5838
Szczegóły |
Tytuł |
5838 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5838 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5838 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5838 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Roger �elazny
Wyspa Umar�ych
(prze�o�y� Adam Kozie�)
Dla Banks Mebane
ROZDZIA� PIERWSZY
�ycie - Wybaczcie t� szczypt� filozofii - �ycie przypomina mi pla�e okalaj�ce
Zatok�
Tokijsk�. Co prawda, min�o ju� par� stuleci od dnia, w kt�rym po raz ostatni
widzia�em
Zatok� i te pla�e, mog� wi�c by� troch� nie na czasie. S�ysza�em jednak, �e nic
si� nie
zmieni�o. z wyj�tkiem prezerwatyw.
Pami�tam okropny bezmiar brudnej wody, ja�niejszy i, by� mo�e, czystszy w
oddali,
ale przy brzegu cuchn�cy, chlapi�cy, ch�odny i, niczym Czas, ��obi�cy,
przynosz�cy
i zabieraj�cy r�ne rzeczy. Zatoka Tokijsk� mo�e wyplu� na sw�j brzeg ka�dy
przedmiot. Po
prostu wypowiedz s�owo, a kt�rego� dnia stanie si� cia�em: trupem, muszl�, mo�e
jasnor�ow� alabastrow� skorup� spiralnie skr�con� w lewo, wznosz�c� si�
nieuchronnie ku
szczytowi niewinnego dzi�bka przywodz�cego na my�l jednoro�ca, butelk� z listem
albo bez
listu, kt�ry mo�esz, ale nie musisz, przeczyta�, ludzkim p�odem, kawa�kiem
niezwykle
g�adkiego drewna - kto wie (nie ja), mo�e fragmentem Jedynego Prawdziwego
Krzy�a! -
z okr�g�� dziur� po gwo�dziu, bia�ymi kamykami i ciemnymi kamykami, rybami,
pustymi
cz�nami, kilometrami lin, koralami, glonami i wodorostami. Takie per�y s� jej
oczami.
Zostaw je na brzegu, a po jakim� czasie Zatoka zn�w si� nimi zaopiekuje. Tak
w�a�nie dzia�a.
w piachu wala�y si� tony wszelkiego �miecia. Kondomy - wiotkie, niemal
przezroczyste
�wiadectwa instynktu podtrzymania (ale nie dzi�) gatunku - ozdobione �ywymi
wzorkami,
kr�tkim przes�aniem albo kilkoma pi�rkami. z tego co s�ysza�em, ju� ich prawie
nie ma.
Podzieli�y los Edsela, klepsydry i haczyka do guzik�w, wyko�czone i
podziurawione przez
uniwersaln� pigu�k�, kt�ra przy okazji powi�ksza cycki konsumentek. Kto by
narzeka�?
W�drowa�em pla�� ch�ostan� promieniami porannego s�o�ca, a podmuchy zimnego
wiatru
pomaga�y mi doj�� do siebie po ma�ej, zgrabnie zawi�zanej wojnie w Azji, kt�ra
kosztowa�a
mnie m�odszego brata. Czasem s�ysza�em wrzaski niewidocznych ptak�w. W�a�nie ten
tajemniczy element nieuchronnie doprowadzi� mnie do por�wnania: �ycie przypomina
pla�e
okalaj�ce Zatok� Tokijsk�. Wszystko p�ynie. Przez ca�y czas wypadaj� na brzeg
dziwne
i niepowtarzalne rzeczy. Jestem jedn� z nich. Wy r�wnie�. Siedzimy przez chwil�
na pla�y
(mo�e obok siebie?), a potem wyci�gaj� si� wilgotne, �mierdz�ce, lodowate palce
i pewne
rzeczy zn�w znikaj�. Tajemnicze ptasie krzyki wyznaczaj� kres cz�owiecze�stwa.
G�osy
bog�w? Mo�e. Zanim wyjdziemy z pokoju, przyszpil� do �ciany ostatnie naro�niki
p�achty
por�wnania i wyja�ni�, dlaczego postanowi�em zacz�� od tej dygresji. Po
pierwsze, s�dz�, �e
jaki� kapry�ny pr�d mo�e ponownie wyrzuci� na brzeg rzeczy, kt�re znikn�y
niegdy�
w otch�ani - sam nigdy tego nie widzia�em, ale c�, mo�e nie czeka�em
wystarczaj�co d�ugo.
Poza tym, czyli po drugie, na pla�y m�g� si� pojawi� jaki� spacerowicz i zabra�
ze sob� to, co
na niej znalaz�. Kiedy dowiedzia�em si� o istnieniu pierwszej z tych dwu
mo�liwo�ci,
zacz��em wymiotowa�. Przez jakie� trzy dni pi�em i wdycha�em dym z tl�cych si�
li�ci
egzotycznej ro�liny, a potem wyrzuci�em z domu wszystkich go�ci. Nic nie trze�wi
tak
cudownie jak szok. Ju� dawno wiedzia�em o istnieniu drugiego wariantu - czyli
zabraniu
rzeczy znalezionej na brzegu Zatoki - poniewa� zna�em go z autopsji, ale nigdy,
przenigdy nie
my�la�em powa�nie o pierwszym. Wzi��em wi�c pigu�k�, kt�ra mia�a mnie postawi�
na nogi
w ci�gu trzech godzin, pomaszerowa�em do sauny i wyci�gn��em si� na ��ku. w tym
czasie
mechaniczni i niemechaniczni s�u��cy zaj�li si� sprz�taniem. a potem zacz��em
si� trz���.
Ba�em si�.
Jestem tch�rzem.
Teraz przera�a mnie wiele rzeczy. Nie mam nad nimi �adnej albo prawie �adnej
kontroli. Niczym Wielkie Drzewo.
Opar�em si� na �okciu, si�gn��em po kopert� le��c� na nocnym stoliku i jeszcze
raz
obejrza�em jej zawarto��.
Pomy�ka nie wchodzi�a w gr�. Szczeg�lnie, gdy taka rzecz przychodzi�a na m�j
adres.
Przyj��em polecony, wepchn��em go do kieszeni i wyj��em w wolnej chwili.
A wtedy zobaczy�em, �e to sz�ste, i zrobi�o mi si� niedobrze. Chcia�em, �eby
by�o ju�
po wszystkim.
Tr�jwymiarowe zdj�cie Kathy w bieli. Je�li nie sfa�szowano stempla, wywo�ane
w zesz�ym miesi�cu.
Kathy by�a moj� pierwsz� �on�. Jedyn� kobiet�, jak� kiedykolwiek kocha�em. i nie
�y�a od pi�ciuset lat. Wyja�ni� to p�niej. Stopniowo.
Bada�em zdj�cie bardzo uwa�nie. Sz�ste w ci�gu tylu� miesi�cy. Na ka�dym by�
inny
cz�owiek. Martwy. Od wiek�w.
W tle ska�y i b��kitne niebo. To wszystko.
Mog�o by� zrobione wsz�dzie, gdzie s� ska�y i b��kitne niebo. Mog�o by�
fa�szywe.
Dzi� ludzie potrafi� sfa�szowa� w�a�ciwie wszystko.
Ale kto wiedzia� o mnie tyle, �eby je wysy�a�, i dlaczego to robi�? Tak jak przy
poprzednich pi�ciu nie by�o �adnego listu. Tylko zdj�cia. Moich przyjaci� i
moich wrog�w.
To dlatego zacz��em my�le� o pla�ach okalaj�cych Zatok� Tokijsk�. I, przez
chwil�,
o Objawieniu �wi�tego Jana.
Otuli�em si� kocem. Le�a�em w sztucznym p�mroku, kt�ry w��czy�em w po�udnie.
Przez ca�e lata by�o mi wygodnie, tak wygodnie. a teraz p�ka�y zapomniane strupy
i blizny.
Krwawi�em.
Je�li istnia� cie� szansy, �e to, co trzymam w dr��cych palcach jest
prawdziwe...
Od�o�y�em kopert� na stolik. Zdrzemn��em si� i zapomnia�em o koszmarze sennych
szale�stw, kt�ry wycisn�� ze mnie tyle potu. Lepiej nie pami�ta�, to pewne.
Wsta�em, wzi��em prysznic, w�o�y�em czyste ubranie, zjad�em co� szybko i
zabra�em
dzbanek kawy do gabinetu. Kiedy�, kiedy pracowa�em, nazywa�em go biurem, ale
przesz�o
mi to mniej wi�cej przed trzydziestu laty. Przejrza�em pobie�nie posortowan�
korespondencj�
z ostatniego miesi�ca i znalaz�em to, czego szuka�em, mi�dzy pro�bami o wsparcie
dziwacznych organizacji charytatywnych i dziwacznych indywidu�w napomykaj�cych
co�
o bombach, je�li nie spe�ni� ich oczekiwa�, czterema zaproszeniami do
wyg�oszenia
wyk�ad�w, ofert� pracy, kt�ra mog�a by� kiedy� interesuj�ca, ci�kimi paczkami
periodyk�w,
listem od dawno zapomnianego potomka denerwuj�cego powinowatego z trzeciego
ma��e�stwa, dotycz�cym ewentualnej wizyty (Jej u mnie, tutaj), trzema ofertami
artyst�w
szukaj�cych mecenasa, trzydziestoma dwoma notami informuj�cymi o wytoczonych mi
procesach oraz kupk� list�w od moich pe�nomocnik�w zawiadamiaj�cych o oddaleniu
trzydziestu dw�ch akt�w oskar�enia.
