5814

Szczegóły
Tytuł 5814
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5814 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5814 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5814 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Lech Zaciura Pluszaki na Venonie Na Venonie wstawa� �wit pogodnego dnia. Pierwsze promienie s�o�ca wystrzeli�y znad horyzontu roz�wietlaj�c piaszczyst� r�wnin� i nadaj�c w jednej chwili krajobrazowi plastyczno�ci, uwidaczniaj�c rozleg�e, �agodne fa�dy terenu. Colin Wagner wyczuwa� je wszystkie doskonale. P�yn�c poduszkowcem zawieszonym �wier� metra nad ziemi� bawi� si� jak ch�opak, przy�pieszaj�c i zwalniaj�c pojazd, wprowadzaj�c go w kontrolowane po�lizgi na pe�nej szybko�ci, wzniecaj�ce kominy piachu. W poznanym dot�d kosmosie niewiele by�o miejsc, gdzie Colin - dwumetrowe ch�opisko z dusz� urwisa - m�g�by sobie pozwoli� na podobne zabawy za darmoch�. A tu - prosz�! Jeszcze jeden ostry zakr�t i Colin z pewnymi oporami w��czy� autopilota, kt�ry natychmiast skierowa� poduszkowiec w stron� odleg�ych o dwadzie�cia kilometr�w pierwszych k�p trawy, zaro�li, a dalej las�w - g�stych pierwotnych puszcz Venony. Personel stacji "Rudzik" liczy� ledwie pi�ciu ludzi. Wkr�tce po odkryciu kolejnej planety przez pr�bniki nazwano j� Venon� i stwierdzono, �e panuj� na niej przyjazne dla cz�owieka warunki. Zrobiono dalsze, dok�adniejsze, cho� wci�� po�rednie badania biosfery, maj�ce upewni� odkrywc�w, �e na Venonie nie ma dla cz�owieka zagro�e�, przed kt�rymi nie by�by w stanie si� obroni�. Poniewa� istotnie takich zagro�e� nie wykryto, w dalszej kolejno�ci wybudowano tam stacj� badawcz� "Rudzik". Stacja stan�a na piaszczystym brzegu wielkiego morza (kt�re zd��ono nazwa� Majerlie), a g��wnym zadaniem mieszka�c�w stacji by�o przygotowa� grunt pod przylot pierwszego du�ego statku z kilkoma setkami kolonizator�w. W tym pierwszym rzucie przylatywali naukowcy, technicy, in�ynierowie z ca�ym zapleczem, aby, badaj�c w dalszym ci�gu planet�, jednocze�nie budowa� na Venonie zr�by ludzkiej cywilizacji. Drugie zadanie mieszka�c�w "Rudzika", o kt�rym plan kolonizacji planet nie wspomina�, a kt�re by�o znacznie trudniejsze do wykonania dla pi�ciu ludzi, polega�o na wytrzymaniu ze sob� przez sze�� tygodni. Guido Stelens z ponur� min� ws�uchiwa� si� w odg�osy, kt�re od rana towarzyszy�y dzia�aniom mieszka�c�w "Rudzika". Janine z Alanem dogryzali sobie bez mi�osierdzia. Jakkolwiek by�o to absurdalne, k��cili si� o kota. Peterson z kolei oznajmi� na dzie� dobry, �e w nocy opracowa� projekt przekszta�cenia wielokilometrowego pasa wydm w pola ry�owe. Tylko Colin Wagner - szcz�ciarz - mia� dzi� kolejk� przy kamerach. Stelens teoretycznie by� ich szefem. Westchn��. Do przylotu Kolumba VII pozostawa�y jeszcze dwa tygodnie. Po kilku kilometrach piask�w w otoczeniu pojawi�y si� k�pki traw i drobne krzewinki, kt�rych bardzo szybko zacz�o przybywa�, a� zdominowa�y otoczenie. Wczepia�y si� kurczowo w coraz mniej piaszczyste pod�o�e. Colin �miga� mi�dzy nimi na pe�nej szybko�ci przy w��czonych amortyzatorach i ch�on�� to wszystko jakby pierwszy raz. Pojawi�y si� pierwsze drzewa, za chwil� by�o ich wi�cej - otoczenie szybko zmienia�o si�. Znajdowa� si� teraz o trzydzie�ci kilometr�w od bazy, u wr�t pierwotnego lasu, kt�ry porasta� ponad osiemdziesi�t procent powierzchni Venony w cz�ci, gdzie panowa� na niej klimat umiarkowany. Jeszcze kilka minut i by� w samym lesie. Zmierza� ku polance, kt�r� z zapa�em przygotowali na pocz�tku pobytu, wycinaj�c kilkadziesi�t pot�nych drzew, kt�re mog�y by� odpowiednikami ziemskich d�b�w. "W ko�cu wyr�biemy tu wszystko i zasramy ten �wiat jak ka�dy inny" - powiedzia� wtedy do pozosta�ych. "Prawda, malutka?" - zwr�ci� si� do Janine. Obj�� j� pot�nymi ramionami i poca�owa� prosto w usta, puszczaj�c przy tym perskie oko do Alana Zendena. "Hej, ty zb�ju, to moja dziewczyna!" - krzykn�� Alan, �miej�c si�. Je�li co� dobrego przetrwa�o mi�dzy nimi przez kolejne tygodnie, tym czym� na pewno by�a sympatia do Colina Wagnera. Kot, o kt�rego szed� sp�r, nie by� zwyk�ym kotem. Nie zosta� przywieziony na Venon� przez kolonizator�w. Wprowadzanie w ekosystem nowo odkrytych planet ziemskich ro�lin i zwierz�t by�o surowo zakazane, ale nie o to chodzi�o. Kot by� miejscowy i do z�udzenia przypomina� ocelota. Wi�cej - on by� ocelotem, bardzo pi�knym okazem. Przypl�ta� si� kilka dni temu; sta� rano pod progiem stacji jak podrzucony kociak i z miejsca przywi�za� si� do ludzi, a zw�aszcza do Janine, r�wnie zaskoczonej, co uradowanej tym faktem. Janine mia�a kiedy� ocelota, ale z ogromnym �alem musia�a odda� ukochane zwierz� po przyj�ciu kontraktu na loty kolonizacyjne. Omal z nich nie zrezygnowa�a z tego powodu. Znaleziony na Venonie kot to nie m�g� by� co prawda Ches, ale... Sk�d na nieznanej ludzko�ci planecie akurat oceloty? W dodatku fauna Venony by�a zdumiewaj�co uboga. Do tej pory odkryto na l�dzie ledwie kilkana�cie gatunk�w zwierz�t. Kiedy dotar� do polanki, s�o�ce sta�o ju� na tyle wysoko, �e jego promienie roz�wietla�y j�, przebijaj�c si� przez korony drzew. Wygl�da�a jak wielka s�oneczna zebra. Wy��czy� kamery rozstawione p�kolem na skraju polany (�ledzi�y Colina od chwili, gdy znalaz� si� w ich zasi�gu), w ka�dej wymieni� modu� pami�ci z nagraniem z ostatniej doby. Obraz z kamer mo�na by�o przesy�a� wprost do bazy, ale Guido Stelens zrezygnowa� z instalowania przeka�nika, twierdz�c, �e im wi�cej okazji do sp�dzenia czasu poza stacj�, tym lepiej dla zdrowia psychicznego. Nagrania nie by�y rewelacyjne: �adnej doby nie uda�o si� sfilmowa� wi�cej ni� trzy okazy miejscowej fauny. Zwierz�ta by�y nies�ychanie p�ochliwe i, cho� wydawa�o si� to nieprawdopodobne, najwyra�niej potrafi�y z kilku metr�w wyczu� ruch powietrza wywo�any obrotem kamer. Ucieka�y wtedy w mgnieniu oka. Przed ponownym w��czeniem kamer Colin Wagner podszed� do k�py niewielkich porost�w, za kt�rymi, ukryte przed rejestruj�cym okiem, wyrasta�y dwie ro�linki. Nawet kto� s�abo obeznany z ziemsk� ro�linno�ci� rozpozna�by bez trudu li�cie m�odego kasztanowca. Zakaz wprowadzania obcych organizm�w do �rodowiska innych planet