60

Szczegóły
Tytuł 60
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

60 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 60 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

60 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

tytu�: "Naci�nij Enter" autor: John Varley T�um. - Wiktor Bukato Opracowanie - Fingolfin - To jest nagranie. Prosz� nie odk�ada� s�uchawki, dop�ki... Trzasn��em s�uchawk� tak mocno, �e telefon spad� na ziemi�. Przez jaki� czas sta�em ociekaj�c wod� i trz�s�c si� ze z�o�ci. W ko�cu aparat zacz�� bucze�, jak zawsze, gdy s�uchawka nie le�y na wide�kach. Buczenie jest dwadzie�cia razy g�o�niejsze od ka�dego d�wi�ku, jaki telefon normalnie wydaje. Zawsze by�em ciekaw dlaczego. Jakby to by�o jakie� straszne nieszcz�cie. "Alarm! S�uchawka twojego telefonu nie le�y na wide�kach!" Automatyczne urz�dzenia do przyjmowania telefon�w to jedna z licznych drobnych przykro�ci �ycia codziennego. Przyznajcie si�: kto naprawd� lubi m�wi� do maszyny? Ale to, co sta�o si� przed chwil�, to by�o co� wi�cej ni� drobne utrapienie. Oto automatyczne urz�dzenie telefoniczne zadzwoni�o do mnie. Takie aparaty istniej� od niedawna. Dostaj� dwa - trzy podobne telefony w miesi�cu, g��wnie z towarzystw ubezpieczeniowych. Po podniesieniu s�uchawki s�yszy si� dwuminutowy tekst reklamowy oraz numer, pod kt�ry mo�na zadzwoni�, gdy kogo� to zainteresuje. (Raz zadzwoni�em pod taki numer, by im powiedzie�, co ja o tym my�l�, ale automat ca�y czas powtarza� "Prosz� czeka�" na tle niefrasobliwej muzyczki.) Maj� listy numer�w, pod kt�re dzwoni�. Nie wiem, sk�d je bior�. Wr�ci�em do �azienki, wytar�em krople wody z plastykowej obwoluty ksi��ki po�yczonej z biblioteki i ponownie wszed�em do wanny. Woda ju� si� wych�odzi�a. Dola�em ciep�ej; moje ci�nienie zacz�o ju� wraca� do stanu normalnego, gdy telefon zadzwoni� znowu. Odczeka�em pi�tna�cie dzwonk�w pr�buj�c nie zwraca� na nie uwagi. Czy kto� z was pr�bowa� czyta� przy dzwoni�cym telefonie? Po szesnastym dzwonku wsta�em. Wytar�em si�, w�o�y�em szlafrok, wszed�em powoli, z namaszczeniem, do pokoju. Przez jaki� czas wlepia�em oczy w telefon. Po pi��dziesi�tym dzwonku podnios�em s�uchawk�. - To jest nagranie. Prosz� nie odk�ada� s�uchawki, dop�ki tekst si� nie sko�czy. Jest pan po��czony z domem pa�skiego s�siada, Charlesa Kluge'a. Nagranie b�dzie powtarza� si� co dziesi�� minut. Pan Kluge zdaje sobie spraw�, �e nie mo�na zaliczy� go do najlepszych s�siad�w pod s�o�cem i z g�ry przeprasza za k�opot. Prosi o to, aby pan uda� si� natychmiast do jego domu. Klucz jest pod wycieraczk�. Prosz� wej�� do �rodka i zrobi� to, co nale�y. Za pa�sk� uprzejmo�� zostanie pan wynagrodzony. Dzi�kuj�. Trzask. Sygna� centrali. Nie jestem cz�owiekiem w gor�cej wodzie k�panym. Dziesi�� minut p�niej, gdy telefon znowu si� odezwa�, wci�� jeszcze siedzia�em w pokoju chc�c sobie wszystko przemy�le�. Podnios�em mikrotelefon i s�ucha�em uwa�nie. By� to ten sam tekst. Tak jak poprzednio, g�os w s�uchawce nie nale�a� do Kluge'a. Pochodzi� jakby z syntezatora, a mia� w sobie tyle ciep�a, co komputerek do nauki ortografii. Przes�ucha�em wszystko jeszcze raz, po czym od�o�y�em mikrotelefon. Zastanowi�em si�, czy nie zawiadomi� policji. Charles Kluge mieszka� w s�siednim domu od dziesi�ciu lat. Przez ca�y ten czas rozmawia�em z nim mo�e kilkana�cie razy, nigdy d�u�ej ni� minut�. Nie mia�em wobec niego �adnych zobowi�za�. My�la�em, �eby zignorowa� wezwanie. Nadal o tym rozmy�la�em, gdy telefon zadzwoni� znowu. Spojrza�em na zegarek. Dziesi�� minut. Podnios�em s�uchawk� i od raz j� od�o�y�em. Mog�em od��czy� telefon. Moje �ycie wiele by na tym nie ucierpia�o. W ko�cu jednak ubra�em si� i wyszed�em przez drzwi frontowe, skr�ci�em w lewo i skierowa�em si� ku domowi Kluge'a M�j s�siad z przeciwka, Hal Lanier, w�a�nie kosi� trawnik. Pomacha� do mnie, a ja do niego. By�o oko�o si�dmej, cudowny sierpniowy wiecz�r. Na ziemi k�ad�y si� d�ugie cienie. W powietrzu wisia� zapach skoszonej trawy. Zawsze lubi�em ten zapach. Ju� czas na koszenie mojego trawnika, pomy�la�em. Kluge'owi taka my�l zapewne nie posta�a w g�owie. Jego trawnik si�ga� kolan; by� spalony s�o�cem i zag�uszony chwastami. Zadzwoni�em do drzwi. Gdy nikt nie otwiera�, zastuka�em. Potem westchn��em, zajrza�em pod wycieraczk� i skorzysta�em z le��cego tam klucza, by otworzy� drzwi. - Kluge? - zawo�a�em wsuwaj�c g�ow� do �rodka. Przeszed�em przez kr�tki hall, z wahaniem, jak zawsze ,gdy nie wiadomo, jak ci� przyjm�. Zas�ony by�y jak zwykle zasuni�te, tote� w �rodku panowa�a ciemno��, ale z ekran�w rozstawionych dooko�a pokoju, kt�ry kiedy� s�u�y� za salon, pada�o tyle �wiat�a, �e zobaczy�em Kluge'a. Siedzia� na krze�le przed sto�em, z twarz� wci�ni�t� w klawiatur� komputera. Mia� tylko p� g�owy. Hal Lanier jest operatorem komputera w komendzie policji Los Angeles, tote� zawiadomi�em go o tym, co znalaz�em, a on zadzwoni� na komend�. Razem zaczekali�my na przybycie pierwszego wozu. Hal pyta� ca�y czas, czy czego� dotyka�em, a ja odpowiada�em, �e nie, z wyj�tkiem klamki u drzwi wej�ciowych. Pojawi�a si� jad�ca bez syreny karetka. Wkr�tce dooko�a zaroi�o si� od policjant�w, a tak�e s�siad�w, kt�rzy przygl�dali si� ze swoich podw�rek albo rozmawiali przed frontem domu Kluge'a. Ekipy reporter�w z jakich� stacji telewizyjnych zjawi�y si� akurat w por�, by sfilmowa� wynoszone cia�o, owini�te w arkusz folii. M�czy�ni i kobiety przychodzili i odchodzili. Przypuszcza�em, �e prowadzili rutynowe dzia�ania policyjne: zdejmowanie odcisk�w palc�w, zabezpieczenie �lad�w. Poszed�bym do domu, ale kazali mi by� pod r�k�. W ko�cu poproszono mnie do �rodka; by� tam porucznik Osborne, kt�ry kierowa� dochodzeniem. Wprowadzono mnie do salonu Kluge'a. Wszystkie ekrany by�y wci�� w��czone. Osborne poda� mi d�o�; u�cisn��em j�. Zanim si� odezwa�, przyjrza� mi si� uwa�nie. By� to niski, �ysiej�cy facet; wygl�da� na zm�czonego, dop�ki nie spojrza� na mnie. Potem, cho� w�a�ciwie w jego twarzy nie zasz�a zmiana, zupe�nie przesta� sprawia� wra�enie zm�czonego. - Pan si� nazywa Victor Apfel? - spyta�. Potwierdzi�em. Zatoczy� r�k� kr�g woko�o pokoju. - Panie Apfel, czy mo�e pan stwierdzi�, czy st�d co� wyniesiono? Rozejrza�em si� jeszcze raz, jakbym przygotowywa� si� do rozwi�zywania �amig��wki. W pokoju by� kominek i