5838

Szczegóły
Tytuł 5838
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5838 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5838 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5838 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Roger �elazny Wyspa Umar�ych (prze�o�y� Adam Kozie�) Dla Banks Mebane ROZDZIA� PIERWSZY �ycie - Wybaczcie t� szczypt� filozofii - �ycie przypomina mi pla�e okalaj�ce Zatok� Tokijsk�. Co prawda, min�o ju� par� stuleci od dnia, w kt�rym po raz ostatni widzia�em Zatok� i te pla�e, mog� wi�c by� troch� nie na czasie. S�ysza�em jednak, �e nic si� nie zmieni�o. z wyj�tkiem prezerwatyw. Pami�tam okropny bezmiar brudnej wody, ja�niejszy i, by� mo�e, czystszy w oddali, ale przy brzegu cuchn�cy, chlapi�cy, ch�odny i, niczym Czas, ��obi�cy, przynosz�cy i zabieraj�cy r�ne rzeczy. Zatoka Tokijsk� mo�e wyplu� na sw�j brzeg ka�dy przedmiot. Po prostu wypowiedz s�owo, a kt�rego� dnia stanie si� cia�em: trupem, muszl�, mo�e jasnor�ow� alabastrow� skorup� spiralnie skr�con� w lewo, wznosz�c� si� nieuchronnie ku szczytowi niewinnego dzi�bka przywodz�cego na my�l jednoro�ca, butelk� z listem albo bez listu, kt�ry mo�esz, ale nie musisz, przeczyta�, ludzkim p�odem, kawa�kiem niezwykle g�adkiego drewna - kto wie (nie ja), mo�e fragmentem Jedynego Prawdziwego Krzy�a! - z okr�g�� dziur� po gwo�dziu, bia�ymi kamykami i ciemnymi kamykami, rybami, pustymi cz�nami, kilometrami lin, koralami, glonami i wodorostami. Takie per�y s� jej oczami. Zostaw je na brzegu, a po jakim� czasie Zatoka zn�w si� nimi zaopiekuje. Tak w�a�nie dzia�a. w piachu wala�y si� tony wszelkiego �miecia. Kondomy - wiotkie, niemal przezroczyste �wiadectwa instynktu podtrzymania (ale nie dzi�) gatunku - ozdobione �ywymi wzorkami, kr�tkim przes�aniem albo kilkoma pi�rkami. z tego co s�ysza�em, ju� ich prawie nie ma. Podzieli�y los Edsela, klepsydry i haczyka do guzik�w, wyko�czone i podziurawione przez uniwersaln� pigu�k�, kt�ra przy okazji powi�ksza cycki konsumentek. Kto by narzeka�? W�drowa�em pla�� ch�ostan� promieniami porannego s�o�ca, a podmuchy zimnego wiatru pomaga�y mi doj�� do siebie po ma�ej, zgrabnie zawi�zanej wojnie w Azji, kt�ra kosztowa�a mnie m�odszego brata. Czasem s�ysza�em wrzaski niewidocznych ptak�w. W�a�nie ten tajemniczy element nieuchronnie doprowadzi� mnie do por�wnania: �ycie przypomina pla�e okalaj�ce Zatok� Tokijsk�. Wszystko p�ynie. Przez ca�y czas wypadaj� na brzeg dziwne i niepowtarzalne rzeczy. Jestem jedn� z nich. Wy r�wnie�. Siedzimy przez chwil� na pla�y (mo�e obok siebie?), a potem wyci�gaj� si� wilgotne, �mierdz�ce, lodowate palce i pewne rzeczy zn�w znikaj�. Tajemnicze ptasie krzyki wyznaczaj� kres cz�owiecze�stwa. G�osy bog�w? Mo�e. Zanim wyjdziemy z pokoju, przyszpil� do �ciany ostatnie naro�niki p�achty por�wnania i wyja�ni�, dlaczego postanowi�em zacz�� od tej dygresji. Po pierwsze, s�dz�, �e jaki� kapry�ny pr�d mo�e ponownie wyrzuci� na brzeg rzeczy, kt�re znikn�y niegdy� w otch�ani - sam nigdy tego nie widzia�em, ale c�, mo�e nie czeka�em wystarczaj�co d�ugo. Poza tym, czyli po drugie, na pla�y m�g� si� pojawi� jaki� spacerowicz i zabra� ze sob� to, co na niej znalaz�. Kiedy dowiedzia�em si� o istnieniu pierwszej z tych dwu mo�liwo�ci, zacz��em wymiotowa�. Przez jakie� trzy dni pi�em i wdycha�em dym z tl�cych si� li�ci egzotycznej ro�liny, a potem wyrzuci�em z domu wszystkich go�ci. Nic nie trze�wi tak cudownie jak szok. Ju� dawno wiedzia�em o istnieniu drugiego wariantu - czyli zabraniu rzeczy znalezionej na brzegu Zatoki - poniewa� zna�em go z autopsji, ale nigdy, przenigdy nie my�la�em powa�nie o pierwszym. Wzi��em wi�c pigu�k�, kt�ra mia�a mnie postawi� na nogi w ci�gu trzech godzin, pomaszerowa�em do sauny i wyci�gn��em si� na ��ku. w tym czasie mechaniczni i niemechaniczni s�u��cy zaj�li si� sprz�taniem. a potem zacz��em si� trz���. Ba�em si�. Jestem tch�rzem. Teraz przera�a mnie wiele rzeczy. Nie mam nad nimi �adnej albo prawie �adnej kontroli. Niczym Wielkie Drzewo. Opar�em si� na �okciu, si�gn��em po kopert� le��c� na nocnym stoliku i jeszcze raz obejrza�em jej zawarto��. Pomy�ka nie wchodzi�a w gr�. Szczeg�lnie, gdy taka rzecz przychodzi�a na m�j adres. Przyj��em polecony, wepchn��em go do kieszeni i wyj��em w wolnej chwili. A wtedy zobaczy�em, �e to sz�ste, i zrobi�o mi si� niedobrze. Chcia�em, �eby by�o ju� po wszystkim. Tr�jwymiarowe zdj�cie Kathy w bieli. Je�li nie sfa�szowano stempla, wywo�ane w zesz�ym miesi�cu. Kathy by�a moj� pierwsz� �on�. Jedyn� kobiet�, jak� kiedykolwiek kocha�em. i nie �y�a od pi�ciuset lat. Wyja�ni� to p�niej. Stopniowo. Bada�em zdj�cie bardzo uwa�nie. Sz�ste w ci�gu tylu� miesi�cy. Na ka�dym by� inny cz�owiek. Martwy. Od wiek�w. W tle ska�y i b��kitne niebo. To wszystko. Mog�o by� zrobione wsz�dzie, gdzie s� ska�y i b��kitne niebo. Mog�o by� fa�szywe. Dzi� ludzie potrafi� sfa�szowa� w�a�ciwie wszystko. Ale kto wiedzia� o mnie tyle, �eby je wysy�a�, i dlaczego to robi�? Tak jak przy poprzednich pi�ciu nie by�o �adnego listu. Tylko zdj�cia. Moich przyjaci� i moich wrog�w. To dlatego zacz��em my�le� o pla�ach okalaj�cych Zatok� Tokijsk�. I, przez chwil�, o Objawieniu �wi�tego Jana. Otuli�em si� kocem. Le�a�em w sztucznym p�mroku, kt�ry w��czy�em w po�udnie. Przez ca�e lata by�o mi wygodnie, tak wygodnie. a teraz p�ka�y zapomniane strupy i blizny. Krwawi�em. Je�li istnia� cie� szansy, �e to, co trzymam w dr��cych palcach jest prawdziwe... Od�o�y�em kopert� na stolik. Zdrzemn��em si� i zapomnia�em o koszmarze sennych szale�stw, kt�ry wycisn�� ze mnie tyle potu. Lepiej nie pami�ta�, to pewne. Wsta�em, wzi��em prysznic, w�o�y�em czyste ubranie, zjad�em co� szybko i zabra�em dzbanek kawy do gabinetu. Kiedy�, kiedy pracowa�em, nazywa�em go biurem, ale przesz�o mi to mniej wi�cej przed trzydziestu laty. Przejrza�em pobie�nie posortowan� korespondencj� z ostatniego miesi�ca i znalaz�em to, czego szuka�em, mi�dzy pro�bami o wsparcie dziwacznych organizacji charytatywnych i dziwacznych indywidu�w napomykaj�cych co� o bombach, je�li nie spe�ni� ich oczekiwa�, czterema