5850

Szczegóły
Tytuł 5850
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5850 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5850 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5850 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jaros�aw Zieli�ski Oddzia� zwiadowczy Redaktor naczelny jej wspania�ego pisma w�a�nie ko�czy� rozmow� przez komunikator. Zestaw komunikacyjny - �adn�, stylow� zabawk� o zaokr�glonych kszta�tach - roz�o�y� po prawej stronie biurka. Obok zestawu le�a�o kilka czystych arkuszy papieru, po drugiej stronie sta�a szklanka i pojemnik z sokiem. Mia� pod r�k� jeden z arkuszy, dzi�ki rozmowie zape�niony do po�owy notatkami. - Czy mo�esz mi poda� jej adres? - spyta�a Aliss. - Nie powinienem tego robi� - odpar�. Naczelny wygrzeba� z kieszeni pastylki. Po�kn�� dwie z nich i popi� sokiem. Przewiduj�co nala� sobie jeszcze raz. Popatrzy� na Aliss, m�wi�c: - I ty wiesz, dlaczego. - Oczywi�cie. Ale wiem, �e s� mo�liwe wyj�tki. W ko�cu jestem w klubie, prawda? Jestem... - Jeste� wspania�� reporterk�, Aliss - przyzna�. - Nie ma miejsca na tej planecie, do kt�rego nie mog�aby� dotrzec. Nie ma cz�owieka, z kt�rego nie wycisn�aby� ostatniej kropli informacji. Aliss podczas tej przemowy zbli�y�a si� do biurka naczelnego. Usiad�a na skraju blatu. - Dlaczego nie u�yjesz do tego siebie? - zako�czy� naczelny, bior�c do r�ki szklank� soku. Pochyli�a si� nad biurkiem i delikatnie wyj�a mu szklank� spomi�dzy palc�w. Wypi�a �yk soku, powoli obliza�a wargi i odpowiedzia�a, omal nie muskaj�c twarzy naczelnego: - Masz na my�li moje cia�o, kochanie? - wysun�a koniuszek j�zyka i dotkn�a nim czubek jego nosa. - Czy intelekt? - A jak... - lekko zadr�a�a mu r�ka, gdy zn�w si�gn�� po sok. - A jak my�lisz? - Nie�adnie. To nie jest odpowied�. - Zgoda, dam ci ten adres, gdy zabierzesz sw�j ty�ek z mojego biurka, zatwierdzisz uk�ad graficzny swojego ostatniego kawa�ka - tu poczu� si� ju� pewniej, widocznie pastylki zacz�y dzia�a� - co powinna� zrobi� dwa dni temu. I znajdziesz Darnicka. - A to po co? - Bo on ci� szuka�. Przy okazji powiesz mu, �e jutro wozi drugi zesp�. - Ca�a masa tego. Mo�e mam sobie zapisa�? - U�yj swego intelektu, Aliss! Ruszy�a do drzwi. Znalaz�a si� ju� po ich drugiej stronie, gdy odwr�ci�a si� do naczelnego. - A adres? - spyta�a. - A tekst? Trzasn�a drzwiami. W p� godziny p�niej mia�a z g�owy prace redakcyjne, Darnicka i par� innych zwyk�ych spraw za�atwianych przy okazji ka�dej wizyty w redakcji. Co wa�niejsze, mia�a te� adres dziewczyny, kt�ra napisa�a o Ven Dorcie. Ciekawe, kim ona mo�e by�, zastanawia�a si� Aliss, jad�c porterem przez centrum miasta. Wydawa�a si� zna� dobrze Ven Dorta. I sk�d to wszystko dosta�a? Oczywi�cie nie mo�na b�dzie o to tak po prostu zapyta�; czy ona sama odpowiedzia�aby na takie pytanie? Porter wskaza� skr�t. Poda�a mu ten adres, by nie bawi� si� ca�y czas w rajdowego pilota. Teraz pos�usznie kierowa�a si� wy�wietlanym tu� obok jej prawej r�ki planem. Faktem jest, �e zainteresowa� j� ten tekst, nades�any prawie poufnie - do wiadomo�ci redakcji, co sprowadzalo si� do utoni�cia �r�d�owych informacji w archiwum naczelnego - i pod przybranym nazwiskiem na zewn�trz. Aliss przeczyta�a go jeszcze przed drukiem, bo oczywi�cie wydrukowano go, w ich cyklu Jeszcze jedna prawdziwa opowie��, zgodnie z zawartym w do��czonym do� w li�cie �yczeniem. Zainteresowa�? Zaintrygowa�, to lepsze okre�lenie. Dlatego w�a�nie zbli�a�a si� do spotkania z jego autork�. Porter osiad� na poboczu. Brama na podjazd by�a otwarta - czy raczej opuszczona, bo jej istnienie zdradza� tylko metalowy pas przecinaj�cy �cie�k� podjazdow�. Mimo to Aliss wolala pozostawi� swoj� Chariss� na zewn�trz terenu. W po�owie podjazdu sta� ju� w�z; dobrze to wr�y�o dla jej �ow�w. Przeby�a szybko te kilka metr�w bia�ej alejki. Nacisn�a klawisz komunikatora. - Kto tam? - tylko ma�y fragment kobiecej twarzy wype�nia� caly ekran. Mog�a wla�nie my� w�osy albo chcia�a ukry� nieporz�dek w sypialni. Aliss cz�sto tak robi�a. - Przyjaciel. Przegl�d Wydarze�. - A... tak. Prosz�. Dzwi otwar�y si� przed Aliss. Wesz�a do sporego przedpokoju, niemal niezauwa�alnie przechodz�cego w dzienny pok�j. Na drugim jego ko�cu pojawi�a si� wysoka kobieta w bia�ej bluzce w delikatne niebieskie linie i kr�tkiej sp�dnicy o pastelowych kolorach. - Janice Halsen? - Tak. Znalaz�y si� ju� blisko siebie, ale Janice nie odwzajemni�a gestu wyci�gni�tej przez Aliss r�ki. - Mam mokre r�ce - wyja�ni�a przepraszaj�co. - Co to za r�nica! - Aliss niezra�ona dotkn�a jej r�ki: chwyci�a przedrami�, zsun�a palce tak, by ich d�onie po��czy�y