5848
Szczegóły |
Tytuł |
5848 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5848 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5848 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5848 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jaros�aw Zieli�ski
Powr�t
- Jedziesz, Anno? - krzykn�� w stron� zamkni�tych drzwi pokoju. Rozsun��
je po kilku minutach.
Nie mog�a us�ysze� jego pytania. Nawet spod s�uchawek wydobywa� si�
przyt�umiony rytm muzyki. Œciszy�a troch� na jego widok.
- Jedziesz?
- Jasne! - zerwa�a si� i wy��czy�a odtwarzacz. Narzuci�a kurtk�,
przesun�a r�k� po w�osach.
- Ju�.
Tokariew wzi�� ze sto�u szar� akt�wk�.
- Tato, dzisiaj ja prowadz� - pomacha�a trzyman� w r�ku kart�.
Wyjrza� przez okno, jakby sprawdzaj�c, co mo�e im przeszkodzi� spokojnie
dojecha� do Worenby.
- Dobrze.
Wybieg�a trzaskaj�c drzwiami.
Nie jecha�a nawet zbyt szybko. Widok c�rki za kierownic� sprawia�
przyjemno�� doktorowi Tokariew. To Aleks, jego starszy syn, nauczy� j�
je�dzi�, mimo jego protest�w. Nawet teraz by�a troch� za m�oda na
nieliniowe transportery, jakimi pos�ugiwa� si� o�rodek badawczy. Tokariew
nawet jako� przyzwyczai� si� do jej brawurowej jazdy.
Mo�e po dwudziestu minutach byli w Worenby.
Ju� za bram�, czekaj�c, a� Anna ustawi w�z na parkingu, zauwa�y� jakie�
nienaturalne o�ywienie. By� sam �rodek lata, asfalt pali� si� pod stopami.
A mi�dzy budynkami kr�ci�o si� paru ludzi, nawet wieczorem niech�tnie
wychodz�cych poza zasi�g klimatyzatora.
- Cze��, tato. Id� nad rzek� - Anna nie czekaj�c na odpowied� pobieg�a w
stron� wzg�rz. - Mog� by� za jakie� p� godziny.
Tokariew podszed� do budynk�w o�rodka. Pierwsza dostrzeg�a go Panina.
Doktor Julia Panina, s�awa i wz�r m�odych psycholog�w.
- Witam, profesorze.
- Co tu si� dzieje?
- Szef ci� wezwa�? Jeszcze nic nie wiesz? - pyta�a szybko ze swym zabawnym
europejskim akcentem.
- Tak, ale powiedz...
- Przywie�li tego ch�opaka. Wiesz, z ekspedycji Fregaty. Jest tu pierwszy
raz - i po godzinie znikn��. Zaczynamy go szuka�, ale to mo�e troch�
potrwa�. Je�li wyszed� poza teren o�rodka...
- Nie wydostanie si� st�d przecie�.
Panina u�miechn�a si� pogardliwie.
- Jeszcze z nim nie rozmawia�e� - rzek�a z wy�szo�ci�. Ale Tokariew zna�
j� zbyt dobrze, by wystarczy� mu tylko protekcjonalny ton doktor Julie.
Zastanawiaj�ce - Panina nie by�a zadowolona ze swego obiektu badawczego,
cho� jeszcze wczoraj cieszy�a si� jak dziecko przed wigilijnym wieczorem.
Co tu si� dzia�o?
Wojskowy terenowiec zahamowa� tu� przed nimi, wzbijaj�c chmur� kurzu.
Siedz�cy w nim Winiecki, kierownik o�rodka, wyj�� chustk� i przy�o�y� do
spoconego czo�a.
- Dobrze, �e jeste�, Tokariew. Mamy k�opoty.
- Wiem. W czym m�g�bym pom�c? - poda� mu teczk�. - To te materia�y.
Kierownik rzuci� teczk� na tylne siedzenie�. Jego sekretarz podni�s� j� i
wytar� z kurzu.
- Chod� do �rodka, Tokariew. Napijemy si� czego�, pogadamy. Straszny upa�
- i do tego jeszcze ten cholerny szczeniak.
- Co z badaniami? - spyta� Panin� Tokariew.
Weszli do budynku.
- Nic - odpar�a niech�tnie. - Nie posuwamy si� ani o krok. A naciski z
g�ry... rosn� w dobrym tempie.
- Tak, s�ysza�em.
- Prosz� - sekretarz poda� im dwie wysokie szklanki soku.
Zacz�li rozmawia� dopiero w po�owie drugiej porcji.
Anna lubi�a to miejsce. Trzeba by�o si� troch� przej��, ale p�ytka,
idealnie czysta rzeczka i ma�a pla�a schowana w�r�d krzak�w by�y tego
warte. Zdj�a buty i rozpi�a koszul�. Zdejmuj�c j� us�ysza�a jaki�
szelest. Odwr�ci�a si�.
Z boku, od strony k�py krzak�w, le�a� ch�opiec. Mia� na sobie bia��
koszul� i r�wnie nieskazitelnie bia�e spodnie. Patrzy� na ni� spod
przymru�onych powiek. Z lekkim u�miechem ledwo rozchylonych warg.
- Witam.
Zastanowi� j� troch� dziwny akcent ch�opca. Ale chyba nie bardziej, ni�
sama jego obecno��. To by� teren zamkni�ty, strze�ony przez wojsko i ca�y
system ochrony. On po prostu nie powinien tu by�.
- Jeste� troch� zdziwiona - stwierdzi�. - Ja te� nie spodziewa�em si�
tutaj ujrze�... - u�miechn�� si� lekko - co� w tym stylu. Zdaje si�, �e to
kraina sztywnych sier�ant�w i piekielnie ciekawych profesork�w w
przepoconych garniturach.
To nie by� dobry pocz�tek rozmowy. W ko�cu jej ojciec by� jednym z tych
„profesork�w”. Ale sk�d on si� tu wzi��?
Nagle chwyci� j� za r�k� i poci�gn�� do siebie, w cie� drzew. Wyl�dowa�a
na jego koszuli. Metalowa klamra paska przejecha�a bole�nie po jej
ramieniu. Chcia�a co� powiedzie�, ale us�ysza�a coraz wyra�niejszy szum
p�at�w lotniczego transportera. Dopiero gdy ucich�, unios�a g�ow�.
- Zwariowa�e�?
- Szukaj� mnie.
- Dlaczego?
Zn�w powr�ci� na jego twarz ten kpi�cy u�miech.
