580
Szczegóły |
Tytuł |
580 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
580 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 580 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
580 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Guy N. Smith
Odwet
Rozdzia� pierwszy
Dzie� by� gor�cy i duszny. Nad zatok� Wash s�o�ce pra�y�o bezlito�nie. Wypalone k�py traw nie chroni�y przed s�o�cem, woda nie orze�wia�a. Wszystko doko�a umiera�o z gor�ca. Gdzie� w g�rze przera�liwie wrzeszcza�a czajka, kr���c nad le��cymi w gnie�dzie jajeczkami. Wyczu�a, �e w trzcinach u uj�cia rzeki zaczai� si� cz�owiek i bacznie j� obserwuje, wi�c po chwili wyl�dowa�a na ziemi i ruszy�a do gniazda �miesznie podskakuj�c. Dla niej najwa�niejsze jest bezpiecze�stwo oliwkowych, nakrapianych jajeczek. Po co cz�owiek ma wiedzie�, gdzie si� znajduj�? Trzeba zrobi� wszystko, �eby ich nie znalaz�. Tego ptak by� pewien. Natura nauczy�a jak broni� i u-krywa� dzieci, jak wyprowadza� w pole wrog�w. Ale cz�owiek nawet nie mia� zamiaru si� rusza�.
Ile Ballinger z nud�w obserwowa�, przez lornetk�, ptasie wyczyny i nie by� nimi specjalnie zainteresowany. Jemu zale�a�o na czaplach. Wiedzia�, �e gdzie� niedaleko ukry�y si�. W�a�nie z ich powodu tu by�. Kiedy przechodzi� przez Gedney Drove End, wyra�nie s�ysza� w ciszy letniego wieczorny krzyk samca, nawet widzia� go przez lornetk�. Samiec czapli wyl�dowa� tak, �eby obserwuj�cy go cz�owiek my�la�, �e tam w�a�nie jest gniazdo. Ale je�li kto� zna ptaki, nie daje s� nabiera� na takie fortele. Trzeba dobrze s�ucha�, patrze� i liczy�. Ballinger dzi�ki temu w�a�nie
znalaz� si� w Holbeach St. Matthew w pobli�u poli-' gonu RAFu. Teraz jest ju� pewien, �e gdzie� tam w trzcinach musi by� samica-czapla. Spodziewa� si�, �e samiec, kt�rego widzia�, doprowadzi go do gniazda. Spurrier obieca�, �e dobrze zap�aci za czaple jaja. Lepiej nawet ni� za l�g or�a z�otego, kt�ry uda�o si� Ike'owi �ci�gn�� w kwietniu.
Ike Ballinger zawsze dostarcza� �wietny towar, ale tym razem wiedzia�, �e b�dzie musia� po�wi�ci� du�o czasu, zanim odkryje gniazdo czapli. Mo�e nawet dwa tygodnie? Nie by�o to wcale tak d�ugo, wzi�wszy pod uwag� olbrzymi obszar samego Wash i teren�w otaczaj�cych. Zanim ruszy� na poszukiwania, musia� zebra� w jak�� ca�o�� docieraj�ce do niego informacje. Na przyk�ad to, co powiedzia� mu pryszczaty m�odzik w barze "Pod Bykiem" w Long Sutton. Ch�opak twierdzi�, �e s�ysza� w krzakach stukanie dzi�cio�a. Ptaki te nigdy nie zatrzymuj� si� w nadmorskich krzakach. Dzieciak po prostu nie rozr�nia� dzi�cio�a od czapli. Ba�linger po uzyskaniu tej informacji ruszy� we wskazanym przez ch�opaka kierunku i nie pomyli� si�. Zna� ptasie zwyczaje. Teraz mia� przed sob� najgorsz� cz�� podchod�w - czekanie.
Po�o�y� lornetk� na wysuszon�, k�uj�c� traw�. Zacz�� upycha� grubo ci�ty tyto� do wygi�tej dziwacznie fajki. By� wysokim, chudym jak szkielet, �ysiej�cym m�czyzn� o bezlitosnej, jastrz�biej twarzy. Lubi� samotno�� i w�a�ciwie z nikim nie spotyka� si�.
Gdzie� tam, w tym trzcinowym lesie, siedzia�a w gnie�dzie samica czapli. Odnalezienie jej na tak o-gromnym terenie by�oby bardzo trudnym zadaniem.
Ptaki te, kiedy wyczuj�, �e s� �ledzone, zamieraj� w bezruchu i siedz� ukryte tak, �e mo�na przej�� obok i niczego nie zauwa�y�. Samiec m�g� wr�ci� w ci�gu dnia i w g�szczu czeka a� zapadnie zmrok.
Ballinger pali� fajk� i uwa�nie rozgl�da� si� woko�o. Nic nie mog�o uj�� jego uwadze. Na pobliskim bagnie co� si� kot�owa�o. Spojrza� tam przez lornetk�. Na pewno nie by�o tam czapli, ale na wszelki wypadek postanowi� sprawdzi�. Kiedy tylko spojrza� w tamt� stron�, zesztywnia� i zagryz� mocno szcz�ki na plas-kikowym ustniku. Prawie zapomnia� o ptakach, na kt�re polowa� i kt�re lada chwila mog�y si� w pobli�u pojawi�.
Co si� tam dzieje, do ci�kiej cholery! - odezwa� si� na g�os. W ci�gu kilku lat wiele czasu sp�dzi� w swoim towarzystwie i rozmowy z samym sob� uwa�a� za najnormalniejsz� rzecz na �wiecie.
Rozpozna� ko�uj�ce nad bagnem g�si kanadyjskie. Przymru�y� oczy. Co� by�o nie tak. P�dzikie ptaki zbite w du�e stado, szybowa�y nad Wash. Nie by�y to same te g�si, kt�re przylatuj� tu na zim�, zreszt� na ich przylot by�o jeszcze za wcze�nie. Przecie� to sezon karmienia i wychowywania m�odych! Samice powinny teraz siedzie� w gniazdach i martwi� si� o swoje maluchy. Chyba, �e co� je bardzo przestraszy�o i wszystkie zlecia�y si� tutaj w panice. Ballinger przygl�da� si� im uwa�nie, chwilowo zapominaj�c o czaplach. Wielki g�sior wyprowadza� stado poza mokrad�a. Wyci�ga� wysoko szyj� i patrz�c w stron� morza 'przenikliwie krzycza�. Ostrzega�!
Po chwili Ike Ballinger zobaczy� to, co tak przerazi-
�o ptaki. Rozdziawi� szeroko usta, nie wierz�c w�asnym oczom. Pomy�la�, �e to jakie� nieznane zwierz�ta, kt�re mieszkaj� tu, na brzegu przy Wash albo, �e to grupa wielkich nutrii czy wyder, kt�re jakim� cudem prze�y�y zag�ad�.
Ale nie, to niemo�liwe! Wyra�nie widzia� olbrzymie pancerze piaskowego koloru, unosz�ce si� d�ugie czu-�ki i ogromne jak p�miski oczy. Nienaturalnej wielko�ci kraby sun�y brzegiem jak niezwyci�ony, u-zbrojony po z�by batalion.
- Jezu Chryste Wszechmog�cy! - Ballinger poczu� krople zimnego potu, oblepiaj�ce czo�o, po plecach raz po raz przebiega�y dreszcze. Fajka wypad�a mu z ust. Poprawi� ostro�� lornetki, widzia� teraz wszystko wyra�niej i bli�ej. Nie myli� si�. Przed nim, wzd�u� mokrade� szed� oddzia� dwudziestu, czy trzydziestu przero�ni�tych krab�w, kt�re mia�y najwyra�niej jaki� konkretny cel w tym przera�aj�cym, z�owrogim marszu. Uderzaj�ce o siebie wielkie szczypce wydawa�y charakterystyczny d�wi�k, przypominaj�cy grzechot karabin�w maszynowych.
KLIK-KLIK-KLIK.
G�si poderwa�y si� i z trudno�ci� wzbi�y si� w powietrze. Ich przera�one g�ganie roznosi�o si� nad ca�� zatok�. Ballinger nawet na nie nie patrzy�. Ca�y czas obserwowa� niesamowite skorupiaki, ale trz�s�ce si� r�ce z trudem utrzymywa�y lornetk�, obraz stawa� si� niewyra�ny i zamazany.
Domy�la� si�, co to by�y za stworzenia. Przed oczami stan�y mu nag��wki gazet sprzed sze�ciu czy siedmiu lat. Gdzie� nad Zatok� Cardigan armia kra-
b�w-mutant�w roznios�a w py� k�pielisko morskie opieraj�c si� atakom artylerii i wszystkiemu, czym RAF pr�bowa� z nimi walczy�. W kilka lat p�niej rozpleni�y si� na wyspie przy Wielkiej Rafie Koralowej. W�wczas stado zosta�o zniszczone. Przynajmniej tak pisano w gazetach.
