5868
Szczegóły |
Tytuł |
5868 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5868 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5868 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5868 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
"Wspomnie� ci�g dalszy"
Monika �eromska
Pierwszy oddzia� Wermachtu w naszym domu w Konstancinie nie tylko niczego nie
zrabowa�, ale przeciwnie, zostawi� pami�tk�. Na biurku w ojca pokoju znalaz�am
dwa ohydne niemieckie kufle do piwa z o�owianymi klapami, a mi�dzy nimi du��
fotografi�, pami�tk� z promocji Bronka w Grudzi�dzu, gdzie ci wszyscy �liczni
podchor��owie ustawieni w efektown� piramid� w nowiutkich mundurach �miej� si�
do fotografa. Te kufle i ta fotografia to by�o cienkie �wi�stwo jakiego� oficera
niemieckiego. Ale nic si� domowi nie sta�o, nic nie zgin�o, W�adek Socha siedzi
w domu i pilnuje wszystkiego, mog� spokojnie wraca� do Warszawy. Ten dzie�, 15
pa�dziernika, by� chyba ostatnim przed przeprowadzk� na Brzozow�. Po moim
powrocie z Konstancina mama i pa�stwo Zieli�scy ka�� mi zaraz biec na ulic�
Smulikowskiego, niedaleko, gdzie mieszkaj� rodzice Bronka. Mo�e jest jaka
wiadomo��. Ale to sam Bronek, przyszed� zza granicy sowieckiej. Szed� tygodnie
przez zamykaj�ce si� granice i zacie�niaj�ce kontrole, starzec o kiju, z d�ug�
brod�, przepasany sznurem. Wzi�ty do niewoli przez bolszewik�w, rozbrojony i
za�adowany do poci�gu jad�cego do Starobielska
- kiedy poci�g w jakich� Podwo�oczyskach szed� nasypem bardzo wolno, Bronek
skoczy� w d� i stoczy� si� do rowu. Tam przele�a�, a� poci�g z transportem
je�c�w przeszed�. Zobaczy� wtedy id�cego g�r� torami kolejarza, kt�ry kaza� mu
si� czo�ga� rowem za sob�, a� dotar� do budki dr�nika. Tam ten dobry cz�owiek
da� Bronkowi ubranie, p�aszcz i wskaza� drog� przeciwn� do Starobielska,
Kozielska i Katynia. Ta droga trwa�a tygodnie, a� dotar� do Warszawy, do
rodzic�w i do mnie. To by�o naprawd� cudowne uratowanie, tak jak i moje od
bomby. Postanowili�my si� wobec tego pr�dko pobra�. Tymczasem, chodz�c na puste
rumowisko na Czackiego, pewnego dnia zobaczy�am, �e na w�skim trawniczku wzd�u�
chodnika s� �wie�e groby. By� to gr�b El�uni, wykopanej z piwnicy. Jeszcze jedna
sprawa nie do poj�cia, nowy b�l. Dot�d wierzy�am, �e w tej gmatwaninie fakt�w,
spraw, nowin, bieganinie ob��kanej, braku komunikacji, braku sposobu odszukania
si�, gdzie przypadek by� jedyn� mo�liwo�ci� porozumienia si�
- znajd� pewnego dnia pa�stwa Wilder�w, zobacz� El�uni�, jej bratow� Hal�, jej
matk� i dziecko. El�unia, starsza pani i malutki ch�opczyk le�eli teraz w
p�ytkich rowkach, z tabliczkami z nazwiskiem, wetkni�tymi w krusz�c� si�,
marzn�c� ziemi�. Wszyscy polecieli z t� pierwsz� bomb�, kt�ra przesz�a przez
�azienki a� do piwnicy, w ten t�um tam siedz�cy, zabieraj�c El�uni�, dziecko w
ramionach babci, a ja zosta�am na progu, na skraju oberwanej pod�ogi, belek i
wisz�cych od�am�w gruzu. Hala Wilderowa zrobi�a jak i ja krok, ale w stron�
�azienki, a ja na zewn�trz, ona sz�a do swojej matki, a ja do swojej. By�a
ci�ko ranna. Pa�stwo Wilderowie nie zostawili na gruzach �adnej wiadomo�ci o
sobie, troch� p�niej odnalaz�am ich na �oliborzu. Czu�a, dobra, niewinna, z
najcie�szego materia�u zrobiona El�unia, zawsze jakby troch� przezroczysta przez
t� fizyczn� z�ocisto��
- czym jest teraz? W nocy budz� si�, my�l� o tym grobie tam w ciemno�ci. Cz�sto
teraz je�dzimy do Konstancina. Wysz�o rozporz�dzenie, w tysi�cu innych nakaz�w,
zakaz�w, gr�b, nowych praw i ustaw, �e nie wolno mie� aparat�w radiowych, pod
kar� �mierci, oczywi�cie. Przyjecha� W�odek Socha i przewie�li�my do Konstancina
nasze radio warszawskie i ciotki Anieli. W przybud�wce domu, pod mieszkaniem
W�adka by�a ma�a piwniczka. W jej �cianie wykuli�my wielk� dziur� przy schodkach
i wtoczyli�my tam, pod pod�og� ich
- Soch�w
- mieszkania, beczki, wewn�trz wy�o�one s�om�, w kt�rych by�y radia. Dwa nasze
philipsy, warszawski i konstanci�ski, aparat ciotki Anieli i W�adka. W nast�pne
beczki, wy�o�one tak�e warkoczami ze s�omy, a z zewn�trz wysmo�owane, wesz�y
cztery skrzynki r�kopis�w ojca. Kiedy�my si� tymi sprawami zajmowali, przybieg�
do nas pan Wac�aw G�siorowski, kt�ry tu stale od lat mieszka� w willi
"Ukrainka". By�am kiedy� u nich i widzia�am pi�kn� kolekcj� starej polskiej
broni, zebran� przez nich w ci�gu d�ugich lat. Pani Asta G�siorowska, szalenie
mi�a Dunka, jego �ona, bardzo mam� lubi�a. Lubi�y�my j� i my, m�wi�a weso�o,
szybko, ale takim j�zykiem, kt�ry nie by� ani du�skim, ani polskim. Pan Wac�aw
G�siorowski, w�jt Konstancina, m�g� spodziewa� si� wizyty Niemc�w, a w�a�nie
wyszed� zakaz, pod kar� �mierci, oczywi�cie, posiadania jakiejkolwiek broni i
nakaz natychmiastowego jej zg�oszenia i oddania. Powiedzieli�my mu weso�o, co tu
si� w�a�nie robi, i zaraz W�adek Socha razem z nim przywi�z� na taczkach ca�� t�
kolekcj�. �licznie zabezpieczon� i opakowan� bro�, szable, miecze, rapiery,
szpady, pistolety i B�g wie co jeszcze pouk�adali�my w kolejnych beczkach i
wtoczyli pod pod�og�. Potem �ciana zosta�a zamurowana, pobielona, schodki
oczyszczone, a w sercu nareszcie poruszy�o si� co� pogodniejszego, bo sprawa
opieki nad r�kopisami i niepok�j o nie nie dawa�y mi spa�. A dooko�a sprawy
niepoj�te. Aresztowany profesor Kot Krzeczkowski, aresztowany profesor Henryk
Ko�odziejski. Chodzimy do pani Romany, ona wspania�a, dzielna i g�ucho
zrozpaczona. Coraz g�o�niej m�wi si�, �e b�dzie stworzone getto
- zamkn� tam naszych przyjaci�? Wychodzi rozporz�dzenie o przedsi�biorstwach
�ydowskich. Ksi�garnia i drukarnia, i sk�ady na Starym Mie�cie s� obj�te tym
zarz�dzeniem. Po naradach z pani� Janin� Mortkowiczow�, Miriamem, pani� Mari�
D�browsk�, Lorentowiczem, zostaje zdecydowane, �e trzeba ratowa� wydawnictwo,
ludzi w nim zatrudnionych, autor�w z nim zwi�zanych i ogromny maj�tek materialny
- sk�ady, dom, kruda, ksi��ki, papier, matryce
- przepisuj�c ca�e przedsi�biorstwo na mam�. Zostaje spisany w Hipotece akt
prawny, antydatowany o trzy lata, przekazuj�cy mamie ca�y maj�tek ruchomy i
nieruchomy, prawo dysponowania nim i zlecaj�cy obj�cie przez ni� stanowiska
kierownika ksi�garni "A. �eromska Buchhandlung und Antiquariat
-Blumenstrasse 12". Ca�e to przedsi�biorstwo zosta�o mamie przekazane za d�ugi,
