5830

Szczegóły
Tytuł 5830
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5830 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5830 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5830 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Irena Zarzycka Kr�lewski lot Pan Klaudius, zamieszkuj�cy niewielk�, podmiejsk� osad�, oddalon� od Warszawy o dwadzie�cia pi�� minut drogi kolej�, znany by� jako profesor, ale wi�cej jeszcze jako dziwak. Tego cz�owieka nikt, nigdy i nigdzie nie widzia� u�miechni�tego, o�ywionego lub rozmawiaj�cego. Poza wyk�adami na uniwersytecie, gdzie m�wi� z konieczno�ci, milcza� jak g�az, i na wszelkie nagabywania macha� r�k� w spos�b wyra�aj�cy jak najg��bsz� pogard� dla ludzi, kt�rzy trac� czas na przelewanie z pustego w pr�ne. Dzie� w dzie�, pogoda czy s�ota, profesor z nie okryt�, kr�tko ostrzy�on�, szpakowat� g�ow�, chudy, wysoki, troch� zgarbiony, pot�nymi krokami zd��a� na poci�g do Warszawy o godzinie �smej, na stacji przek�ada� bilet miesi�czny z teki do kieszeni, sprawdza� zegarek i wsiada� do wagonu. O jego szarym, d�ugim palcie chodzi�y w�r�d student�w �artobliwe pog�oski, �e zrobione by�o z sier�ci wielb��da, kt�rego Noe lito�ciwie przygarn�� do Arki. Pana Klaudiusa znali wszyscy, on nie zna� nikogo. Nie mia� te� zwyczaju odpowiada� na uprzejme uk�ony s�siad�w lub wieloletnich towarzyszy podr�y, co jak i on musieli je�dzi� do Warszawy do pracy. Okular�w nie nosi�, oczy mia� w�skie, przedziwnie niebieskie, a z chudej, ��tawej, starannie wygolonej twarzy stercza� spiczasty, du�y nos i mia�o si� wra�enie, �e profesor zawsze z jednakowym zainteresowaniem go podziwia. Dzie� w dzie�, bez wzgl�du na pogod�, od godziny pi�tej do sz�stej spacerowa� po ��kach i zaro�lach wzd�u� toru kolejowego, potem letni� por�, p�ki si� zupe�nie nie �ciemni�o, siedzia� w ogr�dku przy ulach, kt�rych mia� trzy. W zimie za� czas ten sp�dza� przy psiej budzie. Potem wraca� do domu, zjada� obiad, zapala� fajk� i zabiera� si� do pracy. Pisa� i czyta� do p�nej nocy. �ona jego �ata�a pilnie bud�et domowy sto�owaniem kilku student�w i urz�dnik�w, wynajmowa�a te� stale jeden pok�j, mieszcz�c si� z rodzin� w dw�ch pozosta�ych, i robi�a co mog�a, by zapewni� byt trojgu dorastaj�cym dzieciom. Najstarszy syn, Leszek, by� na agronomii. Ros�y, dobrze zbudowany, elokwentny, gdy zachodzi�a tego potrzeba, uwa�any by� przez matk� za "nast�pc� tronu" i od czasu do czasu szpikowany mora�ami w rodzaju: "Ucz si� dobrze, synu, �eby� m�g� by� podpor� matki, bo nie mam nikogo na �wiecie, ojciec by� i jest niedo��g�". Najm�odsza, Imogenka, prze�liczny, z�otow�osy i b��kitnooki anio�ek, chuchany i pieszczony przez matk�, siostr� i brata, Imogenka, zwana pieszczotliwie Ineczk� lub �eniusi�, nad kt�rej g�ow� kr��y�y wci�� troskliwe uwagi: "Ineczka, nie wychod�, bo ch�odno, dostaniesz kataru; �eniusia, b�j si� Boga, kaszlesz; �eniusia, zn�w jeste� bez apetytu" itp., Ineczka, kt�ra mia�a lalki i zabawki, cichutka, anielsko pos�uszna, idealnie grzeczna. I, wreszcie, Adrianka, czyli Ari, kt�r� matka odebra�a z sz�stej klasy, a odebra�a dlatego, �e Ari by�a "sko�czonym os�em" i przynosi�a na cenzurach kolekcje dw�jek, mimo zgodnej opinii profesor�w, �e Adrianna Klaudius jest wyj�tkowo inteligentna i nie mniej zdolna, ale w tym samym stopniu leniwa i uparta. Ale nie tylko niech�� Ari do ksi��ek sk�oni�a profesorow� do zrezygnowania z dalszego kszta�cenia c�rki. Skonstatowa�a, �e dziewczynka jest "nienormalna", z�o�liwa i ma "z�e instynkty", postanowi�a wi�c te okropne wady gruntownie wykorzeni�. Ka�de s�owo, ka�dy czyn Ari by�y rozpatrywane przez pryzmat zawiedzionych ambicji i niech�ci do c�rki. Zauwa�y�a wi�c profesorowa, �e Ari nigdy nie podziela jej trosk i zmartwie�, a w najci�szych (wed�ug matki) chwilach b�yska bia�ymi, zdrowymi z�bami w u�miechu, kt�ry wiecznie zdenerwowanej kobiecie wydawa� si� przekorny. Adrianka pasjami lubi�a b�yskotki i gdyby jej na to pozwolono, przypi�aby do sukni wszystkie broszki, a na szyj� zawiesi�a wszystkie naszyjniki, jakie by�y w domu. Z tak� sam� pasj� wpina�a we w�osy kwiaty i zielska i przegl�da�a si� w lustrze ze �miechem rado�ci... co w oczach Klaudiusowej nie zapowiada�o nic dobrego na przysz�o��. Ari poza tym by�a najwyra�niej histeryczk�. Kiedy� w s�siednim domu zabijano wieprza. Adrianka us�ysza�a przera�liwy kwik, wybieg�a na ulic�, wr�ci�a jednak momentalnie z dzikim krzykiem, zatykaj�c sobie uszy palcami, rzuci�a si� na ��ko i krzycza�a wci�� konwulsyjnie. Mia�a wtedy trzyna�cie lat. Takie same mniej wi�cej historie urz�dza�a, ilekro� zabija�o si� dr�b na obiad. Dosta�a par� razy w sk�r�, ale to nie pomaga�o. Wyleczy� j� przypadek. Profesor by� wtedy chory, matka za� wyjecha�a z �eni� do krewnych, gdy� by�y to �wi�ta Bo�ego Narodzenia. Ari, ju� czternastoletnia dziewczynka, zosta�a z ojcem w domu i pilnowa�a go troskliwie ca�e dwa dni. Trzeciego dnia wieczorem mia�a wr�ci� matka. Rano, jak zwykle, przyszed� doktor i rzek�: - No, dzi� chcia�bym, �eby profesor w po�udnie wypi� szklank� roso�u z kury, trzeba profesora wzmocni�. Ari to us�ysza�a i zblad�a. S�u��ca wybra�a si� gdzie�, korzystaj�c z nieobecno�ci gro�nej i wiecznie gderaj�cej pani domu. Kto wi�c zar�nie kurczaka? Leszek "wypu�ci� si�" do Warszawy, a i z s�siad�w nikt nie chcia�by pewnie w niedziel�, w trzeci dzie� �wi�t, zarzyna� kury. Chwil� sta�a przy oknie, patrz�c na za�nie�ony ogr�dek, potem wzi�a n� kuchenny i posz�a do kurnika, blada, z zaci�ni�tymi ustami. W ko�cach palc�w czu�a jaki� przejmuj�cy ch��d, za to wzd�u� krzy�a przebiega�y raz po raz jakby strumienie gor�cej wody. Mimo to, na poz�r zupe�nie spokojnie, chwyci�a kur�, �cisn�a j� kolanami i zamkn�a oczy. Ostry b�l wr�ci� jej przytomno��. Kura le�a�a na ziemi nie�ywa, z palca Ari s�czy�a si� krew. Pociemnia�o jej w oczach, obliza�a spieczone wargi, podnios�a kur� z ziemi i posz�a do kuchni. Owin�wszy skaleczony mocno palec, zabra�a si� do roboty. Na godzin� drug� poda�a ojcu ros�. Profesor popatrzy� na jej owi�zan� r�k�, potem na ni�. - Kto zabi� kur�? - Adrianka Klaudius i niech jej B�g wybaczy to morderstwo - rzek�a z u�miechem. Nie