5848

Szczegóły
Tytuł 5848
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5848 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5848 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5848 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jaros�aw Zieli�ski Powr�t - Jedziesz, Anno? - krzykn�� w stron� zamkni�tych drzwi pokoju. Rozsun�� je po kilku minutach. Nie mog�a us�ysze� jego pytania. Nawet spod s�uchawek wydobywa� si� przyt�umiony rytm muzyki. Œciszy�a troch� na jego widok. - Jedziesz? - Jasne! - zerwa�a si� i wy��czy�a odtwarzacz. Narzuci�a kurtk�, przesun�a r�k� po w�osach. - Ju�. Tokariew wzi�� ze sto�u szar� akt�wk�. - Tato, dzisiaj ja prowadz� - pomacha�a trzyman� w r�ku kart�. Wyjrza� przez okno, jakby sprawdzaj�c, co mo�e im przeszkodzi� spokojnie dojecha� do Worenby. - Dobrze. Wybieg�a trzaskaj�c drzwiami. Nie jecha�a nawet zbyt szybko. Widok c�rki za kierownic� sprawia� przyjemno�� doktorowi Tokariew. To Aleks, jego starszy syn, nauczy� j� je�dzi�, mimo jego protest�w. Nawet teraz by�a troch� za m�oda na nieliniowe transportery, jakimi pos�ugiwa� si� o�rodek badawczy. Tokariew nawet jako� przyzwyczai� si� do jej brawurowej jazdy. Mo�e po dwudziestu minutach byli w Worenby. Ju� za bram�, czekaj�c, a� Anna ustawi w�z na parkingu, zauwa�y� jakie� nienaturalne o�ywienie. By� sam �rodek lata, asfalt pali� si� pod stopami. A mi�dzy budynkami kr�ci�o si� paru ludzi, nawet wieczorem niech�tnie wychodz�cych poza zasi�g klimatyzatora. - Cze��, tato. Id� nad rzek� - Anna nie czekaj�c na odpowied� pobieg�a w stron� wzg�rz. - Mog� by� za jakie� p� godziny. Tokariew podszed� do budynk�w o�rodka. Pierwsza dostrzeg�a go Panina. Doktor Julia Panina, s�awa i wz�r m�odych psycholog�w. - Witam, profesorze. - Co tu si� dzieje? - Szef ci� wezwa�? Jeszcze nic nie wiesz? - pyta�a szybko ze swym zabawnym europejskim akcentem. - Tak, ale powiedz... - Przywie�li tego ch�opaka. Wiesz, z ekspedycji Fregaty. Jest tu pierwszy raz - i po godzinie znikn��. Zaczynamy go szuka�, ale to mo�e troch� potrwa�. Je�li wyszed� poza teren o�rodka... - Nie wydostanie si� st�d przecie�. Panina u�miechn�a si� pogardliwie. - Jeszcze z nim nie rozmawia�e� - rzek�a z wy�szo�ci�. Ale Tokariew zna� j� zbyt dobrze, by wystarczy� mu tylko protekcjonalny ton doktor Julie. Zastanawiaj�ce - Panina nie by�a zadowolona ze swego obiektu badawczego, cho� jeszcze wczoraj cieszy�a si� jak dziecko przed wigilijnym wieczorem. Co tu si� dzia�o? Wojskowy terenowiec zahamowa� tu� przed nimi, wzbijaj�c chmur� kurzu. Siedz�cy w nim Winiecki, kierownik o�rodka, wyj�� chustk� i przy�o�y� do spoconego czo�a. - Dobrze, �e jeste�, Tokariew. Mamy k�opoty. - Wiem. W czym m�g�bym pom�c? - poda� mu teczk�. - To te materia�y. Kierownik rzuci� teczk� na tylne siedzenie�. Jego sekretarz podni�s� j� i wytar� z kurzu. - Chod� do �rodka, Tokariew. Napijemy si� czego�, pogadamy. Straszny upa� - i do tego jeszcze ten cholerny szczeniak. - Co z badaniami? - spyta� Panin� Tokariew. Weszli do budynku. - Nic - odpar�a niech�tnie. - Nie posuwamy si� ani o krok. A naciski z g�ry... rosn� w dobrym tempie. - Tak, s�ysza�em. - Prosz� - sekretarz poda� im dwie wysokie szklanki soku. Zacz�li rozmawia� dopiero w po�owie drugiej porcji. Anna lubi�a to miejsce. Trzeba by�o si� troch� przej��, ale p�ytka, idealnie czysta rzeczka i ma�a pla�a schowana w�r�d krzak�w by�y tego warte. Zdj�a buty i rozpi�a koszul�. Zdejmuj�c j� us�ysza�a jaki� szelest. Odwr�ci�a si�. Z boku, od strony k�py krzak�w, le�a� ch�opiec. Mia� na sobie bia�� koszul� i r�wnie nieskazitelnie bia�e spodnie. Patrzy� na ni� spod przymru�onych powiek. Z lekkim u�miechem ledwo rozchylonych warg. - Witam. Zastanowi� j� troch� dziwny akcent ch�opca. Ale chyba nie bardziej, ni� sama jego obecno��. To by� teren zamkni�ty, strze�ony przez wojsko i ca�y system ochrony. On po prostu nie powinien tu by�. - Jeste� troch� zdziwiona - stwierdzi�. - Ja te� nie spodziewa�em si� tutaj ujrze�... - u�miechn�� si� lekko - co� w tym stylu. Zdaje si�, �e to kraina sztywnych sier�ant�w i piekielnie ciekawych profesork�w w przepoconych garniturach. To nie by� dobry pocz�tek rozmowy. W ko�cu jej ojciec by� jednym z tych „profesork�w”. Ale sk�d on si� tu wzi��? Nagle chwyci� j� za r�k� i poci�gn�� do siebie, w cie� drzew. Wyl�dowa�a na jego koszuli. Metalowa klamra paska przejecha�a bole�nie po jej ramieniu. Chcia�a co� powiedzie�, ale us�ysza�a coraz wyra�niejszy szum