5837
Szczegóły |
Tytuł |
5837 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5837 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5837 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5837 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
ROGER ZELAZNY
"�wiaty Czarnoksi�nika I"
"Odmieniec"
I
Kiedy lord Rondoval ujrza� Starego Mora ku�tykaj�cego w stron� g��wnej grupy
oblegaj�cych, zrozumia�, �e jego panowanie dobieg�o kresu.
Dzie� kry� si� szybko za burzowymi chmurami, si�pi�a zimna m�awka, a pioruny
uderza�y bli�ej za ka�dym grzmotem i z ka�dym o�lepiaj�cym rozb�yskiem �wiat�a.
Mimo to Det Morson, stoj�cy na g��wnym balkonie wie�y Rondovalu, nie zamierza�
si� jeszcze poddawa�. Otar� twarz czarn� chust�, przesun�� d�oni� po w�osach,
teraz bia�ych i l�ni�cych jak szron, za wyj�tkiem szerokiego, czarnego pasma,
kt�re bieg�o od czo�a do karku.
Odwin�� z szarfy ber�o kunsztownej roboty, po czym uni�s� je w d�oniach nieco
ponad poziom oczu, na odleg�o�� ramion od siebie. Wzi�� g��boki wdech i
przem�wi� mi�kkim g�osem. Znami� w kszta�cie smoka na wewn�trznej stronie jego
przegubu zacz�o pulsowa�.
W dole drog� atakuj�cym przeci�a smuga �wiat�a. P�omienie unios�y si� z niej i
zafalowa�y. Ludzie poupadali na plecy, ale strzelcy-centaury wytrzymali atak i
wypu�cili w kierunku p�omieni strza�y. Det roze�mia� si�, widz�c jak wiatr
zdmuchuje strza�y na bok. Zanuci� ber�u swoj� pie�� wojenn�, a na ziemi, w
powietrzu i pod ziemi� gryfony, bazyliszki, demony i smoki powsta�y do
ostatniego ataku.
Stary Mor uni�s� lask� i p�omienie natychmiast opad�y. Det potrz�sn�� g�ow� na
takie marnotrawienie talentu.
Det podni�s� g�os, a ziemia zadr�a�a. Bazyliszki wysz�y z legowisk i podpe�z�y,
by wbi� wzrok we wrog�w. Harpie rzuci�y si� na napastnik�w z g�ry: wrzeszcza�y,
defekowa�y i dar�y ich pazurami. Wilko�aki ruszy�y do ataku. Smoki siedz�ce na
wysokich zboczach us�ysza�y g�os Deta i rozpostar�y skrzyd�a...
A jednak, kiedy p�omienie opad�y, a harpie zgin�y przebite strza�ami centaur�w,
kiedy bazyliszki oblane czystym �wiat�em laski Mora potoczy�y si� na bok i
pozdycha�y z mocno zaci�ni�tymi oczyma, kiedy smoki - najinteligentniejsze ze
wszystkich - powoli nadlatywa�y ze zboczy, by unikn�� bezpo�redniego spotkania z
hord� stale post�puj�c� naprz�d, Det zrozumia�, �e szala si� ju� przechyli�a.
Historia, by tak rzec, zaskoczy�a go od skrzyd�a. W �aden spos�b nie m�g� u�y�
swoich mocy przeciwko Staremu Morowi, a realne wyj�cia z Rondovalu by�y ju�
zablokowane przez oblegaj�cych.
Potrz�sn�� g�ow� i opu�ci� ber�o. Nie b�dzie �adnych uk�ad�w, �adnej mo�liwo�ci
honorowego z�o�enia broni. Pragn�li jego krwi, a Det poczu� si� nagle tak, jakby
mia� siln� anemi�.
Z ostatnim przekle�stwem, rzuciwszy ostatnie spojrzenie na atakuj�cych, cofn��
si� z balkonu. Mia� jeszcze troch� czasu, by uporz�dkowa� kilka spraw i
przygotowa� si� na ostatni� chwil�. Odp�dzi� my�l, aby oszuka� swoich wrog�w
samob�jstwem. Zbyt bezp�odne jak na jego gust. Lepiej zabra� kilku ze sob�.
Otrz�sn�� deszcz z p�aszcza i po�pieszy� w d� korytarza. Spotka si� z nimi na
parterze.
Piorun zagrzmia� prawie dok�adnie przed nim. W ka�dym oknie, kt�re mija�, wida�
by�o jasne p�omienie.
Lidia, lady Rondoval - z ciemnymi, rozpuszczonymi w�osami na plecach - wysz�a
zza zakr�tu korytarza i ujrza�a, jak do niszy przy drzwiach w�lizgn�� si� cie�.
Wypowiedziawszy og�lne zakl�cie wyp�dzaj�ce, stosowane do wi�kszo�ci nieludzkich
istot mog�cych kr�ci� si� po tych komnatach, ruszy�a dalej. Mijaj�c wn�k�
drzwiow�, odruchowo spojrza�a tam i natychmiast poj�a, dlaczego jej zakl�cie
by�o jakby mniej skuteczne. Stan�a twarz� w twarz z Mysi� R�kawic� -z�odziejem
- ma�ym, ciemnym cz�owieczkiem odzianym w czarne sukno i sk�r�. Do tej pory
Lidia s�dzi�a, �e znajduje si� on bezpiecznie uwi�ziony w celi pod zamkiem.
Szybko odzyska� r�wnowag� i uk�oni� si� z u�miechem.
- Jak�e uroczo jest spotka� moj� pani�.
- Jak si� wydosta�e�? - spyta�a.
- Z pewnymi trudno�ciami - odpar�. - W tych stronach robi� sprytne zamki.
Westchn�a i mocniej przycisn�a do siebie ma�e zawini�tko.
- Wygl�da na to - powiedzia�a - �e uda�o ci si� wydosta� na w�asn� zgub�. Nasi
wrogowie w�a�nie szturmuj� g��wn� bram�. Mo�e nawet ju� j� sforsowali.
- A wi�c st�d ten ca�y ha�as - powiedzia�. - Czy wobec tego mog�aby� mnie
skierowa� do najbli�szego tajnego przej�cia?
- Obawiam si�, �e wszystkie zosta�y zablokowane.
- Szkoda. Czy by�oby to nieuprzejme z mojej strony zapyta�, dok�d tak �pieszysz
z... Au! Aa!
Z�apa� si� za poparzone czubki palc�w. By� to wynik tajemnego gestu uczynionego
przez lady Rondoval, kiedy Mysia R�kawica si�gn�� w kierunku zawini�tka.
- Id� do wie�y - o�wiadczy�a. - Mam nadziej�, �e uda mi si� wezwa� - jednego ze
smok�w, �eby mnie st�d zabra�, je�eli w og�le jeszcze jakie� zosta�y. Jednak one
nie lubi� obcych, wi�c boj� si�, �e nic tam po tobie. Przykro, przykro mi.
U�miechn�� si� i skin�� g�ow�.
- Id� powiedzia�. - Spiesz si�! Poradz� sobie, zawsze sobie radzi�em.
Skin�a g�ow�, Mysia R�kawica sk�oni� si� i lady po�pieszy�a dalej. Ss�c palce,
z�odziej odwr�ci� si� w t� sam� stron�, z kt�rej przed chwil� przyszed�. W
g�owie mia� ju� gotowy plan. On tak�e musia� si� �pieszy�.
Kiedy Lidia zbli�a�a si� do ko�ca korytarza, zamek zacz�� si� trz���. Wst�pi�a
na schody, a okno ponad ni� rozprys�o i do �rodka wpad� deszcz. Dotar�a do
pierwszego pi�tra i skierowa�a si� ku kr�tym schodom na wie��, kiedy pot�ny
grzmot sprawi�, �e nie us�ysza�a z�owieszczych trzask�w w �cianach. Jednak nawet
gdyby je us�ysza�a, nie by�yby w stanie jej powstrzyma�.
W po�owie wspinaczki po schodach poczu�a, �e wie�a si� ko�ysze. Lidia zawaha�a
si�, gdy� w �cianach pojawi�y si� p�kni�cia. Dooko�a sypa� si� py� i wapno.
Schody zacz�y si� przekrzywia�...
Zerwa�a z ramion p�aszcz, otuli�a zawini�tko, odwr�ci�a si� i pop�dzi�a z
powrotem.
K�t nachylenia schod�w si� zmniejszy� i lady Rondoval s�ysza�a teraz wok�
siebie grzmi�ce, zgrzytaj�ce odg�osy. Fragment sufitu zawali� si� przed ni� i do
�rodka zacz�a wlewa� si� woda. W otworze ujrza�a, jak wjazd do zamku unosi si�
powoli w g�r�. Bez wahania unios�a zawini�tko i wyrzuci�a je na zewn�trz. �wiat
zapad� si� pod ni�.