si�. Janice mia�a, prawda, mokr� i troch� �lisk� d�o�. - Nikt jeszcze nie pobrudzi� si� p�ynem do mycia r�k! - stwierdzi�a Aliss. - Pewnie tak - u�miechn�a si� Janice. - Alissan Darkfirne. Mam co� dla ciebie. Poda�a jej - sta�y blisko siebie, wi�c nie by�a to daleka droga - ma�y prostok�cik z winetk� Przegl�du. Jak ka�dy nowy wsp�pracownik Janice Helsen dosta�a razem z wyp�at� kart� kredytow� pisma, niemile widzian� tylko w trzech czy czterech knajpach obstawianych przez konkurencj�. Aliss mog�a teraz lepiej jej si� przyjrze�. Janice mia�a na bosych stopach tylko mi�kkie pantofle; czubki stromych piersi szykowa�y si� do walki o �yk powietrza z materia�em bluzki. - Dzi�kuj�. Nie s�dzi�am, �e to b�dzie a� tyle. - To jest dobre pismo - podre�li�a Aliss. Dotkn�a palcami jej ramienia, jakby zafascynowana geometrycznym labiryntem niebieskich linii na bluzce. - I to by� dobry tekst. - Usi�d�my - za tymi s�owami Janice poszed� gest, wskazuj�cy grup� pot�nych foteli. Aliss z przyjemno�ci� zanurzy�a si� w otch�a� najbli�szego z nich. - Przepraszam, nie przedstawi�am si�... Jestem reporterk� Przegl�du. By�am jedn� z oceniaj�cych tw�j tekst. - Kt�by nie zna� pani Darkfirne? Czytam twoje pismo od trzech lat. Polecenie nadane przez sterownik przys�a�o im niemal pod nogi barek. By� wcale upalny dzie� i Aliss bez dodatkowego zaproszenia skorzysta�a z jego zawarto�ci. Janice usiad�a na s�siednim fotelu. - Pomy�la�am, �e warto by by�o zobaczy� nasz� now� gwiazd� Prawdziwych historii - ci�gn�a dalej Aliss. - Czy tylko? - kr�tkie, ostre pytanie wyrwa�o Aliss z pewnego rozleniwienia, w jakie wprawi�a j� go�cino�c Janice. Popatrzy�a na Janice. - Dlaczego pytasz? - Nie poda�am zbyt wielu informacji redakcji; nie�atwo by�oby je zdoby�. Jestem szefem bezpiecze�stwa szpitala w Hamstreat. Pozna�am ju� w �yciu mas� ludzi, Alissan. Nie przyjecha�aby� tutaj wr�czy� mi kart� i popatrze� w twarz anonimowego autora. Moje dane by�y zastrze�one do wiadomo�ci zarz�du pisma, a ty do niego nie nale�ysz, czy� nie tak? - Tak - przejecha�a palcami po kraw�dzi barku. Ten odsun�� si� nieco, pozwalaj�c je wyci�gn�� na powr�t nogi. - Mo�esz m�wi� do mnie Aliss, zgoda? - Zgoda. Zgoda, Aliss. - Czasem �ami� r�ne przepisy bezpiecze�stwa pr�buj�c dosta� ciekawe informacje. To zwyk�y element pracy. Ale teraz... przyjacha�am tu dla Jennieh Ven Dorta. - Znasz go? - Interesuje mnie. Powiedzmy, �e spotka�am go po�rednio. Gdzie� u mnie le�y sporo informacji o kapitanie Ven Dorcie. - To ciekawe. - Mo�emy si� spotka� dzi� wieczorem? Przynios� je, porozmawiamy. O ile chcesz to dalej ci�gn��. Janice zamy�li�a si�. - Nast�pny reporta�? - Mo�e... kiedy�. Na razie to szukanie, dr��enie w przesz�o�ci. Mo�emy to zrobi� razem. - Spotkajmy si� dzi� wieczorem - zgodzi�a si� Janice. - Powiedz mi tylko, Aliss... Ile masz lat? - Wystarczaj�co du�o. Ja widzia�am wojn�, mo�e inaczej ni� ty. Mia�am prawie pi�tna�cie lat w chwili l�dowania. To bardzo moja sprawa: wojna i kapitan Ven Dort. - Wi�c kiedy i gdzie? - Na p� godziny przed zachodem s�o�ca, przed wej�ciem do Crystal. B�d� mia�a wszystko, Janice - po raz drugi wym�wi�a jej imi�, teraz, jakby na nowo je odkrywaj�c. To co najmniej dziwne - twierdzi�, �e ka�dy dzie� mo�e si� sko�czy� o tej samej godzinie. I zaraz po nim nast�pi nowy. Czasomierz Aliss mia� oczywi�cie i opcj� czasu og�lnego; zbyt du�o jej obowi�zk�w wi�za�o si� z dalekimi kontaktami. Ale umie�ci�a j� gdzie� w tle, zwykle ma�o widoczn�. Pozostawi�a w klasycznej postaci dwunastu cyfr. Patrzy�a akurat na tarcze czasomierza - na kolorow� klepsydr� oddaj�c� up�yw s�onecznego czasu kszta�tem i barw�, kolorem t�a r�wnym nat�eniu dziennego �wiat�a - gdy podesz�a do niej Janice Helsen. Nie mia�a �adnych powod�w do wym�wki: czas spotkania dopiero nadchodzi�, ale Janice spyta�a odruchowo: - Czy si� spo�ni�am? - Nie, oczywi�cie, �e nie - tym razem bez zb�dnych komplikacji poda�y sobie d�onie. - Wygl�dasz wspaniale. - Dzi�kuj�. Mia�a na sobie ciemnoniebiesk� sukni�, a ton ciemniejsze buty z rojem z�otych gwiazd rozrzuconych po wewn�trznych stronach. Na szyi - po�rodku szerokiego, daleko si�gaj�cego wyci�cia sukni - zawiesi�a spory p�aski klejnot, mieszcz�cy pewnie ca�� osobist� elektronik�, bo r�ce mia�a doskonale g�adkie i puste. Zaraz gdy przekroczy�y pr�g Crystal zjawi� si� w�a�ciciel. Sk�oni� si� najpierw Aliss, potem - z zauwa�aln� r�nic� - Janice. - Czym mog� slu�y�? - Czy naro�ne stanowisko jest zaj�te? - Jak mog�oby by� zaj�te, skoro pani wyrazi�a ch�� zjawienia si� u nas? Kto m�g�by w tym przeszkodzi�? - A czy karta prasowa jest nadal honorowana? - Czy oboje