p�at�w lotniczego transportera. Dopiero gdy ucich�, unios�a g�ow�. - Zwariowa�e�? - Szukaj� mnie. - Dlaczego? Zn�w powr�ci� na jego twarz ten kpi�cy u�miech. - Bo im zwia�em. Ale skoro ju� si� tak blisko poznali�my, czas si� przedstawi� - wsta�, wyprostowa� si� i poda� jej r�k�. - Artur. Po prostu Artur, nawet je�li ci� to zdziwi. - Anna Tokariew. Dlaczego mia�oby mnie to zdziwi�? - C�, jeste� pierwsza w takim razie - mrukn��. Obserwator popuka� w szkie�ko wykrywacza. - Tam co� by�o, Linkow. - Zostaw, nie b�d� zawraca� dla g�upiej puszki po piwie. - To jest mniejsze od puszki. - No wi�c: zagubionej �rubki. Lepiej patrz w d�. Jeszcze kwadrans i ko�czymy. Dzi� nawet powietrze si� gotuje. Artur zanurzy� d�o� w ch�odnej wodzie, ochlapa� twarz i po�o�y� si� wygodnie wystawiaj�c twarz na po�udniowe promienie s�o�ca. Zdawa� si� zapomnia� o jej istnieniu. - Fajne miejsce - stwierdzi�. - Tak. Zamkn�� oczy. - Przeszkadzam ci? - Dlaczego? - Przecie� mia�a� si� wyk�pa�. Powstrzyma�a si� od kolejnego „dlaczego” - tym razem odpowied� by�a niepotrzebna. Rozebra�a si� i wesz�a do wody. Odwr�ci�a w jego stron�. - Dlaczego ci� szukaj�? - powt�rzy�a. - Jestem pod opiek� instytutu Briesa - odpowiedzia� powoli, wyra�nie podkre�laj�c ka�de s�owo. Anna parskn�a �miechem. - Co masz wsp�lnego z g��bokim kosmosem? - spyta�a, bo tym zajmowa� si� instytut jej ojca. - By�em tam. - Artur wzi�� do r�ki gar�� piasku i przez chwil� patrzy�, jak przesypuje si� mi�dzy palcami. - D�u�ej ni� tutaj. - Nie rozumiem - po�o�y�a si� na piasku. Drobne kropelki wody znika�y z jej rozgrzanego s�o�cem cia�a. - Opowiem ci tak� kr�tk� historyjk�. Na pewno jutro us�ysza�aby� j� od kogo� innego... kogokolwiek, kto zajmuje si� t� spraw�. - Le�a� na plechach z zamkni�tymi oczami i d�oni� os�aniaj�c� twarz. - Siedemdziesi�t lat temu wystartowa�a ekspedycja „Fregaty”. Dwa statki i szesnastu ludzi z Akademii Astronautycznych. Mieli umie�ci� dwie automatyczne stacje badawcze na orbitach zbli�eniowych do niedawno rozpoznanych uk�ad�w: Agaty i Benjamina, jak je popularnie nazywano. ��czno�� urwa�a si� ju� po czterech miesi�cach rejsu. Mieli wr�ci� za dwana�cie lat. I nagle p� roku temu pojawia si� co�, co jest zmodernizowanym „Kondorem” - drugim statkiem wyprawy. Zastopowuje na orbicie ziemskiej. L�duje tylko jeden cz�owiek. - Ty? - Nie ma go na li�cie za�ogi - ci�gn�� dalej Artur. - Ale ma te� inne zadziwiaj�ce w�a�ciwo�ci: jest odporny na wszelkie oddzia�ywania hinortyczne i piekielnie trudny do wsp�pracy. R�wnie niedost�pny jak Kondor grupie specjalist�w z Instytutu i ca�emu bombardowaniu wszelkimi mo�liwymi kluczami ��czno�ci. To ju� trzecie miejsce na Ziemi, kt�re pozwolono mi zwiedzi�. Z regu�y bardziej przypominaj� wiwarium ni� rajski ogr�d. - Ale dlaczego? - Oni ci to lepiej wyja�ni�. B�d� tu za pi�� minut. Transporter i trzech ludzi... Anna popatrzy�a na niego zdziwiona. - Nie b�d� zadowoleni widz�c ciebie w takim stroju... a raczej bez odpowiedniego stroju. Ubra�a si� szybko. Dopina�a koszul�, gdy w�z zahamowa� przed lini� krzak�w. Artur podni�s� do oczu r�k� z zegarkiem. - 53 minuty. Nie�le - ale ostatnim razem by�o lepiej. O, widz� now� twarz. - Profesor H.G. Tokariew - przedstawi�a go Panina. Artur u�miechn�� si� ubawiony. - Przepraszam za „przepoconych profesork�w” - rzuci� Annie. - Jedziemy - zakomenderowa�a Panina. - Obiad czeka. Artur otrzepa� spodnie z piasku. - Mo�e dobijemy interesu, pani doktor. Moja data urodzenia za dzie� wycieczki po wyspie. Przewodnika ju� sam sobie za�atwi� - spojrza� w stron� dziewczyny. - Jak szef si� zgodzi... - Nie. Teraz, albo zapomn� o propozycji. Panina przes�a�a Tokariewowi znacz�ce spojrzenie. - Zgoda. - 12 lipca 37 roku. To od rozpocz�cia wyprawy: mo�ecie sobie przeliczy�. - Dobrze, ale teraz jedziemy. Szef urwie mi za to g�ow�. - Mia�e� dobry pokaz, Tokariew - stwierdzi� kierownik o�rodka po wys�uchaniu ich opowie�ci. - Ale po co ta gra? - Bo nie mamy innego wyj�cia. Nasz m�ody przyjaciel nie jest zbyt rozmowny - a jeszcze mniej na temat. Co tam robi� z twoj� c�rk�? - Rozmawia� - Anna ju� od d�u�szego czasu sta�a w lekko uchylonych drzwiach. Teraz usiad�a na wolnym miejscu. - M�wi� o „Fregacie” - powiedzia�a im wszystko w jeszcze wi�kszym skr�cie ni� Artur. Opis ich spotkania r�wnie� skr�ci�a o mniej istotne dla nich fragmenty. - I zrobi� z ciebie swojego przewodnika - doko�czy� Tokariew. - To jego pomys�. Mog� si� nie zgodzi� - zastrzeg�a