Kiedy oddzia�y Jareda Klaithe'a wpad�y z tupotem do g��wnego holu
Rondovalu, depcz�c po cia�ach jego ciemnych obro�c�w, z mrocznego przej�cia
wy�oni� si� lord Det z napi�tym �ukiem w d�oni. Wypu�ci� strza��, kt�ra
przeszy�a zbroj� Jareda, jego mostek i serce, zwalaj�c go z n�g. Det odrzuci� na
bok �uk i wydoby� z szarfy ber�o. Zatoczy� nim nad g�ow� ma�e ko�o, a napastnicy
poczuli, jak niewidzialna si�a odpycha ich w ty�.
Jedna z postaci wyst�pi�a naprz�d. By� to oczywi�cie Mor. �wietlista laska
obraca�a si� w jego d�oniach jak jasne ko�o.
- �le lokujesz swoj� lojalno�� stary - zauwa�y� Det. - To nie twoja walka.
- Sta�a si� moj� - odpar� Mor. - Przechyli�e� szal�.
- Ba! Szal� przechylono tysi�ce lat temu - powiedzia� Det - we w�a�ciw� stron�.
Mor potrz�sn�� g�ow�. Laska obraca�a si� przed nim coraz szybciej i szybciej;
nie wida� ju� by�o, �eby j� trzyma�.
- Boj� si� reakcji, kt�re mog�e� spowodowa� - powiedzia�. - Nie m�wi�c o
ewentualnych konsekwencjach twojej aktywno�ci, gdyby pozwolono ci dzia�a� dalej.
- W takim razie to sprawa mi�dzy nami dwoma - odpar� Det, opuszczaj�c ber�o i
kieruj�c je w stron� Mora.
- Zawsze tak by�o, czy� nie? - spyta� Mor.
Lord Rondoval zawaha� si� przez u�amek sekundy.
- Wydaje mi si�, �e masz racj� - odpar� wreszcie. - Ale w takim razie to ty
b�dziesz odpowiedzialny!
Ber�o rozb�ys�o i wystrzeli�a z niego smuga czerwonego �wiat�a. Kiedy uderzy�a w
kolist� tarcz�, w kt�r� przemieni�a si� wiruj�ca laska, Stary Mor pochyli� si�
do przodu. Tarcza b�yskawicznie odbi�a �wiat�o i skierowa�a je w sufit.
Z �oskotem zag�uszaj�cym grzmot pioruna kawa�y muru oderwa�y si� od sufitu i
zlecia�y na lorda Rondoval, grzebi�c go pod sob�.
Mor wyprostowa� si�, a ko�o zwolni�o i ponownie sta�o si� lask�. Stary
czarodziej opar� si� na niej ci�ko.
Wraz z ucichni�ciem echa w holu zewn�trzne odg�osy bitwy tak�e usta�y. R�wnie�
burza przesuwa�a si� dalej, b�yskawice s�ab�y wraz z odg�osem piorun�w.
Ardel, jeden z porucznik�w Jareda, wyst�pi� do przodu i sta� wpatrzony w stert�
gruzu.
- Sko�czone - powiedzia�. - Zwyci�yli�my...
- Na to wygl�da - odpar� Mor.
- Ci�gle jeszcze jest tutaj troch� jego ludzi, z kt�rymi trzeba si� rozprawi�.
Mor przytakn��.
- A smoki? I jego pozostali nadprzyrodzeni s�udzy?
- S� w tej chwili w rozsypce - odpar� mi�kko Mor. - Poradz� sobie z nimi.
- Dobrze. My... Co to za ha�as?
Nas�uchiwali przez chwil�.
- To mo�e by� pu�apka - powiedzia� jeden z sier�ant�w, o imieniu Marakas.
- Zbadajcie to. Wy�lijcie kogo� i natychmiast z��cie raport.
Mysia R�kawica kucn�� za arrasem, tu� przy schodach wiod�cych do ciemnych
obszar�w w dole. Jego plan zak�ada� powr�t do celi i bezpieczne ukrycie si� tam.
S�dzi�, �e wi�zie� Deta b�dzie jedyn� osob� mog�c� liczy� na �askawo��
napastnik�w. By� ju� w po�owie drogi do miejsca uwi�zienia, kiedy brama pad�a,
napastnicy wlali si� do �rodka i odby� si� pojedynek na czary. Z�odziej by�
�wiadkiem wszystkich tych wydarze�, obserwuj�c je zza rozdartego gobelinu.
Teraz, kiedy wszyscy zwr�cili uwag� na co� innego, by� idealny moment, by
wymkn�� si� i prze�lizgn�� w d�. Tylko �e... Tak�e jego ciekawo�� zosta�a
pobudzona. Czeka�.
Wys�any �o�nierz wr�ci� wkr�tce z ha�a�liwym zawini�tkiem. Sier�ant Marakas mia�
napi�ty wyraz twarzy i sztywno trzyma� niemowl�.
- Najwyra�niej Det zamierza� z�o�y� je w ofierze w jakim� nikczemnym obrz�dzie,
by w ten spos�b zapewni� sobie zwyci�stwo - wysun�� przypuszczenie.
Ardel nachyli� si� i obejrza� niemowl�. Uni�s� male�k� r�czk� i obr�ci� j�
d�oni� do g�ry.
- Nie. Na wewn�trznej stronie prawego przegubu ma znami� smoka, �wiadcz�ce o
mocy. To potomek Deta.
- Och!
Ardel spojrza� na Mora, ale starzec wpatrywa� si� w dziecko, g�uchy na wszystko,
co dzia�o si� dooko�a.
- Co mam z nim zrobi�, panie? - spyta� Marakas.
Ardel przygryz� warg�.
- To znami� - powiedzia� - oznacza, �e dziecko zostanie czarnoksi�nikiem. Jest
to tak�e nieomylny spos�b informacji. Niezale�nie od tego, co dziecko us�yszy
dorastaj�c, pr�dzej czy p�niej dowie si� prawdy. Gdyby mia�o si� tak sta�, czy
chcia�by� spotka� czarnoksi�nika, kt�ry wiedzia�by, �e przyczyni�e� si� do
�mierci jego ojca i zrujnowa�e� zamek?
- Rozumiem, do czego zmierzasz - powiedzia� Marakas.
- Dlatego najlepiej b�dzie, je�li pozb�dziesz si� tego dziecka.
Sier�ant odwr�ci� wzrok.
- A gdyby�my wywie�li je do jakiej� odleg�ej krainy, gdzie nikt nigdy
nie s�ysza� o Domu Rondoval?
- ... I dok�d pewnego dnia m�g�by dotrze� w�drowiec znaj�cy ca�� histori�? Nie.
Taka niepewno�� by�aby pod wieloma wzgl�dami gorsza ni� pewno�� przeznaczenia.
Nie widz� ratunku dla ma�ego. B�d� pr�dki i mi�osierny.
- Panie, czy nie mogliby�my odci�� mu r�ki? Tolepsze ni� �mier�.
Ardel westchn��.
- Z r�k� czy bez r�ki, i tak mia�by moc. Poza tym, za du�o tu dzisiaj �wiadk�w.
Opowie�� rozesz�aby si� i powi�kszy�aby �a�ob�. Nie! Je�li nie masz odwagi
zrobi� tego sam, musimy wybra� kogo�, kto...
- Poczekajcie!
Stary Mor przem�wi�. Otrz�sn�� si� jak ten, kto w�a�nie si� zbudzi�, i zrobi�
krok w prz�d.
- Jest spos�b, �eby pozwoli� dziecku �y�, a jednocze�nie nie dopu�ci�, by wasze
obawy si� sprawdzi�y.
Dotkn�� male�kiej r�czki.
- Co proponujesz? - spyta� Ardel.
- Tysi�c lat temu - zacz�� Mor - opr�cz wielkiej magii posiadali�my tak�e
wielkie miasta i pot�ne maszyny.
- S�ysza�em te ba�nie - przerwa� mu Ardel. - Co nam to daje?
- To wi�cej ni� tylko ba�nie. Kataklizm naprawd� mia� miejsce. Zachowali�my
magi�, a wi�kszo�� innych rzeczy wyrzucili�my. Teraz brzmi to jak legenda, ale
do dzisiaj jeste�my uprzedzeni do nienaturalnych wytwor�w techniki.
- Oczywi�cie. Te...
- Pozw�l mi sko�czy�! Kiedy podejmuje si� tego rodzaju wa�n� decyzj�, symetria
wszech�wiata wymaga, aby podj�to j� na obydwu biegunach. Istnieje inny �wiat,
bardzo podobny do naszego; wyrzucono stamt�d magi�, za� zachowano pozosta�e
rzeczy. Tam my i nasze metody s� tematem legend.
- Gdzie znajduje si� �w �wiat?
Mor u�miechn�� si�.
- Po przeciwnej stronie muzyki naszej krainy, o jeden takt st�d. Le�y tu� za
zakr�tem, w kt�ry nikt nie skr�ca. Jest kolejnym rozwidleniem l�ni�cej drogi.
- Zagadki czarodziej�w! Co nam to daje? Czy mo�na tam si� uda�?
- Ja mog�.
- O, w takim razie...
