5692
Szczegóły |
Tytuł |
5692 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5692 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5692 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5692 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
A.E. VAN VOGT
GRACZE NIE- A
(Przek�ad: Aleksandra Jagie�owicz)
I. Nie-abstrakcje
Ludzki system nerwowy potencjalnie g�ruje nad umys�em
ka�dego zwierz�cia. W imi� rozumu i zr�wnowa�onego rozwoju
ka�dy osobnik musi nauczy� si� orientowa� w otaczaj�cym
go rzeczywistym �wiecie. Istniej� metody szkolenia, dzi�ki
kt�rym mo�na to osi�gn��.
Cienie. Ruch na zrujnowanym wzg�rzu, gdzie niegdy� wznosi�a si� Maszyna Igrzysk,
a teraz panowa� chaos. Dwie sylwetki, jedna dziwnie bezkszta�tna, powoli
spacerowa�y w�r�d
drzew. Wynurzy�y si� z cienia w kr�g �wiat�a rzucany przez lamp�, kt�ra jak
samotny
stra�nik g�rowa�a nad miastem, i w�wczas jedna z nich przybra�a kszta�t
cz�owieka.
Druga pozosta�a cieniem, utkanym z mroku, z ciemno�ci, przez kt�r� prze�wieca�
blask ulicznej lampy.
Cz�owiek i cie�, kt�ry porusza� si� jak cz�owiek, a jednak nim nie by�. Cie�
cz�owieka, kt�ry zatrzyma� si� przy ogrodzeniu otaczaj�cym wzg�rze. Cienistym
ramieniem
zatoczy� kr�g nad miastem i przem�wi� nagle g�osem, kt�ry wcale nie by� g�osem
cienia, lecz
cz�owieka.
-Powt�rz instrukcje, Janasen.
Je�li m�czyzna odczuwa� l�k przed swym dziwnym kompanem, nie okaza� go.
Ziewn�� lekko.
- Spa� mi si� chce - rzek�.
-Instrukcje!
Cz�owiek zirytowany machn�� r�k�.
- S�uchaj no, panie Wyznawco - odezwa� si� znu�onym g�osem -b�d� �askaw tak do
mnie nie m�wi�. Nie boj� si� tej twojej maskarady. Znasz mnie. Wykonam zadanie.
-Cierpliwo��, z jak� wys�uchuj� twoich bezczelnych uwag, kiedy� mo�e si�
sko�czy�
- odpar� Wyznawca. - Wiesz, �e moje w�asne dzia�ania zawieraj� w sobie energi�
czasu.
Zwlekasz, �eby mnie obrazi�, a ja ci powiem tylko tyle: je�li kiedy� z tego
powodu znajd� si�
w tarapatach, zako�cz� nasz� znajomo��.
W g�osie Wyznawcy zabrzmia�a tak gro�na nuta, �e m�czyzna ju� si� nie odezwa�.
Zacz�� si� zastanawia�, dlaczego w�a�ciwie dra�ni si� z tym wyj�tkowo
niebezpiecznym
osobnikiem. Doszed� do jednego tylko wniosku: czu� si� przyt�oczony tym, �e jest
p�atnym
agentem na us�ugach osoby, kt�ra ma go ca�kowicie w swojej w�adzy.
-A teraz szybko, powtarzaj instrukcje -ponagli� Wyznawca.
M�czyzna niech�tnie us�ucha�. S�owa nie mia�y znaczenia, jak wietrzyk, kt�ry
wia�
im w plecy. Unosi�y si� w nocnym powietrzu niczym fantomy ze snu, jak cienie,
kt�re
rozproszy s�o�ce. By�o tam co� o wykorzystaniu walk ulicznych, kt�re i tak
wkr�tce mia�y si�
sko�czy�. W Instytucie Emigracji pojawi si� wolne stanowisko. �Fa�szywe papiery,
kt�re
posiadam, pozwol� mi na jego obj�cie we w�a�ciwym czasie". A ca�y ten spisek
mia� jeden
cel: nie dopu�ci�, by Gilbert Gosseyn wyjecha� na Wenus. Cz�owiek nie mia�
poj�cia, kim jest
Gosseyn ani na co si� ma sp�ni�, ale sama metoda by�a do�� jasna. �Wykorzystam
ka�d�
w�adz� w Instytucie, a za czterna�cie dni, w czwartek, kiedy �Prezydent Hardie�
b�dzie
odlatywa� na Wenus, zajm� si� pewnym wypadkiem, kt�ry ma si� zdarzy� we
w�a�ciwym
miejscu i czasie... ty za� sprawisz, �e on tam b�dzie, aby mu ulec.
-Niczego nie mam zamiaru sprawia� - odpar� Wyznawca odleg�ym g�osem. -
Przewiduj� jedynie, �e si� tam znajdzie w odpowiednim momencie. A kiedy ma si�
zdarzy�
ten wypadek?
- O dziewi�tej dwadzie�cia osiem, czasu strefy dziesi�tej. Nasta�a cisza.
Wyznawca
zdawa� si� pogr��ony w medytacjach.
- Musz� ci� ostrzec - rzek� wreszcie. - Gosseyn to niezwyk�a istota. Nie wiem,
czy to
co� zmieni czy nie. W ka�dym razie nie widz� przyczyny, dla kt�rej cokolwiek
mia�oby ulec
zmianie. Zawsze jednak istnieje taka mo�liwo��. Uwa�aj.
M�czyzna wzruszy� ramionami.
- Zrobi� tylko to, co b�d� m�g�. Nie boj� si�.
- Zostaniesz zabrany w odpowiednim momencie, w zwyk�y spos�b. Mo�esz poczeka�
tu albo na Wenus.
- Na Wenus - mrukn�� m�czyzna.
-Znakomicie.
Zapad�o milczenie. Wyznawca poruszy� si� lekko, jakby chcia� si� uwolni� od
wi�z�w
obecno�ci tamtego. Cienisty kszta�t straci� nagle na konsystencji. Lampa uliczna
l�ni�a ostrym
blaskiem poprzez czarn� materi� jego cia�a, ale nawet teraz, kiedy sta� si�
bardziej mglisty,
ulotny, zatarty, pozostawa� sp�jny i nie traci� kszta�tu. Znikn�� ca�y, jakby go
tam nigdy nie
by�o.
Janasen czeka�. By� cz�owiekiem praktycznymi ciekawskim. Ju� wcze�niej widywa�
z�udy i teraz by� przekonany, �e ma do czynienia zjedna z nich. Po trzech
minutach ziemia
zap�on�a. Janasen wycofa� si� ostro�nie.
Ogie� szala�, ale nie na tyle, �eby nie by�o wida� wewn�trznych cz�ci maszyny
ze
skomplikowanymi obwodami, kt�re bia�y, sycz�cy p�omie� po�era� i trawi� w
bezkszta�tn�
mas�. M�czyzna nie czeka� do samego ko�ca. Ruszy� �cie�k� prowadz�c� do stacji
robokar�w.
Kilka minut potem by� ju� w mie�cie.
Transformacja energii czasowej ci�gn�a si� w nieokre�lonym bli�ej tempie a� do
�smej czterdzie�ci trzy rano pierwszego czwartku marca 2561 roku. Wypadek
Gilberta
Gosseyna zaplanowany by� na dziewi�t� dwadzie�cia osiem.
8.43 rano. W porcie kosmicznym na szczycie g�ry nad miastem statek na Wenus
�Prezydent Hardie" unosi� si� w pozycji startowej. Odlot zaplanowano na pierwsz�
po
po�udniu.
Dwa tygodnie min�y od dnia, gdy Wyznawca i jego najemnik ze sk�panego w mroku
wzg�rza spogl�dali w d� na miasto. Dwa tygodnie i jeden dzie� up�yn�y od
chwili, gdy
strumie� energii elektrycznej wystrzeli� z czary energetycznej w Instytucie
Semantyki
Og�lnej i dokona� krwawej egzekucji Thorsona. W rezultacie, walki w centrum
miasta
zako�czy�y si� w ci�gu trzech dni.
Robonarz�dzia warcza�y, brz�cza�y, sycza�y i pracowa�y pod kierunkiem w�asnych
elektronicznych m�zg�w. W ci�gu jedenastu dni gigantyczne miasto wr�ci�o do
�ycia, nie bez
wysi�ku, nie bez zginania ludzkich kark�w rami� w rami� z maszynami. Wyniki by�y
ol�niewaj�ce. Przywr�cono dostawy �ywno�ci. Wi�kszo�� blizn po bitwie znikn�a.
A co
najwa�niejsze, wraz z ka�dym kolejnym komunikatem z Wenus, z up�ywem ka�dego
kolejnego dnia znika� l�k przed nieznanymi si�ami, kt�re uderzy�y w system
s�oneczny.
