5659

Szczegóły
Tytuł 5659
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5659 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5659 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5659 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Marianna G.�wieduchowska Katecheci i frustraci - I ja chyba musz� pokaza� co� �adnego � pomy�la� syn kupca. To z Andersena. - Bo pi�kno jest tylko przera�enia pocz�tkiem. To z Rilkego Nie odwracaj oczu. Zobaczysz kuropatwy szare na �niegu. Bia�e od szronu �awki. �wiat�o w szczelinach mi�dzy �aluzjami. Wszystko, co mam ci powiedzie�, wyjawi si� samo. Kontur miasta. Gar�� pestek. Listki krwi zakrzep�e na wargach. Jest zimno, porz�dkuj� manuskrypt z roku 1993. Musisz jednak wiedzie�, Czytelniczko, �e ju� wtedy m�odzi i bezczelni ch�opcy - ich nazwiska jeszcze padn� w tej ksi��ce - czytali pierwsze szkice mojego poematu. Pisa�am o nich. O ich kobietach i m�czyznach. Notowa�am ich erotyczne marszruty i literackie szar�e. Pi�am ten sam, co oni, alkohol, oddycha�am powietrzem z ich p�uc. Chcia�am wiedzie�. Tak, chcia�am sprawdzi�, czy odnajd� w tych zapisach co� wi�cej. Czy us�ysz� ten �opot powietrza, szelest krok�w, trzask, jak wybuch petardy, rozlegaj�cy si� nagle w ciemno�ci. Nie us�yszeli niczego, pr�cz w�asnych chichot�w. Nanie�li poprawki. Dopisali kilka obrazk�w i kwestii. Urywki �Katechet�w i frustrat�w�, pokraczne i groteskowe, ukaza�y si� w literackiej prasie. Dzi�, kiedy zbieram te rozsypane zdania, nie dojd� ju�, co w tamtych fragmentach jest od nich, co doda�y p�oche maszynistki postukuj�ce w klawisze w obskurnych pokojach redakcji. To zreszt� bez znaczenia. Ta historia wyjawia si� sama. Pod jej powieka tli si� czarna ko��, o�� nocy. Jest co� jeszcze, co powinnam ci wyzna�, Czytelniczko. Nie by�am ostro�na. Ten poemat pulsuje �yw� krwi�. Ale materia�, kt�ry zebra�am, wszystkie sekretne li�ciki, intymne notatki, kupony gier liczbowych, kartki wyrwane z pami�tnik�w, zapisane w po�piechu fiszki, rachunki za hotelowe pokoje i alkohol, wiersze i kwity z pralni, ca�a ta widmowa dokumentacja kt�rej�' nocy przepad�a. Zgubi�am teczk�, jak w z�ym filmie, zostawi�am na �awce w parku, w taks�wce, wypad�a mi, kiedy bieg�am w deszczu do bramy. Nie wiem. Gdzie� si� zawieruszy�y, zapodzia�y wszystkie �lady, rysy i cienie, kt�re zbiera�am skrupulatnie, przez wiele miesi�cy, robi�c rzeczy, jakich ty wola�aby� nie robi�, Czytelniczko. Nie pytaj, po co mi to by�o. Chcia�am mie� pewno��, chcia�am dotkn�� t�tna, poczu�, jak pulsuje. Co zyska�am? Gorzk� wiedz�, �e jestem, jak i ty, bezradna. Marzn� mi stopy. Ta przypowie�� porusza moimi ustami. �Ze wszystkiego, co czytam, lubi� to tylko, co krwi� by�o pisane. Kto krwi� i w przypowie�ciach pisze, nie chce, by go czytano, ��da, by uczono si� go na pami��. Powietrze rze�kie i czyste, niebezpiecze�stwo bliskie i duch pe�en radosnej z�o�liwo�ci: to godzi si� dobrze jedno z drugim�. Mam pierwsze wydanie. W t�umaczeniu Berenta. Tekturowa ok�adka kruszy si� po brzegach. Stal�wka chrz�ci. Przeszywa ich cia�a ulepione z odpadk�w, ze. �mieci, z prochu ziemi. Nie odwracaj oczu. Zobaczysz to samo co ja. Pcha� przed sob� w�zek spacerowy w kolorze be�owym. Mija�y go ufryzowane dostatnio wdowy w wieku �rednim i p�oche narzeczone. Zza chmur wype�za�o raz po raz mocne i lepkie s�o�ce. - Duszno, b�dzie burza - pomy�la� i odgarn�� kocyk. Ch�opczyk, ciep�y jak kluseczka, gaworzy�, szele�ci�, plu�. N�ki mia� jak dwa kawa�ki przedwojennej kie�basy. - Ny, ny, ny - szczebiota�y przechodz�ce kobiety. - Nie wierz im, one tylko tak m�wi� - t�umaczy� dziecku. Mia� pewne do�wiadczenie w tym wzgl�dzie i by� przekonany, �e z synem powinien si� nim dzieli�. Zatrzyma� w�zek przed ksi�garni�. Zapali� papierosa. Wyczy�ci� paznokie� kciuka zapa�k�. �ypn�� spode HM w witryn�. Pierwsze wiosenne muchy obsiad�y pozawieszane na grubej �y�ce tomiki poezji. �liskie obwoluty od bija�y brudne �wiat�o. Skrzywi� si� i ruszy� dalej, pomi�dzy szeleszcz�ce ortalionem dziewcz�ta i matrony. Czu� dum� i rado��. W�zek toczy� si� cierpliwie. K�eczka skrzypia�y. Jego syn nie mia� imienia i patrzy� w niebo. Podni�s� g�ow� i zobaczy�, jak zza chmur, w g�stym blasku, przemazuje