by� fikcj�; wkr�tce r�wnowaga biologiczna Venony zostanie zrujnowana setkami nowych gatunk�w sprowadzonych przez kolonist�w. Nic tego nie mog�o zatrzyma�; tak dzia�o si� zawsze. Colin nie walczy� z wiatrakami - przeciwnie, przyj�� rol� cichego pioniera w tej dziedzinie: dw�m z trzech zasadzonych kasztan�w veno�ska wiosna zdawa�a si� dobrze s�u�y�. Ciche pikni�cie wyrwa�o go z zadumy. Detektor na przegubie sygnalizowa� ruchomy obiekt w pobli�u. �redniej wielko�ci, przemieszczaj�cy si� w stron� polany - w tych okoliczno�ciach mog�o by� nim tylko zwierz�. Zbli�a�o si� od po�udniowej strony. Colin zakl��, z�y na swoje gapiostwo. Nie m�g� teraz w��czy� kamer, gdy� sp�oszy�by zwierz�. Znieruchomia� wi�c, wpatrzony w �cian� lasu po przeciwnej stronie polany. Niebieskie �wiate�ko na przegubie pulsowa�o coraz intensywniej. W nast�pnym momencie zwierz� wysz�o na sk�pan� w s�o�cu �ysink�. Nie by�o to �adne z poznanych dot�d przez ludzi stworze�. Jego widok sprawi�, �e Colinowi zapar�o dech. Wst�pne ogl�dziny ocelota przynios�y zaskakuj�ce wyniki - pomijaj�c ju� sam fakt, �e by� ocelotem. Zewn�trznie stanowi� wr�cz wzorzec ocelota. Mia� idealn�, g�adk� sier�� i pi�kny pyszczek kota, kt�ry jest dumny z tego, �e jest kotem, wie czego chce, kogo lubi, a kogo nie. Ofukn�� Alana Zendena i Colina, a Danny'ego Petersona, kt�ry pr�bowa� umie�ci� go we wn�trzu skanera, bole�nie podrapa�. Tylko Janine pozwoli� si� bra� na r�ce; j� jedn� akceptowa� - by� jej kotem, cho� zachowywa� si�, jakby to wszyscy do niego nale�eli. Po prostu kot. A� zacz�li wierzy�, �e ludzie ju� kiedy� na Venon� dotarli. Jednak obrazy ze skanera rozwia�y t� mo�liwo��. Zwierz� nie by�o "ziemskim" ocelotem ani w og�le ziemskim stworzeniem: ko�ciec i wewn�trzne organy nie mia�y w�a�ciwej struktury, cho� nadawa�y stworzeniu zewn�trzno�� ziemskiego zwierz�cia, wygl�da�y raczej na specyficzne zag�szczenia jednorodnej materii, kt�ra wytwarza�a w ten spos�b obraz "wn�trza kota". Ocelot oddycha�, pulsowa�a w nim zwarto�� przypominaj�ca serce, kr��y�y p�yny, pr�y�y si� mi�nie widoczne pod sk�r�, na�o�on� na co�, co wygl�da�o jak szkielet drapie�nego ssaka. Kompletn� zagadk� by�a fizjologia i metabolizm zwierz�cia. Ocelot jad� (drugiego dnia zacz�li go karmi�), cho� najwyra�niej nie wydala�. "Rudzik" nie by� wyposa�ony w zaawansowany sprz�t badawczy. Alan Zenden wymy�la� co jaki� czas eksperymenty, kt�re Janine uwa�a�a za zbyt niebezpieczne i stresuj�ce dla jej ulubie�ca. Coraz ostrzej spierali si� o to. Peterson demonstracyjnie nie zabiera� g�osu, obnosz�c si� z plastrami na d�oniach, a Colin Wagner ucieka� w teren przy ka�dej nadarzaj�cej si� okazji. Trwa�o to od kilku dni, podczas kt�rych Guido Stelens coraz silniej odczuwa�, �e musi podj�� jak�� decyzj� i rozstrzygn�� sp�r, cho�by tymczasowo. W ko�cu by� dow�dc�. Przerwa� na chwil� kontemplacj� n�dzy swego autorytetu. Po��czy� si� z Colinem, kt�ry powinien ju� upora� si� z kamerami. Stw�r penetrowa� polank�, sapi�c i fukaj�c g�o�no, wyra�nie niezadowolony, �e nie mo�e znale�� niczego odpowiedniego do jedzenia. Wk�ada� do pyszczka li�cie i �d�b�a trawy, po czym plu� nimi, krzywi�c si� komicznie. Colin patrzy� zafascynowany na t� scenk�, z coraz wi�kszym trudem t�umi�c rozbawienie. Oczywi�cie nie by� w stanie zachowa� absolutnego bezruchu i musia� ju� zosta� zauwa�ony. Ale zwierz� nie ucieka�o; przeciwnie - bobruj�c w krzewach rosn�cych wzd�u� �ciany drzew, zbli�a�o si� powoli do przyczajonego cz�owieka. Kolejny listek - fuj, niesmaczny! M�ode ucz�ce si� samodzielnego �ycia? Gdyby nie ten wygl�d!!! Nast�pna obiecuj�ca k�pka zieleni znajdowa�a si� o p�tora metra od Colina i do niej skierowa�o si� zwierz�, si�gaj�c pociesznie �apk� ku drobnym ��tym kwiatkom. M�czyzna wyszczerzy� si� rado�nie. "Jak z bajki", pomy�la�. I wtedy w�a�nie rozleg� si� terkotliwy sygna� oznajmiaj�cy po��czenie z baz�. - Cze�� Colin. Jak tam na �wie�ym powietrzu? Zazdro... - Stelens, b�agam, nie teraz - wyszepta� Wagner. - Co si� dzieje? - Nie teraz... Wci�� nie sp�oszony zwierzak min�� tymczasem krzew i krz�ta� si� ju� na wyci�gni�cie r�ki Colina, kt�ry nabra� przekonania, �e fenomen, kt�rego jest �wiadkiem, nie zniknie i - cho� to niewiarygodne - jest najprawdziwszy w �wiecie. - Witaj misiu. - Hej, co to za wyg�upy!? - nie ust�powa� Stelens. - Guido, nie uwierzy�by� za skarby. - Colin, do cholery ci�kiej, powiesz mi wreszcie, co si� dzieje? - To Puchatek, najprawdziwszy Kubu� Puchatek. Tak wygl�da. - Oszala�e�. Nasta�a chwila napi�tego milczenia. - Czy kamery to rejestruj�? - spyta� Guido Stelens tonem zdolnym zeszkli� porann� ros�. Wagner odchrz�kn�� zak�opotany. - Nie. Jeszcze ich nie uruchomi�em, ale ten mi� wcale si� nie boi. B�dzie okazja filmowa� go jeszcze i bada�. Mog� go pog�aska�. O, nawet futerko ma jak pluszak. Niesamowite, on ma normalne pluszowe futerko! - To g�upi �art, prawda? Krety�ski wyg�up, kt�rym w�a�nie przeci�gn��e� strun�. To mo�e by� koniec twojej kariery. Zdaj�e sobie wreszcie spraw�... - Spoko, spoko, zaraz go wam przywioz�. Szykujcie komitet powitalny. Co, Puchatku. Oho, g�odny jest, wiesz? Mamy mi�d na stacji? - Colin... - g�os dow�dcy "Rudzika" sta� si� b�agalny. - Musz� ko�czy�, bo Kubu� robi si� nerwowy. Zaraz przyjedziemy. Czekaj, co� tu si� zmienia... I Colin Wagner roz��czy� si�. Po dziesi�ciu minutach bezskutecznych pr�b wznowienia ��czno�ci Stelensa ponios�o. Wezwa� Danny'ego Petersona i obaj zabrali si� ze stacji, �eby sprowadzi� "tego nieodpowiedzialnego fiuta". Przed wyj�ciem Danny u�miechn�� si� smutno do Zendena i Janine. Wszyscy zastanawiali si�, w kt�rym momencie ich beztroski kumpel przebierze miar� i wygl�da�o, �e w�a�nie to zrobi�. Colin by� na kontrakcie wojskowym - zosta�by skierowany karnie do najgorszej dziury w kosmosie, gdyby cho� po�owa jego wyg�up�w i niesubordynacji by�a odnotowywana przez prze�o�onych. Zamkni�te g��wne wej�cie i cichn�cy szum poduszkowca na zewn�trz. Alan i Janine mieli do dyspozycji opuszczon� stacj�. - Kici, kici? - Spadaj. - Na cztery �apy? - B�azen. Wywo�anie po��czenia pojawi�o si� najpierw na osobistym sygnalizatorze Alana Zendena, kt�ry nie od razu