5961

Szczegóły
Tytuł 5961
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5961 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5961 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5961 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

"Zorze wieczorne" Tadeusz Konwicki Ja nie umiem i nie lubi� pisa� po polsku. Moje ksi��ki,to pobojowiska dramatycznych walk z polszczyzn�. Ale przecie� nie znam �adnego innego j�zyka, , S�owo. Nieraz ju� biada�em nad zag�ad� s��w. W XX wieku mordowano masowo nie tylko ludzi. S�owa tak�e uleg�y bezlitosnej eksterminacji. S�owa torturowano, palono, gazowano, s�owom wy�upiano oczy, �amano ko�ci, poddawano je zbrodniczym eksperymentom medycznym. S�owa by�y wyp�dzane na wygnanie, s�owa wi�ziono albo zmuszano do wsp�pracy � tajnymi policjami. S�owa zrzucano ze ska� lub zniewalano do wyrzeczenia si� to�samo�ci. S�owa zgwa�cone, splugawione, wy-m�d�one, s�owa wytarzane w rynsztokach czy na �mietnikach. Nie tylko ideologie oraz re�ymy by�y totalitarne. Totalitarne okaza�y si� brukowe popo�udniewki, fabryki bestseller�w, wielkie kampanie reklamowe, a tak�e g�o�niki telewizyjne czy radiowe. : Nie lubi� s��w. Je�li kt�rego� musz� u�y�, dokonuj? przedtem drobiazgowych ogl�dzin. Obt�ukuj� najpierw z �ajna i rdzy. Potem nastawiam im ko�ci, wt�aczam tlen do p�uc, podrywam na nogi i czekam, a� nabior� �ycia. Oczywi�cie nie dzieje si� 6 Tadeusz Konwicki to tak d�ugo, jak opisuj� ten proceder. Ca�a akcja trwa b�yskawicznie w pobudzonych bitach mojego m�zgu. Nie lubi� s��w. Ju� nie mam do nich zaufania. Na�y-�em przez lata wiele uprzedze�. Sta�em si� podejrzliwy i wszystkie one st�oczone w zdaniach cudzych i moich wydaj� mi si� brzydkie, rachityczne, niezdolne do uniesienia my�li czy uczucia. Jak stroiciel fortepian�w wybiera�em s�owo i dociosywa�em si� w nim ostatecznej i jednoznacznej tre�ci, umieszcza�em je w wierszu, to znaczy w pustej przestrzeni pe�nej tajemniczo�ci, i ono odzywa�o si� wtedy jak dzwon i jego g�os brzmia� ca�� skal� swego d�wi�ku, budzi� w pustce kolejne echa i zacicha� d�ugo jak �ycie boskiego stworzenia. Ale i poezja zabija s�owa. U�mierca je przez nat�ok s��w. Jest za du�o poezji na �wiecie, a w niej za du�o s��w. Znany krakowski tygodnik �Przekr�j'1 podfcj&Jlb, ji skini czasopismem nast�puj�ce og�oszenie: 'U'<> "$- �Grono mi�o�nik�w erotyzmu � ogl�daczy #- pozna ma��e�stwo lub par� pokazywaczy". '��' Oto teatr sprowadzony do swojej pierwotnej istoty. Akt kopulacyjny pokazywany przez aktor�w � pokazywaczy i katarsis widowni, czyli grona ogl�daczy. Potem mo�na obudowywa� i rozbudowywa� ten rdze� misterium. Mo�na doda� jakie� wa�ne przeszkody, kt�re retarduj� przygotowania do kopulacji? a mo�na te� wszystkim kaza� �piewa�, w ko�cu mo�na nawet dorzuci� girlsy. Wszyscy jeste�my ogl�daczami. Kto� nas wyposa�y� w t� sk�onno��, mo�e ewolucja, mo�e opatrzno��. Codziennie w milionach sal teatralnych, kinowych, koncertowych, kabaretowych, burdelowych ogl�damy pokazywaczy. Mo�e i ja jestem jednym z pokazywaczy? ,.,;;.�., . r,,. ZORZE WIECZORNE Teraz napisz� zdanie: �F. wyszed� na ulic� i wsiad� do samochodu". Gdybym je mia� napisa� w powie�ci albo opowiadaniu, czu�bym si� bardzo nieszcz�liwy. Nawet w tym momencie, �eby umili� sobie napisanie takiego zdania, wybra�em liter� F dla skr�tu imienia albo nazwiska. To F. jest ciekawsze, bardziej intryguj�ce od P., R. czy W. Owo zdanie irytuje mnie przez swoj� oczywisto��, przez najpro�ciej podan� informacj�. Nie lubi�, nie mog�, nic potrafi� pisa� takich zda�, a przecie� z nich sk�ada si� normalna powie�� czy zwyk�a nowela. Bardzo cz�sto takie zdanie jest konieczne dla zrozumia�o�ci historii, wi�c gdybym go musia� u�y�, chcia�bym zaraz t� informacj� czym� ubarwi�, wyposa�y� w niespodziank�, albo rozwidni� jak�� szczelin�, w kt�rej mign�oby co� niepokoj�cego. Nie, ja nic jestem opowiadaczem i nic lubi� s�ucha� czyich� opowiada�. Bardzo cz�sto usi�owa�em wej�� w sk�r� opowiada-cza, przyjrze� si� uwa�nie, jak on uprawia sw�j proceder, od czego zaczyna i na czym ko�czy, jak unika pedanterii w opisie i jak wyszukuje kulminacj� psychiczn�, jak prowadzi narracj� i jak� przygotowuje puent�. Ale szybko si� nudzi�em tymi badaniami. Ja jestem z innego gatunku. Z innej rasy. Nie jestem opowiadaczem. Ja tocz� walk� z bli�nimi. Przy pozorach uprawiania prozy ja zwyk�ych ludzi zaczepiam na ulicy, chwytam ich za po�y p�aszcza, za w�osy, za gard�a z pocz�tkami choroby Basedowa. Czego chc� od nich? Czy wsp�czucia? Czy chc� ich nawr�ci�? Czy mo�e pragn�, �eby dali jaki� znak, �e nie jestem samotny? Mam zaszczyt pochodzi� z tego zak�tka Europy, kt�ry dawniej nazywano Wielkim Ksi�stwem Litewskim. Jest to kraina bardzo dziwna, pe�na tajemnic, gdzie do dzi� b��kaj� si� po 8 'Tadeusz. Konwicki resztkach puszcz i po ostatkach rojst�w widma starych bog�w poga�skich, a tak�e upiory najnowszych zbrodni i masowych mord�w. Tam a� do wsp�czesnych czas�w czci si� drzewa jako �wi�te i niekt�re rzeki nazywa si� �wi�tymi. Ten za�cianek europejski po�o�ony jest w osobliwym miejscu, na uroczysku, gdzie do niedawna jeszcze sta� lodowiec, gdzie kaprys geologiczny zostawi� wiele tajemnic we wn�trzu ziemi, gdzie telluryczne emanacje jeszcze teraz rz�dz� ludzkimi losami, cho� prawic wszystko stratowa� tam realny socjalizm. Ale ja chcia�bym wspomnie� o bardzo dziwnych mieszka�cach tego Ksi�stwa, kt�re �yje ju� tylko w pami�ci niekt�rych ludzi. Chocia� ostatnio coraz cz�ciej r�ni badacze kieruj� swoje teleskopy, detektory i mikroskopy w t� stron�. Wielkie Ksi�stwo Litewskie ma szans� na zmartwychwstanie oraz d�ugi �ywot w wyobra�ni, a tak�e we wdzi�cznej pami�ci ca�ych pokole� sk�opotanej i zm�czonej Europy. Lecz to ju� inna historia, do kt�rej mo�e jeszcze powr�c�, je�li nie powr�c� przede mn� inni odkrywcy zagubionych kultur i zapomnianych skromnych cywilizacji. Ja chcia�bym powiedzie� kilka s��w o dziwakach i orygina�ach tak obficie rodz�cych si� na tej ziemi, z kt�rej dzie� i noc bij� w niebo sztychy niepokoj�cego �wiat�a i strzelaj� gejzery niesamowitego promieniowania. To si� zacz�o ju� dawno. Pami�tam, �e czyta�em kiedy� o jakim� Radziwille, kt�ry w swoich dobrach wielko�ci sporego wojew�dztwa postanowi� wprowadzi� judaizm. Po prostu przestudiowa� wszystkie