pozostawione przez Mortkowicza, co by�o bardzo �ci�le opisane w akcie prawnym,
ca�kowicie fikcyjnym, wystawionym przez rejenta w Hipotece. To znaczy, d�ugi nie
by�y fikcyjne, ale ca�a reszta tak. Mama nie by�a nawet w cz�ci przygotowana do
obj�cia tej funkcji, ale musia�a to zrobi�. Ksi�garni� trzeba by�o otworzy�,
pracownik�w zatrudni�, bo musieli z czego� �y�, a przede wszystkim musieli
posiada� tzw. Arbeitskarte czy Erlaubniskarte, kt�ra chroni�a w pewnej mierze
podczas ulicznych zatrzyma� albo rewizji. Pani Mortkowiczowa przesta�a
przychodzi� do ksi�garni do swojego gabinetu za sklepem, co by�o dla wszystkich
nadzwyczaj przykre, ale nie by�o na to rady. W pa�acu Br�hla zacz�� funkcjonowa�
Abteilung Propaganda, zwierzchnia w�adza wszystkich ksi�gar�. Na jego czele
stan�� Niemiec, kt�ry przed wojn� by� podobno lektorem j�zyka niemieckiego na
Uniwersytecie Lwowskim, a teraz by� panem �ycia i �mierci
- Dietrich. Wysz�o przez niego og�oszone rozporz�dzenie o zapisywaniu si� na
list� wszystkich w Warszawie malarzy, rze�biarzy i grafik�w. Niekt�rzy zg�osili
si�. B�ogos�awie�stwem dla mamy, dla ksi�garni i dla wszystkich od ksi�garni
zale�nych autor�w okaza� si� pan Henryk Nikodemski, ksi�garz z Katowic, kt�ry
znalaz� si� z rodzin� w Warszawie w wyniku wielkiego wrze�niowego exodusu ze
�l�ska. Zaproponowa� swoj� prac� w ksi�garni i przej�� na siebie zaraz wszystkie
najci�sze obowi�zki, k�opoty i nawet niebezpiecze�stwa, kt�rym mama nie
podo�a�aby na pewno. By� silny psychicznie i fizycznie, mia� niebieskie niewinne
oczy, na kt�re wielu da�o si� nabra�, by� niecz�sto spotykanym typem Polaka
- uczciwym i sprytnym r�wnocze�nie. Ksi�garnia zacz�a i�� swoim trybem i
okaza�a si� nadzwyczaj potrzebna ludziom w tym okropnym czasie. Nie tylko
ksi��ki, ale reprodukcje i albumy s�u�y�y wtedy do odzyskania jakiej takiej
r�wnowagi. Przychodzi�y osoby wyn�dznia�e i oberwane i pyta�y, zastrzegaj�c si�,
�e nic nie kupi�, czy mog�yby popatrze� na malarstwo hiszpa�skie albo album
impresjonist�w, albo fotografie rze�by greckiej. To by�y powroty do �ycia,
odnajdywanie swoich mi�o�ci, upewnienie si�, �e �wiat istnieje. Niemcy bardzo
pr�dko zrobili kilka czystek w ksi�garni i sk�adach, wyci�gn�li wszystkich
autor�w �ydowskich i bardzo wielu innych i zamkn�li te zakazane ksi��ki w
drukarni pod naklejonymi na drzwi piecz�ciami z gap�. Trzy specjalnie ksi��ki
by�y w�ciekle tropione po ksi�garniach: "Wiatr od morza" �eromskiego, "Na
tropach sm�tka" Wa�kowicza i "Ziemia gromadzi prochy" Kisielewskiego. Zostali
inni, kt�rzy tymczasem szli jak woda. Ja wtedy jako� nie mog�am czyta�, a ojca
ksi��ek nie mog�am po prostu wzi�� do r�ki. Nie wiedzia�am nawet, dlaczego tak
si� sta�o, jakbym by�a czemu� winna, gdzie� by�o jakie� uczucie zawiedzionej
wiary i straszny smutek. Przebecza�am ca�� noc po wiadomo�ci, �e Niemcy
przemianowali Gdyni� na Gotenhafen. Nasz� Gdyni�, jego Gdyni�, gdzie ka�dy
kamie�, ka�dy fragment portu by� przez niego wymy�lony, zanim powsta� naprawd�.
Te ciosy, upokorzenia, policzki spotyka�y nas co dzie�, co godzina, a wszyscy
jeszcze byli s�abi, rozbici na kawa�ki. Coraz g�o�niej m�wi�o si� o utworzeniu i
zamkni�ciu getta. Pani Mortkowiczowa nie powinna by�a zostawa� w swoim
mieszkaniu na Starym Mie�cie w drukarni, wszyscy j� tam znali, Hank� te�. Po
naradzie i dok�adnym wypisaniu mo�liwych miejsc, doszli�my wszyscy do wniosku,
�e najlepszym miejscem b�dzie �bik�wek, ma�y maj�teczek
- reszt�wka doktora Zieli�skiego, ojca Bronka. Ten dworek by� wydzier�awiony
siostrom niepokalankom, le�a� na uboczu, na bagnistych ��kach i rozlewiskach
Utraty, otoczony drzewami, niezbyt daleko od osady �bik�w, a ten z kolei blisko
Pruszkowa. Dosta� si� tam nie by�o bardzo trudno, a siostry zgodzi�y si� z
�atwo�ci�. Ma�a Joasia, c�reczka Hanki, umieszczona zosta�a w jakim� klasztorze.
Mama zobowi�za�a si� odwiedza� pani� Janin� i przywozi� od czasu do czasu
Joasi�. Utrzymanie zapewnia�y dochody z ksi�garni. Co miesi�c pan Nikodemski z
mam� oblicza� cz�� sum wp�ywaj�cych do kasy i dzieli� j� na cztery r�wne
cz�ci. Jedna zawo�ona by�a do pani Janiny, jedna do pani R�y Beylinowej, kt�ra
z Karol�, Stef� i ma�ym Pawe�kiem mieszka�a w Milan�wku, jedn� otrzymywa�y�my
my, a jedn� pan Henryk Nikodemski. Pozosta�e sumy, g��wna ich cz�� sz�a na
op�acenie personelu, podatki i pomoc autorom, zwi�zanym z wydawnictwem od dawna.
Po pensje te przychodzi�a pani Maria D�browska, Staff, pani Strugowa, Brzechwa i
wiele innych os�b. Powoli ta sprawa ksi�garni rozwija�a si�, pomimo
niezliczonych utrudnie�, kontroli, konfiskat, coraz innych przepis�w i zakaz�w.
Odpiera� te wszystkie sprawy, za�atwia� je lub obchodzi� nasz b�ogos�awiony,
spokojny i dowcipny pan Henryk Nikodemski. Po przeprowadzce pani Janiny
zamieszka� z rodzin� na pierwszym pi�trze drukarni na Rynku 11. By� w ten spos�b
blisko sk�ad�w, mia� oko na wszystko, co si� tam i w ksi�garni dzia�o, a
r�wnocze�nie mieszkanie nasze na Brzozowej by�o stamt�d o dwa kroki. Stare
Miasto zaczyna�o si� zmienia�, niewiele, ale zawsze. Znikn�li �ydzi, ich ma�e
odwieczne sklepiki, tak dobrze znane. Rodzina szewca z Celnej, kt�ra hodowa�a
cudowne bucharskie koty. Delikatna osoba, kt�ra �apa�a oczka w po�czochach w
kamienicy Piotra Skargi na rogu Celnej. Tak�e z Celnej znikn�� tajemniczy
stolarz J�ko, kt�ry robi� nam z Marysi� blejtramy i ramy, badacz Pisma
�wi�tego. Dla zdrowszego powietrza wymy�li� spos�b zabudowy Polski w pasy. Pas
dom�w i pas las�w, pas dom�w i pas ��k, i tak od Ba�tyku do Tatr. Ba�y�my si� go
troch�, bo by� to wariat, ale stolarz �wietny. Za to na rogu Celnej i Rynku
rze�nik od zawsze nam znany zrobi� si� folksdojczem, a jego dwaj synowie, nasi
r�wie�nicy, ukazali si� pewnego dnia w ��tych mundurach NSDAP. Mieszka�y�my po
trosze to tu, to tam, bo jeszcze co� si� tam podstemplowywa�o i naprawia�o na
Brzozowej. W po�owie listopada odby� si� m�j �lub z Bronkiem. Dawa� go nam
ksi�dz pra�at Kempi�ski w Katedrze, przed cudownym Chrystusem w Kaplicy
Literackiej, w bocznej lewej nawie. �lub trwa� piekielnie d�ugo, bo matka Bronka
za��da�a mszy rzymskiej. Po �lubie odby� si� obiad weselny u te�ci�w na Wilczej,
gdzie zamieszkali po zbombardowaniu ich mieszkania na Ho�ej. Przyj�cie sk�ada�o
si� z zupe�nie wigilijnej ilo�ci ryb, bo mi�sa nie by�o wcale mo�na dosta�.