8.30 rano. Na Wenus, w kraterze, kt�ry kiedy� by� tajn� baz� galaktyczn�
Najwi�kszego Imperium Uk�adu S�onecznego, Patricia Hardie siedzia�a w swym
drzewnym
apartamencie, studiuj�c skr�con� wersj� przewodnika gwiezdnego. Mia�a na sobie
trzydniowej trwa�o�ci str�j domowy; b�dzie go nosi� tylko dzisiaj, a potem
wyrzuci. By�a
m�od� i �adn� kobiet�, ale jej urod� przy�miewa�a inna, bardziej niezwyk�a cecha
-w�adczo��.
M�czyzna, kt�ry otworzy� drzwi i wszed�, zatrzyma� si� na chwil�, aby na ni�
popatrze�.
Je�li nawet us�ysza�a kroki, nie zareagowa�a.
EIdred Crang czeka� z lekkim rozbawieniem, ale bez urazy. Podziwia� i szanowa�
Patrici� Hardie, ale m�oda kobieta do tej pory nie przesz�a pe�nego treningu
nie-A. Jej
odruchowe i z dawna wpojone reakcje dawa�y wi�c jeszcze o sobie zna�. W czasie
gdy jej si�
przygl�da�, prawdopodobnie zdo�a�a przeby� ca�y pod�wiadomy proces akceptacji
jego
wtargni�cia. Podnios�a g�ow�.
- No i co? - spyta�a.
Szczup�y m�czyzna zrobi� krok do przodu.
- Nic z tego - odpar�.
- Ile informacji to oznacza?
- Siedemna�cie - pokr�ci� g�ow�. - Obawiam si�, �e dzia�ali�my zbyt powoli.
Przyj�li�my za pewnik, �e Gosseyn spr�buje tu wr�ci�. Teraz nasza jedyna
nadzieja w tym, �e
b�dzie na statku, kt�ry dzi� odlatuje z Ziemi na Wenus.
Przez chwil� panowa�o milczenie. Kobieta zaznaczy�a pewne ust�py w przewodniku
ostrym jak ig�a przyrz�dem. Za ka�dym razem, kiedy dotyka�a strony, materia�
rozja�nia� si�
bladoniebieskim �wiat�em. Wreszcie wzruszy�a ramionami.
- Nie mo�na na to nic poradzi�. Kto by pomy�la�, �e Enro tak szybko odkryje, co
robisz? Na szcz�cie dzia�a�a� szybko i jego �o�nierze w tym obszarze zostali
rozproszeni na
tuziny baz i ju� s� wykorzystywani do innych cel�w.
U�miechn�a si� z podziwem.
- M�j drogi, wykaza�e� ogromny spryt, powierzaj�c ich czu�ej opiece komendant�w
baz. Tak bardzo pragn� mie� pod swoj� komend� jak najwi�cej �o�nierzy, �e kiedy
jaki�
odpowiedzialny oficer przeka�e im kilka milion�w, po prostu ich ukrywaj�. Kilka
lat temu
Enro musia� opracowa� ca�y system wykrywania armii, kt�re zagin�y w ten w�a�nie
spos�b.
Nagle zmieni�a temat.
- Czy wiesz ju�, jak d�ugo b�dziemy musieli tu pozosta�?
- W tym punkcie nowiny s� kiepskie - odpar� Crang. - Na Geli 30 maj� polecenie
odci�cia Wenus od indywidualnej �matrycy" natychmiast po tym, gdy si� tam
znajdziemy
Pozostawiaj� otwart� drog� dla statk�w, co ju� jest du�ym ust�pstwem, ale
dowiedzia�em si�,
�e zamykaj� drog� dla prywatnych deformator�w, czy zd��ymy na Gel� czy nie.
Zmarszczy� brwi.
- Gdyby tylko Gosseyn si� spieszy�, zdo�a�bym ich przetrzyma� jeszcze dzie� lub
dwa,
nie ujawniaj�c twojej to�samo�ci. My�l�, �e musimy podj�� ryzyko. Wygl�da na to,
�e
Gosseyn jest wa�niejszy od nas.
- M�wisz jako� dziwnie - zauwa�y�a nagle Patricia Hardie. - Co� si� sta�o. Czy
wybuch�a wojna? Crang zawaha� si�:
- Kiedy przesy�a�em komunikat, dostroi�em si� do jakiego� wielkiego zamieszania
rozm�w z miejsca w pobli�u centrum Galaktyki. Oko�o dziewi�ciuset tysi�cy
statk�w
wojennych atakuje g��wne si�y Ligi w Sz�stym Dekancie.
M�oda kobieta milcza�a przez d�u�szy czas. Gdy wreszcie si� odezwa�a, w oczach
mia�a �zy.
- A zatem Enro rzuci� si� na �eb, na szyj�. To za�atwia spraw�. Sko�czy�am z
nim.
Mo�esz z nim zrobi�, co zechcesz, oczywi�cie, je�li uda ci si� go dopa��.
Crang by� nieporuszony.
- To by�o nie do unikni�cia. Martwi mnie jedynie szybko��, z jak� to nast�pi�o.
Wyobra� sobie, czeka� a� do wczoraj z wys�aniem doktora Kaira na Ziemi� w
poszukiwaniu
Gosseyna.
- Kiedy on tam dotrze? - machn�a niecierpliwie r�k�. - Ach, prawda, przecie� mi
m�wi�e�. Pojutrze, czy� nie? Eldredzie, my nie mo�emy czeka�.
Wsta�a i podesz�a do niego. Zmru�onymi w zamy�leniu oczami wpatrywa�a si� w jego
twarz.
-Nie b�dziemy chyba musieli podejmowa� jakiego� straszliwego ryzyka?
- Je�li nie b�dziemy czeka� - przerwa� jej Crang - Gosseyn znajdzie si� w
odleg�o�ci
dziewi�ciuset siedemdziesi�ciu jeden lat �wietlnych od najbli�szego transportu
mi�dzygwiezdnego.
- Enro mo�e w ka�dej chwili �upodobni�" bomb� atomow� do doku - szybko wtr�ci�a
Patricia.
-Nie s�dz�, aby chcia� zburzy� baz�. Zbyt wiele czasu zaj�o jej za�o�enie, a
poza tym
wydaje mi si�, �e on wie o twojej obecno�ci tutaj. Spojrza�a na niego
podejrzliwie.
- Sk�d mia�by uzyska� t� informacj�?
- Ode mnie - u�miechn�� si� Crang. - Musia�em powiedzie� Thorsonowi, kim jeste�,
aby ocali� ci �ycie. Powiedzia�em te� przy okazji jednemu z agent�w Enro.
-I tak wszystko to s� tylko pobo�ne �yczenia - odpar�a. - Je�li uda nam si� st�d
wyrwa�, zawsze mo�emy wr�ci� po Gosseyna. Crang przygl�da� si� jej w zadumie.
- Mam wra�enie, �e to jeszcze nie wszystko. Zapominasz, �e Gosseyn zawsze
przyjmowa�, i� za nim lub u jego boku stoi istota, kt�r� z braku lepszej nazwy
okre�la�
mianem kosmicznego szachisty. Naturalnie, nie jest to odpowiednie por�wnanie,
ale je�li ju�
je przyjmiemy, musimy liczy� si� z drugim graczem. Szachy nie s� gr�
jednoosobow�. I
jeszcze jedno: Gosseyn uwa�a� si� za pionka mniej wi�cej z ostatniego rz�du.
S�dz�, �e teraz,
kiedy zabi� Thorsona, sta� si� hetmanem. A niebezpiecznie jest pozostawa�
hetmanem w
miejscu, z kt�rego nie mo�na si� ruszy�. Powinien znajdowa� siew przestrzeni,
po�r�d
gwiazd, gdzie b�dzie mia� mo�liwie najwi�ksz� swobod� manewr�w. Dop�ki gracze
mog�
planowa� i wykonywa� ruchy, nie zdradzaj�c si� i nie nara�aj�c na odkrycie,
Gosseyn
znajduje si� w �miertelnym niebezpiecze�stwie. Uwa�am, �e op�nienie nawet o
kilka
miesi�cy mo�e mie� fatalne skutki.
- W�a�ciwie dok�d si� wybieramy? - zapyta�a po kr�tkim milczeniu.
- U�yjemy normalnych przeka�nik�w, ale zatrzymamy si� gdzie�, �eby zasi�gn��
j�zyka. Je�li moje obawy si� potwierdz�, jest tylko jedno miejsce, do kt�rego
mo�emy si�
uda�.
- Wi�c jak d�ugo zamierzasz czeka�? Crang spojrza� na ni� powa�nie.
- Je�li nazwisko Gosseyna znajduje si� na li�cie pasa�er�w �Prezydenta
Hardie"... a
otrzymam t� list� natychmiast po starcie statku z Ziemi... b�dziemy czeka� na
jego przybycie,
to znaczy trzy dni i dwie noce od dzi�.
- A je�li jego nazwiska nie ma na li�cie?