zaproszeniami do wyg�oszenia wyk�ad�w, ofert� pracy, kt�ra mog�a by� kiedy� interesuj�ca, ci�kimi paczkami periodyk�w, listem od dawno zapomnianego potomka denerwuj�cego powinowatego z trzeciego ma��e�stwa, dotycz�cym ewentualnej wizyty (Jej u mnie, tutaj), trzema ofertami artyst�w szukaj�cych mecenasa, trzydziestoma dwoma notami informuj�cymi o wytoczonych mi procesach oraz kupk� list�w od moich pe�nomocnik�w zawiadamiaj�cych o oddaleniu trzydziestu dw�ch akt�w oskar�enia. Pierwszy z wa�nych list�w napisa� Marling z Megapei: �Synu Ziemi, pozdrawiam ci� dwudziestoma siedmioma nadal pozostaj�cymi Imionami. Modl� si�, by� cisn�� w mrok gar�� klejnot�w i obdarzy� je �arem kolor�w �ycia. Obawiam si�, �e czas �ycia najstarszego ciemnozielonego cia�a, kt�re mam zaszczyt nosi�, chyli si� ku ko�cowi i znajdzie sw�j kres na pocz�tku przysz�ego roku. Te ��te, zamykaj�ce si� oczy ju� dawno nie widzia�y mego obcego syna. Niechaj przyb�dzie do mnie przed ko�cem pi�tej pory, niechaj, za wszystkie me starania, b�dzie tu ze mn� i po�o�ywszy d�onie na mych ramionach ul�y ich brzemieniu. z szacunkiem�. Drugi list, podpisany przez Przedsi�biorstwo G��bokich Wierce�, kt�re, jak wszyscy wiedz�, jest fasad� dla Ziemskiej Centralnej Agencji Wywiadowczej, by� ofert� sprzeda�y u�ywanego sprz�tu g�rniczego znajduj�cego si� w miejscu, z kt�rego nie op�aca si� go przewozi� obecnemu w�a�cicielowi. Wed�ug kodu, kt�rego nauczy�em si� przed laty realizuj�c pewne zlecenie ziemskiego rz�du federalnego, nale�a�o to rozumie�, sans officialese, mniej wi�cej tak: �Co jest grane? Czy�by� nie by� ju� lojalny wobec rodzinnej planety? Od dwudziestu lat prosimy, �eby� przyby� na Ziemi� i om�wi� z nami spraw� maj�c� kapitalne znaczenie dla bezpiecze�stwa planetarnego, a ty konsekwentnie nas lekcewa�ysz. Ta pro�ba jest bardzo pilna - niezwykle powa�na sytuacja wymaga twojej natychmiastowej wsp�pracy. Wierzymy, �e i tak dalej, i tak dalej�. Trzeci list napisany by� po angielsku: �Nie chc�, �eby� my�la�, i� pr�buje wykorzysta� to, co dawno min�o, ale naprawd� mam powa�ne k�opoty, a ty jeste� jedyn� osob�, kt�ra mo�e mi pom�c. w ka�dym razie nikt inny nie przychodzi mi do g�owy. Je�li mo�esz, prosz�, przyjed� do mnie na Aldebaran V. Znajdziesz mnie pod starym adresem, cho� poza nim wszystko tu si� zmieni�o. z powa�aniem, Ruth�. Trzy apele do cz�owiecze�stwa Francisa Sandowa. Kt�ry, je�li w og�le jaki�, mia� co� wsp�lnego ze zdj�ciami spoczywaj�cymi w mojej kieszeni? Orgia, kt�r� przerwa�em, by�a czym� w rodzaju przyj�cia po�egnalnego. Ostatni go�cie opu�cili w�a�nie m�j �wiat. Ju� zaczynaj�c t� imprez�, skuteczny �rodek na zapakowanie i odes�anie st�d ca�ego towarzystwa, wiedzia�em, dok�d powinienem si� uda�. Jednak zdj�cie Kathy kaza�o mi zastanowi� si� nad tym ponownie. Wszyscy autorzy trzech cytowanych powy�ej list�w wiedzieli, kim by�a Kathy. Ruth, przynajmniej raz, mia�a dost�p do jej zdj�cia, kt�re z pewno�ci� wystarczy�oby jakiej� utalentowanej istocie. Centralna Agencja Wywiadowcza mog�a przekopa� swoje archiwa i sfa�szowa� zdj�cie w jednym z laboratori�w. Marling potrafi�by je stworzy�. Ale r�wnie dobrze mog�o by� zupe�nie inaczej. Dlaczego - skoro kto� czego� ode mnie chcia� - zdj�ciom nie towarzyszy�a �adna informacja? M�j terminarz otwiera�a pro�ba Marlinga - gdybym jej nie spe�ni�, nie m�g�bym ju� nigdy znie�� swego towarzystwa - jednak od ko�ca pi�tej pory roku na p�nocnej p�kuli Megapei dzieli�o mnie ponad dwana�cie miesi�cy, mog�em wi�c pozwoli� sobie na kilka przystank�w po drodze. Ale jakich przystank�w? Centralna Agencja Wywiadowcza nie mia�a �adnego prawa do moich us�ug. Nie by�em nawet poddanym Ziemi. Jestem sk�onny w miar� mo�no�ci pomaga� Ziemi, tyle �e ta sprawa nie mog�a by� a� tak wa�na, skoro czeka�a przez ca�e dwadzie�cia lat po�wi�conych na n�kanie mnie listami. Poza tym, jak s�ysza�em - a mam bardzo dobre informacje - planeta nadal istnieje i w dalszym ci�gu prz�dzie tak normalnie i cienko jak zwykle. Gdyby traktowali to naprawd� powa�nie, mogliby si� tu pofatygowa� i porozmawia� sobie ze mn�. Ale Ruth... Ruth to zupe�nie inna sprawa. Prze�yli�my ze sob� rok, zanim zrozumieli�my, �e rozdzieramy si� nawzajem na strz�py i �e nigdy nic z tego nie wyjdzie. Rozstali�my si� jako przyjaciele i byli�my nimi nadal. Znaczy�a co� dla mnie. Zdziwi�em si�, �e jeszcze �yje. Po tylu latach... Je�li potrzebowa�a mojej pomocy, to mia�a do niej pe�ne prawo. I tyle. A zatem najpierw odszukam Ruth i spr�buj� wyci�gn�� j� z kaba�y, w kt�r� si� wpakowa�a. Potem rusz� na Megapei. Mo�e po drodze uda mi si� dowiedzie� od kogo, czego, kiedy, gdzie, dlaczego i jak otrzymywa�em zdj�cia. Je�li nie, polec� na Ziemi� i spr�buj� pogada� z Agencj�. Chyba p�jd� na uk�ad �co� za co��. Wypi�em kaw� i zapali�em. a potem, pierwszy raz od pi�ciu lat, zadzwoni�em do portu i poprosi�em o przygotowanie Modelu T, mojej bryczki do d�ugich skok�w. Us�ysza�em, �e potrwa to ca�y dzie� i wi�ksz� cz�� nocy, i �e b�d� gotowi o �wicie. Sprawdzi�em u automatycznego Sekretarza i Archiwum, kto jest obecnie w�a�cicielem T. S & a poinformowa� mnie, �e T nale�y teraz do Lawrence'a J. (Johna) Connera z Lochear. Kaza�em przys�a� sobie niezb�dne papiery. Po pi�tnastu sekundach wyskoczy�y z rynny i wpad�y do wy�cie�anego koszyka. Przestudiowa�em rysopis Connera, a potem wezwa�em fryzjera na k�kach i poleci�em zmieni� ciemny br�z swoich w�os�w w jasn� ���, rozja�ni� cer�, dorzuci� kilka pieg�w, przyciemni� o par� ton�w oczy i na�o�y� nowe linie papilarne. Mam d�ug� list� fikcyjnych postaci z pe�nymi i wiarygodnymi (w ka�dym razie z dala od domu) �yciorysami. Te tajemnicze osoby zajmuj� si� tylko jednym - od lat sprzedaj� sobie nawzajem T. i b�d� robi� to nadal. Wszystkie s� m�czyznami, wszystkie mierz� mniej wi�cej pi�� st�p i dziesi�� cali i wa�� jakie� sto sze��dziesi�t funt�w. Dzi�ki kilku zabiegom kosmetycznym i zapami�taniu paru danych mog� sta� si� ka�d� z nich. Nie przepadam za podr�owaniem statkami zarejestrowanymi na nazwisko Francisa Sandowa z Homefree czy, jak chc� niekt�rzy, �wiata