mamy na my�li kart� Przegl�du? Kto m�g�by chcie� w tym przeszkodzi�? - powt�rzy� w�a�ciciel. - Je�li tylko mog� liczy� na jeszcze par� krytycznych uwag... - Kto wie? Szybko znalaz�y si� na czwartym stanowisku, w pomieszczeniu przypominaj�cym ksztaltem kawa�ek tortu. P�kolista �ciana by�a w pe�ni oszklona. Zachodz�ce s�o�ce rzuca�o czerwone cienie na stolik zajmuj�cy �rodek stanowiska. - Jeste� tu mile widziana - stwierdzi�a Janice. - Mhm. - Co� za wstrzemi�liwo��! Czyta�am ten tekst... Kryszta�ow� waz� z owocami. Aliss, sadowi�c si� naprzeciw Janice, z�o�y�a usta tak, jakby mia�a si� zamiar zaraz rozp�aka�. - I nikt mnie nie wierzy! Nie widzia�am w�a�ciciela na oczy, gdy to pisa�am, zreszt� w ca�ej serii o nowych pomys�ach w miejskiej rozrywce. Trzy pe�ne kolumny tekstu, pi�� wraz ze zdj�ciami. I tam by�o jedno zdanie, nie wiem czy dobrze pami�tam: Z okien nie mo�na zobaczy� ca�ego parku Qeentowe, tylko troch� drzew. Co� w tym sensie. Alec Crystalone przeczyta� to i, wierz czy nie, w jedn� noc przebudowa� naro�nik Crystal, tak�e i to stanowisko. P�niej zamie�ci� w czterech �r�d�ach informacyjnych reklam�: przestrzenne rzuty obiektu przed i po, a pomi�dzy nimi zadowolony Alec czytaj�cy Przegl�d, ob�eraj�c si� windrekami z wazy, wygl�daj�cej na dziecko najlepszej hodowli kryszta�u w g�rach. Przeci�gn�a palcami po stole. - My�la�am, �e go powiesz� - m�wi�a dalej. - Przysz�am tu zaraz, by znale�� cho� najmniejsze p�kni�cie. I wtedy powita� mnie jak dzi�, zaprowadzi� tutaj. Trzeba przyzna�, �e wiedzia�, co robi. Teraz cz�sto tu przychodz�. Stanowisko czwarte tak naprawd� nigdy nie jest wolne; jak s�ysza�am. Kto mo�e w tym przeszkodzi�... to taka zabawa s�owami. Pewnie po��czy� si� z kolejnym na li�cie szcz�liwc�w i powiedzia� wprost, �e bardzo chcia�, ale niestety, to panna Darkfirne b�dzie dzi� ogl�da� zach�d s�o�ca. Zach�d s�o�ca, w�a�nie! Janice, ty jeste� bli�ej. 624! Janice wystuka�a kod polecenia. Sk�pe i tak o�wietlenie znikn�o, nie rozprasza�o ju� uwagi, pozwalaj�c skupi� si� na panoramicznym obrazie parku i zachodz�cego za� s�o�ca. - To wygl�da zupe�nie nienaturalnie - zauwa�y�a Janice. - Zbyt pi�kne, by by�o prawdziwe? Co� musz� robi� z barwami, bo rzeczywi�cie s� zbyt pi�kne na bezpo�redni przekaz. Ale to specjalno�� zak�adu; jak nasza kolacja. Dzi�kuj�! Obs�uguj�cy j� m�czyzna tylko skin�� g�ow�. Potrawy pojawi�y si� tak szybko, �e Janice ledwie dostrzeg�a w p�lmorku dw�ch m�czyzn wnoszacych je na czwarte stanowisko. Ciemny str�j i ruchy, ciche i oszcz�dne, pozwolily im pojawi� si� i znikn�� niemal niepostrze�enie. Czerwona tarcza s�o�ca znikn�a za horyzontem, przekazuj�c sw� barw� smugom chmur na niebie. Powr�ci�o �agodne, rozproszone �wiat�o wewn�trz. Zacz�y je�� kolacj�. - Tak naprawd� to nie wiem zbyt wiele o Ven Dorcie - przyzna�a Aliss. - Tylko wszystko, co mo�na si� oficjalnie dowiedzie�. Przekopa�am wszystkie dost�pne informacje o Brygadzie. Znam w przybli�eniu jego drog� bojow�, to znaczy, mo�e raczej jednostek, w kt�rych s�u�y�. Jest kilkakrotnie wymieniany, s� zdj�cia, jaki� urywek filmu. To by�o tylko bierne zbieranie informacji. Nie pyta�am nikogo o niego oficjalnie. Dopiero tw�j tekst... Racja, mo�e i by�by z tego reporta�; tylko �e nikt nie chce dzi� czyta� o Brygadzie. - Na pewno? Dlaczego wi�c wydrukowali�cie Ch�opca? - spyta�a Janice. - To nie jest tekst o Brygadzie. To nie jest nawet tekst o wojnie. Wiesz, g��wnym zarzutem, o ile mo�na tu m�wi� o zaruztach, by�o to, �e za ma�o w nim wojennego t�a, za s�abo jest umiejscowiony w tamtej rzeczywisto�ci. Tylko, �e przecie� wszyscy wiedz�, czym by�o wojna. Pami�taj�, jak wygl�da�y walki w mie�cie, jak dzia�a�a Brygada... Dla mnie to historia o cz�owieku, o sytuacji, w kt�rej si� znalaz�. O Ven Dorcie. Nie wiem... czy to tak mia�o by�? - Tak to wygl�da? - Czy mia�o by� inaczej? Wiesz, mnie uczono, �e przekaz b�dzie ca�kowity dopiero po dotarciu do odbiorcy, �e dopiero wtedy jest... dope�niony, o to, co chcia�by on tam odczyta�, jego zas�b wiedzy, skojarzenia. Mo�e ja w�a�nie za du�o dopowiadam, ale... Ten tekst nie jest te� oboj�tny. Oczywi�cie, to co napisa�a� w imieniu tej dziewczyny, mo�e by� znakomit� fabularn� otoczk�. Ale ja czuj�, �e tak nie jest. Tam by�o co�... naprawd�. Bo to ty jeste� Cathreen, prawda? - Tak. - Kocha�a� go? - Chyba... tak. - Co� w tym musi by� - mrukn�a Aliss. - Co m�wisz? - Nie, nic... mam dla ciebie kilka materia��w o Ven Dorcie. Mo�e jak sko�czymy kolacj�... - Dlaczego nie teraz? Wybierz te najbardziej smakowite - rzuci�a Janice. - Czy my�limy o tym samym? - spyta�a wolno Aliss. - Czy�by by�o tego