zas�ony na oknach. Na pod�odze le�a� dywan. Poza tym nie by�o tu nic wi�cej, czego mo�na by�oby si� spodziewa� w salonie. Wzd�u� �cian sz�y rz�dy sto��w, mi�dzy kt�rymi by�o w�skie przej�cie. Na sto�ach znajdowa�y si� monitory, klawiatury, stacje dysk�w - ca�a ta wyrafinowana rupieciarnia nowej ery. Wszystko by�o po��czone grubymi kablami i przewodami. Pod sto�ami sta�y kolejne komputery oraz skrzynki wype�nione podzespo�ami elektronicznymi. Nad sto�ami wisia�y si�gaj�ce sufitu p�ki, zapchane pude�kami z ta�mami, dyskami, kasetami... nie pami�ta�em wtedy, jak si� to fachowo nazywa. Teraz ju� wiem: oprogramowanie. - Nie ma tu mebli, prawda?... Poza... Wygl�da� na zbitego z tropu. - Chce pan powiedzie�, �e przedtem by�y tu meble? - Sk�d mam wiedzie�? - W�wczas poj��em, na czym polega�o nieporozumienie. - Ach tak, my�la� pan, �e by�em tu przedtem. Po raz pierwszy moja noga posta�a w tym pokoju oko�o godziny temu. Zmarszczy� brwi; nie bardzo mi si� to spodoba�o. - Lekarz twierdzi, �e ten facet nie �yje mniej wi�cej od trzech godzin. Jak to si� sta�o, �e pan tu trafi� w�a�nie godzin� temu, Victor? Nie odpowiada�o mi to, �e m�wi do mnie po imieniu, ale nie wiedzia�em, jak m�g�bym si� temu sprzeciwi�. Za to wiedzia�em, �e musz� mu powiedzie� o telefonie. Wydawa� si� nie przekonany. Ale �atwo by�o to sprawdzi�, co te� zrobili�my. Hal, Osborne i ja wraz z paroma innymi policjantami udali�my si� do mego domu. Gdy wchodzili�my, telefon dzwoni�. Osborne podni�s� mikrotelefon i s�ucha�. Twarz jego przybra�a kwa�ny wygl�d, kt�ry w miar� up�ywu czasu pog��bia� si�. Odczekali�my dziesi�� minut na nast�pny dzwonek telefonu. Osborne wykorzysta� ten czas na obejrzenie wszystkiego w moim salonie. By�em zadowolony, gdy telefon znowu zadzwoni�. Policjanci nagrali tekst, po czym wr�cili�my do domu Kluge'a. Osborne wyszed� na podw�rze, by przyjrze� si� lasowi anten na dachu. Widok ten zrobi� na nim wra�enie. - Pani Madison, mieszkaj�ca kilka dom�w dalej, uwa�a, �e Kluge pr�bowa� nawi�za� kontakt z Marsjanami - odezwa� si� Hal ze �miechem w g�osie. - Co do mnie, to pomy�la�em, �e pewnie krad� programy telewizji satelitarnej. - W�r�d anten by�y trzy paraboliczne, sze�� wysokich maszt�w i par� takich urz�dze�, kt�re mo�na zobaczy� na dachach budynk�w towarzystw telefonicznych stosuj�cych mikrofale. Osborne znowu poprowadzi� mnie do salonu. Powiedzia� mi, �ebym opisa�, co zobaczy�em. Nie wiedzia�em, co mu z tego przyjdzie, ale spr�bowa�em. - Siedzia� na tym krze�le, kt�re sta�o pod tym sto�em. Zobaczy�em na pod�odze pistolet; nad nim zwiesza�a si� r�ka Kluge'a. - Pan my�li, �e to samob�jstwo? - Tak, chyba tak pomy�la�em. - Czeka�em , �eby co� na to powiedzia�, ale nie odezwa� si�. - Czy pan my�li tak samo? Westchn��. - Nie by�o �adnego listu. - Nie zawsze zostawiaj� listy - zwr�ci� uwag� Hal. - Nie, ale robi� to tak cz�sto, �e m�j nos zaczyna w�szy�, kiedy listu nie ma. - Wzruszy� ramionami. - To pewnie nic nie znaczy. - Ten tekst przez telefon - odezwa� si�. - To m�g� by� swoisty list samob�jcy. Osborne skin�� g�ow�. - Czy zauwa�y� pan co� jeszcze? Podszed�em do sto�u i spojrza�em na klawiatur�. By� to model TI-99/4A wyprodukowany przez Texas Instruments. Po prawej stronie, gdzie le�a�a g�owa Kluge'a, wida� by�o ciemn� plam� zakrzep�ej krwi. - Tyle tylko, �e siedzia� przed t� maszyn�. - Dotkn��em klawisza i natychmiast stoj�cy za klawiatur� monitor wype�ni� si� s�owami. Szybko cofn��em r�k�, po czym spojrza�em na ekran. PROGRAM NAME: ZEGNAJ SWIECIE DATE: 8/20 CONTENTS: TESTAMENT; DROBIAZGI PROGRAMMER: "CHARLES KLUGE" ABY URUCHOMIC, NACISNIJ ENTER Czarny kwadracik na ko�cu bez przerwy miga�. Potem dowiedzia�em si�, �e jego nazwa brzmi "kursor". Wszyscy zebrali si� dooko�a. Hal, specjalista od komputer�w, wyja�ni�, �e wiele podobnych urz�dze� wy��cza si� po dziesi�ciu minutach ja�owego biegu, �eby s�owa unieruchomione na ekranie nie wypali�y si� w nim na sta�e. Tutaj ekran by� ca�y zielony, zanim go dotkn��em, po czym na niebieskim tle ukaza�y si� czarne litery. - Czy konsolet� sprawdzono na odciski palc�w? - spyta� Osborne. Nikt nie wiedzia�, wi�c porucznik wzi�� o��wek i umocowan� na jego ko�cu gumk� dotkn�� klawisza ENTER. S�owa znikn�y z ekranu, kt�ry pozosta� przez chwil� niebieski, po czym wype�ni� si� male�kimi owalnymi kszta�tami pojawiaj�cymi si� u g�ry i opadaj�cymi jak deszcz. By�y ich setki, w najr�niejszych kolorach. - To s� pastylki - powiedzia� jeden z policjant�w, a jego g�os wyra�a� najwy�sze zdumienie. - Popatrzcie: tamto, to musi by� Quaalude. A tu jest Nembutal. - Inni gliniarze rozpoznali nast�pne lekarstwa. Ja sam zauwa�y�em bia�� kapsu�k� otoczon� po�rodku wyra�nym czerwonym paskiem, kt�ra na pewno by�a Dilantin�. Bra�em j� codziennie od wielu lat. W ko�cu pastylki przesta�y opada�, a ten cholerny komputer zacz�� nam przygrywa�. By� to hymn "Bli�ej do Ciebie, m�j Bo�e", w tr�jtonie. Kilka os�b za�mia�o si�. Chyba nikt nie uzna� tej sytuacji za �mieszn�; ka�dego przechodzi�y ciarki, gdy s�ucha� tej niesamowitej pie�ni �a�obnej - ale brzmia�a ona, jakby zaaran�owano j� na gwizdek, organy parowe i kazoo. Czy mo�na by�o si� nie �mia�? W czasie muzyki z lewej strony ekranu pojawi�a si� male�ka figurka z�o�ona wy��cznie z kwadracik�w i chwiej�c si� konwulsyjnie ruszy�a ku �rodkowi. Przypomina�a jedn� z tych figurek, kt�re pojawiaj� si� w grach telewizyjnych, ale by�a bardziej uproszczona. Trzeba by�o wysili� wyobra�ni�, by uwierzy�, �e to cz�owiek. Po�rodku ekranu pojawi� si� jaki� kszta�t. "Cz�owiek" zatrzyma� si� przed nim. Zgi�� si� w po�owie, a pod nim pojawi�o si� co�, co mog�o by� krzes�em. - Co to ma by�? - Komputer. Nie? Musia� to by� komputer, poniewa� ma�y cz�owieczek wyci�gn�� r�ce, kt�re odt�d wznosi�y si� gwa�townie i opada�y jak u pianisty podczas furioso. Cz�owieczek wystukiwa� na klawiaturze s�owa, kt�re pojawia�y si� ponad nim. GDZIES PO DRODZE COS STRACILEM. SIEDZE TU DZIEN I NOC, JA PAJAK POSRODKU KONCENTRYCZNEJ SIECI, PAN WSZYSTKIEGO, CO BADAM... A TO ZA MALO. MUSI BYC WIECEJ. WPISZ TU SWOJE IMIE - Chryste Panie - powiedzia� Hal. - Nie do wiary. Interakcyjny list samob�jczy. - Szybciej, musimy zobaczy� reszt�. Sta�em najbli�ej klawiatury, wi�c nachyli�em si� i wystuka�em swoje imi�. Ale kiedy spojrza�em na ekran, okaza�o si�, �e napisa�em VICT9R. - Jak