5850
Szczegóły |
Tytuł |
5850 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5850 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5850 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5850 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jaros�aw Zieli�ski
Oddzia� zwiadowczy
Redaktor naczelny jej wspania�ego pisma w�a�nie ko�czy� rozmow� przez
komunikator. Zestaw komunikacyjny - �adn�, stylow� zabawk� o zaokr�glonych
kszta�tach - roz�o�y� po prawej stronie biurka. Obok zestawu le�a�o kilka
czystych arkuszy papieru, po drugiej stronie sta�a szklanka i pojemnik z
sokiem. Mia� pod r�k� jeden z arkuszy, dzi�ki rozmowie zape�niony do
po�owy notatkami.
- Czy mo�esz mi poda� jej adres? - spyta�a Aliss.
- Nie powinienem tego robi� - odpar�.
Naczelny wygrzeba� z kieszeni pastylki. Po�kn�� dwie z nich i popi�
sokiem. Przewiduj�co nala� sobie jeszcze raz. Popatrzy� na Aliss, m�wi�c:
- I ty wiesz, dlaczego.
- Oczywi�cie. Ale wiem, �e s� mo�liwe wyj�tki. W ko�cu jestem w klubie,
prawda? Jestem...
- Jeste� wspania�� reporterk�, Aliss - przyzna�. - Nie ma miejsca na tej
planecie, do kt�rego nie mog�aby� dotrzec. Nie ma cz�owieka, z kt�rego nie
wycisn�aby� ostatniej kropli informacji.
Aliss podczas tej przemowy zbli�y�a si� do biurka naczelnego.
Usiad�a na skraju blatu.
- Dlaczego nie u�yjesz do tego siebie? - zako�czy� naczelny, bior�c do
r�ki szklank� soku.
Pochyli�a si� nad biurkiem i delikatnie wyj�a mu szklank� spomi�dzy
palc�w. Wypi�a �yk soku, powoli obliza�a wargi i odpowiedzia�a, omal nie
muskaj�c twarzy naczelnego:
- Masz na my�li moje cia�o, kochanie? - wysun�a koniuszek j�zyka i
dotkn�a nim czubek jego nosa. - Czy intelekt?
- A jak... - lekko zadr�a�a mu r�ka, gdy zn�w si�gn�� po sok. - A jak
my�lisz?
- Nie�adnie. To nie jest odpowied�.
- Zgoda, dam ci ten adres, gdy zabierzesz sw�j ty�ek z mojego biurka,
zatwierdzisz uk�ad graficzny swojego ostatniego kawa�ka - tu poczu� si�
ju� pewniej, widocznie pastylki zacz�y dzia�a� - co powinna� zrobi� dwa
dni temu. I znajdziesz Darnicka.
- A to po co?
- Bo on ci� szuka�. Przy okazji powiesz mu, �e jutro wozi drugi zesp�.
- Ca�a masa tego. Mo�e mam sobie zapisa�?
- U�yj swego intelektu, Aliss!
Ruszy�a do drzwi. Znalaz�a si� ju� po ich drugiej stronie, gdy odwr�ci�a
si� do naczelnego.
- A adres? - spyta�a.
- A tekst?
Trzasn�a drzwiami.
W p� godziny p�niej mia�a z g�owy prace redakcyjne, Darnicka i par�
innych zwyk�ych spraw za�atwianych przy okazji ka�dej wizyty w redakcji.
Co wa�niejsze, mia�a te� adres dziewczyny, kt�ra napisa�a o Ven Dorcie.
Ciekawe, kim ona mo�e by�, zastanawia�a si� Aliss, jad�c porterem przez
centrum miasta. Wydawa�a si� zna� dobrze Ven Dorta. I sk�d to wszystko
dosta�a? Oczywi�cie nie mo�na b�dzie o to tak po prostu zapyta�; czy ona
sama odpowiedzia�aby na takie pytanie?
Porter wskaza� skr�t. Poda�a mu ten adres, by nie bawi� si� ca�y czas w
rajdowego pilota. Teraz pos�usznie kierowa�a si� wy�wietlanym tu� obok jej
prawej r�ki planem.
Faktem jest, �e zainteresowa� j� ten tekst, nades�any prawie poufnie - do
wiadomo�ci redakcji, co sprowadzalo si� do utoni�cia �r�d�owych informacji
w archiwum naczelnego - i pod przybranym nazwiskiem na zewn�trz. Aliss
przeczyta�a go jeszcze przed drukiem, bo oczywi�cie wydrukowano go, w ich
cyklu Jeszcze jedna prawdziwa opowie��, zgodnie z zawartym w do��czonym
do� w li�cie �yczeniem. Zainteresowa�? Zaintrygowa�, to lepsze okre�lenie.
Dlatego w�a�nie zbli�a�a si� do spotkania z jego autork�.
Porter osiad� na poboczu. Brama na podjazd by�a otwarta - czy raczej
opuszczona, bo jej istnienie zdradza� tylko metalowy pas przecinaj�cy
�cie�k� podjazdow�. Mimo to Aliss wolala pozostawi� swoj� Chariss� na
zewn�trz terenu.
W po�owie podjazdu sta� ju� w�z; dobrze to wr�y�o dla jej �ow�w. Przeby�a
szybko te kilka metr�w bia�ej alejki. Nacisn�a klawisz komunikatora.
- Kto tam? - tylko ma�y fragment kobiecej twarzy wype�nia� caly ekran.
Mog�a wla�nie my� w�osy albo chcia�a ukry� nieporz�dek w sypialni. Aliss
cz�sto tak robi�a.
- Przyjaciel. Przegl�d Wydarze�.
- A... tak. Prosz�.
Dzwi otwar�y si� przed Aliss. Wesz�a do sporego przedpokoju, niemal
niezauwa�alnie przechodz�cego w dzienny pok�j. Na drugim jego ko�cu
pojawi�a si� wysoka kobieta w bia�ej bluzce w delikatne niebieskie linie i
kr�tkiej sp�dnicy o pastelowych kolorach.
- Janice Halsen?
- Tak.
Znalaz�y si� ju� blisko siebie, ale Janice nie odwzajemni�a gestu
wyci�gni�tej przez Aliss r�ki.
- Mam mokre r�ce - wyja�ni�a przepraszaj�co.
- Co to za r�nica! - Aliss niezra�ona dotkn�a jej r�ki: chwyci�a
przedrami�, zsun�a palce tak, by ich d�onie po��czy�y si�. Janice mia�a,
prawda, mokr� i troch� �lisk� d�o�.
- Nikt jeszcze nie pobrudzi� si� p�ynem do mycia r�k! - stwierdzi�a Aliss.
- Pewnie tak - u�miechn�a si� Janice.
- Alissan Darkfirne. Mam co� dla ciebie.