zauwa�y� pulsuj�ce �wiate�ko. Poniewa� sygna� pozbawiony by� d�wi�ku, uzna�, �e Stelens, Peterson albo Wagner chce rozmawia� tylko z nim. Potwierdzi� odbi�r i przeszed� do swego pokoju. - Jeste� sam, Alan? - us�ysza� g�os Stelensa. - Tak. Po co ta konspiracja? - Colin prawdopodobnie nie �yje. Alan skamienia�. Zastyg�, czuj�c jak wype�nia go przera�liwy ch��d. - Nie pytaj, co si� zdarzy�o, bo sami tego dobrze nie wiemy - kontynuowa� Guido. - S�uchasz? Przytakn�� skinieniem, po chwili doda�: - Tak. - Post�pisz nast�puj�co: p�jdziesz do magazyn�w i we�miesz stamt�d trzy r�czne paralizatory klasy A. Rozumiesz? Klasy A. - Tak. - We�miesz te� szperacza ze standardowym zestawem detektor�w. Do tego stacjonarny detektor ruchu dalekiego zasi�gu, i z tym sprz�tem jak najszybciej przyjedziesz do nas. Jeste�my z Dannym na polanie. Teraz nie pytaj o wi�cej. - Dobrze, ale co... - Janine powiedz, �e Colin gdzie� zagin�� i szukamy go. To zreszt� prawda. Powiesz, �e by� mo�e mia� wypadek, uszkodzi� sprz�t... Po drugiej stronie zapad�a na moment cisza. - Nie jestem pewien, �e to najlepszy pomys�, ale na razie przeka� jej tak� wersj�. Ma zosta� w stacji i zastosowa� si� do procedur awaryjnych. Wszystkie wej�cia zamkni�te i zablokowane kodem. To rozkaz. - Guido... Alan zawaha� si�. - Powiedzia�e�, �e Wagner zagin�� - z naciskiem wypowiedzia� ostatnie s�owo. - To prawda. Ale lepiej si� nie �udzi� - odpar� g�ucho Guido Stelens. - �piesz si� Zenden. Ponownie spotka� Janine przy wyj�ciu z "Rudzika". Zmierza� do lekkiego transportowca, objuczony sprz�tem, popychaj�c przed sob� zawieszonego na grawitacyjnej poduszce szperacza. Wiadomo�� o znikni�ciu Colina i dyspozycjach dow�dcy przekaza� jej wcze�niej przez wewn�trzny system ��czno�ci. Nie by� w stanie zrobi� tego patrz�c Janine w twarz. Teraz ona obserwowa�a Alana, oparta o �cian� ramieniem i przechylon� w bok g�ow�. Mia�a blad�, napi�t� twarz i Zenden pomy�la�, �e jest nie tylko bardzo zmartwiona, ale te� zm�czona i samotna. Tutaj, w raju poza Ziemi�. - Szperacz, radary, arsena�, ryglowanie drzwi - recytowa�a monotonnie, - to wszystko z powodu niepokoju, �e Colin rozbi� si� poduszkowcem o drzewo, tak? Podszed� do niej i przytuli�. Poczu� naraz, jak z Janine uchodzi ca�a z�o��, zaci�to�� - to wszystko, co obydwoje mieli w nadmiarze ostatnio i czym obdarowywali si� bez ogranicze�. - Naprawd� nie wiem nic konkretnego. Obiecuj�, �e dam ci zna�, jak ju� co� b�dzie wiadomo. Pilnuj chaty, malutka; musimy tu jeszcze troch� wytrzyma�. I poszed� w stron� pojazdu. Stara� si� jecha� jak najszybciej; mimo to na polank� dotar� dopiero po przesz�o p� godzinie. Nie zobaczy� tam nikogo. Tylko samotny poduszkowiec Wagnera, a obok wi�kszy, kt�rym przybyli Stelens z Petersonem. Wyszed� z pojazdu niepewny, co robi� dalej. Po chwili zobaczy� ruch i zza poduszkowca wy�oni�a si� posta�. Odetchn��. By� to Danny Peterson. Jego jasna, skora do grymas�w twarz by�a zszarza�a i nieruchoma. Bez s�owa chwyci� jeden z paralizator�w i nerwowym ruchem ustawi� go na maksymaln� moc. To samo zrobi� z pozosta�ymi dwoma paralizatorami. Wszystko odbywa�o si� w milczeniu; poszli do Stelensa, schowanego tam , gdzie Peterson. Guido pokaza� Alanowi g�ow� na ciemniej�c� plam� tu� przy kraw�dzi wyci�tego lasu. W�a�ciwie spodziewa� si�, �e ujrzy co� bardzo niedobrego, mimo to widok, jaki zobaczy�, wstrz�sn�� nim do g��bi. - O, Bo�e... Przecie�... on si� tu doszcz�tnie wykrwawi�. Po raz pierwszy nieokre�lony l�k Alana skonkretyzowa� si� - tak�e w strach o w�asne �ycie. Rozejrza� si� niespokojnie po otoczeniu. Stelens da� mu znak, �e go ubezpiecza, wi�c cofn�� si� o dwa kroki i przykucn�� ty�em do pobliskich drzew. Pojedyncze smugi na trawie zd��y�y ju� skrzepn�� i zbrunatnie�. Prowadzi�y od wielkiej ka�u�y krwi w stron� przeciwleg�ego kra�ca polany. - Co to by�o? - spyta� Zenden bezradnie. - Co to, do cholery, mog�o by�!? - Kubu� Puchatek. Alan spojrza� nieprzytomnie na dow�dc�. - Colin spotka� tu zwierz�, kt�re nie ucieka�o. Przeciwnie, podesz�o do niego. Tu� przed roz��czeniem si� Colin stwierdzi�, �e spotka� Kubusia Puchatka - wyja�ni� Guido. - Brzmia�o to nonsensownie, ale tak w�a�nie powiedzia� i by� cholernie przej�ty. Zenden pokr�ci� g�ow�. - Pozostaje zapis z kamer. Tylko nie mo�emy go w tej chwili sprawdzi�. - Nie mamy zapisu z kamer - odpar� ponuro Guido Stelens. - Colin nie zd��y� w��czy� kamer mi�dzy wymian� kaset a spotkaniem z... tym czym�. Jak tam, Danny? Pytanie skierowane by�o do Petersona, kt�ry w mi�dzyczasie zaj�� si� rozstawieniem urz�dze� i przygotowaniem szperacza. - Cokolwiek to by�o, zaci�gn�o Colina za po�udniowy kraniec. Jest tam pe�no chaszczy, teren opada przez dobre sto metr�w - Peterson mimowolnie wzdrygn�� si�. - Szperacz b�dzie penetrowa� tam coraz wi�kszy obszar, zataczaj�c p�kola. Stacjonarny detektor ruchu ju� dzia�a; na razie cisza. W promieniu pi��dziesi�ciu metr�w wykryje ka�dy ruch wi�kszy od kiwni�cia d�oni�, dalej staje si� mniej czu�y. Nie ma sensu nastawia� go na wi�ksz� czu�o��, bo b�dziemy mieli mas� fa�szywych alarm�w przy ruchu byle listka. Wkr�tce potem patrzyli w milczeniu jak szperacz odp�ywa bezszelestnie i znika w �cianie lasu. Nikt nie odwa�y� si� powiedzie� g�o�no tego, o czym my�la�: czekaj� na sygna�, �e zosta�o odnalezione martwe cia�o Colina Wagnera. Spogl�dali na wy�wietlacze pokazuj�ce prac� czujnik�w. Pocz�tkowe napi�cie z czasem zmieni�o si� w przygn�bione znu�enie. Detektory milcza�y. Zbli�a� si� zmierzch, powietrze och�od�o. Alan przypomnia� sobie, �e obieca� Janine odezwa� si� jak najpr�dzej. Z�y na siebie i pe�en wyrzut�w sumienia wywo�a� "Rudzika". Cisza. Spr�bowa� jeszcze raz, jednak bez skutku. Pomy�la�, �e Janine mog�a si� pogniewa�, ale zaraz zreflektowa� si�, �e przecie� nie w tej sytuacji; nie milcza�aby, lecz pierwsza pr�bowa�aby po��czy� si� z nimi. Ile mo�na czeka� w takiej niepewno�ci? - Danny, co� si� sta�o z nadajnikiem, nie mog� nawi�za� ��czno�ci ze stacj�. Janine nie odpowiada. Peterson zbli�y� si�. Alana ogarn�� nag�y niepok�j. Wiedzia�, co us�yszy. - Po��czenie jest bez zarzutu - poinformowa� Danny Peterson po kr�tkich ogl�dzinach. - Sygna� dochodzi, jest