to cofn��? - zapyta�em. - Nie szkodzi, prosz� nacisn�� ENTER - powiedzia� Osborne. Wyci�gn�� r�k� za moimi plecami i sam nacisn��. CZY CZUJESZ TO CZASEM, VICT9R? CALE ZYCIE PRZEPRACOWALES, BY STAC SIE NAJLEPSZYM W TYM, CO ROBISZ, A PEWNEGO DNIA BUDZISZ SIE I ZADAJESZ SOBIE PYTANIE, PO CO TO WSZYSTKO? TO WLASNIE STALO SIE ZE MNA. CZY CHCESZ DOWIEDZIEC SIE CZEGOS JESZCZE, VICT9R? T/N Od tego miejsca tekst sta� si� rozwlek�y. Kluge najwyra�niej zdawa� sobie spraw� z tego, czu� wyrzuty sumienia, bowiem po ka�dym czterdziesto- czy pi��dziesi�ciowyrazowym akapicie czytaj�cy mia� ponownie mo�liwo�� wyboru mi�dzy "tak" (T) i "nie" (N). Przez ca�y czas wzrok m�j zbacza� z ekranu na klawiatur�, gdy przypomnia�em sobie opart� na niej g�ow� Kluge'a. My�la�em o tym, jak siedzia� tu sam zapisuj�c ten tekst. Stwierdzi� w nim, �e jest zniech�cony. Uwa�a�, �e nie mo�e ju� tak d�u�ej �y�. Br�� zbyt wiele proszk�w (kt�re w tym miejscu zn�w pojawi�y si� na ekranie) i nie widzia� przed sob� celu. Zrobi� wszystko, co sobie zamierzy�. Nie zrozumieli�my tego. Stwierdzi�, �e ju� nie istnieje. Wzi�li�my to tylko za przeno�ni�. CZY JESTES POLICJANTEM, VICT9R? JESLI NIE POLICJA NIEDLUGO SIE TU ZJAWI. A WIEC MOWIE TOBIE ALBO POLICJI: NIE HANDLOWALEM NARKOTYKAMI. TAMTO W SYPIALNI, TO TYLKO DO MOJEGO UZYTKU. BRALEM DUZO. A TERAZ JUZ NIE POTRZEBUJE. NACISNIJ ENTER Osborne nacisn�� i natychmiast po drugiej stronie pokoju rozleg� si� terkot drukarki, co nas cholernie wystraszy�o. Widzia�em, jak karetka �miga to w prawo, to w lewo, drukuj�c w obu kierunkach, gdy nagle Hal wskaza� r�k� na ekran i krzykn��: - Sp�jrzcie! Sp�jrzcie na to! Cz�owieczek z komputera znowu sta�, twarz� do nas. W r�ku mia� co�, co musia�o by� pistoletem; trzyma� to przy g�owie. - Nie r�b tego! - wrzasn�� Hal. Cz�owieczek nie pos�ucha�. Rozleg�a si� imitacja wystrza�u i cz�owieczek upad� na wznak. Czerwona linia pociek�a w d� ekranu. Potem zielone t�o przesz�o w b��kit, drukarka wy��czy�a si� i wszystko znikn�o, z wyj�tkiem ma�ych czarnych zw�ok u do�u ekranu oraz wypisanych przy nich s��w **DOKONALO SIE**. Odetchn��em g��boko i spojrza�em na Osborne'a. Powiedzie�, �e mia� w tej chwili nieszcz�liwy wygl�d, to by�o powiedzie� o wiele za ma�o. - Co to by�o o tych narkotykach w sypialni? - odezwa� si�. Patrzyli�my, jak Osborne wyci�ga szuflady w szafkach i stolikach nocnych. Nic nie znalaz�. Zajrza� pod ��ko i do szafy. Jak wszystkie pozosta�e pokoje w domu, ten r�wnie� by� pe�en komputer�w. W �cianach wykuto dziury, kt�rymi bieg�y grube p�ki kabli. Sta�em obok wielkiego cylindra z tektury; kilka takich znajdowa�o si� w sypialni. Mia� oko�o stu pi��dziesi�ciu litr�w pojemno�ci: taki b�ben jak do transportu r�nych artyku��w sypkich. Pokrywka nie by�a zaklejona, wi�c j� podnios�em. Po�a�owa�em tego. - Lepiej niech pan na to spojrzy, Osborne - powiedzia�em. Cylinder by� wy�cielony grubym workiem foliowym. Do dw�ch trzecich wype�nia�a go Quaalude. Otwarto pozosta�e pokrywki. Znale�li�my b�bny z amfetamin�, z Nembutalem, z Valium. R�ne rzeczy. Po odkryciu tych wszystkich specyfik�w w pokoju zaroi�o si� od policjant�w. Za nimi wesz�y ekipy telewizyjne. W tym ca�ym rozgardiaszu wszyscy wyra�nie zapomnieli o mnie, tote� nic nikomu nie m�wi�c wr�ci�em do swego domu i zamkn��em drzwi na klucz. Od czasu do czasu zerka�em przez zas�ony. Widzia�em, jak reporterzy rozmawiaj� z s�siadami. By� w�r�d nich Hal, kt�ry zapewne mia� sw�j dzie�. Dwa razy reporterzy zastukali do moich drzwi, ale nie zareagowa�em. W ko�cu odeszli. Napu�ci�em do wanny gor�cej wody i moczy�em si� w niej chyba przez godzin�. Potem zwi�kszy�em moc ogrzewania tyle, ile si� da�o, i w�lizn��em si� pod ko�dr�. Trz�s�em si� przez ca�� noc. Osborne przyszed� nazajutrz o dziesi�tej. Wpu�ci�em go do �rodka. Za nim wszed� Hal, z bardzo nieszcz�liw� min�. Zda�em sobie spraw�, �e nie k�adli si� ca�� noc. Nala�em im kawy. - Niech pan lepiej od razu to przeczyta - rzek� Osborne wr�czaj�c mi wydruk z komputera, ten z wczorajszego wieczoru. Roz�o�y�em go, wyj��em okulary i zacz��em czyta�. Wydruk pochodzi� z tej ohydnej drukarki mozaikowej; zawsze takie �miecie wyrzucam nie czytane do kominka, ale tym razem zrobi�em wyj�tek. By� to testament Kluge'a. Jaki� s�d spadkowy pewnie b�dzie mia� z nim du�y ubaw. Kluge raz jeszcze o�wiadcza� w nim, �e nie istnieje, wobec tego nie mo�e mie� krewnych. Postanowi� zapisa� wszystkie swoje dobra doczesne komu�, kto na to zas�uguje. Ale kto zas�uguje? zastanawia� si� Kluge. Na pewno nie pa�stwo Perkins, cztery domy dalej w d� ulicy, kt�rzy deprawowali nieletnich. Kluge cytowa� akta s�d�w z Buffalo i Miami oraz maj�cy si� wkr�tce rozpocz�� proces w s�dzie miejscowym. Pani Radnor i pani Polonski, mieszkaj�ce naprzeciwko siebie pi�� dom�w w d� ulicy, by�y plotkarami. Najstarszy syn Anderson�w krad� samochody. Marian Flores �ci�g��a podczas klas�wek z algebry. By� taki facet w okolicy, kt�ry naci�ga� w�adze miejskie proponuj�c budow� autostrady. Czyja� �ona kombinowa�a ze zjawiaj�cymi si� co jaki� czas komiwoja�erami, za� dwie inne mia�y jakie� romanse na boku. Jaki� nastolatek zrobi� swojej dziewczynie dziecko, rzuci� j�, a potem chwali� si� tym przed kolegami. Co najmniej dziewi�tna�cie rodzin z s�siedztwa ukrywa�o ca�kowicie lub cz�ciowo swe dochody przed w�adzami podatkowymi. S�siedzi Kluge'a trzymali na podw�rku psa, kt�ry szczeka� ca�� noc. No, na psa mog�em si� jeszcze zgodzi�. Mnie samego nie raz zrywa� w nocy na nogi. Ale ca�� reszta by�a bez sensu! Po pierwsze, jakim prawem facet, kt�ry w sypialni trzyma prawie tysi�c litr�w narkotyk�w, os�dza swoich s�siad�w tak surowo? To znaczy, deprawowanie nieletnich to jedna sprawa, ale �eby oczernia� ca�� rodzin�, bo syn kradnie samochody? A poza tym... sk�d on wiedzia� o niekt�rych sprawach? Ale by�o tam jeszcze wi�cej. W szczeg�lno�ci czw�rka niewiernych m��w. Mi�dzy nimi Harold (Hal) Lanier, kt�ry od trzech lat widywa� si� z kobiet� nazwiskiem Toni Jones, podobnie jak on zatrudnion� w Dziale Przetwarzania Danych policji Los Angeles. Namawia�a Hala na rozw�d z �on�, on za� "czeka� na odpowiedni moment, by jej o tym powiedzie�". Spojrza�em na Hala. Jego poczerwienia�� twarz starczy�a mi za ca�e potwierdzenie. I nagle jakbym dosta� obuchem w g�ow�. Czego Kluge dowiedzia� si� o mnie? Przebieg�em