odpowiedzia�, wypi�, a potem znowu rzek� grubym, dudni�cym g�osem: - Smakowa�o mi lepiej ni� kiedykolwiek w �yciu. Za� Ari spojrza�a na niego zdumiona: ojciec powiedzia� ca�e d�ugie zdanie i to na temat jedzenia. Nies�ychane! Ten wypadek d�ugo zosta� jej w pami�ci. Kiedy nadchodzi�a wiosna, Ari przeci�ga�a co chwila swoje chude, w�t�e ramiona i zamiast odrabia� lekcje, cienkim, bardzo mi�ym g�osikiem �piewa�a nikomu nie znane melodie; strofowana ostro przez matk�, spuszcza�a g�ow� i rumieni�a si�. Je�eli przy tych perorach by� obecny i ojciec, Klaudiusowa wylewa�a sw� gorycz na niego, wyrzucaj�c mu jego bierno�� w stosunku do c�rki, ale on wed�ug zwyczaju milcza� jak gr�b. To znowu Ari, pod byle jakim pozorem, wybiega�a do ogr�dka, stamt�d przez p�ot na pole i wraca�a p�nym wieczorem, czasem przemokni�ta do nitki, ale z twarz� jak zorza, oczyma jak gwiazdy i ustami nabrzmia�ymi krwi�. W dnie pogodne nie mo�na si� by�o jej dowo�a�, znosi�a do pokoj�w ca�e p�ki zielska i kwiecia i wida� by�o, �e co� j� a� podrywa. Byle tylko z domu! A z daleka s�yszano jej cienki g�os, jak krzycza�a z rado�ci, przewracaj�c si� na pobliskiej ��ce, lub jak �piewa�a wracaj�c do domu. Latem Ari by�a jak ptak: �piewa�a, �mia�a si�, biega�a, skaka�a po ogrodzie i pokojach, gdy jej matka nie pozwoli�a odej�� poza obr�b parkanu. Gdy za� to pozwolenie uzyska�a, znika�a rano, a wraca�a wieczorem, rzuca�a si� na szyj� swojej matce, bratu, siostrze, nawet ojcu, mokra od rosy, pachn�ca zieleni�, s�o�cem i wiatrem. Ojciec wobec takiego wylewu czu�o�ci by� jednakowo milcz�cy i nieruchomy, ale oczy jego nie widz�ce nikogo, d�u�ej zatrzymywa�y si� na chudej postaci c�rki i wtedy stawa�y si� jeszcze bardziej niebieskie. Matka gdera�a: - Nie wstyd ci, Ari? Matka krwawy pot z pracy wylewa, a ty uganiasz jak pies nie wiadomo gdzie, wracasz nieprzytomna. Co si� z tob� dzieje, dziewczyno? - Nic, mamusiu, jestem szcz�liwa. - Naturalnie, wa�koniu wstr�tny, serca nie masz, pastwisz si� nade mn� tak, jak tw�j ojciec, ca�e �ycie. �adn� miar� bystre oczki Ari nie mog�y dostrzec tego pastwienia si�. �e milcza� i nie wtr�ca� si� do spraw domowych, to trudno, tak� mia� natur�. Za to mamusia gada�a za wszystkich. Ale kiedy zaczyna�y ��kn�� li�cie brz�z i czerwieni� korale jarz�biny, Ari przycicha�a jakby, oczy jej nabiera�y wyrazu t�sknoty i rozmarzenia, u�miech by� leniwszy i leniwsze ruchy, ca�ymi godzinami siedzia�a zadumana, wpatrzona w opadaj�ce li�cie i kolorowe astry. To wszystko sk�oni�o pani� Klaudius do z�o�enia na barki szesnastoletniej dziewczynki jarzma ci�kiej pracy domowej. Pewnego dnia powiedzia�a jej dobitnie: - Dosy� marnowania czasu i do�� mego wstydu. Do szko�y wi�cej nie p�jdziesz, jeste� doros�a i darmo mej krwawicy je�� nie mo�esz. Zajmij si� domem. Dam ci do pomocy dziewczyn� i tru� si� wi�cej nie my�l�, musz� jeszcze �y� dla Imogenki, bo ojciec te� jest do niczego i dzieckiem si� nie zajmie. Ari zblad�a tak, �e jej cera przypomina�a przez chwil� p�atek kory brzozowej, w szarych, w�skich, wyd�u�onych oczach b�ysn�y �zy, ale opanowa�a si� natychmiast i rzek�a z u�miechem: - Dobrze, mamusiu. S� chwile, w kt�rych najbardziej wyrozumia�e i post�powe matki nie mog� zrozumie� swych dzieci. Wystraszonym wzrokiem patrz� na ich czyny, przeczulonym s�uchem �api� tony i s�owa, wyrywaj�ce si� z g��bi duszy, kt�r�, zdaje si�, same ukszta�towa�y, a jest im zupe�nie jakby nieznajomym �wiatem. Serca matek bij� wtedy na alarm �alem i trwog�. A to wszystko jest przecie� takie proste. Dzieci s� m�ode, bystrzejszy maj� wzrok, bo rozja�niony najwspanialszym darem, jaki da� ludzko�ci B�g: darem m�odo�ci. Tak samo przecie� kwitn� dzisiaj bzy, jak sto lat temu i tak samo opadaj� li�cie, ale m�odo�� rzuca na rzeczy powszednie welony czaru, kt�re kiedy� dopiero czas rozwieje. M�odo�� ka�e kocha�, szuka� i walczy�. Matki nie mog� zrozumie� ani tej niepohamowanej ��dzy walki, ani gor�czki poszukiwania nowych form, kt�re zamkn� te same uczucia, jakie niegdy� prze�ywa�y serca dzi� ju� obr�cone w proch. Has�em m�odo�ci jest bunt, a bunt pachnie czerwonymi r�ami i bezkresem p�l, oddychaj�cych mi�o�ci�, pod �arem po�udniowego s�o�ca. Szumi to s�owo jak ocean, jak ocean ci�gnie. Jak�eby cudownie by�o, gdyby m�odo�� trwa�a wiecznie i ludzie, jak bogowie Olimpu, mogli si� nie starze�. Ale pierwsze zmarszczki rzucaj� na dusz� cie�, a cho�by nik�y on by� jak paj�cza ni�, powoli, powoli opl�cze j� swoim tumanem. I to jest tragizm �ycia, �e wtedy zapomina si� o swoich wiosennych porywach i we wszystkim co nowe, co inne - doszukuje z�a. Tak by�o w�a�nie z pani� Klaudius: nie mog�a zrozumie� starszej c�rki i zacz�a z ni� walczy�. �ycie w ma�ej rodzinie profesora u�o�y�o si� teraz w ten spos�b, �e Leszek mia� same prawa, �enia same przywileje, a tylko Ari wszystkie obowi�zki, kt�re jednak spe�nia�a z u�miechem. I ku zdumieniu ludzi, c�rka profesora kopa�a i uprawia�a niewielki ogr�dek, hodowa�a dr�b i karmi�a prosiaki, chodzi�a na targ i sprz�ta�a pokoje. I przy tych wszystkich zaj�ciach �piewa�a od rana do nocy i �artowa�a bez ko�ca, i �mia�a si�, jakby spotyka�o j� co godzin� nowe szcz�cie. I nikt nie wiedzia�, �e Ari jest po prostu zakochana w swojej m�odo�ci i s�o�cu. Leszek i �enia przywykli do tego, �e siostra im us�uguje, ale kochali j�, jak to si� m�wi, po swojemu. Leszek przywozi� jej z czytelni ksi��ki, kt�re czyta�a bez wyboru do p�nej nocy, le��c na swoim ma�ym ��eczku w kuchni (s�u��ca by�a bowiem na przychodn�), �enia za� dba�a, aby Ari ubiera�a si� przyzwoicie. i projektowa�a jej sukienki, ale Adriank� trudno by�o gustownie ubra�, cho�by dlatego, �e uroda dziewczynki mia�a oryginalny, swoisty typ i nikt nie umia� powiedzie�, czy siedemnastoletnia Ari jest brzydka czy �adna. Chuda, a przez to wydawa�a si� wy�sza, ni� by�a w istocie. D�ugonoga, g��wk� mia�a ma�� i kszta�tn�, ale zeszpecon� w�osami obci�tymi kr�cej, ni� potrzeba. W�osy te ciemne raczej ni� jasne, o czerwonym w s�o�cu po�ysku, zaczesywane do g�ry, ods�ania�y ca�e czo�o, inteligentne i �adne. Brwi s�abo zarysowane, bardzo w�skie, i oczy bardzo wyd�u�one, kt�rych dolne powieki