5659
Szczegóły |
Tytuł |
5659 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5659 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5659 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5659 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Marianna G.�wieduchowska
Katecheci i frustraci
- I ja chyba musz� pokaza� co� �adnego � pomy�la� syn kupca.
To z Andersena.
- Bo pi�kno jest tylko przera�enia pocz�tkiem.
To z Rilkego
Nie odwracaj oczu. Zobaczysz kuropatwy szare na �niegu. Bia�e od szronu �awki.
�wiat�o w szczelinach mi�dzy �aluzjami.
Wszystko, co mam ci powiedzie�, wyjawi si� samo.
Kontur miasta. Gar�� pestek. Listki krwi zakrzep�e na wargach.
Jest zimno, porz�dkuj� manuskrypt z roku 1993. Musisz jednak wiedzie�,
Czytelniczko, �e ju� wtedy m�odzi i bezczelni ch�opcy - ich nazwiska jeszcze
padn� w tej
ksi��ce - czytali pierwsze szkice mojego poematu. Pisa�am o nich.
O ich kobietach i m�czyznach. Notowa�am ich erotyczne marszruty i literackie
szar�e. Pi�am ten sam, co oni, alkohol, oddycha�am powietrzem z ich p�uc.
Chcia�am
wiedzie�. Tak, chcia�am sprawdzi�, czy odnajd� w tych zapisach co� wi�cej. Czy
us�ysz� ten
�opot powietrza, szelest krok�w, trzask, jak wybuch petardy, rozlegaj�cy si�
nagle w
ciemno�ci. Nie us�yszeli niczego, pr�cz w�asnych chichot�w. Nanie�li poprawki.
Dopisali
kilka obrazk�w i kwestii. Urywki �Katechet�w i frustrat�w�, pokraczne i
groteskowe,
ukaza�y si� w literackiej prasie. Dzi�, kiedy zbieram te rozsypane zdania, nie
dojd� ju�, co w
tamtych fragmentach jest od nich, co doda�y p�oche maszynistki postukuj�ce w
klawisze w
obskurnych pokojach redakcji. To zreszt� bez znaczenia. Ta historia wyjawia si�
sama. Pod
jej powieka tli si� czarna ko��, o�� nocy.
Jest co� jeszcze, co powinnam ci wyzna�, Czytelniczko. Nie by�am ostro�na. Ten
poemat pulsuje �yw� krwi�. Ale materia�, kt�ry zebra�am, wszystkie sekretne
li�ciki, intymne
notatki, kupony gier liczbowych, kartki wyrwane z pami�tnik�w, zapisane w
po�piechu fiszki,
rachunki za hotelowe pokoje i alkohol, wiersze i kwity z pralni, ca�a ta widmowa
dokumentacja kt�rej�' nocy przepad�a. Zgubi�am teczk�, jak w z�ym filmie,
zostawi�am na
�awce w parku, w taks�wce, wypad�a mi, kiedy bieg�am w deszczu do bramy. Nie
wiem.
Gdzie� si� zawieruszy�y, zapodzia�y wszystkie �lady, rysy i cienie, kt�re
zbiera�am
skrupulatnie, przez wiele miesi�cy, robi�c rzeczy, jakich ty wola�aby� nie
robi�, Czytelniczko.
Nie pytaj, po co mi to by�o. Chcia�am mie� pewno��, chcia�am dotkn�� t�tna,
poczu�, jak
pulsuje. Co zyska�am? Gorzk� wiedz�, �e jestem, jak i ty, bezradna.
Marzn� mi stopy. Ta przypowie�� porusza moimi ustami.
�Ze wszystkiego, co czytam, lubi� to tylko, co krwi� by�o pisane. Kto krwi� i w
przypowie�ciach pisze, nie chce, by go czytano, ��da, by uczono si� go na
pami��. Powietrze
rze�kie i czyste, niebezpiecze�stwo bliskie i duch pe�en radosnej z�o�liwo�ci:
to godzi si�
dobrze jedno z drugim�.
Mam pierwsze wydanie. W t�umaczeniu Berenta. Tekturowa ok�adka kruszy si� po
brzegach. Stal�wka chrz�ci. Przeszywa ich cia�a ulepione z odpadk�w, ze.
�mieci, z prochu
ziemi. Nie odwracaj oczu. Zobaczysz to samo co ja.
Pcha� przed sob� w�zek spacerowy w kolorze be�owym. Mija�y go ufryzowane
dostatnio wdowy w wieku �rednim i p�oche narzeczone.
Zza chmur wype�za�o raz po raz mocne i lepkie s�o�ce.
- Duszno, b�dzie burza - pomy�la� i odgarn�� kocyk. Ch�opczyk, ciep�y jak
kluseczka,
gaworzy�, szele�ci�,
plu�. N�ki mia� jak dwa kawa�ki przedwojennej kie�basy.
- Ny, ny, ny - szczebiota�y przechodz�ce kobiety.
- Nie wierz im, one tylko tak m�wi� - t�umaczy� dziecku.
Mia� pewne do�wiadczenie w tym wzgl�dzie i by� przekonany, �e z synem powinien
si� nim dzieli�.
Zatrzyma� w�zek przed ksi�garni�. Zapali� papierosa. Wyczy�ci� paznokie� kciuka
zapa�k�. �ypn�� spode HM w witryn�. Pierwsze wiosenne muchy obsiad�y
pozawieszane na
grubej �y�ce tomiki poezji. �liskie obwoluty od bija�y brudne �wiat�o.
Skrzywi� si� i ruszy� dalej, pomi�dzy szeleszcz�ce ortalionem dziewcz�ta i
matrony.
Czu� dum� i rado��. W�zek toczy� si� cierpliwie. K�eczka skrzypia�y. Jego syn
nie
mia� imienia i patrzy� w niebo.
Podni�s� g�ow� i zobaczy�, jak zza chmur, w g�stym blasku, przemazuje si�
b��kit.
- Czy ty wiesz chocia�, na co patrzysz? - odezwa� si� do dziecka.
Odpowiedzia�o po swojemu:
- Gaga... Gaga...
R�kawem d�insowej kurtki otar� mu z szacunkiem za�linione usta.
KATECHECI I FRUSTRACI POEMAT
KOBIET TYLKO NIE PYTAJ O NIC, KIEDY WIDZISZ, JAK KT�RA KARMI
PTASZKI.
(K. M. RILKE)
ROZDZIA� PIERWSZY, W KT�RYM PEWNE RZECZY MAJ�
SW�J POCZ�TEK
Niekt�rzy s�dz�, �e pi�kne jest to, co urzeczywistnione by� nie mo�e. �wiatope�k
�wiecki by� innego zdania. Tote� owego dnia sp�ni� si� do pracy.
Miasto ciep�e by�o jeszcze po deszczu. Zewsz�d bi� silny zapach niedawnych �wi�t
Wielkiej Nocy. Po�r�d aromat�w czarnych jak smo�a mazurk�w, starzej�cych si� w
wazonach bazi i �wininy, wyczu� mo�na by�o dyskretn� wo� niedojedzonych
cukrowych
barank�w i psuj�cych si� z lekka pisanek.
Okna by�y przewa�nie otwarte. Szyby nosi�y jeszcze �lady porannej ulewy, nikn�ce
niespiesznie w kwietniowym s�o�cu.
- Chrystus zmartwychwsta�, to i pogoda si� poprawia.
�wiecki mija� w�a�nie ko�ci� �wi�tych Piotra
1 Paw�a. Kolorowe wst�gi i flagi wisia�y bezradnie, pos�ji aposto��w wysycha�y.
- 12 to 3 razy po 4. Albo 4 razy po 3. To mo�e Ich by�o trzech? - kombinowa�
sobie. -
3 po 3 i jeszcze i, A Fredro czwarty... Nie, kto� musia� by� trzeci... 12 to
2 i l, razem 3. Ale kiedy Jan sk�oni� g�ow� na pier� Pana, to by�o ich dw�ch. 2
razy 2
to 4 i 2 plus 2 te� 4. Razem dwie czw�rki. A dwie czw�rki to 44. Tylko kt�ry to?
Schyschko
albo ja. A ten trzeci? Owietz albo Syflas. Albo W�glorz. A jak to oni s� ci
trzej? A czwarty
Staros�decki...
Ludzie ospale wracali do swoich powszednich czynno�ci. Do przebierania nogami,
zadzierania g��w i wizytacji plac�wek handlowych. Do �mudnego oczekiwania na
przystankach, spo�ywania potraw barowych, tr�cania �okciem.
- Koniec snu o nie�miertelno�ci. Lepiej nie liczy�. Na nic.
�wiecki pochwyci� k�tem oka swoj� posta� odbit� w witrynie sklepu z obuwiem.
Zatrzyma� si� i patrzy�. Na wypolerowanej tafli szk�a papierowe litery uk�ada�y
si� w napis:
PRZED�WI�TECZNA OBNI�KA CEN.
