575
Szczegóły |
Tytuł |
575 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
575 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 575 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
575 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Ursula K. Le Guin
Miasto z�udze�
I
Wewn�trzna ciemno��.
W ciemno�ciach, gdzie nie dociera�y promienie s�oneczne, ockn�� si� niemy duch. Bez reszty pogr��ony w chaosie nie zna� niczego poza nim. Nie umia� m�wi�, nie wiedzia�, �e ta ciemno�� jest noc�.
Kiedy ust�pi�a przed �wiat�em, tak samo obcym jak mrok, poruszy� si� - to pe�zn�c na czworakach, to prostuj�c si�, szed� donik�d. Nie zna� �adnej drogi przez �wiat, w kt�rym si� znalaz�, ka�da droga bowiem zak�ada istnienie pocz�tku i ko�ca. Wszystko wok� niego by�o pogmatwane, wszystko mu wrogie. Jego zmaltretowane jestestwo pobudza�y si�y, kt�rych nie umia� nazwa�: przera�enie, g��d, pragnienie i b�l. B��ka� si� poprzez mroczny las nieznanych kszta�t�w, dop�ki nie powstrzyma�a go pot�niejsza od tamtych si�a - noc. Lecz gdy znowu poja�nia�o, zacz�� po omacku i�� naprz�d. Kiedy wydosta� si� niespodziewanie na szeroki, rozs�oneczniony kr�g Polany, wyprostowa� si� i sta� tak przez chwil�. Potem zakry� oczy r�koma i krzykn��.
Parth, tkaj�ca na swym warsztacie w zalanym s�o�cem ogrodzie, dostrzeg�a go na skraju lasu. Zaskoczona, zawo�a�a innych. Nie przestraszy�a si� jednak i zanim tamci wybiegli z domu, pospieszy�a przez Polan� do niezgrabnej, kul�cej si� w�r�d wysokich, przekwit�ych traw postaci. Z bliska zobaczyli, �e po�o�y�a r�k� na jego ramieniu i pochylaj�c si� nad nim, m�wi�a co� po cichu.
Odwr�ci�a si� do nich z wyrazem zdumienia na twarzy.
- Widzicie jego oczy?... - zapyta�a.
Z pewno�ci� by�y to dziwne oczy. Wielkie �renice i bladobursztynowe t�cz�wki wype�nia�y ca�y owal oka, tak �e w og�le nie by�o wida� bia�ek.
- Jak kot - stwierdzi�a Garra.
- Jak jajko z samego ��tka - doda� Kai g�osem wyra�aj�cym ukryt� niech�� wynikaj�c� z za�enowania wywo�anego t� drobn�, a jednak istotn� r�nic�.
Poza tym wygl�da� jak cz�owiek, cho� b�oto, brud i zadrapania pokry�y jego twarz i nagie cia�o, kiedy przedziera� si� bez celu przez las; tylko sk�r� mia� troch� bledsz� ni� ci �niadzi ludzie, kt�rzy otaczali go teraz rozmawiaj�c o nim spokojnie, podczas gdy on przywar�szy do ziemi, kuli� si� w s�o�cu, dr��cy z wyczerpania i strachu.
Chocia� Parth spogl�da�a prosto w te dziwne oczy, nie zauwa�y�a w nich �ladu my�li. Ich s�owa nie wywo�ywa�y u niego �adnej reakcji, nie rozumia� znaczenia ich gest�w.
- Niespe�na rozumu albo ob��kany - powiedzia� Zo-ve. - Lecz tak�e umieraj�cy z g�odu, a temu mo�emy zaradzi�.
W�wczas Kai i m�ody Thurro na po�y nios�c, na po�y wlok�c zaprowadzili pow��cz�cego nogami obcego do domu. Tam, wraz z Parth i Buckeye, nakarmili go i obmyli, a potem po�o�yli na sienniku i podali do�ylnie �rodek nasenny, aby im nie uciek�.
- Czy on jest Shing�? - spyta�a Parth ojca.
- A czy ty jeste�? Lub ja? Nie b�d� naiwna, moja droga - odpar� Zove. - Gdybym zna� odpowied� na to pytanie, wiedzia�bym r�wnie�, jak wyzwoli� Ziemi�. Tak czy owak, mam nadziej� dowiedzie� si�, czy jest szalony, niedorozwini�ty czy zdr�w na umy�le, jak si� tu znalaz� i sk�d wzi�y si� u niego te ��te oczy. Czy�by w tym strasznym wieku upadku ludzko�ci zabrano si� za krzy�owanie ludzi z kotami albo soko�ami? Popro� Kretyan, niech przyjdzie do sypialnej werandy, c�rko.
Parth zaprowadzi�a sw� ociemnia�� cioteczn� siostr� Kretyan na g�r�, na przewiewny, ocieniony balkon, gdzie
spa� obcy. Zove i jego siostra Karell, zwana Buckeye, ju� tam czekali. Oboje siedzieli wyprostowani, ze skrzy�owanymi nogami. Buckeye zabawia�a si� swoim wzorcem, Zove siedzia� bez ruchu: brat i siostra w jesieni �ycia, o szerokich, br�zowych twarzach, czujnych i pe�nych spokoju. Dziewcz�ta usiad�y opodal, nie przerywaj�c zalegaj�cej ciszy. Parth, czerwono�niada, z twarz� ton�c� w powodzi d�ugich, b�yszcz�cych, czarnych w�os�w nie mia�a na sobie nic opr�cz lu�nych srebrzystych spodni. Kretyan, troch� starsza, by�a ciemnosk�ra i w�t�a; czerwona opaska zakrywa�a jej ociemnia�e oczy, podtrzymuj�c z ty�u kaskad� g�stych w�os�w. Tak jak i jej matka nosi�a tunik� z materia�u utkanego w drobny wz�r. By�o gor�co. Popo�udniowe letnie s�o�ce p�on�o w ogrodach pod balkonem i na falistych polach Polany. Z ka�dej strony otacza� ich las, ci�gn�� si� wok� Polany zamglon�, niebieskaw� lini�, aby zbli�y� si� do skrzyd�a budynku skrywaj�c je w cieniu ulistnionych, roztrzepotanych ga��zi.
Czworo ludzi siedzia�o jeszcze d�ugo; ka�dy sam, a jednak wszyscy razem, milcz�cy w duchowej wsp�lnocie.
- Bursztynowy paciorek ze�lizguje si� wci�� we wz�r Bezmiaru - powiedzia�a Buckeye z u�miechem, odk�adaj�c wzorzec z b�yszcz�cymi paciorkami nanizanymi na przecinaj�ce si� druty.
- Wszystkie twoje paciorki zawsze ze�lizguj� si� w Bezmiar - odpar� jej brat. - To skutek twojego skrywanego mistycyzmu. Zrozum, �e w rezultacie sko�czysz jak nasza matka, kt�ra widzia�a wzory nawet w pustej ramie wzorca.
- Bzdury - sprzeciwi�a si� Buckeye. - Nigdy w swoim �yciu niczego nie skrywa�am.
- Kretyan - zwr�ci� si� do siostrzenicy Zove - jego oczy poruszaj� si�. Chyba �ni.
Niewidoma dziewczyna przysun�a si� bli�ej siennika. Wyci�gn�a r�k�, a Zove uj�� j� delikatnie i zbli�y� do czo�a obcego. Znowu wszyscy umilkli. S�uchali. Lecz tylko Kretyan mog�a us�ysze�.
Wreszcie unios�a pochylon�, �lep� g�ow�.
- Nic - powiedzia�a z lekkim napi�ciem w g�osie.
- Nic?
- Chaos... pustka. Jest pozbawiony rozumu.
- Kretyan - odezwa� si� Zove - pozw�l, �e ci go opisz�. Te stopy chodzi�y po ziemi, a tym r�kom nieobca by�a praca. Sen i narkotyk znios�y napi�cie mi�ni, ale tylko my�l�cy umys� m�g� nada� tej twarzy taki wyraz.
- Jak wygl�da�, kiedy nie spa�?
- By� przera�ony - odpar�a Parth. - Przera�ony i oszo�omiony.
- Mo�e by� obcym - zauwa�y� Zove - nie Ziemianinem, chocia� to chyba niemo�liwe... a mo�e my�li zupe�nie inaczej ni� my. Spr�buj jeszcze raz, dop�ki �pi.
- Spr�buj�, wujku. Lecz nie odbieram �adnej my�li, �adnego autentycznego wzruszenia czy pragnienia. Umys� dziecka potrafi przestraszy�, lecz ten... ten jest jeszcze gorszy - ciemno�� i co� w rodzaju beztre�ciowego chaosu...
- Dobrze, nie pr�buj zatem - powiedzia� �agodnie Zove. - Chaos bezrozumu �le wp�ywa na inny umys�.
- Ciemno��, w kt�rej on si� znajduje, jest gorsza od mojej - odpar�a dziewczyna. - Tu jest obr�czka, na jego r�ce... - Na chwil� po�o�y�a swoj� d�o� na d�oni obcego, ze wsp�czuciem lub jak gdyby prosz�c o wybaczenie za to, �e podgl�da�a jego sny.