Anna. - Straci� okazj� do flirtu z kosmit�? Co na to powiedz� twoi znajomi? - Dlaczego kosmit�? - Urodzi� si� w kosmosie. S� pewne zmiany, kt�re... - nie powiedzia� jej, �e jednym z wa�niejszych cel�w ekspedycji by�y eksperymenty biologiczne. By� niemal pewien, �e Artur jest ich cz�ci�. - Jest inny ni� my. - Nie wiem, co wy od niego chcecie. Jest normalnym cz�owiekiem, jak ka�dy z nas. - Poza tym, nikt z nas nie ma na ka�de zawo�anie kr��ownika doskonale nadaj�cego si� do �cierania miast z powierzchni ziemi. Samo jego l�dowanie by�oby jak wybuch wulkanu. - Przecie� nie chce l�dowa�. - Dziewczyno, chodzi o informacje - kierownik, profesor Winiecki, wyj�� z etui kawa�ek bibu�y i z namaszczeniem przeciera� szk�a okular�w. - Dlaczego ten statek - podj�� po chwili - ma kompletnie przebudowan� sekcj� nap�dow�? Jakie s� wyniki bada�? Co z B-27 i ca�� ekspedycj�? On sam jest zreszt� niez�� zagadk�. - I ja mam by� przyn�t�, tak? - Musimy znale�� jakie� doj�cie. To zbyt powa�na sprawa. Za tydzie� b�dzie tu dw�ch cz�onk�w rady naukowej akademii. Porozmawiaj z nim... - Nie. - przerwa�a mu doktor Panina - Po prostu dotrzymuj towarzystwa. �adnych nacisk�w. Poka� mu miasto, zapro� do kawiarni. Traktuj jak dobrego znajomego. - Zdaje si�, �e on ju� sam zacz�� mnie tak traktowa� - zauwa�y�a wychodz�c. Kierownik popatrzy� na szk�a i za�o�y� je z powrotem. - Nie przewidzieli�my takiej ewentualno�ci - powiedzia� wolno. - O tej wyprawie nie ma �adnych bli�szych danych. Zupe�nie, jakby zale�a�o im na jej utajnieniu. - Dokumentacja mog�a zagin��. By�o kilka burzliwych lat. - �adnie �e�cie to nazwali, doktorze - rzek� Tokariew. - Przez te „burzliwe lata” nie mo�emy teraz odtworzy� po�owy kosmicznych program�w badawczych. To ju� s� skutki. Za rok wr�c� dwie kolejne ekspedycje. Co b�dzie, gdy r�wnie trze�wo oceni� nasz� sytuacj�? Urz�dzimy im przes�uchanie? - Ale� profesorze... jak pan mo�e tak na to patrzy� - oburzy� si� sekretarz. - To m�ody ch�opak. Nie bierze tego na takiej p�aszczy�nie... - Pan chyba nie ma dzieci, panie Dubow. - Panowie, sko�czcie z tym - uci�a Panina. - Pracujemy w tym wariancie. Mo�e twoja c�rka pomo�e prze�ama� tego ch�opaka - zwr�ci�a si� do Tokariewa. - To ty jeste� psychologiem - odbi� pi�eczk� - Sk�d ja mam to wiedzie�? - Psychologiem? Trzeba by� archeologiem albo jasnowidzem, �eby go zrozumie�. - Jedziemy do miasta? - spyta� Artur po pierwszych dziesi�ciu minutach drogi. - Tak. - Co tam jest ciekawego? - Nic. Par� sklep�w, szko�a, teatron... i mo�e sto dom�w rozrzuconych po ca�ym p�wyspie. - Wi�c po co tam jedziemy? - Chcia�e� to przecie� obejrze�. - Ach tak... Jak silny jest ten nadajnik? - Czterdzie�ci, pi��dziesi�t kilometr�w - zaskoczy�a j� ta nag�a zmiana tematu. - A gdyby chcia� po��czy� si� z Ksi�ycem? - Przez central� miejsk� i Sydney - tak. - Jak to zrobi�? - Podw�jne C i ET. Potem tw�j numer. Masz znajomych na Ksi�ycu? - Mo�e. Zaj�� si� po��czeniem. Patrzy�a na jego smuk�e, opalone ju� troch� palce naciskaj�ce klawisze komunikatora. - To nie jest ksi�ycowy numer - zauwa�y�a. - Brawo! - Przesta� �artowa�. To nie mo�e by� �aden klucz ��czno�ci. Roze�mia� si�. Po�o�y� g�ow� na oparciu fotela i zamkn�� oczy. - Chyba nie znasz wszystkich drzwi. - Ale... - nagle ostro zahamowa�a. Opar�a d�onie o kierownic�. Pojazd �agodnie osiad� na poboczu drogi. - Co si� sta�o? - Powiedz, czy ty zawsze musisz by� taki... denerwuj�cy? - Co? - popatrzy� na ni� zdzwiwiony. - Dlaczego masz taki dziwny spos�b rozmowy? Jakby� ci�gle prowadzi� jak�� gr�. Rozumiem, masz prawo nie kocha� tych z Instytutu. Ale dlaczego ja? - Anna coraz gwa�towniej wyrzuca�a z siebie s�owa. - Nie potrafi� tak. Czy nie mogliby�my porozmawia� normalnie? O czymkolwiek. - Tak. „... ale troch� p�niej - doko�czy� w my�lach. Po�o�y d�o� na jej szyi. Ale to nie by�a zapowied� mi�osnej pieszczoty. Mog�a tak my�le� najwy�ej przez u�amek sekundy. Jej g�owa opad�a na oparcia. Spa�a. Artur zn�w zamkn�� oczy. Gra �wiat�a i cienia znikn�a, kolory i kszta�t utraci�y swe znaczenie. Wok� niego wszystko sta�o si� tak proste. Obok siebie s�ysza� spokojny rytm pola Anny. Gdzie� w tle szumia�a d�ungla. �adnego niebezpiecze�stwa. Lubi� panowa� nad sytuacj�. Podni�s� pojazd i nabieraj�c wysoko�ci skierowa� ku brzegom wyspy. Prowadzony po niewidzialnej nitce namiaru pot�nego statku. Z Fregaty wylecia� mu na spotkanie prom, na wysoko�ci siedmiu kilometr�w zbli�yli si� do siebie, zatrzymali na chwil� bez ruchu, po