wywo�anie. O, teraz masz wywo�anie we wszystkich pomieszczeniach bazy. Gdziekolwiek Janine si� znajduje, musi zauwa�y�, �e chcemy z ni� rozmawia�. D�ugo nie odpowiada? Stara� si� m�wi� rzeczowo i spokojnie. Stelens oderwa� si� od ekran�w rozstawionych prowizorycznie mi�dzy pojazdami. - Mo�emy z "Rudzika" �ledzi� prac� detektor�w - powiedzia�. - Wykryj� co� zaraz, za kilka godzin albo wcale. Nie ma sensu dalej tu siedzie�. - Szperacz jest teraz sto dwadzie�cia metr�w st�d. Kolejne nawroty b�d� trwa�y coraz d�u�ej, promie� si� zwi�ksza - rzek� Danny. - Zbieramy si� i wracamy do Janine - zakomenderowa� dow�dca. - Nie b�dziemy tu stercze� po nocy. Zabrali si� w drog� powrotn� do stacji. Zmierzcha�o i jad�cy przodem Alan widzia� jasny blask reflektor�w poduszkowca, kt�rym jechali Guido z Dannym. Pojazd Colina zostawili na polance, jakby istnia� cho� cie� nadziei, �e Colin odnajdzie si� i b�dzie w stanie wr�ci� samodzielnie. - Guido - zwr�ci� si� Alan przez interkom, - kiedy Colin m�wi� o Kubusiu Puchatku, to by�o na serio, prawda? Nie wyg�up. Chodzi mi... mam na my�li to, czy spotka� sympatycznie wygl�daj�ce, misiowate zwierz� i strasznie si� pomyli�, czy prawdziwego Puchatka? Takiego, jak na ilustracjach w ksi��ce. Rozumiesz r�nic�? - Oczywi�cie - rozbrzmia� g�os Stelensa. - Pami�tam rozmow� dobrze. Im d�u�ej my�l� o niej, tym bardziej jestem przekonany, �e on naprawd� widzia� posta� z bajki Milne'a. To bez sensu, mo�e mia� halucynacje? Wiesz co Colin powiedzia�, kiedy dotkn�� tej istoty? - Stelens naraz o�ywi� si�. - Powiedzia�, �e to co� ma futro z pluszu. Dos�ownie, �e jest pluszowe. - A wiedzia�e�, �e Colin uwielbia ksi��ki o Kubusiu Puchatku? - w��czy� si� Peterson. - Za Colinem sz�a przecie� fama, �e niby wojskowy, a ma kolekcj� pluszowych misi�w z Puchatkiem na czele. Kubusia i Chatk� Puchatka trzyma w swojej biblioteczce tutaj. �artowa�, �e nie zdziecinnieje na staro��, bo nie zd��y� wydoro�le�. Pewnie chcia�by spotka� prawdziwego Kubusia Puchatka. �ywego. - A ty? - spyta� Zenden. - Gdyby na Venonie mia�y si� spe�nia� marzenia, jak to Colina, masz jakiego� ulubie�ca, kt�rego chcia�by� tu spotka�? - Gwarka - wtr�ci� Guido, wykorzystuj�c zawahanie Petersona. - Takie zdolne ptaszysko. M�j Herkules umia� za�piewa� dwie zwrotki belgijskiego hymnu, refren Yellow Submarine... Cholera, o czym ty my�lisz? Alan przy�pieszy�. �wiat�a transportowca z ty�u zacz�y szybko male�, a� znikn�y w ciemno�ciach zupe�nie. Uderzy�a go normalno��. Pod stacj� panowa�a cisza, budynki sk�pane by�y �wiat�em lamp u wej�cia. Nie mia� poj�cia, czego si� spodziewa�. Przez d�u�sz� chwil� rozgl�da� si� po znajomym otoczeniu; spr�bowa� jeszcze raz po��czy� si�. - Janine? Malutka, jeste� tam? Cisza. Obliza� zeschni�te wargi i wyszed� z poduszkowca. Kod - przypomnia� sobie. Wr�ci� do pojazdu i sprawdzi�, �e wej�cie do "Rudzika" zosta�o zablokowane przez Janine zgodnie z zarz�dzeniem. Upewni� si�, �e polecenia priorytetowe s� respektowane i odblokowa� drzwi. Wzrokiem napotka� le��cy na siedzeniu paralizator i po kr�tkim wahaniu wzi�� go, po czym ruszy� w stron� wej�cia. Czu� si� zbity z tropu. Poza milczeniem Janine nic nie wskazywa�o, �e mog�o si� sta� cokolwiek z�ego. Wykona�a wszystkie polecenia dow�dcy. Colin nie �yje, pomy�la� Alan. Wzi�� g��boki oddech i otworzywszy g��wne drzwi "Rudzika", wszed� do �rodka stacji. Wsz�dzie pali�y si� �wiat�a: w pomieszczeniach, na korytarzach. Jakby dziecko pozapala�o je z l�ku przed ciemno�ciami. Przemierza� korytarze ostro�nym krokiem, kieruj�c si� w stron� pokoju Janine. U�wiadomi� sobie, �e ca�y czas stara si� t�umi� echo krok�w i nawet nie zawo�a� Janine. Potrz�sn�� g�ow�. - Hop, hop, jeste�? Us�ysza� za plecami jaki� odg�os. Drgn��. To Stelens z Petersonem zajechali pod stacj�. Przyspieszy� kroku. Skr�ci� w lewo, prosto, zn�w w lewo. Stan�� jak wryty. Korytarz prowadz�cy do osobistych pokoj�w cz�onk�w "Rudzika" by� nie o�wietlony. - Alan? - z daleka dobieg�o wo�anie Guido. Spod szpary pod drzwiami pokoju Janine wpada�a na pod�og� korytarza w�ska smu�ka �wiat�a. Zdawa�o si�, �e ta�cz� w niej cienie, a po drugiej stronie s�ycha� jakie� g�osy. Podszed� do drzwi, nie by�y zamkni�te. Pchn�� je. Jasne �wiat�o o�lepi�o go i Zenden przez zmru�one powieki spojrza� w g��b pokoju. Zwierz� nie przypomina�o ju� ocelota, cho� wci�� mia�o w swoim kszta�cie co� kociego. By�o jednak wi�ksze i nieforemne - jak nieudolnie wypchana kuk�a. Siedzia�o obok rozdartego na strz�py cia�a Janine, a ca�y pok�j zbryzgany by� krwi�. Wsz�dzie krew: na �cianach, szafkach, ��ku, pod�odze... Ca�a pod�oga krwi. Zwierz� spojrza�o w�ciekle na Alana, kt�ry sta� jak zahipnotyzowany. To, co niedawno by�o ocelotem, nieporadnie wybi�o si� w g�r�. Wci�� mia�o k�y i pr�bowa�o nimi dosi�gn�� cz�owieka. Zenden machinalnie cofn�� si� o p� kroku, uni�s� paralizator i nacisn�� spust... Potem drugi raz, trzeci i znowu. Stw�r klapn�� na pod�og� jak wype�niony och�apami w�r. Powietrze wype�ni�o si� md�� mieszanin� zapachu krwi i przypalonego mi�sa. Nie przestawa� strzela�, a� silne r�ce chwyci�y go z ty�u i zabra�y rozgrzan� bro�. Wyrwa� si� i skuli� pod futryn�, wymiotuj�c i p�acz�c. Pozbierali j� do foliowej torby i z�o�yli w kapsule przeznaczonej na pr�bki miejscowej fauny. Kilka kapsu� mia�o przezornie wielko�� i proporcje odpowiednie dla cz�owieka. Janine spocz�a w ch�odni na ty�ach magazynu za laboratorium. Co do zwierz�cia - by�o zupe�nie zmasakrowane i popalone pot�nymi uderzeniami energii z paralizatora. Pewne oznaki wskazywa�y jednak, �e wci�� jeszcze �yje, wi�c te� trafi�o do magazynu, wrzucone do stoj�cej w g��wnym holu prostej klatki o stalowych pr�tach. Nast�pnego dnia stracili kontakt ze szperaczem, kt�ry poszukiwa� Colina Wagnera. Nie pos�ali drugiego szperacza. - Kolumb VII zawr�ci� - poinformowa� Stelens. Patrzy� na siedz�cych naprzeciwko Alana Zendena i Danny'ego Petersona. Min�y dwa dni od �mierci Colina i Janine; Alan sp�dzi� je niemal nie wychodz�c z pokoju, gdzie le�a� ca�ymi godzinami, skulony, znieruchomia�y, wy��czony z rzeczywisto�ci. Powoli wraca� do niej z oboj�tno�ci�, jak� daj� �rodki uspokajaj�ce. Danny