si� b��kit. - Czy ty wiesz chocia�, na co patrzysz? - odezwa� si� do dziecka. Odpowiedzia�o po swojemu: - Gaga... Gaga... R�kawem d�insowej kurtki otar� mu z szacunkiem za�linione usta. KATECHECI I FRUSTRACI POEMAT KOBIET TYLKO NIE PYTAJ O NIC, KIEDY WIDZISZ, JAK KT�RA KARMI PTASZKI. (K. M. RILKE) ROZDZIA� PIERWSZY, W KT�RYM PEWNE RZECZY MAJ� SW�J POCZ�TEK Niekt�rzy s�dz�, �e pi�kne jest to, co urzeczywistnione by� nie mo�e. �wiatope�k �wiecki by� innego zdania. Tote� owego dnia sp�ni� si� do pracy. Miasto ciep�e by�o jeszcze po deszczu. Zewsz�d bi� silny zapach niedawnych �wi�t Wielkiej Nocy. Po�r�d aromat�w czarnych jak smo�a mazurk�w, starzej�cych si� w wazonach bazi i �wininy, wyczu� mo�na by�o dyskretn� wo� niedojedzonych cukrowych barank�w i psuj�cych si� z lekka pisanek. Okna by�y przewa�nie otwarte. Szyby nosi�y jeszcze �lady porannej ulewy, nikn�ce niespiesznie w kwietniowym s�o�cu. - Chrystus zmartwychwsta�, to i pogoda si� poprawia. �wiecki mija� w�a�nie ko�ci� �wi�tych Piotra 1 Paw�a. Kolorowe wst�gi i flagi wisia�y bezradnie, pos�ji aposto��w wysycha�y. - 12 to 3 razy po 4. Albo 4 razy po 3. To mo�e Ich by�o trzech? - kombinowa� sobie. - 3 po 3 i jeszcze i, A Fredro czwarty... Nie, kto� musia� by� trzeci... 12 to 2 i l, razem 3. Ale kiedy Jan sk�oni� g�ow� na pier� Pana, to by�o ich dw�ch. 2 razy 2 to 4 i 2 plus 2 te� 4. Razem dwie czw�rki. A dwie czw�rki to 44. Tylko kt�ry to? Schyschko albo ja. A ten trzeci? Owietz albo Syflas. Albo W�glorz. A jak to oni s� ci trzej? A czwarty Staros�decki... Ludzie ospale wracali do swoich powszednich czynno�ci. Do przebierania nogami, zadzierania g��w i wizytacji plac�wek handlowych. Do �mudnego oczekiwania na przystankach, spo�ywania potraw barowych, tr�cania �okciem. - Koniec snu o nie�miertelno�ci. Lepiej nie liczy�. Na nic. �wiecki pochwyci� k�tem oka swoj� posta� odbit� w witrynie sklepu z obuwiem. Zatrzyma� si� i patrzy�. Na wypolerowanej tafli szk�a papierowe litery uk�ada�y si� w napis: PRZED�WI�TECZNA OBNI�KA CEN. Tenis�wki i gumowce tworzy�y misterny wz�r. Pomi�dzy zakurzonymi butami tkwi�o samotne kurcz�tko. Po�lini� palec i przyg�adzi� brwi. Pr�cz jego z�achmanionej kurtki i wymizerowanej twarzy szyba odbija�a ca�e po�acie rzeczywisto�ci o�ywionej i nieo�ywionej. - W tej szybie wszystkie kobiety s� du�e - zauwa�y� b�yskotliwie i ods�oni� z�by. Powoli przychodzi� do siebie. Wewn�trzne ucho zacz�o odbiera� sygna�y. Odzyska� ju� ostro�� widzenia, duchow� i fizyczn� r�wnowag�. Skrzyde�ka nosa drga�y. Widzia�. Chcia� dotyka�. Cho�by j�zykiem. Mi�a pani o mi�ej twarzy ko�ysa�a si� nad w�zkiem z lodami. �wieckim wstrz�sn�� dreszcz. Zap�aci�. Wyrze�-bi� w czekoladowej ga�ce rowek. Zdr�twia� mu z�b. - Wtorek po�wi�teczny b�dzie jak normalna �roda - rozrzewni� si�. - Najpierw przychodz� go�cy, p�niej redakcja stopniowo, falami zaludnia si�... - Zaludnia si�... - powt�rzy� p�g�osem. - Syn cz�owieczy b�dzie wydany w r�ce ludzkie... - nie m�g� sobie przypomnie� ko�ca frazy. Palce mia� lepkie. Mokra plama na kurtce paskudnie opalizowa�a w s�o�cu. Bola� go z�b. - Mo�e brakuje pocz�tku... - kombinowa�. Przystan��. Zacz�� gmera� po kieszeniach. Przest�powa� z nogi na nog�. Odezwa�y si� dzwony. Samo po�udnie. Machn�� r�k� i ruszy� szybkim krokiem. - M�j syn b�dzie mia� nogi d�u�sze od moich - wykaza� si� nieuzasadnionym optymizmem. Nie bardzo wierzy� w Boga, ale w geny jeszcze mniej. Rynek przemierzy� sprawnie, jak ko� doro�karski. Wzi�� ostry zakr�t i skr�ci� w zastawion� autami Wi�ln�. - To jaka� poga�ska ulica. Nic si� tu nie zmieni�o przez �wi�ta - zachichota�. Dotar� pod numer dwunasty. Wszed� w ciemn� czelu�� bramy i pocz�� wspina� si� mozolnie w g�r�, po drewnianych schodach. Pachnia�y jeszcze czyst�, od�wi�tn� �cierk�. �wiat�o wpada�o przez �wietlik i wyczynia�o harce na g�adkich jak szk�o por�czach. W prze�witach ko�ysa�y si� leniwie smugi kurzu. �wietlne igraszki rozpromieni�y �wieckiego. U�miechaj�c si�, otworzy� ci�kie, d�bowe podwoje redakcji. Po�lini� palec, przyg�adzi� brwi i pchn�� nast�pne drzwi, wykonane z warszawskiej p�yty pil�niowej, a do tego ma�o solidnie. - Dzie� dobry... Albo nawet wiecz�r. Oto uruchomiony zosta� mechanizm, kt�rego