590

Szczegóły
Tytuł 590
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

590 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 590 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

590 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Janusz A. Zajdel Ca�a prawda o planecie Ksi 1. Skr�cony urlop komandora Slotha Dotar�szy do szczytu schod�w prowadz�cych z pla�y na taras pensjonatu, odwr�ci� si� i spojrza� w stron� morza. Falowa�o leniwie, wylewaj�c si� d�ugimi j�zorami na bia�y piasek, upstrzony kolorowymi parasolami. Promienie s�o�ca, odbite od wody i piasku, razi�y oczy. Odruchowo dotkn�� d�oni� kieszeni koszuli szukaj�c ciemnych okular�w i w tej samej chwili przypomnia� sobie, �e w�a�nie po nie wraca do pensjonatu. Os�aniaj�c oczy d�oni�, znalaz� wzrokiem Ald� - br�zowy kszta�t w poprzek bia�ego prostok�ta k�pielowego r�cznika. Jak zwykle, zdj�a z siebie wszystko, to znaczy t� jedyn� barwn� szmatk�, kt�r� nosi�a poza pla�� - i teraz le�a�a twarz� w d�, wystawiaj�c na promienie s�o�ca i publiczny widok swe", �acinie opalone wypuk�o�ci. Przez pierwszy tydzie� nie m�g� przyzwyczai� si� do tego jej obyczaju, cho� wiele m�odych kobiet opala�o si� w podobny spos�b, a nawet paradowa�o po pla�y zupe�nie nago. Potem przywyk� do tych nago�ci, a nawet bawi�o go nieco, gdy m�czy�ni spogl�dali najch�tniej na Ald�, mimo licznych innych obiekt�w. By�o mu nawet mi�o pomy�le�, �e jest tutaj z najzgrabniejsz� i opalon� dziewczyn�. Po czterech tygodniach nieustannie pi�knej pogody i codziennego wylegiwania si� na pla�y zaczyna� ju� odczuwa� co� w rodzaju przesytu. Kiedy przed miesi�cem opuszcza� budynek portu po testach i formalno�ciach przylotowych, obiecywa� sobie solennie co najmniej trzy miesi�ce bezwgl�dnego lenistwa w mo�liwie najlepszym klimacie i w towarzystwie pierwszej dziewczyny, kt�ra mu si� spodoba - niezale�nie od tego czy �atwo, czy trudno b�dzie j� do tego nam�wi�. Mo�liwo�ci zdecydowanej odmowy nie bra� w rachub�. Z do�wiadczenia wiedzia�, �e takie rzeczy si� nie zdarzaj�. Bawi�y go te �mieszne reakcje m�odych dziewczyn ogl�daj�cych prywatnie lub s�u�bowo jego kart� identyfikacyjn� i odkrywaj�cych ra��c� rozbie�no�� pomi�dzy dat� urodzenia a wygl�dem osoby. Zdumienie,' niepewno��, potem spojrzenia pe�ne nabo�e�stwa z odrobin� l�ku, jakby by� szacownym nieboszczykiem: "Pan jest pilotem poza u k�ad owy m?" - "Nie, maszynist� kolejki w�skotorowej" - odpowiada� albo m�wi� co� podobnie idiotycznego. A potem ju� sz�o zupe�nie �atwo. Jakby na mocy jakiej� og�lnej, niepisanej i milcz�cej umowy one od razu przyjmowa�y do wiadomo�ci, �e pilot pozauk�adowy po prostu nie ma czasu na zmarnowanie. Wpad� na troch� i zaraz z pewno�ci� od-Jatuje gdzie� - tak, "pewnie do gwiazdozbioru Vega?" Przytakiwa� dla �wi�tego spokoju i - aby tego cennego czasu nie traci� - rezygnowa� ze szczeg�owych sprostowa�, �e Vega to nie gwiazdozbi�r, lecz gwiazda w konstelacji Liry, a gwiazdozbi�r to mo�e by� ewentualnie Waga, po �acinie Libra, ale to nie to samo co Lira; a do tego jeszcze, �e tak w og�le to nie lata si� do gwiazdozbior�w, tylko do pojedynczych (a czasem te� do podw�jnych) gwiazd, jako i� - wbrew temu co sobie wyobra�aj� liczni durnie uwa�aj�cy si� za wykszta�conych inteligent�w, a nierzadko i powa�ni pisarze od science fiction - gwiazdozbi�r nie jest kupk� gwiazd poprzypinanych pinezkami do sfery niebieskiej, jedna blisko drugiej i w takich samych odleg�o�ciach od S�o�ca... Kiedy�, gdy by� m�odszy, pr�bowa� wpaja� elementy astronomii i astronautyki r�nym nowo poznanym wielbicielkom pilot�w gwiazdowych, wpr�dce jednak przekona� si�, �e poch�ania�o to prawie ca�y cenny czas przy minimalnych efektach dydaktycznych. Alda by�a wi�c t� pierwsz�, kt�r� wypatrzy� jeszcze nim opu�ci� astroport. Po wszystkich badaniach i kontrolach, ju� na bramce wyj�ciowej, nieopatrznie podni�s� wzrok i napotka� te dwa z�otawe kr��ki, osadzone nieco za szeroko na ma�ej, troch� piegowatej buzi, a b�d�ce oczami dziewczyny oddaj�cej mu kart� identyfikacyjn�. W�a�ciwie to ona pierwsza si� odezwa�a, napomykaj�c co� o tym, �e d�ugo go tutaj nie by�o. - Du�o d�u�ej, ni� ty tu jeste�, dziecko - powiedzia� u�miechaj�c si� samymi oczami, bo wiedzia�, �e wtedy lepiej wida� wok� nich drobne zmarszczki, kt�re wraz ze srebrnymi wysepkami siwiej�cych skroni w niewyt�umaczalny spos�b rozczula�y zaraz takie smarkate jak ta z�otooka za pulpitem kontroli przylotowej. Potem wystarczy�o mu wyrazi� przypuszczenie, �e on - zahukany, biedny prze�ytek sprzed p� wieku - niechybnie zgubi si� zaraz w tym nowym �wiecie albo wpadnie pod pierwszy lepszy pojazd. Tym spobem zyska� przewodniczk� gorliw� do tego stopnia, �e nie opu�ci�a go nawet w�wczas, gdy po dw�ch dniach po- bytu w mie�cie postanowi� odpocz�� na Filipinach. Raz jeszcze podni�s� wzrok na morski horyzont i przez chwil� trwa� wpatrzony w jaki� daleki �agiel, a potem odwr�ci� si� powoli i przemierzy� szeroki taras okalaj�cy pawilon pensjonatu. Gdy stan�� .przed kontuarem recepcji, uni�s� si� ku niemu ma�y, �mieszny nosek recepcjonistki, dziewczyny z tej wyspy. - By� teleks dla pana - powiedzia�a, podaj�c mu klucz od pokoju. - Prze��czy�am na pa�ski aparat. - Dzi�kuj� - powiedzia�, u�miechaj�c si� smutno. - Ju� mnie znale�li. Szkoda... Jeszcze przez chwil� patrzy� w kasztanowe, w�skie oczy dziewczyny, kt�ra z twarz� zwr�con� ku niemu oczekiwa�a dalszych pyta� czy polece�. Usi�owa� przypomnie� sobie jej imi�,- kt�re tydzie� temu przeczyta� na s�u�bowej plakietce przypi�tej do jej bluzki. Pomy�la� wtedy, �e gdyby nie by�o Aldy, mog�aby by� ta... Teraz przypomnia� sobie t� my�l, lecz imi� wylecia�o z pami�ci, a plakietki dzi� nie by�o. "Miesi�c to jednak d�ugo - pomy�la�. - To s� pierwsze oznaki znu�enia monotoni� wypoczynku". Tak bywa�o zawsze. Kiedy powracali na Ziemi�, wkr�tce dopada�a ich t�sknota za podr�, za wypraw� do nowej, nieznanej gwiazdy - a gdy osi�gali sw�j cel, szukali zaraz nast�pnych. Planeta, gdzie si� jeszcze nie by�o, dziewczyna, kt�rej si� jeszcze nie mia�o... Przypomnia� sobie Ald�, czekaj�c� na pla�y, lecz my�l o niej nie wywo�ywa�a ju� takiej reakcji, jak widok tej ma�ej Filipinki z recepcji... "Te podr�e okropnie pacz� charakter - pomy�la� gorzko. - �adnych sentyment�w, niczego sta�ego..." Skin�� g�ow� dziewczynie za