Co?! � zawo�a� Saracen. � A gdzie Garten? Przecie� ma dzisiaj dy�ur!
� Wiesz jak to z nim jest. W ostatniej chwili wezwa�y go obowi�zki towarzyskie i nasz szefunio musia�, oczywi�cie... Powiedzia�: �Jestem absolutnie pewny, �e sobie poradzisz�, i �e ma do mnie �pe�ne zaufanie�. Takie r�ne duperele. Po czym ulotni� si� pr�dko.
� Zaraz tam b�d�. Pojad� nasz� erk�.
Przed wej�ciem do izby przyj�� czeka� na Saracena przygotowany do akcji ambulans-furgon marki Benford, bia�y, z odpowiednim oznakowaniem � ostatni nabytek szpitala w Skelmore. Mo�na go by�o nazwa� bez ma�a szpitalem na ko�ach. Wyposa�enie pojazdu zaprojektowano z my�l� o sytuacjach, w kt�rych szybka i skuteczna pomoc lekarska decyduje o �yciu lub �mierci pacjenta. Ambulans ufundowa� jeden z miejscowych bogaczy, kt�rego syn zmar� w wyniku wypadku drogowego.
Saracen zauwa�y�, �e ambulans ma ju� w��czone wycieraczki, a kierowca siedzi na miejscu got�w do drogi. Doktor zatrzyma� sw�j w�z obok karetki i nim wgramoli� si� do �rodka przez tylne drzwi, da� znak dozorcy przy bramie, �eby zaparkowa� jego samoch�d.
� Ju� si� pan wyspa�? � spyta�a Jill Rawlings, piel�gniarka, sprawdzaj�ca w�a�nie wyposa�enie karetki.
Pytanie zadane by�o tonem gorzkiej ironii i Saracen nie musia� na nie odpowiada�. Mocowa� si� w�a�nie z bia�� kurtk�, kt�r� poda�a mu Jill. Ambulans ruszy�. Torowa� sobie drog� wyciem syreny, zwyczajem zapo�yczonym ze scenerii ulic San Francisco i niezbyt pasuj�cym do ma�ego miasta w �rodkowej Anglii. Saracen mia� jeszcze r�ce uwi�zione z ty�u w r�kawach marynarki, kiedy ambulans szarpn�� w prawo, unikaj�c zderzenia z wyje�d�aj�cym z bocznej uliczki samochodem. Doktor polecia� na �cian� furgonu, a jego g�owa o centymetr min�a stalow� butl� z tlenem. Kierowca zerkn�� do ty�u.
� Przepraszam � powiedzia� ze skruch�.
Saracen chrz�kn�� i szybko sko�czy� si� ubiera�.
� Teraz wiemy kto jest kim � zauwa�y�a Jill Rawlings. Obs�uga karetki mia�a obowi�zek nosi� w takich sytuacjach bia�e plastikowe kurtki naznaczone odblaskowym pasem z napisem: Lekarz, Piel�gniarka, Sanitariusz, zgodnie z funkcj� tego, kto nosi� kurtk�.
� Kiedy by�am ma�a � m�wi�a Jill � zawsze mia�am wra�enie, �e jestem cz�ci� swojego ubrania.
� Ciekawa my�l � przyzna� Saracen. � S� jakie� szczeg�y o tym wypadku?
� Ci�gnik siod�owy z naczep� i dwa osobowe.
Saracen skrzywi� si�.
� Zderzenie?
� Czo�owe, a potem dobitka z ty�u.
Doktor gwizdn�� cicho.
� Morfina?
� Jest.
� Narz�dzia chirurgiczne?
� Gotowe.
Wyjechali z miasta. W otwartym terenie deszcz ze zdwojon� si�� atakowa� przedni� szyb� samochodu. Na obwodnicy ambulans przyspieszy�. Ze swojego miejsca w tyle wozu Saracen nie widzia� mijanych pojazd�w, tylko rozmazane plamy ��tego blasku. W oddali pojawi�y si� niebieskie, migaj�ce �wiat�a � znak, �e zbli�ali si� do miejsca wypadku. By�y ju� tam dwa wozy stra�ackie. Zainstalowane przez stra�ak�w lampy �ukowe o�wietla�y szos�. Nieco dalej sta�y w poprzek jezdni trzy samochody policyjne.
Lampy sygna�owe s�a�y w nocne niebo b��kitne rozb�yski. Saracen wysiad� z ambulansu. Musia� nisko pochyli� g�ow�, �eby przeciwstawi� si� ulewie i gwa�townym podmuchom wiatru. Dow�dca stra�ak�w podprowadzi� go do jednego z woz�w policyjnych i tam, za t� w�tpliw� os�on�, zapozna� lekarza z sytuacj�. Jego g�os z trudem przebija� si� przez warkot pot�nych generator�w.
� Pierwszy samoch�d, ford escort, wbi� si� przodem pod ci�gnik. Dwie osoby siedz�ce z przodu maj� uci�te g�owy. Na tylnym siedzeniu jest dziecko. Prawdopodobnie te� martwe, ale tego nie jeste�my pewni na sto procent.
� A drugi samoch�d?
� Kierowca zabity. Kierownica zgniot�a mu klatk� piersiow�. Pasa�erka, chyba �ona, ma przygniecione stopy. Moi ch�opcy pr�buj� j� wydoby�.
� Jest przytomna?
� Nie.
� Zajmie si� ni� siostra Rawlings. Ja spr�buj� dosta� si� do tego dziecka � wykrzycza� Saracen przez z�o�one w tub� d�onie.
Stra�ak energicznie skin�� g�ow�, daj�c do zrozumienia, �e wszystko us�ysza�. Ruchem r�ki nakaza� Saracenowi i�� za sob�. Klucz�c w�r�d kabli i w�y stra�ackich podeszli do wysokiego przodu ci�gnika, zdeformowanego teraz na podobie�stwo potwornej paszczy z na wp� po�kni�tym fordem.
� Naj�atwiej b�dzie si� tam dosta� od przodu, z lewej strony... � przekrzykiwa� ha�as stra�ak.
Saracen po�o�y� si� na zimnym, mokrym asfalcie i wczo�ga� pod zderzak ci�gnika. Wyci�gn�� r�k� i wzi�� podan� mu przez kt�rego� ze stra�ak�w latark� du�ej mocy. Spr�bowa� wcisn�� si� dalej, szukaj�c jakiej� szczeliny w boku forda, kt�ra umo�liwia�aby dostanie si� do wn�trza wozu. Po chwili stwierdzi�, �e asfalt pod nim jest lepki. Jeszcze dalej krew �ciekaj�ca przez otw�r w pod�odze samochodu utworzy�a ka�u��. Z ty�u woda deszczowa znalaz�a drog� przez poskr�cane blachy i la�a si� r�wnym strumieniem na nogi lekarza.
Ostatecznie Saracenowi uda�o si� wcisn�� r�k� mi�dzy lekko wygi�te drzwi i �rodkowy s�upek eskorta. Wspar� si� plecami o wewn�trzn� stron� ko�a ci�gnika i wciska� r�k� coraz g��biej, a� dotkn�� kraw�dzi tylnego siedzenia. Sun�� d�oni� po mokrej tkaninie tapicerki, dop�ki nie trafi� na co� mi�kkiego i ch�odnego. R�ka. Szuka� t�tna, ale go nie znalaz�.
Poci�gn�� ostro�nie za przegub i po chwili poczu�, �e cia�o dziecka pada na jego przedrami�. Cofn�� r�k� i po omacku odszuka� g�ow�. Dotkn�� k�dzierzawych w�os�w, przesun�� d�o� ni�ej, szukaj�c t�tna arterii szyjnej. T�tna nie by�o. Z trudem cofn�� r�k�, przy czym dziecko sturla�o si� a� do samej szczeliny utworzonej przez wygi�te drzwi. Za�wieci� latark�. Teraz widzia�, �e to ma�a dziewczynka. Jej otwarte oczy by�y martwe.
Zacz�� si� wycofywa�, pe�zaj�c jak przedtem, tyle �e nogami do przodu. W tym momencie us�ysza� przera�liwy krzyk kobiecy. Obr�ci� g�ow� i zobaczy� ��te buty ochronne nadbiegaj�cego stra�aka. Nad asfaltem ukaza�a si� odwr�cona twarz.