wzrokiem wydruk, szukaj�c swojego nazwiska. Znalaz�em je w ostatnim akapicie. "...Przez trzydzie�ci lat pan Apfel p�aci za b��d, kt�rego nawet nie pope�ni�. Nie zamierzam posun�� si� a� tak daleko, by proponowa� uznanie go za �wi�tego, ale z braku przeciwwskaza� - gdyby nawet nie by�o innych powod�w - niniejszym zapisuj� moj� posiad�o�� i stoj�cy na niej dom Victorowi Apfelowi." Spojrza�em na Osborne'a, kt�rego zm�czone oczy patrzy�y na mnie uwa�nie. - Ale ja tego nie chc�! - Czy pa�skim zdaniem, to ta nagroda, o kt�rej Kluge wspomina� w swoim nagraniu? - Na pewno - odpar�em. - A c� by to by�o innego? Osborne westchn�� i odchyli� si� w fotelu. - Przynajmniej nie zechcia� zapisa� panu lekarstw. Czy nadal pan twierdzi, �e go nie zna�? - Czy pan mnie o co� oskar�a? Roz�o�y� r�ce. - Panie Apfel, po prostu zadaj� panu pytanie. Z samob�jstwami nigdy nic do ko�ca nie wiadomo. Mo�e to by�o morderstwo. Je�li tak, to jak dot�d, jest pan jedyn� znan� nam osob�, kt�ra na tym skorzysta�a. - By� dla mnie prawie zupe�nie obcym cz�owiekiem. Skin�� g�ow� stukaj�c palcem w sw�j egzemplarz wydruku. Ja popatrzy�em na sw�j, my�l�c, �e da�bym wiele, �eby go tu nie by�o. - Co to za... b��d, kt�rego pan nie pope�ni�? Obawia�em si� tego pytania. - By�em je�cem w Korei - powiedzia�em. Osborne przetrawia� to przez chwil� w milczeniu. - Zrobili panu pranie m�zgu? - Tak. - Uderzy�em d�oni� w oparcie fotela i nagle poczu�em potrzeb� wstania i przej�cia si� po pokoju. W domu robi�o si� ch�odno. - Nie. Ja nie... z tym s�owem zawsze by�o du�o zamieszania. Czy robili mi "pranie m�zgu"? Tak. Czy powiod�o im si�? Czy przyzna�em si� do swych zbrodni i pot�pi�em rz�d USA? Nie. Raz jeszcze poczu�em, jak taksuj� mnie owe pozornie zm�czone oczy. - Wci�� pan jeszcze... silnie to odczuwa. - Czego� takiego si� nie zapomina. - Czy chce pan co� jeszcze doda�? - Tyle tylko, �e to wszystko by�o takie... Nie, nie mam nic do dodania. Ani panu, ani komukolwiek innemu. - B�d� musia� zada� panu jeszcze kilka pyta� na temat �mierci Kluge'a. - My�l�, �e lepiej b�dzie, je�li m�j adwokat b�dzie przy tym obecny. - O Chryste. Teraz musz� bra� adwokata. Nawet nie wiedzia�em, jak si� do tego zabra�. Osborne znowu tylko skin�� g�ow�. Podni�s� si� i poszed� do drzwi. - Chcia�em to uzna� za samob�jstwo - powiedzia�. - Gryz�o mnie tylko to, �e nie by�o listu. Teraz mamy ju� list. - Machn�� r�k� w kierunku domu Kluge'a i nagle na jego twarzy pojawi� si� gniewny wyraz. - Ten facet nie tylko pisze list, ale programuje to ca�e kurestwo do komputera razem z efektami specjalnymi rodem z gry wideo. Wiem, �e ludzie wyczyniaj� r�ne wariactwa. Widzia�em ju� wiele dziwnych rzeczy. Ale kiedy us�ysza�em, jak komputer wygrywa hymn ko�cielny, zrozumia�em, �e to morderstwo. M�wi�c prawd�, panie Apfel, nie uwa�am, �e pan to zrobi�. W tym wydruku s� ze dwa tuziny motyw�w. Mo�e on szanta�owa� ludzi na prawo i lewo. Mo�e w�a�nie w ten spos�b zarobi� na te wszystkie maszyny. A ludzie, kt�rzy maj� tyle narkotyk�w, zwykle umieraj� gwa�town� �mierci�. Mam du�o do zrobienia w tej sprawie i znajd� morderc�. - Wymamrota� co� o nie opuszczaniu miasta, o tym, �e wpadnie p�niej, i wyszed�. - Victor... - odezwa� si� Hal. Spojrza�em na niego. - Ja o tamtym... co by�o w wydruku - wykrztusi� w ko�cu - By�bym ci wdzi�czny... no wiesz, o co mi chodzi. - Mia� oczy jak basset. Nigdy przedtem nie zauwa�y�em tego u niego. - Hal, je�li po prostu p�jdziesz sobie i dasz mi spok�j, nie masz si� czego obawia�. Skin�� g�ow� i chy�kiem ruszy� w stron� drzwi. - My�l�, �e to wszystko nie wyjdzie na jaw - powiedzia�. Ale, oczywi�cie, wysz�o na jaw. Sta�oby si� tak zapewne nawet, gdyby nie by�o tych list�w, kt�re zacz�y nadchodzi� w kilka dni po �mierci Kluge'a. Wszystkie nadano w Trenton, w stanie New Jersey; wszystkie wydrukowa� komputer, kt�rego nikt nie potrafi� odnale��. Listy opisywa�y szczeg�owo wszystko, o czym Kluge wspomnia� w swym testamencie. Ale wtedy nic o tym jeszcze nie wiedzia�em, Reszt� dnia po wyj�ciu Hala sp�dzi�em w ��ku, le��c pod kocem elektrycznym. Nie by�em w stanie rozgrza� st�p. Wstawa�em tylko po to, by pomoczy� si� w wannie lub zrobi� kanapk�. Do drzwi dobijali si� reporterzy, ale nie otwiera�em. Nast�pnego dnia zadzwoni�em do adwokata od spraw karnych - Martina Abramsa, pierwszego na li�cie - i zaanga�owa�em go. Adwokat powiedzia� mi, �e pewnie przyjad�, by zabra� mnie na komend�, na przes�uchanie. Odpar�em, �e nie pojad�, szybko wzi��em dwa proszki i rzuci�em si� biegiem do ��ka. Par� razy w okolicy rozlega�y si� syreny woz�w policyjnych. Raz us�ysza�em dochodz�ce z ulicy krzyki. Opanowa�em pokus�, by wyjrze�. Pewnie, �e by�em ciekaw, ale wiadomo, co stanie si� z tym, kto pcha nos mi�dzy drzwi. Czeka�em na ponown� wizyt� Osborne'a, kt�ry jednak nie przyszed�. Min�o kilka dni, potem tydzie�. Przez ten czas wydarzy�y si� tylko dwie interesuj�ce rzeczy. Pierwsz� by�o stukanie do drzwi, dwa dni po �mierci Kluge'a. Wyjrza�em przez szpar� w drzwiach i zobaczy�em srebrzystego Ferrari stoj�cego przy kraw�niku. Nie mog�em dostrzec, kto stoi pod drzwiami, wi�c zapyta�em, kto tam. - Nazywam si� Lisa Foo - odezwa� si� damski g�os. - Prosi� pan, �ebym wpad�a. - Absolutnie sobie nie przypominam. - Czy to nie dom Charlesa Kluge'a? - To tamten obok. - Och, przepraszam. Pomy�la�em, �e powinienem uprzedzi� j�, �e Kluge nie �yje, wi�c otworzy�em drzwi. Dziewczyna obr�ci�a si� do mnie i u�miechn�a si�. Wra�enie by�o piorunuj�ce. Jak mo�na zacz�� opis Lisy Foo? Pami�tacie te lata, gdy gazety drukowa�y na pierwszych miejscach karykatury Hirohito i Tojo, a Times bez za�enowania u�ywa� s�owa "��tek"? Karykatury przedstawia�y ma�ych ludzik�w z twarzami szerokimi jak pi�ki do rugby, uszami jak ucha dzbank�w, w okularach w grubej oprawie, z dwoma zaj�czymi z�bami i cienkimi jak o��wek w�sami... Gdyby nie brak w�s�w, Lisa by�aby idealn� modelk� do karykatury Tojo. Mia�a potrzebne okulary, uszy, z�by. Ale z�by te tkwi�y w klamerkach, niczym klawisze fortepianu owini�te drutem kolczastym. Mia�a mo�e metr siedemdziesi�t, mo�e metr siedemdziesi�t pi�� i nie wa�y�a wi�cej ni� pi��dziesi�t kilo. Da�bym jej nawet tylko czterdzie�ci pi��, ale doda�em po dwa i p� kilo za obie piersi, tak niewiarygodnie du�e, przy jej chudej sylwetce, �e zrazu napis na jej koszulce odczyta�em