kontuarem i pobieg� na g�r�, przeskakuj�c po dwa stopnie. W pokoju znalaz� swe okulary i oddar� arkusik teleksu ze szczeliny aparatu. To by�o wezwanie z Komendantury. Spojrza� na podpis. "Sako Nakamura... - pr�bowa� sobie przypomnie� cz�owieka, bo nazwisko wyda�o mu si� znajome. - Do licha, nigdy nie mia�em pami�ci do japo�skich nazwisk... Mo�e to by� jaki� Nako Sakamura albo Mu-ko Nakasara..." Zszed� do holu i k�ad�c klucz przed dziewczyn�, poprosi� o przygotowanie rachunku i zam�wienie miejsca w jutrzejszym �mig�owcu do Manili z przesiadk� na samolot do Sydney. Dziewczyna patrzy�a na niego jakby troch� smutno, a on przypomnia� sobie jej imi�. Nazywa�a si� Estrella. Imi� przyw�drowa�o tu przed wiekami wraz z hiszpa�skimi kolonizatorami wysp. Kojarzy�o si� z gwiazdami i kosmosem. - Jak m�g�bym pani� nazywa�, gdyby�my byli przyjaci�mi? - spyta� niespodziewanie dla samego siebie. - Estar - odpowiedzia�a po chwili milczenia. - Ale pan odlatuje i nie zd��ymy si� zaprzyja�ni�. - �a�uje pani? - Nie wiem. Pewnie �a�owa�abym, gdyby to nast�pi�o wcze�niej, bo i tak by pan odlecia�. A jak J'a mog�abym nazywa� pana? - Przyjaciele m�wi� na mnie Sloth. To takie du�e, leniwe zwierz�. - Ale pan odlatuje i nie b�d� m�wi�a do pana "Sloth". - Ani ja do pani: "Estar". Estar - powt�rzy�. -�adnie. Schodzi� powoli schodami w kierunku pla�y, powtarzaj�c bezwiednie w my�lach imi� dziewczyny, przywodz�ce wspomnienie widoku rozgwie�d�onego nieba, jakie widzi si� tylko poza obszarem ziemskiej atmosfery. Odczuwa� ju� wyra�nie brak widoku tego nieba, zdaj�c sobie r�wnocze�nie spraw�, �e gdy zn�w ujrzy je naprawd�, widok ten wywo�a z pami�ci portret tej dziewczyny z wysp razem z poczuciem nieokre�lonej t�sknoty i �alu za czym�, co si� nie dope�ni�o, przemijaj�c nieodwracalnie i bezpowrotnie. W�skie oczy starego Japo�czyka u�miecha�y si� przyja�nie. Powita� Slotha u drzwi gabinetu, poprowadzi� do niskiego stolika z prawdziwym, starym samowarem elektrycznym i wskaza� wygodny fotel, sam siadaj�c naprzeciw. - Doskonale wygl�dasz, Sloth. S�u�� ci te podr�e - powiedzia�, nie przestaj�c si� u�miecha�. Najwyra�niej bawi�o go zak�opotanie Slotha, kt�ry wci�� nie potrafi� sobie przypomnie�, sk�d m�g� go zna� ten stary, siwy cz�owiek nazywaj�cy go przydomkiem, pod kt�rym znany by� jeszcze w czasach studi�w. - Nie trud� si�, stary - powiedzia� Nakamura. - Zaraz ci przypomn�. Je�li dobrze pami�tam, zawsze lubi�e� dobr�, mocn� herbat�. Podsun�� Slothowi porcelanow� fili�ank� z paruj�cym aromatycznym napojem. - Byli�my razem w naszym pierwszym rejsie -powiedzia�. - "Centaurem" do Tolimaka, pod komandorem Stawrowem. - Och, oczywi�cie! - Sloth roze�mia� si� szeroko. - Ale to straszna kupa czasu, Sako! - Po mnie wida�, po tobie mniej... - Po obu z nas nie by�oby ju� nic wida�, gdyby nie te nasze dalekie wycieczki! 10 Zaci�ta do tej pory klapka w pami�ci Slotha opad�a nagle, ods�aniaj�c ca�� panoram� tamtych lat, ca�� gromad� m�odych twarzy. Pami�ta� ich takimi, jakimi byli w�wczas. Potem spotykali si� rzadko albo wcale, rozrzuceni po r�nych za�ogach penetruj�cych odleg�e rejony kosmosu. - Jako� zawsze mijali�my si�, Sako. Kiedy ja wraca�em, ty by�e� zwykle gdzie� daleko st�d. Nie pozna�bym ci�, tylko nazwisko ko�ata�o mi si� w pami�ci, cho� nie potrafi�em powi�za� go nawet z kt�rym� z kawa�k�w mojego �ycia. - Tak, to prawda: �yjemy po kawa�ku, Sloth. M�j ostatni kawa�ek sp�dzam za biurkiem, jak widzisz. To ju� pi�tna�cie lat. Wr�ci�em z kolejnego rejsu i okaza�em si� zbyt... zm�czony, by lecie� w nast�pny. Kiedy� trzeba si� na to zdecydowa�, wi�c zosta�em. Sloth wyczu� nutk� �alu w ostatnich s�owach Sako. Patrzy� na jego siwe w�osy i poci�t� zmarszczkami twarz. "Ze dwadzie�cia pi�� lat do przodu" - oceni� machinalnie r�nic� wieku biologicznego, dziel�c� go teraz od by�ego r�wie�nika. - Pi�tna�cie lat to sporo - powiedzia�, ujmuj�c w obie d�onie fili�ank�. - Oj, okropnie d�ugo! - st�kn�� Sako z bolesnym grymasem. - Ju� mnie wszystkie ko�ci bol� od tego siedzenia na miejscu. Ale lepsze to ni� bezczynno��. - Aha, rozumiem - Sloth zmru�y� oczy, patrz�c bezczelnie w twarz swego aktualnego szefa, kierownika Wydzia�u Za��g Mi�dzygwiezdnych, jak g�osi�a tabliczka na drzwiach gabinetu. - To w�a�nie jest pow�d wezwania mnie tutaj: �ebym si� zanadto nie zasiedzia�, tak? - Wybacz, Sloth. Z g�ry uznaj� za s�uszne wszelkie za�alenia i pretensje. Widzia�em t� dziewczy- 11 n�, zupe�nie niez�a, i wcale si� nie zdziwi�, je�eli b�dziesz na nas w�ciek�y... Ale sprawa jest diablo powa�na i, prawd� m�wi�c, czekali�my na ciebie... - Jak to: na mnie? - Sloth odstawi� fili�ank�, ochlapuj�c d�onie gor�c� herbat�. - A kt� to ja jestem? Po co wam nagle potrzebny taki... kopalny zwierz, taki mamut z dawnych wiek�w? Nie macie, u licha, zdolnych, m�odych ludzi do pracy? - Widzisz, oni, ci m�odzi, rzeczywi�cie s� bardzo dobrzy. Potrafi� obs�ugiwa� wszystkie te nowe urz�dzenia, o kt�rych ani ty, ani ja nie mamy bladego poj�cia. Tylko �e nikt ich tutaj nie nauczy tego, co my zdobyli�my daleko st�d, na planetach innych s�o�c. . - Czy�by� chcia� mnie zaanga�owa� w charakterze wyk�adowcy? Sloth ju� domy�la� si�, o co chodzi, lecz udawa�, �e nie ma poj�cia, czego od niego chc�. To by�a jego metoda post�powania z szefami: da� si� prosi�. - Czy przypominasz sobie spraw� Drugiej Ekspedycji Osiedle�czej? - Wiem, �e mia�a wyruszy�... Potem nie by�o mnie przez d�u�szy czas, a gdy wr�ci�em, oni byli ju� w drodze. A potem znowu mnie nie by�o - przypomina� sobie Sloth. - Niewiele wiemy o tym Konwoju. - Ca�a bieda w tym, �e my r�wnie�... niewiele wiemy o tym konwoju. - Jak to? A kt� ma wiedzie�? - Pi�� lat temu stracili�my z nimi ��czno��. Wiadomo, �e Konw�j dotar� do planety, statki wesz�y na orbit� i... od tego momentu cisza... Odleg�o�� wynosi oko�o dwudziestu lat �wietlnych, wi�c... - Ostatni komunikat pochodzi zatem sprzed dwudziestu pi�ciu lat. l co zrobiono w tej sprawie? - Czekali�my, bo... sam rozumiesz, jak niewiele mo�na zrobi�... W takich przypadkach zawsze by�o 12 za p�no na cokolwiek i nie wolno lekkomy�lnie nara�a� kolejnych za��g... Ale tym razem chodzi o par� tysi�cy os�b. - Wi�c kto� tam chce mie� spokojne sumienie - doko�czy� Sloth, u�miechaj�c si� krzywo. - Nie, Sloth, tu nie o to chodzi. Zapominasz, �e ludzie, kt�rzy