zatrzyma� ju� niepodobna. Ontyczne �arniki i odwieczne problematy nie zostan� rozwi�zane, ale spe�ni si� to, czego nie powiedziano. O czym nie �ni�o si� nikomu z nas. Noc stanie si� dniem, dzie� b�dzie noc�. Znaki nn niebie pojawi� si� i znikn�. Otworzysz usta, ale piasek zamknie ci oczy. Wype�ni p�uca i trzewia. �wiat rozp�ynie si� w nico�ci, aby powr�ci� do swojego pierwszego kszta�tu. Kartki rozsypi� si�. Kropla t�uszczu b�y�nie na nagim prze�cieradle, tramwaj zazgrzyta o �wicie. Zdejmuj� zegarek. Bransoletk� i kolczyki. Odwracam klepsydr�... - Witam - m�czyzna o twarzy szlachetnej niczym japo�ski papier uni�s� g�ow�. - Dzie� dobry, panie �or� - �wiecki przysiad� niezgrabnie. Dzieli�a ich czarna p�aszczyzna biurka i stos rozrzuconych kartek. �wi�teczna przerwa w pracy korektor�w �Kwartalnika Niepopularnego �sprawi�a, �e �wieckiemu, m�czy�nie z natury nie�mia�emu i dzie� w dzie� wystawianemu na wiele pokus, pomieszczenie, kt�re przecie� zd��y�o ju� przej�� jego zapach i nawyki, wyda�o si� ciemn� dolin�. Wierci� si�, chrz�ka� i wykrzywia� usta. Zerka� spode �ba. Wszystko, od l�ni�cej pod�ogi po zakurzone k�ty, by�o dzi� liche i kanciaste. Nawet �or� Kr�l, cz�owiek dojrza�y, siwy ju�, ale ci�gle przystojny, o ogorza�ej twarzy � wielkich niebieskich oczach, wygl�da� na mocno zmizcrowanego. - Albo pi� ca�e trzy dni, albo gada� z anio�ami... - pomy�la� �wiecki. Odwleka� jednak indagacje na stosownie j sz� chwil�. - Przepraszam za sp�nienie, ale dziecko p�aka�o i musia�em z nim... W lewym oku Kr�la b�ysn�� ognik za�enowania, w prawym ironii. - Prosz� pana, takie s� rozkosze ojcostwa i przedwczesnego mentalnego uwi�du - powiedzia� g�osem pi�knym i donios�ym. Zdj�� okulary. - Kawy by� pan zrobi� i g�upio si� nie u�miecha�. �wiecki poderwa� si�. Pokrzepi�a go my�l o wszetecze�stwach, jakich b�dzie musia� si� dopu�ci� dla zdobycia kawy. - W �redniej czy wielkiej fili�ance? - Tak jak zwykle - rzuci� �or�, co niewiele wyja�nia�o, gdy� ilo�ci� wypijanej przez niego kawy, tudzie� wielko�ci� poszczeg�lnych racji, nie rz�dzi�a �adna zasada. �wiatope�k u�miechn�� si� chytrze, zerkn�� na zegarek i wyjrza� z pokoju korekty. T�um redaktor�w k��bi� si� ju�, jak co dzie�, w g��wnym hallu, a pani Joanka, weso�a wd�wka i zas�u�ona maszynistka, krz�ta�a si�, niewinnie ko�ysz�c biodrami, wok� tacy zastawionej porcelan�. Zapach kawy dra�ni�. Gwar narasta�. Kto� przebieg�, powiewaj�c p�acht� papieru. Kto� trzasn�� drzwiami. A �wiecki przygarbiony po swojemu, u�miechaj�c si� niewinnie, czeka�. I kiedy pani Joanka odwr�ci�a si�, by si�gn�� po �mietank�, skoczy� niczym ma�pa i pochwyci� dwie najwi�ksze fili�anki. Karygodno�� post�pku wprawi�a jego r�ce w euforyczne dr�enie. Bieg�, rozlewaj�c kaw� i dmuchaj�c na poparzone palce. Kopn�� w drzwi z napisem KOREG-TA i z ulg� dopad� biurka. - Pan sobie we�mie, bo mi r�ce... no wie pan... - Ooo�j... �wiecki przemilcza� zaczepk�, usiad� na niewygodnym fotelu i poczu�, jak mi�kn� mu mi�nie, zw�aszcza po�ladkowe wi�ksze. - Wreszcie odtaja�em, wreszcie usiad�em, wreszcie mam erekcj� - pomy�la�. Bezw�adnie opu�ci� ramiona. Przygarbi� si� nieco. - Papie� zwariowa� - o�wiadczy� zimno �or� Kr�l. - Ma prawo - odpar� �wiecki bez namys�u. Po chwili jednak zreflektowa� si� i wykaza� zainteresowanie: - A w�a�ciwie to dlaczego? - Zaprosi� redakcj� na przysz�y rok do Castel Gandolfo. W�a�nie przyszed� faks, prosz� pana. - A wie pan, pojecha�bym. Mimo wszystko. Oczywi�cie, je�li za darmo. Erekcja by�a ju� wspomnieniem. Co� tam jeszcze si� tli�o, ale szkoda ju� by�o zachodu. - Naturalnie, �e za darmo. Ale pan nie pojedzie. Papie� zaprasza wy��cznie bierzmowanych - obja�ni� �or�. - Eee, to wcale nie zwariowa�, prosz� pana. Przebieg�y jest... Zreszt�, co ja bym tam robi�. Umorusany kurdupel na tle nieskazitelnie bia�ej szaty i t�umu purpurowych urz�dnik�w... Nudzi�bym si�. A m�g�bym jeszcze od tego popa�� we frustracj�, albo nawet zwariowa�... - Prosz� pana, szale�stwu nie nale�y si� wymawia�, wr�cz przeciwnie, nale�y przyj�� je, jak ka�dy dopust Bo�y, z rado�ci� i w pokorze. Papie� wie o tym i dlatego faks przys�a� w�a�nie dzisiaj. - Zaraz, zaraz, panie �or�, jak to, w�a�nie dzisiaj? Jako� mi si� to nie bardzo klei - szczerze