- Tak. Gdyby to dziecko wyros�o w tamtym �wiecie, zachowa�oby �ycie, ale jego
moc znaczy�aby niewiele. Odrzucono by j�, zracjonalizowano, wyja�niono. Dziecko
zdoby�oby w �yciu zupe�nie inne miejsce ni� to, kt�re zaj�oby tutaj. Nigdy by
nie zrozumia�o ani nie podejrzewa�o nic z tego, co si� tu wydarzy�o.
- Dobrze. Zr�b to wi�c, je�li rzeczywi�cie mi�osierdzie mo�na kupi� tak tanio.
- J e s t cena.
- Co masz na my�li?
- Prawo symetrii, o kt�rym m�wi�em musi zosta� zachowane, je�eli wymiana ma mie�
charakter sta�y. Kamie� za kamie�, drzewo za drzewo...
- Dziecko? Czy chcesz powiedzie�, �e je�li zabierzesz to tam, musisz przynie��
tutaj jedno z ich dzieci?
- Tak.
- Co by�my z nim tu robili?
Sier�ant Marakas odchrz�kn��,
- Moja Mela i ja w�a�nie stracili�my synka - powiedzia�. - Mo�e...
Ardel u�miechn�� si� i skin�� g�ow�.
- W takim razie cena jest niska. Niech tak si� stanie.
Skinieniem g�owy i du�ego palca u nogi Ardel wskaza� na le��ce ber�o Deta.
- Co z t� magiczn� r�d�k�? Czy nie jest niebezpieczna?
Mor przytakn��, powoli schyli� si� i podni�s� ber�o. Zacz�� nim obraca�,
pocieraj�c je jednocze�nie.
- Tak - powiedzia� wreszcie, kiedy uda�o mu si� rozdzieli� ber�o na trzy cz�ci.
- Nie mo�na go zniszczy�, ale gdybym umie�ci� ka�d� z cz�ci na wierzcho�ku
wielkiego Tr�jk�ta Magicznego, mo�liwe, �e nigdy nie b�dzie mo�na zrobi� z niego
u�ytku. W ka�dym razie b�dzie to bardzo trudne.
- Zrobisz to?
- Tak.
W tym momencie Mysia R�kawica wysun�� si� zza arrasu i zbieg� w d� schodami.
Stan��, wstrzyma� oddech i nastawi� uszu w oczekiwaniu na okrzyk. Nie by�o nic
s�ycha�, pop�dzi� wi�c dalej.
Kiedy dotar� do ciemnego ko�ca wielkich schod�w, skr�ci� w prawo, uczyni� kilka
krok�w i stan��. Rozci�ga�y si� przed nim nie korytarze, ale raczej naturalne
tunele. Czy przedtem wyszed� z tego, kt�ry znajdowa� si� po jego prawej r�ce?
Czy mo�e z tego drugiego? Nie przypomina� sobie, �eby by�y tam dwa obok
siebie...
W g�rze rozleg� si� ha�as. Z�odziej wybra� tunel najbardziej na prawo i ruszy�
do przodu. Tunel by� r�wnie mroczny jak ten, kt�rym szed� wcze�niej, ale po
dwudziestu krokach skr�ca� ostro w prawo. Nie pami�ta� niczego podobnego. Mimo
to, je�eli kto� faktycznie nadchodzi�, Mysia R�kawica nie m�g� sobie pozwoli� na
powr�t. Poza tym widzia� przed sob� ma�e �wiate�ko...
W pomieszczeniu migota� i dymi� metalowy kosz z w�glem drzewnym. Nie opodal
le�a�a na ziemi wi�zka ga��zek. Z�odziej wrzuci� je do kosza, podmucha�;
buchn�y p�omienie. Wkr�tce potem w jego d�oni p�on�a pochodnia. Podni�s�
jeszcze kilka patyk�w i ruszy� dalej tunelem.
Dotar� do skrzy�owania. Droga na lewo wygl�da�a na troch� wi�ksz�, bardziej
obiecuj�c�. Ruszy� ni�; wkr�tce rozwidli�a si� znowu. Tym razem wybra� drog� w
prawo.
Stopniowo zacz�� sobie u�wiadamia�, �e schodzi w d�. Poczu� jakby lekk� wilgo�.
Min�� trzy dalsze rozwidlenia oraz komnat� z wieloma za�omami. Zacz�� znakowa�
drog� w�glem drzewnym z pochodni.
Spadek zaostrzy� si�, tunel skr�ci� i sta� si� szerszy. Coraz bardziej
przypomina� korytarz.
Kiedy Mysia R�kawica stan��, �eby zapali� drug� pochodni�, u�wiadomi� sobie, �e
szed� ju� znacznie d�u�ej ni� poprzednio. Ba� si� jednak wraca� t� sam� drog�.
Dalsze sto krok�w nie mog�o zaszkodzi�, postanowi�...
Kiedy przeszed� ten odcinek, stan�� u wylotu du�ej, ciep�ej groty, wdychaj�c
�agodn� wo�, kt�rej nie m�g� zidentyfikowa�. Uni�s� wysoko pochodni�, ale drugi
koniec groty pozostawa� ukryty w cieniu. Jeszcze sto krok�w, powiedzia� sobie...
P�niej, kiedy postanowi� nie ryzykowa� d�u�ej i zawr�ci�, us�ysza� zbli�aj�cy
si� pot�ny wrzask. Zrozumia�, �e m�g� albo liczy� na �ask� nadchodz�cych i
wyja�ni� im swoje po�o�enie, albo ukry� si�, gasz�c �wiat�o. Poniewa� jego
dotychczasowe do�wiadczenia z lud�mi by�y takie, jakie by�y, rozejrza� si� w
poszukiwaniu nie rzucaj�cej si� w oczy niszy.
Tej nocy polowano na s�ug�w Domu Rondoval i zabijano ich. Za pomoc� swej laski i
woli Mor zwabi� smoki oraz stwory, kt�re zbyt trudno by�o zabi� i wp�dzi� je do
wielkich grot pod zamkiem. P�niej okry� wszystko wiekuistym snem i sprawi�, �e
groty zosta�y zapiecz�towane.
Wiedzia�, �e jego kolejne zadanie b�dzie przynajmniej r�wnie trudne.
II
Szed� l�ni�c� drog�. Po jej powierzchni migota�y bez przerwy miniaturowe
b�yskawice, ale to go nie przera�a�o. Po obu stronach drogi b�yska�y stale
zmienne rzeczywisto�ci. Przed nim rozpo�ciera�a si� ciemna cisza pe�na gwiazd. W
prawej d�oni trzyma� kij, a szcz�tkiem lewej r�ki ni�s� dziecko.
Co pewien czas mija� rozwidlenie dr�g, boczn� odnog�, skrzy�owanie. Wiele z nich
zbywa� zaledwie pobie�nym spojrzeniem. W ko�cu jednak dotar� do rozwidlenia
go�ci�ca i wst�pi� na �cie�k� prowadz�c� w lewo. Migotanie natychmiast sta�o si�
rzadsze.
Szed�, ze zdwojon� uwag� i dok�adnie ogl�daj�c pojawiaj�ce si� obrazy. W ko�cu
skoncentrowa� si� na widokach po prawej stronie �cie�ki. Po chwili stan�� i
ogarn�� wzrokiem panoram�.
Wysun�� przed siebie kij, a ruch obraz�w zwolni� jeszcze bardziej. Przygl�da� im
si� przez okres kilku uderze� serca, a nast�pnie skierowa� koniec kija w prz�d.
Scena przed nim znieruchomia�a, uros�a, nabra�a g��bi i koloru... Wiecz�r...
Jesie�... Ma�a uliczka, ma�e miasteczko... Kompleks zabudowa� uniwersyteckich.
Zrobi� krok w prz�d.
Michael Chain - rudow�osy, o czerwonej cerze, z dziesi�cioma kilogramami nadwagi
- poluzowa� krawat i opad� swym studziewi��dziesi�ciocentymetrowym cia�em na
sto�ek przy stole kre�larskim. Lew� d�oni� przyciska� klawisze komputera, na
kt�rego ekranie pojawi�a si� posta�. Przygl�da� si� jej przez oko�o p� minuty,
obr�ci�, nani�s� poprawki, ponownie obr�ci�. Wzi�� o��wek, blok i naszkicowa� na
kartce posta� z ekranu. Odsun�� si�, przyjrza� swojemu rysunkowi, przygryz�
warg�, wytar� gumk� kilka kresek.
- Mike! - zawo�a�a ciemnow�osa kobieta w powa�nej sukni wieczorowej, otwieraj�c
drzwi jego gabinetu. - Czy nie mo�esz oderwa� si� od pracy nawet na minut�?
- Opiekunka do dziecka jeszcze nie przysz�a - odpar�, nie przestaj�c wyciera� -
a ja jestem got�w do wyj�cia. To lepsze ni� siedzenie i kr�cenie m�ynka palcami.
- No wi�c ona ju� przysz�a, a ty musisz jeszcze zawi�za� krawat; ju� jeste�my
sp�nieni.
Westchn��, od�o�y� o��wek i wy��czy� komputer.
- No dobra - powiedzia�, wsta� i pogmera� palcem przy szyi. - Za minut� b�d�
gotowy. Punktualno�� nie jest wielk� cnot� na przyj�ciu wydzia�owym.