religie �wiata oraz najbardziej egzotyczne wierzenia i doszed� do wniosku, �e religia moj�eszowa jest bezkonkurencyjna. Wobec tego wygna� ze swego terytorium wszystkich ksi�y, potem zabra� si� do nawracania gwa�tem swoich poddanych na judaizm. Innego Radziwi��a, Karola ..Panie Kochanku1', wielu wsp�czesnych uwa�a�o za p�g��wka. Mnie si� on wydaje genialnym prekursorem surrealizmu. Chc� tu powt�rzy� za dzisiejszym hi- ZORZE WIECZORNE 9 storykiem tak� oto anegdotk� o ksi�ciu �Panie Kochanku", zwanym w ten spos�b od swego ulubionego zwrotu. Ot� ksi��� lubowa� si� w opowiadaniach o swoich rzekomych podr�ach. Pewnego razu opisywa� �eglug� po morzu bodaj�e Kaspijskim. � Zobaczy�a mnie tam pewna syrena � powiada � i zakocha�a si� �miertelnie. � No i co, no i co? � dopytuj� si� dworzanie. � No i nic. Urodzi�o nam si� milion �ledzi. Z tej ziemi wyszed� s�ynny pra�at papieski, ks. Walerian Meysztowicz, kt�ry zaczyna� od kariery kawalerzysty, tu urodzili si� Mackiewiczowic, Cat i J�zef. Cat-Mackiewiez w kt�rej� ze swoich ksi��ek pisze o s�ynnej tamtejszej szlachciance, matce wielu urodziwych c�rek, z kt�rych jedn� wyda�a za ksi�cia Zu-bowa, ostatniego faworyta Katarzyny II, cesarzowej rosyjskiej. Powiada wi�c Mackiewicz, �e owa Wale� tynowiczowa mia�a wie� i dwadzie�cia siedem dusz. Dwadzie�cia siedem dusz to� to groteska � dodaje, lituj�c si� nad ub�stwem rodaczki. Stamt�d pochodzi� tak�e wspania�y reporta�ysta Melchior Wa�kowicz, kt�ry szokowa� swoich biesiadnik�w gigantycznymi jajami, rzekomo strusimi, kt�re sam przyrz�dza� ukradkiem. A przecie� trzeba pami�ta�, �e spod Trok ko�o Wilna wywodzi� si� ojciec Stanis�awa Ignacego Witkiewicza, kt�rego �wiat zna jako Witkacego. Nie od rzeczy b�dzie przypomnie�, �e i Gombrowicz powo�ywa� si� na sw�j �mudzki rodow�d. A Mi�osz? Wn�trze jego czaszki wype�nione jest odcedzon� europejsko�ci�, rozpatrywan� z czci� na uniwersytetach wszystkich kontynent�w. Ale przecie� w tym cz�owieku buszuj� wszystkie diab�y litewskie i wszystkie demony znad Dniepru i Niemna. Trzeba r�wnie� pami�ta� o pysznej postaci Marsza�ka Pi�-sudskiego. S�yszeli�my o nim co nieco jako o strategu, polityku czy pisarzu. Ale czy przyjrzeli�cie si� bli�ej temu ostatniemu z orygina��w i dziwak�w litewsko-polskich czy polsko-litcwskich. B�d� zawsze pami�ta� scenk� opisan� przez kt�rego� z jego adiutant�w. Pi�sudski siedzi samotnie w swoim �rabinecie i roz- 10 Tadeusz Konwicki mawia nie wiadomo z kim. Mo�e z duchami postaci historycznych, mo�e ze swoimi nie�yj�cymi rodzicami, a mo�e po prostu, najzwyczajniej, z Panem Bogiem. Gada tak w pustk� swoim bardzo wile�skim akcentem i wali pi�ci� w biurko. Mnie si� bardzo podoba, �e Marsza�ek do swego otoczenia w momentach irytacji zwraca� si�: �wy, Polacy". A kiedy ju� by� bardzo roze�lony, mawia�: �wy priwi�lincy". Dzi� ju� nie ma orygina��w. Dzi� s� tylko wariaci. Od W�adys�awa Kopali�skicgo, pisarza i leksykografa (nie wiem, czy to najw�a�ciwsze s�owo, ale bardzo mi si� podoba), wi�c od W�adka us�ysza�em nast�puj�c� anegdotk�: starego grenadiera napoleo�skiego po latach rodzina, a wi�c dzieci i wnuki m�cz�, �eby powiedzia�, jak by�o pod Moskw� w 1812 roku. Na to s ta r uszek-grenadier: � nic nie pami�tam, nic nie pami�tam. Pami�tam tylko, �e by�o bardzo gor�co. I ja siebie widz� w podobnej sytuacji jak napoleo�ski grenadier. W�a�ciwie ju� niczego nie pami�tam. Czasem kto� mi przypomni moje przed laty zachowanie albo m�j post�pek i ja s�ucham tego niczym o obcym cz�owieku. Go ciekawsze, nie pami�tam nic tylko swoich grzesznych post�pk�w, ale te� i dobrych, kt�rymi mo�na by by�o czasem si� chlubi�. Kiedy zacz��em pisa�? W domu uczono mnie pocz�tk�w, do szko�y poszed�em od razu do trzeciej klasy. Wri�c w domu, w ogrodzie albo na ��ce musia�em pewnie pisa� to, co pisz� wszystkie dzieci, a wi�c �Ala ma kota*', �to jest kot Ali", cho� w dzieci�stwie nie spotka�em nigdy �adnej Ali. Wydaje mi si�, �e pierwszym moim tekstem z pewnymi pretensjami literackimi by�o wypracowanie, kt�re napisa�em na egzaminie wst�pnym w Gimnazjum im. Kr�la Zygmunta Augusta w Wilnie. Par� razy ju� wspomina�em o tym s�ynnym nie tylko w Wilnie gimnazjum i liceum. Ale mam ochot� co� o nim powiedzie� i teraz. Mie�ci�o si� ono przy ulicy zwanej Ma�a ZORZE WIECZORNE 11 Pohulanka, na kraw�dzi stromego zbocza poros�ego zdzicza�ymi ogrodami, w kt�rych zapewne skrywa�a si� nie znana mi szko�a �ydowska, bo na pauzach uczniacy rzucali w ten g�szcz kamieniami, a i stamt�d czasem nadlecia� kawa�ek ceg�y albo niedu�y brukowiec. Nasze gimnazjum musia�o mie� jakie� metafizyczne w�a�ciwo�ci cho�by z tego wzgl�du, �e gdzie bym si� nie ruszy�, czy to do Ameryki, czy do Azji, czy nawet do Australii, wsz�dzie spotykam elew�w tej szko�y. Kiedy przegl�dam nekrologi w warszawskich gazetach, okazuje si�, �e co trzeci nieboszczyk chodzi� do naszej budy na Pohulance. Ot� zdaj�c egzamin do tej do�� elitarnej szko�y i nie widz�c �adnych szans na zdanie, tak si� spi��em przy pisaniu wypracowania, tyle zmobilizowa�em w sobie s�abych mocy, tak uderzy�em w sentymentalizm, �e musia�o to skruszy� kamienne serce belfr�w. Pami�tam, o dziwo, nawet temat wypracowania: �Co mo�e opowiedzi� �awka szkolna?" Jak si� zdaje, moja �awka opowiedzia�a o mnie, biedaku z Kolonii Wile�skiej, i zrobi�a to tak przejmuj�co, �e srogi profesor Burczyk, kt�ry si� potem okaza� tyranem i okrutnikiem w dziedzinie �aciny, �e profesor Burczyk, a dr�a�a przed nim ca�a szko�a, �e profesor Burczyk odnalaz� mnie w ogromnej zgrai zdaj�cych pysza�k�w wile�skich, zaprowadzi� do ustronnego k�ta i j�� wypytywa� o szko�� powszechn�, o warunki domowe, rodzinne, o moje zainteresowania. Ja pewnie pojecha�em utart� i pewn� drog� swego sieroctwa. Chyba nawet troch� rozrzewni�em srogiego belfra i w ten spos�b sta�em si� uczniem owego gimnazjum, w co przedtem nikt nie chcia� uwierzy�. I to by� m�j pierwszy sukces literacki. Kto� mi niedawno przypomnia�, �e mia�em te� pewne osi�gni�cia w trzeciej klasie gimnazjalnej, kiedy w 1940 roku zaj�li Wilno Rosjanie. Tu trzeba doda�, �e w odr�nieniu od innych miast europejskich, kt�rym czas lecia� monotonnie pod okupacj� niemieck�, my w Wilnie wojn� przebyli�my do�� �ywo, bez chwili nudy. W 1939 roku, po przegranej wojnie z Niemcami, zaj�li nas