Jackson Lisa - New Orleans 07 - Kręte ścieżki
Szczegóły |
Tytuł |
Jackson Lisa - New Orleans 07 - Kręte ścieżki |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
Jackson Lisa - New Orleans 07 - Kręte ścieżki PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie Jackson Lisa - New Orleans 07 - Kręte ścieżki PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
Jackson Lisa - New Orleans 07 - Kręte ścieżki - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Strona 1
Strona 2
Jackson Lisa
New Orleans 07
Kręte ścieżki
Detektyw Montoya widział niejedno, ale zbrodnia w nowoorleańskiej katedrze
jest przerażająca. Ofiara to młoda zakonnica, lecz jeszcze bardziej szokujące jest
to, że Montoya rozpoznaje w niej swoją miłość sprzed lat. Dlaczego wstąpiła do
klasztoru? I dlaczego w chwili śmierci miała na sobie starą ślubną suknię?
Valerie Hudson, siostra zamordowanej, to jedyna osoba, która może pomóc
rozwiązać zagadkę. Ale morderca wie równie dobrze, że Valerie jest kluczem do
tajemnicy tej zbrodni. I sięgającego w przeszłość ponurego sekretu klasztoru…
Strona 3
Rozdział 1
Już pora.
Głos brzmiał wyraźnie.
Z uśmiechem na twarzy, czując wielką ulgę, Camilla przecisnęła przez dziurkę ostatni guziczek.
Spojrzała w lusterko i poprawiła welon.
- W bieli wyglądasz zjawiskowo - pochwalił ojciec.
Ale jego tu nie ma, prawda? Nie poprowadzi jej kościelną nawą. Nie, jasne, że nie. Przecież zmarł
wiele lat temu. Przynajmniej tak sądziła. Choć z drugiej strony nie był jej prawdziwym ojcem... Tylko
ojczymem. Tak? Camilła energicznie zamrugała. Oszołomiona, próbowała zebrać myśli, pozbyć się
uczucia wyobcowania, które tak nagle nią owładnęło.
To dzień twojego ślubu; dlatego nerwy odmawiają ci posłuszeństwa i myśli plączą się w głowie.
- Narzeczony czeka. - Głos znowu ją popędzał, a ona się zastanawiała, czy naprawdę ktoś do niej
mówi, czy to tylko wyobraźnia.
Głuptasie, oczywiście, że to się dzieje naprawdę!
Opuściła pokój, w którym się przebierała, i chwiejnym krokiem ruszyła korytarzem oświetlonym
kilkoma migoczącymi kinkietami. Było ciemnawo, a jednak korytarz jakby lśnił.
Schodami o stopniach wytartych tysiącami spieszących w górę i dół stóp zeszła do sieni, kierując się
do mniejszej kaplicy, gdzie już na nią czekał.
Serce biło jej mocno z podniecenia.
Strona 4
Krew tętniła w żyłach.
Cóż za wspaniała, wspaniała noc!
Schodząc, położyła dłoń na poręczy, czubkami palców przesuwając po gładko wypolerowanej
powierzchni.
- Szybciej! - krzyknął jej do ucha ostry głos, a ona o mało nie potknęłaby się o rąbek sukni. - Nie każ
mu na siebie czekać!
- Nie każę - zapewniła. Jej własny głos zdawał się przypływać gdzieś z oddali i brzmiał jak echo w
tunelu. A może to tylko echo w jej własnym sercu?
Uniosła suknię, żeby iść szybciej, ale jej bose stopy ślizgały się po posadzce. Czuła się lekka, jakby
unosiła się w powietrzu. Oczekiwanie gnało ją do przodu.
Światło księżyca przesączało się przez wysokie witrażowe okna, rozsiewając cienie i kolorowe plamy
na posadzce. Dotarła do kaplicy trochę chwiejnie, jakby miała pantofle na wysokich obcasach.
Ale jej stopy były bose, zimno kamiennej posadzki przenikało podeszwy.
Ubóstwo, czystość, posłuszeństwo.
Te słowa krążyły jej w myślach, gdy drzwi kaplicy się otworzyły i weszła do środka. W głowie
słyszała muzykę, anielskie głosy wzlatujące w niebo po iglicach katedry St. Marguerite's w ten
wyjątkowy dzień jej zaślubin.
Noc... jest noc.
Na ołtarzu migotały świece, rzucając blask na wielki krucyfiks, którego widok przypomniał cierpienie
Chrystusa. Przyklęknęła, przeżegnała się, potem poszła dalej.
Ubóstwo. Czystość. Posłuszeństwo.
Ścisnęła palcami paciorki różańca; muzyka w jej głowie rozbrzmiewała coraz głośniej.
Gdy dotarła do ołtarza, rozdzwoniły się kościelne dzwony. Uklękła przed majestatem Boga. Była
gotowa złożyć śluby, oddać życie temu, którego kochała.
- Dobrze... dobrze... doskonale.
Strona 5
Modląc się, spuściła głowę, lecz potem, nadal na klęczkach, spojrzała na krucyfiks i ujrzała rany na
wychudłym ciele Chrystusa, który poświęcił się dla niej, grzesznicy.