- Owszem jest, je�eli chodzi o twojego szefa.
- Glorio - odpar�, kr�c�c g�ow� - jedyna rzecz, kt�r� musisz wiedzie� o Jimie,
to fakt, �e w normalnym �wiecie nie przetrwa�by nawet tygodnia. Wyjmij go ze
�rodowiska uniwersyteckiego, umie�� w prawdziwym biurze projekt�w przemys�owych,
a...
- Nie zaczynajmy tego znowu przerwa�a wycofuj�c si�. - Wiem, �e nie jeste� tu
szcz�liwy, ale w tej chwili nie mamy nic innego. Musisz to doceni�. - M�j
ojciec mia� w�asn� firm� konsultingow� - wyrecytowa�. -Mog�a by� moja...
- Ale tw�j ojciec j� przepi�. Daj ju� spok�j. Chod�my.
- To by�o pod koniec. Mia� kilka ci�kich przej��, ale by� dobry. Tak samo jak
dziadek - kontynuowa� Michael. - Za�o�y� t� firm� i...
- Wiem ju�, �e wywodzisz si� z dynastii geniusz�w - odpar�a Gloria - i �e...
Otrz�sn�� si� i spojrza� na �on�.
- Jak on si� czuje? - spyta� mi�kko.
- �pi - odpowiedzia�a. - Wszystko dobrze.
U�miechn�� si�.
- No dobrze, bierzmy p�aszcze. B�d� grzeczny.
Odwr�ci�a si� i wyszed� za ni�; nad jego ramieniem l�ni�o blade oko CRT.
Mor znajdowa� si� w drzwiach budynku po przeciwnej stronie ni� dom, kt�ry
obserwowa�. Wysoki m�czyzna w ciemnym p�aszczu sta� na schodach z r�kami w
kieszeniach, patrz�c na ulic�. Ni�sza posta�, kobieca by�a ci�gle jeszcze
zwr�cona twarz� w stron� cz�ciowo uchylonych drzwi. Rozmawia�a z kim�, kto
znajdowa� si� w �rodku.
Wreszcie kobieta zamkn�a drzwi, odwr�ci�a si� i do��czy�a do m�czyzny. Mor
patrzy� za nimi; poszli ulic�, skr�cili za rogiem. Czeka� przez chwil�, �eby
upewni� si�, �e nie wr�c� po jaki� zapomniany drobiazg.
Odszed� od drzwi i przeszed� na drug� stron� ulicy. Kiedy stan�� przed
w�a�ciwymi drzwiami, zastuka� w nie kijem.
Po chwili drzwi uchyli�y si�; zobaczy� �e by�y od �rodka zamkni�te na �a�cuch.
Przez szpar� przygl�da�a mu si� m�oda dziewczyna, z lekkim wyrazem
podejrzliwo�ci na twarzy.
- Przyszed�em co� wzi�� - o�wiadczy�. Sie� rzuconego wcze�niej zakl�cia
sprawi�a, �e jego j�zyk, chocia� zupe�nie inny, by� dla dziewczyny ca�kowicie
zrozumia�y. - I co� zostawi�.
- Ich nie ma - odpar�a. - Jestem opiekunk� do dziecka...
- W porz�dku - powiedzia�, powoli opuszczaj�c koniec kija do poziomu jej oczu.
W ciemnym drewnie zacz�o si� s�abe pulsowanie, nadaj�ce lasce opalizuj�c� barw�
i struktur�. Dziewczyna odwr�ci�a wzrok. Pulsowanie przyku�o jej uwag� na okres
kilku uderze�, po czym Mor �ci�gn�� jej wzrok na sw� twarz. Oczy ich spotka�y
si�, zatrzyma� spojrzenie dziewczyny. Ton g�osu Mora obni�y� si� lekko.
- Teraz otw�rz drzwi - rozkaza�.
Wewn�trz przesun�� si� cie� ruchu, rozleg� si� chrz�st i �a�cuch opad�.
- Cofnij si� - poleci� Mor.
Twarz cofn�a si�. Pchn�� drzwi i wszed�.
- Id� do drugiego pokoju i usi�d� - powiedzia�, zamykaj�c za sob� drzwi. - Kiedy
st�d wyjd�, zamkniesz za mn� drzwi na �a�cuch i zapomnisz, �e tu by�em. Powiem
ci, kiedy masz to zrobi�.
Dziewczyna sz�a ju� do salonu.
Porusza� si� po mieszkaniu powoli, otwiera� kolejno drzwi. Wreszcie zatrzyma�
si� na progu ma�ego, zaciemnionego pokoju. Wszed� i przyjrza� si� ma�ej postaci
skulonej w ko�ysce, a nast�pnie przysun�� kij na odleg�o�� kilku centymetr�w od
g�owy dziecka.
- �pij - powiedzia�. Drewno pod jego d�oni� znowu zacz�o b�yska�. - �pij.
Nast�pnie bardzo ostro�nie z�o�y� na pod�odze sw�j ci�ar, opar� kij o ko�ysk�,
odkry� i podni�s� zaczarowane przez siebie dziecko. Po�o�y� je obok drugiego i
przyjrza� si� obojgu. W �wietle s�cz�cym si� przez uchylone drzwi ujrza�, �e to
dziecko mia�o ja�niejsz� cer� od przyniesionego, a jego w�osy by�y jakby rzadsze
i bledsze. Mimo to...
Zamieni� ubrania dzieci, owin�� ch�opczyka z ko�yski w koc, w kt�rym przyni�s�
dziecko. Po�o�y� ostatniego lorda Rondoval w ko�ysce, przyjrza� mu si� i dotkn��
palcem smoczego znamienia...
Odwr�ci� si� gwa�townie, wzi�� kij i podni�s� z pod�ogi ma�ego Daniela Chaina.
Przechodz�c holem, zawo�a� w stron� salonu:
- Odchodz�! Zamknij za mn� drzwi i zapomnij!
Kiedy by� na zewn�trz, us�ysza� szcz�k opadaj�cego �a�cucha. Odszed�. Przez
postrz�pione dziury w chmurach �wieci�y gwiazdy, a zimny wschodni wiatr wia� mu
w plecy. Zza rogu wyjecha� pojazd, omi�t� go �wiat�ami, ale przejecha� nie
zwalniaj�c.
W chodniku zacz�y migota� ma�e �wiate�ka, a budynki po obu stronach ulicy
straci�y co� ze swej realno�ci; sta�y si� dwuwymiarowe, zacz�y miga�.
Iskrzenie drogi, kt�r� szed�, wzmog�o si� i wkr�tce przesta� by� to chodnik.
Pojawi� si� wielki, jasny trakt, rozci�gaj�cy si� przed nim i poza nim, bez
ko�ca. W obie strony odchodzi�y od niego liczne boczne odnogi. Widok po obu
stronach sta� si� mozaik� ma�ych uj�� niezliczonych czas�w i miejsc;
rozb�yskuj�cych, �wietlistych i kurcz�cych si�, zamieniaj�cych si� w ko�cu w
po�yskuj�c� �usk� jakiej� egzotycznej ryby. Nad jego g�ow� pozostawa� pas
ciemnego nieba - bezchmurnego, o�wietlaj�cego gwiazdami niebia�ski obraz drogi w
dole. Co pewien czas Mor dostrzega� na poboczach inne postaci - nie wszystkie
by�y lud�mi - wykonuj�ce zadania r�wnie niepoj�te jak jego w�asne.
Wst�pi� na drog� wiod�c� do domu, a jego kij rozjarzy� si� jasno. Z pi�t i
palc�w u st�p kapa�a czarodziejowi rosa b�yskawic.
III
W krainach mitycznych dla siebie nawzajem mija�y dni.
Kiedy ch�opiec mia� sze�� lat, zauwa�ono, �e nie tylko pr�bowa� naprawi�
wszystko, co by�o zepsute, ale tak�e ca�kiem cz�sto mu si� to udawa�o. Mela
pokaza�a m�owi szczypce kuchenne, kt�re naprawi�.
- R�wnie dobrze, jak Vince robi to w swojej ku�ni - powiedzia�a. - Ten
ch�opiec b�dzie druciarzem.
Marakas przyjrza� si� narz�dziu.
- Czy widzia�a�, jak to robi�? - spyta�.
- Nie. S�ysza�am, jak wali m�otkiem, ale nie zwr�ci�am na to zbyt wiele uwagi.
Wiesz, jak on si� bawi kawa�kami metalu i tego rodzaju rzeczami.
Marakas przytakn�� i od�o�y� szczypce.
- Gdzie on teraz jest?
- My�l�, �e przy rowie nawadniaj�cym. Tapla si� tam.
- P�jd� i powiem mu, jak bardzo si� ciesz�, �e to naprawi� -powiedzia�,
przeszed� przez pok�j i nacisn�� klamk�.
Wyszed�, skr�ci� za rogiem i poszed� �cie�k� w d�, obok wielkiego drzewa, w
stron� p�l. W trawach bzycza�y owady. Gdzie� w g�rze �wiergota� ptak. Ch�odny
powiew rozwiewa� Marakasowi w�osy. Id�c my�la� z pewn� dum� o dziecku, kt�re
wzi�li. Ch�opiec by� zdrowy, silny i bardzo sprytny...