- Wtedy wiejemy st�d, gdy tylko si� o tym przekonamy. Okaza�o si�, �e nazwiska
Gilberta Gosseyna nie by�o na li�cie pasa�er�w �Prezydenta Hardie".
8.43 rano. Gosseyn gwa�townie zerwa� si� z ��ka i niemal natychmiast u�wiadomi�
sobie trzy rzeczy: kt�ra jest godzina, �e s�o�ce �wieci przez okno pokoju
hotelowego oraz �e
wideofon obok wezg�owia brz�czy cicho, ale natr�tnie.
Nagle przypomnia�o mu si�, �e w�a�nie dzi� �Prezydent Hardie" odlatuje na Wenus.
Ta my�l porazi�a go. Wskutek walk transport mi�dzyplanetarny zredukowano do
jednego
statku na tydzie�, a on wci�� mia� problemy z uzyskaniem zezwolenia na wylot
w�a�nie dzi�.
Pochyli� si� i w��czy� odbiornik, ale poniewa� wci�� by� w pi�amie, ekran
pozostawi�
wy��czony.
- Tu Gosseyn - rzek�.
- Panie Gosseyn - rozleg� si� m�ski g�os - tu Instytut Emigracji.
Gosseyn zesztywnia�. Wiedzia�, �e to dzie� podj�cia decyzji, a
w g�osie jego rozm�wcy brzmia� ton, kt�ry wcale mu si� nie spodoba�.
- Kto m�wi? - rzuci� ostro.
- Janasen.
- Och - skrzywi� si� Gosseyn. W�a�nie ten cz�owiek przez ca�y czas rzuca� mu
k�ody
pod nogi, ��da� do niego �wiadectwa urodzenia i r�nych innych dokument�w, a�
wreszcie
odm�wi� przyj�cia pozytywnego dla Gosseyna wyniku testu wykrywaczem k�amstw.
Janasen
by� ni�szym urz�dnikiem. Nie wiadomo, jak doszed� do tego stanowiska, bior�c pod
uwag�
jego niemal patologiczn� niech�� do wykazywania w�asnej inicjatywy. Nie by� to
partner do
rozmowy w dniu odlotu statku na Wenus.
Gosseyn si�gn�� do wy��cznika i w��czy� ekran. Czeka�, a� obraz ustabilizuje si�
nieco, po czym rzek�:
- S�uchaj no, Janasen, chc� rozmawia� z Yorke'em.
- Otrzyma�em instrukcje od pana Yorke'a - odpar� Janasen. Pomimo chudo�ci jego
twarz wygl�da�a zdumiewaj�co g�adko.
- Po��cz mnie z Yorke'em - nalega� Gosseyn. Janasen uda�, �e nie s�yszy.
- Zdecydowano, �e ze wzgl�du na niespokojn� sytuacj� na Wenus... - zacz��.
-Wy��cz si�! -rozkaza� Gosseyn niebezpiecznym tonem. -B�d� rozmawia� tylko i
wy��cznie z Yorke'em.
-... ze wzgl�du na nieustabilizowan� sytuacj� na Wenus, pa�ski wniosek zosta�
odrzucony - kontynuowa� Janasen.
Gosseyn by� w�ciek�y. Przez dwa tygodnie ten urz�das wodzi� go za nos, a teraz,
w
dniu odlotu, przekaza� mu decyzj� odmown�.
- Odmowa ta - ci�gn�� Janasen - nie pozbawia pana prawa do z�o�enia ponownego
wniosku, kiedy sytuacja na Wenus zostanie wyja�niona, dzi�ki dyrektywom
Wenusja�skiej
Rady Imigracyjnej.
- Powiedz Yorke'owi, �e zjawi� si� u niego zaraz po �niadaniu -odburkn��
Gosseyn.
Lekko uderzy� placami w klawisz, przerywaj�c po��czenie. Ubra� si� szybko i
przystan�� na chwil�, �eby obejrze� si� w du�ym lustrze, wisz�cym w jego pokoju.
Ujrza�
wysokiego cz�owieka w wieku oko�o trzydziestu pi�ciu lat, o powa�nej twarzy. Na
pierwszy
rzut oka wygl�da� normalnie, ale sam uwa�a�, �e ma g�ow� zbyt du�� w stosunku do
reszty
cia�a. Wprawdzie masywne ramiona, barki i muskularna pier� czyni�y jej wielko��
niezauwa�aln�, ale i tak zaliczy�by j� do kategorii �lwich". W�o�y� kapelusz;
teraz wygl�da�
jak pot�nie zbudowany m�czyzna o szerokiej twarzy, co go zupe�nie zadowala�o.
Pragn��
tylko jednego - w miar� mo�liwo�ci nie rzuca� si� w oczy. Dodatkowy m�zg, kt�ry
sprawia�,
�e jego g�owa by�a niemal o jedn� sz�st� wi�ksza ni� u normalnego cz�owieka,
mia� pewne
ograniczenia. W ci�gu ostatnich dw�ch tygodni, jakie min�y od �mierci Thorsona,
Gosseyn
po raz pierwszy m�g� swobodnie przetestowa� swoje wspania�e sk�din�d mo�liwo�ci.
Uzyskane wyniki w znacznym stopniu nadszarpn�y jego poprzednie mniemanie, i�
jest
niezwyci�ony.
�Zapami�tana" wersja wzorca cz�ci pod�ogi by�a aktualna tylko przez oko�o
dwudziestu sze�ciu godzin. Na samej pod�odze nie zachodzi�y �adne widoczne
zmiany, ale
widocznie w jaki� spos�b ulega�a ona modyfikacji, poniewa� po up�ywie tego czasu
nie by� w
stanie �upodobni�" si� do niej w zwyk�y, natychmiastowy spos�b.
Oznacza�o to, �e musi dos�ownie odbudowywa� swoje linie obrony rano i wieczorem,
w nak�adaj�cych si� seriach, tak aby nigdy nie da� si� zaskoczy� bez kilku
kluczowych
punkt�w, do kt�rych m�g�by uciec w razie potrzeby. Granice czasowe obejmowa�y
wiele
zastanawiaj�cych aspekt�w, ale b�dzie mia� czas na ich zbadanie dopiero, gdy
znajdzie si� na
Wenus.
Chwil� p�niej by� ju� przy windzie. Spojrza� na zegarek.
By�a dok�adnie 9.27.
Minut� p�niej, zgodnie z planem, winda spad�a z hukiem, by rozbi� si� na
kawa�ki na
dnie szybu.
II. Nie-abstrakcje
Dzi�ki semantyce og�lnej dana osoba u�atwia sobie �ycie poprzez
nast�puj�ce zmiany: 1) mo�e ona logicznie przewidywa�
przysz�o��; 2) mo�e dzia�a� zgodnie ze swoimi mo�liwo�ciami;
3) jej zachowanie pozostaje w zgodzie z otoczeniem.
Gosseyn dotar� do stanowiska startowego na szczycie g�ry nieco przed jedenast�.
Powietrze na tej wysoko�ci by�o ch�odne. Wywo�ywa�o co� w rodzaju euforii. Przez
chwil�
sta� pod ogrodzeniem, za kt�rym spoczywa� w swej kolebce ogromny statek.
Pierwszym kro-
kiem by�o pokonanie ogrodzenia.
Dziecinnie proste. Plac a� roi� si� od ludzi, wi�c gdy ju� si� tam znajdzie, nie
zostanie
dostrze�ony. Problem polega� na tym, aby nikt nie zauwa�y� momentu
materializacji.
Nie czu� �alu, przynajmniej teraz, kiedy ju� podj�� decyzj�. Niewielkie
op�nienie
spowodowane wypadkiem - umkn�� z windy w najprostszy spos�b, upodabniaj�c si� z
powrotem do pokoju hotelowego - sprawi�, �e nagle i bole�nie u�wiadomi� sobie,
jak niewiele
czasu mu pozosta�o. Widzia� sam siebie, pr�buj�cego uzyska� certyfikat
zezwolenia Instytutu
Emigracyjnego. Wystarczy�o, �e sobie to przypomnia�. Czas legalnych pr�b min��.
Wybra� punkt po drugiej stronie siatki, tu� za stert� skrzy�. Zapami�ta� go,
skry� si� za
ci�ar�wk�, a ju� po chwili wy�oni� si� spoza skrzy� i skierowa� si� w stron�
statku. Nikt go
nie zatrzyma�, nikt nie po�wi�ci� mu nawet przelotnego spojrzenia. Wygl�da�o na
to, �e sam
fakt znajdowania si� po tej stronie siatki by� wystarczaj�cym paszportem.
Wszed� na pok�ad i pierwsze dziesi�� minut sp�dzi� na zapami�tywaniu dodatkowym
m�zgiem oko�o tuzina fragment�w pod�ogi. O to chodzi�o. W czasie startu le�a�
wygodnie na
�o�u w jednym z najlepszych apartament�w. Mniej wi�cej godzin� potem w zamku
zgrzytn��
klucz. Gosseyn dostroi� si� do zapami�tanego obszaru i zosta� tam b�yskawicznie
przeniesiony.