czym transporter wp�yn�� do otwieraj�cego si� luku promu. Prom by� zdecydowanie lepszym �rodkiem poruszania si� w kosmosie ni� nawet najbardziej uniwersalny transporter; poza tym Artur nie dowierza� tym zabawkom z w�asnej przysz�o�ci. Spotkali si� ze statkiem w ciemno�ci gwiezdnej pr�ni. Pok�j sprawia� wra�enie urz�dzonego z jak�� pedantyczn� dba�o�ci� o szczeg�y. Wszystko znajdowa�o si� na swoim miejscu. Nawet od�o�ona na niski, kwadratowy st� ksi��ka nie zak��ca�a porz�dku prawie trzydziestometrowego living roomu. Annie wydawa�o si�, jakby nagle znalaz�a si� na planie zdj�ciowym filmu sprzed stu lat. Tylko sk�d si� tu wzi�a? Podesz�a do sto�u. Podnios�a ksi��k�. Dzieci�ce ogrody Jangewoda? Jeszcze pi�� lat temu chcia�aby j� mie�. Tr�jwymiarowa wersja ekranizacji sprzed p� wieku by�a najnowszym przebojem. Kto� wzi�� od niej ksi��k� Artur! By� teraz inaczej ubrany - w lu�n�, jakby przydu�� niebiesk� kurtk� i podobnego kroju spodnie. - Czyta�a�? - spyta� siadaj�c na jednym z foteli. - Nie, widzia�am film. - Ach, ten z siedemdziesi�tego czwartego. - Nie. Now� wersj�, przestrzenna. Jest ju� druga cz��. - Ciekawe - powiedzia� odk�adaj�c ksi��k� na st�. - B�d� musia� poszuka� u siebie. Nagle jakby si� obudzi�a. - Gdzie my jeste�my? - Kondor! - strzeli� bez zastanowienia. - M�j numer na Ksi�yciu. - To po to potrzebny by� ci ten spacer? - pr�bowa�a nad��y� za jego sposobem my�lenia. Ale by�o to r�wnie trudne jak trafienie w jasny punkt wiruj�cej tarczy. - Tak - potwierdzi�. - Mo�e tu b�dzie co� ciekawego? Przypadkowe spojrzenie na r�k�. Nie mia�a komunikatora! Ja�niejszy pasek sk�ry zamieni� si� w jej m�zgu w brz�czyk alarmowy. - Gdzie jest m�j komunikator? - Wyrzuci�em go przy starcie. Tak bardzo ci si� podoba�? - Przecie�... - wydawa�a si� przestraszona. - Nie wolno tego robi�. To gorsze ni� kradzie�! - Dlaczego? - spyta� Artur tonem rozkapryszonego dziecka. - Bo przecie� mo�e mi si� co� sta�. A i tak w��czy si� alarm i... - I tak nas szukaj�. Znajd� przecie� kurs twojego wozu i m�j telefon na Ksi�ycu. Nie masz poj�cia jak szybko. - Ja musz� mie� komunikator! Nigdy si� z nim nie rozstaj� i teraz... boj� si�. Czuj� si� zagubiona, rozumiesz?! - Dziewczyno, masz siedemna�cie lat - westchn��. Wyj�� z kieszeni czarn� opask� komunikatora i poda� Annie. - Nie ma sygna�u - zauwa�y�a. - To ju� nie moja wina. Statek jest chroniony polem. �aden sygna�... - chwyci� j� za r�k�. - Chod�, spr�buj� wyleczy� ci� z tego strachu. Wyszli na korytarz i min�li par� wej��, a� do du�ej sali przypominaj�cej sk�ad elektronicznego z�omu. Artur zatrzyma� si� przed czym� przypominaj�cym przeno�ny komputer z pocz�tk�w wieku. - To kopia urz�dzenia u�ywanego przez s�u�by porz�dkowe do sprawdzania stanu tych bransoletek - wskaza� komunikator. - Wska�niki zdrowia, stan konta i tym podobne. Na ��danie tak�e tre�ci rozm�w dowolnego numeru. Przecie� wk�adasz go do wej�cia w telefonie, prawda? Przytakn�a mechanicznie g�ow�. Zapi�a pasek na r�ku, zanim zrozumia�a, co chcia� przez to powiedzie�. - Ale to dziecinne zabawy. Ja te� mog� zapisywa� wszystkie mi�dzyplanetarne... Znam lepsz� gr� - wystuka� jej numer i doda� jakie� dziwnie brzmi�ce polecenie. Nagle odczu�a jakby wstrz�s. Zabrak�o jej oddechu, ziemia zawirowa�a pod stopami. Trwa�o to u�amek sekundy - i zn�w wszystko wr�ci�o do normy. - Znasz zabaw� w policjant�w i z�odziei? Teraz tw�j ruch. - Co to by�o? - Ma�a, standardowa procedura. Wysy�a impulsy zrozumia�e dla twojego uk�adu nerwowego. Uaktywni�em j�. Jak widzisz, ten system niesie nie tylko pomoc. Zerwa� z jej r�ki pasek. - Nie chcia�bym tak g�upio zgin��. - Po co te... zabezpieczenie? - och�on�a ju� troch�. - Nie wiem. Trudno mi tak od razu zrozumie� p� wieku historii planety. Chcia�em ci po prostu pokaza�, �e za bardzo wierzysz swojej cywilizacji. I nie powinna� si� ba�, gdy ju� uda�o ci si� od niej uwolni�. - A ciebie? - usiad�a na ma�ym fotelu, ostatnim wolnym miejscu w�r�d sterty urz�dze� i cz�ci. - Mo�esz. Nie musisz - wy��czy� ekranik urz�dzenia. - Ca�y czas bawisz si� ze mn�. Zaskakujesz, chcesz zadziwi�, mo�e w�a�nie przestraszy�... do czego zmierzasz? To troch� m�cz�ce. - Naprawd�? - jakby si� zmartwi�. - Mo�e nie mam zbyt du�ego do�wiadczenia. Ostatnie pi�� lat siedz� w tej puszce - wskaza� r�k� sufit. - I toniesz we w�asnym sosie - rozleg� si� ponad nimi lekko zniekszta�cony g�os. Odruchowo spojrza�a w g�r�, ale nie znalaz� jego �r�d�a na jednolitej, lekko fosforyzuj�cej