Poda�a jej - sta�y blisko siebie, wi�c nie by�a to daleka droga - ma�y
prostok�cik z winetk� Przegl�du. Jak ka�dy nowy wsp�pracownik Janice
Helsen dosta�a razem z wyp�at� kart� kredytow� pisma, niemile widzian�
tylko w trzech czy czterech knajpach obstawianych przez konkurencj�.
Aliss mog�a teraz lepiej jej si� przyjrze�. Janice mia�a na bosych stopach
tylko mi�kkie pantofle; czubki stromych piersi szykowa�y si� do walki o
�yk powietrza z materia�em bluzki.
- Dzi�kuj�. Nie s�dzi�am, �e to b�dzie a� tyle.
- To jest dobre pismo - podre�li�a Aliss. Dotkn�a palcami jej ramienia,
jakby zafascynowana geometrycznym labiryntem niebieskich linii na bluzce.
- I to by� dobry tekst.
- Usi�d�my - za tymi s�owami Janice poszed� gest, wskazuj�cy grup�
pot�nych foteli. Aliss z przyjemno�ci� zanurzy�a si� w otch�a�
najbli�szego z nich.
- Przepraszam, nie przedstawi�am si�... Jestem reporterk� Przegl�du. By�am
jedn� z oceniaj�cych tw�j tekst.
- Kt�by nie zna� pani Darkfirne? Czytam twoje pismo od trzech lat.
Polecenie nadane przez sterownik przys�a�o im niemal pod nogi barek. By�
wcale upalny dzie� i Aliss bez dodatkowego zaproszenia skorzysta�a z jego
zawarto�ci.
Janice usiad�a na s�siednim fotelu.
- Pomy�la�am, �e warto by by�o zobaczy� nasz� now� gwiazd� Prawdziwych
historii - ci�gn�a dalej Aliss.
- Czy tylko? - kr�tkie, ostre pytanie wyrwa�o Aliss z pewnego
rozleniwienia, w jakie wprawi�a j� go�cino�c Janice. Popatrzy�a na Janice.
- Dlaczego pytasz?
- Nie poda�am zbyt wielu informacji redakcji; nie�atwo by�oby je zdoby�.
Jestem szefem bezpiecze�stwa szpitala w Hamstreat. Pozna�am ju� w �yciu
mas� ludzi, Alissan. Nie przyjecha�aby� tutaj wr�czy� mi kart� i popatrze�
w twarz anonimowego autora. Moje dane by�y zastrze�one do wiadomo�ci
zarz�du pisma, a ty do niego nie nale�ysz, czy� nie tak?
- Tak - przejecha�a palcami po kraw�dzi barku. Ten odsun�� si� nieco,
pozwalaj�c je wyci�gn�� na powr�t nogi. - Mo�esz m�wi� do mnie Aliss,
zgoda?
- Zgoda. Zgoda, Aliss.
- Czasem �ami� r�ne przepisy bezpiecze�stwa pr�buj�c dosta� ciekawe
informacje. To zwyk�y element pracy. Ale teraz... przyjacha�am tu dla
Jennieh Ven Dorta.
- Znasz go?
- Interesuje mnie. Powiedzmy, �e spotka�am go po�rednio. Gdzie� u mnie
le�y sporo informacji o kapitanie Ven Dorcie.
- To ciekawe.
- Mo�emy si� spotka� dzi� wieczorem? Przynios� je, porozmawiamy. O ile
chcesz to dalej ci�gn��.
Janice zamy�li�a si�.
- Nast�pny reporta�?
- Mo�e... kiedy�. Na razie to szukanie, dr��enie w przesz�o�ci. Mo�emy to
zrobi� razem.
- Spotkajmy si� dzi� wieczorem - zgodzi�a si� Janice. - Powiedz mi tylko,
Aliss... Ile masz lat?
- Wystarczaj�co du�o. Ja widzia�am wojn�, mo�e inaczej ni� ty. Mia�am
prawie pi�tna�cie lat w chwili l�dowania. To bardzo moja sprawa: wojna i
kapitan Ven Dort.
- Wi�c kiedy i gdzie?
- Na p� godziny przed zachodem s�o�ca, przed wej�ciem do Crystal. B�d�
mia�a wszystko, Janice - po raz drugi wym�wi�a jej imi�, teraz, jakby na
nowo je odkrywaj�c.
To co najmniej dziwne - twierdzi�, �e ka�dy dzie� mo�e si� sko�czy� o tej
samej godzinie. I zaraz po nim nast�pi nowy. Czasomierz Aliss mia�
oczywi�cie i opcj� czasu og�lnego; zbyt du�o jej obowi�zk�w wi�za�o si� z
dalekimi kontaktami. Ale umie�ci�a j� gdzie� w tle, zwykle ma�o widoczn�.
Pozostawi�a w klasycznej postaci dwunastu cyfr.
Patrzy�a akurat na tarcze czasomierza - na kolorow� klepsydr� oddaj�c�
up�yw s�onecznego czasu kszta�tem i barw�, kolorem t�a r�wnym nat�eniu
dziennego �wiat�a - gdy podesz�a do niej Janice Helsen. Nie mia�a �adnych
powod�w do wym�wki: czas spotkania dopiero nadchodzi�, ale Janice spyta�a
odruchowo:
- Czy si� spo�ni�am?
- Nie, oczywi�cie, �e nie - tym razem bez zb�dnych komplikacji poda�y
sobie d�onie. - Wygl�dasz wspaniale.
- Dzi�kuj�.
Mia�a na sobie ciemnoniebiesk� sukni�, a ton ciemniejsze buty z rojem
z�otych gwiazd rozrzuconych po wewn�trznych stronach. Na szyi - po�rodku
szerokiego, daleko si�gaj�cego wyci�cia sukni - zawiesi�a spory p�aski
klejnot, mieszcz�cy pewnie ca�� osobist� elektronik�, bo r�ce mia�a
doskonale g�adkie i puste.
Zaraz gdy przekroczy�y pr�g Crystal zjawi� si� w�a�ciciel. Sk�oni� si�
najpierw Aliss, potem - z zauwa�aln� r�nic� - Janice.
- Czym mog� slu�y�?
- Czy naro�ne stanowisko jest zaj�te?
- Jak mog�oby by� zaj�te, skoro pani wyrazi�a ch�� zjawienia si� u nas?
Kto m�g�by w tym przeszkodzi�?
- A czy karta prasowa jest nadal honorowana?
- Czy oboje mamy na my�li kart� Przegl�du? Kto m�g�by chcie� w tym
przeszkodzi�? - powt�rzy� w�a�ciciel. - Je�li tylko mog� liczy� na jeszcze
par� krytycznych uwag...
- Kto wie?
