5864

Szczegóły
Tytuł 5864
Rozszerzenie: PDF

Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby pdf był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

 

5864 PDF Ebook podgląd online:

Pobierz PDF

 

 

 


 

Zobacz podgląd 5864 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 5864 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.

5864 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:

 

Andrzej Zimniak Opowiadania Las na wulkanie Zauwa�y�em j� z daleka: czarna, pod�u�na, ze z�otym emblematem. Przez chwil� wa�y�em j� w r�ku, lekk� jak pi�rko, o brzegach twardo�ci blachy, a potem upu�ci�em na ziemi�, odskakuj�c w bok. Lecz nic si� nie sta�o: opad�a ruchem jesiennego li�cia, stukn�a naro�em w marmur posadzki i majestatycznie przewr�ci�a si� wierzchem do g�ry. B�ysn�� emblemat w kszta�cie miecza. Wypu�ci�em Su�tana. Wylaz� ze mnie r�owy i pomarszczony, podobny do kiszonego jab�ka, i leniwie rozr�s� si� do rozmiar�w t�giego zabijaki. Otrz�sn�� si� zupe�nie jak kogut po robocie. - Nie wida�, �eby� si� spieszy� - spr�bowa�em go. Budzi� si� powoli. Jak zwykle. - Wol� pracowa� w gromadzie - cedzi� s�owa, jakby mia� g�b� pe�n� klusek. - Otw�rz to. Unios�em si� lekko z kamiennej �awki. Su�tan natychmiast przyspieszy�, ruszy� zwaliste cielsko, sapn�� przy sk�onie. Pomy�la�em sobie, �e si� zmarnowa�, chocia� jeszcze ca�kiem nie�le robi� za zgreda. Zaszele�ci� rozrywany papier koperty. W �rodku tkwi�a sztywna rozk�adana kartka, co� w rodzaju zaproszenia na �lub czy pogrzeb. Raczej na to drugie, ha. Su�tan wiedzia�, co ma robi�. Strzepn�� tekturk�, pow�cha� j�, potem poliza�. Wci�� �y�, wi�c list napisa�a dama, a nie jedna z tych zawszonych kurewek, kt�re gotowe s� zaciuka� ci� pilnikiem do paznokci dla samej Schadenfreude, czyli frajdy ze z�ego, jakby kto� nie zna� j�zyk�w. �e przesy�k� nada�a kobieta, nie mia�em �adnych w�tpliwo�ci. Kszta�t koperty, elegancja i dopracowanie szczeg��w, no i ten smu��cy si� zapach wschodnich olejk�w, kt�ry wzbudza� uzasadnione podejrzenia - to wszystko by�o a� nazbyt wyra�ne. Hola, Enkel, uwa�aj! Murzyn, mistrz pi�trowych zwod�w, o ma�o nie przyskrzyni� ci� wtedy w tym cholernym nadmorskim kurorcie. Jeste� nie od tego, �eby dosta� pachn�cy li�cik od jakiej� ch�tnej baby, co? Su�tan, nie proszony, przeczyta�. Tekst okaza� si� nijaki, jakie� zdawkowe ple-ple, wa�ne by�o tylko zaproszenie do ta�ca i krwisty odcisk palca pod spodem. - Przyjmiesz? - Su�tan by� ciekaw. Jak zwykle. Wzi��em kartk� w dwa palce, obejrza�em, spojrza�em pod �wiat�o. Zbada�em stemple na znaczkach pocztowych. Przesy�ka przemierzy�a p� �wiata i pochodzi�a niew�tpliwie od W�adczyni. Mia�em j� oczywi�cie gdzie�, jak wszystkich wa�niak�w z obu �wiat�w: rzeczywistego i tego od reprezentacji, i ch�tnie bym jej pokaza� dobry styl, ale ju� taki jestem dziwny, �e nie lubi� walczy� z kobietami. Ten gatunek cz�owieka zosta� stworzony zupe�nie do czego innego. Jednak gdy ju� dochodzi�o do starcia, szanse bywa�y wyr�wnane, bo od pewnego poziomu liczy si� nie tyle si�a fizyczna, co taktyka i precyzja. No i co� takiego, co mo�na nazwa� japo�sk� zaciek�o�ci�. Nie raz ju� mia�em wra�enie, �e r�d kobiecy wywodzi si� z okolic Hokkaido czy Honsiu. - Trzymaj. To te� by�o w �rodku. Su�tan poda� mi bilet. Lotniczy bilet w jedn� stron�! Co za grzeczno�� i zdolno�� przewidywania! Zrobi�o mi si� gor�co, ale ca�kowicie panowa�em nad odruchami. Jak zwykle. - Wskakuj, Su�tan, wystarczy ci �wie�ego powietrza na roczek lub dwa. Jutro wyje�d�amy. Wulkan wygl�da� z g�ry jak �wie�e pogorzelisko. Czarne, strupiesza�e ska�y, podesz�e rop� siarczanych wykwit�w, zasnute dymem, co raz rozwiewanym now� erupcj� gaz�w. J�trz�ca si� rana w wierzcho�ku czarnego sto�ka czarnej wyspy, zanurzonej w lazurowym morzu. Znakomita sceneria do walki z herod-bab�, czarownic�, jakim� monstrum wyros�ym z hormonalnych pomy�ek gruczo��w dokrewnych. Czu�em wzbieraj�c� z�o��, co rokowa�o znakomicie. Nic innego tylko �wie�a adrenalina kr���ca w moich �y�ach zabarwi�a �u�lowe stoki g�ry na zielono, zupe�nie jakby co� mog�o rosn�� na tej dalekiej prowincji Ksi�yca. Do�em przemkn�y kaktusy jak drzewa, potem mign�a to� morza i samolot wyl�dowa� w bryzgach piany. - Jeszcze raz si� uda�o - westchn�� kto� obok. Taki zwyk�y, poczciwy, �limacz�cy si� cz�owieczek, kt�remu chcia�oby si� wepchn�� z powrotem do gard�a te ob�askawione, nic nie znacz�ce s�owa. - Zupe�nie jakby� umiera�, dziadku, na dodatek zadowolony z siebie. - Z�o�� wzbiera�a, nawet nieco zbyt szybko. Przyhamuj, nakaza�em wewn�trznej orkiestrze, bo zabraknie czadu na najwa�niejsze przedstawienie. Narasta�a �wiadomo�� traconego czasu. Przepchn��em si� do wyj�cia i pierwszy wszed�em na trap. Wok� by� sam kicz: na czarnej pla�y kolorowe ��dki, biel domk�w w kwiatach, wszystko przygniecione monstrualnym, dymi�cym masywem. I t�umek dziwak�w na molo, bo dziwak�w nie siej�. Dziwakami musieli by� zar�wno mieszka�cy, jak i przybysze, bo kto inny by si� tutaj pcha�? Trzech �andarm�w z psami nawet pasowa�o do tej krety�skiej scenerii, ale oni nie nale�eli do kiczu. Byli prawdziwi, cho� cholernie reprezentacyjni. Zwyczajne karnawa�owe balony. Moje r�ce porusza�y si� same, bez �adnego wysi�ku, i mia�em jeszcze z tego cholern� przyjemno��. Sprawdzi�em ekwipunek, oczywi�cie tam, gdzie go nie by�o. Potem stara�em si� zignorowa� tych smarkaczy, bo byli jeszcze tacy nieopierzeni, na samym pocz�tku rozbiegu, a wtedy przecie� naj�atwiej zwichn�� sobie kr�gos�up. Ale jeden z nich by� g�upi, czeg� zreszt� mo�na si� po takich spodziewa�. Przero�ni�ty, pryszczaty, z mlekiem pod nosem, ale strasznie wa�ny w b�yszcz�cej czapce i tylko troch� przybrudzonym uniformie. U�miechn�� si� i zasalutowa�, wyra�nie w moj� stron�. Zn�w mnie rozpoznali. Nawet taki g�wniarz. Przecie� zmienia�em posta�, a jednak zawsze te reprezentacyjne fircyki nie mia�y w�tpliwo�ci. To nie by� dobry u�miech. Wia�o od go�cia nie skrywan� radoch�, �e wreszcie kto� b�dzie mia� k�opoty. Czu� go by�o na mil� cwaniactwem i nieszczero�ci�. Wysy�a� tak� liczb� sygna��w ostrzegawczych, �e u kogo� bardziej do�wiadczonego uzna�bym to za wybieg. Kiepski, ale zawsze. Jednak z pewno�ci� nie u niego. Gdy mija�em ich, szarpn�� smycz, kieruj�c �eb wilczura wprost na mnie. Potem niby potkn�� si� i straci� r�wnowag�, wypuszczaj�c rzemie�. Rejestrowa�em wszystko k�tem oka, bo nie mia�em czasu odwr�ci� g�owy. Teraz w ci�gu u�amka sekundy powinienem poczu� k�y zwierz�cia g��boko w udzie. W zasadzie jakakolwiek obrona przy tak ma�ym polu ataku by�a niemo�liwa. W normalnym, ale nie w moim przypadku. Ten g�wniarz b�dzie musia� si� jeszcze d�ugo uczy�. Moje zgredy by�y niezast�pione. W akcji zawsze wyr�nia� si� Murzyn, pracowa� jak wariat, potem jednak zamyka� si� w sobie i nie by�o z nim �adnego kontaktu. Teraz jego udzia� by� jeszcze wi�kszy ni� zwykle, pewnie mia� do�wiadczenie z bestiami pokroju tego w�ciek�ego wilczura. Skuli�em si�, aby tym pewniej zareagowa�. Policyjny pies m�g� w zale�no�ci od polecenia atakowa� �ydki, uda