jako LVIS �YJ. Dopiero kiedy obr�ci�a si� w lewo i prawo, zobaczy�em po jednej literze E na pocz�tku i ko�cu napisu. Wyci�gn�a szczup�� d�o�. - Wygl�da, �e na jaki� czas b�dziemy s�siadami - powiedzia�a. - Przynajmniej, p�ki nie zostanie uporz�dkowana sprawa tej smoczej jamy obok. - Je�li m�wi�a z jakim� obcym akcentem, to chyba tylko przedmie�� Los Angeles. - To �adnie. - Zna� go pan? Znaczy Kluge'a. Tego nazwiska przynajmniej u�ywa�. - My�li pani, �e nie by�o prawdziwe? - W�tpie. "Klug" to po niemiecku "m�dry". W slangu programist�w oznacza to "cwany". A to faktycznie by� cwany go��. Mia� weso�o pouk�adane w um�zgowieniu. - Postuka�a si� znacz�co w skro�. - Wirusy i fantomy, i diab�y wyskakuj�ce przy ka�dym w��czemiu, zgnilizna oprogramowania, bity wyciekaj�ce z wiader na pod�og�... Papla�a tak jeszcze przez jaki� czas. Na tyle, co z tego zrozumia�em, r�wnie dobrze mog�a m�wi� w swahili. - M�wi�a pani, �e w jego komputerach zagnie�dzi�y si� diab�y? - W�a�nie. - Wygl�da na to, �e potrzebny jest egzorcysta. Stukn�a palcem w pier� i pokaza�a w u�miechu nast�pne �wier� hektara z�b�w. - To w�a�nie ja. S�uchaj pan, musz� lecie�. Niech pan kiedy� wpadnie. Drugie interesuj�ce wydarzenie tego tygodnia nast�pi�o dzie� p�niej. Przyszed� wyci�g z konta. Znajdowa�y si� na nim trzy wp�aty. Pierwsza to zwyk�y czek z Biura Rent Wojennych na 487 dolar�w. Drug� by�y odsetki od pieni�dzy odziedziczonych po rodzicach pi�tna�cie lat temu, w wysoko�ci 392,54 dolar�w. Trzeciej wp�aty dokonano dwudziestego, w dzie� �mierci Charlesa Kluge'a. Wynosi�a ona 700.083 dolary i cztery centy. Kilka dni p�niej wpad� Hal Lanier. - Stary, co za tydzie� - westchn��. Potem opad� na kanap� i opowiedzia� mi o wszystkim. Kolejny zgon mia� miejsce w s�siedztwie. Listy narobi�y wiele zamieszania, szczeg�lnie, �e jednocze�nie policja chodzi�a od domu do domu przes�uchuj�c wszystkich. Niekt�rzy przyznali si� do r�nych rzeczy, bo byli przekonani, �e gliniarze lada moment si� do nich dobior�. Owa kobieta, kt�ra zabawia�a si� z komiwoja�erami, gdy jej m�� by� w pracy, przyzna�a si� do niewierno�ci i jej �lubny j� zastrzeli�. Siedzia� teraz w miejscowym wi�zieniu. By� to najdrastyczniejszy wypadek, ale zdarzy�y si� i inne, od mordobicia do rzucania kamieniami w okna. Wed�ug tego, co powiedzia� Hal, urz�d podatkowy rozwa�a� mo�liwo�� za�o�enia filii w s�siedztwie, tyle os�b trzeba by�o przes�ucha�. Pomy�la�em o siedmiuset tysi�cach osiemdziesi�ciu trzech dolarach. I czterech centach. Nie powiedzia�em nic, ale zimno mi si� zrobi�o. - Chyba chcesz pos�ucha� o mnie i o Betty - powiedzia� Hal w ko�cu. Nie chcia�em. Nie chcia�em w og�le o niczym s�ysze�, ale spr�bowa�em wywo�a� na twarzy wyraz wsp�czucia. - To ju� si� sko�czy�o - rzek� z westchnieniem ulgi. - To znaczy mi�dzy mn� i Toni. Opowiedzia�em Betty o wszystkim. Par� dni by�o paskudnie, ale uwa�am, �e nasze ma��e�stwo umocni�o si� przez to. - Milcza� przez chwil� delektuj�c si� tym mi�ym uczuciem. Potrafi�em zachowa� powag� w jeszcze trudniejszych sytuacjach, wi�c s�dze, �e i teraz nie�le da�em sobie rad�. Chcia� opowiedzie� mi o wszystkim, czego dowiedzieli si� o Kluge'm, a potem usi�owa� zaprosi� mnie na obiad, ale wym�wi�em si� od obydwu rzeczy pod pretekstem odzywaj�cych si� ran wojennych. Ju� prawie odprowadzi�em go do drzwi, gdy zastuka� w nie Osborne. Nie by�o innej rady, jak go wpu�ci�. Hal te� zosta�. Zaproponowa�em porucznikowi kaw�, kt�r� przyj�� z wdzi�czno�ci�. Wygl�da� jako� inaczej. Zrazu nie mog�em si� domy�li�, na czym to polega�o. Ten sam zm�czony wyraz twarzy... a nie, nie ten sam. W�wczas w znacznej cz�ci by� on zapewne udawany lub pochodzi� z wrodzonego cynizmu gliniarza. Dzi� by� prawdziwy. Zm�czenie przesz�o z twarzy na ramiona, r�ce, spos�b chodzenia, a tak�e spos�b, w jaki zwali� si� na fotel. Wok� niego roztacza�a si� atmosfera pora�ki. - Czy nadal jestem podejrzany? - zapyta�em. - To znaczy, czy ma pan wezwa� adwokata? Chyba nie ma po co. Prze�wietli�em pana nienajgorzej. Ten testament si� nie utrzyma, tote� pa�ski motyw mo�na o dup� pot�uc. O il� mog� skapowa�, ka�dy handlarz koksu w dokach mia� lepszy pow�d, by stukn�� Kluge'a, ni� pan. - Westchn��. - Mam par� pyta�. Mo�e pan na nie odpowiedzie�, albo nie. - Niech pan spr�buje. - Przypomina pan sobie jakich� niezwyk�ych go�ci Kluge'a? Ludzi, kt�rzy przychodzili i wychodzili w nocy? - Przypominam sobie tylko dor�czenia. Listonoszy. Ludzi z poczty ekspresowej, z towarzystw spedycyjnych... takie co�. Chyba te lekarstwa przysz�y w�a�nie w jednej z takich dostaw. - My te� tak uwa�amy. W �aden spos�b nie m�g� by� detalist�; raczej po�rednikiem. Dostawa do niego, odbi�r od niego. - Zaduma� si� nad tym przez chwil� pij�c kaw�. - Dowiedzieli�cie si� ju� czego�? - Chce pan zna� prawd�? Sprawa si� ryp�a. Mamy za du�o motyw�w, a �aden nie pasuje. O ile mo�na w og�le mie� pewno��, nikt w okolicy nie mia� najmniejszego poj�cia, �e Kluge wie to wszystko. Sprawdzili�my konta bankowe i nie ma �adnych dowod�w szanta�u. Tak wi�c s�siedzi s� raczej wykluczeni. Cho� je�li Kluge by�by nadal przy �yciu, wiele os�b st�d zabi�oby go teraz. - Jasna sprawa - powiedzia� Hal. Osborne klepn�� si� w udo. - Gdyby ten sukinsyn �y�, sam bym go zat�uk� - powiedzia�. - Ale zaczynam my�le�, �e on nigdy nie by� �ywy. - Nie rozumiem. - Gdybym nie widzia� tych przekl�tych zw�ok... - Wyprostowa� si� nieco. - Powiedzia�, �e nie istnieje. I praktycznie nie istnia�. Rejon energetyczny nigdy o nim nie s�ysza�. Owszem, Kluge by� pod��czony do ich linii i dostarczali mu co miesi�c odczyt licznika, ale nigdy nie obci��yli go cho�by za jeden kilowat. To samo z urz�dem telefon�w. On mia� w domu ca�� centralk� telefoniczn�, kt�r� mu ten w�a�nie urz�d sam zainstalowa�, ale w rejestrach nie ma jego nazwiska. Rozmawiali�my z facetem, kt�ry to wszystko pod��cza�. Po robocie pos�a� kontrolk� do komputera, kt�ry j� po�kn�� bez �ladu. Kluge nie mia� rachunku w �adnym banku w Kalifornii i najwyra�niej go nie potrzebowa�. Znale�li�my ze sto firm, kt�re mu co� sprzeda�y, a potem albo zapisa�y, �e rachunek zap�acono, albo zapomnia�y, �e w og�le co� u nich kupowa�. Niekt�re z nich maj� w archiwach numery czek�w z rachunk�w czy nawet bank�w, kt�re nie istniej�. Znowu odchyli� si� w fotelu, gotuj�c si� a� na my�l o tej ca�ej