Tenis�wki i gumowce tworzy�y misterny wz�r. Pomi�dzy zakurzonymi butami tkwi�o
samotne kurcz�tko.
Po�lini� palec i przyg�adzi� brwi. Pr�cz jego z�achmanionej kurtki i
wymizerowanej
twarzy szyba odbija�a ca�e po�acie rzeczywisto�ci o�ywionej i nieo�ywionej.
- W tej szybie wszystkie kobiety s� du�e - zauwa�y� b�yskotliwie i ods�oni�
z�by.
Powoli przychodzi� do siebie. Wewn�trzne ucho zacz�o odbiera� sygna�y. Odzyska�
ju�
ostro�� widzenia, duchow� i fizyczn� r�wnowag�. Skrzyde�ka nosa drga�y. Widzia�.
Chcia�
dotyka�. Cho�by j�zykiem.
Mi�a pani o mi�ej twarzy ko�ysa�a si� nad w�zkiem z lodami. �wieckim wstrz�sn��
dreszcz. Zap�aci�. Wyrze�-bi� w czekoladowej ga�ce rowek. Zdr�twia� mu z�b.
- Wtorek po�wi�teczny b�dzie jak normalna �roda - rozrzewni� si�. - Najpierw
przychodz� go�cy, p�niej redakcja stopniowo, falami zaludnia si�...
- Zaludnia si�... - powt�rzy� p�g�osem.
- Syn cz�owieczy b�dzie wydany w r�ce ludzkie... - nie m�g� sobie przypomnie�
ko�ca frazy. Palce mia� lepkie. Mokra plama na kurtce paskudnie opalizowa�a w
s�o�cu. Bola�
go z�b.
- Mo�e brakuje pocz�tku... - kombinowa�. Przystan��. Zacz�� gmera� po
kieszeniach.
Przest�powa� z nogi na nog�.
Odezwa�y si� dzwony.
Samo po�udnie.
Machn�� r�k� i ruszy� szybkim krokiem.
- M�j syn b�dzie mia� nogi d�u�sze od moich - wykaza� si� nieuzasadnionym
optymizmem. Nie bardzo wierzy� w Boga, ale w geny jeszcze mniej.
Rynek przemierzy� sprawnie, jak ko� doro�karski. Wzi�� ostry zakr�t i skr�ci� w
zastawion� autami Wi�ln�.
- To jaka� poga�ska ulica. Nic si� tu nie zmieni�o przez �wi�ta - zachichota�.
Dotar� pod numer dwunasty. Wszed� w ciemn� czelu�� bramy i pocz�� wspina� si�
mozolnie w g�r�, po drewnianych schodach. Pachnia�y jeszcze czyst�, od�wi�tn�
�cierk�.
�wiat�o wpada�o przez �wietlik i wyczynia�o harce na g�adkich jak szk�o
por�czach. W
prze�witach ko�ysa�y si� leniwie smugi kurzu. �wietlne igraszki rozpromieni�y
�wieckiego.
U�miechaj�c si�, otworzy� ci�kie, d�bowe podwoje redakcji. Po�lini� palec,
przyg�adzi� brwi
i pchn�� nast�pne drzwi, wykonane z warszawskiej p�yty pil�niowej, a do tego
ma�o solidnie.
- Dzie� dobry...
Albo nawet wiecz�r. Oto uruchomiony zosta� mechanizm, kt�rego zatrzyma� ju�
niepodobna. Ontyczne �arniki i odwieczne problematy nie zostan� rozwi�zane, ale
spe�ni si�
to, czego nie powiedziano. O czym nie �ni�o si� nikomu z nas. Noc stanie si�
dniem, dzie�
b�dzie noc�. Znaki nn niebie pojawi� si� i znikn�. Otworzysz usta, ale piasek
zamknie ci
oczy. Wype�ni p�uca i trzewia. �wiat rozp�ynie si� w nico�ci, aby powr�ci� do
swojego
pierwszego kszta�tu. Kartki rozsypi� si�. Kropla t�uszczu b�y�nie na nagim
prze�cieradle,
tramwaj zazgrzyta o �wicie.
Zdejmuj� zegarek. Bransoletk� i kolczyki. Odwracam klepsydr�...
- Witam - m�czyzna o twarzy szlachetnej niczym japo�ski papier uni�s� g�ow�.
- Dzie� dobry, panie �or� - �wiecki przysiad� niezgrabnie.
Dzieli�a ich czarna p�aszczyzna biurka i stos rozrzuconych kartek. �wi�teczna
przerwa
w pracy korektor�w �Kwartalnika Niepopularnego �sprawi�a, �e �wieckiemu,
m�czy�nie z
natury nie�mia�emu i dzie� w dzie� wystawianemu na wiele pokus, pomieszczenie,
kt�re
przecie� zd��y�o ju� przej�� jego zapach i nawyki, wyda�o si� ciemn� dolin�.
Wierci� si�,
chrz�ka� i wykrzywia� usta. Zerka� spode �ba. Wszystko, od l�ni�cej pod�ogi po
zakurzone
k�ty, by�o dzi� liche i kanciaste. Nawet �or� Kr�l, cz�owiek dojrza�y, siwy ju�,
ale ci�gle
przystojny, o ogorza�ej twarzy � wielkich niebieskich oczach, wygl�da� na mocno
zmizcrowanego.
- Albo pi� ca�e trzy dni, albo gada� z anio�ami... - pomy�la� �wiecki. Odwleka�
jednak
indagacje na stosownie j sz� chwil�.
- Przepraszam za sp�nienie, ale dziecko p�aka�o i musia�em z nim...
W lewym oku Kr�la b�ysn�� ognik za�enowania, w prawym ironii.
- Prosz� pana, takie s� rozkosze ojcostwa i przedwczesnego mentalnego uwi�du -
powiedzia� g�osem pi�knym i donios�ym.
Zdj�� okulary.
- Kawy by� pan zrobi� i g�upio si� nie u�miecha�. �wiecki poderwa� si�.
Pokrzepi�a go
my�l o wszetecze�stwach, jakich b�dzie musia� si� dopu�ci� dla zdobycia kawy.
- W �redniej czy wielkiej fili�ance?
- Tak jak zwykle - rzuci� �or�, co niewiele wyja�nia�o, gdy� ilo�ci� wypijanej
przez
niego kawy, tudzie� wielko�ci� poszczeg�lnych racji, nie rz�dzi�a �adna zasada.
�wiatope�k u�miechn�� si� chytrze, zerkn�� na zegarek i wyjrza� z pokoju
korekty.
T�um redaktor�w k��bi� si� ju�, jak co dzie�, w g��wnym hallu, a pani Joanka,
weso�a
wd�wka i zas�u�ona maszynistka, krz�ta�a si�, niewinnie ko�ysz�c biodrami, wok�
tacy
zastawionej porcelan�. Zapach kawy dra�ni�. Gwar narasta�. Kto� przebieg�,
powiewaj�c
p�acht� papieru. Kto� trzasn�� drzwiami. A �wiecki przygarbiony po swojemu,
u�miechaj�c
si� niewinnie, czeka�. I kiedy pani Joanka odwr�ci�a si�, by si�gn�� po
�mietank�, skoczy�
niczym ma�pa i pochwyci� dwie najwi�ksze fili�anki.
Karygodno�� post�pku wprawi�a jego r�ce w euforyczne dr�enie. Bieg�, rozlewaj�c
kaw� i dmuchaj�c na poparzone palce. Kopn�� w drzwi z napisem KOREG-TA i z ulg�
dopad� biurka.
- Pan sobie we�mie, bo mi r�ce... no wie pan...
- Ooo�j...
�wiecki przemilcza� zaczepk�, usiad� na niewygodnym fotelu i poczu�, jak mi�kn�
mu
mi�nie, zw�aszcza po�ladkowe wi�ksze.
- Wreszcie odtaja�em, wreszcie usiad�em, wreszcie mam erekcj� - pomy�la�.
Bezw�adnie opu�ci� ramiona. Przygarbi� si� nieco.
- Papie� zwariowa� - o�wiadczy� zimno �or� Kr�l.
- Ma prawo - odpar� �wiecki bez namys�u.
Po chwili jednak zreflektowa� si� i wykaza� zainteresowanie:
- A w�a�ciwie to dlaczego?
- Zaprosi� redakcj� na przysz�y rok do Castel Gandolfo. W�a�nie przyszed� faks,
prosz� pana.
- A wie pan, pojecha�bym. Mimo wszystko. Oczywi�cie, je�li za darmo.
Erekcja by�a ju� wspomnieniem. Co� tam jeszcze si� tli�o, ale szkoda ju� by�o
zachodu.
- Naturalnie, �e za darmo. Ale pan nie pojedzie. Papie� zaprasza wy��cznie
bierzmowanych - obja�ni� �or�.