Zaraz potem pojechali�my w podr� po�lubn� do Konstancina, do domu. By�o tak
okropnie zimno, �e trudno by�o wysiedzie�, pomimo �e Helenka Sochowa co rano
przychodzi�a pali� w piecach. Pal�c opowiada�a nam weso�o o ostatnich napadach
bandyckich w okolicy. A to ko�cielnego, a to kogo� z apteki, a to kogo� ze
stra�y ogniowej bandyci zabili poprzedniej nocy. "Ucieka� nawet, ucieka�, ale
zosta� na p�ocie"
- m�wi�a �ywo, a na mnie sk�ra cierp�a przy ka�dym nie rozpoznanym odg�osie w
nocnym, pustym domu. Drugim inconvenient tego miesi�ca miodowego by� Felu�
Socha. Mia� siedem lat i bardzo nas lubi�. Prawie zawsze, kiedy zamykali�my si�
ju� w pokoju, mi�ym i nagrzanym, gdzie� spod ��ka, zza szafy czy z parapetu
okna pod firank� rozlega� si� jego zapraszaj�cy do zabawy g�osik: "A gdzie ja
jestem?" Posk�adali�my troch� po�lubnych wizyt w okolicznych willach. Przede
wszystkim poznali�my mieszka�c�w willi "Julia"
- rodzin� pastora Machleida. Jego m�odsz� c�rk� Krysi� i jej m�a te� niedawno
po�lubionego, Krzysztofa Henisza, zna�am dawniej z Akademii Sztuk Pi�knych,
kt�r� oboje ko�czyli. Ale pani� pastorow�, Krystyn� z domu Ulrych, i jej starsz�
c�rk� Halin� Herse pozna�am dopiero teraz i gor�co polubi�am. Pani Krystyna by�a
tak bardzo mi�a, elegancka i dowcipna w spos�b zupe�nie wyj�tkowy, �e ka�dy
musia� si� ni� zachwyca�. Halina Hersowa, kt�rej m�� Jan by� gdzie� w wojsku we
�wiecie, okaza�a si� niezwyk�ym zjawiskiem, rajskim ptakiem, jak m�wi�a mama, a
pastor m�wi� podobno do pastorowej surowo: "Czy� ty jej nie mia�a czasem z
ksi�ciem Monaco, moja Krysiu?" Halina by�a prze�liczna, delikatna jak profile na
medalach Pisanella i w jaki� zabawny spos�b nie do �ycia. M�wi�a mi serio: "Ja
wiem, �e Pan B�g mnie teraz b�dzie kara�, bo jak mieszka�am w hotelu "Negresco",
to zamiast grza� rurki do w�os�w na pastylkach "meta" w maszynce spirytusowej, a
t� "met�" by�o wstr�tnie czu�, ja zapala�am w tej maszynce perfumy Guerlaina".
Halina mia�a dwie c�rki, Jol� i Teresk�, ale sama by�a bardziej bezradna ni�
one. Byli jeszcze w tej willi ukochani Ja�ciowie, ogrodnicy, i Ma�cia gosposia,
wszyscy si� tam wzajemnie ub�stwiali. Poznali�my te� bli�ej pa�stwa
Pratkowskich, pani� Paschalsk�, wszystkie te osoby zna�a mama ju� dawniej, ale
teraz chcia�am im pokaza� Bronka, wi�c ci�gle gdzie� byli�my na herbatkach,
kt�re powoli przestawa�y by� herbatami, a zaczyna�y by� parzonymi obierzynami z
jab�ek albo chemiczn� substancj� o nazwie "Herbol" czy "Herbatol", kupowan� w
buteleczkach. Pewnego wieczoru przyszed� do nas pu�kownik Glabisz, kt�ry od
jakiego� czasu znik� z Warszawy. Ukrywa� si� gdzie� tu w Skolimowie i mia�
zamiar przeprawia� si� na W�gry. Przychodzi� cz�sto, zawsze tak, �eby go W�adek
Socha nie zobaczy�. Ale kt�rego� wieczoru W�adek wszed� do nas nie proszony i
powiedzia�: "Pan pu�kownik ju� nie mo�e wraca� do siebie, bo si� o pana
pu�kownika Niemcy pytali". Przenocowa�, po�egna� si� i poszed�, nie widzia�am go
wi�cej. Po powrocie do Warszawy zamieszkali�my na Brzozowej, Bronek zaj�� wielki
salon, wr�ci�a do nas Halina, tylko Bibcia nie by�o. W po�owie grudnia Niemcy
rozstrzelali w Wawrze grup� ludzi, pierwsz� egzekucj� prze�yli�my jak ci�k�
chorob�. Uczyli�my si� dopiero naszego �ycia w Generalnej Guberni. Zacz�y si�
wielkie zimna, kaloryfery nie grza�y. Odmrozi�y�my sobie obie z mam� r�ce w
mieszkaniu, sine i pop�kane palce bola�y. Zacz�am pisa� dziennik, wszystko, co
zdarzy�o si� ka�dego dnia. Ceny, plotki, prawdy, dowcipy, zdarzenia �mieszne i
straszne. Odkry�y�my, �e nie mo�emy �y� bez psa, Bronek te� zawsze psy mia�,
wi�c kiedy aktorka, pani Gorczy�ska zaproponowa�a nam czarnego jak kruk
spaniela, suczk�, przyj�li�my j� do domu czule, jak zawsze ka�de stworzenie. Ale
to nie by� pies, to by� pies
- �winia. Da�a si� zaraz ka�demu we znaki, gryz�a nas i wszystko dooko�a, nigdy
nie za�atwi�a si� na spacerze, a zawsze w domu, nigdy si� nie przytuli�a ani nie
da�a przytuli�. Bronek wsadza� w jej kupy rozsiane po mieszkaniu wysokie
patyczki z karteczkami z napisem "Attention, danger de merde". Imi� te� mia�a
nieszcz�liwe, mo�e to i z tego by�o, nazywa�a si� Gaida, tak jak ten w�oski
minister od siedmiu bole�ci. Kiedy zacz�a sika� po fotelach, oddali�my j� na
kryp� na Wis��, gdzie podobno czu�a si� doskonale. Chodzi�am z Bronkiem do
Biblioteki Publicznej, zbiera� tam materia�y do swego odczytu czy referatu,
kt�ry przygotowywa� do wyg�aszania na wieloosobowych zebraniach w domach
prywatnych. Podobne zebrania odbywa�y si� cz�sto i w wielu mieszkaniach. Raz by�
to odczyt, raz koncert, raz recytacje poezji. Odczyt Bronka by� na temat
przysz�ych uk�ad�w i stosunk�w z Angli�. Bardzo to by�o ciekawe i s�ucha�am tego
wielokrotnie z zainteresowaniem. Trzeba by�o jako� zabezpieczy� si�, wi�c Bronek
przyj�� posad� w biurze fabryki papy dachowej na Pradze. Ta fabryka prowadzona
by�a przez ojca Wandy do sp�ki z panem Borkiewiczem. Ja zosta�am ekspedientk� w
ksi�garni na Mazowieckiej. Nie spodziewa�am si�, �e ta praca tak mnie wci�gnie i
�e si� tak do niej zapal�. Grono koleg�w ekspedient�w, pracuj�cych tam ju� od
dawna, przyj�o mnie mile, cho� dziwne im si� musia�y wydawa� niekt�re moje
zachowania. Ka�dego klienta wita�am zza lady wylewnie i serdecznie, jak
znajomego i go�cia. Kiedy jakiej� ksi��ki nie by�o u nas, natychmiast podawa�am
adres innej ksi�garni, gdzie tak� ksi��k� widzia�am. Kiedy klient wybra� ju� co�
sobie, m�wi�am mu poufnie: "Niech pan tego nie bierze, ja to czyta�am, to g�upie
i nic niewarte, a w dodatku drogie. Niech pan kupi t�, jest �liczna, naprawd�, i
ta�sza o wiele". Kiedy kto� chcia� ogl�da� reprodukcje malarstwa, wyg�asza�am
m�odzie�cze oceny, pewna swego po moich muzealnych podr�ach i uko�czonej
historii sztuki. Kiedy� d�ugo m�czy�am si� z dwiema paniami, proponuj�c im to
malarstwo hiszpa�skie, to angielskie, wynosz�c i przerzucaj�c coraz to inne
albumy i teki reprodukcji. Ale te panie grymasi�y, nic im nie pasowa�o do tego,
co ju� u siebie mia�y. W ko�cu zm�czona zapyta�am, do czego dobieraj� to
malarstwo i jaki jest tamten obraz, bo wszystko by�o nie takie, za du�e albo za
ma�e. "To jest plama na �cianie"
- powiedzia�y. Innym razem przyszed� pan i roz�o�y� szeroko r�ce, przystawiaj�c
si� tak do p�ki z ksi��kami."Prosz� tyle"
- powiedzia�. Zamiast sprzeda� mu te trzydzie�ci par� egzemplarzy jednej
ksi��ki, kt�re mia�y wype�ni� p�k� w jego mieszkaniu, dobra�am mu �adn�
biblioteczk� i mam nadziej�, �e j� kiedy� przeczyta�. Ta nadzwyczajna i
niespotykana dba�o�� o klienta okaza�a si� jednak s�uszna, bo wiele razy
przychodz�cy do ksi�garni chcieli by� obs�u�eni tylko przeze mnie. Nie pali�am
te� nigdy papierosa w ich obecno�ci. Sk�ady na Starym Mie�cie by�y
opiecz�towane, ale te ksi��ki w�a�nie sz�y najlepiej, kt�re zosta�y tam
zamkni�te. Tote� piecz�cie na drzwiach wytar�y nam si� doszcz�tnie od ci�g�ego
odklejania i przyklejania. Samego "Wiatru od morza" sprzeda�am niezliczon� ilo��
egzemplarzy. Ba�am si� oczywi�cie, wi�c kiedy kto� przechylony przez lad�
szeptem pyta� mnie o t� ksi��k�, wzdycha�am, wlepia�am w niego oczy i wyznawa�am
mu, co przewa�nie wiedzia�, �e to tatu� napisa�, �e nie wolno jej sprzedawa�, �e
ja akurat mam dwa egzemplarze swoje, �e jeden mu sprzedam, ale �e nie
przeprowadz� pieni�dzy przez kas�, bo to nasza prywatna transakcja na lewo. To
by�o oczywi�cie k�amstwo, pieni�dze do kasy wp�aca�am, ale w razie wpadki ja
tylko by�abym odpowiedzialna. Trzeba powiedzie�, �e bieg�am tam na Mazowieck� do
ksi�garni zawsze z now� ciekawo�ci� ludzi, kt�rzy przyjd�, spraw, kt�re si� b�d�
tego dnia rozwija�, rozm�w i atmosfery, zapachu, widoku malarstwa, kt�re powoli
zacz�o mnie z dawn� si�� zachwyca� po tej �mierci pami�ci, kt�r� by� wybuch
wojny, obl�enie i rok po nich. Po dawnemu becza�am w nocy na my�l nag�� przy
obudzeniu o tym, co si� z nami sta�o. Ta my�l nieustanna, nawet we �nie,
zjawia�a si� na moment przed obudzeniem i czyha�a, �eby wyskoczy� jako pierwsza
i nape�ni� pami�� rozpacz�. Ale dzie� by� tak wype�niony nieustannymi zabiegami
o wszystko, prac� w ksi�garni, w�ciek�o�ci� na Niemc�w, nowymi dla mnie sprawami
ma��e�stwa, czekaniem na jak�� ja�niejsz� wiadomo��, nie wiadomo sk�d maj�c�
nadej��
- �e dopiero wieczorem schodzili�my si� w domu. Czasem nie by�o �wiat�a i wtedy
przy lampie karbidowej Bronek czyta� nam g�o�no "Trylogi�", mama stawia�a
pasjansa, a ja robi�am na drutach swetry dla mamy albo dla Bronka. Bronka bardzo
kocha�am i pewnie z mi�o�ci zrobi�am mu w swetrze r�kawy dwa razy d�u�sze ni�
r�ka. Ale on nie da� ich spru�, tylko odwija� z powrotem a� po pachy. Taka lampa
karbidowa by�a w �yciu rodzinnym mi�ym, wa�nym, ale nieobliczalnym stworzeniem.
Cicho mrucza�a, wydawa�a dziwny, ale nie niemi�y zapaszek, do�� jasno �wieci�a,
ale mog�a nagle wybuchn�� i o tym nie mo�na by�o zapomina�. Mrozy trwa�y przez
ca�e tygodnie, a� w ko�cu kto� poradzi� nam, �eby sobie sprawi� piecyki
trocinowe. By� to du�y b�ben blaszany wysoko�ci ponad metr z popielnikiem i rur�
wpuszczon� do wentylatora w �cianie. Sta� gdziekolwiek, na niewysokich n�kach.
W �rodku tego b�bna umocowywa�o si� blaszan� rur� z r�czk� u g�ry. Dooko�a rury
wsypywa�o si� par� kub��w trocin, twardo je ubijaj�c drewnianym klocem i troch�
trociny skrapiaj�c. Potem wyci�ga�o si� ze �rodka rur�, po kt�rej zostawa� w
ubitych trocinach okr�g�y luft. Wystarczy�o od do�u zapali� kawa�ek gazety, aby
trociny wok� luftu zatli�y si� i przez 24 godziny piecyk sia� rozkosznym
ciep�em i �licznym zapachem p�on�cego drewna. A jeszcze na jego wierzchniej
klapie stawia�o si� gor�c� wod�, miednic�, parzy�o si� herbat�, a byli tacy,
kt�rzy ca�e obiady sobie na tym skarbie gotowali. Jeden taki sta� w sto�owym,
jeden u mamy, a jeden u Bronka. Halinka uwielbia�a w tych piecykach pali�,
ubija�a z furi� trociny i przemawia�a czule do ognia i "cugu". Pali�o si� te� w
wielkim kominku w salonie, czyli u Bronka, ale tylko kiedy przychodzili go�cie,
dla szyku, mimo wszystko. Moc by�o wtedy u nas m�odzie�y, bo odnajdywali si�
koledzy Bronka z wojska i z wojny, moi niekt�rzy stare�cy, ale niewielu. Adam
Zawadzki, m�j kuzyn, zgin�� w obronie Warszawy. Zygmunt Gosieniecki, wzi�ty do
niewoli przez bolszewik�w, zosta� wywieziony gdzie� na wsch�d, inni zagin�li,
inni odzywali si� powoli z oboz�w jenieckich. Zgin�� tak�e Andrzej Rubinroth,
kochany kolega. �mier� stoi ko�o nas tak blisko
- codziennie znajome nazwisko zatrzymuje nas na moment, umar� Jan Lorentowicz,
m�j opiekun prawny, umar� Kazimierz Przerwa-Tetmajer, umar� profesor Kot
Krzeczkowski. Oddano go pani Romanie, po�amanego na kawa�ki podczas bada� w
Gestapo, ale przynajmniej umar� w domu, przy swoich. Coraz zimniej, coraz
okropniej. �ydom ka�� nosi� gwiazdy na opaskach i zacie�niaj� ich na niekt�rych
tylko ulicach. Nie wolno piec ani sprzedawa� bia�ego pieczywa. Nie ma wody, bo z
powodu mroz�w p�kaj� rury. Marysia Skoczylas�wna-Leszczy�ska ma nied�ugo rodzi�,
ale na co to dzieci�tko tu przyjdzie, jak b�dzie si� chowa� w tej rozpaczliwej
sytuacji? Stefan Leszczy�ski wpada do ksi�garni co jaki� czas, kupuje stert�
ksi��ek i cicho m�wi mi: "Nie m�w nic Marysi, ja to zaraz postawi� na p�ce i
powiem, �e dawno kupione". Cz�sto widujemy si�, je�li mr�z nie jest za wielki.
Basia Lisowska sprzedaje jakie� ciastka w "Caf� Clubie" na g�rze. Zacz�y si�
otwiera� tu i �wdzie kawiarenki, gdzie rozmaite panie przynosz� swoje wypieki,
najbardziej domowe i smakowite, wyrabiane z dawnych zapas�w albo z produkt�w
przywo�onych spoza Warszawy. Przydzia�y na niemieckie kartki s� �adne. Troch�
cukru, obrzydliwe powid�a z burak�w, jaki� t�uszcz w znikomych ilo�ciach.
Jedli�my ma�o. Na obiady chodzi�am do te�ci�w, tam spotyka�am si� z Bronkiem,
kt�ry wraca� z pracy p�niej, a potem szli�my do domu na Brzozow�. Przepada�am
za doktorem Zieli�skim, ale dziwn� nud� nape�nia�a mnie moja cnotliwa i
bogobojna te�ciowa. Rozmawia�y�my bez ko�ca o cenach, kartkach, kuchcie-
z�odziejce, leniwym str�u. Poprosi�am j� w ko�cu, �ebym mog�a co� robi�, czyta�
nie mog�am, bo to by�oby niegrzecznie, wi�c dosta�am od niej do prucia jak��
star� bund� my�liwsk� doktora czy Bronka. Te kilka d�ugich, nudnych godzin w
�rodku dnia to by�a udr�ka. Z trudem opuszcza�am ksi�garni�, �eby tam i��, a
jeszcze trudniej mi by�o, kiedy zacz�am troch� malowa�. Zamienia�am si� wtedy
godzinami z kt�rym� z koleg�w w ksi�garni i zostawa�am rano w domu, chocia�
zimno by�o sta� przy ogromnym balkonie, przez kt�ry ci�gn�o lodem od
zamarzni�tej Wis�y i dalekich przestrzeni za ni�. Malowa�am wtedy sporo
portret�w. Pani� Pol� Gojawiczy�sk�, kt�ra mieszka�a w oficynie naszego domu i
kt�r� lubili�my bardzo, mimo jej c�rki Wandzi. Portret by� dobry, podobny, pani
Pola siedzia�a z przechylon� na bok g�ow� i z nieodmiennym papierosem w palcach.