� Doktorze! Ta kobieta oprzytomnia�a. Musi mie� straszne b�le.
Nim lekarz zd��y� odpowiedzie�, krzyk przycich�. Saracen domy�li� si�, �e Jill Rawlings opanowa�a sytuacj�. Obowi�zuj�cy w szpitalu �cis�y podzia� funkcji, nie zawsze m�g� by� stosowany w praktyce Pogotowia.
Saracen wygramoli� si� spod samochodu i wsta�. Nie omieszka� przy tym zauwa�y�, jakie wra�enie jego widok zrobi� na stra�aku. Prz�d jego bia�ej kurtki umazany by� krwi�. Kt�ry� z policjant�w rzuci� lekarzowi zw�j szmat. Ten zmoczy� je pod wylotem w�a stra�ackiego i usun��, ile si� da�o, lepk� ma� ze swego ubrania.
� Co z ni� jest? � zwr�ci� si� si� do Jill Rawlings.
� Nie mog� jej wydoby�. Chod� zobacz.
Jill cofn�a si�, a Saracen kl�kn��, �eby zajrze� od do�u do rozdartej wn�ki pod�ogowej lewego fotela samochodu, kt�ry wbi� si� w ty� forda eskorta. Zrozumia� na czym polega trudno��. Noga kobiety zosta�a uwi�ziona mi�dzy belk� podtrzymuj�c� silnik i wzmocnieniem przegrody czo�owej, rozdartej w trakcie zderzenia. Stopa by�a jedn� krwaw� mas� i stercza�a pod k�tem prostym do reszty nogi. Szczup�o�� przestrzeni uniemo�liwia�a pos�u�enie si� hydraulicznym rozpieraczem lub cho�by podno�nikiem.
Saracen odsun�� si� od samochodu.
� B�d� musia� amputowa� � stwierdzi� kr�tko.
� Tak my�la�am � powiedzia�a Jill. � Przygotowa�am narz�dzia.
� Co da�a� tej kobiecie?
Jill wymieni�a nazw� leku, a on aprobuj�co skin�� g�ow�.
� Powiedz stra�akom, �eby rozci�gn�li tu jak�� os�on� przed tym cholernym deszczem.
Saracen za��da� lepszej latarki i jeszcze raz obejrza� miejsce, gdzie uwi�zia stopa kobiety. W tym czasie Jill rozmawia�a z dow�dc� stra�ak�w. Zdecydowawszy co robi�, doktor zastanowi� si� nad swoj� pacjentk�. Mia�a niewiele ponad trzydzie�ci lat. Dobrze ubrana i prawdopodobnie zdrowa � do chwili wypadku. Mog�a by� �on� jakiego� cenionego fachowca, my�la� Saracen. Wskazywa�a na to marka i model samochodu oraz jako�� jej ubrania. Jeszcze wczoraj ta kobieta mog�a uchodzi� za szcz�liw�; a obudzi si� jako wdowa bez lewej stopy.
Wsta� i odszed� na bok, by pozwoli� stra�akom rozpi�� prowizoryczny daszek z brezentu. Stoj�cego w pobli�u starszego rang� policjanta spyta� o zawarto�� torebki kobiety.
� Mo�e jest tam co�, o czym powinienem wiedzie�? Jakie� �wiadectwo lekarskie, plakietka?
Policjant pokr�ci� przecz�co g�ow�.
� Mia�a tylko kart� dawcy nerki.
� A jej m��?
� Te�. Odda�em j� w ambulansie, kt�ry zabra� cia�o i zawiadomi�em szpital.
Saracen skin�� g�ow�. Ciekawe, kto o tym wszystkim powie tej kobiecie, pomy�la�.
� Wszystko gotowe? � zwr�ci� si� do Jill Rawlings.
� Gotowe.
Stra�acy i policjanci wiedzieli co dzieje si� pod brezentow� os�on�, ale szczeg��w mog�a im dostarczy� tylko w�asna wyobra�nia. Kiedy jednak do ich uszu dotar�o zgrzytanie pi�y chirurgicznej, jeden z posterunkowych nie wytrzyma� i zwymiotowa�, opieraj�c si� o bok wozu stra�ackiego.
� Zaciski � rozleg� si� g�os Saracena.
Jill Rawlings zareagowa�a b�yskawicznie. Wiedzia�a, �e doktor jest w tej chwili zaj�ty tamowaniem up�ywu krwi z kikuta operowanej nogi. Przewidywa�a ka�de ��danie Saracena, zanim zosta�o wypowiedziane. Waciki. Tampony uciskowe. Ta�ma. Mija�y sekundy; wreszcie doktor odetchn�� g��boko.
� W porz�dku. Wszystko b�dzie dobrze � powiedzia�.
Wsta� i zacz�� rozciera� obola�e kolana. Usun�� si� na bok, a sanitariusze delikatnie wydobyli kobiet� spo�r�d szcz�tk�w wozu i odnie�li do ambulansu.
� Co si� sta�o z kierowc� ci�gnika � spyta� Saracen dow�dc� patrolu policyjnego. Umy� ju� r�ce i teraz przygl�da� si�, jak Jill Rawlings zbiera ekwipunek przyniesiony z karetki.
� Odni�s� tylko powierzchowne obra�enia. Pojecha� pierwszym ambulansem do szpitala na pr�b� trze�wo�ci.
� A wi�c nic tu po nas. Teraz to ju� wasza sprawa � powiedzia� Saracen, ruszaj�c z Jill w stron� ambulansu.
� B�d� chcia� jeszcze si� z panem zobaczy� � zawo�a� za nim policjant.
� Byle nie dzisiaj � odpar� Saracen.
Siedz�c ju� w karetce spojrza� na domy stoj�ce w pobli�u drogi. Wi�kszo�� ludzi, kt�rzy niedawno ogl�dali przez okna ekscytuj�ce wydarzenie na szosie, wr�ci�a do swoich telewizor�w. Prawdziwe ludzkie dramaty szybko powszedniej�. Saracen poczu� w ustach jaki� okruch, pewnie z jezdni; wyplu� go na mokry asfalt.
Wci�� pada�o, kiedy ambulans zatrzyma� si� przed izb� przyj�� Skelmore General. Sanitariusze, brodz�c po kostki w ka�u�ach, toczyli w�zek w stron� rampy. Saracen wszed� za nimi, towarzysz�c u�pionej pacjentce a� do momentu przekazania jej lekarzowi dy�urnemu na oddziale chirurgicznym. Potem zamierza� uda� si� do domu. Mijaj�c poczekalni� Pogotowia zatrzyma� si�, nie wierz�c w�asnym oczom. To co widzia�, przypomina�o opisy spo�eczno�ci �ebraczej w osiemnastowiecznym Pary�u.
� Co tu si� dzieje? � spyta� Tremaine�a.
� Koniec �wiata! � lekarz sta�ysta Tremaine by� wyra�nie wzburzony. � Po pierwsze, jest sobotni wiecz�r; po drugie, pogoda nap�dzi�a tu wszystkich okolicznych w��cz�g�w i bezdomnych, a po trzecie, odby�y si� derby pi�karskie Skelmore City � Skelmore United. I st�d k�opoty.
Saracen rozejrza� si� i zakl�� w duchu. Gabinet zabiegowy � pe�ny, w poczekalni � gwarno jak w ulu. P� tuzina policjant�w przepytywa�o obecnych i robi�o notatki. W k�cie gabinetu zabiegowego siostra Lindeman uspokaja�a zap�akan� nastolatk�, �agodnie namawiaj�c j� do prze�kni�cia rurki do sondowania �o��dka.
� Przedawkowanie? � spyta� Saracen.
� Sto aspiryn. Ch�opak j� rzuci�.
Saracen odwr�ci� si� i spostrzeg� siedz�c� pod �cian� gabinetu piel�gniark�. Widok by�, w tej sytuacji, tak niezwyk�y, �e musia�o chodzi� o co� powa�nego. Zbli�y� si� i zauwa�y�, �e dziewczyna przyciska d�oni� policzek.
� Co si� sta�o? � spyta�.
� To jeden z tych pijanych � odpowiedzia�a piel�gniarka. Opu�ci�a r�k�, ods�aniaj�c �wie�y �lad st�uczenia na policzku.
� Powiedzia�a� policji?