- Mark? - zawo�a�, kiedy dotar� do rowu.
- Tutaj, tato - nadlecia�a cicha odpowied� zza zakr�tu po prawej stronie.
Poszed� w tamtym kierunku.
- Gdzie? - spyta� po chwili.
- Tu, na dole.
Podszed� do kraw�dzi, spojrza� w d� i ujrza� Marka oraz to, czym si� bawi�. Tu�
ponad powierzchni� wody ch�opiec umie�ci� prosty kijek, opieraj�c jego ko�ce na
stertach kamieni, kt�re wzni�s� po obu stronach. Do kijka przymocowa� szereg
kwadratowych - skrzyde�? - kt�re popycha�a p�yn�ca woda obracaj�c je w k�ko i w
k�ko. Na ten widok nie wiadomo czemu Marakasa przeszed� dziwny dreszcz kt�ry
jednak po chwili znikn��. �ledzi� obracaj�ce si� �opatki i czu� dum� z wynalazku
syna.
- Co tu masz, Mark? - spyta�, siadaj�c na brzegu.
- To tylko takie ko�o - odpar� ch�opiec, podnosz�c z u�miechem wzrok. - Woda je
obraca.
- Co ono robi?
- Nic. Tylko si� obraca.
- Jest naprawd� �adne.
- Tak. Prawda?
- �adnie naprawi�e� te szczypce - powiedzia� Marakas, wyrywaj�c �d�b�o i
zaczynaj�c je �u�. - Twojej matce to si� podoba�o.
- To by�o proste.
- Lubisz budowa� i naprawia� r�ne rzeczy, prawda?
- Tak.
- My�lisz, �e chcia�by� kiedy� w ten spos�b zarabia� na �ycie?
- Tak my�l�.
- Stary Vince b�dzie nied�ugo szuka� czeladnika do ku�ni. Je�eli my�lisz, �e
chcia�by� nauczy� si� kowalstwa - pracy z metalami - m�g�bym z nim pom�wi�.
- Zr�b to.
- Wykonywa�by� oczywi�cie prawdziwe, praktyczne przedmioty - Marakas wskaza� na
obracane przez wod� ko�o - a nie zabawki - doko�czy�. - To nie jest zabawka -
powiedzia� Mark, odwracaj�c si� w stron� swego dzie�a.
- Dopiero powiedzia�e�, �e nic nie robi.
- Ale my�l�, �e mog�oby. Musz� tylko odkry� co i w jaki spos�b. Marakas
roze�mia� si�, wsta�, przeci�gn�� si�. Wrzuci� swoje �d�b�o do wody i patrzy�,
jak ko�o nim obraca.
- Kiedy odkryjesz, nie zapomnij mi powiedzie�.
Odwr�ci� si� i zacz�� i�� z powrotem.
- Powiem ci - powiedzia� mi�kko Mark, ci�gle patrz�c na obracaj�ce si� ko�o.
Kiedy ch�opiec mia� sze�� lat, wszed� do gabinetu ojca jeszcze raz zobaczy� t�
jego �mieszn� maszyn�. Mo�e tym razem...
- Dan! Wyjd� st�d natychmiast! - wrzasn�� Michael Chain, nawet nie odwracaj�c
si� od sto�u kre�larskiego.
Ma�a, patykowana sylwetka na ekranie opad�a na lini� faluj�c� w g�r� i w d�.
Michael manipulowa� przy konsolecie, usi�uj�c nanie�� poprawki.
- Glorio! Chod� tu i we� go! To si� dzieje znowu!
- Tato - zacz�� Dan - nie chcia�em...
M�czyzna odwr�ci� si� i spojrza� na ch�opca.
- Powiedzia�em ci, �eby� si� trzyma� z daleka, kiedy pracuj�.
- Wiem, ale my�la�em, �e mo�e tym razem...
- My�la�e�! My�la�e�! Czas ju�, �eby� zacz�� robi� to, co ci si� m�wi!
- Przepr...
Michael Chain zacz�� si� podnosi� z krzes�a i ch�opiec wycofa� si� z pokoju.
Us�yszawszy za plecami kroki matki, odwr�ci� si� i przylgn�� do niej.
- Przepraszam - doko�czy�.
- Znowu? - spyta�a Gloria, patrz�c na m�a ponad g��wk� syna.
- Znowu - odpar� Michael. - Ten dzieciak przynosi mi pecha.
Na ma�ym stoliku stoj�cym obok sto�u kre�larskiego zacz�� podskakiwa� o��wek.
Michael obr�ci� si� i patrzy� na niego zafascynowany. O��wek przechyli� si�,
upad� na bok i potoczy� si� po kraw�dzi sto�u.
Michael si�gn�� r�k�, ale o��wek wysun�� si� poza kraw�d� i spad� na pod�og�,
zanim Chain zdo�a� go chwyci�. Przeklinaj�c Michael wyprostowa� si� i waln��
g�ow� o kant sto�u.
- Zabierz go st�d! - wrzasn��. - W tym dzieciaku siedzi duch!
- Chod� - powiedzia�a Gloria, wyprowadzaj�c ch�opca z pokoju. -Wiem, �e robisz
to nie�wiadomie...
Okno otworzy�o si� z hukiem, a papiery zawirowa�y. W �cianie rozleg�o si�
gwa�towne stukanie. Z p�ki zlecia�a ksi��ka.
- To tylko co�, co czasem si� zdarza - doko�czy�a, kiedy wyszli. Michael
westchn��, pozbiera� rzeczy, podni�s� si� i zamkn�� okno. Kiedy wr�ci� do swego
urz�dzenia, funkcjonowa�o normalnie. Spojrza� na ekran. Nie lubi� rzeczy,
kt�rych nie potrafi� zrozumie�. Czy dzieciak wys�a� pewien rodzaj fal, kt�re
nasila�y si�, kiedy ma�y by� zdenerwowany? Kilkakrotnie usi�owa� je wykry�
u�ywaj�c rozmaitych przyrz�d�w. Zawsze bez powodzenia. Zazwyczaj same
przyrz�dy...
- No i masz. P�acze, a ca�y pok�j przewr�cony jest do g�ry nogami -powiedzia�a
Gloria, ponownie wchodz�c do m�a. - Gdyby� odnosi� si� do niego delikatniej,
kiedy to si� zaczyna, prawdopodobnie nie przybiera�oby takich rozmiar�w. M n i e
zazwyczaj udaje si� temu zapobiec, je�li po prostu odnosz� si� do niego
�agodnie.
- Przede wszystkim - zacz�� Mark - nie jestem pewien, czy ma tu miejsce
cokolwiek nadprzyrodzonego. Po drugie, to jest zawsze takie nag�e.
- Tak, to jest nag�e - powiedzia� wreszcie. - Lepiej p�jd� powiedzie� mu co�
mi�ego. Wiem, �e to nie jego wina. Nie chc�, �eby czu� si� nieszcz�liwy.
Ruszy� do drzwi, jednak zaraz stan��.
- Ci�gle si� zastanawiam - powiedzia�.
- Wiem.
- Jestem pewien, �e nasze dziecko nie mia�o na r�ce tego znaku.
- Nie zaczynaj znowu, prosz�. Kr�cisz si� tylko w k�ko i w k�ko.
- Masz racj�.
Wyszed� z gabinetu i ruszy� do pokoju Dana. Po drodze us�ysza�, jak kto� gra�
cicho na gitarze. Akord D akord G... To zdumiewaj�ce, �e takie ma�e dziecko
nauczy�o si� gra�... Poza tym nikt w rodzinie Michaela ani w rodzinie jego �ony
nigdy nie przejawia� �adnych zdolno�ci muzycznych.
Delikatnie zapuka� do drzwi. Gra usta�a.
- Tak?
- Czy mog� wej��?
- Mhm.
Michael pchn�� drzwi i wszed�. Dan le�a� wyci�gni�ty na ��ku. Instrumentu
nigdzie nie by�o wida�. Pewnie znajdowa� si� pod ��kiem.
- To naprawd� �adne. Co gra�e�?
- Po prostu d�wi�ki. Nie wiem.
- Dlaczego przerwa�e�?
- Nie lubisz tego.
- Nigdy tak nie m�wi�em.
- Wiem to.
Michael usiad� i u�cisn�� d�o� Dana.
- No wi�c mylisz si� - powiedzia�. - Ka�dy ma co�, co lubi robi�. Ja mam swoj�
prac�. Wiesz, przestraszy�e� mnie, Dan. Nie wiem, jak si� to dzieje, ale kiedy
znajdujesz si� w pobli�u, urz�dzenia zaczynaj� chwilami wariowa�, a rzeczy,
kt�rych nie rozumiem, czasami mnie przera�aj�. Ale nie jestem na ciebie z�y. Po
prostu m�wi� takim tonem, kiedy co� mnie zdumiewa.
Dan przetoczy� si� na t� stron� ��ka, po kt�rej siedzia� Michael. U�miechn��
si� s�abo.