Palili�my wtedy wszyscy, mama, Bronek, ja
- nie mo�na si� by�o bez tego oby�. Jaki� gdzie� krzyk czy strza�, kto� biegnie
- a wszyscy �api� pude�ka z papierosami, zapa�ki, czym pr�dzej zaci�gaj� si�, a
potem dopiero rozgl�daj� si� w sytuacji. By�y wtedy jakie� paskudne papierosy
niemieckie
- haudegeny albo m"ve, kt�re kupowa�o si� od handlarzy na ulicy. Ale najcz�ciej
palili�my papierosy robione w domu. Jedno pude�ko z gilzami, drugie z tytoniem,
maszynka z patyczkami do upychania i ca�ymi wieczorami robi�am to dla ca�ego
otoczenia. Potem zacz�li�my zamawia� te domowej roboty papierosy u pa�, kt�re
przynosi�y ca�y zapas na miesi�c i tylko z tego �y�y. Bibu�ka by�a do�� cienka,
tekturowa tutka ��ta, a tyto� jak tyto�, da� si� pali�, cho� m�wi�o si�, �e nie
jest to przedni turecki, a raczej tylny ko�ski. Ju� zim� pojechali�my z Bronkiem
do jego przyjaci� z wojska, m�odych pan�w Soba�skich, do Guzowa. Obaj wyszli z
wojny ca�o i mieszkali tam razem z ogromn� rodzin�, ojcem Feliksem, babk� i
wielk� ilo�ci� si�str. �liczny pa�ac sta� na wielkim trawniku, kt�ry ci�gn�� si�
daleko, a� do alei wjazdowej. Opowiedziano nam tam, �e podczas obl�enia
Warszawy we wrze�niu kwaterowa� w Guzowie sztab armii niemieckiej i mieszka� tu
przez kilka dni Hitler. Zaraz za wielkim tarasem, na kt�ry wchodzi�o si� z
podjazdu dwoma skrzyd�ami pi�knych schod�w, by�a wielka, wysoka na dwa pi�tra
sala jadalna. Doko�a sto�u sta�y bardzo stare krzes�a z prostymi wysokimi
oparciami i obiciami z t�oczonej i barwionej sk�ry. Na oparciach by� herb
Soba�skich. Ka�dy z oficer�w sztabu niemieckiego wyci�� sobie na pami�tk� taki
herb brzytw� czy �yletk�, zostawiaj�c w oparciu bia�e puste okienko. Kiedy
zrobi�o si� zimno, z parku za pa�acem, po��czonego z lasami, wysz�y pod pa�ac,
pod te schody, na wp� oswojone stada jeleni, �a� i danieli. By�y g�odne, nie
dokarmiono ich w por� tej zimy, wi�c podesz�y do ludzi. Wtedy Niemcy wystawili
na taras karabiny maszynowe i zapolowali z g�ry. Pewnego dnia przyszed� do pana
Feliksa Soba�skiego wysoki rang� oficer, przedstawi� mu si� jako graf jaki� tam
i wywi�d� w doskona�ej francuszczy�nie swoje pokrewie�stwo z gospodarzem.
Ubolewa� nad fataln� sytuacj�, w jakiej si� obaj znale�li, skar�y� si� na niski
poziom umys�owy swoich koleg�w, na swoje osamotnienie, i prosi� o pozwolenie
odwiedzenia kuzyna od czasu do czasu. Pan Soba�ski niech�tnie zgodzi� si� na
wizyty niemieckiego intelektualisty, ale trudno by�o odm�wi�. Go��, zawsze po
francusku, opowiada� o swoich zainteresowaniach i zbiorach. By�y to stare szk�a,
pasja jego �ycia. Pa�stwo Soba�scy mieli tak�e swoje zbiory, kt�re Niemiec z
zachwytem i znawstwem ogl�da�. Pewnego dnia zapyta�, czy m�g�by na pami�tk� tej
znajomo�ci wzi�� sobie jedn� sztuk� z serwantki. Pan Soba�ski zesztywnia� i
zimno powiedzia�, �e w sytuacji, w jakiej si� znajduj�, nie mo�e przeszkodzi�
go�ciowi, zwyci�zcy, w zabraniu nawet ca�ej kolekcji. Oficer podzi�kowa� i
pr�dko sprowadzi� paki, trociny, wi�rki, �o�nierzy do pakowania, i zabra�
wszystko co do jednej sztuki. Przyjechali�my do tego z lekka ogo�oconego pa�acu,
za to pe�nego rodziny, kuzyn�w, dalszych krewnych i rozmaitych bezdomnych os�b z
Warszawy. Trzeba powiedzie�, �e by�y to same bardzo pi�kne nazwiska. Bronek mia�
dla nich wyg�osi� sw�j odczyt "Anglia a Polska", wi�c zjecha�o si� z tej okazji
jeszcze wi�cej go�ci. By�o ju� popo�udnie, ale wszyscy czekali na ksi�cia
Janusza Radziwi��a, kt�ry mia� przyjecha� z niedalekiego Nieborowa.
Popatrywali�my ci�gle w dalek�, coraz bardziej niebiesk� zimow� perspektyw�
wjazdowej alei. Wreszcie zobaczyli�my lec�ce ni� sanie. Okr��y�y wielki podjazd
i stan�y przed tarasem, konie posiwia�e od mrozu szarpa�y g�owami. S�u��cy
zeskoczyli z sa� i odrzucili wielk� sk�r� wilcz�, przypi�t� do por�czy. Ksi���
Janusz Radziwi�� wyskoczy� z sa�, wbieg� na schody i wszed� szybko przez
wielkie, szklane, otwarte przed nim drzwi razem z k��bem mro�nego powietrza.
Mia� wielk� okr�g�� futrzan� czap�, rozwiane d�ugie do ziemi futro, mufk� na
rzemieniu, zwisaj�c� lu�no na brzuchu, i mi�kkie wysokie buty. Przebieg� mi�dzy
dwoma szeregami oczekuj�cych go, machaj�c r�k� w przepraszaj�cym za sp�nienie
ge�cie, z mi�ym u�miechem i s�owami t�umaczenia. Mia�am wtedy przez chwil�
bardzo dziwne uczucie, sama do siebie powiedzia�am: "Oto widzia�a� scen� z
"Popio��w", obraz z przesz�o�ci, ostatnie mgnienie ko�cz�cej si� epoki, widok,
kt�ry nigdy si� ju� nie powt�rzy, polski czas miniony, ta aleja, konie, sanie,
ta pi�kna polska osoba". Zostali�my w Guzowie kilka dni, ale potem mniej nam si�
tam ju� podoba�o, bo wieczorem ta�czy�o si�, a my oboje obiecali�my sobie, �e
przez czas wojny nie b�dziemy brali udzia�u w �adnych zabawach. Tylko
pojechali�my par� razy konno, co by�o prawdziwym szcz�ciem. Zreszt� nie mo�na
mie� pretensji o te ta�ce, tyle tam by�o m�odzie�y. Na Nowym �wiecie w niskich
domkach naprzeciwko �wi�tokrzyskiej otwarto biuro rekrutacji ludno�ci polskiej
na roboty do Niemiec. Nikogo si� tam nie widzi. Nad wej�ciem biegnie wielki
napis: "Jed�cie z nami do Niemiec". Pr�dko kto� przemalowa� s�owo "z nami" na
"sami".Coraz wi�cej aresztowa�. Niemcy robi� na ulicach ob�awy na ludzi, wielka
taka �apanka by�a na Zje�dzie podczas okropnego mrozu. Wermacht zamyka wyloty
ulic na pewnym odcinku i pcha zatrzymanych ludzi do bud, krytych brezentem.
Gdzie ich wioz�? Na nasze podw�rze przysz�a grupka dzieci i �piewa�a ballad� o
Warszawie: Dnia pierwszego wrze�nia Roku pami�tnego Napad� wr�g na Polsk� Z
nieba wysokiego. Najwi�cej si� zawzi�� Na nasz� Warszaw�. O Warszawo biedna, Ty�
jest miasto krwawe. By�a� kiedy� pi�kna, Wielka i wspania�a, Dzisiaj z ciebie
kupa Gruz�w pozosta�a. Lec� bomby z nieba Od wieczora do dnia, Nie ma kropli
wody Do gaszenia ognia. Domy popalone, Szpitale zburzone, Gdzie si� maj� podzia�
Ludzie poranione. Take� si� broni�a Przez cztery tygodnie, Pom�ci Pan B�g kiedy�
Tak� straszn� zbrodni�. Nie b�jcie si� ludzie, Z nami �aska bo�a, Odbudujem
Polsk� Od morza do morza. By�a to pie�� najbardziej popularna wtedy w Warszawie.