Szybko znalaz�y si� na czwartym stanowisku, w pomieszczeniu
przypominaj�cym ksztaltem kawa�ek tortu. P�kolista �ciana by�a w pe�ni
oszklona. Zachodz�ce s�o�ce rzuca�o czerwone cienie na stolik zajmuj�cy
�rodek stanowiska.
- Jeste� tu mile widziana - stwierdzi�a Janice.
- Mhm.
- Co� za wstrzemi�liwo��! Czyta�am ten tekst... Kryszta�ow� waz� z
owocami.
Aliss, sadowi�c si� naprzeciw Janice, z�o�y�a usta tak, jakby mia�a si�
zamiar zaraz rozp�aka�.
- I nikt mnie nie wierzy! Nie widzia�am w�a�ciciela na oczy, gdy to
pisa�am, zreszt� w ca�ej serii o nowych pomys�ach w miejskiej rozrywce.
Trzy pe�ne kolumny tekstu, pi�� wraz ze zdj�ciami. I tam by�o jedno
zdanie, nie wiem czy dobrze pami�tam: Z okien nie mo�na zobaczy� ca�ego
parku Qeentowe, tylko troch� drzew. Co� w tym sensie. Alec Crystalone
przeczyta� to i, wierz czy nie, w jedn� noc przebudowa� naro�nik Crystal,
tak�e i to stanowisko. P�niej zamie�ci� w czterech �r�d�ach
informacyjnych reklam�: przestrzenne rzuty obiektu przed i po, a pomi�dzy
nimi zadowolony Alec czytaj�cy Przegl�d, ob�eraj�c si� windrekami z wazy,
wygl�daj�cej na dziecko najlepszej hodowli kryszta�u w g�rach.
Przeci�gn�a palcami po stole.
- My�la�am, �e go powiesz� - m�wi�a dalej. - Przysz�am tu zaraz, by
znale�� cho� najmniejsze p�kni�cie. I wtedy powita� mnie jak dzi�,
zaprowadzi� tutaj. Trzeba przyzna�, �e wiedzia�, co robi. Teraz cz�sto tu
przychodz�. Stanowisko czwarte tak naprawd� nigdy nie jest wolne; jak
s�ysza�am. Kto mo�e w tym przeszkodzi�... to taka zabawa s�owami. Pewnie
po��czy� si� z kolejnym na li�cie szcz�liwc�w i powiedzia� wprost, �e
bardzo chcia�, ale niestety, to panna Darkfirne b�dzie dzi� ogl�da� zach�d
s�o�ca. Zach�d s�o�ca, w�a�nie! Janice, ty jeste� bli�ej. 624!
Janice wystuka�a kod polecenia. Sk�pe i tak o�wietlenie znikn�o, nie
rozprasza�o ju� uwagi, pozwalaj�c skupi� si� na panoramicznym obrazie
parku i zachodz�cego za� s�o�ca.
- To wygl�da zupe�nie nienaturalnie - zauwa�y�a Janice.
- Zbyt pi�kne, by by�o prawdziwe? Co� musz� robi� z barwami, bo
rzeczywi�cie s� zbyt pi�kne na bezpo�redni przekaz. Ale to specjalno��
zak�adu; jak nasza kolacja. Dzi�kuj�!
Obs�uguj�cy j� m�czyzna tylko skin�� g�ow�. Potrawy pojawi�y si� tak
szybko, �e Janice ledwie dostrzeg�a w p�lmorku dw�ch m�czyzn wnoszacych
je na czwarte stanowisko. Ciemny str�j i ruchy, ciche i oszcz�dne,
pozwolily im pojawi� si� i znikn�� niemal niepostrze�enie.
Czerwona tarcza s�o�ca znikn�a za horyzontem, przekazuj�c sw� barw�
smugom chmur na niebie. Powr�ci�o �agodne, rozproszone �wiat�o wewn�trz.
Zacz�y je�� kolacj�.
- Tak naprawd� to nie wiem zbyt wiele o Ven Dorcie - przyzna�a Aliss. -
Tylko wszystko, co mo�na si� oficjalnie dowiedzie�. Przekopa�am wszystkie
dost�pne informacje o Brygadzie. Znam w przybli�eniu jego drog� bojow�, to
znaczy, mo�e raczej jednostek, w kt�rych s�u�y�. Jest kilkakrotnie
wymieniany, s� zdj�cia, jaki� urywek filmu. To by�o tylko bierne zbieranie
informacji. Nie pyta�am nikogo o niego oficjalnie. Dopiero tw�j tekst...
Racja, mo�e i by�by z tego reporta�; tylko �e nikt nie chce dzi� czyta� o
Brygadzie.
- Na pewno? Dlaczego wi�c wydrukowali�cie Ch�opca? - spyta�a Janice.
- To nie jest tekst o Brygadzie. To nie jest nawet tekst o wojnie. Wiesz,
g��wnym zarzutem, o ile mo�na tu m�wi� o zaruztach, by�o to, �e za ma�o w
nim wojennego t�a, za s�abo jest umiejscowiony w tamtej rzeczywisto�ci.
Tylko, �e przecie� wszyscy wiedz�, czym by�o wojna. Pami�taj�, jak
wygl�da�y walki w mie�cie, jak dzia�a�a Brygada... Dla mnie to historia o
cz�owieku, o sytuacji, w kt�rej si� znalaz�. O Ven Dorcie. Nie wiem... czy
to tak mia�o by�?
- Tak to wygl�da?
- Czy mia�o by� inaczej? Wiesz, mnie uczono, �e przekaz b�dzie ca�kowity
dopiero po dotarciu do odbiorcy, �e dopiero wtedy jest... dope�niony, o
to, co chcia�by on tam odczyta�, jego zas�b wiedzy, skojarzenia. Mo�e ja
w�a�nie za du�o dopowiadam, ale... Ten tekst nie jest te� oboj�tny.
Oczywi�cie, to co napisa�a� w imieniu tej dziewczyny, mo�e by� znakomit�
fabularn� otoczk�. Ale ja czuj�, �e tak nie jest. Tam by�o co�...
naprawd�. Bo to ty jeste� Cathreen, prawda?
- Tak.
- Kocha�a� go?
- Chyba... tak.
- Co� w tym musi by� - mrukn�a Aliss.
- Co m�wisz?
- Nie, nic... mam dla ciebie kilka materia��w o Ven Dorcie. Mo�e jak
sko�czymy kolacj�...
- Dlaczego nie teraz? Wybierz te najbardziej smakowite - rzuci�a Janice.
- Czy my�limy o tym samym? - spyta�a wolno Aliss.
- Czy�by by�o tego tam tak du�o, �e nie mo�esz si� zdecydowa�, co wybra�?
- Mo�e...