O tak, była grzesznicą.
Wielką grzesznicą.
Ale teraz otrzyma rozgrzeszenie.
Będzie kochana.
Już zawsze.
Zamknęła oczy i spuściła głowę, która nagle zrobiła się dziwnie ciężka. Ręce też poruszały się
niezdarnie. Kaplica zachwiała się w posadach, wnętrze pociemniało, a rzeźby Madonny i aniołów
przy chrzcielnicy nagle zaczęły wpatrywać się w nią oskar-życielskim wzrokiem.
Gdy usłyszała szuranie stóp po kamiennej posadzce, uniesienie i radość zastąpił niepokój.
Nie ulegaj. Nie tej nocy...
Ślubna suknia nie wydawała się już taka gładka i zwiewna; materiał stał się szorstki i sztywny,
cuchnący stęchlizną. Ze strachu zaczęła ją mrowić skóra na karku, pod lepkim welonem.
Nie, nie, nie... to nie tak.
- A więc teraz już wiesz - skarcił ją głos, dobiegający z bliska. Ten syk sprawił, że aż cała się skurczyła.
- Bo zapłatą za grzechy jest...
- Śmierć - wyszeptała.
Strach zmroził jej krew w żyłach. O Boże! Przerażona, chciała się poderwać na nogi.
W tej samej chwili Przeznaczenie wymierzyło jej cios.
Różaniec został wydarty z jej dłoni, paciorki, przelatując przez palce, rozsypały się po posadzce.
Camilla znów chciała się podnieść, ale czuła słabość w kolanach, nogi miała jak z wały. Próbowała się
dźwignąć, lecz było za późno. Jej szyję otoczyła gruba lina, którą ktoś mocno zaciągnął.
Nie! Co to jest?
Ostry drut wrzynał się jej głęboko w skórę.
Strona 6
Ogarnęła ją panika. Nie, nie, nie! To nie tak. Pomocy!
Jej ciało przeszył straszliwy ból. Rzuciła się do przodu, by przewrócić napastnika, ale w tym
momencie zabrakło jej tchu. Chciała zaczerpnąć powietrza, ale nie była w stanie. Jezu Chryste, jej
płuca pękały.
O Boże, co się dzieje?
Dlaczego?
Nawa jakby się zachwiała, wysokie sklepienie zawirowało, potwór za jej plecami coraz mocniej
zaciskał linę.
Przerażenie wczepiło się pazurami w jej umysł. Próbowała desperacko się uwolnić, chciała kopać i
wierzgać, ale jej ciało zachowywało się nie tak, jak powinno. Ciężar na plecach był miażdżący, lina na
szyi wrzynała się coraz głębiej.
Krew napłynęła jej do oczu i tętniła w uszach.
Łamiąc sobie paznokcie, zaczęła szarpać palcami linę owiniętą wokół szyi.
Z wysiłku wygięła się w łuk.
Walczyła dziko, lecz nadaremnie.
Błagam, błagam, błagam! Miłościwy Ojcze, oszczędź mnie! Grzeszyłam, ale błagam... Pośliznęła się.
Nadal się szarpała, ale coraz słabiej, bo już opuszczały ją siły. Camillo, walcz! Nie poddawaj się! Nie
poddawaj! Ktoś cię uratuje.
Znów wbiła wzrok w krucyfiks, oblicze umęczonego Chrystusa było zamazane. Przepraszam...
Nagle ogarnęła ją wielka słabość. Przestała walczyć. Jej ciało zwiotczało.
- Proszę... - próbowała błagać, lecz z jej gardła wydobył się tylko zniekształcony, niezrozumiały
charkot.
Demon, który śmiał nawiedzić tę kaplicę, potwór, który zbezcześcił poświęconą ziemię, trzymał ją
mocno. I coraz bardziej zaciskał linę. Bez cienia litości. Mroczny, złowrogi cel dodawał mu sił.
Strona 7
Płuca Camilli płonęły, jej serce waliło tak mocno, że była pewna, iż zaraz pęknie. Jej oczy,
rozszerzone przerażeniem, przesłoniła szkarłatna mgła.
Och, Miłościwy Ojcze, ten ból!
Ponownie próbowała nabrać choć łyk powietrza, ale był to próżny trud.
Jej płuca krzyczały.
Brutalna siła, napędzana zimną, mroczną nienawiścią, coraz mocniej zaciskała garotę.
Camillą wstrząsnęły pierwsze drgawki agonii. - Dziwka - oskarżył ją głos. - Córka Szatana. Nie!
Z szeroko otwartymi oczami znów spojrzała na Chrystusa na krzyżu, szkarłatna mgła zniekształcała
twarz Jezusa, z oczu spływały łzy jak krople krwi.
Kocham cię.
Zalała ją lawina grzechów, które popełniła i z których składało się jej całe życie. Przed oczami migały
jej twarze tych, których skrzywdziła. Ojciec i matka, siostra, najlepsza przyjaciółka... tak wielu ludzi.
Niektórzy ją kochali... niewinni.
Zrozumiała, że to jest jej kara, i oderwawszy dłonie od gardła, zsunęła je na brzuch.