- Bo im zwia�em. Ale skoro ju� si� tak blisko poznali�my, czas si�
przedstawi� - wsta�, wyprostowa� si� i poda� jej r�k�. - Artur. Po prostu
Artur, nawet je�li ci� to zdziwi.
- Anna Tokariew. Dlaczego mia�oby mnie to zdziwi�?
- C�, jeste� pierwsza w takim razie - mrukn��.
Obserwator popuka� w szkie�ko wykrywacza.
- Tam co� by�o, Linkow.
- Zostaw, nie b�d� zawraca� dla g�upiej puszki po piwie.
- To jest mniejsze od puszki.
- No wi�c: zagubionej �rubki. Lepiej patrz w d�. Jeszcze kwadrans i
ko�czymy. Dzi� nawet powietrze si� gotuje.
Artur zanurzy� d�o� w ch�odnej wodzie, ochlapa� twarz i po�o�y� si�
wygodnie wystawiaj�c twarz na po�udniowe promienie s�o�ca. Zdawa� si�
zapomnia� o jej istnieniu.
- Fajne miejsce - stwierdzi�.
- Tak.
Zamkn�� oczy.
- Przeszkadzam ci?
- Dlaczego?
- Przecie� mia�a� si� wyk�pa�.
Powstrzyma�a si� od kolejnego „dlaczego” - tym razem odpowied� by�a
niepotrzebna.
Rozebra�a si� i wesz�a do wody. Odwr�ci�a w jego stron�.
- Dlaczego ci� szukaj�? - powt�rzy�a.
- Jestem pod opiek� instytutu Briesa - odpowiedzia� powoli, wyra�nie
podkre�laj�c ka�de s�owo.
Anna parskn�a �miechem.
- Co masz wsp�lnego z g��bokim kosmosem? - spyta�a, bo tym zajmowa� si�
instytut jej ojca.
- By�em tam. - Artur wzi�� do r�ki gar�� piasku i przez chwil� patrzy�,
jak przesypuje si� mi�dzy palcami. - D�u�ej ni� tutaj.
- Nie rozumiem - po�o�y�a si� na piasku. Drobne kropelki wody znika�y z
jej rozgrzanego s�o�cem cia�a.
- Opowiem ci tak� kr�tk� historyjk�. Na pewno jutro us�ysza�aby� j� od
kogo� innego... kogokolwiek, kto zajmuje si� t� spraw�. - Le�a� na
plechach z zamkni�tymi oczami i d�oni� os�aniaj�c� twarz. - Siedemdziesi�t
lat temu wystartowa�a ekspedycja „Fregaty”. Dwa statki i szesnastu ludzi z
Akademii Astronautycznych. Mieli umie�ci� dwie automatyczne stacje
badawcze na orbitach zbli�eniowych do niedawno rozpoznanych uk�ad�w: Agaty
i Benjamina, jak je popularnie nazywano. ��czno�� urwa�a si� ju� po
czterech miesi�cach rejsu. Mieli wr�ci� za dwana�cie lat. I nagle p� roku
temu pojawia si� co�, co jest zmodernizowanym „Kondorem” - drugim statkiem
wyprawy. Zastopowuje na orbicie ziemskiej. L�duje tylko jeden cz�owiek.
- Ty?
- Nie ma go na li�cie za�ogi - ci�gn�� dalej Artur. - Ale ma te� inne
zadziwiaj�ce w�a�ciwo�ci: jest odporny na wszelkie oddzia�ywania
hinortyczne i piekielnie trudny do wsp�pracy. R�wnie niedost�pny jak
Kondor grupie specjalist�w z Instytutu i ca�emu bombardowaniu wszelkimi
mo�liwymi kluczami ��czno�ci. To ju� trzecie miejsce na Ziemi, kt�re
pozwolono mi zwiedzi�. Z regu�y bardziej przypominaj� wiwarium ni� rajski
ogr�d.
- Ale dlaczego?
- Oni ci to lepiej wyja�ni�. B�d� tu za pi�� minut. Transporter i trzech
ludzi...
Anna popatrzy�a na niego zdziwiona.
- Nie b�d� zadowoleni widz�c ciebie w takim stroju... a raczej bez
odpowiedniego stroju.
Ubra�a si� szybko. Dopina�a koszul�, gdy w�z zahamowa� przed lini�
krzak�w.
Artur podni�s� do oczu r�k� z zegarkiem.
- 53 minuty. Nie�le - ale ostatnim razem by�o lepiej. O, widz� now� twarz.
- Profesor H.G. Tokariew - przedstawi�a go Panina.
Artur u�miechn�� si� ubawiony.
- Przepraszam za „przepoconych profesork�w” - rzuci� Annie.
- Jedziemy - zakomenderowa�a Panina. - Obiad czeka.
Artur otrzepa� spodnie z piasku.
- Mo�e dobijemy interesu, pani doktor. Moja data urodzenia za dzie�
wycieczki po wyspie. Przewodnika ju� sam sobie za�atwi� - spojrza� w
stron� dziewczyny.
- Jak szef si� zgodzi...
- Nie. Teraz, albo zapomn� o propozycji.
Panina przes�a�a Tokariewowi znacz�ce spojrzenie.
- Zgoda.
- 12 lipca 37 roku. To od rozpocz�cia wyprawy: mo�ecie sobie przeliczy�.
- Dobrze, ale teraz jedziemy. Szef urwie mi za to g�ow�.
- Mia�e� dobry pokaz, Tokariew - stwierdzi� kierownik o�rodka po
wys�uchaniu ich opowie�ci.
- Ale po co ta gra?
- Bo nie mamy innego wyj�cia. Nasz m�ody przyjaciel nie jest zbyt rozmowny
- a jeszcze mniej na temat. Co tam robi� z twoj� c�rk�?
- Rozmawia� - Anna ju� od d�u�szego czasu sta�a w lekko uchylonych
drzwiach. Teraz usiad�a na wolnym miejscu.
- M�wi� o „Fregacie” - powiedzia�a im wszystko w jeszcze wi�kszym skr�cie
ni� Artur. Opis ich spotkania r�wnie� skr�ci�a o mniej istotne dla nich
fragmenty.
- I zrobi� z ciebie swojego przewodnika - doko�czy� Tokariew.
- To jego pomys�. Mog� si� nie zgodzi� - zastrzeg�a Anna.
- Straci� okazj� do flirtu z kosmit�? Co na to powiedz� twoi znajomi?
- Dlaczego kosmit�?