Lekki transporter oddzia�u zwiadowczego zatrzyma� si� obok dziewczyny z
koszem pe�nym owoc�w. Zwolni� i stan��, na poboczu szerokiej ale
zapuszczonej drogi przez d�ungl�. Dziewczyna zapyta�a, czy nie chc� ich
kupi�. M�wi�a szybko, z wiejskim akcentem tego regionu, tak, �e Jean,
�o�nierz, kt�ry siedzia� bli�ej niej, zrozumia� niewiele ponad do�� wysok�
cen�.
- Dobrze, bierzemy - zdecydowa� Jennieh wysuwaj�c si� zza kierownicy
transportera. Choc by� dow�dc� tego oddzia�u, lubi� by� w pierwszej linii:
za kierownic� pierwszego pojazdu, w szpicy patrolu. Wyskoczy� ze swego
stanowiska, podszed� do dziewczyny. Wyci�gn�� plik banknot�w, odliczy�
kilka i w�o�y� do kieszonki na jej bluzce. Wyj�� z jej r�ki koszyk.
Jean popatrzy� uwa�niej na dziewczyn�. Sta�a mo�e o metr od wozu. By�a
zbyt wysoka i zbyt szczup�a, jak na gust Jeana.
Jennieh po�o�y� d�onie na jej biodrach, jednym ruchem podwin�� do g�ry
bluzk�. Nie zdziwiony wcale niczym opr�cz opalonego cia�a, dotkn�� piersi.
Jean obserwowa� twarz dziewczyny. Mieszanina zaskoczenia i niepewno�ci,
gin�ca w miar� coraz szybszych ruch�w d�oni Jennieha. Ten obr�ci� j�,
podprowadzi� do wozu, opar� o przedni� p�yt�. Odrzuci� niepotrzebn�
bluzk�, �ci�gni�t� �atwo, bardzo �atwo z ramion poddaj�cej si� jego woli
dziewczyny.
Poderwa�a si� na chwil�, gdy nagie plecy zetkn�y si� z rozgrzanym
metalem; r�ce Jennieha uspokoi�y j�. Jej twarz znalazla si� blisko szyby,
na wysoko�ci oczu Jeana. Dziewczyna patrzy�a w niebo, na chwil� - gdy
zabawa palc�w Jenieha sko�czy�a si�, oderwa�y si� odo jej cia�a, by m�g�
ze swej strony dope�ni� przygotowa� - spojrza�a w bok. Trafia�a na zwrok
Jeana, lekko ju� rozbawionego ca�� scen�.
Zaczyna� w�a�nie pierwszy z jej owoc�w.
Ko�czy� drugi, uwa�aj�c, by tryskaj�cym przy ka�dym k�sie sokiem nie
zabrudzi� zbytnio wn�trza, gdy Jenieh zaj�� swoje stanowisko. Najpierw
umie�ci� dziewczyn� z ty�u. Nie min�� kwadrans nu��cego, monotonego
posuwania si� naprz�d, gdy zasn�a, uk�adaj�c si� na dw�ch fotelach
pustych stanowisk desantowych.
Ton g�osu Aliss zmieni� si� troch�.
- By�a z nim d�ugo. By�a... tak� maskotk� oddzia�u Ven Dorta. Nawet nie
my�lala o tym, �eby odej��. M�wi�a, �e by� szalony...
- Szalony? Zwariowany? - pyta�a Janice.
- Nie, to nie tak. To by�o daleko na zachodzie. Oni tam nazywaj� tak
zwierz�ta, kt�re nagle zmieniaj� zwyczaje, nie wiem, niszcz� uprawy,
atakuj� ludzi, cho� nigdy dot�d tego nie robi�y. Tak okre�la�a Ven Dorta:
szalony. Cz�� tego musia�a przej�� na jego oddzia�. Nie dzia�ali w zwyk�y
spos�b, nawet jak na Brygad�... nie zachowywali si� tak. Chcesz pos�ucha�
drugiego fragmentu?
- Tak. Masz dobry g�os do opowiadania, czy kto� ci to ju� m�wi�? Powinna�
spr�bowa�...
- ...w sieciach? Tak, mia�am niez�e wyniki test�w. Ale tylko na g�os. Nie
chcia�am, by sk�adali mi wizj� z dopasowanych element�w.
- Co� nie w porz�dku z twoj� twarz�? Mnie si� ona podoba - po�o�y�a d�o�
na policzku Aliss.
- Dzi�kuj� - Aliss bezwiednie zakry�a j� swoj�. Palce Janice wy�lizgn�y
si�, pobieg�y w d�, ku szyi. - Powiedzieli, �e za bardzo zwraca uwag�,
jest zbyt oryginalna. Zbyt wiele uwagi na spos�b, zbyt ma�o na przekaz.
- Nikt by ciebie nie s�ucha�, tylko wzdycha� do ka�dego u�miechu?
- Co� w tym stylu - potwierdzi�a Aliss, odchylaj�c g�ow� doty�u pod jej
dotkni�ciem. - Odes�ali mnie do sekcji reklamy. A ja wol� przekazywa�
informacje, ni� zachwala� nowy wielop�aszczyznowy rozpryskacz.
- To te� informacja - przekornie stwierdzia�a Janice.
- Ma wi�kszy ni� zwykle procent k�amstwa.
Roze�mia�y si�. Janice u�o�y�a si� lepiej na siedzeniu, nala�a kolejn�
porcj� koktajlu. Jej r�ka obejmowa�a teraz wysok� szklank� z r�wn�
dba�o�ci�, co szyj� Aliss.
- Opowiadaj dalej - poprosi�a. Porzuci�a ju� jedzenie, podobnie jak
reporterka, pozostawiaj�c sobie do dyspozycji tylko napoje. Obie nie mia�y
ju� ochoty zajmowa� si� czym� innym.
M�ody �o�nierz o jasnych w�osach czy�ci� ma�y automat o lufie zako�czonej
jak ustnik saksofonu - wielka srebrna pokr�cona rura wisz�ca na cienkich
jak w�os nitkach przy �cianie, nad jej ulubionym fotelem. Zawsze ba�a si�,
�e odwinie si�, upadnie na jej spalone s�o�cem ramiona, przygniecie w�osy.
Wsta� i podszed� do niej, przysiad� na pi�tach, uspokajaj�cym gestem
po�o�y� jej g�ow� na trawie. Dotyk stali. Pistolet dotyka nagiego,
rozgrzanego cia�a. Osiada pomi�dzy piersiami; lufa jest skierowana w je
g�ow�. Dziewczyna my�li tylko o tym, czy tam wewn�trz jaka� spr�ynka nie
poruszy si�, nie wypu�ci kuli prosto w jej g�ow�. W�a�nie teraz po
wewn�trznej stronie uda dotyk... dotyk d�oni �o�nierza. Troch� zimny i
stalowy, jeszcze od pistoletu, troch� zbyt wolny... Zaczyna brakowa� jej
oddechu, prawie zamiera pod ci�arem stali.
