5792

Szczegóły
Tytuł 5792
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5792 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5792 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5792 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

GENE WOLFE PI�TA G�OWA CERBERA Damonowi Knightowi, kt�ry pami�tnej czerwcowej nocy roku 1966 wyhodowa� mnie z ziarenka fasoli Pi�ta g�owa Cerbera Gdy bluszcz si� w �niegu chyli nisko, A sowa huka na wilczysko, Co wilcz�ta po�era. Samuel Taylor Coleridge, �Pie�� o starym �eglarzu�, prze�o�y� Zygmunt Kubiak Kiedy by�em ma�y, razem z moim bratem Davidem musieli�my k�a�� si� wcze�nie spa� niezale�nie od tego, czy byli�my senni, czy nie. Latem zdarza�o si�, i� trafiali�my do ��ek jeszcze przed zachodem s�o�ca. Nasza sypialnia znajdowa�a si� we wschodnim skrzydle budynku, a jej szerokie okno wychodzi�o na g��wny dziedziniec, czyli by�o skierowane na zach�d, jaskrawor�owy blask godzinami wlewa� si� przez szyby, podczas gdy my le�eli�my gapi�c si� na kulaw� ma�p� ojca, kt�ra przycupn�a na obt�uczonym parapecie, albo opowiadali�my sobie r�ne historie bezg�o�nymi gestami. Sypialni� urz�dzono na najwy�szym pi�trze, okno za� zaopatrzono w okiennice z kutego �elaza, kt�rych nie wolno nam by�o otwiera�. Chodzi�o zapewne o to, �eby w jaki� deszczowy poranek (bo tylko wtedy wy�o�ony ceramicznymi p�ytkami dach, pe�ni�cy funkcj� ogrodu, m�g� by� pusty) z�odziej nie spu�ci� si� po linie i nie wszed� przez otwarte okno do naszego pokoju. Rzecz jasna, nikt nie decydowa�by si� na tak ryzykowne przedsi�wzi�cie tylko po to, �eby nas ukra��. Dzieci (zar�wno ch�opcy, jak i dziewczynki) by�y w Port- Mimizon wyj�tkowo tanie; kiedy� powiedziano mi nawet, �e m�j ojciec, kt�ry handlowa� nimi w przesz�o�ci, wycofa� si� z interesu w�a�nie z powodu zbyt niskich cen. Bez wzgl�du na to, jaka by�a prawda, ka�dy - albo prawie ka�dy - mia� okazj� zetkn�� si� z jakim� fachowcem, kt�ry zrealizowa� ka�de �yczenie (naturalnie w granicach rozs�dku), i to za umiarkowan� op�at�. Ludzie ci doskonale znali wszystkie dzieci z ubogich, lub nawet tylko nieostro�nych rodzin i gdyby kto�, na przyk�ad, za�yczy� sobie �niadosk�r� dziewczynk� o rudych w�osach albo pulchn�, albo sepleni�c�, albo jasnow�osego ch�opczyka podobnego do Davida, albo bladego, o kasztanowych w�osach i br�zowych oczach, czyli takiego jak ja, otrzyma�by zam�wiony towar w ci�gu kilku godzin. Hipotetyczny w�amywacz z pewno�ci� nie porwa�by nas r�wnie� dla okupu - cho� w niekt�rych dzielnicach m�j ojciec uchodzi� za nies�ychanie zamo�nego - a to z kilku przyczyn. Nieliczni, kt�rzy wiedzieli o istnieniu moim i brata, wiedzieli tak�e (albo przynajmniej im zasugerowano), �e nasz ojciec zupe�nie si� nami nie interesuje. Nie mam poj�cia, czy tak by�o naprawd�; w ka�dym razie ja na pewno w to wierzy�em, ojciec za� nigdy nie da� mi podstaw, bym uwa�a� inaczej, cho� wtedy jeszcze nie przysz�o mi do g�owy, �e m�g�bym go zabi�. Nawet gdyby te powody okaza�y si� ma�o przekonuj�ce, to ka�dy, kto mia� cho�by przelotny kontakt z warstw� spo�eczn�, kt�rej m�j ojciec sta� si� bodaj czy nie najwa�niejszym przedstawicielem, musia� zdawa� sobie spraw�, �e gdyby on, zmuszony do dawania ogromnych �ap�wek tajnej policji, mia� straci� pieni�dze jeszcze w ten spos�b, sta�by si� �atwym celem mn�stwa niszcz�cych atak�w. Chyba w�a�nie to, a tak�e strach, w kt�rym wiecznie �y�, by�o prawdziw� przyczyn�, dla kt�rej nas nie ukradziono. �elazne pr�ty okiennic (pisz� te s�owa w�a�nie w naszej starej sypialni) przypominaj� zbyt sztywne i nienaturalnie symetrycznie u�o�one ga��zie wierzby. Za mego dzieci�stwa oplata�y je pn�cza armatnicy (ju� j� wykopano), kt�re przyw�drowa�y a� tutaj po murze. Marzy�em o tym, by ca�kowicie zaros�y okno, odcinaj�c tym samym dost�p promieniom s�o�ca, kt�re wdziera�y si� do pokoju akurat wtedy, kiedy usi�owali�my zasn��, David jednak, kt�rego ��ko sta�o przy oknie, wci�� ob�amywa� ga��zki, robi� z nich miniaturowe piszcza�ki, a nast�pnie ��czy� po cztery albo pi��. W miar� jak stawa� si� coraz bardziej zuchwa�y, tony fletni przybiera�y na sile, a� wreszcie zwraca�y uwag� pana Milliona, naszego wychowawcy. Pan Million w ca�kowitej ciszy wtacza� si� do sypialni na swoich szerokich ko�ach i cho� fletnia by�a ju� ukryta pod poduszk�, albo nawet pod materacem, nie zdarzy�o si�, �eby mia� jakiekolwiek trudno�ci z jej odnalezieniem. A� do wczoraj nie pami�ta�em, co robi� z odebranymi Davidowi instrumentami, chocia� w wi�zieniu, a tak�e podczas okres�w przymusowej bezczynno�ci spowodowanej burzami lub obfitymi opadami �niegu, cz�sto usi�owa�em to sobie przypomnie�. Na pewno nie niszczy� ich ani nie wyrzuca� przez okno na dziedziniec; pan Million nigdy niczego celowo nie zniszczy� i nigdy niczego nie zmarnowa�. Z �atwo�ci� przywo�ywa�em w pami�ci lekko bolesny wyraz jego twarzy, z jakim wydobywa� piszcza�ki z ukrycia (twarz, kt�ra zdawa�a si� unosi� wewn�trz ekranu, bardzo przypomina�a twarz mego ojca), oraz spos�b, w jaki si� odwraca� i wyje�d�a� z pokoju. Ale co si� z nimi potem dzia�o? Wczoraj, jak ju� wspomnia�em (w ten spos�b zyskuj� nieco pewno�ci siebie), przypomnia�em sobie. Rozmawia� ze mn�, a kiedy bezg�o�nie ruszy� do wyj�cia - odruchowo odprowadzi�em go wzrokiem - u�wiadomi�em sobie, �e czego� mi brakuje, jakiego� szczeg�u zapami�tanego z dzieci�stwa. Zamkn��em oczy i wyt�y�em pami��, staraj�c si� wyeliminowa� wszelkie domys�y, i po jakim� czasie sta�o si� dla mnie zupe�nie oczywiste, i� owym brakuj�cym elementem by� ledwo dostrzegalny metaliczny b�ysk nad g�ow� pana Milliona. Stwierdziwszy ten fakt, domy�li�em si�, �e �w b�ysk by� spowodowany szybkim ruchem r�ki, przypominaj�cym salut, ale cho� przez ponad godzin� wyt�a�em wyobra�ni�, za nic nie by�em w stanie odgadn��, co �w ruch mia� oznacza� ani czemu s�u�y�. Czymkolwiek by�, nie przetrwa� pr�by czasu. Usi�owa�em sobie przypomnie�, czy - w tej niezbyt przecie� odleg�ej przesz�o�ci - w korytarzu za drzwiami naszej sypialni znajdowa� si� jaki� przedmiot albo urz�dzenie (na przyk�ad opuszczana zas�ona lub ekran), kt�rego obecno�� t�umaczy�aby