sprawia� wra�enie przytomniejszego; Stelens pomy�la�, �e Peterson chce si� st�d po prostu jak najszybciej wynie��. Podobnie jak Alan i ja, przyzna�. By� bezgranicznie zm�czony i rozbity. Zebrali si� na czym�, co mo�na okre�li� odpraw�. Resztki formalno�ci. - Szefowie korporacji s� w�ciekli, ale musz� respektowa� nasz nakaz. Kolonizatorzy na razie na Venonie nie wyl�duj�. - A my zostaniemy jeszcze dziesi�� dni, �eby przekaza� baz� zmiennikom - cho� przygn�biony, Peterson gotowa� si� w �rodku. - Mog� nas ewakuowa� w nieca�e pi�� dni, gdyby wys�ali statek ratunkowy. Nie pojmuj�, jak nasza firma zgodzi�a si� na kompromis z Explorer Corp. To kurestwo. - Posterunki ratunkowe nie s� nawet poinformowane - potwierdzi� Guido. - To nie robi dobrego wra�enia na inwestorach, je�li z planety uznanej za bezpieczn� trzeba awaryjnie wycofa� zesp� zmasakrowany przez miejscowe drapie�niki. Zostaniemy wi�c zast�pieni w zwyk�ym trybie, a status bezpiecze�stwa Venony b�dzie po cichu zweryfikowany. P�jdzie nowy cykl bada�, firmie forsa za ugod�, a nam premie za szkody moralne i mordy w kub�ach - u�miechn�� si� cierpko. - Czniam premi� - powiedzia� Danny. - Ocelot i Kubu� Puchatek nie mog� by� miejscowymi drapie�nikami. Zwr�cili spojrzenie na milcz�cego dot�d Alana. - Istoty o takich zdolno�ciach nie mog�y wyewoluowa� z tak ubogiej fauny. - Sk�d wiesz? - zaoponowa� Stelens. - Wszystkie dotychczasowe badania odkry�y jedynie ma�� cz�� gatunk�w... - ...I wszystkie potwierdzi�y na ca�ym obszarze Venony ubogo�� �wiata zwierz�cego. A profil biosfery jest tu typowy. - S�yszysz, Guido? Alan chce powiedzie�, �e te stworzenia pochodz� gdzie� z zewn�trz, spoza Venony. Tylko jak na ni� przyby�y? Statkami kosmicznymi? Mo�e kto� je tu podrzuci�, �eby broni�y dziewictwa planety, dobry patent - planetarni ekologowie powinni to przyby� jako pierwsi i si� z nimi zbrata�. Niech oni b�d� nast�pni po nas. - Ale to prawda, �e one nie pasuj� do Venony. Jaki� bardzo stary, wysoko rozwini�ty gatunek. Mo�e nawet inteligentny. Wszystko, co dowiedzieli�my si� o nich dot�d, jest sprzeczne z poznanymi przez nas prawami przyrody. Co� takiego nie mo�e istnie�. Cud przyrody i doskona�y drapie�ca. - Jednak istnieje i to swoje istnienie bole�nie nam udowadnia - Peterson wymierzy� palcem w Stelensa, potem przeni�s� celownik na Zendena. - I jeszcze co� wam powiem: nie chc� mie� do czynienia z tym cholerstwem. - A co chcesz zrobi�? - Wiesz co. - Danny, bez wzgl�du na to, co te stworzenia uczyni�y z Janine i Colinem, powinni�my zachowa� egzemplarz, przynajmniej p�ki mamy pewno��, �e jest unieszkodliwiony - odpar� Stelens. Peterson poderwa� si�. - Nie mamy �adnej pewno�ci, nie wiemy niczego, co by nam dawa�o pewno��, �e to jest teraz niegro�ne. Nie znamy psychiki tych istot, ale one - �wiadomie, czy nie - potrafi� odczyta� i wykorzystywa� nasz�. Nie znamy ich fizjologii, nie pojmujemy jak potrafi� dokonywa� metamorfozy, ani te� jak poluj�. Jak troch� wi�kszy kot mo�e zabi� cz�owieka? Zatem nie trzymajmy tego stworzenia - dla dobra nauki, premii, czy innego g�wna. Alan!!! Zenden milcz�c wzruszy� ramionami. Jego komunikatywno�� na dzi� sko�czy�a si�. - Je�li zachowamy ten okaz do bada�, zagro�enie dla ludzi, kt�rzy przyb�d� tu po nas, b�dzie mniejsze - zaoponowa� Stelens. - Zagro�enie tych, kt�rzy b�d� tu po mnie, to nie moje zmartwienie - odpali� Peterson. - Jutro podejmiemy decyzj� - powiedzia� Guido tonem, w kt�rym s�ycha� by�o heroiczny b�j o to, by brzmia� jak g�os dow�dcy planetarnej stacji. W nocy stw�r przyszed� we �nie do Alana Zendena. Nie by� ocelotem, nie mia� �adnego konkretnego kszta�tu, tylko oczy Janine, i patrzy� nimi na Alana. Pomy�la�, �e zwariuje, je�li natychmiast jej nie przytuli. Obudzi� si� z poczuciem przera�liwego braku; wsta� i po cichu przeszed� do magazyn�w. Zwierz� spacerowa�o po klatce spr�ystym krokiem. Regenerowa�o si� coraz szybciej, prawie w oczach. Po ranach zadanych �adunkiem wystarczaj�cym do �miertelnego pora�enia dw�ch s�oni, nie zosta� �lad. Dawny ocelot by� teraz stworzeniem niemal dwukrotnie wi�kszym ni�... wcze�niej. Przynajmniej w po�owie sk�ada� si� z cia�a Janine, kt�re po�ar� i w��czy� w sw�j metabolizm - teraz sta�o si� jego cia�em. Alanowi zab�ys�a oszala�a my�l, �e stworzenie tak d�ugo przebywa�o w jej towarzystwie, i� zapewne przyswoi�o sobie psychik� Janine i, gdyby mia�o jeszcze wi�cej budulca na swe cia�o, potrafi�oby przybra� jej posta�. Nie tylko identyczn� fizycznie, lecz zachowuj�c� si� jak ona w jego obecno�ci - idea� Janine, jakiej pragn��, jak� by�a, nim przybyli na t� piekieln� planet�. Cho� z�o�ona z wyobra�e�, by�aby obrazem prawdziwszym ni� rzeczywisto��, bo oczekiwanym - ukochan�, pi�kn� Janine... Polowa�aby na niego. Alan Zenden otrz�sn�� si�. Opar� d�onie o ch�odne kraty i popatrzy� na paraduj�ce przed nim zwierz�. - Zabij� ci� - wyszepta�. - Jutro nie zostanie z ciebie nawet jedna �ywa kom�rka. Sygna�, kt�ry wyrwa� Alana z p�ytkiego, pe�nego dr�cz�cych koszmar�w snu, by� ostry i natychmiast przywr�ci� go do pionu. �adnych mi�ych pobudkowych ton�w. - Chod� szybko do magazynu - odezwa� si� natychmiast Guido. - Co si� sta�o? - Rozmno�y�o si� nam bydl�. Mamy teraz dwa okazy. Chod� ju�, chod�. Wpad� do pomieszczenia, w kt�rym Danny Peterson po prostu sta�, wpatruj�c si� w klatk�, wewn�trz kt�rej kr�ci�y si� dwa identyczne, wci�� podobne nieco do kot�w stwory. Ka�dy w typie kota, tylko mniejszy. Danny poda� Alanowi znajomy przedmiot - nastawiony na pe�n� moc paralizator klasy A. Sam trzyma� podobn� bro�. Wyra�nie obchodzi�y go tylko te urz�dzenia i mo�liwo�� ich natychmiastowego i skutecznego u�ycia. - Mamy zapis z kamer ca�ej nocy? - spyta� Stelens, kt�ry wszed� r�wnocze�nie z Alanem. - Cznia� kamery - Peterson potwierdzi� sw�j obszar zainteresowa�. Poda� dow�dcy jeszcze jeden paralizator. - Uwa�am, �e powinni�my zacz�� strzela� w ci�gu najbli�szych pi�tnastu sekund. W klatce zapanowa�o poruszenie. - Nie widzisz, �e one to czuj�? Zaraz co� si� stanie. Janine to wiedzia�a i Wagner te�. - Okay. Na razie po dwa �adunki. Po oszo�omieniu umie�cimy je w ch�odni. Gotowi? W tym momencie jedno ze zwierz�t