5692

Szczegóły
Tytuł 5692
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5692 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5692 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5692 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

A.E. VAN VOGT GRACZE NIE- A (Przek�ad: Aleksandra Jagie�owicz) I. Nie-abstrakcje Ludzki system nerwowy potencjalnie g�ruje nad umys�em ka�dego zwierz�cia. W imi� rozumu i zr�wnowa�onego rozwoju ka�dy osobnik musi nauczy� si� orientowa� w otaczaj�cym go rzeczywistym �wiecie. Istniej� metody szkolenia, dzi�ki kt�rym mo�na to osi�gn��. Cienie. Ruch na zrujnowanym wzg�rzu, gdzie niegdy� wznosi�a si� Maszyna Igrzysk, a teraz panowa� chaos. Dwie sylwetki, jedna dziwnie bezkszta�tna, powoli spacerowa�y w�r�d drzew. Wynurzy�y si� z cienia w kr�g �wiat�a rzucany przez lamp�, kt�ra jak samotny stra�nik g�rowa�a nad miastem, i w�wczas jedna z nich przybra�a kszta�t cz�owieka. Druga pozosta�a cieniem, utkanym z mroku, z ciemno�ci, przez kt�r� prze�wieca� blask ulicznej lampy. Cz�owiek i cie�, kt�ry porusza� si� jak cz�owiek, a jednak nim nie by�. Cie� cz�owieka, kt�ry zatrzyma� si� przy ogrodzeniu otaczaj�cym wzg�rze. Cienistym ramieniem zatoczy� kr�g nad miastem i przem�wi� nagle g�osem, kt�ry wcale nie by� g�osem cienia, lecz cz�owieka. -Powt�rz instrukcje, Janasen. Je�li m�czyzna odczuwa� l�k przed swym dziwnym kompanem, nie okaza� go. Ziewn�� lekko. - Spa� mi si� chce - rzek�. -Instrukcje! Cz�owiek zirytowany machn�� r�k�. - S�uchaj no, panie Wyznawco - odezwa� si� znu�onym g�osem -b�d� �askaw tak do mnie nie m�wi�. Nie boj� si� tej twojej maskarady. Znasz mnie. Wykonam zadanie. -Cierpliwo��, z jak� wys�uchuj� twoich bezczelnych uwag, kiedy� mo�e si� sko�czy� - odpar� Wyznawca. - Wiesz, �e moje w�asne dzia�ania zawieraj� w sobie energi� czasu. Zwlekasz, �eby mnie obrazi�, a ja ci powiem tylko tyle: je�li kiedy� z tego powodu znajd� si� w tarapatach, zako�cz� nasz� znajomo��. W g�osie Wyznawcy zabrzmia�a tak gro�na nuta, �e m�czyzna ju� si� nie odezwa�. Zacz�� si� zastanawia�, dlaczego w�a�ciwie dra�ni si� z tym wyj�tkowo niebezpiecznym osobnikiem. Doszed� do jednego tylko wniosku: czu� si� przyt�oczony tym, �e jest p�atnym agentem na us�ugach osoby, kt�ra ma go ca�kowicie w swojej w�adzy. -A teraz szybko, powtarzaj instrukcje -ponagli� Wyznawca. M�czyzna niech�tnie us�ucha�. S�owa nie mia�y znaczenia, jak wietrzyk, kt�ry wia� im w plecy. Unosi�y si� w nocnym powietrzu niczym fantomy ze snu, jak cienie, kt�re rozproszy s�o�ce. By�o tam co� o wykorzystaniu walk ulicznych, kt�re i tak wkr�tce mia�y si� sko�czy�. W Instytucie Emigracji pojawi si� wolne stanowisko. �Fa�szywe papiery, kt�re posiadam, pozwol� mi na jego obj�cie we w�a�ciwym czasie". A ca�y ten spisek mia� jeden cel: nie dopu�ci�, by Gilbert Gosseyn wyjecha� na Wenus. Cz�owiek nie mia� poj�cia, kim jest Gosseyn ani na co si� ma sp�ni�, ale sama metoda by�a do�� jasna. �Wykorzystam ka�d� w�adz� w Instytucie, a za czterna�cie dni, w czwartek, kiedy �Prezydent Hardie� b�dzie odlatywa� na Wenus, zajm� si� pewnym wypadkiem, kt�ry ma si� zdarzy� we w�a�ciwym miejscu i czasie... ty za� sprawisz, �e on tam b�dzie, aby mu ulec. -Niczego nie mam zamiaru sprawia� - odpar� Wyznawca odleg�ym g�osem. - Przewiduj� jedynie, �e si� tam znajdzie w odpowiednim momencie. A kiedy ma si� zdarzy� ten wypadek? - O dziewi�tej dwadzie�cia osiem, czasu strefy dziesi�tej. Nasta�a cisza. Wyznawca zdawa� si� pogr��ony w medytacjach. - Musz� ci� ostrzec - rzek� wreszcie. - Gosseyn to niezwyk�a istota. Nie wiem, czy to co� zmieni czy nie. W ka�dym razie nie widz� przyczyny, dla kt�rej cokolwiek mia�oby ulec zmianie. Zawsze jednak istnieje taka mo�liwo��. Uwa�aj. M�czyzna wzruszy� ramionami. - Zrobi� tylko to, co b�d� m�g�. Nie boj� si�. - Zostaniesz zabrany w odpowiednim momencie, w zwyk�y spos�b. Mo�esz poczeka� tu albo na Wenus. - Na Wenus - mrukn�� m�czyzna. -Znakomicie. Zapad�o milczenie. Wyznawca poruszy� si� lekko, jakby chcia� si� uwolni� od wi�z�w obecno�ci tamtego. Cienisty kszta�t straci� nagle na konsystencji. Lampa uliczna l�ni�a ostrym blaskiem poprzez czarn� materi� jego cia�a, ale nawet teraz, kiedy sta� si� bardziej mglisty, ulotny, zatarty, pozostawa� sp�jny i nie traci� kszta�tu. Znikn�� ca�y, jakby go tam nigdy nie by�o. Janasen czeka�. By� cz�owiekiem praktycznymi ciekawskim. Ju� wcze�niej widywa� z�udy i teraz by� przekonany, �e ma do czynienia zjedna z nich. Po trzech minutach ziemia zap�on�a. Janasen wycofa� si� ostro�nie. Ogie� szala�, ale nie na tyle, �eby nie by�o wida� wewn�trznych cz�ci maszyny ze skomplikowanymi obwodami, kt�re bia�y, sycz�cy p�omie� po�era� i trawi� w bezkszta�tn� mas�. M�czyzna nie czeka� do samego ko�ca. Ruszy� �cie�k� prowadz�c� do stacji robokar�w. Kilka minut potem by� ju� w mie�cie. Transformacja energii czasowej ci�gn�a si� w nieokre�lonym bli�ej tempie a� do �smej czterdzie�ci trzy rano pierwszego czwartku marca 2561 roku. Wypadek Gilberta Gosseyna zaplanowany by� na dziewi�t� dwadzie�cia osiem. 8.43 rano. W porcie kosmicznym na szczycie g�ry nad miastem statek na Wenus �Prezydent Hardie" unosi� si� w pozycji startowej. Odlot zaplanowano na pierwsz� po po�udniu. Dwa tygodnie min�y od dnia, gdy Wyznawca i jego najemnik ze sk�panego w mroku wzg�rza spogl�dali w d� na miasto. Dwa tygodnie i jeden dzie� up�yn�y od chwili, gdy strumie� energii elektrycznej wystrzeli� z czary energetycznej w Instytucie Semantyki Og�lnej i dokona� krwawej egzekucji Thorsona. W rezultacie, walki w centrum miasta zako�czy�y si� w ci�gu trzech dni. Robonarz�dzia warcza�y, brz�cza�y, sycza�y i pracowa�y pod kierunkiem w�asnych elektronicznych m�zg�w. W ci�gu jedenastu dni gigantyczne miasto wr�ci�o do �ycia, nie bez wysi�ku, nie bez zginania ludzkich kark�w rami� w rami� z maszynami. Wyniki by�y ol�niewaj�ce. Przywr�cono dostawy �ywno�ci. Wi�kszo�� blizn po bitwie znikn�a. A co najwa�niejsze, wraz z ka�dym kolejnym komunikatem z Wenus, z up�ywem ka�dego kolejnego dnia znika� l�k przed nieznanymi si�ami, kt�re uderzy�y w system s�oneczny. 