Sandowa. To jedna z niedogodno�ci - z t� akurat mog� si� w miar� spokojnie pogodzi� - zwi�zanych z nale�eniem do setki najbogatszych ludzi w galaktyce (wed�ug ostatnich szacunk�w jestem, zdaje si�, 87, ale mog� te� by� 88 czy 86). Przez ca�y czas kto� czego� od ciebie chce. i zawsze okazuje si� to krwi� lub pieni�dzmi, a tak si� z�o�y�o, �e nie zamierzam si� rozstawa� ani z jednym, ani z drugim. C�, jestem leniwy, �atwo mnie przestraszy� - chc� tylko zachowa� oba te dobra w posiadanym ju� wymiarze. Gdybym mia� ducha wsp�zawodnictwa, pewnie pr�bowa�bym przesun�� si� na, nie mog� sobie przypomnie�, 87, 86 czy 85 pozycj�. Tyle �e nie dbam o to. i tak naprawd� nigdy nie dba�em, no, mo�e troch� na pocz�tku, ale urok nowo�ci min�� bardzo szybko. Wszystko powy�ej pierwszego miliarda jest ju� metafizyk�. Przed laty cz�sto my�la�em o wszelkich pod�o�ciach, kt�re najprawdopobniej finansuj� nie zdaj�c sobie z tego sprawy, a potem dopracowa�em si� filozofii Wielkiego Drzewa i da�em sobie spok�j. A wi�c jest Wielkie Drzewo, stare jak ludzko��. Suma li�ci wyrastaj�cych z jego konar�w i ga��zek r�wna si� liczbie istniej�cych pieni�dzy. Na opadaj�cych i rosn�cych li�ciach wypisane s� nazwiska. Po kilku sezonach wszystkie nazwiska ulegaj� wymianie, ale samo Drzewo - tak, tak � ro�nie i jego �yciowe funkcje w�a�ciwie si� nie zmieniaj�. Przez jaki� czas pr�bowa�em wycina� ca�� zgnilizn�, jak� znalaz�em w Drzewie, ale odkry�em, �e to, co wycinani, pojawia si� natychmiast w innym miejscu. i �e musz� sypia�. Do diab�a, w tych czasach nie da si� przyzwoicie wydawa� pieni�dzy, a Drzewo jest zbyt wielkie, �eby manipulowa� nim jak bonsai w doniczce i korygowa� jego rozw�j. a wi�c pozwoli�em mu rosn�� na jego w�asny, radosny spos�b, z moim nazwiskiem na wszystkich li�ciach - i tych zwi�d�ych, i tych suchych, i tych tryskaj�cych pierwsz� zieleni�. Pr�bowa�em si� przy tym dobrze bawi�, �migaj�c z konaru na konar, nosz�c imiona, kt�rych nie wypisano na otaczaj�cych mnie li�ciach. Tyle o mnie i Wielkim Drzewie. Opowie�� o tym, jak wszed�em w posiadanie takiej ilo�ci zieleni, mog�aby doprowadzi� do powstania zabawniejszej, bardziej wypracowanej i mniej botanicznej metafory. Skoro tak, od��my j� sobie na p�niej. Co za du�o... Sp�jrzcie tylko, co sta�o si� z biednym Johnnym Donn�: zacz�� my�le�, �e nie jest Wyspiarzem, i spocz�� na dnie Zatoki Tokijskiej. Nie zuba�a mnie to nawet na jot�. Zacz��em wylicza� S & a wszystko, co personel powinien i czego nie powinien robi� podczas mojej nieobecno�ci. Po odtworzeniu tego przynajmniej dziesi�� razy i d�ugim �amaniu sobie g�owy uda�o mi si� chyba o niczym nie zapomnie�. Przejrza�em ostatni� wol� i testament i nie znalaz�em nic, co chcia�bym zmieni�. W�o�y�em papiery do anihilator�w i poleci�em uruchomi� je w pewnych �ci�le okre�lonych okoliczno�ciach. Wys�a�em piln� depesz� do jednego z moich przedstawicieli na Aldebaran V. Gdyby przypadkiem pojawi� si� u niego niejaki Lawrence J. (John) Conner, mia� dosta� wszystko, o co poprosi. Na wypadek, gdybym potrzebowa� swojej prawdziwej to�samo�ci, wys�a�em mu r�wnie� zapasowy kod identyfikacyjny. a potem zorientowa�em si�, �e min�y ju� cztery godziny i poczu�em g��d. - Ile do zmierzchu? z zaokr�gleniem do pe�nej minuty - zapyta�em S & A. - Czterdzie�ci trzy minuty - zaszele�ci� bezp�ciowy g�os w ukrytym g�o�niku. - Dok�adnie za trzydzie�ci trzy minuty zjem obiad na Wschodnim Tarasie - powiedzia�em patrz�c na zegarek. - Homar z frytkami i sa�atk� z kapusty, koszyk bu�eczek, p� butelki naszego szampana, dzbanek kawy, cytrynowy sorbet, najstarszy koniak jaki mamy w piwnicy i dwa cygara. Zapytaj Martina Bremena, czy wy�wiadczy mi zaszczyt podaj�c to osobi�cie. - Tak - odpowiedzia� S & A. - �adnych sur�wek? - �adnych sur�wek. Wr�ci�em do swojego apartamentu, wrzuci�em par� rzeczy do walizki i zacz��em si� przebiera�. Wszed�em do sypialni. Zwleka�em z wydaniem tego polecenia przez ca�y dzie�. w tej chwili nie pozostawa�o mi nic innego, jak po��czy� si� z S & A. Czu�em nieprzyjemny ucisk w �o��dku i gardle. - Dok�adnie za dwie godziny i jedena�cie minut - powiedzia�em patrz�c na zegarek - zadzwo� do Lisy i zapytaj, czy nie wypi�aby ze mn� drinka na Zachodnim Tarasie. Za p� godziny. Przygotuj dla niej dwa czeki, ka�dy na pi��dziesi�t tysi�cy dolar�w. i list z najlepszymi referencjami. Dostarcz mi to w trzech nie zaklejonych kopertach. - Tak - odpowiedzia� S & A. Gdy zak�ada�em spinki do mankiet�w z rynny wypad�y trzy koperty i spocz�y w koszyku stoj�cym na komodzie. Sprawdzi�em ich zawarto��, zaklei�em, w�o�y�em do wewn�trznej kieszeni kurtki i ruszy�em d�ugim korytarzem w kierunku Wschodniego Tarasu. Kosmate ob�oczki urz�dza�y w�a�nie zasadzk� na bursztynowy ogrom s�o�ca, ale po minucie zmieni�y plany i spokojnie odp�yn�y w dal. ��te hordy unosz�cych si� wy�ej chmur zal�ni�y p�sowiej�cym r�em, gdy s�o�ce zanurzy�o si� w bezlitosnym b��kicie drogi wij�cej si� mi�dzy Urim a Thumim, bli�niaczymi szczytami, kt�re postawi�em tu po to, �eby co wiecz�r wsysa�y i �wiartowa�y roz�arzon� kul�. w ostatniej chwili jej t�czowa krew rozbryzgiwa�a si� po zamglonych stokach. Usiad�em przy stole pod wi�zem. Gdy dotkn��em krzes�a, w��czy�o si� nade mn� pole si�owe chroni�ce przed spadaj�cymi z drzewa li��mi, insektami, ptasimi odchodami i py�em. Po chwili pojawi� si� Martin Bremen. Popycha� przykryty w�zek. - Topry fiecz�r, sir. - Dobry wiecz�r, Martinie. Jak ci leci? - �fietnie, panie Sando�. a panu? - Wyje�d�am - powiedzia�em. - Ach? Rozstawi� zastaw�, odkry� w�zek i zacz�� podawa�. - Tak - powiedzia�em. - Mo�e na d�u�ej. Spr�bowa�em szampana i z zadowoleniem pokiwa�em g�ow�. - ...Zanim wyjad�, chc� ci powiedzie� co�, o czym z pewno�ci� sam wiesz. a mianowicie to, �e przygotowujesz najlepsze posi�ki, jakie kiedykolwiek jad�em... - Ci�kuj�, panie Sando� - jego rumiana twarz pociemnia�a o ton, mo�e dwa. Opuszczaj�c ciemne oczy, zmaga� si� z k�cikami ust, kt�re usi�owa�y zburzy� nienagannie prost� lini� warg. - Nasza fsp�praca ta�a mi fiele rato�ci. - ...Zatem je�li chcesz wybra� si� na roczne