�o�nierz wybucha �miechem, obraca luf� w swoj� stron�. Ma�y Mark ci nic
nie zrobi.: to tylko jego przyjaciel ma na ciebie ochot�, m�wi.
Wchodzi w ni� szybko. Zdejmuje wreszcie z piersi pistolet. Dziewczyna
odbiera to jako nieoczekiwan� pieszczot�, poddaje si� rytmowi jego cia�a.
�o�nierz strzela na nad jej g�ow�, pojedyncze kule uderzaj� w ga��zie,
przelatuj� pomi�dzy li��mi rani�c drzewa.
Janice poprawi�a si� na siedzeniu. Wyci�gn�a przed siebie nogi. Zsun�a z
nich buty dla wi�kszej wygody.
- Jak si� nazywa�?
- Ten �o�nierz? Nie pami�ta�a nawet. Zgin�� nie dalej jak tydzie� p�niej.
Przylecia� z dalekiej planety, by kocha� si� i umiera� pod tym samym
niebem.
- I zabija�.
- Tak... To by� jeden ze zwyk�ych cz�onk�w oddzia�u Ven Dorta. ��czylo go
z nim tylko to... i fakt, �e kochali si� z t� sam� dziewczyn�.
- Jak j� znalaz�a�? - zainteresowa�a si� Janice.
- Moje �r�d�o? Nie ma w tym nic z niezwyk�ych talent�w szpiegowskich.
Wtedy jeszcze nie wiedzia�am, �e Ven Dort istnieje. A� do kt�rego�
wieczora, gdy opowiedzia�a mi o nim. Od tego spotkania na drodze by�a z
nim wsz�dzie. Na wybrze�u... na Wzg�rzach, ale nie w samym ataku, mieli
inne zadania... a� do pocz�tk�w walk w mie�cie, gdy oddzia� Ven Dorta
zosta� rozbity. O ile wiem, Ven Dort bra� dalej udzia� w walce.
- Tak, obj�� inny oddzia� po jego rannym dow�dcy. Spotka�am go jako
dow�dc� kompanii desantowej. Mia�am, szcz�cie, bo zaraz po tym, jak
zjawi� si� w szpitalu...
- Kiedy to by�o?
- Na pocz�tku marca. Drugi, mo�e trzeci. Dzie� p�niej Obro�cy wycofali
si� z miasta.
- Czwarty. Czwarty marca - poprawi�a j� Aliss.
- Mo�e czwarty. Na pewno pi�tek. Wiesz, �yj� w innym �wiecie. Sta�e
godziny pracy, lunch przy tym samym stoliku od dziesi�ciu lat. Czas
odmierza si� kolejnymi dniami, godzinami, jakie pozosta�y do weekendu -
m�wi�a Janice.
Si�gn�a po koktajl. Wy�owi�a z niego cytrynk� i chwyci�a pomi�dzy dwa
palce. Wrzuci�a zaraz do popielniczki.
- Do tego odmierzona dawka szale�stwa. Raz na jaki� czas, byle nie za du�o
- doko�czy�a.
- Co� jak zach�d s�o�ca w Crystal, tak? - roze�mia�a si� Aliss.
- Co� jak kolacja z tak interesuj�c� kobiet� jak pani Darkfirne.
- Interesuj�c�? - w glosie Aliss zabrzmialo zdziwienie.
Wsta�a. Pierwsze kroki postawi�a niezbyt pewnie - ona te� nie oszcz�dza�a
zawarto�ci szklanic. Podesz�a do Janice, przysiadla na pi�tach o cal od
jej wyci�gni�tych n�g. Przykry�a d�oni� kostki prawej. Palce poruszaly
si�, muskaj�c sk�r� przez paj�czy materia�, w�druj�c do skraju pi�ty, to
zn�w opuszczaj�c si� w stron� paznokci.
- Co to znaczy: interesuj�c�?
Janice poruszy�a si� lekko po dotykiem jej palc�w.
- Wszystko, co pod to podci�gniesz.
- Pojedziesz ze mn� szuka� Ven Dorta? - zaproponowa�a Aliss, nie
przerywaj�c swej w�dr�wki palc�w. - B�dzie si� nam dobrze razem pracowa�o.
- Tak.
To by�a dobra odpowied� na oba pytania.
Nazajutrz Aliss przynios�a kopi� Ch�opca w lotniczej kurtce.
- To b�dzie nasz punkt wyj�cia.
Janice wzi�la j� do r�ki, przejrza�a, jakby widzia�a po raz pierwszy.
U�miecha�a si� lekko, czytaj�c jakie� fragmenty. Odda�a Aliss.
- Zmieni�a�. Wszedzie jest Jennieh, a nie Alan... Alan Latrone.
To w�a�nie Ch�opiec w lotniczej kurtce by� tekstem, zamieszczonym w
Przegl�dzie. By�o w nim obok prawdy troch� fikcji - cho�by imi� g��wnego
bohatera. Aliss zamieni�a je na prawdziwe jednym poleceniem wydanym
edytorskiej aplikacji.
- Tak. Tak b�dzie to bli�sze prawdy - wyja�ni�a Aliss.
- A Cathreen? Wiele by trzeba poprawi�, by ods�oni� prawd�.
- Chcesz i to zmieni�?
- Nie - wzruszy�a ramionami Janice. - Mo�e to tylko Cathreen kocha�a
oficera Brygady... a kto� inny jedzie go odnale��. Czasem tak mnie si�
wydaje. My�lisz, �e si� uda?
- Tak, na pewno si� nam uda - powiedzia�a Aliss.
- Dlaczego?
- Zawsze mam to, czego bardzo chc�. I ju� nie mog� si� doczeka�, kiedy
ujrz� go na w�asne oczy.
Zdarzy�o si� to w dziesi�� dni po�niej. W sali lokalnego klubu rozrywki,
daleko od miasta, ale i daleko od miejsc, gdzie Aliss spodziewa�a si� go
zasta�.
Usiad�y naprzeciw niego.
- Czy znasz t� dziewczyn� na parkiecie? - spyta�a Janice.
Zanim dostrzeg�y go, obserwowa�a przez chwil� ta�cz�cych. Ta dziewczyna
przyci�gn�a jej uwag�. Sama kiedy� pr�bowa�a ta�ca; potrafi�a jeszcze
odr�ni� kogo� naprawd� dobrego.
Ociera� w�a�nie brod� z piwnej pianki.
- Czy znam? To moja �ona.
- Niemo�liwe - rzuci�a Aliss. Zwr�ci�a teraz wi�ksz� uwag� na to, co tam
si� dzia�o.