- Tak, z�ota obr�czka, bez monogramu, bez �adnego wzoru. To by�o wszystko, co mia� na sobie. Jego umys� zosta� obna�ony do naga, tak jak i cia�o. W takim stanie to biedne stworzenie przybywa do nas z lasu - lecz kto je przys�a�?
Wszyscy mieszka�cy Domu Zove, z wyj�tkiem ma�ych dzieci, zgromadzili si� tej nocy w wielkim hallu u podn�a schod�w, gdzie przez otwarte wysokie okna wp�ywa�o wilgotne powietrze nocy. �wiat�o gwiazd, szum drzew i szmer strumyka - wszystko to wlewa�o si� do sk�po o�wietlonego pokoju, tak �e osoby i s�owa przez nie wypowiadane trwa�y jakby w jakiej� przestrzeni wype�nionej cieniami, nocnym wiatrem i milczeniem.
- Jak zawsze, prawda unika Nieznanego - zwr�ci� si� do nich swym niskim g�osem Pan Domu. - Ten obcy
zmusza nas do rozwa�enia kilku mo�liwo�ci. Mo�e by� imbecylem z urodzenia, kt�ry zab��dzi� tutaj przypadkowo, ale w takim razie komu si� zgubi�? Mo�e by� cz�owiekiem, kt�rego m�zg zniszczono przypadkowo albo te� poddano celowej manipulacji. R�wnie dobrze mo�e by� to Shinga ukrywaj�cy sw�j umys� pod pozorami mato�ectwa. Wreszcie nie musi by� ani cz�owiekiem, ani Shinga - lecz w takim razie, kim jest? Nie mamy �adnych dowod�w przemawiaj�cych za lub przeciw kt�remu� z tych stwierdze�. Co powinni�my zatem z nim zrobi�?
- Sprawdzi�, czy mo�na go czego� nauczy� - odpar�a �ona Zovego, Rossa. Najstarszy syn Pana Domu, Metock, powiedzia�:
- Je�li oka�e si�, �e mo�na go czego� nauczy�, tym samym nie b�dzie mo�na mu zaufa�. Mo�e zosta� tu specjalnie przys�any, �eby pozna� nasze zwyczaje, domys�y, tajemnice. Kot przygarni�ty przez dobre myszy.
- Nie jestem dobr� mysz�, m�j synu - odpar� Pan Domu. - S�dzisz zatem, �e on jest Shinga?
- Lub ich narz�dziem.
- Wszyscy jeste�my ich narz�dziami. Co wed�ug ciebie powinni�my z nim zrobi�?
- Zabi�, zanim si� obudzi.
�agodne podmuchy wiatru nios�y zawodzenie lelka krzycz�cego gdzie� na pokrytej ros�, zalanej �wiat�em gwiazd Polanie.
- Zastanawiam si� - powiedzia�a Najstarsza Kobieta - czy przypadkiem nie jest ofiar�, a nie narz�dziem. By� mo�e Shinga zniszczyli mu umys� karz�c za co�, co zrobi� lub pomy�la�. Czy powinni�my wie�czy� ich kar�?
- By�oby to dla niego prawdziwym mi�osierdziem - odpar� Metock.
- �mier� to fa�szywe mi�osierdzie - powiedzia�a gorzko Najstarsza Kobieta.
Omawiali to przez jaki� czas, spokojnie, lecz z powag�, jak� narzuca�a zar�wno moralna waga sprawy, jak i ci�ka, pe�na trwogi troska; starali si� nie wyra�a� wi���cych opinii, raczej pos�ugiwa� aluzj�, ilekro� kt�re� z nich
wypowiada�o s�owo "Shinga". Pi�tnastoletnia Parth nie bra�a udzia�u w dyskusji, jednak przys�uchiwa�a si� uwa�nie. Wsp�czu�a obcemu i chcia�a, aby pozosta� przy �yciu.
Do grupy do��czy�y Ranya i Kretyan; Ranya przeprowadzi�a na obcym wszystkie dost�pne testy fizjologiczne, obecna za� przy tym Kretyan stara�a si� uchwyci� jak�kolwiek psychiczn� reakcj�. Jak na razie nie mia�y wiele do powiedzenia poza tym, �e system nerwowy obcego, obszary czuciowe oraz podstawowe zdolno�ci motory czne jego m�zgu wydaj� si� normalne, chocia� jego fizyczne odruchy i zdolno�ci ruchowe daj� si� por�wna� do tych, jakie posiada roczne dziecko, i �e �aden bodziec skierowany do obszar�w m�zgu zawiaduj�cych mow� nie przyni�s� jakiejkolwiek odpowiedzi.
- Si�a doros�ego cz�owieka, koordynacja dziecka, pusty umys� - stwierdzi�a Ranya.
- Je�li nie zabijemy go jak dzikiego zwierz�cia - odezwa�a si� Buckeye - w�wczas.b�dziemy musieli go oswaja� i wychowywa�... jak dzikie zwierz�.
- Warto spr�bowa� - powiedzia� g�o�no brat Kretyan, Kai. - Pozw�lcie kt�remu� z nas, m�odych, zaj�� si� nim;
zobaczymy, co si� da zrobi�. Przecie� nie musimy uczy� go od razu Wewn�trznych Kanon�w. Na pocz�tku nauczymy go przynajmniej nie moczy� si� w ��ku... Chcia�bym si� dowiedzie�, czy jest cz�owiekiem. A jak ty s�dzisz, Panie?
Zove roz�o�y� swoje du�e r�ce.
- Kto wie? Mo�e odpowiedz� na to testy serologiczne Ranyi. Nigdy nie s�ysza�em, �eby jaki� Shinga mia� ��te oczy czy r�ni� si� w jaki� spos�b od Ziemian. Lecz je�li on nie jest ani Shinga, ani cz�owiekiem - kim w takim razie jest? Z pewno�ci� nie istot� z Innych �wiat�w, bo te, kt�re by�y niegdy� znane, nie kontaktuj� si� z Ziemi� od dwunastu stuleci. Tak jak i ty, Kai, uwa�am, �e powinni�my zaryzykowa� jego obecno�� tutaj, w�r�d nas, chocia�by z czystej ciekawo�ci...
Tak wi�c pozwolili mu �y�.
Nie sprawia� wielu k�opot�w swym m�odym opiekunom. Si�y odzyskiwa� powoli, du�o spa�, a wi�kszo�� pozosta�ego
10
e czasu sp�dza� siedz�c lub le��c spokojnie. Parth nazwa�a go Falk, co w dialekcie Wschodniego Lasu znaczy "��ty", z powodu jego bladej sk�ry i oczu przypominaj�cych opale. Kt�rego� ranka, kilka dni po jego przybyciu, doszed�szy
, do miejsca, w kt�rym ko�czy� si� wz�r tkanego przez ni� materia�u, Parth pozostawi�a w ogrodzie powarkuj�cy z cicha, nap�dzany energi� s�oneczn� warsztat tkacki i wspi�a si� na os�oni�ty parawanem balkon, gdzie umieszczono Falka. Nie spostrzeg� jej. Siedzia� na sienniku wpatruj�c si� uwa�nie w zasnute mgie�k� letnie niebo. Blask wype�ni� jego oczy �zami, wi�c star� je energicznie r�k�. I w�wczas, zobaczywszy swoj� r�k�, utkwi� w niej wzrok, ogl�daj�c grzbiet i wn�trze d�oni. Marszcz�c brwi zgina� i rozstawia� palce. Potem uni�s� znowu twarz w stron� bia�ego blasku s�o�ca i powoli, niepewnie, wyci�gn�� ku niemu r�k� z rozpostartymi palcami.
- To jest s�o�ce, Falk - powiedzia�a Parth. - S�o�ce...
- S�o�ce - powt�rzy� wpatruj�c si� w nie ze skupieniem, tak jakby pr�nia i pustka jego istoty wype�niona zosta�a �wiat�em s�o�ca i brzmieniem okre�laj�cego je s�owa.
I tak rozpocz�a si� jego nauka.
Parth wysz�a z piwnic i przechodz�c przez Star� Kuchni� zobaczy�a Falka zgarbionego w wykuszu okna, samego, obserwuj�cego �nieg padaj�cy za zabrudzon� szyb�. By�o to dziesi�tej nocy od czasu, kiedy uderzy� Ross�, i od kiedy musieli trzyma� go w zamkni�ciu, dop�ki si� nie uspokoi. Przez ca�y ten czas zachowywa� si� odpychaj�co i nie chcia� rozmawia�. Dziwne wra�enie sprawia�a jego m�ska twarz, pochmurna i zawzi�ta, po dziecinnemu nad�sana w upartym cierpieniu.