tworzy�y zupe�nie proste linie, k�ciki za� ich zewn�trzne, podniesione do g�ry, nadawa�y ca�ej twarzy charakter Japonki. Usta ma�e, o dolnej wardze cokolwiek wydatniejszej. Nos Ari odziedziczy�a po ojcu, by� bowiem cienki, suchy, prawie nieznacznie zadarty, ale nie za du�y. Cera blada, anemiczna. Ale kiedy Ari u�miecha�a si� i spod ledwo r�owych warg b�ysn�y zdrowe, r�wniutkie i niepokoj�co bia�e z�by, za� w oczach b�ysn�y �wiat�a, wtenczas z ca�ej twarzy bi� taki czar i wdzi�k, �e Ari mog�a si� nawet wyda� �adna mimo zapadni�tych policzk�w. Sto�ownicy Klaudiusowej od czasu, jak Ari zosta�a w domu, mieli zawsze st� ubrany kwieciem lub zielenin�, a ponadto przyjemno�� patrzenia na zr�czn� dziewuszk�, kt�ra podawa�a zgrabnie i pr�dko. A czyni�a to, jakby us�ugiwa�a komu� bliskiemu, staraj�c si� po prostu odgadywa� my�li. Weso�y jej u�miech kaza� zm�czonym ludziom zapomina� o k�opotach i troskach przynajmniej na czas posi�ku. Ojciec milcza� jak zwykle i nie wtr�ca� si� do niczego, tak�e jak zwykle. Kt�rego� dnia zobaczy� Ari przy swych ulach. Kr�ci�a si� tu i tam i wida� by�o, �e ma wielk� ochot� wsadzi� ciekawy nosek do �rodka. Wtedy pan Klaudius ze sw� zwyk��, �miertelnie powa�n� min�, poszed� do pokoju, wzi�� z biurka "�ywot pszcz�", z apteczki flakonik amoniaku, wr�ci� do Ari, wr�czy� jej oba przedmioty i usiad� na swojej �aweczce. Odt�d Ari pokocha�a pszczo�y jeszcze wi�cej i gdzie znalaz�a wolne miejsce w ogr�dku, sadzi�a kwiaty, by owady nie traci�y czasu na dalekie drogi, a poza tym, w gorliwym zapale biega�a co dzie� prawie kilometr, gdzie wonnie kwit�a gryka i koniczyna, rwa�a ukradkiem ca�e nar�cza i stawia�a w kub�ach i starych garnkach wonne bukiety w pobli�u uli. Sto�ownicy i s�siedzi serdecznie lubili zaharowan�, a �piewaj�c� dziewuszk� i w �aden spos�b nie mogli si� w niej doszuka� wad, o kt�rych opowiada�a matka. I cho� Imogenka by�a �liczna i wdzi�czna jak kwiat, zupe�nie jawnie adorowali ma�� gosposi�, co sprawia�o przykro�� profesorowej i dra�ni�o j�, bo dopatrywa�a si� w tym z�o�liwo�ci ludzi w stosunku do siebie. Wylewa�a wi�c ��� na Adriann�. - Jeste� bezwstydna kobieta, niezad�ugo zaczniesz si� ch�opom na szyj� rzuca�... Tak, tak... przymilaj si� ludziom, oczerniaj matk� i siostr�... to ca�a twoja rado��. Ari �mia�a si� cichutko, bo mia�a czyste sumienie. Z czasem to ten, to �w z go�ci, cz�sto w ciemnym korytarzu poca�owa� lub obj�� dziewczynk�, ona za� nie broni�a tych pieszczot, bo ich potrzebowa�a. Oddawa�a poca�unki ufnie i serdecznie, szcz�liwa, �e kto�, cho� na moment jest ni� zaj�ty. Nie zazdro�ci�a �eni, kiedy ta przyjmowa�a swoich go�ci jak ma�a kr�lewna i b�yska�a w rozmowie inteligencj� i dowcipem. Nie zazdro�ci�a, gdy �eni� odprowadza�a do domu eskorta student�w i uczniak�w ku dumie matki; i nie zazdro�ci�a, gdy �eniusia wybiera�a si� do kina lub teatru, bo nawet na zazdro�� czasu nie mia�a. W ma�ej g�owie tyle kr��y�o r�nych my�li, ile motyli uwija si� nad pachn�c� ��k� w s�oneczny dzie�, a wszystkie my�li r�wnie by�y jasne i kolorowe jak motyle. Raz tylko, gdy rodzina zebra�a si� przy kolacji, Adrianka, nalewaj�c herbat�, rzek�a: - Patrzcie, patrzcie... Oto spracowane r�ce Adrianki Klaudius, czy nie s� stworzone do pieszczot i poca�unk�w, takie s� �liczne!! Pani Klaudius wypu�ci�a wtedy z r�ki widelec, kt�rym nabiera�a w�a�nie szynk� z p�miska i spojrza�a na Ari takim wzrokiem, �e dziewczyna po�a�owa�a gorzko swojej szczero�ci, jak zreszt� zwykle. Imogenka roze�mia�a si� g�o�no. Leszek powiedzia�: - O, o! A profesor na moment podni�s� g�ow� znad talerza tartej rzodkwi ze �mietan� (profesor mi�sa nie jada�), ale �e bieg jego my�li zosta� zm�cony, �wiadczy� fakt, �e zacz�� szuka� serwetki, kt�r� ju� mia� pod brod�, za� pani Klaudius, gdy och�on�a, rzek�a mocno poirytowanym g�osem: - Widz�, �e za ma�o masz jeszcze pracy, skoro przychodz� ci do g�owy takie idiotyczne my�li. A ty, Marku, siedzisz jak k�oda, nie zwr�cisz uwagi c�rce, kt�ra pastwi si� nade mn�. Trzeba sumienia nie mie�, by na moje barki sk�ada� odpowiedzialno�� za prowadzenie takiego dziwol�ga. �adny z ciebie ojciec. Nie u�miechaj si�, Ada, nie doprowadzaj mnie do w�ciek�o�ci. Profesor zn�w podni�s� g�ow� znad talerza i machn�� r�k�. Ari prysn�a do kuchni, ale p�nym wieczorem, gdy Klaudius wed�ug swego zwyczaju wychodzi� popatrze� na niebo, podszed� do le��cej w ��ku c�rki i rzek� swoim ponurym, grubym g�osem: - Myj r�ce w gor�cej wodzie i smaruj na noc gliceryn�. Ari bez s�owa owin�a szczup�ymi ramionami ojcowsk� szyj� i poca�owa�a go w ucho. ** ** ** W tym czasie, kiedy Ari sko�czy�a dziewi�tna�cie lat, wyprowadzi� si� od Klaudius�w lokator, stary emeryt, a jego miejsce zaj�� student, le�nik. Ten nowy lokator by� m�ody, bardzo przystojny i bardzo weso�y. Ca�ymi wieczorami z jego pokoju dobiega� gwar i �miech, w dzie� natomiast nie by�o go w domu, tak �e Ari nigdy nie mia�a sposobno�ci obejrze� go dok�adnie, a wobec tego, �e pok�j ca�y dzie� by� wolny, sp�dza�a w nim ka�d� woln� chwil�, zw�aszcza w niedziel�, i gor�czkowo czyta�a ksi��ki, jakich ca�e stosy poniewiera�y si� po stole, pod sto�em, na p�ce, na szafie, nawet pod ��kiem. Kt�rej� niedzieli ju� o pi�tej po po�udniu by�a wolna, zasiad�a na starej, dobrze wys�u�onej kanapie i chwyci�a pierwsz� lepsz� ksi��k� z brzegu. By�a to "Mi�o�� w przyrodzie". Ari wyci�gn�a z kieszeni pajd� chleba i kawa�ek cukru. Opar�a ksi��k� o wa�ek, rozci�gn�a si� na brzuchu i zacz�a czyta�, pogryzaj�c to chleb, to cukier. Mija�y minuty, w pokoju �ciemni�o si� mocno, skrzypn�y drzwi i na progu stan�� Jacek Zeler, niewidzialny lokator Klaudius�w i w�a�ciciel ksi��ki, kt�r� Ari czyta�a. Zdumiony patrzy� na smuk�� sylwetk� panny. Nieznajoma le�a�a podpieraj�c g�ow� pi�ciami, a w z�bach trzyma�a d�ug� sk�rk� chleba, chwiej�c� si� melancholijnie w miar� oddechu. Podszed� na palcach do sto�u i jak m�g� najciszej usiad� na krze�le, obserwuj�c zaczytan�. Zauwa�y�, �e panna jest chuda, ale ma cudowne proporcje, �e jej bardzo d�ugie, ciemne i puszyste rz�sy s� zawini�te do g�ry jak u dziecka, a usta blade, rozchylone i kusz�ce. Nogi w p�ytkich i sfatygowanych pantoflach nie