potrzeb� wykonywania takiego ruchu. Nic takiego tam nie by�o. Wyszed�em na korytarz i dok�adnie przyjrza�em si� pod�odze, szukaj�c �lad�w pozostawionych przez meble, potem r�wnie dok�adnie obejrza�em �ciany w poszukiwaniu hak�w albo gwo�dzi, a tak�e sufit. Mniej wi�cej po godzinie przysz�o mi do g�owy, �eby po�wi�ci� troch� uwagi drzwiom, i niemal natychmiast dostrzeg�em co�, na co nie zwr�ci�em uwagi, przechodz�c przez nie tysi�ce razy: jak wszystkie drzwi w tym bardzo starym domu, mia�y pot�ne drewniane futryny. G�rna, poprzeczna belka wystawa�a ze �ciany, tworz�c w�sk� p�k�. Wytaszczy�em fotel na korytarz i stan��em na siedzisku. Na pokrytej grub� warstw� kurzu p�ce le�a�o czterdzie�ci siedem fletni mego brata oraz osza�amiaj�ca kolekcja najrozmaitszych niewielkich przedmiot�w. Sporo z nich od razu wygl�da�o znajomo, s� jednak i takie, kt�re wci�� stanowi� dla mnie zagadk�. Niewielkie b��kitne jajo �piewaj�cego ptaka, nakrapiane br�zowymi c�tkami. Przypuszczalnie ptak uwi� sobie gniazdo w pn�czach za oknem, ja za� albo David spl�drowali�my je, a wkr�tce potem stracili�my zdobycz na rzecz pana Milliona. Nie pami�tam jednak, kiedy ani jak do tego dosz�o. Jest tam tak�e uszkodzona �amig��wka z wysuszonych trzewi jakiego� niewielkiego zwierz�cia oraz, dla odmiany wywo�uj�cy mn�stwo wspomnie�, du�y, bogato zdobiony klucz, jaki mo�na kupi� co roku; zapewniaj� posiadaczowi dost�p do niekt�rych pomieszcze� miejskiej biblioteki tak�e poza godzinami jej otwarcia. Pan Million prawdopodobnie skonfiskowa� go, kiedy klucz straci� ju� wa�no�� i zacz�� nam s�u�y� jako zabawka, ale jakie� wspomnienia wi�za�y si� z tym przedmiotem! M�j ojciec mia� w�asn� bibliotek�, kt�ra teraz trafi�a w moje r�ce, ale wtedy nie wolno nam by�o tam wchodzi�. Przypominam sobie mgli�cie (nie mam poj�cia, ile mog�em w�wczas mie� lat), jak stoj� przed pot�nymi rze�bionymi drzwiami, one uchylaj� si� powoli, a ja widz� kulaw� ma�p� ojca na jego ramieniu, przytulon� do twarzy o orlich rysach, widz� czarny szal i szkar�atny szlafrok, z ty�u za� niezliczone rz�dy pi�trz�cych si� a� pod sufit ksi��ek i kajet�w. Zalecia�a mnie omdlewaj�co s�odka wo� formaldehydu z laboratorium ukrytego za odsuwanym lustrem. Nie przypominam sobie, co wtedy powiedzia�, ani nawet czy to ja zastuka�em do drzwi, pami�tam natomiast, �e zaraz po tym, jak si� zamkn�y, pochyli�a si� nade mn� kobieta w r�owym stroju, kt�ra zawsze bardzo mi si� podoba�a, i zapewni�a mnie, �e m�j ojciec napisa� wszystkie ksi��ki, kt�re przed chwil� widzia�em, a ja uwierzy�em jej bez zastrze�e�. *** Jak ju� wspomnia�em, ani memu bratu, ani mnie nie wolno by�o wchodzi� do tego pomieszczenia, ale kiedy nieco podro�li�my, pan Million zacz�� zabiera� nas na wycieczki do miejskiej biblioteki. Zazwyczaj czyni� to dwa razy w tygodniu i praktycznie tylko przy tej okazji mogli�my wychodzi� z domu. Poniewa� nasz opiekun niech�tnie wbija� swoje metalowe, posegmentowane cia�o do wynaj�tych powoz�w, a �adna lektyka nie pomie�ci�aby go w swoim wn�trzu (nie wspominaj�c o tym, �e tragarze z pewno�ci� nie ruszyliby z miejsca z takim ci�arem), nasze wyprawy odbywa�y si� na piechot�. Bardzo d�ugo zna�em tylko t� cz�� miasta, przez kt�r� wiod�a droga do biblioteki: najpierw szli�my Saltimbanque Street, przy kt�rej sta� nasz dom, potem skr�cali�my w trzeci� przecznic� w prawo, w rue d'Asticot, prowadz�c� na targ niewolnik�w. Biblioteka znajdowa�a si� przy nast�pnej przecznicy. Dziecko nie potrafi jeszcze odr�nia� tego, co nadzwyczajne, od tego, co pospolite, i trwa w zawieszeniu mi�dzy tymi biegunami, po�wi�caj�c mn�stwo uwagi zdarzeniom, kt�re doro�li ledwo dostrzegaj�, jednocze�nie z ca�kowitym spokojem akceptuj�c najbardziej niesamowite zjawiska. Mego brata i mnie fascynowa�y podrabiane antyki i podejrzane interesy, z kt�rych s�yn�a rue d'Asticot, nudzi�y nas natomiast godzinne albo nawet d�u�sze postoje, kt�re pan Million urz�dza� na targu niewolnik�w. Targ nie by� du�y, jako �e Port-Mimizon nie nale�a� do najwa�niejszych o�rodk�w handlu niewolnikami, wielu sprzedaj�cych za� ��czy�y ze sprzedawanymi nici nieomal przyja�ni; zd��yli si� dobrze pozna� podczas wielokrotnych spotka�, kiedy kolejni w�a�ciciele pozbywali si� nabytk�w, odkrywaj�c po raz kolejny wci�� te same wady. Pan Million nigdy nie uczestniczy� w licytacjach, ale uwa�nie �ledzi� ich przebieg, nieruchomy jak pos�g, podczas gdy my wiercili�my si� niecierpliwie, prze�uwaj�c kromki opiekanego chleba, kt�re kupi� nam na straganie. Sprzedawano nosicieli lektyk o mocno umi�nionych nogach; g�upawo u�miechni�tych �aziebnych; skutych �a�cuchami niewolnik�w przeznaczonych do walki, o oczach zamglonych od �rodk�w odurzaj�cych albo rozpalonych idiotycznym okrucie�stwem; kucharzy i s�u��cych oraz wielu innych. Nas to nie ciekawi�o, b�agali�my pana Milliona, �eby pozwoli� nam jak najpr�dzej p�j�� do biblioteki. Urz�dzono j� w przesadnie du�ym budynku, w kt�rym za dawnych czas�w, kiedy jeszcze m�wi�o si� po francusku, mie�ci�y si� rozmaite urz�dy. Otaczaj�cy go niegdy� park pad� ofiar� decyzji skorumpowanych biurokrat�w, kt�rzy pozwolili zabudowa� go sklepikami i domami mieszkalnymi. Do g��wnych drzwi prowadzi� jedynie w�ski przesmyk, ale zaraz po wej�ciu do �rodka zetla�a �wietno�� pozwala�a zapomnie� o plugawym otoczeniu. Rejestracja znajdowa�a si� bezpo�rednio pod wznosz�c� si� na pi��set st�p kopu��, ku kt�rej szczytowi pi�y si� spiralne schody. Gdyby z tego kamiennego sklepienia odpad� cho�by najmniejszy fragment i trafi� kt�rego� z bibliotekarzy, ten ani chybi zgin��by na miejscu. Pan Million wspina� si� dostojnie i powoli, David i ja natomiast p�dzili�my naprz�d na z�amanie karku, dzi�ki czemu szybko oddalali�my si� od niego na kilka okr��e� i mogli�my robi�, co nam si� �ywnie podoba�o. Wydawa�o mi si� w�wczas, �e skoro m�j ojciec (je�li wierzy� s�owom ubranej na r�owo kobiety) napisa� tyle ksi��ek, to przynajmniej cz�� z nich powinna si� tu znale��, wi�c wdrapywa�em si� niestrudzenie na sam� g�r� i tam zaczyna�em poszukiwania. Poniewa� bibliotekarze nie przyk�adali wi�kszej wagi do odstawiania wolumin�w na miejsce, zawsze