lub impetem zderzenia przewr�ci� i zagrozi� chwytem za gard�o. W moim przypadku zapewne chodzi�o o pogryzienie, aby znalaz� si� pretekst do odwiezienia do szpitala. A �e szpitala nie by�o na wyspie, tutejsze komando mia�oby k�opot z g�owy. Przynajmniej na jaki� czas. Wilczur jednym kr�tkim susem dopad� mojej d�oni i k�apn�� z�bami. Jednak d�oni ju� nie by�o w tym miejscu. Prawie bez zamachu, sposobem Murzyna, uderzy�em kantem w kosmaty �eb, a w�a�ciwie w zupe�nie konkretne jego miejsce. Cielsko zwierza sflacza�o. Poprawi�em butem w inny s�aby punkt tu� pod paszcz�, nie za mocno, tak w sam raz. W sumie zupe�nie wystarczy�o. Niespiesznie podszed�em do m�odego �andarma. Jakby troch� zmniejszy� si�, cho� wci�� spogl�da� hardo, wystawiaj�c szpiczast� szcz�k�. - M�wi� ci zupe�nie prywatnie, ty cholerny g�wniarzu, �e jeszcze dzi� zmienisz wikt. Na wi�zienny. - Ale... to by� wypadek. Wszyscy widzieli! - Tym gorzej dla ciebie. Czym masz wi�kszy kaliber w �apie, tym wi�cej p�acisz za takie wypadki. Teraz by� ju� zbity z tropu. Przestraszy� si� troch�, gnojek. Podszed�em jeszcze bli�ej, wzi��em go pod brod�. - Zawsze najpierw pomy�l, z kim zaczynasz i na co ci� sta�, kawalerze. Nast�pnym razem nie daruj� ci ju� �adnej g�upoty. Odepchn��em go lekko i poszed�em swoj� drog�, pozostawiaj�c tych trzech palant�w w t�umku gapi�w. Ka�dy krok zbli�a� mnie do prawdziwej walki. Wiedzia�em, �e moja przeciwniczka b�dzie po tym cyrku z pieskami znacznie ostro�niejsza. Jasne, �e po ceremonii powitania na molo sta�em si� znany. Id�cy naprzeciw m�czy�ni nagle skr�cali i nikn�li w zau�kach, m�ode dziewczyny chichota�y o wiele za g�o�no, a dzieci pokazywa�y mnie sobie, rozdziawiaj�c buzie. Uparcie powraca�a analityczna my�l, czy �atwo by�oby ukr�ci� �ebek malucha na przyk�ad szczypcami ginekologicznymi. Trzy dni podobnej bezczynno�ci to na pewno o trzy za du�o. Kiedy� na nocnym spacerze zap�dzi�em si� pla�� a� do skalnego rumowiska, gdzie zaskoczy�em park� przy robocie. Wydawa�o si�, �e facet maca gnata, wi�c si�gn��em po kamie�. Wtedy on po prostu zwia�, bohater. Ona za to rzeczywi�cie mia�a spluw� i wygarn�a bez namys�u. Zd��y�em pa�� plackiem, a potem sypn��em piachem po ocz�tach. Poczu�em pod palcami jej szyjk� cienk� jak u kurczaka, jeszcze zanim j�k rykoszetu przebrzmia� nad morzem. By�em w�ciek�y. Jak mo�na wali� ostrym z�omem w nieznanego go�cia tylko dlatego, �e spaceruje? Nie�le przycisn��em i odczeka�em, licz�c do trzydziestu, ale ta o�lica najwyra�niej wola�a umrze� na z�o�� mamusi. Wtedy wys�czy�em przymilnie: - Obiecuj�, s�oneczko, �e zaraz po tobie za�atwi� tego twojego romantycznego Romcia. Jest tu obok, sumienie dopad�o go zaraz za nast�pn� ska��. Poskutkowa�o. Pstrykn�o i ju� by�a moja. Dobry nabytek, jedyna lwica po�r�d stada gniewnych samc�w. Skoczy�em do morza i tu� nad dnem, w towarzystwie sennych ryb o �wiec�cych oczach, pop�yn��em wzd�u� brzegu do najbli�szych ska�. Po zwyci�skiej walce zn�w mog�em zmieni� posta�: przedzierzgn��em si� w szczup�ego metysa. Potrz�sn��em ko�tunem czarnych lok�w, podci�gn��em kolorowe szorty i spokojnie wr�ci�em do hotelu, nuc�c jakie� obrz�dowe pie�ni, kt�re dosta�y mi si� razem z nowym wcieleniem. Urlopowo zrelaksowane, z nogami u�o�onymi na s�siednich krzes�ach, rozmawia�y tonem rado�nie intymnych zwierze�. Jedna w �rednim wieku, lecz odstawiona jak wielkanocna pisanka, druga m�odsza, ma�o atrakcyjna, za to cieplutka, w niedba�ym sportowym stylu. Przyjecha�y na koniec �wiata obejrze� swoje �ycia z daleka, z perspektywy. A mo�e jedna z nich przyby�a tutaj na dawno oczekiwane rendez-vous? Nawet z pisanki w sprzyjaj�cych okoliczno�ciach mo�e wyklu� si� diabe�. Licho wie, czy ta dziewczynka tu� przed pi��dziesi�tk� nie chcia�aby sobie jeszcze pota�cowa�, nawet dla czystej przyjemno�ci? Albo barmanka: postawna, ruda, na twarzy blada maska, cho� nie pr�buje ukry� zniecierpliwienia. Pewnie przyby�a szuka� egzotycznego szcz�cia, a teraz wulkaniczny �u�el uwi�zi� j� i odgrodzi� od szybkiego �ycia wielkich miast. Tutaj ma swoj� w�adz�, ale potrzebuje potwierdzenia, �e jest w stanie rz�dzi� �wiatem, je�li tylko zechce. A mo�e �adna z nich, tylko ta napotkana w sklepie, tutejsza, w obcis�ych leginsach, drobna, ale jak z marmuru, pos�gowa, w�adcza. Nie wybiera�a towaru, tylko bra�a go w posiadanie, jednym wywa�onym ruchem, bez centymetra zb�dnego gestu. Gdyby tak� nauczy�, gdzie uderza�, trafia�aby tak, �e, cholera, jaja sz�yby do g�owy. Jeszcze z kilkoma zgredami pod cyckiem... a� strach pomy�le�. Tfu! Po wyj�ciu, zadra, pod�piewywa�a pod nosem. Mo�e marzy jej si� prawdziwy ch�op, a nie jakie� troki od kaleson�w? Pr�bowa�em si� nie z takimi, a tapet� buduaru musia�y by� zawsze banknoty o wysokich nomina�ach. Teraz nawet na to nie czu�em nastroju. Na co komu ksiuty, jak ziemia dr�y pod ty�kiem? Mobilizacja by�a natychmiastowa. Nie pytajcie mnie, sk�d wiedzia�em, �e kto� patrzy, zbli�a si�, chce co� zrobi�. Po prostu by�em gotowy, nie podnosz�c si� i niepotrzebnie nie kr�c�c g�ow�. - Naprawd� pi�kne - zasepleni� znajomy g�os. Oczywi�cie nudziarz z samolotu. Czepia si� jak rzep. - Niby co tutaj pi�knego? - Kobiety, m�j drogi. Kobiety. Podwoi�em czujno��. Ten stary co� wie. Tylko jak mnie pozna�, skoro zmieni�em posta�? - Popatrz na nie. S� jak szlachetne instrumenty muzyczne, ka�dy nastrojony na sw�j spos�b. Je�li zadasz sobie troch� trudu, wydob�dziesz najpi�kniejsz� melodi� �wiata. Ale uwaga: fa�szowanie jest czynno�ci� powszechn� i ulubion�. �atwo tak�e porwa� struny. To, wbrew pozorom, naprawd� �aden wyczyn. Cholera, facet zaczyna� mnie wnerwia�. Mam pami�� do twarzy, ale ten obnosi� tak bardzo zwyczajn� g�b� naiwnego poczciwiny, �e wykasowa�em go zaraz po przyje�dzie. Jego facjata naprawd� przypomina�a bry�� gliny, kt�r� dopiero nale�a�o uformowa�. - Czego chcesz, ojczulku? - Napi� si� kawy z mlekiem. A ty? - Odpocz��. Do licha, te� od zwierze� i dzielenia si� do�wiadczeniem �yciowym. - Ale� tak. Przepraszam. Da� znak barmance, kt�ra u�miechn�a si� i w��czy�a ekspres. Wci�� by�em spi�ty. Te znaki, te porozumiewawcze u�mieszki. Nigdy nic nie wiadomo. Jednak mimo to chyba po raz pierwszy w �yciu musn�a mnie jaka� nieznana rzeczywisto��, w kt�rej uniesienie r�ki nie musia�o oznacza� zagro�enia. Na szcz�cie w por� strz�sn��em toto z siebie i zn�w by�em got�w. Nie mia�em najmniejszego zamiaru pr�bowa� statkowa� si� jak Su�tan, kt�ry po miesi�cu wr�ci� i b�aga�, abym zn�w wzi�� go na zgreda. Stary co� jednak wiedzia�. Za du�o zbieg�w okoliczno�ci. Z�apa�em go za r�kaw, jak wstawa�. - Chwileczk�. Chyba jednak nie sko�czyli�my. Usiad�. Ruda przynios�a mu kaw�. Nie musia�a. Mnie ignorowa�a, jakbym by� powietrzem. Zn�w co� we mnie ros�o, niepotrzebnie, bo przecie� wyzwanie nie mog�o przyj�� od tej rdzawej cipki. - Przysiad�e� si�. - Chcia�em po prostu z kim� porozmawia�. - Wi�c rozmawiajmy. Lubisz naucza�, mistrzu? - Mo�e i tak. Widzisz, m�ody cz�owieku, te g�ry stoj� na diabelskich kot�ach. Je�li spotykam kogo� na szlaku, podaj� mu d�o�. - Masz