Litwini, jeszcze wtedy niepodlegli. Ale przedtem przez 12 �Cottwitki kilka tygodni byli�my pod okupacj� Armii Czerwonej. W 1940 roku Stalin przy��czy� Litw� do Zwi�zku Radzieckiego i my na chwile stali�my si� obywatelami radzieckimi. Ledwo zd��yli�my si� oswoi� z t� sytuacj�, ju� w 1941 roku wybuch�a wojna niemiecko-radziecka i Wilno zaj�li Niemcy, kt�rzy r�wnie� nie zagrzali tu miejsca, bo wczesnym latem tysi�c dziewi��set czterdziestego czwartego ju� musieli ucieka�, oddaj�c Wilno wracaj�cej Armii Czerwonej. Ale zamiast si� chwali�, wspomn� o moich studiach w trzeciej klasie gimnazjum w roku 40/41. Ot� przypomnia� mi m�j kolega szkolny, znany scenograf filmowy Andrzej Borecki, �e w tym czasie dozna�em jakiej� iluminacji literackiej, bo prawie ka�de moje wypracowanie czyta� ca�ej klasie �wczesny polonista, pan Wo�oszyn. Przyszed� on do naszej klasy w czasach radzieckich i wszyscy po k�tach szeptali, �e to przedwojenny komunista. My byli�my usposobieni antyradziecko, a mo�e nawet wr�cz reakcyjnie, wi�c dokuczali�my poloni�cie do�� cz�sto, a mo�e nie tyle jemu, co w�adzy radzieckiej. Bo on budzi� nasz� skrywan� sympatie. Przychodzi� do szko�y w ciemnym garniturze i w bia�ej koszuli, co wzbudza�o w nas jaki� l�kliwy i pos�pny nastr�j. Przy czarnych w�osach mia� woskowo��t� twarz, a do tego bardzo cz�sto kaszla� i spluwa� do �nie�nobia�ej chusteczki. By� chory na gru�lic�. Wi�c ten nasz profesor co� sobie upatrzy� w moich wypraco-waniach i j�� je czyta� z aprobat� zrazu troch� zawistnym kolegom, a p�niej wdzi�cznym s�uchaczom. Nic nie pami�tam, nic nie pami�tam, ale pami�tam, �e uprawia�em wtedy z upodobaniem form� pastiszu, a mo�e stylizowa�em te felietony na dawne formy literackie, a najpewniej chyba uprawia�em zwyk�� publicystyk�, sprowadzaj�c zadan� tez� do absurdu. Jednym s�owem robi�em to, co dzi� robi� renomowani felietoni�ci krajowi i zagraniczni. Tu sobie, nie wiem czemu, przypomnia�em naszego prefekta z wcze�niejszych lat. ksi�dza zwanego przez nas pieszczotli- ZORZE WIECZORNE 13 wie �Picti�"'. Ot� ksi�dz �Pietia", t�gi, w drucianych okularach na ogromnym nosie, ze szczecin� szpakowatych w�os�w czesanych na je�a, ot� �Pietia"1 pos�ugiwa� si� tak� polszczyzn�, �e ja przy nim mog�em uchodzi� za Mazura albo nawet Krakowiaka. Mieli�my obowi�zek uczestniczy� w niedzielnych mszach w kaplicy gimnazjalnej. Ja doje�d�a�em poci�giem do szko�y, wobec tego w niedziel� cz�sto zawodzi�em spodziewania ksi�dza �Pieti". I nierzadko w poniedzia�ek czcigodny prefekt otwiera� sw�j czarny tajemniczy notesik, patrzy� na mnie znad drucianych okular�w i powiada� dobitnym, rozlewnym g�osem: � Wot tobie pa�eczka. I stawia� mi pa�� w swoim kajeciku. Pokaza�em na chwil�, jak na starym zdj�ciu, posta� zacnego prefekta. Ale chcia�em rzec na ko�cu, �e te moje pierwsze sukcesy literackie by�y te� ostatnimi na wicie, wiele lat, kt�re majaczy�y niejasno przede mn�. Jest druga po�owa lutego. �yj� dosy� d�ugo, ale takiej zimy nic pami�tam. W po�udnie termometry pokazuj� plus czterna�cie, pi�tna�cie, szesna�cie stopni Celsjusza. Ani �niegu, ani deszczu. U nas na Wile�szczy�nie o tej porze trzyma�y najsro�sze mrozy, do trzydziestu stopni zimna. W taki czas byli�my zwalniani ze szko�y. Szale�stwo nart. Biegi, zjazdy, skoki. A pod wiecz�r wszystko na nas zamarza�o. Wracali�my do domu w blaszanym przyodziewku. Kiedy� opisywa�em jeden z wariant�w ko�ca �wiata. Z powodu braku wody. �mier� planety w wyniku odwodnienia. Ale takich wariant�w mo�e by� wiele. Dziury ozonowe, efekt cieplarniany, nic do zatrzymania przypadkowy wybuch atomowy, nasza biologiczna degeneracja. A opr�cz tego tysi�c innych mo�liwo�ci, kt�rych jcsz-cze nie znamy. Podobno ka�dy cz�owiek przychodz�c na �wiat ma ju� za- 14 Tadeusz Konwicki kodowany rodzaj �mierci jemu przeznaczony. Czy nasza Ziemia nosi w sobie i na sobie wyznaczony przez Opatrzno�� nieodwo�alny wyrok? Za oknem szaleje wiatr wiosenny, a mo�e jeszcze jesienny. Lec� z dziwnym po�piechem z zachodu na wsch�d nawet niebrzydkie chmury, kt�re dopiero co, mo�e jeszcze nad Atlantykiem, by�y przystojnymi ob�okami. Ptaki pokrzykuj� niespokojnie w czubach drzew wype�nionych k��bami jasno��tej jemio�y. Pewne krzaczki da�y si� ju� nabra� zwariowanej pogodzie i obsypa�y si� nie�mia�ymi listkami. Te ostro�niejsze czekaj�, udaj�c jeszcze zimow� �mier�. Wszyscy �le �pi� i ja �le �pi�. W jaki spos�b wyemancypowali�my si� na tej naszej planecie i zrobili�my skromn� karier�? I co my mamy z tej kariery? * Na widok bia�ej, czystej kartki papieru i pi�ra uderza mi gor�co do g�owy, wilgotniej� skronie, ciarki lec� po plecach. Prze�y�em wojn� i widzia�em wiele rzeczy, kt�re mog�y przestraszy� cz�owieka. Ale czystej kartki i pi�ra boj� si� najbardziej. Czytam z czci� zwierzenia r�nych literat�w o tym, jak ci�ko przychodzi im pisanie. �e haruj� od rana do nocy, �e poprawiaj� dziesi�tki razy, �e przepisuj� po stokro�. Ja im zazdroszcz�, ja bym przepisywa� tysi�c razy, �eby mi wysz�a �Czarodziejska g�ra" albo przynajmniej �Winnetou, czerwonosk�ry d�entelmen". L�kam si� papieru i pi�ra, tak jak saper boi si� le��cej przed nim miny. Kiedy wreszcie musz� zabra� si� do pisania, bo wypada co� robi�, odczuwam trem� ju� kilka dni przedtem. Budz� si� po nocach z krzykiem, wszystkie przedmioty wypadaj� mi z r�k za dnia, zamiast czapki usi�uj� w�o�y� na g�ow� sweter, w uszach graj� jakie� �wierszczyki od podwy�szonego ci�- ZORZE WIECZORNE 15 nienia i zaczynam m�wi� be�kotliwie i nikt nie rozumie, o co mi chodzi. My�l�, �e z takim samopoczuciem s�dziwy stary kawaler wchodzi do sypialni m�odziutkiej �ony w noc po�lubn�. Ja trz�s� si� ze strachu, �e co� si� stanic, co si� ju� nie odstanie. Ze uruchamiani co�, czego nie da si� odwo�a�. �e wchodz� na ring, gdzie bardzo rzadko odnosz� zwyci�stwa, gdzie najpewniej czeka mnie nokaut. Jeszcze o s�owach. O s�owach, z kt�rych sk�ada si� polszczyzna, m�j ma�y, prywatny czy�ciec. Jak ju� wspomnia�em, s� s�owa �adne i brzydkie, pojemne i ciasne, d�wi�czne i g�uche, pachn�ce i lekko cuchn�ce, podnios�e i skromne, weso�e i pos�pne, g�upkowate i majestatyczne. S� s�owa p�askie jak deska, przenosz�ce tylko informacj� pozbawion� wszelkiego zabarwienia czy to intelektualnego, czy to emocjonalnego. I s� s�owa �askocz�ce nasz� wyobra�ni�, pobudzaj�ce ekrany pami�ci, uruchamiaj�ce pod�wiadomo��. S� te� s�owa-klucze, kt�re otwieraj� w ciemno�ci b�yski jakich� scenek, drobnych wydarze�, przelotnych incydent�w. Ale do tych s��w trzeba si� najpierw dosta�. Nale�y je obt�uc z rdzy, b�ota, �ajna. Musi si� je wyprostowa�, nasyci� powietrzem. I zaczeka�, a� nabior� koloru. A p�niej mo�na jeszcze osi�gn�� wiele nowych znacze� pomocniczych, nieoczekiwanych d�wi�k�w i raptownych kiks�w emocjonalnych przez szczeg�lne uszeregowanie tych s��w. Sk�adni� wszyscy maj� w uchu. Sta�a si� ona automatyczna przez wielokrotno�� powtarzania. Poeci �Skamandra" bawili si� na wieczorach poetyckich swoich rywali zgadywaniem rym�w w czytanych wierszach. My te� odgadujemy dalszy ci�g zdania po pocz�tku, po budowie tego pocz�tku, po jego zapowiedzianym rytmie d�wi�kowym, a cz�sto nawet my�lowym. 