s� mo�e klasyczne, ale pro�ciutkie, d�ugie i przedziwnie mi�e. Takie dziewcz�ce, kochane, drgaj�ce �yciem n�ki, kt�rym �licznie by�oby w jedwabnych po�czoszkach i pantofelkach z wysokimi obcasami, gdzie� w ruchu, w ta�cu; za� g�owa, �eby nie by�a tak surowo ulizana, jak u starej panny, mog�aby wzbudzi� wi�ksze zainteresowanie. Wreszcie nie wytrzyma� i chrz�kn��, przekr�caj�c jednocze�nie kontakt sto�owej lampki. Bo by�o co� niepokoj�cego w ciszy tego pokoju i tej postaci. Skoczy�a na r�wne nogi, chleb wypad� na otoman�, ksi��ka z ha�asem frun�a pod st�, sama za� dziewczyna, oblana purpur�, oddycha�a gwa�townie, nie mog�c przem�wi� s�owa. - Niech si� pani nie boi, przepraszam, nie my�la�em, �e tak wystrasz�. - Nie, nie, to ja przepraszam, ale strasznie lubi� czyta�. Prosz� nie m�wi� mamusi. I nim Jacek zd��y� odpowiedzie�, uciek�a, a on zosta�, rozbawiony i mocno zaintrygowany. Tego wieczoru nie mia� go�ci, jak zwykle, ale nie wyszed� z domu. Ko�o godziny �smej zapuka� do pokoju Klaudius�w. - Prosz�. Profesorowa siedzia�a przy stole i czyta�a gazet�, Imogenka haftowa�a jakie� batysty, Leszek �wieci� nieobecno�ci�. - Przepraszam, �e przeszkadzam. Czy nie m�g�bym poprosi� dzi� o herbat�? Wyj�tkowo zosta�em w domu i jestem bez kolacji. - Ale� z przyjemno�ci�, zaraz ka�� przygotowa�. - Mo�e ja pomog� w tych przygotowaniach. - Co znowu? Prosz�, niech pan siada i zjemy razem kolacj�. Imogenko, pan Zeler, a to moja c�rka, pierwsza uczennica. �enia poda�a go�ciowi ma��, wypieszczon� r�czk� i zarumieni�a si� leciutko, a Jacek szarmancko uca�owa� podan� d�o� i zasiad� ko�o panienki, z przyjemno�ci� patrz�c na jej anielsk� buzi�. Jednocze�nie za� my�la�, �e to nie ta, kt�r� zasta� w swoim pokoju. - Ari! - zawo�a�a profesorowa. - Zaraz, mamusiu, id� - zabrzmia� g�os. "Aha, to pewnie b�dzie tamta" - pomy�la� Jacek, patrz�c jednocze�nie na �eni�, kt�ra zagai�a rozmow�. - Pan mieszka u nas ju� trzy tygodnie, a zachowuje si� jak niewidzialny duch. - Jestem szalenie zaj�ty, prosz� pani, i sto�uj� si� w bratniaku. Wracam p�no, a gdy czasem wcze�niej, to zawsze przyb��ka si� do mnie paru koleg�w, i jako� nie mia�em do tej pory sposobno�ci z�o�y� wizyty moim mi�ym gospodarzom. W tej chwili od progu zabrzmia� mi�y g�os: - S�ucham, mamusiu. Jacek spojrza� w tym kierunku i pozna� intryguj�c� go os�bk�. "Aha, to ta. Nazywa si� wi�c "Aria" lub "Arianna"... fiu!" - gwizdn�� w my�li. - Ari, podasz nam wszystkim herbaty, tylko pr�dziutko. Ari za� na widok Jacka zblad�a mocno i patrzy�a na� wystraszonymi oczyma. Ch�opcu �al si� zrobi�o biedactwa. Wsta� wi�c i rzek� swobodnie: - My tak�e nie znamy si� jeszcze. Zeler jestem. Skin�a g�ow� i nie poda�a nawet r�ki, sp�oniona i zmieszana. Znikn�a za drzwiami, a Klaudiusowa uwa�a�a za stosowne wyja�ni�: - Ona jest zawsze nieobliczalna, taki dzikus. Kiedy nieobliczalna panna przysz�a znowu, nios�c na tacy herbat� i jakie� ciasto, Jacek flirtowa� ju� w najlepsze z Imogenk� i kokietowa� mam�. Ari cichutko nakry�a do sto�u, na bia�y obrus rzuci�a kilka �wierkowych ga��zek, matce przysun�a sto�eczek, a przechodz�c ko�o �eni, po�o�y�a pieszczotliwie r�k� na jej puszystych, z�otych k�dziorach. I wtedy wzrok Jacka spocz�� na niezbyt bia�ej, ale w�skiej d�oni o d�ugich palcach, w�szych ku ko�cowi. Mimo �e d�o� owa by�a szczup�a, rysowa�y si� na niej s�odko cztery do�eczki u nasady palc�w. Jacek poczu� gwa�town� ch��, by ta przekobieca, nerwowa d�o� spocz�a cho� na kr�tk� chwil� na jego czuprynie. Jaka� musi by� mi�kka i gi�tka! - Czy poprosi� tatusia? - Popro�, tylko pr�dko, bo herbata stygnie. Za chwil� wszed� profesor, mrukni�ciem odpowiedzia� na powitanie Jacka i wszyscy siedli do herbaty. Jacek czu� si� doskonale, jak u siebie w domu, i mimo �e pozornie zaj�a go ca�kowicie �enia, na co profesorowa patrzy�a przychylnym okiem, nieznacznie obserwowa� "Ari�" czy "Ariann�". Od razu odczu�, �e Imogenka jest rozpieszczonym kotkiem domowym, Ari za� osob� drugorz�dn�. Zaintrygowa�o go te� pytanie mruka profesora, wypowiedziane g��bokim, przyciszonym basem do Ari: - Smarujesz? - Smaruj�, tatusiu - odpar�a z figlarnym u�miechem. "Co i komu ona smaruje?" - pomy�la�, ale oczywi�cie ten ciekawy temat przemilcza�, natomiast zwr�ci� si� do Ari z uprzejmym pytaniem: - A pani zapewne chodzi do szko�y razem z siostrzyczk�? - Nie chodz� wcale, bo by�am osio� i zha�bi�am nazwisko zacnego rodu Klaudius�w, a w domu te� mo�na si� wiele nauczy�. - O, zapewne, nawet wi�cej ni� w szkole, trzeba tylko du�o czyta� - odpar� weso�o i mrugn�� przy tym znacz�co. Adriank� znowu obla�a krew i a� oczy na moment przymkn�a. A wtedy Jackowi przysz�a do g�owy my�l, �e gdyby j� poca�owa�, w ten sam dra�ni�cy spos�b przymkn�aby oczy. I my�l owa dr�czy�a go ju� do ko�ca wizyty. A siedzia� jeszcze z godzink� przy stole, zaj�ty rozmow� z Imogenk� i mam� Klaudius. Ari za� nieznacznie sprz�tn�a puste szklanki i znikn�a w kuchni. Zasypiaj�c tego wieczoru, Jacek zastanawia� si� nad pytaniem, czy owej pannie na imi� Aria czy Arianna, a mo�e w og�le Bronis�awa czy Agata, i co i komu ona smaruje. Do kuchni wpad�a �enia. - Ari, Ari, jestem zakochana! - Na to si� rycyny nie bierze. W kim? - W Jacku... co za przemi�y ch�opiec! - Aha, tak. Ma nawet apetyt i artystyczn� czupryn�. - I jaki elokwentny, nie masz poj�cia. - Poj�cia nie mam, za to jedn� szklank� wi�cej do zmywania. - Kiedy ty wiecznie b�aznujesz, a mamusi si� tak�e podoba�. - Widzia�am, mamusia zyska�a jeszcze jednego adoratora. - No, Ari... - �eniu�ka, ju� jestem powa�na jak �mier� na chor�gwi i o�wiadczam, �e kto by �mia� powiedzie�, �e Imogenka Klaudius z domu Klaudius�w nie jest najpi�kniejsz� i najwdzi�czniejsz� pann� i dziewic� na obu p�kulach ziemi, ten b�dzie musia� szczeka� pod sto�em jak pies i do ko�ca �ycia b�dzie musia� nosi� spuchni�t� g�b� z wyci�ni�tymi na niej palcami Jacka Zelera, najmilszego onej panny rycerza... No, no, �eniusia, nie obra�aj si�, jeste� taka �liczna i m�dra, �e chyba by �lepi�w nie mia�, a ma... pod hajrem�* ma; nawet jedno lewe, drugie prawe. Pod hajrem - �argonowo: pod s�owem honoru. �enia wybuchn�a �miechem i posz�a spa�. Ari jeszcze