A teraz s� tu, na wschodnim wybrze�u brytyjskim, wynurzy�y si� z morza, aby sia� zniszczenie. Na domiar z�ego - sz�y dok�adnie w t� stron�, gdzie, jak s�dzi�, by�o gniazdo czapli. Pierwszy strach przerodzi� si� we w�ciek�o��. Jego tak misternie u�o�ony plan m�g�by si� zawali�, je�eli te dziwol�gi roznios� mokrad�a, rozszarpi� drogocenne ptaki i po�r� ich jaja.
Siedzia� bez ruchu, obserwuj�c maszeruj�ce kraby. Pr�bowa� my�l� nak�oni� je do powrotu do m�rz i ocean�w. Nagle zobaczy� zwyk��, �aciat� krow� z pokr�conymi rogami. Widocznie zgubi�a si�, albo zlaz�a z ��ki szukaj�c cienia w trzcinach, albo chcia�a po prostu wychlapa� si� w mulistym strumyczku. Widz�c zbli�aj�ce si� kraby, zamar�a w bezruchu.
Po chwili poderwa�a si� do oci�a�ego truchtu, porykuj�c ze strachu. Przebieg�a jakie� dwadzie�cia metr�w, wyprzedzaj�c znacznie sun�ce, klekocz�ce kraby. Nawet na tak grz�skim terenie z �atwo�ci� powinna je zgubi�. Ballinger nie rusza� si�, zafascynowany, obserwowa� niezwykle ekscytuj�cy wy�cig. Teraz na jego oczach toczy�a si� walka o najwy�sz� stawk� - o �ycie.
By� tylko jeden zwyci�zca. Kraby ustawi�y si� w tyralier� i wielkie, klekocz�ce z niewiarygodn� szybko�ci� naciera�y z dw�ch stron. Dopad�y uciekaj�ce,
przera�one zwierz�, otoczy�y je ciasno i znieruchomia�y. Czeka�y.
Ike Ballinger przygl�da� si� napastnikom. Dojrza� kraba-potwora, dwa razy pot�niejszego od najwi�kszego z ca�ej grupy. Reszta patrzy�a na niego, oczekuj�c na znak. I nagle ogromne jak d�wig szczypce podnios�y si� i spad�y, przecinaj�c powietrze z g�o�nym �wistem. Ko�o zacz�o si� zacie�nia�.
Nieszcz�sna krowa cofn�a si� i skuli�a, przewracaj�c okr�g�ymi z przera�enia oczami. I wtedy armia morskich bestii rzuci�a si� na ni�, rozszarpuj�c, tn�c i rozdzieraj�c. Z rozprutego brzucha wylewa�a si� melasa wymieszana ze szkar�atnym strumieniem krwi. Znika�a w ohydnych paszczach krab�w, wsysana jak nitka spaghetti. Jeszcze wtedy biedne zwierz� �y�o. Do wielkiego �arcia przy��czy� si� przyw�dca bandy. Wielkie szczypce si�gn�y najpierw do zdeformowanych, pokr�conych rog�w i odci�y je z tak� �atwo�ci�, jakby to by�y rachityczne, przegni�e ga��zki krzewu. Potem rozdzieraj�c dalej brzuch ofiary, krab wyci�gn�� dymi�ce, purpurowe, napompowane krwi� p�uca krowy i wycisn�wszy jak cytryn�, po�ar� je �apczywie.
Zmasakrowana krowa by�a ju� martwa, rozdarta na strz�py, o kt�re wielkie kraby walczy�y ze sob�, mia�d��c i miel�c ko�ci na proszek.
Po chwili by�o ju� po wszystkim. Pozosta�a tylko purpurowa plama znacz�ca miejsce rzezi na ostrej trawie. Stado skorupiak�w-morderc�w ruszy�o szerok� �aw� w stron� morza. Na ich czele dumnie kroczy� upiorny, ogromny przyw�dca. Marsz krab�w znowu poprzedza� ten niesamowity, grzechotliwy, klekocz�cy
10
d�wi�k. Sz�y z powrotem do morza. Woda poch�on�a je szybko.
Ballinger od�o�y� lornetk� i podni�s� upapran� w b�ocie fajk�. Oczy�ciwszy j� dr��cymi r�kami zacz�� w po�piechu nabija� tyto�. By� bardzo zdenerwowany. S�odkawy dym uspokoi� go.
Par� lat temu w takiej sytuacji pomy�la�by, �e jest �wirem. Tylko dzi�ki poprzednim doniesieniom o spustoszeniach, jakich dopu�ci�y si� kraby, wiedzia�, �e te bestie istniej�. Jedno by�o pewne - obrzydliwe stworzenia nie zosta�y zniszczone. Kilka z nich prze�y�o i to wystarczy�o, �eby znowu si� rozmno�y�y. Teraz jest ich na tyle du�o, �e mog� znowu zaatakowa� kr�lestwo cz�owieka. Ten najwi�kszy z krab�w, samiec czy samica, musi by� stworem inteligentnym. Najlepszym dowodem na to by� spos�b, w jaki poprowadzi� stado do ataku na biedn� krow�. Ca�o�ci dope�ni�a mro��ca krew w �y�ach uczta i na koniec taktyczny manewr odej�cia w morze. Znalaz�y to, po co przysz�y - �yw� ofiar�! Kiedy zako�czy�y uczt� - zanurzy�y si� w otch�ani. Ofiar� mog�o by� wszystko: zwierz�, cz�owiek... Ike"'owi zrobi�o si� zimno na t� my�l. Przypomnia� sobie teraz, �e znalaz� si� na mokrad�ach, aby odnale�� gniazdo czapli i podebra� cenne jaja.
Wcze�niejsze obawy, �e nie znajdzie tego, czego szuka�, przerodzi�y si� w strach o w�asne bezpiecze�stwo. Musia� nie tylko zlokalizowa� gniazdo, ale wydosta� si� st�d i przej�� obok miejsca, gdzie przed chwil� kraby rozszarpywa�y bezbronne zwierz�. Wydmuchuj�c olbrzymie ob�oki dusz�cego dymu, zastanawia� si� nad swoj� nie�atw� sytuacj�. M�g� spokojnie zawr�-
11
ci�, wymeldowa� si� z hotelu Bridges i ruszy� do Londynu. Wystarczy�by jeden telefon do Spurriera i informacja, �e nie znalaz� gniazda czapli. M�g� te� pojecha� na p�noc, szuka� na przyk�ad rybo�owc�w na Beau�y Firth. Jednak pieni�dze by�y dla niego najsilniejsz� motywacj�. Ike pr�bowa� na zimno oceni�, na ile sytuacja jest niebezpieczna. Pomy�la� o rekinach, kt�re s� uwa�ane za bardzo niebezpieczne, a w gruncie rzeczy rzadko atakuj� ludzi. Zw�aszcza, je�eli we�mie si� pod uwag� na przyk�ad liczb� ofiar w wypadkach samochodowych.
Ike naliczy� tylko trzydzie�ci krab�w i nabra� pewno�ci, �e to nic strasznego wobec niebezpiecze�stw otaczaj�cych go na co dzie�. Ponadto Wash to olbrzymi teren i szansa powrotu krab�w w dok�adnie to samo miejsce by�a prawie �adna. Ike Ballinger przekona� sam siebie, �e powinien zosta� i poszuka� drogocennych jaj czapli.
To by� d�ugi, m�cz�cy, gor�cy dzie�. Komary atakowa�y w�ciekle, rzucaj�c si� ca�ymi chmarami na nieos�oni�te d�onie i twarz. S�o�ce niedawno schowa�o si� za zachodnim horyzontem, a czerwona �una, jak� po sobie zostawi�o, zapowiada�a kolejne dni �aru i gor�czki. Ballinger znowu nabi� fajk�. Smak palonego tytoniu powoli zaczyna� mu brzydn�� i musia� wreszcie zacz�� co� robi�. Bezczynno�� by�a w tej sytuacji najgorsza. Hucz�ce przed chwil� wszelkimi odg�osami mokrad�a, teraz sprawia�y wra�enie wymar�ych. Jakby wszystkie �yj�ce na nich istoty wyczu�y obecno�� krab�w i uciek�y przera�one.
Ciemno�ci zapada�y powoli; niebo zmienia�o si� z
12
czerwonawego w granatowe. Od strony p�l dolatywa�y co chwil� mewy, ale, jak zauwa�y� Ballinger, �adna z nich nawet nie pr�bowa�a wyl�dowa� w pobli�u Holbeach St. Matthew!
Wreszcie Ike doczeka� si� samca czapli. Ptak lecia� cicho i spokojnie, tu� nad ziemi�. Gdyby Ike nie patrzy� akurat w tamt� stron�, na pewno by go nie zauwa�y�. Przypomina� dzi�cio�a albo puszczyka, ale by� du�o wi�kszy i o wiele zwinniejszy. Ike Ballinger by� pewien, �e to "jego" ptak.