znik�o. Po prostu rozp�yn�o si� w powietrzu. Patrzyli os�upiali. Pierwszy otrz�sn�� si� Alan, kt�ry wypali� w stron� drugiego zwierz�cia. Skr�ci�o si� w k��bek i zamar�o. - I gdzie teraz jest to dra�stwo? Peterson pos�a� �adunek w klatk�. W klatce nie by�o po nim �ladu. Zacz�li si� rozgl�da� po ca�ym magazynie, trzymaj�c bro� w pogotowiu. - Dobi�, zamrozi�, da� �cierwo tym, kt�rzy chc� sobie je bada� - wysycza� Danny do Stelensa. - �owca �ywych okaz�w si� znalaz�. Co to, kurwa, galaktyczne safari? - Przesta�! Jedno z pude� w k�cie poruszy�o si�; jak na komend� wszyscy strzelili w tamt� stron�. W u�amku sekundy le��ce tam pojemniki rozprys�y si� na drobne kawa�eczki. Cz�� z nich zawirowa�a gwa�townie. Trzy �adunki energii uderzy�y ponownie w to miejsce. - By� tam - stwierdzi� Zenden. Guido ostro�nie poszed� w stron� szcz�tk�w po skrzyniach, rozgl�daj�c si�. - Nic - powiedzia�. - Nic tu nie ma. Post�pi� krok dalej. - Chyba nie ma go tu - potwierdzi� niepewnie. - Lepiej wycofaj si� stamt�d. Le��ce w klatce stworzenie poruszy�o si�. Szykuj�cy si� do pos�ania mu nowego �adunku Alan Zenden zatrzyma� si� w p� ruchu. - Co jest, Danny? - spojrza� na Petersona. Peterson sta� nieporuszenie z twarz� czerwon� jak upi�r, a powietrze wok� niego falowa�o, odkszta�caj�c si� niczym rozgrzane p�omieniem. Bezskutecznie walczy� o wykonanie jakiegokolwiek manewru, otoczony przezroczystym kokonem. Alan strzeli�, mierz�c tu� nad ramieniem Petersona. Rozleg�o si� g�o�nie sykni�cie - bariera zosta�a przebita, ale strumie� energii z miotacza rozproszy� si�, uderzaj�c w rami� i policzek Danny'ego. Ten krzykn��. Powietrze wok� niego ponownie zg�stnia�o i odkszta�ci�o si� jeszcze silniej. Alan patrzy� w przera�one oczy Petersona, u�wiadamiaj�c sobie, �e to nie samo powietrze zniekszta�ca obraz, lecz cia�o cz�owieka podlega jakim� strasznym si�om. Na sk�rze pojawi�y si� ciemne smugi, p�kni�cia, pop�yn�a z nich krew, z ust, z uszu - krew. Pier� wybrzuszy�a si� naraz i zapad�a gwa�townie; przez rozdarte ubranie przebi�y si� bia�e ko�ce po�amanych �eber. Wszystko zdawa�o si� dzia� w absolutnej ciszy. Dopiero po chwili dotar�o do Zendena, �e kto� do niego krzyczy. Spojrza� na klatk� - drugie ze zwierz�t znik�o. - Uciekajmy! - rykn�� mu w ucho Guido. Poci�gn�� za sob� Alana, kt�ry przewr�ci� si�. - Szybko!!! Ruszy� nieporadnie za Stelensem. Po chwili us�yszeli zg�uszony �omot. Uwolnione cia�o Petersona k�apn�o bezw�adnie na pod�og�. - Nie pomo�emy mu ju�! Szybciej - do laboratorium! Pokonanie kilkunastu metr�w zaj�o im ca�� wieczno��. Guido szarpn�� Zendenem, wrzucaj�c go z impetem do wn�trza. Zamkn�� wej�cie i rozbieganymi palcami postuka� w klawiatur� na �cianie. Rozleg� si� cichy syk. Odwr�ci� si�, dysz�c ci�ko. Alan siedzia� skulony na ziemi, z g�ow� wspart� o kolana. Podni�s� j� i skierowa� spojrzenie na dow�dc�. Co teraz? - pyta� wzrokiem. Zabrzmia� sygna� alarmu. Guido podszed� do pulpitu. - Skurwysyn pr�buje si� dosta� do nas przez kana� wentylacyjny - stwierdzi�. - Na szcz�cie tam te� jest hermetyczna gr�d�. Nie wiem, co to bydl� jeszcze potrafi, ale gr�d� powinna wytrzyma�. Jak si� czujesz? - Co? Stelens opar� d�onie na ramionach Zendena i potrz�sn�� nim energicznie. - S�uchaj, to prawda, trzeba nam by�o to dra�stwo dobi� na miejscu, zniszczy� do ostatka. Danny mia� racj�, moja wina, �e tak nie zrobili�my. Ale sta�o si�, co si� sta�o i teraz musimy szuka� ratunku. - No to ratuj si�. Widzia�e�, co to zrobi�o z Petersonem. Przynajmniej ju� wiemy, co wcze�niej sta�o si� z Janine i Colinem. - Alan, s�uchaj. Hej, s�yszysz!? Jeste� w szoku, ale to minie. Obaj musimy wzi�� si� w gar�� i to natychmiast. - Guido uporczywie wpatrywa� si� w twarz Alana. - Staraj si� oddycha� g��boko i r�wno. Spr�buj zapanowa� nad sob�. Za chwil� wr�c�. Odszed�, s�ycha� by�o, jak przetrz�sa niewielkie wn�trze laboratorium. Zendena coraz silniej ogarnia�o poczucie nierealno�ci, nieuczestniczenia w tym, co go otacza. Do�wiadcza� tego ju� wcze�niej, ale nigdy jeszcze tak totalnie. Rejestrowa� tylko zdarzenia, jakby nic z dramatu, kt�ry si� rozgrywa�, nie dotyczy�o go. Jakby by� w�asn� ektoplazm�, kt�ra z boku przygl�da si� jego postaci - z zatroskaniem, lecz i z dystansem. - Przyb�d� po nas za dziewi�� dni - us�ysza� w�asny g�os. - Nawet je�li oka�e si�, �e nie maj� z "Rudzikiem" ��czno�ci. - Teraz maj� pow�d szybko si� tu zjawi�. - rzek� Guido Stelens, kt�ry zn�w sta� obok. - Wcale nie. Ludzie z "Rudzika" nie odpowiadaj� - ci�gn�� Alan. - Tamci dostan� jednak sygna�y o dzia�aniu system�w i sprawnej ��czno�ci. Gdyby ludzie �yli, daliby znak, prawda? Tym bardziej nie ma po co wysy�a� ekip ratunkowych. Trupy sami sobie znajd�, nie ma co si� do nich �pieszy�. - Dziewi�� dni... O wiele za d�ugo, je�li te oceloty nie wynios� si� same ze stacji. Jakby na potwierdzenie s��w Stelensa ponownie rozbrzmia� alarm wzbudzony przez czujniki w szybie wentylacyjnym. Polowanie trwa�o. Urz�dzenia do komunikacji z satelit�, a zatem i mi�dzyplanetarnej, znajdowa�y si� w sterowni i w pokoju dow�dcy. Tylko stamt�d mogli nada� komunikat do macierzystej bazy lub wezwanie o pomoc. - Nie wytrzymamy tu - stwierdzi� Guido. - Zamkni�ci w laboratorium nie mamy szans tak d�ugo prze�y�. Trzeba wezwa� zesp� ratunkowy - nieca�e pi�� dni, mo�e cztery, to ju� lepiej. Jest tu troch� wody, z g�odu nie zdechniemy; gorzej tlen - trzeba b�dzie czasami rozhermetyzowa� pok�j, je�li mamy si� nie udusi� - rozejrza� si� sceptycznie po niewielkim pomieszczeniu laboratorium. - Bez tego, nawet zak�adaj�c, �e b�dziemy racjonalnie oddychali, powietrza tu mamy na dwa dni najwy�ej. Ale jest nadzieja. - Pozostaje drobiazg, jak si� dosta� do sterowni - odrzek� Alan. - Poczekamy par� godzin - odrzek� Stelens. Przez nast�pne cztery godziny doczekali si� pi�ciu kolejnych alarm�w. Potem przez godzin� trwa�a cisza. - Wr�c� - powiedzia� Stelens. - Wkr�tce mo�e by� ich wi�cej, je�li b�d� si� rozmna�a�. Maj�... maj� czym si� po�ywi�. Ale je�li zajm� si� Dannym, b�d� przez jaki� czas niezdolne do dzia�ania, przemiany. Z tego, co o nich wiemy... Przerwa� mu kolejny sygna� alarmu. - A one wiedz�, �e musimy oddycha�? Jakby pod