Sko�czy� si� �w d�ugi kawa�ek, trwaj�cy od momentu ich wej�cia. Przej�cie
od nast�pnego. Drobn� dziewczyn� zn�w kto� prosi� do ta�ca, jej
dotychczasowy parner nie zgadza� si� na to.
- Nie przedstawi�a� mi jeszcze swojej przyjaci�ki - powiedzia� Ven Dort
do Janice i zaraz odwr�ci� si� do Aliss. Dostrzeg�a skierowany na siebie
oceniaj�cy wzrok, wsparty z lekka kpi�cym u�miechem.
- Alissan Darkfirne, reporterka Przegl�du Wydarze�. To bodaj�e najlepszy
tygodnik w Mie�cie.
- Nie przesadzajmy. Najbardziej poczytny, a to niekoniecznie to samo -
zaprzeczy�a.
- Witamy na prowincji, Alissan - wyci�gn�� do niej r�k�.
U�cisn�a j�. Pomy�la�a nagle, �e te dziesi�� dni poszukiwa� zbieg�o si� w
tym ge�cie. Tylko, czy to bylo ostatecznym jej celem? Znale�� Jennieh Ven
Dorta czy pozna� prawd� o kapitanie Ven Dorcie z Brygady?
Zwyk�a sprzeczka mi�dzy tancerzami zdawa�a si� przeradza� w b�jk�.
Przeciwnicy stan�li naprzeciw siebie po tym, gdy dotychczasowy partner
dziewczyny nie chcia� jej opu�ci�. Pojawi�o si� poparcie dla obu stron, na
razie tylko s�owne.
- Nie pomo�esz swojej �onie, Ven Dort? - spyta�a Aliss.
- Po co? - ledwie spojrza� na nabieraj�c� rozmachu scen� i wypi� nast�pny
�yk piwa. - Jeszcze mog� oberwa�.
Dziewczyna stan�a pomi�dzy przeciwnikami. Kt�ry� odepchn�� j�... pr�bowal
to zrobi�, bo w chwili znalaz� si� na ziemi. Nat�pny bohater do��czy� do
niego, po bezb�ednym trafieniu w kolano.
Pojedynek z p�tuzinem pozosta�ych na nogach m�g�by by� ciekawym widokiem,
gdyby Ven Dort nie rozpi�� jednej z licznych kieszeni swej szarej kurtki,
nie wyj�� z niej sterownika i skierowa� w stron� najwi�kszego z
reflektor�w.
Strumie� �wiat�a zachwia� si�, wypad� z kompozycji.
Przebieg� po pod�odze, zatrzymuj�c si� na sylwetce dziewczyny. Znalazla
si� w jego centrum, ale i dalsze kr�gi wystarczy�y, by rozproszy� powsta�e
zbiegowisko.
Dziewczyna nie�piesznie skierowa�a si� w stron� ich boksu.
Ven Dort po�o�y� sterownik, uniwersaln� i oczywi�cie nieseryjn� zabawk�,
przed Janice, obok jej d�oni. W takim po�o�eniu zasta�o go dw�ch
pracownik�w obs�ugi.
- Czy czesto miewacie tu takie zabawy? - spytala Janice, w duchu ci�gle
pe�na podziwu dla zr�czno�ci Ven Dorta. Nie mog�a teraz popsu� mu zabawy.
Jedno spojrzenie na przegub d�oni Janice - komunikatory informacyjne
wyr�niaj� si� troch�, szczeg�lnie dla wprawnego oka, a ich stosowanie
jest ograniczone - powstrzyma�o tamtych od zamierzonych uwag.
- Nie. To dzisiaj... wyj�tkowo - m�wi�cy zauwa�y� pewnie ten sam
komunikator na r�ce Aliss. Dosta�a go od Janice na czas poszukiwa�.
Pomog�y im bardzo; zacz�a si� od razu zastanawia�, sk�d by tu zdoby� t�
zabawk� s�u�b bezpiecze�stwa.
- Przepraszamy. Przepraszam pani� - zwr�ci� si� do dziewczyny, kt�ra
w�a�nie zaj�a wolne miejsce obok Ven Dorta.
Odeszli.
- Nasi nowi znajomi, Anno - powiedzia� do niej Ven Dort. - Pewnie nie�le
si� napracowali, �eby nas pozna�.
Przywita�a si� z Aliss i Janice.
- Chod�my ju�. To nieprzyjemne.
- Dobrze.
Aliss podesz�a do niego, gdy ju� sko�czyli kolacj�.
- Dlaczego to robisz? - spyta�a. - Ci�gle walka?
- Nie - to go wyra�nie roz�mieszy�o. - Nie wysadzam stacji sieci
informacyjnych. Nie strzelam do satelit�w. Ale mam prawo do w�asnego
rozwi�zania.
- Przez brak identyfikacji? To przecie� stwarza zagro�enie dla innych.
�a�cuch bezpiecze�stwa musi by� pe�ny. To jedna z podstawowych zasad, na
kt�rych opiera si� nasz system.
Tak naprawd� to ka�dego cz�owieka na tej planecie mo�na znale��, gdy tylko
ma si� odpowiednio wysoki poziom dost�pu. Janice skorzysta�a ze swych
uprawnie� bez specjalnych wyrzut�w sumienia: w ko�cu nie chcieli nic
zmienia�, a tylko znale�� i zobaczy�. Ale Ven Dorta nie da�o si� tak
znale��; tak naprawd� nie istnia� dla systemu informatycznego, kt�ry
zapewnia� im opiek� i bezpiecze�stwo. Musia�y wi�c kontynuowa�
psozukiwania znacznie starszymi metodami.
- A inne?
- Co inne? Zasady?
- Mhm - mrukn��. - Czy chocia� je znasz?
- Jasne.
- Z kursu historii?
- Nie tylko - prychn�a jak kotka.
- B�d�my szczerzy. Historia to dobry przyk�ad. Osobisty. Czy wiesz, jak
poznalem Ann�? Pracowalem wtedy w szkole...
- Bez identyfikatora? - wtr�ci�a Aliss.
- Mia�em fa�szywy. Pracowalem jako konserwator sprz�tu. Dobra posada. To
by�a ma�a szko�a na prowinicji, dobrze wyposa�ona. Nic powa�nego si� nie
psu�o, a cz�ci zapasowych tyle, �e w razie potrzeby mo�na by z�o�y�
drugie pude�ko. Anna uczy�a tam historii. Kiedy� zachorowa�a. Nie mieli
nikogo dla zast�pstwa, wi�c prze�o�ony poprosi� mnie. To prosta rzecz,
powiedzia�, posiedzi pan z dzieciakami i przerobi ten i ten temat. Prosta
jak prosta. By�em na tyle ambitny, �e wzi��em to sobie do domu, �eby
najpierw przejrze�. To by�o co� o okresie odbudowy. Stek bzdur.