Pierwszy z wa�nych list�w napisa� Marling z Megapei:
�Synu Ziemi, pozdrawiam ci� dwudziestoma siedmioma nadal pozostaj�cymi
Imionami. Modl� si�, by� cisn�� w mrok gar�� klejnot�w i obdarzy� je �arem
kolor�w �ycia.
Obawiam si�, �e czas �ycia najstarszego ciemnozielonego cia�a, kt�re mam
zaszczyt
nosi�, chyli si� ku ko�cowi i znajdzie sw�j kres na pocz�tku przysz�ego roku. Te
��te,
zamykaj�ce si� oczy ju� dawno nie widzia�y mego obcego syna. Niechaj przyb�dzie
do mnie
przed ko�cem pi�tej pory, niechaj, za wszystkie me starania, b�dzie tu ze mn� i
po�o�ywszy
d�onie na mych ramionach ul�y ich brzemieniu. z szacunkiem�.
Drugi list, podpisany przez Przedsi�biorstwo G��bokich Wierce�, kt�re, jak
wszyscy
wiedz�, jest fasad� dla Ziemskiej Centralnej Agencji Wywiadowczej, by� ofert�
sprzeda�y
u�ywanego sprz�tu g�rniczego znajduj�cego si� w miejscu, z kt�rego nie op�aca
si� go
przewozi� obecnemu w�a�cicielowi.
Wed�ug kodu, kt�rego nauczy�em si� przed laty realizuj�c pewne zlecenie
ziemskiego
rz�du federalnego, nale�a�o to rozumie�, sans officialese, mniej wi�cej tak:
�Co jest grane? Czy�by� nie by� ju� lojalny wobec rodzinnej planety? Od
dwudziestu
lat prosimy, �eby� przyby� na Ziemi� i om�wi� z nami spraw� maj�c� kapitalne
znaczenie dla
bezpiecze�stwa planetarnego, a ty konsekwentnie nas lekcewa�ysz. Ta pro�ba jest
bardzo
pilna - niezwykle powa�na sytuacja wymaga twojej natychmiastowej wsp�pracy.
Wierzymy,
�e i tak dalej, i tak dalej�.
Trzeci list napisany by� po angielsku:
�Nie chc�, �eby� my�la�, i� pr�buje wykorzysta� to, co dawno min�o, ale
naprawd�
mam powa�ne k�opoty, a ty jeste� jedyn� osob�, kt�ra mo�e mi pom�c. w ka�dym
razie nikt
inny nie przychodzi mi do g�owy. Je�li mo�esz, prosz�, przyjed� do mnie na
Aldebaran V.
Znajdziesz mnie pod starym adresem, cho� poza nim wszystko tu si� zmieni�o.
z powa�aniem, Ruth�.
Trzy apele do cz�owiecze�stwa Francisa Sandowa. Kt�ry, je�li w og�le jaki�, mia�
co�
wsp�lnego ze zdj�ciami spoczywaj�cymi w mojej kieszeni?
Orgia, kt�r� przerwa�em, by�a czym� w rodzaju przyj�cia po�egnalnego. Ostatni
go�cie opu�cili w�a�nie m�j �wiat. Ju� zaczynaj�c t� imprez�, skuteczny �rodek
na
zapakowanie i odes�anie st�d ca�ego towarzystwa, wiedzia�em, dok�d powinienem
si� uda�.
Jednak zdj�cie Kathy kaza�o mi zastanowi� si� nad tym ponownie.
Wszyscy autorzy trzech cytowanych powy�ej list�w wiedzieli, kim by�a Kathy.
Ruth,
przynajmniej raz, mia�a dost�p do jej zdj�cia, kt�re z pewno�ci� wystarczy�oby
jakiej�
utalentowanej istocie. Centralna Agencja Wywiadowcza mog�a przekopa� swoje
archiwa
i sfa�szowa� zdj�cie w jednym z laboratori�w. Marling potrafi�by je stworzy�.
Ale r�wnie
dobrze mog�o by� zupe�nie inaczej. Dlaczego - skoro kto� czego� ode mnie chcia�
- zdj�ciom
nie towarzyszy�a �adna informacja?
M�j terminarz otwiera�a pro�ba Marlinga - gdybym jej nie spe�ni�, nie m�g�bym
ju�
nigdy znie�� swego towarzystwa - jednak od ko�ca pi�tej pory roku na p�nocnej
p�kuli
Megapei dzieli�o mnie ponad dwana�cie miesi�cy, mog�em wi�c pozwoli� sobie na
kilka
przystank�w po drodze.
Ale jakich przystank�w?
Centralna Agencja Wywiadowcza nie mia�a �adnego prawa do moich us�ug. Nie
by�em nawet poddanym Ziemi. Jestem sk�onny w miar� mo�no�ci pomaga� Ziemi, tyle
�e ta
sprawa nie mog�a by� a� tak wa�na, skoro czeka�a przez ca�e dwadzie�cia lat
po�wi�conych
na n�kanie mnie listami. Poza tym, jak s�ysza�em - a mam bardzo dobre informacje
- planeta
nadal istnieje i w dalszym ci�gu prz�dzie tak normalnie i cienko jak zwykle.
Gdyby traktowali to naprawd� powa�nie, mogliby si� tu pofatygowa� i porozmawia�
sobie ze mn�.
Ale Ruth...
Ruth to zupe�nie inna sprawa. Prze�yli�my ze sob� rok, zanim zrozumieli�my, �e
rozdzieramy si� nawzajem na strz�py i �e nigdy nic z tego nie wyjdzie.
Rozstali�my si� jako
przyjaciele i byli�my nimi nadal. Znaczy�a co� dla mnie. Zdziwi�em si�, �e
jeszcze �yje. Po
tylu latach... Je�li potrzebowa�a mojej pomocy, to mia�a do niej pe�ne prawo.
I tyle.
A zatem najpierw odszukam Ruth i spr�buj� wyci�gn�� j� z kaba�y, w kt�r� si�
wpakowa�a. Potem rusz� na Megapei. Mo�e po drodze uda mi si� dowiedzie� od kogo,
czego,
kiedy, gdzie, dlaczego i jak otrzymywa�em zdj�cia. Je�li nie, polec� na Ziemi� i
spr�buj�
pogada� z Agencj�. Chyba p�jd� na uk�ad �co� za co��.
Wypi�em kaw� i zapali�em. a potem, pierwszy raz od pi�ciu lat, zadzwoni�em do
portu
i poprosi�em o przygotowanie Modelu T, mojej bryczki do d�ugich skok�w.
Us�ysza�em, �e
potrwa to ca�y dzie� i wi�ksz� cz�� nocy, i �e b�d� gotowi o �wicie.
Sprawdzi�em u automatycznego Sekretarza i Archiwum, kto jest obecnie
w�a�cicielem
T. S & a poinformowa� mnie, �e T nale�y teraz do Lawrence'a J. (Johna) Connera z
Lochear.
Kaza�em przys�a� sobie niezb�dne papiery. Po pi�tnastu sekundach wyskoczy�y z
rynny
i wpad�y do wy�cie�anego koszyka. Przestudiowa�em rysopis Connera, a potem
wezwa�em
fryzjera na k�kach i poleci�em zmieni� ciemny br�z swoich w�os�w w jasn� ���,
rozja�ni�
cer�, dorzuci� kilka pieg�w, przyciemni� o par� ton�w oczy i na�o�y� nowe linie
papilarne.
Mam d�ug� list� fikcyjnych postaci z pe�nymi i wiarygodnymi (w ka�dym razie z
dala
od domu) �yciorysami. Te tajemnicze osoby zajmuj� si� tylko jednym - od lat
sprzedaj� sobie
nawzajem T. i b�d� robi� to nadal. Wszystkie s� m�czyznami, wszystkie mierz�
mniej
wi�cej pi�� st�p i dziesi�� cali i wa�� jakie� sto sze��dziesi�t funt�w. Dzi�ki
kilku zabiegom
kosmetycznym i zapami�taniu paru danych mog� sta� si� ka�d� z nich. Nie
przepadam za
podr�owaniem statkami zarejestrowanymi na nazwisko Francisa Sandowa z Homefree
czy,
jak chc� niekt�rzy, �wiata Sandowa. To jedna z niedogodno�ci - z t� akurat mog�
si� w miar�
spokojnie pogodzi� - zwi�zanych z nale�eniem do setki najbogatszych ludzi w
galaktyce
(wed�ug ostatnich szacunk�w jestem, zdaje si�, 87, ale mog� te� by� 88 czy 86).