- Eee, to wcale nie zwariowa�, prosz� pana. Przebieg�y jest... Zreszt�, co ja
bym tam
robi�. Umorusany kurdupel na tle nieskazitelnie bia�ej szaty i t�umu purpurowych
urz�dnik�w... Nudzi�bym si�. A m�g�bym jeszcze od tego popa�� we frustracj�,
albo nawet
zwariowa�...
- Prosz� pana, szale�stwu nie nale�y si� wymawia�, wr�cz przeciwnie, nale�y
przyj��
je, jak ka�dy dopust Bo�y, z rado�ci� i w pokorze. Papie� wie o tym i dlatego
faks przys�a�
w�a�nie dzisiaj.
- Zaraz, zaraz, panie �or�, jak to, w�a�nie dzisiaj? Jako� mi si� to nie bardzo
klei -
szczerze zaniepokoi� si� �wiecki.
- Czy pan wie, kogo to dzi� Ko�ci� stawia nam przed oczy?
�wiecki nie wiedzia�.
- Ot�, Marcina Pierwszego, papie�a i m�czennika. Teraz si� klei, h�?
Dowcipn� rozmow� przerwa� przeci�g. W �lad za nim wdar� si� w zacisze korekty
nasmo�owany balon, czarny wielkolud.
- Ooooo, witamy pana sekretarza!
Pawe� Muchomorski, w istocie sekretarz redakcji, napuszy� si� i wywy�szy�
jeszcze
bardziej. I by� to wyczyn nie lada. Wygl�da� teraz jak dwa balony umaczane w
smole i
dziegciu.
- Macie ten tekst o antykoncepcji?
- My takimi �wi�stwami nie zajmujemy si� w og�le - odpar� �or� Kr�l. - Kolega
�wiecki jest zwolennikiem naturalnych metod regulacji pocz��, co nie pozostaje
bez wp�ywu
na jego sytuacj� rodzinn�, ja za�, jak powszechnie wiadomo, samotnie i
wstrzemi�liwie sp�-
dzam resztk� swojego �ywota.
- Panowie, to s� powa�ne sprawy. Dzwoni�o i ksi�dz Bomboniecki musi wprowadzi�
poprawki - obruszy� si� Muchomorski i zacz�� grzeba� wstr�tnymi paluchy po�r�d
rozrzuconych kartek. Emanowa� seksem jak ka�dy m�czyzna, kt�ry ma wi�cej ni�
metr
osiemdziesi�t pi��.
- Taki to zawsze si� kobietom spodoba - pomy�la� zazdro�nie �wiecki. - Postawny.
�eb ma wielki. Stopy du�e. Ch�op, mo�na powiedzie�, m�ski.
- Jest! - wrzasn�� sekretarz i wyszed� bez po�egnania, trzasn�wszy drzwiami.
Poprzyczepiane do nich kar-teluszki, tradycyjne wycinanki z Bronowic, wyuzdane
rysunki,
li�ciki, �wiadectwa niewinnych flirt�w i anonimowe, zgry�liwe uwagi na temat
poziomu
korekty osypa�y si� z szelestem.
- Zaraz wr�ci i nam to podepcze - westchn�� Kr�l. Widok pod�ogi za�cielonej
drogimi
sercu pami�tkami wprawi� go w melancholi�.
- Eee, nie jest ju� taki m�ody, �eby lata� tam i z powrotem - burkn�� �wiecki.
- No nie wiem, nie wiem. Jeszcze w nim m�odo�� do reszty nie uwi�d�a. Jeszcze
kobiet napsu� mo�e, a i nam krwi przy okazji utoczy�.
Kr�l posmutnia� i przymkn�� oczy.
M�odo�� przera�a�a go. Wznios�e bezece�stwa, jakich si� dopuszcza� w
gimnazjalnych
latach, odzywa�y si� cz�sto bolesnym wspomnieniem i przyprawia�y go
0 dreszcz zgrozy. M�odzie�cze prze�wiadczenia i patetyczne gesty nie
wytrzymywa�y
pr�by czasu i zmarszczek. Patrzy� wi�c na m�odych z zatroskan� �yczliwo�ci�, ale
i z
politowaniem, niczym stary, zgrzybia�y trefni� na szalonego nast�pc� tronu.
- Pan jeste� pesymist�, prosz� pana - mrukn�� �wiecki.
- Absolutnie, panie �wiatku, absolutnie tak. Religijnym pesymist�! - zapali� si�
Kr�l.
- To kwestia charakteru i szacunku dla poezji romantycznej, kt�r� pan gardzi, a
kt�ra mnie w
m�odo�ci popchn�a do niejednego szale�stwa i do dzi� jest �r�d�em uniesie�.
- To pan szala� w m�odo�ci... - podpuszcza� go m�ody adept korektorskiego fachu.
-
My�la�em, �e z pana zawsze by� cichy i potulny czciciel domowego ogniska.
- Owszem, szala�em, ale inaczej ni� pan. Inaczej ni� pana kole�anki i
kole�kowie.
Odkrywa� jednocze�nie �agry i swing, to by�o szalone. By� katolikiem przedsobo-
rowym i
uprawia� mi�o�� wbrew ko�cielnym instrukcjom. Czyta� Marksa i rozkoszowa� si�
ciep�em
po�udniowych kraj�w, gdzie pomara�cza s�odsza jest ni� rewolucja. Czyta�
protestanck�
Bibli� i regularnie si� spowiada�. �akn�� i ch�on��. To wszystko by�o szalone.
Ca�e to
bogactwo i n�dza. Te marzenia. Inne ni� wasze.
- Ja tam wcale nie marz� - �wiecki opar� brod� na stole.
- Ha - parskn�� �miechem Kr�l. - Pan mnie roz�miesza. Pan jeste� hipokryta i
jeszcze
do tego ojciec rodziny. Wstyd, prosz� pana, wstyd.
�or� wiedzia� swoje. �mia� si� i mia� racj�. �wiecki r�wnie� wiedzia�, ale si�
nie
�mia�.
- To do roboty.
- Do roboty.
I wzi�li si� do czytania.
Z d�ugopisami w r�ku, odpowiedzialni i sfrustrowani, smagali wzrokiem wers po
wersie, szpalta po szpalcie.
�Kwartalnik� jako fenomen szczeg�lnej proweniencji oboj�tny by� na cz�owiecze
l�ki
i cierpienia. Musia� regularnie opuszcza� ciep�e �ono drukarni i dociera� do r�k
spragnionych
jego kwile� i gaworze� czytelnik�w. Kr�lowi i �wieckiemu przypada�a najmniej
wdzi�czna
rola w procesie prokreacji ka�dego numeru. Wycinali polipy ortograficznych
b��d�w i
werbalne nowotwory. Uboga w splendory funkcja objawia�a swoje rzeczywiste
znaczenie
jedynie w chwilach przesilenia, kiedy to zazwyczaj ozi�bli autorzy, powodowani
nag�ym
porywem, zalewali �Kwartalnik� ogromn� ilo�ci� diagnoz, recenzji i komentarzy.
Pojawia�
si� wtedy sam redaktor naczelny, a jego cie� w drzwiach korekty sta� tak d�ugo,
p�ki kom-
promituj�ca sterta papierzysk nie znikn�a w czelu�ciach sk�adu.
- Ile� mo�na - j�kn�� �wiecki i ruszy� do toalety. W hallu zaczepi�a go pani
Kasia
Zamorstinowa.
- Dobrze, �e pana widz�, dzwoni� Marian Owietz i pyta�, czy pan jest, bo on
przyjdzie...
- Jestem - odpar� rezolutnie �wiatope�k i chyba nawet ucieszy� si�. Poeta Marian
Owietz nie by� mu w ko�cu jako� szczeg�lnie wstr�tny, zw�aszcza �e o Marianie
Owietzu
m�wiono r�ne rzeczy. Cz�sto ma�o pochlebne. Sam Owietz przyzwyczaja� si� do
tego przez
czas jaki�, cierpi�c i wyrzekaj�c na los, w ko�cu jednak przywyk� i nawet zacz��
zabiega� o
to, by m�wiono o nim r�ne rzeczy. Bywa� wi�c nadal regularnie na rautach,
balach i
wielkanocnych �niadaniach w najlepszych krakowskich domach, piel�gnowa� za�y�o��
z
arystokratycznymi rodzinami Zamorstin�w, Potockich, Gardiner�w i �aholeckich.
Dba�
jednocze�nie o sta�y i bliski kontakt z gminem, ci�gn�o go szczeg�lnie do
odra�aj�cych, ob-
le�nych obwiesi w najgorszym rodzaju. Upodoba� sobie zw�aszcza �wieckiego i
Syflasa. O ile
jednak Syflas by� raczej trudno dost�pny, stale bowiem uwija� si� pomi�dzy Rabk�
i
Krakowem, a i w Krakowie fryga� w swoich poetyckich sprawach nieustannie
pomi�dzy
Rynkiem a Bielanami, gdzie podnajmowa� u krewnych ��ko i taboret, to �wiecki
by�
dost�pny w nader prosty spos�b. Wystarczy�o przyj�� do korekty �Kwartalnika�, a
�wiecki
by� tam niemal zawsze. Jako osobnik zdegenerowany chodzi� bowiem z uporem i
regularnie
do tej ma�o p�atnej pracy, kt�ra nadw�tla�a jego morale i nadwer�a�a si�y.