jeszcze obie, dziadku? A mo�e sam potrzebujesz pomocy? - Nie, ja nie. - U�miechn�� si�. - Przynajmniej nie takiej, jakiej wszyscy by pragn�li. Gl�dzi�, moralizowa�. Tylko tyle i nic wi�cej. Nie interesowa� mnie. Gdy odszed�, napi�cie opad�o. Zn�w nie pami�ta�em jego twarzy. I dobrze, bo na dzyndzel mi ona. Wyruszy�em o zmierzchu. Wulkan plu� w ciemniej�ce niebo chmurami ognia, ziemia dr�a�a, czarny piasek osypywa� si� z sykiem po zboczach. By�em sam na �cie�ce, na stoku, na g�rze paruj�cej wszystkimi porami jak zgoniony ko�. Mo�e to sama cholerna g�ra rzuci�a mi wyzwanie? Kto� jednak wchodzi� przede mn�, co� porusza�o si� w ciemnym tunelu krzak�w. W jednej chwili by�em na haju, zgredy zgodnie rzuci�y si� na stanowiska jak za�oga �odzi podwodnej. Do licha, jeszcze nikogo nie macn��em za grdyczk� w takich pi�knych turystycznych warunkach! Podbieg�em z ty�u cicho jak cie�, chwyci�em za dwa wypchane plecaki i pchn��em je na boki. Obie dziewczyny wykona�y p�obroty i usiad�y, wpatruj�c si� we mnie z niebotycznym zdumieniem. Jedna z nich krzykn�a, a teraz zas�ania�a sobie d�oni� usta. G�upawy wytrzeszcz oczu stanowi� wystarczaj�ce �r�d�o informacji. Za�mia�em si�, a potem roze�mia�em na ca�e gard�o. - Darujcie, panienki z bardzo dobrych dom�w, ale pomyli�em was z kim� innym. Szukam troch� gorszych, ha! Mo�e poda� wam pomocn� d�o�? Nie chcia�y, dziwaczki, przynajmniej sprawia�y takie wra�enie. Wi�c da�em im spok�j i poszed�em dalej. Postanowi�em zajrze� do krater�w i wyjecha� jutro pierwszym statkiem. Kto� naruszy� Kodeks i kiedy� za to odpowie, ale to, przynajmniej na razie, nie moje zmartwienie. Na szczycie, g�ruj�cym nad pobliskimi kraterami, u�o�ono z kamieni murki os�aniaj�ce od wiatru. Dzi� nikt tu nie nocowa�, ca�y szczyt nale�a� do mnie. No, takie mia�em wra�enie. Obejrza�em si�, ale przecinaj�ca czarne go�oborze �cie�ka poza mn� te� by�a pusta: dobrze odkarmione dziewcz�ta przypuszczalnie zrezygnowa�y. Te� bym tak zrobi� na ich miejscu. Mog�em spokojnie obejrze�, jak Ziemia prezentuje cz�stk� swego bogatego wn�trza. Mimo obrzydliwej scenerii w gwa�townych erupcjach by�o co� fascynuj�cego: szum gaz�w narasta� momentalnie do grzmotu, s�up ognia wia� gdzie� w niebo, a potem d�ugo grzechota�y spadaj�ce kamienie, rozgrzane do czerwonego �aru. Gdyby fukn�o troch� mocniej, pewnie m�g�bym jeden z�apa� w locie. Wtedy zainkasowa�em pierwsze uderzenie. By�o tak, jakby taka bombka wulkaniczna �redniego rozmiaru trafi�a mnie w ciemi�. Pod czaszk� zawy� wicher, b�l dziabn�� gdzie� przy potylicy i przelecia� wzd�u� kr�gos�upa. Potem �upn�o jeszcze raz, troch� mocniej, przed oczami rozla�a si� jasno�� umierania, brakowa�o tylko �wietlistego korytarza na drug� stron�. Pr�bowa�em si� rozejrze�, ale wtedy ona, bo kt� by inny, przy�o�y�a mi po raz trzeci, i to tak, �e nabra�em pe�n� g�b� piasku, w kt�rym tarza�em si� ruchem robaka. Zgredy zg�upia�y. Jeszcze si� nie zdarzy�o, �eby kto� �oi� je nie wiadomo sk�d i jak. Ka�dy z nich pr�bowa� co� robi�, ale razem robi�y tylko zamieszanie. Gdyby nie Suel, moja jedyna lwica w mena�erii, trzecie uderzenie pewnie wys�a�oby mnie do prawdziwego piek�a. Ona znalaz�a jaki� spos�b, co�, co cz�ciowo zneutralizowa�o atak. Mo�e by�a taka zdolna, a mo�e mia�a ju� jakie� do�wiadczenia. Nigdy jej o to nie zapyta�em. Swoj� drog�, najlepszy spos�b na bab� to nas�a� na ni� drug�. Dwie sekundy spokoju rozci�gn�y si� nade mn� jak mur ochronny. Zgredy rzuci�y si� do naprawy i dobrze wykonywa�y swoj� robot�. W trzeciej sekundzie zlokalizowa�em uciekaj�c� kobiet�. W czwartej wyplu�em piasek i pu�ci�em si� w pogo�. Nie widzia�em jej twarzy, tylko sylwetk� na tle �wiec�cego gazu. Bieg�a wprost na kratery, w deszcz spadaj�cych kamieni. Pu�apka? Chwyci�em spory kawa� �u�la i cisn��em w ni�. Chybi�em o w�os. Odwr�ci�a si� i uderzy�a. Na szcz�cie zabrak�o jej si�y. Mo�e by�a wyczerpana poprzednim atakiem, a mo�e ja ju� wiedzia�em, czego si� spodziewa�. Doborowa trzydziestka nie pr�nowa�a, przez te kilka sekund Suel nauczy�a ich paru nowych sztuczek. Nawet Su�tan kr�ci� ty�kiem jak rzadko, bo przed chwilk� kostucha przytuli�a si� do niego po raz pierwszy z pe�nym przekonaniem. �eby wypu�ci� kolejne uderzenie mentalne, diablica rodem z wulkanu musia�a si� na mnie otworzy�. Zrobi�a to niezdarnie i powoli, mia�em wi�c czas, aby odpowiedzie� kontr�. Dzi�ki Suel mniej wi�cej wiedzia�em, jak si� do tego zabra�. Wyrzuci�em z siebie troch� jadu, ale poziom mojego ataku by� z grubsza taki, jakby dwuletnie dziecko zamierza�o si� maczet�. Efekt przeszed� jednak wszelkie oczekiwania: przeciwniczka pad�a jak zdmuchni�ta. Rzuci�em si� w jej stron�, do dzi� nie wiem po co. G�upota wy�azi z cz�owieka w najmniej spodziewanych momentach. Chcia�em j� o�ywi�? Sprawdzi� dzia�anie nowego rodzaju zadawania cios�w? Zgwa�ci�, p�ki by�a ciep�a? By�a �ywa i w zupe�nie niez�ej formie. Waln�a mnie kamieniem w czo�o, jak tylko nachyli�em si� nad ni�. Kilka wulkan�w wybuch�o mi w g�owie, ale to �adna nowo��. Chwyci�em czarownic� za przeguby i wytr�ci�em kawa� ska�y spomi�dzy zsinia�ych palc�w. Zn�w otworzy�a si�, chc�c uderzy�, ale nic z tego nie wysz�o, bo by�a za blisko. O tym i o wielu innych rzeczach dowiedzia�em si� znacznie p�niej. W walce wr�cz okaza�a si� do niczego: s�aba, powolna, bez wyczucia i fantazji. Zwarli�my si�, dysza�a ci�ko tu� nad moim ramieniem. Duszenie za�o�y�em bez �adnego wysi�ku, jak dziecku. Wci�� by�a otwarta, wi�c mog�em obejrze� j� dok�adnie. Mroczne to by�o wn�trze. Wtedy jeszcze nie umia�em odczyta� mentalnego k��bowiska informacji, bo tego te� nauczy�em si� p�niej. Uwolni�em Suel i kaza�em jej czyta�. Od niej dowiedzia�em si� o ojcu Leste, kt�ry za�ywa� z c�reczk� przyjemno�ci analnej od si�dmych jej urodzin. C�, r�ne bywaj� nawyki. Leste po dw�ch latach wyprawi�a ojczulka na tamten �wiat sam� skoncentrowan� nienawi�ci�, i w ten spos�b nauczy�a si� zabija�. Ze swojej nowej umiej�tno�ci korzysta�a po wielokro�, bo wyra�nie nie lubi�a m�czyzn. Polowa�a na wa�niak�w z obu �wiat�w i mia�a nieliche sukcesy. Przy okazji osi�gn�a wysok� pozycj� w �wiecie rzeczywistym. - Nie zabijaj jej - poprosi�a Suel. Pstrykn�o. Leste by�a tak zm�czona, �e bez niepotrzebnej zw�oki zgodzi�a si� zosta� moj� lwic�. - Ty te� wskakuj - rozkaza�em. Nie stawia�a oporu. Kobiety te� nieraz potrafi� p�j�� po rozum do g�owy. Transformacj� od�o�y�em na p�niej. Mog�a nadej�� chwila, kiedy b�dzie mi bardziej potrzebna. Operacj� przygotowa�em bardzo starannie, cho� do ko�ca nie by�em pewien, czy warto pakowa� si� w t� zabaw�. Najpro�ciej by�oby wyjecha� pierwszym statkiem lub odlecie� najbli�szym samolotem, bo przecie� za�atwi�em ju� swoje sprawy. W�a�nie: czy za�atwi�em wszystko? Wyleguj�c si� rankami w hamaku i s�uchaj�c szumu morza doszed�em do wniosku, �e i dla mnie czas zacz�� p�yn��. Bo czym innym ni� starzeniem si� wyt�umaczy� jakie� g�upie w�tpliwo�ci? Wynaj��em bungalow na uboczu, aby nikt nie wtyka� nosa w nie swoje sprawy. Pewnego wieczora zatrzasn��em drzwi, zawar�em okiennice i