� Jack Lane ju� si� nim zaj��.
� A co z twoimi z�bami?
Piel�gniarka u�miechn�a si� blado.
� Ju� wszystko w porz�dku. Naprawd�. Nic mi nie jest. Zaraz si� pozbieram...
Saracen �cisn�� j� za rami� i podj�� przerwany obch�d. Zajrza� do poczekalni i szybko po�a�owa� tego kroku, kiedy potworny smr�d � zmieszana wo� moczu, wymiocin i mokrych ubra� � uderzy� go w nozdrza. Wszystkie krzes�a by�y zaj�te, ludzie siedzieli na pod�odze. Mi�dzy nimi przechadza�a si� jaka� kobieta o twarzy zalanej �zami. Saracen rozpozna� j� bez trudu. W deszczowe dni by�a sta�ym go�ciem Pogotowia. Personel szpitala zna� j� jako Mary.
Takich jak ona, w felietonach na temat ludzkiej niedoli, pojawiaj�cych si� od czasu do czasu w niedzielnych wydaniach gazet (mi�dzy reklamami samochod�w porsche i szwedzkich mebli) nazywano �lud�mi mroku�. By�a sama na �wiecie, a poziomem inteligencji nie r�ni�a si� od dziecka, chocia� mia�a ponad trzydzie�ci lat. Ca�e swoje doros�e �ycie sp�dzi�a albo na ulicy, albo w kolejnych schroniskach i przytu�kach. Pa�stwo Dobrobytu okaza�o si� bezradne wobec jej nieszcz�cia. Nie mo�na jej by�o ulokowa� w normalnym szpitalu, bo fizycznie nic jej nie dolega�o. Nie nadawa�a si� na pacjentk� zak�adu psychiatrycznego, bo chocia� op�niona w rozwoju, nie by�a jednak chora umys�owo. I tak �y�a na tym �wiecie nie maj�cym wsp�czucia dla trzydziestoletniej kobiety o umy�le dziesi�cioletniego dziecka.
Je�li w czasie jej pobytu poza schroniskiem nasta�a z�a pogoda, zjawia�a si� w Pogotowiu, zalana �zami i cuchn�ca uryn�, licz�c na nocleg i odrobin� przychylno�ci. Niezbyt cz�sto jej si� to udawa�o, a to z tego prostego powodu, �e takich �Mary� by�o na ulicach wi�cej.
� Ty zn�w tutaj, Mary? � powiedzia� �agodnie Saracen. � Przecie� wiesz jakie s� przepisy.
� Ale doktorze, ja jestem chora � �ka�a kobieta.
Do Saracena podszed� dozorca.
� Dzwonili�my do ko�cio�a � szepn�� mu do ucha. � Mog� j� przyj�� na t� noc do ko�cielnego schroniska przy Freer Street.
Saracen skin�� g�ow�, wdzi�czny za wiadomo��, dzi�ki kt�rej nie musia� wyprosi� Mary na ulic�.
� Chod�, Mary � zwr�ci� si� do niej. � Znale�li�my dla ciebie dobre, ciep�e ��ko.
�kanie ucich�o, a Mary podesz�a do Saracena z otwartymi ramionami. Doktor z wysi�kiem zmusi� si� do przyj�cia tego dzi�kczynnego u�cisku. Wstrzymuj�c oddech poklepa� biedaczk� po plecach, maj�c nadziej�, �e ta uwolni go, zanim za�amie si� jego wytrzyma�o�� na od�r amoniaku.
� Jestem pewny, �e jeden z tych mi�ych policjant�w odwiezie ci� do schroniska.
Najbli�szy konstabl z rozpacz� podni�s� wzrok ku niebu.
� Oczywi�cie � zgodzi� si� z kiepsko udawanym entuzjazmem. Kiedy dozorca wyprowadza� Mary, policjant szepn�� do doktora:
� Ostatnim razem musieli�my po niej przez trzy dni dezynfekowa� nasz� pand�.
Saracen odszuka� Tremaine�a.
� B�dziesz potrzebowa� pomocy. Zostan� z tob� � powiedzia�.
� Naprawd� nie mia�em zamiaru o to prosi� � usprawiedliwia� si� zmieszany sta�ysta.
Saracen roze�mia� si� i zacz�� wk�ada� fartuch.
Siostra Lindeman zako�czy�a ju� p�ukanie �o��dka nastolatki. Zostawi�a dziewczyn� pod opiek� innej piel�gniarki i wr�ci�a do pokoju zabiegowego, aby zorientowa� si� w sytuacji. Spostrzeg�szy Saracena u�miechn�a si� szeroko.
� Nie m�g� pan pozosta� aa uboczu, co, doktorze?
� Co� w tym rodzaju, siostro. Kto nast�pny?
Personel Pogotowia przyst�pi� do usuwania skutk�w burzliwej soboty. Zm�czenie wyklucza�o jakiekolwiek pogaw�dki. Saracen, zanim przyst�pi� do zabiegu, zadawa� tylko niezb�dne pytania. Bez �ladu emocji wys�uchiwa� odpowiedzi pacjent�w. Przed ich paplanin� chroni�a go oboj�tno�� wywo�ana zm�czeniem. Nie robi�y na nim wra�enia opowie�ci o ich przygodach, o okoliczno�ciach powstania opatrywanych ran i skalecze� � zadanych butelk� od piwa, kuflem, metalowym grzebieniem czy no�em do chleba...
Ko�czy� opatrywanie czwartego z rz�du pacjenta, kiedy zawiadomiono go o przybyciu ambulansu z ofiarami kolejnego wypadku drogowego. Kilka minut p�niej do izby przyj�� wjecha� otoczony policjantami w�zek. Zrozpaczona kobieta z krwawi�c� ran� na czole bieg�a obok noszy. Saracen domy�li� si�, �e na w�zku le�y jej m��.
� To przez ten deszcz, to deszcz... David zawsze jest taki ostro�ny za kierownic�, ale teraz ten deszcz... W�z wpad� w po�lizg, nic nie m�g� zrobi�. To wszystko ten deszcz...
Stoj�cy obok sanitariusz pokr�ci� g�ow� i zwr�ci� si� do jednej z piel�gniarek:
� Siostro, czy znalaz�oby si� jakie� krzes�o dla pani...?
� Lorrimer � powiedzia�a nerwowo kobieta. � Przez dwa �r� � doda�a.
Saracen u�miechn�� si� do niej uspokajaj�co. Kiedy odprowadzono j� do poczekalni, podszed� do noszy.
� My�l�, �e ju� po nim � odezwa� si� sanitariusz i zapozna� Saracena ze szczeg�ami wypadku. Tymczasem lekarz bada� poszkodowanego.
Po chwili podni�s� g�ow� znad noszy.
� Ma pan racj�, on nie �yje. Prawdopodobnie �ebra przebi�y mu serce. Autopsja wyka�e jak by�o naprawd�.
� Zechce pan powiadomi� �on�? � spyta� jeden z policjant�w.
Saracen zgodzi� si� i poszed� szuka� kobiety. Piel�gniarka zabra�a j� do jednego z bocznych pokoi. Widz�c wchodz�cego Saracena pani Lorrimer wsta�a i u�miechn�a si� niespokojnie. Nast�pnie zacz�a szybko m�wi�, jakby w nadziei, �e jej s�owa b�d� w stanie odmieni� rzeczywisto��:
� Nic mu nie b�dzie, prawda? Po prostu lekki wstrz�s. Tak w�a�nie my�la�am. Ta pogoda jest niesamowita. M�wi�am Davidowi przed wypadkiem...
Umilk�a, kiedy Saracen uj�� jej d�onie i pokr�ci� g�ow�.
� Bardzo �a�uj� � powiedzia�. � Pani m�� nie �yje, pani Lorrimer. Nie byli�my w stanie nic zrobi�.
Oczy kobiety rozszerzy�y si� i nape�ni�y �zami. Oto zrozumia�a, �e jej �wiat si� zawali�. Wstrz�sn�o ni� �kanie, kt�rego nie potrafi�a opanowa�. Saracen obj�� j� jedn� r�k�, powstrzymuj�c gestem zbli�aj�c� si� piel�gniark�. Pozwoli� kobiecie p�aka�. Kiedy po chwili nieco si� uspokoi�a, spyta� z kim chcia�aby si� skontaktowa�. Krewni? Przyjaciele?