Przez ca�y
czas kto� czego� od ciebie chce. i zawsze okazuje si� to krwi� lub pieni�dzmi, a
tak si�
z�o�y�o, �e nie zamierzam si� rozstawa� ani z jednym, ani z drugim. C�, jestem
leniwy,
�atwo mnie przestraszy� - chc� tylko zachowa� oba te dobra w posiadanym ju�
wymiarze.
Gdybym mia� ducha wsp�zawodnictwa, pewnie pr�bowa�bym przesun�� si� na, nie
mog�
sobie przypomnie�, 87, 86 czy 85 pozycj�. Tyle �e nie dbam o to. i tak naprawd�
nigdy nie
dba�em, no, mo�e troch� na pocz�tku, ale urok nowo�ci min�� bardzo szybko.
Wszystko
powy�ej pierwszego miliarda jest ju� metafizyk�. Przed laty cz�sto my�la�em o
wszelkich
pod�o�ciach, kt�re najprawdopobniej finansuj� nie zdaj�c sobie z tego sprawy, a
potem
dopracowa�em si� filozofii Wielkiego Drzewa i da�em sobie spok�j.
A wi�c jest Wielkie Drzewo, stare jak ludzko��. Suma li�ci wyrastaj�cych z jego
konar�w i ga��zek r�wna si� liczbie istniej�cych pieni�dzy. Na opadaj�cych i
rosn�cych
li�ciach wypisane s� nazwiska. Po kilku sezonach wszystkie nazwiska ulegaj�
wymianie, ale
samo Drzewo - tak, tak � ro�nie i jego �yciowe funkcje w�a�ciwie si� nie
zmieniaj�. Przez
jaki� czas pr�bowa�em wycina� ca�� zgnilizn�, jak� znalaz�em w Drzewie, ale
odkry�em, �e
to, co wycinani, pojawia si� natychmiast w innym miejscu. i �e musz� sypia�. Do
diab�a,
w tych czasach nie da si� przyzwoicie wydawa� pieni�dzy, a Drzewo jest zbyt
wielkie, �eby
manipulowa� nim jak bonsai w doniczce i korygowa� jego rozw�j. a wi�c pozwoli�em
mu
rosn�� na jego w�asny, radosny spos�b, z moim nazwiskiem na wszystkich li�ciach
- i tych
zwi�d�ych, i tych suchych, i tych tryskaj�cych pierwsz� zieleni�. Pr�bowa�em si�
przy tym
dobrze bawi�, �migaj�c z konaru na konar, nosz�c imiona, kt�rych nie wypisano na
otaczaj�cych mnie li�ciach. Tyle o mnie i Wielkim Drzewie. Opowie�� o tym, jak
wszed�em
w posiadanie takiej ilo�ci zieleni, mog�aby doprowadzi� do powstania
zabawniejszej, bardziej
wypracowanej i mniej botanicznej metafory. Skoro tak, od��my j� sobie na
p�niej. Co za
du�o... Sp�jrzcie tylko, co sta�o si� z biednym Johnnym Donn�: zacz�� my�le�, �e
nie jest
Wyspiarzem, i spocz�� na dnie Zatoki Tokijskiej. Nie zuba�a mnie to nawet na
jot�.
Zacz��em wylicza� S & a wszystko, co personel powinien i czego nie powinien
robi�
podczas mojej nieobecno�ci. Po odtworzeniu tego przynajmniej dziesi�� razy i
d�ugim
�amaniu sobie g�owy uda�o mi si� chyba o niczym nie zapomnie�. Przejrza�em
ostatni� wol�
i testament i nie znalaz�em nic, co chcia�bym zmieni�. W�o�y�em papiery do
anihilator�w
i poleci�em uruchomi� je w pewnych �ci�le okre�lonych okoliczno�ciach. Wys�a�em
piln�
depesz� do jednego z moich przedstawicieli na Aldebaran V. Gdyby przypadkiem
pojawi� si�
u niego niejaki Lawrence J. (John) Conner, mia� dosta� wszystko, o co poprosi.
Na wypadek,
gdybym potrzebowa� swojej prawdziwej to�samo�ci, wys�a�em mu r�wnie� zapasowy
kod
identyfikacyjny. a potem zorientowa�em si�, �e min�y ju� cztery godziny i
poczu�em g��d.
- Ile do zmierzchu? z zaokr�gleniem do pe�nej minuty - zapyta�em S & A.
- Czterdzie�ci trzy minuty - zaszele�ci� bezp�ciowy g�os w ukrytym g�o�niku.
- Dok�adnie za trzydzie�ci trzy minuty zjem obiad na Wschodnim Tarasie -
powiedzia�em patrz�c na zegarek. - Homar z frytkami i sa�atk� z kapusty, koszyk
bu�eczek,
p� butelki naszego szampana, dzbanek kawy, cytrynowy sorbet, najstarszy koniak
jaki mamy
w piwnicy i dwa cygara. Zapytaj Martina Bremena, czy wy�wiadczy mi zaszczyt
podaj�c to
osobi�cie.
- Tak - odpowiedzia� S & A. - �adnych sur�wek?
- �adnych sur�wek.
Wr�ci�em do swojego apartamentu, wrzuci�em par� rzeczy do walizki i zacz��em si�
przebiera�. Wszed�em do sypialni. Zwleka�em z wydaniem tego polecenia przez ca�y
dzie�.
w tej chwili nie pozostawa�o mi nic innego, jak po��czy� si� z S & A.
Czu�em nieprzyjemny ucisk w �o��dku i gardle.
- Dok�adnie za dwie godziny i jedena�cie minut - powiedzia�em patrz�c na zegarek
-
zadzwo� do Lisy i zapytaj, czy nie wypi�aby ze mn� drinka na Zachodnim Tarasie.
Za p�
godziny. Przygotuj dla niej dwa czeki, ka�dy na pi��dziesi�t tysi�cy dolar�w. i
list
z najlepszymi referencjami. Dostarcz mi to w trzech nie zaklejonych kopertach.
- Tak - odpowiedzia� S & A.
Gdy zak�ada�em spinki do mankiet�w z rynny wypad�y trzy koperty i spocz�y
w koszyku stoj�cym na komodzie.
Sprawdzi�em ich zawarto��, zaklei�em, w�o�y�em do wewn�trznej kieszeni kurtki
i ruszy�em d�ugim korytarzem w kierunku Wschodniego Tarasu.
Kosmate ob�oczki urz�dza�y w�a�nie zasadzk� na bursztynowy ogrom s�o�ca, ale po
minucie zmieni�y plany i spokojnie odp�yn�y w dal. ��te hordy unosz�cych si�
wy�ej chmur
zal�ni�y p�sowiej�cym r�em, gdy s�o�ce zanurzy�o si� w bezlitosnym b��kicie
drogi wij�cej
si� mi�dzy Urim a Thumim, bli�niaczymi szczytami, kt�re postawi�em tu po to,
�eby co
wiecz�r wsysa�y i �wiartowa�y roz�arzon� kul�. w ostatniej chwili jej t�czowa
krew
rozbryzgiwa�a si� po zamglonych stokach.
Usiad�em przy stole pod wi�zem. Gdy dotkn��em krzes�a, w��czy�o si� nade mn�
pole
si�owe chroni�ce przed spadaj�cymi z drzewa li��mi, insektami, ptasimi odchodami
i py�em.
Po chwili pojawi� si� Martin Bremen. Popycha� przykryty w�zek.
- Topry fiecz�r, sir.
- Dobry wiecz�r, Martinie. Jak ci leci?
- �fietnie, panie Sando�. a panu?
- Wyje�d�am - powiedzia�em.
- Ach?
Rozstawi� zastaw�, odkry� w�zek i zacz�� podawa�.
- Tak - powiedzia�em. - Mo�e na d�u�ej.
Spr�bowa�em szampana i z zadowoleniem pokiwa�em g�ow�.
- ...Zanim wyjad�, chc� ci powiedzie� co�, o czym z pewno�ci� sam wiesz.
a mianowicie to, �e przygotowujesz najlepsze posi�ki, jakie kiedykolwiek
jad�em...
- Ci�kuj�, panie Sando� - jego rumiana twarz pociemnia�a o ton, mo�e dwa.
Opuszczaj�c ciemne oczy, zmaga� si� z k�cikami ust, kt�re usi�owa�y zburzy�
nienagannie
prost� lini� warg. - Nasza fsp�praca ta�a mi fiele rato�ci.
- ...Zatem je�li chcesz wybra� si� na roczne wakacje, oczywi�cie z pe�n� pensj�,
zwrotem wszelkich koszt�w oraz specjalnym funduszem na zakup wszystkich
interesuj�cych
ci� przepis�w, to przed wyjazdem zadzwoni� do biura stypendialnego i wydam
odpowiednie
polecenia.