wtedy decydowali, w wi�kszo�ci ju� nie �yj� albo s� bardzo starzy... Zreszt� trudno tu wini� kogokolwiek... - No tak... Wi�c nie chodzi tu nawet o spok�j czyjego� sumienia. Ani te� zapewne nie chodzi o rodzinne uczucia ewentualnych krewnych tych ludzi, kt�rzy tem polecieli, bo kt� by martwi� si� o losy swego ciotecznego dziadka, kt�ry wyemigrowa� kiedy� na w�asne �yczenie. Mo�e mi zatem wyja�nisz, dla jakiej ob��kanej idei zamierzasz wys�a� mnie na nast�pne sto lat w metalowym pudle w pr�ni�, bo wydaje mi si�, �e do tego zmierzasz? - Poczekaj. Zaraz si� dowiesz - Sako uni�s� chud� d�o�, jakby chc�c powstrzyma� potok s��w Slotha. - Po pierwsze, nie na sto lat, bo podczas twojej ostatniej nieobecno�ci znowu udoskonalono nap�dy rakietowe. Zauwa�y�e� chyba, �e za ka�dym kolejnym razem podr�ujesz nieco szybciej ni� za poprzednim? - Wi�c ile to potrwa? - W obie strony ze czterdzie�ci osiem lat. - Fotonowcem? Macie taki statek? - To jedna z przyczyn pi�cioletniego oczekiwania. Nie mieli�my go jeszcze rok temu. Dlatego spraw� trzymali�my w tajemnicy. Opinia publiczna domaga�aby si� podj�cia jakich� krok�w, a spr�buj wyt�umaczy� szaremu cz�owiekowi, �e op�nienie startu spowoduje przyspieszenie osi�gni�cia tak odleg�ego wydawa�oby si� celu. - Mimo wszystko, czterdzie�ci osiem lat... 13 - Dla ciebie b�dzie to praktycznie tylko tyle, ile zajmie pobyt na planecie Ksi... - Co to za planeta? - To kryptonim... U�ywali�my go w tajnych dokumentach, dop�ki kto� nie pu�ci� farby... Informacja przedosta�a si� do publicznej wiadomo�ci i teraz wszyscy tr�bi� o tym gdzie si� da. Rozumiesz, jakie to wywo�uje wra�enie: przez pi�� lat nikt palcem w bucie nie kiwn�� dla ratowania zaginionego Konwoju! A przecie� wcale tak nie jest. - A teraz chcecie w�a�nie uspokoi� opini� �wiatow�, wysy�aj�c mnie tam dla zbadania sprawy. No dobrze, rozumiem, �e trzeba to za�atwi�, ale dlaczego, u licha, musz� przerywa� wypoczynek? Par� miesi�cy nie ma znaczenia, gdy min�o dwadzie�cia pi�� lat od tej domniemanej katastrofy... Bo chyba to musia�a by� katastrofa, je�li nie odezwa� si� �aden z czterech statk�w, kt�re wesz�y na stacjonarne orbity... Chocia�, prawd� m�wi�c, nie wyobra�am sobie, co by to mog�o by�... - Wiesz, jest jeszcze co�, o czym nie wszyscy wiedz�... - powiedzia� Sako powoli. - No oczywi�cie - o�ywi� si� Sloth. - Zawsze musi by� co�, co Komendantura ukrywa przed wszystkimi. - Tym razem ujawnienie pewnych dodatkowych fakt�w mog�oby tylko wywo�a� niepotrzebne komplikacje i niezdrow� sensacj�. Fakty te zmuszaj� nas jednak�e do niezw�ocznego wyja�nienia, co zdarzy�o si� naprawd� na planecie Ksi. Ot� komunikat sprzed dwudziestu pi�ciu lat nie by� ostatnim sygna�em, jaki nadszed� z tamtego kierunku. - O! To zaczyna by� bardziej interesuj�ce, ni� s�dzi�em. 14 - Ostatni komunikat od dow�dcy konwoju m�wi� o wej�ciu statk�w na orbit�. Potem by�o par� tygodni ciszy, a kiedy wszyscy byli tu ju� powa�nie zaniepokojeni brakiem wiadomo�ci, nadesz�y dwie kolejne depesze. Oto one. Nakamura wyj�� z teczki arkusz papieru. By�o na nim zaledwie kilka zda�: ,,Konieczna natychmiastowa pomoc..." "Wszystko przebiega zgodnie z programem. Nie przewidujemy konieczno�ci pomocy technicznej w najbli�szym czasie". - Obie wiadomo�ci przysz�y w odst�pie dos�ownie kilkunastu minut, przy czym pierwsza nie posiada zako�czenia, a druga - przepisowej formu�y ko�cowej i nazwiska nadaj�cego. Potem nie odebrano ju� naprawd� �adnej wiadomo�ci z planety. - Macie jakie� pomys�y, hipotezy? - Sloth uni�s� wzrok znad arkusza. - Tyle hipotez, ilu dyskutant�w - za�mia� si� Sako. - No, mo�e troch� przesadzi�em, ale niewiele. Do tego jeszcze par� wersji analizy komputerowej przy r�nych za�o�eniach. - Obca ingerencja? Czy mo�e mieszka�cy innej z planet tego uk�adu? Albo samej Ksi? - Wiesz, jak dok�adne s� badania sondami automatycznymi. Ale z drugiej strony, trzeba sobie szczerze powiedzie�, �e nie brali�my pod uwag� mo�liwo�ci istnienia istot rozumnych w tamtym uk�adzie. A automat eksploracyjny mo�na tak przeprogramowa�, �e zaniesie z powrotem takie informacje, jakimi si� go nafa-szeruje. Jednak�e to nie mia�oby sensu. Gdyby tam �y�y jakie� istoty na poziomie cywilizacyjnym pozwalaj�cym rozpracowa� nasze automaty, to na pewno by�my o tym wiedzieli wcze�niej. Poza tym, gdyby nie �yczyli 15 sobie odwiedzin, wymazaliby z pami�ci automat�w informacje o warunkach na planecie i zast�pili je takimi, kt�re wyklucza�yby osadnictwo. - A mo�e w�a�nie chcieli nas zach�ci� do przybycia, podaj�c nam za po�rednictwem naszych sond sfa�szowany sielankowy obraz planety? Mo�e znaj� nasze warunki z analogicznych sondowa�? - Wszystko to brali�my pod uwag�, Sloth. Niczego nowego nie wymy�limy, dyskutuj�c tutaj. Komputery poda�y jeszcze kilka innych wersji. Trzeba na miejscu zweryfikowa� te hipotezy. Chcemy, aby� tam polecia�. To nie nasz pomys�, to system informacyjny wybra� twoj� kart� z kartoteki. Tylko ty si� do tego nadajesz. - Aha. Wi�c wszystko by�o ukartowane. Zgodzili�cie si� na ten trzymiesi�czny urlop wiedz�c, �e przerwiecie mi go po miesi�cu. - Zupe�nie inaczej si� wypoczywa maj�c w perspektywie trzy miesi�ce czasu i bez zaprz�tania my�li kolejn� wypraw� - mrukn�� Sako opuszczaj�c wzrok. - To perfidia, stary. Je�li jeszcze powiesz, �e dziewczyna dosta�a polecenie s�u�bowe, by mi umila� ten kr�tki urlop, to... - O, nie! Tacy to ju� nie jeste�my - za�mia� si� Japo�czyk. - Gdyby�my chwytali si� takich metod, to raczej podsun�liby�my dziewczyn�, przy kt�rej ju� po miesi�cu mia�by� ochot� wsi��� w byle co i uciec dok�dkolwiek... - Kto wie, czy nie mam na to ochoty... - mrukn�� Sloth. - Pami�tasz Bromma, kt�ry wys�a� nas w pierwszy rejs? - doda� po chwili. - On wtedy powiedzia� mi tak: "Le�, ilekro� ci to proponuj�. Nie pytaj o sens takiego �ycia, bo nikt ci nie odpowie, ani ty sam sobie nie odpowiesz. Dopiero kiedy usi�dziesz na ty�ku 16 gdzie� przed jakim� pulpitem kontroli naziemnej albo, co gorsza, za biurkiem Komendantury i nikt ju� me zechce ci� nigdzie wysy�a�, przekonasz si� o tym, �e siedz�c na Ziemi ma si� o wiele wi�cej czasu i okazji, by zadawa� sobie podobne pytania..." - Mia� racj�, do licha. Mog� powiedzie� ci to samo - powiedzia� Sako sm�tnie. - Ale niestety kiedy� trzeba przesta�. Milczeli obaj, my�l�c o tym samym. Nakamura - siedemdziesi�cioletni stary cz�owiek, urodzony w tym samym czasie, co Sloth, dzi� czterdziestoparoletni m�czyzna, kt�ry nie zamierza� jeszcze wypa�� z zakl�tego kr�gu owego "�ycia po kawa�ku", b�d�cego udzia�em pilot�w dalekiego zasi�gu. Ju� po pierwszym rejsie, zostawia�o si� wszystko za sob� - dom, rodzin�, przyjaci� i r�wie�nik�w. Decyzja o ka�dej nast�pnej podr�y kosztowa�a o wiele mniej waha� i rozterek. Przywykali do zmian, nie usi�uj�c nawet przystosowywa� si� do �wiata, w kt�rym go�cili na kr�tko, by opu�ci� go na dalsze kilkadziesi�t lat; a kiedy wracali starsi o kilka czy kilkana�cie, wszystko powtarza�o si� znowu. Niekt�rzy nie wracali, inni rezygnowali z powodu wieku i zdrowia, na ich miejsce przybywali m�odzi - i tak trwa� ten oddzia� nie�miertelnych, jak ich nazywano w Komendanturze. "Czasowo nie�miertelnych" - poprawiali to okre�lenie oni sami. - Dobrze, Sako - przerwa� milczenie Sloth. -Daj wszystkie materia�y, jakie macie na ten temat. Odpowiem za par� dni. Wola�bym, �eby�cie nie wysy�ali na Ksi �adnych informacji o tej ekspedycji zwiadowczej. - Czuj�, �e masz jak�� w�asn� hipotez�. Nie radz� jednak zanadto si� do niej przywi�zywa�, dop�ki nie zapoznasz si� z tym wszystkim - powiedzia� Sako, 17 wr�czaj�c Slothowi grub� teczk�. - To tylko wyci�g z akt sprawy. Ca�o�� dostaniesz w postaci zapis�w dla pami�ci komputera w waszym statku. - Do niczego si� nie przywi�zuj�, i to g��wnie dzi�ki tej cholernej robocie, w kt�r� si� uwik�a�em. A poza tym s�ysz�, �e ju� m�wisz o mnie jako o cz�onku za�ogi... Powiedzia�em, �e pomy�l�. Musz� jednak wiedzie�, czego si� spodziewacie po tej ekspedycji. Innymi s�owy, jakie jest moje zadanie? - Przede Wszystkim, musicie zbada� aktualn� sytuacj� na Ksi. Reszt� pozostawiamy twojej ocenie i decyzjom... - Nakamura zawaha� si�, szukaj�c odpowiednich s��w. - Rozumiesz chyba, �e nie mo�emy z g�ry okre�li� post�powania w okoliczno�ciach, o kt�rych istocie nie mamy poj�cia... Dostaniesz wszelkie pe�nomocnictwa, a� do... prawa u�ycia si�y, je�li to b�dzie potrzebne, celowe i... - My�lisz o podj�ciu walki z obc� cywilizacj�? - Nonsens... Nie wierz� w tak� mo�liwo��. Ale, powtarzam, otrzymujesz prawo swobodnej decyzji w ka�dej sytuacji... - Wielkie dzi�ki! - burkn�� Sloth sarkastycznie. - Bardzo si� ciesz�, �e nie ka�ecie mi uzgadnia� wszystkiego z Komendantur�. Czterdzie�ci lat �wietlnych w obie strony... - Jednak... - ci�gn�� Japo�czyk - by�oby dobrze, gdyby� wr�ci� i osobi�cie z�o�y� raport. Po tych ostatnich dziwnych meldunkach mamy prawo nie ufa� radiowym przekazom. - Wr�c� z rozkosz�. To jedno jest pewne... o ile b�d� mia� po temu okazj�. - Ciesz� si�, �e w tej kwestii nasze interesy s� zbie�ne... - Nakamura po�o�y� chud� d�o� na d�oni Slotha. - Wr�cisz, kiedy uznasz, �e sprawa- jest wyja�niona, �e zrobi�e� wszystko, co by�o mo�liwe i po��da- 18 ne. Ta podr� nie powinna kosztowa� ci� wi�cej ni� dwa lata, wliczaj�c w to starzenie si� podczas anabio-zy. Nie mo�emy wymaga� od ciebie zbyt wiele. Zale�y nam na twoim osobistym zdaniu. Wierz�, ze twoje decyzje b�d� optymalne. Jeste� najbardziej do�wiadczonym- astronaut�, jakim dysponujemy w tej chwili... Inni - albo ju� zako�czyli s�u�b�, albo s� w dalekich rejsach... Sloth pokiwa� g�ow� w zamy�leniu. By� mo�e w innej sytuacji czu�by si� uhonorowany takim zaufaniem Komendantury. W tym jednak przypadku oznacza�o to podj�cie kolejnego ryzyka - mo�e wi�kszego ni� wszystkie dotychczasowe... - Mam nadziej� - powiedzia� - �e wszystko sprowadzi si� do problem�w natury technicznej. Gdyby wynikn�y jakie� inne okoliczno�ci, rezerwuj� sobie prawo do ostro�no�ci w decydowaniu, a� do ca�kowitej nieingerencji. - Oczywi�ciel Zrobisz wszystko, co uznasz za stosowne. Najwa�niejsze, �eby�my jak najszybciej poznali prawd� o planecie Ksi, w miar� mo�no�ci z twojej ustnej relacji. B�dziemy mieli do�� czasu, by przygotowa� kilka nast�pnych jednostek o nap�dzie fotonowym, zdolnych dotrze� tam w razie potrzeby z niezb�dn� pomoc�. Musimy jednak wiedzie�, czy nale�y je tam wysy�a�... i z czym... - Dobrze, zastanowi� si� i odpowiem za dwa, trzy dni... Gdzie mieszkam? - Zarezerwowali�my ci pok�j w hotelu, blisko astroportu. Mi�e, spokojne miejsce. A gdyby� chcia� pozna� swoj� za�og�, to... ch�opcy mieszkaj� w tym samym hotelu. Ich nazwiska masz w tej teczce. - Dobrze. Nie wiem tylko, co zrobi� z dziewczyn�... - zastanowi� si� Sloth. - Je�li sobie �yczysz, to skierujemy kt�rego� z 19 pilot�w, �eby si� ni� zaopiekowa�. Mamy tu kilku dobrych... specjalist�w. - Nie, nie trzeba. Poradz� sobie jako�. Mam troch� wprawy i w tej dziedzinie. Musia�em ju� par� razy g�upio si� t�umaczy� w podobnych okoliczno�ciach - burkn�� Sloth, bior�c pod pach� teczk� z dokumentacj�. "Ostatni raz da�em si� wci�gn�� w podobn� afer�" - powtarza� sobie w my�lach, wertuj�c papiery roz�o�one na biurku w hotelowym apartamencie. Za oknem �wieci�o s�o�ce, wida� st�d by�o ogr�d z basenem pe�nym opalonych, m�odych cia�. Wi�kszo�� pokoi w hotelu okupowa� jaki� zesp� baletowy, na korytarzu spotyka�o si� co chwila smuk�e, d�ugonogie dziewczyny. To zupe�nie rozprasza�o Slotha. Z trudem przekopywa� si� przez dokumenty, usi�uj�c wyobrazi� sobie, co naprawd� mog�o zdarzy� si� na tej przekl�tej "planecie Ksi". Ca�e szcz�cie, �e nie by�o k�opot�w z Ald�. Zrozumia�a od razu, po�egna�a si� bez dramat�w. Nie musia� mie�'�adnych wyrzut�w sumienia, co najwy�ej troch� �alu do losu, bo dziewczyna by�a naprawd� �wietn� towarzyszk� jego skr�conego tak nagle urlopu... Rozumia� teraz, dlaczego Komendanturze tak zale�y na mo�liwie szybkim wys�aniu ekspedycji zwiadowczej. Sprawa mia�a par� aspekt�w, w�r�d kt�rych polityczny i spo�eczny zajmowa�y czo�owe miejsca. Cz�owiek wsp�czesny oswoi� si� i pogodzi� z sytuacj�, w kt�rej pot�ne si�y kszta�tuj� jego byt, manipuluj� jego �yciem i otoczeniem, w jakim �yje. W �wiecie rozwini�tej cywilizacji technicznej niezb�dne jest zaufanie do systemu, kt�rego jest cz�ci�. Warunkiem tego za- 20 ufania jest jednak�e pewne minimum poczucia bezpiecze�stwa, jakie system musi zapewnia� jednostce. Wie�� o tym, �e zagin�a ekspedycja naukowa do obcej gwiazdy, wstrz�sa wprawdzie i smuci, ale nikt nie obwinia za to systemu, w�adz czy uczonych. Traktuje si� to jako normaln� cen�, p�acon� za post�p wiedzy. Je�li jednak gdzie� na