� Siostra pomo�e pani doprowadzi� si� do porz�dku i przyniesie herbaty � wyja�ni�, oddaj�c j� w r�ce czekaj�cej piel�gniarki.
Wr�ci� do pokoju zabiegowego. Chwil� p�niej w drzwiach prowadz�cych do poczekalni stan�� silnie zbudowany m�czyzna.
� Chc� widzie� si� z lekarzem � za��da� be�kotliwie. Przest�powa� z nogi na nog�, chwiej�c si�, i z wyra�nym trudem pr�buj�c skoncentrowa� wzrok na stoj�cej przed nim postaci.
� Musi pan zaczeka� na swoj� kolej � powiedzia� Saracen. � Prosz� wr�ci� do poczekalni.
� Chc�, kurwa, lekarza! I to ju�! � wrzasn�� pijany. Chcia� hukn�� pi�ci� w st�, ale chybi� i uderzy� w kraw�d� stalowej tacy z narz�dziami. Rozleg� si� og�uszaj�cy, metaliczny grzechot i pijak cofn�� si� chwiejnie, wyra�nie zaskoczony efektem swego gestu.
� Musi pan czeka� na swoj� kolej. Tak jak inni. Prosz� do poczekalni � Saracen stara� si� zachowa� spok�j.
� Kto tak powiedzia�?
� Ja � beznami�tnym tonem odpar� lekarz.
Pijak prychn�� pogardliwie.
� Mo�e mnie zmusisz, co? � zachrypia�.
� Ja nie. On � powiedzia� rzeczowo Saracen, ruchem g�owy wskazuj�c dozorc�, Jacka Lane�a, kt�ry wr�ci� w�a�nie z gabinetu rentgenowskiego. Ten popatrzy� na pijanego z wysoko�ci swoich dw�ch metr�w i zakomenderowa� spokojnie:
� Ruszaj, synu... no widzisz, grzeczny ch�opczyk. � I wyprowadzi� pijanego przytrzymuj�c go za ko�nierz.
Tremaine wzruszy� ramionami i skrzywi� si� z niesmakiem.
� Dwadzie�cia minut temu by�o tu pe�no policjant�w. Teraz, kiedy przyda�by si� cho� jeden...
Saracen zaszy� kolejn� ran� ci�t� g�owy i podszed� do umywalki, �eby umy� r�ce. Nacisn�� �okciem d�wigni� i podstawiwszy d�onie pod strumie� wody rozejrza� si� doko�a. Zegar na �cianie wskazywa� dwadzie�cia po drugiej. Saracen czu�, �e jego zm�czenie przybiera form� cynicznego ot�pienia. Jak ogromnie r�ni�o si� to wszystko od m�odzie�czych wyobra�e� o pracy lekarza. Rodzina i przyjaciele tylko utwierdzali go w z�udzeniu, �e wkr�tce stanie si� wybra�cem Boga, a przynajmniej spo�ecze�stwa. U�miechn�� si� s�abo na wspomnienie obraz�w przysz�o�ci, piel�gnowanych przez lata studi�w. Widzia� siebie w�wczas na schodach jasnego, nowoczesnego szpitala, jak ubrany w gustowny szary garnitur macha d�oni� na po�egnanie wdzi�cznej rodzinie uleczonego.
� Jak mogliby�my si� panu odwdzi�czy�, doktorze? � pytaj�.
� Ale� nie ma o czym m�wi�...
Strumie� pacjent�w skurczy� si� do strumyczka i w ko�cu ostatni z nich chwiejnym krokiem wyszed� przez wahad�owe drzwi poczekalni. By�o dwadzie�cia po trzeciej. Saracen usiad� powoli na metalowym krze�le, opieraj�c g�ow� o �cian�. Do��czy� do niego Alan Tremaine. Z notatnika, kt�ry trzyma� w r�ce odczyta� na g�os:
� Czterdziestu trzech pacjent�w; czternastu przyj�to na oddzia�; czterech odes�ano do Szpitala Okr�gowego; jeden zmar� przed przybyciem; reszta zwolniona do domu.
� Herbaty? � spyta�a siostra Lindeman.
� Prosimy.
Tremaine od�o�y� notatnik i przeci�gn�� si�, a potem za�o�y� r�ce za g�ow�.
� Jeszcze tylko dwa miesi�ce Pogotowia � westchn��. � A ty, James, jak d�ugo tu jeste�?
� Sze�� lat.
Tremaine g�o�no westchn��.
� S�uchaj, nie masz poj�cia, jak wdzi�czny ci jestem za dzisiejsz� pomoc.
� Nie ma o czym m�wi�.
� Co� trzeba zrobi� z Gartenem � ci�gn�� Tremaine. � Jak d�ugo b�dzie mu to uchodzi�o na sucho? Mam cholern� ch�� poskar�y� si� w�adzom.
� Niczego takiego nie zrobisz � odpowiedzia� Saracen. Tremaine�a zaskoczy�a jego stanowczo��. � Trzymaj j�zyk za z�bami. Sko�cz sta� i odejd� z dobrymi referencjami. Zrozumia�e�?
� Je�li tak uwa�asz... Ale to nieuczciwe, niesprawiedliwe.
� Nie tra� czasu na szukanie sprawiedliwo�ci. Nie szukaj k�opot�w i pilnuj swojej kariery. � Saracen wsta� i ruszy� w stron� wyj�cia.
Siostra Lindeman wr�ci�a z herbat�, rozejrza�a si� doko�a.
� Czy doktor Saracen ju� poszed�? � spyta�a.
Tremaine skin�� g�ow�. Przyj�� kubek od siostry i zapyta� roztargnionym tonem.
� Jak to si� dzieje, �e James jest ci�gle tylko zwyk�ym lekarzem? Musi mie�... Ile? Ze trzydzie�ci pi�� lat? Trzydzie�ci sze��? A tak naprawd�, dlaczego on wci�� pracuje w Pogotowiu?
� Zupe�nie nie wiem o co panu chodzi, doktorze � odpowiedzia�a siostra Lindeman. Ch�odny ton jej g�osu upewni� Tremaine�a, �e nie nale�y kontynuowa� rozmowy na ten temat.
W zamy�leniu popija� herbat�.
� A co do Gartena...
� Niech pan pije herbat�, doktorze.
D�� silny wiatr. Saracen postawi� ko�nierz i pomaszerowa� w stron� bramy, szuka� dozorcy. Ten, widz�c zbli�aj�cego si� lekarza, wyszed� ze swej budki.
� Gdzie pan zostawi� m�j w�z? � spyta� Saracen.
� Z ty�u, obok �mietnika � dozorca wrzuci� do wyci�gni�tej d�oni doktora kluczyki i �yczy� dobrej nocy. Saracen odwr�ci� si� i ruszy� z powrotem, w d� pochy�o�ci. St�pa� ostro�nie, by nie po�lizn�� si� na mokrych kamieniach. Deszcz usta�, ale po spadzistym terenie wci�� jeszcze sp�ywa�y cieniutkie strumyki. Pochodz�cy z pocz�tku wieku bruk pe�en by� szpar i zag��bie�.
Przed wej�ciem do szpitala, ciemno�� rozja�nia�y �wietlne znaki informacyjne, tu, na ty�ach, panowa� g��boki p�mrok. Nie by�o �adnych pomieszcze� dost�pnych dla pacjent�w, z wyj�tkiem ma�ej kaplicy s�siaduj�cej z kostnic�. Tu i �wdzie �wieci�y mizerne latarnie, zast�puj�ce dawne, umocowane na �cianach, lampy gazowe.
Saracen zauwa�y�, �e do wysokich drzwi kostnicy przypi�ta by�a jaka� kartka. Podszed� bli�ej i z wielkim trudem odczyta�:
KOSTNICA ZAMKNI�TA
Z POWODU
AWARII AGREGATU
CH�ODNICZEGO
Bli�sze informacje: tel. wew. 2711
Zaspokoiwszy ciekawo��, ruszy� dalej, wzd�u� szeregu wielkich pojemnik�w na odpady szpitalne. Ka�dy z nich zaopatrzony by� w k�ka i przyspawany masywny pier�cie�, kt�re umo�liwia�y opr�nianie ich za pomoc� chwytaczy hydraulicznych. Odbywa�o si� to co drugi dzie�.