- Urodzi� si� w kosmosie. S� pewne zmiany, kt�re... - nie powiedzia� jej,
�e jednym z wa�niejszych cel�w ekspedycji by�y eksperymenty biologiczne.
By� niemal pewien, �e Artur jest ich cz�ci�. - Jest inny ni� my.
- Nie wiem, co wy od niego chcecie. Jest normalnym cz�owiekiem, jak ka�dy
z nas.
- Poza tym, nikt z nas nie ma na ka�de zawo�anie kr��ownika doskonale
nadaj�cego si� do �cierania miast z powierzchni ziemi. Samo jego l�dowanie
by�oby jak wybuch wulkanu.
- Przecie� nie chce l�dowa�.
- Dziewczyno, chodzi o informacje - kierownik, profesor Winiecki, wyj�� z
etui kawa�ek bibu�y i z namaszczeniem przeciera� szk�a okular�w. -
Dlaczego ten statek - podj�� po chwili - ma kompletnie przebudowan� sekcj�
nap�dow�? Jakie s� wyniki bada�? Co z B-27 i ca�� ekspedycj�? On sam jest
zreszt� niez�� zagadk�.
- I ja mam by� przyn�t�, tak?
- Musimy znale�� jakie� doj�cie. To zbyt powa�na sprawa. Za tydzie� b�dzie
tu dw�ch cz�onk�w rady naukowej akademii. Porozmawiaj z nim...
- Nie. - przerwa�a mu doktor Panina - Po prostu dotrzymuj towarzystwa.
�adnych nacisk�w. Poka� mu miasto, zapro� do kawiarni. Traktuj jak dobrego
znajomego.
- Zdaje si�, �e on ju� sam zacz�� mnie tak traktowa� - zauwa�y�a
wychodz�c.
Kierownik popatrzy� na szk�a i za�o�y� je z powrotem.
- Nie przewidzieli�my takiej ewentualno�ci - powiedzia� wolno. - O tej
wyprawie nie ma �adnych bli�szych danych. Zupe�nie, jakby zale�a�o im na
jej utajnieniu.
- Dokumentacja mog�a zagin��. By�o kilka burzliwych lat.
- �adnie �e�cie to nazwali, doktorze - rzek� Tokariew. - Przez te
„burzliwe lata” nie mo�emy teraz odtworzy� po�owy kosmicznych program�w
badawczych. To ju� s� skutki. Za rok wr�c� dwie kolejne ekspedycje. Co
b�dzie, gdy r�wnie trze�wo oceni� nasz� sytuacj�? Urz�dzimy im
przes�uchanie?
- Ale� profesorze... jak pan mo�e tak na to patrzy� - oburzy� si�
sekretarz. - To m�ody ch�opak. Nie bierze tego na takiej p�aszczy�nie...
- Pan chyba nie ma dzieci, panie Dubow.
- Panowie, sko�czcie z tym - uci�a Panina. - Pracujemy w tym wariancie.
Mo�e twoja c�rka pomo�e prze�ama� tego ch�opaka - zwr�ci�a si� do
Tokariewa.
- To ty jeste� psychologiem - odbi� pi�eczk� - Sk�d ja mam to wiedzie�?
- Psychologiem? Trzeba by� archeologiem albo jasnowidzem, �eby go
zrozumie�.
- Jedziemy do miasta? - spyta� Artur po pierwszych dziesi�ciu minutach
drogi.
- Tak.
- Co tam jest ciekawego?
- Nic. Par� sklep�w, szko�a, teatron... i mo�e sto dom�w rozrzuconych po
ca�ym p�wyspie.
- Wi�c po co tam jedziemy?
- Chcia�e� to przecie� obejrze�.
- Ach tak... Jak silny jest ten nadajnik?
- Czterdzie�ci, pi��dziesi�t kilometr�w - zaskoczy�a j� ta nag�a zmiana
tematu.
- A gdyby chcia� po��czy� si� z Ksi�ycem?
- Przez central� miejsk� i Sydney - tak.
- Jak to zrobi�?
- Podw�jne C i ET. Potem tw�j numer. Masz znajomych na Ksi�ycu?
- Mo�e.
Zaj�� si� po��czeniem. Patrzy�a na jego smuk�e, opalone ju� troch� palce
naciskaj�ce klawisze komunikatora.
- To nie jest ksi�ycowy numer - zauwa�y�a.
- Brawo!
- Przesta� �artowa�. To nie mo�e by� �aden klucz ��czno�ci.
Roze�mia� si�. Po�o�y� g�ow� na oparciu fotela i zamkn�� oczy.
- Chyba nie znasz wszystkich drzwi.
- Ale... - nagle ostro zahamowa�a. Opar�a d�onie o kierownic�. Pojazd
�agodnie osiad� na poboczu drogi.
- Co si� sta�o?
- Powiedz, czy ty zawsze musisz by� taki... denerwuj�cy?
- Co? - popatrzy� na ni� zdzwiwiony.
- Dlaczego masz taki dziwny spos�b rozmowy? Jakby� ci�gle prowadzi� jak��
gr�. Rozumiem, masz prawo nie kocha� tych z Instytutu. Ale dlaczego ja? -
Anna coraz gwa�towniej wyrzuca�a z siebie s�owa. - Nie potrafi� tak. Czy
nie mogliby�my porozmawia� normalnie? O czymkolwiek.
- Tak.
„... ale troch� p�niej - doko�czy� w my�lach. Po�o�y d�o� na jej szyi.
Ale to nie by�a zapowied� mi�osnej pieszczoty. Mog�a tak my�le� najwy�ej
przez u�amek sekundy. Jej g�owa opad�a na oparcia. Spa�a.
Artur zn�w zamkn�� oczy. Gra �wiat�a i cienia znikn�a, kolory i kszta�t
utraci�y swe znaczenie. Wok� niego wszystko sta�o si� tak proste. Obok
siebie s�ysza� spokojny rytm pola Anny. Gdzie� w tle szumia�a d�ungla.
�adnego niebezpiecze�stwa.
Lubi� panowa� nad sytuacj�.
Podni�s� pojazd i nabieraj�c wysoko�ci skierowa� ku brzegom wyspy.
Prowadzony po niewidzialnej nitce namiaru pot�nego statku. Z Fregaty
wylecia� mu na spotkanie prom, na wysoko�ci siedmiu kilometr�w zbli�yli
si� do siebie, zatrzymali na chwil� bez ruchu, po czym transporter wp�yn��
do otwieraj�cego si� luku promu. Prom by� zdecydowanie lepszym �rodkiem
poruszania si� w kosmosie ni� nawet najbardziej uniwersalny transporter;
poza tym Artur nie dowierza� tym zabawkom z w�asnej przysz�o�ci.