tam tak du�o, �e nie mo�esz si� zdecydowa�, co wybra�? - Mo�e... Lekki transporter oddzia�u zwiadowczego zatrzyma� si� obok dziewczyny z koszem pe�nym owoc�w. Zwolni� i stan��, na poboczu szerokiej ale zapuszczonej drogi przez d�ungl�. Dziewczyna zapyta�a, czy nie chc� ich kupi�. M�wi�a szybko, z wiejskim akcentem tego regionu, tak, �e Jean, �o�nierz, kt�ry siedzia� bli�ej niej, zrozumia� niewiele ponad do�� wysok� cen�. - Dobrze, bierzemy - zdecydowa� Jennieh wysuwaj�c si� zza kierownicy transportera. Choc by� dow�dc� tego oddzia�u, lubi� by� w pierwszej linii: za kierownic� pierwszego pojazdu, w szpicy patrolu. Wyskoczy� ze swego stanowiska, podszed� do dziewczyny. Wyci�gn�� plik banknot�w, odliczy� kilka i w�o�y� do kieszonki na jej bluzce. Wyj�� z jej r�ki koszyk. Jean popatrzy� uwa�niej na dziewczyn�. Sta�a mo�e o metr od wozu. By�a zbyt wysoka i zbyt szczup�a, jak na gust Jeana. Jennieh po�o�y� d�onie na jej biodrach, jednym ruchem podwin�� do g�ry bluzk�. Nie zdziwiony wcale niczym opr�cz opalonego cia�a, dotkn�� piersi. Jean obserwowa� twarz dziewczyny. Mieszanina zaskoczenia i niepewno�ci, gin�ca w miar� coraz szybszych ruch�w d�oni Jennieha. Ten obr�ci� j�, podprowadzi� do wozu, opar� o przedni� p�yt�. Odrzuci� niepotrzebn� bluzk�, �ci�gni�t� �atwo, bardzo �atwo z ramion poddaj�cej si� jego woli dziewczyny. Poderwa�a si� na chwil�, gdy nagie plecy zetkn�y si� z rozgrzanym metalem; r�ce Jennieha uspokoi�y j�. Jej twarz znalazla si� blisko szyby, na wysoko�ci oczu Jeana. Dziewczyna patrzy�a w niebo, na chwil� - gdy zabawa palc�w Jenieha sko�czy�a si�, oderwa�y si� odo jej cia�a, by m�g� ze swej strony dope�ni� przygotowa� - spojrza�a w bok. Trafia�a na zwrok Jeana, lekko ju� rozbawionego ca�� scen�. Zaczyna� w�a�nie pierwszy z jej owoc�w. Ko�czy� drugi, uwa�aj�c, by tryskaj�cym przy ka�dym k�sie sokiem nie zabrudzi� zbytnio wn�trza, gdy Jenieh zaj�� swoje stanowisko. Najpierw umie�ci� dziewczyn� z ty�u. Nie min�� kwadrans nu��cego, monotonego posuwania si� naprz�d, gdy zasn�a, uk�adaj�c si� na dw�ch fotelach pustych stanowisk desantowych. Ton g�osu Aliss zmieni� si� troch�. - By�a z nim d�ugo. By�a... tak� maskotk� oddzia�u Ven Dorta. Nawet nie my�lala o tym, �eby odej��. M�wi�a, �e by� szalony... - Szalony? Zwariowany? - pyta�a Janice. - Nie, to nie tak. To by�o daleko na zachodzie. Oni tam nazywaj� tak zwierz�ta, kt�re nagle zmieniaj� zwyczaje, nie wiem, niszcz� uprawy, atakuj� ludzi, cho� nigdy dot�d tego nie robi�y. Tak okre�la�a Ven Dorta: szalony. Cz�� tego musia�a przej�� na jego oddzia�. Nie dzia�ali w zwyk�y spos�b, nawet jak na Brygad�... nie zachowywali si� tak. Chcesz pos�ucha� drugiego fragmentu? - Tak. Masz dobry g�os do opowiadania, czy kto� ci to ju� m�wi�? Powinna� spr�bowa�... - ...w sieciach? Tak, mia�am niez�e wyniki test�w. Ale tylko na g�os. Nie chcia�am, by sk�adali mi wizj� z dopasowanych element�w. - Co� nie w porz�dku z twoj� twarz�? Mnie si� ona podoba - po�o�y�a d�o� na policzku Aliss. - Dzi�kuj� - Aliss bezwiednie zakry�a j� swoj�. Palce Janice wy�lizgn�y si�, pobieg�y w d�, ku szyi. - Powiedzieli, �e za bardzo zwraca uwag�, jest zbyt oryginalna. Zbyt wiele uwagi na spos�b, zbyt ma�o na przekaz. - Nikt by ciebie nie s�ucha�, tylko wzdycha� do ka�dego u�miechu? - Co� w tym stylu - potwierdzi�a Aliss, odchylaj�c g�ow� doty�u pod jej dotkni�ciem. - Odes�ali mnie do sekcji reklamy. A ja wol� przekazywa� informacje, ni� zachwala� nowy wielop�aszczyznowy rozpryskacz. - To te� informacja - przekornie stwierdzia�a Janice. - Ma wi�kszy ni� zwykle procent k�amstwa. Roze�mia�y si�. Janice u�o�y�a si� lepiej na siedzeniu, nala�a kolejn� porcj� koktajlu. Jej r�ka obejmowa�a teraz wysok� szklank� z r�wn� dba�o�ci�, co szyj� Aliss. - Opowiadaj dalej - poprosi�a. Porzuci�a ju� jedzenie, podobnie jak reporterka, pozostawiaj�c sobie do dyspozycji tylko napoje. Obie nie mia�y ju� ochoty zajmowa� si� czym� innym. M�ody �o�nierz o jasnych w�osach czy�ci� ma�y automat o lufie zako�czonej jak ustnik saksofonu - wielka srebrna pokr�cona rura wisz�ca na cienkich jak w�os nitkach przy �cianie, nad jej ulubionym fotelem. Zawsze ba�a si�, �e odwinie si�, upadnie na jej spalone s�o�cem ramiona, przygniecie w�osy. Wsta� i podszed� do niej, przysiad� na pi�tach, uspokajaj�cym gestem po�o�y� jej g�ow� na trawie. Dotyk stali. Pistolet dotyka nagiego, rozgrzanego cia�a. Osiada pomi�dzy piersiami; lufa jest skierowana w je g�ow�. Dziewczyna my�li tylko o tym, czy tam wewn�trz jaka� spr�ynka nie poruszy si�, nie wypu�ci kuli prosto w jej g�ow�. W�a�nie teraz po wewn�trznej stronie uda dotyk... dotyk