Saracen wzdrygn�� si� gwa�townie, kiedy z pojemnika tu� przed nim wyskoczy� kot i b�yskawicznie szurn�� w ciemno��.
Odnalaz� sw�j w�z wci�ni�ty mi�dzy rz�d �mietnik�w i �cian�. Nie zdziwi� si�, bo problem parkowania na terenie szpitala by� sta�� bol�czk�. Musia� si� przeciska� mi�dzy wozem i mokr�, kamienn� �cian� budynku, by dotrze� do drzwi po stronie kierowcy. Pr�buj�c trafi� do zamka upu�ci� klucze i zakl�� cicho stwierdziwszy, �e z powodu ciasnoty nie mo�e si� schyli�.
Obmacywa� w�a�nie bruk pod nogami, kiedy pos�ysza� s�aby, sycz�cy d�wi�k. W pierwszej chwili pomy�la�, �e to syczy powietrze uchodz�ce z ko�a samochodu. D�wi�k nasila� si� � dochodzi� wyra�nie z wi�kszej odleg�o�ci. Zaintrygowany podni�s� si� i przez luk� mi�dzy dwoma pojemnikami spojrza� na podw�rze szpitalne.
�r�d�o d�wi�ku przybli�y�o si� i wkr�tce Saracen domy�li� si�, �e to odg�os tocz�cych si� po mokrym asfalcie k� samochodu. Jaki� pojazd stacza� si� bez pomocy silnika z pochy�o�ci od strony bramy. Saracen czeka�, a� zapal� si� �wiat�a samochodu, ale nic takiego nie nast�pi�o. Zobaczy� natomiast, �e ciemna sylwetka wozu skr�ci�a za r�g i zatrzyma�a si� obok kostnicy.
�wiat�o �ar�wki umieszczonej nad wej�ciem do kostnicy pozwoli�o Saracenowi do�� wyra�nie zobaczy� trzech m�czyzn, kt�rzy wysiedli z furgonu. Z rosn�cym zaciekawieniem przygl�da� si�, jak wk�adaj� na siebie co� w rodzaju ubra� ochronnych. Ma�o prawdopodobn� ewentualno��, �e s� to specjali�ci od instalacji ch�odniczych, musia� Saracen odrzuci�, poniewa� przybysze wdziali jeszcze kaptury, szczelne okulary ochronne i r�kawice. Wygl�dali teraz jak astronauci przygotowani do wej�cia na pok�ad pojazdu kosmicznego.
Podeszli do drzwi kostnicy. Przystan�li na chwil� w karnym szeregu, potem drzwi uchyli�y si� i ca�a tr�jka znikn�a we wn�trzu.
Saracen zastanawia� si� czy nie ma halucynacji. Mo�e to przywidzenia spowodowane zm�czeniem? Popatrzy� nawet przez chwil� w bok, ale zaraz stwierdzi�, �e furgon stoi tam gdzie sta�.
Kilka minut p�niej dwaj dziwni przybysze pojawili si� w drzwiach. D�wigali d�ug� skrzyni� zawini�t� w plastikow� foli�. Za�adowali j� do furgonu i zn�w zatrzymali si� w wej�ciu. Prawdopodobnie czekali na trzeciego. Przez p�otwarte drzwi Saracen widzia� niesamowity blask wype�niaj�cy wn�trze kostnicy; jak �wiat�o �wiec. Trzeci osobnik wyszed� i zamkn�� za sob� drzwi.
Saracen wyszed� zza pojemnik�w i zbli�y� si� do furgonu.
� Co tu si� dzieje? � spyta�.
Trzy g�owy w ciemnych okularach obr�ci�y si� w jego stron� bez s�owa.
� Pyta�em co tutaj robicie � powt�rzy� lekarz i zatrzyma� si� w p� drogi.
W dalszym ci�gu nie by�o �adnej odpowiedzi. Saracen nagle poczu� si� nieswojo. Brak reakcji na jego pytanie oraz fakt, �e nie widzia� twarzy tych trzech nasun�y mu my�l, �e nie by�o rozs�dne podchodzi� bli�ej.
� Zosta�cie tutaj � rozkaza� i odwr�ci� si� na pi�cie ruszaj�c ku budce dozorcy. Doszed� jednak tylko do pocz�tku wzniesienia, kiedy poczu� uderzenie w ty� g�owy i ogarn�a go czarna mg�a nie�wiadomo�ci.
2.
By� bia�y dzie�, kiedy Saracen odzyska� przytomno�� i otworzy� oczy. Spr�bowa� poruszy� g�ow� lecz szybko zrezygnowa� z tego zamiaru, sparali�owany przenikliwym, wywo�uj�cym md�o�ci b�lem w g��bi czaszki. Przez chwil� le�a� bez ruchu, chc�c uporz�dkowa� my�li. Przypomnia� sobie zaj�cie przed drzwiami kostnicy, uderzenie w g�ow�... Ale gdzie jest teraz?
Cisza i ch�odne, szare �wiat�o sugerowa�y, �e to �wit albo wczesny ranek. Przy takiej jednak pogodzie jak wczoraj r�wnie dobrze mog�o by� po�udnie czy nawet wiecz�r. Rozstrzygniecie tej w�tpliwo�ci by�o o tyle trudne, �e nie le�a� na wolnym powietrzu, ale w zamkni�tym pomieszczeniu. Nad sob� widzia� sufit, a powietrze, cho� nie ogrzane, wydawa�o si� absolutnie nieruchome.
� Siostro! � zaskrzecza� w nadziei, �e a nu� spoczywa na szpitalnym ��ku. Jednak pod�wiadomie wyczuwa�, i� co� by�o nie tak, jak powinno.
Ci�gle pami�ta� o b�lu, jaki wywo�a�a pierwsza pr�ba podniesienia g�owy. Nie ponawia� wi�c jej, ale zacz�� maca� doko�a d�o�mi i stwierdzi�, �e le�y na czym� twardym. Co wi�cej, wyczu� zimny g�adki metal. Czy�by stal nierdzewna?
Kilkakrotnie jego palce natrafi�y na w�skie, r�wnolegle biegn�ce szczeliny. Co� mu to przypomina�o. Ale co? Mia� trudno�ci z koncentracj�, chocia� stara� si� jak m�g�. Czy powodem by�a rana g�owy czy mo�e co� innego? Niepokoi� go wisz�cy w powietrzu zapach: ci�ki, nieprzyjemnie s�odki. Zapach, kt�ry odbiera� nie tyle powonieniem, zbyt d�ugo wystawionym na jego dzia�anie, lecz jakimi� innymi zmys�ami.
Mo�e potraktowano go chloroformem? Nie, zdecydowa�. To nie chloroform. Ani eter. Co� innego, jaki� �rodek chemiczny, na pewno dobrze mu znany, ale nie m�g� sobie przypomnie� nazwy � umys� nie funkcjonowa� jasno.
Brak post�p�w na drodze rozumowania dedukcyjnego sk�oni� Saracena do ponowienia pr�by uniesienia g�owy. Wpierw jednak postanowi� przesun�� j� nieco w prawo. Okaza�o si�, �e b�dzie to trudne. Nawet nie ze wzgl�du na b�l, ale dlatego, �e zdawa�a si� spoczywa� w jakim� wg��bieniu; jak w foremce. Foremka nie by�a metalowa, bo czu� przez w�osy, �e jest ciep�a i nieco mniej twarda. Tak! To jest drewno!
Nagle zrozumia�, gdzie si� znajduje i jak ra�ony pr�dem poderwa� si� i usiad� sztywno. Szalony b�l u�wiadomi� mu, �e pope�ni� b��d. W oczach mu pociemnia�o, w �o��dku wezbra�a fala md�o�ci. Strach i b�l zmaga�y si� w jego m�zgu dop�ki nie otworzy� oczu i nie spojrza� przez szpary mi�dzy palcami d�oni, kt�rymi podtrzymywa� obola�� g�ow�. D�ugi rz�d wisz�cych na �cianie no�y z ko�cianymi r�koje�ciami potwierdzi� jego najgorsze obawy. Le�a� na metalowym stole do sekcji zw�ok.
