5759

Szczegóły
Tytuł 5759
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5759 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5759 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5759 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

MARIUSZ WILGA Kwintesencja bieli Dla E., kt�ra wiedzia�a Motto: Plemionom wychowanym w Mroku - C� by�cie pocz�li zatem Wy? Blask oddali - Karminem? Po�udnie - Ciemnym Granatem? Emily Dickinson (prze�. St. Bara�czak) Introdukcja. Pewnego dnia popatrzy na ni� i zapyta, jakiego jest teraz koloru. Spojrzenia ich zielonych oczu spotkaj� si� i wymieszaj�. Ona odgarnie z czo�a kosmyk swoich kasztanowych w�os�w, u�miechnie si� smutno i odpowie, �e kolory nic o niej nie wiedz�. - Sp�jrz tutaj - powie. - Tak naprawd� mnie nie widzisz... On zamknie wtedy oczy, wyci�gnie przed siebie r�ce, jak �lepiec dotykaj�c powietrze i roze�mieje tak g�o�no, a� szklane tafle mebli zatrz�s� si� niespokojnie. Jednak tego dnia, kiedy siedzia� w �Indygo� przy barze, jeszcze jej nie zna�. Wtedy by� kim� innym. Czerpa� ze �wiata barw tyle, co wszyscy. Du�o �atwych wra�e�, kt�re by�y wsz�dzie. Czasem po kilku g��bszych my�la� o �wiecie jak, o jednej wielkiej impresji. Obraca� wtedy nerwowo kieliszek w d�oniach, patrz�c na jego odbicia w blacie kontuaru. - Kris, mo�e jeszcze jednego? Sier�ant Garcia przeciera� leniwie szk�o, zerkaj�c zadziornie na sal�. Dobrze wiedzia�, �e jest tu jedynym panem i w�adc�, wykorzystywa� ten fakt bez skrupu��w. B�yszcz�co �ysa i zawadiacko w�sata g�owa. Jego spojrzenie by�o jak plakat: �Wkraczasz do krainy, kt�rej jestem panem. Uwa�aj na siebie.� Trwa� tak jak stra�nik, zawsze gotowy do obrony swojego terytorium. Potrafi� robi� to d�ugimi minutami. w pewnej chwili jednak zw�one oczy rozszerzy�y si� nieco, a pewno�� siebie ust�pi�a miejsca ciekawo�ci. - Ludwik? Co, u diab�a� - Lepiej si� zamknij, Garcia, psujesz mi koncentracj�. Chwil� przedtem, pokryte holograficznymi reklamami drzwi baru, rozsun�y si� z charakterystycznym szelestem i wkroczy� przez nie do �rodka stary przyjaciel Sier�anta jeszcze z czas�w wsp�lnej s�u�by w Korpusie Interwencyjnym. Nieogolony, grubia�ski twardziel w �rednim wieku, kt�ry wi�kszo�� wojskowej emerytury sp�dza we wszelkiego rodzaju tawernach. Jeden z tych facet�w, kt�rzy zawsze maj� co� do powiedzenia, o wszystkim i wszystkich. Tym razem wszed� do �rodka i zadziwi� ca�� klientel�, wliczaj�c w to barmana: przygryzaj�c j�zyk, kt�rego kraniec wystawa� spomi�dzy ��ciutkich z�b�w, �onglowa� zawzi�cie trzema dorodnymi pomidorami. Kristof pomy�la� wtedy, �e to najbardziej czerwone pomidory na �wiecie, �e nigdy nie widzia� niczego bardziej czerwonego. - i hopsa� dalej� - Ludwik zmierza� ostro�nie w stron� Garcii. Ca�e �Indygo� zastyg�o. Wszyscy klienci wpatrywali si� w �ongluj�cego Ludwika, kt�ry krok po kroku posuwa� si� naprz�d. By� powolny, jego posta� z ka�d� chwil� stapia�a si� z t�em, na pierwszy plan wysuwa�y si� trzy czerwone plamy, �migaj�ce w powietrzu i pomi�dzy jego d�o�mi. Pomidorowe spirale wywiera�y hipnotyzuj�cy wp�yw na bywalc�w baru. Przykuwa�y ich uwag� ostatecznie - par� sekund i sta�y si� centrum wszystkiego. Wygasza�y my�li, doznania, staj�c si� sennym zjawiskiem, koszmarnymi chwilami, z kt�rych nie ma ju� uwolnienia, kt�re przerwa� mo�e tylko gwa�towne wtargni�cie jawy. Kristof czu� przyjemne ciep�o alkoholu rozpe�zaj�ce si� po jego wn�trzno�ciach, skupi� si� na tym i nic innego go nie obchodzi�o. Spogl�da� na zauroczonych ludzi, kt�rych �wiat nagle ograniczy� si� do trzech podrzucanych warzyw. Tymczasem pomidory, jak za dotkni�ciem czarodziejskiej r�d�ki, zmieni�y sw�j kolor: teraz by�y seledynowe. Ludwik u�miechn�� si� jak zadowolony z siebie dzieciak, natomiast zapatrzeni w jego prestidigitatorski pokaz westchn�li z zachwytem. Sta� ju� przy kontuarze i kiwa� na boki swoj� siw� g�ow�, dodaj�c sobie tym animuszu. Ale to nie by� koniec zaplanowanych niespodzianek. Do miasteczka zjecha� cyrk, nie m�g� zawie�� ��dnych wra�e� filistr�w. Nagle tomaty zacz�y rozb�yska� stroboskopow� feeri� kolor�w. Jedzenie styg�o w�r�d pasteli stolik�w, kt�re teraz sta�y si� mozaikami, w u�amku sekundy zmienia�y barwy, b�d�ce odbiciami elektronicznej t�czy zamkni�tej w trzech fruwaj�cych kulach. Barowy trans trwa�. Kristof by� oboj�tny na to widowisko. Mo�e to wp�yw brandy, mo�e paskudnego nastroju, a mo�e po prostu mia� to wszystko gdzie�. Jego oczy przywyk�y do r�nokolorowego, �wietlnego migotania. w ko�cu naprawia� neony. Od ilu to ju� lat? Zbyt wielu, kiedy wtedy o tym my�la�. i zawsze czego� w tym wszystkim mu brakowa�o. Tego wieczora w lokalu Garcii w ko�cu domy�li� si�, co to by�o. Patrz�c na pomidory Ludwika, na ich chaotyczne rozb�yski, nie widzia� czerni ani szaro�ci. Noc ju� od dawna sta�a si� domen� neon�w, a prawdziwy mrok czai� si� gdzie� poza, gdzie nikt nie m�g� go dostrzec. Po pewnym czasie nikt ju� nie chcia� go widzie�. Kalejdoskop. A o czystej bieli nie marzy� ju� nawet Kristof. Kiedy� pr�bowa�, ale doszed� do wniosku, �e ta t�sknota jest jak dziecinny sen, kt�ry po latach wspomina�o si� z rozrzewnieniem i u�miechem �alu - grymasem utraconej przesz�o�ci. Neony dzia�a�y ca�� dob�, a on przecie� dba� o to, �eby by�o tak nadal. Przez mgie�k� rauszu przebija�a si� z wolna, narastaj�ca z ka�d� chwil�, irytacja. Co� si� wymyka�o, wypuszczali to z r�k oni, wypuszcza� on sam. Ale czy na pewno by�o to w�a�nie to, o czym my�la�? Skupionemu do granic mo�liwo�ci Ludwikowi na czo�o wyst�pi�y ju� kropelki potu i nie us�ysza� nawet gwa�towno�ci, z jak� Kristof odstawi� na blat baru kieliszek, nie zauwa�y� jego wyj�cia, nie poczu� pogardliwego spojrzenia, kt�rym ten obdarzy� wn�trze �Indygo�. Stara� si� utrzyma� pomidory we w�a�ciwym szyku, cho� oczy zaczyna�y �zawi� i mimo tego, �e nie by� pewien jak i kiedy sko�czy� pokaz. Piek�ce oczy, s�abn�ce r�ce, przyspieszony oddech i zarejestrowany gdzie� na granicy postrzegania g�os Krisa dochodz�cy z zewn�trz: �Szlag... Taxi! Taxi, cholera... zatrzymaj si�, zielony sukinsynu...