istnia�a szansa, �e znajd� co�, czego nie by�o tam poprzednio. P�ki wznosi�y si� wysoko nad moj� g�ow�, a kiedy wydawa�o mi si�, �e nikt mnie nie obserwuje, wspina�em si� po nich jak po drabinie, depcz�c po ksi��kach tam, gdzie nie by�o miejsca na t�pe noski moich br�zowych bucik�w, a niekiedy nawet zrzucaj�c tomy na pod�og�, gdzie le�a�y do naszej kolejnej wizyty, a nawet d�u�ej, jako dow�d niech�ci personelu do fatygowania si� w�dr�wk� po tym d�ugim, spiralnym stoku. Na p�kach po�o�onych wy�ej panowa�, je�li to mo�liwe, jeszcze wi�kszy ba�agan ni� na tych �atwiej dost�pnych; pewnego radosnego dnia dotar�em do najwy�szej, bardzo zakurzonej i prawie zupe�nie pustej, i znalaz�em (opr�cz postawionego tam zapewne przez pomy�k� dzie�a o astronautyce �Statek d�ugi na mil�, pi�ra jakiego� Niemca) tylko opuszczony egzemplarz �Poniedzia�ku czy czwartku� oparty o ksi��k� traktuj�c� o zab�jstwie Trockiego, oraz rozsypuj�cy si� tom opowiada� Vernora Vinge'a, kt�ry zapewne trafi� tam za spraw� pomy�ki jakiego� dawno ju� nie�yj�cego bibliotekarza, kt�ry odczyta� wyblak�y napis na grzbiecie nie jako V.Vinge, lecz Winge. Co prawda nigdy nie natrafi�em cho�by na jedn� z ksi��ek ojca, ale nie uwa�a�em za stracone czasu ani wysi�ku po�wi�conego d�ugotrwa�ym wspinaczkom. Je�li by�em z Davidem, razem ganiali�my w t� i z powrotem po pochy�ej pod�odze albo wychylali�my si� przez balustrad� i obserwowali�my powoln� w�dr�wk� pana Milliona, zastanawiaj�c si� g�o�no, czy uda�oby si� go zniszczy�, zrzucaj�c jakie� opas�e tomiszcze. Je�eli Davida zainteresowa�o co� na kt�rym� z ni�szych poziom�w, w�drowa�em samotnie a� na sam� g�r�, pod sklepienie kopu�y; przycupn�wszy na zardzewia�ej metalowej k�adce niewiele szerszej od p�ek, po kt�rych si� wspina�em (i zapewne znacznie mniej solidnej), otwiera�em kolejno okr�g�e wywietrzniki w stalowej �cianie. By�a na tyle cienka, �e bez trudu mog�em wystawi� g�ow� i poczu� si� tak, jakbym wyszed� na zewn�trz: twarz ch�odzi�y mi podmuchy wiatru, po niebie kr��y�y ptaki, w dole rozpo�ciera�a si� upstrzona ich odchodami krzywizna kopu�y. Na zachodzie widzia�em nasz dom - by� znacznie wy�szy od okolicznych, dodatkowo za� wyr�nia�y go rosn�ce na dachu drzewka pomara�czowe. Na po�udniu wystrzela�y w niebo masz ty statk�w zacumowanych w porcie, a przy szczeg�lnie sprzyjaj�cej pogodzie - oraz o w�a�ciwej porze dnia - mo�na by�o dostrzec grzywacze wywo�anego przez Sainte Anne przyp�ywu, wciskaj�ce si� mi�dzy cyple p�wysp�w zwanych Wskazuj�cym i Kciukiem. (Raz, pami�tam to bardzo dobrze, patrz�c na po�udnie, ujrza�em gigantyczny gejzer l�ni�cej w promieniach s�o�ca wody, towarzysz�cy wodowaniu wracaj�cego z podr�y gwiazdolotu). Na wschodzie i p�nocy rozci�ga�o si� miasto z wielkim targiem i cytadel�, dalej za� lasy i g�ry. Jednak wcze�niej czy p�niej, niezale�nie od tego, czy David mi towarzyszy�, czy zajmowa� si� swoimi sprawami, pan Million wzywa� nas, a nast�pnie prowadzi� do kt�rego� z bocznych skrzyde� budynku, gdzie mie�ci�y si� dzia�y naukowe, i zaczyna�a si� lekcja. Ojcu zale�a�o na tym, by�my gruntownie zapoznali si� z biologi�, anatomi� oraz chemi�, i jego �yczeniu sta�o si� zado��; pan Million dopiero wtedy uznawa�, �e opanowali�my jaki� temat, kiedy byli�my w stanie prowadzi� dyskusj� na ka�dy temat poruszony we wszystkich ksi��kach umieszczonych w danym dziale. Mnie najbardziej poci�ga�y nauki zwi�zane bezpo�rednio z �yciem, Davida natomiast pasjonowa�y j�zyki, literatura i prawo, lizn�li�my bowiem nieco wiedzy r�wnie� z tych dziedzin, a tak�e z antropologii, cybernetyki i psychologii. Jak tylko pan Million wybra� woluminy, z kt�rych mieli�my uczy� si� przez kilka najbli�szych dni, a my, za jego zreszt� namow�, dorzucili�my jeszcze kilka, zaszywali�my si� w zacisznym k�cie jednej z czytelni, gdzie by�o wystarczaj�co du�o miejsca, by m�g� zwin�� si� na pod�odze albo oprze� o rega�, nie blokuj�c przej�cia. Lekcja zaczyna�a si� zawsze od sprawdzenia listy obecno�ci; moje imi� nieodmiennie pada�o jako pierwsze. - Jestem - odpowiada�em niezw�ocznie, aby okaza�, jak pilnie go s�ucham. - David? - Obecny. (David ma na kolanach ilustrowane wydanie �Opowie�ci z Odysei�; trzyma ksi��k� w taki spos�b, �eby ukry� j� przed panem Millionem, a sam spogl�da na niego z udawanym zainteresowaniem. Na st�, przy kt�rym siedzimy, sp�ywaj� przez okno promienie s�o�ca, w kt�rych ta�cz� drobinki kurzu). - Ciekaw jestem, czy zwr�cili�cie uwag� na kamienne narz�dzia w sali, przez kt�r� niedawno przechodzili�my. Obaj kiwamy g�owami, licz�c na to, �e odezwie si� drugi. - Czy, waszym zdaniem, zosta�y wykonane na Ziemi, czy tu, na naszej planecie? Pytanie jest podchwytliwe, ale �atwe. - Ani tu, ani tam. S� z plastiku. Chichoczemy. - Owszem, to plastikowe kopie - odpowiada cierpliwie pan Million - ale gdzie powsta�y orygina�y? Na jego twarzy, tak podobnej do twarzy naszego ojca (cho� ja w�wczas uwa�a�em, �e nale�y wy��cznie do niego, i odczuwa�em dreszcz niepokoju za ka�dym razem, kiedy widywa�em j� gdzie indziej ni� na ekranie), nie spos�b by�o dostrzec �adnych emocji. - Na Sainte Anne - m�wi David. Sainte Anne tworzy z nasz� planet� uk�ad podw�jny; obie planety obracaj� si� wok� siebie, wiruj�c jednocze�nie wok� s�o�ca. - Tak napisali na kartce. Poza tym narz�dzia zrobili aborygeni, a tutaj ich nie by�o. Pan Million kiwa g�ow� i zwraca ku mnie niewzruszon� twarz. - Czy uwa�asz, �e te kamienne wyroby odgrywa�y wa�n� rol� w �yciu ich tw�rc�w? Odpowiedz �nie�. - Nie. - Dlaczego? My�l� intensywnie. David, zamiast mi pom�c, kopie mnie pod sto�em. Wreszcie co� mi �wita. - To przecie� oczywiste. - Zawsze dobrze jest od tego zacz��, nawet je�eli �to� nie wydaje wam si� nawet prawdopodobne. - Po pierwsze, te narz�dzia z pewno�ci� nie by�y zbyt u�yteczne, wi�c dlaczego aborygeni mieliby si� nimi pos�ugiwa�? Kto� mo�e powiedzie�, �e potrzebowali obsydianowych grot�w i ko�cianych haczyk�w do zdobywania po�ywienia, ale to nieprawda. Mogli przecie� zatru� wod� sokami ro�lin, a dla istot na tak niskim szczeblu rozwoju najlepszym sposobem �owienia ryb jest budowa grobli albo korzystanie z sieci uplecionych