8.30 rano. Na Wenus, w kraterze, kt�ry kiedy� by� tajn� baz� galaktyczn� Najwi�kszego Imperium Uk�adu S�onecznego, Patricia Hardie siedzia�a w swym drzewnym apartamencie, studiuj�c skr�con� wersj� przewodnika gwiezdnego. Mia�a na sobie trzydniowej trwa�o�ci str�j domowy; b�dzie go nosi� tylko dzisiaj, a potem wyrzuci. By�a m�od� i �adn� kobiet�, ale jej urod� przy�miewa�a inna, bardziej niezwyk�a cecha -w�adczo��. M�czyzna, kt�ry otworzy� drzwi i wszed�, zatrzyma� si� na chwil�, aby na ni� popatrze�. Je�li nawet us�ysza�a kroki, nie zareagowa�a. EIdred Crang czeka� z lekkim rozbawieniem, ale bez urazy. Podziwia� i szanowa� Patrici� Hardie, ale m�oda kobieta do tej pory nie przesz�a pe�nego treningu nie-A. Jej odruchowe i z dawna wpojone reakcje dawa�y wi�c jeszcze o sobie zna�. W czasie gdy jej si� przygl�da�, prawdopodobnie zdo�a�a przeby� ca�y pod�wiadomy proces akceptacji jego wtargni�cia. Podnios�a g�ow�. - No i co? - spyta�a. Szczup�y m�czyzna zrobi� krok do przodu. - Nic z tego - odpar�. - Ile informacji to oznacza? - Siedemna�cie - pokr�ci� g�ow�. - Obawiam si�, �e dzia�ali�my zbyt powoli. Przyj�li�my za pewnik, �e Gosseyn spr�buje tu wr�ci�. Teraz nasza jedyna nadzieja w tym, �e b�dzie na statku, kt�ry dzi� odlatuje z Ziemi na Wenus. Przez chwil� panowa�o milczenie. Kobieta zaznaczy�a pewne ust�py w przewodniku ostrym jak ig�a przyrz�dem. Za ka�dym razem, kiedy dotyka�a strony, materia� rozja�nia� si� bladoniebieskim �wiat�em. Wreszcie wzruszy�a ramionami. - Nie mo�na na to nic poradzi�. Kto by pomy�la�, �e Enro tak szybko odkryje, co robisz? Na szcz�cie dzia�a�a� szybko i jego �o�nierze w tym obszarze zostali rozproszeni na tuziny baz i ju� s� wykorzystywani do innych cel�w. U�miechn�a si� z podziwem. - M�j drogi, wykaza�e� ogromny spryt, powierzaj�c ich czu�ej opiece komendant�w baz. Tak bardzo pragn� mie� pod swoj� komend� jak najwi�cej �o�nierzy, �e kiedy jaki� odpowiedzialny oficer przeka�e im kilka milion�w, po prostu ich ukrywaj�. Kilka lat temu Enro musia� opracowa� ca�y system wykrywania armii, kt�re zagin�y w ten w�a�nie spos�b. Nagle zmieni�a temat. - Czy wiesz ju�, jak d�ugo b�dziemy musieli tu pozosta�? - W tym punkcie nowiny s� kiepskie - odpar� Crang. - Na Geli 30 maj� polecenie odci�cia Wenus od indywidualnej �matrycy" natychmiast po tym, gdy si� tam znajdziemy Pozostawiaj� otwart� drog� dla statk�w, co ju� jest du�ym ust�pstwem, ale dowiedzia�em si�, �e zamykaj� drog� dla prywatnych deformator�w, czy zd��ymy na Gel� czy nie. Zmarszczy� brwi. - Gdyby tylko Gosseyn si� spieszy�, zdo�a�bym ich przetrzyma� jeszcze dzie� lub dwa, nie ujawniaj�c twojej to�samo�ci. My�l�, �e musimy podj�� ryzyko. Wygl�da na to, �e Gosseyn jest wa�niejszy od nas. - M�wisz jako� dziwnie - zauwa�y�a nagle Patricia Hardie. - Co� si� sta�o. Czy wybuch�a wojna? Crang zawaha� si�: - Kiedy przesy�a�em komunikat, dostroi�em si� do jakiego� wielkiego zamieszania rozm�w z miejsca w pobli�u centrum Galaktyki. Oko�o dziewi�ciuset tysi�cy statk�w wojennych atakuje g��wne si�y Ligi w Sz�stym Dekancie. M�oda kobieta milcza�a przez d�u�szy czas. Gdy wreszcie si� odezwa�a, w oczach mia�a �zy. - A zatem Enro rzuci� si� na �eb, na szyj�. To za�atwia spraw�. Sko�czy�am z nim. Mo�esz z nim zrobi�, co zechcesz, oczywi�cie, je�li uda ci si� go dopa��. Crang by� nieporuszony. - To by�o nie do unikni�cia. Martwi mnie jedynie szybko��, z jak� to nast�pi�o. Wyobra� sobie, czeka� a� do wczoraj z wys�aniem doktora Kaira na Ziemi� w poszukiwaniu Gosseyna. - Kiedy on tam dotrze? - machn�a niecierpliwie r�k�. - Ach, prawda, przecie� mi m�wi�e�. Pojutrze, czy� nie? Eldredzie, my nie mo�emy czeka�. Wsta�a i podesz�a do niego. Zmru�onymi w zamy�leniu oczami wpatrywa�a si� w jego twarz. -Nie b�dziemy chyba musieli podejmowa� jakiego� straszliwego ryzyka? - Je�li nie b�dziemy czeka� - przerwa� jej Crang - Gosseyn znajdzie si� w odleg�o�ci dziewi�ciuset siedemdziesi�ciu jeden lat �wietlnych od najbli�szego transportu mi�dzygwiezdnego. - Enro mo�e w ka�dej chwili �upodobni�" bomb� atomow� do doku - szybko wtr�ci�a Patricia. -Nie s�dz�, aby chcia� zburzy� baz�. Zbyt wiele czasu zaj�o jej za�o�enie, a poza tym wydaje mi si�, �e on wie o twojej obecno�ci tutaj. Spojrza�a na niego podejrzliwie. - Sk�d mia�by uzyska� t� informacj�? - Ode mnie - u�miechn�� si� Crang. - Musia�em powiedzie� Thorsonowi, kim jeste�, aby ocali� ci �ycie. Powiedzia�em te� przy okazji jednemu z agent�w Enro. -I tak wszystko to s� tylko pobo�ne �yczenia - odpar�a. - Je�li uda nam si� st�d wyrwa�, zawsze mo�emy wr�ci� po Gosseyna. Crang przygl�da� si� jej w zadumie. - Mam wra�enie, �e to jeszcze nie wszystko. Zapominasz, �e Gosseyn zawsze przyjmowa�, i� za nim lub u jego boku stoi istota, kt�r� z braku lepszej nazwy okre�la� mianem kosmicznego szachisty. Naturalnie, nie jest to odpowiednie por�wnanie, ale je�li ju� je przyjmiemy, musimy liczy� si� z drugim graczem. Szachy nie s� gr� jednoosobow�. I jeszcze jedno: Gosseyn uwa�a� si� za pionka mniej wi�cej z ostatniego rz�du. S�dz�, �e teraz, kiedy zabi� Thorsona, sta� si� hetmanem. A niebezpiecznie jest pozostawa� hetmanem w miejscu, z kt�rego nie mo�na si� ruszy�. Powinien znajdowa� siew przestrzeni, po�r�d gwiazd, gdzie b�dzie mia� mo�liwie najwi�ksz� swobod� manewr�w. Dop�ki gracze mog� planowa� i wykonywa� ruchy, nie zdradzaj�c si� i nie nara�aj�c na odkrycie, Gosseyn znajduje si� w �miertelnym niebezpiecze�stwie. Uwa�am, �e op�nienie nawet o kilka miesi�cy mo�e mie� fatalne skutki. - W�a�ciwie dok�d si� wybieramy? - zapyta�a po kr�tkim milczeniu. - U�yjemy normalnych przeka�nik�w, ale zatrzymamy si� gdzie�, �eby zasi�gn�� j�zyka. Je�li moje obawy si� potwierdz�, jest tylko jedno miejsce, do kt�rego mo�emy si� uda�. - Wi�c jak d�ugo zamierzasz czeka�? Crang spojrza� na ni� powa�nie. - Je�li nazwisko Gosseyna znajduje si� na li�cie pasa�er�w �Prezydenta Hardie"... a otrzymam t� list� natychmiast po starcie statku z Ziemi... b�dziemy czeka� na jego przybycie, to znaczy trzy dni i dwie noce od dzi�. - A je�li jego nazwiska nie ma na li�cie? - Wtedy wiejemy st�d, gdy tylko si� o tym przekonamy. Okaza�o si�, �e nazwiska Gilberta Gosseyna nie by�o na li�cie pasa�er�w �Prezydenta Hardie". 