� Po pierwsze: Mleko Akces udzielony. Procedura wej�cia sko�czona. Wywo�aj matryc� osobist�. Polecenie dost�pu do impuls�w narz�dziowych. Wykonane. Senna rzeczywisto�� strukturalizowa�a si� powoli, nabieraj�c wirtualnej soczysto�ci. Umys� balansowa� na granicy kompromisu mi�dzy ludzkim a komputerowym kontinuum, co wywo�ywa�o to niezapomniane uczucie, kt�re wielu uwi�zi�o w g��bi mentalno- cyfrowego �wiata Sieci. Rozpu�cili si�. Na pocz�tku nie chcieli, a p�niej nie mogli ju� wr�ci�. Po m�cz�cym kolorami dniu, Kristof tutaj znajdowa� ukojenie. Lektura sieciowej korespondencji odpr�a�a go jak innych poranna kawa, croissant i pachn�cy dziennik. Co wiecz�r wypija� szklank� soku pomara�czowego, �yka� kilka pastylek (rem-stymulanty i inne tego typu �wi�stwa), nastawia� timer terminala na siedem godzin, przykleja� wej�ciowy kr��ek do lewej skroni, po czym mo�ci� si� w �agodnie pe�zaj�cych b��kitach po�cieli. Wiedzia�, �e robi to za cz�sto i �e nie sta� go na regeneracj� hipnoz�, zdawa� sobie spraw�, �e ryzyko rozpuszczenia si� wzrasta za ka�dym razem, ale mimo to �ni� w Sieci co noc. By�a jego azylem. By�a strategi�. Jak w dzieci�stwie, gdy rodzice rozp�tywali mi�dzy sob� burze, a on budowa� widelcem miasteczka z przedszkolnie r�owego ziemniaczanego puree, a potem sam je zamieszkiwa�, �eby uciec cho� na chwil� i zapomnie�. w szkole okaza�o si�, �e ma naturalny talent do �wiadomego �nienia, nie potrzebowa� d�ugich trening�w jak inni, r�wnie� szybciej ni� r�wie�nicy odkry� oniryczn� stron� Sieci. Wejd� do aplikacji rozrywkowych. Transmisja reaktywna. Przerwij... W g�owie eksplodowa�o Kristofowi kilkana�cie jaskrawo�ci balon�w przekaz�w reklamowych. Og�upiaj�cy deszcz holograficznych kr�tkometra��wek, b�yski slogan�w, symboli identyfikacyjnych oraz �wietlne triki rozbija�y jego ukojenie. Nie do ko�ca zgodnie z prawem brutalnie je zresetowa� i za�o�y� blokady ignoruj�ce, kt�re i tak zostan� za dzie� lub dwa prze�amane. Ale co tam. Rozwin�� wok� siebie swoj� person�: by�a to komnata �redniowiecznego zamku z wygodnym fotelem, kominkiem i ekscentrycznie stonowanymi szaro�ciami kamiennych �cian. Jego w�asna reprezentacja nie r�ni�a si� niczym od rzeczywistego wygl�du. Wyci�gn�� si� na fotelu i westchn��. Zapali� ogie� w kominku. Si�gn�� po koperty le��ce na stoliku. Elektroniczna poczta od kilku starych przyjaci�, kt�rych ju� dawno nie widzia�. �aden zegar nie by� mu potrzebny, czas mija� wolno i niepostrze�enie, zatem budzik to zb�dny rekwizyt, tym bardziej, �e Kristof zawsze czu� zbli�aj�cy si� ranek. Bardzo nieprzyjemne uczucie, kt�re zna ka�dy cz�owiek lubi�cy d�ugo spa�, kiedy rano zostaje wyrwany z g��bi snu, kiedy czas zwalnia, a przestrze� jest nierzeczywista jak mg�a, wtedy na u�amek sekundy pojawia si� t�sknota za niebytem, pragnienie b�ogo�ci, kt�rej �r�d�em by� sen. Delektowanie si� korespondencj�, spokojne echo stukotu maszyny do pisania, gdy dyktowa� jej odpowiedzi. Potem pe�ne skupienia i napi�cia minuty wewn�trz szklistej sfery uk�adanki swojego w�asnego pomys�u. Od miesi�cy pr�bowa� poustawia� jej elementy wed�ug wzorca, tworz�c nowe, rozlewaj�c si� po wewn�trznej stronie jej powierzchni tak, aby cho� troch� zbli�y� si� do rozwi�zania przez narzucanie jej dynamice swojej struktury, co mia�oby modyfikowa� ostateczne rozwi�zanie. Jego umys� skaka�, zwija� si� w unikach, czasem spr�a� si�, czasem rozlewa�. P�niej czeka�, obserwowa� jak drapie�nik �wietliste puzzle, medytowa� nad nimi. Zdarza�o si�, �e po prostu trwa� w miejscu, �eby po pewnym czasie wyj�� stamt�d ju� uspokojonym i roz�adowanym. A kiedy czu� w ko�cu w sobie przykre oznaki poranka, rusza� w Sie�, aby odwiedzi� kilka tajemniczych miejsc, z kt�rymi nie mog�a po��czy� si� bezpo�rednio jego persona. By�y to przewa�nie jakie� stare archiwa zabezpieczone przed transferem w trosce o trwa�o�� zawartych w nich danych. Kristof nie czyta� prawie nic z umieszczonych tam wspomnie�, wystarcza�a mu chwila, �eby spojrze� na ich gustowne wn�trza, po czym rusza� dalej. Niekiedy, czuj�c p�czniej�cy niepok�j zbli�aj�cego si� dnia, siada� w fotelu i ��czy� si� z bankiem. Rozmawia� wtedy z nudnym agentem finansowym, co ko�czy�o si� zawsze k��tni�, albo wywo�ywa� identyfikator swojego konta i z lubo�ci� ciska� w niego rzutkami. Wiedzia� w�wczas, �e p�jdzie po po�udniu do siedziby banku, �eby zdenerwowa� jakiego� mi�ego kasjera, wybrzydzaj�c nad tysi�cem modeli kart kredytowych, bo aktualny �jest kompletnie beznadziejny�. Dotkliwo�� automatycznego wyj�cia by�a zawsze taka sama. Ech, te miny urz�dnik�w bankowych, te kwadratowe mordy w mozaikowych b�yskach cyferek z terminali. Te oczka nape�nione ��dz� pomna�ania procent�w, kt�re i tak w�druj� do cudzych kieszeni. i s�owa bez wyrazu, t�umacz�ce, �e stan konta zosta� przekroczony, �e elektroniczny pieni�dz nie chce przylgn�� do kogo� takiego jak Kristof. Tego dnia mia� ju� do�� ca�ego �wiata. Snuj�c si� Pasa�em Kohla jak zombi, nie my�la� o niczym. Jego umys� naci�gn�� pierzyn� na g�ow�, a na wszelkie pr�by zagonienia go do roboty odburkiwa� tylko: �Odwal si� stary�. Nie wiedz�c kompletnie jak, znalaz� si� przed p�k� z pieczywem w jakim� supermarkecie. Kiedy marazm odp�yn��, Kristof sta� i kontemplowa� nieruchomo pude�ko WunderBrot�w. Ile ta bry�a ma �cian? i co przypomina mu ten odcie� zieleni? Do ko�ca ocuci�y go szelesty tu� obok. Jego oczom ukaza� si� niecodzienny widok. M�czyzna, ko�o siedemdziesi�tki, pr�bowa� przeczyta�, z