Min�a ca�a minuta, zanim Saracen zmusi� si� do spuszczenia n�g ze sto�u. Zacz�� od lewej nogi. Przesun�� j� ostro�nie poza kraw�d� stalowej powierzchni i pozwoli� jej zwisn�� swobodnie, po czym do��czy� do niej praw�. Teraz, wstrzymuj�c oddech, spr�bowa� stan��. To by�a kompletna pora�ka. Niemal katastrofa. Nogi ugi�y si� pod nim, i run�� na posadzk�. Na domiar z�ego palce lewej r�ki uwi�z�y mu w jednym z otwor�w do odprowadzania krwi i p�yn�w ustrojowych. Wyl�dowa� wi�c na pod�odze z bole�nie nadwer�onym przegubem.
Obola�y, bezbronny i sfrustrowany zakl�� i j�� podnosi� si�, a� opar� si� na kolanach i d�oniach. Zatrzyma� si� w tej pozycji i zwiesi� g�ow�, a b�l nap�ywa� falami, jak przyp�yw morza. Zrobi�o mu si� niedobrze i zwymiotowa� na pod�og�. Gwa�towne skurcze �o��dka dodatkowo go wyczerpa�y; czu�, �e za chwil� zemdleje. Resztk� odp�ywaj�cej �wiadomo�ci odchyli� si� w bok, �eby nie upa�� we w�asne wymiociny.
Po raz drugi odzyskiwa� przytomno�� z uczuciem niezno�nego, lodowatego zimna. Trz�s� si� ca�y w niekontrolowanym ataku dreszczy, ale my�la� ju� nieco ja�niej. Musi dosta� si� do telefonu. W pomieszczeniu by� aparat i Saracen wiedzia� w kt�rym miejscu. Tylko jak si�gn�� do s�uchawki? Nie pr�bowa� po raz drugi stawa� na nogi. Poczo�ga� si� po pod�odze, trzymaj�c g�ow� nisko, aby u�atwi� dop�yw krwi do m�zgu. Mia� przy tym okazj� z wdzi�czno�ci� pomy�le� o g�adkiej, �atwo zmywalnej pod�odze, nie stwarzaj�cej trudno�ci przy raczkowaniu. Dotar� wreszcie do �ciany i zaryzykowa� uniesienie cia�a do pozycji siedz�cej. Widzia� teraz aparat telefoniczny stoj�cy na p�eczce nad nim. Ten widok doda� mu si�. Wyci�gn�� r�k� i z�apa� s�uchawk�.
� Tu Saracen... jestem w prosektorium... przy�lijcie kogo�...
Pocz�tkowo s�ysza� tylko dudni�ce echo, dobiegaj�ce jakby z g��bi tunelu. Potem echo ucich�o i zacz�� rozr�nia� pojedyncze s�owa.
� Witamy w �wiecie �ywych!
Sens tego okrzyku dotar� do �wiadomo�ci Saracena, ale nie by� w stanie odpowiedzie�.
� Zechcesz nam, stary, wyja�ni� co si� sta�o?
Saracen otworzy� oczy i pozna� Martina Saithe�a, lekarza naczelnego Skelmore General. Nie przepada� za tym cz�owiekiem, ale na szcz�cie rzadko miewa� z nim do czynienia, przez co osobiste sympatie czy antypatie nie stwarza�y problem�w. Obok Saithe�a sta� Alan Tremaine oraz policjant w mundurze. Pojawi�a si� te� twarz siostry Very Ellis i Saracen dowiedzia� si�, �e znajduje si� na oddziale czwartym, bezpo�rednio nad pomieszczeniami Pogotowia.
Odzyskawszy zdolno�� m�wienia Saracen opowiedzia� zebranym o incydencie przy kostnicy i o tym jak zosta� og�uszony ciosem w ty� g�owy. Zdziwi� si� nieco, �e nikt z obecnych nie wygl�da na szczeg�lnie zaskoczonego. Saithe pokiwa� g�ow� i rzek�:
� Tak, tyle si� domy�lali�my. Mia� pan nieszcz�cie zaskoczy� naszych nieproszonych go�ci.
� Nieproszonych go�ci? � spyta� Saracen.
� Z�odziei � wyja�ni� Saithe z wyrazem niesmaku na twarzy. � Doktor Garten zawiadomi� mnie, �e skradziono nowy kompresor, kt�ry mia� by� pod��czony do instalacji ch�odz�cej w kostnicy. Ma�e, n�dzne z�odziejaszki.
Saithe nieco zmru�y� oczy i przybra� pe�en cierpienia wyraz twarzy, maj�cy oznacza� niezwyk�� wra�liwo�� na wszystko co wulgarne i niskie. Ponadto zdradza� pewne zaniepokojenie i wydawa�o si�, �e ma ochot� odej��.
� C� � powiedzia� spogl�daj�c na zegarek. � My�l�, �e sprawa jest zupe�nie jasna. Otrzyma� pan paskudny cios w g�ow�, ale oby�o si� bez powa�nych skutk�w. Doktor Garten przez kilka dni jako� poradzi sobie bez pana. Ale wkr�tce b�dzie pan zdr�w jak ryba.
Na my�l o tym, �e Garten �radzi sobie sam� Tremaine spojrza� na Saracena i uni�s� brwi. Na szcz�cie Saracen w obecnym stanie nie by� sk�onny do �miechu.
� Mo�e spr�bowa�by pan � Saithe zwr�ci� si� jeszcze raz do Saracena � powiedzie� obecnemu tu funkcjonariuszowi co�, co pana zdaniem mog�oby u�atwi� dochodzenie. � U�miechn�� si� z przymusem, podzi�kowa� siostrze i odszed�.
� Je�li m�g�by mi pan udzieli� jakichkolwiek informacji... � zacz�� policjant.
� Tak; zaraz zaczn� wymiotowa� � o�wiadczy� Saracen.
Siostra Ellis w por� wezwa�a m�odsz� piel�gniark�, kt�ra przybieg�a z odpowiednim naczyniem. Po�ciel i pod�oga pozosta�y wi�c l�ni�co czyste.
Po ustaniu skurcz�w �o��dka Saracen le�a� na wznak czekaj�c, a� ucichnie bolesne pulsowanie w g�owie. Wreszcie poczu� si� nieco lepiej i zwr�ci� si� do m�odego policjanta.
� By�o ich trzech � zacz��.
Ucieszony policjant skwapliwie si�gn�� po notes.
� Czy przyjrza� si� pan kt�remu� z nich? � spyta�.
Saracen opowiedzia� o kombinezonach, kapturach i okularach ochronnych.
Policjant pokiwa� g�ow� w zamy�leniu.
� To mo�e by� bardzo wa�ne � stwierdzi�. � Z tego co pan powiedzia� wygl�da, �e oni mieli na sobie co� takiego jak przy zdzieraniu azbestu ze starych budynk�w. Taak, to mo�e by� bardzo cenna wskaz�wka � powt�rzy�.
� Ciesz� si� � mrukn�� Saracen bez entuzjazmu, bo ci�gle jeszcze n�ka�y go md�o�ci.
� Pozwol� panu teraz pospa� � o�wiadczy� policjant wstaj�c. Schowa� notatnik i obur�cz, zgodnie z wymaganiami musztry, nasadzi� kask na g�ow�. Skin�� jeszcze w stron� Saracena i Tremaine�a i �na razie� si� po�egna�.
� Wygl�dasz okropnie � powiedzia� Tremaine, kiedy zostali sami.
� Bo i czuj� si� okropnie � przyzna� Saracen.
� Wiesz � zacz�� ostro�nie Tremaine � to uderzenie w g�ow� nie by�o takie straszne. Na zdj�ciu rentgenowskim wida�, �e wszystko w porz�dku. Jestem zaskoczony twoim samopoczuciem.
W pierwszej chwili Saracen mia� ch�� uderzy� Tremaine�a, ale nie potrafi� zmusi� si� do jakiegokolwiek wysi�ku.
� To nie by�o tylko uderzenie � stwierdzi�.
� A co?
Saracen skrzywi� si�, bo na to pytanie, nie mia� odpowiedzi.
� Nie wiem dok�adnie, ale my�l�, �e mogli mnie podtru�. Kiedy odzyska�em przytomno��, p�uca wype�nia�o mi co�, co nie pozwala�o jasno my�le�.
� M�wisz powa�nie?