Bardzo starannie dobra� pozycje materializacji. Trzy osoby, kt�re spostrzeg�y go
wychodz�cego zza ci�kiego filaru, uzna�y za oczywiste, �e by� tam co najmniej
od
kilkunastu minut, wi�c ledwie zaszczyci�y go spojrzeniem. Spokojnie przeszed� na
ty� statku i
podziwia� Ziemi� zza ogromnego pleksiglasowego okna.
Planeta by�a ogromna i wci�� pe�na kolor�w. Na jego oczach powoli pogr��a�a si�
w
szarawej ciemno�ci, z ka�d� chwil� przybieraj�c coraz doskonalszy kszta�t kuli.
Nagle zacz�a
si� kurczy� i wreszcie ujrza� j� jako ogromn�, zamglon� sfer� zawieszon� w
mrocznej pustce.
Wydawa�a si� dziwnie nierealna.
Pierwsz� noc sp�dzi� w jednej z wolnych kajut. Sen nie chcia� nadej��, gdy�
my�li
Gosseyna wci�� dr��y� niepok�j. Dwa tygodnie min�y od �mierci pot�nego
Thorsona, a on
nie mia� �adnej wiadomo�ci ani od Patricii, ani od Eldreda Cranga. Wszelkie
pr�by skontak-
towania si� z nimi poprzez Instytut Emigracji ko�czy�y si� jedn� odpowiedzi�: �
Nasze biuro
na Wenus informuje, �e pa�ska wiadomo�� nie mo�e teraz by� przekazana". Raz czy
dwa
przysz�o mu nawet do g�owy, �e Janasen, urz�dnik Instytutu, odczuwa osobist�
satysfakcj�,
przekazuj�c mu t� odpowied�, cho� w zasadzie wydawa�o si� to niemo�liwe.
Bezsprzeczny wydawa� si� Gosseynowi jedynie fakt, �e tego samego dnia, kiedy
zgin�� Thorson, Crang przej�� kontrol� nad armi� galaktyczn�. Gazety pe�ne by�y
informacji o
wycofywaniu si� wojsk z miast nie-Arystotelesowskiej Wenus. Powody tej masowej
rejterady
nie by�y ca�kiem jasne, a wydawcy sami nie mieli pewno�ci, co si� naprawd�
dzieje. Crang
dowodzi�. Crang dostarcza� galaktyczne wojska z Uk�adu S�onecznego tak szybko,
jak szybko
jego dwumilowej d�ugo�ci, nap�dzane podobie�stwem statki mog�y je unie��. A
wszystko to,
zanim Enro Czerwony, militarny w�adca Najwy�szego Imperium, odkry�, �e kto�
sabotuje
jego inwazj�.
Dlaczego jednak Crang nie oddelegowa� kogo�, kto skontaktowa�by si� z Gilbertem
Gosseynem - cz�owiekiem, kt�ry zabi� Thorsona i tym samym wszystko to umo�liwi�?
Wprawdzie bezpo�rednie niebezpiecze�stwo inwazji zosta�o tymczasowo za�egnane,
ale jego osobisty problem pozosta� nierozwi�zany. - On, Gilbert Gosseyn,
posiadaj�cy
dodatkowy m�zg, kt�ry w dodatku umar� i dalej �y� w bardzo podobnym ciele,
pragn��
dowiedzie� si� czego� o sobie, a tak�e o tej dziwnej i niezrozumia�ej metodzie
nie-
�miertelno�ci. Jak�kolwiek gr� rozgrywano wok� niego, wydawa�o si�, �e i on
nale�y do
najsilniejszych figur. Musia� pozostawa� zbyt d�ugo w napi�ciu, zm�czony ohydn�
walk� z
uzbrojonymi stra�nikami Thorsona, gdy� w przeciwnym wypadku wcze�niej
zorientowa�by
si�, �e czy chce, czy nie, czy mu si� to podoba, czy nie, pozostaje poza prawem.
Nie powinien
by� w og�le traci� czasu w Instytucie Emigracji.
Nikt go o nic nie pyta�. Kiedy oficerowie zbli�yli si� do niego, po prostu
usun�� si� z
pola widzenia i znikn�� w jednym z wcze�niej zapami�tanych obszar�w. Po trzech
dniach i
dw�ch nocach statek zanurzy� si� w mgliste niebiosa Wenus. Gosseyn ujrza�
ogromne drzewa
i majacz�ce na horyzoncie miasta. Zszed� z trapu wraz z reszt� pasa�er�w. Ze
swojego
miejsca w szybko posuwaj�cej si� kolejce m�g� obserwowa� proces l�dowania.
Kolejne
osoby podchodzi�y do wykrywacza k�amstw, m�wi�y co� do niego, uzyskiwa�y
potwierdzenie, po czym przechodzi�y przez bramk� do g��wnego holu Imigracji.
Gosseyn mia� ju� jasny obraz procedury. Zapami�ta� niewielki obszar pod�ogi za
bramk�, po czym zawr�ci� na statek, jakby czego� zapomnia�, i ukry� si�,
czekaj�c zmroku.
Gdy na ziemi� w dole k�ad�y si� ju� g��bokie i d�ugie cienie, zmaterializowa�
si� za filarem
budynku imigracyjnego i spokojnie ruszy� w stron� najbli�szego wyj�cia. Kilka
sekund potem
znalaz� si� na brukowanym chodniku i rozejrza� si� po ulicy l�ni�cej milionem
�wiate�.
Mia� wyra�ne wra�enie, �e znajduje si� u progu, a nie u kresu swej przygody. On,
Gilbert Gosseyn, kt�ry wie o sobie akurat tyle, by by� niezadowolonym.
Kotliny strzeg�a dywizja uzbrojonych wenusja�skich nie-A, ale to nie zak��ca�o
r�wnego, cho� cienkiego strumienia odwiedzaj�cych. Gosseyn w ponurym nastroju
w�drowa�
po jasno o�wietlonych korytarzach podziemnego miasta. Ogrom pozosta�o�ci tajnej
bazy Naj-
wy�szego Imperium w Uk�adzie S�onecznym przyt�acza� go. Bezszelestne,
deformatorowe
windy przenios�y Gilberta na wy�sze poziomy, poprzez b�yszcz�ce od maszynerii
pomieszczenia, gdzie cz�� urz�dze� wci�� jeszcze dzia�a�a. Od czasu do czasu
zatrzymywa�
si�, by obserwowa� wenusja�skich in�ynier�w, kt�rzy pojedynczo lub w grupach
sprawdzali
przyrz�dy i urz�dzenia mechaniczne.
Gosseyn zwr�ci� uwag� na komunikator. Zatrzyma� si� i w��czy� urz�dzenie.
Nast�pi�a chwila ciszy, po czym g�os robooperatora zapyta� rzeczowo:
- Na jak� gwiazd� chce pan dzwoni�? Gosseyn g��boko zaczerpn�� tchu.
- Chcia�bym rozmawia� albo z Eldredem Gangiem, albo z Patrici� Hardie.
Czeka� z narastaj�cym podnieceniem. Pomys� przyszed� mu do g�owy zupe�nie nagle,
nawet nie wyobra�a� sobie, �e mog�oby mu si� uda�. Je�li jednak nie uda mu si�
nawi�za�
kontaktu, to tak�e b�dzie jaka� informacja.
Po kilkunastu sekundach robot oznajmi�:
- Eldred Crang pozostawi� nast�puj�cy komunikat: �Do wszystkich, kt�rzy b�d�
podejmowa� pr�by nawi�zania ze mn� kontaktu: �Przykro mi, ale to niemo�liwe�".
To
wszystko. �adnych wyja�nie�. Czy b�d� jeszcze dalsze rozmowy, sir?
Gosseyn zawaha� si�. By� rozczarowany, ale sytuacja wci�� jeszcze nie by�a
beznadziejna. Crang opu�ci� system s�oneczny po��czony z wielk� mi�dzygwiezdn�
organizacj� telekomunikacyjn�. Dla Wenusjan by�a to ogromna szansa. Gosseyn
poczu�
podniecenie, kiedy zaczaj si� zastanawia�, jak j� wykorzysta�. W jego m�zgu
zakie�kowa�o
kolejne pytanie. Tym razem odpowied� robooperatora by�a b�yskawiczna:
- Najbli�sz� baz� jest Gela 30 i statek mo�e pokona� t� drog� w cztery godziny.
Informacja ta zainteresowa�a Gosseyna.
- My�la�em, �e transport deformatorem jest natychmiastowy...
-W przypadku transportu materii istnieje margines b��du, cho� sam podr�uj�cy
nie
zdaje sobie z niego sprawy. Dla niego proces ten jest istotnie natychmiastowy.