Ssss... Trzask! Przed oczami Camilli zabłysło jaskrawe światło; potem nastała ciemność.
W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, oczyść mą duszę... Wybacz mi, Panie, bo zgrzeszyłam...
Rozdział 2
Och, na świętą Genowefę! - Valerie raz za razem wciskała klawisz ESCAPE, jakby to miało tchnąć
nowe życie w zużyty laptop z przestarzałym twardym dyskiem i za małą pamięcią. - No
Strona 8
dalej, dalej! - pomrukiwała przez zaciśnięte zęby, ale w końcu się poddała. Nie potrafiła wyłączyć
przeklętego sprzętu, nie wyjmując z niego baterii.
Dosyć tego! Jutro, pomimo krytycznego stanu finansów, kupi nowy komputer. Coś tam jeszcze było
na karcie kredytowej, ale po zakupie komputera zostanie pewnie tylko okrągłe zero.
Taka jest cena rozwodu, stwierdziła twardo w duchu i rzuciła laptop na rozgrzebane łóżko. W piżamie,
której góra nie pasowała do dołu, przeszła do kuchni urządzonej w domku przerobionym ze stajni i
wsunęła głowę pod kran, żeby napić się wody. Potem wyjrzała przez zalane deszczem szyby w
niespokojną nowoorleańską noc.
Powietrze było duszne i gęste, skórę miała mokrą od potu. Zbliżało się lato. Otworzyła okno,
wpuszczając do środka wilgotny zapach dochodzący od płynącej leniwie rzeki. Z oddali słychać było
odgłosy ruchu ulicznego na autostradzie, miarowy szum rywalizujący z cykaniem świerszczy i
rechotem ropuch.
Dzwony katedry St. Marguerite's wybijające północ rozdzwoniły się żałośnie.
Z jakiegoś niejasnego powodu Val poczuła, że ciarki przebiegły jej po skórze. Instynkt policjantki
wskoczył na wyższy bieg. Kolejny raz odniosła wrażenie, że ktoś ją obserwuje, że wpatrują się w nią
czyjeś niewidzialne oczy.
- Za często oglądam kanał science fiction - mruknęła. -1 zbyt często miewam koszmary.
Przez jedną ulotną chwilę w jej umyśle zawirowały okruchy wspomnień. Strzępy obrazów.
Niewyraźne. Zamglone. Lecz wyczuwalnie złowrogie.
To, co zobaczyła, zmroziło jej krew w żyłach. Złowieszcza kreatura odziana w czerń, z okrutnym
spojrzeniem i cuchnącym oddechem stawała się coraz większa. Coraz groźniejsza. Z uzbrojonych w
pazury rąk zwisały łańcuchy.
Nikt nie mógł jej pomóc.
Nikt nie mógł uratować.
- Ssss... - syknął potwór, opuszczając w dół srebrzystą pętlę. -Ssss...
Strona 9
Camilla, pomyślała z przerażeniem Val. Ten demon chce Camilli...
Przerażający obraz znikł, ukrywając się w zakamarkach myśli. Val z doświadczenia wiedziała, że
będzie się tam czaił, ale znów się ujawni nieproszony.
- Zostaw mnie w spokoju - mruknęła, starając się nie zwracać uwagi na zjeżone włoski na rękach. Ten
potwór jest tylko wytworem wyobraźni, niczym więcej, niczym, w co uwierzyłaby normalna, zdrowa
na umyśle kobieta.
Dla uspokojenia wzięła głęboki oddech. Żałosne zawodzenie dzwonów katedry nadal przeszywało
noc. Czując ucisk w żołądku, Val oparła się rękoma o brzeg blatu stołu, żeby odzyskać równowagę i
zepchnąć obraz ohydnej zjawy tam, gdzie jej miejsce -do najciemniejszych rejonów umysłu, do
rozpadlin, do których zdrowy rozsądek nie odważa się zaglądać.
Nie idź tam, ostrzegła się w myślach. Nie idź tam. Pogrążanie się w zdradliwych wizjach
produkowanych przez chorą wyobraźnię może tylko doprowadzić do czegoś wstrętnego.
- Nic złego się nie dzieje - zapewniła się na głos, mimo że w środku cała się trzęsła. Drżała ze strachu,
który próbowała tłumić. Nikt nie mógł się dowiedzieć. Val była silna. Koszmary i wizje wyczarowane
przez jej bujną wyobraźnię nie mają prawa jej zastraszać. - Na rany boskie, kobieto, weź się w garść!
Puściła blat, odepchnęła od siebie niedorzeczne lęki, uznając w duchu, że jest po prostu zestresowana.
Ale kto by nie był? Zbliżający się rozwód, zrujnowana kariera, biznes balansujący na skraju
bankructwa i siostra, jej jedyna krewna, zamierzająca złożyć śluby zakonne w klasztorze o surowej
regule przypominającej zasady panujące w średniowiecznych zgromadzeniach! No i ten mejl od
Camilli. Bardzo niepokojący.
Val myślała o St. Marguerite's, historycznej katedrze, w której jej siostra złoży wkrótce śluby
zakonne.
O ile jej pozwolą.