czego sk�ada si� ry�owy chleb. �ciska� pude�ko swoimi palcami, pokr�conymi przez te wszystkie przypad�o�ci podesz�ego wieku, kt�re odpychaj� od nas my�li o tym, jak my b�dziemy wygl�da� za ile� tam lat. Wytrzeszcza� przy tym oczy do granic mo�liwo�ci. Wreszcie doszed� do wniosku, �e nie obejdzie si� bez czego�, co wspomo�e leciwe oczy. Wysup�a� wi�c z przepastnej kieszeni swojego niezwykle szarego, niemodnego swetra niewielk� lup� i przystawi� j� do opakowania. Zmarszczy� brew. Twarz rozja�nia�a mu si� powoli, a� do momentu, kiedy u�miechn�� si� jak tylko m�g� najszerzej i wrzuci� chleb na ta�m�. Zakr�ci� rado�nie r�czk� zapomnianego przedmiotu, po czym wsun�� go do kieszeni jak rewolwerowiec. Kristof patrzy� na to, jak na jaki� cichy rytua�, kt�rego nie potrafi� wyja�ni�. Ten dziadek nie potrzebowa� okular�w, implant�w, szkie� kontaktowych, ani �adnego innego wspomagania, opr�cz jednego, jedynego szk�a powi�kszaj�cego. Musia� nosi� je zawsze przy sobie, czyta� wszystko za jego pomoc� i wywo�ywa� spojrzenia pe�ne politowania. Jak eksponat w muzeum. Epizod, kt�ry nie poprawi� mu nastroju� Chandra to co� ciemnego, co z�era cz�owieka od �rodka. Pozostawia po sobie uczucie pustki i du�o, du�o szaro�ci. Kristof wpada� w ni� coraz g��biej, wyp�ywa� coraz dalej bez �adnego zabezpieczenia, bez ko�a ratunkowego, a fala nios�a go dalej w samotny dryf, w bezkresy depresji. Setki rodzaj�w protein, w�glowodan�w i t�uszcz�w ubranych w kokietuj�ce opakowania zla�y si� w jedn�, bezkszta�tn� mas�. Md�y, s�odki widok, kt�rego sk�adniki same si� miesza�y. Kristofem targn�y md�o�ci, zrobi� g��boki wdech: yyych... i zacz�� kas�a�, jak szalony. Wyrzuca� z siebie brudn� szaro�� chandry, wszystkie te niewidzialne flegmy zalegaj�ce w cz�owieku, kiedy jest w paskudnym nastroju. Przesta�, kiedy zauwa�y� wielk� szklan� szaf�, wype�nion� tyloma rodzajami mleka, o ilu tylko mo�na zamarzy�. Poczu�, �e musi si� teraz wype�ni� czym� bia�ym, co odbarwi go do ko�ca. Otworzy� t� przezroczyst� gablot�, ale nie m�g� si� zdecydowa�. Mleko by�o bia�e, a to wystarcza�o, �eby wszystkie kartony, woreczki i butelki ubra� w feeri� barw. Ca�o�� wygl�da�a tak, jakby do �rodka wpad�a pijana t�cza i rozpad�a si� na tysi�c kawa�k�w. Najgorsze jednak by�o to, �e te fragmenty ci�gle �y�y i pr�bowa�y po��czy� si� z powrotem w jedno, a potem uciec na niebo. Robi�y to ze �lep�, zwierz�c� determinacj�, by� to ich najsilniejszy instynkt. Kristof by� coraz bardziej zdesperowany. Jego oczy porusza�y si� szybciej i szybciej, w g�r�, w d�, na boki, dooko�a. Zamyka� je na chwil�, aby mog�y odpocz�� od tego szale�czego ta�ca, a za moment uchyla� znowu powieki i wszystko zaczyna�o si� od nowa. I kt�ra cz�� cia�a czy umys�u pierwsza mia�a tego do��? Nie wiadomo. w ka�dym razie Kristof si�gn�� w ko�cu na �lepo po mleko i chwyci� za litrowy karton. Wyb�r si� dokona�, co za ulga. Zwyk�e kilka chwil, zwyczajne sekundy i minuty, kt�re dopiero p�niej, po zamianie we wspomnienia, staj� si� znacz�ce. Czas nie chce, �eby�my zbyt d�ugo dumali nad chwil� obecn� i wa�yli j� w d�oniach, bo a nu� oka�e si� wa�na. Mocny chwyt na prostopad�o�cianie z zamkni�tym w �rodku mlekiem, z�by rozrywaj�ce miejsce, gdzie zwyczajowo znajduje si� otwarcie kartonu, r�ka odlatuj�ca w bok, bo �le wyliczy�a si�� ugryzienia, strumie� bieli lec�cy l�ni�cym �ukiem dooko�a, zd�awione przekle�stwo, mleko uderzaj�ce i wsi�kaj�ce w mi�kk� bluzk�, pisk kobiety, spotkanie spojrze�: zaskoczonego i zak�opotanego, ka�u�a bieli d�awiona przez jaskrawo�� romb�w, z kt�rych sk�ada�a si� pod�oga, dwa g�osy, s�owa, spojrzenia, spojrzenia� Na imi� mia�a Ellena. Po drugie: Z�by Promenada Portowa zamienia si� jesieni� w deszczowy deptak. Snuj� si� wtedy po nim tylko szale�cy, zakochane pary, w�ciekli poeci, a czasem kto� ze s�u�by oczyszczania miasta w jaskrawo pomara�czowej kapocie �mignie po pasie dla pojazd�w, oprawiony w plastik �mieciarki. Cisza rozci�ga si� nad ca�� powierzchni� czworoboku Promenady, przerywa j� z rzadka ryk syreny przep�ywaj�cego w pobli�u holownika albo przesi�kaj�ce z niedalekich kawiarni d�wi�ki muzyki, gdy kto� wychodzi lub wchodzi do zadymionych wn�trz. Na szum morza nikt nie zwraca uwagi. Wraz z pocz�tkiem listopada nic si� tam nie zmieni�o. Zmian� daty i nadci�gaj�c� zim� znaczy� tylko ch�odniejszy, ni� dot�d, deszcz. Leniwa m�awka wype�nia�a powietrze, zamazuj�c kontury chodnika, rozcie�czaj�c ��taw� po�wiat� latarni, spowalnia�a rytm wszystkiego, co dzia�o si� dooko�a; a dzia�o si� niewiele, tak�e z jej powodu. Stali razem przy fluoryzuj�cej por�czy tu� przy brzegu, na samym skraju mola. Ona w swoim jaskrawozielonym sztormowcu, on w powiewaj�cym, granatowym p�aszczu, jakich wiele. - Nie lubi� tej przekl�tej ciszy - powiedzia�a. - Wiesz, kiedy nie s�ycha� odg�os�w ulicy, tych wszystkich ludzi, ich ponurych g�os�w; kiedy jest tak pusto jak teraz, czuj� si�, jakbym umar�a - odgarn�a z czo�a wilgotny kosmyk. - Naprawd�, strasznie tu pusto i tak� nierzeczywi�cie. Wpatrywali si� oboje w ciemn� lini� morskiego horyzontu. - Ale jak spokojnie - pozwoli� jej si� obj��, otoczy� ramieniem i opar� policzek na mokrych w�osach. Zawsze mocno si� przytulali, z jakim� dziwnym napi�ciem i niepewno�ci�. Jakby w ka�dej sekundzie przekonywali si� wzajemnie o swojej obecno�ci. - o czym my�lisz? - zapyta�a. - o lustrach� - Musz� by� czyste, sami rozumiecie - ma�y cz�owieczek przesta� liza� lustro i spojrza� w stron� nowo przyby�ych klient�w z min� dziecka przy�apanego na kradzie�y �akoci. - Czym mog� s�u�y�? - przetar� srebrn� tafl� chusteczk�. S�yszeli ju� wcze�niej o tym sklepie, wi�c kiedy Ellena zapragn�a mie� w pokoju prawdziwe, szklane lustro, bez wahania udali si� do zamieszka�ej przez