Samiec wyl�dowa�. Przez chwil� jeszcze by� widoczny i nagle jakby zapad� si� pod ziemi�. Ballinger zerwa� si�. Pr�bowa� szybko okre�li� po�o�enie. Obliczy�, �e gniazdo powinno znajdowa� si� naprzeciwko uj�cia potoku, dok�adnie tam, gdzie zaczyna si� bagno. Szed� szybko, pewnie i prawie bez wysi�ku. W�dr�wka przez mokrad�a nie sprawia�a mu �adnych trudno�ci. Na nogach mia� wysokie, nieprzemakalne buty. Upewni� si�, czy nie zgubi� latarki. Czas ucieka�, szybko robi�o si� ciemno.
Doszed� do �ciany trzcin i skierowa� si� tam, gdzie powinno znajdowa� si� gniazdo. Rozchlapuj�c dooko�a m�tn� wod�, przedziera� si� przez trzciny, kt�re uderza�y go po twarzy. Z trudem torowa� sobie drog�. Zapada� zmierzch. W��czy� latark� i snop �wiat�a odbi� si� od zielonej �ciany trzcin i sitowia. Ike poczu�, �e jest w potrzasku. Wzdrygn�� si�. Nie m�g� przesta� my�le� o tych cholernych krabach. "Sukinsyny! Od-rzynaj� jedn� nog�, potem drug� i z�eraj� bebechy, jakby to by�a potrawka z kurczaka albo spaghetti
13
bolognese". Zatrzyma� si�. Nas�uchiwa�. Pr�bowa� si� uspokoi�.
S�ysza� bicie w�asnego serca i przyspieszony oddech. Zm�czy� si�. Ba� si�, �e czaple us�ysz� go i samiec mo�e odlecie�, ale samica powinna zosta�. Instynkt macierzy�ski posiadaj� wszystkie gatunki. W�a�ciwie niewiele wiedzia� o zwyczajach czapli. Nikt chyba nie wiedzia� wszystkiego tak naprawd�. Ptak m�g� wyl�dowa� par�dziesi�t metr�w od gniazda, a udawa�, �e jest tu� przy nim. Tym manewrem wyprowadzi w pole ka�dego. Tak na przyk�ad robi� czajki. Je�eli samiec czapli zrobi to samo, Ballinger b�dzie kr��y� po mokrad�ach jeszcze przez wiele godzin.
To musia�o by� gdzie� niedaleko... O�wietli� latark� teren woko�o siebie. Ciemnozielone poszycie denerwowa�o go ju�, tak jak denerwowa�a go gruba, �mierdz�ca �ata Everglades'a i te cholerne komary. Ci�y jak nawiedzone.
Pieni�dze dla Spurriera nie gra�y �adnej roli. Zupe�nie odwrotnie by�o z Ike'm Ballingerem. Pieni�dze by�y Jego bogiem, jedyn� rzecz�, kt�r� uwielbia�.
Co� nagle poruszy�o si� i zakot�owa�o. Odwr�ci� si�, za�wieci� latark�, ale niczego nie zobaczy�. Szuka� metr po metrze w lew� stron� i dooko�a.
Nagle Ike zamar�. Tym razem na pewno si� nie myli� - to by� ten straszny d�wi�k. Przepychaj�ce si� cielska tratowa�y i wgniata�y w b�oto �odygi trzcin. Sz�y w t� stron�.
KLIK-KLIK-KLIK.
Ike natychmiast zapomnia� o czaplach. Nie mia� �adnych w�tpliwo�ci. Niesamowite istoty zbli�a�y si�.
14
Sz�y w�a�nie tu, gdzie dr�a�a przera�ona, zesztywnia�a ze strachu ofiara, sz�y po to, �eby pochwyci� Ike'a. Kraby-olbrzymy by�y tutaj, w trzcinach!
Ike odwr�ci� si�. Bieg�, potykaj�c si� o w�asne nogi, obute w za du�e, d�ugie, nieprzemakalne buciory. Pokrwawionymi d�o�mi z trudno�ci� rozchyla� twarde �odygi. Czu� ciep��, sp�ywaj�c� po palcach krew. Upad�. St�ch�a, b�otnista woda bryzn�a mu w twarz, ale nawet nie poczu� jej smaku. �wiszcz�cy oddech dawa� znak, �e p�uca nie przyzwyczajone do takich �wicze�, wi�cej wysi�ku nie znios�. Dooko�a panowa�a cisza. Zastanawia� si�, gdzie podzia�y si� kraby, czy zosta�y w tyle, a mo�e w og�le nie wiedzia�y, �e tu jest?
Wiedzia�, �e za chwil� powinien znale�� si� na otwartej przestrzeni i wyj�� na mokrad�a. By� pewien, �e przebieg� ju� co najmniej dwie�cie metr�w. I nagle zda� sobie spraw� z fatalnej pomy�ki. Ogarn�o go przera�enie. Pomyli� kierunek, pobieg� w zupe�nie inn� stron�, a teraz u�wiadomi� sobie, �e zgubi� si� w g�szczu trzcinowego lasu.
Bezsilny j�k rozdar� mu pier�. Wiedzia�, �e zdany jest teraz na �lepy los. Tylko przez chwil� mia� cie� nadziei, �e mo�e... Trzciny nagle znikn�y i Ike pomy�la�, �e znalaz� si� na mokrad�ach. Niestety. Przed nim w �wietle latarki b�yska�y g��bokie wody rozlewiska.
Otoczy�y go miriady czerwonych, �wiec�cych oczu. Nieodgadnione maski. G�by skorupiak�w. Czu� jakie� koszmarne podniecenie. Za nim rozleg� si� plusk. Kraby okr��a�y Ike'a. By� w potrzasku.
Strach parali�owa� go. Kiedy kraby bezg�o�nie zacie�nia�y ko�o, Ike zacz�� si� �mia� histerycznie i
15
nawet nie pr�bowa� ucieka�. Najwi�kszy z krab�w podszed� bli�ej.
Szczypce wyci�gn�y si� w kierunku Ballingera, chwyci�y go za nadgarstek i odci�y z tak� �atwo�ci� z jak� sekator �cina chore listki r�y. Krew trysn�a z kikuta szkar�atnym strumieniem. Niczym drogie wino tryska�a w wykrzywion�, odra�aj�c� czelu�� szcz�k.
W jaki� spos�b Ballinger utrzyma� si� na nogach, nawet wtedy, kiedy jego druga d�o� spad�a z pluskiem do wody. Ci�gle si� �mia�. Po chwilt na jego twarzy pojawi� si� grymas b�lu, kiedy ostre jak brzytwa szczypce rozora�y mu klatk� piersiow� i brzuch a� do genitali�w. Wn�trzno�ci mi�kko wyp�yn�y na ziemi�. Upad�by teraz z pewno�ci�, gdyby nie to, �e jeden z tych potwor�w podtrzymywa� go. Przewierci� szczypcami, a potem podni�s� do g�ry dr��ce, konwulsyjnie drgaj�ce cia�o, jakby sk�ada� je kap�anom w ofierze.
Kraby ruszy�y. Bezlito�nie rozdziera�y ludzkie cia�o, masakrowa�y, targa�y je na wszystkie strony, walczy�y mi�dzy sob� o och�apy, zamieniaj�c je w purpurow�, bezkszta�tn� miazg�, barwi�c� przybrze�ne wody rozlewiska. Po dw�ch minutach by�o po wszystkim. Kilka skorupiak�w pr�bowa�o wydrapywa� jakie� resztki z mu�u.
Po chwili cisza otuli�a groteskowe i gro�ne kszta�ty t�ocz�ce si� na niewielkiej polance po�r�d k�py trzcin. Kraby by�y nareszcie syte i zadowolone. Potwory wlepia�y teraz oczy w najwa�niejszego z nich nie mog�c ruszy� si� stamt�d, zanim on si� nie ruszy. Kr�l rz�dzi� swoimi podw�adnymi okrutnie i bezwzgl�dnie. Wymaga� pos�usze�stwa i egzekwowa� je. Gdyby nie
16
jego nieprzeci�tne zdolno�ci, ten wynaturzony gatunek na pewno nie przetrwa�by zag�ady, jak� pr�bowali zgotowa� ludzie. Dzi�ki niemu kraby-giganty �y�y, rozmna�a�y si� i by�o ich coraz wi�cej. Teraz nadesz�a godzina zemsty. Tak powiedzia� im Wielki.
Wells-next-the-Sea, jaki� czas temu, by�o cudownym, malowniczym miejscem dla w�dkarzy. Teraz za�miecone przez cywilizacj� lat sze��dziesi�tych, sta�o si� betonow� pustyni�. Klejnot natury zniszczy�y rozrastaj�ce si� osiedla, brzydkie, nowoczesne budownictwo i ta bezsensowna arkada, s�u��ca w�a�ciwie tylko rowerzystom i g�wniarzom je�d��cym na skate-boardach w godzinach szczytu. Stare, pi�kne Wells walczy�o jednak o przetrwanie, o utrzymanie dziedzictwa. Szerokie, po�yskuj�ce z�otym piaskiem pla�e rozci�ga�y si� a� do Holkham. Wysokie sosny parawanem z grubych pni i roz�o�ystych koron os�ania�y le��ce tu� przy pla�ach plackowate parkingi.