Zycie zakonne nie pasowało do Camilli, dziewczyny lubiącej chłopców i zabawę. Zawsze uciekającej
przed kłopotami. Z tego,
Strona 10
co było jej wiadomo o St. Marguerite's, Valerie wątpiła, by grzechy siostry zostały jej łatwo
odpuszczone. Klasztor St. Marguerite's z jego zamkniętymi bramami, przestarzałym systemem
komunikacji i surowymi zasadami bardziej przypominał średniowieczną fortecę niż dom boży.
Dwudziesty pierwszy wiek nie miał dostępu do tego odizolowanego miejsca. Mieszkańcy klasztoru
żyli zgodnie z zasadami sięgającymi zamierzchłych czasów, wedle archaicznych konwencji, poddani
okrutnej dyscyplinie i kierując się przedpotopowymi ideami. Prawdopodobnie ten stan rzeczy
utrzymywała ksieni lub matka przełożona, lub jakkolwiek inaczej nazywała siebie ta stara sekutnica,
siostra Charity. Upierająca się przy staromodnej zasadzie noszenia czarnych habitów, stosująca kary
cielesne oraz groźby i zastraszanie zamiast pochwał. Siostra Charity była nie tyle przywódcą
duchowym w klasztorze, co naj-zwyczajniejszym nadzorcą.
Dlaczego Camilla postanowiła złożyć śluby w instytucji o tak surowej regule jak ta obowiązująca w
St. Marguerite's, pozostawało tajemnicą.
Nieprawda. Przecież znasz powody - po prostu boisz się o nich myśleć.
Pssst!
Szept zła prześliznął się przez umysł siostry Luci niczym podstępna żmija.
Otworzywszy oczy, ujrzała ciemność wypełniającą pokój, jaki zajmowała w klasztorze. Siostra Lucia
poczuła ciarki na całym ciele, w ustach metaliczny smak. Ojcze Niebieski, spraw, proszę, aby to były
tylko echa złego snu, koszmaru, który...
Pssst!
Znowu to samo. Zwiastun tego, co miało nadejść. Siostra Lucia zrzuciła z siebie kołdrę i osunęła się na
kolana. Koszula nocna opadła wokół niej na podłogę fałdami, gdy instynktownie sięgała po różaniec
zawieszony na ramie łóżka. Szybko zrobiła znak krzyża
i zaczęła w myślach odmawiać Wierzę w Boga. Jej usta poruszały się w ciemności, na karku zaczęły
się zbierać krople potu.
Strona 11
- Wierzę w Boga, Ojca Wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi... - I naprawdę wierzyła.
Żarliwie. Zazwyczaj pocieszenie znajdowała w rytuale zakorzenionym jeszcze w młodości. W
chwilach smutku, niepokoju lub wątpliwości szukała ukojenia w różańcu, przesuwając palcami
szklane paciorki, szeptała modlitwy, które zbliżały ją do Boga.
Pssst!
Ten ohydny, jakby elektryczny syk sprawił, że po jej skórze przeszedł prąd, a na czole pojawiły się
krople potu.
Nie tutaj, och, proszę... Nie w klasztorze! Jej modlitwa została zakłócona, więc zaczęła od początku,
zaciskając mocno powieki, oparta łokciami o cienki materac. W głowie jej huczało.
Jeszcze raz przytknęła krzyżyk różańca do czoła i zaczęła powtarzać kolejne modlitwy, które z wielką
łatwością przychodziły jej do głowy.
To musi być jakaś pomyłka, myślała z przejęciem, podczas gdy znajome słowa same wypływały jej z
ust. Od czasu, gdy wstąpiła do klasztoru z zamiarem złożenia ślubów, ani razu nie miała żadnego
„incydentu", jak nazywała te zdarzenia matka. Sądziła, że jest tu bezpieczna.
- Wierzę w...
Pssst! - Tym razem głośniej. Bolesny prąd przeszył ciemność.
Lucia wstrzymała oddech i upuściła różaniec. Znów przerwała modlitwę. Porzucając próby
zapobieżenia temu, co nieuniknione, wstała z klęczek i ruszyła boso po drewnianej podłodze, wy-
czuwając nadciągające kłopoty, tak pewne, jak huragany nawiedzające wybrzeże Luizjany. Oczyma
wyobraźni ujrzała kaplicę parafialną. Zamrugała gwałtownie, broniąc się przed szturmem
napływających obrazów. Niewyraźna twarz.
Pożółkła suknia.
Powiewający ciemny habit.
Wykrzywione złowróżbnie usta.
Trzask zamykających się ciężkich podwoi.
Strona 12
Zakrwawiony krucyfiks, szkarłat skapujący ze świętych ran Chrystusa.
Śmierć, zaintonował głos, przebijając się przez szum w jej głowie.
Wybiegła na korytarz słabo oświetlony nielicznymi kinkietami i weszła na kręte schody. Przesuwając
palcami po wytartej poręczy, podążała ścieżką wyznaczoną jej przez los. Blade światło ledwo
przenikało przez ciemne szyby witrażowych okien, upał czerwcowego dnia nadal unosił się w nocnym
powietrzu.