z rzemieni lub pn�czy. R�wnie� chwytanie zwierz�t w pu�apki da�oby znacznie lepsze efekty ni� polowanie. Kamienne narz�dzia s� zupe�nie zb�dne przy zbieraniu jag�d i korzonk�w, kt�re zapewne stanowi�y g��wny sk�adnik po�ywienia; te przedmioty trafi�y do gablot g��wnie dlatego, �e sieci zgni�y, a po groblach nie zosta� najmniejszy �lad, wi�c ludziom, kt�rzy zarabiaj� na �ycie szukaj�c �lad�w przesz�o�ci, nie pozosta�o nic innego jak udawa�, �e w�a�nie one by�y najwa�niejsze. - Dobrze. Teraz ty, Davidzie. Prosz�, wysil si� na oryginalno�� i nie powtarzaj tego, co przed chwil� us�ysza�e�. David odrywa si� od ksi��ki i mierzy nas obu nieprzychylnym spojrzeniem. - Gdyby�cie ich zapytali, powiedzieliby wam, �e najwa�niejsze by�y ich magia i religia, pie�ni i tradycyjne obrz�dy. Zabijali zwierz�ta ofiarne muszlami o kraw�dziach ostrych jak brzytwa, pozwalali m�czy�nie sp�odzi� dziecko, dopiero kiedy przeszed� pr�b� ognia, po kt�rej cz�sto zostawa� kalek� do ko�ca �ycia. Wsp�yli z drzewami i topili dzieci, by odda� cze�� rzece. Tylko to si� dla nich liczy�o. Pan Million, pozbawiony g�owy i szyi, skin�� sam� twarz�. - A teraz zajmiemy si� kwesti� cz�owiecze�stwa aborygen�w. Ty pierwszy, Davidzie. Jeste� przeciw. (Teraz ja pr�buj� go kopn��, ale albo podkuli� swoje ko�ciste piegowate nogi, albo schowa� je za nogami krzes�a, co jest naruszeniem regu� gry). - Koncepcja cz�owiecze�stwa - m�wi najbardziej pogardliwym tonem, na jaki go sta� - od zarania dziej�w ludzko�ci zak�ada, �e wszyscy ludzie wywodz� si� ze wsp�lnego pnia, kt�ry dla wygody mo�emy nazwa� Adamem, czyli od ziemskiego wzorca. Je�li tego nie widzicie, jeste�cie idiotami. Czekam, co b�dzie dalej, ale on ju� sko�czy�. - Panie Million - m�wi�, �eby da� sobie czas do namys�u - prosz� mu powiedzie�, �eby mnie nie przezywa�. To ma by� dyskusja, a nie k��tnia. - Bez osobistych wycieczek, Davidzie - upomina go pan Million. David ju� zerka na obrazek przedstawiaj�cy cyklopa Polifema i Odyseusza, w nadziei �e odpowied� zajmie mi du�o czasu. Uznaj� to za wyzwanie i postanawiam mu sprosta�. - Teoria, wed�ug kt�rej wszyscy ludzie wywodz� si� z Ziemi, nie jest ani wystarczaj�co udokumentowana, ani przekonuj�ca, poniewa� nie spos�b wykluczy�, i� aborygeni z Sainte Anne byli potomkami osadnik�w ze znacznie wcze�niejszej fali ekspansji, by� mo�e nawet sprzed czas�w Homera. - Na twoim miejscu skoncentrowa�bym si� na argumentach mocniej osadzonych w rzeczywisto�ci - upomina mnie �agodnie pan Million, lecz ja, niezra�ony, rozwodz� si� o Etruskach, Atlantydzie oraz ekspansjonistycznych zap�dach hipotetycznej cywilizacji Gondwany. - Teraz odwracamy role - oznajmia pan Million, kiedy wreszcie ko�cz�. - Davidzie, teraz jeste� za, ale prosz�, spr�buj si� nie powtarza�. M�j brat, rzecz jasna, w og�le mnie nie s�ucha�, tak bardzo zaj�ty by� ksi��k�, wi�c kopi� go rado�nie w kostk�, pewien, �e nie wykrztusi ani s�owa, on jednak m�wi jakby nigdy nic: - Aborygeni s� lud�mi, poniewa� wszyscy nie �yj�. - Wyja�nij to. - Gdyby �yli, by�oby niebezpiecznie uzna� ich za ludzi, bo wtedy na pewno zacz�liby si� czego� domaga�, poniewa� jednak nie �yj�, jako ludzie staj� si� znacznie bardziej interesuj�cy, a osadnicy wybili ich do nogi. I tak dalej, i tak dalej. Plama s�onecznego blasku po raz setny przemierza blat sto�u, czerwonawy w czarne smugi. P�niej wychodzimy bocznymi drzwiami i przemierzamy zaniedbany teren mi�dzy dwoma skrzyd�ami budowli. Walaj� si� tu puste butelki i strz�py papier�w, raz za� znale�li�my tak�e trupa w kolorowych �achmanach; my przeskoczyli�my nad jego nogami, pan Million natomiast omin�� go w milczeniu. Kiedy ju� docieramy do w�skiej uliczki, d�wi�ki sygna��wek z garnizonu w cytadeli (wydaje si�, �e dobiegaj� nie wiadomo z jak daleka) zaczynaj� wzywa� �o�nierzy na wieczorny posi�ek. Na rue d'Asticot pracuje ju� zapalacz ulicznych lamp, sklepowe drzwi i wystawy skry�y si� za metalowymi �aluzjami. Chodniki, z kt�rych jak za dotkni�ciem czarodziejskiej r�d�ki znik�y u�ywane meble, wydaj� si� nienaturalnie szerokie i puste. Nasza Saltimbanque Street, gdzie docieraj� ju� pierwsi nocni hulacy, wygl�da ca�kiem inaczej. Siwow�osi za�ywni m�czy�ni prowadz� ch�opc�w przystojnych, umi�nionych, ale odrobin� zanadto utuczonych. Ch�opcy �artuj� nie�mia�o i u�miechaj� si� do opiekun�w, ods�aniaj�c ol�niewaj�co bia�e, r�wne z�by. Ci zawsze zjawiali si� najwcze�niej; kiedy nieco podros�em, zastanawia�em si� czasem, czy dzia�o si� tak dlatego, �e siwow�osi m�czy�ni co prawda pragn�li zazna� rozkoszy, ale jednocze�nie ani my�leli rezygnowa� z nocnego wypoczynku, czy mo�e zdawali sobie spraw�, i� ch�opcy, kt�rych przyprowadzali do przybytku mego ojca, po p�nocy stan� si� gryma�ni i niespokojni, jak dzieci, kt�rym nie pozwolono w por� p�j�� spa�. Poniewa� pan Million nie chcia�, by�my po zmroku zapuszczali si� w boczne alejki, wchodzili�my frontowymi drzwiami, razem z siwow�osymi m�czyznami oraz ich siostrze�cami i synami. Znajdowa� si� tam ogr�d, nie wi�kszy od ma�ego pokoju, nieco ukryty we wn�ce we frontowej �cianie domu. Ros�y w nim paprocie w k�pach wielko�ci nagrobk�w, by�a te� fontanna, z kt�rej woda sp�ywa�a po szklanych pr�tach, aby wydawa� przyjemny dla ucha szmer (pr�ty te stanowi�y obiekt po��dania ulicznych z�odziejaszk�w, wi�c trzeba by�o ich bacznie strzec), oraz �elazny pos�g tr�jg�owego psa z �apami mocno wbitymi w ziemi�, a raczej w mech. Chyba w�a�nie ze wzgl�du na ten pos�g nasz dom znany by� powszechnie jako Maison du Chien, cho� mo�e w ten spos�b nawi�zywano tak�e do naszego nazwiska. Trzy g�owy, mimo �e ze smuk�ymi pyskami, sprawia�y wra�enie bardzo silnych; jedna szczerzy�a z�by, �rodkowa przygl�da�a si� ogrodowi i ulicy z wyrozumia�ym zainteresowaniem, trzecia natomiast, ta od strony wysypanej ceglanym mia�em �cie�ki wiod�cej do drzwi, lekko si� u�miecha�a. Klienci ojca tak cz�sto poklepywali j� mi�dzy stercz�cymi uszami, �e w tym miejscu zrobi�a si� g�adka jak czarne szk�o. *** Tak oto wygl�da� m�j �wiat przez siedem d�ugich lat naszej planety, a mo�e nawet przez kolejne p� roku. Za dnia wi�kszo�� czasu sp�dza�em w niedu�ej