Spotkali si� ze statkiem w ciemno�ci gwiezdnej pr�ni.
Pok�j sprawia� wra�enie urz�dzonego z jak�� pedantyczn� dba�o�ci� o
szczeg�y. Wszystko znajdowa�o si� na swoim miejscu. Nawet od�o�ona na
niski, kwadratowy st� ksi��ka nie zak��ca�a porz�dku prawie
trzydziestometrowego living roomu.
Annie wydawa�o si�, jakby nagle znalaz�a si� na planie zdj�ciowym filmu
sprzed stu lat. Tylko sk�d si� tu wzi�a?
Podesz�a do sto�u. Podnios�a ksi��k�. Dzieci�ce ogrody Jangewoda? Jeszcze
pi�� lat temu chcia�aby j� mie�. Tr�jwymiarowa wersja ekranizacji sprzed
p� wieku by�a najnowszym przebojem. Kto� wzi�� od niej ksi��k� Artur! By�
teraz inaczej ubrany - w lu�n�, jakby przydu�� niebiesk� kurtk� i
podobnego kroju spodnie.
- Czyta�a�? - spyta� siadaj�c na jednym z foteli.
- Nie, widzia�am film.
- Ach, ten z siedemdziesi�tego czwartego.
- Nie. Now� wersj�, przestrzenna. Jest ju� druga cz��.
- Ciekawe - powiedzia� odk�adaj�c ksi��k� na st�. - B�d� musia� poszuka�
u siebie.
Nagle jakby si� obudzi�a.
- Gdzie my jeste�my?
- Kondor! - strzeli� bez zastanowienia. - M�j numer na Ksi�yciu.
- To po to potrzebny by� ci ten spacer? - pr�bowa�a nad��y� za jego
sposobem my�lenia. Ale by�o to r�wnie trudne jak trafienie w jasny punkt
wiruj�cej tarczy.
- Tak - potwierdzi�. - Mo�e tu b�dzie co� ciekawego?
Przypadkowe spojrzenie na r�k�. Nie mia�a komunikatora! Ja�niejszy pasek
sk�ry zamieni� si� w jej m�zgu w brz�czyk alarmowy.
- Gdzie jest m�j komunikator?
- Wyrzuci�em go przy starcie. Tak bardzo ci si� podoba�?
- Przecie�... - wydawa�a si� przestraszona. - Nie wolno tego robi�. To
gorsze ni� kradzie�!
- Dlaczego? - spyta� Artur tonem rozkapryszonego dziecka.
- Bo przecie� mo�e mi si� co� sta�. A i tak w��czy si� alarm i...
- I tak nas szukaj�. Znajd� przecie� kurs twojego wozu i m�j telefon na
Ksi�ycu. Nie masz poj�cia jak szybko.
- Ja musz� mie� komunikator! Nigdy si� z nim nie rozstaj� i teraz... boj�
si�. Czuj� si� zagubiona, rozumiesz?!
- Dziewczyno, masz siedemna�cie lat - westchn��. Wyj�� z kieszeni czarn�
opask� komunikatora i poda� Annie.
- Nie ma sygna�u - zauwa�y�a.
- To ju� nie moja wina. Statek jest chroniony polem. �aden sygna�... -
chwyci� j� za r�k�. - Chod�, spr�buj� wyleczy� ci� z tego strachu.
Wyszli na korytarz i min�li par� wej��, a� do du�ej sali przypominaj�cej
sk�ad elektronicznego z�omu. Artur zatrzyma� si� przed czym�
przypominaj�cym przeno�ny komputer z pocz�tk�w wieku.
- To kopia urz�dzenia u�ywanego przez s�u�by porz�dkowe do sprawdzania
stanu tych bransoletek - wskaza� komunikator. - Wska�niki zdrowia, stan
konta i tym podobne. Na ��danie tak�e tre�ci rozm�w dowolnego numeru.
Przecie� wk�adasz go do wej�cia w telefonie, prawda?
Przytakn�a mechanicznie g�ow�. Zapi�a pasek na r�ku, zanim zrozumia�a,
co chcia� przez to powiedzie�.
- Ale to dziecinne zabawy. Ja te� mog� zapisywa� wszystkie
mi�dzyplanetarne... Znam lepsz� gr� - wystuka� jej numer i doda� jakie�
dziwnie brzmi�ce polecenie.
Nagle odczu�a jakby wstrz�s. Zabrak�o jej oddechu, ziemia zawirowa�a pod
stopami. Trwa�o to u�amek sekundy - i zn�w wszystko wr�ci�o do normy.
- Znasz zabaw� w policjant�w i z�odziei? Teraz tw�j ruch.
- Co to by�o?
- Ma�a, standardowa procedura. Wysy�a impulsy zrozumia�e dla twojego
uk�adu nerwowego. Uaktywni�em j�. Jak widzisz, ten system niesie nie tylko
pomoc.
Zerwa� z jej r�ki pasek.
- Nie chcia�bym tak g�upio zgin��.
- Po co te... zabezpieczenie? - och�on�a ju� troch�.
- Nie wiem. Trudno mi tak od razu zrozumie� p� wieku historii planety.
Chcia�em ci po prostu pokaza�, �e za bardzo wierzysz swojej cywilizacji. I
nie powinna� si� ba�, gdy ju� uda�o ci si� od niej uwolni�.
- A ciebie? - usiad�a na ma�ym fotelu, ostatnim wolnym miejscu w�r�d
sterty urz�dze� i cz�ci.
- Mo�esz. Nie musisz - wy��czy� ekranik urz�dzenia.
- Ca�y czas bawisz si� ze mn�. Zaskakujesz, chcesz zadziwi�, mo�e w�a�nie
przestraszy�... do czego zmierzasz? To troch� m�cz�ce.
- Naprawd�? - jakby si� zmartwi�. - Mo�e nie mam zbyt du�ego
do�wiadczenia. Ostatnie pi�� lat siedz� w tej puszce - wskaza� r�k� sufit.
- I toniesz we w�asnym sosie - rozleg� si� ponad nimi lekko zniekszta�cony
g�os. Odruchowo spojrza�a w g�r�, ale nie znalaz� jego �r�d�a na
jednolitej, lekko fosforyzuj�cej powierzchni sufitu.