8.43 rano. Gosseyn gwa�townie zerwa� si� z ��ka i niemal natychmiast u�wiadomi� sobie trzy rzeczy: kt�ra jest godzina, �e s�o�ce �wieci przez okno pokoju hotelowego oraz �e wideofon obok wezg�owia brz�czy cicho, ale natr�tnie. Nagle przypomnia�o mu si�, �e w�a�nie dzi� �Prezydent Hardie" odlatuje na Wenus. Ta my�l porazi�a go. Wskutek walk transport mi�dzyplanetarny zredukowano do jednego statku na tydzie�, a on wci�� mia� problemy z uzyskaniem zezwolenia na wylot w�a�nie dzi�. Pochyli� si� i w��czy� odbiornik, ale poniewa� wci�� by� w pi�amie, ekran pozostawi� wy��czony. - Tu Gosseyn - rzek�. - Panie Gosseyn - rozleg� si� m�ski g�os - tu Instytut Emigracji. Gosseyn zesztywnia�. Wiedzia�, �e to dzie� podj�cia decyzji, a w g�osie jego rozm�wcy brzmia� ton, kt�ry wcale mu si� nie spodoba�. - Kto m�wi? - rzuci� ostro. - Janasen. - Och - skrzywi� si� Gosseyn. W�a�nie ten cz�owiek przez ca�y czas rzuca� mu k�ody pod nogi, ��da� do niego �wiadectwa urodzenia i r�nych innych dokument�w, a� wreszcie odm�wi� przyj�cia pozytywnego dla Gosseyna wyniku testu wykrywaczem k�amstw. Janasen by� ni�szym urz�dnikiem. Nie wiadomo, jak doszed� do tego stanowiska, bior�c pod uwag� jego niemal patologiczn� niech�� do wykazywania w�asnej inicjatywy. Nie by� to partner do rozmowy w dniu odlotu statku na Wenus. Gosseyn si�gn�� do wy��cznika i w��czy� ekran. Czeka�, a� obraz ustabilizuje si� nieco, po czym rzek�: - S�uchaj no, Janasen, chc� rozmawia� z Yorke'em. - Otrzyma�em instrukcje od pana Yorke'a - odpar� Janasen. Pomimo chudo�ci jego twarz wygl�da�a zdumiewaj�co g�adko. - Po��cz mnie z Yorke'em - nalega� Gosseyn. Janasen uda�, �e nie s�yszy. - Zdecydowano, �e ze wzgl�du na niespokojn� sytuacj� na Wenus... - zacz��. -Wy��cz si�! -rozkaza� Gosseyn niebezpiecznym tonem. -B�d� rozmawia� tylko i wy��cznie z Yorke'em. -... ze wzgl�du na nieustabilizowan� sytuacj� na Wenus, pa�ski wniosek zosta� odrzucony - kontynuowa� Janasen. Gosseyn by� w�ciek�y. Przez dwa tygodnie ten urz�das wodzi� go za nos, a teraz, w dniu odlotu, przekaza� mu decyzj� odmown�. - Odmowa ta - ci�gn�� Janasen - nie pozbawia pana prawa do z�o�enia ponownego wniosku, kiedy sytuacja na Wenus zostanie wyja�niona, dzi�ki dyrektywom Wenusja�skiej Rady Imigracyjnej. - Powiedz Yorke'owi, �e zjawi� si� u niego zaraz po �niadaniu -odburkn�� Gosseyn. Lekko uderzy� placami w klawisz, przerywaj�c po��czenie. Ubra� si� szybko i przystan�� na chwil�, �eby obejrze� si� w du�ym lustrze, wisz�cym w jego pokoju. Ujrza� wysokiego cz�owieka w wieku oko�o trzydziestu pi�ciu lat, o powa�nej twarzy. Na pierwszy rzut oka wygl�da� normalnie, ale sam uwa�a�, �e ma g�ow� zbyt du�� w stosunku do reszty cia�a. Wprawdzie masywne ramiona, barki i muskularna pier� czyni�y jej wielko�� niezauwa�aln�, ale i tak zaliczy�by j� do kategorii �lwich". W�o�y� kapelusz; teraz wygl�da� jak pot�nie zbudowany m�czyzna o szerokiej twarzy, co go zupe�nie zadowala�o. Pragn�� tylko jednego - w miar� mo�liwo�ci nie rzuca� si� w oczy. Dodatkowy m�zg, kt�ry sprawia�, �e jego g�owa by�a niemal o jedn� sz�st� wi�ksza ni� u normalnego cz�owieka, mia� pewne ograniczenia. W ci�gu ostatnich dw�ch tygodni, jakie min�y od �mierci Thorsona, Gosseyn po raz pierwszy m�g� swobodnie przetestowa� swoje wspania�e sk�din�d mo�liwo�ci. Uzyskane wyniki w znacznym stopniu nadszarpn�y jego poprzednie mniemanie, i� jest niezwyci�ony. �Zapami�tana" wersja wzorca cz�ci pod�ogi by�a aktualna tylko przez oko�o dwudziestu sze�ciu godzin. Na samej pod�odze nie zachodzi�y �adne widoczne zmiany, ale widocznie w jaki� spos�b ulega�a ona modyfikacji, poniewa� po up�ywie tego czasu nie by� w stanie �upodobni�" si� do niej w zwyk�y, natychmiastowy spos�b. Oznacza�o to, �e musi dos�ownie odbudowywa� swoje linie obrony rano i wieczorem, w nak�adaj�cych si� seriach, tak aby nigdy nie da� si� zaskoczy� bez kilku kluczowych punkt�w, do kt�rych m�g�by uciec w razie potrzeby. Granice czasowe obejmowa�y wiele zastanawiaj�cych aspekt�w, ale b�dzie mia� czas na ich zbadanie dopiero, gdy znajdzie si� na Wenus. Chwil� p�niej by� ju� przy windzie. Spojrza� na zegarek. By�a dok�adnie 9.27. Minut� p�niej, zgodnie z planem, winda spad�a z hukiem, by rozbi� si� na kawa�ki na dnie szybu. II. Nie-abstrakcje Dzi�ki semantyce og�lnej dana osoba u�atwia sobie �ycie poprzez nast�puj�ce zmiany: 1) mo�e ona logicznie przewidywa� przysz�o��; 2) mo�e dzia�a� zgodnie ze swoimi mo�liwo�ciami; 3) jej zachowanie pozostaje w zgodzie z otoczeniem. Gosseyn dotar� do stanowiska startowego na szczycie g�ry nieco przed jedenast�. Powietrze na tej wysoko�ci by�o ch�odne. Wywo�ywa�o co� w rodzaju euforii. Przez chwil� sta� pod ogrodzeniem, za kt�rym spoczywa� w swej kolebce ogromny statek. Pierwszym kro- kiem by�o pokonanie ogrodzenia. Dziecinnie proste. Plac a� roi� si� od ludzi, wi�c gdy ju� si� tam znajdzie, nie zostanie dostrze�ony. Problem polega� na tym, aby nikt nie zauwa�y� momentu materializacji. Nie czu� �alu, przynajmniej teraz, kiedy ju� podj�� decyzj�. Niewielkie op�nienie spowodowane wypadkiem - umkn�� z windy w najprostszy spos�b, upodabniaj�c si� z powrotem do pokoju hotelowego - sprawi�, �e nagle i bole�nie u�wiadomi� sobie, jak niewiele czasu mu pozosta�o. Widzia� sam siebie, pr�buj�cego uzyska� certyfikat zezwolenia Instytutu Emigracyjnego. Wystarczy�o, �e sobie to przypomnia�. Czas legalnych pr�b min��. Wybra� punkt po drugiej stronie siatki, tu� za stert� skrzy�. Zapami�ta� go, skry� si� za ci�ar�wk�, a ju� po chwili wy�oni� si� spoza skrzy� i skierowa� si� w stron� statku. Nikt go nie zatrzyma�, nikt nie po�wi�ci� mu nawet przelotnego spojrzenia. Wygl�da�o na to, �e sam fakt znajdowania si� po tej stronie siatki by� wystarczaj�cym paszportem. Wszed� na pok�ad i pierwsze dziesi�� minut sp�dzi� na zapami�tywaniu dodatkowym m�zgiem oko�o tuzina fragment�w pod�ogi. O to chodzi�o. W czasie startu le�a� wygodnie na �o�u w jednym z najlepszych apartament�w. Mniej wi�cej