zaniepokoi� si� �wiecki. - Czy pan wie, kogo to dzi� Ko�ci� stawia nam przed oczy? �wiecki nie wiedzia�. - Ot�, Marcina Pierwszego, papie�a i m�czennika. Teraz si� klei, h�? Dowcipn� rozmow� przerwa� przeci�g. W �lad za nim wdar� si� w zacisze korekty nasmo�owany balon, czarny wielkolud. - Ooooo, witamy pana sekretarza! Pawe� Muchomorski, w istocie sekretarz redakcji, napuszy� si� i wywy�szy� jeszcze bardziej. I by� to wyczyn nie lada. Wygl�da� teraz jak dwa balony umaczane w smole i dziegciu. - Macie ten tekst o antykoncepcji? - My takimi �wi�stwami nie zajmujemy si� w og�le - odpar� �or� Kr�l. - Kolega �wiecki jest zwolennikiem naturalnych metod regulacji pocz��, co nie pozostaje bez wp�ywu na jego sytuacj� rodzinn�, ja za�, jak powszechnie wiadomo, samotnie i wstrzemi�liwie sp�- dzam resztk� swojego �ywota. - Panowie, to s� powa�ne sprawy. Dzwoni�o i ksi�dz Bomboniecki musi wprowadzi� poprawki - obruszy� si� Muchomorski i zacz�� grzeba� wstr�tnymi paluchy po�r�d rozrzuconych kartek. Emanowa� seksem jak ka�dy m�czyzna, kt�ry ma wi�cej ni� metr osiemdziesi�t pi��. - Taki to zawsze si� kobietom spodoba - pomy�la� zazdro�nie �wiecki. - Postawny. �eb ma wielki. Stopy du�e. Ch�op, mo�na powiedzie�, m�ski. - Jest! - wrzasn�� sekretarz i wyszed� bez po�egnania, trzasn�wszy drzwiami. Poprzyczepiane do nich kar-teluszki, tradycyjne wycinanki z Bronowic, wyuzdane rysunki, li�ciki, �wiadectwa niewinnych flirt�w i anonimowe, zgry�liwe uwagi na temat poziomu korekty osypa�y si� z szelestem. - Zaraz wr�ci i nam to podepcze - westchn�� Kr�l. Widok pod�ogi za�cielonej drogimi sercu pami�tkami wprawi� go w melancholi�. - Eee, nie jest ju� taki m�ody, �eby lata� tam i z powrotem - burkn�� �wiecki. - No nie wiem, nie wiem. Jeszcze w nim m�odo�� do reszty nie uwi�d�a. Jeszcze kobiet napsu� mo�e, a i nam krwi przy okazji utoczy�. Kr�l posmutnia� i przymkn�� oczy. M�odo�� przera�a�a go. Wznios�e bezece�stwa, jakich si� dopuszcza� w gimnazjalnych latach, odzywa�y si� cz�sto bolesnym wspomnieniem i przyprawia�y go 0 dreszcz zgrozy. M�odzie�cze prze�wiadczenia i patetyczne gesty nie wytrzymywa�y pr�by czasu i zmarszczek. Patrzy� wi�c na m�odych z zatroskan� �yczliwo�ci�, ale i z politowaniem, niczym stary, zgrzybia�y trefni� na szalonego nast�pc� tronu. - Pan jeste� pesymist�, prosz� pana - mrukn�� �wiecki. - Absolutnie, panie �wiatku, absolutnie tak. Religijnym pesymist�! - zapali� si� Kr�l. - To kwestia charakteru i szacunku dla poezji romantycznej, kt�r� pan gardzi, a kt�ra mnie w m�odo�ci popchn�a do niejednego szale�stwa i do dzi� jest �r�d�em uniesie�. - To pan szala� w m�odo�ci... - podpuszcza� go m�ody adept korektorskiego fachu. - My�la�em, �e z pana zawsze by� cichy i potulny czciciel domowego ogniska. - Owszem, szala�em, ale inaczej ni� pan. Inaczej ni� pana kole�anki i kole�kowie. Odkrywa� jednocze�nie �agry i swing, to by�o szalone. By� katolikiem przedsobo- rowym i uprawia� mi�o�� wbrew ko�cielnym instrukcjom. Czyta� Marksa i rozkoszowa� si� ciep�em po�udniowych kraj�w, gdzie pomara�cza s�odsza jest ni� rewolucja. Czyta� protestanck� Bibli� i regularnie si� spowiada�. �akn�� i ch�on��. To wszystko by�o szalone. Ca�e to bogactwo i n�dza. Te marzenia. Inne ni� wasze. - Ja tam wcale nie marz� - �wiecki opar� brod� na stole. - Ha - parskn�� �miechem Kr�l. - Pan mnie roz�miesza. Pan jeste� hipokryta i jeszcze do tego ojciec rodziny. Wstyd, prosz� pana, wstyd. �or� wiedzia� swoje. �mia� si� i mia� racj�. �wiecki r�wnie� wiedzia�, ale si� nie �mia�. - To do roboty. - Do roboty. I wzi�li si� do czytania. Z d�ugopisami w r�ku, odpowiedzialni i sfrustrowani, smagali wzrokiem wers po wersie, szpalta po szpalcie. �Kwartalnik� jako fenomen szczeg�lnej proweniencji oboj�tny by� na cz�owiecze l�ki i cierpienia. Musia� regularnie opuszcza� ciep�e �ono drukarni i dociera� do r�k spragnionych jego kwile� i gaworze� czytelnik�w. Kr�lowi i �wieckiemu przypada�a najmniej wdzi�czna rola w procesie prokreacji ka�dego numeru. Wycinali polipy ortograficznych b��d�w i werbalne nowotwory. Uboga w splendory funkcja objawia�a swoje rzeczywiste znaczenie jedynie w chwilach przesilenia, kiedy to zazwyczaj ozi�bli autorzy, powodowani nag�ym