wypu�ci�em Suel. - Pomo�esz mi - zarz�dzi�em. - Od pocz�tku nie robi� niczego innego, Enkel. - Chodzi o Leste. - Nie r�b jej krzywdy, prosz�. - Twoje rady nie s� mi do niczego potrzebne. Uwa�aj! Wypu�ci�em drug� lwic�. Czu�em si� dziwnie, bo dwie m�ode kobiety w niewielkim pomieszczeniu tak �adowa�y powietrze feromonami, �e ci�ko by�o oddycha�. Sta�em bardzo blisko Leste, �eby nie mog�a uderzy�. I tak pr�bowa�a, ale to by�o mi tylko na r�k�, bo musia�a si� otworzy�. Potem spr�bowa�a inaczej, troch� bardziej zwyczajnie, si�gaj�c moich oczu lakierowanymi pazurami. Na to jednak zna�em kilkana�cie wypr�bowanych sposob�w. - Czytaj j� - rozkaza�em Suel. - Czy potrafisz wydoby� wspomnienie o ojcu? - Spr�buj�. Dziewczyna rzuci�a si� w moim uchwycie. - Teraz jest najsilniejsze! Leste szarpn�a si� tak mocno, �e przeszli�my do parteru, czyli zwalili�my si� na pod�og�, jakby kto� nie zna� terminologii zapa�niczej. Ja natomiast uderzy�em. Mentalnie, rozwini�tym polem delta, jak si� p�niej dowiedzia�em. By�em takim wyrodkiem, �e potrafi�em robi� to tak�e z bliska, co bardzo mi si� nie raz w przysz�o�ci przyda�o. Teraz te�. Dziewczyna j�kn�a i znieruchomia�a. Z ust pop�yn�a jej krew. - Zabi�e� j�. Ty skurwielu! - Suel zaplu�a si�. Dopad�a mnie i zacz�a wali� pi�ciami po g�owie, a potem kopa�. Wydawa�o mi si�, �e jestem u masa�ysty amatora. - Napij si� waleriany, dzieweczko. Jest w apteczce. A je�li chcesz naprawd� zrobi� mi krzywd�, �upnij mnie po �bie wazonem, przynajmniej spr�buj. Jest w kuchni. - Idiota! - Zobaczymy, czy eksperyment si� uda�. Rozdar�em kieck� W�adczyni Wyspy i przy�o�y�em ucho do zabawnego miejsca pod lewym cyckiem. Trzeba przyzna�, �e piersi mia�a �adne, w kszta�cie gruszek. W og�le by�a niebrzydka. - Jest troch� zdrowsza ode mnie, dziecino, tylko przygryz�a sobie j�zyk. Zadowolona? A teraz do roboty. Jeszcze raz przywo�aj wspomnienie ojca. - Chcesz... b�dziesz zn�w... Unios�em si� w jej stron�. Mia�a wyczucie, wiedzia�a, kiedy �arty si� ko�cz�. Pospiesznie przykl�k�a nad le��c�. - Nie wiem. Nie mog�! - Czego nie mo�esz? - Odnale�� tego wspomienia. To dziwne, bo by�o najsilniejsze, wznosi�o si� nad innymi jak g�ra. - Wydaje si�, �e uda�o nam si� co� dziwnego: zgasili�my wulkan. Jeste� naprawd� dobra! A ona...mo�e umrze, mo�e b�dzie schizofreniczk�, a mo�e po prostu nic si� nie zmieni. Ale jest szansa, �e b�dzie jej �atwiej �y�. Warto by�oby kiedy� to sprawdzi�. A teraz chy�o wskakuj, dziewczynko, bo mamy na tej wyspie jeszcze co� do za�atwienia. Pedro by� po s�u�bie i sp�dza� czas w knajpie, przy stoliku mi�dzy graj�c� szaf� a barem, w mieszanym i ha�a�liwym towarzystwie. �mia� si� tak szeroko, �e pokazywa� ca�e gard�o i jeszcze cz�� prze�yku na dodatek. - Hej, Pedro! Chcia�bym porozmawia�. Spojrza� koso i skrzywi� si�. Wygl�da� jeszcze gorzej ni� wtedy na molo. Wida� by�o, �e troch� wypi�. - Nie rozmawiam... z takimi! Gruchn�� �miech. Towarzystwo dobrze si� bawi�o. Nic do nich nie mia�em, cho� zapewne nie sk�ada�o si� z anio�k�w. Wzi��em ze sto�u pude�ko zapa�ek i wykatapultowa�em je kciukiem. Trafi�o speca od tresowanych ps�w prosto w czo�o. �miech urwa� si�. W s�siedztwie te� zaleg�a cisza, tylko jaka� dziewczyna daleko w k�cie chichota�a piskliwie jak sroka. Kr�py bysio od stolika Pedra szurn�� pierwszy. Zrobi� to naprawd� w kiepskim stylu. Wsta�, przystawi� si� klat� do mojego brzucha i zacz�� pokrzykiwa�. - Spieprzaj, czarnuchu, zanim oberwiesz. Nie widzisz, �e nikt ci� tu nie chce?! Spieszy�o mi si�, za godzin� odp�ywa� m�j statek, nie by�o wi�c czasu na przepychanki, zw�aszcza grupowe. Chwyci�em bysia pod rami�, odbi�em jego n�dzny sierpowy i przerzuci�em go�cia przez plecy, ale z�apa�em tu� nad pod�og�. Potem cisn��em kluchowate cia�o przez biodro, ale zn�w chwyci�em w por�, zupe�nie jakbym popisywa� si� przed ma�oletni� dziewczyn�. Zrobi�em mu jeszcze m�y�ca w powietrzu i, og�upia�ego, z wyczuciem posadzi�em na krze�le. Jak gdyby nigdy nic kontynuowa�em: - Chc� porozmawia� z tob�, Pedro. Zaraz. Tutaj, na tym tarasie obok. Kt�ry� z anio�k�w przy stoliku si�gn�� po spluw�, wi�c stan��em tak, �ebym m�g� os�oni� si� jedn� z tutejszych panienek dobrych obyczaj�w. Gnata nie wzi��em, bo i po co, ale mia�em posrebrzany n�, kt�ry lec�c do celu wygwizdywa� "Jesie�" Vivaldiego. Dosta�em go kiedy� w prezencie w sytuacji stokro� trudniejszej ni� obecna. - Schowaj to, idioto! - rykn�� Pedro do strzelca, kt�ry ju� mocowa� si� z bezpiecznikiem. - W porz�dku - zwr�ci� si� do mnie. - Mo�emy rozmawia�. Usiedli�my w k�cie pustego tarasu, dobrze wygrzanego popo�udniowym s�o�cem. - Pewnie nie wiesz... - Wiem - przerwa� mi. - Jeste� Enkel. Zn�w mnie rozpozna�. Tym razem pewnie po sposobie akrobacji z tym byczkiem, kt�remu jeszcze musia�o kr�ci� si� pod sufitem. - Wszystko jedno. Bardziej interesuje mnie, kim ty jeste�. Mam dla ciebie propozycj�. Zblad�, wargi mu posinia�y. - Nie, nie chc� z tob� walczy�. Naprawd� �adna to dla mnie chwa�a. Mam co� innego. Zdj��em z szyi srebrny medalik i po�o�y�em na d�oni. - Dobrze by by�o, gdyby� go nosi�. Wtedy zapomn� o tobie. - Czy... to boli? - Tylko na pocz�tku. Potem pomaga. - Co musz� robi�? - Nic. �yj jak chcesz. Wzi�� srebro z wahaniem. Nic mu si� nie sta�o, widocznie jeszcze mia� czas. Poczeka�em, a� za�o�y �a�cuszek na szyj�, dopiero wtedy wsta�em i poszed�em do portu. Po drodze wypu�ci�em Suel. Dzielna dziewczyna, nie wiem, jak bym bez niej l�dowa�. - Zmykaj, dzieweczko, do swojego Romcia. Siedzi obok w kawiarni i pije ze zgryzoty, na zmian� lemoniad� i coca col�. Jeszcze dwa dni i zmarnuje sobie nerki. - Enkel, p�jd� i powiem mu... - Powiesz mu, co zechcesz. Prawd� lub k�amstwo, a mo�e p� prawdy. Mnie to ju� nie interesuje. Odesz�a, wiotka i smuk�a jak nastolatka, a jaka cholera, jak si� w�cieknie! By�a moj� prawdziw� lwic�. Zamy�li�em si� troch�, wi�c nawet nie zauwa�y�em, kiedy do mnie podszed�. Hola, Enkel! Powiniene� by� stale czujny. Jak zwykle. - A co to, ju� z powrotem do domu? Szkoda, przecie� to ostatnie ciep�e dni! Tfu! Zn�w ten nudziarz. Prze�laduje mnie od przyjazdu. Co on powiedzia�, wtedy, w kawiarni? "Je�li spotykam kogo� na szlaku, podaj� mu d�o�". Troch� za m�dre, jak na takiego glind�. Lubi uczy� i cytowa�. C�, ka�dy ma jakie� wady. - Co� zgubi�e� po drodze, m�ody cz�owieku. To znaczy, �e kiedy� tu wr�cisz. Przyjemnej podr�y! Przed chwil� tu by� i ju� nie pami�ta�em jego twarzy. Zostawi� kopert� z medalikiem na srebrnym �a�cuszku. Innym, nowym. Czy to mo�liwe? Kim by� ten stary? Nie zd��y�em znale�� odpowiedzi, bo odebra�em sygna� i musia�em si� odwr�ci�. Przede mn� sta�a Suel w swojej troch� za kr�tkiej sukience. Czy ta siusiumajtka te� zacznie mnie prze�ladowa�? - Powiedzia�am mu, �e nie zrobi�e� mi krzywdy, jestem ca�a i zdrowa. I �e odchodz�. - Nie musisz zdawa� relacji. Pami�taj: uwolni�em ci�. Id� swoj� drog� i r�b, co zechcesz. - To nie tak, Enkel. Odchodz� do ciebie. Chyba przydam si� w zespole? - Nie!! Zje�d�aj st�d, g�wniaro, i to ju�! Wrzeszcza�em, ale nie czu�em z�o�ci. Nie czu�em nic. W