klasie pod okiem pana Milliona, wieczory natomiast w sypialni, gdzie bawi�em si� lub walczy�em z Davidem, zawsze w zupe�nej ciszy. Jedyne urozmaicenie stanowi�y wycieczki do biblioteki - takie jak ta, kt�r� opisa�em - lub, niezwykle rzadko, w jakie� inne miejsce. Od czasu do czasu rozchyla�em ga��zie armatnicy i obserwowa�em dziewcz�ta przechadzaj�ce si� po dziedzi�cu z klientami albo przys�uchiwa�em si� rozmowom dobiegaj�cym z ogrodu na dachu, nie interesowa�o mnie jednak zbytnio ani to, co robili, ani o czym rozmawiali. Wiedzia�em, �e wysoki m�czyzna o poci�g�ej twarzy, kt�ry rz�dzi� domem, zwany przez s�u�b� i dziewcz�ta �Maitre�, to m�j ojciec. Wiedzia�em te� od zawsze, �e gdzie� przebywa przera�aj�ca kobieta (s�u�ba dr�a�a na sam� wzmiank� o niej) zwana �Madame�, ale nie jest ona moj� matk� ani matk� Davida, ani te� �on� naszego ojca. �ycie to, a wraz z nim moje dzieci�stwo - przynajmniej to wczesne - sko�czy�o si� pewnego wieczoru, kr�tko po tym jak David i ja zasn�li�my wreszcie, zm�czeni zapasami i toczon� bez s��w dyskusj�. Kto� obudzi� mnie, potrz�saj�c za rami� i powtarzaj�c moje imi�; nie by� to pan Million, lecz jeden ze s�u��cych, osobisty kamerdyner ojca, garbaty starzec w wy�wiechtanym czerwonym fraku. - Chce ci� widzie� - poinformowa� mnie. - Wstawaj. Uczyni�em to, a on zobaczy�, �e jestem w pi�amie. Z pewno�ci� nie otrzyma� �adnych wskaz�wek dotycz�cych stroju, w jakim mam si� zjawi�, poniewa� zastanawia� si� do�� d�ugo, podczas gdy ja raz po raz ziewa�em rozdzieraj�co, a� wreszcie podj�� decyzj�. - Ubierz si� - poleci�. - I uczesz. Zrobi�em, co mi kaza�: w�o�y�em czarne aksamitne spodnie, kt�re mia�em na sobie poprzedniego dnia, oraz (tkni�ty przeczuciem) �wie�� koszul�. Zaraz potem s�u��cy zaprowadzi� mnie (szli�my kr�tymi korytarzami, z kt�rych znikli ju� ostatni klienci, a tak�e takimi, o posadzkach zapaskudzonych szczurzymi odchodami, do kt�rych klienci nie mieli dost�pu) do biblioteki mego ojca. By� to ten sam pok�j z wielkimi rze�bionymi drzwiami, przed kt�rymi us�ysza�em szeptane wyznanie kobiety w r�owej sukni. Nigdy nie by�em wewn�trz; jak tylko m�j przewodnik zapuka� dyskretnie, drzwi si� otworzy�y i znalaz�em si� w �rodku, niemal zanim zdo�a�em si� zorientowa�, co si� dzieje. Ojciec zamkn�� za mn� drzwi, przeszed� w najodleglejszy k�t pokoju i usiad� w roz�o�ystym fotelu. Mia� na sobie czerwony szlafrok i czarn� apaszk� - str�j, w kt�rym najcz�ciej go widywa�em; d�ugie, mocno przerzedzone w�osy zaczesa� do ty�u. Przygl�da� mi si�, a ja pami�tam, �e dr�a�y mi usta i musia�em bardzo si� stara�, �eby nie wybuchn�� p�aczem. - A wi�c jeste� - przem�wi� wreszcie. - Jak mam si� do ciebie zwraca�? Powiedzia�em, jak si� nazywam, ale on pokr�ci� g�ow�. - Musisz mie� jeszcze jedno imi�. Takie, kt�rego nie b�dzie zna� nikt poza nami dwoma. Mo�esz je sobie sam wybra�, je�li masz ochot�. Milcza�em. Wydawa�o mi si� zupe�nie nieprawdopodobne, �ebym m�g� nosi� jeszcze jakie� imi�, inne ni� te dwa s�owa, kt�re w jaki� przedziwny i zupe�nie dla mnie niezrozumia�y spos�b sta�y si� w�a�nie moim imieniem. - W takim razie ja ci je wybior� - o�wiadczy� ojciec. - Jeste� Numerem Pi�tym. Podejd� tu, Numerze Pi�ty. Stan��em przed nim, a on powiedzia�: - Teraz zagramy w pewn� gr�. Poka�� ci kilka obrazk�w, a ty przez ca�y czas musisz m�wi�, rozumiesz? Masz m�wi� o obrazkach. Je�li nie umilkniesz ani na chwil�, wygrasz, ale je�eli przestaniesz m�wi� cho�by na sekund�, przegrasz. Czy to jasne? Odpar�em, �e tak. - To dobrze. Wiem, �e jeste� bystrym ch�opcem. Prawd� m�wi�c, pan Million przekaza� mi wyniki wszystkich twoich egzamin�w oraz nagrania waszych rozm�w. Czy wiedzia�e�, �e rejestruje ka�de twoje s�owo? A je�li tak, to zastanawia�e� si�, co robi p�niej z ta�mami? Pochlebi�o mi wtedy, �e ojciec w oczekiwaniu na moje s�owa a� pochyli� si� do przodu w fotelu. - My�la�em, �e je wyrzuca. - Nie, mam je tutaj. - Nacisn�� wy��cznik. - Pami�taj, �e nie wolno ci zamilkn��. Przez par� chwil by�em za bardzo zafascynowany, �eby m�wi�. W pokoju, jak za spraw� czar�w, pojawili si� sporo ode mnie m�odszy ch�opiec oraz �o�nierz z malowanego drewna prawie dor�wnuj�cy mi wzrostem. Kiedy wyci�gn��em r�k�, �eby ich dotkn��, moje palce przesz�y przez nich jak przez powietrze. - Powiedz co� - ponagli� mnie ojciec. - O czym teraz my�lisz, Numerze Pi�ty? Oczywi�cie my�la�em o �o�nierzu, podobnie zreszt� jak ma�y ch�opiec, najwy�ej trzylatek. Przeszed� na czworakach przez moj� r�k�, jakby by� z mg�y, i spr�bowa� go przewr�ci�. To by�y hologramy - tr�jwymiarowe obrazy powstaj�ce w wyniku interferencji dw�ch fal �wietlnych; na obrazkach w moim podr�czniku fizyki, przedstawiaj�cych figury szachowe, wygl�da�y blado i nieciekawie, musia�o wi�c min�� troch� czasu, zanim skojarzy�em sobie tamte ilustracje z fantomami, kt�re noc� pojawia�y si� w bibliotece ojca. - M�w! - powt�rzy�. - Powiedz co�! Jak ci si� wydaje, co czuje teraz ch�opiec? - Drewniany �o�nierz bardzo mu si� podoba, ale mimo to ch�tnie by go przewr�ci�, bo chocia� to tylko zabawka, jednak �o�nierz jest wi�kszy od niego, wi�c... M�wi�em w ten spos�b bardzo d�ugo, chyba godzinami, scena za� zmienia�a si� bez przerwy. �o�nierza zast�pi� kucyk, potem kr�lik, p�niej posi�ek sk�adaj�cy si� z zupy i suchar�w, ale centraln� postaci� wci�� pozostawa� trzyletni ch�opiec. Kiedy przyszed� zaspany garbus w czerwonym fraku, by zaprowadzi� mnie z powrotem do ��ka, schryp�em tak bardzo, �e mog�em ju� tylko szepta�, i bola�o mnie gard�o. Tej nocy we �nie widzia�em ch�opczyka, jak rozpoczyna jak�� czynno��, by niemal natychmiast porzuci� j� dla nast�pnej, a potem dla jeszcze nast�pnej, ale jego osobowo�� w jaki� przedziwny spos�b wymiesza�a si� z osobowo�ci� moj� i mego ojca, tak �e jednocze�nie by�em obserwowanym, obserwuj�cym oraz obserwatorem drugiego, wy�szego rz�du. Nast�pnego wieczoru zasn��em niemal od razu po tym, jak pan Million pos�a� nas do ��ek; ledwo zd��y�em pogratulowa� sobie trafno�ci tej decyzji, kiedy obudzi�o mnie pojawienie si� garbusa. Tym razem jednak przyszed� nie po mnie, lecz po Davida. Udaj�c, �e wci�� �pi� (za�wita�o mi