wp�ywem impulsu, Guido wsta� i podszed� do drzwi; skin��, �eby Zenden ruszy� za nim. - Znasz kod, kt�ry zamyka drzwi hermetycznie? Dobrze. To je teraz zamknij. Momentalnie otworzy� drzwi i uchyliwszy je opu�ci� laboratorium. Alan zastyg� oniemia�y. - No ju�, zamykaj! - sykn�� dow�dca i Alan natychmiast wykona� polecenie. - W��cz komunikator - us�ysza� jeszcze. Zosta� w laboratorium sam, ca�kowicie zaskoczony zachowaniem Guido. Nie zosta�o mu nic innego, jak w��czy� interkom i czeka�. G�o�nik milcza�, szumi�c cichutko. Czekanie stawa�o si� niezno�ne. - Co ty kombinujesz!? - krzykn��. Odpowiedzia�a mu cisza. Naraz dotar�o do niego, �e Stelens poszed� do sterowni, maj�c nadziej� unikn�� spotkania z ocelotami i wys�a� wiadomo�� do bazy. Przebieg� go dreszcz. To si� nie mog�o uda�. W ka�dym razie Guido nie m�g� liczy�, �e wyjdzie z tego z �yciem. Przypomnia� sobie �mier� Petersona. - Zenden, jeste� tam? Alan drgn��. G�os, kt�ry dobieg� z komunikatora, by� nieco st�umiony, ale wyra�ny. - Gdzie� ty przepad�!? - Spoko. Chyba jest nie�le. Stoj� niemal o dwa kroki od ciebie, w magazynie. Przypomnia�em sobie, �e mamy batyskaf i g��binowe kombinezony na wypadek, gdyby�my mieli fantazj� bada� Majerlie. Nie mo�na za d�ugo o czym� my�le�, bo te cholery to wyczuj�. Jak mi przysz�y do g�owy kombinezony, to po prostu poszed�em do magazynu i za�o�y�em jeden z nich. S� bardzo wytrzyma�e. O ma�o zawa�u nie dosta�em, nim go ubra�em. Ale nic tu blisko mnie chyba si� na razie nie kr�ci. - Widzia�e� Petersona? - Tak... - odchrz�kn��. - Tak, widzia�em. Le�y, jak go zostawili�my. Zapad�o milczenie. S�ycha� by�o szum i g�o�ne tchnienia oddechu. - Id� do sterowni - powiedzia� i zamilk� ponownie. Alan oceni�, �e pokonanie drogi zajmie Stelensowi jakie� dwie minuty. Odlicza� czas, odleg�o�� i ws�uchiwa� si� niespokojnie w dobiegaj�cy z komunikatora przy�pieszony oddech. Nie�wiadomie wpada� w jego rytm, samemu oddychaj�c coraz szybciej. - Okay, jestem - us�ysza�. - Nie za wygodnie jest w tych r�kawicach, ale jako� dam rad�. To co, rozpaczliwy meldunek do bazy? - Danny powiedzia�by, �e cznia� baz�. - Zatem cznia�. Najpierw czerwony alarm do jednostek ratowniczych... - zamrucza� pod nosem Stelens. Zn�w s�ycha� by�o tylko oddech i szelest materia�u. Po chwili i te d�wi�ki urwa�y si�. - S�yszysz? - Co takiego? Sapiesz w mikrofon i szele�cisz. - S�uchaj! Ponownie zamar�y wszelkie odg�osy i Zenden skupi� si� na szumie z g�o�nika. Z t�a dobiega� jaki� d�wi�k, jakby przedrze�niany �piew. �piewaj�ca papuga..? Poczu� nag�y ch��d. - Gwarek... - Sukinsyn. We all live in a yellow submarine - Guido parskn�� do mikrofonu nerwowym �miechem. - A ja na dodatek jestem w stroju nurka! - Widzisz go? - Nie. Ale nie w�tpi�, �e jest wcieleniem doskona�o�ci, moim gwarkiem idealnym. My�la�em o nim id�c do sterowni... - Uruchomi�e� nadajnik? - Tak, wiadomo�� ju� posz�a. Cholera jasna! Rozleg� si� trzask, kt�ry Alan zidentyfikowa� jako strza� z paralizatora. Za chwil� drugi trzask. - No i nie ma gwarka. - Trafi�e� go? - Zgaduj zgadula. - Znikn��? - Bingo. Zenden otar� spocone d�onie o ubranie. Serce wali�o mu jak m�otem. - Wyno� si� stamt�d, Stelens. - A dok�d? Wpu�cisz mnie do laboratorium? Zapad�o k�opotliwe milczenie. - Co� wykombinujemy - powiedzia� Alan bez przekonania. - Nic nie wykombinujemy. One przechwyc� ka�dy pomys�, jaki zrodzi nam si� w g�owach i nie zostanie natychmiast wykonany - Guido odetchn�� g�o�no. - Nadam jeszcze wiadomo�� do bazy, a potem spieprzam jak najdalej od "Rudzika". Ufajmy, �e temu nie przeszkodz�. Musia�yby mnie goni� przez wiele kilometr�w. Mam tlenu na nieca�� godzin�. - Ko�cz szybko. On tam jest? - Nie wiem - gwa�towny szelest materia�u; najwyra�niej Stelens rozgl�da� si� doko�a. Kolejne milczenie, wype�nione szuraniem, odg�osami manipulowania przy aparaturze, stukaniem prze��cznik�w. Zn�w przy�pieszony oddech... - Co� si� sta�o. - Na mi�o�� bosk�, ko�cz ju� nadawa�! - Wr�ci�, wiesz? Jest tu, ko�o mnie... wok� mnie... Pr�buje ze mn� robi� to samo, co z Dannym - Stelens stara� si� zachowa� rzeczowy ton. - Nie mog� zrobi� kroku, ruszy� r�koma. Idzie coraz wy�ej. Jak kleszcze... - Od�o�y�e� paralizator? Spr�buj wyrwa� r�k� i si�gn��! - On to wie - g�os Stelensa stawa� si� chrapliwy, oddech spazmatyczny. - Nie pu�ci. Szyja, g�owa... �wiat jak przez warstewk� wody. Skurwysyn... on pr�buje mnie zgnie��, rozszarpa�... Boli. - Trzymaj si�, Guido! Te kombinezony by�y przecie� testowane na ogromne obci��enia. Zm�czy si�, pu�ci. Musi pu�ci�! Stelens zacz�� krzycze�. By�o w jego krzyku to wszystko, co wcze�niej wyra�a� spojrzeniem Peterson. Zenden poczu�, jak jego wn�trze zwija si� w ciasny k��bek i podchodzi do gard�a. - Musi pu�ci�, rozumiesz!? On nie ma a� takiej si�y! Dzia�o si� jednak inaczej. Krzyki Stelensa nie ustawa�y, przesz�y w ci�g�y op�ta�czy wrzask, a� sta�y si� nie do zniesienia. Gwa�townym ruchem Alan wy��czy� komunikator i odst�pi� od pulpitu, jakby z obrzydzeniem. Zapad�a nag�a, dzwoni�ca w uszach cisza. - Bo�e... - wyszepta� do siebie. Poczucie nierealno�ci zaw�adn�o nim ze zdwojon� si��. Otar� czo�o. Pi�� minut, pomy�la� histerycznie; nie, siedem - nie wiem, ile... Patrzy� na zegar, minutow� wskaz�wk�, odczeka� cztery i p� minuty, potem po�o�y� d�o� na w��czniku. Wcisn�� przycisk. Z g�o�nika zn�w dobiega� szum na granicy s�yszalno�ci - i nic wi�cej. - Hej? Tylko szum. Alan skuli� si� pod jedn� z szafek. Ogarn�a go czarna rozpacz. Trwa� tak, wstrz�sany dreszczami. Pr�bowa� si� skupi� cho� na chwil�. Wysz�o mu, �e nawet dla niego jednego nie starczy tlenu w pokoju, je�li pomoc ma dotrze� p�niej ni� za trzy dni. B�dzie musia� otworzy�.... Tok my�li przerwa� sygna� alarmowy z szybu wentylacyjnego. Trzeba zrobi� co� bezmy�lnie, bez planu. Nie my�le� o tym teraz. P�niej, potem... Przyjdzie czas. A teraz bezmy�lnie odczeka�. Poczu�, �e co� si� zmieni�o. W pierwszej chwili nie potrafi� tego okre�li�. Min�y sekundy, nim zda� sobie spraw�, �e to interkom. Co� si� dzia�o po drugiej stronie, dobiega�y stamt�d jakie� odg�osy. Zendena nawiedzi�a upiorna, radosna my�l: "Jedzcie, jedzcie Stelensa ze smakiem, kotki, a on mnie dzi�ki