Ludzie walili tutaj ze wszystkich stron - w�a�nie rozpoczyna� si� szczyt wakacyjnych przyjazd�w. Pola namiotowe i parkingi p�ka�y w szwach. Ci, kt�rzy pami�tali dawne Wells, wylegiwali si� teraz w s�o�cu, t�sknie wzdychaj�c i wspominaj�c. Ruch uliczny ci�gle si� wzmaga�. Do po�udnia najwi�cej samochod�w przyjecha�o od strony Fakenham, Burnham i Shering-ham. Cromer i Hunstanton by�y okropnie zat�oczone. Rozleniwieni wakacjami tury�ci roz�azili si� na wszystkie strony, ale w ko�cu i tak< obierali jeden kierunek:
Wells-next-the- Sea.
Jeszcze o czwartej po po�udniu pla�a hucza�a kar-
17
nawa�owym nastrojem; na wielobarwnych le�akach wylegiwa�y si� br�zowe, opalone cia�a, parawany mia�y chroni� przed s�o�cem i ciekawskimi spojrzeniami, starsze panie odpoczywa�y w koszach, dzieci szala�y w wodzie na materacach. Ci, kt�rzy jeszcze byli w pe�ni si�, grali w pi�k� no�n� lub krykieta. Pobyt nad morzem mia� sw�j urok; k�piele w morzu, p�ywanie na pontonach i wszelkiej ma�ci ��dkach, rodzice machali wios�ami imponuj�c swoim pociechom, lepsi p�ywacy wyruszali daleko w morze, na g��bok� wod�, nie mog�c sobie odm�wi� przyjemno�ci relaksu w kusz�cej, ch�odnej, po�yskuj�cej, granatowej wodzie.
Lorna Watson rozgl�da�a si� dooko�a z min� pewn� siebie. Zwraca�a na siebie uwag�. Nic dziwnego. By�a bardzo zgrabna, kostium bikini podkre�la� perfekcyjnie smuk�e cia�o. Nie mia�aby nic przeciwko temu, gdyby to naprawd� by� pow�d zainteresowania, ale niestety - towarzystwo patrzy�o r�wnie� na trzyletniego ch�opca, kt�ry nie�mia�o siusia� na stopy w do�ku wygrzebanym nieopodal r�cznika, na kt�rym le�a�a. Przecie� nie mog� nic wiedzie�, trzysta kilometr�w od domu, mi�dzy setkami obcych ludzi, kt�rzy nigdy nie s�yszeli o �omie Watson. Prawdopodobnie nikt nie zwr�ci� na ni� specjalnej uwagi, tylko natr�tne sumienie robi jej kawa�y. "Jeste� pann� z dzieckiem! Masz dzieciaka, kt�ry jest i na zawsze pozostanie b�kartem!"
Westchn�a ci�ko. Jak�e nienawidzi�a siebie za to. Rodney nosi� znami�, kt�rego nie pozb�dzie si� do ko�ca swoich dni. "Jeste� b�kartem, Rodney'u Wat-sonie. Kim jest tw�j ojciec? Jakim� w�oskim kelnerem,
18
kt�ry pieprzy� twoj� matk� w hotelu, w kt�rym znalaz�a prac� w czasie wakacji. A potem zwia� najbli�szym samolotem do domu, kiedy tylko dowiedzia� si� o dziecku. Twoja matka tak na dobr� spraw�, Rodneyu, nale�a�a do wszystkich. Jeste� po prostu, biednym b�kartem, kt�ry na nieszcz�cie zosta� sp�odzony przez playboya w hotelowej liberii i nimfomank�" - z �alem i w�ciek�o�ci� my�la�a Lorna.
Zacisn�a w pi�ci gar�� piachu. Mia�a wielk� ochot� rzuci� nim w otaczaj�cych j� ludzi. Jaka� panienka obok, poch�oni�ta lektur� taniego, idiotycznego kobiecego magazynu, �ledzi�a linijki czarnych liter. Mo�e to by�a opowie�� o jakiej� nieszcz�snej dziewuszce, kt�ra w chwili uniesienia rozwar�a nogi, a potem musia�a za to zap�aci� urodzeniem b�karta. Publika lubi historyjki o tych, kt�rych tak �atwo mo�na napi�tnowa� i zabawia� si� ich kosztem. Tak zwane dobrze wychowane panienki za�miewaj� si� z tych biednych, g�upich, kt�re p�ac� b�kartami za swoje b��dy.
Lorna odwr�ci�a si�, spojrza�a uwa�nie dooko�a. Nikt na ni� nie patrzy�. Wszyscy zaj�ci byli swoimi sprawami, ale by�a pewna, �e kiedy si� tylko po�o�y, znowu zaczn� si� na ni� gapi�.
Oczy Lorny zasz�y �zami. Marzy�a o miejscu, gdzie mog�aby si� z Rodneyem ukry�. Spojrza�a w stron� brzegu i serce na chwil� przesta�o jej bi�. Malca nie by�o tam, gdzie si� go spodziewa�a. W sekund� p�niej odnalaz�a go i poczu�a ogromn� ulg�. Przezwyci�y� sw�j l�k przed morzem i sta� teraz po uda w wodzie. Kilkoro starszych dzieci, dziewi�ciolatk�w, bawi�o si� nadmuchiwan� tratw�; jeden z nich trzyma� tratw�, a
19
drugi pr�bowa� nak�oni� malca, by usadowi� si� na niej.
- Nie! Rodney! - krzykn�a Lorna, ale jej g�os zgin�� w pla�owym ha�asie. - Nie siadaj na t� tratw�, to niebezpieczne! Mo�e odp�yn�� daleko w morze...
Ale Rodney by� ju� na tratwie i p�on�� ze szcz�cia i rozkoszy. Tratwa ko�ysa�a si� �agodnie z boku na bok. Ma�y trzyma� si� mocno. I wtedy starsi ch�opcy popchn�li tratw� tak, �e natychmiast znalaz�a si� kilka metr�w od brzegu, na g��bszej wodzie. Ch�opcy obserwowali to ze spokojem.
- O nie! Niech kto� z�apie t� tratw�. Tam jest moje dziecko! - Nikt nie s�ysza� jej wo�ania. Nikogo nie interesowa�a panna z dzieckiem, krzycz�ca na brzegu o ratunek dla zagro�onego b�karta. Wydawa�o si�, �e albo tratwa nabiera pr�dko�ci i szybko oddala si� od brzegu, albo to Lorna rusza si� powoli jak na zwol-niomym filmie. Bieg�a, ale morze by�o ci�gle daleko. Wieki up�yn�y, zanim poczu�a na spieczonych wargach bryzgi s�onej wody. Krzycza�a, ale nikt z gapi�cych si� ludzi nie mia� zamiaru ruszy� z pomoc�.
Tratwa odp�ywa�a coraz dalej. Rodney nie zdawa� sobie sprawy z niebezpiecze�stwa, ca�y czas siedzia� mrucz�c z zadowolenia. Po prawej stronie przep�yn�� jaki� m�czyzna, ale nawet nie wyci�gn�� r�ki, �eby zatrzyma� "ma�y okr�t". Lorna bieg�a, zmaga�a si� z wod�, si�gaj�c� jej ju� powy�ej pasa. I wtedy zda�a sobie spraw� z okropnej rzeczy - nie umia�a p�ywa�! Nagle ogarn�a j� bezradno��. Jej dziecko odp�ywa�o coraz dalej, mog�o w ka�dej chwili zsun�� si� do wody
20
i uton��, a nikt nawet nie ruszy� palcem, �eby je ocali�. Poniewa� by� b�kartem!
Tym razem jej krzyk wybi� si� ponad �miechy i pla�owy jazgot, wszystkie g�owy odwr�ci�y si� najpierw w jej stron�, potem w stron� odp�ywaj�cej tratwy. Raz po raz tratwa znika�a pod wod�; wyra�nie co� j� ci�gn�o, co�, co znajdowa�o si� pod powierzchni�. Przera�one dziecko z trudem walczy�o o utrzymanie si� na �liskim pok�adzie.
Lorna Watson histerycznie krzycza�a. W kilka sekund p�niej wszyscy na pla�y wrzeszczeli jak op�tani. K�pi�cy si� wybiegali z wody przera�eni. Olbrzymie, potworne istoty pojawi�y si� nagle, jakby eksplodowa�y na ma�ej, lekkiej fali. P�yn�y tyralier� od wej�cia do portu w kierunku �ach Holkham. Inwazja by�a tak wspaniale obmy�lona, �e setki k�pi�cych si� nie mia�y szans powrotu na pla��, kiedy tylko za�ama�y si� skrzyd�a tyraliery. Wszystko odby�o si� w niewiarygodnie szybkim tempie. Kraby wielko�ci pla�owych osio�k�w, o ma�ych, �wiec�cych z�owrogo w jasnym s�o�cu oczkach, ci�y i rozpruwa�y ostrymi jak brzytwy szczypcami swoje ofiary, zostawiaj�c krwawy �lad i koszmarnie zmasakrowane cia�a. Purpurowe, g�ste jak oliwa fale uderza�y leniwie o brzeg.