- To� to czysty rozk�ad, degeneracja nieposzlakowana i bez skazy - my�la� z
zachwytem Owietz.
Istotnie, �wiatope�k �wiecki nie by� wzorem mieszcza�skich cn�t. Cieszy� si� z��
s�aw�. Zw�aszcza trzy awanturnicze ma��e�stwa, a teraz nie po�wiadczony przez
�adnego,
nawet �wieckiego, urz�dnika konkubinat sprawia�y, �e mia� raczej nie najlepsz�
pras�. Do
tego pisa� wiersze, co czyni�o go jeszcze bardziej zepsutym i kuriozalnym.
S�owem,
degeneracja wygl�da�a mu zewsz�d i Owietz ch�on�� j� z upodobaniem i smakiem.
Ch�on�� i
rozrzewnia� si�:
- M�j Bo�e, jestem tak dobrze wychowany, a mog�em si� urodzi� takim �wieckim. I
co ja bym wtedy zrobi�?
Zreszt� nie tylko Owietz patrzy� z uwielbieniem na �wieckiego. M�ody korektor
degeneracj� swoj� przywraca� wiar� w sens i tradycyjne warto�ci niesko�czonym
szeregom
pielgrzym�w w�druj�cych do korekty �Kwartalnika�. Jego adres przekazywano sobie
w
nabo�nym skupieniu. Powtarzali go na ucho ch�opcy pod cel� i utrudzone
prz��niczki u
rozstajnych dr�g.
Owietz by� kiedy� �wiadkiem wizyty pewnego nieletniego, kt�ry uciek� z
rodzinnego
domu i przyby� do Krakowa, �eby ujrze� poet� przekl�tego i uwierzy�.
Jednak �wiecki wszystkich traktowa� jednakowo. M�wi�:
- I tak to w�a�nie, prosz� pana, wygl�da. Ewentualnie:
- Tak to, kotku, wygl�da. I milk�.
Nie wypowiada� �adnych s��w znacz�cych i historycznych, kt�rych �akn�li
pielgrzymi
i pielgrzymki (kobiety). Peszy� si� swoj� nies�ychan� popularno�ci�, zamilka� i
nie
odzyskiwa� g�osu. Powtarza� tylko od czasu do czasu: �I tak to, kotku, wygl�da�,
k�ad� g�ow�
na biurku i pozostawia� pielgrzym�w i pielgrzymki w niedosycie. Od takich
spotka�
pocz�wszy, uwa�ali oni, �e �wiecki jest do niczego, za�amywali si� i
�wiatopogl�d p�ka� im z
trzaskiem.
Jednak Owietz nie przychodzi� do �wieckiego po s�owa historyczne. Owietz
przychodzi� z nud�w.
Zreszt� - nie tylko �wiecki, ale i samo pomieszczenie korekty cieszy�o si� s�aw�
nies�ychan�. Traktowano je niemal�e jak os�awiony wawelski kamie�, przycz�ek
postmodernizmu i rozpusty. Tu mo�na by�o us�ysze� grube nieprzyzwoito�ci
skierowane
przeciwko wszelakim warto�ciom. Tu mo�na by�o spotka� kobiety pi�kne i he-
teroseksualne.
Tu wreszcie - po godzinach pracy - �wiczy� os�awiony kwartet d�ty.
Kwartet d�ty by� czteroosobowym zespo�em muzycznym, w kt�rego sk�ad wchodzili
osobnicy przera�aj�cy. Bo � krwio�erczy Grze� �yduch. Bo i weteran ministrantury
Radzis�aw Tomaszewski. Bo i rastafaria-nin Piotr Markowicz. Bo i �wiecki
wreszcie, o
kt�rym wy�ej.
Korekta by�a traktowana przez Redakcj� jako Z�o Konieczne.
Nieprzypadkowo ksi�dz profesor Pischinger czyni� znak krzy�a pod jej drzwiami,
ilekro� przechodzi� i gdziekolwiek by akurat szed�.
Nieprzypadkowo redaktor Stefan Niedowiarski, kierownik dzia�u religijnego,
przesiadywa� tu w godzinach porannych, kiedy to korektorzy odsypiali jeszcze
nocne sabaty.
Tak, przesiadywa� w porannym s�o�cu w tym obskurnym pokoiku, aby jego miazmaty
zm�c
moc� swej charyzmy, aby je wch�on�� i przetrawi� w promiennych trzewiach
niezwalczonego
ducha, jakim by� obdarzony, by promiennego ducha swego tchn�� nieco - bo ca�kiem
by si�
na pewno nie da�o - w pewnym sensie odkazi�, wyegzorcyzmowa� to wszeteczne
miejsce.
Redaktor Niedowiarski by� bowiem, powiedzmy sobie prawd�, Ko�cio�em
jednoosobowym. Nie tylko czu� Misj�, ale i wype�nia� j� m�nie i niezmordowanie.
Przez
swoj� dobro� i szlachetno�� odka�a� niejako otoczenie, bra� na siebie tego
otoczenia grzechy
wszelkie.
Czasem jednak puszcza�y mu nerwy i - zapytawszy obecnych, czy wolno - wy� na
ca�y
g�os:
- Kuuuuurrrwwaaaaaaaaaaaaa...
I pewnie nieraz dosz�oby do tragedii, gdyby nie uczone wywody redaktora Karola
Lektorowicza, kt�ry t�umaczy�, �e w takim uk�adzie g�osek kryje si� g��boka
m�dro��
pras�owia�skiej psychoterapii:
- Energia tylnoj�zykowego ka transmitowana jest przez tylne wysokie u i
wzmacniana, jak w rezonatorze, w dr��cym er, by w ko�cu, przez d�wi�czne
szczelinowe wu,
eksplodowa� w szerokim a.
Redaktor Niedowiarski by� blondynem o drobnej budowie cia�a, mia� okulary w
rogowej oprawie i brod�, kt�rej nie skuba� nigdy przed jutrzni�.
Zaciera� d�onie i zasiada� do komputera.
Dzi� r�wnie�, kiedy zabrak�o dla niego kawy, ukry� g�ow� pod biurkiem. Wrzasn��
sobie, po czym wzi�� si� do pracy. Pisa�:
�W Kenii dwa lwy p�ci przeciwnej nie po�ar�y porzuconego przez matk� z plemienia
Masaj�w niemowl�cia, lecz zanios�y kosz z dzieckiem do wodopoju. Miejscowe
w�adze
duchowne przypuszczaj�, �e ma to zwi�zek z niedawnym chrztem dziecka. Komisja
pod
przewodnictwem biskupa Nairobi...�
- Halooo? - z s�siedniego boksu dobiega� przeci�g�y g�os redaktora Lektorowicza.
Niedowiarski prze�kn�� �lin�.
- Cze�� - przywita� si� redaktor Alfred K��tniak, podw�adny Niedowiarskiego,
brunet
o p�ochym spojrzeniu.
- Na wieki wiek�w - Niedowiarski odpowiedzia� i wyszed�.
Przeszed� przez hali do archiwum.
- Ale� on si� porusza, jak rasowy opat - pani Joan-ka popatrzy�a na
przechodz�cego. -
To �wi�ty cz�owiek, �wi�ty i pobo�ny. Nie to, co ksi�dz Bomboniecki - doko�czy�a
my�l i
prze�kn�a �lin�. Wyobrazi�a sobie kru�ganki klasztorne i Niedowiarskiego w
habicie,
przepasanego sznurem i odmawiaj�cego brewiarz.
W og�le dzia� religijny otacza�a aura �wi�to�ci. By�o to odczucie powszechne,
tak �e
nawet dy�urni wolnomy�liciele jak Burne� i Beretko, nie m�wi�c o innowiercy
Pilcherze,
okazywali szacunek.
- Porz�dny posoborowy, g��boki i otwarty katolicyzm - zwyk� mawia� naczelny
Torturowicz.
Tylko Zuzanna z dzia�u reklamy, ze wzgl�du na sw� wynaturzon� erotyczn�
emanacj�, by� mo�e by�a nieufna i pow�ci�gliwa, z czym zreszt� nie afiszowa�a
si� nadto.
Niedowiarski sun�� drobnymi kroki z powrotem. W p� drogi zaczepi� go Szczepan
Szczupacki, m�odzieniec o smag�ej cerze i piwnych oczach.
- Wiedzia�e�, Stefanku, �e ulubionym frykasem naszego Papie�a jest placek ze
�liwkami? - zapyta� protekcjonalnie.