wakacje, oczywi�cie z pe�n� pensj�, zwrotem wszelkich koszt�w oraz specjalnym funduszem na zakup wszystkich interesuj�cych ci� przepis�w, to przed wyjazdem zadzwoni� do biura stypendialnego i wydam odpowiednie polecenia. - Kiety pan fyjeszcza, sir? - Jutro rano. - Rosumiem, sir. Tak. Ci�kuj�. To pszmi parco opiecuj�co. - ...A przy okazji znajd� jakie� przepisy dla siebie. - P�t� mie� oko szeroko otfarte, sir. - To musi by� zabawne uczucie. Przygotowujesz potrawy, kt�rych smaku nie mo�esz si� nawet domy�la�... - o nie, sir - zaprotestowa�. - Kipeszy s� najsupe�niej fiarygotni. Posa tym, pszysnaj�, sze cz�sto rosmy�la�em o smaku pa�skich posi�k�f, ale por�fna�bym si� raczej do chemika, kt�ry nie ma najmniejszej ochoty na pr�bofanie ofoc�f sfoich eksperyment�f. W jednej r�ce trzyma� koszyk z bu�eczkami, w drugiej dzbanek kawy, w trzeciej p�misek z kapust�, a czwart� opar� na uchwycie w�zka. By� Rigelianinem i nazywa� si�, mniej wi�cej, Mmmrt'n Prrm'n. Angielskiego nauczy� go niemiecki kucharz, kt�ry pom�g� mu r�wnie� znale�� angielski ekwiwalent Mmmrt'na Prrm'na. Rigelia�scy kuchmistrze z dobrymi kiperami odpowiedniej rasy przygotowuj� najlepsze potrawy w galaktyce. S� przy tym zupe�nie beznami�tni. Przeprowadzili�my ju� dziesi�tki podobnych rozm�w i Martin dobrze wiedzia�, �e lubi� si� z nim droczy�, pr�buj�c zmusi� go do przyznania, �e jedzenie cz�owieka przypomina mu �mieci, naw�z lub odpadki przemys�owe. Widocznie etyka zawodowa zabrania mu m�wienia takich rzeczy. Jego reakcje musz� by� bole�nie ceremonialne. Tym niemniej, gdy wypije za du�o soku cytrynowego, pomara�czowego czy grapefruitowego, jest sk�onny przyzna�, �e gotowanie dla homo sapiens uwa�a si� za najwi�ksze dno, do jakiego mo�e si� zni�y� Rigelianin. Staram si� mu to wynagrodzi�, bo lubi� i jego, i przyrz�dzane przez niego posi�ki. Niezale�nie od tego, ile si� ma pieni�dzy, cholernie trudno znale�� kucharza z Rigelii. - Martinie - powiedzia�em. - Gdyby mi si� co� sta�o... Chc�, �eby� wiedzia�, �e zrobi�em dla ciebie zapis w testamencie. - Ja... ja nie fiem, co pofiecie�, sir. - Wi�c nie m�w nic - rozwi�za�em za niego ten dylemat. - Szczerze m�wi�c, mam egoistyczn� nadziej�, �e nie zainkasujesz tych pieni�dzy. Zamierzam wr�ci�. By� jedn� z niewielu os�b, kt�rym mog�em powiedzie� co� takiego - jak dot�d - bezkarnie. Sp�dzi� ze mn� trzydzie�ci dwa lata i ju� dawno od�o�y� sobie na dobr� emerytur�. Poza tym gotowanie by�o jego beznami�tn� nami�tno�ci� i, z nieznanych mi powod�w, darzy� mnie sympati�. Pewnie skorzysta�by, gdybym pad� w tej chwili trupem, ale nie tak bardzo, �eby fatygowa� si� faszerowaniem mojej kapusty jadem murta�skiego motyla. - Obejrzyj zach�d s�o�ca - powiedzia�em. Przygl�da� si� ze dwie minuty, a potem o�wiadczy�: - Majstersztyk, prosz� pana. - Dzi�kuj�. Mo�esz zostawi� mi koniak i cygara i i�� do siebie. Posiedz� tu jeszcze. Postawi� tac� na stole, wyprostowa� swoje wielkie, niemal o�miostopowe cia�o, sk�oni� si� i powiedzia�: - Szycz� szcz�liwej potr�szy, sir, i mi�eko fieczoru. - �pij dobrze - powiedzia�em. - Ci�kuj� - sapn�� w�lizguj�c si� w mrok. Poczu�em pierwszy ch�odny podmuch nocnego wiatru, zaszyte w wilgotnych jamach ropus�owiki zacz�y gra� kantat� Bacha, a tam, gdzie przed chwil� znikn�o s�o�ce, pojawi� si� m�j pomara�czowy ksi�yc, Floryda. Rozkwitaj�ce w nocy wilczor�e s�czy�y odurzaj�c� wo� w ciemny b��kit nieba upstrzonego aluminiowym konfetti gwiazd, stoj�ca na stole �wieca migota�a rubinowym blaskiem, gor�cy homar rozp�ywa� si� w ustach, a szampan by� zimny jak serce g�ry lodowej. Poczu�em smutek, chcia�em szepn�� tej chwili: ,ja wr�c�. Sko�czy�em homara, szampana i sorbet i zapali�em cygaro, nim nala�em sobie kieliszek koniaku, co - jak s�ysza�em - w pewnych kr�gach uchodzi za szczyt barbarzy�stwa. Przepi�em do wszystkiego w zasi�gu wzroku, �eby powetowa� sobie t� strat� i nala�em kawy do fili�anki. Wsta�em i powoli obszed�em wielki budynek, kt�ry by� moim domem. Dotar�em do Zachodniego Tarasu i usiad�em w barze, stawiaj�c przed sob� butelk� koniaku. Po jakim� czasie zapali�em drugie cygaro. a potem w wysoko sklepionym przej�ciu pojawi�a si� ona, automatycznie przyjmuj�c poz� z reklamy perfum. Lisa by�a jasn� blondynk�. Mia�a na sobie jak�� jedwabi�cie b��kitn� rzecz, kt�ra w p�mroku mieni�a si�, skrzy�a i mgli�a wok� niej, bia�e r�kawiczki i kr�tki brylantowy naszyjnik. Rozchyli�a pe�ne blador�owe wargi, tworz�c mi�dzy nimi zgrabne k�ko, przechyli�a g�ow�, zamykaj�c jedno, a mru��c drugie oko. - i spotkali si� w po�wiacie ksi�yca - powiedzia�a. K�ko znikn�o w nag�ym promiennym u�miechu, a ja zsynchronizowa�em go z wzej�ciem na zachodzie drugiego, niepokalanie bia�ego ksi�yca. Jej g�os przywodzi� mi na my�l p�yt�, zacinaj�c� si� przy przej�ciu na niskie C. Dzi� nie nagrywaj� ju� zacinaj�cych si� i przeskakuj�cych p�yt. Ale ja nadal je pami�tam. By� mo�e, jako jedyny. - Cze�� - powiedzia�em. - Czego si� napijesz? - Szkockiej z wod� - odpowiedzia�a jak zwykle. - Cudowna noc! Spojrza�em w jej niebieskie oczy i u�miechn��em si�. - Tak - powiedzia�em, wystukuj�c jej zam�wienie. Podano drinka. - Cudowna. - Zmieni�e� si�. Jeste� szczuplejszy. - Tak. - Zamierzasz zrobi� co� brzydkiego. Mam nadziej�. - Prawdopodobnie - postawi�em przed ni� szklaneczk�. - Ile to ju�... pi�� miesi�cy? - Troch� d�u�ej. - Mia�a� kontrakt na rok. - Dok�adnie. Poda�em jej kopert�. - To go rozwi�zuje - powiedzia�em. - Co... co to znaczy? - zapyta�a. U�miech zamar�, zblad�, znikn��. - To, co powiedzia�em. Jak zawsze. - Chcesz powiedzie�, �e jestem zwolniona? - Obawiam si�, �e tak - odpowiedzia�em. - a to jest podobna kwota, �eby upewni� ci�, �e nie jest tak, jak my�lisz - poda�em jej drug� kopert�. - a jak? - Musz� wyjecha�. Nie ma sensu, �eby� w tym czasie tu wi�d�a. To mo�e potrwa�. - Zaczekam. - Nie. - To pojad� z tob�. - Nawet gdyby� mia�a przyp�aci� to �yciem, je�li podwinie mi si� noga? Mia�em nadziej�, �e powie �tak�. Ale wydaje mi si�, �e po tylu latach wiem ju� co� o ludziach. i dlatego mia�em pod r�k� referencje. - Tym razem to zupe�nie mo�liwe - powiedzia�em. - Czasem facet taki jak ja musi zaryzykowa�. - Dasz mi referencje? - spyta�a. - Mam je w kieszeni.pai�badraPodnios�a drinka. - w porz�dku. Poda�em jej trzeci� kopert�. - Nienawidzisz mnie? - spyta�a. - Nie. - Dlaczego nie? - Dlaczego? pai�badra- Bo jestem s�aba i ceni� swoje �ycie. - Ja r�wnie�. Aczkolwiek nie mog� za nie r�czy�. - W�a�nie dlatego przyjmuj� wym�wienie. - W�a�nie dlatego je przygotowa�em. - Wydaje ci si�, �e wszystko wiesz, nieprawda�? - Nie. - Co b�dziemy dzi� robi�? - zapyta�a ko�cz�c drinka. - Ju� ci m�wi�em, �e nie wiem wszystkiego. - Ale ja co� wiem. Traktowa�e� mnie bardzo dobrze. - Dzi�kuj�. - Chcia�abym si� ciebie trzyma�. - Ale przestraszy�em ci�? - Tak. - Za bardzo? - Za bardzo. Dopi�em koniak, zaci�gn��em si� cygarem. Popatrzy�em na Floryd� i m�j bia�y ksi�yc, kt�ry nazwa�em Graj�c� Kul�. - Przynajmniej dzi� - powiedzia�a dotykaj�c mojej d�oni - zapomnisz o nienawi�ci do mnie. Nie otworzy�a kopert. S�czy�a drugiego drinka, obserwuj�c Floryd� i Graj�c� Kul�. - Kiedy wyje�d�asz? - o pierwszym brzasku. - Bo�e, jeste� romantyczny. - Nie. Jestem, jaki jestem. - W�a�nie to powiedzia�am. - Nie s�dz�, ale ciesz� si�, �e ci� spotka�em. Odstawi�a pust� szklaneczk�. - Robi si� ch�odno. - Tak. - Powetujmy to sobie w �rodku. - Chcia�bym sobie powetowa�. Zdusi�em niedopa�ek, wstali�my, poca�owa�a mnie. Obj��em jej wci�t�, skrz�c� si�, b��kitn� tali�, ruszyli�my z baru ku sklepieniu, min�li�my je i znale�li�my si� we wn�trzu domu, kt�ry opuszczali�my. Zr�bmy sobie trzygwiazdkow� przerw�: * * * Mo�e bogactwo, jakie zdoby�em w�druj�c drog�, kt�ra doprowadzi�a mnie do stania si� tym, kim jestem, jest jedn� z rzeczy, kt�re uczyni�y mnie tym, kim jestem, tzn. lekkim paranoikiem. Nie. To zbyt �atwe. W ten spos�b m�g�bym uzasadni� wszystkie obawy przy ka�dym wyje�dzie z Homefree. a potem m�g�bym uzasadni� uzasadnienie, m�wi�c, �e to nie mo�e by� paranoja, je�li rzeczywi�cie s� gdzie� ludzie, kt�rzy chc� ci� dosta�. a s�. I, mi�dzy innymi, dlatego urz�dzi�em Homefree tak, by m�c w pojedynk� stawi� czo�o ka�demu cz�owiekowi i ka�demu rz�dowi, kt�ry chcia�by tu po mnie wtargn��. Musieliby mnie zabi�, a by�oby to drogie przedsi�wzi�cie, poniewa� wymaga�oby zniszczenia ca�ej planety. Jestem, jak s�dz�, przygotowany nawet na tak� ewentualno��, aczkolwiek nie sprawdzi�em tego w warunkach polowych. Nie, prawdziw� przyczyn� moich obaw jest znany wszystkim ludziom najzwyczajniejszy w �wiecie strach przed �mierci� i nieistnieniem. w moim przypadku spot�gowany chwil� jasno�ci, kt�rej nie potrafi� wyja�ni�... Zapomnijcie o tym. Jedyne istoty, jakie pojawi�y si� na scenie w dwudziestym wieku i zdo�a�y dotrwa� do dzi�, to znaczy - do trzydziestego drugiego, to ja i, by� mo�e, kilka sekwoi. Pozbawiony pasywno�ci w�a�ciwej kr�lestwu ro�lin, odkry�em z czasem, �e istnieniu towarzyszy nieustannie rosn�cy strach przed �mierci�. w efekcie przetrwanie (o kt�rym my�la�em przedtem g��wnie w kategoriach darwinowskich i uwa�a�em za rozrywk� ni�szych gatunk�w i gromad) staje si� najbardziej absorbuj�cym zaj�ciem. Dzisiejsza d�ungla bije na g�ow� sw� poprzedniczk� z czas�w mej m�odo�ci: tysi�c pi��set zamieszkanych �wiat�w - ka�dy z w�asnymi sposobami zabijania ludzi (naprawd� �atwo je wypr�bowa�, skoro mo�na si� przemieszcza� dos�ownie w mgnieniu oka); siedemna�cie inteligentnych ras, z kt�rych cztery uwa�am za znacznie bystrzejsze od ludzi, a siedem czy osiem za r�wnie g�upie - ka�da z w�asnymi sposobami zabijania ludzi; hordy s�u��cych nam maszyn, licznych i pospolitych jak samochody w epoce mego dzieci�stwa - ka�da z w�asnymi sposobami zabijania ludzi; nowe choroby, nowe bronie, nowe trucizny i nowe wstr�tne zwierz�ta, nowe przedmioty po��dania, nienawi�ci, chciwo�ci i uzale�nienia - ka�dy z w�asnymi sposobami zabijania ludzi i wiele, bardzo, bardzo wiele nowych miejsc do umierania. Widzia�em i spotka�em wiele z nich. Ze wzgl�du na moj�, powiedzmy, niezwyk�� profesj�, najwy�ej dwadzie�cia sze�� istot w galaktyce wie o nich wi�cej ni� ja. Boj� si�, nawet je�li w tej chwili nikt do mnie nie strzela, tak jak strzelano do mnie na par� tygodni przed wys�aniem mnie na rekonwalescencj� do Japonii, w kt�rej odkry�em Zatok� Tokijsk�. Jakie� tysi�c dwie�cie lat temu. i tyle. Samo �ycie. * * * Wyszed�em w �rodku nocy, celowo nie �egnaj�c si� z nikim, poniewa� uwa�am, �e tak powinno by�. Zaparkowa�em i pomacha�em cieniowi, kt�ry macha� do mnie z Centrum Operacyjnego i ruszy�em przez pole. Wtedy i ja sta�em si� tylko cieniem. Doszed�em do doku, w kt�rym przycupn�� Model T, wszed�em na pok�ad, u�o�y�em ekwipunek i przez p� godziny sprawdza�em wszystkie systemy. a potem wyszed�em, �eby sprawdzi� projektory fazowe. Zapali�em papierosa. Na wschodzie niebo by�o ��te. Na zachodzie nad czarn� �cian� g�r przetoczy� si� ryk grzmotu. Nad moj� g�ow� zawis�o kilka chmur. Do wyblak�ego p�aszcza nieba nadal tuli�y si� gwiazdy. Przypomina�y teraz krople rosy, a nie konfetti. Przynajmniej raz do tego nie dojdzie, pomy�la�em. �piewa�y ptaki. Przycz�apa� szary kot, otar� si� o moj� nog� i podrepta� w kierunku ptasich treli. Wiatr zmieni� nagle kierunek i s�czy� si� teraz przez g�sty las okalaj�cy po�udniowy kraniec pola. Wilgotny powiew ni�s� �wie�e zapachy �ycia i wzrostu. Niebo zar�owi�o si�, gdy zaci�ga�em si� po raz ostatni, migocz�ce g�ry zdawa�y si� lekko dr�e�, gdy odwraca�em si� i zadeptywa�em niedopa�ek. Wielki, niebieski ptak run�� w d� i wyl�dowa� na moim ramieniu. Pog�aska�em g�adkie pi�rka i wys�a�em go w drog�. Zrobi�em krok w stron� pojazdu... Potkn��em si� o sworze� stercz�cy z p�yty doku. Uda�o mi si� z�apa� za rozpor� i tylko dzi�ki temu nie run��em jak d�ugi. Upad�em na kolana. Nim zdo�a�em wsta�, ma�y, czarny nied�wiadek liza� mnie po twarzy. Podrapa�em go za uchem, poklepa�em po g�owie, a wstaj�c zdzieli�em w ty�ek. Odwr�ci� si� i pogna� w stron� lasu. Gdy usi�owa�em zrobi� kolejny krok, okaza�o si�, �e r�kaw mojej kurtki uwi�z� mi�dzy pr�tami, kt�re uratowa�y mnie przed upadkiem. Zanim si� wypl�ta�em, na moim ramieniu siedzia� jaki� ptak, a