Loma ba�a si� tylko o Rodneya. Nie martwi�a si� tym, �e nie potrafi p�ywa�. Je�li b�dzie trzeba, gotowa jest zgin��, �eby tylko m�c uratowa� syna. Sparali�owany strachem umys� dr�czy�a my�l, �e musi odci�gn�� swoje dziecko w bezpieczne miejsce. Sz�a przed siebie, spieniona woda si�ga�a jej do szyi. Nie s�ysza�a ju� wrzask�w przera�enia i b�lu.
Nagle zobaczy�a Rodneya. Wyskoczy� ponad po-
21
wierzchnie wody, wij�c si� jak �ywa krewetka nadziana na patyczek. By� zakleszczony w przera�aj�cych szczypcach wielkiego kraba, o wiele wi�kszego od tych, kt�re atakowa�y innych ludzi. U�cisk by� coraz mocniejszy, wcina� si� w kruche, dzieci�ce cia�o, rozszarpywa� je, a strugi jasnoczerwonej krwi bryzga�y fontannami na wszystkie strony.
Lorna zamar�a. Patrzy�a na ma��, wykrzywion� potwornym b�lem i agoni� twarzyczk� oraz spuchni�te, nabieg�e krwi� oczy ma�ego, kt�re po chwili p�k�y jak przek�ute ba�ki mydlane. Pozbawiony n�g tu��w wpad� do wody, a dolna cz�� cia�a Rodneya poniesiona zosta�a pot�nymi szczypcami do wielkiej, nienasyconej g�by skorupiaka.
�wiat Lorny Watson umar� w ci�gu tych kilkunastu sekund. Ba�a si� b�lu, ale to nie mia�o ju� znaczenia. Nic nie by�o ju� wa�ne. Dopad�y j� kraby. Jeden poci�gn�� j� pod powierzchni� wody w ciemnozielon� pustk�, przesi�kni�t� teraz szkar�atem krwi. Ohydna g�ba zbli�y�a si� w �miertelnym, krabim poca�unku. Pot�nymi szczypcami rozszarpywa� jej kszta�tne cia�o, dar� je na drobne pasy, skr�caj�c si� przy tym jakby prze�ywa� orgazm.
Umiera�a. Szkar�atne j�zory krwi rozci�gn�y si� we wszystkie strony, przes�aniaj�c jej twarz i o�lepiaj�c. Piek�o b�lu poch�on�o jej cia�o i prze�art� zepsuciem dusz�.
Ci, kt�rzy byli najbli�ej miasta - dla w�asnego bezpiecze�stwa - wspi�li si� na wydmy Holkham, albo poszli w kierunku portu w Wells i stamt�d patrzyli z niedowierzaniem na rze�, na czerwone
22
plamy krwi, kt�re zabarwi�y z�ote piaski pla�y. To by� zorganizowany atak dzikich bestii, kt�ry przyni�s� krew, b�l i �mier�.
Bestie zwar�y szeregi. By�o ich oko�o trzystu. P�kolem zap�dza�y do morza tych, kt�rzy prze�yli. Krzycz�ca kobieta, trzymaj�ca dwoje dzieci, nagle potkn�a si� i upad�a. Zamkn�a oczy, kiedy zas�oni� j� pot�ny cie�. Tylko jedno uderzenie zamieni�o matk� i jej dzieci w tryskaj�c� krwi� miazg�. Armia sz�a w stron� oceanu. Dok�adnie obliczony, precyzyjny, maj�cy na celu zag�ad� atak, nie pozostawia� �adnych szans na stawianie oporu.
Nikt, kto dosta� si� do straszliwego kr�gu - nie ocala�. Kilkoro ludzi pr�bowa�o uciec do wody i jako� dop�yn�� w bezpieczne miejsce, ale natychmiast zosta�o z�apanych przez ukryte pod powierzchni� wody czyhaj�ce kraby. Pozbawione to�samo�ci, zmasakrowane, na p� zjedzone cia�a ko�ysz�c si� na wodzie p�yn�y w morze.
Przylecia�y mewy, �mieciarze morza, padlino�ercy. Rzuci�y si� na p�ywaj�ce szcz�tki, bij�c si� mi�dzy sob�, wrzeszcz�c i-trzepocz�c skrzyd�ami. Nie �mia�y jednak usi��� na powierzchni, podlatywa�y tylko i ucieka�y, by za chwil� wr�ci�. Bardzo chcia�y sfrun�� na p�ywaj�ce pod nimi "jedzenie", ale wiedzia�y, �e kraby ci�gle czyhaj�, ukryte tu� pod powierzchni�. Od czasu do czasu, leniwie i powoli szczypce wychyla�y si� i wci�ga�y pod wod� kt�r�� z nieszcz�snych ofiar, by zrobi� sobie solidny obiad.
Dopiero kiedy s�o�ce zacz�o powoli znika� za horyzontem, g�odne mewy mog�y rzuci� si� na trupy.
23
Bia�e, pierzaste, uderza�y z powietrza do przesi�kni�tego krwi� oceanu, a ostre dzioby wyrywa�y strz�py mi�sa z ludzkich szcz�tk�w. Zmrok przykrywa� wszystko i niby dym zasnuwa� przera�aj�cy widok po zaci�tej bitwie. Kiedy �ciemni�o si� ju� na dobre, ptaki odlecia�y w g��b l�du, w poszukiwaniu jakiego� spokojnego miejsca na nocleg, gdzie� nad brzegiem stawu albo jeziora, kt�re nie kryje na swoich b�otnistych brzegach �adnych przera�aj�cych tajemnic. Niesko�czone kolumny pierzastych drapie�c�w, mkn�y bez charakterystycznego dla nich jazgotu. S�ycha� by�y tylko szum tysi�cy skrzyde�. Ptaki te� by�y przera�one.
Rozdzia� drugi
Olbrzymi korek tamowa� ruch po obu stronach zwodzonego mostu Sutton. Rz�dy zapalonych �wiate� w samochodach przypomina�y pa�aj�ce w�ciek�o�ci� oczy. Nocni w�drowcy zostali nieoczekiwanie zatrzymam w drodze z King's Lynn i Spadling. Ludzie wychodzili z samochod�w by spojrze� w d�, na k��bi�c� si� rzek� Nene. Ma�e ��dki kotwicz�ce przy niskich kejach ko�ysa�y si� na wzburzonej fali. Ciemna sylwetka wolno p�yn�a w g�r� rzeki. Statek g�o�no obwieszcza� swoje istnienie ca�ej okolicy i zacumowanym przy nabrze�ach innym jednostkom. �wiat na chwil� zamar�.
Podniesiony most wygl�da� jak miecz w r�kach poddanego, kt�ry oddaje honory swemu w�adcy.
- Do kurwy n�dzy! Jak d�ugo to jeszcze ma trwa�? - Wygl�daj�cy na w�drownego handlarza, niski cz�owiek w bia�ej koszuli i krawacie wysiad� z wy�adowanego przer�nymi klamotamf' Forda Escorta. Nie �udzi� si�, �e kto� mu odpowie, ale denerwowa�o go, �e inni ludzie nie okazywali �adnego zniecierpliwienia. Ma�o tego! Wygl�dali na zadowolonych. Jak dzieci gapili si� na to cholerne, przep�ywaj�ce pod mostem pud�o. M�czyzna wzdychaj�c spojrza� nerwowo na zegarek. Doskonale wiedzia�, �e jest 23.40, bo sprawdza� par� sekund temu. �pieszy� si� bardzo i nie m�g� czeka�.
25
Zawr�ci� do samochodu. Nerwowo przetrz�sa� kieszenie, szukaj�c papieros�w. Gdzie� tutaj musia�y by�, przecie� dopiero co zacz�� now� paczk�. Nag�e uderzenie i �omot rozrywanego metalu wstrz�sn�y mostem.
- O Jezu! Ten pieprzony statek wlaz� na mielizn�! Wszystko by�o dok�adnie o�wietlone. Zdawa�o si�, �e to jakie� makabryczne przedstawienie teatralne. Sparali�owana, oniemia�a publiczno�� obserwowa�a to, co dzia�o si� na dole. To okrutne widowisko by�o tak nieprawdopodobne, �e nikt w pierwszej chwili nie poczu� si� zagro�ony. Dopiero po jakim� czasie, kto� wykrzykn�� ochryple:
- Ten kurewski most si� przewraca! Bo�e Wszechmog�cy! Kraby!