jej burych oczach pojawi� si� znajomy b�ysk. By�a przecie� lwic�. - Spr�buj mnie ruszy�, ty cholerny gburze! - Nie wyobra�aj sobie czegokolwiek. B�dziesz zgredem, niewolnic�, b�dziesz nara�a�a �ycie jak ja. Po co ci to? - Widocznie to lubi�. A przecie� mog� robi�, co zechc�. Naprawd� wiedzia�a, czego chce i nie cofa�a si� w p� kroku. By�a odwa�na. By�a �wietna. Czu�em, jak napi�cie opada, a mimo to stoki g�ry zazieleni�y si�. Nie tak jak zwykle. Mo�e na wschodnich, bezpieczniejszych zboczach rzeczywi�cie ros�y lasy? - Wi�c wskakuj - powiedzia�em i u�miechn��em si�. S�owo daj�, �e to by� prawdziwy u�miech, a nie jakie� tam wykrzywianie g�by w celu zmylenia przeciwnika. ANDRZEJ ZIMNIAK Chemik i znany prozaik SF, rocznik 1946. Obszerny biogram AZ towarzysz�cy jego brawurowemu opowiadaniu "Klatka pe�na anio��w" znajdziecie Pa�stwo w "NF" 12/94. "Las na wulkanie" to kontynuacja tamtego tekstu z demoniczno-angelicznym Enkelem w roli g��wnej, r�wnie b�yskotliwa, a wzbogacona o w�tki m�sko-damskie oraz pro(anty)feministyczne. Zimniak �adnie i bardzo dojrzale pokazuje motywacje i granice babskiej solidarno�ci: Jedna dziewczyna broni drugiej przed ch�opem, bo uwa�a, �e jest jej to winna; ale idzie za m�czyzn�, kt�rego podziwia, gdy� tego naprawd� potrzebuje. Oczywi�cie zostaje przyj�ta, bo sama jest podziwiana. Jakie to proste! I jakie zawi�e!!! Andrzej Zimniak List z Dune Drogi Arturze! Lato, a wraz z nim wakacje, maj� si� ku ko�cowi, a ja ci�gle nie mog� si� zdecydowa� na opuszczenie Dune, tego sennego nadmorskiego miasteczka. Niewielkie murowane domki stoj� roz�amanymi szeregami wzd�u� brukowanych uliczek, kt�re zalega cisza i zat�ch�y cie�. Uparte zielsko wdar�o si� wsz�dobylskimi p�dami pomi�dzy p�yty chodnik�w i w szczeliny sp�kanych �cian, wsz�dzie tam, gdzie wiatr nawia� cho� troch� ziemi. Niekt�re z okiennych jam s� zabite surowymi deskami, w inne wprawiono od�amki szyb, zapewne odkopane w starych �mietnikach. Za tymi smutnymi witra�ami wida� zniekszta�cone twarze, a wieczorami ��te, rozmigotane �wiat�o wskazuje na gnie�d��ce si� tam �ycie. Tak z zewn�trz wygl�da Dune, uczepione �yznego j�zora zie-mi naniesionej przez dawno wyschni�ty strumie�, wci�ni�te pomi�dzy kopne wydmy, z domami rozsypanymi jak gar�� kloc-k�w na dnie doliny uchodz�cej do mo-rza, kt�re w pogodne dni jest zwodniczo niebieskie. Na pewno kiedy� wspomina�em ci o moich planach podr�y na p�noc. Wszystko zacz�o si� dawno temu, jeszcze w szczeni�-cych latach - przypadkowo wpad�a mi w r�ce pewna ksi��ka, przesadnie wychwalaj�ca uroki dziwnych, cichych las�w. Wy-nios�e sosny kr�lowa�y tam nad rzadkimi zaro�lami krzew�w, kt�-re dawa�y si� �atwo przemierza� bez u�ywania maczety. Ponad dywanami wrzosowisk wonne powietrze rozwiewane bywa�o nag�ym podmuchem od strony morza i wtedy korony strzelistych drzew poczyna�y ta�czy� powoli i dostojnie. Nie by�o szelestu i trzepotu li�ci, tylko narasta� i pot�nia� g�uchy szum, na kt�ry sk�ada� si� �piew milion�w sosnowych igie�, tn�cych powietrze. Tam za�, gdzie ob�e wzg�rza opada�y �agodnie, nastroszone m�o-dym zagajnikiem, na samym dnie niecki b�yszcza�a powierz-chnia wody. Te opisy, zbyt pi�kne, aby mog�y by� prawdziwe, ch�on��em wte-dy z wypiekami na twarzy. Zafascynowa�a mnie niezrozumia�a cisza le�nych ost�p�w. Przecie� cichy las - to martwy las! Gdzie przepad�o mrowie cykad i �wierszczy, daj�cych nieustanny kon-cert? Musia�em sam do�wiadczy� dziwnej ciszy w �ywym, zielo-nym lesie, w kt�rym by�o tak zawsze - milczenie bor�w nie by�o tutaj wynikiem dzia�alno�ci cz�owieka. Niespe�nione marzenia dzieci�stwa, m�cz�ce jak ma�a, lecz do-kuczliwa zadra, wywo�uj�ce �al za czym� za- przepaszczonym i utraconym, i utrudniaj�ce rozs�dne my�lenie, kaza�y mi chwyci� plecak i jecha� na p�noc. Nareszcie znalaz�em si� w cichych, lecz �yj�cych lasach. Jednak-�e okaza�o si�, jak to zwykle bywa, �e spe�nienie dawnych roje� nie by�o warte nawet cz�ci wysi�ku, w�o�onego w trud ich urze-czywistnienia. C�, wci�� uwa�am, �e w takich przypadkach ka�dy musi przekona� si� o tym na w�asnej sk�rze. Mo�esz uwierzy� lub nie, ale poda�em ci g��wny pow�d wyboru tych niego�cinnych okolic na miejsce moich wakacji. W najbli�-szym s�siedztwie Dune od wiek�w rozci�ga�y si� pot�ne ost�py le�ne. Spokojne, ciche i bezpieczne bory sosnowe. Tak przynaj-mniej s�dzi�em; nie mog�em przypuszcza�, nikt z zewn�trz zre-szt� nigdy nie podejrzewa�, co dzieje si� w Dune i w otaczaj�cych je lasach. Wkr�tce sam mia�em si� o tym przekona�. Ju� na stacji czeka�a mnie niespodzianka. Przyjecha�em paro-w� ciuchci�, kursuj�c� raz na tydzie�; by�em jedynym pasa-�erem. Na ozdobnym krze�le, ustawionym wprost na peronie, drzema� stary cz�owiek. Kosmyki siwych, pozlepianych w�os�w opada�y mu bez�adnie na twarz i czerwony kark. Na d�wi�k gwizdka poruszy� si� i sennie spojrza� w kierunku poci�gu. Gdy opu�ci�em wagon, powsta� nagle i z niespodziewan� energi� po-ku�tyka� w moj� stron�. - Witam pana serdecznie u nas, panie...- zaj�kn�� si�, wlepiwszy wzrok w moj� tabliczk� identyfikacyjn� - ...panie Frank. Jestem naprawd� rad. Rzeczywi�cie u�miecha� si� szeroko, ukazuj�c ��te z�by. Fizjo-nomi� mia� dosy� odpychaj�c�: czerwona, pe�na przebarwie� sk�ra z ospowat� wysypk� zwyk�ych guz�w i naro�li, jedno oko nabrzmia�e i otwieraj�ce si� z trudem, drugie pokreskowane sie-ci� fioletowych �y�ek. Kiedy� by�a to na pewno standardowa twarz zadbanego inteligenta, podobna do tych, kt�re mo�na wy- szuka� w starych encyklopediach. Kiedy�, zanim nie pokry�a jej ta odpychaj�ca maska. - Pan pomyli� mnie z kim� innym - g�os mia�em schrypni�ty, jak zwykle, kiedy by�em speszony lub zdenerwowany. Chcia�em wymin�� go, lecz powstrzyma� mnie zdecydowanym ruchem r�ki. - Nie, Frank. W�a�nie na pana czeka�em. - To niemo�liwe. Znalaz�em si� tutaj zupe�nie przypadkowo, je-dynie dlatego, �e najbli�szy poci�g odchodzi� w�a�nie do Dune. Chcia�em jedynie dotrze� do wybrze�a. Wi�c... - Prosz� mi uwierzy�. Przypadkami tak�e rz�dzi prawid�owo��. Kiedy� musia� tutaj przyby� cz�owiek podobny do pana. - Ach tak... - Sta�em niezdecydowany. - Wska�� panu kwater�. Chyba nie ma pan nic przeciwko temu? - Niee... B�dzie mi to nawet bardzo na r�k�. Nie znam tutaj niko-go. Poprowadzi� mnie w�sk�, cienist� uliczk�. By�em przyzwyczajo-ny do widoku ruin i opuszczonych dom�w, lecz to, co zobaczy-�em, zrobi�o na mnie wyj�tkowo przygn�biaj�ce wra�enie. Sze-regi rozsypuj�cych si�, zmursza�ych ruder ci�gn�y si� wzd�u� zarastaj�cej zielskiem ulicy. - Czy pan... rzeczywi�cie jest Efem? - spyta� niepewnie, ob-serwuj�c z nie ukrywanym zadowoleniem tabliczk� na mojej piersi. Podobne pytania zadawano mi ju� setki razy, mia�em wi�c z g�ry przygotowany szereg wariant�w odpowiedzi. Spo�r�d nich wy-biera�em za ka�dym razem najbardziej pasuj�c� do rozm�wcy. - Czy pan naprawd� s�dzi, �e to co� - uj��em swoj� tabliczk� - -tak �atwo podrobi�? A nawet gdybym spr�bowa�, to czy zadawa�-bym sobie tyle trudu tylko w tym celu, �eby na�o�y� na siebie wiele w ko�cu uci��liwych obowi�zk�w? - Prosz� mi