godzink� gwizda�a jak szpaczek, a potem wyci�gn�a spod poduszki ksi��k� i dom zaleg�a cisza. Up�yn�o par� dni i co dzie� rano Ari, sprz�taj�c ma�y pokoik lokatora, my�la�a o jego w�a�cicielu i stawia�a w wazonie zielone, �wierkowe ga��zki, co dzie� �wie�e. A mia�o si� ju� ku wio�nie, i by�a w�a�nie w swoim dziwacznym nastroju. A� kt�rego� rana, gdy zamiata�a gruntownie wszystkie k�ty, do pokoju niespodziewanie wszed� Jacek. - Dzie� dobry, to pani sprz�ta co dzie� m�j pok�j? - Ja - szepn�a zmieszana i chcia�a ucieka�, ale przytrzyma� j� za r�ce. - O nie, teraz sobie porozmawiamy. - Ale� ja nie mam czasu... mamusia... - Mamusia przed kwadransem wsiad�a do poci�gu i jedzie do Warszawy, a ja ju� od dawna czekam na sposobno�� zobaczenia pani samej. Prosz� tu usi��� ko�o mnie grzecznie i odpowiada�. Jak pani ma na imi�? - Adrianna - i roze�mia�a si�. - Co pani smaruje? Otworzy�a szeroko oczy. - Co smaruj�?... Aha, r�ce! - Po co? - Bo mam bardzo �adne, tylko zniszczone. - Pani ma r�ce pi�kne, ale nie tylko r�ce. Ca�a jeste� �liczna, Ari, tylko stanowczo musi pani przyty�, male�ka. - Niech mi pan pozwoli odej��, ju� musz� koniecznie. - Dlaczego? - Nie wiem, jestem niespokojna i denerwuj� si�, a mnie nie wolno urz�dza� takich eksperyment�w, musz� pracowa�. - Ja te� jestem niespokojny, Ari. Pani jest dziwnie denerwuj�c� dziewczyn�, taka szalenie denerwuj�ca. - Tego mi nikt jeszcze nie m�wi�. - To powiedz� nie raz... I nikt pani jeszcze nie poca�owa�? - Owszem! Bardzo nawet lubi�, gdy mnie ca�uj�, bo wiem, �e w ten spos�b dzi�kuj� mi, �e jestem zawsze weso�a i nie terkocz� jak zepsuty zegar, ale �miej� si�. - A gdybym ja teraz pani� poca�owa�? - Tobym si� zdziwi�a i pomy�la�a, �e nie jest pan taki m�dry, na jakiego wygl�da. Prosz� pu�ci� moje r�ce, bo naprawd� nie mam czasu. - Kiedy zn�w pani� zobacz�? - Nie wiem. Ca�y dzie� pana nie ma w domu. - Ale wieczorem jestem. Niech pani przyjdzie do mnie wieczorem. Otworz� drzwi, nikt nie b�dzie s�ysza�, porozmawiamy swobodnie. - Dobrze! - u�miechn�a si� - to b�dzie moja pierwsza przygoda. - Pani szuka przyg�d? - Tak, bo na to, my�l�, B�g stworzy� �ycie, by�my je ze wszystkich stron poznawali i szukali w nim tego czego�, co jest bardzo misternie ukryte... To tak, jakby w ciemnym pokoju zapali�o si� lamp�, o�wiecaj�c wszystkie k�ty. Wtedy cz�owiek si� nie zestarzeje, jest mu wci�� i wsz�dzie jasno. A ja nie chc�, nie mog� si� zestarze�. Popatrzy� na ni� chwil� w milczeniu, wreszcie rzek� powa�nie: - Ari, jeste� m�dra, daj r�k� i b�dziemy przyjaci�mi. - Jacku, jeste� nie mniej m�dry, ale wi�cej przedsi�biorczy. Masz moj� r�k� i b�dziemy przyjaci�mi, a wieczorem wypalimy fajk� pokoju i posolimy wn�trzno�ci nasze sol� braterstwa. Rozeszli si� ze �miechem. P�nym wieczorem, gdy ju� mieszka�cy bia�ego domu nie mogli zwr�ci� uwagi na wycieczk� Adrianki, gdy� spali od godziny (ojciec z Leszkiem w jadalni, a matka z �eni� w pokoju sypialnym), Ari wysun�a si� z kuchni, zamkn�a drzwi na klucz i posz�a do frontu. Tu by�o otwarte. Jacek sta� w progu swojego pokoju, sk�d na korytarz p�yn�a blada smuga �wiat�a. Ari ujrza�a dwie wyci�gni�te ku niej r�ce, kt�re obj�y j� wp�. Cichy klekot drzwi i Ari siedzia�a ju� na pami�tnej kanapie. Godzina jedenasta. - No i co, Ari, zacz�a si� twoja przygoda? - Tak, o czym b�dziemy rozmawiali? My�l�, �e nie o pogodzie i nie o dro�y�nie. - Cho�by o tobie, Ari. Pami�tasz ten wiecz�r, w kt�rym ci� pozna�em? Tu, na kanapie, le�a�a� taka zaczytana. - Z nie dojedzonym chlebem i wspomnieniem cukru w ustach. Tak, pami�tam. Strasznie lubi� czyta�, szczeg�lnie o podr�ach. Lubi� i poezje, czasem sobie my�l�, �e i ja potrafi�abym napisa� wiersz. - Nie pr�bowa�a� nigdy? - Owszem, ale zreszt� to g�upstwo, nie m�wmy o tym. - Dlaczego? Pom�wmy. Powiedz, Ari, sk�d bierzesz si�y na t� prac�, o jakiej ludzie m�wi�? Widzisz, zasi�gn��em o tobie �cis�ych informacji. I sk�d si�y na u�miech, kt�ry tak niestrudzenie i �licznie rozja�nia twoj� buzi�? - Widzi pan, ja sobie zawsze my�l� tak: trzeba szuka� szcz�cia w tym, co mnie otacza. Kiedy idzie wiosna, tak jak teraz, jestem szcz�liwa, �e mam oczy i uszy, �e widz�, jak drzewa zaczynaj� p�ka� i szepta� sobie na ucho o mi�o�ci; kiedy pracuj� w ogrodzie, jest mi dobrze, znajduj� szcz�cie w samym fakcie wysi�ku. Moje mi�nie �yj�, czuj� wszystkie. Dr�� i pr꿹 si� tak, jak wiosn� drzewa. Kiedy zn�w mam robot� w domu, my�l� sobie, jak �adnie jest, kiedy na bia�ym obrusie zazieleni� si� ga��zki �wierku, a ponad nimi leci nieuchwytna para z gor�cych potraw. To jest takie �liczne, �e i pracy nie szkoda, by zobaczy� taki widok. Lub gdy s�o�ce zaleje posprz�tane czysto pokoje i cz�owiek my�li sobie, �e jest ptakiem w ciep�ym, przytulnym gniazdku. Kiedy mamusia na mnie krzyczy, a czyni to z zasady, z urz�du, z przyzwyczajenia, ze wzgl�du na swoje nerwy i w og�le z braku laku, nie mog� by� smutna, nie mog� si� krzywi�, bo jedna sm�tna twarz ludzka psuje harmoni� otoczenia. Ja musz� si� u�miecha�, bo moje my�li lec� wci�� gdzie� w s�o�ce i szukaj� rado�ci tak, jak pszczo�y miodu. I tak po kropelce zbieram s�odycz �ycia, najdrobniejsze okruszki i chc� by� jak ul pe�en pachn�cego miodu, a wtedy niech przyjdzie, kto chce, i pije ten wonny, ci�ki, s�odki p�yn - rado�� �ycia. - Ari! - szepn�� Jacek, a wzruszenie d�awi�o go za gard�o - przecie� ty jeste� poetk�. - Nie, ja jestem ma�a, szara pszcz�ka, tylko, wiesz, w tym domu mi ciasno... ciasno!... - Ari, przebacz mi. Kiedy prosi�em, �eby� do mnie przysz�a, my�la�em sobie: ot, jest oryginalna, ciekawa, podoba mi si�, b�d� j� ca�owa� i pie�ci�. Teraz mi wstyd. Jeste� ma�� kr�lewn�. Wprowadzasz do tego pokoju dziwny nastr�j, jakby tu zapachnia�y kwiaty. Ari, powiedz co� jeszcze, widzisz, tak rzadko spotyka si� w kobiecie przyjaciela, z kt�rym mo�na by� szczerym, a z tob� musz� m�wi� zupe�nie szczerze. Ty jeste� morowa, no, morowa! - Czy �enia nie jest morowsza? - �enia? - lekki rumieniec okry� jego twarz. Z �eni� spotyka� si� teraz co dzie� w mie�cie. - Widzisz, Ari, panna �enia jest rozpieszczonym ma�ym kociakiem, wyjdzie za m�� i albo b�dzie tego szcz�liwca zdradza�a, albo nie, ale nie uka�e mu