Kilka os�b rzuci�o si� do ucieczki, pozostali skamienieli z przera�enia: nikt nie m�g� uwierzy� w to, co si� dzia�o. Pot�na konstrukcja, dr��c pochyla�a si� coraz bardziej. Rozleg� si� okropny chrz�st i zgrzyt �elaza. Most gwa�townie przechyli� si� na bok. Ma�e figurki na statku znieruchomia�y z przera�enia. Po chwili niekt�rzy z pasa�er�w zacz�li skaka� w nurt rzeki, szukaj�c ratunku przed wal�cymi si� na nich tysi�cami ton metalu i betonu.
Nagle wstrz�s! Run�o prz�s�o �ami�c statek na p�. Wielka fala wyrzuci�a wysoko w powietrze cz�� wraku, pogr��aj�c w topieli za�og�. �wiat�a kontrolne i reflektory zgas�y, zanurzaj�c wszystko w ciemno�ci. Zupe�nie tak, jakby w telewizorze wysiad�a wizja, a fonia dzia�a�a bez zarzutu.
Pasa�erowie samochod�w zacz�li krzycze�. Widzie-
26
li kraby, widzieli co si� dzieje tam na dole, niekt�rzy s�yszeli ju� o rzezi w Wells-next-the-Sea. Ci cz�onkowie za�ogi, kt�rzy prze�yli uderzenie wal�cego si� mostu - albo uton�li, albo zostali po�arci przez ogromne, przera�aj�ce bestie. Nic nie mog�o ich uratowa�. Nikt nawet nie pr�bowa�.
Nocne powietrze wype�ni� trzask �amanych ko�ci, zgrzytanie i jaki� niesamowity klekot. Zwodzony most sta� si� olbrzymi� gilotyn�.
W ko�cu zapad�a cisza, przerywana sygna�em pierwszego ambulansu.
Przez te ostatnie kilka lat profesor Cliff Davenport postarza� si� troch�. Przyby�y mu ze dwa nowe pasma siwizny w rzedn�cych, ciemnych w�osach i sporo zmarszczek na poci�g�ej, bladej twarzy. Ale jego szczup�a, zwinna sylwetka nie zmieni�a si� ani troch� od czas�w s�ynnej "bitwy" pod Barmouth.
Od�o�y� w�a�nie s�uchawk� telefonu w swym ma�ym mieszkaniu-pracowni w West Hampstead i ci�ko westchn��. Ten moment musia� w ko�cu nadej��. Czeka� na to dzie� w dzie� od powrotu z Wyspy Haymana. Nagle us�ysza� kroki w korytarzu i odg�os otwieranych drzwi. Zamkn�� oczy. Przypomnia� sobie ciemnow�os�, �liczn�, niewysok� dziewczyn�, zadumany wyraz jej twarzy i ten sok pomidorowy, kt�ry z tak� ochot� pi�a na farmie w Lianbedr. Tam wszystko si� zacz�o. Nieprzerwany strumie� krwi, rzezie.
Ta sama dziewczyna sta�a teraz za nim i czeka�a na potwierdzenie jej najgorszych obaw. Oboje zrywali si� w nocy przera�eni d�wi�kiem telefonu, a potem nawzajem przekonywali si�, �e to tylko sen. Raz ju� ten
27
koszmar okaza� si� prawd� i Cliff musia� rusza� na drugi kraniec �wiata, �eby walczy� ze swoim �miertelnym wrogiem w egzotycznej krainie Wielkiej Rafy Koralowej.
- Wi�c... -jej g�os dr�a�.- Gdzie s� tym razem, Cliff?
- Na wschodnim wybrze�u - powiedzia�, odwracaj�c si� do niej. Widzia� jak dr�a�a. - Zacz�y od Wash i przesz�y wzd�u� ca�ego wybrze�a a� do Wells-next-the-Sea. Najprawdopodobniej wczoraj, p�nym wieczorem, by� pierwszy atak. Gdyby�my mieli w��czone radio albo telewizor, wiedzieliby�my co jest grane. To by� Grisedale.
- Wiem. Och, Cliff, czy tym razem nie poradz� sobie bez ciebie? Do cholery! Zrobi�e� ju� swoje! Ju� ci� nie potrzebuj�! To robota dla uzbrojonych oddzia��w. Niech spr�buj� znowu �rodk�w chemicznych.
- Nie mog� - powiedzia� szybko. - Rybo��wstwo stoi kiepsko i nie mo�na sobie pozwoli� na wyniszczenie nowych, m�odych �awic ryb. Poza tym na morzu pracuj� tysi�ce ludzi i stamt�d pochodzi �ywno�� dla milion�w. Najgorsze, �e kraby wr�ci�y i jest ich wi�cej ni� za czas�w Barmouth. Rozmna�aj� si� tak szybko! Zupe�nie jak myszy i szczury. Musia�y si� gdzie� zaczai� po rzezi na wyspie Haymana i odczeka�y, a� b�dzie ich tyle, �eby znowu m�c zaatakowa�. Cholera! To niesamowite! Mog�yby sobie �y� gdzie� na Pacyfiku, w idealnych warunkach, a ludzie nawet nie mieliby poj�cia o ich istnieniu. A one wr�ci�y! I to tutaj, do Brytanii. To prawie jak instynkt powrotu do domu. Albo jak instynkt zemsty!
28
- Nie m�w tak. - Wzdrygn�a si�. Pr�bowa�a jako� zebra� my�li. - No, c�. Jak s�dz� i tak si� tym zajmiesz, cokolwiek bym powiedzia�a.
- Musz�. - Obj�� j�. - Tym razem naprawd� jest nad czym popracowa�. Mamy podobno jednego, prawdziwego, przero�ni�tego kraba i to nie�ywego!
- M�j Bo�e, jak�e uda�o si� go zabi�? Przecie� kule tylko odbijaj� si� od ich skorup!
- Nie jest tak �le. - U�miechn�� si�. - Stalowy, zwodzony most Sutton w Lincolnshire spadaj�c zmia�d�y� jednego. Nawet nasze niezwyci�one kraby nie s� w stanie wytrzyma� spadaj�cych na nie setek ton stali. Wyobra� sobie, �e stal rozbi�a skorup� tego potwora. B�dziemy mogli wi�c zaoszcz�dzi� sobie d�ugich godzin d�ubania i rozbijania pancerza. Nie mog� si� doczeka�, kiedy zobacz� t� najnowsz� zdobycz. No, my�l�, �e wystarczy mi ma�a walizka na drog�. Przy odrobinie szcz�cia b�d� w domu przed weekendem.
- Wiedzia�am, �e tak b�dzie. - Pr�bowa�a si� u�miechn��, ale bezskutecznie. Szybko odwr�ci�a g�ow�, �eby Cliff nie zobaczy� zasz�ych �zami oczu i drgaj�cej ze zdenerwowania dolnej wargi. W pewnym sensie Pat Davenport odczu�a ulg�. Niezno�ne oczekiwanie wreszcie si� sko�czy�o. Tak jak jej m�� - nigdy nie uwierzy�a do ko�ca, �e kraby zosta�y zniszczone.
Grisedale czeka� na Cliffa Davenporta w hallu hotelu Bridge. Cz�owiek z Ministerstwa Spraw Wojskowych bardzo si� postarza� w ci�gu ostatnich lat, nabra� jakiej� sztywno�ci w ruchach, twarz poora�y nowe, g��bokie zmarszczki. Cliff domy�li� si�, �e
29
tamten jest tu� przed emerytur�. Po�a�owa�, �e te cholerne kraby nie poczeka�y jeszcze ze dwa, trzy lata. Przynajmniej oszcz�dzi�yby mu troch� k�opot�w i zamieszania.
- Mi�o ci� zn�w zobaczy�, Clifford. - Grisedale wyci�gn�� r�k�. - M�j Bo�e, te diab�y wr�ci�y tym razem z ��dz� zemsty. Trzysta ofiar, pi��dziesi�t os�b zaginionych w Wells i oko�o trzydziestu tam, przy mo�cie na Nene. Barmouth to w por�wnaniu z tym ma�e zamieszanie.
Cliff skin�� g�ow�.
- Masz jaki� pomys� gdzie trzeba ich szuka�? Tu nie ma skalistego wybrze�a. W Walii na przyk�ad to co innego. Tu jest za p�asko, nie mia�yby gdzie si� ukry�. Tak mi si� przynajmniej zdaje.
- To mnie martwi. - Grisedale wprowadzi� Clif-fa do zat�oczonego baru i przekrzykuj�c ha�as zam�wi� dwie whisky. - Mieli�my tu specjalist�w, kt�rzy przeszukali nam centymetr po centymetrze, ca�y teren z Bostonu do Cromer. Najbardziej martwi mnie to, �e na drodze prowadz�cej do mostu na Nene znaleziono mn�stwo krabich �lad�w, kt�re nagle si� urwa�y.