przewrotno�ci: - Jedyny facet, jakiego znale�li�my, kt�ry w og�le kiedykolwiek o nim s�ysza�, to ten go��, kt�ry dostarcza� mu raz w miesi�cu artyku��w spo�ywczych. W�a�ciciel ma�ego sklepiku na Sepulvedzie. U nich nie ma komputera; wszystko zapisuj� tradycyjnie. Kluge zawsze p�aci� czekiem. Wells Fargo przyjmowa� te czeki nigdy ich nie kwestionuj�c. Ale Wells Fargo nigdy nie s�ysza� o Kluge'm. Przemy�la�em to. Osborne wyra�nie oczekiwa� z mojej strony jakiej� reakcji, wi�c strzeli�em na o�lep. - On to wszystko robi� za pomoc� komputer�w? - Zgadza si�. To zagranie ze sklepem spo�ywczym raczej rozumiem. Ale znacznie cz�ciej Kluge �ama� kod jakiego� komputera i wymazywa� zapis o sobie. Rejon nie otrzymywa� zap�aty ani czekiem, ani inaczej, bo wed�ug posiadanych przez nich danych niczego mu nie sprzedawali. �adna agencja rz�dowa nigdy o nim nie s�ysza�a. Sprawdzili�my wsz�dzie, od poczty po CIA. - Kluge to zapewne nie by�o jego prawdziwe nazwisko? zapyta�em. - Aha. Ale FBI ma jego odciski palc�w. W ko�cu dojdziemy, kto to taki. Ale nic nam to nie da w sprawie odpowiedzi na pytanie, czy to by�o morderstwo. Przyzna�, �e by�y naciski, aby po prostu zamkn�� kryminaln� cz�� sprawy, uzna� przypadek za samob�jstwo i zapomnie� o wszystkim. Ale Osborne nie chcia� uwierzy� w samob�jstwo. Oczywi�cie post�powanie cywilne b�dzie jeszcze trwa� przez jaki� czas, poniewa� chciano ustali� wszystkie oszustwa Kluge'a. - Wszystko teraz w r�kach tej smoczej damy - rzek� Osborne. Hal parskn��. - Marne szanse - powiedzia� i mrukn�� co� o uciekinierach. - Tej dziewczyny? Ona jeszcze tu jest? Kto to taki? - To jaki� superm�zg z politechniki kalifornijskiej. Zadzwonili�my tam m�wi�c o naszych problemach i w�a�nie j� przys�ali. - Z wyrazu twarzy Osborne'a wynika�o jasno, jakie zdanie mia� o jakiejkolwiek pomocy, kt�rej dziewczyna mog�aby udzieli�. W ko�cu uda�o mi si� ich pozby�. Kiedy szli dr�k� do furtki, spojrza�em w stron� domu Kluge'a. Jasna sprawa, srebrne Ferrari Lisy Foo sta�o na podje�dzie. Nie mia�em �adnego powodu, �eby tam i��. Wiedzia�em o tym lepiej ni� ktokolwiek inny. Zabra�em si� wi�c do przygotowywania kolacji. Przyrz�dzi�em zapiekank� z tu�czyka - robi� j� ostrzej ni� inni - wstawi�em do piecyka i wyszed�em do ogr�dka, by narwa� czego� na sa�atk�. Kiedy kraja�em mini-pomidory i my�la�em, czy by nie sch�odzi� butelki bia�ego wina, przysz�o mi do g�owy, �e tego jedzenia starczy�oby na dwoje. Poniewa� nigdy nie robi� niczego po�piesznie, usiad�em i zastanowi�em si� przez chwil�. Ostatecznie zadecydowa�y moje stopy. Po raz pierwszy od tygodnia by�y ciep�e. Poszed�em wi�c do domu Kluge'a. Drzwi frontowe by�y otwarte, bez �adnego parawanu, kt�ry zas�ania�by wn�trze. �mieszne, jak niepokoj�co wygl�da, otwarty na o�cie�, nie zabezpieczony przed intruzami dom mieszkalny. Stan��em na progu i zajrza�em do �rodka, ale zobaczy�em tylko hall. - Panno Foo? - zawo�a�em. Nie by�o odpowiedzi. Ostatnim razem, kiedy tu by�em, znalaz�em trupa. Po�piesznie wszed�em do �rodka. Lisa Foo siedzia�a na obrotowym sto�ku przed konsol� komputera. Odwr�cona by�a bokiem do drzwi, plecy mia�a wyprostowane, a br�zowe nogi skrzy�owane w pozycji lotosu. Palce trzyma�a nad klawiatur�, a na znajduj�cym si� przed nia ekranie tryska�y kaskady s��w. Podnios�a wzrok i pokaza�a z�by w u�miechu. - Kto� mi m�wi�, �e pan nazywa si� Victor Apfel - odezwa�a si�. - Owszem. Mhm, drzwi by�y otwarte... - Jest gor�co - odpar�a rzeczowo ujmuj�c koszulk� w pobli�u szyi i potrz�saj�c, jak kto�, kto si� spoci�. - Czym mog� s�u�y�? - W�a�ciwie niczym. - Wszed�em w ciemno�� i o co� si� potkn��em. By�o to du�e p�askie pud�o z kartonu, takie w jakich dostarcza si� do domu pizz�. - W�a�nie robi�em sobie kolacj� i wygl�da na to, �e starczy na dwie osoby, wi�c pomy�la�em sobie, �e mo�e pani... - zamilk�em nagle, bo zobaczy�em co� jeszcze. Dot�d my�la�em, �e Lisa ma na sobie szorty. Okaza�o si� jednak, �e ubrana jest tylko w koszulk� i majtki od dwucz�ciowego opalacza. Nie sprawia�a wra�enia, �e j� to kr�puje. - ...zjad�aby ze mn� kolacj�? - doko�czy�em. Jej u�miech sta� si� jeszcze szerszy. - Bardzo ch�tnie - powiedzia�a. Bez wysi�ku rozprostowa�a nogi i zeskoczy�a na ziemi�, po czym przesz�a obok mnie pozostawiaj�c za sob� zapach potu i myd�a toaletowego. - Zaraz wracam. Rozejrza�em si� jeszcze raz po pokoju, ale my�li moje ci�gle b��dzi�y wok� niej. Lisa lubi�a pi� Pepsi do pizzy; woko�o wala�y si� dziesi�tki puszek. Na jej kolanie i udzie widnia�a g��boka blizna. Popielniczki by�y puste... a gdy sz�a, d�ugie mi�nie jej �ydek silnie si� �ciska�y. Kluge na pewno pali�, ale Lisa nie; a plecy jej w krzy�u poro�ni�te by�y drobnymi, przypominaj�cymi puszek w�oskami, ledwie widocznymi w zielonej po�wiacie ekranu komputera. Us�ysza�em plusk wody p�yn�cej do umywalki, spojrza�em na ��ty notatnik pokryty tak kaligraficznym pismem, jakiego od lat nie ogl�da�em, poczu�em zapach myd�a i przypomnia�em sobie opalon� na br�zowo sk�r� a tak�e swobodny ch�d. Lisa pojawi�a si� w hallu; mia�a na sobie dopasowane d�insy, sanda�y i now� koszulk�. Na starej widnia� napis reklamuj�cy SPRZ�T BIUROWY BURROUGHSA. Na tej by�a Myszka Miki i zamek kr�lewny �nie�ki, a ca�o�� pachnia�a �wie�o wypran� bawe�n�. Uszy Myszki Miki le�a�y na g�rnych stokach wybuja�ych piersi Lisy. Wyszed�em z domu za ni�. Na tylnej cz�ci koszulki zobaczy�em Dzwoneczka z Piotrusia Pana, otoczonego tumanem czarodziejskiego py�u. - Podoba mi si� ta kuchnia - powiedzia�a. Nikt nie przygl�da si� dok�adnie w�asnej kuchni, dop�ki nie us�yszy czego� podobnego. Moja kuchnia by�a wehiku�em czasu. Bardzo �atwo mo�na j� sobie wyobrazi� jako uciele�nienie reklam�wek, kt�re drukowa� Life w latach pi��dziesi�tych. Oto by�a op�ywowa lod�wka marki Frigidaire; nazwa ta s�u�y�a ongi� jako rzeczownik pospolity, podobnie jak �yletka czy szampan. Blaty kuchenne wy�o�one by�y ��tymi kafelkami, jakie teraz spotyka si� tylko w �azienkach. W kuchni nie by�o ani grama plastyku. Zamiast zmywarki do naczy� mia�em suszark� i podw�jny zlewozmywak. Nie by�o tu nawet elektrycznego otwieracza do puszek, robota kuchennego, prasy do odpadk�w czy kuchni mikrofalowej. Najnowszym nabytkiem w ca�ym pomieszczeniu by� pi�tnastoletni mikser. Mam sprawne r�ce. Lubi� naprawia� r�ne rzeczy. - Ten chleb jest znakomity - stwierdzi�a