- Odezwa� si� nasz pok�adowy in�ynier - wyja�ni� Artur. - Przdstawiam ci
Marka. Chyba ko�czy mu si� dy�ur.
- Chyba na pewno. - potwierdzi� Mark. - Poza tym masz wezwanie na L-21.
Pilne.
- Przepraszam ci�, Anno - rzuci� Artur. - Do jutra.
Znikn�� na korytarzu.
- Jak du�a jest wasza za�oga? - czu�a si� troch� nieswojo m�wi�c do
pustego pokoju.
- Niezbyt du�a. Tylko nas dw�ch.
- Ach tak... Co to znaczy L-21?
- Sektor badawczy. Ci�gle prowadzimy eksperymenty. Chemia i
mikrobiologia... nic ciekawego. Jutro mo�esz to zobaczy�. W Nowej Zelandii
jest teraz jedenasta wieczorem - na twoj� cze�� przyjmiemy czas tej
strefy. Pora spa� - powiedzia� stanowczym tonem. - Zaprowadz� ci� do
twojego pokoju.
Œwiat�a przygas�y, blask bij�cy z pod�ogi uformowa� si� w w�sk� �cie�k�
rozpoczynaj�c� si� pod jej stopami. Ruszy�a �rodkiem. Za jej plecami
zapada�a ciemno��, zamyka�y si� awaryjne grodzie. Na tym statku tylko
ludzie potrzebowali �wiat�a.
I tylko ludzie mogli mu zaszkodzi�.
Anna obudzi�a si�. Dopiero teraz mog�a obj�� wzrokiem ca�y pok�j. Wczoraj,
w p�mroku ma�ej, staro�wieckiej lampy wyda� si� jej mniejszy i pro�ciej
urz�dzony.
Panowa� tu taki sam dziwny styl, jak w ogl�danym wczoraj salonie. Mn�stwo
ma�ych, pozornie niepotrzebnych przedmiot�w. Zaczyna�o si� to jej podoba�
- te meble, puszysty dywan i dziwne rozwi�zania przestrzenne. Na pewno nie
tak wyobra�a�a sobie wn�trze badawczego statku.
Jedna ze �cian, pusta na ca�ej d�ugo�ci, mia�a z lekka b�yszcz�cy,
ciemniejszy odcie�. Wydawa�a si� zimna. Dotkn�a jej, by si� o tym
przekona� - i odskoczy�a, zaskoczona nag�� zmian� barwy.
Œciana sta�a si� przezroczysta - zamieniaj�c si� w du�� szyb�. Po drugiej
stronie by� podobny pok�j, r�ni�cy si� kilkoma nieistotnymi szczeg�ami.
Na du�ym, niedbale po�cielonym ��ku spa� Artur. Poczu�a si� jak gdyby
odkrywaj�c jak�� tajemnic�, nie przeznaczon� dla siebie wiadomo��.
We �nie nie przypomina� ironicznego, ostro�nego zwiadowcy z ogrod�w
nowozelandzkiej bazy. Raczej zwyczajnego ch�opca, z kt�rym ch�tnie
posz�aby na kolacj� do Betty i zaprosi�a na rejs gliderem z klubu. Nie
chcia�a sp�dzi� reszty ko�cz�cego si� ju� pobytu na wyspie na
rozwi�zywaniu kosmicznych zagadek. Nawet gdy za nimi kry� si� Artur.
Dotkn�a jeszcze raz „okna”. Tak, jak przewidywa�a, szyba na powr�t
�ciemnia�a, zatracaj�c powoli obraz drugiego pokoju.
Ubiera�a si�, gdy otworzy�y si� drzwi. Na progu stan�� jasnow�osy
m�czyzna w lekkim, obcis�ym kombinezonie. Nie by� pewnie starszy od
Artura, ale wygl�da� znacznie powa�niej.
- Cze��, Anno. Jak si� czujesz na Kondorze?
- Nie�le. To wszystko jest... takie zaskakuj�ce.
- Najwi�ksza niespodzianka przed nami - powiedzia� Mark id�c obok niej
korytarzem.
- Jaka niespodzianka?
Skr�cili do salonu.
- Œniadanie!
Artur pojawi� si� kilka minut p�niej. Usiad� naprzeciwko Anny i ostro
zabra� si� do jedzenia.
- Jak ci si� podoba? - spyta�.
- Zupe�nie niez�e - powiedzia�a Anna prze�ykaj�c kolejny k�s. - Co dzisiaj
b�dziemy robi�?
- Nie wiem. Co zechcesz.
- Na pewno macie przygotowany jaki� konkretny program.
- Nic podobnego - Mark zastanowi� si�. - Mog� ci pokaza� statek albo...
- Mo�emy porozmawia�? - przerwa�a.
- Tylko rozmowa? - wygl�da� na rozczarowanego. - Dobrze. Chod�my do
salonu.
Usiedli na du�ych czarnych fotelach po�rodku pokoju.
- Chcia�abym porozmawia�... - powt�rzy�a. - O was. O tym statku, o tym
dlaczego tu przybyli�cie i co zamierzacie robi�.
- Ciekawy temat - zauwa�y� Mark.
- Przesta�! Te wasze dowcipy s� dobre na kilka pierwszych godzin.
Popatrzy� na ni�, jakby w�a�nie odebra�a mu ulubion� zabawk�.
- Wi�c? - zwr�ci�a si� do Artura.
- Kondor by� drugim statkiem wyprawy - zacz��. - Dzi�ki pewnym
udoskonaleniom nap�du mogli�my wr�ci� troch� wcze�niej. Przywie�� wyniki
bada�. Tak�e z tych na Agacie II-VII i satelitach Drugiej Benjamina.
- Wi�c dlaczego nie chcecie przekaza� ich instytutowi?
Ma�a, zagubiona Anna - pomy�la� Mark. Gdyby tylko chodzi�o o ten program
planetarny. Najwa�niejsze jest czasem niewidoczne dla oczu - gdzie ja to
przeczyta�em? Ale ludzie od Brisa nie dadz� si� tak �atwo oszuka�.
Akademie ju� nie istnia�y - ale ich archiwa mog�y by� w zasi�gu jednej z
nowych solarnych pot�g. Chodzi�o r�wnie� o nie - ale jak to jej
wyt�umaczy�? Byli tak odlegli w rozumieniu pewnych srpaw.