porywem, zalewali �Kwartalnik� ogromn� ilo�ci� diagnoz, recenzji i komentarzy. Pojawia� si� wtedy sam redaktor naczelny, a jego cie� w drzwiach korekty sta� tak d�ugo, p�ki kom- promituj�ca sterta papierzysk nie znikn�a w czelu�ciach sk�adu. - Ile� mo�na - j�kn�� �wiecki i ruszy� do toalety. W hallu zaczepi�a go pani Kasia Zamorstinowa. - Dobrze, �e pana widz�, dzwoni� Marian Owietz i pyta�, czy pan jest, bo on przyjdzie... - Jestem - odpar� rezolutnie �wiatope�k i chyba nawet ucieszy� si�. Poeta Marian Owietz nie by� mu w ko�cu jako� szczeg�lnie wstr�tny, zw�aszcza �e o Marianie Owietzu m�wiono r�ne rzeczy. Cz�sto ma�o pochlebne. Sam Owietz przyzwyczaja� si� do tego przez czas jaki�, cierpi�c i wyrzekaj�c na los, w ko�cu jednak przywyk� i nawet zacz�� zabiega� o to, by m�wiono o nim r�ne rzeczy. Bywa� wi�c nadal regularnie na rautach, balach i wielkanocnych �niadaniach w najlepszych krakowskich domach, piel�gnowa� za�y�o�� z arystokratycznymi rodzinami Zamorstin�w, Potockich, Gardiner�w i �aholeckich. Dba� jednocze�nie o sta�y i bliski kontakt z gminem, ci�gn�o go szczeg�lnie do odra�aj�cych, ob- le�nych obwiesi w najgorszym rodzaju. Upodoba� sobie zw�aszcza �wieckiego i Syflasa. O ile jednak Syflas by� raczej trudno dost�pny, stale bowiem uwija� si� pomi�dzy Rabk� i Krakowem, a i w Krakowie fryga� w swoich poetyckich sprawach nieustannie pomi�dzy Rynkiem a Bielanami, gdzie podnajmowa� u krewnych ��ko i taboret, to �wiecki by� dost�pny w nader prosty spos�b. Wystarczy�o przyj�� do korekty �Kwartalnika�, a �wiecki by� tam niemal zawsze. Jako osobnik zdegenerowany chodzi� bowiem z uporem i regularnie do tej ma�o p�atnej pracy, kt�ra nadw�tla�a jego morale i nadwer�a�a si�y. - To� to czysty rozk�ad, degeneracja nieposzlakowana i bez skazy - my�la� z zachwytem Owietz. Istotnie, �wiatope�k �wiecki nie by� wzorem mieszcza�skich cn�t. Cieszy� si� z�� s�aw�. Zw�aszcza trzy awanturnicze ma��e�stwa, a teraz nie po�wiadczony przez �adnego, nawet �wieckiego, urz�dnika konkubinat sprawia�y, �e mia� raczej nie najlepsz� pras�. Do tego pisa� wiersze, co czyni�o go jeszcze bardziej zepsutym i kuriozalnym. S�owem, degeneracja wygl�da�a mu zewsz�d i Owietz ch�on�� j� z upodobaniem i smakiem. Ch�on�� i rozrzewnia� si�: - M�j Bo�e, jestem tak dobrze wychowany, a mog�em si� urodzi� takim �wieckim. I co ja bym wtedy zrobi�? Zreszt� nie tylko Owietz patrzy� z uwielbieniem na �wieckiego. M�ody korektor degeneracj� swoj� przywraca� wiar� w sens i tradycyjne warto�ci niesko�czonym szeregom pielgrzym�w w�druj�cych do korekty �Kwartalnika�. Jego adres przekazywano sobie w nabo�nym skupieniu. Powtarzali go na ucho ch�opcy pod cel� i utrudzone prz��niczki u rozstajnych dr�g. Owietz by� kiedy� �wiadkiem wizyty pewnego nieletniego, kt�ry uciek� z rodzinnego domu i przyby� do Krakowa, �eby ujrze� poet� przekl�tego i uwierzy�. Jednak �wiecki wszystkich traktowa� jednakowo. M�wi�: - I tak to w�a�nie, prosz� pana, wygl�da. Ewentualnie: - Tak to, kotku, wygl�da. I milk�. Nie wypowiada� �adnych s��w znacz�cych i historycznych, kt�rych �akn�li pielgrzymi i pielgrzymki (kobiety). Peszy� si� swoj� nies�ychan� popularno�ci�, zamilka� i nie odzyskiwa� g�osu. Powtarza� tylko od czasu do czasu: �I tak to, kotku, wygl�da�, k�ad� g�ow� na biurku i pozostawia� pielgrzym�w i pielgrzymki w niedosycie. Od takich spotka� pocz�wszy, uwa�ali oni, �e �wiecki jest do niczego, za�amywali si� i �wiatopogl�d p�ka� im z trzaskiem. Jednak Owietz nie przychodzi� do �wieckiego po s�owa historyczne. Owietz przychodzi� z nud�w. Zreszt� - nie tylko �wiecki, ale i samo pomieszczenie korekty cieszy�o si� s�aw� nies�ychan�. Traktowano je niemal�e jak os�awiony wawelski kamie�, przycz�ek postmodernizmu i rozpusty. Tu mo�na by�o us�ysze� grube nieprzyzwoito�ci skierowane przeciwko wszelakim warto�ciom. Tu mo�na by�o spotka� kobiety pi�kne i he- teroseksualne. Tu wreszcie - po godzinach pracy - �wiczy� os�awiony kwartet d�ty. Kwartet d�ty by� czteroosobowym zespo�em muzycznym, w kt�rego sk�ad wchodzili osobnicy przera�aj�cy. Bo � krwio�erczy Grze� �yduch. Bo i weteran ministrantury Radzis�aw Tomaszewski. Bo i rastafaria-nin Piotr Markowicz. Bo i �wiecki wreszcie, o kt�rym wy�ej. Korekta