wybaczy�, tak niezr�cznie postawi�em pytanie. A tych... obowi�zk�w, to wielu ludzi ich panu zazdro�ci. - Ch�tnie zamieni�bym si� z nimi. l robi�bym te rzeczy tylko wtedy, kiedy mia�bym na nie ochot�. Kiedy� m�wi�em ci o tym, Arturze, i teraz powtarzam z ca�� moc�: by� p�odnym m�czyzn�, oznakowanym jak byd�o zarodowe liter� F, to mo�e jeszcze nie nieszcz�cie, ale ju� co� bardzo bliskiego. Spe�nianie obowi�zk�w dawcy mo�na jeszcze wytrzy-ma�, ofiarowywanie zakapsu�kowanych plemnik�w potrzebuj�-cym lub wytrwale ponawiaj�cym pr�by kobietom jest r�wnie� do zniesienia. Najgorsze s� jednak spojrzenia, zar�wno m�-czyzn, jak i kobiet, pe�ne niech�ci i zawi�ci, a nierzadko jawnej wrogo�ci, i cichn�ce na m�j widok rozmowy. My, Efy, czujemy si� na tyle inni wobec milcz�cej solidarno�ci En�w, �e r�w-nie� najch�tniej przebywamy we w�asnym towarzystwie. Nie wiem, czy zdajesz sobie z tego spraw�, ale wielokro� unikn��em �mierci tylko dzi�ki odstraszaj�co ostremu ustawodawstwu. Wszak s�d wymierza kar� g��wn� ka�demu, kto zagrozi mojemu �yciu czy zdrowiu. I to jest logiczne - jeste�my teraz zbyt cenni dla rodzaju ludzkiego. Jednak�e szczerze zazdroszcz� Ci twojej litery N. M�j przewodnik przydzieli� mi zupe�nie przyzwoit� kwater� przy samym rynku. Wy�o�ony sp�kanymi, betonowymi p�ytami plac otacza�y kamienice; ich fasady zachowa�y �lady dawnego pi�kna. Po�rodku rynku dumnie wznosi�a si� uszkodzona wie�a ratuszowa. Zaiste, smutny to by� widok. Przywodzi� mi na my�l pewn� zadban� staruszk�, zapami�tan� z t�umu przypadkowo napotkanych postaci, kt�rej sina i zmi�ta twarz zachowa�a wci�� jeszcze regularno�� rys�w i niepokoj�cy blask niegdy� uwodzi-cielskiego spojrzenia. Moj� gospodyni� by�a Juana. Jej pi�cioletni syn, jedyne dziecko w miasteczku, stanowi� namacalny dow�d p�odno�ci tej niezwyk�ej kobiety. Zgrabna, ale jednocze�nie ros�a i silna, by�a wprost stwo-rzona do macierzy�stwa. Jasne w�osy, szarozielone oczy i wydat-ne ko�ci policzkowe wskazywa�y na nordyckie pochodzenie jej przodk�w. Lecz najwi�ksze wra�enie zrobi�a na mnie sk�ra tej kobiety: by�a doskonale g�adka, bez skaz, wysypek czy najcz�-ciej wyst�puj�cych owrzodze�, o lekko ��tawej karnacji i faktu-rze tak drobnej, �e w dotyku przypomina�a jedwab. Przeko-na�em si� o tym jeszcze pierwszej nocy - przysz�a do mnie bez �adnych ceregieli, nawet bez uprzedzenia, zrzuci�a sukienk�, od- chyli�a koc i wesz�a do ��ka. Zupe�nie tak, jakby nie by�o nic innego do roboty, je�li spotykaj� dwa r�nop�ciowe Efy. Zrozu-mia�em wtedy, dlaczego Godwin, tak bowiem nazywa� si� ocze-kuj�cy na stacji starszy cz�owiek, zaprowadzi� mnie prosto do niej. C� by�o robi�, podporz�dkowa�em si� ich woli. Zn�w ten zakichany nadrz�dny interes! Mija�y ci�kie, nabrzmia�e senno�-ci� godziny tej ch�odnej nocy, wiatr �omota� obluzowanymi futry-nami, w s�siednim domu hucza�o palenisko w miejskiej destylar-ni wody, a jej wci�� by�o ma�o. Gdzie� o szarym �wicie nareszcie odci��one pos�anie unios�o si� o kilka cali, a ja zapad�em w ka-mienny sen. Nast�pnego dnia chcia�em wraca�. Drzwi nie zamyka�y si� - chyba wszyscy, a miasteczko liczy oko�o czterystu mie- szka�c�w, przyszli obejrze� to dziwne zwierz� o nazwie Frank. Ludzie w r�nym wieku, ale wi�kszo�� starych, pokracznych, poobsypywanych liszajami i niedomytych. Gdy ju� pakowa�em plecak, odwiedzi� mnie Godwin i uprosi� o par� dni zw�oki. Jego pe�na godno�ci determinacja zrobi�a na mnie wra�enie, tak �e w ko�cu da�em za wygran�, wszak�e pod warunkiem, �e przynaj-mniej do wieczora b�d� mia� czas wy��cznie dla siebie. Zaopatrzony w wysokie gumowe buty i parasol, wybra�em si� nad morze. Szed�em oko�o mili, najpierw gliniast� drog� po�r�d upraw warzywnych, potem spopiela�ym ugorem, w ko�cu prze-dar�em si� przez ochronne zadrzewienia. Wtedy zobaczy�em spokojne, martwe morze. Szary przestw�r wodny wlewa� si� na pla�e ma�ymi falami; przez zm�con� powierzchni�, odbijaj�c� s�abo �wiat�o o�owiane-go nieba, nie dostrzeg�em �adnych kontur�w dna. Cofn��em si� na wydmy, zdj�ty nag�ym l�kiem przed tym gro�nym bezmia-rem, w kt�rym czyha�a �mier�. Ze szczytu pobliskiego wzniesie-nia patrzy�em d�ugo na rozmazan� lini� widnokr�gu, wyobra�a-j�c sobie brzegi tych dalekich wysp, wok� kt�rych jeszcze p�y-waj� �ywe ryby. Widok oceanu zawsze wprowadza mnie w refleksyjny nastr�j. Ogrom w�d przyt�acza swoj� pot�g� i ka�e wygasi� my�l o drob-nych, codziennych sprawach; pozostaje wiec kontemplacja. Je-stem p�niej z�y na siebie za te tragikomiczne uniesienia, ale przyznasz, Arturze, �e ka�dy z nas od kiedy og�oszono hipotez� o istnieniu nieska�onej po�aci Pacyfiku, co pewien czas w skry-to�ci ducha rozwa�a mo�liwo�ci dotarcia na pe�ne �ycia wyspy. Podobno zamkni�ty uk�ad pr�d�w morskich tego akwenu po-zwala tylko na bardzo powoln� wymian� w�d. Zreszt�, na-wet je�li owe wyspy nie istniej�, dla niekt�rych ludzi rozmy�la-nie o nich ma niew�tpliwe funkcje terapeutyczne. Banalna kwes- tia zale�no�ci zdrowia psychicznego od wiary. Ale musze przyz-na� ci racj� w naszym dawnym sporze: u podstaw ka�dego bana�u le�y jaka� fundamentalna prawda, i nie wolno wstydliwie nie bra� jej pod uwag�. Wieczorem zn�w przyszed� Godwin. Jego obecno�� nie by�a dla mnie przykra, nawet polubi�em tego starego, spokojnego cz�owieka, kt�ry, jak ju� zd��y�em zauwa�y�, by� kim� w rodzaju duchowego przyw�dcy mieszka�c�w Dune. Juana zrobi�a nam herbaty i posz�a do destylarni po wod� do mycia. Od pocz�tku tej wizyty wiedzia�em, �e Godwin ma mi co� do powiedzenia, lecz nie u�atwia�em mu zadania. D�ugo nie m�g� si� zdecydowa�, pyta� o r�ne g�upstwa lub opowiada� o mia-steczku. By�em zm�czony i nawet nie stara�em si� ukrywa� zie-wania. - Pan jest wykszta�cony, Frank, mo�e wi�c... - Nie przesadzajmy - przerwa�em mu - dopiero rozpocz��em studia. Chcia�- bym po prostu zrozumie� jak najwi�cej. - No tak, ale i tak pan... - wyra�nie gra� na zw�ok�. - Mam pro�b�, niech pan m�wi po prostu: Frank. Nie s�dz�, abym w swoim kr�tkim �yciu zd��y� zapracowa� na tytu�y. - Zgoda - u�miechn�� si�. - Chcia�em ci� o co� zapyta�, Frank. - S�ucham pilnie od samego pocz�tku. - Czy m�g�by�... - Na czo�o wyst�pi�y mu krople potu. - Jak to jest naprawd� z t� p�odno�ci�? Dlaczego prawie wszyscy nale�� do En�w? Spojrza�em na niego z os�upieniem. Nie do��, �e nie m�g� zdecy-dowa� si� na wyjawienie w�a�ciwego celu wizyty, to jeszcze za-dawa� �mieszne pytania. - No bo widzisz - t�umaczy� si� - kiedy� twierdzono, �e b�d� rodzi� si� same kaleki. �e �wiat zaludni si� kalekami! - Ach, o to panu chodzi. Po prostu, sta�o si� inaczej. Jeszcze jedna nietrafna prognoza. I z pewno�ci� nie ostatnia. - Ale dlaczego? - Cz�owiek nie jest zrobiony z plasteliny. Nie mo�na przyklei� mu dw�ch g��w lub czterech r�k. Taki tw�r nie b�dzie �y�, zginie w embrionalnej fazie rozwoju lub jeszcze wcze�niej, jako kom�r-ka p�ciowa. Ziemskie �ycie to proces, kt�ry mo�e toczy� si� jedy-nie w bardzo w�skim przedziale warunk�w zar�wno zewn�trz-nych, jak i wewn�trznych. - Czu�em si� troch� nieswojo, poucza-j�c cz�owieka trzy razy starszego