temu uratuje..." - Alan? - g�os dow�dcy podzia�a� na Zendena jak elektrowstrz�s. To nieprawda, pomy�la�. Wiedzia� jednak, �e to w�a�nie si� dzieje. - Alan, jeste� tam? - Guido m�wi� urywanie, z ledwo�ci� �api�c oddech. - Hej, Stelens! M�wi�em ci, �e kombinezon wytrzyma - entuzjazm, jaki stara� si� tchn�� w te s�owa przera�a� jego samego. - G�wno prawda, wiesz o tym dobrze - us�ysza� odpowied�. - Jestem jak... jak ten kocur z dowcipu, kt�rego uprano i wykr�cono. - Guido pr�bowa� si� roze�mia�, ale z jego ust wydoby� si� tylko charcz�cy kaszel. - Spr�buj� ci pom�c. Powiedz, czy mo�esz si� porusza�? - Nie mog�. Czekaj... Jest �le. Pogruchota� mnie... nie mog� ruszy� r�koma, ale karku mi nie skr�ci�, bo rdze� przewodzi. Wszystko boli strasznie... - Guido... - Czekaj! Ja ju� chwilk� tak le�� przytomnie. Wiem, �e nic... mi nie musz� wi�cej robi�, wi�c pewnie nic ju� nie zrobi�... Ale troch� bym jeszcze po�y� sobie... Tylko, �e nied�ugo sko�czy mi si� tlen, a ja nie dam rady otworzy� tego cholernego he�mu. Tak, to mocny sprz�t... nie rozhermetyzowa� si�... - S�uchaj, id� do ciebie. - Nigdzie nie p�jdziesz, bo zginiesz. Nawet nie dojdziesz do mnie. Chcesz mi pom�c...? Mo�esz... - Jak? - spyta� Alan i zrobi�o mu si� sucho w ustach na przeczucie tego, co us�yszy od Stelensa. I to us�ysza�: - B�d� tu, gdzie jeste�, ale nie wy��czaj komunikatora. M�w do mnie. Zosta� ze mn� do ko�ca. Ekipa ratunkowa z posterunku na Dagsun przyby�a w trzy standardowe dni po otrzymaniu zawiadomienia, kt�re z kolei dotar�o do nich w nieca�y dzie� po wys�aniu ze stacji na Venonie. Komunikat by� wyj�tkowo lakoniczny, jakby redagowany w wielkim po�piechu: informowa�, �e w starciu z miejscowymi zwierz�tami dwie osoby zgin�y, jedna zagin�a, a dwie pozosta�e walcz� o przetrwanie. Czerwony alarm obowi�zkowy podczas ca�ej akcji. Czerwony alarm oznacza�, �e Rufus Harper i jego ludzie od momentu l�dowania na planecie przez ca�y czas mieli pozostawa� pod ochron� osobistych p�l si�owych i mie� w pogotowiu nie tylko paralizatory, ale te� miotacze plazmy oraz stale zachowywa� najwy�sz� czujno��. Tak dramatyczne wezwanie by�o zagadkowe. Na Dagsun i wsz�dzie wok� znano veno�sk� plac�wk� jako niemal�e ziemi� obiecan�. "Rudzik" uchodzi� za miejsce, w kt�rym ka�dy, a ju� szczeg�lnie cz�onek oddzia�u ratowniczego, marzy o sp�dzeniu kilku tygodni - bez stresuj�cych obowi�zk�w i bezpiecznie. Przynajmniej p�ki nie zwali si� tam cywilizacja. Podczas l�dowania ekipy Harpera stacja milcza�a. Z �adnym pomieszczeniem nie uda�o si� nawi�za� ��czno�ci, a raczej nawi�zano j�, lecz nikt nie odpowiada�. Rufus Harper wprowadzi� swoich ludzi do wn�trza zgodnie z wszelkimi rygorami czerwonego alarmu. W pomieszczeniach panowa�a cisza i Harper przypomnia� sobie historie o statkach-widmach, kt�re znajdowano w przestrzeni kosmicznej opustosza�e, bez jednego cz�onka za�ogi czy pasa�era i bez �adnego �ladu, kt�ry powiedzia�by, co si� naprawd� tam zdarzy�o. Mia� podobne wra�enia w�druj�c po "Rudziku". Jednak ju� w sterowni kruchy spok�j tajemnicy prys� jak mydlana ba�ka. Cz�owiek le�a� na pod�odze, ubrany w szary kombinezon z butl� tlenow�. Pust�. Gus Janovsky zauwa�y�, �e to wygl�da na str�j nurka do zej�� na du�e g��boko�ci. Na konsoli le�a� paralizator. To by�o miejsce, sk�d zosta�o nadane wo�anie o pomoc. Rufusowi zrobi�o si� nieswojo. Za chwil� us�ysza� nad uchem g�os Drisco. - Sier�ancie... jestem obok laboratorium. Mamy tu nieboszczyka. Cia�o jest zmasakrowane i w pocz�tkach rozk�adu. A w samym laboratorium... - Drisco by� twardym typem, mimo to nie potrafi� ukry� dr�enia g�osu. - Lepiej, �eby pan sam tam zajrza�. Drzwi do laboratorium by�y uchylone. Przy wej�ciu Harpera uderzy� potworny zaduch i smr�d panuj�cy wewn�trz. Atmosfera pomieszczenia by�a wilgotna, prawie nie by�o czym oddycha�, a w powietrzu unosi� si� md�y od�r fekali�w. Rufusowi zrobi�o si� niedobrze, ale wszed� dalej. Szybko upewni� si�, �e nie ma tu nikogo i z ulg� opu�ci� to miejsce. - Kto� by� tu zamkni�ty przez d�ugi czas. - Albo sam si� zamkn��. Cholera jasna. To znaczy, �e oni pr�bowali si� zupe�nie odgrodzi� od �rodowiska. W nim jest zagro�enie. Jakie wie�ci, Gus? - W ch�odni jest jedno cia�o. To cz�onek za�ogi... Mia�a na imi� Janine... - Mamy wi�c trzy ofiary �miertelne, jedna osoba zaginiona. Zak�adamy, �e nie odnalaz�a si�. Brakuje nam jednego cz�owieka z "Rudzika". Im kr�cej tu b�dziemy, tym lepiej, ale poszuka� musimy - Rufus zastanowi� si�. - Gus i Staggen: zr�bcie szybko dokumentacj� miejsc, gdzie znaleziono ofiary, we�cie rejestracje z "Rudzika", przetransportujcie cia�a do lod�wki i to wszystko na l�downik. Pozostali dw�jkami przeczesa� stacj� i najbli�sz� okolic�. Jasne? Odpowiedzia�y mu potwierdzaj�ce pomruki. Bez zb�dnych formalno�ci - mieszanina karno�ci i rutyny. Trzeba by�o zako�czy� spraw� jak najpr�dzej. Tu� przed urlopem nie powinno im spa�� na barki takie zadanie. Byli zm�czeni d�ug� s�u�b�, a teraz dodatkowo pod�amani tym, co zastali na "Rudziku". Wyszed� na zewn�trz stacji g��wnym wyj�ciem. Zwykle jego partnerem by� Gus Janovsky. Rufus nie by� pewien, czy wrobi� Gusa w sprz�tanie trup�w, czy te� nara�a siebie na wi�ksze niebezpiecze�stwo wypuszczaj�c si� samotnie po wyra�nie wrogim otoczeniu. Cz�onkowie "Rudzika" nie byli komandosami. Ale nie by�y to te� ostatnie fajt�apy. Ruszy� ostro�nie przed siebie. Stacja by�a po�o�ona nad wielkim morzem, otoczonym doko�a piaskami. Tylko gdzieniegdzie znajdowa�y si� na brzegu oazy ro�linno�ci i w takim w�a�nie miejscu zbudowano "Rudzika". Wok� znajdowa�y si� wysokie k�py zieleni i do jednej z nich zbli�a� si� Rufus Harper. Ga��zki rozchyla�y si� odpychane polem si�owym, kt�re otacza�o dow�dc� oddzia�u. P�przepuszczalna bariera nadawa�a si� doskonale do penetrowania takich miejsc. Mimo to Rufus czu� si� niepewnie. Zrobi� kolejne dwa kroki i przystan�� niezdecydowany. Post�pi� jeszcze krok do przodu; krzewy rozst�pi�y si�. I Rufus ujrza� to, czego szuka�. W tym momencie zapika� detektor, a ga��zie nad g�ow� Rufusa poruszy�y si� gwa�townie. Nie cz�owiek. Harper strzeli�, cia�o spad�o bezw�adnie na traw� niemal wprost pod jego nogi. Kolejny ruc