godzin� potem w zamku zgrzytn�� klucz. Gosseyn dostroi� si� do zapami�tanego obszaru i zosta� tam b�yskawicznie przeniesiony. Bardzo starannie dobra� pozycje materializacji. Trzy osoby, kt�re spostrzeg�y go wychodz�cego zza ci�kiego filaru, uzna�y za oczywiste, �e by� tam co najmniej od kilkunastu minut, wi�c ledwie zaszczyci�y go spojrzeniem. Spokojnie przeszed� na ty� statku i podziwia� Ziemi� zza ogromnego pleksiglasowego okna. Planeta by�a ogromna i wci�� pe�na kolor�w. Na jego oczach powoli pogr��a�a si� w szarawej ciemno�ci, z ka�d� chwil� przybieraj�c coraz doskonalszy kszta�t kuli. Nagle zacz�a si� kurczy� i wreszcie ujrza� j� jako ogromn�, zamglon� sfer� zawieszon� w mrocznej pustce. Wydawa�a si� dziwnie nierealna. Pierwsz� noc sp�dzi� w jednej z wolnych kajut. Sen nie chcia� nadej��, gdy� my�li Gosseyna wci�� dr��y� niepok�j. Dwa tygodnie min�y od �mierci pot�nego Thorsona, a on nie mia� �adnej wiadomo�ci ani od Patricii, ani od Eldreda Cranga. Wszelkie pr�by skontak- towania si� z nimi poprzez Instytut Emigracji ko�czy�y si� jedn� odpowiedzi�: � Nasze biuro na Wenus informuje, �e pa�ska wiadomo�� nie mo�e teraz by� przekazana". Raz czy dwa przysz�o mu nawet do g�owy, �e Janasen, urz�dnik Instytutu, odczuwa osobist� satysfakcj�, przekazuj�c mu t� odpowied�, cho� w zasadzie wydawa�o si� to niemo�liwe. Bezsprzeczny wydawa� si� Gosseynowi jedynie fakt, �e tego samego dnia, kiedy zgin�� Thorson, Crang przej�� kontrol� nad armi� galaktyczn�. Gazety pe�ne by�y informacji o wycofywaniu si� wojsk z miast nie-Arystotelesowskiej Wenus. Powody tej masowej rejterady nie by�y ca�kiem jasne, a wydawcy sami nie mieli pewno�ci, co si� naprawd� dzieje. Crang dowodzi�. Crang dostarcza� galaktyczne wojska z Uk�adu S�onecznego tak szybko, jak szybko jego dwumilowej d�ugo�ci, nap�dzane podobie�stwem statki mog�y je unie��. A wszystko to, zanim Enro Czerwony, militarny w�adca Najwy�szego Imperium, odkry�, �e kto� sabotuje jego inwazj�. Dlaczego jednak Crang nie oddelegowa� kogo�, kto skontaktowa�by si� z Gilbertem Gosseynem - cz�owiekiem, kt�ry zabi� Thorsona i tym samym wszystko to umo�liwi�? Wprawdzie bezpo�rednie niebezpiecze�stwo inwazji zosta�o tymczasowo za�egnane, ale jego osobisty problem pozosta� nierozwi�zany. - On, Gilbert Gosseyn, posiadaj�cy dodatkowy m�zg, kt�ry w dodatku umar� i dalej �y� w bardzo podobnym ciele, pragn�� dowiedzie� si� czego� o sobie, a tak�e o tej dziwnej i niezrozumia�ej metodzie nie- �miertelno�ci. Jak�kolwiek gr� rozgrywano wok� niego, wydawa�o si�, �e i on nale�y do najsilniejszych figur. Musia� pozostawa� zbyt d�ugo w napi�ciu, zm�czony ohydn� walk� z uzbrojonymi stra�nikami Thorsona, gdy� w przeciwnym wypadku wcze�niej zorientowa�by si�, �e czy chce, czy nie, czy mu si� to podoba, czy nie, pozostaje poza prawem. Nie powinien by� w og�le traci� czasu w Instytucie Emigracji. Nikt go o nic nie pyta�. Kiedy oficerowie zbli�yli si� do niego, po prostu usun�� si� z pola widzenia i znikn�� w jednym z wcze�niej zapami�tanych obszar�w. Po trzech dniach i dw�ch nocach statek zanurzy� si� w mgliste niebiosa Wenus. Gosseyn ujrza� ogromne drzewa i majacz�ce na horyzoncie miasta. Zszed� z trapu wraz z reszt� pasa�er�w. Ze swojego miejsca w szybko posuwaj�cej si� kolejce m�g� obserwowa� proces l�dowania. Kolejne osoby podchodzi�y do wykrywacza k�amstw, m�wi�y co� do niego, uzyskiwa�y potwierdzenie, po czym przechodzi�y przez bramk� do g��wnego holu Imigracji. Gosseyn mia� ju� jasny obraz procedury. Zapami�ta� niewielki obszar pod�ogi za bramk�, po czym zawr�ci� na statek, jakby czego� zapomnia�, i ukry� si�, czekaj�c zmroku. Gdy na ziemi� w dole k�ad�y si� ju� g��bokie i d�ugie cienie, zmaterializowa� si� za filarem budynku imigracyjnego i spokojnie ruszy� w stron� najbli�szego wyj�cia. Kilka sekund potem znalaz� si� na brukowanym chodniku i rozejrza� si� po ulicy l�ni�cej milionem �wiate�. Mia� wyra�ne wra�enie, �e znajduje si� u progu, a nie u kresu swej przygody. On, Gilbert Gosseyn, kt�ry wie o sobie akurat tyle, by by� niezadowolonym. Kotliny strzeg�a dywizja uzbrojonych wenusja�skich nie-A, ale to nie zak��ca�o r�wnego, cho� cienkiego strumienia odwiedzaj�cych. Gosseyn w ponurym nastroju w�drowa� po jasno o�wietlonych korytarzach podziemnego miasta. Ogrom pozosta�o�ci tajnej bazy Naj- wy�szego Imperium w Uk�adzie S�onecznym przyt�acza� go. Bezszelestne, deformatorowe windy przenios�y Gilberta na wy�sze poziomy, poprzez b�yszcz�ce od maszynerii pomieszczenia, gdzie cz�� urz�dze� wci�� jeszcze dzia�a�a. Od czasu do czasu zatrzymywa� si�, by obserwowa� wenusja�skich in�ynier�w, kt�rzy pojedynczo lub w grupach sprawdzali przyrz�dy i urz�dzenia mechaniczne. Gosseyn zwr�ci� uwag� na komunikator. Zatrzyma� si� i w��czy� urz�dzenie. Nast�pi�a chwila ciszy, po czym g�os robooperatora zapyta� rzeczowo: - Na jak� gwiazd� chce pan dzwoni�? Gosseyn g��boko zaczerpn�� tchu. - Chcia�bym rozmawia� albo z Eldredem Gangiem, albo z Patrici� Hardie. Czeka� z narastaj�cym podnieceniem. Pomys� przyszed� mu do g�owy zupe�nie nagle, nawet nie wyobra�a� sobie, �e mog�oby mu si� uda�. Je�li jednak nie uda mu si� nawi�za� kontaktu, to tak�e b�dzie jaka� informacja. Po kilkunastu sekundach robot oznajmi�: - Eldred Crang pozostawi� nast�puj�cy komunikat: �Do wszystkich, kt�rzy b�d� podejmowa� pr�by nawi�zania ze mn� kontaktu: �Przykro mi, ale to niemo�liwe�". To wszystko. �adnych wyja�nie�. Czy b�d� jeszcze dalsze rozmowy, sir? Gosseyn zawaha� si�. By� rozczarowany, ale sytuacja wci�� jeszcze nie by�a beznadziejna. Crang opu�ci� system s�oneczny po��czony z wielk� mi�dzygwiezdn� organizacj� telekomunikacyjn�. Dla Wenusjan by�a to ogromna szansa. Gosseyn poczu� podniecenie, kiedy zaczaj si� zastanawia�, jak j� wykorzysta�. W jego m�zgu zakie�kowa�o kolejne pytanie. Tym razem odpowied� robooperatora by�a b�yskawiczna: - Najbli�sz� baz� jest Gela 30 i statek mo�e pokona� t� drog� w cztery godziny. Informacja ta zainteresowa�a Gosseyna. - My�la�em, �e transport deformatorem jest natychmiastowy... -W przypadku transportu materii istnieje margines b��du, cho� sam