- Kiety pan fyjeszcza, sir?
- Jutro rano.
- Rosumiem, sir. Tak. Ci�kuj�. To pszmi parco opiecuj�co.
- ...A przy okazji znajd� jakie� przepisy dla siebie.
- P�t� mie� oko szeroko otfarte, sir.
- To musi by� zabawne uczucie. Przygotowujesz potrawy, kt�rych smaku nie mo�esz
si� nawet domy�la�...
- o nie, sir - zaprotestowa�. - Kipeszy s� najsupe�niej fiarygotni. Posa tym,
pszysnaj�,
sze cz�sto rosmy�la�em o smaku pa�skich posi�k�f, ale por�fna�bym si� raczej do
chemika,
kt�ry nie ma najmniejszej ochoty na pr�bofanie ofoc�f sfoich eksperyment�f.
W jednej r�ce trzyma� koszyk z bu�eczkami, w drugiej dzbanek kawy, w trzeciej
p�misek z kapust�, a czwart� opar� na uchwycie w�zka. By� Rigelianinem i
nazywa� si�,
mniej wi�cej, Mmmrt'n Prrm'n. Angielskiego nauczy� go niemiecki kucharz, kt�ry
pom�g� mu
r�wnie� znale�� angielski ekwiwalent Mmmrt'na Prrm'na. Rigelia�scy kuchmistrze z
dobrymi
kiperami odpowiedniej rasy przygotowuj� najlepsze potrawy w galaktyce. S� przy
tym
zupe�nie beznami�tni. Przeprowadzili�my ju� dziesi�tki podobnych rozm�w i Martin
dobrze
wiedzia�, �e lubi� si� z nim droczy�, pr�buj�c zmusi� go do przyznania, �e
jedzenie cz�owieka
przypomina mu �mieci, naw�z lub odpadki przemys�owe. Widocznie etyka zawodowa
zabrania mu m�wienia takich rzeczy. Jego reakcje musz� by� bole�nie
ceremonialne. Tym
niemniej, gdy wypije za du�o soku cytrynowego, pomara�czowego czy
grapefruitowego, jest
sk�onny przyzna�, �e gotowanie dla homo sapiens uwa�a si� za najwi�ksze dno, do
jakiego
mo�e si� zni�y� Rigelianin. Staram si� mu to wynagrodzi�, bo lubi� i jego, i
przyrz�dzane
przez niego posi�ki. Niezale�nie od tego, ile si� ma pieni�dzy, cholernie trudno
znale��
kucharza z Rigelii.
- Martinie - powiedzia�em. - Gdyby mi si� co� sta�o... Chc�, �eby� wiedzia�, �e
zrobi�em dla ciebie zapis w testamencie.
- Ja... ja nie fiem, co pofiecie�, sir.
- Wi�c nie m�w nic - rozwi�za�em za niego ten dylemat. - Szczerze m�wi�c, mam
egoistyczn� nadziej�, �e nie zainkasujesz tych pieni�dzy. Zamierzam wr�ci�.
By� jedn� z niewielu os�b, kt�rym mog�em powiedzie� co� takiego - jak dot�d -
bezkarnie. Sp�dzi� ze mn� trzydzie�ci dwa lata i ju� dawno od�o�y� sobie na
dobr� emerytur�.
Poza tym gotowanie by�o jego beznami�tn� nami�tno�ci� i, z nieznanych mi
powod�w, darzy�
mnie sympati�. Pewnie skorzysta�by, gdybym pad� w tej chwili trupem, ale nie tak
bardzo,
�eby fatygowa� si� faszerowaniem mojej kapusty jadem murta�skiego motyla.
- Obejrzyj zach�d s�o�ca - powiedzia�em. Przygl�da� si� ze dwie minuty, a potem
o�wiadczy�:
- Majstersztyk, prosz� pana.
- Dzi�kuj�. Mo�esz zostawi� mi koniak i cygara i i�� do siebie. Posiedz� tu
jeszcze.
Postawi� tac� na stole, wyprostowa� swoje wielkie, niemal o�miostopowe cia�o,
sk�oni�
si� i powiedzia�:
- Szycz� szcz�liwej potr�szy, sir, i mi�eko fieczoru.
- �pij dobrze - powiedzia�em.
- Ci�kuj� - sapn�� w�lizguj�c si� w mrok.
Poczu�em pierwszy ch�odny podmuch nocnego wiatru, zaszyte w wilgotnych jamach
ropus�owiki zacz�y gra� kantat� Bacha, a tam, gdzie przed chwil� znikn�o
s�o�ce, pojawi�
si� m�j pomara�czowy ksi�yc, Floryda. Rozkwitaj�ce w nocy wilczor�e s�czy�y
odurzaj�c�
wo� w ciemny b��kit nieba upstrzonego aluminiowym konfetti gwiazd, stoj�ca na
stole
�wieca migota�a rubinowym blaskiem, gor�cy homar rozp�ywa� si� w ustach, a
szampan by�
zimny jak serce g�ry lodowej. Poczu�em smutek, chcia�em szepn�� tej chwili: ,ja
wr�c�.
Sko�czy�em homara, szampana i sorbet i zapali�em cygaro, nim nala�em sobie
kieliszek koniaku, co - jak s�ysza�em - w pewnych kr�gach uchodzi za szczyt
barbarzy�stwa.
Przepi�em do wszystkiego w zasi�gu wzroku, �eby powetowa� sobie t� strat� i
nala�em kawy
do fili�anki.
Wsta�em i powoli obszed�em wielki budynek, kt�ry by� moim domem. Dotar�em do
Zachodniego Tarasu i usiad�em w barze, stawiaj�c przed sob� butelk� koniaku. Po
jakim�
czasie zapali�em drugie cygaro. a potem w wysoko sklepionym przej�ciu pojawi�a
si� ona,
automatycznie przyjmuj�c poz� z reklamy perfum.
Lisa by�a jasn� blondynk�. Mia�a na sobie jak�� jedwabi�cie b��kitn� rzecz,
kt�ra
w p�mroku mieni�a si�, skrzy�a i mgli�a wok� niej, bia�e r�kawiczki i kr�tki
brylantowy
naszyjnik. Rozchyli�a pe�ne blador�owe wargi, tworz�c mi�dzy nimi zgrabne
k�ko,
przechyli�a g�ow�, zamykaj�c jedno, a mru��c drugie oko.
- i spotkali si� w po�wiacie ksi�yca - powiedzia�a. K�ko znikn�o w nag�ym
promiennym u�miechu, a ja zsynchronizowa�em go z wzej�ciem na zachodzie
drugiego,
niepokalanie bia�ego ksi�yca. Jej g�os przywodzi� mi na my�l p�yt�, zacinaj�c�
si� przy
przej�ciu na niskie C. Dzi� nie nagrywaj� ju� zacinaj�cych si� i przeskakuj�cych
p�yt. Ale ja
nadal je pami�tam. By� mo�e, jako jedyny.
- Cze�� - powiedzia�em. - Czego si� napijesz?
- Szkockiej z wod� - odpowiedzia�a jak zwykle. - Cudowna noc! Spojrza�em w jej
niebieskie oczy i u�miechn��em si�.
- Tak - powiedzia�em, wystukuj�c jej zam�wienie. Podano drinka.
- Cudowna.
- Zmieni�e� si�. Jeste� szczuplejszy.
- Tak.
- Zamierzasz zrobi� co� brzydkiego. Mam nadziej�.
- Prawdopodobnie - postawi�em przed ni� szklaneczk�. - Ile to ju�... pi��
miesi�cy?
- Troch� d�u�ej.
- Mia�a� kontrakt na rok.
- Dok�adnie. Poda�em jej kopert�.
- To go rozwi�zuje - powiedzia�em.
- Co... co to znaczy? - zapyta�a. U�miech zamar�, zblad�, znikn��.
- To, co powiedzia�em. Jak zawsze.
- Chcesz powiedzie�, �e jestem zwolniona?
- Obawiam si�, �e tak - odpowiedzia�em. - a to jest podobna kwota, �eby upewni�
ci�,
�e nie jest tak, jak my�lisz - poda�em jej drug� kopert�.
- a jak?
- Musz� wyjecha�. Nie ma sensu, �eby� w tym czasie tu wi�d�a. To mo�e potrwa�.
- Zaczekam.
- Nie.
- To pojad� z tob�.
- Nawet gdyby� mia�a przyp�aci� to �yciem, je�li podwinie mi si� noga?
Mia�em nadziej�, �e powie �tak�. Ale wydaje mi si�, �e po tylu latach wiem ju�
co�
o ludziach. i dlatego mia�em pod r�k� referencje.
- Tym razem to zupe�nie mo�liwe - powiedzia�em. - Czasem facet taki jak ja musi
zaryzykowa�.
- Dasz mi referencje? - spyta�a.
- Mam je w kieszeni.pai�badraPodnios�a drinka. - w porz�dku. Poda�em jej trzeci�
kopert�.