- Przesada - w��czy�a si� Anna.
- Kochanie, wiesz przecie�, �e nie. Oczywi�cie, wyg�osi�em to wszystko bez
najmniejszej poprawki. Nawet powieka mi nie drgn�a. Wtedy jeszcze ba�em
si�, �e mog� zosta� odkryty. Teraz ju� nie - powiedzia� do Aliss, jakby
uprzedzaj�c jej nast�pne pytanie. - W pewnym momencie uznano system
bezpiecze�stwa za pe�ny i nie omieszkano tego og�osi�. Po�niej nikt nie
podejmowa� ofensywnych dziala�, by to sprawdzi�.
- To prawda - przyzna�a Janice. - By�oby to nieekonomiczne. Teraz
doskonali si� system z punktu widzenia zada� dla obj�tych nim jednostek...
- Wyg�osi�em... - podj�� Ven Dort - ale oddaj�c te materia�y Annie nie
mog�em powstrzyma� si� od paru krytycznych uwag. Zacz�li�my rozmawia�...
- Rozmawia�? - Anna po raz pierwszy roze�mia�a si�. - Raczej k��ci�.
Pami�tam, kt�rej� nocy nie chcia� w og�le ruszy� si� z mojego domu. A
by�am wtedy bli�sza upieczenia go na wolnym ogniu ni� wsp�lnego ��ka.
- Powiedzmy, �e tak by�o. W�a�ciwie nie wiem, czy do ko�ca j� przekona�em.
Mo�e ona troch� mnie... To nas zbli�y�o. Na tyle, by w kilka miesi�cy
po�niej przenios�a si� do tej farmy. Uprawiamy kilka gatunk�w ro�lin. Dwie
z nich u�ywa si� jako sk�adnik�w w tych nowych naturalnych tkaninach. Co�
takiego jak to, co masz na sobie.
Aliss mimowolnie dotkn�a swojego swetra.
- Tak, kto wie, mo�e masz na sobie cz�stk� naszej pracy. Anna robi
eksperymenty z hodowl� jednej z tkanin. Dlanegenu. Ma ju� jakie� sukcesy.
- Za wcze�nie, by o tym m�wi�.
- Nie b�d� taka skromna. Nic innego nie robisz od roku.
- To nie znaczy, �e co� z tego wychodzi.
- Mhm. A wracaj�c do historii. Czy wiesz, na czym opieraj� si� twoje
podstawowe zasady, Aliss? Nie obesz�o si� bez pewnych mutacji, ale u
�r�de� le�� trzy dokumenty. Propozycja karty praw, opracowana przez
Obro�c�w i wydana w kilka dni po l�dowaniu Brygady; Standartowa
konstytucja planetarna. Wersja 11.2, sygnowana oczywi�cie przez
Zgromadzenie Metropolii i Regulamin okupacyjny kontyngentu
metropolitarnego, obowi�zuj�cy od dnia zawieszenia broni.
- S�ysza�am o regulaminie. O tym wzorcu konstytucyjnym te�.
- Ale czy uczy�a� si� o tym w szkole?
- No... nie pami�tam ju�...
Anna s�ucha�a ich niezbyt uwa�nie. B��dzi�a wzrokiem po pokoju, popatrzy�a
raz na Aliss, potem na Janice. Wsta�a i podesz�a do niej.
Janice siedzia�a lekko pochylona do przodu, z r�kami na oparciu fotela.
Wygl�da�a na zm�czon�; tak to przynajmniej oceni�a Anna.
- Chod�, poka�� ci wasz pok�j - powiedzia�a Anna dotykaj�c jej ramienia. -
Nie jeste� ju� zm�czona?
- Troch�.
- Ty pewnie te�, Alissan? - zwr�ci�a si� do dziennikarki.
- Tak, ale...
- Mo�ecie porozmawia� sobie jutro. Zostaniecie przecie� na kilka dni.
- Je�li to nie b�dzie wam przeszkadza�...
- Wtedy po prostu wyrzucimy was za bram�, jak niby lubi� to robi�.
- Czyta�e� Ch�opca? - rzuci�a zaskoczona Janice.
- Kochanie, nie �yjemy tak daleko od miasta - rzek� Ven Dort. - Ale Anna
ma racj�. Jutro! My te� zaraz si� po�o�ymy.
- Ja nie tak szybko - uzupe�ni�a Anna. - Mam troch� pracy w laboratorium.
W nocy najlepiej mi to idzie.
- Sk�d ja to znam? - roze�mia�a si� Aliss.
Wysz�y razem z pokoju. Anna zaprowadzi�a ja do sypialni. �yczy�a dobrej
nocy.
Aliss nie mog�a jednak zasn��; my�li i obrazy z ca�ych tych poszukiwa�
przesuwa�y sie przed jej oczami. Nie sprzyja�a te� pora: zwykle o tej
porze zaczyna�a dopiero przyrz�dza� obiad - a na czas poszukiwa� wszystkie
normy snu i czuwania zosta�y zawieszone.
Raz jecha�y Chariss� ca�� noc, by szybko dosta� si� do Wodstonn, miejsca,
gdzie Ven Dorta zasta�o zako�czenie wojny. Kiedy indziej, w po�owie
poszukiwa�, zrobi�y sobie nast�pny szalony wiecz�r w wystawnej restauracji
na Wzg�rzach. Obudzi�a si� wtedy ko�o po�udnia, czuj�c oddech Janice na
swoim policzku.
Otworzy�a w ko�cu oczy, przerywaj�c walk� ze snem. Spojrza�a na zegarek -
mia�a taki zwyczaj zostawiania zegarka tu� ko�o ��ka; w tej sypialni nie
by�� nic w stylu stolika nocnego, wi�c przysun�a krzes�o sprzed lustra,
by go zast�pi� - min�a ponad godzina.
Janice ci�gle nie by�o.
Wsta�a, narzuci�a na ramiona koszul�. Zacz�a sw�j spacer od salonu, w
kt�rym sp�dzili wiecz�r. Zaraz by�y schody na wy�sze poziomy...
- Cze�� - powiedzia�a wchodz�c do laboratorium. - Nie przeszkadzam?
- Nie. Jasne, �e nie - Anna odwr�ci�a si� do niej z u�miechem.
Aliss przypomnia�a sobie, �e w Ch�opcu nosi�a imi� Bariel; takie
egzotyczne, g�rskie imi�. Tak naprawd� nie pasowa�o do �ony Ven Dorta -
by�a zupe�nie zwyczajna i przez to wspania�a - wi�c Aliss �atwo zast�pi�a
je w my�lach Ann�.
- Alisson... nie mo�esz spa�?