podr�uj�cy nie zdaje sobie z niego sprawy. Dla niego proces ten jest istotnie natychmiastowy. Gosseyn skin�� g�ow�. W pewnym stopniu by� w stanie to zrozumie�. Podobie�stwo do dwudziestego miejsca po przecinku nie by�o doskona�e. - A gdybym chcia� porozmawia� z Gel�? - pyta� dalej. - Czy otrzymanie odpowiedzi zajmie tak�e osiem godzin? - O, nie! Na poziomie elektronicznym margines b��du jest niesko�czenie ma�y. B��d na Gel� b�dzie wynosi� oko�o jednej pi�tej sekundy. Tylko materia jest powolna. - Rozumiem - odpar� Gosseyn. - Mo�na rozmawia� przez ca�� Galaktyk� bez wi�kszych op�nie�. - Zgadza si�. -A gdybym chcia� porozmawia� z kim�, kto nie zna mojego j�zyka? -To �aden problem. Robot t�umaczy zdanie po zdaniu. Gosseyn nie by� pewien, czy przy takim przenoszeniu informacji nie pojawi� si� problemy. Podej�cie nie-A do rzeczywisto�ci cz�ciowo opiera�o si� na relacjach pomi�dzy s�owami. S�owa by�y subtelne I cz�sto niepowi�zane z faktami, kt�re mia�y przedstawia�. M�g� sobie wyobrazi�, �e w wypadku kontakt�w mi�dzy obywatelami Galaktyki nie m�wi�cymi tym samym j�zykiem dochodzi�o do licznych nieporozumie�. Poniewa� imperia galaktyczne nie naucza�y nie-A ani jej nie praktykowa�y, prawdopodobnie nie zdawano sobie sprawy, �e takie nieporozumienia nieuchronnie wi��� si� z procesem komunikacji za po�rednictwem robot�w. Najwa�niejsze by�o, aby u�wiadomi� sobie ten problem i pami�ta� o nim. - To wszystko, dzi�kuj� - rzek� Gosseyn i przerwa� po��czenie. Dotar� do apartamentu drzewnego, kt�ry dzieli� z Patrici� Hardie, gdy oboje byli wi�niami Thorsona. Szuka� wiadomo�ci, kt�r� by� mo�e dla niego zostawiono, informacji bardziej kompletnej i osobistej ni� ta, jak� mo�na powierzy� centrali telefonicznej. Znalaz� kilka zapis�w rozm�w pomi�dzy Patrici� i Crangiem oraz to, czego szuka�. Informacja o to�samo�ci Patricii nie zdziwi�a go zbytnio. Zawsze do�� sceptycznie przyjmowa� jej wzmianki o �yciu prywatnym, mimo i� okaza�a si� ca�kiem godna zaufania w walce z Thorsonem. Wstrz�sn�a nim wiadomo�� o tym, �e rozp�ta�a si� wojna w przestrzeni. Pokr�ci� g�ow�, kiedy us�ysza�, �e maj� zamiar wr�ci� po niego �za kilka miesi�cy". Dok�adnie wys�ucha� do�� szczeg�owej relacji Cranga o pr�bach nawi�zania z nim kontaktu na Ziemi. Oczywi�cie, odpowiada� za to Janasen. Gosseyn westchn��. Co si� dzieje z tym facetem, dlaczego tak uparcie pr�buje uprzykrzy� �ycie komu�, kogo nawet nie zna? Osobista niech��? Mo�liwe. Zdarza�y si� ju� dziwniejsze rzeczy. Po d�u�szym namy�le doszed� jednak do wniosku, �e to nie jest wystarczaj�ce wyja�nienie. Ods�ucha� fragment, w kt�rym Crang m�wi� o mo�liwych ukrytych graczach i gro��cym z ich strony niebezpiecze�stwie. Brzmia�o to dziwnie przekonuj�co. Gosseyn zn�w pomy�la� o Janasenie. Od niego trzeba zacz��. Kto� wprowadzi� Janasena na �szachownic�". By� mo�e tylko na kr�tk� chwil� czasu kosmicznego i by� mo�e dla jednego, ulotnego celu, niczym pionek w wielkiej grze - ale pionkami te� trzeba si� zaj��. Pojawia�y si� sk�d�, a gdy by�y istotami ludzkimi, wraca�y tam, sk�d przyby�y. Prawdopodobnie nie by�o ju� czasu do stracenia. Nawet teraz, gdy zaakceptowa� ca�� logik� sytuacji, w jego umy�le narodzi� si� inny cel. Rozwa�y� jeszcze kilka mo�liwo�ci, a nast�pnie usiad� przy komunikatorze, aby odby� rozmow�. Robopperator zapyta�, z jak� gwiazd� chce rozmawia�. - Po��cz mnie z najwy�szym dost�pnym urz�dnikiem w kwaterze g��wnej Ligi. - Kogo mam zaanonsowa�? Gosseyn poda� swoje nazwisko, usiad� i czeka�. Jego plan by� bardzo prosty. Ani Crang, ani Patricia Hardie nie powiadomi� Ligi o tym, co si� sta�o w Uk�adzie S�onecznym. By�oby to zbyt wielkie ryzyko. Jednak Liga, a w�a�ciwie kilka os�b z Ligi, wykorzysta�o swe w�t�e wp�ywy, by ocali� Wenus przed Enro. Patricia Hardie powiedzia�a przy tym, �e stali urz�dnicy Ligi s� zainteresowani nie-A z punktu widzenia edukacji. Gosseyn czu�, i� porozumienie si� z Lig� mo�e przynie�� dobre efekty. G�os robooperatora przerwa� tok jego my�li: - Madrisol, sekretarz Ligi, got�w jest z panem porozmawia�. Zaledwie wypowiedzia� te s�owa, na ekranie pojawi�a si� szczup�a, wyrazista twarz. Obraz r�s�, a� wype�ni� ca�y ekran. M�czyzna mia� oko�o czterdziestu pi�ciu lat i bystre niebieskie oczy. Popatrzy� uwa�nie na Gosseyna, a potem, wyra�nie usatysfakcjonowany, co� powiedzia�. - Gilbert Gosseyn? - rozleg� si� po chwili g�os robota-t�umacza. Zabrzmia�o to jak: �A kim�e, u diab�a, jest Gilbert Gosseyn?" Gosseyn wola� nie zg��bia� tej kwestii. Ograniczy� swoje sprawozdanie do wydarze� w Uk�adzie S�onecznym, kt�re wzbudzi�y zainteresowanie Ligi. Jeszcze zanim sko�czy� m�wi�, dozna� pewnego rozczarowania. Spodziewa� si�, �e sekretarz Ligi oka�e cho� troch� treningu nie-A. Tymczasem twarz tego cz�owieka wskazywa�a na typowo wzg�rzow� osobowo��. Wi�kszo�� jego dzia�a� i decyzji b�dzie wi�c zale�e� od emocjonalnego �nastawienia", nie za� od korowowzg�rzowych proces�w my�lowych nie-A. Gosseyn opisywa� w�a�nie mo�liwo�ci wykorzystania Wenusjan w wojnie z Enro, kiedy Madrisol przerwa� zar�wno tok jego my�li, jak i opowie��. - Sugeruje pan - rzek� k��liwie - �eby Liga ustanowi�a komunikacj� transportow� z Uk�adem S�onecznym i pozwoli�a, aby szkoleni nie-A prowadzili wojn� w jej imieniu? Gosseyn przygryz� wargi. Uwa�a� za oczywiste, �e Wenusjanie osi�gn� najwy�sze stanowiska w bardzo kr�tkim czasie, ale osoby o usposobieniu wzg�rzowym nie mog� si� tego nawet domy�la�. Skoro tylko ten proces si� rozpocznie, b�d� zdumieni szybko�ci�, z jak� nie-A, kt�rzy przybyli z Ziemi, zaczn� obejmowa� wszelkie stanowiska, kt�re uznaj� za niezb�dne. Przywo�a� na twarz ponury, bezbarwny u�miech i rzek�: -Nie-A udziel� wszelkiej pomocy technicznej. Madrisol zmarszczy� brwi. - To b�dzie do�� trudne - mrukn��. - Uk�ad S�oneczny otaczaj� uk�ady gwiezdne zdominowane przez Najwy�sze Imperium. Je�li podejmiemy pr�b� przebicia si�, b�dzie wygl�da�o na to, �e przywi�zujemy do Wenus du�� wag�, a wtedy Enro mo�e zniszczy� wasze planety. Mimo to przedstawi� spraw� odpowiednim osobom i mo�e pan by� pewien, �e zrobi� w tej materii wszystko, co