powierzchni sufitu. - Odezwa� si� nasz pok�adowy in�ynier - wyja�ni� Artur. - Przdstawiam ci Marka. Chyba ko�czy mu si� dy�ur. - Chyba na pewno. - potwierdzi� Mark. - Poza tym masz wezwanie na L-21. Pilne. - Przepraszam ci�, Anno - rzuci� Artur. - Do jutra. Znikn�� na korytarzu. - Jak du�a jest wasza za�oga? - czu�a si� troch� nieswojo m�wi�c do pustego pokoju. - Niezbyt du�a. Tylko nas dw�ch. - Ach tak... Co to znaczy L-21? - Sektor badawczy. Ci�gle prowadzimy eksperymenty. Chemia i mikrobiologia... nic ciekawego. Jutro mo�esz to zobaczy�. W Nowej Zelandii jest teraz jedenasta wieczorem - na twoj� cze�� przyjmiemy czas tej strefy. Pora spa� - powiedzia� stanowczym tonem. - Zaprowadz� ci� do twojego pokoju. Œwiat�a przygas�y, blask bij�cy z pod�ogi uformowa� si� w w�sk� �cie�k� rozpoczynaj�c� si� pod jej stopami. Ruszy�a �rodkiem. Za jej plecami zapada�a ciemno��, zamyka�y si� awaryjne grodzie. Na tym statku tylko ludzie potrzebowali �wiat�a. I tylko ludzie mogli mu zaszkodzi�. Anna obudzi�a si�. Dopiero teraz mog�a obj�� wzrokiem ca�y pok�j. Wczoraj, w p�mroku ma�ej, staro�wieckiej lampy wyda� si� jej mniejszy i pro�ciej urz�dzony. Panowa� tu taki sam dziwny styl, jak w ogl�danym wczoraj salonie. Mn�stwo ma�ych, pozornie niepotrzebnych przedmiot�w. Zaczyna�o si� to jej podoba� - te meble, puszysty dywan i dziwne rozwi�zania przestrzenne. Na pewno nie tak wyobra�a�a sobie wn�trze badawczego statku. Jedna ze �cian, pusta na ca�ej d�ugo�ci, mia�a z lekka b�yszcz�cy, ciemniejszy odcie�. Wydawa�a si� zimna. Dotkn�a jej, by si� o tym przekona� - i odskoczy�a, zaskoczona nag�� zmian� barwy. Œciana sta�a si� przezroczysta - zamieniaj�c si� w du�� szyb�. Po drugiej stronie by� podobny pok�j, r�ni�cy si� kilkoma nieistotnymi szczeg�ami. Na du�ym, niedbale po�cielonym ��ku spa� Artur. Poczu�a si� jak gdyby odkrywaj�c jak�� tajemnic�, nie przeznaczon� dla siebie wiadomo��. We �nie nie przypomina� ironicznego, ostro�nego zwiadowcy z ogrod�w nowozelandzkiej bazy. Raczej zwyczajnego ch�opca, z kt�rym ch�tnie posz�aby na kolacj� do Betty i zaprosi�a na rejs gliderem z klubu. Nie chcia�a sp�dzi� reszty ko�cz�cego si� ju� pobytu na wyspie na rozwi�zywaniu kosmicznych zagadek. Nawet gdy za nimi kry� si� Artur. Dotkn�a jeszcze raz „okna”. Tak, jak przewidywa�a, szyba na powr�t �ciemnia�a, zatracaj�c powoli obraz drugiego pokoju. Ubiera�a si�, gdy otworzy�y si� drzwi. Na progu stan�� jasnow�osy m�czyzna w lekkim, obcis�ym kombinezonie. Nie by� pewnie starszy od Artura, ale wygl�da� znacznie powa�niej. - Cze��, Anno. Jak si� czujesz na Kondorze? - Nie�le. To wszystko jest... takie zaskakuj�ce. - Najwi�ksza niespodzianka przed nami - powiedzia� Mark id�c obok niej korytarzem. - Jaka niespodzianka? Skr�cili do salonu. - Œniadanie! Artur pojawi� si� kilka minut p�niej. Usiad� naprzeciwko Anny i ostro zabra� si� do jedzenia. - Jak ci si� podoba? - spyta�. - Zupe�nie niez�e - powiedzia�a Anna prze�ykaj�c kolejny k�s. - Co dzisiaj b�dziemy robi�? - Nie wiem. Co zechcesz. - Na pewno macie przygotowany jaki� konkretny program. - Nic podobnego - Mark zastanowi� si�. - Mog� ci pokaza� statek albo... - Mo�emy porozmawia�? - przerwa�a. - Tylko rozmowa? - wygl�da� na rozczarowanego. - Dobrze. Chod�my do salonu. Usiedli na du�ych czarnych fotelach po�rodku pokoju. - Chcia�abym porozmawia�... - powt�rzy�a. - O was. O tym statku, o tym dlaczego tu przybyli�cie i co zamierzacie robi�. - Ciekawy temat - zauwa�y� Mark. - Przesta�! Te wasze dowcipy s� dobre na kilka pierwszych godzin. Popatrzy� na ni�, jakby w�a�nie odebra�a mu ulubion� zabawk�. - Wi�c? - zwr�ci�a si� do Artura. - Kondor by� drugim statkiem wyprawy - zacz��. - Dzi�ki pewnym udoskonaleniom nap�du mogli�my wr�ci� troch� wcze�niej. Przywie�� wyniki bada�. Tak�e z tych na Agacie II-VII i satelitach Drugiej Benjamina. - Wi�c dlaczego nie chcecie przekaza� ich instytutowi? Ma�a, zagubiona Anna - pomy�la� Mark. Gdyby tylko chodzi�o o ten program planetarny. Najwa�niejsze jest czasem niewidoczne dla oczu - gdzie ja to przeczyta�em? Ale ludzie od Brisa nie dadz� si� tak �atwo oszuka�. Akademie ju� nie istnia�y - ale ich archiwa mog�y by� w zasi�gu jednej z nowych solarnych pot�g. Chodzi�o r�wnie� o nie - ale jak to jej wyt�umaczy�? Byli tak odlegli w rozumieniu pewnych srpaw. - Widzisz, to nie jest takie proste. Wykonali�my sw� misj�, my�l� o „Fregacie” i „Kondorze”, ale nie mamy komu przekaza� wynik�w. Wys�a�y nas Si�y