nowych �wiat�w, nowych horyzont�w, nie potrafi by� ci�gle inna, ci�gle nowa. Tak mi si� zdaje, zreszt� mo�e mylnie. - Na pewno mylnie. �enia jest kochane, s�odkie male�stwo, pragnie mie� sw�j dom i w nim kr�lowa�. - A ty, Ari? - Ja chc�, by mnie kochali wszyscy, a za m�� pewnie chyba nie wyjd� wcale, bo my�l�, �e jak mam �y� z ma��onkiem zacnym jak pies z kotem lub jak para pantofli pod ��kiem, lub �e mamy si� nie odczuwa� i nie rozmawia� wzajemnie... brr... nie chc� o tym my�le�. - Wiesz, ja to samo. Nie mam zamiaru si� �eni�, bo nie chc� by� zwi�zany. Kobiet� poznaje si�, gdy �yjemy z ni� pod jednym dachem, gdy prze�ywa� trzeba z ni� razem troski i rado�ci, ale to nast�puje dopiero po �lubie i wtedy trach! Jedno rozczarowanie po drugim. Ale do�� o tym, Ari. Powiedz mi co� jeszcze, powiedz co� ciekawego. No! Obj�� j� delikatnie i przyci�gn�� do siebie. Patrzyli sobie prosto w oczy. Ma�y promie� lampki poprzez jedwabny klosz rzuca� z�otawy cie� na zarumienion� twarzyczk� Ari. Jej usta by�y teraz mocno czerwone i pe�ne i Jacek zadr�a� ca�y przej�ty gor�cym pragnieniem z�o�enia poca�unku na tych s�odkich, u�miechni�tych ustach. A wtedy Ari zacz�a m�wi� cichutko, tak w�a�nie, jakby brz�cza�a w s�o�cu z�ota pszczo�a: - By�a noc. Noc czerwcowa, gor�ca... niespokojna, rozkoszna... mdlej�ca. Szmer�w pe�na, wzdycha� i t�sknicy, a po niebie kr��y� bladolicy, bladolicy, tajemniczy, cichy ksi�yc. - Roze�ka�y si� w krzewach s�owiki, gaj si� zani�s� od dziwnej muzyki, jakie� serca spr�one zamar�y, jakie� usta w ca�unku si� zwar�y, rosa w kwietne opada kielichy, a hen... p�ynie bladolicy, cichy ksi�yc. - Przez szpalery pachn�ce i ciemne, przez szpalery omglone, tajemne, kto� pospiesza, s�ycha� wiew oddechu. W nieuchwytnym roztopiony echu kto� do skrytej pod��a altany, a po niebie idzie cichy, szklany ksi�yc. - Zaszlocha�y purpurowe r�e, drgn�y g�osy w s�owikowym ch�rze, ros kropelki na ziemi� upad�y, z�ote gwiazdy z zazdro�ci poblad�y, a w altanie, gdzie dwa dr��ce cienie, widzi r�e, harfy i p�omienie - ksi�yc. - �wit ju� wstaje i modli si� �zawie ros milionem dzwoni�cych po trawie, a �wit wstaje i ognie ju� pali, ognie krwawoz�ociste na fali. S�o�ce p�ynie w purpurowej �odzi, a tam ga�nie, a tam ju� zachodzi ksi�yc. - Dawno �piewa w ob�okach skowronek, �pi dziewczyna na puchach koronek; s�odkiej nocy znik�y srebrne cienie. Znika z serca cichutko wspomnienie, pierzcha urok mi�osny jak z�odziej, bo tam ga�nie, bo tam ju� zachodzi ksi�yc! W miar� jak m�wi�a, przez twarz jej przelatywa�y jakie� b�yski, jakie� �uny, a rz�sy szeroko rozwartych powiek lekko dr�a�y. Gdy sko�czy�a, wolno przymkn�a oczy, opieraj�c jednocze�nie przechylon� w ty� g�ow� o por�cz kanapy. Jacek wpatrzy� si� w jej omglon� wzruszeniem twarz. S�odko, mocno przytuli� usta do gor�cych ma�ych ustek i w ciszy przez moment s�ycha� by�o tylko niespokojny �opot serc. - Ari, na mi�o�� bosk�, doprowadzasz mnie do sza�u - wyj�ka�. - I dlatego w�a�nie ju� id� - wsta�a energicznie z kanapy, przeci�gn�a si� i nim Jacek zd��y� zaprotestowa�, znik�a jak myszka. On tymczasem wci�� siedzia� na kanapie i prze�ywa� cudowne chwile wzrusze�, jakimi go oplot�a, omota�a owa niepozorna dziewczyna. Zeler by� przyzwyczajony do flirt�w i flircik�w, bo z upodobania zawraca� g�owy pensjonarkom i kole�ankom, co mu si� z racji jego postawy i urody udawa�o bez wysi�k�w. Kocha� si� w ka�dej �adniejszej pannie na �mier� i na zab�j przez trzy, cztery dni, a potem wynajdywa� znowu co� nowego. Zdarza�o si�, �e raz i drugi, i trzeci sprytniejsze dziewczyny potrafi�y go trzyma� w niewoli dwa i trzy miesi�ce, ale niech kt�ra napomyka�a o ma��e�stwie, Jacek m�wi� w duchu "moje uszanowanie" i robi� z ca�� gracj��* zwrot w ty�. Gracja (�ac.) - wdzi�k, wytworno��, szczeg�lnie w ruchach cia�a. Ari nie by�a �adna, a wobec �eni gas�a zupe�nie. A przecie� zaszumia�o mu w g�owie od jej obecno�ci i zdziwiony poczu�, �e ci�gnie go do niej si�a nieprzeparta, kt�r� l�ka� si� sam wobec siebie nazwa� mi�o�ci� w zrozumieniu, �e ta mi�o�� mo�e by� dla niego kl�sk�, na co jako �ywo nie mia� ochoty przysta�, bo lubi� czu� si� panem sytuacji. Up�yn�o par� tygodni. Przez ten czas �enia zd��y�a rozkocha� si� w �licznym i swawolnym ch�opaku. On za� nie by� g�azem i przyjmowa� dowody mi�o�ci z wdzi�kiem, p�ac�c za nie hojnie czu�ymi spojrzeniami, pachn�cymi s�owami i pieszczot�. No bo w�a�ciwie dlaczego nie bra�, kiedy daj�, w jakim celu gra� rol� ascety�* wobec �licznego, zakochanego dziecka? A pomimo to ca�e dnie, nawet podczas uroczych sam na sam w kinematografach czy cukierni z Imogenk�, �y� oczekiwaniem wieczoru i chwili, kiedy leciutko stuka�y drzwi, a w progu stawa�a u�miechni�ta Ari. Potem siadali przytuleni do siebie na kanapie i dziewczyna wci�ga�a go w wir swego b�yskotliwego humoru, rzucaj�cego blask na ich serdeczne, przyjacielskie rozmowy, syci�a go swoj� nieustann� rado�ci� �ycia, zamazywa�a nerwowymi palcami troski i zagadnienia m�cz�ce, kt�rych jest niema�o w �yciu m�odego i biednego studenta. Asceta (grec.) - cz�owiek wyrzekaj�cy si� dobrowolnie wszystkich uciech �ycia. Wizyty owe stawa�y si� jednak coraz rzadsze. Wiosna by�a w ca�ej pe�ni i Ari do p�na pracowa�a w ogrodzie, a skoro �wit musia�a wstawa�, nie mia�a wi�c czasu dla siebie. T�skni�a jednak do tych szeptem prowadzonych poufnych pogaw�dek i do gor�cych poca�unk�w Jacka. W tym czasie przyty�a, nabra�a zdrowej cery, a przez to i wy�adnia�a. Zmian� zauwa�y� Leszek i ojciec. Leszek raz za�artowa�: - Ari, robisz si� apetyczna jak m�oda g�ska. Czy nie jeste� zakochana? - Do nieprzytomno�ci. Kocham i jem, jem i kocham, i tyj�, a wobec tego mam zamiar dawa� moim indykom do tuczenia mi�o�� zawijan� w kartoflane li�cie. �rodek niekosztowny, a jak my�l�, skuteczny. Profesor, znowu korzystaj�c z chwili, gdy nikt nie widzia�, przytrzyma� na chwil� r�k� Ari w swojej i rzek� ponurym basem: - Jeste� zdrowa, co? Ari przytuli�a buzi� do ojcowskiej, wielkiej d�oni i odpowiedzia�a z dzieci�cym, serdecznym u�miechem: - Zupe�nie zdrowa, tatusiu. Ari za� by�a po prostu szcz�liwsza ni� dawniej. Wreszcie w ko�cu maja, po dw�ch tygodniach nieobecno�ci, uda�o