Dlaczego? - zastanawiała się z przejęciem. Dlaczego teraz? Dlaczego tutaj? Nie chodzi o nic
poważnego... To tylko zły sen. To tylko twoje skrystalizowane lęki, nic więcej.
Z sercem bijącym histerycznie skręciła w stronę małej kaplicy znajdującej się za wielką katedrą.
Naglona do pośpiechu panującymi wokół ciemnościami, przecisnęła się przez dwuskrzydłowe drzwi,
które z łatwością ustąpiły pod jej naciskiem, i wkroczyła do domu Boga. Kaplica była miejscem
światła i dobroci, wybaczenia i odkupienia, ale tej nocy czuła, że czai się tu zło tali mroczne jak dusza
samego Szatana.
- Ojcze, błagam, nie opuszczaj mnie. - Zanurzyła palce w święconej wodzie i przeżegnała się, po czym
ruszyła nawą. Wizje w jej głowie zbiły się w kulę. Czerwone wotywne świece rzucały migotliwe
cienie na kamienne ściany. Z łukowatego sklepienia nad ołtarzem zwisał wielki krucyfiks. Jezus w
agonii strzegł kaplicy.
Lucia instynktownie jeszcze raz zrobiła znak krzyża. Szum w jej głowie zamienił się w pulsowanie.
Kątem oka dostrzegła jakiś ruch - ciemna postać w powiewającym habicie znikła za drzwiami
- Ojcze! - zawołała, sądząc, że osoba uciekająca z kaplicy to ksiądz. Rozległo się trzaśnięcie
zamykanych drzwi. - Proszę zaczekać! Ojcze... - Rzuciła się w stronę wyjścia. - Ojcze... Och, nie... -
Odebrało jej głos, bo na posadzce przy pierwszym rzędzie ławek dostrzegła zwiewną gazową tkaninę
obrzeżoną koronką.
Co to?
Serce w niej zamarło.
Strona 13
Przerażające, szybko się przesuwające obrazy, które ją obudziły, znów przepłynęły przez jej umysł.
Pożółkła suknia. Okrutne usta.
Zamykające się drzwi i odgłos dzwonów. Tak jak wcześniej.
Powiew zła znowu otarł się o jej kark. Zachwiała się, rzucając się przed siebie, jej bose stopy klapały o
zimną kamienną posadzkę, a echo tego dźwięku niosło się w górę, do wysokiego, kopulastego
sklepienia.
To nie dzieje się naprawdę!
To niemożliwe!
Potykając się, przerażona tym, co może znaleźć, biegła w stronę ołtarza i wspaniałych, teraz ciemnych
witrażowych okien. Krucyfiks wznosił się ku wysokiemu sklepieniu, Syn Boży pogrążony w bólu
spoglądał w dół.
- O Boże! - krzyknęła Lucia. - Dios! Mi Dios! Dreszcz przerażenia przeszedł jej po plecach. Przed
pierwszym rzędem ławek leżała jakaś postać.
- No, por favor, Jesus. No, no, no!
Siostrze Lucii zmroziło krew na widok ciała rozciągniętego na wznak w pobliżu chrzcielnicy. Tłumiąc
krzyk przerażenia, padła na kolana obok oblubienicy odzianej w delikatną, zniszczoną suknię ślubną.
Twarz zakrywał przejrzysty welon.
Lucia poczuła skurcz w żołądku, rozpoznawszy siostrę Camil-łę. Jej twarz była blada, usta zsiniałe, a
przez cieniutką koronkę welonu widać było nieruchome, patrzące przed siebie, szeroko otwarte oczy.
- O słodki Jezu... - westchnęła Lucia. Dotknęła jeszcze ciepłego ciała Camilli, szukając pulsu na
posiniaczonej szyi. Poczuła gwałtowne mdłości. Ktoś próbował zabić Camillę. O Boże, czy ona
jeszcze żyje? Czy słabe drżenie, ledwo wyczuwalne pod stygnącą skórą, to drgnienie pulsu? A może
tylko jej się wydaje? -Camillo! - zawołała łamiącym się głosem. - Błagam, nie odchodź. Och, proszę...
Mi Dios!
Strona 14
Dzwony biły, jakby chciały całemu światu obwieścić smutną wiadomość.
Lucia wzniosła oczy do góry.
- Pomocy! Niech mi ktoś pomoże! - Jej głos dotarł do sklepienia i wrócił wzmocniony pogłosem. -
Pomocy!
Do Camilli, która była bliska śmierci, szepnęła:
- Camillo, jestem tu. To ja, Lucia. Trzymaj się, kochanie... Proszę, proszę... To nie twój czas... - Ktoś
jednak zadecydował, że Camilla musi umrzeć, a Lucia, mimo że wcale nie chciała się nad tym
zastanawiać, pomyślała, że zna tylko jedną osobę, która mogłaby pragnąć śmierci Camilli.
Pospiesznie zmówiła pacierz, modląc się żarliwie, z całej duszy; potem z oczami pełnymi łez
pochyliła się do ucha leżącej.
- Nie odchodź. - Skrajem własnej sukni próbowała zatamować krew cieknącą z ran na szyi.