16 Tadeusz Konuicki M�j przyjaciel Gustaw Holoubek, najwi�kszy nasz aktor, powiada, �e ucz�c si� na pami�� roli, przynajmniej czwartej cz�ci tekstu nic musi si� uczy�. Bo s� to prefabrykaty, gotowe segmenty my�lowo-s�owne, obszerne stereotypy powtarzaj�ce si� w ka�dym tek�cie pisanym czy m�wionym. Ja te� w swoich pierwocinach podporz�dkowywa�em si� og�lnemu przyzwyczajeniu. Chcia�em by� taki jak wszyscy. Dopiero z czasem, kiedy zacz��em si� buntowa� przeciwko wszystkiemu i wszystkim, powoli odnajdywa�em sw�j w�asny g�os. Ja teraz mam w�asn� sk�adni�, w�asne rygory szyku s��w, kt�rymi maj� prawo pos�ugiwa� si� wszyscy. Ale moja sk�adnia, moja budowa zda�, oparta jest na muzyce, kt�r� zapami�ta�em z dzieci�stwa, muzyce kakoibnicznej, pe�nej d�wi�k�w azjatyckich, mongolskich, s�owia�skich utrzymuj�cych si� z trudem w europejskiej dyscyplinie. Dlatego moje s�owa opatrzone s� niewidocznymi bemolami i krzy�ykami, wisz� nad nimi, jak w nutach, niewidoczne kropki, co zmieniaj� troch� warto�� s�owa i albo je obni�aj�, albo nieoczekiwanie podwy�szaj�. Stosuj� r�wnie� s�o-wa-pobudki, to znaczy takie s�owa, kt�re raptownie budz� czytelnika usypianego rytmem prozy. Kulawy rytm mojej prozy by� zawsze moim wielkim zmartwieniem. K�opotem, kt�rego jednak nie chcia�em si� nigdy pozby�. To znaczy czasem go gubi�em na chwil�, kiedy poci�gn�a mnie jaka� fraza zapami�tana z klasyki albo kiedy zimitowa�cm tak zwan� pi�kn� polszczyzn�, bo w ka�dym z nas drzemie przecie� niewy�yty imitator. Ale rych�o musia�em wraca� do swojego rytmu, na sw�j szlak, co przypomina ci�ki tor przeszk�d. Lecz pewnego dnia dozna�em ulgi. Us�ysza�em bowiem z p�yty patefonowej g�os Marsza�ka Pi�sudskiego. mego rodaka. Jego zdania przypomina�y nicforcmne, ci�kie g�azy wleczone z ogromnym trudem przez bezdro�a. Jego zdania to by�y nieko�cz�ce si� pochody rzeczownik�w i przymiotnik�w marz�cych o czasowniku, kt�ry wreszcie zjawia� si� na ko�cu. A wszystko ZORZE WIECZORNE 17 to wypowiedziane by�o w jakim� przeci�g�ym recytatywie jak we frazie ta�c�w po�owieckich. Tak m�wili moi dziadkowie, m�j ojciec, moja matka, wszyscy ci orygina�owie dawnego Wielkiego Ksi�stwa Litewskiego, o kt�rych ju� pisa�em, a kt�rzy patronuj� mnie z wysoko�ci nieba. * Jestem proletariuszem. W mojej prozie tak�e jestem proletariuszem. I dlatego przypuszczam, �e marnie musz� wypada� w przek�adach francuskich, w j�zyku salon�w, dyplomacji i wy�szych sfer. Poniewa� mam uraz na punkcie pretensjonalno�ci, poniewa� l�kam si� wszystkiego, co nienaturalne, poniewa� obawiam si� popadni�cia w pozy, dlatego piel�gnuj� w sobie ow� nie rzucaj�c� si� w oczy, nienachaln�, nienatr�tn� prolctariacko��, kt�r� po trosze sobie wymy�li�em jako spos�b na �ycie. Spos�b na �ycie intelektualne i artystyczne. Dlatego staram si� pisa� nic �posiada", tylko �ma1', nic �uda� si�'', tylko �poszed�", nie �spo�y�", tylko �zjad�". Ale co to dzisiejszego nerwowego czytelnika obchodzi? Cierpliwo�ci. Xied�ugo jako premi� dam wytrwa�ym spory kawa� prozy pe�nej erotycznych eksces�w, nieprzyzwoitych zwierze� i totalnej spro�no�ci. Kiedy spojrz� czasem ukradkiem wstecz, zawstydza mnie naiwny pacyfizm moich pierwocin literackich. Sk�d si� wzi�y wtedy we mnie ta ckliwo��, ten sentymentalizm, to cierpi�tnicze post�kiwanie? My�la�em o tym bardzo d�ugo. Refleks owego nastroju, przypominaj�cego powie�ci niemieckie z lat dwudziestych, mo�na dostrzec nawet w ostatnich moich ksi��kach. Sk�d si� wzi�a ta piaczliwo�� u normalnego, zdrowego m�czyzny, kt�ry zaczyna� pisa�, kiedy powstawa�y �Medaliony" Na�kowskiej, obozowa proza Borowskiego czy �Buty" JJ. Szczepa�skiego? ,, ,., /r � Zorze wieczorne 18 i Tadeusz Konwicki Wiemy dobrze, jakie prawa rz�dz� w pokojowym �wiecie. Wystarczy zajrze� do kodeksu karnego albo wej�� na chwil� do ko�cio�a i pos�ucha� kazania. Znamy z grubsza prawa wojenne, a w�a�ciwie ograniczenie praw podczas wojny. Ale i na froncie dzia�a �andarmeria wojskowa, prokuratorzy, s�dy wojenne. Troch� inaczej bywa w partyzantce. My�l� tu o partyzantce zorganizowanej, zhierarchizowanej, powi�zanej wieloma ni�mi z organizacj� podziemn�, wyposa�on� w szcz�tkowe organa prawne. Tam ju� wicie paragraf�w' wszelkich mo�liwych kodeks�w ulega zawieszeniu. Ale m�j najdramatyczniejszy epizod partyzancki to jesie�, zima i wiosna 44/45. To by�a, jak wiadomo, partyzantka antyradziecka na Wile�szczy�nie, ruch podziemny t�piony ogniem i mieczem przez dywizje NKWD i przez wszystkie najtajniejsze radzieckie s�u�by specjalne. Wtedy ju� nie by�o czasu na msze polowe, na defilady, na odznaczenia i flirty z ��czniczkami. �yli�my w coraz dzikszych okoliczno�ciach i sami dziczeli�my po trochu. I nagle kt�rej� nocy u�wiadomi�em sobie, �e by�em wtedy bogiem. Mo�e nie ca�kowitym bogiem i nie w pe�ni boskiego majestatu, jednak�e posiada�em wiele prerogatyw boskich. Mog�em zdj�� ostatnie buty ch�opu albo odebra� chorym dzieciom krow�, mog�em spali� �wi�tyni� lub wymierzy� staremu cz�owiekowi kar� czterdziestu �szampo�on�w", czyli wycior�w, jako ch�ost�, a mog�em te� ka�dego, kto mi si� nawin�� pod r�k�, skaza� na �mier�, czyli po prostu zamordowa�. Tak jest, z moim patrolem, z moim ma�ym oddzia�kiem partyzant�w r�nego wieku, r�nej religii i r�nego pochodzenia, z kilkunastoma uzbrojonymi po z�by m�czyznami, jak duch przemierza�em podwile�skie puszcze, za�cianki, wielkie wsie i ma�e miasteczka. Ja by�em wyroczni� moraln� i