by�a traktowana przez Redakcj� jako Z�o Konieczne. Nieprzypadkowo ksi�dz profesor Pischinger czyni� znak krzy�a pod jej drzwiami, ilekro� przechodzi� i gdziekolwiek by akurat szed�. Nieprzypadkowo redaktor Stefan Niedowiarski, kierownik dzia�u religijnego, przesiadywa� tu w godzinach porannych, kiedy to korektorzy odsypiali jeszcze nocne sabaty. Tak, przesiadywa� w porannym s�o�cu w tym obskurnym pokoiku, aby jego miazmaty zm�c moc� swej charyzmy, aby je wch�on�� i przetrawi� w promiennych trzewiach niezwalczonego ducha, jakim by� obdarzony, by promiennego ducha swego tchn�� nieco - bo ca�kiem by si� na pewno nie da�o - w pewnym sensie odkazi�, wyegzorcyzmowa� to wszeteczne miejsce. Redaktor Niedowiarski by� bowiem, powiedzmy sobie prawd�, Ko�cio�em jednoosobowym. Nie tylko czu� Misj�, ale i wype�nia� j� m�nie i niezmordowanie. Przez swoj� dobro� i szlachetno�� odka�a� niejako otoczenie, bra� na siebie tego otoczenia grzechy wszelkie. Czasem jednak puszcza�y mu nerwy i - zapytawszy obecnych, czy wolno - wy� na ca�y g�os: - Kuuuuurrrwwaaaaaaaaaaaaa... I pewnie nieraz dosz�oby do tragedii, gdyby nie uczone wywody redaktora Karola Lektorowicza, kt�ry t�umaczy�, �e w takim uk�adzie g�osek kryje si� g��boka m�dro�� pras�owia�skiej psychoterapii: - Energia tylnoj�zykowego ka transmitowana jest przez tylne wysokie u i wzmacniana, jak w rezonatorze, w dr��cym er, by w ko�cu, przez d�wi�czne szczelinowe wu, eksplodowa� w szerokim a. Redaktor Niedowiarski by� blondynem o drobnej budowie cia�a, mia� okulary w rogowej oprawie i brod�, kt�rej nie skuba� nigdy przed jutrzni�. Zaciera� d�onie i zasiada� do komputera. Dzi� r�wnie�, kiedy zabrak�o dla niego kawy, ukry� g�ow� pod biurkiem. Wrzasn�� sobie, po czym wzi�� si� do pracy. Pisa�: �W Kenii dwa lwy p�ci przeciwnej nie po�ar�y porzuconego przez matk� z plemienia Masaj�w niemowl�cia, lecz zanios�y kosz z dzieckiem do wodopoju. Miejscowe w�adze duchowne przypuszczaj�, �e ma to zwi�zek z niedawnym chrztem dziecka. Komisja pod przewodnictwem biskupa Nairobi...� - Halooo? - z s�siedniego boksu dobiega� przeci�g�y g�os redaktora Lektorowicza. Niedowiarski prze�kn�� �lin�. - Cze�� - przywita� si� redaktor Alfred K��tniak, podw�adny Niedowiarskiego, brunet o p�ochym spojrzeniu. - Na wieki wiek�w - Niedowiarski odpowiedzia� i wyszed�. Przeszed� przez hali do archiwum. - Ale� on si� porusza, jak rasowy opat - pani Joan-ka popatrzy�a na przechodz�cego. - To �wi�ty cz�owiek, �wi�ty i pobo�ny. Nie to, co ksi�dz Bomboniecki - doko�czy�a my�l i prze�kn�a �lin�. Wyobrazi�a sobie kru�ganki klasztorne i Niedowiarskiego w habicie, przepasanego sznurem i odmawiaj�cego brewiarz. W og�le dzia� religijny otacza�a aura �wi�to�ci. By�o to odczucie powszechne, tak �e nawet dy�urni wolnomy�liciele jak Burne� i Beretko, nie m�wi�c o innowiercy Pilcherze, okazywali szacunek. - Porz�dny posoborowy, g��boki i otwarty katolicyzm - zwyk� mawia� naczelny Torturowicz. Tylko Zuzanna z dzia�u reklamy, ze wzgl�du na sw� wynaturzon� erotyczn� emanacj�, by� mo�e by�a nieufna i pow�ci�gliwa, z czym zreszt� nie afiszowa�a si� nadto. Niedowiarski sun�� drobnymi kroki z powrotem. W p� drogi zaczepi� go Szczepan Szczupacki, m�odzieniec o smag�ej cerze i piwnych oczach. - Wiedzia�e�, Stefanku, �e ulubionym frykasem naszego Papie�a jest placek ze �liwkami? - zapyta� protekcjonalnie. - Ze �liwkami? A na jakim cie�cie? Mo�e dro�d�owym? - odpowiedzia� pytaniem na pytanie Stefan. -Hym? - Ot�, kochany, nie placek ze �liwkami, a daktyle, i nie naszego Papie�a, tylko Piusa XII, i wcale nie ulubionym, tylko wr�cz przeciwnie - zostawi� Szczupackiego i zasiad� znowu do pisania. - Potworne, wstrz�saj�co potworne - Lektorowicz wychyn�� ze swego boksu. Wspomnienie wczorajszego ataku rwy kulszowej nada�o jego ormia�skim rysom wyraz bole�ciwy. - Ludzie s� naiwni i pozbawieni zmys�u moralnego - Niedowiarski u�miechn�� si�. Szybkim ruchem wysun�� szuflad�. W jej g��bi, w�r�d papier�w, wala�y si� ma�e szmaciane laleczki. Ich korpusy by�y wykonane do�� niedbale, natomiast twarze do z�udzenia przypomina�y rysy niekt�rych cz�onk�w redakcji. Niedowiarski wyci�gn�� ig�� z plec�w kukie�ki z twarz� Lektorowicza. Kukie�ka Szczupackiego