bowiem podejrzenie, w�wczas ca�kiem usprawiedliwione, i� gdyby si� przekona�, �e ja tak�e si� obudzi�em, zabra�by nas obu), obserwowa�em ukradkiem, jak m�j brat si� ubiera i usi�uje cho� troch� uporz�dkowa� zmierzwione jasne w�osy. Kiedy wr�ci�, ja ju� s�odko spa�em, tak wi�c mog�em go wypyta� dopiero wtedy, gdy pan Million zostawi� nas samych przy �niadaniu. Zacz��em od tego, �e zrelacjonowa�em mu swoje prze�ycia z poprzedniej nocy, on za� powiedzia� mi, �e jego niczym si� prawie nie r�ni�y. Ogl�da� te same holograficzne obrazki i r�wnie� musia� bez przerwy m�wi�, zupe�nie jak podczas debat aran�owanych przez pana Milliona. O ile mog�em stwierdzi�, jego nocne spotkanie r�ni�o si� od mojego tylko jednym szczeg�em; wysz�o to na jaw w chwili, kiedy zapyta�em go, jakie imi� nada� mu ojciec. Znieruchomia� z grzank� w po�owie drogi do ust i spojrza� na mnie ze zdziwieniem. Postanowi�em inaczej sformu�owa� pytanie. - Jak zwraca� si� do ciebie ojciec? - Jak to, jak? Oczywi�cie �Davidzie�! Wkr�tce potem zacz�o si� zmienia� moje �ycie; pozornie tymczasowe zmiany niepostrze�enie zadomowi�y si� na dobre, bez mojej i Davida wiedzy tworz�c co� ca�kiem nowego. Przestali�my toczy� milcz�ce bitwy i opowiada� sobie gestami najr�niejsze historie, m�j brat coraz rzadziej robi� piszcza�ki z ga��zek armatnicy, pan Million pozwala� nam coraz p�niej k�a�� si� do ��ek - kr�tko m�wi�c, dyskretnie dawano nam do zrozumienia, �e doro�li�my. Mniej wi�cej w tym w�a�nie czasie pan Million zacz�� zabiera� nas do parku, gdzie mo�na by�o �wiczy� si� w strzelaniu z �uku i uprawia� rozmaite sporty. Ten niewielki park, po�o�ony w pobli�u naszego domu, z jednej strony graniczy� z kana�em. Siadywa�em cz�sto na brzegu i wpatrywa�em si� w lustro nieco tylko zanieczyszczonej wody, podczas gdy David przeszywa� strza�ami g� wypchan� s�om� lub gra� w tenisa, albo czeka�em na kt�ry� z bia�ych statk�w - ogromnych, z dziobami ostrymi jak dzioby zimorodk�w i czterema, pi�cioma, a niekiedy nawet siedmioma masztami - kt�re czasem dociera�y a� tutaj, ci�gni�te przez dziesi�� lub dwana�cie par wo��w. Latem w jedenastym albo dwunastym roku mego �ycia (wydaje mi si�, �e jednak w dwunastym) po raz pierwszy pozwolono nam zosta� w parku po zachodzie s�o�ca, usi��� na trawiastym brzegu kana�u i podziwia� pokaz ogni sztucznych. Jeszcze nie zgas�y pierwsze flary, kt�re zap�on�y p� mili nad miastem, kiedy Davida chwyci�y torsje. Wbieg� do wody i zacz�� gwa�townie wymiotowa�, podczas gdy w g�rze eksplodowa�y ol�niewaj�ce, bia�e i czerwone gwiazdy. Pan Million wzi�� go na r�ce i jak tylko biedny David sko�czy�, pospieszyli�my do domu. Co prawda jego choroba okaza�a si� r�wnie nietrwa�a jak nie�wie�a kanapka, kt�ra by�a jej przyczyn�, niemniej jednak nasz opiekun postanowi� zapakowa� go do ��ka. Nie chcia�em straci� reszty spektaklu, kt�rego fragmenty ukazywa�y nam si� w drodze powrotnej w przerwach mi�dzy budynkami; zabroniono nam wychodzi� po zmroku na dach, ale ja doskonale wiedzia�em, gdzie s� najbli�sze schody. Podniecenie towarzysz�ce wyprawie w zakazany �wiat cieni i li�ci, zwie�czony eksploduj�cymi raz po raz kaskadami z�ota, czerwieni i jaskrawego fioletu, sprawi�o, �e czu�em si� jak po ust�pieniu wysokiej gor�czki: �apa�em powietrze p�ytkimi �ykami, a moim cia�em wstrz�sa�y dreszcze, cho� przecie� by� �rodek lata. Na dachu przebywa�o znacznie wi�cej ludzi, ni� spodziewa�em si� tam ujrze�: m�czy�ni bez p�aszczy, kapeluszy i lasek (wszystkie zosta�y w szatni) oraz dziewczyny, pracownice mego ojca, w kostiumach, kt�re albo ods�ania�y ich piersi zamkni�te jakby w klatkach z cienkiego, powyginanego drutu, albo takich, kt�re na poz�r czyni�y je niezmiernie wysokimi (z�udzenie pryska�o dopiero wtedy, kiedy stan�o si� tu� przy nich). Twarze i piersi dziewcz�t odbija�y si� w b�yszcz�cych sukniach jak drzewa w stoj�cej wodzie, przez co te m�ode osoby wygl�da�y chwilami jak postaci z talii kart do tarota. By�em zanadto podekscytowany, �eby si� skutecznie ukry�, lecz cho� wszyscy mnie widzieli, nikt nie kaza� mi wraca�. Zapewne doszli do wniosku, �e pozwolono mi wyj�� na dach, bym m�g� obejrze� fajerwerki. Pokaz trwa� bardzo d�ugo. Zapami�ta�em pewnego klienta oty�ego m�czyzn� o kwadratowej, g�upiej twarzy, przypuszczalnie kogo� wa�nego - kt�ry my�la� tylko o tym, by jak najpr�dzej zazna� rozkoszy w ramionach swojej towarzyszki, a poniewa� ta nie zamierza�a rezygnowa� z ogl�dania pokazu, ustawiono wok� nich dwadzie�cia albo trzydzie�ci donic z ro�linami, tworz�c co� w rodzaju zacisznej alkowy. Pomaga�em s�u��cym przenosi� mniejsze donice, kiedy za� operacja dobieg�a ko�ca, zdo�a�em niepostrze�enie w�lizgn�� si� za ro�linny parawan. Dzi�ki temu mog�em obserwowa� nie tylko sztuczne ognie, ale r�wnie� oty�ego klienta i jego nymphe du bois, kt�ra, nawiasem m�wi�c, znacznie wi�cej uwagi ni� jego staraniom po�wi�ca�a rozkwitaj�cym na niebie ognistym pi�ropuszom. Je�li dobrze pami�tam, kierowa�a mn� nie lubie�no��, lecz najzwyklejsza ciekawo��. By�em w wieku, kiedy dr�czy nas ��dza poznania, lecz ��dza ta ma pod�o�e niemal naukowe. Moja zosta�a prawie ca�kowicie zaspokojona, zanim kto� chwyci� mnie za ko�nierz i jednym szarpni�ciem wyci�gn�� z krzak�w. Kiedy znalaz�em si� po drugiej stronie �ywop�otu, uchwyt zel�a�, a ja odwr�ci�em si�, pewien, �e ujrz� pana Milliona. Pomyli�em si� jednak; przede mn� sta�a niewysoka siwow�osa kobieta w czarnej sukni opadaj�cej od talii prosto ku ziemi. Chyba jej si� uk�oni�em, od razu bowiem wida� by�o, �e nie nale�y do s�u�by, ona jednak nie zareagowa�a, tylko przygl�da�a mi si� z takim wyrazem twarzy, jakby r�wnie dobrze widzia�a podczas rozb�ysk�w r�nokolorowych �wiate�, co i w rozdzielaj�cych je okresach niemal ca�kowitej ciemno�ci. Wreszcie, na koniec pokazu, w niebo wzbi�a si� z rykiem pot�na rakieta, ci�gn�c za sob� smug� ognia, i dopiero wtedy kobieta na chwil� oderwa�a ode mnie wzrok. Jak tylko pocisk eksplodowa� fio�kowor�ow� orchide� niewiarygodnych rozmiar�w i jasno�ci, ta niedu�a, ale gro�na osoba z�apa�a mnie ponownie za ko�nierz i poprowadzi�a w kierunku schod�w. Dop�ki znajdowali�my si� na