prawodawcz�. Praktykiem mojej w�asnej etyki i prokuratorem mego w�asnego prawodawstwa. By�em bogiem nocy, jak powiadaj� w sentymentalnych romansach. u\ � �-,./rV� *^,'^V-< ZORZE WIECZORNE 19 Teraz boj� si� przej�� przez ulic� w nieprzepisowym miejscu. Teraz z biciem serca, uni�enie si� k�aniaj�c, przest�puj� pr�g urz�du podatkowego, teraz dr�� na widok byle jakiego munduru. Wtedy decydowa�em, prawie bez chwili namys�u, o przysz�ym �yciu spotkanego cz�owieka albo o jego natychmiastowej �mierci. Nade mn� by�y tylko oboj�tne, takie same od milion�w lat, milcz�ce gwiazdy. A ja wtedy mia�em osiemna�cie lat. Dzisiaj �wiat oswoi� mnie z tajemniczym sacrum cz�owieczej �mierci. Dzisiaj, pij�c herbat�, patrz� na ekran telewizora, gdzie pi�trz� si� sterty posiekanych kulami cia� kobiecych albo rozerwanych na sztuki dzieci. Bezwstydny, wstr�tny terroryzm dzisiejszego �wiata zatar� w mojej pami�ci te dziwne i straszne noce pierwszej powojennej zimy w dalekim litewskim mateczniku Europy. Dzi� ju� o nadrannej godzinie duch�w nie nachodz� mnie widma i upiory ludzi, kt�rych zabijali�my wtedy, jak zabija si� baranka na ofiar�. Patrz� ze zdziwieniem na siebie z tych pierwszych lat powojennych, kiedy stoj� we w�osiennicy pacyfizmu z naiwnym g�sim pi�rem w r�ce, stoj� przed bia�� kart� papieru jak przed barokowym katedralnym konfesjona�em. Uwa�ny polonista spostrzeg�, �e w anegdocie o grenadierze czy raczej gwardzi�cie napoleo�skim u�y�em sformu�owania: �nic nic pami�tam". Ot� ka�de polskie dziecko wic, �e poprawn� form� tego wyra�enia by�oby zdanie: �niczego nic pami�tam". Oczywi�cie i ja bym zastosowa� poprawn� wersj�, gdy� jestem pokornym s�ug� polonistyki. Ale przecie� okrzyk: �nic nie pami�tam" w swojej potoczno�ci, w swoim kolokwiali�mie jest i smaczniejszy, i naturalnicjszy. i bogatszy emocjonalnie. Wariant po- 20 H Vi / adeusz Konwicki prawny narzuca si� niefortunnie swoj� grzeczno�ci�, jak�� skaz� ksi��kow�, jest po prostu prawid�owy, ale niewyrazisty. Dlatego ja. tak grzeszny wobec polszczyzny, musz� g��biej brn�� w b��dy, gdy� takie jest moje przeznaczenie. Oczywi�cie, pope�niani te b��dy jak mog� najrzadziej, lecz jednak pope�niam, w imi� dynamiki s�owa i my�li. M�g�bym r�wnie� unika� natr�tnego zaimka -Ja", korzystaj�c z wygody ko�c�wek flcksyjnych czasownik�w, co odr�nia nasz niezbyt pi�kny j�zyk, na przyk�ad, od angielskiego. M�g�bym, ale nic che�, cho� wielu puryst�w zarzuci mi sk�onno�� do rusycyzm�w. To moje �ja" jest konieczne i wcale nic wyra�a niego egocentryzmu. Moje �ja" jest silnym akcentem, krzykiem, wybuchem emocji. Moje ,ja" jest skrzypem furtki w domu rodzinnym, st�kni�ciem wody w rzece, kiedy dziewczyny k�pi� si� latem o zmroku, jest moim w�asnym j�kiem, gdy budz� si� nad ranem zlany potem. 1 Nie trzeba pope�nia� b��d�w, ale te� nic nale�y ich unika�. Chcia�em strasznie co� powiedzie�, co� wyrazi�, co� zakomunikowa� dobitnie ca�emu �wiatu, kt�rego jeszcze nic zna�em. Wydawa�o rni si�, �e za mn� jest pustka i przede mn� b�dzie pustka, je�li nie wykrzycz� cieho tego wszystkiego, co zobaczy�em w bezludnych puszczach, co prze�y�em w zamar�ych, spalonych-wioskach bia�oruskich, co prze�y�em podczas d�ugich nocy partyzanckich, kt�re by�y dla nas najd�u�szymi dniami. Tego lata i tej jesieni 1945 b��ka�em si� po Polsce, a p�niej ju� tylko po starym Krakowie. Szuka�em dla siebie miejsca, ale nie k�ta w izbie czy zaj�cia. Szuka�em spokojnego miejsca w swoim rozpuchni�tym, obola�ym, mocno skaleczonym sumieniu. A ta kontuzja sumienia by�a tym dotkliwsz�, �e w owym czasie sumienie mia�em m�ode, nic stwardnia�e, nie ledwo �ywe. >' ZORZE WIECZORNE 21 Oczywi�cie w takiej opresji ukojenia szuka si� w metafizyce, w romansikach albo � wstyd powiedzie� � w literaturze. Ja wtedy, ja �wczesny, z ogromn� stert� rdzawych w�os�w na g�owic, w�os�w, co by�y pan i�tk� po nic zapami�tanym ojcu, wi�c ja, chudy, prze�roczysty, z pocz�tkami gru�licy, przelecia�em si� histerycznie po metafizyce, po nie�mia�ych flirtach i stan��em przy literaturze, kt�r� by�o ukradkowe pisanie wierszy. Ale m�j niecierpliwy charakter, m�j sta�y wewn�trzny niepok�j, moja nieposkromiona ruchliwo�� przyczyni�y si� do tego, �e ten tak powszechny okres duchowego pokwitania. te ciche rekolekcje wewn�trzne wyra�aj�ce si� w uk�adaniu wierszy rymowanych i nie rymowanych, �e ten wstydliwy czas zapa�ci nie trwa� d�ugo. Zd��y�em jednak sp�odzi� dziesi�� albo najwy�ej pi�tna�cie wierszy. Kilka wys�a�em do redakcji pewnego tygodnika i nigdy nie otrzyma�em odpowiedzi. My�l� czasem, �e gdybym otrzyma� lub gdyby lekkomy�lnie wydrukowano te wierszyki nie r�ni�ce si� szczeg�lnie od innych wierszy innych pocz�tkuj�cych poet�w, wi�c gdyby opublikowano te moje pierwociny, mo�e inaczej potoczy�oby si� moje �ycic i zupe�nie r�ny by�by m�j los. Ale nic wiem ju� teraz, czy sta�o si� dobrze czy �le. P�niej pr�bowa�em wszystkiego. Pisywa�em nie�mia�o reporta�e, notki o ksi��kach albo filmach, cichcem sma�y�em jakie� �lamazarne opowiadanka. Nic, ja nie wybuch�em jasnym p�omieniem talentu, nie zbulwersowa�em m�odych i starych skryb�w swoj� inno�ci�, swoj� agresj� i swoj� m�odzie�cz� pych�. Nie, ja czo�ga�em si� bez przekonania po obrze�ach tych wielkich p�l albo step�w literackich. Pisa�em o tym, o czym ju� dawno inni napisali, i pisa�em, a raczej stara�em si� tak pisa�, jak inni pisali. Co za straszna, brudna noc za mn�, a w�a�ciwie paskudny, szary, beznadziejny �wit u progu mojej kariery. Mojej kariery? Czy mojej sm�tnej golgoty? , /sn 22 Tadeusz Konwicki Kto� mi kiedy� opowiada� pewne zdarzenie z czas�w stalinowskich. Ot� jecha� on poci�giem w przedziale razem z jak�� rodzin�. Najwa�niejsz� osob� by� sze�cioletni rezolutny ch�opczyk, obserwowany z mi�o�ci� przez matk� i ojca. M�j znajomy, bior�c udzia� w og�lnej zabawie, zapyta� w pewnym momencie energicznego ch�opczyka: � A kim chcesz by�, kiedy doro�niesz? � Ja b�d� krytykiem � odpar� ch�opczyk z ca�� pewno�ci� siebie. Ale to ju� by� przejaw innych czas�w, epoki demokratycznego centralizmu i w�adztwa in�ynier�w dusz ludzkich. Za moich m�odych lat, jak za czas�w Mickiewicza, po Wile�szczy�nie b��ka�o si� wielu gimnazjalist�w z artystycznymi czuprynami i z romantyczn� mg�� w oku, otoczonych ostro�nym szacunkiem, jakim w Rosji