- Nienawidzisz mnie? - spyta�a.
- Nie.
- Dlaczego nie?
- Dlaczego? pai�badra- Bo jestem s�aba i ceni� swoje �ycie. - Ja r�wnie�.
Aczkolwiek
nie mog� za nie r�czy�. - W�a�nie dlatego przyjmuj� wym�wienie.
- W�a�nie dlatego je przygotowa�em.
- Wydaje ci si�, �e wszystko wiesz, nieprawda�?
- Nie.
- Co b�dziemy dzi� robi�? - zapyta�a ko�cz�c drinka.
- Ju� ci m�wi�em, �e nie wiem wszystkiego.
- Ale ja co� wiem. Traktowa�e� mnie bardzo dobrze.
- Dzi�kuj�.
- Chcia�abym si� ciebie trzyma�.
- Ale przestraszy�em ci�?
- Tak.
- Za bardzo?
- Za bardzo.
Dopi�em koniak, zaci�gn��em si� cygarem. Popatrzy�em na Floryd� i m�j bia�y
ksi�yc, kt�ry nazwa�em Graj�c� Kul�.
- Przynajmniej dzi� - powiedzia�a dotykaj�c mojej d�oni - zapomnisz o nienawi�ci
do
mnie.
Nie otworzy�a kopert. S�czy�a drugiego drinka, obserwuj�c Floryd� i Graj�c�
Kul�.
- Kiedy wyje�d�asz?
- o pierwszym brzasku.
- Bo�e, jeste� romantyczny.
- Nie. Jestem, jaki jestem.
- W�a�nie to powiedzia�am.
- Nie s�dz�, ale ciesz� si�, �e ci� spotka�em. Odstawi�a pust� szklaneczk�.
- Robi si� ch�odno.
- Tak.
- Powetujmy to sobie w �rodku.
- Chcia�bym sobie powetowa�.
Zdusi�em niedopa�ek, wstali�my, poca�owa�a mnie. Obj��em jej wci�t�, skrz�c�
si�,
b��kitn� tali�, ruszyli�my z baru ku sklepieniu, min�li�my je i znale�li�my si�
we wn�trzu
domu, kt�ry opuszczali�my.
Zr�bmy sobie trzygwiazdkow� przerw�:
* * *
Mo�e bogactwo, jakie zdoby�em w�druj�c drog�, kt�ra doprowadzi�a mnie do stania
si� tym, kim jestem, jest jedn� z rzeczy, kt�re uczyni�y mnie tym, kim jestem,
tzn. lekkim
paranoikiem.
Nie.
To zbyt �atwe.
W ten spos�b m�g�bym uzasadni� wszystkie obawy przy ka�dym wyje�dzie
z Homefree. a potem m�g�bym uzasadni� uzasadnienie, m�wi�c, �e to nie mo�e by�
paranoja,
je�li rzeczywi�cie s� gdzie� ludzie, kt�rzy chc� ci� dosta�. a s�. I, mi�dzy
innymi, dlatego
urz�dzi�em Homefree tak, by m�c w pojedynk� stawi� czo�o ka�demu cz�owiekowi
i ka�demu rz�dowi, kt�ry chcia�by tu po mnie wtargn��. Musieliby mnie zabi�, a
by�oby to
drogie przedsi�wzi�cie, poniewa� wymaga�oby zniszczenia ca�ej planety. Jestem,
jak s�dz�,
przygotowany nawet na tak� ewentualno��, aczkolwiek nie sprawdzi�em tego w
warunkach
polowych.
Nie, prawdziw� przyczyn� moich obaw jest znany wszystkim ludziom
najzwyczajniejszy w �wiecie strach przed �mierci� i nieistnieniem. w moim
przypadku
spot�gowany chwil� jasno�ci, kt�rej nie potrafi� wyja�ni�... Zapomnijcie o tym.
Jedyne istoty,
jakie pojawi�y si� na scenie w dwudziestym wieku i zdo�a�y dotrwa� do dzi�, to
znaczy - do
trzydziestego drugiego, to ja i, by� mo�e, kilka sekwoi. Pozbawiony pasywno�ci
w�a�ciwej
kr�lestwu ro�lin, odkry�em z czasem, �e istnieniu towarzyszy nieustannie rosn�cy
strach
przed �mierci�. w efekcie przetrwanie (o kt�rym my�la�em przedtem g��wnie w
kategoriach
darwinowskich i uwa�a�em za rozrywk� ni�szych gatunk�w i gromad) staje si�
najbardziej
absorbuj�cym zaj�ciem. Dzisiejsza d�ungla bije na g�ow� sw� poprzedniczk� z
czas�w mej
m�odo�ci: tysi�c pi��set zamieszkanych �wiat�w - ka�dy z w�asnymi sposobami
zabijania
ludzi (naprawd� �atwo je wypr�bowa�, skoro mo�na si� przemieszcza� dos�ownie w
mgnieniu
oka); siedemna�cie inteligentnych ras, z kt�rych cztery uwa�am za znacznie
bystrzejsze od
ludzi, a siedem czy osiem za r�wnie g�upie - ka�da z w�asnymi sposobami
zabijania ludzi;
hordy s�u��cych nam maszyn, licznych i pospolitych jak samochody w epoce mego
dzieci�stwa - ka�da z w�asnymi sposobami zabijania ludzi; nowe choroby, nowe
bronie, nowe
trucizny i nowe wstr�tne zwierz�ta, nowe przedmioty po��dania, nienawi�ci,
chciwo�ci
i uzale�nienia - ka�dy z w�asnymi sposobami zabijania ludzi i wiele, bardzo,
bardzo wiele
nowych miejsc do umierania. Widzia�em i spotka�em wiele z nich. Ze wzgl�du na
moj�,
powiedzmy, niezwyk�� profesj�, najwy�ej dwadzie�cia sze�� istot w galaktyce wie
o nich
wi�cej ni� ja.
Boj� si�, nawet je�li w tej chwili nikt do mnie nie strzela, tak jak strzelano
do mnie na
par� tygodni przed wys�aniem mnie na rekonwalescencj� do Japonii, w kt�rej
odkry�em
Zatok� Tokijsk�. Jakie� tysi�c dwie�cie lat temu. i tyle. Samo �ycie.
* * *
Wyszed�em w �rodku nocy, celowo nie �egnaj�c si� z nikim, poniewa� uwa�am, �e
tak powinno by�. Zaparkowa�em i pomacha�em cieniowi, kt�ry macha� do mnie z
Centrum
Operacyjnego i ruszy�em przez pole. Wtedy i ja sta�em si� tylko cieniem.
Doszed�em do doku,
w kt�rym przycupn�� Model T, wszed�em na pok�ad, u�o�y�em ekwipunek i przez p�
godziny
sprawdza�em wszystkie systemy. a potem wyszed�em, �eby sprawdzi� projektory
fazowe.
Zapali�em papierosa.
Na wschodzie niebo by�o ��te. Na zachodzie nad czarn� �cian� g�r przetoczy� si�
ryk
grzmotu. Nad moj� g�ow� zawis�o kilka chmur. Do wyblak�ego p�aszcza nieba nadal
tuli�y si�
gwiazdy. Przypomina�y teraz krople rosy, a nie konfetti.
Przynajmniej raz do tego nie dojdzie, pomy�la�em.
�piewa�y ptaki. Przycz�apa� szary kot, otar� si� o moj� nog� i podrepta� w
kierunku
ptasich treli.
Wiatr zmieni� nagle kierunek i s�czy� si� teraz przez g�sty las okalaj�cy
po�udniowy
kraniec pola. Wilgotny powiew ni�s� �wie�e zapachy �ycia i wzrostu.
Niebo zar�owi�o si�, gdy zaci�ga�em si� po raz ostatni, migocz�ce g�ry zdawa�y
si�
lekko dr�e�, gdy odwraca�em si� i zadeptywa�em niedopa�ek. Wielki, niebieski
ptak run��
w d� i wyl�dowa� na moim ramieniu. Pog�aska�em g�adkie pi�rka i wys�a�em go w
drog�.
Zrobi�em krok w stron� pojazdu...
Potkn��em si� o sworze� stercz�cy z p�yty doku. Uda�o mi si� z�apa� za rozpor�
i tylko dzi�ki temu nie run��em jak d�ugi. Upad�em na kolana. Nim zdo�a�em
wsta�, ma�y,
czarny nied�wiadek liza� mnie po twarzy. Podrapa�em go za uchem, poklepa�em po
g�owie,
a wstaj�c zdzieli�em w ty�ek. Odwr�ci� si� i pogna� w stron� lasu.
Gdy usi�owa�em zrobi� kolejny krok, okaza�o si�, �e r�kaw mojej kurtki uwi�z�
mi�dzy pr�tami, kt�re uratowa�y mnie przed upadkiem.
Zanim si� wypl�ta�em, na moim ramieniu siedzia� jaki� ptak, a od strony lasu
nadlatywa�a czarna chmura jego pobratymc�w. Ich rozpaczliwym krzykom
towarzyszy�y
kolejne grzmoty.