imigrant�w XII dzielnicy. Szybko znale�li sklep pana Heuchlera, pierwszy napotkany przechodzie� wskaza� im charakterystyczn� holowitryn�. Dw�jka identycznych bli�niak�w stoj�cych naprzeciwko siebie maca�a niewidzialn� �cian�, kt�ra oddziela�a ich od siebie. Pocz�tkowa nie�mia�o�� przeradza�a si� we w�ciek�o�� - po chwili zaczynali bezg�o�nie wrzeszcze� jeden na drugiego. Zm�czeni swoim gniewem opuszczali g�owy, aby po chwili znowu rozpocz�� dotykanie prze�roczystej bariery. Ca�a sekwencja powtarza�a si� ci�gle i ci�gle. Ellena i Kristof przekroczyli pr�g sklepu, spojrzawszy na siebie z porozumiewawczym u�miechem. - Chcieliby�my kupi� jakie� gustowne lustro - Ellena omiot�a wn�trze radosnym spojrzeniem. - Co� niedrogiego, ale jednocze�nie jedynego w swoim rodzaju. - Przenikn�a sprzedawc� na wskro� swoimi szmaragdowymi oczami, na co ten skuli� si� w sobie i odpowiedzia� wypracowan� przez lata formu��: - Moje emporium jest do pani dyspozycji. Prosz� ogl�da�, przebiera�, dotyka�, a ja zawsze b�d� s�u�y� rad� - zako�czy� zdanie szelmowsko uprzejmym u�mieszkiem. - a wi�c do dzie�a - zako�czy�a. Szarpn�a Kristofa za r�k�, ci�gn�c go w g��b zwierciadlanego salonu. Przepe�ni� j� dzieci�cy zachwyt, kt�rym promieniowa�a na zewn�trz. Zachowywa�a si�, jak dziecko w sklepie z zabawkami, jak siedmiolatka, gdy dowiedzia�a si�, �e mo�e wybra� sobie, co chce z miliona marze�. Stroi�a g�upie miny, zapraszaj�c do tego Kristofa. Co chwila wybucha�a d�wi�cz�cym chichotem, aby sekund� potem znale�� inny cel swojej pe�nej dziewcz�cego odkrywania w�dr�wki. - Kris, popatrz, jeste�my odwr�ceni. Pstryknij mnie w ten drugi nos, no dalej, �mia�o! Spr�buj przynajmniej, g�uptasie. Ha, ha, i tak nie uda ci si� tego zrobi�, teraz jeste�my dwie! Kristof u�miecha� si� tak szeroko jak tylko potrafi�, kiedy nie by� pewien tego, co widzi. Nigdy nie zachowywa�a si� tak beztrosko w jego obecno�ci. Zawsze zastanawia�a si� g��boko nad spotykanym �wiatem, chcia�a go przynajmniej w ma�ej cz�ci zrozumie�, nie szcz�dzi� jej w ko�cu nieprzyjemnych przeszk�d, od kt�rych a� roi�o si� �ycie tej spokojnej kobiety. a teraz �wieci�a tak jasno i niewinnie, jakby cofn�a si� do czas�w waty na patyku i czerwonych kokard we w�osach. Obserwowa� j� po cichu, odpowiadaj�c z pozornym entuzjazmem na ma�e eksplozje rado�ci. Po mniej wi�cej pi�ciu minutach zauwa�y� jednak, jak zacz�a wygasa�. z coraz wi�ksz� uwag� przygl�da�a si� swoim odbiciom, mru�y�a oczy, cofa�a si� o krok, �eby nabra� odpowiedniej perspektywy, albo po prostu zastyga�a na chwil�, kontempluj�c w skupieniu siebie zakl�t� w szklane tafle. Kristof powinien si� ucieszy�, �e wr�ci�a do siebie, �e widzi oto znajom� kobiet�, t�, kt�r� pokocha� dla tego w�a�nie wnikliwego sposobu patrzenia na �wiat. Mimo to, ta zmiana zaniepokoi�a go jeszcze bardziej. Drgn�a w nim struna niepokoju, wzbudzaj�c w �rodku stan nieprzyjemnej czujno�ci, kt�ry towarzyszy zazwyczaj z�ym przeczuciom. - Hej, Ell, co tam widzisz? - Sama nie jestem pewna. Sta�a w�a�nie przed wielkim tremo oprawionym w ram� z d�bowego drzewa, lekko odrapanego i �ciemnia�ego ze staro�ci. Przekrzywiaj�c g�ow� na bok, przygl�da�a si� sobie ca�ej. Jej wzrok w�drowa� od g�owy, prze�lizguj�c si� powoli w d�, zatrzymywa� si� na stopach i niebieskich, sk�rzanych butach, �eby chwil� p�niej znowu wr�ci� i zaczepi� si� na burzy kasztanowych lok�w. Oczy jednak szybko nieruchomia�y, wpatruj�c si� same w siebie. Dwie kobiety krzy�owa�y nieruchome spojrzenia, identyczne w ka�dym calu zatrzyma�y si� przed sob�. Zrobi�a krok w ty�, chcia�a uj�� si� w ca�o�ci, idealnie wpasowa� si� w ramy starego, stoj�cego zwierciad�a. - Podoba ci si�? Chcesz je kupi�? No wiesz, wygl�da raczej na drogi antyk i nie s�dz�, �eby... - Kris, sta� tutaj - ustawi�a go przed lustrem, przytrzymuj�c za ramiona. Kiedy wcze�niej zjawi� si� w tle, popatrzy�a na jego odbicie. Patrzy�a zaledwie przez moment, ale to wystarczy�o, �eby p�k�, p�czniej�cy w niej od paru minut, balon smutku. - Ale co�? - St�j spokojnie i nie ruszaj si� - oddali�a si� o dwa kroki w bok, zmru�y�a oczy, mierz�c go malarskim spojrzeniem. - Ell, nie rozumiem, o co chodzi? - Zaufaj mi i post�j chwil� w tym miejscu. Tylko minutk�, a potem wszystko ci wyja�ni�. Kristof otwiera� ju� usta, �eby da� wyraz swojej ciekawo�ci i niepewno�ci, ale jakie� inne niezidentyfikowane uczucie kaza�o mu zamilkn�� i czeka� na rozw�j wypadk�w. Nie m�wi� wi�c nic, nawet oddycha� stara� si� ciszej. Heuchler przygl�da� si� tej parze ca�y czas z niepokojem, cho� pr�bowa� tego nie okazywa�. Przykucn�� na drugim ko�cu sklepu i pucowa� owal jakiego�, samotnie stoj�cego pod �cian�, lustra. Nerwowo naciska� raz po raz spust rozpylacza ze �rodkiem czyszcz�cym i r�wnie niespokojnymi poci�gni�ciami r�ki przeciera� szklan� powierzchni�. Palce dr�twia�y mu, nie zwraca� uwagi na to, �e zbyt mocno �ciska w d�oni pomara�czow� �ciereczk� z logo swojego dominium. - Herr Heuchler, mo�e mi pan pom�c? - Ellena z trudem usi�owa�a przesun�� stojak z kilkoma �redniej wielko�ci zwierciad�ami. Stary i zdezorientowany Niemiec wetkn�� szmatk� do kieszeni swoich szerokich, zielonych spodni, po raz ostatni rozpyli� chmurk� detergentu na czyszczon� tafl� i, zapominaj�c o niej kompletnie, pozwoli� p�ynowi sp�ywa� leniwie po szkle, tylko raz rzuci� okiem w tamt� stron�, �eby zobaczy� zamazany i lekko zniekszta�cony obraz swojej twarzy. - Co tylko sobie pani �yczy - chwyci� plastikow� podstaw� stojaka i przesuwa� zgodnie z kierunkiem nadawanym mu przez Ellen�. - Nie wiem, o co pani chodzi, prosz� tylko nie zabrudzi� luster, bardzo prosz�. Nawet najl�ejsze dotkni�cie zostawia brzydkie �lady. - Niech pan b�dzie spokojny, nic im si� nie stanie. Jaka� dziwna nierealno�� pocz�a napiera� na