mo�liwe. Teraz jednak, je�li mo�na... Zabrzmia�o to jak odprawa. Gosseyn rzek� szybko: - Wasza ekscelencjo, z pewno�ci� mo�na poczyni� pewne delikatne przygotowania. Ma�e statki zdo�a�yby si� prze�lizn��, m�g�by pan r�wnie� wzi�� kilka tysi�cy najlepszych pana zdaniem ludzi i umie�ci� tam, gdzie b�d� potrzebni. - Mo�liwe, mo�liwe - Madrisol wygl�da� na zniecierpliwionego. -Musz� to jednak om�wi� z .... - Tu, na Wenus - przerwa� mu Gosseyn - mamy nietkni�ty przeka�nik, kt�ry mo�e przenie�� statek kosmiczny o d�ugo�ci trzech kilometr�w. Warto zrobi� z niego u�ytek. Warto rozwa�y�, jak d�ugo taki przeka�nik mo�e pozosta� zestrojony z przeka�nikami na innych gwiazdach. - Przeka�� te wszystkie kwestie w�a�ciwym ekspertom - odpar� Madrisol i podejmiemy decyzje. Przyjmuj�, �e z waszej strony r�wnie� znajdzie si� kompetentna osoba upowa�niona do rozm�w. - Przeka�� operatorowi, aby skontaktowa� pana z tutejszymi, hm, odpowiednio upowa�nionymi w�adzami - odpowiedzia� Gosseyn, t�umi�c u�miech. Na Wenus nie by�o �w�adz", ale chwila nie wydawa�a si� odpowiednia, aby rozwodzi� si� na temat ochotniczej demokracji nie-A. - �egnam i �ycz� szcz�cia. Rozleg� si� cichy trzask i szczup�a twarz znikn�a z ekranu. Gosseyn poinstruowa� robooperatora, aby wszelkie dalsze rozmowy z przestrzeni kierowa� do Instytutu Semantyki w najbli�szym mie�cie, po czym wy��czy� si�. By� raczej zadowolony z przebiegu rozmowy. Uruchomi� jeszcze jeden proces, a cho� nie m�g� sobie pozwoli� na czekanie, przynajmniej robi�, co m�g�. Teraz Janasen - nawet gdyby to oznacza�o powr�t na Ziemi�. III Aby pozosta� istot� ludzk�, przystosowan� i przy zdrowych zmys�ach, dana osoba musi zrozumie�, �e nie jest w stanie wiedzie� wszystkiego. Nie wystarczy poj�� to ograniczenie intelektualnie; zrozumienie musi by� uporz�dkowanym procesem, zar�wno ��wiadomym", jak i "nie�wiadomym". Uwarunkowanie takie jest niezb�dne do zr�wnowa�onego poszukiwania natury materii i �ycia. Godzina by�a ju� p�na, a Janasen wci�� jeszcze nie otrz�sn�� si� z zaskoczenia. Zosta� porwany z samego biura Instytutu Emigracji. Nie podejrzewa� istnienia maszyny transportowej we w�asnym gabinecie. Wyznawca musi mie� agent�w w ca�ym systemie s�onecznym. Rozejrza� si� ostro�nie. Znajdowa� si� w s�abo o�wietlonym obszarze parku. Poza k�p� traw, z jakiego� nieokre�lonego punktu, sp�ywa� niewielki wodospad. Krople rozpylonej wody l�ni�y w bladym �wietle. Wyznawca sta� cz�ciowo na tle fontanny, ale jego bezkszta�tne cia�o wydawa�o si� stopione z mrokiem. Milczenie si� przed�u�a�o, Janasen zacz�� si� denerwowa�. Wola� jednak nie odzywa� si� pierwszy. Wreszcie Wyznawca drgn�� i podp�yn�� nieco bli�ej. - Mia�em problemy z dostrojeniem si� - rzek�. - Te skomplikowane sprawy zwi�zane z przenoszeniem energii zawsze sprawia�y mi k�opot. Nie jestem mechanikiem. Janasen nadal milcza�. Nie oczekiwa� wyja�nie� i nie czu� si� upowa�niony, aby interpretowa� to, co us�ysza�. Czeka�. - Musimy zaryzykowa� - kontynuowa� Wyznawca. - Prowadzi�em moje dzia�ania w ten spos�b, poniewa� chc� odizolowa� Gosseyna od wszystkich, kt�rzy mogliby mu pom�c, a w razie potrzeby nawet go zniszczy�. Plan, kt�ry ma wesprze� Enro i kt�ry zamierzam wprowadzi� w �ycie, nie mo�e by� nara�ony na niebezpiecze�stwo przez osob� o nieznanych mo�liwo�ciach. Janasen wzruszy� ramionami. Przez chwil� sam si� dziwi� w�asnej oboj�tno�ci. W jego m�zgu zago�ci�a my�l, �e w cz�owieku takim jak on musi by� co� nadnaturalnego. Ale my�l ulecia�a. Oboj�tne mu by�o, jakie ryzyko trzeba podj�� i jakie mo�liwo�ci ma przeciwnik. Jestem narz�dziem - pomy�la� sobie z dum�. - S�u�� mistrzowi, kt�ry jest cieniem. Roze�mia� si� dziko. Ogarn�o go upojenie w�asnym ego, tym, co robi�, co my�la�, co czu�. Nazwa� si� Janasen, poniewa� by�o to imi� najbli�sze jego w�asnemu: David Janasen. Wyznawca przem�wi� znowu. - W przysz�o�ci tego cz�owieka, Gosseyna, wida� dziwne plamy - rzek�. - Pojawiaj� si� jakie� obrazy... ale �aden z Wizjoner�w nie potrafi zobaczy� ich jasno. Mimo to jestem pewien, �e b�dzie ci� szuka�. Nie pr�buj go unika�. Dowie si�, �e twoje nazwisko figurowa�o na li�cie pasa�er�w �Prezydenta Hardie". Zdziwi si�, �e cienie widzia�, ale przynajmniej b�dzie wiedzia�, �e jeste� na Wenus. W tej chwili jeste�my w parku na przedmie�ciach Nowego Chicago.... - Janasen rozejrza� si� woko�o ze zdumieniem. Widzia� jedynie drzewa i krzewy, a w uszach d�wi�cza� mu szum wodospadu. Tu i tam w ciemno�ci l�ni�y blade �wiat�a, ale nigdzie nie by�o wida� miasta. - Miasta na Wenus r�ni� si� od tych na innych �wiatach -m�wi� Wyznawca. - S� inaczej zbudowane, inaczej zaplanowane. Wszystko jest za darmo: �ywno��, transport, mieszkania -wszystko. - To znacznie upraszcza sprawy. - Niezupe�nie. Wenusjanie uzmys�owili sobie, �e na innych planetach te� mieszkaj� istoty ludzkie. Po pierwszej inwazji zapewne b�d� si� zabezpiecza�. Mimo to masz jeszcze tydzie� lub dwa, w tym czasie Gosseyn powinien ci� znale��. - A kiedy ju� mnie znajdzie? - Zaprosisz go do swojego apartamentu i dasz mu to. L�ni�cy przedmiot frun�� przez ciemno�� i spad�, migocz�c jak p�omie�. Le�a� w trawie niczym lusterko odbijaj�ce �wiat�o s�oneczne. - W dzie� nie b�dzie si� wydawa�a taka jasna - rzek� Wyznawca. -Pami�taj, musisz mu j� da� w swoim pokoju. Masz pytania? Janasen schyli� si� ochoczo i podni�s� z ziemi przedmiot. By� to rodzaj plastykowej karty, g�adkiej i szklistej w dotyku. Na karcie znajdowa� si� nadruk, zbyt ma�y, by go odczyta� go�ym okiem. - Co on ma z tym zrobi�? - Przeczyta� wiadomo��. -I co si� wtedy stanie? - zmarszczy� brwi Janasen. - Tego nie musisz wiedzie�. Wystarczy, je�li wype�nisz moje instrukcje. Janasen przetrawia� przez chwil� w my�li to, co us�ysza�. - Powiedzia�e� przed chwil�, �e musimy zaryzykowa� - zauwa�y�. - Wydaje mi si�, �e jedyn� osob�, kt�ra ponosi tu jakiekolwiek ryzyko, jestem ja. - Przyjacielu - odpar� Wyznawca lodowatym tonem. - Zapewniam ci�, �e tak nie jest. Nie sprzeczajmy si� o drobiazgi. Czy masz jeszcze jakie� pytania? Janasen stwierdzi�, �e w�a�ciwie nic go to nie obchodzi. - Nie - powiedzia�. Zapad�o