ode mnie. A mo�e on zwyczaj-nie sobie drwi? - pomy�la�em i zaczerwieni�em si� a� po czubki uszu. - Chyba masz racj� - mrukn��, my�l�c ju� o czym� innym. - Ale w�a�ciwie nie o to chcia�em ci� zapyta�. Mam... pro�b�. - Chodzi o zap�adnianie waszych kobiet? To nale�y do moich obowi�zk�w. - Nie, to nie to - machn�� niecierpliwie r�k�. - P�odnych kobiet jest u nas tylko kilka. Chodzi o co� innego; przychodz� w imieniu wszystkich mieszka�c�w. I, oczywi�cie, w swoim w�asnym. - Nie rozumiem. - Moja ciekawo�� ros�a. - Chcia�bym prosi� ci� o... pozostanie w Dune przez jaki� mie-si�c, mo�e dwa. - To ca�e moje wakacje! Ale po co? - Chodzi o... - Sapa� z wysi�kiem. - O drobn� pomoc dla nas. - Na czym ma ona polega�? Co jeszcze potrafi�, czego sami nie mo�ecie zrobi�? - Co pewien czas zbieramy si�, rozmawiamy, radzimy - m�wi�, patrz�c gdzie� w bok, jakby ze wstydem. - Chcieliby�my, aby w tych spotkaniach uczestniczy� kto� m�ody spoza naszego grona. - Spojrza� na mnie zaczerwienionymi oczyma, nawet opuchni�ta powieka unios�a si� nieco. - Frank, bardzo mi na tym zale�y. Chocia� na miesi�c. - No dobrze... - powiedzia�em z oci�ganiem, my�l�c o d�ugich dniach, podobnych do siebie jak szare krople deszczu. I nocach... Chocia� te zawsze i wsz�dzie by�y podobne. - Dzi�kuj� ci w imieniu mieszka�c�w - rzek� Godwin nieco pom-patycznie, wstaj�c i �ciskaj�c mi d�o�. By� wzruszony. Ju� wtedy poczu�em si� nieswojo i przez my�l przemkn�� mi cie� podejrze-nia. - Nie rozumiem jednak, do czego przyda wam si� taki m�odzik jak ja. - Nie dawa�em za wygran�. - Starsi, do�wiadczeni ludzie powinni radzi� i rozstrzyga�, m�odzi natomiast najlepiej spraw-dzaj� si� w rolach �o�nierzy lub kochank�w. - Jestem przekonany, �e nam pomo�esz. - U�miechn�� si� wymi-jaj�co. - Chodzi przede wszystkim o - szuka� przez chwil� w�a�-ciwego okre�lenia - �wie�o�� my�li. O nowy punkt widzenia. Wzruszy�em ramionami i mrukn��em co� w rodzaju "oka�e si�". Nie mam �adnych w�tpliwo�ci, drogi Arturze, �e wtedy zdecydo-wanie odm�wi�bym, gdybym zna� cel i przebieg owych "narad". Dlatego sprytny Godwin wi�cej przemilcza� ni� powiedzia�, przy-puszczaj�c, �e mimowolnie zostan� wpl�tany w tok wydarze�. Po wyj�ciu go�cia zasun��em zas�ony i z lubo�ci� wyci�gn��em si� na ��ku. Prawie natychmiast rozleg�o si� energiczne stukanie do drzwi. - Nagrza�am ci wody do mycia! - wo�a�a Juana. - Dzi�kuj�, ale umyj� si� jutro rano! Chcia�em odpocz��, wyspa� si� porz�dnie. To by�o zagwaranto-wane ustaw� - szkoda, �e nie wzi��em ze sob� jej tekstu, m�g�-bym przybi� go na zewn�trznej stronie drzwi. Co druga noc z mocy prawa by�a moja i tylko moja. Potem jeszcze raz rozleg�o si� pukanie, lecz nie zwr�ci�em na nie �adnej uwagi. Nie dotar� wtedy do mnie fakt, �e jak na Juan� by�o ono zbyt s�abe i nie�mia�e. Nast�pne dni rzeczywi�cie okaza�y si� podobne do siebie jak krople deszczu, kt�ry spada� regularnie ko�o po�udnia. Nie-pomny przestr�g, uzbrojony w pot�ny parasol i gumowe buty, wyrusza�em na d�ugie spacery do cichych las�w lub, gdy pogoda by�a bezwietrzna, wzd�u� wybrze�a morskiego. Z wolna zacz�o mnie to nu�y�; samotne w�dr�wki po milcz�cych zaro�lach i widok o�owianej tafli oceanu nie pobudza�y ju� wyobra�ni. Coraz cz�ciej opanowywa�o mnie uczucie pesymizmu. Zastanawia�em si�, czy lepiej nudzi� si� po�r�d las�w i w towarzystwie zdziwacza�ych mieszka�c�w Dune, czy te� nad szarymi stronicami podr�czni-k�w akademickich. Pragn��em chocia� raz do�wiadczy� uczucia mi�o�ci lub rado�ci two-rzenia, co tak pi�knie zosta�o opisane w starych, ocala�ych ksi��kach. Niestety, teraz chodzi nam wy��cznie o prze�ycie; w okresie zerowej lub nawet ujemnej ekspansji brak jest miejsca i czasu na uniesienia tw�rc�w, za� mi�o�� ca�kowicie podporz�dkowano rozpaczliwym pr�bom podtrzymania gatunku. Tak rozmy�laj�c wa��sa�em si� godzinami bez celu, os�aniaj�c si� od ska�onego deszczu imponuj�cych rozmiar�w parasolem, i coraz bardziej �a�owa�em przyrzeczenia danego Godwinowi. Skrupulatnie li- czy�em dni pozosta�e do wyjazdu. Regularnie wywi�zywa�em si� z obowi�zk�w m�skiego Efa. Za-raz na pocz�tku pobytu w Dune kt�rego� wieczora niespodzie-wanie wszed�em na sejmik pi�ciu nieznajomych kobiet oraz Jua-ny, odbywaj�cy si� w moim pokoju. Poniewa� wtedy w�a�nie przypada� wiecz�r s�u�by prokreacyjnej, nawet nie mog�em wy-razi� swojego niezadowolenia. Panie ustala�y harmonogram wi-zyt u mnie, z kalendarzykami w r�kach dowodz�c jedna przez drug� swoich racji. Uda�o mi si� nieco uspokoi� wzburzone umy-s�y, rozdaj�c fiolki z kapsu�kami pe�nymi konserwowanych plemnik�w oraz przynale�ne do nich instrukcje i utensylia. Na koniec wypili�my butelk� jednorocznego wina z jab�ek i panie posz�y sobie z wyj�tkiem jednej. Tej, kt�ra najg�o�niej krzycza�a. Mia�a ona oko�o czterdziestki i wa�y�a sto osiemdziesi�t funt�w! To wszystko wydaje Ci si� na pewno zabawne, ale mnie wcale nie jest do �miechu. Ty masz swoj� Teres�, do waszego ma��e�s-twa nikt si� nie wtr�ca, mo�ecie robi�, co wam si� �ywnie podo-ba. Mnie nie wolno kocha�, �eni� si�, czy �y� w odosobnieniu. Jestem w�asno�ci� spo�eczn�, chocia� t� prawd� maskuje si� �ad-nymi sloganami. Juana, chyba prawem kontrastu, wydawa�a mi si� teraz mi�a i poci�gaj�ca. Cz�sto wsp�lnie jadali�my kolacje. - - Dlaczego masz takie dziwne imi�? - spyta�em j� kiedy�. - Nie ja je wybiera�am - odpar�a ze �miechem. - Moi rodzice pewnie naczytali si� jakich� ksi��ek. - A tw�j synek? - Ja jestem Marcin - wyrecytowa� rumiany ch�opiec, ledwie wy-gl�daj�c ponad blat wysokiego sto�u. Wtedy rozleg�o si� ciche pukanie i wesz�a Emma. By�a to drobna, sucha kobieta, nie wyr�niaj�ca si� niczym szczeg�lnym. - Dzi� Frank ma wolne - pospieszy�a z wyja�nieniem Juana. -Ale przecie�... ty jeste� niep�odna! Po co tu przysz�a�? - Jej g�os zabrzmia� ostro. - Ja... - Emma zmiesza�a si� i opu�ci�a g�ow�, lecz po chwili odrzuci�a w�osy do ty�u i spojrza�a prosto na mnie z wyzywaj�-cym uporem. - Przysz�am zobaczy� Franka. Czy to zabronione? - On nie jest ma�p� w zoo! - Juana parskn�a �miechem. By�a ju� troch� podchmielona jab�ecznikiem. - On jest naszym Str�em - odpar�a powa�nie Emma, zaciskaj�c w�skie wargi. Oczy mia�a g��bokie i b�yszcz�ce, podci�te ostrymi zmarszczkami. Tak, Arturze, s�owo "Str�" wypowiedzia�a w tak szczeg�lny spos�b, �e musia�em napisa� je z du�ej litery. - Dopiero ma by�. - Juana wesz�a jej w s�owo i nagle zaczerwie-ni�a si�. - Kto upowa�ni� ci� do rozmawiania z nim na ten temat? - spyta�a zachrypni�tym g�osem, wstaj�c. - Nikt - odpowiedzia�a spokojnie. - Po prostu twoje pytania s� zbyt natarczywe. Przepraszam, musz� ju� i��. Do widzenia - od-wr�ci�a si� i wysz�a, zak�adaj�c szeroki kaptur. M�y� rzadki deszcz. Nie pyta�em o nic Juany tego wieczora, ale za dwa dni wym�wi-�em si� od kolejnej wsp�lnej kolacji. Lecz Emma nie przysz�a. Kilka dni p�niej prze�y�em swoj� pierwsz� przygod� w Dune. Trudno powiedzie�, abym nie najad� si� strachu. Tego dnia s�o�ce m�tnym blaskiem o�wietla�o sosnowe bory, w kt�rych obudzi�y si� jakie� szepty i westchnienia. Nie by� to ju� nier