� Gdy doszed�em do siebie mia�em uczucie, �e nawdycha�em si� jakiego� gazu. Musia�em wch�on�� go tyle, �e nie by�em w stanie nawet rozpozna� co to takiego. Czy to ty przyszed�e� po mnie, kiedy zadzwoni�em?
� Owszem, ja.
� Nie zauwa�y�e� jakiego� silnego zapachu?
� Tak, formaldehyd. Ale w tamtym pomieszczeniu to rzecz naturalna.
� Formaldehyd � powt�rzy� wolno Saracen. � Mo�e w�a�nie tak. Ale musia�oby go by� bardzo du�o. Nie natkn��e� si� na st�uczon� butelk�?
� Nie, ale te� nie szuka�em niczego takiego. Wszyscy byli�my zaaferowani i my�leli�my tylko o tobie. Je�li chcesz, mog� tam p�j�� i sprawdzi�.
� By�bym wdzi�czny. Powiedz jeszcze, czy wchodzi�e� do samej kostnicy?
� Drzwi mi�dzy kostnic� a prosektorium by�y zamkni�te na klucz.
� Na og� si� ich nie zamyka � zauwa�y� Saracen.
� Mo�e chodzi�o o to, �eby tych magik�w od ch�odzenia nie wpuszcza� do prosektorium. Kostnica to nie miejsce dla ciekawskich; prosektorium tym bardziej.
� Chyba masz racj�.
Tremaine wsta�.
� Wiesz, co teraz zrobi�? � spyta�.
� No?
� Zadzwoni� do Gartena i powiem mu, �e przez kilka dni nie przyjdziesz na dy�ur. Koniec z wieczornym �ykaniem �rodk�w przeczyszczaj�cych. Rano zamiast do ubikacji, b�dzie musia� biec do pracy.
� Kto ze sta�yst�w jest dzi� w Pogotowiu?
� Doktor Prahash Singh i pani doktor Chenhui Tang.
Saracen przymkn�� oczy i zagryz� wargi.
� Ano, w�a�nie � powiedzia� Tremaine. � �adne z nich nie m�wi zbyt dobrze po angielsku.
� A jak twoja chi�szczyzna i urdu? � spyta� Saracen.
� Nie do�� dobre, �ebym m�g� praktykowa� w Pakistanie albo w Chinach � zareplikowa� Tremaine.
� Widz�, �e dowcip ci si� wyostrzy�. Ale teraz ju� id�. Cholernie �le si� czuj�.
Tremaine u�miechn�� si� i wzruszy� ramionami. Dochodz�c do drzwi odwr�ci� si� na pi�cie.
� Je�li czego� b�dziesz potrzebowa�, krzycz.
Saracen kiwn�� g�ow�.
P�nym popo�udniem Saracen czu� si� o niebo lepiej. Do tego stopnia, �e wp� do pi�tej wypisa� si� z oddzia�u, zapewniaj�c siostr� Ellis, �e jego stan jest zadowalaj�cy. Szybki powr�t do zdrowia zaskoczy� go i utwierdzi� w przekonaniu, �e zaaplikowano mu jak�� �agodnie dzia�aj�c� trucizn�. Po wydaleniu ca�ej dawki z organizmu natychmiast poczu� si� lepiej, podobnie jak to bywa z nadu�yciem alkoholu i kacem. Jedyne, co mu jeszcze dolega�o, to powierzchowny b�l g�owy. Tremaine mia� racj� m�wi�c, �e uderzenie nie by�o zbyt silne.
Po wyj�ciu ze szpitala musia� p�j�� na ty�y budynku, �eby zabra� sw�j w�z. Pr�bowa� przypomnie� sobie co zrobi� z kluczykami, podchodz�c do drzwi kostnicy. Zatrzyma� si� przy �mietniku i z ulg� stwierdzi�, �e wszystko zn�w wygl�da normalnie. �adnych obcych furgon�w, �adnych zakapturzonych ludzi w ciemnych okularach, a drzwi od kostnicy porz�dnie zamkni�te. Obejrza� k��dk� i w�a�nie zamierza� sprawdzi� zamek w drzwiach, gdy nagle zalecia�a go wo� amoniaku tak silna, �e cofn�� si� odruchowo.
� Co u licha?! � krzykn��.
Zapach amoniaku rozwia� si� tak szybko, �e Saracen nie by� pewien, czy go w og�le czu�. Nie zosta�o po nim nawet najmniejszego �ladu. Z drugiej jednak strony, po ustaniu deszczu zerwa� si� wiatr; do�� silny, by poradzi� sobie z ka�dym zapachem. Podszed� jeszcze raz do drzwi i pow�cha�. Nic. Mo�e to wyobra�nia, pobudzona przej�ciami minionej nocy, tak oddzia�ywa�a na jego zmys� powonienia?
Wzruszy� ramionami. Teraz sobie przypomnia�, �e kluczyki upu�ci� przy samochodzie. Tam te�, korzystaj�c z dziennego �wiat�a, znalaz� je bez trudu. Po pi�tnastu minutach by� ju� w domu i nalewa� sobie whisky do szklanki.
Po pierwszym �yku wsta�, umie�ci� w odtwarzaczu p�yt� z utworami Vivaldiego, wyregulowa� nat�enie d�wi�ku i usiad� w fotelu z lokaln� gazet� w r�ce. Najwa�niejsze wiadomo�ci dotyczy�y � jak co dzie� od trzech tygodni � przewidywa� wielkiego awansu ekonomicznego Skelmore, dzi�ki zainteresowaniu miastem pot�nej firmy japo�skiej Otsuji Elektronics. Wprawdzie ostateczne porozumienie nie zosta�o jeszcze podpisane i faktem by�o, �e kilka innych miast, g��wnie Szkocji i p�nocno-wschodniego okr�gu przemys�owego, ubiega�o si� o partnerstwo w tym kontrakcie i budow� fabryki na ich obszarze, ale wszystko wskazuje na to, �e faworytem jest Skelmore. Prawd� m�wi�c, w artykule nie pojawi�o si� nic nowego, ale Saracen nie mia� tego za z�e redaktorom gazety. W ko�cu chodzi�o o wydarzenie prze�omowe w �yciu miasta.
W czasie swojej bytno�ci w Skelmore, Saracen przygl�da� si�, jak miastu wydzierano jego serce. Tym sercem by� przemys�. Pierwsza zosta�a zamkni�ta stalownia Lever Hanah. Potem to samo spotka�o odlewni� �elaza, a w ko�cu � po d�ugim i burzliwym strajku � zaprzestano eksploatacji kopalni w�gla, gdy� uznano to za nieop�acalne.
Depresja ekonomiczna rzuci�a cie� na ca�y region. Widoczne to by�o na ulicach, gdzie jak chwasty na nie uprawianej glebie mno�y�y si� zabite deskami okna sklep�w i warsztat�w oraz tabliczki �Na sprzeda��. R�wnie wymowne zdawa�y si� mroczne twarze ludzi, kt�rych nadzieje zosta�y zniweczone. Oboj�tno�� i bierne poddanie si� uciskowi trudnych czas�w zast�pi�y radosny optymizm, jaki kiedy� cechowa� mieszka�c�w miasta. Wzros�a przest�pczo��, przede wszystkim jej ci�sze, gwa�towniejsze formy, a w�r�d nich kradzie�e. Zdawa�o si�, �e ludzie doprowadzeni s� do granicy wytrzyma�o�ci. Pozbawieni perspektyw grz�li w bezsensownych swarach.
I wtedy nadesz�a wiadomo�� o Otsuji i o mo�liwo�ci powstania prawie pi�ciuset miejsc pracy w nowej fabryce. Jej otwarcie oznacza�o tak�e uruchomienie dziesi�tk�w mniejszych firm, pracuj�cych na potrzeby kolosa. Zacz�y wyrasta� nowe domy, rozkwit� handel nieruchomo�ciami, jak zwykle w przewidywaniu prosperity, do miasta j�� nap�ywa� kapita�.
Nowy powiew optymizmu nie ogranicza� si� do sektora prywatnego. Przy Radzie Miejskiej, niemal z dnia na dzie�, tworzono nowe wydzia�y o dostojnie brzmi�cych nazwach, kt�re mia�y porz�dkowa� wzbieraj�c� fal� potrzeb zwi�zanych z handlem i rzemios�em. Pojawi�y si� masy jaskrawo barwnych broszur i folder�w, zachwalaj�cych zalety Skelmore i okolic, uznanych za teren przysz�ego boomu.