wy�o�onym g�adkimi kamiennymi p�ytami dachu, kobieta nie sz�a, lecz zdawa�a si� �lizga� po powierzchni, niczym wykonana z onyksu szachowa figura po wypolerowanej szachownicy. Mimo to, co p�niej si� wydarzy�o, tak w�a�nie j� zapami�ta�em: jako Czarn� Kr�low�, ani z��, ani dobr�, czarn� tylko dlatego, �eby mo�na by�o jako� odr�ni� j� od Bia�ej Kr�lowej, kt�rej nigdy nie zdarzy�o mi si� spotka�. Na schodach ju� si� nie �lizga�a, tylko ko�ysa�a �agodnie, przy czym skraj jej sukni styka� si� na chwil� z ka�dym stopniem, jakby niedu�y korpus porusza� si� wed�ug tej samej zasady co ��dka walcz�ca z pr�dem w prze�omach rzeki: gwa�towny skok naprz�d, wyhamowanie, niekiedy nawet chwilowe cofni�cie. Utrzymywa�a r�wnowag� tylko dzi�ki temu, �e jedn� r�k� trzyma�a mnie za rami�, drug� za� uczepi�a si� ramienia pokoj�wki, kt�ra czeka�a na nas u szczytu schod�w. Na dachu przypuszcza�em, i� nadzwyczaj p�ynne ruchy siwow�osej kobiety wynikaj� z tego, �e porusza si� drobnymi, za to szybkimi krokami, teraz jednak domy�li�em si�, �e mam do czynienia z osob� nie do ko�ca sprawn� fizycznie; gdyby nie pomoc moja i pokoj�wki, najprawdopodobniej run�aby w d� jak worek kamieni. Zaraz po dotarciu na pierwszy podest znowu zacz�a sun�� jak po lodzie. Skinieniem g�owy odprawi�a pokoj�wk�, a nast�pnie poprowadzi�a mnie korytarzem w kierunku odwrotnym do tego, w jakim znajdowa�y si� nasza sypialnia i sala lekcyjna, a� do kolejnej klatki schodowej daleko w g��bi domu. Z tych kr�conych, stromych schod�w ma�o kto korzysta� - by� mo�e dlatego, �e przed upadkiem z du�ej wysoko�ci chroni�a tylko niska �elazna balustrada. Dopiero tam kobieta uwolni�a mnie z uchwytu i szorstkim tonem poleci�a i�� na d�. Po kilku stopniach odwr�ci�em si�, by sprawdzi�, jak sobie radzi, i stwierdzi�em, �e co prawda pod��a za mn�, ale wcale nie korzysta ze schod�w, tylko opuszcza si� powoli, niczym nie podtrzymywana, w pustej przestrzeni mi�dzy wij�cymi si� spiralnie stopniami. Tak zdumia� mnie ten widok, �e przystan��em, a wtedy ona gniewnym ruchem g�owy nakaza�a mi i�� dalej. Pop�dzi�em na z�amanie karku, lecz siwow�osa kobieta bez trudu za mn� nad��a�a, zawsze zwr�cona do mnie twarz�, zaskakuj�co przypominaj�c� twarz mego ojca. Na pierwszym pi�trze bez trudu wyprzedzi�a mnie, z�apa�a tak jak kotka �apie zbyt przedsi�biorczego kociaka i poprowadzi�a przez pokoje i korytarze, do kt�rych nigdy do tej pory nie wolno mi by�o wchodzi�, a� wreszcie zupe�nie straci�em orientacj� i czu�em si� tak, jakbym by� w zupe�nie obcym budynku. Wreszcie zatrzymali�my si� przed drzwiami niczym nie r�ni�cymi si� od pozosta�ych. Kobieta otworzy�a je staro�wieckim mosi�nym kluczem i da�a mi znak, bym wszed� do �rodka. Pok�j by� rz�si�cie o�wietlony, dzi�ki czemu zobaczy�em wyra�nie to, co podejrzewa�em ju� od jakiego� czasu: skraj czarnej sukni niezmiennie dzieli�a od pod�ogi odleg�o�� dw�ch cali, a mi�dzy nim a posadzk� by�o tylko powietrze. Kobieta wskaza�a mi niedu�y taboret przykryty koronk�. - Siadaj - poleci�a. Kiedy to uczyni�em, podp�yn�a do bujanego fotela o wysokim oparciu i zaj�a w nim miejsce twarz� do mnie. - Jak masz na imi�? - zapyta�a po pewnym czasie. Powiedzia�em jej, ona za� unios�a brew i wprawi�a fotel w ruch, odepchn�wszy si� r�k� od stoj�cej tu� obok lampy. - A jak on ci� nazywa? - On? Przypuszczam, �e moje ot�pienie wynika�o z niewyspania. - M�j brat - wycedzi�a przez zaci�ni�te usta. Uspokoi�em si� nieco. - A wi�c jest pani moj� ciotk�. Tak mi si� wydawa�o, �e jest pani do niego podobna. Ojciec nazywa mnie Numerem Pi�tym. Przez jaki� czas przygl�da�a mi si� w milczeniu z opuszczonymi k�cikami ust. Taki sam grymas widywa�em na twarzy ojca. - Ten numer jest albo stanowczo za niski, albo zdecydowanie za wysoki - powiedzia�a wreszcie. - Je�li bra� pod uwag� tylko �ywych, to jeste�my on i ja, ale zapewne uwzgl�dni� te� symulator. Czy masz siostr�. Numerze Pi�ty? Pan Million zmusi� nas do przeczytania �Dawida Copperfielda�; skojarzenie z ciotk� Betsey Trotwood by�o tak silne i niespodziewane, �e parskn��em �miechem. - Nie widz� w tym nic zabawnego. Tw�j ojciec ma siostr�, wi�c czemu ty nie m�g�by� jej mie�? No wi�c, masz czy nie? - Nie, prosz� pani, ale mam brata. Nazywa si� David. - M�w do mnie �ciociu Jeannine�. Czy David jest do ciebie podobny. Numerze Pi�ty? Pokr�ci�em g�ow�. - W�osy ma jasne i kr�cone, nie takie jak ja. Mo�e troch� mnie przypomina, ale nie za bardzo. - Przypuszczalnie pos�u�y� si� kt�r�� z moich dziewcz�t... - wyszepta�a tak cicho, �e z trudem j� us�ysza�em. - Prosz�? - Czy wiesz, kim by�a matka Davida? - Jeste�my bra�mi, wi�c zapewne by�a te� moj� matk�, ale pan Million m�wi, �e wyjecha�a st�d dawno temu. - Nie by�a twoj� matk�. Je�eli chcesz, mog� pokaza� ci zdj�cie twojej matki. - Zadzwoni�a, chwil� potem nadbieg�a s�u��ca, dygn�a g��boko, wys�ucha�a wydanego szeptem polecenia i szybko wysz�a. Ciotka ponownie spojrza�a na mnie i zapyta�a: - Co w�a�ciwie robisz ca�ymi dniami. Numerze Pi�ty, opr�cz urz�dzania wycieczek na dach, gdzie nikt ci� nie prosi�? Uczysz si� czego�? Opowiedzia�em jej o moich eksperymentach (pobudza�em niezap�odnione �abie jaja do rozwoju, po czym za pomoc� substancji chemicznych duplikowa�em chromosomy, dzi�ki czemu powstawa�o kolejne bezp�ciowe pokolenie) oraz o sekcjach, do kt�rych przeprowadzania zach�ca� mnie pan Million. Mimochodem rzuci�em jak�� uwag� na temat, �e warto by�oby zbada� w ten spos�b jakiego� aborygena z Sainte Anne, naturalnie gdyby cho� jeden ocala�, poniewa� opisy pozostawione przez badaczy ogromnie r�ni� si� mi�dzy sob�, w�r�d pierwszych osadnik�w za� byli i tacy, kt�rzy twierdzili, �e tubylcy potrafi� dowolnie zmienia� kszta�ty. - A wi�c wiesz o nich - powiedzia�a moja ciotka. - Pozw�l, �e sprawdz� twoj� wiedz�, Numerze Pi�ty. Co to takiego hipoteza Veila? Uczyli�my si� o niej ju� par� lat wcze�niej, wi�c odpowiedzia�em g�adko: - Zgodnie z hipotez� Veila, aborygeni posiedli zdolno�� doskona�ego udawania ludzi. Veil przypuszcza�, �e tubylcy wymordowali wszystkich, kt�rzy przybyli z Ziemi pierwszymi statkami, a nast�pnie zaj�li ich miejsce, z czego wynika, �e to nie