- Chod� do ognia, Falk - rzuci�a przechodz�c, lecz nie zatrzyma�a si�, aby poczeka� na niego. W wielkim hallu przy kominku zatrzyma�a si� na chwil�, potem straciwszy nadziej�, �e przyjdzie, rozejrza�a si� za czym�, co poprawi�oby jej z�y humor. Nie mia�a nic do roboty; �nieg pada�, wszystkie twarze by�y zbyt dobrze znane, wszystkie
11
ksi��ki m�wi�y o czym�, co dzia�o si� bardzo daleko i dawno temu i teraz nie by�o ju? prawd�. Wsz�dzie wok� milcz�cego domu i otaczaj�cych go p�l rozci�ga� si� milcz�cy las, bezkresny, monotonny, oboj�tny; zima mija za zim�, a ona nigdy nie opu�ci tego domu, zreszt� dok�d mo�e i��, co mo�e zrobi�?...
Na jednym z pustych sto��w Ranya zostawi�a sw�j teanb, klawiszowy instrument, o kt�rym m�wiono, �e pochodzi z Hain. Parth wystuka�a melodi� w melancholijnej Tanecznej Tonacji Wschodniego Lasu, a potem przestroi�a instrument na w�a�ciw� mu tonacj� i zacz�a od nowa. Nie mia�a wielkiej wprawy w grze na teanb i z trudno�ci� znajdowa�a w�a�ciwe d�wi�ki. �piewaj�c przeci�ga�a s�owa, aby nie zgubi� melodii, kiedy szuka�a w�a�ciwego brzmienia.
Gdzie wiatr w oddali zamar� w�r�d drzew, Gdzie morze wzburzone porwa�o krzyk mew, Z kamiennych stopni sk�panych w s�o�cu C�ry Aireku pi�kne jak dzie�...
Zgubi�a melodi�, ale zaraz j� podj�a:
...jak dzie�, Milcz�c, pustymi d�o�mi zgarniaj� cie�.
Legenda, kto wie jak stara, z niewiarygodnie odleg�ego �wiata, a przecie� jej s�owa i melodia od stuleci stanowi�y cz�� dziedzictwa ludzko�ci. Parth �piewa�a bardzo cicho, sama w wielkim, o�wietlonym ogniem pokoju, o oknach ciemniej�cych od zmierzchu i padaj�cego �niegu.
Us�ysza�a za sob� jaki� d�wi�k, a gdy si� odwr�ci�a, zobaczy�a stoj�cego Falka. W jego dziwnych oczach l�ni�y �zy.
- Parth, przesta�... - powiedzia�.
- Falk, co si� sta�o?
- To boli - powiedzia� odwracaj�c twarz, zawstydzony, �e tak wyra�nie ujawni� bez�ad i bezbronno�� swego umys�u.
- Nikt tak jeszcze nie pochwali� mojego �piewu - odpar�a z�o�liwie, lecz by�a poruszona i nie �piewa�a ju�
12
d�u�ej. P�niej, w nocy, widzia�a Falka stoj�cego przy stole, na kt�rym le�a� teanb. Uni�s� r�k�, lecz nie o�mieli� si� dotkn�� instrumentu, jak gdyby boj�c si�, �e uwolni uwi�zionego w nim s�odkiego, nieub�aganego demona, kt�ry wykrzykiwa� pod dotkni�ciem r�k Parth i zmienia� jej g�os w muzyk�.
- Moje dziecko uczy si� szybciej ni� twoje - powiedzia�a Parth do swojej ciotecznej siostry Garry. - Za to twoje szybciej ro�nie. I ca�e szcz�cie.
- Twoje jest ju� wystarczaj�co du�e - zgodzi�a si� Garra, spogl�daj�c w d� przez warzywnik, gdzie nad brzegiem strumienia sta� Falk z rocznym dzieckiem Garry na ramieniu. Wczesne letnie popo�udnie rozbrzmiewa�o wok� brz�czeniem �wierszczy i komar�w. W�osy Parth przywiera�y czarnymi lokami do jej policzk�w, gdy wyci�ga�a, ustawia�a na nowo i zn�w wyci�ga�a zapadki w swoim warsztacie tkackim. Ponad cz�enkiem, srebrn� nici� na tle czarnej, wyrasta� szereg g��w i szyj ta�cz�cych czapli. Gdy uko�czy�a siedemna�cie lat, sta�a si� najlepsz� tkaczk� w�r�d kobiet Domu. Zim� jej r�ce by�y ci�gle poplamione chemikaliami s�u��cymi do wyrobu prz�dzy i nici i farbami u�ywanymi do ich barwienia; ca�e lato za� tka�a na swym s�onecznym warsztacie delikatne, r�nobarwne tkaniny o wzorach wprost z jej sn�w.
- Ma�y paj�czku - odezwa�a si� stoj�ca w pobli�u jej matka - �art jest �artem. Lecz m�czyzna jest m�czyzn�.
- Wi�c chcesz, �ebym posz�a z Metockiem do domu Kathol i zamieni�a m�j gobelin z czaplami na m�a. Dobrze wiem - odpar�a Parth.
- Czy� kiedykolwiek powiedzia�am co� takiego? - oburzy�a si� matka i odesz�a wzd�u� grz�dek sa�aty pieli� chwasty.
Falk nadszed� �cie�k� nios�c dziecko na ramieniu i mru��c oczy w blasku s�o�ca, z dobrodusznym u�miechem na twarzy. Posadzi� dziewczynk� na trawie i zwr�ci� si� do niej jak do kogo� doros�ego.
13
- Na g�rze jest zbyt gor�co, prawda? - Potem odwr�ci� si� do Parth i z tak charakterystyczn� dla niego pe�n� powagi dziecinn� otwarto�ci� zapyta�: - Czy ten las gdzie� si� ko�czy, Parth?
- Podobno. Ka�da mapa jest inna. Jednak gdyby� szed� w tamt� stron�, w ko�cu doszed�by� do morza, a w tamt� - do prerii.
- Prerii?
- To takie otwarte przestrzenie, ��ki. Podobne do Polany, tylko rozci�gaj�ce si� na tysi�ce mil, a� do g�r.
- G�r? - wypytywa� dalej z naiwn�, dzieci�c� nieust�pliwo�ci�.
- Wysokie wzg�rza, ze �niegiem le��cym przez ca�y rok na szczytach. O, takich. - Parth od�o�y�a na chwil� cz�enko i z�o�y�a razem swoje d�ugie, jak toczone, br�zowe palce w kszta�t wierzcho�ka g�ry.
��te oczy Falka rozb�ys�y nagle, a mi�nie twarzy napi�y si�.
- Pod bia�ym jest niebieskie, a ni�ej takie... takie pasma... wzg�rza, bardzo daleko...
Parth spogl�da�a na niego w milczeniu. Wi�kszo�� tego, co wiedzia�, pochodzi�a wprost od niej, gdy� przez ten ca�y czas by�a jedn� z os�b, kt�re go uczy�y. Jego nowe �ycie by�o efektem i cz�ci� jej w�asnego dorastania. Ich umys�y splata�y si� niezwykle mocno.
- Widz� to... widzia�em to. Pami�tam. - M�czyzna zaj�kn�� si�.
- Wizerunek, Falk?
- Nie. Nie z ksi��ki. W moim umy�le. Pami�tam to. Czasami zasypiaj�c widz� to. Nie zna�em nazwy "g�ra".
- Czy mo�esz to narysowa�?
Ukl�kn�wszy obok niej naszkicowa� szybko w pyle zarys nieregularnego sto�ka, a pod nim dwie linie pod-wzg�rza. Garra wyci�gn�a szyj�, aby zobaczy� rysunek i zapyta�a:
- Czy to jest bia�e od �niegu?
- Tak. To jest tak, jakbym widzia� to przez... co� podobnego do wielkiego okna, wielkiego i wysokiego...
14
Czy to pochodzi z twojego umys�u, Parth? - zapyta� z niepokojem.
- Nie - odpar�a dziewczyna. - Nikt z tego Domu nigdy nie widzia� wysokich g�r. I jak s�dz� nikt, kto mieszka po tej stronie Wewn�trznej Rzeki. To musi by� daleko st�d, bardzo daleko. - Ostatnie s�owa wypowiedzia�a jak kto�, kto nagle dosta� dreszczy.
Gdzie� na skraju snu rozleg� si� zgrzytliwy d�wi�k: nik�y, nieznany, urywany warkot. Falk otrz�sn�� si� ze snu i usiad� obok Parth. Oboje spogl�dali w napi�ciu zaspanymi oczyma na p�noc, gdzie pulsowa� i cich� w oddali tajemniczy d�wi�k, a pierwsze promienie wschodz�cego s�o�ca rozja�nia�y niebo ponad ci�gn�c� si� tam ciemn� lini� drzew.
- Stratolot - wyszepta�a Parth. - S�ysza�am go ju� kiedy�, dawno temu... - Wstrz�sn�� ni� dreszcz. Falk obj�� j�, ogarni�ty takim samym niepokojem wywo�anym obecno�ci� odleg�ego, niepoj�tego, z�owr�bnego d�wi�ku, przemykaj�cego tam na p�nocy ponad kraw�dzi� wstaj�cego dnia.