sama wpad�a mu pod palce... - Chryste! - kto� krzykn�� przera�liwie. - Co si� sta�o, na Boga?! - pani Kasia przera�ona pobieg�a w stron� krzyku. Szczupacki siedzia� bezradnie, be�owe spodnie od pasa do kolan parowa�y. Obok na ziemi parowa�a wielka ka�u�a kawy. - Poparzy�em si�! - zerwa� si� jak oparzony i pobieg� do �azienki. - Bystry ch�opak - pomy�la� felietonista Pilcher, obserwuj�c z boku ca�� scen�. Popatrzy� przeci�gle na Zuzann� odwijaj�c� co� z gazety i schowa� si� w swojej pakamerze. - Mia�a udany wiecz�r - skonstatowa� jako fachowiec. - Oko fachowca wy�owi z morza kamufla�u ca�� nago�� prawdy - pokrzepi� si� sentencjonalnie. Do redakcji wszed� Owietz. Zako�czy� ju� swoj� prac� w Radiu Dominus, pierwszej katolickiej rozg�o�ni w mie�cie i - po wznios�o�-ciach, kt�re mu by�o dane odczytywa� z kartki s�uchaczom na falach eteru - postanowi� skazi� si� troch� obecno�ci� �wieckiego. Min�� si� w w�skim przej�ciu z redaktorem Niedo-wiarskim, kt�ry bardzo serdecznie wy�ciska� go, cho� Owietz nie by� do ko�ca przekonany, czy kiedykolwiek wcze�niej zetkn�li si�. - No i co tam dobrego? - rzuci� Niedowiarski. - Ano, halny b�dzie, w radiu m�wili - odpar� Owietz. I obaj rozpromienili si�. Po czym Owietz uchyli� drzwi z napisem KOREGTA i zobaczy� �wieckiego. Nikogo innego nie spodziewa� si� zobaczy�, tote� u�miechn�� si� do poety promiennie, mimo �e reprezentowali zupe�nie inne szko�y poetyckie. - I co? - zapyta� �wiecki p�le��cy na biurku. - I co? - G�wno! - odpowiedzia� rado�nie Owietz. W�a�ciwie nie mia� nic specjalnego do przekazania �wieckiemu. Swoje credo wyartyku�owa� mu ju� dawno, teraz mogli tylko milcze� albo obgadywa� konkurencj�. - S�ysza�em, �e Schyschko jest powa�nym kandydatem do Nagrody Gnatowskich - szepn�� poufnie �wiecki. - M�wili o tym dzisiaj w redakcji. - Eee... - posmutnia� Owietz, autor tomiku Ruda �l�ska jest jak g�os kobiety w s�uchawce telefonu, drugiego ju� tomiku. - To ju� ty bardziej zas�ugujesz. - Eee... - powiedzia� �wiecki. - Mi nie dadz�. Jestem z ma�ego miasteczka i �le si� prowadz�. Schyschko ma regularn� �on� i jest emigrantem. To du�o daje. - Chwileczk�, chwileczk� - obruszy� si� Owietz - ja te� mam �on�. Ma�o tego, mam dwie c�reczki ponadto. Gdyby patrzyli na to w ten spos�b, to mnie ju� bardziej Gnatowscy si� nale��. - Mo�e i tak, mo�e i tak - zaduma� si� �wiecki. Jego trzy awanturnicze ma��e�stwa i obecnie konsumowany konkubinat nie upowa�nia�y go nawet do zni�ki MPK. - A Syflas...? - parskn�� �miechem Owietz. - Mo�e dadz� Syf lasowi? - No, Syflas ma wi�ksze, nawet Syflas ma wi�ksze szans� ni� ja - zamrucza� �wiecki. Owietz u�miechn�� si�. Wyobrazi� sobie Syflasa odbieraj�cego Nagrod� Gnatowskich i przez moment nawet by� sk�onny dla tej uciechy zrezygnowa� ze swoich marze� o laurach. - Wie pan, ja ju� sko�czy�em pracowa� - o�wiadczy� �wiecki. - Mo�e p�jdziesz pan ze mn� na w�dk�? - Z du�� przyjemno�ci� - rozrzewni� si� Owietz. Wygramolili si� z redakcji. Zapada� kwietniowy wiecz�r, dziewcz�ta nosi�y odzie�, ch�opcy palili papierosy. Znale�li sobie miejsce w sk�po o�wietlonej knajpie. Usiedli i pili, milcz�c. Obydwaj byli wyznawcami czarnego krymina�u, to te� nie posiadali si� z rado�ci, �e sytuacja by�a a� tak klasyczna i a� tak przypominaj�ca im niezapomniane stronice D�ugiego po�egnania - na przyk�ad. �wiecki robi� za czarny charakter, Owietz za bia�y. Ale obydwaj byli jeszcze na pierwszych stronach powie�ci, jeszcze nie musieli strzela� do siebie, zak�ada� sobie kajdanek, dosypywa� sobie �rodk�w odurzaj�cych do alkoholu. Jeszcze nie zd��y�a ich por�ni� �adna kobieta. Pili w�dk� z sokiem pomara�czowym jak rasowi mieszka�cy Los Angeles w 1943 roku. Nie mieli �wiadomo�ci, �e s� to dopiero pierwsze strony czarnej powie�ci, mieli natomiast �wiadomo��, �e to nie oni dostan� Nagrod� Gnatowskich. Owietz: - Staros�decki dzi� przyjedzie, dzwoni�. Ju� nas um�wi�em na wiecz�r. Ja mog� si� odrobink� sp�ni�, bo wiesz, co� mo�e mnie zatrzyma�... - To gdzie? - Tu, na Plantach. - Jako� tak, wieczorem? - Ychy. * * * PӏNIEJ OPOWIADANO: PRZYSZED� ANIO�. (R. M. RILKE) Ten m�ody cz�owiek, bez okular�w, w w�zeczku inwalidzkim, blondyn, to poeta Mi� W�glorz. Autor dw�ch ksi��ek poetyckich: Przepis