darzy si� .Jurodiwych", czyli nawiedzonych. Mo�e w gr� tu wchodzi�a i �wczesna moda, kt�ra preferowa�a �r�d m�odzie�owych fanaberii tak zwane sk�onno�ci artystyczne. Mnie si� te� wydawa�o, �e b�d� uprawia� jaki� wolny zaw�d, nie skr�powany regu�ami mieszcza�skiego bytowania. Nieraz si� zastanawia�em, co by by�o ze mn�, gdyby inaczej potoczy�y si� moje losy. Na przyk�ad, gdyby pod koniec czterdziestego czwartego aresztowa�o mnie NKWD, tak jak mego przyjaciela �wczesnego, Staszka D., gdybym trafi� do �agru albo zosta� traktorzyst� w jakim� radzieckim ko�chozie, albo gdybym uciek� z Polski w 1946 i wi�kszo�� �ycia sp�dzi� na Zachodzie. My�l� jednak, �e w ko�cu trafi�bym do fachu artystycznego. Mo�e zosta�bym filmowcem albo grafikiem czy nawet mo�e kompozytorem nowoczesnej muzyki, bo za grosz nie mam s�uchu. Bo te kody genetyczne, kt�re kto� we mnie umie�ci�, albo kody, z kt�rych ja si� rozwin��em do postury �redniego wzrostu i �redniej wagi m�czyzny, te w�a�nie kody uwarunkowa�y moje predyspozycje fizyczne oraz duchowe. Ja po prostu nic bardzo ZORZE WIECZORNE 23 nadawa�em si� do �ycia. Szcz�liwym zbiegiem okoliczno�ci wojna mn� pokierowa�a, wojna za mnie decydowa�a w wyborach �yciowych i wojna zdj�a ze mnie wiele odpowiedzialno�ci za m�j w�asny los. P�niej obowi�zki wojny przej�� totalitaryzm, w kt�rym przysz�o mi �y� kilkadziesi�t lat. Napisa�em �totalitaryzm" i sam zl�k�em si� tej uroczystej nominacji. Bo przecie� ten totalitaryzm to ca�a moja m�odo�� i wiek m�ski. A wi�c czekanie na �ycie i potoczne, niezauwa�alne �ycie: raptowne zapa�ci mi�osne, g�upie sportowe ambicje, sporo alkoholu i naiwne pr�by literackie. A wszystko tu� obok wi�zie�, cenzury i umys�owego gwa�tu. Bardzo d�ugo los dokonywa� za mnie wybor�w �yciowych. Ale przecie� chcia�em tylko powiedzie�, �e nie jestem pewny swojej literatury. Gdyby w Krakowie w 1945 roku, kiedy dosta�em si� na polonistyczne studia uniwersyteckie, kto� mi zafundowa� stypendium, mo�e dzi� by�bym zgorzknia�ym profesorem gimnazjalnym. Gdybym dla zarobku nic poszed� do redakcji tygodnika literackiego na korektora, mo�e by�bym dzi� zgorzknia�ym bibliotekarzem. Gdybym ze wstydu w tej redakcji nic zacz�� pisywa� ubogich opowiadanek, �eby jako� usprawiedliwi� swoj� obecno�� w �rodowisku literackim, mo�e dzi� by�bym zgorzknia�ym wykoleje�cem. A tak jestem zgorzknia�ym warszawskim literatem. Ale ja nie o tym chcia�em. Mia�em zamiar opisa� swoje b��dzenie po omacku w mrocznym przedsionku literatury. Napisa�em setki tysi�cy s��w bez znaczenia albo raczej s��w-�micci, s��w-atrap, s��w-nieboszczyk�w. Jak wielu innych nieszcz�nik�w' pr�bowa�em dor�wna� tym, kt�rych si� czyta�o. Powtarza�em zatem ich fabu�y, ich aforyzmy, ich eleganckie metafor}' i potoczne s�owa. Dopiero po latach, sam nic wiem kiedy, us�ysza�em w swoim uchu sw�j w�asny gios. Troch� pokraczny, przykry w s�uchaniu, czasem nawet fa�szuj�cy, ale sw�j, m�j, mnie przyrodzony g�os. .1\\r. >".,�>: Ml) 24 Tadeusz Konwicki ZORZE WIECZORNE 25 Chc� po prostu rzec, powiedzie�., oznajmi�, �e tak jak ze �wie�o zamontowanego kranu d�ugo leci rdzawa, m�tna, chora woda, tak i ze mnie wiele lat wycieka�y s�owa, zdania, akapity m�tne, nijakie, a nawet szkodliwe. D�ugo trzeba by�o czeka� na czyst� wod� i ta przeno�nia z wod� trafnie oddaje walor mojej prozy. Wspomnia�em, �e z powodu swojej g�uchoty na muzyk� m�g�bym zosta� ciekawym i odkrywczym kompozytorem muzyki nowoczesnej. Oczywi�cie czytaj�cy we�mie to moje wyznanie za niezbyt fortuny paradoks. Ale nie. To nie jest przekorny aforyzm. Ja ju� sto razy o�wiadcza�em si� jako wr�g przekory. Przekora to kategoria infantylna. Przekora to umys�owe ub�stwo. Przekora to poetyka polskich pismak�w. Ja chcia�bym troch� ponarzeka� na zdolno�ci dane od Boga. Ja chcia�bym obgada� to, co w Polsce nazywaj� talentem. M�j przyjaciel, jeden z najs�ynniejszych na �wiecie p�aka-cist�w, Henryk Tomaszewski, przez ca�e swoje �ycie walczy z darem bo�ym, kt�ry da�a mu Opatrzno��, a mianowicie z fenomenalnym zmys�em plastycznym. Tomaszewski nawet wtedy, kiedy bierze do r�ki r�bek materia�u, odczuwa ca�� si�� urody materii. Tomaszewski jest plastykiem totalnym. Ale �atwo��, bieg�o��, samoistno�� jest zgub� dla artysty. Sztuka karmi si� u�omno�ci�. Plastyk, pozbawiony przymiotu �atwo�ci, szukaj�c rekompensaty, musi uruchomi� tak zwan� inteligencj� tw�rcz�. Grafik, kt�remu same si� rysuj� nogi, r�ce, g�owy, konie i samoloty, nigdy nie dokona �adnego artystycznego odkrycia. B�dzie grzecznym realistycznym remiech� albo sprawnym imitatorem. Inteligencja artystyczna. Praca umys�owa w dziedzinie sztuki. Odkrycia i upadki, wynalazki i kl�ski, nowatorstwo i samounicestwienie. Mo�e tak samo jest z pisaniem. Mo�e �atwo�� pisania okupiona jest gadulstwem, banalno�ci� i upodobaniem do rczo-nerstwa. Mo�e ten, co g�adko plecie, nie musi wysila� g�owy, ani nie potrzebuje spina� tych wewn�trznych mocy, kt�re s� jedyn� i ostatni� nasz� aparatur� poznawania tajemnic mikro i makrokosmosu. Gdybym si� zaj�� muzyk�, to pr�dzej by�bym Bachem ni� Bacharachem. Na szcz�cie wi�kszo�� moich bli�nich woli by� Bacharachem ni� Bachem. * Powy�szy rozdzialik jest krystalicznie czystym przyk�adem hucpy. A co to jest hucpa � mo�e obja�ni� ka�da encyklopedia polska albo �ydowska. Ale zabijcie mnie � w tym, co m�wi�, jest jaka� racja. Sztuka to rekompensata za nasze marne �ycic na marnej planecie, kt�ra nie wiadomo dok�d leci w mro�nej i pustej przestrzeni. Prawdziwa sztuka bierze si� z choroby, b�lu i nieszcz�cia. Dobrze, co to jest prawdziwa sztuka? Dawniej tym terminem nazywano produkty brodatych pan�w w pelerynach, co na poddaszach wadzili si� z Bogiem, pokas�uj�c gru�liczym kaszlem. Dzisiaj ich nic ma. Znikn�li na jakim� zakr�cie historii albo mo�e wyzdrowieli. Dzisiejsi arty�ci lataj� w�asnymi samolotami i studiuj� kursy gie�dowe. Dzisiaj sztuka jest wielkim �wiatowym biznesem. Sztuka kosztuje ogromne pieni�dze i przynosi ogromne zyski. Gzy �atwo przychodzi, czy ci�ko, powinna od tego rozhistcryzowa-nego t�umu t�ocz�cego si� wok� nas wyci�ga� miliony. Co tu wi�c gada� o sztuce ambitnej albo byle jakiej. Go tu prawi� o inteligencji artystycznej i o niebezpiecze�stwach rzemie�lniczej sprawno�ci. Patrzmy na tych, co robi� maj�tki na ksi��kach, obrazach