- Widzisz, to nie jest takie proste. Wykonali�my sw� misj�, my�l� o
„Fregacie” i „Kondorze”, ale nie mamy komu przekaza� wynik�w. Wys�a�y nas
Si�y Kosmiczne, wojskowa organizacja obrony uk�adu i Akademie
Astronautyczne, system szkolenia wypraw kosmicznych, kt�re prowadzi�y
razem programy badawcze takie jak nasz. Ale od czterdziestu lat nie ma
formacji o tych nazwach. Ludzie kieruj�cy nami przerwali w pewnym momencie
��czno��. I teraz wchodzimy w uk�ad. Ja nie mog� por�wna�: ale nasze
systemy informatyczne m�wi�, �e zmieni�o si� bardzo du�o. Szukamy w�a�nie
jakiego� rozwi�zania - m�wi� Mark.
Znale�li�my je - pomy�la�. Znale�li j�, i to mog�o by� r�wnie dobre
wyj�cie.
Artur podszed� do Anny. Usiad� na pod�odze i opar� r�ce na jej kolanach.
Dotkn�� d�oni.
- NIe ufasz nam. Boisz si�. Nie chc� z tym walczy�, nie b�d� pr�bowa� ci�
zmusza�. Nied�ugo zn�w polec� do Nowej Zelandii. Przeka�� im raport.
Mo�esz polecie� ze mn�, wr�ci� do swojego �wiata i ju� z zewn�trz zobaczy�
reszt� tej historii. Albo tu zosta�. Nie masz si� czego obawia�, Anno.
W�a�ciwie nie dawa� jej wyboru.
- Zostan� - powiedzia�a. By�a sama zdziwiona t� nag�� decyzj�. - Je�li tak
m�wisz...
- Dobrze - rzek� Artur. - Chod�, pomo�esz mi zamontowa� wzmacniacz na
patrolowcu - zwr�ci� si� do Marka.
- Naprawd� chcesz to zako�czy�? - spyta� Mark id�c korytarzem.
- A co nam pozosta�o?
- Pracowa� dalej. Zbiera� informacje... mo�e tylko na pocz�tku wszystko
wygl�da tak �le.
- By�em tam, na dole. Po prostu podejmuj� tak� decyzj�.
- Jako dow�dca? - parskn�� �miechem.
- Mhm. Pami�taj, na razie ludzie rz�dz� Kondorem.
- Dobrze, m�j znakomity humanisto. Ale m�j partner i poniek�d symbiont
Mark IV... diab�a tam! Przez ostatni tydzie� nie na wiele si� przyda�, sam
siedzia�em nad wynikami nas�uchu. Komputer ledwie nad��a z klasyfikacj�,
wnioski wyci�ga nie lepsze ni� marny student socjologii.
- A twoje?
- Kto� tu wykona� kawa� dobrej roboty, to pewne. Efekt jako�ciowo nowy,
cho� pewne historyczne koneksje s� oczywiste. To po pierwsze. Po drugie,
czasu mia� ma�o, wi�c system jest niestabilny, wra�liwy jak �wie�o
pomalowany p�ot... i panuj�cy boj� si� czynnik�w zewn�trznych.
- Czyli nas.
- Megalomania, m�j drogi Arturze. Wydaje si�, �e boj� si� jakiego�
niesprecyzowanego wp�ywu z zewn�trz, bo tu wszystko dopracowali do
pojedynczego bitu. My mo�emy by� tym, ale bardziej nasze wyniki bada�. Nie
jestem tego pewien, gdyby jeszcze troch� czasu...
- Nie. Ko�czymy.
- Twoja sprawa - nie wydawa� si� by� specjalnie zmartwiony. - A co z Ann�?
- Musisz to przemy�le�, Marku - powiedzia� Artur po chwili, zamykaj�c
drzwi �luzy.
Zostawili j� sam�. Mo�e po dwudziestu minutach odwa�y�a si� przerwa�
ogarniaj�c� j� cisz�.
- Mark, czy mnie s�yszysz?
- Oczywi�cie - zn�w ten g�os znik�d.
- Czy mo�esz tu przyj��? To znaczy je�li...
- Mog� przyj�� nawet bez tego „je�li - roze�mia� si�.
Pojawi� si� bardzo szybko: nie mog�a oprze� si� wra�eniu, �e siedzia�
gdzie� w s�siednim pokoju i czeka� na koniec jej rozmy�la�. Podszed� do
ma�ej tablicy kontrolnej i dotkn�� kilku klawiszy. Œwiat�o lekko
przygas�o, przez pok�j przebieg� ch�odny powiew.
- Powiedz - przypomnia�a sobie pytanie, kt�re chcia�a zada� jeszcze przy
�niadaniu. - Powiedz, czy nie jeste�cie zbyt m�odzi?
- Nie rozumiem - zdziwi� si�.
- No, za ma�o do�wiadczeni. Trzeba sporo czasu, by nauczy� si� prowadzi�
taki statek.
- Ach, to... Nie, nie jeste�my na to zbyt m�odzi. Widzisz, my urodzili�my
si� tu. To tak jak z pisaniem: nawet nie pami�tasz, kiedy kre�lisz
pierwsze litery. Wiemy bardzo du�o o tym statku... i bardzo ma�o o �wiecie
poza nim.
- By�e� na innych planetach?
- Tak, na Benie Hasfieldzie. Jest nawet przyjemna - zastanowi� si�. -
Tylko taka du�a. Mo�e nawet wi�ksza od Ziemi?
Usiad� na fotelu obok. Bardzo blisko - niemal stykali si� kolanami. Nagle
wyci�gn�� do niej r�k�. I sama nie wiedz�c czemu, chwyci�a j� i wsta�a.
Usiad�a z boku jego fotela. Obj�� j�, d�o� dotkn�a szyi. Czu�a
przenikaj�ce j� ciep�o i blisko�� jego twarzy. Zetkni�cie ich ust wydawa�o
si� zupe�nie naturalne.
Jednego nie powiedzieli Annie, cho� mog�a si� ju� tego zacz�� domy�la�.
Badania przez nich prowadzonei lot by�y tylko �rodkiem, sprawdzianem dla
nich samych. Powrotny lot Kondora mia� by� ostatnim ogniwem eksperymentu
zapocz�tkowanego przez ludzi z wyprawy Fregaty, w momencie startu statk�w
niewiele starszych od Artura i Marka. Eksperymentu stworzenia innych
ludzi: potrafi�cych wi�cej, a przez to z innych punkt�w widzenia
patrz�cych na �wiat. Tak narodzili si� Artur i Marek. Artur, w kt�rym
rozwini�to zdolno�ci psychiczne, nauczono go technik obserwacji i
wyci�gania wniosk�w; wszystko bez uciekania si� do pomocy maszyn. I Marek
- w kt�rym dokona�o si� marzenie po��czenia cz�owieka z komputerem,
kierowania statkiem bez dotykania ster�w.