Ziemi lub innej planecie uk�adu zginie zwyk�y cz�owiek - pasa�er rakiety, pacjent, przechodzie�, nieostro�ne dziecko - kto�, kto zaufa� bezpiecznym w zasadzie urz�dzeniom, oddanym na u�ytek publiczny, kt�re w�a�nie zawiod�y - w�wczas budzi si� l�k w pozosta�ych u�ytkownikach techniki, niekoniecznie nawet podr�uj�cych rakietami czy spaceruj�cych po ulicach ruchliwych miast... Fakt taki podrywa zaufanie do systemu, powoduje zachwianie poczucia bezpiecze�stwa jednostki. Jakie� fatalne wra�enie musia�a wywrze� na opinii publicznej wiadomo�� o zagini�ciu Konwoju, transportuj�cego u�pionych w anabiozie "zwyk�ych" ludzi, kt�rzy zaufali organizatorom tego przedsi�wzi�cia... Ju� sama ta wie�� wzburzy� musia�a do g��bi nawet tych, co nigdy w �yciu nie wsiedliby do najzwyklejszej rakiety mi�dzykontynentalnej. Ale to jeszcze p� biedy. Uczestnicy przedsi�wzi�cia osadniczego byli ochotnikami - poniek�d wi�c brali w rachub� znikome, lecz realne ryzyko, o kt�rym ich uprzedzano. Jeszcze gorsze skutki mog�a wywo�a� sytuacja, w kt�rej odpowiednie czynniki zwlekaj� z wyja�nieniem sprawy, z udzieleniem pomocy... Tu ju� ka�dy przeci�tny obywatel wyobra�a sobie siebie samego lub swych bliskich - na przyk�ad w windzie mi�dzy pi�trami wie�owca albo w zakleszczonym w kanale wagonie podziemnej kolei pneumatycznej, albo w dzie-si�tku innych codziennych realnych sytuacji... l co? l nikt nie spieszy z ratunkiem? - pyta szary cz�owiek. 21 Gdzie s� ci, kt�rzy powinni udzieli� pomocy? Czy wolno tolerowa� opiesza�o�� w takich okoliczno�ciach? Je�li si� nic nie robi przez kilka lat w sprawie zaginionych czterech tysi�cy zwyk�ych obywateli - to na c� mo�e liczy� jeden zwyk�y obywatel, kt�ry zas�ab� w przej�ciu podziemnym albo ugrz�z� w szybie windy? Takie skojarzenia, powstaj�ce w umys�ach milion�w ludzi, staj� si� diabelnie destruktywne dla urabianego w nich przez ca�e �ycie poczucia bezpiecze�stwa, tak wa�nego dla funkcjonowania systemu spo�ecznego. Wys�anie ekspedycji na Ksi by�o wi�c konieczne w znacznej mierze dla osi�gni�cia spektakularnych efekt�w propagandowych: popatrzcie, ludzie, oto wyci�gamy pomocn� d�o� do tych, kt�rych wpakowali�my w kaba��. Odpowiadamy za posuni�cia dokonane przez nasz system, cho� to nie my ich wys�ali�my, lecz nasi ojcowie i dziadkowie. Jednak�e wyprawa zwiadowcza nie by�a tak bardzo pozbawiona realnych szans niesienia pomocy, jak si� Slothowi wydawa�o na pocz�tku. Po przemy�leniu sprawy doszed� do wniosku, �e naprawd� ma szans� kogo� uratowa�, cho� od ostatniej depeszy z rejonu Ksi min�o dwadzie�cia pi�� lat. Je�li bowiem za�o�y�, �e przyczyn� milczenia s� jakie� k�opoty techniczne, nie za� totalna zag�ada wszystkich jednostek Konwoju, to trzeba bra� pod uwag� szereg r�nych mo�liwych sytuacji. Mo�e statki kr��� na orbitach wok� Ksi, gdzie, jak wiadomo, dotar�y - wraz z nieod��cznymi zasobnikami pe�nymi hibernowanych ludzi? Mo�e zasobniki osadzono na powierzchni planety, a dopiero p�niej jakie� nieszcz�cie spotka�o �yw� za�og�? Trudno wprost wyobrazi� sobie, by ani jeden statek nie ocala�, ani jeden pojemnik z lud�mi nie pozosta� - w przestrzeni lub na powierzchni... A je�li pozosta� cho� jeden - to obo- 22 wi�zkiem ludzi z Ziemi jest dotrze� tam i spraw� wyja�ni�. Ka�dy ze statk�w d�wiga� po pi�� takich zasobnik�w z ludzkim �adunkiem. Ka�dy zasobnik - to dwie�cie os�b w stanie anabiozy. Dop�ki zasobnik jest nie naruszony, a powierzchnia jego otrzymuje pewn� minimaln� ilo�� energii �wietlnej, stan anabiozy jest podtrzymywany, a ludzie w �rodku s� nadal w stanie utajonego �ycia. Nie wolno ich pozostawia� w takiej sytuacji zbyt d�ugo, bo trwa�o�� urz�dze� podtrzymuj�cych ich zamro�one �ycie jest ograniczona w czasie. Bior�c pod uwag� wyniki tych rozwa�a�, Sloth pozby� si� poczucia bezsensowno�ci sprawy, w kt�r� go wci�gni�to. Wiedzia�, �e jako pilot nie b�dzie specjalnie po�yteczny na statku fotonowym. Nie zna� tego typu nap�du, nie m�g� go zna�... Liczy�o si� tu jednak jego do�wiadczenie nabyte na obcych planetach, �w nie daj�cy si� niczym zast�pi� zesp� przyzwyczaje� i do�wiadcze�, zwany instynktem eksploracyjnym, pozwalaj�cy optymalnie reagowa� w nietypowych sytuacjach. Przejrza� do ko�ca raporty i wyci�gi z dokument�w dotycz�cych wyprawy, wypisuj�c sobie w�tpliwo�ci oraz sporz�dzaj�c list� materia��w szczeg�owych, kt�re nale�a�o zabra� ze sob�. Potem wr�ci� do pierwszych arkuszy, zawieraj�cych charakterystyk� "planety Ksi", jak zacz�� j� w my�lach nazywa�, zgodnie z kryptonimem widniej�cym na teczce. Z chwil�, gdy sprawa przesta�a by� tajna, prasa u�ywa�a w�a�ciwej, astronomicznej nazwy tej planety. Jednak �w kryptonim bardziej si� Slothowi spodoba�. Grecka litera Ksi, odpowiednik �aci�skiego X, kojarzy�a si� z niewiadom� - niewiadom� r�wnania, kt�re nale�a�o rozwi�za�, by wy�wietli� prawd� o owej tajemni- 23 czej Ksi w dalekim, odleg�ym o ponad dwadzie�cia lat �wietlnych uk�adzie planetarnym... Gwiazda centralna tego uk�adu, pod pewnymi wzgl�dami podobna do S�o�ca, by�a od niego nieco mniejsza. Posiada�a tylko trzy planety i rozleg�y pas asteroid�w - prawdopodobnie �lad czwartej, kt�ra uleg�a ongi� kosmicznej katastrofie. Planety by�y r�nej wielko�ci, jedna za� z nich rokowa�a du�e nadzieje jako siedlisko �ycia organicznego. Wiele dziesi�tk�w lat oczekiwano na wyniki bada� dokonanych przez ca�� seri� pr�bnik�w i automat�w badawczych, kt�re uda�o si� osadzi� na jej powierzchni. Rezultaty okaza�y si� tak rewelacyjne, �e nie zwlekaj�c przyst�piono do organizowania ekspedycji na wielk� skal�. Pomys� z osadnikami nie wzbudzi� wi�kszych sprzeciw�w w�r�d fachowc�w. Je�liby mia�o okaza� si�, �e zasz�a jaka� pomy�ka - co by�o prawie zupe�nie niemo�liwe w �wietle uzyskanych danych -to zawsze mo�na by�o wr�ci� natychmiast do Uk�adu S�onecznego z ca�ym baga�em hibernowanych. Trwa�oby to wprawdzie znacznie d�u�ej ni� podr� w tamt� stron�, bo statki nie mog�y zabra� zbyt du�o paliwa i nie osi�gn�yby w swym powrocie pe�nej pr�dko�ci podr�nej. Dla osadnik�w czas nie mia� jednak�e znaczenia - i tak zdecydowali si� przecie� na zerwanie ze sw� wsp�czesno�ci�. Zamiast wi�c zabiera� dostatecznie du�o paliwa na powr�t, co od pocz�tku podejrzanie pachnia�oby brakiem optymizmu, za�adowano ile si� da�o zapas�w �ywno�ci, sprz�tu, maszyn i urz�dze� dla �atwiejszego "rozruchu" planowanego przycz�ka ludzko�ci. R�wnocze�nie my�lano ju� o tworzeniu podobnych na kilku innych planetach, gdzie wyprawy za�ogowe i bezludne pr�bniki wykry�y zno�ne dla ludzi warunki. 