Chodzi�y i wi�ksze orkiestry, kt�re gra�y piosenki wojskowe i cz�sto
"Warszawiank�", a ludzie p�akali. Spotka�a mnie pewnego razu okropna rzecz.
Jedenastego listopada by�am po po�udniu, ju� o zmierzchu, przy Grobie Nieznanego
�o�nierza na placu Saskim. Stali tam ludzie, stawiali �wieczki, k�adli jakie�
zielone ga��zki. Wraca�am przez Traugutta do Krakowskiego Przedmie�cia. W
po�owie ulicy przyczepi� si� do mnie oficer niemiecki, m�wi� dobrze i du�o po
francusku o swojej samotno�ci i tym podobne. Sz�am coraz szybciej i ogarn�a
mnie taka w�ciek�o�� i rozpacz, �e zacz�am p�aka� coraz g�o�niej, a� wreszcie
odwr�ci�am si� i p�acz�c trzasn�am go pi�ciami w ten znienawidzony mundur,
sztywny pod p�aszczem od order�w. Ale odszed�, a ja p�aka�am a� do Brzozowej
ulicy, jakby mnie kto� jak�� ohyd� umaza�. Jak to si� d�ugo da wytrzyma�, jak
znosi� my�l o bliskich w wi�zieniu albo o tych, kt�rzy nagle znikli i nic si� o
nich nie wie, tak straszna ilo�� ludzi w obozach, co dzie� nowe aresztowania,
rewizje. W ksi�garni ci�gle nowe, tajemne sprawy, o kt�rych ja wiem, ale mama
nie, i s�usznie, bo ona jest odpowiedzialna za nas wszystkich. Ka�dy z
pracownik�w ma co� do przechowania, ukrycia, dostarczenia, a ksi�garnia to nie
dom i pe�no tu zakamark�w, szuflad, teczek, p�ek pod samym sufitem. Wsz�dzie
co� le�y, czego nie nale�y rusza�, chyba �eby przysz�a pani w szarym palcie i
zielonym berecie, kt�rej zaraz nale�y to da�. Zacz�li si� pokazywa� w ksi�garni
pierwsi prowokatorzy. Przewa�nie bladzi, kro�ciaci m�odzie�cy, z paczk� pod
pach�, zawini�t� w gazet�. Po cichu i w k�cie m�wili nam, �e maj� do sprzedania
jeden z tych trzech tytu��w: "Wiatr od morza", "Na tropach Sm�tka" albo "Ziemia
gromadzi prochy". �e potrzebuj� pieni�dzy, wi�c wzi�li t� ksi��k� po cichu z
domowej biblioteki. Brali�my wtedy ch�opczyn� za rami� i podprowadzaj�c go do
drzwi, m�wili�my dobrotliwie: "Niech pan zaraz idzie na most Poniatowskiego i
wrzuci to do Wis�y, to bardzo niebezpieczne nosi� si� z czym� takim. Tego nie
wolno sprzedawa� ani kupowa�". Oczywi�cie ze znajomych pewnych r�k kupowali�my
te ksi��ki do�� cz�sto.Naloty na ksi�garnie, polskie ksi�garnie w Warszawie,
kontrole i rewizje odbywa�y si� przynajmniej raz w miesi�cu. Dietrich, Grundman
albo Kostrzewa, trzy psy z Propaganda AMT, wpada�y, szukaj�c zakazanych autor�w,
map czy publikacji przez nich skre�lonych. Pan Nikodemski, a czasem mama wzywani
byli do pa�acu Br�hla, co zawsze mog�o sko�czy� si� �le. W zale�no�ci od tego, w
jakiej przypuszczalnie sprawie jest wezwanie, szed� Nikodemski, kt�ry zna�
doskonale niemiecki i umia� si� wykr�ca� i wyk��ca�, albo mama, nie znaj�ca ani
s�owa, nie odpowiadaj�ca na �adne wrzaski, potrz�saj�ca tylko g�ow� ze smutkiem.
Trzeba by�o ukry� sporo rzeczy w drukarni na Starym Mie�cie. Przede wszystkim
matryce, a poza tym maszyny drukarskie i papier, bele wspania�ego papieru,
sprowadzanego jeszcze przed wojn� przez Jakuba Mortkowicza. Cz�� tego papieru
sz�a do podziemnych drukarni, kt�re powstawa�y coraz g�ciej. Postanowione
zosta�o, �e parter drukarni wynajmie si� Sp�dzielni "�ad". Potrzebowali oni
sk�adu na drzewo, wielkie suche bale pi�knego drewna, przeznaczone na meble
�adowskie, wielkie ilo�ci materia��w i tkanin obiciowych i gotowe ju� meble.
Ca�y ten majdan wniesiony zosta� i rozstawiony tak, �eby jak najmniej wida� by�o
maszyny i papier. To by� parter. Na pierwszym pi�trze mieszka� pan Nikodemski i
wo�ny z ksi�garni, Pliwka z rodzin�, a wy�ej ju� by�y sk�ady ksi��ek i krud�w,
sk�d czerpa�o si� zapasy do ksi�garni, legalne i nielegalne. Co dzie� ma�y
dwuko�owy w�zeczek pchany przez drugiego wo�nego, Micha�a, przywozi� do pakamery
ksi�garni potrzebne ksi��ki. Zacz�am troch� przynosi� swoje obrazy do
ksi�garni, ale czeka�am na lato, �eby zabra� si� do pejza�u i kwiat�w. To lato,
pierwsze wojenne lato, zn�w trudna do wyobra�enia sprawa. W Konstancinie pe�no
Niemc�w, wybrali sobie to miejsce na mieszkania. Ca�a Kr�lewska G�ra ogrodzona,
a i w samym Konstancinie mieszka Leist i pe�nomocnik wojskowy gubernator
Fischer. Pierwszy mieszka w willi pa�stwa Kraushar�w "S�oneczna" na Batorego, a
drugi w tej pi�knej rezydencji pa�stwa Wertheim�w, gdzie mia�y tak dobrze by�
ukryte r�kopisy. Ju� w�a�cicieli nie ma na �wiecie. Nasz dom zosta� tymczasem
wytargowany przez W�adka Soch�. Kiedy komendant, Niemiec, przyszed� ogl�da� ca�y
dom, zachwyci� si� reprodukcj� "Obrz�d�w" Zosi Stryje�skiej wisz�c� w hallu na
g�rze. W�adek Socha zdj�� obraz ze �ciany i powtarzaj�c bez przerwy: "oryginal,
oryginal"
- wr�czy� Niemcowi, kt�ry uszcz�liwiony zwolni� dom z rekwizycji. Wi�c lato
czeka�o nas w domu i w�r�d przyjaci�, to jedno by�o dobre, o ile piorun nie
strzeli w nas wcze�niej z kt�rej� strony. Bronek zacz�� znika� z domu i nie
chcia� nigdy powiedzie�, gdzie idzie. By�o to niepokoj�ce i niezno�ne, a ja
by�am na tyle g�upia, �e podejrzewa�am go o najobrzydliwsze zdrady. Wreszcie
wy�ledzi�am, �e chodzi bardzo niedaleko, na s�siedni� klatk� schodow�, do
s�siaduj�cego z naszym mieszkania na Brzozowej. Wcale nie uspokojona, wydusi�am
z niego wreszcie, �e nie ma tam �adnej cudownej kobiety, tylko rotmistrz
Pierwszego Pu�ku Szwole�er�w, u kt�rego odbywaj� si� spotkania m�odych oficer�w,
Bronka koleg�w, �ci�ganych przez tego rotmistrza Czyhiryna i wi�zanych w pewne
tajne jednostki wojskowe. Na wszelki wypadek zmusi�am Bronka, aby zaprosi� si�
tam kiedy� wraz ze mn� na herbatk�, �eby tym pa�stwu z�o�y� s�siedzk� wizyt�. To
uspokoi�o mnie zupe�nie, pan by� mi�y, mia� pi�kne oczy i hodowa� kanarki, a
pani nie zwr�ci�a mojej uwagi. Wi�cej tam nie by�am, ka�de z nas mia�o w ko�cu
swoje zaj�cia bardziej lub mniej jawne. Zacz�am pracowa� w RGO przy rozdawaniu
�ywno�ci potrzebuj�cym mieszka�com Starego Miasta. Ten punkt znajdowa� si� na
rogu placu Zamkowego i �wi�toja�skiej w kamienicy Ko�cielskich. Praca by�a
monotonna, godzinami rozlewa�am zup�, bo by�am od zupy. Wielk� warz�chwi�
nalewa�am na talerz dwa razy
- raz z do�u g�ste, raz z wierzchu rzadkie. Dopiero teraz dochodz� do nas
wiadomo�ci albo szczeg�y �mierci ludzi znajomych i bliskich. Wyj�tkowo