Nie potrzebowali wi�kszej za�ogi ni� sam Marek, kt�ry m�g� zmienia� kurs
statku przygotowuj�c �niadanie i liczniejszego zwiadu ni� Artur, mog�cego
animowa� na odleg�o�� jednego ze swych perfekcyjnie przygotowanych klon�w,
jak to w�a�nie czyni� wybieraj�c si� na spotkanie do o�rodka.
A mo�e jednak potrzebowali czego�? Nowych informacji... nowych wra�e�...
nowych cel�w?
Artur siedzia� wygodnie rozparty na fotelu kierowcy transportera Anny.
Zdj�� ma�e, czarne s�uchawki i po�o�y� na p�ycie nadajnika.
Przeniesienie. Znalaz� si� w kabinie patrolowca, ma�ego bojowego samolotu
ostro trac�cego wysoko�� nad brzegiem wyspy. Zatoczy� �agodny �uk zgodny z
bia�� lini� za�amuj�cych si� fal. Znalaz� sw�j cel: zatoczk� otoczon�
wysokimi ska�ami. Po�o�y� si� niemal po�rodku. Wyciszy� silniki i si�gn��
po s�uchawki. Zn�w przeniesienie.
Od��czy� niewielki element z pulpitu transportera. Uk�ady naprowadzenia
o�y�y. Poda� im docelow� nazw�. Wprowadzi�y lekk� poprawk� do kursu i
przej�y panowanie nad maszyn�. Sprowadzi�y go na parking przed budynkami
bazy. Wysiad�, wyjmuj�c zza siedzenia star� torb� podr�n�. Zarzuci� j� na
rami� i skierowa� si� w stron� oszkolnych drzwi o�rodka.
Obok stra�nika czeka� sekretarz kierownika o�rodka. Bez s�owa poprowadzi�
go znajomym korytarzem ku drzwiom sali konferencyjnej.
Nie zna� tylko dw�ch z sze�ciu obecnych. �o�nierza w brudnozielonym,
polowym mundurze bez odznak i m�czyzny w �rednim wieku, z pewn� domieszk�
azjatyckich rys�w twarzy.
- Jestem dow�dc� Kondora - Artur po raz pierwszy przedstawi� si� w ten
spos�b. - Kierownictwo ekspedycji Fregata upowa�ni�o mnie do przekazania
raportu z prowadzonych przez ni� bada�.
Po�o�y� torb� na wolnym krez�le i usiad� obok niej.
- Tening Clainer, przedstawiciel Rady Federacji Pacyfiku. M�j asystent,
pu�kownik Lebenhof - odezwa� si� m�czyzna. - Rozumiem, �e ma pan go przy
sobie.
- Tak.
- Z posiadanych przez nas informacji wynika, �e wa�n� cz�ci� programu
badawczego by�y badania pok�adowe. Czy ich wyniki s� r�wnie� tutaj?
Dobre posuni�cie - pomy�la� Artur. Wiedz�, o co toczy si� gra.
- Nie. Nie powiedzia�em przecie�, �e obejmuje on wszystkie rodzaje bada�.
Kierownictwo upowa�ni�o mnie w takiej sytuacji do dokonania pewnego
wyboru.
M�wi�c to, rozgl�da� si� po sali. Interesowa� go Lebenhof: by� tu zapewne
ze wzgl�du na statek, ale z nas�uchu satelitarnego wynika�o, �e Federacja
wiele uwagi po�wi�ca skuteczno�ci swych si� specjalnych. Czy�by dlatego
wojsko zn�w zacz�o interesowa� si� hinortyk�?
- Pe�ny zestaw mog�yby otrzyma� tylko Si�y Kosmiczne lub Akademie
Astronautyczne - wyja�ni� Artur. - Niestety, nie widz� tu przedstawicieli
tych instytucji.
- Co pan rozumie przez „tak� sytuacj�”? - spyta� Clainer.
- M�wi�c kr�tko, obecny obraz cywilizacji ziemskiej. Pomijaj�c spraw�
osobistych odczu�, cz�� nie zamieszczonych tutaj informacji mog�a by mie�
znaczenie strategiczne w wypadku konfliktu mi�dzy Federacj� a koloni�
za�o�on� przez wypraw�. Staje si� on prawdopodobny, bior�c pod uwag�
zebrane informacje.
- Rozumiem, �e chodzi o hinortyk�? - spyta� starszy ju� Chi�czyk z
emblematem Rady Œwiatowej.
- Tak, ale r�wnie� o kilka rzeczy z pogranicza psychologii i medycyny.
Cho�by takie drobiazgi jak genetyczne wykszta�cenie pewnego zmys�u
rozpoznawania chor�b.
- Czy osi�gn�li�cie jakie� wyniki?
- Tak, pan na przyk�ad chorowa� na gru�lic�.
Profesor u�miechn�� si� lekko.
- To m�g� pan wyczyta� cho�by w mojej biografii.
- ... a kilka dni temu wyleczy� si� z ma�ego zatrucia. Nie s�dz�, by by�a
a� tak aktualna.
Artur lubi� takie sztuczki. Tylko, �e to nie mia�o nic wsp�lnego z
medycyn�. Ich hinortyka prawie nie ruszy�a z miejsca, a na Fregacie
bawiono si� ni� od dnia startu. Mieli doskona�ego nauczyciela.
Dostrzeg� zainteresowanie na twarzy profesora. Ale teraz bardziej zajmowa�
go Lebenhof. Odwr�cony do niego profilem, porusza� ustami, jakby
bezg�o�nie wypowiadaj�c kilka s��w. Nie wygl�da�o to jak rozmowa -
bardziej na potwierdzenie, mo�e rozkaz? Wi�c otrzyma� jak�� wiadomo�� -
zastanowi� si�. Statek, czy on? O Kondora nie musia� si� martwi�. Je�li
odkryli samolot... nie m�g� nie sprawi� im zawodu.
Rozdzieli� uwag�. Nie wychodzi� z kontaktu ze zwiadowc�, ale jednocze�nie
wystartowa� i wyprowadzi� samolot na trzy tysi�ce metr�w.
Tak! Gdzie� na po�udnie odnalaz� sygna�. Przynajmniej dwie jednostki.