- Ze �liwkami? A na jakim cie�cie? Mo�e dro�d�owym? - odpowiedzia� pytaniem na
pytanie Stefan.
-Hym?
- Ot�, kochany, nie placek ze �liwkami, a daktyle, i nie naszego Papie�a, tylko
Piusa
XII, i wcale nie ulubionym, tylko wr�cz przeciwnie - zostawi� Szczupackiego i
zasiad� znowu
do pisania.
- Potworne, wstrz�saj�co potworne - Lektorowicz wychyn�� ze swego boksu.
Wspomnienie wczorajszego ataku rwy kulszowej nada�o jego ormia�skim rysom wyraz
bole�ciwy.
- Ludzie s� naiwni i pozbawieni zmys�u moralnego - Niedowiarski u�miechn�� si�.
Szybkim ruchem wysun�� szuflad�. W jej g��bi, w�r�d papier�w, wala�y si� ma�e
szmaciane
laleczki. Ich korpusy by�y wykonane do�� niedbale, natomiast twarze do z�udzenia
przypomina�y rysy niekt�rych cz�onk�w redakcji. Niedowiarski wyci�gn�� ig�� z
plec�w
kukie�ki z twarz� Lektorowicza. Kukie�ka Szczupackiego sama wpad�a mu pod
palce...
- Chryste! - kto� krzykn�� przera�liwie.
- Co si� sta�o, na Boga?! - pani Kasia przera�ona pobieg�a w stron� krzyku.
Szczupacki siedzia� bezradnie, be�owe spodnie od pasa do kolan parowa�y. Obok na
ziemi parowa�a wielka ka�u�a kawy.
- Poparzy�em si�! - zerwa� si� jak oparzony i pobieg� do �azienki.
- Bystry ch�opak - pomy�la� felietonista Pilcher, obserwuj�c z boku ca�� scen�.
Popatrzy� przeci�gle na Zuzann� odwijaj�c� co� z gazety i schowa� si� w swojej
pakamerze.
- Mia�a udany wiecz�r - skonstatowa� jako fachowiec. - Oko fachowca wy�owi z
morza kamufla�u ca�� nago�� prawdy - pokrzepi� si� sentencjonalnie.
Do redakcji wszed� Owietz.
Zako�czy� ju� swoj� prac� w Radiu Dominus, pierwszej katolickiej rozg�o�ni w
mie�cie i - po wznios�o�-ciach, kt�re mu by�o dane odczytywa� z kartki
s�uchaczom na falach
eteru - postanowi� skazi� si� troch� obecno�ci� �wieckiego.
Min�� si� w w�skim przej�ciu z redaktorem Niedo-wiarskim, kt�ry bardzo
serdecznie
wy�ciska� go, cho� Owietz nie by� do ko�ca przekonany, czy kiedykolwiek
wcze�niej zetkn�li
si�.
- No i co tam dobrego? - rzuci� Niedowiarski.
- Ano, halny b�dzie, w radiu m�wili - odpar� Owietz.
I obaj rozpromienili si�.
Po czym Owietz uchyli� drzwi z napisem KOREGTA i zobaczy� �wieckiego.
Nikogo innego nie spodziewa� si� zobaczy�, tote� u�miechn�� si� do poety
promiennie, mimo �e reprezentowali zupe�nie inne szko�y poetyckie.
- I co? - zapyta� �wiecki p�le��cy na biurku. - I co?
- G�wno! - odpowiedzia� rado�nie Owietz. W�a�ciwie nie mia� nic specjalnego do
przekazania
�wieckiemu. Swoje credo wyartyku�owa� mu ju� dawno, teraz mogli tylko milcze�
albo obgadywa� konkurencj�.
- S�ysza�em, �e Schyschko jest powa�nym kandydatem do Nagrody Gnatowskich -
szepn�� poufnie �wiecki. - M�wili o tym dzisiaj w redakcji.
- Eee... - posmutnia� Owietz, autor tomiku Ruda �l�ska jest jak g�os kobiety w
s�uchawce telefonu, drugiego ju� tomiku. - To ju� ty bardziej zas�ugujesz.
- Eee... - powiedzia� �wiecki. - Mi nie dadz�. Jestem z ma�ego miasteczka i �le
si�
prowadz�. Schyschko ma regularn� �on� i jest emigrantem. To du�o daje.
- Chwileczk�, chwileczk� - obruszy� si� Owietz - ja te� mam �on�. Ma�o tego, mam
dwie c�reczki ponadto. Gdyby patrzyli na to w ten spos�b, to mnie ju� bardziej
Gnatowscy
si� nale��.
- Mo�e i tak, mo�e i tak - zaduma� si� �wiecki.
Jego trzy awanturnicze ma��e�stwa i obecnie konsumowany konkubinat nie
upowa�nia�y go nawet do zni�ki MPK.
- A Syflas...? - parskn�� �miechem Owietz. - Mo�e dadz� Syf lasowi?
- No, Syflas ma wi�ksze, nawet Syflas ma wi�ksze szans� ni� ja - zamrucza�
�wiecki.
Owietz u�miechn�� si�. Wyobrazi� sobie Syflasa odbieraj�cego Nagrod� Gnatowskich
i przez moment nawet by� sk�onny dla tej uciechy zrezygnowa� ze swoich marze� o
laurach.
- Wie pan, ja ju� sko�czy�em pracowa� - o�wiadczy� �wiecki. - Mo�e p�jdziesz pan
ze mn� na w�dk�?
- Z du�� przyjemno�ci� - rozrzewni� si� Owietz. Wygramolili si� z redakcji.
Zapada� kwietniowy wiecz�r, dziewcz�ta nosi�y odzie�, ch�opcy palili papierosy.
Znale�li sobie miejsce w sk�po o�wietlonej knajpie. Usiedli i pili, milcz�c.
Obydwaj byli wyznawcami czarnego krymina�u, to te� nie posiadali si� z rado�ci,
�e
sytuacja by�a a� tak klasyczna i a� tak przypominaj�ca im niezapomniane stronice
D�ugiego
po�egnania - na przyk�ad.
�wiecki robi� za czarny charakter, Owietz za bia�y. Ale obydwaj byli jeszcze na
pierwszych stronach powie�ci, jeszcze nie musieli strzela� do siebie, zak�ada�
sobie kajdanek,
dosypywa� sobie �rodk�w odurzaj�cych do alkoholu. Jeszcze nie zd��y�a ich
por�ni� �adna
kobieta. Pili w�dk� z sokiem pomara�czowym jak rasowi mieszka�cy Los Angeles w
1943
roku. Nie mieli �wiadomo�ci, �e s� to dopiero pierwsze strony czarnej powie�ci,
mieli
natomiast �wiadomo��, �e to nie oni dostan� Nagrod� Gnatowskich.
Owietz:
- Staros�decki dzi� przyjedzie, dzwoni�. Ju� nas um�wi�em na wiecz�r. Ja mog�
si�
odrobink� sp�ni�, bo wiesz, co� mo�e mnie zatrzyma�...
- To gdzie?
- Tu, na Plantach.
- Jako� tak, wieczorem? - Ychy.
* * *
PӏNIEJ OPOWIADANO: PRZYSZED� ANIO�.
(R. M. RILKE)
Ten m�ody cz�owiek, bez okular�w, w w�zeczku inwalidzkim, blondyn, to poeta Mi�
W�glorz. Autor dw�ch ksi��ek poetyckich: Przepis i Proza.
Ten m�ody cz�owiek, bez okular�w, bez brody, bez w�zeczka inwalidzkiego, z
plecakiem to Pawe� Syflas, poeta. Autor jednego tomiku poetyckiego, Ziemniaki na
balkonach, awangardysta rabcza�ski.
Ta ma�a, charakterystyczna posta� to �wiatope�k �wiecki, poeta, korektor,
nihilista.
P�ta� si� ju� po pierwszych stronicach tej historii. Autor jednego tomiku Zimne
napoje.
Ten nies�ychanie ujmuj�cy m�ody cz�owiek to Marian Staros�decki, poeta z
Warszawy. Subtelny liryk, w okularach, autor tomiku Z do�u.
Jest ich czterech, ale nie grywaj� w bryd�a. Usiedli na �aweczce na Plantach i
oczekuj� poety pi�tego, Mariana Owietza, kt�ry jednak nie nadejdzie, albowiem
CO� go
zatrzyma�o.
Czekaj� ju� od ponad godziny i oczywisto�� nienadej�cia Owietza wzbiera w nich.
- Nie przyjdzie, zawracanie g�owy - o�wiadcza Syflas.
- Chod�my, chod�my. Czy musimy mie� Owietza, �eby si� napi�? - dodaje.
- W zasadzie post ju� si� sko�czy� - rozrzewnia si� inwalida.
- Zacz�� si� postmodernizm - przytomnie stwierdza �wiecki.