si� Ari zn�w odwiedzi� Jacka. Czeka� na ni� dr��cy i zdenerwowany jak nigdy. - Ari! Chwa�a Bogu. Co ty robisz! Dlaczego nie przychodzisz? Ja pracowa� nie mog�, my�le� o niczym. Ca�y dzie� czekam na ten wiecz�r. - Ja te� czekam, Jacku, a czy my�lisz, �e krasnoludki za mnie wszystko zrobi�? Ty, stary zrz�do, jeszcze mi wym�wki robisz! - Nie robi�, tylko mi przykro, �e jeste� dla mnie taka ch�odna. Mo�e gdzie� jaka nowa przygoda? Roze�mia�a si� g�o�no. - Ba, �ebym to mia�a, ale ta pierwsza jeszcze si� nie sko�czy�a, a nim si� sko�czy, czuj�, �e b�d� mia�a co nieco uszy nadwer�one. - Czego ty si� �miejesz, dziewczyno, ty nie jeste� kobieta, ale strzyga, nie masz za grosz sentymentu. - Kup mi dwa kilo w prezencie, a b�d� p�aka�a na zawo�anie, ale s�owo ci daj�, �e nie do twarzy mi ze �zami. - Ari, przesta� �artowa�. Przecie� ja jutro wyje�d�am. Ari! To nasz ostatni wiecz�r. U�miech zgas� jak zdmuchni�ty. - Cooo? Dlaczego? - Dosta�em posad�, na razie na czas wakacji, na pr�b�. A potem nie wiem, czy jeszcze b�d� tutaj u was mieszka�. Choroba wie, gdzie cz�owieka zaniesie po te kilka groszy. Widzisz, zblad�a�. �al ci, Ari, moja kochana. - Jacek! Tak mi by�o dobrze z tob�. Jak�e teraz sama zostan�, kto b�dzie mieszka� w tym pokoju? - g�os jej zadr�a� �a�o�nie. Otar�a �zy wierzchem d�oni i u�miechn�a si�: - Nie trzeba by� mazgajem, ch�opcze. Co tam! Wszystko g�upstwo. Pojedziesz, zobaczysz nowych ludzi, nowe twarze. A od czasu do czasu pomy�l o mnie. - Ale� ja ciebie kocham, Ari. - No, no... Zdaje si�, �e ty Imogenk� te� kochasz, ale to nic, wcale si� nie dziwi�. - G�uptas jeste�, nie ple�, opowiedz mi co. - Nie mam natchnienia, bo... no, bo nie. Gdzie dosta�e� posad�? - Na wsi, w maj�tku na Wile�szczy�nie. - A co tam b�dziesz robi�? - Zdaje si�, �e liczy� byd�o, ludzi i pieni�dze. Sam jeszcze nie wiem dok�adnie. Ari, przy�l� ci adres, napisz do mnie, taki b�d� ciekawy, co si� z tob� dzieje. - Ja nie lubi� pisa� list�w, kiedy bowiem list dochodzi do adresata, my�li i uczucia w nim zawarte trac� swoisty zapach nastroju, wietrzej�! Lepiej m�wi� ot tak, z ust do ust. - A je�eli inaczej nie mo�na jak tylko listownie? - To wcale nie pisa�, nie rozmazgaja� si� w czu�o�ciach, kt�re czasem s� ju� i nieaktualne. - To znaczy, �e ja wyjad�, ty o mnie zapomnisz i wszystko w porz�dku, tak? - Nie. Adrianka ma dobr� pami��. Jacek, nie stwarzaj pogrzebowego nastroju, bo to nie le�y ani w moim, ani twoim charakterze. - Ari, ja chc� wiedzie�, czy mnie kochasz... - Jacek! - ... i chc� co� od ciebie na pami�tk�. Ari, pomy�l, nie zobaczymy si� d�ugo, d�ugo... Obj�a go wp� i patrzy�a serdecznie. - Kochany, c� ci da�? Zawsze b�d� o tobie my�la�a i wspomina�a, i t�skni�a, ale nie mam nic takiego, co bym ci da� mog�a. - Masz! - No, co? - Daj mi siebie, Ari. Ten pierwszy i ostatni mo�e raz na po�egnanie. Daj mi siebie, Ari. D�ug� chwil� trwa�o milczenie, Ari sta�a z opuszczonymi r�kami i otwartymi szeroko oczyma pod wra�eniem, �e w �liczn� melodi� ich sielanki wkrad� si� zgrzyt. Potem powiedzia�a zupe�nie spokojnym tonem: - Chcesz mnie unieszcz�liwi�? - Nie, ale ciebie chc�. Tak pi�knie m�wisz o rado�ci �ycia, o mi�o�ci. Jeste� teraz taka cudowna, wci�� my�l� o tym, nie b�d� mia� spokoju, jedyna, kochana moja! I tuli� do siebie, i ca�owa� gor�co, i szepta� do ucha coraz nami�tniej. Ari za� blad�a, to zn�w p�on�a, nie wiedzia�a zupe�nie, co si� z ni� dzieje, mia�a wra�enie, �e porywa j� i wch�ania ogie�, a w g�owie szumia�o jej tak jak wtedy, gdy Leszek spoi� j� na Bo�e Narodzenie winem i zupe�nie tak samo obejmowa�a j� s�odka omdla�o��, ale resztkami �wiadomo�ci wiedzia�a i to, �e musi broni� si� za wszelk� cen�. Odepchn�a go z wysi�kiem. - Jacek, nie chc�, nie... Gdy pokocham... Jacek! - Aha! Wi�c mnie nie kochasz? - Nie na tyle, by wi�za� w ten spos�b swoje m�ode �ycie z twoim... nie znam ci� jeszcze Jacku... nie m�cz mnie. I nie patrz na mnie tak, jakbym pope�ni�a zbrodni�, no, m�wi� ci, nie patrz na mnie... Niegodziwcze! I pierwszy raz od czasu znajomo�ci Jacek ujrza� j� p�acz�c�, a wtedy od razu skrucha rzuci�a go przed ni� na kolana. - Ari, Adrianko, nie p�acz, ju� b�d� spokojny, no, Ari. Matka us�yszy, widzisz, co robisz? Nie tak sobie wyobra�a�em po�egnalny wiecz�r. - Jacek, nie miej do mnie �alu, pomy�l tylko, co powiedzia�aby moja matka, siostra? Ja nie mog� tylko siebie bra� pod uwag�, bo jestem zale�na od rodzic�w. Zreszt�, nie wiem, czy nie spotkam w �yciu kogo�, dla kogo b�d� gotowa ponie�� najwi�ksze ofiary. No, poca�uj mnie i nie m�czmy si� oboje, bo to nie ma sensu. I we� jeszcze pod uwag�, �e ja nie chc� wszystkiego czaru mi�o�ci i wszystkich tajemnic �ycia wychyla� od razu. Tuli�a jego g�ow� i raz po raz ca�owa�a w oczy. Wreszcie Jacek rzek� z zawzi�to�ci�: - Chcesz, bym sobie w twojej obecno�ci w �eb strzeli�? - A pozwolenie na bro� masz? Nie b�d��e dzieckiem, ch�opcze, co za g�upstwa. - Ari! - Jacek, dobranoc. Moja elokwencja te� ma granice. - Nie puszcz� ci� st�d. - Jacek, miej�e lito�� nade mn�, pomy�l nie tylko o sobie. Robimy wra�enie pary wariat�w, targujesz si� ze mn� o dow�d mi�o�ci, jakie to brzydkie. Jacek, mi�o�� to nie partia szach�w. Tak wygl�da, jakbym ja tobie, a ty mnie chcia� da� mata. - Ja wiem tylko jedno, �e ci� kocham i �e musi spe�ni� si� to, o czym tyle czasu marzy�em; cho�by... cho�by kosztem ma��e�stwa. - Aha! Wi�c szach kr�lowej. - Nie rozumiem ci�, Ari, co ty za komedie ze mn� grasz, nie mog� zrozumie�. - A ja nie mam ochoty wychodzi� za m�� z musu. Zrozumiesz, gdy pokochasz naprawd�, tymczasem dobranoc, nie strzelaj si�, bo narobisz huku. Wskoczy�a na parapet i wybiwszy szyb�, znikn�a w mroku nocy. A gdy w kuchni my�a okaleczon� twarz i r�ce z krwi, u�miecha�a si� przez �zy, kt�re ciurkiem p�yn�y i p�yn�y, mieszaj�c si� z wod�, i my�la�a jedno: "Ale wygra�am t� parti�. Winszuj� ci, Ari, pierwszej przygody". Nazajutrz rano Zeler przyszed� po�egna� profesorow� i panienki. By� blady i wzruszony. - Bardzo nam b�dzie pana brakowa�o, Jacku - rzek�a Klaudiusowa. - Niech mi pani wierzy, �e ja daleko wi�cej mam czego �a�owa� - odpowiedzia�. Imogenka by�a zap�akana. D�ugo ca�owa� obie