Camilla jednak nawet nie drgnęła. Jej źrenice znieruchomiały. Skóra szarzała. Ciało stygło. Krew
przestawała w niej krążyć.
Lucia szalała z rozpaczy. Wiedziała, że powinna coś zrobić! Cokolwiek! Błagam, Boże, nie zabieraj
jej. Nie teraz... jeszcze nie teraz... Och, Ojcze!
- Pomocy! - krzyknęła ponownie, nie chcąc opuszczać przyjaciółki, która była jej bliska od wielu lat,
którą znała przez prawie całe życie. Camilla nie mogła umrzeć... nie mogła...
Umysł Lucii wypełniły obrazy siostry Camilli, pięknej i zgrabnej, o tajemniczym uśmiechu i brwiach,
które wyginały się w łuk na znak rozbawienia lub niedowierzania. Kobieta z problemami, tak,
zakonnica mająca zbyt wiele tajemnic, którą Lucia znała znacznie wcześniej, nim obie - zresztą
niezależnie od siebie -postanowiły wstąpić do klasztoru.
Przez zaciśnięte gardło Lucia wyszeptała:
- To nie twoja pora, Camillo. Słyszysz? Nie odchodź... Nie wolno ci...
Strona 15
Ale ta nieszczęsna, udręczona kobieta już odeszła, dusza opuściła pozbawioną życia skorupę, usunięta
z niej przemocą.
- Nie... proszę... Ojcze...
Trzask! Trzasnęły jakieś zamykające się drzwi i znów rozległo się żałosne zawodzenie dzwonów.
Lucia podskoczyła. Ktoś nadchodził! Dobrze.
- Tylko się trzymaj - powiedziała do zsiniałego ciała, choć intuicyjnie wyczuwała, że jest już za późno.
- Nadchodzi pomoc. -Jej słowa zawisły w chłodnym nocnym powietrzu.
Lucia poczuła dreszcz na plecach. Wątpliwości zasnuły jej umysł. Splotła palce z palcami przyjaciółki
i zaczęła odmawiać kolejną żarliwą modlitwę. Dzwony na wieży nie przestawały wybijać pełnej
godziny.
Czy faktycznie nadchodzi pomoc, czy może wraca ktoś, kto zabił Camillę?
Rozdział 3
Val trochę się już uspokoiła, drżenie w żołądku ustało. Do swojego ulubionego wyszczerbionego
kubka nalała gorącej wody, wstawiła go do mikrofalówki i patrzyła, jak pojawiają się ukryte litery. Na
dużym kubku, kupionym przez Internet na ABC.com, wyświetlały się postacie z obsady Zagubionych,
jej niegdyś ulubionego telewizyjnego serialu.
To był gwiazdkowy prezent od Camilli, cenna zdobycz, którą Camilla zdążyła kupić przed ostatnim
odcinkiem.
Jeszcze w czasach, gdy siostry nie dopuszczały do tego, by cokolwiek mogło je poróżnić. Nawet Slade
Huston.
- Och, Cammie - szepnęła Val i pokręciła głową, wspominając ich niedorzeczne kłótnie. W tej samej
chwili odezwał się
Strona 16
brzęczyk mikrofalówki. Trzymając ostrożnie kubek za ucho, Val wyciągnęła z puszki ostatnią torebkę
herbaty i zatopiła liście w prawie wrzącej wodzie.
Choć była już północ, Val wiedziała, że jeszcze długo nie zaśnie. Może nawet w ogóle nie zmruży
oka. Jak to zwykle mawiał Slade? Że departament policji trzyma ją nadal w pracy dzięki bezsenności;
była pracoholiczką, która z powodu kłopotów ze snem mogła pracować szesnaście godzin bez
przerwy, mimo że płacili jej za osiem.
Z drugiej strony Slade znany był z tego, że lubił przesadzać.
Przesada stanowiła element jego kowbojskiego poczucia humoru.
Kręcąc głową, żeby pozbyć się napięcia w karku, Val przymknęła oczy i przez moment znów ujrzała
w wyobraźni twarz męża: silną szczękę z cieniem zarostu; przewrotny półuśmieszek, w którym
błyskał zębami, których biel odznaczała się na tle ciemnej skóry ogorzałej od wielogodzinnej pracy na
ostrym teksańskim słońcu; i oczy błyszczące głębokim, lekko przydymionym błękitem. Slade Huston.
Twardy jak stara skóra kowboj skłonny do bitki, cholernie seksowny. Po prostu nic dobrego.
Dlaczego w takim razie w ogóle o nim myśli?
Tej nocy, poprzedniej i jeszcze poprzedniej...
- Idiotka - burknęła Val pod nosem, usuwając z myśli obraz męża. Zauważyła przy okazji, że dzwony
nie biją już od kilku minut. Dobrze. Cisza. Spokój.
Ale dziwne przeczucie, że coś jest nie tak, pozostało i Val nadal była lekko podenerwowana.
Jutro.