czy sonatach, i uczmy si� pilnie od nich. 26 Tadeusz Konwicki Mo�e oni w�a�nie s� w posiadaniu owej tajemniczej inteligencji, tej cudownej dyspozycji umys�owej, kt�ra b�dzie rz�dzi� nowym wspania�ym �wiatem cz�owieczej kultury. Ja tak�e mia�em par� sukces�w w �yciu. Pami�tam pewne znacz�ce zdarzenie z ko�ca lat siedemdziesi�tych, kiedy wyda�em moj� powie�� ..Ma�a Apokalipsa". Wracam do domu kt�rego� dnia, a tu w progu czeka na mnie troch� niespokojna �ona i powiada mi, �e od rana dzwoni do mnie jaki� nieznany, mocno rozgor�czkowany jegomo��. Przyznaj�, �e zrobi�o mi si� troch� nieswojo. �Ma�a Apokalipsa", wydana w podziemiu, zosta�a niezbyt �yczliwie przyj�ta przez �wczesne w�adze, a i tak zwane organa, czyli policja polityczna, mia�y do mnie sporo zastrze�e�. Wri�c dosy� niespokojnie czeka�em na dzwonek teleionu, tym bardziej, �e otrzymywa�em wtedy sporo nieprzyjemnych anonim�w t� drog�. No i wreszcie zadzwoni�. Dr���c� r�k� podnios�em s�uchawk� i us�ysza�em zdenerwowany, podniecony, prawie histeryczny g�os nieznajomego cz�owieka: � Panie Konwicki. w�a�nie przeczyta�em pa�sk� �Ma�a Apokalips�". Podaje pan w niej recept� na �upie�. Ale przy jednej z ingrediencji nie ma warto�ci wagowej. To pewnie b��d korektorski, a ja potrzebuj� natychmiast tej recepty. Dla mnie to sprawa �ycia i �mierci. Odetchn��em z ulg�, �e to nie pogr�ka ani nie zaproszenie na rozmow� ostrzegawcz�. � Mo�e aptekarz b�dzie wiedzia�? � powiadam. � Aptekarz nie chce zrobi� recepty. Domaga si� precyzyjnej miary tego jednego sk�adnika. � Ale lekarz, m�j przyjaciel, kt�ry wystawi� t� recept�, wyemigrowa� na Zach�d po marcu 1968. � To niech pan do niego zadzwoni i zapyta, bo ja si� zabij�. kt � Spr�buj� zadzwoni�. Prosz� zg�osi� si� wieczorem. ZORZE WIECZORNE 27 No i zam�wi�em rozmow� mi�dzynarodow�. M�j przyjaciel lekarz po dziesi�ciu latach zapomnia� ju� o polskim �upie�u i o swoich receptach. Z wielkim trudem, przy mojej pomocy, jako� odtworzy� t� star� recept�, kt�r� zacytowa�em lekkomy�lnie w swojej ksi��ce. Nie wiem, czy moja ksi��ka przyczyni�a si� do obalenia tyranii, ale na pewno pomog�a szlachetnemu rodakowi uwolni� si� od przykrej dolegliwo�ci. Inny przypadek potwierdza m�j niezwyk�y dar profetyczny. Ot� ciotka pewnego znajomego wypisa�a na kuponie totolotka liczby, kt�re ja zaproponowa�em do grania spo�ecze�stwu polskiemu w swojej powie�ci �Wniebowst�pienie". Jaka� by�a moja rado��, kiedy dowiedzia�em si� w kilka miesi�cy p�niej, �e dzi�ki moim czarodziejskim liczbom czcigodna ciotka znajomego wygra�a stawk�. A ju� nie tak dawno otrzyma�em li�cik od szacownej starszej pani, kt�ra przeczyta�a u kogo� m�j �Kalendarz i klepsydr�". Obsypuj�c mnie niezas�u�onymi komplementami ta mi�a korespondentka b�aga�a o przes�anie jej owej ksi��ki, bardzo trudnej wtedy do dostania, motywuj�c swoj� pro�b� do�� ekscentrycznym pragnieniem, �eby ten tom mojej prozy dzieci po �mierci w�o�y�y do jej trumny. Ale z �Kalendarzem i klepsydr�" zdarzy�a mi si� i taka przygoda. Pewnego wieczoru zadzwoni� telefon. � Czy pan Konwicki, literat? � Tak, ja. � Jestem robotnikiem z zak�ad�w �Ursus". Czytam teraz pana ksi��k�. Na stronie 136 pisze pan, �e by� stalinist�. Czy to prawda? � Niestety prawda. � Dzi�kuj�. W tej chwili wyrzucam pana ksi��k� do kosza na �mieci. Us�ysza�em szcz�k odk�adanej s�uchawki. Powinienem napisa�, jak pisz� moi koledzy � �a potem d�ugo w noc p�aka�em*'. 28 Tadeusz Konwicki ZORZE WIECZORNE Nic p�aka�em w nocy, ale by�o mi nieswojo. M�g� to by� telefon od jakiego� oficera s�u�by bezpiecze�stwa, lecz ci zwykle terroryzowali mnie niewysokim tytu�em naukowym, powiadaj�c na przyk�ad: � tu magister K�ku�. Ale m�g� to by� zwyk�y przyzwoity czytelnik, kt�rego po prostu zdenerwowa�em, a denerwowa� czytelnika to moja przecie� specjalno��. Oczywi�cie, jak o wszystkich przykro�ciach, i o tej wkr�tce zapomnia�em. Ale kt�rego� wieczoru znowu odezwa� si� telefon, � Gzy pan Konwicki? � Tak, to ja. � Dobry wiecz�r. Jestem tym robotnikiem z �Ursusa", kt�ry do pana dzwoni�, pami�ta pan? � Tak, pami�tani. � Ja jednak przeczyta�em ksi��k� do ko�ca. I chcia�em pana przeprosi� za tamten telefon. To wszystko. Jak na czterdzie�ci par� lat uporczywych wysi�k�w literackich � raczej niewiele. -f Grzebi� w jakich� szparga�ach, pomi�tych kartkach, naderwanych rachunkach, czyich� listach, na kt�re nigdy nie odpisz�. Nic prowadz� dzienniczka, podr�cznego raptularza, nie zapisuj� z�otych my�li i nic zbieram wycink�w o sobie. A tu raptem myszkuj�c w makulaturze w poszukiwaniu czystej kartki, a tu raptem znajduj� stroniczk� z zacz�tym i nic doko�czonym tekstem. Co to jest? �Przede mn� ju� niedaleka droga. Zamykaj� si� ostatnie w�tki fabularne, gasn� ostatnie pejza�e, cichn� ostatnie konwulsje ko�o serca albo ko�o w�troby. Przede mn� czer�, czarna czer� wiecznego mrozu o�wietlana sk�po eksplozjami umieraj�cych i rodz�cych si� gwiazd. Mi�dzy zdaniami � lata, mi�dzy s�owami � epoki. Kiedy to napisa�em, w kt�ry nowy rok, przed jak� niewiadom� zim�. Cie� nadchodz�cej choroby, pr�bna �mier�, a mo�e pierwszy spazm prawdziwej agonii... l; .,,*,<. ........ .;.-AI".".. - . ...��.. ;-�� /.. : ' '&L ,-M ' 29 Gzy ja umr� w Kolonii Wile�skiej. Czy sczezn� w mojej Kolonii nic ruszaj�c si� z miejsca, z wiecznego cienia rzucanego przez warszawski Pa�ac Kultury. Tak, to nasza Kolonia Wile�ska, moja w�asna i wsp�lna, wsp�lna dla tych, co tam rodzili si� i umierali, wsp�lna dla tych, kt�rych uczy nitem jej mieszka�cami, wi�c ta Kolonia podp�ynie jakiej� chwili pode mnie niczym chmura i ja zst�pi� na ni� jak do �odzi Charona." No tak. No tak. Poznaj� ten ton. Co pewien czas zabieram si� do umierania. Przygotowuj� si� starannie jak na wesele. Porz�dkuj� tak okoliczno�ci, �eby nic zrobi� subiekcji rodzinie. Znikn�� z pola widzenia jak przechodzie�. Wi�c co pewien czas przyst�puj� do umierania. Mam szczer� wol� i ochot� umrze� najl�ejszym kosztem. Ale zawsze co� stanie na przeszkodzie. Zadzwoni niespodziewany telefon, �ar�wka przepali si� w �azience, trzeba zap�aci� komorne. No i musz� przerwa� liturgi� umierania, podnie�� si� z wyra i wyj�� na miasto. Ten odnaleziony kartcluszek to jeden z moich testament�w. * Powt�rzy�em jeszcze raz kilka anegdotek, kt�re przytacza�em ju� wiele razy. Dla