Kristofa. Nie cierpia� tego uczucia, kt�re ostatnio cz�sto mu towarzyszy�o, postanowi� mimo to poczeka� jeszcze chwil� i powalczy� ze swoim niepokojem. Przest�powa� z nogi na nog�, jego cia�o nie poddawa�o si� woli, emanowa�o niecierpliwo�ci�. Ufa� Ellenie, w innym wypadku ju� dawno wypad�by ze sklepu, trzasn�wszy wcze�niej drzwiami z kryszta�u. Tymczasem nie min�y dwie minuty, a wok� niego sta�y ju� trzy statywy nios�ce na sobie kilka mniejszych b�d� wi�kszych luster. Otoczy�y go i dostojne tremo ze wszystkich stron. Gdzie� w okolicach �o��dka zakie�kowa�o kwa�ne ziarno klaustrofobii. - Ell? - Ju� w porz�dku, Kris - powiedzia�a to uspokajaj�cym tonem. Tu� za ni� sta� Heuchler, ocieraj�c �ciereczk� pot z czo�a. - i co teraz? Mam wybra� lustro? - Nie... powiedz mi tylko, czy widzisz swoje odbicia - jej g�os by� nadzwyczaj spokojny. - No pewnie, �e wi... - Kris, b�d� ze mn� szczery, czy widzisz si� w tych lustrach? - tym razem pytanie by�o silniejsze, bardziej niespokojne i wymagaj�ce. - Oczywi�cie, �e tak - Kristof nie wiadomo czemu zawaha� si�, by�o to wyczuwalne w jego g�osie. - Ile ich tam jest? Heuchler cofa� si� powoli i tar� suche ju� czo�o, kt�re poczerwienia�o. Teraz by� pewien, �e ci ludzie, to wariaci. - Nie wiem, poczekaj, policz� lustra - g�owa Kristofa obraca�a si� na wszystkie strony. Liczenie nie wychodzi�o mu za bardzo, pomyli� si� par� razy. Prze�yka� niewyczuwaln� �lin� i pr�bowa� dalej. - No ile? Nie pomyl si�, to chyba nie jest takie trudne. Kris, ile postaci tam widzisz? - Ellena by�a coraz bardziej niespokojna. Kristof zlicza� swoje odbicia, dwoi� si� sobie i troi�. Robi� to szybciej i szybciej, po�piech nap�dza� go ca�ego. Nie potrafi� si� uspokoi�. Ten jej g�os� Chrz�kni�cie Heuchlera, kt�ry chcia� roz�adowa� sytuacj� i nada� tym samym sens rozgrywaj�cym si� zdarzeniom, przeci�o powietrze, �eby uderzy� Ellen� w plecy. By�a zbyt napi�ta, zaskoczy� j� ten ostry d�wi�k dobiegaj�cy gdzie� z ty�u, z daleka. Kolejna sekunda by�a d�u�sza od pozosta�ych. Ellena odwr�ci�a si� gwa�townie, zahaczaj�c �okciem o najbli�szy stojak, kt�ry przewr�ci� si� na Kristofa. Ten wspar� si� odruchowo o przeciwleg�y statyw, ale oparcie nie by�o wystarczaj�ce. Straci� r�wnowag� i pad� na pod�og�, zag��biaj�c si� w szklane tafle. Gdzie� z boku rozleg�o si� zduszone, niemieckie przekle�stwo, wymieszane z g�o�nym kobiecym westchnieniem. Odg�os bitych luster i krzyk b�lu odbi� si� echem po ca�ym sklepie. Chwila ciszy sko�czy�a si� przeci�g�ym zgrzytem padaj�cego trema i hukiem mia�d�onej pod w�asnym ci�arem tafli. Rama starego zwierciad�a musn�a bole�nie rami� Kristofa. Jeszcze przez moment d�wi�cza� w powietrzu brz�k bitego szk�a. Fala lustrzanych od�amk�w zas�a�a pod�og�, zwielokrotniaj�c b��kity jej abstrakcyjnych wzor�w. Zszokowany Herr Heuchler zastyg�. Kristof natomiast patrzy� na b�l i ciekn�c� czerwie� swoich d�oni. St�kn�� g�ucho. - Kris, ty krwawisz! o m�j Bo�e, Kris, twoje r�ce! - Ellena kl�kn�a przy nim, przytuli�a poranione d�onie, nie zwa�aj�c na j�k Kristofa. w jej g�osie, gdzie� za zas�on� zmartwienia, strachu i b�lu, czai�o si� co� na kszta�t ulgi, odpr�enia, prawie cichej rado�ci. Odwr�cili si� ty�em do morza tak, �e wiatr dotyka� ich plec�w. Patrzyli na migotliwe hologramy i neony reprezentacyjnych restauracji i sklep�w Promenady. Noc� miasto wygl�da�o zdecydowanie lepiej. Morskie zapachy miesza�y si� cudownie z si�pi�cym z lekka deszczem. - Kris? - Mhm� - Powiedz, ok�ama�e� mnie kiedy�? - wlepi�a wzrok w mokry chodnik. - a c� to za pytanie? - Kristof u�miechn�� si� leniwie. - Odpowiedz. Przez chwil� stara� si� �ci�gn�� jej spojrzenie, ale ona wci�� nie podnosi�a oczu. - Chyba nie� nie wiem. Dlaczego pytasz? - Znamy swoje imiona, a poza tym, tak naprawd�, niewiele o sobie wiemy. - Ty przynajmniej wiesz, co robi�, �eby zarobi� tych marnych par� euro. Chocia� wysi�gnik by� nadzwyczaj pewn� podpor�, Kristof nigdy nie ufa� mu w stu procentach. Nie potrafi� zdusi� w sobie napi�cia, kt�re zawsze towarzyszy�o mu, gdy sta� na nim kilkana�cie metr�w nad ziemi�. Rozci�gaj�cy si� przed nim widok obejmowa� kilka najbli�szych ulic, ale on przytulony do neonu, nie zwraca� jednak zbytnio uwagi na miejsk� panoram�. Drgaj�ca po�wiata by�a jedynym wra�eniem wzrokowym, kt�re dominowa�o nad wszystkimi innymi. Atutem Kristofa by�o to, �e m�g� do�� d�ugo pracowa�, nie u�ywaj�c �adnych ochraniaczy na oczy, nie potrzebowa� bloker�w i ca�ej tej farmakologii. Mia� naturaln� odporno�� na zgubny wp�yw neonowych fluid�w. Jego m�zg nie wariowa� tak �atwo, jak dzia�o si� to u innych konserwator�w po ca�ym dniu pracy. Zanurza� si� w�a�nie po raz kolejny w nieregularnej plamie lazuru, kiedy gdzie� z do�u us�ysza� kobiecy g�os. Czy to Ellena? Nie, niemo�liwe. Zamkn�� na chwil� oczy. Kolory �ciemnia�y, gdzie� zza nich s�ysza� tylko odg�osy �ycia neonu. Chyba za du�o o niej my�li� i znowu ten g�os. Odwr�ci� si� i popatrzy� w d�. B��kitna po�wiata pe�za�a po ludziach przemykaj�cych chodnikiem, zamazuj�c ich twarze. Jedna posta� sta�a nieruchomo. Mrugn��, oczy szkli�y si� �zawi�c lekko. a je�li to ona? Nie m�g� si� skupi�, ta nieprzyjemna dezorientacja wzmaga�a na dodatek niepewno��, miesza�a si� z ni�, pot�gowa�a barwny m�tlik w g�owie Kristofa. �ciska� w d�oni p�ytk� woltomierza, na pulpicie kt�rego ta�czy�y czerwone cyferki odczyt�w przeplatane fragmentami schemat�w elektronicznych. Nawet je�li to ona� Woltomierz wy�lizn�� si� ze spoconych palc�w. Spadaj�c odbi� si� od wysi�gnika, po czym poszybowa� wprost na chodnik tu� pod nogi kobiety. Chlupn�� w ka�u��. Kristofowi wyda�o si�, �e s�yszy westchnienie zaskoczenia. Wytar� d�o� o roboczy skafander. Postanowi�, mimo wszystko, nie odwraca� si� i nie spogl�da� wi�cej w d�. Owini�ty