d�oni �o�nierza. Troch� zimny i stalowy, jeszcze od pistoletu, troch� zbyt wolny... Zaczyna brakowa� jej oddechu, prawie zamiera pod ci�arem stali. �o�nierz wybucha �miechem, obraca luf� w swoj� stron�. Ma�y Mark ci nic nie zrobi.: to tylko jego przyjaciel ma na ciebie ochot�, m�wi. Wchodzi w ni� szybko. Zdejmuje wreszcie z piersi pistolet. Dziewczyna odbiera to jako nieoczekiwan� pieszczot�, poddaje si� rytmowi jego cia�a. �o�nierz strzela na nad jej g�ow�, pojedyncze kule uderzaj� w ga��zie, przelatuj� pomi�dzy li��mi rani�c drzewa. Janice poprawi�a si� na siedzeniu. Wyci�gn�a przed siebie nogi. Zsun�a z nich buty dla wi�kszej wygody. - Jak si� nazywa�? - Ten �o�nierz? Nie pami�ta�a nawet. Zgin�� nie dalej jak tydzie� p�niej. Przylecia� z dalekiej planety, by kocha� si� i umiera� pod tym samym niebem. - I zabija�. - Tak... To by� jeden ze zwyk�ych cz�onk�w oddzia�u Ven Dorta. ��czylo go z nim tylko to... i fakt, �e kochali si� z t� sam� dziewczyn�. - Jak j� znalaz�a�? - zainteresowa�a si� Janice. - Moje �r�d�o? Nie ma w tym nic z niezwyk�ych talent�w szpiegowskich. Wtedy jeszcze nie wiedzia�am, �e Ven Dort istnieje. A� do kt�rego� wieczora, gdy opowiedzia�a mi o nim. Od tego spotkania na drodze by�a z nim wsz�dzie. Na wybrze�u... na Wzg�rzach, ale nie w samym ataku, mieli inne zadania... a� do pocz�tk�w walk w mie�cie, gdy oddzia� Ven Dorta zosta� rozbity. O ile wiem, Ven Dort bra� dalej udzia� w walce. - Tak, obj�� inny oddzia� po jego rannym dow�dcy. Spotka�am go jako dow�dc� kompanii desantowej. Mia�am, szcz�cie, bo zaraz po tym, jak zjawi� si� w szpitalu... - Kiedy to by�o? - Na pocz�tku marca. Drugi, mo�e trzeci. Dzie� p�niej Obro�cy wycofali si� z miasta. - Czwarty. Czwarty marca - poprawi�a j� Aliss. - Mo�e czwarty. Na pewno pi�tek. Wiesz, �yj� w innym �wiecie. Sta�e godziny pracy, lunch przy tym samym stoliku od dziesi�ciu lat. Czas odmierza si� kolejnymi dniami, godzinami, jakie pozosta�y do weekendu - m�wi�a Janice. Si�gn�a po koktajl. Wy�owi�a z niego cytrynk� i chwyci�a pomi�dzy dwa palce. Wrzuci�a zaraz do popielniczki. - Do tego odmierzona dawka szale�stwa. Raz na jaki� czas, byle nie za du�o - doko�czy�a. - Co� jak zach�d s�o�ca w Crystal, tak? - roze�mia�a si� Aliss. - Co� jak kolacja z tak interesuj�c� kobiet� jak pani Darkfirne. - Interesuj�c�? - w glosie Aliss zabrzmialo zdziwienie. Wsta�a. Pierwsze kroki postawi�a niezbyt pewnie - ona te� nie oszcz�dza�a zawarto�ci szklanic. Podesz�a do Janice, przysiadla na pi�tach o cal od jej wyci�gni�tych n�g. Przykry�a d�oni� kostki prawej. Palce poruszaly si�, muskaj�c sk�r� przez paj�czy materia�, w�druj�c do skraju pi�ty, to zn�w opuszczaj�c si� w stron� paznokci. - Co to znaczy: interesuj�c�? Janice poruszy�a si� lekko po dotykiem jej palc�w. - Wszystko, co pod to podci�gniesz. - Pojedziesz ze mn� szuka� Ven Dorta? - zaproponowa�a Aliss, nie przerywaj�c swej w�dr�wki palc�w. - B�dzie si� nam dobrze razem pracowa�o. - Tak. To by�a dobra odpowied� na oba pytania. Nazajutrz Aliss przynios�a kopi� Ch�opca w lotniczej kurtce. - To b�dzie nasz punkt wyj�cia. Janice wzi�la j� do r�ki, przejrza�a, jakby widzia�a po raz pierwszy. U�miecha�a si� lekko, czytaj�c jakie� fragmenty. Odda�a Aliss. - Zmieni�a�. Wszedzie jest Jennieh, a nie Alan... Alan Latrone. To w�a�nie Ch�opiec w lotniczej kurtce by� tekstem, zamieszczonym w Przegl�dzie. By�o w nim obok prawdy troch� fikcji - cho�by imi� g��wnego bohatera. Aliss zamieni�a je na prawdziwe jednym poleceniem wydanym edytorskiej aplikacji. - Tak. Tak b�dzie to bli�sze prawdy - wyja�ni�a Aliss. - A Cathreen? Wiele by trzeba poprawi�, by ods�oni� prawd�. - Chcesz i to zmieni�? - Nie - wzruszy�a ramionami Janice. - Mo�e to tylko Cathreen kocha�a oficera Brygady... a kto� inny jedzie go odnale��. Czasem tak mnie si� wydaje. My�lisz, �e si� uda? - Tak, na pewno si� nam uda - powiedzia�a Aliss. - Dlaczego? - Zawsze mam to, czego bardzo chc�. I ju� nie mog� si� doczeka�, kiedy ujrz� go na w�asne oczy. Zdarzy�o si� to w dziesi�� dni po�niej. W sali lokalnego klubu rozrywki, daleko od miasta, ale i daleko od miejsc, gdzie Aliss spodziewa�a si� go zasta�. Usiad�y naprzeciw niego. - Czy znasz t� dziewczyn� na parkiecie? - spyta�a Janice. Zanim dostrzeg�y go, obserwowa�a przez chwil� ta�cz�cych. Ta dziewczyna przyci�gn�a jej uwag�. Sama kiedy� pr�bowa�a ta�ca; potrafi�a jeszcze odr�ni� kogo� naprawd� dobrego. Ociera� w�a�nie brod� z piwnej pianki. - Czy znam? To moja �ona. - Niemo�liwe - rzuci�a Aliss. Zwr�ci�a teraz wi�ksz� uwag� na to, co tam si� dzia�o. Sko�czy� si� �w d�ugi kawa�ek, trwaj�cy od momentu ich