tragiczna i �a�osna by�a wiadomo�� o samob�jstwie Witkacego. Gdzie� w lasach, w
le�nicz�wce, kiedy dowiedzia� si� o wkroczeniu do Polski Sowiet�w i zna� post�py
armii niemieckiej, poczu� si� w tych kleszczach tak nie do zniesienia
zgnieciony, �e to by�o jedyne dla niego wyj�cie, jedyny ratunek. Tego dramatu
jego szalona wyobra�nia nie zdo�a�a obj�� ani przetrzyma�. �mierci zjawiaj� si�
w naszych dniach wstrz�sem i zaraz zapadaj� gdzie�, chyba, strach powiedzie�
- zapominamy o nich, bo id� ju� inne straszne sprawy, musi dla nich by� w
naszych g�owach i nerwach, i sercach nowe miejsce, inaczej nie da�oby si�
zachowa�, i tak ju� niepe�nej, normalno�ci. A musimy o ni� dba�. Hanka
Mickiewiczowa zobaczy�a kiedy�, �e mam umalowane usta i paznokcie i bluzn�a na
mnie fal� pogardliwych wym�wek. Naturalnie pok��ci�y�my si� zaraz, jak zawsze,
pryncypialnie i nieust�pliwie. Kochana Haneczka, zawsze wzbudza�a we mnie ch��
wywo�ania jakiej� zasadniczej awantury. Dawniej k��ci�y�my si� o Pi�sudskiego, a
nawet w czasach szkolnych ko�czy�o si� to b�jk�. Teraz ona uwa�a�a, �e malowanie
paznokci w tych czasach jest niedopuszczalne, a ja przeciwnie, chcia�am si�
trzyma� resztek normalno�ci. Wydawa�o mi si�, �e trzeba si� starannie ubiera�
wychodz�c na ulic�, a nawet, wstyd to przyzna�, perfumy, kt�re mia�am zawsze
przed wojn�, teraz wydziela�am sobie po kropli przed wyj�ciem z domu, bo ten
zapach, tak m�j i prywatny, chroni� mnie jako� przed strasznym i obco- nowym
�wiatem. Wraca�am czasem do domu, kiedy zapomnia�am tego pachn�cego,
niewidocznego, obronnego pancerza. Po prostu mniej si� ba�am Niemc�w, maj�c ko�o
siebie ten zapach znajomy, ciep�y i pewny. Nazywa�y si� te perfumy "Un Air
Embaum�" firmy Rigeaud, bardzo starej i troch� niemodnej. Nie bardzo mia�am czas
na jakiekolwiek przyjemniejsze chwile poza wieczornymi posiedzeniami w sto�owym,
spotkaniami z przyjaci�mi czy czasem spacerem z nowym m�em po zawalonych
ulicach, na kt�rych przy powoli odgrzebywanych chodnikach otwiera�y si� w
zachowanych parterach sklepiki, a na samych chodnikach trwa� od rana do godziny
policyjnej burzliwy, przedziwny i interesuj�cy handel wszystkim mo�liwym. Zawsze
uwielbia�am targi i bazary i chocia� te nasze obecne warszawskie targi by�y
wynikiem og�lnej katastrofy, to przyci�ga�y zawsze jednakowo. Czasem, czasem
wchodzili�my do "Caf� Clubu" na pierwsze pi�tro, gdzie zosta�a otwarta kawiarnia
z dosy� dobr� kaw�
- "Bohema". Basia Lisowska, Hanka Jaracz�wna, znakomity Mariusz Maszy�ski
podawali tam t� kaw�, a Regamey i Maklakiewicz grali mi�e melodyjki; Bogucki i
jego �ona Godlewska, Zosia Sykulska- Szancerowa i inne osoby �piewa�y stare
piosenki. By�y tam tak�e dwie panie, aktorki, matka i c�rka. Ta czaruj�ca c�rka
pozna�a gdzie� jakim� trafem cudnej urody gestapowca. Opowiadali jej koledzy z
"Bohemy", �e by�a coraz smutniejsza, ci�gle p�aka�a, skar�y�a si� rozpaczliwie,
�e go kocha, a on j�, �e on j� biedaczk� obdarowuje cz�ciami z�otego zamkowego
serwisu, a wszyscy patrzyli na t� rozpacz z obrzydzeniem. Rozterka dziewczyny
trwa�a par� miesi�cy, a� spakowa�a pewnie te prezenty i wyjecha�a z ukochanym do
Rzeszy. I s�uch po niej zagin��. Wyst�powa�a tam tak�e pewna t�ustawa blondyna
�piewaj�ca ospale, z przymkni�tymi oczami hiszpa�ski tekst: Ja jestem z
Barcelony, Temperament mam szalony, Carmen ol�! Patrzyli�my na ni� z zachwytem.
Przy "Carmen ol�" podnosi�a nad g�ow� powoli zgi�t� r�k� i tak zamiera�a. Kiedy�
siedzia�y�my przy stoliku, mama, Basia, ja i pani �ycka, znajoma Basi. Ta pani
opowiada�a nam szalenie d�ugo swoje piek�o obl�eniowe, bo ka�dy mia� wtedy na
ko�cu j�zyka t� najstraszniejsz� swoj� histori� i na opowiadaniu jej opiera�y
si� przewa�nie rozmowy towarzyskie. My z Bronkiem, kt�rzy uwa�ali�my nasze
historie wrze�niowe za najstraszniejsze, nazywali�my te opowiadania: "piek�o�my
przeszli, na s�omie�my spali". Ale nie by�o w tym racji, bo wszystkie te
prze�ycia by�y na pewno straszne. Wi�c pani �ycka, kt�ra nie mia�a daru
lapidarnego formu�owania zda� i zamykania ich point�, opowiada�a histori� ataku
woreczka ��ciowego swojego m�a, kiedy w�a�nie Niemcy bombardowali �r�dmie�cie,
a nie by�o innego sposobu wywiezienia chorego, jak na wozie z kapust�. Historia
cierpie� m�a i w�asnych na tej kapu�cie zabra�a pani �yckiej tyle czasu, �e
zauwa�y�am z niepokojem bezmiernie czu�e i wzruszone oczy mamy wpatrzone w pani�
�yck�. Mama, wiedzia�am o tym, potrafi�a wy��czy� si� zupe�nie, nie odbieraj�c
rozm�wcy ani na chwil� uczucia, �e jest s�uchany z najwi�kszym przej�ciem. Kiedy
ostatecznie pani �ycka dowioz�a na tej furze chorego m�a a� do Rembertowa i
zamilk�a, mama powiedzia�a ciep�o: "Biedna kobieta, tyle si� nacierpia�a, ale
teraz, mam nadziej�, ju� ten woreczek ��ciowy jej nie dokucza?" Dzia�y si�
potem z Basi� i ze mn� rzeczy nie do opisania. W tych strasznych czasach, kt�re
na nas teraz przysz�y, ze wstydem zauwa�y�am, �e czasami napada mnie ochota nie
do opanowania wy�miania si�, na�miania si� za to wszystko, �miechu a� do gard�a,
bez powstrzymania. Potrzebny by� mi ten �miech jak woda przy pragnieniu, jak
witamina. Zw�aszcza �e skupia�y si� ze sob�, zbija�y w jedno
- okropno�� i �mieszno��, bzdura i koszmar. Na pewno nie by� to nerwowy chichot
z niczego, ale reakcja na te czasy i potrzeba organizmu. Chodzili�my cz�sto do
pani Romany Krzeczkowskiej, gdzie nadal schodzi�o si� sporo ludzi. Pani Romana
by�a wysoka, ci�kawa, z siwym koczkiem skr�conych w�os�w i �licznym w mowie
g�osem, z tym pi�knie wymawianym "�". Bywali u niej pa�stwo Ko�odziejscy, pani
Zofia Ma�ynicz, szczup�a, zgrabna i bardzo "dama", m�ody Jan Ekier i jego �ona
Danuta Szaflarska
- �adni oboje i bardzo, jak my, przywi�zani do pani Romany. Ekier gra�, ja
bardzo lubi�am, kiedy gra� Mozarta albo Bacha, a o wiele mniej, kiedy zmienia�
repertuar na romantyk�w, chyba z tym si� ju� cz�owiek rodzi, tak jak babcia
urodzi�a si� szopenistk�. Muzyka by�a nam wtedy bardzo potrzebna. Mia�y�my dobry
patefon i �adn� kolekcj� p�yt, bardzo du�o muzyki hiszpa�skiej, Granadosa
zw�aszcza i Albeniza, a tak�e muzyki ludowej hiszpa�skiej, mama te p�yty