- Kraby pewnie posz�y korytem rzeki. - Cliff s�czy� swojego drinka i przygl�da� si� ludziom w zat�oczonym barze. Kilka os�b wyda�o mu si� znajomych. Oczywi�cie nie pami�ta� nazwisk, ale wiedzia�, �e to weterani walk z krabami, grupa specjalna zebrana z jednostek Si� Jej Kr�lewskiej Wysoko�ci.
- Chcia�bym tak my�le�. - Grisedale zmarszczy� brwi. - Ale wtedy by� odp�yw i na pewno �aden z tych sukinsyn�w nie m�g�by i�� ca�y czas suchym, w�skim korytem rzeki.
30
- By�y do tego zmuszone - powiedzia� Cliff - bo nie mog� �y� bez s�onej wody d�u�ej ni� kilka godzin. Ta droga by�a jedyn�, kt�r� mog�y szybko dotrze� do morza. Chcia�bym jak najszybciej zobaczy� tego martwego kraba.
- Zarekwirowali�my pusty magazyn znajduj�cy si� tu� za hotelem. - W g�osie Grisedale'a brzmia�a duma z dobrze wype�nionego obowi�zku. - Laboratorium ju� na ciebie czeka. Spadaj�ca cz�� mostu by�a precyzyjna. Stal rozwali�a prawie ca�� skorup� i pozbawi�a to co� g�owy. B�dziesz mia� o wiele mniej pracy przy rozk�adaniu go na czynniki pierwsze.
- Racja. - Cliff Davenport zdj�� okulary. - No, to zaczynamy. Nie mog� si� doczeka�, kiedy zobacz� t� zdobycz. Nigdy nie wiadomo, czego nowego mo�na si� doszuka� w linii mutant�w.
Grisedale doskonale orientowa� si� w sprawie od czasu poprzedniego spotkania z zab�jczymi krabami. Wielka szopa by�a oczyszczona, w �rodku zainstalowano kilka wielkich sto��w, o�wietlonych bezcieniowymi lampami. Pierwsze wra�enie by�o fatalne. Cliff czu� si� jak w jatce. Poszarpane mi�so le�a�o mi�dzy kawa�kami roztrzaskanej skorupy, wi�ksze fragmenty pancerza podwieszono na linkach, �eby u�atwi� badania.
- Idealnie. U�miechn�� si� do Grisedale'a i spojrza� na zegarek - by�a czternasta trzydzie�ci. S�dz�, �e sko�cz� za dwie, trzy godziny, wi�c je�eli mo�esz si� czym� zaj��...
- Nie mog�. - Odpar� twardo wsp�lnik. - Jestem tak samo zainteresowany tymi stworzeniami jak ty, Cliff. Armia, flota i RAF przeszukuj� wy-
31
brze�e. W razie gdyby kraby pojawi�y si� i pr�bowa�y wyj�� znowu na brzeg, zawiadomi� nas. Pozw�l mi w czasie tej operacji by� twoim asystentem.
- W porz�dku. - Davenport naci�gn�� gumowe r�kawiczki i zacz�� dobiera� no�e, skalpele i inne przyrz�dy chirurgiczne, le��ce na podr�cznym stoliku. - Najpierw sprawdzimy wszystkie organy trawienia, chocia� i tak wiadomo co tam znajdziemy.
Profesor nie odzywa� si� prawie wcale. Od czasu do czasu jednak nie m�g� powstrzyma� si� od komentarzy, kiedy odkrywa� co� niezwyk�ego. Wyci�ganie szcz�tk�w prze�utego ludzkiego mi�sa nie nale�a�o do przyjemno�ci. Skorupa by�a dok�adnie taka sama jak te, kt�re ju� kiedy� badali; by�a odporna na ka�d� bro� z wyj�tkiem broni nuklearnej i ... zawalaj�cych si� stalowych most�w! Czas p�yn��. By�a ju� pi�tnasta czterdzie�ci pi��. Jedynym d�wi�kiem, kt�ry rozlega� si� w szopie, by�o bzyczenie wielkich niebieskich much, kt�re z upodobaniem l�dowa�y w krabim mi�sie i delektowa�y si� nim.
- M�j Bo�e! - Cliff wpatrywa� si� w jaki� skrawek, z kt�rego w�a�nie pr�bowa� co� oddzieli�.
- Co to jest? - Grisedale przysun�� si� bli�ej profesora. - Bardzo ciekawe...
Davenport z trudno�ci� odci�� troch� tkanki od reszty cia�a.
- Przyjrzyj si� tym jelitom. Widzisz co� ciekawego? - Jakie� czyraki. - Grisedale wzdrygn�� si� z obrzydzeniem.
- Prawie. - Profesor pokiwa� g�ow�. - W rzeczywisto�ci jest to nowotworowa naro�l, kt�ra, jak
32
mo�na przypuszcza�, roznios�a si� na wszystkie organy wewn�trzne i wygl�da na nowotw�r z�o�liwy.
- Dobry Bo�e! - Grisedale odsun�� si�. - Krab jest wed�ug ksi��kowej systematyki rakiem, a te skurwiele same hoduj� sobie raka, kt�ry pleni si� jak chwasty na wiosn�. Jezu, przecie� on powinien ju� dawno nie �y�! Ma te guzy wsz�dzie!
- Normalny osobnik krabiego gatunku z tak rozwini�tym nowotworem prawdopodobnie by ju� nie �y�. - Davenport od�o�y� skalpel i si�gn�� do kieszeni po fajk�. - Ale ten jest tak cholernie du�y i silny, �e dawa� sobie rad� nawet z tak daleko posuni�t� chorob�. Ale jak d�ugo m�g�by z tym �y�? I dlaczego w og�le �y�? Mo�e ten nowotw�r jest skutkiem �rodk�w chemicznych, kt�re rozpylili�my na jego przodk�w? One przecie� mimo to si� rozmna�a�y. Ile naprawd� spo�r�d tych wielkich, �yj�cych w morzach krab�w jest chorych? Musimy si� tego wszystkiego dowiedzie�.
- Nie bardzo ci� rozumiem, Clifford.
- Pozw�l, �e ci wyja�ni�. - Davenport na chwil� zamilk�, zaci�gaj�c si� g��boko dymem z fajki. - Przypu��my, �e ca�e ostatnie pokolenie krab�w nosi w sobie t� �mierteln� chorob�. Gdyby si� zastanowi�, mo�na doj�� do przera�aj�cych wniosk�w. Po pierwsze, choroba mo�e si� rozprzestrzeni� na inne formy �ycia w morzach i oceanach i zniszczy� ca�e podwodne �ycie...
- Jezu Chryste!!!
- Po drugie, istnieje mo�liwo��, �e te kraby wiedz�, i� s� �miertelnie chore. To, co teraz si� dzieje, to ich ostatni atak, ostatnia napa�� na ludzi.
33
- Phi! - Grisedale wyd�� wargi. - Mo�e by� jeszcze i tak, �e ten pot�ny gatunek wywodzi si� z w�d otaczaj�cych Brytani� - kontynuowa� Cliff. - Oczywi�cie to tylko niesprawdzalna hipoteza, ale mo�na przypuszcza�, �e przyci�ga je tutaj rodzaj instynktu, wzywaj�c je do miejsca, sk�d pochodz�. By� mo�e jest to instynkt, kt�ry sk�ania �miertelnie chorego podr�nika do powrotu do domu, by m�g� umrze� na w�asnej ziemi. No, ale je�eli to prawda, to kraby przysz�y tu tak�e i po to, �eby wielu ludzi umiera�o razem z nimi.
- No to, co robimy?
- Je�li to mo�liwe, chcia�bym przebada� jeszcze ze dwa, trzy osobniki. - Davenport u�miechn�� si� blado. - Wiem, �e martwe kraby s� towarem deficytowym, ale zawsze istnieje szansa, �e mo�e znowu spadnie co�, co wa�y kilka ton i zmia�d�y chocia� jednego. Musimy dok�adnie obejrze� pla�� na wschodnim wybrze�u i dowiedzie� si�, gdzie ukrywaj� si� kraby. Acha, powiedzia�em �onie, �e wr�c� przed weekendem, jutro jest �roda.
- Szcz�liwi, kt�rzy nie trac� nadziei. - Za�mia� si� Grisedale. - Ja te� jej nie trac�, bo wierz�, �e zostaniesz z nami do ko�ca, i �e ten nowotw�r z�era tylko naszych dwunastono�nych, opancerzonych znajomych, kt�rzy wkr�tce pow�druj� grzecznie do morza i tam zdechn�.
Profesorowi Cliff owi Davenportowi wcale nie by�o do �miechu.
Na Nene by�o wiele obfituj�cych w ryby miejsc, jednak wi�kszo�� z nich, a szczeg�lnie te blisko mostu
34
Sutton, patrolowali stra�nicy ochrony przyrody i karali wysokimi mandatami wszystkich k�usownik�w.
Andy Caxton wiedzia�, �e je�li po raz czwarty pope�ni wykroczenie, mo�e by� �le. Urz�dnicy z magistratu ostrzegali go i straszyli s�dem. Ci�gle pami�tali o tych ba�antach, na kt�ra zastawi� sid�a w ubieg�ym roku w lecie. By� ju� notowany.