Lisa. Sam go upiek�em. Patrzy�em, jak sk�rk� wyciera talerz; potem spyta�a, czy mo�na dosta� dok�adk�. Jak mi si� zdaje, wycieranie talerza chlebem nie jest oznak� dobrego wychowania. Nie to, �eby mi to przeszkadza�o: sam to robi�. Poza tym zreszt� jej maniery by�y nieskazitelne. Zmiot�a trzy porcje mojej zapiekanki, a kiedy sko�czy�a, talerza prawie nie trzeba by�o my�. Wyczu�em u niej wilczy apetyt, ledwie utrzymywamy na uwi�zi. Usiad�a wygodniej w fotelu, a ja dola�em jej wina. - P�k�abym. - Poklepa�a si� z zadowoleniem po brzuchu. - Bardzo panu dzi�kuj�, panie Apfel. Wieki ca�e nie jad�am domowego obiadu. - M�wmy sobie po imieniu. - Uwielbiam ameryka�sk� kuchni�. - Nie wiedzia�em, �e co� takiego istnieje. Mam na my�li, w odr�nieniu od kuchni chi�skiej, albo... ty jeste� Amerykank�, prawda? U�miechn�a si� tylko. - Chcia�em powiedzie�... - Wiem, co chcia�e� powiedzie�, Victor. Mam obywatelstwo, ale nie urodzi�am si� tu. Przepraszam ci� na chwil�. Wiem, �e to niegrzecznie zaraz po jedzeniu wstawa� od sto�u, ale przez te klamerki musz� natychmiast oczy�ci� z�by. S�ysza�em j�, uprz�taj�c st�. Pu�ci�em wod� do zlewu i zacz��em zmywa�. Lisa przysz�a po chwili, z�apa�a �cierk� i pomimo moich protest�w wzi�a si� do wycierania talerzy z suszarki. - Sam tu mieszkasz? - spyta�a. - Tak. Od kiedy umarli moi rodzice. - By�e� kiedy� �onaty? Je�li uwa�asz, �e to nie m�j interes, to powiedz. - Nic nie szkodzi. Nie, nigdy nie by�em �onaty. - Ca�kiem dobrze sobie radzisz bez kobiety w domu. - Wieloletnia praktyka. Mog� ci� o co� zapyta�? - Wal. - Sk�d pochodzisz? Z Tajwanu? - Mam talent do j�zyk�w. W kraju m�wi�am �amanym ameryka�skim, ale kiedy tu przyjecha�am, poprawi�am si�. R�wnie� m�wi� paskudnym francuskim, prymitywnym chi�skim w czterech czy pi�ciu odmnianach, rynsztokowym wietnamskim i znam tyle s��w po tajsku, �eby umie� zawo�a�: "Moja chcie� widzie� ameryka�ski konsul szybko mn�stwo za bardzo, ty!" Roze�mia�em si�. Kiedy to m�wi�a, s�ycha� by�o wyra�ny obcy akcent. - Jestem tu od o�miu lat. Kapujesz teraz, sk�d przyjecha�am? - Z Wietnamu? - zaryzykowa�em. - Jasne, z ulic Sajgonu. - Wzi��em ci� za Japonk� - powiedzia�em. - Ale jaja, co? Kiedy� ci o tym opowiem. Powiedz mi, Victor, czy w tamtym pomieszczeniu jest pralka automatyczna? - Tak jest. - Czy zrobi� du�y k�opot, je�li skorzystam? Nie by� to �aden k�opot. Przynios�a siedem par d�ins�w-wycierus�w, niekt�re z odci�tymi nogawkami, oraz ze dwa tuziny koszulek z napisami. R�wnie dobrze mog�aby to by� garderoba ch�opaka, gdyby nie zdobiona falbankami bielizna. Wyszli�my na podw�rze, by posiedzie� w ostatnich promieniach zachodz�cego s�o�ca, po czym Lisa wyrazi�a zainteresowanie moim ogrodem. Jestem z niego dumny. Kiedy dobrze si� czuj�, pracuj� w nim cztery czy pi�� godzin, przez ca�y rok, zwykle z rana. W po�udniowej Kalifornii mo�na sobie na to pozwoli�. Mam nawet ma�� szklarni�, kt�r� sam postawi�em. Ogr�d bardzo jej si� podoba�, cho� nie wygl�da� teraz najciekawiej. Przez wi�kszo�� ubieg�ego tygodnia siedzia�em g��wnie w ��ku albo w wannie. W rezultacie tu i �wdzie pojawi�y si� chwasty. - Mieli�my ogr�d, kiedy by�am ma�a - rzek�a. - A poza tym sp�dzi�am dwa lata na poletku ry�owym. - Tam musia�o by� zupe�nie inaczej ni� tu. - Jak cholera. Znienawidzi�am ry� na wiele lat. Lisa znalaz�a gniazdo mszyc, wi�c przykucn�li�my oboje, by je wyzbiera�. Kuca�a w ten osobliwy spos�b, charakterystyczny dla ch�opc�w azjatyckich, kt�ry pami�ta�em tak dobrze, a nigdy nie nauczy�em si� go na�ladowa�. Mia�a palce d�ugie i w�skie, wkr�tce ich koniuszki zazieleni�y si� od rozgniatanych owad�w. Rozmawiali�my o tym i o owym. Nie bardzo pami�tam, jak do tego dosz�o, ale w ko�cu powiedzia�em jej, �e walczy�em w Korei. Dowiedzia�em si�, �e ma dwadzie�cia pi�� lat. . Okaza�o si�, �e mamy urodziny tego samego dnia, tak �e kilka miesi�cy wcze�niej mia�em dok�adnie dwa razy tyle lat, co ona. Nazwisko Kluge'a pad�o tylko jeden raz; wtedy, kiedy Lisa powiedzia�a, �e bardzo lubi gotowa�. W domu Kluge'a nie mia�a mo�liwo�ci. - Tam w gara�u stoi zamra�arka ca�a wype�niona gotowymi daniami obiadowymi - o�wiadczy�a. - Mia� jeden talerz, jeden widelec, jedn� �y�k� i jedn� szklank�. W kuchni sta� najlepszy na rynku piecyk mikrofalowy. I to jest to, stary. Poza tym w kuchni nie by�o absolutnie nic. - Potrz�sn�a g�ow� i wykona�a egzekucj� na kolejnej mszycy. - Pieprzni�ty manekin, ot co. Kiedy jej rzeczy si� upra�y, by� ju� p�ny wiecz�r i zrobi�o si� prawie ciemno. Zapakowa�a wszystko do mojego kosza wiklinowego i wynie�li�my pranie pod sznur do bielizny. Podczas wieszania wymy�li�em zabawn� gr�: roztrzepywa�em koszulk� i przygl�da�em si� obrazkowi lub napisowi. Czasem domy�la�em si�, co on oznacza, a czasem nie. By�y tam zdj�cia zespo��w rockowych, mapa Los Angeles, fotosy ze Star Treku... wszystkiego po trochu. - Co to jest "Towarzystwo L5"? - To ci, kt�rzy chc� budowa� wielkie farmy w Kosmosie. Pyta�am ich, czy b�d� tam uprawia� ry�, a oni odpowiedzieli, �e ich zdaniem nie jest to najlepsze zbo�e do stanu niewa�ko�ci, wi�c kupi�am od nich koszulk�. - Ile tego masz? - No, b�dzie ze cztery czy pi�c setek. Zazwyczaj nosz� jedn� dwa - trzy razy, a potem odk�adam. Podnios�em nast�pn� koszulk�, z kt�rej wypad� biustonosz. Nie taki, jakie nosi�y dziewczyny za moich m�odych lat. By� bardzo przejrzysty, cho� jednocze�nie wype�nia� swoj� powinno��. - Podoba si�, Jankesie? - odezwa�a si� Lisa z silnym obcym akcentem. - A �eby� zobaczy� moj� siostr�! Spojrza�em na ni�; od razu twarz jej spochmurnia�a. - Przepraszam, Victor - powiedzia�a. - Nie musisz si� rumieni�. - Wzi�a ode mnie biustonosz i powiesi�a go na sznurze. Musia�a b��dnie odczyta� wyraz mojej twarzy. Prawda, by�em zak�opotany, ale tak�e w jaki� osobliwy sposob zadowolony. Ju� dawno nikt nie nazywa� mnie inaczej, jak "pan Apfel" czy "Victor". Nast�pnego dnia poczta przynios�a list od firmy adwokackiej w Chicago. Dotyczy� tamtych siedmiuset tysi�cy dolar�w. Pieni�dze pochodzi�y z pakietu akcji w Delaware, kt�re wypuszczono w roku 1933, by zapewni� mi dostatnie �ycie na staro��. Moich rodzic�w zarejestrowano jako za�o�ycieli. Pewne d�ugoterminowe inwestycje przynios�y owoc w postaci owego nieoczekiwanego strumienia forsy. Suma, kt�r� wp�acono na moje konto, by�a ju� po potr�ceniu podatk�w. Od