D�wi�k zamar� w oddali; we wszechogarniaj�cej ciszy Lasu �wiergot nielicznych ptak�w zacz�� zlewa� si� w ch�r witaj�cy jesienny poranek. �wiat�o na wschodzie ja�nia�o coraz bardziej. Falk i Parth le�eli w cieple i niewypowiedzianej wygodzie w�asnych ramion; na wp� obudzony Falk zapad� znowu w sen. Kiedy poca�owa�a go i wy�lizgn�a si� delikatnie z jego ramion, aby zaj�� si� codziennymi obowi�zkami, wymrucza�: - Zosta� troch�... male�ka... - lecz ona roze�mia�a si� i umkn�a mu, a on zdrzemn�� si� jeszcze na chwil�, niezdolny na razie do wydostania si� ze s�odkich, leniwych g��bin spokoju i przyjemno�ci.
Obudzi� si�. Poziome promienie s�o�ca �wieci�y mu prosto w oczy. Odwr�ci� si�, potem usiad� i ziewaj�c zapatrzy� w g�szcz pokrytych czerwonymi li��mi ga��zi d�bu, wznosz�cego si� tu� ko�o sypialnej werandy. Dopiero teraz zda� sobie spraw�, �e Parth odchodz�c w��czy�a hipnograf le��cy obok jego siennika; wci�� dalej cicho
15
pomrukiwa�, powtarzaj�c cetia�sk� teo�� liczb. U�wiadamiaj�c to sobie roze�mia� si�, a ch��d i blask listopadowego poranka rozbudzi�y go zupe�nie. Na�o�y� koszulk� i spodnie z grubego, mi�kkiego, ciemnego materia�u utkanego przez Parth, a skrojonego i uszytego przez Buckeye - i stan�� przy drewnianej balustradzie werandy spogl�daj�c przez przestw�r Polany na br�z, czerwie� i z�oto ci�gn�cych si� a� po horyzont drzew.
Poranek by� tak rze�ki, spokojny i �wie�y jak w�wczas, gdy pierwotni mieszka�cy tego kraju budzili si� w swych sk�adanych spiczastych domach i wychodzili na zewn�trz, aby zobaczy� s�o�ce wstaj�ce ponad ciemnym lasem. Poranki s� zawsze takie same i jesie� jest zawsze jesieni�, lecz lat liczonych ludzkim �yciem jest wiele. W tym kraju �y�a niegdy� pierwotna rasa... a po niej przysz�a nast�pna, zdobywcy; obie przepad�y, podbici i zwyci�zcy, miliony istot, wszystkie zebrane razem w nieokre�lony punkt na horyzoncie minionego czasu. Gwiazdy zosta�y zdobyte i znowu stracone. Lata wci�� mija�y i by�o ich tak wiele, �e Las z pradawnych czas�w, ca�kowicie zniszczony w ci�gu ery, kiedy ludzie tworzyli i spe�niali swoj� histori�, wyr�s� na nowo. Nawet w mrocznym bezmiarze historii planety stworzenie lasu wymaga czasu. Nie dzieje si� to w jednej chwili. I nie ka�da planeta jest do tego zdolna; wcale nie jest regu��, �e na wszystkich �wiatach pierwsze ch�odne promienie s�o�ca przetykane s� cieniami i nurzaj� si� w gmatwaninie niezliczonych, poruszanych wiatrem ga��zi...
�wiadomo�� tego nape�ni�a Falka rado�ci�, tym bardziej �yw�, �e przed tym porankiem by�o tak niewiele innych porank�w, tak niewiele min�o czasu pomi�dzy dniami, kt�re pami�ta�, a ciemno�ci�. Przyj�� do wiadomo�ci uwagi poczynione przez sikork� skrzecz�c� na d�bie, potem przeci�gn�� si�, przesun�� energicznie palcami po w�osach i zszed� z balkonu, aby dzieli� prac� i towarzystwo wsp�mieszka�c�w Domu.
Dom Zove by� zbudowanym bez okre�lonego planu wysokim budynkiem, rodzajem krzy��wki domu wypoczynkowego, twierdzy i farmy; niekt�re jego fragmenty wznie-
16
siono przed stuleciem, inne jeszcze wcze�niej. Z jednej strony by� prymitywny: ciemne klatki schodowe, kamienne kominki i piwnice, nagie pod�ogi wykonane z kafelk�w lub desek, z drugiej strony za� wszystko by�o w nim doskonale wyko�czone: by� ogniotrwa�y i ca�kowicie odporny na wp�ywy atmosferyczne, a niekt�re elementy jego konstrukcji, urz�dzenia czy maszyny, by�y produktami wysoko rozwini�tej technologii - przyjemne ��tawe o�wietlenie, biblioteki ze zbiorami nagra�, ksi��ek i obraz�w, r�norakie narz�dzia i urz�dzenia u�ywane do czyszczenia, gotowania, prania i prac rolnych, w pracowniach za� Wschodniego Skrzyd�a znajdowa�y si� inne precyzyjne instrumenty o specjalnym przeznaczeniu. Wszystkie te rzeczy stanowi�y cz�� Domu; zbudowane wraz z nim lub p�niej, wytworzone w nim lub w kt�rym� z innych Le�nych Dom�w. Mechanizmy by�y solidne, proste w obs�udze i �atwe do naprawy, w przeciwie�stwie do wiedzy o �r�d�ach ich zasilania, niepe�nej i nie daj�cej si� zast�pi� niczym innym.
Szczeg�lnie dawa� si� odczu� brak urz�dze� elektronicznych pewnego typu. W bibliotece znajdowa�y si� dowody �wiadcz�ce o tym, �e umiej�tno�ci z zakresu elektroniki sta�y si� niemal�e instynktowne; ch�opcy ch�tnie budowali ma�e odbiorniki telewizyjne, aby porozumiewa� si� mi�dzy sob� z r�nych pokoj�w Domu. Lecz nie by�o telewizji, telefon�w, radia czy telegrafu do nadawania czy odbierania wiadomo�ci spoza Polany. Nie by�o aparat�w s�u��cych do ��czno�ci na wi�ksz� odleg�o��. We Wschodnim Skrzydle znajdowa�a si� para �migaczy, zbudowanych w�asnor�cznie przez mieszka�c�w Domu, u�ywali ich jednak g��wnie ch�opcy w czasie zabawy. Trudno by�o nimi kierowa� w lesie, na puszcza�skich szlakach. Kiedy w celach towarzyskich lub handlowych wybierano si� do innego Domu, w�drowano pieszo, co najwy�ej konno, je�li droga by�a szczeg�lnie daleka.
Lekka praca w Domu i na gospodarstwie nie stanowi�a ci�aru dla nikogo. Sam Dom by� ciep�y i czysty, i to by� w�a�ciwie ca�y komfort dost�pny jego mieszka�com. Od�ywiali si� zdrowo, lecz monotonnie. �ycie Domu toczy�o
17
si� z niezmienn� jednostajno�ci� wsp�lnej egzystencji;
czysta, pogodna skromno��. Pogoda i monotonia tego �ycia bra�a si� z odosobnienia. �y�o tutaj razem czterdzie�cioro czworo ludzi. Dom Kathol, najbli�szy, le�a� blisko trzydzie�ci mil dalej na po�udnie. Wok� Polany, mila za mil�, rozci�ga� si� zasnuty mg�ami, niezbadany, oboj�tny ludziom las. Dziki las, a ponad nim niebo. Nic tutaj nie ogranicza�o ludzkiego �ycia, tak jak w spo�eczno�ciach miejskich przesz�ych wiek�w, tylko i wy��cznie do tego, co wchodzi�o w zakres czyich� kompetencji. Niemniej jednak utrzymanie czegokolwiek, co pochodzi�o z minionej, tak niezwykle z�o�onej cywilizacji, w niezmiennym i nietkni�tym stanie w�r�d tak ma�ej spo�eczno�ci by�o przedsi�wzi�ciem dziwnym i szczeg�lnie ryzykownym, cho� wi�kszo�ci z nich wydawa�o si� to zupe�nie naturalne: mogli uczyni� tylko to;
�aden inny spos�b na to, aby pozosta� cywilizowanymi lud�mi, nie by� im znany. Falk widzia� to odrobin� inaczej ni� pozostali mieszka�cy Domu; wci�� musia� pami�ta� o tym, �e sam przyby� z niezmierzonej, bezludnej puszczy, tak samo gro�ny i samotny jak ka�dy inny przemierzaj�cy j� dziki zwierz, i �e wszystko to, czego nauczy� si� w Domu Zove, by�o zaledwie jak samotna �wieczka pal�ca si� na wielkim polu pogr��onym w ciemno�ci.