przywioz�a jeszcze z Hiszpanii. Te wieczory z muzyk� bardzo by�y wa�ne, czeka�o
si� na nie. Godzina policyjna zamyka�a nas w domu, czasem z go��mi, kt�rzy by
ju� nie zd��yli do siebie. Cz�sto nocowa�a ciotka Aniela i wtedy namawiali�my j�
na deklamacje wierszy, z kt�rymi wyst�powa�a w ubieg�ym stuleciu na wieczorkach
artystycznych w Siedlcach, urz�dzanych przez t� olbrzymi�, rozga��zion� mas�
krewnych, powinowatych, przyjaci� i znajomych, w Siedlcach i okolicy
zamieszka�ych. Anielcia by�a "utalentowana", mia�a doskona�� pami��, swad�,
dowcip i temperament i wybiera�a si� nieodwo�alnie do teatru. Tote� chc�c nie
chc�c pozwalano jej ju� deklamowa� wiersze bardziej odwa�ne, a nawet frywolne,
takie jak ten, kt�ry zaczyna� si� tak: Z w�sikami wielka bieda, Lecz bez w�s�w
�y� si� nie da. Potem by�o mn�stwo figlarnych stwierdze�, a ko�czy�o si� to tak:
Z m�czyznami wielka bieda, Lecz bez m�czyzn �y� si� nie da. By� tak�e inny
wiersz, kt�ry zaczyna� si� zagadkowo: �e wachlarz u Hiszpanki Jest zab�jcz�
broni�
- Powiedzia� Disraeli
- Czasem ka�de z nas deklamowa�o jaki� wiersz, a reszta musia�a zgadywa�, co to
takiego. Lubili�my ogromnie te wieczorne zabawy, czasem urozmaicone jeszcze
"awanturami" ciotki Anieli. Ona mia�a niekt�re swoje przekonania o niez�omnej
sile i du�o rzeczy w nas j� z�o�ci�o. M�wi�a do Bronka i do mnie: "Imperia
rozpadaj� si�, granice p�kaj�, Europa ginie, a oni r�ce myj�". Istotnie, pod
wp�ywem moich te�ci�w i Bronka-higienisty wystrzega�am si� przez pewien czas
wszelkich mikrob�w i wirus�w z wielk� staranno�ci�. Ale przesz�o mi to, kiedy
znalaz�am na schodach cz�owieka nieprzytomnego z gor�czki i stara�am si� go
podnie��, posadzi�, zaprowadzi�am go do Deca, a on wyrzuci� go za drzwi i
zawiadomi� pogotowie, bo okaza�o si�, �e roi�o si� na tym biednym od wszy i �e
to by� istotnie tyfus, kt�rym straszyli nas Niemcy na ka�dym kroku. Bali si�
tego tyfusu plamistego panicznie. By�y wypadki, �e ludzie obawiaj�cy si� rewizji
przylepiali sobie na drzwiach fikcyjne zawiadomienia o tej chorobie w domu i to
ich nie�le chroni�o. Trwaj� od do�� dawna �apanki na ulicach. To s� polowania na
ludzi, zwyczajne polowania. Widzia�am dwa. Sz�am Krakowskim Przedmie�ciem i
kiedy dochodzi�am do Tr�backiej, jaki� cz�owiek z�apa� mnie za r�kaw i wci�gn��
do bramy po kilku schodkach. Sta�am tam na zewn�trz drzwi i widzia�am
wyskakuj�cych z bud Niemc�w, biegiem zamykaj�cych wyj�cia ulic Tr�backiej i
Koziej, przecinaj�cych kordonem jezdnie przy pomniku Mickiewicza i dalej przy
"Bristolu". Ludzie zamkni�ci w tym kwadracie uciekali i zawracali, pr�bowali
przebiec w stron� Dziekanki i dosta� si� do Karmelit�w. Zaganiani wrzaskiem i
psami stawali wreszcie zbit� grupk� i, wpychani do bud przez odwalone z ty�u
klapy, odje�d�ali stoj�c w ciemnej przestrzeni pod plandek�, �wiec�c bia�ymi
twarzami. Drug� �apank� zobaczy�am id�c Kr�lewsk� do Krakowskiego. Patrzy�am na
�liczn� fasad� Wizytek, widoczn� przez ledwo rozwijaj�ce si� listki starych lip,
kt�re jeszcze ko�cio�a nie zas�ania�y, a tylko dodawa�y mu mi�kko�ci jak
widziane przez zielony mu�lin. W�a�nie my�la�am, �e mo�na by malowa� tak
przemglony na zielono ko�ci�, z czarnymi pniami drzew, najbardziej wyra�nymi w
tym widoku. Nagle zobaczy�am szeregi pustych bud ustawionych w kwadrat, by�o ich
kilkadziesi�t. Niemcy zamykali jezdnie, lecia� stamt�d od razu ten szczekaj�cy
wrzask, pojedyncze strza�y, warkot motor�w. Ludzie z r�kami na g�owach stali
nieruchomo i czekali na swoj� kolej przy budach, a brzegami tej przestrzeni
odbywa�a si� pogo�, �owienie, po�cig uciekaj�cych i zaganianie ich do �rodka
kot�a. Ja z innymi osobami wpad�am na klatk� schodow� domu na rogu Kr�lewskiej i
Krakowskiego i do jakiego� mieszkania, gdzie by� balkon. W�a�ciciele mieszkania
b�agali, �eby na balkon nie wychodzi�, bo �ci�gnie si� strza�y, ale stali�my tam
i patrzyli na ten straszny, nieopisanie straszny i haniebny widok. Wiosenny,
ch�odny wiatr przynosi� zapach rozwijaj�cych si� li�ci. Niemcy ruszyli na
zach�d. Czytamy w gazetach o okrucie�stwach podczas przemarszu przez Belgi�,
powtarza si� historia z Wielkiej Wojny. Belgia skapitulowa�a, Norwegia
zaw�adni�ta, Niemcy zbli�aj� si� do Pary�a, co si� to dzieje? Ale jest w tym
wszystkim jaka� kropla, jakie� ziarno �a�osnej rado�ci, nie, nie rado�ci, ale
uspokojenia, �e w ko�cu nie tylko my, �e wida� nikt si� im w tej chwili oprze�
nie mo�e. Wracaj�c do domu, wst�puj� zawsze do malutkiego sklepiku na
�wi�toja�skiej, zaraz za Jezuitami. W�a�cicielk� jest pani Ruci�ska, baba jak
piec, z ogromnym brzuchem. Ma w swoim sklepiku og�rki kwaszone, kapust� w
beczkach, jakie� podejrzane cukierki, jab�ka i wszystkie naj�wie�sze wiadomo�ci
polityczne z ca�ego �wiata, z ca�ej Polski, z Warszawy i ca�ej �wi�toja�skiej.
Ja te� mam zawsze swoje, bo wracaj�c do domu zachodz� codziennie do pa�stwa
Chowa�czak�w, w�a�cicieli firmy futrzarskiej na Krakowskim, w skrzydle pa�acu
Potockich. Tam w otch�aniach i zakamarkach magazyn�w i przechowalni futer ukryte
zosta�o radio, przy kt�rym dy�uruje kolejno ca�a rodzina pa�stwa Chowa�czak�w,
rodzice i dzieci. Wi�c z bab� Ruci�sk� wymieniamy i sprawdzamy co dzie� nasze
wiadomo�ci. Ale pewnego dnia wchodz�c do niej widz� tu� za progiem rozci�gni�te
na ziemi jej olbrzymie cia�o, wielki brzuch w niebieskim fartuchu i przewr�cone
oczy. Cuc� j� jak mog� wod� sodow� z syfonu. Otwiera wreszcie przytomne
spojrzenie i z najg��bsz� rozpacz� m�wi: "Pani, Francja skapitulowa�a". Kiedy�,
zaraz po wej�ciu Niemc�w, kiedy zacz�am dopiero chodzi� po Warszawie, mia�am na
placu Zamkowym zupe�nie fizyczne uczucie zaci�gania si� nad moj� g�ow� �elaznej
klapy, kt�ra, wiedzia�am to, pozostanie nade mn� tak d�ugo, jak d�ugo zostan� tu
Niemcy. Teraz, po upadku Francji, ta �elazna przykrywa zacisn�a si� ju� do
ostatka. Kiedy powiedzia�am o tym w domu, mama podnios�a r�ce i zaplot�a je z
ty�u g�owy, w tym wiecznym jej, bezwiednym ge�cie rozpaczy, i tak spacerowa�a
bez s�owa wiele godzin przez ciemny korytarz, sto�owy, przedpok�j i z powrotem.
By�o tego dnia i nast�pnych bardzo du�o samob�jstw. Kolega Bronka z Grudzi�dza i
z wojska, m�ody