samego pocz�tku sprawa wygl�da�a bezsensownie. Moi rodzice nigdy nie mieli tyle pieni�dzy. Ja ich nie potrzebowa�em. Odda�bym je, gdybym wiedzia�, od kogo Kluge je ukrad�. Postanowi�em, �e je�li za rok o tej porze nie b�d� siedzia�, przeka�� je na jaki� cel dobroczynny. Ratujmy wieloryby, na przyk�ad, albo mo�e Towarzystwo L5. Ranek sp�dzi�em w ogrodzie. Potem poszed�em do supermarketu i kupi�em troch� �wie�ej mielonej wo�owiny i wieprzowiny. Czu�em si� �wietnie, gdy ci�gn��em moje zakupy do domu w sk�adanym w�zku z drutu. Kiedy mija�em srebrnego Ferrari, u�miechn��em si�. Lisa nie zabra�a jeszcze swojego prania. Zdj��em wszystko ze sznura, posk�ada�em, po czym zastuka�em do drzwi domu Kluge'a. - To ja, Victor. - Wejd�, Jankesie. Znalaz�em j� tam, gdzie pooprzednio, ale tym razem przyzwoicie ubran�. U�miechn�a si� do mnie; gdy zobaczy�a kosz z bielizn�, uderzy�a si� d�oni� w czo�o. Podbieg�a, by wzi�� go ode mnie. - Przepraszam, Victor. Naprawd� sama chcia�am to... - Niewa�ne - powiedzia�em. - Nic si� nie sta�o. A przynajmniej mam okazj�, by zapyta� ci�, czy znowu zjesz ze mn� kolacj�? Co� przebieg�o jej przez twarz, co szybko ukry�a. Mo�e "ameryka�ska kuchnia" nie smakowa�a jej a� tak bardzo, jak zapewnia�a. A mo�e to wina kucharza. - Jasne, Victor, bardzo ch�tnie. Mo�e ja si� tym zajm�. A ty ods�o� te kotary; ciemno tu jak w grobie. Wysz�a szybkim krokiem. Spojrza�em na w��czony ekran. Widnia�o na nim tylko to: "stosunek-p". Pomy�la�em, �e wystuka�a niew�a�ciw� liter�. Gdy odsuwa�em zas�ony, zobaczy�em samoch�d Osborne'a podje�d�aj�cy do kraw�nika. Wesz�a Lisa, w nowej koszulce. Tym razem napis reklamowa� ksi�garni� sf A CHANGE OF HOBBIT, za� pod napisem by� rysunek p�katego stworzonka o stopach poro�ni�tych sier�ci�. Wyjrza�a przez okno i zobaczy�a, jak Osborne dochodzi do domu. - M�j drogi Watsonie - powiedzia�a - oto inspektor Lestrade ze Scotland Yardu. Popro� go do �rodka. Nie by�a to odzywka na miejscu; porucznik wchodz�c obrzuci� mnie podejrzliwym spojrzeniem. Wybuchn��em �miechem. Lisa usiad�a na obrotowym sto�ku, zachowuj�c twarz pokerzysty. Siedzia�a niedbale, jedn� d�o� trzymaj�c w pobli�u klawiatury. - No wi�c, Apfel - zacz�� Osborne - w ko�cu ustalili�my prawdziwe nazwisko Kluge'a. - Patrick William Gavin - odezwa�a si� Lisa. Mine�o wiele czasu, zanim Osborne by� w stanie zamkn�� rozdziawione usta. Od razu otworzy� je znowu. - Sk�d pani o tym wie, do cholery? Leniwie pog�aska�a palcami klawiatur�. - No wi�c, oczywi�cie pozna�am je dzi� rano, gdy wesz�am do pa�skiego biura. W waszym komputerze jest taki male�ki lewy program, kt�ry szepce mi co� do ucha za ka�dym razem, gdy wymienia si� nazwisko Kluge. Ale mnie to by�o niepotrzebne. Wiedzia�am ju� pi�� dni temu. - To dlaczego, do... dlaczego mi pani nie powiedzia�a? - Nie pyta� pan. Przez chwil� oboje w�ciekle na siebie patrzyli. Nie mia�em poj�cia, co zasz�o przed tym wszystkim, ale by�o zupe�nie jasne, �e oboje ani troch� si� nie lubili. Tym razem Lisa by�a g�r� i wyra�nie si� z tego cieszy�a. Nast�pnie spojrza�a na ekran, zdziwi�a si� i szybko nacisn�a klawisz. S�owo, kt�re by�o tam przedtem, znikn�o. Spojrza�a na mnie zagadkowo, po czym ponownie obr�ci�a si� w stron� Osborne'a. - Je�li pan sobie przypomina, sprowadzi� mnie tu pan, bo wasi ludzie nie mogli sobie poradzi�. Ten system mia� udar m�zgu, zanim si� tu znalaz�am; by� praktycznie w katatonii. W znacznym stopniu klapn��, a wy nie potrafili�cie go podnie�� - w tym miejscu si� u�miechn�a. - Uznali�cie, �e mnie nie uda si� zepsu� wi�cej ni� wam. Poprosili�cie mnie wi�c, �ebym spr�bowa�a z�ama� kody Kluge'a nie niszcz�c jednocze�nie ca�ego systemu. No wi�c zrobi�am to. Trzeba by�o tylko przyj��, pod��czy� sie, a ja zwali�abym wam na kolana ca�e tony wydruk�w. Osborne s�ucha� w milczeniu. Mo�e nawet zdawa� sobie spraw�, �e pope�ni� b��d. - I co pani otrzyma�a? Mo�na to zobaczy�? Skin�a g�ow� i nacisn�a kilka klawiszy. Tekst zjawi� si� na jej ekranie, a tak�e na drugim, kt�ry sta� obok porucznika. Wsta�em i zacz��em czyta� to, co by�o u Lisy. By� to kr�tki �yciorys Kluge'a/Gavina. Facet mia� mniej wi�cej tyle lat, co ja, ale kiedy do mnie strzelano w dalekim kraju, on zbiera� pierwsze plony w raczkuj�cej w�wczas technice komputerowej. Siedzia� w niej od samego pocz�tku pracuj�c w wielu czo�owych zak�adach badawczych. Zaskoczy�o mnie, �e potrzeba by�o a� ponad tygodnia, by go zidentyfikowa�. - U�o�y�am to na podstawie wywiadu - powiedzia�a Lisa, gdy my czytali�my. - Przede wszystkim musicie zda� sobie spraw�, �e Gavin nie istnieje w �adnym systemie informacji komterowej. Dzwoni�am wi�c po ludziach w ca�ym kraju - a nawiasem m�wi�c, on sobie tu zrobi� ciekawy uk�ad telefoniczny: przy ka�dym po��czeniu jest generowany nowy numer, a wi�c nie mo�na ustali�, sk�d s� rozmowy - i zacz�am rozpytywa�, kto by� wa�ny w informatyce w latach pi��dziesi�tych i sze��dziesi�tych. Podano mi wiele nazwisk. Wtedy ju� wystarczy�o tylko odszuka�, kogo nie ma w rejestrach. Gavin sfingowa� w�asn� �mier� w roku 1967. Znalaz�am nawet o niej wzmiank� w jednej gazecie. Wszyscy, kt�rzy go znali, a z kt�rymi rozmawia�am, s�yszeli o jego �mierci. Na Florydzie jest jego akt urodzenia i to by�o jedyne �wiadectwo jego istnienia, jakie znalaz�am. By� jedynym facetem, kt�rego znali ludzie z bran�y, a kt�ry nie pozostawi� po sobie �adnego �ladu. Uzna�am to za ostateczny dow�d. Osborne sko�czy� czyta�, po czym podni�s� wzrok. - Dobrze, pani Foo. Czego jeszcze si� pani dowiedzia�a? - Z�ama�am kilka jego kod�w. Mia�am troch� szcz�cia, bo dobra�am si� do jego podstawowego programu rozb�jniczego, kt�ry napisa�, �eby atakowa� programy innych os�b, i uda�o mi si� go skierowa� przeciwko kilku jego w�asnym programom. Wykry�am kilka hase�, z zapisem, sk�d pochodz�. I nauczy�am si� kilku jego sztuczek. Ale to dopiero wierzcho�ek g�ry lodowej. Machn�a r�k� w stron� milcz�cych metalowych m�zg�w stoj�cych w pokoju. - Jednej rzeczy nie umia�am rozgry��: co to mo�e by�. Jest to najprzemy�lniejsza bro� elektroniczna, jak� kiedykolwiek opracowano. Uzbrojona jak pancernik. Musi taka by�; na �wiecie jest wiele zgrabnych program�w, kt�re �api� intruza i wieszaj� si� na nim jak terier na zwierzynie. O ile dobra�yby si� do Kluge'a, by� on w stanie si� przed nimi obroni�. Ale zazwyczaj w�a�ciciele