Przy �niadaniu sk�adaj�cym si� z chleba, koziego sera i ciemnego piwa Metock zapyta� go, czy nie poszed�by z nim zasadzi� si� na jelenia. Propozycja pochlebi�a Pa�kowi. Starszy Brat by� zr�cznym i uznanym my�liwym, a on powoli stawa� si� takim samym; by�o to co�, co wreszcie w jaki� spos�b zacz�o ich ��czy� ze sob�. Lecz przeszkodzi� im Pan Domu. - We� dzi� ze sob� Kaiego, m�j synu. Chc� porozmawia� z Falkiem.
Ka�dy z domownik�w mia� sw�j w�asny pok�j, przeznaczony na gabinet do nauki lub pracowni� i s�u��cy do spania w zimnej porze roku; pok�j Zove by� ma�y, wysoki i jasny, z oknami od zachodu, p�nocy i wschodu. Spogl�daj�c ponad �cierniskami i ugorami jesiennych p�l w stron� lasu. Pan Domu powiedzia�:
- To Parth pierwsza dostrzeg�a ci� tam, ko�o tego
18
czerwonego buka, o ile dobrze pami�tam. Pi�� i p� roku temu. Kawa� czasu. Chyba ju� nadszed� czas, aby�my porozmawiali?
- By� mo�e - odpar� nie�mia�o Falk.
- Trudno by� pewnym, ale wydaje si�, �e mia�e� oko�o dwudziestu pi�ciu lat, kiedy si� tu pojawi�e�. Co ci pozosta�o z tych dwudziestu pi�ciu lat?
Falk wyci�gn�� na moment lew� r�k�:
- Obr�czka - powiedzia�.
- I wspomnienie o g�rze?
- Zaledwie wspomnienie wspomnie�. - Falk wzruszy� ramionami. - I cz�sto, jak ju� wam m�wi�em, odnajduj� na chwil� w moim umy�le brzmienie g�osu albo znaczenie jakiego� ruchu, gestu, miary odleg�o�ci. To nie pasuje do moich wspomnie� z �ycia tutaj, z wami. Lecz nie tworzy �adnej ca�o�ci, nie ma sensu.
Zove usiad� na �awce w wykuszu okna i skin�� na Falka, aby uczyni� to samo.
- Pod wzgl�dem fizycznym by�e� ca�kowicie doros�y, wszystkie twoje zdolno�ci motoryczne by�y nie naruszone, co zapewni�o �atwo�� uczenia si�. Jednak i tak twoje post�py by�y zdumiewaj�ce. Zastanawia�em si�, czy Shinga manipuluj�c w dawnych czasach ludzkim genotypem i przesiedlaj�c tak wielu, selekcjonowali nas r�wnie� na tych zdolnych do nauki oraz idiot�w, i czy nie jeste� przypadkiem potomkiem zmienionej genetycznie rasy, kt�ra w jaki� spos�b wyzwoli�a si� spod kontroli. Kimkolwiek by�e�, by�e� niezwykle inteligentnym cz�owiekiem... I jeste� nim znowu. I chcia�bym wiedzie�, co sam my�lisz o swej tajemniczej przesz�o�ci.
Falk milcza� przez chwil�. By� niskim, szczup�ym, dobrze zbudowanym m�czyzn�; jego niezwykle �ywa i wyrazista twarz przybra�a w tym momencie l�kliwy i pos�pny wyraz, wyra�aj�c przenikaj�ce go uczucia tak otwarcie jak twarz dziecka. W ko�cu, widocznie zdecydowawszy si�, powiedzia�:
- Kiedy ostatniego lata uczy�em si� z Rany�, wyja�ni�a mi, czym m�j genotyp r�ni si� od normalnego genotypu cz�owieka. To tylko jedno czy dwa skr�cenia helisy...
19
bardzo ma�a r�nica. Taka sama jak r�nica mi�dzy wei i o. - Zove u�miechn�� si� i uni�s� wzrok, s�ysz�c to odwo�anie do Kanonu, kt�ry tak zafascynowa� Falka, lecz m�odszy m�czyzna pozosta� powa�ny. - Jakkolwiek by�o, z pewno�ci� nie jestem cz�owiekiem. By� mo�e jestem wi�c potworem lub mutantem; nie chcianym lub zamierzonym produktem; albo obcym. Najprawdopodobniej jestem wynikiem genetycznych eksperyment�w; nie spe�ni�em oczekiwa� eksperymentator�w i zosta�em przez nich odrzucony... tak s�dz�, ale wol� my�le�, �e jestem obcym z jakiego� innego �wiata. To przynajmniej oznacza�oby, �e nie jestem jedynym przedstawicielem mojego gatunku we wszech�wiecie.
- Sk�d bierze si� twoja pewno��, �e istniej� inne zamieszkane �wiaty?
Falk, zaskoczony, uni�s� wzrok i zaraz, z dzieci�c� naiwno�ci�, lecz i typowo ludzk� logik�, zapyta�:
- Czy istnieje jaki� racjonalny pow�d, �eby przypuszcza�, �e inne �wiaty Ligi zosta�y zniszczone?
- A czy istnieje racjonalny pow�d, aby s�dzi�, �e one kiedykolwiek istnia�y?
- Wi�c to, czego mnie uczyli�cie, te wszystkie ksi��ki, opowie�ci...
- Wierzysz w nie? Wierzysz we wszystko, co ci m�wimy?
- A w c� innego mog� wierzy�? - Obla� si� rumie�cem. - Dlaczego mieliby�cie mnie ok�amywa�?
- Z dw�ch tak samo istotnych powod�w mo�emy ci� bez przerwy ok�amywa�, m�wi� nieprawd� o wszystkim:
poniewa� jeste�my Shinga lub poniewa� s�dzimy, �e im s�u�ysz.
Zapad�a chwila ciszy.
- A ja mog� im s�u�y� i nigdy si� o tym nie dowiedzie� - stwierdzi� Falk opuszczaj�c wzrok.
- Mo�liwe - zgodzi� si� Pan Domu. - Musisz liczy� si� z tak� ewentualno�ci�, Falk. Spo�r�d nas wszystkich jedynie Metock zawsze wierzy�, �e tw�j umys� jest zaprogramowany i �e nadejdzie chwila, kiedy ten program zostanie w��czony. Lecz pomimo to nigdy ci� nie ok�amywa�. I nikt
20
z nas �wiadomie tego nie uczyni�. Tysi�c lat temu Poeta Rzeki powiedzia�: "W prawdzie tkwi m�stwo..." - Zove zadeklamowa� te s�owa, a potem roze�mia� si�. - Fa�szywy jak wszyscy poeci. C�, zapoznali�my ci� ze wszystkimi prawdami i faktami, jakie znamy, Falk. Lecz by� mo�e nie ze wszystkimi przypuszczeniami i legendami, tym co poprzedza fakty...
- Czy mogli�cie mnie ich nauczy�?
- Nie. Nauczy�e� si� rozumie� �wiat gdzie indziej... mo�e jaki� inny �wiat. Mogli�my pom�c ci sta� si� znowu cz�owiekiem, ale nie mogli�my da� ci prawdziwego dzieci�stwa. Ma si� je tylko raz.
- Wystarczaj�co d�ugo czu�em si� w�r�d was dzieckiem - odpar� z odcieniem smutku w g�osie Falk.
- Nie jeste� dzieckiem. Brak ci do�wiadczenia, jakie daje �ycie. Jeste� kalek� dlatego, �e nie ma w tobie dziecka; odci�to ci� od twych korzeni, od twych �r�de�. Czy mo�esz z ca�ym przekonaniem powiedzie�, �e to jest tw�j dom?
- Nie - odpar� z b�lem Falk. A potem doda�: - By�em tutaj bardzo szcz�liwy.
Pan Domu zamilk� na chwil�, lecz potem znowu zacz�� wypytywa�:
- Czy my�lisz, �e nasze �ycie tutaj jest dobre, �e robimy wszystko, co ludzie powinni robi�?
- Tak.
- Powiedz mi jeszcze co�. Kto jest naszym wrogiem?
- Shinga.
- Dlaczego?
- Rozbili Lig� Wszystkich �wiat�w, pozbawili ludzi mo�liwo�ci wyboru, niezale�no�ci i wolno�ci, zniszczyli wszystkie ludzkie dzie�a i dokonania, nawet zapisy o nich, wstrzymali ewolucj� rasy. S� tyranami i k�amcami.
- A jednak pozwalaj� nam tutaj �y� wygodnie.
- Poniewa� ukrywamy si� i �yjemy w odosobnieniu. Tylko dlatego pozwalaj� nam istnie�. Gdyby�my spr�bowali zbudowa� jakie� wielkie maszyny, gdyby�my organizowali si� w grupy, miasta czy pa�stwa, w�wczas
21
Shinga przenikn�liby w nasze szeregi, zniweczyli�nasze prace i zn�w nas rozproszyli. Powiedzia�em ci tylko to, co ty powiedzia�e� mnie, i w co uwierzy�em, Panie!
- Wiem. Zastanawiam si�, czy to mo�liwe, �eby� za t� rzeczywisto�ci� wyczu�... legendy, domys�y, nadzieje... Falk nic nie odpowiedzia�.