mgie�k� w�tpliwo�ci czu� si� bezpieczniej, ulica pod nim zdawa�a si� nie istnie�, intensywno�� my�li o niej s�ab�a. Psychodeliczny odblask neonu stawa� si� tym samym spokojniejszy, stapia� si� z t�em, nie rozpraszaj�c ju� tak bardzo. Teraz trzeba znale�� w torbie inny miernik. Przez szum uliczny znowu przedar� si� ten g�os. By� ostry, dr��y� jak �wider. Kristof nerwowo przerzuca� niezb�dne mu w pracy przyrz�dy. Zakl�� szpetnie, poszukiwany woltomierz gdzie� si� zawieruszy�. Pomy�la�, �e wyobra�nia, jak zwykle, go zwodzi, �e g�owa, pe�na wij�cych si� zawsze my�li prawie p�ka w szwach, zatem nic dziwnego, �e gdzie� ukradkiem przemykaj� halucynacje, z�udzenia i wszystkie te nieracjonalno�ci, dla kt�rych na co dzie� nie ma tam miejsca. G�os jednak nie znika�. Niepokoi� coraz bardziej. To by�o jak narastaj�cy b�l, kt�remu towarzyszy nieprzyjemna w�tpliwo��, �e niezale�nie od tego, ile minie czasu, on nie spowszednieje, nie da si� do siebie przyzwyczai�. Jest, znalaz� si�. Pi�kny, zmieniaj�cy barw� w zale�no�ci od k�ta padania �wiat�a, z szerokim wizjerem i ergonomicznym sterownikiem, u�atwiaj�cym szybkie i celne analizy� Woltomierzem wstrz�sn�� dreszcz. Kristof zerkn�� na swoj� d�o�, kt�ra tak gwa�townie drgn�a. G�os z do�u znikn��. B�oga chwila milczenia, ale jednocze�nie niepokoju. a potem silne uderzenie w plecy. z do�u, jak piorun, wzni�s� si� do niego najpierw szloch, a potem ju� najprawdziwszy p�acz pe�en bezsilnej rozpaczy. Kobiecy j�k potrafi sprawi�, �e w m�czy�nie zadr�y ta nieprzyjemna struna, do istnienia kt�rej niewielu si� przyzna. Kristofowi zakr�ci�o si� w g�owie. Nie odwraca� si�, nie wolno, nie trzeba, nie powinno si�, nie mo�na. Jej p�acz przera�a� go, nie potrafi� znie�� jego wibruj�cego tonu. S�ysza� wyrzuty, s�owa cierpi�cej kobiety i wiedzia�, �e jest w nich s�uszno��, ale nie potrafi� odwr�ci� si� i spojrze� w d�. Kilkana�cie metr�w niemo�liwych do przebycia. Znowu pomy�la�, �e jej tam nie ma, �e nie ma jej w og�le. Tym razem niepok�j, towarzysz�cy zawsze w�tpliwo�ciom, sta� si� bolesny, k�u� w �rodku jak kolec, cia�o obce, kt�re kaleczy ca�e wn�trze. Westchnienie wysi�ku, potem uporczywe przebijanie si� przez �un� �wiate� ulicy. Buty zapiszcza�y o g�adko�� wysi�gnika, wsp�brzmi�c z chlupni�ciami oddalaj�cych si� krok�w biegn�cej kobiety. Szloch nikn�� w�r�d szumu d�wi�k�w wydawanych przez przechodni�w, przez �wist podmuch�w �migaj�cych jezdni� samochod�w. a kanciasty woltomierz dra�ni� kurczowo zaci�ni�t� na nim d�o�, cho� Kristof nie czu� tego; czu� si�, jakby o czym� zapomnia�, co� straci�. Uczucie, kt�re towarzyszy zgubionej my�li, nieprzyjemne wra�enie bezcelowo�ci jej poszukiwania, bo i tak wiadomo, �e znikn�a i nie pojawi si� ju� wi�cej. Molo zosta�o gdzie� z ty�u, ale czuli je za plecami. Nie musieli go widzie� - uderzenia fal, trzeszczenie drewnianych podp�r, morski wiatr, wszystkie te oznaki �ycia najstarszej cz�ci Promenady sygnalizowa�y jej istnienie. o tej porze ka�dy spacer jest d�u�szy, wolniejszy, a otoczenie bardziej wyraziste i klarowne. Przystan�li przy niebieskiej latarni, widzieli ju� stamt�d Plac Unii i l�ni�c� fasad� Pa�acu Gubernatora. Jaki� sp�niony pijaczek przytula� si� do wszystkich s�up�w reklamowych, be�kocz�c swoje deliryczne litanie. z wyludnionego placu zia�o ch�odem i zapachem mokrego asfaltu. Ich jednak bardziej interesowa�y �my, walcz�ce ze �wietl�wk� u szczytu latarni. Tkwili tam przytuleni do siebie z g�owami zadartymi do g�ry i patrzyli, jak urzeczeni, w taniec nocnych motyli. - Za du�o �wiat�a jak dla takich ma�ych owad�w - szepn�a Ellena. - Przyjd� tu rano, a zobaczysz kilka z nich le��cych na ziemi pod latarni�, o�lepionych na �mier�. Kristof u�miecha� si� do siebie, wpatrzony i rozmarzony. - Pi�kne s�, prawda? - zapyta�a Ellena, chc�c rozbi� jego zadum�. - Tak� wszystkie s� niebieskie� dziwne� - Kristof mrukn�� gdzie� w g�r�. U�miechn�� si� szerzej i spojrza� Ellenie prosto w oczy. Odpowiedzia�a mu tym samym. - Wiesz, co kocham w tobie najbardziej? - spyta� Kristof mru��c oczy. - Twoje cudowne, bia�e z�by - nie czeka� na odpowied�. Nie czeka� te� na jej czu�e zdziwienie. Musn�� d�oni� niebieskawe wargi, a na jego twarzy pojawi� si� pe�en przyjemno�ci p�u�miech. Delikatnie dotkn�� jej z�b�w. Najpierw przesun�� palcem po szklistej powierzchni siekaczy, syc�c si� ich przenikliw� biel�. Potem kontynuowa� w lewo i w prawo, chcia� poczu� je wszystkie. Bada� ich kszta�t, obrysowywa� wypuk�o�ci, dotyka� ka�dego zag��bienia, ka�dego wyst�pu, i ca�y czas patrzy� i ch�on�� ich nieskazitelny bia�y kolor. Ellena przymkn�a oczy. Rzadko przymyka�a oczy, gdy kochali si� w�r�d pomara�czowych prze�cierade�. Lubili patrze� na siebie przez ca�y czas rozszerzonymi od westchnie� oczami, wpatrywa� si� w siebie bez ustanku. Ich poca�unki by�y szybkie, nami�tne, kr�tkie konieczno�ci�. Tak, jakby dzia�y si� obok, poza krzy�uj�cymi si� spojrzeniami, poza nami�tno�ciami dw�ch par oczu, kt�re syci�y si� sob� i nie mog�y przesta�. Sk�ra obojga to ja�nia�a, to znowu ciemnia�a pod mocnymi, posuwistymi dotkni�ciami. Je�li by�a w tym delikatno��, to tylko przez moment, dla wytchnienia, dla pozoru. Utwierdzali si� w ten spos�b w sobie nawzajem, �aden cie� w�tpliwo�ci nie m�g� zak��ci� im tych chwil. Nie chcieli osi�gn�� pewno�ci, nie wiedzieli tak naprawd�, czy to potrafi�; liczy�y si� tylko tak szybko uciekaj�ce sekundy poczucia blisko�ci, granic kontaktu. Nawet kiedy czuli wok� siebie p�barwne cienie, wy�aniaj�ce si� z r�nych zakamark�w, wypychane przez �wiat�o kilku �wiec, wiedzieli, �e tylko oni s� teraz najwa�niejsi, a reszta powinna by� tylko z�udzeniem. Mimo to sprawiali wra�enie, jakby nie mogli si� znale��. I kiedy na ko�cu wymykali si� sobie, mogli tylko opa�� bez