Gosseyn skin�� g�ow�. W pewnym stopniu by� w stanie to zrozumie�. Podobie�stwo
do dwudziestego miejsca po przecinku nie by�o doskona�e.
- A gdybym chcia� porozmawia� z Gel�? - pyta� dalej. - Czy otrzymanie odpowiedzi
zajmie tak�e osiem godzin?
- O, nie! Na poziomie elektronicznym margines b��du jest niesko�czenie ma�y.
B��d
na Gel� b�dzie wynosi� oko�o jednej pi�tej sekundy. Tylko materia jest powolna.
- Rozumiem - odpar� Gosseyn. - Mo�na rozmawia� przez ca�� Galaktyk� bez
wi�kszych op�nie�.
- Zgadza si�.
-A gdybym chcia� porozmawia� z kim�, kto nie zna mojego j�zyka?
-To �aden problem. Robot t�umaczy zdanie po zdaniu.
Gosseyn nie by� pewien, czy przy takim przenoszeniu informacji nie pojawi� si�
problemy. Podej�cie nie-A do rzeczywisto�ci cz�ciowo opiera�o si� na relacjach
pomi�dzy
s�owami. S�owa by�y subtelne
I cz�sto niepowi�zane z faktami, kt�re mia�y przedstawia�. M�g� sobie wyobrazi�,
�e
w wypadku kontakt�w mi�dzy obywatelami Galaktyki nie m�wi�cymi tym samym
j�zykiem
dochodzi�o do licznych nieporozumie�. Poniewa� imperia galaktyczne nie naucza�y
nie-A ani
jej nie praktykowa�y, prawdopodobnie nie zdawano sobie sprawy, �e takie
nieporozumienia
nieuchronnie wi��� si� z procesem komunikacji za po�rednictwem robot�w.
Najwa�niejsze by�o, aby u�wiadomi� sobie ten problem i pami�ta� o nim.
- To wszystko, dzi�kuj� - rzek� Gosseyn i przerwa� po��czenie.
Dotar� do apartamentu drzewnego, kt�ry dzieli� z Patrici� Hardie, gdy oboje byli
wi�niami Thorsona. Szuka� wiadomo�ci, kt�r� by� mo�e dla niego zostawiono,
informacji
bardziej kompletnej i osobistej ni� ta, jak� mo�na powierzy� centrali
telefonicznej. Znalaz�
kilka zapis�w rozm�w pomi�dzy Patrici� i Crangiem oraz to, czego szuka�.
Informacja o to�samo�ci Patricii nie zdziwi�a go zbytnio. Zawsze do��
sceptycznie
przyjmowa� jej wzmianki o �yciu prywatnym, mimo i� okaza�a si� ca�kiem godna
zaufania w
walce z Thorsonem. Wstrz�sn�a nim wiadomo�� o tym, �e rozp�ta�a si� wojna w
przestrzeni.
Pokr�ci� g�ow�, kiedy us�ysza�, �e maj� zamiar wr�ci� po niego �za kilka
miesi�cy".
Dok�adnie wys�ucha� do�� szczeg�owej relacji Cranga o pr�bach nawi�zania z nim
kontaktu
na Ziemi.
Oczywi�cie, odpowiada� za to Janasen. Gosseyn westchn��. Co si� dzieje z tym
facetem, dlaczego tak uparcie pr�buje uprzykrzy� �ycie komu�, kogo nawet nie
zna? Osobista
niech��? Mo�liwe. Zdarza�y si� ju� dziwniejsze rzeczy. Po d�u�szym namy�le
doszed� jednak
do wniosku, �e to nie jest wystarczaj�ce wyja�nienie.
Ods�ucha� fragment, w kt�rym Crang m�wi� o mo�liwych ukrytych graczach i
gro��cym z ich strony niebezpiecze�stwie. Brzmia�o to dziwnie przekonuj�co.
Gosseyn zn�w
pomy�la� o Janasenie.
Od niego trzeba zacz��. Kto� wprowadzi� Janasena na �szachownic�". By� mo�e
tylko
na kr�tk� chwil� czasu kosmicznego i by� mo�e dla jednego, ulotnego celu, niczym
pionek w
wielkiej grze - ale pionkami te� trzeba si� zaj��. Pojawia�y si� sk�d�, a gdy
by�y istotami
ludzkimi, wraca�y tam, sk�d przyby�y. Prawdopodobnie nie by�o ju� czasu do
stracenia.
Nawet teraz, gdy zaakceptowa� ca�� logik� sytuacji, w jego umy�le narodzi� si�
inny
cel. Rozwa�y� jeszcze kilka mo�liwo�ci, a nast�pnie usiad� przy komunikatorze,
aby odby�
rozmow�. Robopperator zapyta�, z jak� gwiazd� chce rozmawia�.
- Po��cz mnie z najwy�szym dost�pnym urz�dnikiem w kwaterze g��wnej Ligi.
- Kogo mam zaanonsowa�?
Gosseyn poda� swoje nazwisko, usiad� i czeka�. Jego plan by� bardzo prosty. Ani
Crang, ani Patricia Hardie nie powiadomi� Ligi o tym, co si� sta�o w Uk�adzie
S�onecznym.
By�oby to zbyt wielkie ryzyko. Jednak Liga, a w�a�ciwie kilka os�b z Ligi,
wykorzysta�o swe
w�t�e wp�ywy, by ocali� Wenus przed Enro. Patricia Hardie powiedzia�a przy tym,
�e stali
urz�dnicy Ligi s� zainteresowani nie-A z punktu widzenia edukacji. Gosseyn czu�,
i�
porozumienie si� z Lig� mo�e przynie�� dobre efekty.
G�os robooperatora przerwa� tok jego my�li:
- Madrisol, sekretarz Ligi, got�w jest z panem porozmawia�.
Zaledwie wypowiedzia� te s�owa, na ekranie pojawi�a si� szczup�a, wyrazista
twarz.
Obraz r�s�, a� wype�ni� ca�y ekran. M�czyzna mia� oko�o czterdziestu pi�ciu lat
i bystre
niebieskie oczy. Popatrzy� uwa�nie na Gosseyna, a potem, wyra�nie
usatysfakcjonowany, co�
powiedzia�.
- Gilbert Gosseyn? - rozleg� si� po chwili g�os robota-t�umacza. Zabrzmia�o to
jak: �A
kim�e, u diab�a, jest Gilbert Gosseyn?"
Gosseyn wola� nie zg��bia� tej kwestii. Ograniczy� swoje sprawozdanie do
wydarze�
w Uk�adzie S�onecznym, kt�re wzbudzi�y zainteresowanie Ligi. Jeszcze zanim
sko�czy�
m�wi�, dozna� pewnego rozczarowania. Spodziewa� si�, �e sekretarz Ligi oka�e
cho� troch�
treningu nie-A. Tymczasem twarz tego cz�owieka wskazywa�a na typowo wzg�rzow�
osobowo��. Wi�kszo�� jego dzia�a� i decyzji b�dzie wi�c zale�e� od emocjonalnego
�nastawienia", nie za� od korowowzg�rzowych proces�w my�lowych nie-A.
Gosseyn opisywa� w�a�nie mo�liwo�ci wykorzystania Wenusjan w wojnie z Enro,
kiedy Madrisol przerwa� zar�wno tok jego my�li, jak i opowie��.
- Sugeruje pan - rzek� k��liwie - �eby Liga ustanowi�a komunikacj� transportow�
z
Uk�adem S�onecznym i pozwoli�a, aby szkoleni nie-A prowadzili wojn� w jej
imieniu?
Gosseyn przygryz� wargi. Uwa�a� za oczywiste, �e Wenusjanie osi�gn� najwy�sze
stanowiska w bardzo kr�tkim czasie, ale osoby o usposobieniu wzg�rzowym nie mog�
si�
tego nawet domy�la�. Skoro tylko ten proces si� rozpocznie, b�d� zdumieni
szybko�ci�, z
jak� nie-A, kt�rzy przybyli z Ziemi, zaczn� obejmowa� wszelkie stanowiska, kt�re
uznaj� za
niezb�dne.
Przywo�a� na twarz ponury, bezbarwny u�miech i rzek�:
-Nie-A udziel� wszelkiej pomocy technicznej. Madrisol zmarszczy� brwi.
- To b�dzie do�� trudne - mrukn��. - Uk�ad S�oneczny otaczaj� uk�ady gwiezdne
zdominowane przez Najwy�sze Imperium. Je�li podejmiemy pr�b� przebicia si�,
b�dzie
wygl�da�o na to, �e przywi�zujemy do Wenus du�� wag�, a wtedy Enro mo�e
zniszczy�
wasze planety. Mimo to przedstawi� spraw� odpowiednim osobom i mo�e pan by�
pewien, �e
zrobi� w tej materii wszystko, co mo�liwe. Teraz jednak, je�li mo�na...