- Ukrywamy si� przed Shinga. A to znaczy, �e ukrywamy si� przed samymi sob�... takimi, jakimi niegdy� byli�my. Czy to rozumiesz, Falk? �yje si� nam w Domach wygodnie, ca�kiem dostatnio. Lecz przez ca�e �ycie w�ada nami strach. By� czas, kiedy �eglowali�my na statkach pomi�dzy gwiazdami, a teraz nie �miemy oddali� si� na sto mil od domu. Posiadamy t� odrobin� wiedzy, lecz nie spo�ytkowujemy jej do niczego. Jednak ongi� u�ywali�my tej wiedzy tkaj�c w�r�d nocy i chaosu gobelin �ycia. Rozszerzali�my granice �ycia. Spe�niali�my dzie�o godne ludzko�ci.
Po jeszcze jednej chwili milczenia Zove ci�gn�� dalej, spogl�daj�c na jasne listopadowe niebo:
- Wyobra� sobie te �wiaty, rozmaito�� ludzkich ras i stworze� je zamieszkuj�cych, gwiazdozbiory ich niebosk�on�w, miasta, kt�re zbudowali tam ludzie, ich pie�ni i zwyczaje. To wszystko jest stracone, stracone dla nas tak samo zupe�nie i bezpowrotnie jak twoje dzieci�stwo dla ciebie. C� naprawd� wiemy o czasach naszej wielko�ci? Znamy kilka nazw �wiat�w i imion bohater�w; garstk� fakt�w pr�bujemy za�ata� histori�. Prawo Shinga zabrania zabija�, co z tego, kiedy zniszczyli nasz� nauk�, spalili ksi��ki, a co gorsza przeinaczyli to wszystko, co nam pozosta�o. Ich broni� zawsze by�o i jest K�amstwo. Nie wiemy nic pewnego o Wieku Ligi; kto wie, ile dokument�w zosta�o zniszczonych? Ty za� musisz pami�ta� i rozumie�, dlaczego Shinga s� naszymi wrogami. Mo�na prze�y� ca�e �ycie nie widz�c - lub nie wiedz�c, �e si� widzia�o - �adnego z nich; co najwy�ej kto� s�yszy stratolot przelatuj�cy gdzie� w oddali. Tutaj w Lesie pozostawiaj� nas w spokoju, i tak mo�e by� teraz na ca�ej Ziemi, cho� to nic pewnego. Daj� nam spok�j tak d�ugo, jak d�ugo pozo-
22
stajemy tutaj, zamkni�ci w klatce naszej ciemnoty i dziko�ci, pochylaj�cy g�owy, kiedy nad nami przelatuj�. Lecz nie ufaj� nam. A dlaczego, nawet po dwunastu stuleciach, nie wierz� nam? Poniewa� obca jest im prawda. Nie dotrzymuj� um�w, nie spe�niaj� obietnic, ich krzywoprzysi�stwo, zdrada i k�amstwo s� niewyczerpane; w niekt�rych zachowanych za� przekazach z czas�w Upadku Ligi napotyka si� wzmianki o tym, �e potrafi� fa�szowa� my�lomow�. W�a�nie to K�amstwo ujarzmi�o wszystkie rasy Ligi i uczyni�o z nas poddanych Shinga. Pami�taj o tym, Falk. Nigdy nie wierz w nic, co m�wi Wr�g.
- B�d� pami�ta�, Panie, je�li kiedykolwiek spotkam Wroga.
- Nie spotkasz, chyba �e sam p�jdziesz do niego. Nieruchome spojrzenie i l�k na twarzy Falka zdradza�y
obaw� przed tym, co spodziewa� si� us�ysze�. To, czego
oczekiwa�, wreszcie nadesz�o.
- To znaczy, �e mam opu�ci� Dom - stwierdzi�.
- Sam o tym my�la�e� - odpar� jak zawsze spokojnie Zove.
- Tak. To prawda. Ale nie chc� st�d odej��. Chc� �y� tutaj. Parth i ja...
Zawaha� si�, a Zove, wykorzystuj�c to, wtr�ci� szybko, lecz �agodnie:
- Szanuj� mi�o��, kt�ra ��czy ciebie i Parth, twoj� rado�� i twoj� wierno��. Lecz przyby�e� tutaj drog�, kt�ra prowadzi gdzie indziej, Falk. Jeste� tutaj mile widziany, zawsze by�e� mile widziany. Cho� zwi�zek z moj� c�rk� musi pozosta� bezdzietny, mimo to cieszy�em si� z niego. Lecz ja naprawd� wierz�, �e tajemnica twej osobowo�ci i twego przybycia tutaj jest rzeczywi�cie niezwyk�a i nie mo�na przymkn�� na ni� oczu. Wierz�, �e idziesz drog�, kt�ra si� tutaj nie ko�czy, �e masz co� do spe�nienia...
- Lecz co? I kto mo�e mi to powiedzie�?
- To, od czego nas odci�to i co ukradziono tobie, maj� Shinga. Tego mo�esz by� pewien.
W g�osie Zove brzmia�a bolesna, jadowita gorycz, jakiej Falk nigdy przedtem u niego nie s�ysza�.
23
- Czy ci, kt�rzy zawsze k�ami�, powiedz� mi prawd� tylko dlatego, �e o to zapytam? I jak rozpoznam to, czego szukam, kiedy ju� to znajd�?
Zove milcza� przez chwil�, a potem odpowiedzia� swym zwyk�ym swobodnym i opanowanym tonem:
- Przywyk�em do wyobra�enia, m�j synu, �e z twoj� osob� wi��e si� jaka� nadzieja dla ludzi. Nie lubi� si� z nim rozstawa�. Lecz tylko ty mo�esz odszuka� sw� w�asn� prawd� i je�li tobie wydaje si�, �e twoja droga ko�czy si� tutaj, w�wczas, by� mo�e, w�a�nie to jest prawd�.
- Je�li odejd� - przerwa� Falk szorstko - czy pozwolisz Parth p�j�� ze mn�?
- Nie, m�j synu.
Gdzie� w ogrodzie �piewa�o dziecko - czteroletnia c�rka Garry, fikaj�ca beztrosko kozio�ki na �cie�ce i wy�piewuj�ca przera�liwie s�odkim dzieci�cym g�osem jakie� niedorzeczno�ci. Wysoko w g�rze dzikie g�si u�o�one w d�ugie, chwiej�ce si� V swych wielkich w�dr�wek, klucz po kluczu odlatywa�y na po�udnie.
- Wybiera�em si� z Metockiem i Thurro do Domu Ransifel, �eby sprowadzi� pann� m�od� dla Thurro. Mieli�my wyruszy� ju� wkr�tce, zanim pogoda si� zmieni. Je�li si� zdecyduj�, p�jd� dalej z Domu Ransifel.
- Zim�?
- Bez w�tpienia na zach�d od Ransifel znajduj� si� inne Domy. Tam znajd� schronienie, je�li b�d� go potrzebowa�.
Nie powiedzia� - a Zove o to nie pyta� - dlaczego w�a�nie zach�d by� kierunkiem, kt�ry wybra�.
- By� mo�e. Nie wiem, czy ich mieszka�cy udziel� schronienia obcemu, tak jak my to uczynili�my. Je�li p�jdziesz, b�dziesz musia� i�� sam. A poza tym Domem nie ma dla ciebie bezpiecznego miejsca na Ziemi.
M�wi�, jak zawsze, absolutnie szczerze... i cen� tej prawdy by�a utrata samokontroli i cierpienie. Falk odezwa� si�, okazuj�c znowu ca�kowite zaufanie:
- Wiem o tym. Panie. I to nie utracone bezpiecze�stwo b�d� op�akiwa�.
24
- Chc� powiedzie�, co s�dz� o tobie. My�l�, �e pochodzisz z utraconego �wiata, my�l�, �e nie urodzi�e� si� na Ziemi. S�dz�, �e przyby�e� tutaj - pierwszy Obcy, kt�ry powr�ci� po tysi�cu lub wi�cej lat - aby przynie�� nam pos�anie lub znak. Shinga zamkn�li twe usta i wypu�cili w lesie, aby nikt nie m�g� powiedzie�, �e ci� zabili. Trafi�e� do nas. Je�li odejdziesz, b�d� si� ba� i "martwi� o ciebie wiedz�c, jak bardzo samotny b�dziesz w swej w�dr�wce. Lecz z twoim odej�ciem wi��� nadziej� dla ciebie i nas wszystkich. Je�li masz wie�ci dla ludzi, w ko�cu je sobie przypomnisz. Musi istnie� nadzieja, znak; nie mo�emy wiecznie �y� tak jak teraz.
- By� mo�e moja rasa nigdy nie by�a przyjazna rodzajowi ludzkiemu - powiedzia� Falk spogl�daj�c na Zove swoimi ��tymi oczyma. - Kto wie, co mam tutaj zrobi�?