milczenie. Wyznawca zacz�� bledn�c. Janasen jak zwykle mia� problemy z okre�leniem, kiedy cie� rozp�yn�� si� w nico��, ale po chwili wiedzia� ju�, �e jest sam. Gosseyn spojrza� na �kart�", potem zn�w na Janasena. Interesowa� go spok�j tego cz�owieka, poniewa� dawa� pewne poj�cie o jego charakterze. Janasen by� solipsyst�, kt�ry doszed� do �adu z w�asn� neuroz� poprzez wytworzenie odpowiedniej, kompensacyjnej posta- wy. Spotkali si� w typowo wenusja�skim, barwnym otoczeniu. Siedzieli w pokoju wychodz�cym na patio wype�nione kwitn�cymi krzewami. Pok�j wyposa�ono we wszelkie udogodnienia, ��cznie z automatyczn� dostaw� i przygotowaniem posi�k�w, co sprawia�o, �e kuchnia by�a zb�dna. Gosseyn nieprzyjaznym wzrokiem studiowa� twarz o zapadni�tych policzkach. Odnalezienie Janasena nie by�o wcale trudne. Kilka rozm�w mi�dzyplanetarnych, tym razem bez �adnych zak��ce�, szybki przegl�d hotelowych roborejestr�w - i oto ju� znalaz� si� na ko�cu drogi. Pierwszy odezwa� si� Janasen. - Musz� przyzna�, �e interesuje mnie system tej planety. Nie potrafi� przywykn�� do darmowej �ywno�ci. - Lepiej zacznij m�wi� - uci�� Gosseyn. - To, co z tob� zrobi� zale�y, od informacji, jakie mi przeka�esz. - Powiem ci wszystko, co wiem - wzruszy� ramionami Janasen. -Ale nie dlatego, �e mi grozisz. Po prostu nie zale�y mi na dochowywaniu sekret�w; ani swoich, ani cudzych. Gosseyn got�w by� w to uwierzy�. Ten oto agent Wyznawcy b�dzie mia� szcz�cie, je�li prze�yje nast�pne pi�� lat, ale przez ten czas na pewno nie straci szacunku do samego siebie. Janasen opisa� swoj� wsp�prac� z Wyznawc� od samego pocz�tku. Wydawa� si� zupe�nie szczery. Pozostawa� w tajnych s�u�bach Najwy�szego Imperium i w jaki� spos�b zwr�ci� na siebie uwag� cz�owieka-cienia. Przedsi�wzi�� nawet pr�b� zrelacjonowania swoich rozm�w z Wyznawc� s�owo po s�owie. Gdy sko�czy�, zamilk� na chwil� i powr�ci� do poprzedniego stwierdzenia. - Galaktyka a� roi si� od anarchistycznych ideologii, ale jeszcze nie widzia�em, aby kt�ra� si� sprawdzi�a. Pr�bowa�em sobie wyobrazi�, jak dzia�a ta nie-artyst... to... to... - Nazwij j� nie-A - podsun�� Gosseyn. - .. .ta bujda nie-A, ale zdaje si�, �e opiera si� ona na rozs�dku ludzi, a to ju� wydaje mi si� niewiarygodne. Gosseyn milcza�. Zacz�li dyskutowa� o samym rozumie, a tego nie mo�na by�o wyrazi� wy��cznie za pomoc� s��w. Je�li Janasen rzeczywi�cie jest zainteresowany, niech idzie do szko�y podstawowej. Janasen musia� wyczu� jego nastr�j, gdy� znowu wzruszy� ra- mionami. - Przeczyta�e� ju� kart�? - zapyta�. Gosseyn nie odpowiedzia� od razu. Karta by�a chemicznie aktywna, ale nie szkodliwa. Odni�s� wra�enie, �e zosta�a wykonana z jakiego� ch�onnego materia�u. Mimo wszystko by�a dziwna. Najprawdopodobniej by� to wytw�r galaktycznej technologii i on, Gosseyn, nie mia� zamiaru si� spieszy�. - Ten... Wyznawca rzeczywi�cie przewidzia�, �e wejd� do windy o dziewi�tej dwadzie�cia osiem? -upewni� si�. Trudno by�o w to uwierzy�. Wyznawca by� istot� spoza Ziemi, spoza Uk�adu S�onecznego. Sk�d�, z najdalszych kra�c�w Galaktyki, zwr�ci� uwag� na osob� Gilberta Gosseyna, przewiduj�c, �e w konkretnym dniu zrobi on konkretn� rzecz. Przynajmniej tak wynika�o z relacji Janasena. Znaczenie tego proroctwa by�o ogromne. Sprawia�o, �e �karta" tak�e nabiera�a warto�ci. Z miejsca, w kt�rym siedzia�, widzia� na niej jaki� nadruk, ale s�owa by�y nieczytelne. Pochyli� si�, ale druk wci�� by� za ma�y. Janasen pchn�� w jego stron� szk�o powi�kszaj�ce. - Spr�buj u�y� tego - rzek�. - Sam mia�em problemy, �eby co� odczyta�. Gosseyn zawaha� si�, ale teraz ju� wzi�� kart� do r�ki i przyjrza� si� jej uwa�niej. My�la� o niej jak o prze��czniku, uruchamiaj�cym wi�kszy, niewyobra�alny mechanizm. Ale jaki? Rozejrza� si� po pokoju. W chwil� po wej�ciu zapami�ta� najbli�sze gniazda sieciowe i prze�ledzi� przewody pod napi�ciem. Niekt�re bieg�y do sto�u, przy kt�rym siedzia�, dostarczaj�c zasilania do kompaktowego elektronicznego modu�u przygotowania posi�k�w. Gosseyn podni�s� wzrok. - Przez jaki� czas b�dziemy musieli trzyma� si� razem - oznajmi�. - My�l�, �e zostaniesz zabrany z Wenus, nie wiem tylko, czy na statku czy poprzez Deformator. Zamierzam wyruszy� z tob�. Spojrzenie Janasena zab�ys�o zainteresowaniem. - Uwa�asz, �e to mo�e by� niebezpieczne? - Tak - odpar� Gosseyn z u�miechem. - Mo�e. Zapad�o milczenie. Gosseyn dostroi� kart� do jednego z zapami�tanych przez siebie fragment�w, jako sygna� do zadzia�ania podaj�c zwyczajne zw�tpienie-l�k. Gdyby w jego umy�le zago�ci�o cho�by przez kr�tk� chwil� jedno z tych uczu�, karta natychmiast zosta�aby �upodobniona" na zewn�trz pomieszczenia. Ten �rodek ostro�no�ci nie by� wystarczaj�cy, ale wydawa�o mu si�, �e powinien przynajmniej spr�bowa�. Skierowa� lup� na kart� i odczyta�: Gosseyn! Deformator ma pewn� fascynuj�c� w�a�ciwo��. Jest zasilany elektrycznie, ale nie wykazuje �adnych niezwyk�ych cech nawet wtedy, gdy si� go w��czy. Taki przyrz�d zosta� wbudowany w st�, przy kt�rym siedzisz. Je�eli doczyta�e� do tego miejsca, zosta�e� w�a�nie schwytany w najbardziej skomplikowan� pu�apk�, jak� wymy�lono dla cz�owieka. Je�li uczucie strachu zd��y�o si� narodzi�, nie pami�ta� go - ani wtedy, ani potem. IV. Nie-abstrakcje Umys� dziecka nie ma rozwini�tej kory, jest wi�c niezdolny do dokonywania rozr�nie�. Dziecko nieuchronnie fa�szywie ocenia fakty. Wiele z tych fa�szywych ocen odciska si� na systemie nerwowym na poziomie �pod�wiadomym", gdzie mog� przetrwa� nawet do okresu doros�o�ci. W ten spos�b uzyskujemy wykszta�conego m�czyzn�, lub kobiet�, kt�rzy reaguj� w spos�b infantylny. Ko�o obraca�o si�, po�yskuj�c z lekka. Gosseyn le�a� na wozie i gapi� si� na nie bezmy�lnie. Wreszcie podni�s� wzrok ze l�ni�cej metalowej obr�czy na pobliski horyzont, gdzie rozpo�ciera� si� wielki budynek. By�a to szeroka konstrukcja wznosz�ca si� po �uku znad ziemi niczym ogromna kula, z kt�rej wida� jedynie niewielki fragment. Gosseyn pozwoli�, by obraz ten dotar� do jego �wiadomo�ci, i w pierwszej chwili nie dozna� ani zdziwienia, ani l�ku. Stwierdzi�, �e w my�li dokonuje