Kosmiczne, wojskowa organizacja obrony uk�adu i Akademie Astronautyczne, system szkolenia wypraw kosmicznych, kt�re prowadzi�y razem programy badawcze takie jak nasz. Ale od czterdziestu lat nie ma formacji o tych nazwach. Ludzie kieruj�cy nami przerwali w pewnym momencie ��czno��. I teraz wchodzimy w uk�ad. Ja nie mog� por�wna�: ale nasze systemy informatyczne m�wi�, �e zmieni�o si� bardzo du�o. Szukamy w�a�nie jakiego� rozwi�zania - m�wi� Mark. Znale�li�my je - pomy�la�. Znale�li j�, i to mog�o by� r�wnie dobre wyj�cie. Artur podszed� do Anny. Usiad� na pod�odze i opar� r�ce na jej kolanach. Dotkn�� d�oni. - NIe ufasz nam. Boisz si�. Nie chc� z tym walczy�, nie b�d� pr�bowa� ci� zmusza�. Nied�ugo zn�w polec� do Nowej Zelandii. Przeka�� im raport. Mo�esz polecie� ze mn�, wr�ci� do swojego �wiata i ju� z zewn�trz zobaczy� reszt� tej historii. Albo tu zosta�. Nie masz si� czego obawia�, Anno. W�a�ciwie nie dawa� jej wyboru. - Zostan� - powiedzia�a. By�a sama zdziwiona t� nag�� decyzj�. - Je�li tak m�wisz... - Dobrze - rzek� Artur. - Chod�, pomo�esz mi zamontowa� wzmacniacz na patrolowcu - zwr�ci� si� do Marka. - Naprawd� chcesz to zako�czy�? - spyta� Mark id�c korytarzem. - A co nam pozosta�o? - Pracowa� dalej. Zbiera� informacje... mo�e tylko na pocz�tku wszystko wygl�da tak �le. - By�em tam, na dole. Po prostu podejmuj� tak� decyzj�. - Jako dow�dca? - parskn�� �miechem. - Mhm. Pami�taj, na razie ludzie rz�dz� Kondorem. - Dobrze, m�j znakomity humanisto. Ale m�j partner i poniek�d symbiont Mark IV... diab�a tam! Przez ostatni tydzie� nie na wiele si� przyda�, sam siedzia�em nad wynikami nas�uchu. Komputer ledwie nad��a z klasyfikacj�, wnioski wyci�ga nie lepsze ni� marny student socjologii. - A twoje? - Kto� tu wykona� kawa� dobrej roboty, to pewne. Efekt jako�ciowo nowy, cho� pewne historyczne koneksje s� oczywiste. To po pierwsze. Po drugie, czasu mia� ma�o, wi�c system jest niestabilny, wra�liwy jak �wie�o pomalowany p�ot... i panuj�cy boj� si� czynnik�w zewn�trznych. - Czyli nas. - Megalomania, m�j drogi Arturze. Wydaje si�, �e boj� si� jakiego� niesprecyzowanego wp�ywu z zewn�trz, bo tu wszystko dopracowali do pojedynczego bitu. My mo�emy by� tym, ale bardziej nasze wyniki bada�. Nie jestem tego pewien, gdyby jeszcze troch� czasu... - Nie. Ko�czymy. - Twoja sprawa - nie wydawa� si� by� specjalnie zmartwiony. - A co z Ann�? - Musisz to przemy�le�, Marku - powiedzia� Artur po chwili, zamykaj�c drzwi �luzy. Zostawili j� sam�. Mo�e po dwudziestu minutach odwa�y�a si� przerwa� ogarniaj�c� j� cisz�. - Mark, czy mnie s�yszysz? - Oczywi�cie - zn�w ten g�os znik�d. - Czy mo�esz tu przyj��? To znaczy je�li... - Mog� przyj�� nawet bez tego „je�li - roze�mia� si�. Pojawi� si� bardzo szybko: nie mog�a oprze� si� wra�eniu, �e siedzia� gdzie� w s�siednim pokoju i czeka� na koniec jej rozmy�la�. Podszed� do ma�ej tablicy kontrolnej i dotkn�� kilku klawiszy. Œwiat�o lekko przygas�o, przez pok�j przebieg� ch�odny powiew. - Powiedz - przypomnia�a sobie pytanie, kt�re chcia�a zada� jeszcze przy �niadaniu. - Powiedz, czy nie jeste�cie zbyt m�odzi? - Nie rozumiem - zdziwi� si�. - No, za ma�o do�wiadczeni. Trzeba sporo czasu, by nauczy� si� prowadzi� taki statek. - Ach, to... Nie, nie jeste�my na to zbyt m�odzi. Widzisz, my urodzili�my si� tu. To tak jak z pisaniem: nawet nie pami�tasz, kiedy kre�lisz pierwsze litery. Wiemy bardzo du�o o tym statku... i bardzo ma�o o �wiecie poza nim. - By�e� na innych planetach? - Tak, na Benie Hasfieldzie. Jest nawet przyjemna - zastanowi� si�. - Tylko taka du�a. Mo�e nawet wi�ksza od Ziemi? Usiad� na fotelu obok. Bardzo blisko - niemal stykali si� kolanami. Nagle wyci�gn�� do niej r�k�. I sama nie wiedz�c czemu, chwyci�a j� i wsta�a. Usiad�a z boku jego fotela. Obj�� j�, d�o� dotkn�a szyi. Czu�a przenikaj�ce j� ciep�o i blisko�� jego twarzy. Zetkni�cie ich ust wydawa�o si� zupe�nie naturalne. Jednego nie powiedzieli Annie, cho� mog�a si� ju� tego zacz�� domy�la�. Badania przez nich prowadzonei lot by�y tylko �rodkiem, sprawdzianem dla nich samych. Powrotny lot Kondora mia� by� ostatnim ogniwem eksperymentu zapocz�tkowanego przez ludzi z wyprawy Fregaty, w momencie startu statk�w niewiele starszych od Artura i Marka. Eksperymentu stworzenia innych ludzi: potrafi�cych wi�cej, a przez to z innych punkt�w widzenia patrz�cych na �wiat. Tak narodzili si� Artur i Marek. Artur, w kt�rym rozwini�to zdolno�ci psychiczne, nauczono go