Rozpocz�to nawet rozmowy na temat programu modernizacji szpitali, odk�adanego od pi�ciu lat, a teraz zdj�tego z p�ek i odkurzonego. Wydawa�o si�, �e Szpital Og�lny zanim zacznie si� rozpada�, zostanie gruntownie wyremontowany.
Skelmore General by� ciemn� plam� na honorze miasta. Je�li nie w oczach wszystkich, to w ka�dym razie tych, kt�rym le�a� na sercu poziom opieki medycznej. Oczywi�cie dla kogo�, kto mieszka� w Anglii przez ostatnie pi�� lub dziesi�� lat Szpital Og�lny w Skelmore nie r�ni� si� od innych plac�wek tego rodzaju. Nie mog�o by� inaczej w sytuacji, gdy polityka rz�du nie uwzgl�dnia�a interes�w s�u�by zdrowia. Brak etat�w, niskie p�ace, nieprzejednany (bo bezsilny) zwi�zek zawodowy � wszystko to sprzysi�g�o si�, �eby sprowadzi� morale �rodowiska medycznego do niebezpiecznie niskiego poziomu.
Nawet prasa zdawa�a si� to rozumie� i zaniecha�a wa�kowania ogranych temat�w. Przesta�y si� ukazywa� opowiastki o ciekn�cych sufitach i karaluchach w szpitalnych kuchniach opatrzone alarmuj�cymi nag��wkami. By�aby to zwyk�a strata czasu, skoro dzia�o si� tak nie z powodu czyjej� niekompetencji czy niedbalstwa. Brytyjska s�u�ba zdrowia rozpada�a si�, gdy� brakowa�o pieni�dzy.
Skelmore General szczeg�lnie dotkliwie odczu� surowe warunki ekonomiczne. Po pierwsze: dlatego, �e mie�ci� si� w bez�adnym skupisku starych, wiktoria�skich budynk�w. Wszystkie instalacje: elektryczna, wodoci�gowa, kanalizacyjna by�y przestarza�e, a pomieszczenia, wysokie, nieraz jeszcze ze sklepionymi sufitami, utrudnia�y utrzymanie czysto�ci i wymaga�y ogromnych wydatk�w na ogrzewanie.
Epidemie chor�b przewodu pokarmowego wyst�powa�y z zastanawiaj�c� regularno�ci�, a ich przyczyn�, prawie pewn�, cho� nie ujawnion� publicznie, by� niski standard higieniczny posi�k�w przygotowywanych dla chorych. Jak na ironi�, zjawisko to przynios�o szpitalowi pewne korzy�ci. Wystarczy�o podejrzenie, �e epidemia biegunki ma pod�o�e zaka�ne, by pozby� si� dotkni�tych ni� chorych przez odes�anie ich na oddzia� chor�b zaka�nych Szpitala Okr�gowego, kt�ry zreszt� zdawa� sobie spraw� z powodu tych przenosin.
W czasie ostatniego takiego transferu kolega Saracena i jego odpowiednik w Okr�gowym, David Moss, zarzuci� mu �artobliwie, �e ka�dy, kto g�o�niej pierdnie w Og�lnym natychmiast l�duje w ambulansie. Saracen ripostowa� twierdz�c, �e Moss umy�lnie zepchn�� ze schod�w dw�ch starszych pacjent�w, �eby m�c ich potem odes�a� na Oddzia� Ortopedyczny Szpitala Og�lnego.
Saracen zastanawia� si� leniwie, jak wykorzysta� dwudniowy urlop, kiedy zaterkota� telefon; dzwoni� Nigel Garten.
� Cze��, James. Przed chwil� by�em na oddziale. Chcia�em ci� odwiedzi�, ale okaza�o si�, �e wyfrun��e� z klatki. Jak si� czujesz? Ju� w porz�dku?
� Dzi�kuj�. Czuj� si� du�o lepiej.
� �wietnie. Paskudna sprawa. Ale nic z�ego si� nie sta�o, skoro wypisa�e� si� na w�asn� pro�b�, co? � Garten za�mia� si� g�o�no, cho� z wyra�nym przymusem. Usi�owa� rozmawia� tak, jakby byli kumplami.
Saracen zaczyna� si� domy�la�, o co tu chodzi. I nie pomyli� si�.
� Nied�ugo z powrotem do zaprz�gu, co? � ci�gn�� Garten, nie rezygnuj�c z przyjacielskiego tonu.
� Nie powinno to potrwa� zbyt d�ugo � zgodzi� si� beznami�tnie Saracen.
� Jak s�dzisz...? Kiedy mniej wi�cej...? � Garten powoli przechodzi� do konkret�w.
Saracen u�miechn�� si� na my�l, �e dobrze odgad� zamiary szefa.
� Par� dni � powiedzia�.
� Oczywi�cie, nie wolno ci wraca� do pracy dop�ki nie poczujesz si� ca�kiem zdrowy. Jestem pewny, �e da si� za�atwi� zwolnienie na par� dni.
� S�uchaj Nigel. Wcale nie potrzebuj� zwolnienia lekarskiego. Nale�y mi si� kilka dni wolnego. � Saracen nie doda�: �co najmniej�.
� Ach, naturalnie, stary, nie ma problemu. Tylko... wiesz jak to jest w Pogotowiu. Dop�ki nie wr�cisz my wszyscy b�dziemy dodatkowo obci��eni.
� Par� dni.
� W porz�dku. No c�, uwa�aj na siebie i oczywi�cie je�liby� rano poczu� si� lepiej...
Saracen od�o�y� s�uchawk�, zakl�� i wr�ci� do swojej gazety. Przelecia� og�oszenia zajmuj�ce osiemdziesi�t procent tekstu i znalaz� cotygodniowy artyku�, kt�ry zawsze go interesowa�, bo dotyczy� historii Skelmore i okolic. Tytu� felietonu brzmia� szczeg�lnie zach�caj�co: �Kl�twa Skelmore�. Autor streszcza� w nim legend� o Kielichu ze Skelmoris, uwa�anym swego czasu za �wi�tego Graala � kielich, z kt�rego korzysta� Chrystus w czasie Ostatniej Wieczerzy.
Legenda m�wi, �e w miejscu dzisiejszego Skelmore znajdowa�o si� Opactwo Skelmoris, za�o�one przez dominikan�w. W czternastym wieku wspomniany kielich z nie wyja�nionych powod�w zosta� przeniesiony z Londynu do Skelmoris i powierzony opiece Hugona Letanta, �wczesnego opata.
W�adze ko�cielne nie wiedzia�y, �e Letant i braciszkowie ze Skelmoris byli najgorszymi z mo�liwych kandydat�w na stra�nik�w relikwi. Okazali si� z�ymi lud�mi. Trudnili si� grabieniem podr�nych, kt�rzy w swojej naiwno�ci szukali w opactwie strawy i dachu nad g�ow�. Legenda m�wi, �e B�g, widz�c i� Kielich znalaz� si� w r�kach nikczemnik�w rozgniewa� si� i porazi� ich �mierci�. W nast�pnych latach podobny los spotyka� ka�dego, kto trafi� do opactwa w poszukiwaniu Kielicha. Na koniec ca�e opactwo zosta�o zniszczone przez po�ar. Kielich znikn�� wraz z klasztorem, lecz legenda przetrwa�a.
Przy okazji artyku�u gazeta donosi�a, �e ostatnio zainteresowanie nie istniej�cym ju� opactwem jakby od�y�o. Do Skelmore przyby�a nawet grupa archeolog�w z Uniwersytetu w Oksfordzie z zamiarem podj�cia prac wykopaliskowych. Saracen u�miechn�� si� i od�o�y� gazet�, bo zn�w zadzwoni� telefon. Tym razem odezwa� si� Alan Tremaine.
� Obejrza�em pomieszczenia prosektorium. Niestety, nie znalaz�em �lad�w st�uczonej butelki po formaldehydzie.
� Trudno. Tak czy inaczej warto by�o spr�bowa�.
� Mo�e to �mieszne � ci�gn�� Tremaine � ale odnios�em wra�enie, �e tam p