wej�cia. Przej�cie od nast�pnego. Drobn� dziewczyn� zn�w kto� prosi� do ta�ca, jej dotychczasowy parner nie zgadza� si� na to. - Nie przedstawi�a� mi jeszcze swojej przyjaci�ki - powiedzia� Ven Dort do Janice i zaraz odwr�ci� si� do Aliss. Dostrzeg�a skierowany na siebie oceniaj�cy wzrok, wsparty z lekka kpi�cym u�miechem. - Alissan Darkfirne, reporterka Przegl�du Wydarze�. To bodaj�e najlepszy tygodnik w Mie�cie. - Nie przesadzajmy. Najbardziej poczytny, a to niekoniecznie to samo - zaprzeczy�a. - Witamy na prowincji, Alissan - wyci�gn�� do niej r�k�. U�cisn�a j�. Pomy�la�a nagle, �e te dziesi�� dni poszukiwa� zbieg�o si� w tym ge�cie. Tylko, czy to bylo ostatecznym jej celem? Znale�� Jennieh Ven Dorta czy pozna� prawd� o kapitanie Ven Dorcie z Brygady? Zwyk�a sprzeczka mi�dzy tancerzami zdawa�a si� przeradza� w b�jk�. Przeciwnicy stan�li naprzeciw siebie po tym, gdy dotychczasowy partner dziewczyny nie chcia� jej opu�ci�. Pojawi�o si� poparcie dla obu stron, na razie tylko s�owne. - Nie pomo�esz swojej �onie, Ven Dort? - spyta�a Aliss. - Po co? - ledwie spojrza� na nabieraj�c� rozmachu scen� i wypi� nast�pny �yk piwa. - Jeszcze mog� oberwa�. Dziewczyna stan�a pomi�dzy przeciwnikami. Kt�ry� odepchn�� j�... pr�bowal to zrobi�, bo w chwili znalaz� si� na ziemi. Nat�pny bohater do��czy� do niego, po bezb�ednym trafieniu w kolano. Pojedynek z p�tuzinem pozosta�ych na nogach m�g�by by� ciekawym widokiem, gdyby Ven Dort nie rozpi�� jednej z licznych kieszeni swej szarej kurtki, nie wyj�� z niej sterownika i skierowa� w stron� najwi�kszego z reflektor�w. Strumie� �wiat�a zachwia� si�, wypad� z kompozycji. Przebieg� po pod�odze, zatrzymuj�c si� na sylwetce dziewczyny. Znalazla si� w jego centrum, ale i dalsze kr�gi wystarczy�y, by rozproszy� powsta�e zbiegowisko. Dziewczyna nie�piesznie skierowa�a si� w stron� ich boksu. Ven Dort po�o�y� sterownik, uniwersaln� i oczywi�cie nieseryjn� zabawk�, przed Janice, obok jej d�oni. W takim po�o�eniu zasta�o go dw�ch pracownik�w obs�ugi. - Czy czesto miewacie tu takie zabawy? - spytala Janice, w duchu ci�gle pe�na podziwu dla zr�czno�ci Ven Dorta. Nie mog�a teraz popsu� mu zabawy. Jedno spojrzenie na przegub d�oni Janice - komunikatory informacyjne wyr�niaj� si� troch�, szczeg�lnie dla wprawnego oka, a ich stosowanie jest ograniczone - powstrzyma�o tamtych od zamierzonych uwag. - Nie. To dzisiaj... wyj�tkowo - m�wi�cy zauwa�y� pewnie ten sam komunikator na r�ce Aliss. Dosta�a go od Janice na czas poszukiwa�. Pomog�y im bardzo; zacz�a si� od razu zastanawia�, sk�d by tu zdoby� t� zabawk� s�u�b bezpiecze�stwa. - Przepraszamy. Przepraszam pani� - zwr�ci� si� do dziewczyny, kt�ra w�a�nie zaj�a wolne miejsce obok Ven Dorta. Odeszli. - Nasi nowi znajomi, Anno - powiedzia� do niej Ven Dort. - Pewnie nie�le si� napracowali, �eby nas pozna�. Przywita�a si� z Aliss i Janice. - Chod�my ju�. To nieprzyjemne. - Dobrze. Aliss podesz�a do niego, gdy ju� sko�czyli kolacj�. - Dlaczego to robisz? - spyta�a. - Ci�gle walka? - Nie - to go wyra�nie roz�mieszy�o. - Nie wysadzam stacji sieci informacyjnych. Nie strzelam do satelit�w. Ale mam prawo do w�asnego rozwi�zania. - Przez brak identyfikacji? To przecie� stwarza zagro�enie dla innych. �a�cuch bezpiecze�stwa musi by� pe�ny. To jedna z podstawowych zasad, na kt�rych opiera si� nasz system. Tak naprawd� to ka�dego cz�owieka na tej planecie mo�na znale��, gdy tylko ma si� odpowiednio wysoki poziom dost�pu. Janice skorzysta�a ze swych uprawnie� bez specjalnych wyrzut�w sumienia: w ko�cu nie chcieli nic zmienia�, a tylko znale�� i zobaczy�. Ale Ven Dorta nie da�o si� tak znale��; tak naprawd� nie istnia� dla systemu informatycznego, kt�ry zapewnia� im opiek� i bezpiecze�stwo. Musia�y wi�c kontynuowa� psozukiwania znacznie starszymi metodami. - A inne? - Co inne? Zasady? - Mhm - mrukn��. - Czy chocia� je znasz? - Jasne. - Z kursu historii? - Nie tylko - prychn�a jak kotka. - B�d�my szczerzy. Historia to dobry przyk�ad. Osobisty. Czy wiesz, jak poznalem Ann�? Pracowalem wtedy w szkole... - Bez identyfikatora? - wtr�ci�a Aliss. - Mia�em fa�szywy. Pracowalem jako konserwator sprz�tu. Dobra posada. To by�a ma�a szko�a na prowinicji, dobrze wyposa�ona. Nic powa�nego si� nie psu�o, a cz�ci zapasowych tyle, �e w razie potrzeby mo�na by z�o�y� drugie pude�ko. Anna uczy�a tam historii. Kiedy� zachorowa�a. Nie mieli nikogo dla zast�pstwa, wi�c prze�o�ony poprosi� mnie. To prosta rzecz, powiedzia�, posiedzi pan z dzieciakami i przerobi ten i ten temat. Prosta jak prosta. By�em na tyle ambitny, �e wzi��em to sobie do domu, �eby najpierw przejrze�. To by�o