Zabrzmia�o to jak odprawa. Gosseyn rzek� szybko:
- Wasza ekscelencjo, z pewno�ci� mo�na poczyni� pewne delikatne przygotowania.
Ma�e statki zdo�a�yby si� prze�lizn��, m�g�by pan r�wnie� wzi�� kilka tysi�cy
najlepszych
pana zdaniem ludzi i umie�ci� tam, gdzie b�d� potrzebni.
- Mo�liwe, mo�liwe - Madrisol wygl�da� na zniecierpliwionego. -Musz� to jednak
om�wi� z ....
- Tu, na Wenus - przerwa� mu Gosseyn - mamy nietkni�ty przeka�nik, kt�ry mo�e
przenie�� statek kosmiczny o d�ugo�ci trzech kilometr�w. Warto zrobi� z niego
u�ytek. Warto
rozwa�y�, jak d�ugo taki przeka�nik mo�e pozosta� zestrojony z przeka�nikami na
innych
gwiazdach.
- Przeka�� te wszystkie kwestie w�a�ciwym ekspertom - odpar� Madrisol i
podejmiemy decyzje. Przyjmuj�, �e z waszej strony r�wnie� znajdzie si�
kompetentna osoba
upowa�niona do rozm�w.
- Przeka�� operatorowi, aby skontaktowa� pana z tutejszymi, hm, odpowiednio
upowa�nionymi w�adzami - odpowiedzia� Gosseyn, t�umi�c u�miech. Na Wenus nie
by�o
�w�adz", ale chwila nie wydawa�a si� odpowiednia, aby rozwodzi� si� na temat
ochotniczej
demokracji nie-A.
- �egnam i �ycz� szcz�cia.
Rozleg� si� cichy trzask i szczup�a twarz znikn�a z ekranu. Gosseyn
poinstruowa�
robooperatora, aby wszelkie dalsze rozmowy z przestrzeni kierowa� do Instytutu
Semantyki w
najbli�szym mie�cie, po czym wy��czy� si�. By� raczej zadowolony z przebiegu
rozmowy.
Uruchomi� jeszcze jeden proces, a cho� nie m�g� sobie pozwoli� na czekanie,
przynajmniej
robi�, co m�g�.
Teraz Janasen - nawet gdyby to oznacza�o powr�t na Ziemi�.
III
Aby pozosta� istot� ludzk�, przystosowan� i przy zdrowych
zmys�ach, dana osoba musi zrozumie�, �e nie jest w stanie
wiedzie� wszystkiego. Nie wystarczy poj�� to ograniczenie
intelektualnie; zrozumienie musi by� uporz�dkowanym procesem,
zar�wno ��wiadomym", jak i "nie�wiadomym". Uwarunkowanie
takie jest niezb�dne do zr�wnowa�onego poszukiwania
natury materii i �ycia.
Godzina by�a ju� p�na, a Janasen wci�� jeszcze nie otrz�sn�� si� z zaskoczenia.
Zosta� porwany z samego biura Instytutu Emigracji. Nie podejrzewa� istnienia
maszyny
transportowej we w�asnym gabinecie. Wyznawca musi mie� agent�w w ca�ym systemie
s�onecznym. Rozejrza� si� ostro�nie. Znajdowa� si� w s�abo o�wietlonym obszarze
parku.
Poza k�p� traw, z jakiego� nieokre�lonego punktu, sp�ywa� niewielki wodospad.
Krople
rozpylonej wody l�ni�y w bladym �wietle.
Wyznawca sta� cz�ciowo na tle fontanny, ale jego bezkszta�tne cia�o wydawa�o
si�
stopione z mrokiem. Milczenie si� przed�u�a�o, Janasen zacz�� si� denerwowa�.
Wola� jednak
nie odzywa� si� pierwszy. Wreszcie Wyznawca drgn�� i podp�yn�� nieco bli�ej.
- Mia�em problemy z dostrojeniem si� - rzek�. - Te skomplikowane sprawy zwi�zane
z
przenoszeniem energii zawsze sprawia�y mi k�opot. Nie jestem mechanikiem.
Janasen nadal milcza�. Nie oczekiwa� wyja�nie� i nie czu� si� upowa�niony, aby
interpretowa� to, co us�ysza�. Czeka�.
- Musimy zaryzykowa� - kontynuowa� Wyznawca. - Prowadzi�em moje dzia�ania w
ten spos�b, poniewa� chc� odizolowa� Gosseyna od wszystkich, kt�rzy mogliby mu
pom�c, a
w razie potrzeby nawet go zniszczy�. Plan, kt�ry ma wesprze� Enro i kt�ry
zamierzam
wprowadzi� w �ycie, nie mo�e by� nara�ony na niebezpiecze�stwo przez osob� o
nieznanych
mo�liwo�ciach.
Janasen wzruszy� ramionami. Przez chwil� sam si� dziwi� w�asnej oboj�tno�ci. W
jego
m�zgu zago�ci�a my�l, �e w cz�owieku takim jak on musi by� co� nadnaturalnego.
Ale my�l
ulecia�a. Oboj�tne mu by�o, jakie ryzyko trzeba podj�� i jakie mo�liwo�ci ma
przeciwnik.
Jestem narz�dziem - pomy�la� sobie z dum�. - S�u�� mistrzowi, kt�ry jest
cieniem.
Roze�mia� si� dziko. Ogarn�o go upojenie w�asnym ego, tym, co robi�, co my�la�,
co
czu�. Nazwa� si� Janasen, poniewa� by�o to imi� najbli�sze jego w�asnemu: David
Janasen.
Wyznawca przem�wi� znowu.
- W przysz�o�ci tego cz�owieka, Gosseyna, wida� dziwne plamy - rzek�. -
Pojawiaj�
si� jakie� obrazy... ale �aden z Wizjoner�w nie potrafi zobaczy� ich jasno. Mimo
to jestem
pewien, �e b�dzie ci� szuka�. Nie pr�buj go unika�. Dowie si�, �e twoje nazwisko
figurowa�o
na li�cie pasa�er�w �Prezydenta Hardie". Zdziwi si�, �e cienie widzia�, ale
przynajmniej
b�dzie wiedzia�, �e jeste� na Wenus. W tej chwili jeste�my w parku na
przedmie�ciach
Nowego Chicago....
- Janasen rozejrza� si� woko�o ze zdumieniem. Widzia� jedynie drzewa i krzewy, a
w
uszach d�wi�cza� mu szum wodospadu.
Tu i tam w ciemno�ci l�ni�y blade �wiat�a, ale nigdzie nie by�o wida� miasta.
- Miasta na Wenus r�ni� si� od tych na innych �wiatach -m�wi� Wyznawca. - S�
inaczej zbudowane, inaczej zaplanowane. Wszystko jest za darmo: �ywno��,
transport,
mieszkania -wszystko.
- To znacznie upraszcza sprawy.
- Niezupe�nie. Wenusjanie uzmys�owili sobie, �e na innych planetach te�
mieszkaj�
istoty ludzkie. Po pierwszej inwazji zapewne b�d� si� zabezpiecza�. Mimo to masz
jeszcze
tydzie� lub dwa, w tym czasie Gosseyn powinien ci� znale��.
- A kiedy ju� mnie znajdzie?
- Zaprosisz go do swojego apartamentu i dasz mu to. L�ni�cy przedmiot frun��
przez
ciemno�� i spad�, migocz�c jak p�omie�. Le�a� w trawie niczym lusterko
odbijaj�ce �wiat�o
s�oneczne.
- W dzie� nie b�dzie si� wydawa�a taka jasna - rzek� Wyznawca. -Pami�taj, musisz
mu j� da� w swoim pokoju. Masz pytania?
Janasen schyli� si� ochoczo i podni�s� z ziemi przedmiot. By� to rodzaj
plastykowej
karty, g�adkiej i szklistej w dotyku. Na karcie znajdowa� si� nadruk, zbyt ma�y,
by go
odczyta� go�ym okiem.
- Co on ma z tym zrobi�?
- Przeczyta� wiadomo��.
-I co si� wtedy stanie? - zmarszczy� brwi Janasen.
- Tego nie musisz wiedzie�. Wystarczy, je�li wype�nisz moje instrukcje.
Janasen przetrawia� przez chwil� w my�li to, co us�ysza�.
- Powiedzia�e� przed chwil�, �e musimy zaryzykowa� - zauwa�y�. - Wydaje mi si�,
�e
jedyn� osob�, kt�ra ponosi tu jakiekolwiek ryzyko, jestem ja.
- Przyjacielu - odpar� Wyznawca lodowatym tonem. - Zapewniam ci�, �e tak nie
jest.
Nie sprzeczajmy si� o drobiazgi. Czy masz jeszcze jakie� pytania?
Janasen stwierdzi�, �e w�a�ciwie nic go to nie obchodzi.
- Nie - powiedzia�.