O nas

PDF-X.PL to narzędzie, które pozwala Ci na darmowy upload plików PDF bez limitów i bez rejestracji a także na podgląd online kilku pierwszych stron niektórych książek przed zakupem, wyszukiwanie, czytanie online i pobieranie dokumentów w formacie pdf dodanych przez użytkowników. Jeśli jesteś autorem lub wydawcą książki, możesz pod jej opisem pobranym z empiku dodać podgląd paru pierwszych kartek swojego dzieła, aby zachęcić czytelników do zakupu. Powyższe działania dotyczą stron tzw. promocyjnych, pozostałe strony w tej domenie to dokumenty w formacie PDF dodane przez odwiedzających. Znajdziesz tu różne dokumenty, zapiski, opracowania, powieści, lektury, podręczniki, notesy, treny, baśnie, bajki, rękopisy i wiele więcej. Część z nich jest dostępna do pobrania bez opłat. Poematy, wiersze, rozwiązania zadań, fraszki, treny, eseje i instrukcje. Sprawdź opisy, detale książek, recenzje oraz okładkę. Dowiedz się więcej na oficjalnej stronie sklepu, do której zaprowadzi Cię link pod przyciskiem "empik". Czytaj opracowania, streszczenia, słowniki, encyklopedie i inne książki do nauki za free. Podziel się swoimi plikami w formacie "pdf", odkryj olbrzymią bazę ebooków w formacie pdf, uzupełnij ją swoimi wrzutkami i dołącz do grona czytelników książek elektronicznych. Zachęcamy do skorzystania z wyszukiwarki i przetestowania wszystkich funkcji serwisu. Na www.pdf-x.pl znajdziesz ukryte dokumenty, sprawdzisz opisy ebooków, galerie, recenzje użytkowników oraz podgląd wstępu niektórych książek w celu promocji. Oceniaj ebooki, pisz komentarze, głosuj na ulubione tytuły i wrzucaj pliki doc/pdf na hosting. Zapraszamy!