- Czy chcia�by� co� dla mnie zagra�? Z rado�ci� pos�ucham.
Ch�opiec potrz�sn�� g�ow�.
- Nie teraz - odpar�.
Michael rozejrza� si� po pokoju, spojrza� na wielk� p�k� ksi��ek z obrazkami,
na nie odpakowany zestaw do budowania. Ponownie popatrzy� na Dana i zauwa�y�, �e
ch�opiec trze przegub.
- Boli ci� r�ka? - spyta�.
- Mhm. To czasem pulsuje, ten znak.
- Jak cz�sto?
- Zawsze, kiedy zdarza si� co� takiego.
Zrobi� gest w kierunku drzwi i ca�ego �wiata zewn�trznego.
- Ju� przechodzi - doda�.
Michael uj�� ch�opca za przegub i przyjrza� si� ciemnemu znamieniu w kszta�cie
smoka.
- Lekarz powiedzia�, �eby si� tym nie przejmowa�. Nie ma obawy, �e to zamieni
si� w co� z�ego...
- Teraz ju� dobrze.
Michael patrzy� jeszcze przez chwil�. W ko�cu u�cisn�� d�o� ch�opca i u�miechn��
si� do niego.
- Czy chcia�by� czego�, Dan?
- Nie. No... troch� ksi��ek.
Michael roze�mia� si� z ulg�.
- To jedyna rzecz, kt�r� lubisz, co? Dobrze, mo�e zatrzymamy si� p�niej przy
ksi�garni i zobaczymy, co tam maj�.
Dan u�miechn�� si� wreszcie.
- Dzi�kuj�.
Michael tr�ci� go lekko w rami� i wsta�.
- I b�d� si� trzyma� z daleka od gabinetu, tato.
Ponownie u�cisn�� rami� syna i zostawi� go le��cego na ��ku. Id�c w stron�
swego gabinetu, us�ysza� znowu delikatne i szybkie uderzanie w struny.
Kiedy ch�opiec mia� dwana�cie lat, zbudowa� konia. Mia� on wysoko�� dw�ch d�oni
i porusza� si� nap�dzany nakr�canym mechanizmem zegarowym. Ma�y po godzinach
pracowa� w ku�ni, kuj�c metalowe cz�ci, a rankami dokonywa� pomiar�w, polerowa�
i szlifowa� tryby w szopie, kt�r� zbudowa� na ty�ach domu rodzic�w. Teraz ko�
wierzga� na pod�odze szopy - dla niego i jednoosobowej publiczno�ci: Nory Veil,
dziewi�cioletniej dziewczynki z s�siedztwa.
Zaklaska�a w d�onie, kiedy ko� obr�ci� g�ow�, jakby patrz�c na nich.
- Jest pi�kny, Mark! Jest pi�kny! - wykrzykn�la. - Nigdy nie by�o tu nic r�wnie
pi�knego, mo�e w dawnych czasach.
- Co masz na my�li? - spyta� szybko.
- No wiesz, dawno temu. Kiedy� mieli mn�stwo takich sprytnych urz�dze�.
- To tylko bajki - powiedzia� i po chwili doda� - prawda?
Pokr�ci�a g�ow�. Jej jasne w�osy ta�czy�y.
- Nie. M�j ojciec przechodzi� kiedy� obok jednego z zakazanych miejsc, na
po�udnie od G�ry Kowad�owej. Nie wchodz�c do �rodka, mo�na tam do dzi� zobaczy�
r�ne zepsute rzeczy, rzeczy, kt�rych ludzie nie potrafi� ju� dzisiaj robi�. -
Znowu popatrzy�a na konia, kt�ry teraz zwalnia�. - Mo�e nawet takie rzeczy.
- To ciekawe - powiedzia�. - Nie zdawa�em sobie sprawy. I te rzeczy ci�gle
jeszcze tam s�?
- Tak powiedzia� m�j ojciec.
Nora gwa�townie spojrza�a Markowi prosto w oczy.
- Wiesz, mo�e lepiej nie pokazuj tego nikomu.
- Dlaczego nie?
- Ludzie mogliby pomy�le�, �e poszed�e� tam i nauczy�e� si� niekt�rych
zakazanych rzeczy. Mogliby si� w�ciec.
- To g�upie - odpar� Mark, a ko� przewr�ci� si� w tym momencie na bok. - To
naprawd� g�upie. - Ustawi� konia i doda�: - Ale mo�e poczekam do chwili, kiedy
b�d� mia� co� lepszego do pokazania. Co�, co im si� spodoba...
Nast�pnej wiosny zademonstrowa� kilku przyjacio�om urz�dzenie p�ywakowe, kt�re
mo�na by�o zastosowa� przy �luzie w systemie nawadniaj�cym. M�wili o tym przez
dwa tygodnie, a� postanowili, �e go nie zainstaluj�. Kiedy nadesz�a pora
wiosennych roztop�w, a tak�e p�niej, kiedy przysz�y deszcze, wyst�pi�y lokalne
powodzie - nic powa�nego. Przyjaciele tylko wzruszali ramionami.
- Musz� im pokaza� co� jeszcze lepszego - o�wiadczy� Mark Norze. - Co�, co
b�dzie m u s i a � o im si� spodoba�.
-Dlaczego? - spyta�a.
Spojrza� na ni� zaskoczony.
- Poniewa� musz� zrozumie� - odpar�.
- Co?
- To, �e ja mam racj�, a oni si� myl�, oczywi�cie.
- Zazwyczaj ludzie nie daj� si� nabiera� na takie rzeczy - powiedzia�a Nora.
- Zobaczymy.
Pewnego dnia, kiedy ch�opiec mia� dwana�cie lat, wzi�� gitar� i poszed� do
ma�ego parku po�o�onego w stalowo-niklowo-plastikowo-betonowym centrum miasta, w
kt�rym obecnie mieszka�a jego rodzina. Przychodzi� tu wielokrotnie.
Poklepa� zakurzone syntetyczne drzewo, przeszed� po sztucznym torfie obok
hologram�w przedstawiaj�cych ko�ysz�ce si� drzewa i usiad� na pomara�czowej
plastikowej �awce. Z ukrytych g�o�nik�w rozbrzmiewa� co pewien czas nagrany
�piew ptak�w. Sztuczne motyle fruwa�y po niewidzialnych promieniach �wiat�a. W
r�nych odst�pach czasu ukryte aerozole rozpyla�y zapachy kwiat�w.
Wyj�� instrument z futera�u, nastroi� go i zacz�� gra�.
Jeden ze sztucznych motyli przelecia� zbyt blisko, zatrzepota� i upad� na
ziemi�. Ch�opiec przesta� gra� i schyli� g�ow�, �eby go obejrze�. Jaka� kobieta
przechodz�ca obok rzuci�a mu pod nogi monet�. Wyprostowa� si�, przesun�� d�oni�
po w�osach, popatrzy� za odchodz�c�. Zmierzwiony srebrnobia�y kosmyk,
przedzielaj�cy jego czarn� czupryn� od czo�a do karku, opad� z powrotem na
miejsce.
Opar� gitar� na udzie, nastroi� i zacz�� gra� skomplikowanym prawor�cznym
stylem, kt�ry �wiczy� od pewnego czasu. Z g�ry sfrun�� ciemny kszta�t -
prawdziwy ptak, kt�ry zacz�� podskakiwa� w pobli�u. Dan prawie przesta� gra� na
ten niezwyk�y widok. Zmieni� styl gry na prostszy, by wi�cej uwagi m�c po�wi�ci�
ruchom ptaka.
Niekiedy gra� w nocy na dachu, gdzie znajdowa�y si� gniazda ptak�w, pod
gwiazdami mrugaj�cymi s�abo poprzez dym. S�ysza�, jak ptaki �wierkaj� i
szeleszcz� wok� niego. Rzadko jednak zdarza�o mu si� widzie� je w parku -mia�o
to mo�e zwi�zek z aerozolami - wi�c teraz z pewnym zafascynowaniem patrzy�, jak
ptak zbli�y� si� do le��cego motyla i dziobn�� go. W chwil� potem odrzuci�
zdobycz, przekrzywi� g�ow�, dziobn�� jeszcze raz i odskoczy�. Wkr�tce potem
znowu by� w powietrzu. Odlecia�.
Dan powr�ci� do bardziej z�o�onego stylu gry, a po chwili po�r�d miejskich
ha�as�w zabrzmia� jego �piew. W g�rze przesuwa�o si� czerwone s�o�ce. Bezdomny
pijak zaszlocha� cicho poni�ej poziomu hologram�w. Park wibrowa� regularnie wraz
z przeje�d�aj�cymi pod ziemi� poci�gami. Po pewnym czasie Dan zrozumia�, �e jego
g�os si� zmienia.
IV
Mark Marakson (metr dziewi��dziesi�t wzrostu i ci�gle ro�nie; musku�y twarde jak
u ka�dego kowala) wytar� d�onie w fartuch, odgarn�� z czo�a niesforny kosmyk
rudych w�os�w i wsiad� do maszyny.