Odwiedzi Camillę jutro i nie będzie się oglądała na tę starą sekutnicę, siostrę Charity, która robiła, co
mogła, żeby nie dopuścić do spotkania sióstr. „Przykro mi, ale nie może pani zobaczyć się teraz z
siostrą. My tu mamy surowe zasady", oświadczyła, gdy Val próbowała odwiedzić siostrę bez
zapowiedzi. „Zasady, których przestrzegamy, zasady uświęcona przez naszego Ojca".
Tak, jasne. Val szczerze wątpiła, żeby siostra Charity kiedykolwiek kierowała się dobrymi intencjami.
Jej zdaniem, matka
Strona 17
przełożona miała obsesję na punkcie władzy podsycaną manią wielkości oraz spaczonym podejściem
do religii.
To bardzo kiepska kombinacja.
Która jednak nie powstrzyma Val.
Bicie dzwonów ucichło, teraz z zewnątrz dobiegał do kaplicy odgłos czyichś kroków. Lucię, patrzącą
na martwą dziewczynę, przechodziły ciarki. Próbowała się modlić, ale nie mogła przypomnieć sobie
słów. Kto to zrobił? Dlaczego? I ta dziwna suknia ślubna, ten naszyjnik z kropli krwi na dekolcie - o co
w tym wszystkim chodzi?
Z mocno bijącym sercem Lucia zerknęła w stronę bocznych drzwi, które zamknęły się w chwili, gdy
pojawiła się w kaplicy. Nie tylko ona widziała siostrę Camillę rozciągniętą na kamiennej posadzce.
Lucia natknęła się w kaplicy albo na oprawcę Camilli, albo na kogoś, kto był świadkiem zbrodni.
Strach jeżył jej włoski na karku, gdy się zastanawiała, czy odgłos kroków znamionuje nadchodzącą
pomoc, czy raczej powrót mordercy.
Robiąc znak krzyża, odwróciła się ku drzwiom i z całych sił krzyknęła:
- Pomocy!
Boczne drzwi otworzyły się gwałtownie, uderzając o ścianę. W stronę nawy spieszyła matka
przełożona, postawna kobieta w długim czarnym habicie. Jej siwiejące włosy, które zazwyczaj
chowała pod welonem, teraz były rozpuszczone i rozczochrane.
- Siostro Lucio! Na Boga, co tu się dzieje? - dopytywała się. Jej suknia szurała po gładkiej posadzce, a
twarz z mocno zaciśniętymi ustami wyrażała skrajne niezadowolenie. Przypomniawszy sobie nagle,
gdzie się znajduje, stara zakonnica zatrzymała się, żeby przyklęknąć przed krucyfiksem i zrobić znak
krzyża na wydatnym biuście.
- To siostra Camilla... - Lucia wstała, nie odrywając jednak wzroku od ciała leżącego na posadzce.
- Co...? Och! - Matka przełożona gwałtownie wciągnęła powietrze. - A niech to wszyscy święci. -
Szeleszcząc szeroką spódnicą, podbiegła do ofiary i padła przy niej na kolana.
Strona 18
- Już za późno. Ona nie żyje.
- Ale jak? Dlaczego? - szeptała siostra Charity, jakby się spodziewała, że ktoś, może nawet sam Pan
Bóg udzieli jej odpowiedzi. Zmówiła krótką modlitwę nad ciałem martwej kobiety. -Kto mógł to
zrobić? - Nie wiem. Ktoś tu był przede mną - wyjaśniła Lucia, próbując oddzielić fakty od fikcji,
obrazy, które były prawdziwe, od tych, które stworzyła jej wyobraźnia. - Widziałam, jak zamykają się
drzwi na korytarz. - Tak, tak właśnie było. Wskazała na drzwi prowadzące na tylny korytarz. -1...
myślę, że wtedy jeszcze siostra Camilla żyła.
Stara zakonnica dotknęła nadgarstka Camilli, a potem przytknęła ucho do jej nosa, nasłuchując
odgłosów życia. Lucia wiedziała, że niczego nie usłyszy.
- A siostra co tu robiła, siostro Lućy? - zapytała matka przełożona, zwracając się do Lucii jej
formalnym imieniem, imieniem świętej, które przybrała, składając śluby.
- Ja... coś usłyszałam - skłamała Lucia, podobnie jak wiele razy w przeszłości. Nikt w klasztorze nie
znał jej sekretu, nawet jej spowiednik. - Co usłyszałaś? Ze swojego pokoju?
- Tak. Szłam do łazienki.
Matka przełożona, która chyba uzmysłowiła sobie, że ten temat może zaczekać, klęcząc przy martwej
Camilli, rozkazała:
- Poszukaj ojca Paula i powiedz, by tu przyszedł.
- A czy nie należałoby wezwać policji?
Stara zakonnica zamknęła oczy, jakby modląc się o cierpliwość.
- Rób, co powiedziałam. Gdy odnajdziesz ojca Paula, idź do mojego biura i zadzwoń na policję.
- Ale policja powinna być zawiadomiona pierwsza...
- Nie sprzeczaj się ze mną! Najlepsze, co możemy zrobić dla siostry Camilli, to modlić się za jej duszę.