od strony lasu nadlatywa�a czarna chmura jego pobratymc�w. Ich rozpaczliwym krzykom towarzyszy�y kolejne grzmoty. A wi�c dosz�o do tego... Pop�dzi�em do statku, niemal wpadaj�c na zielonego kr�lika, kt�ry wyjrza� z norki marszcz�c po�piesznie nos i wpatruj�c si� we mnie r�owymi oczami kr�tkowidza. Wielki padalec, przezroczysty i po�yskliwy, sun�� ku mnie po p�ytach doku. Zapomnia�em si� schyli� i wyr�n��em czo�em w stalow� kraw�d�, cofn��em si� o krok. P�owa ma�pka z�apa�a mnie za kostk�, mrugaj�c b��kitnymi oczami. Pog�aska�em j� po g�owie i przegoni�em. By�a silniejsza ni� my�la�em. Przecisn��em si� przez w�az. Pokrywa zaci�a si�, gdy pr�bowa�em j� zamkn��. Zanim uda�o mi si� j� uruchomi�, w powietrzu k��bi�o si� stado purpurowych papug wykrzykuj�cych moje imi�. Przezroczysty w�� usi�owa� wedrze� si� na pok�ad. Znalaz�em w��cznik pola si�owego i zrobi�em z niego u�ytek. - w porz�dku! Cholera! - krzykn��em. - Wyje�d�am! Do widzenia! Wr�c�! Nad �cian� g�r eksplodowa�y b�yskawice, burza ruszy�a z kopyta w kierunku statku. Uwolni�em pokryw�. - z drogi! - wrzasn��em zatrzaskuj�c w�az. Zapi��em klamry, podszed�em do pulpitu sterowniczego i uruchomi�em wszystkie systemy. Na ekranie zobaczy�em pierzchaj�ce zwierz�ta. Rozwia�a si� mg�a, o kad�ub zadzwoni�y pierwsze krople deszczu. Podnios�em statek. Dooko�a szala�a burza. Min��em j�, opu�ci�em atmosfer�, przy�pieszy�em, wszed�em na orbit� i ustali�em kurs. Zawsze tak jest, gdy pr�buj� wyjecha� z Homefree, i dlatego za ka�dym razem staram si� wymkn�� bez po�egnania. i nigdy mi si� nie udaje. W ka�dym razie, przyjemnie jest wiedzie�, �e jeste� gdzie� mile widziany. * * * W odpowiedniej chwili opu�ci�em orbit�, zostawiaj�c za sob� Homefree. Przez par� godzin mia�em md�o�ci i dr�a�y mi d�onie. Pali�em za du�o papieros�w, zaczyna�o drapa� mnie w gardle. Na Homefree mia�em piecz� nad wszystkim, teraz zn�w wraca�em na wielk� aren�. Przez chwil� zastanawia�em si� powa�nie nad zawr�ceniem statku. A potem pomy�la�em o Kathy i o Marlingu, i o Ruth, i o Nicku, martwym od wiek�w karle, i o moim bracie Chucku i nienawidz�c si� coraz bardziej, mkn��em do punktu fazowego. To sta�o si� zupe�nie nagle, zaraz po wej�ciu w faz� i w��czeniu autopilota. Zacz��em si� �mia� i, jak za dawnych czas�w, poczu�em zupe�n� beztrosk�. A nawet je�li umr�? Co z tego? Co w moim �yciu by�o tak cholernie istotne? Poch�anianie wyszukanych potraw? Noce z dyplomowanymi kurtyzanami? Bzdety. Pr�dzej czy p�niej Zatoka Tokijska dostaje nas wszystkich i dobrze wiem, �e pewnego dnia dostanie r�wnie� i mnie. Mimo wszystko. Lepiej da� si� zmie�� w p� drogi do czego� w miar� szlachetnego ni� wegetowa�, nim jaki� typ znajdzie wreszcie spos�b na zg�adzenie mnie w ��ku. I to, r�wnie�, by�a faza... Zacz��em recytowa� litani� w j�zyku znacznie starszym ni� ludzko��. Zdarzy�o mi si� to po raz pierwszy od wielu, bardzo wielu lat, bo po raz pierwszy od wielu, bardzo wielu lat poczu�em, �e jestem do tego got�w. �wiat�o w kabinie zdawa�o si� bledn�c, mimo �e by�em pewny, i� �wieci tak jasno jak zawsze. Ma�e tarcze na pulpicie odp�yn�y w dal, staj�c si� iskrami... p�on�cymi oczami zwierz�t �ledz�cych mnie z g��bi mrocznej puszczy. M�j g�os brzmia� zupe�nie obco, jak gdyby dzi�ki jakiemu� akustycznemu figlowi dobywa� si� z odleg�ego punktu w przestrzeni. Ruszy�em za nim. Wewn�trz siebie. Potem do��czy�y inne g�osy. Po chwili m�j zamar�, ale inne trwa�y, s�abe, wysokie, zanikaj�ce i narastaj�ce, jak gdyby ni�s� je niewyczuwalny wiatr; delikatnie dotyka�y moich uszu, nigdzie nie wo�aj�c. Ja nie mog�em wykrztusi� s�owa, ale one �piewa�y. Ze wszystkich stron otacza�y mnie oczy; nie zbli�a�y si� ani nie odchodzi�y. w oddali pojawi�a si� s�aba po�wiata przypominaj�ca blask wschodz�cego s�o�ca na zachmurzonym, mlecznobia�ym niebie. U�wiadomi�em sobie, �e �pi� i �ni�, i �e je�li zechc�, mog� si� obudzi�. Nie chcia�em. Ruszy�em na zach�d. Pod os�on� sennie bladego nieba dotar�em do kraw�dzi skalnego urwiska i nie mia�em ju� dok�d i��. Przede mn� rozci�ga�a si� woda, woda, kt�rej nie mog�em przekroczy�, jasna i skrz�ca, a tu� nad ni� powoli splata�y si� i rozplata�y cienie mg�y; w oddali, daleko, bardzo daleko od grani, na kt�rej sta�em z nieznacznie uniesionym ramieniem, na poszarpanej turni pi�trz�cej si� nad tarasem wyrastaj�cym z innego tarasu otoczonego kamiennymi stokami, nieugi�tymi i pos�pnymi niczym g�ra lodowa z hebanu, i zamglonymi szczytami wymierzonymi w niebo, kt�rego nie mog�em dostrzec, zobaczy�em �r�d�o tych melodyjnych g�os�w i poczu�em, jak w m�j kark wbijaj� si� zimne szpony. Zobaczy�em cienie umar�ych dryfuj�ce jak mg�y i stoj�ce bez ruchu za czarnymi ska�ami. i wiedzia�em, �e s� martwi, bo dojrza�em mi�dzy nimi kar�a Nicka robi�cego spro�ne gesty i telepat� Mike'a Shandona, kt�ry niemal obali� imperium, moje imperium, i kt�rego zabi�em w�asnymi r�koma, i starego wroga Dango No�a, i Courtcoura Bodgisa, cz�owieka o komputerowym m�zgu, i lady Karle z Algol, kt�r� darzy�em mi�o�ci� i nienawi�ci�. I wezwa�em t�, kt�r� chcia�bym nadal m�c wzywa�. Zadudni� grzmot, a niebo zrobi�o si� jasne i niebieskie niczym jezioro lazurowej rt�ci. Przez chwil� widzia�em j� stoj�c� za bezmiarem wody mi�dzy ciemnymi ska�ami, Kathy, ca�� w bieli, i nasze oczy spotka�y si� na moment, otworzy�a usta, us�ysza�em swoje imi� i nic wi�cej, bo nast�pny grom przyni�s� absolutn� ciemno�� i zarzuci� j� na wysp� i na zagubion� na skalnej grani posta� z nieznacznie uniesionym ramieniem. Na mnie, jak s�dz�. * * * Gdy si� obudzi�em, mia�em mgliste poj�cie na temat znaczenia tego, co si� sta�o. Bardzo mgliste. i nic nie rozumia�em, cho� pr�bowa�em to przeanalizowa�. Stworzy�em kiedy� Wysp� Umar�ych B�cklina, �eby zaspokoi� kaprys grupki klient�w, kt�rych nigdy nie widzia�em. Strz�py muzyki Rachmaninowa ta�czy�y mi w g�owie jak widmowe cukierki. To by�a ci�ka praca. Przede wszystkim dlatego, �e jestem istot� my�l�c� g��wnie obrazami. Zawsze gdy my�l� o �mierci, to znaczy cz�sto, bardzo cz�sto, m�j umys� wype�niaj� dwa obrazy. Pierwszym z nich jest Dolina