Zapad�o milczenie. Wyznawca zacz�� bledn�c. Janasen jak zwykle mia� problemy z
okre�leniem, kiedy cie� rozp�yn�� si� w nico��, ale po chwili wiedzia� ju�, �e
jest sam.
Gosseyn spojrza� na �kart�", potem zn�w na Janasena. Interesowa� go spok�j tego
cz�owieka, poniewa� dawa� pewne poj�cie o jego charakterze. Janasen by�
solipsyst�, kt�ry
doszed� do �adu z w�asn� neuroz� poprzez wytworzenie odpowiedniej,
kompensacyjnej posta-
wy.
Spotkali si� w typowo wenusja�skim, barwnym otoczeniu. Siedzieli w pokoju
wychodz�cym na patio wype�nione kwitn�cymi krzewami. Pok�j wyposa�ono we
wszelkie
udogodnienia, ��cznie z automatyczn� dostaw� i przygotowaniem posi�k�w, co
sprawia�o, �e
kuchnia by�a zb�dna.
Gosseyn nieprzyjaznym wzrokiem studiowa� twarz o zapadni�tych policzkach.
Odnalezienie Janasena nie by�o wcale trudne. Kilka rozm�w mi�dzyplanetarnych,
tym razem
bez �adnych zak��ce�, szybki przegl�d hotelowych roborejestr�w - i oto ju�
znalaz� si� na
ko�cu drogi.
Pierwszy odezwa� si� Janasen.
- Musz� przyzna�, �e interesuje mnie system tej planety. Nie potrafi� przywykn��
do
darmowej �ywno�ci.
- Lepiej zacznij m�wi� - uci�� Gosseyn. - To, co z tob� zrobi� zale�y, od
informacji,
jakie mi przeka�esz.
- Powiem ci wszystko, co wiem - wzruszy� ramionami Janasen. -Ale nie dlatego, �e
mi
grozisz. Po prostu nie zale�y mi na dochowywaniu sekret�w; ani swoich, ani
cudzych.
Gosseyn got�w by� w to uwierzy�. Ten oto agent Wyznawcy b�dzie mia� szcz�cie,
je�li prze�yje nast�pne pi�� lat, ale przez ten czas na pewno nie straci
szacunku do samego
siebie.
Janasen opisa� swoj� wsp�prac� z Wyznawc� od samego pocz�tku. Wydawa� si�
zupe�nie szczery. Pozostawa� w tajnych s�u�bach Najwy�szego Imperium i w jaki�
spos�b
zwr�ci� na siebie uwag� cz�owieka-cienia. Przedsi�wzi�� nawet pr�b�
zrelacjonowania swoich
rozm�w z Wyznawc� s�owo po s�owie. Gdy sko�czy�, zamilk� na chwil� i powr�ci� do
poprzedniego stwierdzenia.
- Galaktyka a� roi si� od anarchistycznych ideologii, ale jeszcze nie widzia�em,
aby
kt�ra� si� sprawdzi�a. Pr�bowa�em sobie wyobrazi�, jak dzia�a ta nie-artyst...
to... to...
- Nazwij j� nie-A - podsun�� Gosseyn.
- .. .ta bujda nie-A, ale zdaje si�, �e opiera si� ona na rozs�dku ludzi, a to
ju� wydaje
mi si� niewiarygodne.
Gosseyn milcza�. Zacz�li dyskutowa� o samym rozumie, a tego nie mo�na by�o
wyrazi� wy��cznie za pomoc� s��w. Je�li Janasen rzeczywi�cie jest
zainteresowany, niech
idzie do szko�y podstawowej. Janasen musia� wyczu� jego nastr�j, gdy� znowu
wzruszy� ra-
mionami.
- Przeczyta�e� ju� kart�? - zapyta�.
Gosseyn nie odpowiedzia� od razu. Karta by�a chemicznie aktywna, ale nie
szkodliwa.
Odni�s� wra�enie, �e zosta�a wykonana z jakiego� ch�onnego materia�u. Mimo
wszystko by�a
dziwna. Najprawdopodobniej by� to wytw�r galaktycznej technologii i on, Gosseyn,
nie mia�
zamiaru si� spieszy�.
- Ten... Wyznawca rzeczywi�cie przewidzia�, �e wejd� do windy o dziewi�tej
dwadzie�cia osiem? -upewni� si�.
Trudno by�o w to uwierzy�. Wyznawca by� istot� spoza Ziemi, spoza Uk�adu
S�onecznego. Sk�d�, z najdalszych kra�c�w Galaktyki, zwr�ci� uwag� na osob�
Gilberta
Gosseyna, przewiduj�c, �e w konkretnym dniu zrobi on konkretn� rzecz.
Przynajmniej tak
wynika�o z relacji Janasena.
Znaczenie tego proroctwa by�o ogromne. Sprawia�o, �e �karta" tak�e nabiera�a
warto�ci. Z miejsca, w kt�rym siedzia�, widzia� na niej jaki� nadruk, ale s�owa
by�y
nieczytelne. Pochyli� si�, ale druk wci�� by� za ma�y.
Janasen pchn�� w jego stron� szk�o powi�kszaj�ce.
- Spr�buj u�y� tego - rzek�. - Sam mia�em problemy, �eby co� odczyta�.
Gosseyn zawaha� si�, ale teraz ju� wzi�� kart� do r�ki i przyjrza� si� jej
uwa�niej.
My�la� o niej jak o prze��czniku, uruchamiaj�cym wi�kszy, niewyobra�alny
mechanizm. Ale
jaki?
Rozejrza� si� po pokoju. W chwil� po wej�ciu zapami�ta� najbli�sze gniazda
sieciowe
i prze�ledzi� przewody pod napi�ciem. Niekt�re bieg�y do sto�u, przy kt�rym
siedzia�,
dostarczaj�c zasilania do kompaktowego elektronicznego modu�u przygotowania
posi�k�w.
Gosseyn podni�s� wzrok.
- Przez jaki� czas b�dziemy musieli trzyma� si� razem - oznajmi�. - My�l�, �e
zostaniesz zabrany z Wenus, nie wiem tylko, czy na statku czy poprzez
Deformator.
Zamierzam wyruszy� z tob�.
Spojrzenie Janasena zab�ys�o zainteresowaniem.
- Uwa�asz, �e to mo�e by� niebezpieczne?
- Tak - odpar� Gosseyn z u�miechem. - Mo�e.
Zapad�o milczenie.
Gosseyn dostroi� kart� do jednego z zapami�tanych przez siebie fragment�w, jako
sygna� do zadzia�ania podaj�c zwyczajne zw�tpienie-l�k. Gdyby w jego umy�le
zago�ci�o
cho�by przez kr�tk� chwil� jedno z tych uczu�, karta natychmiast zosta�aby
�upodobniona"
na zewn�trz pomieszczenia.
Ten �rodek ostro�no�ci nie by� wystarczaj�cy, ale wydawa�o mu si�, �e powinien
przynajmniej spr�bowa�.
Skierowa� lup� na kart� i odczyta�:
Gosseyn!
Deformator ma pewn� fascynuj�c� w�a�ciwo��. Jest zasilany elektrycznie, ale nie
wykazuje �adnych niezwyk�ych cech nawet wtedy, gdy si� go w��czy. Taki przyrz�d
zosta�
wbudowany w st�, przy kt�rym siedzisz. Je�eli doczyta�e� do tego miejsca,
zosta�e� w�a�nie
schwytany w najbardziej skomplikowan� pu�apk�, jak� wymy�lono dla cz�owieka.
Je�li uczucie strachu zd��y�o si� narodzi�, nie pami�ta� go - ani wtedy, ani
potem.
IV. Nie-abstrakcje
Umys� dziecka nie ma rozwini�tej kory, jest wi�c niezdolny
do dokonywania rozr�nie�. Dziecko nieuchronnie fa�szywie
ocenia fakty. Wiele z tych fa�szywych ocen odciska si� na
systemie nerwowym na poziomie �pod�wiadomym", gdzie
mog� przetrwa� nawet do okresu doros�o�ci. W ten spos�b
uzyskujemy wykszta�conego m�czyzn�, lub kobiet�, kt�rzy
reaguj� w spos�b infantylny.
Ko�o obraca�o si�, po�yskuj�c z lekka. Gosseyn le�a� na wozie i gapi� si� na nie
bezmy�lnie. Wreszcie podni�s� wzrok ze l�ni�cej metalowej obr�czy na pobliski
horyzont,
gdzie rozpo�ciera� si� wielki budynek. By�a to szeroka konstrukcja wznosz�ca si�
po �uku
znad ziemi niczym ogromna kula, z kt�rej wida� jedynie niewielki fragment.
Gosseyn pozwoli�, by obraz ten dotar� do jego �wiadomo�ci, i w pierwszej chwili
nie
dozna� ani zdziwienia, ani l�ku. Stwierdzi�, �e w my�li dokonuje por�wnania
pomi�dzy scen�
przed nim a pokojem hotelowym, gdzie jeszcze przed chwil� rozmawia� z Janasenem.