24 Planet� Ksi zbadano rzeczywi�cie w spos�b imponuj�co drobiazgowy, co by�o mo�liwe w�a�nie dlatego, �e wys�ano tam bezdusznie precyzyjne automaty, cierpliwe i dok�adne, odporne na trudy i zm�czenie - czego nie da si� powiedzie� o najlepszych nawet zespo�ach ludzkich. Dla fachowc�w jasne by�o, �e warto�� takich bada�, ich zakres i dok�adno�� znacznie przewy�sza to, co mo�na by osi�gn�� wysy�aj�c tam najpierw ludzk� za�og� badawcz�, notabene przy znacznie wi�kszych kosztach. W opinii og�u, z�o�onego z laik�w, kt�rym zwykle przewodz� niekt�rzy kiepscy dziennikarze wspierani przez starzej�ce si� gwiazdy holowizji i inne "publiczne twarze" usi�uj�ce za wszelk� cen� pozosta� w centrum zainteresowania masowego odbiorcy, propozycja wys�ania osadnik�w wzbudzi�a szereg w�tpliwo�ci. Domagano si� uprzedniego wys�ania ma�ej grupy badawczej, co op�ni�oby oczywi�cie ca�e przedsi�wzi�cie o dalszych par� dziesi�tk�w lat i by�o zupe�nie niepotrzebne. Ostatecznie znale�li si� ochotnicy, w nadmiarze nawet, kt�rzy polecieli. Sprawa przycich�a, komunikaty wzbudza�y coraz mniejsze zainteresowanie - i dopiero ich brak wskrzesi� - innych ju� zreszt� - przeciwnik�w polityki osadniczej... Co si� tyczy samej planety Ksi, m�wi�c w wielkim skr�cie, posiada�a ona wszystko, co cz�owiekowi potrzebne do �ycia. Grawitacja, ci�nienie i sk�ad atmosfery, przedzia� temperatur, klimat - wszystko to znakomicie mie�ci�o si� w granicach akceptacji przez organizm cz�owieka. Flora i fauna, oparte na tych samych strukturach bia�kowych co ziemskie, mog�y dawa� gwarancj� rozwoju rolnictwa; niekt�re gatunki 25 zwierz�t mog�y sta� si� �r�d�em bia�ka spo�ywczego Wody by�o pod dostatkiem, og�lne rozpoznanie geolo giczne przynios�o informacje o wielu cennych surow cach zawartych w skorupie planety. S�owem - Now< Ziemia bez ludzi, jak gdyby oczekuj�ca na gospoda r�y... Eksperyment osadniczy mia� - w�r�d innych -tak�e cel propagandowy. Nale�a�o wreszcie prze�ama� mit o wrogim nam kosmosie, niszcz�cym wszelkie �ycie, czyhaj�cym na ka�dego, kto naruszy jego samotno�� i bezludno��... "Kosmos dla cz�owieka", "My obywatele Kosmosu", "Cz�owiek przekracza proc Wszech�wiata" - oto niekt�re has�a z prasy i holowizji kt�rymi propagowali przedsi�wzi�cie jego organizatorzy. Sloth przejrza� raz jeszcze pobie�nie ca�y zestaw informacji, zebra� je na powr�t do teczki i zapi� j� z trzaskiem. - Do��! - powiedzia� do siebie, odchylaj�c plecy na oparcie krzes�a. Przeci�gn�� si�, prostuj�c grzbiet. Spojrza� na zegar. Dawno min�a pora obiadu, a on nawet tego nie spostrzeg�! - Wci�gn�o mnie, do licha! - mrukn�� z sarkastycznym u�miechem. - Ciekawe, czy si� z tego... wyci�gn�... Oby nie musieli mnie z kolei ratowa�. M�wienie do siebie w samotno�ci pustego pomieszczenia by�o nawykiem, kt�remu nie dziwi� si� �aden cz�owiek maj�cy cho� raz odbyt� s�u�b� wachtowa na statku mi�dzygwiezdnym. Sloth podszed� do okna i spogl�da� przez d�u�^ sz� chwil� na rz�d wspania�ych damskich n�g dyndaj�cych nad wod�. Tancerki obsiad�y kraw�d� basenu, wystawiaj�c do s�o�ca twarze, ramiona, i co tam je szcze mia�y... 26 - Nie! - warkn��, odwracaj�c si� od okna. -u� �adnych dziewczyn I Wszed� do �azienki, umy� twarz i r�ce, zmieni� oszul� i poszed� na sp�niony obiad. 2. Trzeci punkt specjalnej instrukcji Statek traci� pr�dko�� zgodnie z programer hamowania, silniki pracowa�y niewielkim ci�gienr wszystkie wska�niki sygnalizowa�y pe�n� sprawno� urz�dze�. W takiej sytuacji wystarcza zazwyczaj, �e ty� ko jeden z pilot�w czuwa na stanowisku, podczas gd drugi w zasadzie nie ma nic do roboty. Chyba �e s� ja kies specjalne powody, kt�re trzymaj� obu pilot�w prz' pulpicie. Tym razem by� taki pow�d. Plamka na ekranii lokalizatora, kt�ra pojawi�a si� przed paroma dniami przyci�ga�a obie pary oczu. Wpatrywali si� w ni�, cho< na poz�r nie zmienia�a swego po�o�enia. - Porusza si� ze sta�� pr�dko�ci� po linii pro stej^ - powiedzia� Silva, przegl�daj�c wydruk z kompu tera. - �adnych odchyle� toru. Mamy to na naszyn kursie. - Prawdopodobie�stwo kolizji? - Praktycznie �adne. Przy tej pr�dko�ci systeri bezpiecze�stwa bez trudu skoryguje nasz tor, gdyb| okaza�o si� to konieczne. Du�y obiekt. Wygl�da na t( �e leci w kierunku dok�adnie przeciwnym ni� my 28 Omar u�miechn�� si� k�cikami ust. Jego du�e, >ardzo ciemne oczy przelotnie spojrza�y na Silv�. - Metal? - Uhm... Asteroid �elazo-niklowy albo... - My�l�, �e raczej to "albo"... - roze�mia� si� )mar. - Ty� powiedzia�... mrukn�� Silva. - B�dziemy o mijali za nieca�e czterdzie�ci osiem godzin. - Najwy�szy czas, by obudzi� komandora. - My�lisz? - Trzeba. Trzeci punkt instrukcji. - Jakiej instrukcji? - Prywatnej instrukcji komandora. Nie pami�-asz? Roze�mieli si� obaj. Tak, to by� trzeci punkt pstrukcji, kt�r� komandor wywiesi� na pokrywie swo-ego biostatora. Na ostatniej odprawie, ju� za orbit� Plutona, gdy wchodzili na trajektori� podr�n�, komandor z�o�y� o�wiadczenie o takiej mniej wi�cej tre�- - Zapewniam was, �e nie mam zielonego po-�cia o nawigacji pod�wietlnej, ani o technice nap�du b�onowego. Jestem zabytkiem z epoki wczesnych lo-l6w mi�dzygwiezdnych, urodzi�em si� sto pi��dziesi�t at temu, mam czterdzie�ci dwa i zapewniam was, �e lie zamierzam mie� wi�cej ni� czterdzie�ci trzy, gdy :najd� si� zn�w na Ziemi. Wy jeste�cie m�odsi, mo�ecie >obie pozwoli� na zmarnowanie paru lat na t� podr�. fo wy znacie si� tutaj na wszystkim i nie spodziewajcie ii� �adnych dobrych rad ode mnie. W�a�� do biostatora prosz� mnie nie niepokoi�, dop�ki nie znajdziemy si� ia orbicie docelowej planety. W szczeg�lno�ci, nie na-e�y mnie budzi� w razie kolizji z asteroidem, awarii sil-lik�w, wybuchu antymaterii, ko�ca �wiata i tym po-lobnych drobnych wydarze�. Przypadki, w kt�rych 29 wolno mnie ewentualnie niepokoi�, wypisa�em tuta na tej kartce. B�dzie przypi�ta do biostatora i biada te mu, kto mnie obudzi bez dostatecznych powod�w. Kiedy komandor znikn�� w biostatorze, wszysc oczywi�cie zaraz pobiegli przeczyta� t� kartk�. Zawiera �a trzypunktow� instrukcj�: "Budzi� jedynie w przypadku: 1. pukania z ze wn�trz do �luzy wej�ciowej; 2. pojawienia