Cieni - wielka, ciemna rozpadlina zaczynaj�ca si� mi�dzy pot�nymi, kamiennymi dziobami pokrytymi darnin�, kt�re, im dalej si�gasz wzrokiem, gin� stopniowo w szarzej�cym mroku, a� wreszcie stajesz twarz� w twarz z absolutn� czerni� mi�dzygwiezdnej pustki, bez gwiazd, komet, meteor�w, niczego; drugi to Wyspa Umar�ych, szalony obraz B�cklina przedstawiaj�cy miejsce, kt�re przed chwil� widzia�em we �nie. Wyspa Umar�ych jest bardziej z�owieszcza. Dolina zdaje si� nie�� ze sob� obietnic� spokoju. Mo�e mam takie wra�enie tylko dlatego, �e nigdy nie projektowa�em i nie budowa�em Doliny Cieni, poc�c si� nad ka�dym detalem i akcentem wstrz�saj�cego krajobrazu. Natomiast zdarzy�o mi si� wznie��, po�r�d delikatnego sk�din�d pi�kna Edenu, Wysp� Umar�ych, kt�ra wypali�a pi�tno w mojej �wiadomo�ci. Nie tylko nie mog�em o niej zapomnie�, ale sta�em si� jej cz�ci�, tak jak ona by�a cz�ci� mnie. Teraz, w odpowiedzi na co� w rodzaju modlitwy, ta cz�� mojej istoty przem�wi�a do mnie w jedyny dost�pny jej spos�b. Czu�em, �e mnie ostrzega i daje mi znak, kt�ry z czasem nabierze sensu. Symbole wskazuj�, ale i - w r�wnym stopniu - skrywaj�. Taka ju� ich cholerna natura. w wizji Kathy mnie widzia�a, a to znaczy, �e mog�a istnie� szansa... W��czy�em ekran i spojrza�em na spirale �wiat�a obracaj�ce si� zgodnie i niezgodnie z ruchem wskaz�wek zegara wok� punktu le��cego dok�adnie przede mn�. Gwiazdy. Widoczne tu, na spodzie przestrzeni, tylko w ten spos�b. Gdy tak wisia�em, a kosmos wirowa� wok� mnie, czu�em, �e stare, hodowane przez ca�e dekady warstwy t�uszczu, kt�rym obrasta�a moja dusza, zaczynaj� si� topi� i p�on��. a wtedy cz�owiek, kt�rym pr�bowa�em sta� si� z takim trudem, umar� i poczu�em, �e Shimbo z Zaniku Darktree, Pan Grom�w, nadal �yje. Przygl�da�em si� wiruj�cym gwiazdom z wdzi�czno�ci�, smutkiem i dum� dost�pnymi tylko cz�owiekowi, kt�ry prze�y� swe przeznaczenie i zrozumia�, �e mo�e wyku� sobie drugie. Po jakim� czasie wir nieba wessa� mnie w mroczn� czelu�� snu pozbawion� obraz�w i ch�odn�, delikatn� i cich� jak - by� mo�e - Dolina Cieni. * * * Doprowadzenie Modelu T do przystani Aldebaran V - kt�r� nazwano od imienia odkrywcy Driscollem - zabra�o Lawrence'owi Connerowi dwa tygodnie. Dwa tygodnie w Modelu T. Cho� w trakcie fazy nie up�yn�a nawet sekunda. Prosz�, nie pytajcie, dlaczego. Nie mam czasu na pisanie ksi��ki. w ka�dym razie, gdyby Lawrence Conner postanowi� teraz zawr�ci�, m�g�by rozkoszowa� si� kolejnymi dwoma tygodniami gimnastyki, wspomnie� i lektury, i znale�� si� na Homefree w po�udnie tego samego dnia, w kt�rym opu�ci� j� Francis Sandow. Sprawiaj�c tym, bez w�tpienia, niewymown� rado�� wszelkim formom dzikiego �ycia. Ale nie zawr�ci�. Pom�g� natomiast Sandowowi w zrobieniu interesu na bia�ym wrzosie, na kt�ry �aden z nich nie mia� najmniejszej ochoty. Zrobi� to tylko dla zachowania pozor�w - w tym czasie Sandow bada� uwa�nie wszystkie kawa�ki �amig��wki, jakie uda�o mu si� znale��. Prawd� m�wi�c, mog�y to by� kawa�ki kilku pomieszanych ze sob� �amig��wek. Nie spos�b tego rozstrzygn��. Za�o�y�em lekki tropikalny garnitur i ciemne okulary. Po ��tym niebie w��czy�y si� leniwie nieliczne pomara�czowe chmurki, a pal�ce promienie s�o�ca ch�osta�y pastelowe chodniki, rozbryzguj�c si� na nich ciep�ym, zniekszta�caj�cym rzeczywisto�� gradem. Pojecha�em wypo�yczonym pojazdem, krzy��wk� �lizgacza i sa�, do dzielnicy artyst�w miasteczka Midi - jak na m�j gust zbyt eleganckiego, kruchego i, koniecznie, po�o�onego nad morzem, miasteczka, w kt�rym niemal wszystkie walce, ostros�upy, sze�ciany i owoidy okrzykni�te przez ludzi domami, biurami, pracowniami czy sklepami zbudowano z tworzywa zwanego glacylinem, kt�re dzi�ki prostej kontroli zaburze� molekularnych mo�e by� przezroczy�cie bezbarwne b�d� kolorowe lub nieprzezroczy�cie barwne - i przemierzaj�c nieustannie zmieniaj�ce kolor miasto, przypominaj�ce profilowan� malinowo- truskawkowo- wi�niowo-pomara�czowo-cytrynow� galaret� z kup� owoc�w w �rodku, odszuka�em wij�c� si� wzd�u� wybrze�a uliczk� Nuage. Znalaz�em stary adres. Ruth mia�a racj�. Wiele si� zmieni�o. Gdy mieszkali�my tu razem, dom by� jedn� z nielicznych twierdz opieraj�cych si� inwazji po�eraj�cej miasto galarety. Teraz uleg� i on. Tam, gdzie kiedy� wznosi�a si� wysoka, pokryta stiukami �ciana zamykaj�ca brukowany dziedziniec i kamienny �uk z �elazn� bram� prowadz�c� do hacjendy niedbale pochylonej nad male�kim basenem, na kt�rego szorstkich �cianach i g�adkich kafelkach s�o�ce wyczarowywa�o �wietliste duszki, wyr�s� zamek galarety z czterema wysokimi wie�ami. P�ki co, malinowy. Zaparkowa�em, przeszed�em po t�czowym mo�cie i dotkn��em p�ytki anonsuj�cej. - Ten dom jest pusty - obwie�ci� mechaniczny g�os z niewidocznego g�o�nika. - Kiedy wr�ci panna Laris? - zapyta�em. - Ten dom jest pusty - powt�rzy� g�o�nik. - Je�li jest pan nim zainteresowany, prosz� skontaktowa� si� z Paulem Gliddenem ze Stowarzyszenia Nieruchomo�ci S�onecznej Modlitwy. Aleja Siedmiu Westchnie� 178. - Czy panna Laris zostawi�a sw�j obecny adres? - Nie. - a jakie� wiadomo�ci? - Nie. Wr�ci�em do sa�, podnios�em je na wysoko�� o�miu cali powietrznej poduszki i znalaz�em Alej� Siedmiu Westchnie�, kt�ra nazywa�a si� niegdy� Ulic� G��wn�. Ow�osienie pana Gliddena sprowadza�o si� do oddalonych od siebie o jakie� dwa cale, tak cienkich, jakby narysowano je jednym poci�gni�ciem dobrze zatemperowanego o��wka, siwych kresek brwi wyrastaj�cych nad ciemnoszarymi powa�nymi oczami osadzonymi tu� nad r�owym sznurkiem ust, kt�re z pewno�ci� u�miecha�y si� nawet wtedy, gdy ich w�a�ciciel by� pogr��ony w g��bokim �nie. Mi�dzy szare szparki i r�owy sznureczek wcisn�a si� male�ka, zadarta rzecz, przez kt�r� oddycha�. Sprawia�a wra�enie jeszcze mniejszej z uwagi na ciastowate po�cie policzk�w bezustannie gro��ce wezbraniem i poch�oni�ciem i jej, i resztek rys�w. w takim wypadku pan Glidden przeistoczy�by si� w g�adk�, purpurow� niczym bufiasta koszula, w kt�r� wla� swoj� p�nocn� p�kul�, d�awi�c� bu�� ozdobion� przek�utymi uszkami i par� szafirowych kolczyk�w. Pan