si�y, delektowa� si� lekkim, potem coraz silniejszym rozczarowaniem wy�aniaj�cym si� z uniesienia. Wtedy wreszcie oboje zamykali oczy, trzymali si� za d�onie, ich palce tkwi�y nieruchomo w nazbyt silnym u�cisku, kt�ry zdawa� si� by� ostatni� pr�b�, a jej przeczuwane niepowodzenie rodzi�o jaki� kleisty spok�j. S�yszeli tylko swoje przy�pieszone oddechy, po chwili do��czy�y do nich krople deszczu za oknem. Czasem tylko �wiat�a przeje�d�aj�cych samochod�w wydobywa�y z p�mroku sypialni u�pione pastele tapet, jaskrawo�ci dywanu i oran�e po�cieli. Cicha rezygnacja zamienia�a si� w sen, tymczasem deszcz okaza� si� by� �niegiem, pierwszym tej jesieni. Po trzecie: �nieg Ca�y �wiat milcza� zaskoczony nag�ym atakiem zimy. G�ucha cisza unosi�a si� nad przykrytymi �niegiem ulicami. Ellena postawi�a futrzany ko�nierz swojego karmazynowego p�aszcza, pochyli�a si� pod wiatr i sz�a zdecydowanym krokiem w kierunku wschodniego �r�dmie�cia. Patrzy�a pod nogi nie tylko, �eby os�oni� twarz, dobrze wiedzia�a, �e �nie�na kurtyna zas�oni�a skutecznie najbli�sze otoczenie, ograniczaj�c widoczno�� do minimum. Trudny marsz prawie na �lepo, kierowany jedynie d�wi�kami wydawanymi przez mijane sklepy, kawiarnie, terminale. W pobli�u nie by�o �ywej duszy, �adnego przechodnia, �adnego miejskiego go��bia z publicznej hodowli, nawet jezdnia zia�a pustk�, dawno ju� zjednoczona biel� z chodnikiem i z pasem transmisyjnym. Miarowe skrzypienie krok�w w �niegu. Odwied� nasz serwis informacyjny� Nad najbli�szym zamar�ym skrzy�owaniem dominowa� wielki telebim, zasypuj�c ulic� i kilka pobliskich budynk�w strumieniem obraz�w i d�wi�k�w. Tylko w Sieci poczujesz to naprawd�. Popatrz� B�ysk, a potem krzyk rannych i zabijanych, czerwienie krwi, ogniste odcienie wybuch�w. Panoramiczna relacja z jakiej� dalekiej wojny. W zwyk�ych wiadomo�ciach tylko TO widzisz i s�yszysz. U nas poczujesz TO lepiej, ni� w rzeczywisto�ci, poznasz ka�dy punkt widzenia, znajdziesz si� w samym centrum wydarze�, tak blisko, jak tylko mo�na. Pod��czymy tw�j ka�dy zmys�. Wch�oniesz �wiat ca�ym sob�, poznasz wszystko� Ellenie przypomnia�y si� opowie�ci, snute przez Kristofa, o realno�ci dozna� w Sieci. Nie m�wi� tego nigdy wprost, nigdy przy niej, ale niew�tpliwie uznawa� jej wy�szo�� nad kolorow� i nudn� rzeczywisto�ci�. Budzi�o to l�k, jakie� dziwne przeczucie. By�o te� �r�d�em niepokoju i ciekawo�ci, ch�ci sprawdzenia. Wpatrywa�a si� w t� promocyjn� transmisj� stoj�c w�r�d �nie�ycy, otoczona ta�cem barw rzucanych przez telebim na bia�e t�o ulicy. Patrzy�a z niedowierzaniem na innych widz�w. Wiedzia�a, �e przecie� tak naprawd� ich tu nie ma, �e siedz� sobie teraz gdzie� tam w swoich apartamentach, z r�nokolorowymi kszta�tami he�m�w na g�owach, pod��czeni wirtualnym ��czem do Sieci. Rozbiegane spojrzenia, przyciszone rozmowy, atmosfera niczym nie r�ni�ca si� od zwyczajnego oczekiwania przed spektaklem teatralnym. Ciche porozumienie, zgoda na chwilowe uznanie realno�ci otoczenia. Dlaczego, dlaczego tak szybko zapominali, �e to tylko wirtualne wn�trze Sieci, sk�d to b�yskawiczne przestawienie si� na ten �wiat? Ellena czu�a si�, jak w dziwnym koszmarze sennym, w kt�rym tylko ona zna�a prawd�, a inni trwali w b�ogiej nie�wiadomo�ci czyhaj�cego gdzie� za polem widzenia niebezpiecze�stwa. Rozgl�da�a si� niespokojnie po, cyfrowo odtworzonym, Londy�skim Globe Theatre. By� zbyt pi�kny, zbyt idealny, za bardzo rzeczywisty. Kto� bardzo si� postara�, �eby taki by�. i czy tylko w niej pot�gowa�, wbrew zamierzeniom tw�rcy, dziwne wra�enie nierealno�ci? Obok, u�miechni�ty Kristof g��boko wci�ga� powietrze do p�uc, jakby chcia� wch�on�� jak najwi�cej z klimatu tego miejsca. Rozkoszowa� si� swoj� obecno�ci� tutaj, innymi lud�mi, kt�rzy tak jak on doceniali wyj�tkowo�� dozna� oferowanych przez sieciowy teatr. Zauwa�y�a, �e tutaj by� od pocz�tku w wy�mienitym nastroju, nic nie potrafi�o wyprowadzi� go z r�wnowagi. Odpr�ony i zadowolony z �ycia. Na zewn�trz rzadko taki by�, nawet jej starania nie zawsze przynosi�y a� tak pozytywny efekt. Ten wirtualny teatr, jego trudna do ogarni�cia specyfika sprawi�y, �e Ellena zacz�a ci�ej oddycha�. Dopiero po d�u�szej chwili dotar�a do niej panuj�ca ju� od kilku sekund cisza. T�um zamilk�, wszyscy wpatrywali si� z nabo�n� czci� w scen�. Og�uszona cisz� Ellena patrzy�a niemo na rozpoczynaj�ce si� przedstawienie. Tylko do pewnego miejsca orientowa�a si� w tym, co dzia�o si� wok� niej. Wiedzia�a, �e graj� Szekspira; zdawa�a te� sobie spraw�, �e sztuka jest o mi�o�ci, ale zbyt szybko zgubi�a w�tek. �wiadomo�� tego, �e jej obecno�� w tym miejscu jest iluzoryczna, nie dawa�a spocz�� zdezorientowanemu umys�owi. Odrobin� spokoju przynosi�o nieruchome wpatrywanie si� w jeden punkt na scenie. Ten spos�b ogl�dania przedstawienia powodowa�, �e wy�apywa�a tylko pewne fragmenty z ca�o�ci, pr�by sklejenia rozrzuconych urywk�w Szekspira dawa�y chwil� skupienia, rozbiegane my�li porz�dkowa�y si�. Po dw�ch kwadransach Ellena odnalaz�a zgubiony w�tek i z zainteresowaniem zanurzy�a si� w szekspirowskim uniwersum. Kiedy umilk�y ostatnie brawa, Ellena by�a ju� ca�kowicie spokojna. Westchn�a obj�wszy wp� Kristofa. - Co o tym my�lisz? - zapyta�a. - Niez�e� - By�y chwile, kiedy wydawa�o mi si�, �e to prawdziwa mi�o��. Kristof spojrza� na ni� znacz�co. - Jak to? - Nie czu�e� tego? Zbyt wiele b�lu, �eby udawa�. Tak przynajmniej my�l�... - Uwa�asz, �e to tylko kwestia b�lu? - patrzy� gdzie� przed siebie, by� mo�e na rozmywaj�cych si� i znikaj�cych widz�w, kt�rzy albo wracali do siebie, albo ruszali gdzie� dalej, szukaj�c innych rozrywek w cyberprzestrzeni. - Je�li to by�o prawdziwe� je�li naprawd� - trudno by�o mu znale�� odpowiednie s�owa. - Sam nie wiem, mo�e rzeczywi�cie masz