- Szok podr�ny. Wiesz, wystarczy za bardzo oddali� si� od swojej strefy
czasowej...
- My�la�am, �e dziennikarze nie maj� takich problem�w.
- Kto, powiedzia�, �e dziennikarz nie jest takim samym cz�owiekiem jak ty?
- zbli�y�a si� do niej. - Nie by�oby dobrze, gdyby byli inni.
Okr��y�a st�, przy kt�rym pracowa�a Anna.
- Przysz�am ci tylko powiedzie�... Powiedzie�, �e Janice... - nie mog�a
znale�� s��w.
- ...jest z nim. Kochaj� si� - doko�czy�a Anna spokojnie, nawet tym nie
zaskoczona.
- Nie wiem, czy si� kochaj�. Sa razem. Czy...
- By�oby dobrze, gdyby si� kochali - przerwa�a jej Anna. - Tak, to by�oby
dobre zako�czenie tej historii. Wiesz, gdy Jenni opowiedzia� mi o Janice,
dawno temu, pomy�la�am sobie: dlaczego w�a�ciwie tak to si� nie sko�czy�o?
Wiem, by�a wojna i nie by�o czasu. Ale p�niej? Janice �atwo znale��...
tylko, �e Jenni jej nie szuka�.
- Mo�e nie chcia�.
- Wiesz, nie mo�na zostawia� rzeczy w po�owie, niedoko�czonych. Tylko
niepotrzebnie zaprz�taj� twoje my�li. Je�li nawet Janni... to by� to
winien tej dziewczynie. Doprowadzi� spraw� do ko�ca. Sa r�ne rodzaje
mi�o�ci; s� i takie, kt�re ko�cz� si� po pierwszej nocy. Jak ta.
- A je�li nie? Sk�d mo�esz to wiedzie�?
- Po prostu wiem. A je�li si� myl�... - przerwa�a na chwil�. - Zobaczymy
to jutro.
Dwa poziomy nad nimi Jennieh i Janice kochali si� po�r�d ciemno�ci. Prawie
zupe�nej: na ich cia�a pada�o tylko �wiat�o gwiazd, przenikaj�ce przez
delikatne szyby zast�puj�ce dwie �ciany i sufit pokoju.
Gdy wiatr wzmaga� sie, czasem zdarza�o si�, �e silne uderzenie wybija�o
kt�r�� z kwadratowych szybek. Dlatego gospodarze nie u�ywali tego pokoju,
bo kto chcia�by brodzi� w kawa�kach szk�a? Anna ostro sprzeciwi�a si�, gdy
chcia� je zast�pi� jedn�, mocniejsz� tafl�. Chcia�a zachowa� nastr�j tego
wn�trza.
Otacza�y ich sprz�ty jeszcze z innej epoki - ten pok�j by� jedynym, kt�ry
pozosta� nienaruszonym od czas�w poprzednich w�a�cicieli farmy. Prawie
nienaruszonym: kilka pozostawionych ju� samym sobie hodowli Anny
korzysta�o tu ze wspania�ego s�o�ca i spokoju.
Hodowle sta�y pod oknem; ��ko, na kt�rym kochali si� Janice i Jennieh, w
samym �rodku. Janice mia�a teraz za plecami wejscie; przed soba cia�o
me�czyzny. By�a po�rodku czego�, na co czeka�a tyle lat.
Chcia�a st�d wyjecha�. Jutro rano, ani godziny d�u�ej. Nagle u�wiadomi�a
sobie, �� dosz�a do celu - i nagroda okaza�a si� czym� innym, ni� sobie to
wyobra�a�a. Nie wygra�a. Cho� on - te� nie.
Wi�c nikt nie przegra�. Czy tak mog�o by�?
Czy tak mia�o by�?
- Anno, chcia�am ci� o co� zapyta�. Teraz b�dzie najlepiej, jak nie ma tu
Janice... O co� z Ch�opca. Poczekaj, tylko pobiegn� po notatnik.
Wr�ci�a szybko, ze swoim reporterskim notatnikiem w jednej r�ce i zapisem
w drugiej. W�o�y�a szybko dysk zapisu do �rodka, przesun�a licznik prawie
na sam koniec
- Chcia�am zapyta� ci�, co to znaczy - powiedzia�a Aliss. - Nie, inaczej:
co to znaczy dla ciebie. Pos�uchaj, dobrze?
W�aczy�a odtwarzanie. Notatnik odczytywa� tekst i przetwarza� go na s�owa,
wyra�ne i spokojne s�owa Aliss.
Zobaczy�a jeszcze start jego transportera, pocz�tek lotu. Mia� ciagle
przeciw sobie pogod�, ale i ona nie mog�a mu przeszkodzi�. Zn�w
przegrali�my, pomy�la�a Cathreen. Tak jak wtedy - z cz�owiekiem i maszyn�
z innej planety, z innego czasu. I zn�w zyskali�my tylko mniej krwi.
Kosztem prawa i wolno�ci.
Aliss przerwa�a odtwarzanie.
- Sam koniec, prawda? - powiedzia�a Anna. - Tak, to by�o na ko�cu. My�l�,
�e to do�� jednoznaczne.
- Co?
- Pu�� to jeszcze raz.
- Tak jak wtedy, z cz�owiekiem i maszyn� z innej planety - powtarza�a za
nagraniem. To oznacza r�wnie� Jenniego i jego transporter... Tak, to
transporter Brygady, jest niesamowicie wytrzyma�y, a wiesz, jak� tu mamy
pogod�... Ale przed tym, ponad tym... dow�dc� Brygady, genera�a MacKenly,
to on jest tym cz�owiekiem. Druga rzecz, maszyna, to oczywi�cie Kondotier,
kuter rakietowy Kondotier... Wiesz, on sta� si� prawie legend�, i to po
obu stronach... Po bitwie o Wzg�rza opowiadano o nim niesamowite historie,
i cz�� by�a niestety prawd�... Jedna maszyna, kt�ra zmieni�a przebieg
starcia.
- A dalej?
- Gdy podpisano zawieszenie broni, m�wiono, �e to po to, by zaoszcz�dzi�
krwi. P�niej, wiesz, co by�o p�niej... To dobre s�owa - powiedzia�a
Anna. - Nie my�la�am tak o nich do tej pory, ale kryj� w sobie du�o
wi�cej, ni� na pierwszy rzut oka. Przedtem my�la�am, �e to nic, tylko
zgrabne zako�czenie.
- Bo i mo�e nim by�.
- Racja - roze�mia�a si� Anna. - Mo�e powinnam by�a wyk�ada� histori� jako
ci�g mi�osnych przyg�d?
Warszawa, kwiecie� 1992
04.04.92. Zmiany - 02.04.97
Strona Jaroslawa Zielinskiego | Historie | Settlers