technik obserwacji i wyci�gania wniosk�w; wszystko bez uciekania si� do pomocy maszyn. I Marek - w kt�rym dokona�o si� marzenie po��czenia cz�owieka z komputerem, kierowania statkiem bez dotykania ster�w. Nie potrzebowali wi�kszej za�ogi ni� sam Marek, kt�ry m�g� zmienia� kurs statku przygotowuj�c �niadanie i liczniejszego zwiadu ni� Artur, mog�cego animowa� na odleg�o�� jednego ze swych perfekcyjnie przygotowanych klon�w, jak to w�a�nie czyni� wybieraj�c si� na spotkanie do o�rodka. A mo�e jednak potrzebowali czego�? Nowych informacji... nowych wra�e�... nowych cel�w? Artur siedzia� wygodnie rozparty na fotelu kierowcy transportera Anny. Zdj�� ma�e, czarne s�uchawki i po�o�y� na p�ycie nadajnika. Przeniesienie. Znalaz� si� w kabinie patrolowca, ma�ego bojowego samolotu ostro trac�cego wysoko�� nad brzegiem wyspy. Zatoczy� �agodny �uk zgodny z bia�� lini� za�amuj�cych si� fal. Znalaz� sw�j cel: zatoczk� otoczon� wysokimi ska�ami. Po�o�y� si� niemal po�rodku. Wyciszy� silniki i si�gn�� po s�uchawki. Zn�w przeniesienie. Od��czy� niewielki element z pulpitu transportera. Uk�ady naprowadzenia o�y�y. Poda� im docelow� nazw�. Wprowadzi�y lekk� poprawk� do kursu i przej�y panowanie nad maszyn�. Sprowadzi�y go na parking przed budynkami bazy. Wysiad�, wyjmuj�c zza siedzenia star� torb� podr�n�. Zarzuci� j� na rami� i skierowa� si� w stron� oszkolnych drzwi o�rodka. Obok stra�nika czeka� sekretarz kierownika o�rodka. Bez s�owa poprowadzi� go znajomym korytarzem ku drzwiom sali konferencyjnej. Nie zna� tylko dw�ch z sze�ciu obecnych. �o�nierza w brudnozielonym, polowym mundurze bez odznak i m�czyzny w �rednim wieku, z pewn� domieszk� azjatyckich rys�w twarzy. - Jestem dow�dc� Kondora - Artur po raz pierwszy przedstawi� si� w ten spos�b. - Kierownictwo ekspedycji Fregata upowa�ni�o mnie do przekazania raportu z prowadzonych przez ni� bada�. Po�o�y� torb� na wolnym krez�le i usiad� obok niej. - Tening Clainer, przedstawiciel Rady Federacji Pacyfiku. M�j asystent, pu�kownik Lebenhof - odezwa� si� m�czyzna. - Rozumiem, �e ma pan go przy sobie. - Tak. - Z posiadanych przez nas informacji wynika, �e wa�n� cz�ci� programu badawczego by�y badania pok�adowe. Czy ich wyniki s� r�wnie� tutaj? Dobre posuni�cie - pomy�la� Artur. Wiedz�, o co toczy si� gra. - Nie. Nie powiedzia�em przecie�, �e obejmuje on wszystkie rodzaje bada�. Kierownictwo upowa�ni�o mnie w takiej sytuacji do dokonania pewnego wyboru. M�wi�c to, rozgl�da� si� po sali. Interesowa� go Lebenhof: by� tu zapewne ze wzgl�du na statek, ale z nas�uchu satelitarnego wynika�o, �e Federacja wiele uwagi po�wi�ca skuteczno�ci swych si� specjalnych. Czy�by dlatego wojsko zn�w zacz�o interesowa� si� hinortyk�? - Pe�ny zestaw mog�yby otrzyma� tylko Si�y Kosmiczne lub Akademie Astronautyczne - wyja�ni� Artur. - Niestety, nie widz� tu przedstawicieli tych instytucji. - Co pan rozumie przez „tak� sytuacj�”? - spyta� Clainer. - M�wi�c kr�tko, obecny obraz cywilizacji ziemskiej. Pomijaj�c spraw� osobistych odczu�, cz�� nie zamieszczonych tutaj informacji mog�a by mie� znaczenie strategiczne w wypadku konfliktu mi�dzy Federacj� a koloni� za�o�on� przez wypraw�. Staje si� on prawdopodobny, bior�c pod uwag� zebrane informacje. - Rozumiem, �e chodzi o hinortyk�? - spyta� starszy ju� Chi�czyk z emblematem Rady Œwiatowej. - Tak, ale r�wnie� o kilka rzeczy z pogranicza psychologii i medycyny. Cho�by takie drobiazgi jak genetyczne wykszta�cenie pewnego zmys�u rozpoznawania chor�b. - Czy osi�gn�li�cie jakie� wyniki? - Tak, pan na przyk�ad chorowa� na gru�lic�. Profesor u�miechn�� si� lekko. - To m�g� pan wyczyta� cho�by w mojej biografii. - ... a kilka dni temu wyleczy� si� z ma�ego zatrucia. Nie s�dz�, by by�a a� tak aktualna. Artur lubi� takie sztuczki. Tylko, �e to nie mia�o nic wsp�lnego z medycyn�. Ich hinortyka prawie nie ruszy�a z miejsca, a na Fregacie bawiono si� ni� od dnia startu. Mieli doskona�ego nauczyciela. Dostrzeg� zainteresowanie na twarzy profesora. Ale teraz bardziej zajmowa� go Lebenhof. Odwr�cony do niego profilem, porusza� ustami, jakby bezg�o�nie wypowiadaj�c kilka s��w. Nie wygl�da�o to jak rozmowa - bardziej na potwierdzenie, mo�e rozkaz? Wi�c otrzyma� jak�� wiadomo�� - zastanowi� si�. Statek, czy on? O Kondora nie musia� si� martwi�. Je�li odkryli samolot... nie m�g� nie sprawi� im zawodu. Rozdzieli� uwag�. Nie wychodzi� z kontaktu ze zwiadowc�, ale jednocze�nie wystartowa� i wyprowadzi� samolot na trzy