Ponownie sprawdzi� komor� paleniskow�, dokona� ostatnich poprawek przy bojlerze
i siad� za pulpitem sterowniczym. Zwolni� sprz�g�o, a pojazd gwi�d��c i
klekocz�c wyjecha� z szopy, kieruj�c si� w stron� drogi po trasie wyczyszczonej
wcze�niej przez Marka.
Ptaki, zaj�ce i wiewi�rki pierzcha�y na boki, a on u�miecha� si� na my�l o
pot�dze, jak� mia� w swoich d�oniach. Ostro min�� zakr�t ciesz�c si� doskona��
sprawno�ci� urz�dze�. By�a to sz�sta pr�ba jego samonap�dzaj�cego pojazdu i
wszystko zdawa�o si� dzia�a� bez zarzutu. Pierwsze pi�� wypraw odby� w
tajemnicy, ale teraz...
Roze�mia� si� g�o�no. Tak, teraz nadszed� czas, by zadziwi� mieszka�c�w wioski
pokaza� im, czego mo�na dokona� dzi�ki my�leniu i pomys�owo�ci. Sprawdzi� zaw�r
ci�nienia. W porz�dku...
By� to pi�kny dzie� na tego rodzaju wypraw� - s�oneczny, wietrzny; po obu
stronach drogi kwit�y wiosenne kwiaty... Serce podskakiwa�o Markowi w piersi,
oparcie z twardego drewna uderza�o w plecy, a przez g�ow� przelatywa�y mu my�li
o systemach zawieszenia. To by� dzie� wielkich przedsi�wzi��.
Jecha� sapi�c, od czasu do czasu dorzuca� do ognia, pr�buj�c wyobrazi� sobie,
jakie miny zrobi� ludzie na widok jego pojazdu. W oddali jaki� rolnik przerwa�
ork� i patrzy� w t� stron�, ale odleg�o�� by�a zbyt du�a, aby dostrzec wyraz
jego twarzy. Mark poczu� nagle �al, �e nie przymocowa� do pojazdu dzwonka albo
gwizdka.
Zbli�y� si� do wioski i nacisn�� hamulec. Mia� zamiar zatrzyma� si� w samym
�rodku mie�ciny, stan�� na siedzeniu i wyg�osi� kr�tk� przemow�. "Zostawcie
swoje konie - tak mia�a si� rozpoczyna�. �wita nowy dzie�..."
Z pobliskiego pola dolecia�y go okrzyki dzieci. Wkr�tce potem bieg�y ju� obok
niego, wykrzykuj�c pytania. Pr�bowa� na nie odpowiada�, ale ha�as maszyny
zag�usza� s�owa.
Kiedy skr�ci� w jedyn� ulic� wioski, jeszcze bardziej zwalniaj�c, na drog�
wypad� ko� ci�gn�cy ma�y w�z i znikn�� mi�dzy dwoma domami. Psy warcza�y ,
szczeka�y, cofa�y si�, a dzieci dotrzymywa�y Markowi kroku.
- Czy mo�emy si� przejecha�? - pyta�y.
- Mo�e p�niej - odpar� sprawdzaj�c, czy wszystko w porz�dku.
Drzwi zacz�y si� otwiera�. Z dom�w, ze stajni, z ob�r powychodzili ludzie i
zacz�li mu si� przygl�da�. Ich twarze by�y dok�adnie takie, jak sobie to
wcze�niej wyobra�a�; u niekt�rych puste, innych - przestraszone, kilkoro
wygl�da�o na rozz�oszczonych.
- Co to jest? - krzykn�� m�czyzna z drugiej strony drogi.
- Pojazd parowy - odkrzykn�� Mark. - On...
- Zabieraj go st�d! - krzykn�� kto� inny.
- Wszyscy b�dziemy przekl�ci!
- To nie s� czary... - zacz�� Mark.
- Zabieraj to st�d!
- Precz!
- Przyprowadza� t� przekl�t� rzecz do miasta...
Grudka ziemi trafi�a w bojler.
- Nie rozumiecie!
- Precz! Precz! Precz!
Kamienie posz�y w ruch. Grupa ludzi ruszy�a w stron� Marka. Wybra� tego, kt�rego
zna� najlepiej.
- Jed! - zawo�a�. - To nie s� czary. To tak jak woda, kt�r� gotujecie na
herbat�!
Jed nie odpowiedzia�, ale razem z innymi chwyci� dygocz�cy pojazd.
- Ugotujemy ci�, ty b�karcie! - krzykn�� jeden z nich i zacz�� ko�ysa� pojazdem.
- St�jcie! St�jcie! Zepsujecie go! - zawo�a� Mark.
Pojazd mia� przeci��on� g�r� i natychmiast zareagowa� na ko�ysanie. Kiedy Mark
zrozumia�, �e si� przechyla, na skok by�o ju� za p�no.
- B�d�cie przekl�ci! - krzykn�� i upad�.
Poturla� si�, uderzy� g�ow� o ziemi�, ale nie straci� przytomno�ci. Z
przera�eniem patrzy�, jak bojler p�ka, a komora paleniskowa otwiera si�,
rozsypuj�c w�gle. Na sk�r� pad�o mu kilka kropli gor�cego p�ynu; turla� si�
dalej. Woda pop�yn�a obok niego do g��wnego rowu.
- B�d�cie przekl�ci, b�d�cie przekl�ci, b�d�cie przekl�ci, b�d�cie przekl�ci...
- s�ysza� sw�j g�os, a potem zemdla�.
Kiedy si� ockn��, poczu� dym i us�ysza� trzask p�omieni. Pojazd zaj�� si� ogniem
od w�gli. Ludzie stali dooko�a i patrzyli, jak p�onie. Nikt nie pr�bowa� go
ugasi�.
- Teraz jaki� m�dry cz�owiek b�dzie musia� wyp�dzi� demona... -us�ysza� kobiecy
g�os. - Niech nikt tego nie dotyka! Dzieci, odsu�cie si�!
- G�upcy - wymamrota� Mark, pr�buj�c wsta�. Na ramieniu poczu� ma�� r�k�, kt�ra
popchn�a go z powrotem na ziemi�.
- Nie! Nie �ci�gaj na siebie uwagi! Le� spokojnie!
- Nora? ...
Spojrza� w g�r�. Pocz�tkowo nie zdawa� sobie sprawy z tego, �e tam sta�a,
przyciskaj�c mu ok�ad do g�owy.
- Tak. Odpocznij chwilk�. Zbierz si�y, a potem wr�� do siebie t� drog� mi�dzy
drzewami. - Wskaza�a g�ow�. - P�jdziemy szybko.
- Oni nie rozumiej�...
- Wiem. Wiem. To co� takiego jak ten ko�, kiedy byli�my dzie�mi...
- Tak.
- Co�, co po prostu wymy�li�e�, bo w�a�nie w ten spos�b my�lisz. Rozumiem.
- Niech b�d� przekl�ci! - powiedzia�.
- Nie. Oni po prostu nie my�l� tak, jak ty.
- Ja im poka��!
- Nie w tej chwili. Przygotujmy si� i wymknijmy. My�l�, �e dobrze b�dzie, je�li
potem znikniesz na pewien czas.
Popatrzy� na p�on�cy pojazd, na twarze z ty�u.
- Chyba masz racj� - zgodzi� si�. - Niech b�d� przekl�ci. Chc� si� st�d
wydosta�.
Wzi�a go za r�k�. Skrzywi� si� i cofn�� j�.
- Przepraszam, oparzy�e� si�, nie wiedzia�am.
- Ja te� nie. Nic mi nie b�dzie, chod�my.
Chwyci�a go za drug� r�k�. Wsta� szybko i poszed� za Nor� przez krzaki, poza
domy.
- T�dy.
Szed� za ni� �cie�k�. Przeszli przez obor�.
- Dzi�kuj�. Mia�a� racj�. Odejd� na pewien czas - powiedzia�, kiedy stan�li �eby
odpocz��.
- Dok�d?
- Na po�udnie - szepn��.
- Och nie! Tam jest zbyt dziko, a...
- Znam nazw� - o�wiadczy�.
Spojrza�a mu w oczy. - Nie r�b tego.
Wyci�gn�� r�k� i obj�� dziewczyn�. Przez chwil� by�a napi�ta, p�niej przytuli�a
si� do niego.
- Wr�c� po ciebie - zapewni�.
Drzewa ros�y tu ni�sze, a trawa wydawa�a si� bardziej sucha. Mniej by�o tu
krzew�w, wi�cej otwartych przestrzeni. Kraina ta by�a bardziej skalista i o
wiele cichsza ni� jego w�asna. W trakcie wspinaczki nie s�ysza� �adnych ptak�w,
owad�w, �adnych odg�os�w p�yn�cej wody, szelestu ga��zi, g�os�w zwierz�t.
D�o� przesta�a mu pulsowa� kilka dni wcze�niej, a teraz schodzi�a z niej sk�ra.
Dawno ju� odwin�� z g�owy banda�. Pomimo zm�czenia jego krok by� zdecydowany.