racj�. Ellena widzia�a, jak przygryz� warg�. Zawsze tak robi�, gdy nie potrafi� ubra� swoich my�li w s�owa. - �adnych iluzji, ani jednej� - Kristof mrucza� co� pod nosem. Pewnie nie chcia�, �eby te s�owa wydosta�y si� na zewn�trz, ale by� tak zamy�lony, �e nie m�g�by tego powstrzyma�. Ellena s�ysza�a jego przeb�kiwania, by�y niewyra�ne, a mimo to rozumia�a, o co mu chodzi. Oboje wiedzieli o pewnych rzeczach zbyt wiele. i zbyt wiele chcieli si� jeszcze dowiedzie�. Za wszelk� cen�. - Kris? Pami�tasz, jak opowiada�e� mi o Sieci? o tym, jak mo�na zab��dzi� albo rozpu�ci� si� w niej na zawsze? - Aha� - westchn��. Spojrza� przelotnie na Ellen�, po czym skierowa� wzrok na czubki swoich but�w. - Zr�bmy to, Kris. Chyba nadszed� w�a�ciwy moment. Kris? - �hm� co? A� tak, masz racj�, to w�a�ciwa pora. Ale� jeste� tego pewna? M�wi�em ci, �e potem ju� nie ma powrotu. To jak postawi� wszystko na jedn� kart�. - Jestem pewna� - rzuci�a niespokojnie wzrokiem na pust� widowni�, potem spojrza�a w niebo na dziwaczne kszta�ty chmur. Zamruga�a nerwowo, gdy wiatr dmuchn�� jej prosto w twarz, rozwiewaj�c kasztanowe w�osy. I nie zmieni�a zdania, nawet id�c �nie�nymi ulicami w stron� mieszkania Kristofa. Zim� �wiat by� inny, lepszy. Zawsze wola�a my�le�, �e to przez t� �niegow� biel, l�d, mro�ne fantazje na szybach. Zim� trudniej si� w�tpi i rezygnuje, to, co wcze�niej wydawa�o si� tak proste, teraz sta�o si� bardziej skomplikowane. Kolorowy zam�t zgas� na kilka chwil, dop�ki zaskoczone miasto nie ocknie si� i nie zacznie gor�czkowej walki z �ywio�em, w kt�rej nie mia� on oczywi�cie �adnych szans. Wszystkie te seledynowe, mechaniczne stwory rusz� ulicami, naprawiaj�c zuchwa�o�� natury. Zaprogramowane na zawsze, aby usuwa� pozorn� beznami�tno��, wszechobecnej teraz, bieli. Ludzie bali si� niezmiennego �wiata, potrzebowali minimum dynamiki, nie mogli normalnie funkcjonowa� bez pewnej dawki dozna�. Kristof na�miewa� si� czasem z jakiego�, nie potrafi�cego oprze� si� pokusie urz�dnika, kt�ry wracaj�c z pracy, zatrzymywa� si� przy ulicznym terminalu i wywo�ywa� pierwszy lepszy kana� rozrywkowy, po czym przykleja� si� do ekranu, zag��biaj�c si� w multimedialnej rzeczywisto�ci. Kris robi� wtedy g�upi� min� i telewizyjnym g�osem powtarza� kilka razy: �je�� kolory, je�� kolory�, �eby po chwili wybuchn�� pe�nym pogardy �miechem. Ci�gn�� j� wtedy za r�kaw p�aszcza, wtapiali si� czym pr�dzej w t�um i rozmawiali przyciszonymi g�osami, chichocz�c jak dzieci. Przyspieszy�a kroku. W��czy�a do t�a wszystkie tablice og�oszeniowe, ekrany, holoreklamy. Ignorowa�a po raz ostatni otaczaj�cy j� �wiat. Ostatni raz w�tpi�a w niego i chcia�a zrobi� to skutecznie. �adne wahanie nie mog�o zmieni� jej decyzji. Kocha�a Kristofa i wierzy�a, �e ich wyb�r jest s�uszny. i niech sobie my�l�, �e to tch�rzostwo. Ona wiedzia�a, kto tu boi si� bardziej. Jej cytrynowe r�kawiczki by�y ciep�e, ale i tak zacisn�a d�onie w pi�ci. Sz�a coraz szybciej, prawie bieg�a. Kristofa nie opuszcza�o wra�enie, �e pad�o ju� zbyt wiele s��w. Nie chcia�, by cokolwiek zak��ci�o ich wsp�lny sen. Do�� d�ugo instruowa� Ellen�, oboje chcieli unikn�� b��d�w, oboje chcieli zdusi� w sobie strach i wahanie. Teraz, kiedy patrzy� jak le�a�a na b��kitnej poduszce, �pi�ca, z rozwian� burz� w�os�w, oddychaj�ca wolno przez p�otwarte usta, czu� w sobie to cudowne ciep�o, kt�re inni nazywali tyloma wznios�ymi s�owami. i chcia�o mu si� �mia�. Pewne rzeczy s� naprawd� bardzo proste. Si�gn�� na nocny stolik po pojemnik ze wszystkimi niezb�dnymi farmaceutykami. Ellena po�kn�a ju� wcze�niej swoja porcj�, popi�a duszkiem sokiem ananasowym, pod�o�y�a r�ce pod g�ow� i zasypia�a rado�nie, jak nigdy przedtem. Sen bez przebudzenia. Kristof spojrza� na r�nobarwne pastylki. By�o ich naprawd� du�o. Dawka, spoza kt�rej nie ma ju� powrotu. Bra� w ko�cu kiedy� korowe stymulanty, zna� to k�uj�ce uczucie, gdy zaczyna�y dzia�a�. Teraz r�s� w nim powoli strach. Pojawi�y si� pierwsze w�tpliwo�ci. Pospiesznie wrzuca� sobie do gard�a kolejne tabletki. �yka� po kilka, popijaj�c ze szklanki Elleny. Westchn�� ci�ko. Dotkn�� zimnej powierzchni kr��ka wej�ciowego. Szepta� jakie� zakazane zakl�cia sieciowych weteran�w. Po�o�y� si� na boku ko�o kobiety, kt�ra by�a ca�ym jego �yciem. Patrzy� na ni� smutno. Zanim jego �wiadomo�� zosta�a wepchni�ta w cyberprzestrze�, zd��y� jeszcze dotkn�� jedynych kasztanowych w�os�w, jakie zna�. Nowa persona. Wykona�. Gotowe. Od��cz. Akceptacja kodu. Potwierd�. Potwierdzam. Od��czenie zako�czone. Stali naprzeciw siebie, na �rodku szarego pokoiku, w scenerii prosto z po�owy ubieg�ego wieku. Starta wyk�adzina, odrapane �ciany i tapety o niezdrowych odcieniach, niewyra�ny widok przez jedyne okno z p�kni�t� szyb�. w ko�cu tu byli, na zawsze, rozpuszczeni z w�asnej woli. Spalili za sob� wszystkie mosty, zostawili swoje cia�a na pastw� lekarskich hien. Ich w�asny skrawek cyberprzestrzeni. Wsz�dzie unosi� si� nieprzyjemny zapach starego powietrza. By�o duszno. Wok� szmer ich przyspieszonych oddech�w. Ellena patrzy�a na Kristofa zdezorientowana. Rozpiera�a j� rado��. i oczekiwanie. Czeka�a na moment, kiedy porazi j� jego obecno��. Czeka�a, a� on te� poczuje jej obecno��. To by�o ich wsp�lne wi�zienie. Kristof wlepi� wzrok w zbutwia�e br�zy pod�ogi. Czasem przez u�amek sekundy spogl�da� na Ellen�, aby po chwili zn�w opu�ci� sm�tnie g�ow� i wpatrywa� si� nieruchomo w pod�og�. - Kris? - jej g�os powoli wnika� w cisz�. - Powiedz co�. - � - Kris? Dotknij mnie� Kris? Zr�b to. Dotknij mnie cho� przez moment� Kris? No, wyci�gnij r�k� Kris, dotknij mnie, prosz�. Chocia� raz, Kris!? Ty draniu, dotknij mnie!� Ty �a�osny sukinsynu� Dotknij� mnie� Cul de lampe Nie wierz� w twoje oczy, jak si� nie wierzy w niebo. K.K. Baczy�ski