co� o okresie odbudowy. Stek bzdur. - Przesada - w��czy�a si� Anna. - Kochanie, wiesz przecie�, �e nie. Oczywi�cie, wyg�osi�em to wszystko bez najmniejszej poprawki. Nawet powieka mi nie drgn�a. Wtedy jeszcze ba�em si�, �e mog� zosta� odkryty. Teraz ju� nie - powiedzia� do Aliss, jakby uprzedzaj�c jej nast�pne pytanie. - W pewnym momencie uznano system bezpiecze�stwa za pe�ny i nie omieszkano tego og�osi�. Po�niej nikt nie podejmowa� ofensywnych dziala�, by to sprawdzi�. - To prawda - przyzna�a Janice. - By�oby to nieekonomiczne. Teraz doskonali si� system z punktu widzenia zada� dla obj�tych nim jednostek... - Wyg�osi�em... - podj�� Ven Dort - ale oddaj�c te materia�y Annie nie mog�em powstrzyma� si� od paru krytycznych uwag. Zacz�li�my rozmawia�... - Rozmawia�? - Anna po raz pierwszy roze�mia�a si�. - Raczej k��ci�. Pami�tam, kt�rej� nocy nie chcia� w og�le ruszy� si� z mojego domu. A by�am wtedy bli�sza upieczenia go na wolnym ogniu ni� wsp�lnego ��ka. - Powiedzmy, �e tak by�o. W�a�ciwie nie wiem, czy do ko�ca j� przekona�em. Mo�e ona troch� mnie... To nas zbli�y�o. Na tyle, by w kilka miesi�cy po�niej przenios�a si� do tej farmy. Uprawiamy kilka gatunk�w ro�lin. Dwie z nich u�ywa si� jako sk�adnik�w w tych nowych naturalnych tkaninach. Co� takiego jak to, co masz na sobie. Aliss mimowolnie dotkn�a swojego swetra. - Tak, kto wie, mo�e masz na sobie cz�stk� naszej pracy. Anna robi eksperymenty z hodowl� jednej z tkanin. Dlanegenu. Ma ju� jakie� sukcesy. - Za wcze�nie, by o tym m�wi�. - Nie b�d� taka skromna. Nic innego nie robisz od roku. - To nie znaczy, �e co� z tego wychodzi. - Mhm. A wracaj�c do historii. Czy wiesz, na czym opieraj� si� twoje podstawowe zasady, Aliss? Nie obesz�o si� bez pewnych mutacji, ale u �r�de� le�� trzy dokumenty. Propozycja karty praw, opracowana przez Obro�c�w i wydana w kilka dni po l�dowaniu Brygady; Standartowa konstytucja planetarna. Wersja 11.2, sygnowana oczywi�cie przez Zgromadzenie Metropolii i Regulamin okupacyjny kontyngentu metropolitarnego, obowi�zuj�cy od dnia zawieszenia broni. - S�ysza�am o regulaminie. O tym wzorcu konstytucyjnym te�. - Ale czy uczy�a� si� o tym w szkole? - No... nie pami�tam ju�... Anna s�ucha�a ich niezbyt uwa�nie. B��dzi�a wzrokiem po pokoju, popatrzy�a raz na Aliss, potem na Janice. Wsta�a i podesz�a do niej. Janice siedzia�a lekko pochylona do przodu, z r�kami na oparciu fotela. Wygl�da�a na zm�czon�; tak to przynajmniej oceni�a Anna. - Chod�, poka�� ci wasz pok�j - powiedzia�a Anna dotykaj�c jej ramienia. - Nie jeste� ju� zm�czona? - Troch�. - Ty pewnie te�, Alissan? - zwr�ci�a si� do dziennikarki. - Tak, ale... - Mo�ecie porozmawia� sobie jutro. Zostaniecie przecie� na kilka dni. - Je�li to nie b�dzie wam przeszkadza�... - Wtedy po prostu wyrzucimy was za bram�, jak niby lubi� to robi�. - Czyta�e� Ch�opca? - rzuci�a zaskoczona Janice. - Kochanie, nie �yjemy tak daleko od miasta - rzek� Ven Dort. - Ale Anna ma racj�. Jutro! My te� zaraz si� po�o�ymy. - Ja nie tak szybko - uzupe�ni�a Anna. - Mam troch� pracy w laboratorium. W nocy najlepiej mi to idzie. - Sk�d ja to znam? - roze�mia�a si� Aliss. Wysz�y razem z pokoju. Anna zaprowadzi�a ja do sypialni. �yczy�a dobrej nocy. Aliss nie mog�a jednak zasn��; my�li i obrazy z ca�ych tych poszukiwa� przesuwa�y sie przed jej oczami. Nie sprzyja�a te� pora: zwykle o tej porze zaczyna�a dopiero przyrz�dza� obiad - a na czas poszukiwa� wszystkie normy snu i czuwania zosta�y zawieszone. Raz jecha�y Chariss� ca�� noc, by szybko dosta� si� do Wodstonn, miejsca, gdzie Ven Dorta zasta�o zako�czenie wojny. Kiedy indziej, w po�owie poszukiwa�, zrobi�y sobie nast�pny szalony wiecz�r w wystawnej restauracji na Wzg�rzach. Obudzi�a si� wtedy ko�o po�udnia, czuj�c oddech Janice na swoim policzku. Otworzy�a w ko�cu oczy, przerywaj�c walk� ze snem. Spojrza�a na zegarek - mia�a taki zwyczaj zostawiania zegarka tu� ko�o ��ka; w tej sypialni nie by�� nic w stylu stolika nocnego, wi�c przysun�a krzes�o sprzed lustra, by go zast�pi� - min�a ponad godzina. Janice ci�gle nie by�o. Wsta�a, narzuci�a na ramiona koszul�. Zacz�a sw�j spacer od salonu, w kt�rym sp�dzili wiecz�r. Zaraz by�y schody na wy�sze poziomy... - Cze�� - powiedzia�a wchodz�c do laboratorium. - Nie przeszkadzam? - Nie. Jasne, �e nie - Anna odwr�ci�a si� do niej z u�miechem. Aliss przypomnia�a sobie, �e w Ch�opcu nosi�a imi� Bariel; takie egzotyczne, g�rskie imi�. Tak naprawd� nie pasowa�o do �ony Ven Dorta - by�a zupe�nie zwyczajna i przez to wspania�a - wi�c Aliss �atwo zast�pi�a je w my�lach Ann�. - Alisson... nie mo�esz spa�? - Szok