- W zasadzie tak - rozrzewnia si� przyjezdny liryk. Staros�decki przyje�d�a do
Krakowa cztery razy do
roku: wiosn�, latem, jesieni� i zim�. Jego przyjazdy dyktowane s� przez natur�,
a nie
jakie� tam inne wzgl�dy. Um�czony Warszaw�, szaro�ci� jej �ycia kulturalnego i
adoracj�
kobiet warszawskich, przyje�d�a do stolicy m�odej poezji polskiej, aby
konfrontowa� si� z
innymi wybitnymi przedstawicielami pokolenia. W tych przyjazdach przypomina
�wi�tego
starca polskiej literatury Czes�awa Oskara - z tym �e tamten przyje�d�a ze
Stan�w, co
w�a�ciwie na jedno wychodzi, albowiem na pewno taka podr� kosztuje obu
jednakowo, je�li
wzi�� pod uwag� �wiatoodczucie i stan maj�tkowy. Staros�decki przyje�d�a do
Krakowa, aby
pooddycha� atmosfer� i - po�rednio - odebra� nale�ne mu ho�dy, bowiem zdolny
jest
nies�ychanie, a tak�e da� si� poadorowa� krakowskim kobietom, bowiem dzia�a na
kobiety i
w W-wie, i Kr-wie. Ot tak, przej�� si� po Rynku, po Plantach, zawadzi� o kilka
kawiarenek i
wr�ci� nasyconym do brzydkiego, gro�nego miasta Warszawa.
Tym razem Staros�decki pojawi� si� razem z wiosn� na nieco d�u�ej.
Rzecz w tym, �e na maj zapowiedziano Zjazd M�odych Literat�w, na kt�rym
Staros�deckiego zabrakn�� nie mog�o. On tak�e - obok wielu - by� kandydatem do
poetyckiej
Nagrody Gnatowskich, kt�rej to jury obradowa�o bez przerwy. Nagrod� ufundowa�a
zacna
familia przez splot dramatycznych wydarze� i zawieruch wyemigrowana do Ksi�stwa
Liechtenstein. W sk�ad jury wchodzili profesorowie � krytycy: Jan Hyme�ski,
Stanis�aw
Jonkas i Ryszard Brycz. Sekretarzem bez prawa g�osu by� doktor Marian Siara.
Obradowali
zazwyczaj w kawiarni w Sukiennicach, z kt�rej wida� plecy Adama Mickiewicza
(taki
pomnik) i oble�ne stada go��bi. Syflas specjalnie zaprzyja�ni� si� z kelnerk�,
kt�ra zazwyczaj
obs�ugiwa�a filolog�w - ale by�a to osoba tak ciemna, �e nie umia�a s�owa
powt�rzy� z ich
obrad.
- Ale przecie� co� m�wili i co� us�ysza�a - niecierpliwi si� �wiecki.
- A co ona mog�a us�ysze�. �Ano - m�wi i patrzy s�odko - pili kaw�, ten gruby
bia��, a
ten �ysy czarn�, a ten, co wiesz, to piwo pi� i m�wili�. �Co m�wili? - pytam -
kobieto?� �Ano,
m�wili o tych no... ksi��kach, tak?� - m�wi i patrzy s�odko. I taka to rozmowa.
A jeszcze
trzeba si� jej odwdzi�cza�.
- H�h�h� - za�wintuszy� W�glorz. Inwalidom wolno �wintuszy�.
Owietza nie ma.
Czterej poeci siedz� i czekaj�. Czekaj� i r�ni� si�. Ale r�ni� si� pi�knie. Od
klasycysty dzia�aj�cego w chorych raczej i celowo kulawych rytmach W�glorza,
poprzez
subtelnego epifanist� Staros�deckiego i awan-gardyst� jak z przedwojnia Syflasa,
po
bezstylowego, reprezentuj�cego liryczn� Wunderwaffe �wieckiego.
W og�le ka�dy z tego pokolenia r�ni� si� zdecydowanie od drugiego. To r�ni�o
to
pokolenie od poprzedniego pokolenia. Tamci mieli takiej samej d�ugo�ci brody,
takie same
okulary i pisali od wielu lat jeden i ten sam wiersz. Ca�ym pokoleniem pisali.
Poemigrowali
sobie - autentycznie i wewn�trznie - i wraz z pojawieniem si� domniemanej III
Rzeczypospolitej przestali pisa�. Uczyli si� na komputerze, ale brody mieli te
same i okulary
te same i jak sobie popili, to �piewali piosenki Jacka Kacz-marskiego.
Na tym sko�czmy tykanie poprzedniego pokolenia.
Tyknijmy to.
Jest wiosna.
Czterech przedstawicieli m�odej poezji siedzi na Plantach i bez nadziei czeka na
pi�tego.
Od dw�ch godzin siedz� i r�ni� si�.
Nie tylko poetykami. R�ni� si� pogl�dami estetycznymi i politycznymi,
pochodzeniem spo�ecznym, wygl�dem zewn�trznym, zapachem i podej�ciem do kobiet.
Bo -
co do tego ostatniego - W�glorz jest zagorza�ym myzogynem, Syflas - kochankiem
romantycznym, Staros�decki - �r�dziemnomorskim ulubie�cem kobiet, natomiast
�wiecki ma
tak pogmatwane, a w zasadzie monogamiczne za ka�dym razem, stosunki z kobietami,
�e a�
strach si� nad tym zastanawia�.
Jest jeden z pierwszych naprawd� wiosennych dni, s�o�ce zachodzi, a oni siedz� i
si�
r�ni� zasadniczo.
Nadchodzi jedna ze s�ynnych si�str Zazullanek - siedmioosobowej kom�rki
feministycznej. Ma na imi� Greta.
- Dok�d tak, Greto, popierdalasz? - pyta niezr�czny, jak zawsze, �wiecki.
- Zamknij si�, chamie - u�miecha si� do niego Greta. �wieckiemu wolno by�
niezr�cznym.
Staros�decki zrywa si� poczerwienia�y i chce si� przywita�. Poznali si� w
zesz�ym
roku, r�wnie� na wiosn�. Nast�puj� usi�owania w celu poca�owania Grety w jej
kobiec�
�apk�, jednak ta wyrywa si� uparcie Staros�deckiemu.
W�glorz milczy myzogynicznie ze swego w�zeczka inwalidzkiego, natomiast Syflas
�ypie okiem.
- P�jdziesz z nami na piwo? - pyta �wiecki. Greta, kobieta, jest o wiele
przyjemniejszym rozwi�zaniem wiosennego dnia ni� Owietz, co by nie powiedzie�,
m�-
czyzna.
- Nie. Jestem um�wiona. Bardzo mi przykro - odpowiada ona, patrz�c w oczy
Staros�deckiemu.
- A daj�e sobie spok�j z jakim� tam... - macha r�k� �wiecki. - Daj�e sobie
spok�j -
dodaje - ju� nigdy nie b�dzie tak �adnego zachodu s�o�ca, ju� nigdy nie b�dzie w
nas takiego,
hmm.... nastawienia na kobiet�. Ju� nigdy nie spotkasz nas takich
rozleniwionych, siedz�cych
razem na Plantach. Ju� nigdy nie b�dzie tak. Olej to um�wienie, p�jd� z nami...
- Nie mog� - o�wiadcza Greta, patrz�c jeszcze zach�anniej w oczy Mariana.
Prostuje
si� i usztywnia og�lnie.
Przyjemnie jest popatrze� na ni� tak� og�lnie usztywnion�. Z male�k� sk�rzan�
torebeczk� przewieszon� przez rami�. Pod pach� Rozm�wki polsko-rosyjskie. A z
kieszeni
�akiecika wystaje r�wno z�o�ona reklam�wka i wida� fragment obcoj�zycznego
napisu.
A� chce si� dotkn��.
Lekki zefirek przylata od Wis�y.
- Czytali�cie ten artyku� w �Kwartalniku Niepopularnym� o feminizmie? - warczy
znienacka Greta.
- Nieee. Szmat nie czytam - znienacka o�wiadcza W�glorz.
Pozostali patrz� na �wieckiego, on - jako korektor - musia� czyta�.
- Aaa, by�o co� takiego - m�wi �wiecki. - Ale ja tym tekstom to raczej si�
przygl�dam, przecie� ja nie redaktor - ja korektor jestem, mnie liter�wki w tej
pracy raczej
zajmuj�, nie tre�ci, niewiele pami�tam.
- Jaki� cham ostatni oczerni� nasz� kom�rk� i kobiety og�lnie!
- A nie nale�a�o wam si�? - pyta W�glorz. Greta puszcza jego pytanie mimo
�licznie
uformowanych uszk�w.
- I nawet cham jeden si� nie podpisa�, inicja�y tylko. Jakbym go dopad�a,
jakby�my
go dopad�y... - rozmarza si�.
Na usta m�czyzn wype�zaj� cyniczne u�mieszki.