rozruchu, dla kura�u, dla pocieszenia swojej kurzej pami�ci. A za oknami wielki sezon nowo�ci. Wal� si� stare porz�dki, si�gaj� po wolno�� kraje, o kt�rych my�leli�my, �e dawno umar�y. Co� si� sta�o � jak powiadaj� m�drzy ludzie. Diabe� zaspa� albo Pan B�g straci� cierpliwo��. Co� si� sta�o. Mo�e niezauwa�alnie zmieni� si� sk�ad powietrza, mo�e przez dziury w atmosferze przedosta�y si� jakie� nowe cz�steczki z Kosmosu, a mo�e nast�pi� jaki� nag�y spazm w naszych systemach nerwowych. Co� si� sta�o. Niemo�liwe okaza�o si� mo�liwym. Wilk zacz�� becze� jak owca. Owieczkom raptem wyros�y kty. Dziki wiair wieje od miesi�ca. Huragany przewracaj� lasy i miasta. Straszny 30 Tadeusz Konwicki podmuch, niczym eksplozja atomowa, ogarnia kul� ziemsk� ze wschodu na zach�d. Co� si� sta�o. Mo�e ja si� powtarzam, jak si� powtarza pacierze przed za�ni�ciem. Musz� jednak jeszcze raz przypomnie�, o czym ju� pisa�em i m�wi�em. Musz� tu powr�ci� do owego nagrobka Wac�awa Na�kowskicgo, na kt�rym czytamy wykuty w kamieniu, a mo�e zatopiony w �eliwie, ten oczywisty, a ci�gle nie daj�cy mi spokoju napis: �Naturo, naturo, wdzi�cznym ci za �ycie". Ja wiem, �e odpowiada on nastrojowi i duchowi, a tak�e intelektualnym ambicjom owego czasu, kiedy z wolna ko�czy� si� wiek XIX i w oddali majaczy� t�czowo, oczekiwany z wielkimi nadziejami, wiek XX. Ale te� i w tekstach �wczesnych zwyk�ych zjadaczy chleba albo �rednich kupc�w warszawskich, tak�e w pami�tnikach autor�w jawi si� �w smakowity kult �ycia, apoteoza b�ogiej egzystencji na do ko�ca nic zbadanej jeszcze planecie. Bardzo cz�sto jaki� birbant warszawski ko�czy swoje wspominki tak skwapliwie powtarzanym zdaniem: jestem zadowolony ze swego losu i je�li mia�bym si� jeszcze'raz narodzi�, to tak samo chcia�bym prze�y� swoje �ycie. Pami�tam Lc wszystkie puenty grubych tom�w zape�nionych opisami kolorowych smakowito�ci egzystencji cz�owieczej w statecznych rygorach mieszcza�stwa. Pami�tam r�wnie� to pe�ne zadowolenia z siebie wzdychanie naszych szlagon�w, co odchodzili z tego �wiata z dubelt�wk� w r�ku, w siodle, smagani przez pachn�ce �ywic� wiatr}-, po sporej szklance okowity. Te wyczytane i wys�uchane bajdy zawsze budzi�y we mnie co� w rodzaju zazdro�ci, a tak�e jakiego� niepokoju, l�ku czy przykro�ci. Ot� musz� tu wyzna� poufnie, z pewnym nawet za�enowaniem, �e ja nic jestem wdzi�czny naturze za swoje �ycie. J.JJ ftt ZORZE WIECZORNE 31 Mo�na mi wierzy� albo nie wierzy�. I w�a�ciwie niezbyt mi zale�y na wierze czytelnika. Musz� sam sobie co� powiedzie�, musz� zracjonalizowa� pewien ruch wewn�trzny w moich trzewiach, mo�e raczej m�j bezruch, m�j twardy op�r, moj� w�asn� przez nikogo nie dostrzegan� opozycj� wobec �ycia i wobec was wszystkich. Wiele razy mnie spowiadano i ja sam spowiada�em si� przed przypadkowym rozm�wc� albo przed wami, kt�rych si� nazywa opini� publiczn�. Wyznam teraz, mo�e zbyt p�no, �e moja spowied� by�a troch� prawdziwa, ale te� mocno nieprawdziwa. M�wi�em o sobie i o swoim �yciu odrobin� tak, jak oczekiwali moi rozm�wcy. Ocenia�em siebie i sw�j los w ten spos�b, jakiego wy pragn�li�cie. Pos�ugiwa�em si� kategoriami ideologicznymi, historycznymi czy psychologicznymi przez was ustanowionymi. Ale teraz, pod koniec �ycia, my�l�, �e moje �ycic i m�j los podlega�y troch� innym regu�om. Ze robi�em to wszystko, co wy, ale my�lami by�em gdzie indziej. �e m�wi�em to wszystko, co m�wi�em, i sam s�ucha�em ze zdziwieniem swego m�wie- nia. Ja nic jestem wdzi�czny za swoje �ycie i nie by�bym wdzi�czny za ka�de inne. Mnie �ycie, nasz byt na tej ma�ej planecie, zupe�nie si� nie podoba. Mnie to �ycie nawet w jaki� spos�b rani. W�a�ciwie rani nie mnie, ale moj� �wiadomo��, kt�ra wysnu�a si�, wyd�a si�, wyros�a nie wiadomo z czego. Z drobin kodu genetycznego, z powietrza, wody albo z kotlet�w schabowych. Mnie to �ycie gniewa i obra�a. Ale irytuje mnie r�wnie� wasza wegetacja, zwana szumnie egzystencj�. Nie chc� opatrzno�ci podejrzewa� o z�e intencje, wi�c potraktuj� nasze bytowanie jako nieszcz�liwy przypadek, jak�� losow� kraks� w odleg�ym za�cianku kosmicznym. Dlaczego uruchomiono tak� skomplikowan� i gigantyczn� machin�, jak� jest ka�dy z nas, do tak skromnego istnienia. Te miliardy kom�rek i biliony wsp�zale�no�ci mi�dzy nimi, �eby urodzi� si�, par� razy wpa�� w sza�, a kilka 32 Tadeusz Konwicki razy ulec b�ogo�ci, troch� pokopulowa�, troch� pozazdro�ci�, troch� podr�czy� bli�nich, zje�� kilkuset braci ssak�w, pocicrpic� w chorobach i rozsypa� si� w proch w zimnej jamie. Czy do tego potrzebne atomy, bity, biopr�dy, neutrony, �adunki dodatnie i ujemne, tysi�c r�nych nieodgadnionych tajemnic. Nie. Kto� �le pomy�la� albo mu si� nie uda�o. Po co te straszne cierpienia. Dzieci rodz�ce si� z nowotworami m�zgu, odra�aj�ce kalectwa, nicwys�owionc b�le i wreszcie konanie w m�ce i przera�eniu. Mnie si� to nie podoba. I je�liby mi kto� zaproponowa� skasowanie mego �ycia wstecz do nico�ci i wymazanie fal mojej �wiadomo�ci w tym niezrozumia�ym trwaniu, kt�re nazywamy Wszech�wiatem, wi�c je�li kto� by m�g� mi pom�c i wyrwa� mnie raz na zawsze z tego wszystkiego, poca�owa�bym go z wdzi�czno�ci w r�k�. Ja wiem, skoro nic nie rozumiemy, skoro nic nie mo�emy poradzi� na t� swoj� nieszcz�sn� obecno�� w nie zrozumia�o�� i � to nale�y zachowa� si� po m�sku, nic j�cze�, nie wygra�a� pi�stkami nic wiadomo komu, nie zadr�cza� bli�nich swoim dyskomfortem i nie obrzydza� im �ycia, z kt�rym si� pogodzili. Ja wiem, ja rozumiem i staram si� nie kw�ka�, ale musz� czasem dyskretnie zaskucze�, bo to obja�nia moje post�pki, moje wybory i moje morale. Jak �atwo si� domy�li�, moja obraza na �ycie, m�j gniew, a w�a�ciwie moja w�ciek�o�� ka�e mi bardzo podejrzliwie przygl�da� si� mojej i waszej egzystencji. I nie jest moj� win�, �e owo uwielbiane przez niekt�rych �ycic tak wicie ma pierwiastk�w animalnych i tak ma�o cz�owieczych. To znaczy, ogromny spadek po naturze w jej zwierz�cej formie i bardzo skromny nasz w�asny dorobek, kt�ry czyni nas podobno stworem zwanym Homo sapiens. To wszystko, co opisuj� �licznie poeci i epicy, te walki o w�as- ZORZE WIECZORNE 33 ne i cudze gniazda, te zdobywania samic, ta ch�� podporz�dkowania sobie stada, lo wyrywanie nawzajem z pyska ka�dego k�sa, ta rozkosz z zabijania rywali, a wi�c owa