Andy, facet ko�o czterdziestki, od wielu lat �yj�cy z zasi�ku, nie mia� zamiaru splami� si� uczciw� prac�. K�usownikiem by� od zawsze, tak jak jego ojciec i dziadek. Musia� utrzyma� siebie i rodzin� �yj�c� w pi�knym hrabstwie Lincoln.
Kiedy wydarzy�a si� ta katastrofa przy mo�cie Sutton, Andy Caxton stwierdzi�, �e nadarza mu si� niepowtarzalna okazja. Nikt na pewno nie b�dzie my�la� o k�usownikach i sprawdza� rybnych rozlewisk Nene. Dzisiejsza noc by�a dla Andy'ego tak samo dobra jak wszystkie inne. Wystarczy p�j�� trzy mile w g�r� strumienia i mo�na przesta� martwi� si� krabami. Szans� na spotkanie ich tam by�y praktycznie �adne. Po ataku na most, wr�ci�y pewnie do Wash i ju� nie poka�� si� szybko w cywilizowanym �wiecie.
Zmierzcha�o ju�, kiedy Caxton wyszed� ze swego domku i jak zwykle ruszy� w drog� przez pola, przedzieraj�c si� przez zagony kukurydzy i burak�w cukrowych. Szed� �cie�k� prowadz�c� na trawiasty brzeg rzeki. Pod pach� ni�s� solidny o�cie� na ryby, zbudowany z trzech aluminiowych rurek, kt�re z �atwo�ci� mie�ci�y si� pod po�� jego wojskowej kurtki.
Robi�o si� coraz ciemniej. Nie zwa�aj�c na to, Andy wzi�� si� do roboty. Rzuci� na wod� kilkana�cie li�ci z
35
rosn�cej opodal wierzby. W ten spos�b, na powierzchni powsta� widziany przez ryby cie�. Wiedza�, �e niewielka martwa zatoczka, w kt�rej ryby �ywi�y si� i odpoczywa�y to dobre miejsce. Teraz tylko wystarczy bystre oko i szybka, pewna r�ka, �eby jego rodzina mia�e jutro co je��.
Od wyj�cia z domu Andy czu� si� dziwnie rozdra�niony. Nie chodzi�o tu o stra�nik�w, mia� ich gdzie�. Zreszt�, gdyby si� pokazali, z miejsca da�by nog�. Denerwowa�o go zupe�nie co� innego... Te... kraby! Wzdrygn�� si�. Nie widzia� przebiegu masakry przy mo�cie Sutton, ale zna� jej rezultaty, ogl�da� specjalny program w swoim czarno-bia�ym telewizorze. Przera�aj�ce! Pokazali te� kraba, kt�rego zmia�d�y�y spadaj�ce fragmenty mostu. To by�a olbrzymia bestia... Nawet martwa tchn�a z�o�ci� i nienawi�ci�. Zupe�nie jak cz�owiek... W og�le Andy'emu wydawa�o si�, �e krab mia� jakby ludzkie rysy... Reporter rozwar� pot�ne szcz�ki martwej bestii i pokaza� wska�nikiem k�y - ostre jak brzytwy. Andy nigdy nie s�dzi�, �e kraby mog� mie� z�by, dopiero teraz to sobie u-�wiadomi�. Du�e, czy ma�e - skorupiaki zawsze przyprawia�y go o dreszcze. My�la� o nich przechodz�c blisko wody, ale, nie, nie... nie wierzy�, �e mog� doj�� a� tak wysoko w g�r� rzeki. "To niemo�liwe" - przekonywa� siebie, podchodz�c bli�ej wody.
Podskoczy� ze strachu, kiedy komar musn�� jego twarz, przelatuj�c obok. Fale przelewa�y si� leniwie. Andy ukl�k� i czekaj�c a� oczy przyzwyczaj� si� do ciemno�ci, wpatrywa� si� w czarne lustro. Woda by�a zbe�tana i b�otnista, jakby przez kilka ostatnich dni,
36'
bez przerwy pada� deszcz, a przecie� od tygodni nikt w okolicy nie u�wiadczy� ani kropelki z nieba. Pewnie zawalenie si� mostu spowodowa�o takie zamulenie �wody. Ale... a� do tego miejsca? Andy zakl��. Nie mia� szcz�cia. W takich warunkach, nic prawie nie m�g� dojrze�.
Nagle w odleg�o�ci kilku metr�w od brzegu u-tworzy� si� wir, a b�otnista fala ze z�o�ci� bryzn�a Andy'emu w twarz. Andy mocniej chwyci� sw�j oszczep i wycelowa� przed siebie. Wstrzyma� oddech. Co� na pewno kry�o si� pod wod�. Co� du�ego i ci�kiego!
Kiedy zobaczy� olbrzymiego kraba wy�a��cego na brzeg, Andy Caxton cofn�� si�. Zwierz� jednym pot�-rzym zamachem wielkich szczypc�w wydosta�o si� z wody. By�o par� metr�w od Andy'ego, kt�ry zareagowa� natychmiast. Z ca�ej si�y pchn�� o�cie� w przera�aj�cy pysk i ...jego wspania�a, zmy�lna bro�, nie zrobiwszy skorupiakowi najmniejszej krzywdy, plusn�a do wody. Andy chcia� krzycze�, ucieka�, nie m�g�. Sta� sparali�owany i gapi� si� na b�yszcz�ce czerwono oczka, be�kocz�c co� niezrozumiale. Pr�bowa� odezwa� si� do tej istoty jak do w�ciek�ego psa. "A nu�, bestia zobaczy w cz�owieku przyjaciela a nie wroga" - pomy�la�.
G�ba kraba wykrzywi�a si� w grymasie niezdecydowania. Nie wiedzia�, co ma robi�! By� wyra�nie wyczerpany i z trudno�ci� utrzymywa� si� na nogach. Oczka b�yszcza�y to w�ciek�o�ci� to znowu jakby strachem. Za�y�y si� i gas�y, �eby po chwili znowu zab�ysn�� z�owrogo. Skorupiak walczy� z nag�ym os�abieniem.
37
Wreszcie zdecydowa� si� i uderzy�. Wielkie szczypce spad�y z pot�n� si��. Czaszka Andy'ego rozpad�a si� na kawa�ki. Pot�na si�a wyrzuci�a go wysoko w powietrze i skr�cone konwulsyjnie martwe cia�o spad�o na ziemi�. Krab znowu si� waha�. Zbiera� s�abn�ce si�y. Wyci�gni�tymi szczypcami przek�u� le��cego na wylot i rozdar� go na cz�ci.
Ma�e, czerwone oczy powoli traci�y ogie�, ruchy skorupiaka by�y oci�a�e, powolne. Zacz�� po�era� ofiar�. Natura nakazywa�a mu zjada� �wie�o upolowane mi�so. Przez chwil� tylko �u� kawa�ek odci�tej nogi. Nagle odwr�ci� si�. Zwymiotowa�.
Odszed� par� krok�w ci�gn�c szczypce po ziemi, wyszarpuj�c k�py trawy. Odpoczywa� co chwil�, przysiadaj�c z na wp� zamkni�tymi oczami. Nagle poczu� przyp�yw nowych si�. Musia� doj�� do rzeki. Jego drog� znaczy�y krwiste wymiociny.
Ze�lizgn�� si� w d� po stromym brzegu, wpad� w wod� z g�o�nym pluskiem i zanurzy� si�. B�otnisty pr�d jakby przywr�ci� blask czerwonym, ohydnym oczom. Musia� teraz podj�� decyzj�: albo podda� si� instynktowi, albo walczy� z nim. W dole rzeki rozci�ga�a si� zatoka Wash otwieraj�c bramy do ocean�w �wiata. Przed nim, w g�rze strumienia bieg�o zw�aj�ce si� koryto, kt�re zawiera�o niedostatecznie s�on� wod�. Oznacza�o to �mier� w ci�gu kilku godzin.
Krab niech�tnie skierowa� si� w g�r� strumienia, odpowiadaj�c na wo�anie instynktu silniejsze od ch�ci �ycia.
- Niesamowite! - Profesor Cliff Davenport sko�czy� bada� kolejnego osobnika, kt�rego przywie-
38
l ziono znad g�rnego odcinka rzeki Nene. - Ten krab l zabi� nad rzek� k�usownika i zaraz potem zdech�. Mia� ' w ca�ym cielsku pe�no nowotworowych guz�w, tak
jak tamten sprzed dw�ch dni. Co do tego, nie mam
�adnych w�tpliwo�ci.
- To znaczy, �e je�li te dwa by�y chore na raka, to i reszta mo�e mie� to samo - powiedzia� Grisedale.
- Zgadza si�. I ja jestem prawie pewien, �e ca�y gatunek jest zara�ony.
- W takim wypadku nie mamy si� czym przejmowa�. - W g�osie cz�owieka z Ministerst