- Znajdziesz tych, kt�rzy wiedz�. A potem to zrobisz. Nie boj� si� tego. Je�li s�u�ysz Wrogowi, tak jak my wszyscy, c�, w�wczas wszystko stracone i nic wi�cej nie b�dzie do stracenia. Je�li nie, to znaczy, �e pod��asz za tym, co my, ludzie, utracili�my: przeznaczeniem, a to daje nadziej� nam wszystkim...
II
Zove mia� sze��dziesi�t lat, Parth dwadzie�cia; ale tamtego zimnego popo�udnia na D�ugich Polach wydawa�a si� sobie stara w spos�b, w jaki ludzie nie mog� by� starzy - bezwieczna. Nie znajdowa�a pociechy w mrzonkach o ostatecznym zwyci�stwie si�gaj�cym gwiazd czy o powszechnym panowaniu prawdy. Proroczy dar jej ojca sta� si� w jej wydaniu zwyczajnym brakiem z�udze�. Wiedzia�a, �e Falk odchodzi.
- Nie wr�cisz - powiedzia�a tylko.
- Wr�c�, Parth.
Trzyma�a go w ramionach, lecz nie zwraca�a uwagi na jego obietnic�.
Spr�bowa� przem�wi� do niej, cho� jego umiej�tno�ci w zakresie telepatycznego przekazywania by�y niewielkie. Jedynym Odbiorc� w Domu by�a niewidoma Kretyan;
poza tym �aden z mieszka�c�w Domu nie by� bieg�y w mentalnej ��czno�ci: my�lomowie. Techniki nauczania my�lomowy nie zosta�y zapomniane, jednak prawie w og�le ich nie u�ywano. Praktykowanie tej najdoskonalszej i najpe�niejszej formy porozumiewania sta�o si� dla ludzi po prostu niebezpieczne.
Przekaz my�lowy pomi�dzy dwoma inteligentnymi umys�ami mo�e by� bez�adny, a nawet obci��ony skaz� szale�stwa jednego z nich, mo�e wi�c poci�ga� za sob� b��d w rozumieniu - lecz nigdy nie mo�e by� �wiadomie fa�szowany. Pomi�dzy my�l� a jej werbalnym wyra�eniem
26
istnieje luka, kt�r� mo�e wype�ni� z�y zamiar - pierwotne znaczenie my�li zostaje zmienione, a jego miejsce zajmuje k�amstwo. Pomi�dzy my�l� a jej przekazem nie ma luki: s� tym samym. Nie ma tam miejsca na k�amstwo.
W ostatnich latach Ligi, na co zdawa�y si� wskazywa� opowie�ci i fragmentaryczne nagrania, kt�re Falk przestudiowa�, u�ycie my�lomowy by�o szeroko rozpowszechnione, a zdolno�ci telepatyczne wysoko rozwini�te. Ziemia zdoby�a umiej�tno�� pos�ugiwania si� my�lomow� na samym ko�cu, ucz�c si� jej technik od innych ras; Ostatnia Sztuka, jak nazwano j� w kt�rej� ksi��ce. Napotka� tam wzmianki o k�opotach, wstrz�sach i zmianach w rz�dzie Ligi Wszystkich �wiat�w, maj�cych swoje �r�d�o, by� mo�e, w panowaniu owej formy porozumiewania si�, kt�ra wyklucza�a wszelkie k�amstwo. Lecz wszystko to by�o mgliste i na po�y legendarne, jak ca�a historia ludzko�ci. Pewne by�o tylko to, �e od czasu najazdu Shinga i upadku Ligi rozproszone wsp�lnoty ludzkie straci�y do siebie zaufanie i u�ywa�y s�owa m�wionego. Wolny cz�owiek mo�e m�wi� swobodnie, lecz niewolnik czy zbieg musi posi��� umiej�tno�� ukrywania prawdy i k�amania. Tego Falk nauczy� si� w Domu Zove i to by�o przyczyn� jego niewielkiej praktyki we wzajemnym dostrajaniu umys��w. Lecz teraz pr�bowa� przem�wi� do Parth, aby wiedzia�a, �e nie k�amie: "Uwierz mi, Parth, wr�c� do ciebie!"
Ale ona nie chcia�a s�ucha�.
- Nie, nie chc� my�lomowy - powiedzia�a g�o�no.
- Ukrywasz zatem swoje my�li przede mn�.
- Tak, ukrywam. Mam obdarowa� ci� moim smutkiem? C� dobrego przynosi prawda? Gdyby� mnie wczoraj ok�ama�, wci�� wierzy�abym, �e idziesz tylko do Ransifel i wr�cisz do Domu za dziesi�� dni. Mia�abym wtedy jeszcze dziesi�� dni i nocy. Teraz nie mam nic, ani dnia, ani godziny. Wszystko przepad�o, wszystko sko�czone. C� dobrego daje prawda?
- Parth, czy poczekasz na mnie przez rok?
- Nie.
- Tylko rok...
27
- Rok i jeden dzie�, a� powr�cisz na srebrnym rumaku, aby zabra� mnie do swego kr�lestwa, gdzie pojmiesz mnie za �on�. Nie, nie chc� czeka� na ciebie, Falk. Po co mam czeka� na m�czyzn�, kt�ry le�y by� mo�e martwy w lesie albo gdzie� na prerii zastrzelony przez W�drowc�w, b��ka si� z wypranym m�zgiem, po Mie�cie Shinga, zniewolony, czy te� pozostawiwszy za sob� sto lat �wietlnych leci do innej gwiazdy? Na co mam czeka�? Nie my�l, �e wezm� sobie innego m�czyzn�. Nie, nie chc�. Zostan� tutaj, w domu mego ojca. Ufarbuj� na czarno prz�dz� i utkam czarny materia� na sukni�; b�d� chodzi�a w czerni i umr� w czerni. Lecz nie chc� czeka� na nikogo i na nic. Nigdy.
- Nie mia�em prawa ci� o to prosi� - powiedzia� w pokornym cierpieniu, a ona krzykn�a:
- Och, Falk, nie czyni� ci wyrzut�w!
Siedzieli obok siebie na �agodnym zboczu ponad D�ugim Polem. Kozy i owce pas�y si� na ogrodzonych pastwiskach ci�gn�cych si� przez mil� pomi�dzy nimi a lasem. Roczne �rebi�ta harcowa�y i bryka�y wok� kosmatych klaczy. Listopadowy zmierzch dmucha� zimnym wiatrem.
Ich r�ce le�a�y tu� obok siebie. Parth dotkn�a z�otej obr�czki na jego lewej d�oni.
- Obr�czk� otrzymuje si� w prezencie - powiedzia�a. - Wiesz, czasami my�la�am, �e mo�e mia�e� �on�. Zastanawiam si�, czy ona czeka na ciebie... - Zadr�a�a.
- C� z tego? - odpar�. - Po co mam dba� o to, co mo�e by�o, o to, kim by�em? Dlaczego w og�le powinienem st�d odej��? Wszystko to, czym jestem teraz, jest twoje, Parth, pochodzi od ciebie, jest twoim darem...
- To podarunek bez zobowi�za� - powiedzia�a dziewczyna ze �zami w oczach. - We� go i id�. Odejd�... Obj�li si� i tak pozostali.
Dom pozosta� daleko za omsza�ymi, czarnymi pniami i spl�tanymi bezlistnymi ga��ziami. Z ty�u drzewa zamyka�y si� nad szlakiem.
Dzie� by� szary, zimny i cichy z wyj�tkiem monotonnego
28
szumu wiatru w ga��ziach, dochodz�cego zewsz�d tajemniczego szeptu, kt�ry nigdy nie milk�. Prowadzi� Metock, id�cy d�ugim, lekkim krokiem. Za nim szed� Falk, a na ko�cu Thurro. Wszyscy trzej ubrani byli lekko i ciep�o w bluzy z kapturami i spodnie z materia�u zwanego zimowym suknem, kt�re chroni�y przed �niegiem nawet lepiej ni� p�aszcze. Ka�dy ni�s� lekki plecak z podarunkami i towarami na wymian�, �piworem i tak� ilo�ci� suszonej, skoncentrowanej �ywno�ci, kt�ra wystarczy�aby na przetrzymanie nawet miesi�cznej zamieci. Buckeye, kt�ra od swych narodzin nigdy nie opu�ci�a Domu i panicznie ba�a si� niebezpiecze�stw i przeszk�d czyhaj�cych w lesie, odpowiednio skompletowa�a ich baga�e. Ka�dy mia� laserowy miotacz, a Falk ni�s� dodatkowo funt lub dwa �ywno�ci, lekarstwa, kompas, jeszcze jeden miotacz, zmian� odzie�y, zw�j liny, niewielk� ksi��k� podarowan� mu dwa lata temu przez Zove - wszystko to wa�y�o oko�o pi�tnastu funt�w i stanowi�o ca�y jego ziemski dobytek. Metock sadzi� przed siebie bez wysi�ku, niezmordowanie, jakie� dziesi�� krok�w za nim pod��a� Falk, z ty�u szed� Thurro. Szli swobodnie, niemal bez szmeru, a za nimi nieruchome drzewa zwiera�y si� ponad niewyra�nym, zasypanym li��mi szlakiem.