podr�ny. Wiesz, wystarczy za bardzo oddali� si� od swojej strefy czasowej... - My�la�am, �e dziennikarze nie maj� takich problem�w. - Kto, powiedzia�, �e dziennikarz nie jest takim samym cz�owiekiem jak ty? - zbli�y�a si� do niej. - Nie by�oby dobrze, gdyby byli inni. Okr��y�a st�, przy kt�rym pracowa�a Anna. - Przysz�am ci tylko powiedzie�... Powiedzie�, �e Janice... - nie mog�a znale�� s��w. - ...jest z nim. Kochaj� si� - doko�czy�a Anna spokojnie, nawet tym nie zaskoczona. - Nie wiem, czy si� kochaj�. Sa razem. Czy... - By�oby dobrze, gdyby si� kochali - przerwa�a jej Anna. - Tak, to by�oby dobre zako�czenie tej historii. Wiesz, gdy Jenni opowiedzia� mi o Janice, dawno temu, pomy�la�am sobie: dlaczego w�a�ciwie tak to si� nie sko�czy�o? Wiem, by�a wojna i nie by�o czasu. Ale p�niej? Janice �atwo znale��... tylko, �e Jenni jej nie szuka�. - Mo�e nie chcia�. - Wiesz, nie mo�na zostawia� rzeczy w po�owie, niedoko�czonych. Tylko niepotrzebnie zaprz�taj� twoje my�li. Je�li nawet Janni... to by� to winien tej dziewczynie. Doprowadzi� spraw� do ko�ca. Sa r�ne rodzaje mi�o�ci; s� i takie, kt�re ko�cz� si� po pierwszej nocy. Jak ta. - A je�li nie? Sk�d mo�esz to wiedzie�? - Po prostu wiem. A je�li si� myl�... - przerwa�a na chwil�. - Zobaczymy to jutro. Dwa poziomy nad nimi Jennieh i Janice kochali si� po�r�d ciemno�ci. Prawie zupe�nej: na ich cia�a pada�o tylko �wiat�o gwiazd, przenikaj�ce przez delikatne szyby zast�puj�ce dwie �ciany i sufit pokoju. Gdy wiatr wzmaga� sie, czasem zdarza�o si�, �e silne uderzenie wybija�o kt�r�� z kwadratowych szybek. Dlatego gospodarze nie u�ywali tego pokoju, bo kto chcia�by brodzi� w kawa�kach szk�a? Anna ostro sprzeciwi�a si�, gdy chcia� je zast�pi� jedn�, mocniejsz� tafl�. Chcia�a zachowa� nastr�j tego wn�trza. Otacza�y ich sprz�ty jeszcze z innej epoki - ten pok�j by� jedynym, kt�ry pozosta� nienaruszonym od czas�w poprzednich w�a�cicieli farmy. Prawie nienaruszonym: kilka pozostawionych ju� samym sobie hodowli Anny korzysta�o tu ze wspania�ego s�o�ca i spokoju. Hodowle sta�y pod oknem; ��ko, na kt�rym kochali si� Janice i Jennieh, w samym �rodku. Janice mia�a teraz za plecami wejscie; przed soba cia�o me�czyzny. By�a po�rodku czego�, na co czeka�a tyle lat. Chcia�a st�d wyjecha�. Jutro rano, ani godziny d�u�ej. Nagle u�wiadomi�a sobie, �� dosz�a do celu - i nagroda okaza�a si� czym� innym, ni� sobie to wyobra�a�a. Nie wygra�a. Cho� on - te� nie. Wi�c nikt nie przegra�. Czy tak mog�o by�? Czy tak mia�o by�? - Anno, chcia�am ci� o co� zapyta�. Teraz b�dzie najlepiej, jak nie ma tu Janice... O co� z Ch�opca. Poczekaj, tylko pobiegn� po notatnik. Wr�ci�a szybko, ze swoim reporterskim notatnikiem w jednej r�ce i zapisem w drugiej. W�o�y�a szybko dysk zapisu do �rodka, przesun�a licznik prawie na sam koniec - Chcia�am zapyta� ci�, co to znaczy - powiedzia�a Aliss. - Nie, inaczej: co to znaczy dla ciebie. Pos�uchaj, dobrze? W�aczy�a odtwarzanie. Notatnik odczytywa� tekst i przetwarza� go na s�owa, wyra�ne i spokojne s�owa Aliss. Zobaczy�a jeszcze start jego transportera, pocz�tek lotu. Mia� ciagle przeciw sobie pogod�, ale i ona nie mog�a mu przeszkodzi�. Zn�w przegrali�my, pomy�la�a Cathreen. Tak jak wtedy - z cz�owiekiem i maszyn� z innej planety, z innego czasu. I zn�w zyskali�my tylko mniej krwi. Kosztem prawa i wolno�ci. Aliss przerwa�a odtwarzanie. - Sam koniec, prawda? - powiedzia�a Anna. - Tak, to by�o na ko�cu. My�l�, �e to do�� jednoznaczne. - Co? - Pu�� to jeszcze raz. - Tak jak wtedy, z cz�owiekiem i maszyn� z innej planety - powtarza�a za nagraniem. To oznacza r�wnie� Jenniego i jego transporter... Tak, to transporter Brygady, jest niesamowicie wytrzyma�y, a wiesz, jak� tu mamy pogod�... Ale przed tym, ponad tym... dow�dc� Brygady, genera�a MacKenly, to on jest tym cz�owiekiem. Druga rzecz, maszyna, to oczywi�cie Kondotier, kuter rakietowy Kondotier... Wiesz, on sta� si� prawie legend�, i to po obu stronach... Po bitwie o Wzg�rza opowiadano o nim niesamowite historie, i cz�� by�a niestety prawd�... Jedna maszyna, kt�ra zmieni�a przebieg starcia. - A dalej? - Gdy podpisano zawieszenie broni, m�wiono, �e to po to, by zaoszcz�dzi� krwi. P�niej, wiesz, co by�o p�niej... To dobre s�owa - powiedzia�a Anna. - Nie my�la�am tak o nich do tej pory, ale kryj� w sobie du�o wi�cej, ni� na pierwszy rzut oka. Przedtem my�la�am, �e to nic, tylko zgrabne zako�czenie. - Bo i mo�e nim by�. - Racja - roze�mia�a si� Anna. - Mo�e powinnam by�a wyk�ada� histori� jako ci�g mi�osnych przyg�d? Warszawa, kwiecie� 1992 04.04.92. Zmiany - 02.04.97 Strona Jaroslawa Zielinskiego | Historie | Settlers