Przez wyd�u�aj�ce si� cienie zbli�a� si� do wzg�rza w kszta�cie kowad�a. Ni�s�
ma�y plecak i kilka butelek z wod�, kt�re przytroczy� do pasa. Ubranie mia�
brudne, podobnie jak twarz i d�onie, ale u�miecha� si� pewnie, spogl�daj�c w
g�r�, gdy szed� naprz�d.
Nie czu� obecno�ci demon�w i potwor�w, w kt�re wierzyli niekt�rzy ludzie. Mimo
to do plecaka mia� przytroczony kr�tki miecz. Wyku� go sam, dawniej, kiedy by�
ni�szy i mniej wa�y�. Teraz ta bro� wydawa�a si� prawie zabawk�, chocia� Mark
potrafi� pos�ugiwa� si� ni� z wielk� szybko�ci� i zr�czno�ci�. Wiele miesi�cy
zaj�y mu pr�by z ostrzami, a� wreszcie osi�gn�� umiej�tno�� wytwarzania
doskona�ej bia�ej broni. Miecz, kt�ry mia� przy sobie, wzi�� z ku�ni, dok�d
wr�ci� po zapasy potrzebne mu przy ucieczce. Teraz, zbli�aj�c si� coraz bardziej
do zakazanego obszaru, nie odczuwa� potrzeby u�ywania ostrza. Miejsce sprawia�o
wra�enie martwego. Mimo to my�la� o wysi�ku, z jakim pracowa� nad mieczem - i
tak ust�puj�cym jako�ci� niekt�rym dziwnym od�amkom wbitym tu w ziemi�.
Jeden z takich kawa�k�w Mark trzyma� w d�oni i ogl�da� co pewien czas.
Oczy�ciwszy go z brudu ujrza�, �e by� to rodzaj twardego i lekkiego stopu, nie
skorodowanego po tych wszystkich latach. Co za si�y go uformowa�y? Jaki �ar?
Jakie ci�nienie? Od�amek m�wi� mu o czym� dziwnym, co dawniej istnia�o w
pobli�u.
Tego wieczoru Mark przeszed� przez ci�gle stoj�c� skorup� du�ego budynku. Nawet
nie by� w stanie odgadn��, co si� tu dawniej dzia�o. A jednak, kiedy szpera� w
ruinach, dwukrotnie zdawa�o mu si�, �e s�yszy odg�osy biegania. Postanowi�
zatrzyma� si� na noc gdzie� tutaj.
Nie by� pewien, czy ogie� zwabi czy odp�dzi nieznanego mieszka�ca ruin. Brak
opa�u, kt�ry umo�liwi�by utrzymanie p�omienia przez d�u�szy czas, ca�kowicie
odwi�d� Marka od pomys�u rozpalenia ognia. Zjad� suchy prowiant i owin�� si� w
koc na wyst�pie ponad dwa metry nad ziemi�. Miecz po�o�y� w dogodnej odleg�o�ci
od siebie.
Nie mia� poj�cia, jak d�ugo spa�. Wydawa�o mu si�, �e min�o kilka godzin, kiedy
zbudzi� go odg�os drapania. Ockn�� si� momentalnie, wysun�� r�k� w stron�
miecza. Przekrzywi� troch� g�ow�, mi�nie mu st�a�y i ujrza� to co�, skradaj�ce
si� mi�dzy ska�ami w jego stron�.
Ciemne, z�o�one z kilku fragment�w cia�o b�yszcza�o w blasku ksi�yca, czo�gaj�c
si� na wielu ma�ych stopach po ska�ach. Prz�d cia�a czasem podnosi� si�, czasem
opada�. Stworzenie by�o trzy lub cztery razy wi�ksze od niego i nie przypomina�o
niczego poza gigantyczn�, metaliczn� d�d�ownic� pe�zaj�c� ku Markowi. Na
przedniej cz�ci korpusu siedzia�o co� ma�ego, skurczonego, o ludzkich
kszta�tach. W lewej d�oni �ciska�o lejce, a w prawej d�ugie ostrze. Bestia
cofn�a si�, unios�a a� do poziomu wyst�pu, zako�ysa�a, a nast�pnie opad�a na
ziemi� i posun�a dalej, jak gdyby obw�chuj�c sw�j szlak.
Mark zerwa� si�, poczu� w �o��dku zimn� kul� i rozejrza� si� w poszukiwaniu
ewentualnej trasy ucieczki pomi�dzy ska�ami w dole, na prawo. Gdyby si�
po�pieszy�, m�g�by uzyska� wystarczaj�c� przewag�...
Z g��bokim oddechem przekozio�kowa� na ziemi� i skr�ci� kostk�. Wsta�. Kulej�c
ruszy� w stron� ska�. Za plecami us�ysza� ostry gwizd i g�o�niejsze drapanie.
Skuli� si�, jak tylko potrafi�, my�l�c o d�ugim ostrzu w d�oni je�d�ca.
Spojrzawszy za siebie, ujrza�, �e rami� z dzid� by�o wzniesione, ale ska�y
znajdowa�y si� ju� blisko. Uchyli� si�, s�ysz�c brz�k stali na kamieniu z
przodu. Otrz�sn�� si� natychmiast, ruszaj�c dalej w stron� ruin, kt�re odwiedzi�
wcze�niej.
Odg�osy za jego plecami nie ucich�y. Najwyra�niej bestia potrafi�a porusza� si�
szybciej, ni� widzia� to na pocz�tku.
Rzuci� si� mi�dzy ska�y; niebezpiecze�stwo za nim, ruiny mniej wi�cej przed nim.
By�y tam miejsca, gdzie m�g�by si� wspi�� i ukry� - miejsca bardziej przydatne
do obrony ni� ta otwarta przestrze� skalnego labiryntu.
Min�� wielki g�az, zastyg� i ledwo zd��y� wyci�gn�� miecz. Okaza�o si�, �e druga
taka sama bestia wioz�ca je�d�ca czeka�a na niego lub szuka�a go tutaj. Wr�g
znajdowa� si� zaledwie p� metra od Marka, a dzida ju� opada�a.
Odparowa� cios, zbi� dzid� na bok, ci�� rozko�ysane cielsko. Bestia zadzwoni�a
jak dzwon i opad�a w prz�d. Odsun�� si� na bok, czuj�c ostry b�l w lewej kostce,
po czym rzuci� si� na je�d�ca. Ostrze napotka�o na co�, wesz�o, rozleg� si�
krzyk. Mark wyci�gn�� miecz, odwr�ci� si� i uciek�.
Nie s�ycha� by�o odg�os�w po�cigu, a kiedy spojrza� za siebie, ujrza� besti� bez
je�d�ca, biegaj�c� bez celu po�r�d ska�. Wzi�� g��boki wdech i wtedy �wiat si�
pod nim zapad�. Lecia� przez kr�tki czas w ciemno�ci i spad� na ramiona, na
tward� powierzchni�. Miecz wypad� mu z brz�kiem z d�oni; Mark natychmiast
chwyci� go znowu. Przed nim rozleg� si� g�o�ny trzask, dooko�a posypa� si� �wir
z kawa�ami ziemi. Nagle zab�ys�o �wiat�o, ale oczy Marka nie przyzwyczai�y si�
do niego od razu.
Kiedy efekty �wietlne min�y, ci�gle jeszcze nie pojmowa�, co znajdowa�o si�
przed nim.
St�... Tak, rozpoznawa� go - a tak�e krzes�a. Ale gdzie znajdowa�o si� g��wne
�r�d�o �wiat�a? Czym by�a ta du�a, szara rzecz ze szklanym prostok�tem po�rodku?
A te wszystkie ma�e �wiate�ka?
Z wyj�tkiem opadaj�cego py�u nic si� nie rusza�o.
- Halo? - wyszepta�.
- Tak, halo, halo! - us�ysza� dono�ny g�os. - Halo?
- Gdzie jeste�? - zapyta� Mark, zatrzymuj�c si� i robi�c powolny obr�t.
- Tu, razem z tob� - brzmia�a odpowied�. S�owa wypowiadane by�y z archaicznym
akcentem mieszka�c�w Krainy P�nocnej.
- Nie widz� ci�. Kim jeste�?
- O, jak dziwnie m�wisz! Cudzoziemiec? Jestem maszyn� ucz�c�, komputerem
bibliotecznym.
- Moje s�owa mog� ci si� wyda� dziwnie akcentowane i z�o�one, z powodu up�ywu
czasu - powiedzia� Mark, pojmuj�c nagle wiek oraz funkcj� urz�dzenia. - Czy
m�g�by� si� do tego przystosowa�? Z trudem rozumiem nawet twoje najprostsze
wypowiedzi.
- Tak m�w du�o. Potrzebna mi dobra pr�bka. Opowiedz mi o sobie i o tym, co
chcia�by� wiedzie�.
Mark u�miechn�� si�, opuszczaj�c miecz. Poku�tyka� do najbli�szego krzes�a,
osun�� si� na nie i potar� rami�.
- Zrobi� to - powiedzia� po chwili. - Ale w jaki spos�b to miejsce jest
o�wietlane?
Ekran rozjarzy� si� przed nim. Pod grub� warstw