Ostre przyspieszenie rzuci�o go do ty�u. Postanowi� nie czeka� zbyt d�ugo.
Zn�w z�apa� kontakt.
- Do widzenia, profesorze - powiedzia� Artur.
Szybko odwr�ci� si� i zrobi� gwa�towny ruch r�k�, jakby w poszukiwaniu
ukrytej broni. Wiedzia�, jak powinien zareagowa� wartownik strzeg�cy
drzwi. Nie zawi�d� si� - �wietlna smuga dosi�g�a go w po�owie ruchu.
Poczu� gwa�townie wdzieraj�ce si� do wn�trza ciep�o i pochyli� si� do
przodu, by seria zd��y�a zamieni� g�ow� w spalony strz�p. Poczu� kr�tki,
silny b�l i zn�w by� na bezpiecznym fotelu samolotu.
Przed sob� mia� dwa my�liwce. Zako�czy� pierwszy akt.
Mark wzi�� j� na r�ce i przeni�s� na pos�anie. Niemal uton�a w puszystej
narzucie. W�osy rozsypa�y si� wok� twarzy. Wygl�da�a bardziej na du��
lalk�, ni� �pi�c� kr�lewn� oczekuj�c� na pierwszy poca�unek ukochanego.
Zreszt� w�a�nie ni� by�a w tym szczeg�lnym rodzaju snu, gdzie liczy�y si�
tylko jego pragnienia.
Rozbieraj�c j� stara� si� zapomnie�, znale�� w krainie wyznaczonej przez
cia�o Anny. I trzymaj�c j� w ramionach nie czu� ju� niepokoju, wspomnienia
sta�y si� tylko odleg�ym t�em.
Tego niepokoju, z kt�rym wchodzili do uk�adu, czekaj�c na ka�de s�owo
komputerowych analiz. Gdy ich system nie odnalaz� starych punkt�w
odniesienia. Zmieni�o si� bardzo du�o. Zbyt du�o, by mogli pozwoli� sobie
na proste l�dowanie na jednym z wielkich kosmoport�w.
Dlatego, mimo pot�gi kryj�cej si� w statku i nich samych, mogli tylko
spr�bowa� rekonesansu. Ale Artur dowiedzia� si� tylko jednego: Nie b�dzie
odpowiedzi. Pozosta�o im tylko poszukiwanie rozs�dnego wyj�cia. To, kt�re
wybrali pojawi�o si� przypadkiem - mo�e dzi�ki Annie?
Dlatego w�a�nie tu by�a. Teraz - i razem z nim.
Od wej�cia zbli�a� si� Artur, jeszcze w rozpi�tym, lotniczym kombinezonie.
- Koniec gry! - obwie�ci� im weso�o.
Nad pod�og� pojawi�a si� pot�na, solidnie wygl�daj�ca kasa pancerna.
B�ysk, dym - i drzwiczki otworzy�y si�.
- Tw�j ruch - powiedzia� do Marka.
W tle znalaz�y si� nagie �ciany z czerwonej ceg�y. Nad otwartym sejfem
pochyla� si� zamaskowany m�czyzna. D�o� w czarnej r�kawiczce wyj�a z
g�rnej p�ki tekturow� teczk� z du�ym napisam "Raport”.
Nagle rozleg�y si� sygna�y alarmowe. Cz�owiek drgn�� i wyprostowa� si�.
Zacz�� ucieka� d�ugim korytarzem i brudnymi uliczkami biednej dzielnicy.
- Przejmuj - rzuci� Mark.
- To ostatnia tura - modelowany na elektroniczny g�os, jak ze starej gry
komputerowej.
M�czyzna zatrzyma� si� na chwil�, otworzy� j� i wyj�� z niej zawarto��.
Zamieni� j� na kilka kartek z wewn�trznej kieszeni p�aszcza. Teraz bieg�
ju� jakby wolniej. W kt�rym� momencie po�lizgn�� si� i o ma�o nie upad�.
Teczka wy�lizgn�a mu si� z r�k.
Po�cig by� coraz bli�ej. S�ycha� ju� ci�kie buty policjant�w. Œcigany
zapomina o swym �upie i zwi�ksza tempo. Ginie im z oczu. Wielu ludzi
pochyla si� nad teczk�. Przez t�um przepycha si� cz�owiek w dobrze
skrojonej marynarce. Podnosi teczk� i odchodzi w stron� samochodu. Ju� w
�rodku przegl�da jej zawarto��.
Projekcja urwa�a si�. Czy tylko projekcja? Ogl�daj�c t� scenk� Anna mia�a
wra�enie uczestniczenia w czym� �ywym, jeszcze ciep�ym - i tak dok�adnym,
jak widok z otwartego okna.
- Co to mia�o znaczy�?
- Nic. Po prostu zabawa - odpowiedzia� Mark.
- Chcesz zosta� z nami? - spyta� Artur.
- Odlecicie st�d, tak? Dlaczego?
- Kto� kiedy� opowiada� mi tak� historyjk� - zacz�� Artur zrzucaj�c
kurtk�. - Po trzystu latach wraca na Ziemi� pewien facet. Po powitaniu
pytaj� go: „W�a�ciwie - co potrafisz robi�?”. Wszystko znali ju� lepiej i
w jego specjalno�ci by�by najwy�ej du�o zap�nionym uczniem. Wiedzia� o
tym. Powiedzia� wi�c tylko „Umiem strzela� do kaczek”. „Tak” -
odpowiedzieli. - „Tylko tego ju� nie wolno robi�”.
- Nie pasujemy tutaj - doda� Mark.
- A tam? Przecie� na Benjaminie te� wiele mog�o si� zmieni� - powiedzia�a.
- Wi�c nie pozostaniemy i tam. Przed nami ca�y kosmos.
- Zdob�dziemy go. Dla ciebie - Artur poca�owa� j�.
- A Ziemia?
- Ju� niewa�na. Popatrz jaka ma�a - Mark wskaza� r�k� wy�aniaj�cy si� z
mg�y obraz. Bia�oniebieska kula i rosn�cy na pierwszym planie zarys
Kondora. Coraz wi�kszy statek i coraz mniejsza planeta zamieniaj�ca si� w
ma�� plamk� za ruf�.
- Musicie mnie tego nauczy� - powiedzia�a.
- Oczywi�cie.
- B�dzie du�o czasu.
Pot�ny statek czeka� na ich rozkazy.
Warszawa, kwiecie� 1988
12.04.88. Zmiany - 09.10.97
Strona Jaroslawa Zielinskiego | Historie | Settlers