si� zielone go ludzika wewn�trz statku; 3. spotkania niezidentyfi kowanego obiektu lataj�cego". Nie byli tym nawet zaskoczeni. Uprzedzan ich, �e komandor ma specyficzne poczucie humon Poza tym mia� oczywi�cie prawo skorzysta� z przywile j u dow�dcy i ca�y k�opot zostawi� na g�owie oficer�w wachtowych. - Id� wi�c i przerwij mu t� przyd�ug� drzemk - powiedzia� Silva. - Bierzesz to na siebie? - Musz�. Tak si� pechowo sk�ada, �e to m�j wachta. Skrajem pla�y, po wilgotnym piasku bieg� dziewczyna. Drobne, wyra�ne �lady jej st�p wype�nia� si� wod� kolejnej fali i rozmywa�y w nieregularne za g��bienia. Druga fala zmywa�a je zupe�nie, pozostawia j�� g�adki, wilgotny piasek, jakby nigdy nie by�o te dziewczyny, kt�ra przed chwil� przebieg�a. Sloth pod ni�s� wzrok. Zobaczy�, jak oddala si� coraz bardziej, pr�bowa� zgadn��, kim by�a: Ald�, Estar... a mo�e kim zupe�nie innym... Zreszt� to niewa�ne, to tylko sen -pomy�la�. Po chwili ju� wiedzia�, �e budzi si� z anabiozy Po kilku czy kilkunastu takich przebudzeniach odr�ni� si� je bez trudu od normalnego przebudzenia ze zwy 30 k�ego snu. To zupe�nie inny rodzaj przebudzenia, co� w rodzaju nag�ego skoku z wysokiej wie�y: spadanie, tym jednak r�ne od normalnego, �e z pocz�tku szybkie, a potem coraz wolniejsze, w ko�cowej fazie przypominaj�ce zetkni�cie z bardzo mi�kkim pneumatycznym materacem. Otworzy� oczy. Przez szk�o pokrywy zobaczy� �niad� twarz pochylonego nad nim m�czyzny. Pokrywa unios�a si� powoli, uwalniaj�c cia�o ze szczelnego futera�u. Sloth poruszy� palcami d�oni, potem ostro�nie ca�ym przedramieniem. "Dobre s� te nowe biostatory" - pomy�la�. Pami�ta� jeszcze z poprzedniej podr�y niemi�e odr�twienie, z jakim cz�owiek wychodzi� z dawniej stosowanych urz�dze� tego rodzaju. "Zawsze tak jest: wylatujesz na supernowoczesnym statku, a wracasz przestarza�ym pud�em" -pomy�la�. Uni�s� si� na �okciach, poruszaj�c g�ow�. Czu� si� znakomicie. - Komandorze, drugi pilot sz�stej zmiany melduje si�... - Ju�? - Nie, jeszcze nie koniec, ale blisko, komandorze. Tylko �e... mamy sztuczny obiekt na kursie. - Dobrze. Zaraz b�d� got�w, przygotuj mi troch� kawy. Sloth wygramoli� si� z biostatora, wykona� par� ruch�w gimnastycznych i si�gn�� do szafki po ubranie. Po kilku minutach by� w sterowni. Kawa czeka�a na pulpicie, przed fotelem dow�dcy. - Co dobrego, ch�opcy? - zagadn��, siorbi�c z kubka gor�cy nap�j. - Nie rozpoznany obiekt metalowy na przeciwnym kursie - zameldowa� Silva. - Jak� mamy pr�dko��? 31 Aktualnie jedna dziesi�ta ,,c", op�nienie j den "g' - A... tamto? - O dwa rz�dy mniej. Lot bezw�adny. - Dobrze. Przygotowa� projekt lotu rozpozn wczego. Omar i Silva spojrzeli na siebie r�wnocze�nie. - Podejdziemy? - Nie wiem. - Sloth wzruszy� ramionami. Ale dobrze by by�o. - My�lisz, �e to... jeden z tamtych statk�w? spyta� Silva z wahaniem. - A co? - u�miechn�� si� Sloth. - Zgodnie regu�� Ockhama... O ile to statek. Bra� si� do roboty. Omar usiad� przy komputerze, by w przybli�' niu oszacowa� mo�liwo�ci podej�cia do obiektu. P razie jednak brakowa�o �cis�ych danych o pr�dko�ci odleg�o�ci. Sloth sko�czy� kaw� i teraz bazgra� co� i kawa�ku papieru. - Wspomnia�e�, �e odleg�o�� wynosi oko pi�ciu godzin �wietlnych? - zagadn�� Silv�. - Nawet nieco mniej. Osiem godzin terr wys�a�em seri� impuls�w laserowych. My�l�, �e ; dwie godziny b�dziemy mieli dok�adny wynik pomi�� kierunku, pr�dko�ci i odleg�o�ci, a ponadto zarys kor turu obiektu. - Czy... strumie� foton�w z hamuj�cych siln k�w nie trafia w ten obiekt? - zaniepokoi� si� Sloth. - O nie, komandorze. Na pewno jest poa sto�kiem naszych wi�zek fotonowych. K�t rozwar� wi�zki jest bardzo ma�y. Gdyby to znalaz�o si� na n; szej drodze, dawno mieliby�my odbicie i zrobi�aby s tutaj sodoma i gomora! Uk�ad ostrzegawczy uruchomi by wszystkie systemy zabezpieczaj�ce przed kolizj�. 32 Wi�c... pi�� godzin �wiat�a... to jest... dwie doby przy naszej aktualnej pr�dko�ci. - Sloth mamrota� co� pod nosem, kre�l�c odr�cznie krzywe na papierze. - Cholernie blisko. Trzeba jednak by�o obudzi� mnie wcze�niej... - Nie wiedzieli�my, czy... - pr�bowa� usprawiedliwia� si� Silva. - Dobrze, w porz�dku. - Komandor przerwa� ruchem r�ki. - Jakie przyspieszenie mo�e osi�gn�� nasza patrol�wka? Trzy do czterech ,,g". To na nic. Potrzeba z dziesi��... Da si� zrobi�, komandorze - u�miechn�� si� Silva. - Ale nie patrol�wka. Trzeba od��czy� sekcj� silnikow�. - M�w ja�niej, kochany. Wiesz przecie�, jak ma�o znam te wasze ostatnie nowo�ci. - Statek o nap�dzie fotonowym jest zespo�em niezale�nych sekcji nap�dowych - zacz�� Silva, zadowolony, �e mo�e wykaza� si� sw� wiedz�, pouczaj�c tak do�wiadczonego astronaut�. - Ka�da z nich stanowi odr�bny zesp� z�o�ony ze zwierciad�a fotonowego, inihilatronu i zasobnika materii nap�dowej. Wszystko azem wygl�da jak p�czek siedmiu wyd�u�onych cy-indr�w, opasany toroidaln� rur�, mieszcz�c� sekcje u�ytkowe statku. W razie potrzeby mo�na od��czy� do-|volny silnik z tego p�czka, centralny lub jeden z sze�ciu obwodowych... Na przyk�ad, w wypadku ci�kiego 3Z jszkodzenia lub nieusuwalnej awarii mo�na odrzuci� c1 eden, a nawet kilka silnik�w, �eby nie ci�gn�� niepo-na rzebnego szmelcu. W praktyce mo�na podr�owa� na-s1 wet z jednym silnikiem, przy ograniczonym ci�gu oczywi�cie. Niezale�nie od tego konstrukcja pojedynczej sekcji nap�dowej pozwala na jej od��czenie i u�ycie ja- 2 - Ca�a prawda 00 ko osobnej jednostki podr�nej. Po to w�a�nie w ka� dej sekcji przewidziano osobne stanowisko sterowania automat pilotuj�cy i pomieszczenie za�ogowe. - No, no! - cmokn�� z podziwem Sloth. -Bardzo wygodne rozwi�zanie. Kiedy� nie stosowani takich trick�w. Dawno nauczy� si� akceptowa� g�adko wszel kie nowo�ci oraz skokowe - z jego punktu widzenia -zmiany w technice. Umia� przystosowywa� si� do nici b�yskawicznie i nie zawsze rozumiej�c szczeg�y tech niczne, bezb��dnie korzysta� z nich w ka�dej kolejne podr�y. Kiedy wyrusza� w poprzedni rejs, o nap�dzi� fotonowym m�wi�o si� wci�� jako o odleg�ej perspek tywie, a nawigacja z pr�dko�ciami pod�wietlnymi ist nia�a zaledwie w teorii na kartach og�lnych podr�czni k�w astronautyki, zwykle jako ostatni rozdzia� albi zgo�a dodatek. Wystarczy�o kilkadziesi�t lat, by tac' m�odzi piloci jak jego obecna za�oga z ca�� swobodi operowali einsteinowskimi r�wnaniami ruchu w