5844
Szczegóły |
Tytuł |
5844 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5844 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5844 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5844 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jaros�aw Zieli�ski
Cie� katedry
- S�uchaj, mam nowe klucze. Dobre klucze.
- Ka�dy tak mo�e powiedzie� - stwierdzi� Paszczak.
- S�owo trze�wego harcerza - powiedzia�. - Po trzy ka�dy.
- Dlaczego sam ich nie sprawdzisz?
- Kto� musi wymy�la� ko�a ratunkowe. Gdyby mia� jeszcze je sprawdza�, nie
nad��yliby ze zmian� wizyt�wek.
- Filozof. Jeste� filozof, jak zwykle. Dobrze, bior� po siedem trzy
najlepsze. Ile ich masz?
- Niewa�ne - wyj�� z wewn�trznej kieszeni dwie dyskietki, po namy�le
jeszcze trzeci�. - Pies z tob�. Gdyby nie przej�ciowe k�opoty...
- Ty zawsze masz k�opoty, panie Filozof - powiedzia� Paszczak wr�czaj�c mu
plik banknot�w. - Jak ty z tym �yjesz?
- Prze�lizguj� si� pomi�dzy dniami - powiedzia� ch�opak nazwany Filozofem.
Ale zrobi� tylko kilka krok�w, zanim...
- Uwa�aj: Cichy! - krzykn�� za nim Paszczak.
Zacz�� biec nie patrz�c nawet za siebie. Wpad� w w�skie uliczki starej
cz�ci miasta, przebieg� mostem po�r�d rz�d�w beznadziejnych obraz�w.
Bieg� dalej - ulica by�a zbyt d�uga i zbyt prosta, by si� w niej zgubi�.
Skr�ci� pod mury, wbieg� po schodkach. Niski murek kry� go troch�;
zwolni�, ale nie zatrzyma� si�. Szarpn�� drzwi, przez szpar� w nich wpad�
do ko�cio�a.
Dopiero po chwili, gdy oddech uspokoi� si�, rozejrza� si� po wn�trzu
�wi�tyni. Katedra by�a jasna, cicha - niewielu ludzi wobec ogromu - i...
czysta. Czu� si� tutaj �le, id�c powoli w stron� o�tarza, chcia� w�a�ciwie
wyj�� na ulic�, ale tam mogli by� jeszcze ludzie Cichego.
W jego stron� szed� ksi�dz, m�ody jeszcze, z du�ymi okularami na nosie.
Stan�� obok niego, spyta� szeptem:
- Powiedz synu... dlaczego ucieka�e�?
- Tak w�a�ciwie... - ch�opak zacz�� r�wnie cicho, g�o�na rozmowa wydawa�a
mu si� dysonansem w tym miejscu. - Gonili mnie, wi�c ucieka�em. Nie
chcia�em da� si� z�apa�.
- Wi�c schroni�e� si� do domu bo�ego - stwierdzi� ksi�dz z powag�.
Ch�opak dostrzeg� ten symbol: nie wydawa� mu si� w�a�ciwy.
- Nie ucieka�em przed z�em. Jestem takim samym przest�pc� jak oni, mo�e
troch� sprytniejszym.
- Nie wygl�dasz na z�odzieja.
- Ale nim jestem - Filozof u�miechn�� si� lekko, samymi oczami prawie,
wyjmuj�c z kieszeni dyskietk�. Trzyma� j� os�oni�t� przez kurtk�, tak, by
tylko ksi�dz m�g� widzie�.
- Wydzieram tajemnice komputerom, ca�ym gmachom pe�nym maszyn nie maj�cych
duszy. Pot�ne tajemnice. S� ludzie, kt�rzy m�wi�, �e mo�na z ich pomoc�
zniszczy� �wiat.
- Potrafi�by� to?
- Zniszczy� �wiat? Mo�e, nie pr�bowa�em jeszcze - rzek� troskliwie
chowaj�c dysk.
- Wi�c uwa�asz si� za Boga? - ksi�dz zmarszczy� brwi.
- Nie. Ja te� by�bym w samym �rodku katastrofy, prawda? W tym jestem
gorszy ni� B�g.
- Wierzysz w Niego, synu?
- Nie - powt�rzy�. Nie zastanawia� si� nigdy nad tym, wi�c i teraz
odpowiedzia� szybko, bez zastanowienia.