oni wygin�li, tylko my. - Masz zapewne na my�li ludzi z Ziemi - wtr�ci�a ciotka. - Prawdziwych ludzi. - S�ucham? - Je�eli Veil mia� racj�, to ty i ja jeste�my aborygenami z Sainte Anne, przynajmniej z pochodzenia. To chyba chcia�e� powiedzie�. My�lisz, �e jego teoria jest s�uszna? - My�l�, �e to nie ma �adnego znaczenia. Wed�ug niego imitacja by�a doskona�a, z czego wynika, �e niczym si� od nich nie r�nimy. Wydawa�o mi si�, �e jestem sprytny, lecz moja ciotka tylko si� u�miechn�a i zacz�a si� buja� jeszcze energiczniej. W niedu�ym, jasno o�wietlonym pokoju by�o bardzo ciep�o. - Numerze Pi�ty, jeste� jeszcze za m�ody na s�owne igraszki, a poza tym obawiam si�, �e zmyli�o ci� u�yte przez doktora Veila okre�lenie �doskona�a�. Jestem pewna, i� nie rozumia� go tak dos�ownie jak ty, tym bardziej �e gdyby imitacja istotnie mia�a by� stuprocentowo wierna, tubylcy musieliby utraci� swoj� zdolno�� mimikry, bo przecie� my, ludzie, jej nie posiadamy. - Wi�c mo�e j� utracili? - Moje drogie dziecko, wszystkie umiej�tno�ci musz� mie� czas, �eby si� rozwin��, a kiedy to ju� nast�pi, musz� by� wykorzystywane, w przeciwnym razie bowiem ulegaj� atrofii. Je�li aborygeni posiedliby umiej�tno�� mimikry w tak doskona�ym stopniu, �eby j� potem utraci�, oznacza�oby to ich koniec i z pewno�ci� nast�pi�oby na d�ugo przed przybyciem statk�w z kolonistami. Nie mamy jednak �adnych dowod�w na to, �e tak by�o. Po prostu wygin�li, zanim zd��yli�my ich dok�adniej pozna�, Veil za�, kt�ry zapragn�� w dramatyczny spos�b wyja�ni� otaczaj�ce go okrucie�stwo i absurd, opar� swoj� teori� na wyj�tkowo kruchych podstawach. Uzna�em, �e ostatnia uwaga (szczeg�lnie w kontek�cie przyjaznego, jak do tej pory, nastawienia ciotki) stanowi doskona�y pretekst do zapytania j� o niezwyk�y spos�b, w jaki si� porusza, zanim jednak zdo�a�em sformu�owa� pytanie, przerwa�y nam r�wnocze�nie dwa wydarzenia: wr�ci�a s�u��ca z wielk� ksi�g� oprawion� w t�oczon� sk�r� i rozleg�o si� pukanie do drzwi. - Otw�rz - powiedzia�a ciotka oboj�tnym tonem. Poniewa� nie sprecyzowa�a, do kogo si� zwraca, skwapliwie skorzysta�em z okazji, by przynajmniej w ten spos�b zaspokoi� dr�cz�c� mnie ciekawo��, zerwa�em si� z taboretu i pobieg�em do drzwi. W korytarzu sta�y dwie kurtyzany mego ojca, ubrane i umalowane tak, �e wygl�da�y bardziej obco od wszystkich aborygen�w razem wzi�tych, nieruchome jak lombardzkie topole i nieludzkie jak upiory, z zielonymi i ��tymi oczami sprawiaj�cymi wra�enie, �e s� wi�ksze od jaj, i nadmuchanymi piersiami wypchni�tymi w g�r� niemal na wysoko�� bark�w. Cho� nie da�y tego po sobie pozna�, doskonale wiedzia�em, �e zaskoczy� je m�j widok, i by�o mi z tego powodu bardzo przyjemnie. Da�em znak, �eby wesz�y, ale kiedy s�u��ca zamkn�a za nimi drzwi, ciotka rzuci�a od niechcenia: - Chwileczk�, dziewcz�ta. Ten ch�opiec zaraz sobie p�jdzie, ale chc� mu jeszcze co� pokaza�. Tym czym� by�a fotografia wykonana - jak mi si� zdawa�o - za pomoc� jakiej� specjalnej techniki, kt�ra pozbawia�a zdj�cie wszystkich kolor�w z wyj�tkiem sp�owia�ego, przesyconego ��ci� br�zu. By�a niedu�a i, s�dz�c z wygl�du, bardzo stara. Przedstawia�a dziewczyn� w wieku oko�o dwudziestu pi�ciu lat, szczup�� i (o ile mog�em stwierdzi�) do�� wysok�, z dzieckiem na r�ku, stoj�c� na wy�o�onej kamiennymi p�ytami �cie�ce obok kr�pego m�odego m�czyzny. �cie�ka bieg�a wzd�u� niezwyk�ego domu - parterowego, bardzo d�ugiego, zbudowanego z drewna, z mn�stwem werand i gank�w rozmieszczonych w r�wnych odst�pach, tak �e mo�na by�o odnie�� wra�enie, i� to nie jeden du�y dom, lecz kilkana�cie ma�ych, stykaj�cych si� bocznymi �cianami. Wspominam o tym szczeg�le, na kt�ry w�wczas ledwo zwr�ci�em uwag�, poniewa� od chwili uwolnienia z wi�zienia po�wi�ci�em mn�stwo czasu na poszukiwanie jakichkolwiek pozosta�o�ci tego budynku. Gdy po raz pierwszy pokazano mi fotografi�, moj� uwag� przyku�y twarze dziewczyny i dziecka. Ta druga by�a prawie niewidoczna, poniewa� dziecko szczelnie owini�to w bia�e koce, dziewczyna natomiast mia�a wyraziste rysy i u�miecha�a si� szeroko z wdzi�kiem stanowi�cym rzadko spotykane po��czenie beztroski, marzycielstwa i przebieg�o�ci. W pierwszej chwili pomy�la�em, �e to Cyganka, ale mia�a zbyt jasn� cer�. Poniewa� wszyscy jeste�my potomkami stosunkowo nielicznej grupki kolonist�w, tworzymy do�� jednolit� populacj�, mnie jednak uda�o si� zdoby� nieco wiedzy na temat ras zamieszkuj�cych Ziemi�, wi�c po kr�tkim zastanowieniu nabra�em granicz�cego z pewno�ci� przekonania, �e w �y�ach dziewczyny p�ynie celtycka krew. - Walia - powiedzia�em. - Albo Szkocja. Albo Irlandia. - Co takiego? - zdziwi�a si� ciotka, a jedna z dziewcz�t zachichota�a. Siedzia�y z za�o�onymi d�ugimi nogami, kt�re wygl�da�y jak smuk�e, wypolerowane drzewca sztandar�w. - Niewa�ne. Zmierzy�a mnie przenikliwym spojrzeniem, a nast�pnie powiedzia�a: - Masz racj�. Po�l� po ciebie, �eby�my o tym porozmawiali, kiedy oboje b�dziemy mieli wi�cej czasu. Teraz s�u��ca odprowadzi ci� do pokoju. Nic nie pami�tam z d�ugiej powrotnej w�dr�wki do sypialni, kt�r� odby�em w towarzystwie s�u��cej, ani nawet tego, w jaki spos�b t�umaczy�em si� przed panem Millionem, nie ulega jednak najmniejszej w�tpliwo�ci, �e przejrza� moje wym�wki albo te� dowiedzia� si� prawdy od s�u�by, ciotka bowiem nigdy ju� nie wezwa�a mnie do siebie, cho� przez wiele tygodni oczekiwa�em jakiego� sygna�u. Tej nocy (tak mi si� przynajmniej wydaje) �ni�em o aborygenach z Sainte Anne, ta�cz�cych w od�wi�tnych strojach z k�pek �wie�ej trawy, potrz�saj�cych wiklinowymi tarczami i w��czniami o nefrytowych ostrzach, a� wreszcie odnios�em wra�enie, �e ta�cz� wraz z nimi, lecz okaza�o si�, �e to tylko potrz�sa mn� kamerdyner ojca, kt�ry, jak prawie co noc, przyszed�, by zaprowadzi� mnie do biblioteki. W�a�nie wtedy - a tym razem jestem ca�kowicie pewien, �e sta�o si� to w�a�nie tej nocy, kiedy przy�nili mi si� aborygeni - uleg� zmianie taki sam ju� od czterech albo pi�ciu lat schemat naszych spotka�, cho� ja zacz��em ju� podejrzewa�, �e nikt ani nic nie zdo�a go zmieni�. Po kr�tkiej wst�pnej rozmowie, kt�rej zadanie polega�o zapewne na ty