zasto sowaniu do realnych obiekt�w nap�dzanych fotonam uzyskiwanymi z anihilacji... - A przeci��enia? - spyta�, wci�� rysuj�c co� licz�c na kartce. - S� tam biostatory imersyjne i mo�liwo�� pe�noautomatycznego sterowania wed�ug programu ; korekcj� samoczynn�. - Aha. - Sloth zrobi� min�, jakby wszystko doskonale rozumia�, ale tak naprawd� to z grubsza ty� ko wyobra�a� sobie zasad� tych urz�dze�. Wa�ny by� ostateczny efekt ich dzia�ania, a ni zg��bianie tajnik�w konstrukcji nie mia� czasu. Sami nazwa musia�a mu na razie wystarczy�. Z do�wiadcz� ni� wiedzia�, �e mo�na ufa� pomys�owo�ci "poto mnych", jak nazywa� tych, kt�rzy urodzili si� znaczni p�niej ni� on. W�asnego potomstwa nigdy nie posia 34 da�, a w ka�dym razie nic mu nie by�o o tym wiadomo... - To znaczy - ci�gn�� po chwili - �e mo�na takim osobnym cz�onem rakietowym wyci�gn�� tych dziesi�� "g" przyspieszenia? - Swobodnie, komandorze. - Taak... Zatem mamy spraw� rozwi�zan�. Obliczy�e� tam co�, ch�opcze? - zwr�ci� si� do drugiego pilota. - Zaraz podam wyniki. - Zaczekaj, podam najpierw moje i por�wnamy - u�miechn�� si� chytrze. - Wi�c my�l�, �e trzeba zrobi� tak: nasz statek b�dzie kontynuowa� lot bez zmiany programu, bo, jak s�dz�, przy tym op�nieniu, jakie mamy aktualnie, wyhamujemy dok�adnie tam, gdzie trzeba, to znaczy w pobli�u planety. Ile to potrwa? - Oko�o trzydziestu czterech dni. - Dobrze. Zatem statek leci bez zmiany ci�gu hamuj�cego. Od��czamy jeden z cz�on�w nap�dowych i hamujemy go z op�nieniem, powiedzmy, dziesi�ciu "g". Pozosta�e silniki kompensuj� ubytek ci�gu statku, Od��czony modu� pozostaje w tyle i wytraca ca�� pr�dko�� pocz�tkow�, a nawet zyskuje pewn� niewielk� pr�dko�� w kierunku przeciwnym, tak aby po jakich� osiemdziesi�ciu pi�ciu godzinach spotka� interesuj�cy nas obiekt z zerow� w stosunku do niego pr�dko�ci� wzgl�dn�. Ca�y nasz statek mija obiekt znacznie wcze�niej, po dw�ch dobach. Za�oga modu�u bada wn�trze obiektu. Zak�adam, �e jest to jeden ze statk�w Konwoju, bo je�li sondowanie laserowe tego nie potwierdzi, ca�a operacja nie odb�dzie si�. Nawiasem m�wi�c, mam nadziej�, �e sprawdzili�cie w ca�ym pa�mie cz�stotliwo�ci, czy nie ma jakiego� wywo�ania z jego strony... 35 - Oczywi�cie, komandorze! - Silva prawie si� oburzy�. - To by�a pierwsze rzecz, jak� zrobi�em po wykryciu echa tego obiektu! Nawet o tym nie meldowa�em, bo to si� samo przez si� rozumie. - W porz�dku. - Sloth spojrza� na kartk�, usi�uj�c sobie przypomnie�, na czym sko�czy�. To by�o niepokoj�ce ostatnimi czasy. Pami�ta� doskonale fakty sprzed stu lat, a chwilami zapomina�, o czym m�wi� przed minut�. Stara� si� ukrywa� to przed lekarzami badaj�cymi go w ramach normalnych test�w, lecz zdawa� sobie spraw�, ze nie ma na to rady. "Pocz�tki sklerozy. Ale to dopiero pocz�tki" - pociesza� si� w duchu. - Wi�c dalej - ci�gn�� po chwili. - Jeste�my przy tym obiekcie. Badamy go tyle czasu, ile potrzeba, godzin� czy pi��, to nie ma znaczenia wobec czasu trwania pozosta�ych operacji. Nast�pnie modu� rusza w po�cig za statkiem, utrzymuj�c dziesi�tk� przez nieca�e sze�� dni, a potem hamuj�c takim samym ci�giem przez dalsze cztery. Modu� dogania statek przy r�wnej z nim pr�dko�ci, wynosz�cej teraz oko�o sze�ciu setnych pr�dko�ci �wiat�a. Wszystko razem, od startu modu�u do ponownego po��czenia ze statkiem, trwa oko�o trzynastu dni. Co na to komputer, ch�opcze? - Zgadza si� z tob�, komandorze. Dok�adnie dwana�cie dni i osiemna�cie godzin, plus czas pobytu w badanym obiekcie! - Omar nie tai� podziwu. - Jeste� lepszy ni� ja plus komputer. Zdaje si�, �e obliczy�e� od razu najkorzystniejszy wariant, podczas gdy ja pr�bowa�em ustala� go przy pomocy teorii optymalizacji... - Rutyna, m�j drogi. Sto trzydzie�ci lat praktyki w kosmosie - u�miechn�� si� Sloth. - To zreszt� drobnostka. Jego skromno�� by�a oczywi�cie najzupe�niej fa�szywa. To jasne, ze chcia� czym� zaimponowa� m�o- 36 dym pilotom, co to ani rusz bez komputera sobie nie radz�. A co do owych stu trzydziestu lat, to zapomnia� doda�, �e sto dziesi�� z nich przele�a� w biostatorach r�nego typu i coraz nowocze�niejszych. Ale do�wiadczenie pozosta�ych lat dwudziestu wystarcza�o, by umia� szybko i trafnie wybra� i oceni� manewr stosowny dla wykonania danego zadania. - Przygotuj program dla autopilota - zwr�ci� si� do Omara. - Polecisz ze mn�. - Ty te�, komandorze? - zdziwi� si� Silva. - Wszystko mi jedno, czy prze�pi� te dwa tygodnie tutaj, czy w kabinie samodzielnego modu�u. A poza tym, czy kt�ry� z was widzia� kiedykolwiek statek ni�dzygwiezdny typu RQ-2? Na pewno �aden. Je�eli (potkali�my jeden ze statk�w Konwoju, to tylko ja nam jego konstrukcj�. Dlatego mi�dzy innymi jestem utaj! Jako ekspert od wszelkiego rodzaju staroci. Ty, �ilva, pozostaniesz na wachcie. Zwitalizujemy ci je-zcze jakiego� pilota do pomocy. ^ Sloth pospieszy� za Omarem, by obejrze� kabi-t� modu�u nap�dowego, kt�ry zamierzali od��czy�. Po 'odze wst�pili do sekcji biostator�w, zbudzili jednego pilot�w pierwszej zmiany i pos�ali go do Silvy, by za-ozna� si� z sytuacj�. Gdy wr�cili do sterowni, na ekranie oczekiwa� i� obraz przyniesiony przez odbite impulsy �wietlne �kalizatora. Kontur zbli�aj�cego si� obiektu by� obry-)wany do�� wyra�nie, nawet z pewnymi szczeg�ami. - Jasne! To RQ-2 widziana od przodu - posiedzia� Sloth bez chwili wahania. - W kosmosie nie ia cud�w. To m�g� by� tylko asteroid albo jeden z (mtych statk�w. Albo... - Co, komandorze? - spytali r�wnocze�nie wszyscy trzej pozostali. Powiedzia�em, �e w kosmosie nie ma cu- 37 d�w! - powt�rzy�, lecz wszyscy czterej wiedzieli dobrze, �e ka�dy z nich dopuszcza� jeszcze trzeci�, najmniej prawdopodobn� mo�liwo��, kt�r� w skryto�ci ducha uwzgl�dnia ka�dy, kto sp�dza �ycie jak oni na gwiazdowych szlakach... - Dok�adnie m�wi�c - doda� Sloth patrz�c u-wa�nie w ekran - jest to Alfa, flagowy statek Konwoju. Spojrzeli na niego ze zdziwieniem. - Odczyta�e� napis na burcie? - za�mia� si� Omar. - Widzicie ten wyst�p na kad�ubie, u do�u? Tylko Alfa mia�a co� takiego. To emiter radiowy dalekiego zasi�gu. Antena do ��czno�ci z Ziemi�. - Leci bardzo wolno, bez nap�du - Omar spojrza� na wydruk danych pomiarowych. - Je�li przyjmiemy, �e wystartowa� z uk�adu gwiezdnego, do kt�rego zmierzamy, to musi by� w drodze od jakich� pi��dziesi�ciu lat. - To znaczy tyl