Ona te cyniczne u�mieszki zauwa�a, zaciska usteczka, blednie i idzie.
Oni pozostaj� nadal u�miechni�ci na �awce. Jest ciemno i malutka wiotka figurka
za
chwil� rozp�ywa si� w mroku na prastarych krakowskich Plantach.
- Jeszcze j� h�h�h� kto� dzi� zgwa�ci w krzakach - wyra�a altruistyczn� trosk�
milcz�cy dot�d Syf las.
Nie widz� ju�, �e Greta skr�ca z tych ciemno�ci w o wiele ja�niejsz� ulic� Anny
zwanej �wi�t�.
Nawet najbardziej p�ochy i roztargniony Czytelnik m�g� si� ju� zorientowa�, �e
ten
poemat niezupe�nie traktuje o mi�o�ci. Mam stary mszalik po babci i absolutnie
si� z nim nie
rozstaj�, co nie pozostaje bez wp�ywu na kszta�t i sens tych zapis�w.
* * *
W ko�ciele �wi�tej Anny panowa� barokowy p�mrok. Jak zwykle, gdy ksi�dz
Pischinger szuka� ukojenia w duszpasterskiej pos�udze.
Cherlawy pan Stanis�aw, tutejszy ko�cielny, widz�c zwalist� posta� ksi�dza,
przekr�ci� spracowan� d�oni� wielk� wajch� i ustawi� j� na godzinie trzeciej.
Lampki, lampy,
�yrandole utraci�y cz�ciowo sw� jasno��.
Ksi�dz profesor J�zef Pischinger, filozof, dzia�acz spo�eczny, literat,
duszpasterz M�rz
i Ocean�w, usiad�, jak zwykle, w pierwszym przy wej�ciu konfesjonale i czeka�.
Fotel by�
wygodny, ale modlitwa przychodzi�a mu z trudem. Brewiarz wydawa� si� md�y.
Powieki
robi�y si� ci�kie.
- Zaprawd� wargami j�ka��w i j�zykiem obcych przemawia� b�dzie do tego narodu -
westchn�� i zagryz� usta. Pr�bowa� sobie przypomnie�, u kt�rego z prorok�w to
czyta�, ale
pami�ta� tylko, �e by�a uczta i pijacy wo�ali: �Saw lasaw, kaw lakaw, troch� tu,
troch� tam,
zeer szam, zeer szam�.
Senno�� napiera�a coraz mocniej, a kap�an opiera� si� ze wszystkich si�. Wierci�
si�,
szczypa� w �ydk�, ziewa�. Wszystko na pr�no. Rozpina� w�a�nie koloratk�, kiedy
pos�ysza�
odg�os, ledwie szmer, krok�w.
By�y lekkie, jakby kocie.
- Tak stawiaj� stopy ludzie rozpustni albo sfrustrowani.
Zaniepokoi� si�. G�o�no prze�kn�� �lin�. Poczu�, jak przenika go ch��d. Senno��
ust�pi�a. Opuszki palc�w i p�atki uszu zrobi�y si� bia�e.
Struchla�.
Chcia� ju� odes�a� petenta do kolegi na jutro. Zerkn�� jeszcze niepewnie i to
jedno
spojrzenie wystarczy�o.
Zrodzi�a si� w nim niewzruszona pewno��, �e to w�a�nie jego pomoc i
sakramentalna
w�adza oka�� si� tu niezb�dne.
Do konfesjona�u zbli�a�a si� kobieta.
Mia�a karminowe, l�ni�ce w p�mroku usta. Niewinnym gestem odgarn�a z twarzy
niesforny kosmyk jasnych w�os�w.
- Jak wst��eczka purpury wargi twe i usta pe�ne wdzi�ku - pomy�la�, ale na tej
jednej
frazie si� nie sko�czy�o. - Ciotka Klara te� u�ywa�a takiej szminki. Mia�a usta
jak korale. Wuj
je ca�owa�, a matka m�wi�a, �e to �wi�stwo, i czesa�a ciotk� wieczorami. Czesa�a
i czesa�a,
m�j Bo�e...
Nachyli� g�ow�. Przez krat� przes�oni�t� sprytnie celofanem, �eby nikt nie
chucha�
ksi�dzu w twarz nie-�wie�o�ci� nieczystego oddechu, prze�witywa�a kszta�tna
blond g��wka.
- Prosz� ksi�dza...
- Ksi�e Profesorze... - poprawi� j� �agodnie.
- Straci�am wiar�... Jak wybuch�a demokracja, to ja straci�am wiar�. Troch�
wcze�niej
straci�am cnot�, ale to, chyba, nie ma nic do rzeczy. Nie kocha�am go. Podoba�
mi si� i wiele
obiecywa�.
- A wcze�niej? Czy bawi�a� si� brzydko? Sama ze sob� albo z kole�ank�?
- Tak, ale przesta�am, kiedy przeczyta�am Mi�o�� i odpowiedzialno��. Kobiety
nigdy
nie by�y dla mnie tak atrakcyjne, jak m�czy�ni.
- A czy prze�ywa�a� kiedy orgazm? Nie my�l dziecko, �e mnie to interesuje, ale
musz� tw�j grzech w�a�ciwie oceni�. Wszak od tego pokuta zale�y.
- Orgazm? To znaczy...
- Czy straci�a� zmys�y, czy czu�a�, �e zapadasz si� w otch�a�...
- Otch�a�... Mo�e wtedy, jak by� t�ok w autobusie... - zastanawia�a si�. - Sama
nie
wiem... Ale zmys�y tak, straci�am. Dok�adnie jeden. Jak ma�y Kazio rzuci� we
mnie
doniczk�... Nie czu�am zapach�w, la�a mi si� krew � wymiotowa�am...
Pischinger przypomnia� sobie pobyt w Wiedniu. Pojecha� tam z wyk�adami.
Wieczorami odwiedza� Prater. Jad� par�wki i spacerowa�. Statecznie, jak ojciec
wielodzietnej
rodziny albo ksi�gowy. Ale raz, jeden jedyny raz, odda� si� szale�czej je�dzie
na diabelskim
m�ynie. Je�dzie tak demonicznej, �e a� zanieczy�ci� cywilne ubranie, specjalnie
za�o�one na
t� okazj�.
- Rozumiem ci�, c�rko. Lepiej ni� ty sama. Ale wr��my do twojej wiary. Wszak
seks
nie jest najwa�niejszym z wymiar�w ludzkiej egzystencji.
- Tak si� ksi�dzu tylko wydaje. Ja nie mam narzeczonego. Siostry si� ze mnie
�miej�.
- Jeste� z rozbitej rodziny?
Dr��y� nieco rozpaczliwie, cho� przecie� nie po omacku.
- Kategorie i formy aprioryczne zawdzi�czamy Kantowi, za� Kant by� to wielki
filozof niemiecki, kt�rego umys� na w�a�ciwe tory pchn�a wstrzemi�liwo��
p�ciowa -
zbiera� my�li. - Umys� dodaje do wszystkiego przestrze� i czas, ale grzech,
zw�aszcza
cielesny, ma si� do nich jak ciupaga do g�rniczego munduru... - perorowa� w
duchu.
- Nie, nie. Jestem ze �l�ska. U�miechn�� si�. Intuicja go nie zawiod�a.
- Czy uwa�asz, �e g�rnicy powinni strajkowa�? - pr�bowa� zbi� j� z tropu.
- Jak si� zacuka, b�dzie moja - kombinowa�.
- Nie mam poj�cia. M�j ojciec jest portierem w nocnym klubie - odpar�a
rezolutnie.
Uzna�, �e na tym zako�czy wywiad �rodowiskowy.
- Prosz� ksi�dza, ja b�d� z ksi�dzem szczera. Ksi�dz jest intelektualist�, tak
jak ja.
Intelektuali�ci powinni si� rozumie�. Przychodz� z powa�nym problemem moralnym.
- Chcesz wst�pi� do zakonu? Albo dost�pi� jakiego� sakramentu?
- Ksi�e Profesorze! W zasadzie nie mam wielu grzech�w na sumieniu. Na grzechach
zreszt� nie bardzo si� wyznaj�. Ale boj� si�, �e to, co zamierzam zrobi�, mo�e
oznacza� dla
mnie piek�o.
Czu�, jak serce penitentki t�ucze si� i ko�acze. Szybko i boja�liwie.
- Chcesz si� zabi�, c�rko? - zapyta� patetycznie.
- Nie, Ksi�e Profesorze. Chc�... To znaczy... Ju� si� um�wi�am z pewnym mi�ym
Rosjaninem...