Do Ransifel mieli trzy dni marszu. Wieczorem drugiego dnia znale�li si� w okolicy wyra�nie r�ni�cej si� od otoczenia Domu Zove. Las nie by� tak zbity, grunt bardziej nier�wny. Ponure polany rozci�ga�y si� na zboczach wzg�rz nad poro�ni�tymi g�stw� zaro�li strumieniami. Rozbili ob�z na jednym z takich otwartych miejsc, na po�udniowym zboczu wzg�rza, gdy� p�nocne omiatane by�o gwa�townym wiatrem, nios�cym zapowied� zimy. Thurro znosi� nar�cza suchego drewna, podczas gdy dwaj pozostali usun�li wok� traw� i wznie�li prowizoryczne palenisko z kamieni. Kiedy pracowali, Metock stwierdzi�:
- Tego popo�udnia przekroczyli�my dzia� w�d. Ten strumie� w dole p�ynie na zach�d. Do Wewn�trznej Rzeki.
Falk wyprostowa� si� i spojrza� na zach�d, lecz wznosz�ce
29
si� tu� przed nim p�askie wzg�rze, okryte nisk� kopu�� nieba, nie pozostawia�o miejsca na rozleg�y widok.
- Metock - powiedzia� - my�l�, �e nie ma sensu, abym szed� do Ransifel. R�wnie dobrze mog� p�j�� swoj� drog�. Wydaje si�, �e wzd�u� strumienia, przez kt�ry przeprawili�my si� dzisiejszego popo�udnia, wiedzie szlak na zach�d. Wr�c� i p�jd� nim.
Metock rzuci� mu spojrzenie; chocia� nie u�y� my�-lomowy, towarzysz�ca mu my�l by�a oczywista: "Chcesz wr�ci� do domu?"
Odpowiadaj�c Falk u�y� my�lomowy: "Nie, do diab�a! Nie chc�!"
- Przepraszam - odpowiedzia� g�o�no Starszy Brat, jak zawsze powa�ny i dok�adny. Nawet nie pr�bowa� ukry� tego, �e b�dzie zadowolony widz�c, jak Falk odchodzi. Dla Metocka nic nie by�o wa�niejsze od bezpiecze�stwa Domu; ka�dy obcy stanowi� zagro�enie, nawet obcy, kt�rego zna� od pi�ciu lat, towarzysz jego my�liwskich wypraw i kochanek jego siostry. Mimo to ci�gn�� dalej: - Z rado�ci� powitaj� ci� w Ransifel. Dlaczego nie zacz�� stamt�d?
- Dlaczego nie st�d?
- Twoja sprawa. - Metock umie�ci� ostatni kamie� na swoim miejscu, a Falk zacz�� rozpala� ogie�. - Je�li min�li�my jaki� szlak, to nie wiem, sk�d lub dok�d prowadzi. Jutro wczesnym rankiem przekroczymy prawdziwy szlak, star� drog� do Hirand. Dom Hirand le�a� daleko st�d na zach�d, dobry tydzie� marszu; nikt nie by� tam od sze��dziesi�ciu lub siedemdziesi�ciu lat. Nie wiem dlaczego. Mimo to szlak by� wci�� wyra�ny, kiedy szed�em tamt�dy ostatni raz. Tamten to mog�a by� �cie�ka zwierzyny, zgubi�by� si� lub wyszed� na moczary.
- W porz�dku, spr�buj� drog� do Hirand. Przez chwil� milczeli, a potem Metock zapyta�:
- Dlaczego idziesz na zach�d?
- Poniewa� Es Toch le�y na zachodzie. Ta nazwa, tak rzadko wypowiadana, zabrzmia�a tutaj, pod tym niskim niebem, bezbarwnie i obco. Thurro,
30
nadchodz�cy z nar�czem drewna, rozejrza� si� wok� niespokojnie. Metock nie pyta� ju� o nic wi�cej.
Ta noc na zboczu przy obozowym ognisku by�a dla Falka ostatni� sp�dzon� z tymi, kt�rych uwa�a� za braci, za swych najbli�szych. Nast�pnego dnia wyruszyli na szlak zaraz po wschodzie s�o�ca i na d�ugo przed po�udniem dotarli do szerokiego, zaro�ni�tego traktu odchodz�cego w lewo od �cie�ki prowadz�cej do Ransifel. Dwie ogromne sosny tworzy�y tam co� w rodzaju wr�t. Pod ich konarami, w miejscu gdzie si� zatrzymali, panowa� mrok, a powietrze sta�o nieruchome.
- Wr�� do nas, go�ciu i bracie - powiedzia� m�ody Thurro, zak�opotany r�wnie swoimi my�lami o o�enku, jak i wygl�dem ciemnej, niewyra�nej drogi, kt�r� mia� obra� Falk.
Metock powiedzia� tylko:
- Daj mi swoj� manierk�, dobrze? - i w zamian odda� pa�kowi w�asn�, z kutego srebra.
Potem rozdzielili si�. Tamci poszli na p�noc, a on na zach�d.
Po chwili Falk zatrzyma� si� i spojrza� za siebie. Nie by�o ich ju� wida�; szlak do Ransifel zakry�y m�ode drzewa i zaro�la porastaj�ce drog� do Hirand. Droga wygl�da�a na u�ywan�, wprawdzie rzadko, a ju� z pewno�ci� nie by�a naprawiana lub oczyszczana od wielu lat. Falka otacza� las, dzika puszcza, i nic opr�cz niej nie by�o wida�. Sta� samotny w�r�d cieni bezkresnych drzew. Ziemia by�a mi�kka pr�chnic� odk�adaj�c� si� od tysi�ca lat; w�r�d wielkich drzew, sosen i �wierk�w powietrze sta�o mroczne i nieruchome. P�atek lub dwa mokrego �niegu ta�czy�y w zamieraj�cym wietrze.
Falk polu�ni� troch� rzemie� plecaka i ruszy� w drog�.
Kiedy zapad� zmrok, wyda�o mu si�, �e opu�ci� Dom ju� bardzo, bardzo dawno temu, �e Dom pozosta� za nim gdzie� niezmiernie daleko i �e zawsze by� sam.
Wszystkie dni jego w�dr�wki by�y takie same. Szare zimowe �wiat�o, dm�cy wiatr, okryte lasami wzg�rza i doliny, d�ugie zbocza, ukryte w zaro�lach strumienie,
31
bagniste niziny. Droga do Hirand, chocia� mocno zaro�ni�ta, nie sprawia�a trudno�ci w marszu, gdy� bieg�a d�ugimi, prostymi odcinkami lub szerokimi, �agodnymi �ukami, omijaj�c trz�sawiska i wzniesienia terenu. Po�r�d wzg�rz Falk u�wiadomi� sobie, �e droga wiedzie szlakiem jakiej� wielkiej staro�ytnej autostrady, kt�ra przecina�a wprost wzg�rza, tak �e nawet dwa tysi�ce lat nie zdo�a�o tego zatrze�. Lecz na niej, wzd�u� niej i wsz�dzie wok� ros�y ju� drzewa: sosny i �wierki, rozleg�e zaro�la ostro-krzewu na zboczach, niesko�czone zast�py buk�w, d�b�w, orzech�w, olch, jesion�w, wi�z�w, wszystkie chyl�ce g�owy przed g�ruj�cymi nad nimi, majestatycznymi kasztanowcami, w�a�nie teraz trac�cymi ostatnie ciemno��te li�cie i osypuj�cymi �cie�k� t�ustymi, br�zowymi owocami. Wieczorem przyrz�dza� wiewi�rk�, kr�lika czy dzik� kur�, kt�re z�owi�, kiedy p�dzi�y i przemyka�y podczas swych nie ko�cz�cych si� igraszek po�r�d kr�lestwa drzew. Zbiera� orzechy i orzeszki bukowe i piek� je potem w �arze obozowego ogniska. Lecz noce by�y z�e. Dwa sny wci�� pod��a�y za nim i zawsze porywa�y go ze sob� o p�nocy. Jeden by� o istocie ukradkiem �ciganej w ciemno�ciach przez kogo�, kogo nigdy nie widzia�. Drugi by� gorszy. �ni�, �e zapomnia� czego� zabra�, czego� wa�nego, niezb�dnego, bez czego b�dzie zgubiony. Budzi� si� z tego snu i wiedzia�, �e by� prawdziwy: by� zgubiony - to siebie samego zapomnia�. Rozpala� ognisko, je�li akurat nie pada�o, i kuli� si� przy nim, zbyt �pi�cy i otumaniony snem, aby zaj�� si� ksi��k�, kt�r� wci�� nosi� przy sobie, Starym Kanonem, i szuka� otuchy w s�owach g�osz�cych, �e kiedy wszystkie drogi s� zgubione, pozostaje tylko Droga, by doj�� do celu. Samotny cz