A wi�c dosz�o do tego...
Pop�dzi�em do statku, niemal wpadaj�c na zielonego kr�lika, kt�ry wyjrza� z
norki
marszcz�c po�piesznie nos i wpatruj�c si� we mnie r�owymi oczami kr�tkowidza.
Wielki
padalec, przezroczysty i po�yskliwy, sun�� ku mnie po p�ytach doku.
Zapomnia�em si� schyli� i wyr�n��em czo�em w stalow� kraw�d�, cofn��em si�
o krok. P�owa ma�pka z�apa�a mnie za kostk�, mrugaj�c b��kitnymi oczami.
Pog�aska�em j� po g�owie i przegoni�em. By�a silniejsza ni� my�la�em.
Przecisn��em si� przez w�az. Pokrywa zaci�a si�, gdy pr�bowa�em j� zamkn��.
Zanim uda�o mi si� j� uruchomi�, w powietrzu k��bi�o si� stado purpurowych papug
wykrzykuj�cych moje imi�. Przezroczysty w�� usi�owa� wedrze� si� na pok�ad.
Znalaz�em w��cznik pola si�owego i zrobi�em z niego u�ytek.
- w porz�dku! Cholera! - krzykn��em. - Wyje�d�am! Do widzenia! Wr�c�!
Nad �cian� g�r eksplodowa�y b�yskawice, burza ruszy�a z kopyta w kierunku
statku.
Uwolni�em pokryw�.
- z drogi! - wrzasn��em zatrzaskuj�c w�az.
Zapi��em klamry, podszed�em do pulpitu sterowniczego i uruchomi�em wszystkie
systemy.
Na ekranie zobaczy�em pierzchaj�ce zwierz�ta. Rozwia�a si� mg�a, o kad�ub
zadzwoni�y pierwsze krople deszczu.
Podnios�em statek. Dooko�a szala�a burza.
Min��em j�, opu�ci�em atmosfer�, przy�pieszy�em, wszed�em na orbit� i ustali�em
kurs.
Zawsze tak jest, gdy pr�buj� wyjecha� z Homefree, i dlatego za ka�dym razem
staram
si� wymkn�� bez po�egnania. i nigdy mi si� nie udaje.
W ka�dym razie, przyjemnie jest wiedzie�, �e jeste� gdzie� mile widziany.
* * *
W odpowiedniej chwili opu�ci�em orbit�, zostawiaj�c za sob� Homefree. Przez par�
godzin mia�em md�o�ci i dr�a�y mi d�onie. Pali�em za du�o papieros�w, zaczyna�o
drapa�
mnie w gardle. Na Homefree mia�em piecz� nad wszystkim, teraz zn�w wraca�em na
wielk�
aren�. Przez chwil� zastanawia�em si� powa�nie nad zawr�ceniem statku.
A potem pomy�la�em o Kathy i o Marlingu, i o Ruth, i o Nicku, martwym od wiek�w
karle, i o moim bracie Chucku i nienawidz�c si� coraz bardziej, mkn��em do
punktu
fazowego. To sta�o si� zupe�nie nagle, zaraz po wej�ciu w faz� i w��czeniu
autopilota.
Zacz��em si� �mia� i, jak za dawnych czas�w, poczu�em zupe�n� beztrosk�.
A nawet je�li umr�? Co z tego? Co w moim �yciu by�o tak cholernie istotne?
Poch�anianie wyszukanych potraw? Noce z dyplomowanymi kurtyzanami? Bzdety.
Pr�dzej
czy p�niej Zatoka Tokijska dostaje nas wszystkich i dobrze wiem, �e pewnego
dnia dostanie
r�wnie� i mnie. Mimo wszystko. Lepiej da� si� zmie�� w p� drogi do czego� w
miar�
szlachetnego ni� wegetowa�, nim jaki� typ znajdzie wreszcie spos�b na zg�adzenie
mnie
w ��ku.
I to, r�wnie�, by�a faza...
Zacz��em recytowa� litani� w j�zyku znacznie starszym ni� ludzko��. Zdarzy�o mi
si�
to po raz pierwszy od wielu, bardzo wielu lat, bo po raz pierwszy od wielu,
bardzo wielu lat
poczu�em, �e jestem do tego got�w.
�wiat�o w kabinie zdawa�o si� bledn�c, mimo �e by�em pewny, i� �wieci tak jasno
jak
zawsze. Ma�e tarcze na pulpicie odp�yn�y w dal, staj�c si� iskrami... p�on�cymi
oczami
zwierz�t �ledz�cych mnie z g��bi mrocznej puszczy. M�j g�os brzmia� zupe�nie
obco, jak
gdyby dzi�ki jakiemu� akustycznemu figlowi dobywa� si� z odleg�ego punktu w
przestrzeni.
Ruszy�em za nim. Wewn�trz siebie.
Potem do��czy�y inne g�osy. Po chwili m�j zamar�, ale inne trwa�y, s�abe,
wysokie,
zanikaj�ce i narastaj�ce, jak gdyby ni�s� je niewyczuwalny wiatr; delikatnie
dotyka�y moich
uszu, nigdzie nie wo�aj�c. Ja nie mog�em wykrztusi� s�owa, ale one �piewa�y. Ze
wszystkich
stron otacza�y mnie oczy; nie zbli�a�y si� ani nie odchodzi�y. w oddali pojawi�a
si� s�aba
po�wiata przypominaj�ca blask wschodz�cego s�o�ca na zachmurzonym, mlecznobia�ym
niebie. U�wiadomi�em sobie, �e �pi� i �ni�, i �e je�li zechc�, mog� si� obudzi�.
Nie chcia�em.
Ruszy�em na zach�d.
Pod os�on� sennie bladego nieba dotar�em do kraw�dzi skalnego urwiska i nie
mia�em
ju� dok�d i��. Przede mn� rozci�ga�a si� woda, woda, kt�rej nie mog�em
przekroczy�, jasna
i skrz�ca, a tu� nad ni� powoli splata�y si� i rozplata�y cienie mg�y; w oddali,
daleko, bardzo
daleko od grani, na kt�rej sta�em z nieznacznie uniesionym ramieniem, na
poszarpanej turni
pi�trz�cej si� nad tarasem wyrastaj�cym z innego tarasu otoczonego kamiennymi
stokami,
nieugi�tymi i pos�pnymi niczym g�ra lodowa z hebanu, i zamglonymi szczytami
wymierzonymi w niebo, kt�rego nie mog�em dostrzec, zobaczy�em �r�d�o tych
melodyjnych
g�os�w i poczu�em, jak w m�j kark wbijaj� si� zimne szpony.
Zobaczy�em cienie umar�ych dryfuj�ce jak mg�y i stoj�ce bez ruchu za czarnymi
ska�ami. i wiedzia�em, �e s� martwi, bo dojrza�em mi�dzy nimi kar�a Nicka
robi�cego spro�ne
gesty i telepat� Mike'a Shandona, kt�ry niemal obali� imperium, moje imperium, i
kt�rego
zabi�em w�asnymi r�koma, i starego wroga Dango No�a, i Courtcoura Bodgisa,
cz�owieka
o komputerowym m�zgu, i lady Karle z Algol, kt�r� darzy�em mi�o�ci� i
nienawi�ci�.
I wezwa�em t�, kt�r� chcia�bym nadal m�c wzywa�.
Zadudni� grzmot, a niebo zrobi�o si� jasne i niebieskie niczym jezioro lazurowej
rt�ci.
Przez chwil� widzia�em j� stoj�c� za bezmiarem wody mi�dzy ciemnymi ska�ami,
Kathy, ca��
w bieli, i nasze oczy spotka�y si� na moment, otworzy�a usta, us�ysza�em swoje
imi� i nic
wi�cej, bo nast�pny grom przyni�s� absolutn� ciemno�� i zarzuci� j� na wysp� i
na zagubion�
na skalnej grani posta� z nieznacznie uniesionym ramieniem. Na mnie, jak s�dz�.
* * *
Gdy si� obudzi�em, mia�em mgliste poj�cie na temat znaczenia tego, co si� sta�o.
Bardzo mgliste. i nic nie rozumia�em, cho� pr�bowa�em to przeanalizowa�.