Glidden, os�oni�ty biurkiem Stowarzyszenia Nieruchomo�ci S�onecznej Modlitwy, opu�ci� wilgotn� r�k�, kt�r� w�a�nie u�cisn��em, si�gaj�c po cygaro uderzy� maso�skim pier�cieniem w ceramiczne s�o�ce popielniczki i, zanurzywszy si� jak ryba w jeziorze dymu, pos�a� mi d�ugie, uwa�ne spojrzenie. - Prosz� usi���, panie Conner - zagai�. - Czym mog� panu s�u�y�? - Zajmuje si� pan domem na Nuage, w kt�rym mieszka�a Ruth Laris. - To prawda. Zastanawia si� pan nad kupnem? - Szukam Ruth Laris - powiedzia�em. - Nie wie pan, dok�d si� wyprowadzi�a? Szare oczka straci�y resztki blasku. - Nie - powiedzia�. - Nigdy jej nie widzia�em. - z pewno�ci� chcia�a, �eby przes�a� pan gdzie� pieni�dze. - To prawda. - M�g�by mi pan powiedzie�, gdzie? - Dlaczego mia�bym to zrobi�? - a dlaczego nie? Pr�buj� j� znale��. - Mam przela� pieni�dze na jej konto. - w tym mie�cie? - Tak. w Artists Trust. - Ale to nie ona umawia�a si� z panem? - Nie. Jej pe�nomocnik. - M�g�by mi pan powiedzie�, kim jest jej pe�nomocnik? Wzruszy� ramionami z g��bi swej sadzawki. - Czemu nie? - powiedzia�. - Andre DuBois z Benson, Carling & Wu. Osiem przecznic dalej. - Dzi�ki. - Zatem nie interesuje pana ta posiad�o��? - Wprost przeciwnie - powiedzia�em. - Kupi� j�, je�li b�d� m�g� wej�� w jej posiadanie jeszcze dzi�, i om�wi� t� transakcj� z przedstawicielem Ruth. Co pan s�dzi o pi��dziesi�ciu dw�ch tysi�cach? Wyskoczy� z bajora. - Gdzie b�d� m�g� pana znale��, panie Conner? - w Spectrum. - Po pi�tej? - Niech b�dzie po pi�tej. Co teraz? Po pierwsze, pojecha�em do Spectrum. Po drugie, skontaktowa�em si� z moim cz�owiekiem na Discroll i przy pomocy odpowiedniego kodu poleci�em przygotowa� pieni�dze dla Lawrence'a Connera. Po trzecie, pojecha�em do dzielnicy Religii, zaparkowa�em, wysiad�em i zacz��em i��. Mija�em kapliczki i �wi�tynie po�wi�cone Wszystkim, od Zaratustry po Jezusa Chrystusa. Zwolni�em w cz�ci Pei'an. I po chwili znalaz�em. Nad powierzchni� ziemi wystawa�o tylko wej�cie. Zielona konstrukcja wielko�ci gara�u dla jednego samochodu. Min��em j� i zszed�em na d� w�skimi schodami. Dotar�em do ma�ego, o�wietlonego �wiecami przedsionka i przeszed�em pod niskim kamiennym �ukiem. Znalaz�em si� w mrocznym pomieszczeniu. Na �rodku sta� ciemnozielony o�tarz otoczony kilkoma rz�dami �awek. Na wszystkich pi�ciu �cianach wisia�y setki witra�y przedstawiaj�cych b�stwa Pei'an. Mo�e nie powinienem tu dzi� przychodzi�. Min�o tyle lat... W �rodku by�o sze�ciu Pei'an (w tym cztery kobiety) i o�miu ludzi. Wszyscy mieli na sobie pasy modlitewne. Pei'anie mierz� mniej wi�cej siedem st�p i s� zieloni jak trawa. Ich g�owy przypominaj� sp�aszczone lejki, a ich szyje szyjki lejk�w. Maj� wielkie przejrzy�cie zielone lub ��te oczy. Ich nosy s� p�askie i marszcz� si� wok� nozdrzy nie wi�kszych ni� dwudziestopi�ciocent�wki. Nie maj� �adnego zarostu. Ich usta s� szerokie i nie zawieraj� z�b�w jako takich. Jak, a przynajmniej tak mi si� wydaje, u chrz�stnoszkieletowych. Bezustannie po�ykaj� swoje sk�ry. Nie maj� warg, ale ich sk�ra, trafiwszy do wn�trza, p�cznieje i twardnieje, tworz�c zrogowacia�e kraw�dzie, kt�re s�u�� im do �ucia, a przesuwaj�c si� dalej zostaj� zast�pione �wie�� tkank�, a nast�pnie strawione. Niezale�nie od tego, jak to brzmi dla kogo�, kto nigdy ich nie spotka�, Pei'anie maj� wi�cej wdzi�ku ni� koty, s� pi�kni, starsi ni� ludzko�� i m�drzy. Bardzo. Ponadto s� dwustronnie symetryczni. Posiadaj� dwie pi�ciopalcowe r�ce i takie� nogi. R�wnie� dwie. Obie p�cie nosz� kurtki, suknie i sanda�y, przewa�nie ciemne. Kobiety s� ni�sze, szczuplejsze i szersze w biodrach ni� m�czy�ni. Nie maj� piersi, poniewa� nie karmi� potomstwa, kt�re przez pierwsze tygodnie �ycia trawi wielkie po�cie t�uszczu, a nast�pnie zaczyna trawi� swoje sk�ry. Po jakim� czasie przyst�puje do spo�ywania innych potraw, g��wnie g�bczastych papek i wodorost�w. Ich j�zyk jest trudny. M�wi� nim. Ich filozofie s� bardzo skomplikowane. Niekt�re znam. Wielu Pei'an jest telepatami, wielu ma inne niezwyk�e zdolno�ci. Ja r�wnie�. Usiad�em na �aweczce i odpr�y�em si�. Ze wzgl�du na powi�zania na Megapei czerpi� co� w rodzaju si�y z o�tarzy Pei'an. Pei'anie s� politeistami. Ich religia przypomina mi troch� hinduizm, poniewa� nigdy niczego nie odrzucaj� - mam wra�enie, �e od zarania po�wi�cali si� gromadzeniu b�stw, rytua��w i tradycji. Strantri, tak nazywa si� ta religia, bardzo si� rozprzestrzeni�a i wygl�da na to, �e pewnego dnia mo�e si� sta� religi� powszechn� - w�a�ciwie ka�dy, od animist�w i panteist�w po agnostyk�w i ludzi, kt�rzy po prostu lubi� rytua�y, znajdzie w niej co� dla siebie. Rdzenni Pei'anie stanowi� obecnie zaledwie dziesi�� procent wyznawc�w. Strantri b�dzie zapewne pierwsz� wielk� religi�, jaka prze�yje ras�, kt�ra j� stworzy�a. Liczba Pei'an zmniejsza si� z ka�dym rokiem. Jako jednostki �yj� cholernie d�ugo, ale nie s� szczeg�lnie p�odni. Skoro ich najwi�ksi uczeni napisali ju� ostatni rozdzia� gigantycznej Historii Kultury Pei'an, sk�adaj�cej si� z 14926 tom�w, mog� doj�� do wniosku, �e nie ma �adnych powod�w, �eby ci�gn�� to dalej. Maj� bardzo du�o szacunku dla swoich uczonych. Pod tym wzgl�dem s� rzeczywi�cie zabawni. Stworzyli galaktyczne imperium, gdy cz�owiek mieszka� jeszcze w jaskiniach. Przez ca�e wieki toczyli wojn�, kt�ra wyssa�a z nich energie, zrujnowa�a przemys� i zdziesi�tkowa�a populacje. Walczyli z nie istniej�c� ju� ras�, z Bahulianami. Potem opu�cili wysuni�te posterunki i stopniowo wycofali si� do niewielkiego systemu �wiat�w, kt�ry zamieszkuj� do dzi�. Ich pierwotny �wiat, nazywaj�cy si� r�wnie� Megapei, zosta� zniszczony przez Bahulian, kt�rzy - jak zgodnie twierdz� wszystkie �r�d�a - byli brzydcy, bezlito�ni, podli, dzicy i zdeprawowani. Nale�y jednak pami�ta�, �e wszelkie wzmianki na ich temat pochodz� od Pei'an, wi�c chyba nigdy si� nie dowiemy, jacy naprawd� byli Bahulianie. w ka�dym razie nie wyznawali strantri - przeczyta�em gdzie�, �e byli ba�wochwalcami. Jeden z m�czyzn stoj�cych przy o�tarzu, naprzeciw �uku, zaintonowa� litani�, kt�r� znam znacznie lepiej ni� inne, podnios�em wi�c