A po-
tem pomy�la�: Jestem Ashargin.
My�l by�a niewerbalnym, automatycznym u�wiadomieniem sobie w�asnej
osobowo�ci, zwyk�� identyfikacj�, kt�ra zosta�a wyt�oczona z jego organ�w i
gruczo��w, a
nast�pnie zaakceptowana przez system nerwowy jako oczywista. No, mo�e
niezupe�nie
oczywista. Gilbert Gosseyn odrzuci� t� to�samo�� ze zdumieniem, kt�re zaraz
ust�pi�o
miejsca alarmuj�cej emocji i wra�eniu zagubienia.
Letni wietrzyk wion�� mu w twarz. Obok wielkiego budynku sta�o kilka mniejszych
zabudowa�, rozrzuconych tu i tam w otoczeniu drzew. Drzewa tworzy�y rodzaj
ogrodzenia.
Poza nimi, jak t�o o niepor�wnanej wspania�o�ci, wznosi�a si� majestatyczna,
okryta �niegiem
g�ra.
- Ashargin!
Gosseyn poderwa� si�, gdy� barytonowy krzyk rozbrzmia� tu� nad jego uchem.
Obr�ci� si�, ale w p� gestu k�tem oka pochwyci� obraz swej d�oni. Zatrzyma�
si�. Zapomnia�
o m�czy�nie, zapomnia� nawet spojrze� na niego. Pora�ony podni�s� d�onie do
oczu. By�y to
smuk�e, delikatne d�onie, jak�e odmienne od silnych, twardych, szerokich d�oni
Gilberta
Gosseyna. Spojrza� na siebie. Jego cia�o tak�e by�o smuk�e, ch�opi�ce.
Nagle poczu� t� r�nic� od wewn�trz, wra�enie s�abo�ci, mniej wyra�nej si�y
witalnej,
pomieszanie innych my�li. Nie, nie my�li. Uczu�. Wra�e� organ�w, kt�re kiedy�
znajdowa�y
si� pod kontrol� innego umys�u.
Jego w�asny umys� cofn�� si� z przera�eniem i zn�w, na poziomie niewerbalnym,
pojawi�a si� ta sama, fantastyczna informacja:, Jestem Ashargin".
Nie Gosseyn? Jego rozum zawirowa�, poniewa� przypomnia� sobie, co Wyznawca
napisa� na karcie: �.. .zosta�e� w�a�nie schwytany w najbardziej skomplikowan�
pu�apk�, jak�
wymy�lono...". Wra�enie katastrofy, jakie go ogarn�o, nie da�o si� por�wna� z
niczym,
czego doznawa� do tej pory.
- Ashargin, ty leniwy nicponiu, wyjd� i popraw drullowi uprz��.
Wyskoczy� z wozu jak b�yskawica. Zwinnymi palcami przyci�gn�� rozlu�nion�
sprz�czk� na jarzmie pot�nego, podobnego do wo�u zwierz�cia. A wszystko to
zrobi�, zanim
jeszcze zd��y� pomy�le�. Po sko�czeniu pracy wspi�� si� z powrotem na w�z.
Wo�nica,
duchowny w roboczym odzieniu, trzasn�� z bicza. W�z ruszy� po nier�wnej drodze i
wjecha�
na dziedziniec.
Gosseyn walczy�, by zrozumie� t� us�u�no��, z jak� pop�dzi� niczym automat.
Trudno
by�o mu my�le�. Tyle zamieszania. Wreszcie jednak przysz�o cz�ciowe
zrozumienie.
Kiedy� cia�o to by�o kontrolowane przez inny umys� - umys� Ashargina.
Niezintegrowany, niebezpieczny umys�, zdominowany przez l�ki i niekontrolowane
emocje,
wyci�ni�te w systemie nerwowym i mi�niach cia�a. �ywe cia�o Ashargina reagowa�o
na
wewn�trzny brak r�wnowagi na poziomie pod�wiadomo�ci, co by�o �miertelnie gro�n�
pu�apk� tej dominacji. Nawet Gilbert Gosseyn, wiedz�c, co si� dzieje, nie mia�
wielkiego
wp�ywu na te gwa�towne kompulsje fizyczne - dop�ki nie uda�o mu si� wyszkoli�
cia�a
Ashargina do korowo- wzg�rzowej r�wnowagi nie-A
Dop�ki nie zdo�a go wyszkoli�... czy�by o to chodzi�o? - pyta� sam siebie
Gilbert
Gosseyn. - Czy dlatego jestem tutaj? Aby wytrenowa� to cia�o?
Potop organicznych my�li zala� mu m�zg, wyprzedzaj�c jego w�asne pytania. By�y
to
wspomnienia tamtego drugiego umys�u, Ashargina. Ksi��e. Ashargin. Niewyobra�alne
znaczenie tych s��w przysz�o powoli, niewyra�ne, ledwie w zarysie, gdy� tyle
innych rzeczy
si�. zdarzy�o od tamtej pory. Kiedy mia� czterna�cie lat, wojsko Enro przysz�o
do szko�y, w
kt�rej si� uczy�. Tamtego dnia spodziewa� si�, �e stwory wys�ane przez
uzurpatora przynios�y
mu �mier�. Ale nie, zamiast zabi�, przewie�li go na rodzinn� planet� Enro, na
Gorgzid, i
oddali pod opiek� kap�an�w U�pionego Boga.
Tam ci�ko pracowa� w polu, przymiera� g�osem. Karmili go z samego rana, jak
zwierz�. Ka�dej nocy zasypia� niespokojnie, t�skni�c do poranka, kt�ry oznacza�
jedyny
posi�ek w ci�gu dnia, posi�ek, kt�ry trzyma� go przy �yciu. Jego to�samo��
ksi�cia Ashargina
nie posz�a w niepami��, ale wspomniano, �e staro�ytne rody w�adc�w uleg�y
degeneracji i
dekadencji.
W takich chwilach najwi�ksze imperia zazwyczaj bez walki wpada�y w r�ce tak
mistrzowskich polityk�w jak Enro Czerwony.
W�z okr��y� k�p� drzew ozdabiaj�cych central� cz�� dziedzi�ca i nagle znalaz�
siew
bezpo�rednim s�siedztwie samolotu. Kilku m�czyzn, odzianych w czarne,
kap�a�skie niemal
uniformy, oraz jeden ubrany z i�cie wielkopa�skim przepychem, stali i
przygl�dali si� nad-
je�d�aj�cemu wozowi.
Kap�an-robotnik z o�ywieniem pochyli� si� w ty� i tr�ci� Ashargina r�czk� bata -
spieszny, brutalny gest.
-Na twarz! -zawo�a�. -To sam Yeladji, stra�nik krypty U�pionego Boga!
Gosseyn poczu� gwa�towne szarpni�cie. Przewr�ci� si� i uderzy� w dno wozu. Le�a�
tam, lekko oszo�omiony, dop�ki nie dotar�o do�, �e to cia�o Ashargina us�ucha�o
polecenia z
automatyczn� szybko�ci�. Jeszcze nie zd��y� otrz�sn�� si� z szoku, kiedy odezwa�
si� silny,
d�wi�czny g�os.
- Koorn, wprowad� ksi�cia Ashargina do samolotu. Potem mo�esz odej��. Ksi��� ju�
nie wr�ci do obozu pracy.
I zn�w pos�usze�stwo Ashargina da�o o sobie zna� z ca�� moc�. Poczu� za�mienie
umys�u. Jego cz�onki porusza�y si� konwulsyjnie. Potem pami�ta� ju� tylko tyle,
�e opad� na
krzes�o. W�wczas samolot ruszy�.
Szybko.
Dok�d go zabieraj�? Taka by�a jego pierwsza my�l, kiedy m�g� ju� my�le�. Gosseyn
przeszed� w stan korowo- wzg�rzowej pauzy nie-A i poczu�, jak, jego" cia�o si�
rozlu�nia.
Zogniskowa� wzrok i ujrza�, �e samolot jest ju� wysoko nad ziemi� i wznosi si�
jeszcze
wy�ej, ponad pokryty �niegiem szczyt za �wi�tyni� U�pionego Boga.
Jego umys� zatrzyma� si� na tej my�li niczym ptak, kt�ry zawis� w powietrzu.
U�piony
B�g? Przypomnia� sobie niejasno inne �fakty", kt�re zna� i zas�ysza� Ashargin.
U�piony B�g spoczywa� prawdopodobnie w przezroczystym pojemniku w
wewn�trznej komorze kopu�y. Jedynie kap�anom wolno by�o zagl�da� do samego
pojemnika,
i to tylko w czasie inicjacji, raz na ca�e �ycie.
Pami�� Ashargina nie si�ga�a dalej. A Gosseyn mia� ju� to, czego chcia�. Typowa
odmiana poga�skiej religii. Na Ziemi by�o ich wiele, a szczeg�y nie mia�y