Cho� dzieje si� to ze szkod� dla mojej relacji, musz� j� przerwa� w tym
momencie, bo
oto cherlawy pan Stanis�aw zabra� si� do wymiatania spomi�dzy �awek przywi�d�ych
ga��zek
bukszpanu, pot�uczonych cukrowych barank�w i grudek wiosennego b�ota. T�ucze si�
niemi�osiernie. Wymachuje miot��, mamrocze pod nosem i spogl�da niech�tnie w
moj�
stron�. Co mam robi�? Spuszczam wzrok i zamykam zeszyt. Dwa kroki i jestem w
przedsionku. Mo�e i dobrze, bo widz� w�a�nie, jak Sylwester wspina si� mozolnie
po
schodach ko�cio�a.
Sylwester jest kalek�. Nikotynizm uprawiany za m�odu pozbawi� go zupe�nie, cho�,
rzecz jasna, po�rednio, ko�czyn dolnych. D�onie na szcz�cie mia� od dziecka
pot�ne jak
bochny chleba z rodzinnego Wolbromia, miasta s�ynnego z wyrob�w piekarniczych i
niewydolnej s�u�by zdrowia.
Teraz gramoli� si� wprawnie, w�zeczek pozostawiwszy na dole.
Przechodnie zatrzymywali si� i okrzykami, jak na zawodach narciarskich,
zach�cali
go do szybszego pokonywania trasy.
- Hop, hop, hop! - skandowano.
- Pac, pac, pac! - wt�rowa� kad�ubek. Kszta�tna czaszka, pokryta g�stymi
czarnymi
lokami, podrygiwa�a na d�ugiej, zadziwiaj�co smuk�ej szyi.
Mia� tylko jeden cel. Komuni� �wi�t� przyj�� i szczerze si� pomodli�.
Nie prosi� ju� nawet Boga, by odros�y mu nogi. Wieloletnie starania, posty i
umartwiania, sprzeda� dewocjonali�w i cegie�ek nie przynios�y wprawdzie efekt�w,
ale nie
z�ama�y jego wiary.
- Mo�e mia�bym brzydkie stopy? - pociesza� si� cz�sto. - M�g�bym mie� �ylaki...
Musia�bym wydawa� na skarpetki i buty...
Nie zgorzknia�. By� popularny. Kobiety lubi�y go. Zw�aszcza matka i ciotki.
Ludzi
darzy� pob�a�liw� �yczliwo�ci�. Niewybredne docinki i drobne akty agresji k�ad�
na karb
z�ego, kt�ry wszak kr��y nieustannie jako lew rycz�cy, patrz�c, kogo by po�re�.
- �atwiej rzucam si� w oczy - t�umaczy� sobie. Pchn�� g�ow� drzwi wej�ciowe.
Otar� pot z czo�a. Spojrza� na zegarek.
- Trac� form� - mrukn��.
Dotar� do ozdobnej misy z wod� �wi�con�. Z�apa� praw� d�oni� za brzeg naczynia,
podci�gn�� si� i zanurzy� w ch�odnej wodzie rozpalone czo�o. Woln� r�k� uczyni�
znak
krzy�a.
Opu�ci� si� na ziemi� i �rodkiem ko�cio�a sun�� ku o�tarzowi.
- Zaraz, jak�e tak, lew� r�k�? - wstrz�sn�o nim przera�enie.
Balansuj�c rozko�ysanym cia�em, zawr�ci� niezgrabnie i wyr�n�� g�ow� w
marmurow� posadzk�.
Zawstydzony rozejrza� si� dyskretnie.
Ko�cielny drzema�. Nikogo innego w ko�ciele nie zauwa�y�.
Dotar� do najbli�szego konfesjona�u i zapuka� w d�bin�.
- Spowiada tu kto? - wrzasn�� chrapliwie, usi�uj�c osi�gn�� poziom okratowanego
okienka.
Ksi�dz Profesor na�wietla� w tym momencie z�o�on� kwesti� relacji mi�dzy
wolno�ci� jako wolno�ci� i wolno�ci� sam� w sobie. Petentka zapada�a si� we
w�asne cia�o.
Pischinger pos�ysza� zduszony krzyk i wzdrygn�� si�.
Odwr�ci� g�ow�, a nie ujrzawszy nikogo za krat�, odczu� niepok�j.
Jeszcze silniejszy i g��bszy ni� wtedy na diabelskim m�ynie.
- I rozwar�a si� czelu�� - wyszepta�.
ROZDZIA� DRUGI KOBIET� NAZNACZONY
Czelu�� rozwar�a si�, to prawda, ale Greta mimo wszystko pami�ta�a doskonale
�wietliste lata osiemdziesi�te. Jej starsze siostry przyje�d�a�y ze �wietlistego
miasta Krak�w,
w�azi�y sobie nawzajem do ��ek i albo rechoc�c, albo lej�c �zy czyste,
opowiada�y sobie
przygody intelektualne i erotyczne oraz sentymentalne.
Motyw feministyczny pojawi� si� mniej wi�cej w po�owie lat osiemdziesi�tych,
najpierw w wypowiedziach najstarszej z si�str, Jadwigi, w napomknieniach z
pocz�tku
nie�mia�ych, nieprecyzyjnych, kt�re bulwersowa�y, a jednocze�nie podnieca�y.
- I m�wisz, �eby wszystkich wykastrowa�? - pyta�y przej�te.
- W zasadzie wszystkich - odpowiada�a z przekonaniem Jadwiga.
Powoli w Spraw� wchodzi�y wszystkie siostry.
Zacz�y ubiera� si� nieomal wy��cznie w fiolety.
Greta, jako uczennica podstaw�wki, w zasadzie r�wnie� nie przepada�a za
ch�opcami
ze swojej klasy, natomiast bardzo lubi�a tatusia i walka z patriarchatem
wydawa�a si� jej
przesad�.
- Jak wszyscy, to wszyscy - stwierdza�a Brygida i nie wyrzuca�a �mieci, kiedy
ojciec
prosi� o to.
Spiskowa�y. Na domowej drukarence drukowa�y sobie feministyczny fanzin
nazywaj�cy si� �Miesi�cznik�. W stopce redakcyjnej obok Jadwigi - redaktorki
naczelnej, i
Marleny - sekretarki redakcji, znalaz�o si� r�wnie� miejsce dla Grety - by�a
go�c�wn�.
Jej obowi�zki polega�y na roznoszeniu gazetki do kilkunastu kole�anek. One, te
kole�anki, gazetk� przyjmowa�y z zachwytem i podziwem, ale pewnych tre�ci w niej
zawartych nie przyjmowa�y do wiadomo�ci. Chodzi�y z ch�opakami i chwali�y si�
ich typowo
samczymi zachowaniami.
Gazetki by�y dla kole�anek Grety zupe�nie inn� rzeczywisto�ci�, jakim�
przedziwnym
szyfrem, kt�ry wcale ich nie dotyczy. Greta za� widzia�a i s�ysza�a wiele. Z
pasj� opowiada�a
o wiecach feministycznych w Krakowie. By�y to wiadomo�ci z drugiej r�ki, ale
przez to
stawa�y si� barwniejsze i bardziej dramatyczne.
S�ynna historia o ksi�dzu B�once, kt�ry ob�o�y� anatem� kobiety polskie
zbieraj�ce
podpisy pod protestem przeciwko ustawie o karalno�ci aborcji, w ustach Grety,
po�redniej
uczestniczki tych mro��cych krew w �y�ach wydarze�, sta�a si� pere�k�
martyrologiczn�,
opowiadan� wielokrotnie na specjalne �yczenie kole�anek i koleg�w.
Bo i kilku koleg�w-feminist�w zacz�o si� kr�ci� przy Grecie.
W mi�dzyczasie znalaz�a si� w liceum i przesta�a przypomina� oskubanego kaczora
(pardon, kaczorzy-c�). Sta�a si� nieoczekiwanie kobiet�, co lekko j� peszy�o,
jako �e niewiele
jeszcze dla kwestii kobiecej zrobi�a, a fakt bycia kobiet� wszak zobowi�zywa� j�
do tego.
Na razie jednak fakt ten dostrzegli wy��cznie m�czy�ni, o ile tych mutant�w w
okresie mutacji mo�na by�o m�czyznami nazywa�. My�leli wy��cznie o wk�adaniu
Grecie
r�k do bielizny. Broni�a si� jak lwica, ale kiedy t� sam� czynno�� wykona�
kiedy�
zdecydowanie antyfemi-nistyczny kolega jej kole�anki pracuj�cej w hotdogowni,
zaprosiwszy
j� niewybrednie na zaplecze, pozostawiaj�c ow� kole�ank� przy hot dogach i
musztardzie,
kiedy ten dojrza�y ju� jako tako samiec zareagowa� na ni� w ten sam, a jednak
bardziej
dojrza�y spos�b i w�o�y� praw� r�k� do jej bielizny - wtedy Greta zachowa�a si�
te� jakby
bardziej dojrzale i zakocha�a si�.
Mi�o�� trwa�a do�� d�ugo.
Nauczy� j� rzeczy ciekawych.
Nie skrzywdzi� jej natomiast definitywnie (tzn. nie posiad� jej ostatecznie)