por�wnania pomi�dzy scen� przed nim a pokojem hotelowym, gdzie jeszcze przed chwil� rozmawia� z Janasenem. A po- tem pomy�la�: Jestem Ashargin. My�l by�a niewerbalnym, automatycznym u�wiadomieniem sobie w�asnej osobowo�ci, zwyk�� identyfikacj�, kt�ra zosta�a wyt�oczona z jego organ�w i gruczo��w, a nast�pnie zaakceptowana przez system nerwowy jako oczywista. No, mo�e niezupe�nie oczywista. Gilbert Gosseyn odrzuci� t� to�samo�� ze zdumieniem, kt�re zaraz ust�pi�o miejsca alarmuj�cej emocji i wra�eniu zagubienia. Letni wietrzyk wion�� mu w twarz. Obok wielkiego budynku sta�o kilka mniejszych zabudowa�, rozrzuconych tu i tam w otoczeniu drzew. Drzewa tworzy�y rodzaj ogrodzenia. Poza nimi, jak t�o o niepor�wnanej wspania�o�ci, wznosi�a si� majestatyczna, okryta �niegiem g�ra. - Ashargin! Gosseyn poderwa� si�, gdy� barytonowy krzyk rozbrzmia� tu� nad jego uchem. Obr�ci� si�, ale w p� gestu k�tem oka pochwyci� obraz swej d�oni. Zatrzyma� si�. Zapomnia� o m�czy�nie, zapomnia� nawet spojrze� na niego. Pora�ony podni�s� d�onie do oczu. By�y to smuk�e, delikatne d�onie, jak�e odmienne od silnych, twardych, szerokich d�oni Gilberta Gosseyna. Spojrza� na siebie. Jego cia�o tak�e by�o smuk�e, ch�opi�ce. Nagle poczu� t� r�nic� od wewn�trz, wra�enie s�abo�ci, mniej wyra�nej si�y witalnej, pomieszanie innych my�li. Nie, nie my�li. Uczu�. Wra�e� organ�w, kt�re kiedy� znajdowa�y si� pod kontrol� innego umys�u. Jego w�asny umys� cofn�� si� z przera�eniem i zn�w, na poziomie niewerbalnym, pojawi�a si� ta sama, fantastyczna informacja:, Jestem Ashargin". Nie Gosseyn? Jego rozum zawirowa�, poniewa� przypomnia� sobie, co Wyznawca napisa� na karcie: �.. .zosta�e� w�a�nie schwytany w najbardziej skomplikowan� pu�apk�, jak� wymy�lono...". Wra�enie katastrofy, jakie go ogarn�o, nie da�o si� por�wna� z niczym, czego doznawa� do tej pory. - Ashargin, ty leniwy nicponiu, wyjd� i popraw drullowi uprz��. Wyskoczy� z wozu jak b�yskawica. Zwinnymi palcami przyci�gn�� rozlu�nion� sprz�czk� na jarzmie pot�nego, podobnego do wo�u zwierz�cia. A wszystko to zrobi�, zanim jeszcze zd��y� pomy�le�. Po sko�czeniu pracy wspi�� si� z powrotem na w�z. Wo�nica, duchowny w roboczym odzieniu, trzasn�� z bicza. W�z ruszy� po nier�wnej drodze i wjecha� na dziedziniec. Gosseyn walczy�, by zrozumie� t� us�u�no��, z jak� pop�dzi� niczym automat. Trudno by�o mu my�le�. Tyle zamieszania. Wreszcie jednak przysz�o cz�ciowe zrozumienie. Kiedy� cia�o to by�o kontrolowane przez inny umys� - umys� Ashargina. Niezintegrowany, niebezpieczny umys�, zdominowany przez l�ki i niekontrolowane emocje, wyci�ni�te w systemie nerwowym i mi�niach cia�a. �ywe cia�o Ashargina reagowa�o na wewn�trzny brak r�wnowagi na poziomie pod�wiadomo�ci, co by�o �miertelnie gro�n� pu�apk� tej dominacji. Nawet Gilbert Gosseyn, wiedz�c, co si� dzieje, nie mia� wielkiego wp�ywu na te gwa�towne kompulsje fizyczne - dop�ki nie uda�o mu si� wyszkoli� cia�a Ashargina do korowo- wzg�rzowej r�wnowagi nie-A Dop�ki nie zdo�a go wyszkoli�... czy�by o to chodzi�o? - pyta� sam siebie Gilbert Gosseyn. - Czy dlatego jestem tutaj? Aby wytrenowa� to cia�o? Potop organicznych my�li zala� mu m�zg, wyprzedzaj�c jego w�asne pytania. By�y to wspomnienia tamtego drugiego umys�u, Ashargina. Ksi��e. Ashargin. Niewyobra�alne znaczenie tych s��w przysz�o powoli, niewyra�ne, ledwie w zarysie, gdy� tyle innych rzeczy si�. zdarzy�o od tamtej pory. Kiedy mia� czterna�cie lat, wojsko Enro przysz�o do szko�y, w kt�rej si� uczy�. Tamtego dnia spodziewa� si�, �e stwory wys�ane przez uzurpatora przynios�y mu �mier�. Ale nie, zamiast zabi�, przewie�li go na rodzinn� planet� Enro, na Gorgzid, i oddali pod opiek� kap�an�w U�pionego Boga. Tam ci�ko pracowa� w polu, przymiera� g�osem. Karmili go z samego rana, jak zwierz�. Ka�dej nocy zasypia� niespokojnie, t�skni�c do poranka, kt�ry oznacza� jedyny posi�ek w ci�gu dnia, posi�ek, kt�ry trzyma� go przy �yciu. Jego to�samo�� ksi�cia Ashargina nie posz�a w niepami��, ale wspomniano, �e staro�ytne rody w�adc�w uleg�y degeneracji i dekadencji. W takich chwilach najwi�ksze imperia zazwyczaj bez walki wpada�y w r�ce tak mistrzowskich polityk�w jak Enro Czerwony. W�z okr��y� k�p� drzew ozdabiaj�cych central� cz�� dziedzi�ca i nagle znalaz� siew bezpo�rednim s�siedztwie samolotu. Kilku m�czyzn, odzianych w czarne, kap�a�skie niemal uniformy, oraz jeden ubrany z i�cie wielkopa�skim przepychem, stali i przygl�dali si� nad- je�d�aj�cemu wozowi. Kap�an-robotnik z o�ywieniem pochyli� si� w ty� i tr�ci� Ashargina r�czk� bata - spieszny, brutalny gest. -Na twarz! -zawo�a�. -To sam Yeladji, stra�nik krypty U�pionego Boga! Gosseyn poczu� gwa�towne szarpni�cie. Przewr�ci� si� i uderzy� w dno wozu. Le�a� tam, lekko oszo�omiony, dop�ki nie dotar�o do�, �e to cia�o Ashargina us�ucha�o polecenia z automatyczn� szybko�ci�. Jeszcze nie zd��y� otrz�sn�� si� z szoku, kiedy odezwa� si� silny, d�wi�czny g�os. - Koorn, wprowad� ksi�cia Ashargina do samolotu. Potem mo�esz odej��. Ksi��� ju� nie wr�ci do obozu pracy. I zn�w pos�usze�stwo Ashargina da�o o sobie zna� z ca�� moc�. Poczu� za�mienie umys�u. Jego cz�onki porusza�y si� konwulsyjnie. Potem pami�ta� ju� tylko tyle, �e opad� na krzes�o. W�wczas samolot ruszy�. Szybko. Dok�d go zabieraj�? Taka by�a jego pierwsza my�l, kiedy m�g� ju� my�le�. Gosseyn przeszed� w stan korowo- wzg�rzowej pauzy nie-A i poczu�, jak, jego" cia�o si� rozlu�nia. Zogniskowa� wzrok i ujrza�, �e samolot jest ju� wysoko nad ziemi� i wznosi si� jeszcze wy�ej, ponad pokryty �niegiem szczyt za �wi�tyni� U�pionego Boga. Jego umys� zatrzyma� si� na tej my�li niczym ptak, kt�ry zawis� w powietrzu. U�piony B�g? Przypomnia� sobie niejasno inne �fakty", kt�re zna� i zas�ysza� Ashargin. U�piony B�g spoczywa� prawdopodobnie w przezroczystym pojemniku w wewn�trznej komorze kopu�y. Jedynie kap�anom wolno by�o zagl�da� do samego pojemnika, i to tylko w czasie inicjacji, raz na ca�e �ycie. Pami�� Ashargina nie si�ga�a dalej. A Gosseyn mia� ju� to, czego chcia�. Typowa odmiana poga�skiej religii. Na Ziemi by�o ich wiele, a szczeg�y nie mia�y