tysi�ce metr�w. Tak! Gdzie� na po�udnie odnalaz� sygna�. Przynajmniej dwie jednostki. Ostre przyspieszenie rzuci�o go do ty�u. Postanowi� nie czeka� zbyt d�ugo. Zn�w z�apa� kontakt. - Do widzenia, profesorze - powiedzia� Artur. Szybko odwr�ci� si� i zrobi� gwa�towny ruch r�k�, jakby w poszukiwaniu ukrytej broni. Wiedzia�, jak powinien zareagowa� wartownik strzeg�cy drzwi. Nie zawi�d� si� - �wietlna smuga dosi�g�a go w po�owie ruchu. Poczu� gwa�townie wdzieraj�ce si� do wn�trza ciep�o i pochyli� si� do przodu, by seria zd��y�a zamieni� g�ow� w spalony strz�p. Poczu� kr�tki, silny b�l i zn�w by� na bezpiecznym fotelu samolotu. Przed sob� mia� dwa my�liwce. Zako�czy� pierwszy akt. Mark wzi�� j� na r�ce i przeni�s� na pos�anie. Niemal uton�a w puszystej narzucie. W�osy rozsypa�y si� wok� twarzy. Wygl�da�a bardziej na du�� lalk�, ni� �pi�c� kr�lewn� oczekuj�c� na pierwszy poca�unek ukochanego. Zreszt� w�a�nie ni� by�a w tym szczeg�lnym rodzaju snu, gdzie liczy�y si� tylko jego pragnienia. Rozbieraj�c j� stara� si� zapomnie�, znale�� w krainie wyznaczonej przez cia�o Anny. I trzymaj�c j� w ramionach nie czu� ju� niepokoju, wspomnienia sta�y si� tylko odleg�ym t�em. Tego niepokoju, z kt�rym wchodzili do uk�adu, czekaj�c na ka�de s�owo komputerowych analiz. Gdy ich system nie odnalaz� starych punkt�w odniesienia. Zmieni�o si� bardzo du�o. Zbyt du�o, by mogli pozwoli� sobie na proste l�dowanie na jednym z wielkich kosmoport�w. Dlatego, mimo pot�gi kryj�cej si� w statku i nich samych, mogli tylko spr�bowa� rekonesansu. Ale Artur dowiedzia� si� tylko jednego: Nie b�dzie odpowiedzi. Pozosta�o im tylko poszukiwanie rozs�dnego wyj�cia. To, kt�re wybrali pojawi�o si� przypadkiem - mo�e dzi�ki Annie? Dlatego w�a�nie tu by�a. Teraz - i razem z nim. Od wej�cia zbli�a� si� Artur, jeszcze w rozpi�tym, lotniczym kombinezonie. - Koniec gry! - obwie�ci� im weso�o. Nad pod�og� pojawi�a si� pot�na, solidnie wygl�daj�ca kasa pancerna. B�ysk, dym - i drzwiczki otworzy�y si�. - Tw�j ruch - powiedzia� do Marka. W tle znalaz�y si� nagie �ciany z czerwonej ceg�y. Nad otwartym sejfem pochyla� si� zamaskowany m�czyzna. D�o� w czarnej r�kawiczce wyj�a z g�rnej p�ki tekturow� teczk� z du�ym napisam "Raport”. Nagle rozleg�y si� sygna�y alarmowe. Cz�owiek drgn�� i wyprostowa� si�. Zacz�� ucieka� d�ugim korytarzem i brudnymi uliczkami biednej dzielnicy. - Przejmuj - rzuci� Mark. - To ostatnia tura - modelowany na elektroniczny g�os, jak ze starej gry komputerowej. M�czyzna zatrzyma� si� na chwil�, otworzy� j� i wyj�� z niej zawarto��. Zamieni� j� na kilka kartek z wewn�trznej kieszeni p�aszcza. Teraz bieg� ju� jakby wolniej. W kt�rym� momencie po�lizgn�� si� i o ma�o nie upad�. Teczka wy�lizgn�a mu si� z r�k. Po�cig by� coraz bli�ej. S�ycha� ju� ci�kie buty policjant�w. Œcigany zapomina o swym �upie i zwi�ksza tempo. Ginie im z oczu. Wielu ludzi pochyla si� nad teczk�. Przez t�um przepycha si� cz�owiek w dobrze skrojonej marynarce. Podnosi teczk� i odchodzi w stron� samochodu. Ju� w �rodku przegl�da jej zawarto��. Projekcja urwa�a si�. Czy tylko projekcja? Ogl�daj�c t� scenk� Anna mia�a wra�enie uczestniczenia w czym� �ywym, jeszcze ciep�ym - i tak dok�adnym, jak widok z otwartego okna. - Co to mia�o znaczy�? - Nic. Po prostu zabawa - odpowiedzia� Mark. - Chcesz zosta� z nami? - spyta� Artur. - Odlecicie st�d, tak? Dlaczego? - Kto� kiedy� opowiada� mi tak� historyjk� - zacz�� Artur zrzucaj�c kurtk�. - Po trzystu latach wraca na Ziemi� pewien facet. Po powitaniu pytaj� go: „W�a�ciwie - co potrafisz robi�?”. Wszystko znali ju� lepiej i w jego specjalno�ci by�by najwy�ej du�o zap�nionym uczniem. Wiedzia� o tym. Powiedzia� wi�c tylko „Umiem strzela� do kaczek”. „Tak” - odpowiedzieli. - „Tylko tego ju� nie wolno robi�”. - Nie pasujemy tutaj - doda� Mark. - A tam? Przecie� na Benjaminie te� wiele mog�o si� zmieni� - powiedzia�a. - Wi�c nie pozostaniemy i tam. Przed nami ca�y kosmos. - Zdob�dziemy go. Dla ciebie - Artur poca�owa� j�. - A Ziemia? - Ju� niewa�na. Popatrz jaka ma�a - Mark wskaza� r�k� wy�aniaj�cy si� z mg�y obraz. Bia�oniebieska kula i rosn�cy na pierwszym planie zarys Kondora. Coraz wi�kszy statek i coraz mniejsza planeta zamieniaj�ca si� w ma�� plamk� za ruf�. - Musicie mnie tego nauczy� - powiedzia�a. - Oczywi�cie. - B�dzie du�o czasu. Pot�ny statek czeka� na ich rozkazy. Warszawa, kwiecie� 1988 12.04.88. Zmiany - 09.10.97 Strona Jaroslawa Zielinskiego | Historie | Settlers