Stworzy�em kiedy� Wysp� Umar�ych B�cklina, �eby zaspokoi� kaprys grupki
klient�w, kt�rych nigdy nie widzia�em. Strz�py muzyki Rachmaninowa ta�czy�y mi w
g�owie
jak widmowe cukierki. To by�a ci�ka praca. Przede wszystkim dlatego, �e jestem
istot�
my�l�c� g��wnie obrazami. Zawsze gdy my�l� o �mierci, to znaczy cz�sto, bardzo
cz�sto, m�j
umys� wype�niaj� dwa obrazy. Pierwszym z nich jest Dolina Cieni - wielka, ciemna
rozpadlina zaczynaj�ca si� mi�dzy pot�nymi, kamiennymi dziobami pokrytymi
darnin�,
kt�re, im dalej si�gasz wzrokiem, gin� stopniowo w szarzej�cym mroku, a�
wreszcie stajesz
twarz� w twarz z absolutn� czerni� mi�dzygwiezdnej pustki, bez gwiazd, komet,
meteor�w,
niczego; drugi to Wyspa Umar�ych, szalony obraz B�cklina przedstawiaj�cy
miejsce, kt�re
przed chwil� widzia�em we �nie. Wyspa Umar�ych jest bardziej z�owieszcza. Dolina
zdaje si�
nie�� ze sob� obietnic� spokoju. Mo�e mam takie wra�enie tylko dlatego, �e nigdy
nie
projektowa�em i nie budowa�em Doliny Cieni, poc�c si� nad ka�dym detalem i
akcentem
wstrz�saj�cego krajobrazu. Natomiast zdarzy�o mi si� wznie��, po�r�d delikatnego
sk�din�d
pi�kna Edenu, Wysp� Umar�ych, kt�ra wypali�a pi�tno w mojej �wiadomo�ci. Nie
tylko nie
mog�em o niej zapomnie�, ale sta�em si� jej cz�ci�, tak jak ona by�a cz�ci�
mnie. Teraz,
w odpowiedzi na co� w rodzaju modlitwy, ta cz�� mojej istoty przem�wi�a do mnie
w jedyny
dost�pny jej spos�b. Czu�em, �e mnie ostrzega i daje mi znak, kt�ry z czasem
nabierze sensu.
Symbole wskazuj�, ale i - w r�wnym stopniu - skrywaj�. Taka ju� ich cholerna
natura.
w wizji Kathy mnie widzia�a, a to znaczy, �e mog�a istnie� szansa...
W��czy�em ekran i spojrza�em na spirale �wiat�a obracaj�ce si� zgodnie i
niezgodnie
z ruchem wskaz�wek zegara wok� punktu le��cego dok�adnie przede mn�. Gwiazdy.
Widoczne tu, na spodzie przestrzeni, tylko w ten spos�b. Gdy tak wisia�em, a
kosmos
wirowa� wok� mnie, czu�em, �e stare, hodowane przez ca�e dekady warstwy
t�uszczu, kt�rym
obrasta�a moja dusza, zaczynaj� si� topi� i p�on��. a wtedy cz�owiek, kt�rym
pr�bowa�em
sta� si� z takim trudem, umar� i poczu�em, �e Shimbo z Zaniku Darktree, Pan
Grom�w, nadal
�yje.
Przygl�da�em si� wiruj�cym gwiazdom z wdzi�czno�ci�, smutkiem i dum�
dost�pnymi tylko cz�owiekowi, kt�ry prze�y� swe przeznaczenie i zrozumia�, �e
mo�e wyku�
sobie drugie.
Po jakim� czasie wir nieba wessa� mnie w mroczn� czelu�� snu pozbawion� obraz�w
i ch�odn�, delikatn� i cich� jak - by� mo�e - Dolina Cieni.
* * *
Doprowadzenie Modelu T do przystani Aldebaran V - kt�r� nazwano od imienia
odkrywcy Driscollem - zabra�o Lawrence'owi Connerowi dwa tygodnie. Dwa tygodnie
w Modelu T. Cho� w trakcie fazy nie up�yn�a nawet sekunda. Prosz�, nie
pytajcie, dlaczego.
Nie mam czasu na pisanie ksi��ki. w ka�dym razie, gdyby Lawrence Conner
postanowi� teraz
zawr�ci�, m�g�by rozkoszowa� si� kolejnymi dwoma tygodniami gimnastyki,
wspomnie�
i lektury, i znale�� si� na Homefree w po�udnie tego samego dnia, w kt�rym
opu�ci� j�
Francis Sandow. Sprawiaj�c tym, bez w�tpienia, niewymown� rado�� wszelkim formom
dzikiego �ycia. Ale nie zawr�ci�. Pom�g� natomiast Sandowowi w zrobieniu
interesu na
bia�ym wrzosie, na kt�ry �aden z nich nie mia� najmniejszej ochoty. Zrobi� to
tylko dla
zachowania pozor�w - w tym czasie Sandow bada� uwa�nie wszystkie kawa�ki
�amig��wki,
jakie uda�o mu si� znale��. Prawd� m�wi�c, mog�y to by� kawa�ki kilku
pomieszanych ze
sob� �amig��wek. Nie spos�b tego rozstrzygn��.
Za�o�y�em lekki tropikalny garnitur i ciemne okulary. Po ��tym niebie w��czy�y
si�
leniwie nieliczne pomara�czowe chmurki, a pal�ce promienie s�o�ca ch�osta�y
pastelowe
chodniki, rozbryzguj�c si� na nich ciep�ym, zniekszta�caj�cym rzeczywisto��
gradem.
Pojecha�em wypo�yczonym pojazdem, krzy��wk� �lizgacza i sa�, do dzielnicy
artyst�w
miasteczka Midi - jak na m�j gust zbyt eleganckiego, kruchego i, koniecznie,
po�o�onego nad
morzem, miasteczka, w kt�rym niemal wszystkie walce, ostros�upy, sze�ciany i
owoidy
okrzykni�te przez ludzi domami, biurami, pracowniami czy sklepami zbudowano z
tworzywa
zwanego glacylinem, kt�re dzi�ki prostej kontroli zaburze� molekularnych mo�e
by�
przezroczy�cie bezbarwne b�d� kolorowe lub nieprzezroczy�cie barwne - i
przemierzaj�c
nieustannie zmieniaj�ce kolor miasto, przypominaj�ce profilowan� malinowo-
truskawkowo-
wi�niowo-pomara�czowo-cytrynow� galaret� z kup� owoc�w w �rodku, odszuka�em
wij�c�
si� wzd�u� wybrze�a uliczk� Nuage. Znalaz�em stary adres. Ruth mia�a racj�.
Wiele si� zmieni�o. Gdy mieszkali�my tu razem, dom by� jedn� z nielicznych
twierdz
opieraj�cych si� inwazji po�eraj�cej miasto galarety. Teraz uleg� i on. Tam,
gdzie kiedy�
wznosi�a si� wysoka, pokryta stiukami �ciana zamykaj�ca brukowany dziedziniec i
kamienny
�uk z �elazn� bram� prowadz�c� do hacjendy niedbale pochylonej nad male�kim
basenem, na
kt�rego szorstkich �cianach i g�adkich kafelkach s�o�ce wyczarowywa�o �wietliste
duszki,
wyr�s� zamek galarety z czterema wysokimi wie�ami. P�ki co, malinowy.
Zaparkowa�em, przeszed�em po t�czowym mo�cie i dotkn��em p�ytki anonsuj�cej.
- Ten dom jest pusty - obwie�ci� mechaniczny g�os z niewidocznego g�o�nika.
- Kiedy wr�ci panna Laris? - zapyta�em.
- Ten dom jest pusty - powt�rzy� g�o�nik. - Je�li jest pan nim zainteresowany,
prosz�
skontaktowa� si� z Paulem Gliddenem ze Stowarzyszenia Nieruchomo�ci S�onecznej
Modlitwy. Aleja Siedmiu Westchnie� 178.
- Czy panna Laris zostawi�a sw�j obecny adres?
- Nie.
- a jakie� wiadomo�ci?
- Nie.
Wr�ci�em do sa�, podnios�em je na wysoko�� o�miu cali powietrznej poduszki
i znalaz�em Alej� Siedmiu Westchnie�, kt�ra nazywa�a si� niegdy� Ulic� G��wn�.
Ow�osienie pana Gliddena sprowadza�o si� do oddalonych od siebie o jakie� dwa
cale,
tak cienkich, jakby narysowano je jednym poci�gni�ciem dobrze zatemperowanego
o��wka,
siwych kresek brwi wyrastaj�cych nad ciemnoszarymi powa�nymi oczami osadzonymi
tu�
nad r�owym sznurkiem ust, kt�re z pewno�ci� u�miecha�y si� nawet wtedy, gdy ich
w�a�ciciel by� pogr��ony w g��bokim �nie. Mi�dzy szare szparki i r�owy
sznureczek
wcisn�a si� male�ka, zadarta rzecz, przez kt�r� oddycha�. Sprawia�a wra�enie
jeszcze
mniejszej z uwagi na ciastowate po�cie policzk�w bezustannie gro��ce wezbraniem
i poch�oni�ciem i jej, i resztek rys�w. w takim wypadku pan Glidden
przeistoczy�by si�
w g�adk�, purpurow� niczym bufiasta koszula, w kt�r� wla� swoj� p�nocn�
p�kul�, d�awi�c�
bu�� ozdobion� przek�utymi uszkami i par� szafirowych kolczyk�w. Pan Glidden,
os�oni�ty
biurkiem Stowarzyszenia Nieruchomo�ci S�onecznej Modlitwy, opu�ci� wilgotn�
r�k�, kt�r�
w�a�nie u�cisn��em, si�gaj�c po cygaro uderzy� maso�skim pier�cieniem w
ceramiczne s�o�ce
popielniczki i, zanurzywszy si� jak ryba w jeziorze dymu, pos�a� mi d�ugie,
uwa�ne
spojrzenie.