A teraz idź! I jeśli któraś z sióstr jeszcze się obudzi, każ jej natychmiast wracać do łóżka! - Wyraz
twarzy matki przełożonej mówił, że nie zamierza wysłuchiwać żadnych sprzeciwów, więc Lucia
ruszyła do drzwi.
Strona 19
Tych samych, przez które ktoś wychodził, gdy ona wchodziła do kaplicy. Odesłać inne zakonnice do
ich pokojów? Raczej do cel. Albo bud. Takich dla psów. O Boże, Lucia wiedziała, że nie jest dobrym
materiałem na zakonnicę. Nie z nieczystymi myślami, jakie teraz krążyły w jej głowie.
Z bijącym sercem zamknęła za sobą drzwi i rzuciła się szaleńczym biegiem prosto do biura matki
przełożonej. Z pewnością zostanie ukarana, trudno, ale Lucia wiedziała, że teraz najważniejsza jest
Camilla. Pchnęła drzwi z matowymi szybkami i wpadła do osobistego sanktuarium siostry Charity.
Na półkach ustawionych wzdłuż ścian panował wzorowy porządek. Stały tam książki, lichtarze,
krucyfiksy, dorodny ama-rylis z ciężkim, białym kielichem oraz fotografia papieża. Lucia obeszła
duże biurko, przy którym stanowczo zbyt często siedziała na jednym z krzeseł dla gości, z
zaciśniętymi ze strachu dłońmi, podczas gdy matka przełożona ponad powierzchnią lakierowanego
orzechowego blatu dawała jej wykład. Wyciągnęła rękę i podniosła ciężką słuchawkę telefonu,
czarnego dinozaura, pozostałości po latach sześćdziesiątych lub siedemdziesiątych, i zaczęła szybko
wykręcać numer, ze zniecierpliwieniem czekając, aż okrągła tarcza wróci na miejsce, by mogła
wybrać kolejną cyfrę.
- Dziewięć-jeden-jeden. Jaki jest powód wezwania? - odezwał się kobiecy głos.
- Siostra Camilla nie żyje! Doszło do wypadku w klasztorze St. Marguerite's... nie, w kaplicy, i ona nie
żyje! Ja... ja... ja myślę, że została zamordowana. Błagam, przyślijcie tu kogoś szybko! - Drżący głos
Lucii z każdym słowem stawał się coraz bardziej piskliwy.
- Proszę podać adres.
Lucia wyrecytowała nazwę ulicy, a potem w odpowiedzi na pytanie podała swoje imię i numer
telefonu.
- Proszę opisać, o jaki wypadek chodzi.
- Nie wiem. Może... może ktoś ją udusił. Tak naprawdę wiem tylko, że ona nie żyje i że jest z nią teraz
matka przełożona.
- Morderstwo?
Strona 20
- Och, nie wiem! Potrzebujemy pomocy. Biagam, przyślijcie nam jakąś pomoc!
- Już ją wysyłamy. Policjanci już do państwa wyjechali. Proszę się nie rozłączać.
- Nie mogę... Muszę zawiadomić ojca Paula.
- Panno Costa, proszę nie odkładać słuchawki. Proszę nie przerywać połączenia...
Ignorując prośbę dyspozytorki, Lucia rzuciła słuchawką, która zawisła na sznurze, i pędem ruszyła ku
tylnym drzwiom biura, tym, których używała wyłącznie siostra Charity.
Serce jej waliło jak młotem, gdy biegła po lśniącej posadzce ciemnymi korytarzami, a potem
schodami w dół i przez podwójne drzwi na dziedziniec. Pędem, jakby gonił ją sam Lucyfer, przecięła
mokry od deszczu krużganek i minęła fontannę. Szalejący wiatr podrywał z ziemi zeschłe liście i
szarpał jej nocną koszulą.
Lucia nie mogła nikomu powiedzieć, co tak niespodziewanie obudziło ją w środku nocy. Zresztą po co
miałaby mówić? Gdyby ktoś usłyszał o głosie, który wydawał polecenia, o bestii, którą w jakiś sposób
uwolniła, uznałby ją za wariatkę. Za którą zresztą sama się uważała. Doszła więc do wniosku, że głos
odzywający się w jej głowie to sprawa między nią a Bogiem. I nikogo więcej. Nawet nie ojca Paula ani
ojca Franka. Pewnie uznaliby, że opętał ją diabeł. I może nawet tak było, ale ona nie chciała ściągać na
siebie czyjejkolwiek uwagi.
Tu nie chodzi o ciebie! Camilla nie żyje! Ktoś ją zabił i zostawił jej martwe ciało w kaplicy.
A głos w jakiś sposób o tym wiedział. I ją obudził.
Przez kolejne drzwi i pod ociekającym deszczem portykiem dobiegła do mieszkania ojca Paula i
zaczęła desperacko walić w drzwi.
- Ojcze! - krzyczała, drżąc w bladej poświacie rzucanej przez żarówkę na ganku. - Błagam! Ojcze!
Wydarzył się... wypadek!
Przez szum deszczu usłyszała odgłos kroków za plecami, szuranie skórzanych podeszew o mokre
kamienie. Kątem oka dostrzegła jakiś ruch, ciemną postać przechodzącą przez ogrodową