jej r�czki. Za� Ari wysz�a z kuchni r�owa od gor�ca, u�miechni�ta, w bia�ej chusteczce na g�owie i rzek�a po prostu: - Do zobaczenia, panie Jacku, prosz� do nas wr�ci�. Jackowi na jej widok krew uderzy�a do twarzy. Ari wyda�a mu si� teraz stokro� jeszcze dro�sza i bardziej po��dana, a cudna jak nigdy, tym wi�cej, �e odczuwa� jej wy�szo��. Podszed� do niej i pochyliwszy nieco g�ow� w g��bokim uk�onie, poca�owa� j� w r�k� i szepn��: - Przebacz mi, Ari. U�miechn�a si� tylko, ale kiedy odwr�ci� jeszcze od progu g�ow� i spojrza� na ni�, zobaczy� w rozszerzonych, jakby niewidz�cych oczach, wyraz takiej t�sknoty i smutku, �e po prostu chcia� krzykn��: "Ari, chod� ze mn�!" Opanowa� si� jednak. Ci�ko zatrzasn�y si� drzwi. Ari sta�a jeszcze wci�� nieruchomo, po bladej twarzy p�yn�y wolno �zy, a s�o�ce rzuca�o ostry blask na jej g�ow� i migota�o w s�onych kroplach. Pani Klaudius ze zdumieniem patrzy�a na c�rk�. Wreszcie na palcach podesz�a do niej i poca�owa�a mokr� twarzyczk�, m�wi�c cicho: - Nie trzeba p�aka� za ch�opcem, Ari, to nie wypada. - Ja nie za ch�opcem p�acz�, mamusiu, a zreszt� ju� mi przesz�o - i u�miechn�a si� do matki ciep�ym u�miechem i to nieokre�lone "co�", co wisia�o nad g�owami trzech kobiet, a urodzi�o si� w za�zawionych oczach Adrianki, znik�o bez �ladu. I ani matce, ani Imogence nie przysz�o na my�l, �e stoj�ca przed nimi roze�miana dziewczyna ma w duszy cie�. ** ** ** Wkr�tce potem, bo ju� w niespe�na dwa miesi�ce, w opustosza�ym pokoiku zamieszka� nowy lokator, pan in�ynier Wiktor Karbowski. Ten zn�w mia� posad� w tutejszej fabryce i zanim zamieszka� u Klaudius�w, je�dzi� do pracy z Warszawy. Pan Karbowski mia� trzydzie�ci cztery lata, by� zr�wnowa�ony, pewny siebie i wiedzia�, czego chcia�. A chcia� w�a�nie zako�czy� kawalerski tryb �ycia, za�o�y� ognisko domowe, mie� dzieci i da� swojej matce mi�� i kochaj�c� synow�. Id�c do pracy, musia� co dzie� przechodzi� ko�o ma�ego, milutkiego domku i starannie utrzymanego ogr�dka, z kt�rego bi�a odurzaj�ca wo� kwiat�w i dolatywa� weso�y pobrz�k pszcz� i mi�y dziewcz�cy g�os, bior�cy cz�sto nawet g�rne "c". Czasem przez sztachety dojrza� smuk�� kobiec� sylwetk�, migaj�c� szybko mi�dzy zieleni�. Pewnego razu, spiesz�c po pracy na kolej, spojrza� wedle zwyczaju do ogr�dka i zainteresowa� go mi�y obrazek: Na du�ej wi�ni pe�nej owoc�w siedzia�a dziewczyna na ga��zi jak ptak i jak ptak gwizda�a niefrasobliwie, zrywaj�c purpurowe jagody do koszyka. D�ugie nogi w ciemnych po�czochach chwia�y si� w takt melodii i te n�ki po prostu wzruszy�y in�yniera, bo w og�le mia� s�abo�� do �adnych n�ek. Przystan��, panna spojrza�a na niego, u�miechn�a si� przyja�nie i Karbowski nie m�g� ju� odej��, wi�c odezwa� si� uprzejmie: - Szcz�� Bo�e, mi�ej pracy. �adne owoce w tym roku. - No, z owoc�w mamy dopiero wi�nie, ale te rzeczywi�cie �adne i b�dzie z nich pyszna nalewka. - Ala pani mo�e spa�� i zrobi� sobie krzywd�. - Mog�, ale gdyby tu wesz�a moja mamusia, zacna profesorowa Klaudius, niebezpiecze�stwo by�oby wi�ksze, a i widok nie tak ciekawy, prawda? - roze�mia�a si�. - Prosz� wej�� do ogr�dka, pocz�stuj� pana wisienkami. In�ynier wszed� i potem wszystko posz�o jak po ma�le. Zamieszka� u Klaudius�w i rozkoszowa� si� ciep�� obecno�ci� m�odych dziewcz�t. Ale Ari wywiera�a na niego wi�ksze wra�enie, bo widzia� w niej materia� na �on�. �enia, kt�ra szybko pocieszy�a si� po wyje�dzie Jacka, zacz�a teraz podkochiwa� si� w Wiktorze i skonstatowa�a ze zdumieniem, �e elegancki, powa�ny pan nie ukrywa wcale swojej sympatii do siostry. To j� rozdra�ni�o, chcia�a mu si� przypodoba�, ale ka�da ich rozmowa ko�czy�a si� sprzeczk� i Wiktor traktowa� Imogenk� jak rozgrymaszonego dzieciaka. Cz�sto przychodzi� na herbat� i pogaw�dk� do sto�owego pokoju; z pani� Klaudius rozprawia� o dro�y�nie, o polityce, z Leszkiem o jego studiach, z �eni� chronicznie si� sprzecza�, a w�a�ciwie przekomarza�, i nigdy nie prawi� jej komplement�w, do jakich by�a przyzwyczajona. Tylko z Adriank� nie mia� sposobno�ci pogada�, bo rzadko siedzia�a razem ze wszystkimi przy stole i rzadko wtr�ca�a swoje zdanie do rozmowy, a je�eli to uczyni�a, to nikt tego nie m�g� bra� serio, bo Ari "b�aznowa�a". Raz zwr�ci� si� do niej Wiktor, by rozstrzygn�a sp�r: - Panno Adrianko, kto z nas ma racj�? Panna �enia twierdzi, �e m�czyzna jest tyranem, a kobieta niewolnic� i dlatego ma�a �eniusia postanowi�a za m�� nie wychodzi�, by t� nieszcz�sn� niewolnic� nie zosta�; wed�ug mojego zdania to wy, pi�kne panie, jeste�cie twardymi despotkami i z rozkosz� pijecie nasz b�l i cierpienie. Ari roze�mia�a si� i ju� matka utkwi�a w ni� gro�ne oczy w obawie, �e niepohamowany j�zyczek zn�w jakie� g�upstwo palnie, gdy tym razem Ari rzek�a: - Ani �enia, ani pan nie macie racji, bo kt� tu m�wi o niewolnictwie. Nie jeste�my, dzi�ki Bogu, w Turcji, znikn�y te� czasy srogich Amazonek. M�czyzna jest zbudowany tak, �e mo�e ora� i uprawia� swoj� dzia�k� �ycia, cho�by w pocie czo�a, kobieta za� jest jak kwietny krzew, stworzony ku rado�ci jego oczu i serca. Jedno i drugie powinno przeznaczenie swoje spe�nia�. Otw�rzcie uszy wasze, bo m�dre s� s�owa moje, koniec! Alleluja! Szlus... Kwiatami mo�ecie mnie nie obrzuca�. Matka, kt�ra s�ucha�a z nat�eniem, pokr�ci�a przy ko�cu g�ow�. Ta dziewczyna b�dzie chyba ca�e �ycie �artowa�. Pan Klaudius ca�y czas patrzy� na zegarek, a potem mrukn�� przyciszonym basem: "Dobrze". Ale czy to si� stosowa�o do Ari, czy do zegarka, tego nikt odgadn�� nie umia�. Tylko Wiktor sk�oni� g�ow� w uk�onie i rzek� powa�nie: - Panno Adrianko, pani jest m�dra dziewczyna. - Aha, wiem o tym doskonale, ale s�ysz�, niestety, pierwszy raz. - Ale zapewne nie ostatni. - Hm... by� mo�e, ale boj� si�, �e gdy to b�d� za cz�sto s�ysze�, to przestan� wiedzie�. - Pani studiowa�a filozofi�? - Przewa�nie dzie�a, w jaki spos�b najlepiej pra� Radionem. Nie, prosz� pana, ja mam swoj� w�asn� filozofi�: ciesz� si�, �e �yj�, �e mamy w kuchni zlew i wodoci�g, a tak�e i �wiat�o elektryczne zamiast wonnych lamp naftowych; ciesz� si�, �e mamusia kupi�a mi pantofelki na wysokich obcasach i ciesz� si�, �e to u nas mieszka taki wspania�y, godny