- Zapisz mi sw�j adres. Mo�e kiedy� porozmawiamy jeszcze... o tych
maszynach.
Zapomnia� o tym zdarzeniu przez kilka nast�pnych dni. Prowadzi� zbyt
szybkie, zbyt ciekawe �ycie, by zatrzymywa� si� na wspomnieniach. Ju�
lepsza by�a tera�niejszo��, ka�da jej chwila.
Zw�aszcza taka jak teraz, w samym �rodku odwiedzin przyjaci�ki.
- Kto� puka... chyba kto� puka - powiedzia�a obracaj�c si� na plecy.
- Wydaje ci si�. Nikt tu nie puka.
- Naprawd�. NIe s�yszysz? Kto� chce wej�� - stwierdzi�a po chwili.
- No to co? Mam biec po spodnie i ucieka� przez okno?
- Ty kiedy� wpadniesz, Filozof. Przyjd� w�a�nie po ciebie i zapukaj�.
- I co dalej? W tym kraju par� milion�w ludzi ma komputery - powiedzia�
wk�adaj�c koszul�.
- Ty te� si� tym bawisz - doda� wychodz�c z pokoju.
- Ale nie tak ostro.
W p�zapi�tej koszuli i slipach powl�k� si� do drzwi. Otworzy�: na progu
sta� ksi�dz, w okularach o prostok�tnych szk�ach.
- Mo�na? - spyta� ch�opca.
- Tak, w�a�ciwie...
- No i jak z tym pukaniem? - dobieg� ich dziewcz�cy g�os.
M�ody ksi�dz - ch�opiec w chwili przypomnia� sobie, gdzie ju� si� spotkali
- zrobi� krok do przodu, ale zaraz cofn�� si�.
- Masz go�cia... nie b�d� ci przeszkadza�. Przyjd� kiedy indziej -
odwr�ci� si� i szybko odszed� korytarzem.
Ch�opiec popatrzy� za nim zdziwiony. Powoli zamkn�� drzwi. Zamek
zaskoczy�, wzbudzony tym sygna� elektryczny przemkn�� przez sie� alarmow�.
Pozornie u�piony system komputerowy po�rodku living roomu przyj�� to,
oczyszczaj�c wszystkie drogi do swego wn�trza. Oczywi�cie, mogli tu
przyj�� i zapuka�.
Wracaj�c do pokoju poprawi� jej p�aszcz i jaskraw� chustk� porzucone na
fotelu naprzeciw drzwi.
- Kto to by�? - spyta�a.
- Ksi�dz.
- O rany, naprawd�? - roze�mia�a si�. - Cz�sto masz takich go�ci?
- Niezbyt - powiedzia� zastanawiaj�c si�, czego tamten m�g� chcie�.
Podszed� do niej. - Nie �yj� wedle ich regu�.
- Masz szcz�cie - powiedzia�a po chwili.
- Tak - zgodzi� si� ca�uj�c jej szyj� - ...�e odstawiasz je przychodz�c do
mnie.
Sta� po�rodku living roomu, patrzy� gdzie� ponad niego, przez szerokie
tafle kolorowych szyb.
- Chc�, �eby� zniszczy� ten �wiat, synu. M�wi�e�, �e to potrafisz.
- Tak... - zaskoczy� go tym. - Potrafi� chyba, ale... po co?
- Ten �wiat jest z�y. Chc�, by B�g zbudowa� lepszy. Od nowa.
- Dlaczego po prostu nie poprosisz go o to?
- B�g nie mo�e wys�ucha� wszystkich modlitw. A mo�e wie ju� o tym... i nie
�pieszy si�. Ten �wiat jest z�y i nie mo�e istnie� d�u�ej - podkre�li�
ksi�dz.
Nie mo�e wys�ucha�... ale dostrze�e atomowe pochodnie, pomy�la� Piotr.
Musi je dostrzec - rozchyli� wargi w przelotnym grymasie, mo�e u�miechu?
Dostrze�e je, gdziekolwiek jest.
Po�o�y� palce na klawiaturze. Jak mistrz fortepianu muska� je tylko
opuszkami palc�w, przechodz�c kolejne bramy piekie�.
Warszawa, stycze� 1990
Jaros�aw Zieli�ski
01.01.90. Zmiany - 29.03.97
Strona Jaroslawa Zielinskiego | Historie | Settlers