- Prosz� usi���, panie Conner - zagai�. - Czym mog� panu s�u�y�?
- Zajmuje si� pan domem na Nuage, w kt�rym mieszka�a Ruth Laris.
- To prawda. Zastanawia si� pan nad kupnem?
- Szukam Ruth Laris - powiedzia�em. - Nie wie pan, dok�d si� wyprowadzi�a? Szare
oczka straci�y resztki blasku.
- Nie - powiedzia�. - Nigdy jej nie widzia�em.
- z pewno�ci� chcia�a, �eby przes�a� pan gdzie� pieni�dze.
- To prawda.
- M�g�by mi pan powiedzie�, gdzie?
- Dlaczego mia�bym to zrobi�?
- a dlaczego nie? Pr�buj� j� znale��.
- Mam przela� pieni�dze na jej konto.
- w tym mie�cie?
- Tak. w Artists Trust.
- Ale to nie ona umawia�a si� z panem?
- Nie. Jej pe�nomocnik.
- M�g�by mi pan powiedzie�, kim jest jej pe�nomocnik?
Wzruszy� ramionami z g��bi swej sadzawki.
- Czemu nie? - powiedzia�. - Andre DuBois z Benson, Carling & Wu. Osiem
przecznic
dalej.
- Dzi�ki.
- Zatem nie interesuje pana ta posiad�o��?
- Wprost przeciwnie - powiedzia�em. - Kupi� j�, je�li b�d� m�g� wej�� w jej
posiadanie jeszcze dzi�, i om�wi� t� transakcj� z przedstawicielem Ruth. Co pan
s�dzi
o pi��dziesi�ciu dw�ch tysi�cach?
Wyskoczy� z bajora.
- Gdzie b�d� m�g� pana znale��, panie Conner?
- w Spectrum.
- Po pi�tej?
- Niech b�dzie po pi�tej.
Co teraz?
Po pierwsze, pojecha�em do Spectrum. Po drugie, skontaktowa�em si� z moim
cz�owiekiem na Discroll i przy pomocy odpowiedniego kodu poleci�em przygotowa�
pieni�dze dla Lawrence'a Connera. Po trzecie, pojecha�em do dzielnicy Religii,
zaparkowa�em, wysiad�em i zacz��em i��.
Mija�em kapliczki i �wi�tynie po�wi�cone Wszystkim, od Zaratustry po Jezusa
Chrystusa. Zwolni�em w cz�ci Pei'an.
I po chwili znalaz�em. Nad powierzchni� ziemi wystawa�o tylko wej�cie. Zielona
konstrukcja wielko�ci gara�u dla jednego samochodu.
Min��em j� i zszed�em na d� w�skimi schodami.
Dotar�em do ma�ego, o�wietlonego �wiecami przedsionka i przeszed�em pod niskim
kamiennym �ukiem.
Znalaz�em si� w mrocznym pomieszczeniu. Na �rodku sta� ciemnozielony o�tarz
otoczony kilkoma rz�dami �awek.
Na wszystkich pi�ciu �cianach wisia�y setki witra�y przedstawiaj�cych b�stwa
Pei'an.
Mo�e nie powinienem tu dzi� przychodzi�. Min�o tyle lat...
W �rodku by�o sze�ciu Pei'an (w tym cztery kobiety) i o�miu ludzi. Wszyscy mieli
na
sobie pasy modlitewne.
Pei'anie mierz� mniej wi�cej siedem st�p i s� zieloni jak trawa. Ich g�owy
przypominaj� sp�aszczone lejki, a ich szyje szyjki lejk�w. Maj� wielkie
przejrzy�cie zielone
lub ��te oczy. Ich nosy s� p�askie i marszcz� si� wok� nozdrzy nie wi�kszych
ni�
dwudziestopi�ciocent�wki. Nie maj� �adnego zarostu. Ich usta s� szerokie i nie
zawieraj�
z�b�w jako takich. Jak, a przynajmniej tak mi si� wydaje, u
chrz�stnoszkieletowych.
Bezustannie po�ykaj� swoje sk�ry. Nie maj� warg, ale ich sk�ra, trafiwszy do
wn�trza,
p�cznieje i twardnieje, tworz�c zrogowacia�e kraw�dzie, kt�re s�u�� im do �ucia,
a przesuwaj�c si� dalej zostaj� zast�pione �wie�� tkank�, a nast�pnie strawione.
Niezale�nie
od tego, jak to brzmi dla kogo�, kto nigdy ich nie spotka�, Pei'anie maj� wi�cej
wdzi�ku ni�
koty, s� pi�kni, starsi ni� ludzko�� i m�drzy. Bardzo. Ponadto s� dwustronnie
symetryczni.
Posiadaj� dwie pi�ciopalcowe r�ce i takie� nogi. R�wnie� dwie. Obie p�cie nosz�
kurtki,
suknie i sanda�y, przewa�nie ciemne. Kobiety s� ni�sze, szczuplejsze i szersze w
biodrach ni�
m�czy�ni. Nie maj� piersi, poniewa� nie karmi� potomstwa, kt�re przez pierwsze
tygodnie
�ycia trawi wielkie po�cie t�uszczu, a nast�pnie zaczyna trawi� swoje sk�ry. Po
jakim� czasie
przyst�puje do spo�ywania innych potraw, g��wnie g�bczastych papek i wodorost�w.
Ich j�zyk jest trudny. M�wi� nim. Ich filozofie s� bardzo skomplikowane.
Niekt�re
znam. Wielu Pei'an jest telepatami, wielu ma inne niezwyk�e zdolno�ci. Ja
r�wnie�.
Usiad�em na �aweczce i odpr�y�em si�. Ze wzgl�du na powi�zania na Megapei
czerpi� co� w rodzaju si�y z o�tarzy Pei'an. Pei'anie s� politeistami. Ich
religia przypomina mi
troch� hinduizm, poniewa� nigdy niczego nie odrzucaj� - mam wra�enie, �e od
zarania
po�wi�cali si� gromadzeniu b�stw, rytua��w i tradycji. Strantri, tak nazywa si�
ta religia,
bardzo si� rozprzestrzeni�a i wygl�da na to, �e pewnego dnia mo�e si� sta�
religi�
powszechn� - w�a�ciwie ka�dy, od animist�w i panteist�w po agnostyk�w i ludzi,
kt�rzy po
prostu lubi� rytua�y, znajdzie w niej co� dla siebie. Rdzenni Pei'anie stanowi�
obecnie
zaledwie dziesi�� procent wyznawc�w. Strantri b�dzie zapewne pierwsz� wielk�
religi�, jaka
prze�yje ras�, kt�ra j� stworzy�a. Liczba Pei'an zmniejsza si� z ka�dym rokiem.
Jako
jednostki �yj� cholernie d�ugo, ale nie s� szczeg�lnie p�odni. Skoro ich
najwi�ksi uczeni
napisali ju� ostatni rozdzia� gigantycznej Historii Kultury Pei'an, sk�adaj�cej
si� z 14926
tom�w, mog� doj�� do wniosku, �e nie ma �adnych powod�w, �eby ci�gn�� to dalej.
Maj�
bardzo du�o szacunku dla swoich uczonych. Pod tym wzgl�dem s� rzeczywi�cie
zabawni.
Stworzyli galaktyczne imperium, gdy cz�owiek mieszka� jeszcze w jaskiniach.
Przez
ca�e wieki toczyli wojn�, kt�ra wyssa�a z nich energie, zrujnowa�a przemys� i
zdziesi�tkowa�a
populacje. Walczyli z nie istniej�c� ju� ras�, z Bahulianami. Potem opu�cili
wysuni�te
posterunki i stopniowo wycofali si� do niewielkiego systemu �wiat�w, kt�ry
zamieszkuj� do
dzi�. Ich pierwotny �wiat, nazywaj�cy si� r�wnie� Megapei, zosta� zniszczony
przez
Bahulian, kt�rzy - jak zgodnie twierdz� wszystkie �r�d�a - byli brzydcy,
bezlito�ni, podli,
dzicy i zdeprawowani. Nale�y jednak pami�ta�, �e wszelkie wzmianki na ich temat
pochodz�
od Pei'an, wi�c chyba nigdy si� nie dowiemy, jacy naprawd� byli Bahulianie. w
ka�dym razie
nie wyznawali strantri - przeczyta�em gdzie�, �e byli ba�wochwalcami.
Jeden z m�czyzn stoj�cych przy o�tarzu, naprzeciw �uku, zaintonowa� litani�,
kt�r�
znam znacznie lepiej ni� inne, podnios�em wi�c