i Proza. Ten m�ody cz�owiek, bez okular�w, bez brody, bez w�zeczka inwalidzkiego, z plecakiem to Pawe� Syflas, poeta. Autor jednego tomiku poetyckiego, Ziemniaki na balkonach, awangardysta rabcza�ski. Ta ma�a, charakterystyczna posta� to �wiatope�k �wiecki, poeta, korektor, nihilista. P�ta� si� ju� po pierwszych stronicach tej historii. Autor jednego tomiku Zimne napoje. Ten nies�ychanie ujmuj�cy m�ody cz�owiek to Marian Staros�decki, poeta z Warszawy. Subtelny liryk, w okularach, autor tomiku Z do�u. Jest ich czterech, ale nie grywaj� w bryd�a. Usiedli na �aweczce na Plantach i oczekuj� poety pi�tego, Mariana Owietza, kt�ry jednak nie nadejdzie, albowiem CO� go zatrzyma�o. Czekaj� ju� od ponad godziny i oczywisto�� nienadej�cia Owietza wzbiera w nich. - Nie przyjdzie, zawracanie g�owy - o�wiadcza Syflas. - Chod�my, chod�my. Czy musimy mie� Owietza, �eby si� napi�? - dodaje. - W zasadzie post ju� si� sko�czy� - rozrzewnia si� inwalida. - Zacz�� si� postmodernizm - przytomnie stwierdza �wiecki. - W zasadzie tak - rozrzewnia si� przyjezdny liryk. Staros�decki przyje�d�a do Krakowa cztery razy do roku: wiosn�, latem, jesieni� i zim�. Jego przyjazdy dyktowane s� przez natur�, a nie jakie� tam inne wzgl�dy. Um�czony Warszaw�, szaro�ci� jej �ycia kulturalnego i adoracj� kobiet warszawskich, przyje�d�a do stolicy m�odej poezji polskiej, aby konfrontowa� si� z innymi wybitnymi przedstawicielami pokolenia. W tych przyjazdach przypomina �wi�tego starca polskiej literatury Czes�awa Oskara - z tym �e tamten przyje�d�a ze Stan�w, co w�a�ciwie na jedno wychodzi, albowiem na pewno taka podr� kosztuje obu jednakowo, je�li wzi�� pod uwag� �wiatoodczucie i stan maj�tkowy. Staros�decki przyje�d�a do Krakowa, aby pooddycha� atmosfer� i - po�rednio - odebra� nale�ne mu ho�dy, bowiem zdolny jest nies�ychanie, a tak�e da� si� poadorowa� krakowskim kobietom, bowiem dzia�a na kobiety i w W-wie, i Kr-wie. Ot tak, przej�� si� po Rynku, po Plantach, zawadzi� o kilka kawiarenek i wr�ci� nasyconym do brzydkiego, gro�nego miasta Warszawa. Tym razem Staros�decki pojawi� si� razem z wiosn� na nieco d�u�ej. Rzecz w tym, �e na maj zapowiedziano Zjazd M�odych Literat�w, na kt�rym Staros�deckiego zabrakn�� nie mog�o. On tak�e - obok wielu - by� kandydatem do poetyckiej Nagrody Gnatowskich, kt�rej to jury obradowa�o bez przerwy. Nagrod� ufundowa�a zacna familia przez splot dramatycznych wydarze� i zawieruch wyemigrowana do Ksi�stwa Liechtenstein. W sk�ad jury wchodzili profesorowie � krytycy: Jan Hyme�ski, Stanis�aw Jonkas i Ryszard Brycz. Sekretarzem bez prawa g�osu by� doktor Marian Siara. Obradowali zazwyczaj w kawiarni w Sukiennicach, z kt�rej wida� plecy Adama Mickiewicza (taki pomnik) i oble�ne stada go��bi. Syflas specjalnie zaprzyja�ni� si� z kelnerk�, kt�ra zazwyczaj obs�ugiwa�a filolog�w - ale by�a to osoba tak ciemna, �e nie umia�a s�owa powt�rzy� z ich obrad. - Ale przecie� co� m�wili i co� us�ysza�a - niecierpliwi si� �wiecki. - A co ona mog�a us�ysze�. �Ano - m�wi i patrzy s�odko - pili kaw�, ten gruby bia��, a ten �ysy czarn�, a ten, co wiesz, to piwo pi� i m�wili�. �Co m�wili? - pytam - kobieto?� �Ano, m�wili o tych no... ksi��kach, tak?� - m�wi i patrzy s�odko. I taka to rozmowa. A jeszcze trzeba si� jej odwdzi�cza�. - H�h�h� - za�wintuszy� W�glorz. Inwalidom wolno �wintuszy�. Owietza nie ma. Czterej poeci siedz� i czekaj�. Czekaj� i r�ni� si�. Ale r�ni� si� pi�knie. Od klasycysty dzia�aj�cego w chorych raczej i celowo kulawych rytmach W�glorza, poprzez subtelnego epifanist� Staros�deckiego i awan-gardyst� jak z przedwojnia Syflasa, po bezstylowego, reprezentuj�cego liryczn� Wunderwaffe �wieckiego. W og�le ka�dy z tego pokolenia r�ni� si� zdecydowanie od drugiego. To r�ni�o to pokolenie od poprzedniego pokolenia. Tamci mieli takiej samej d�ugo�ci brody, takie same okulary i pisali od wielu lat jeden i ten sam wiersz. Ca�ym pokoleniem pisali. Poemigrowali sobie - autentycznie i wewn�trznie - i wraz z pojawieniem si� domniemanej III Rzeczypospolitej przestali pisa�. Uczyli si� na komputerze, ale brody mieli te same i okulary te same i jak sobie popili, to �piewali piosenki Jacka Kacz-marskiego. Na tym sko�czmy tykanie poprzedniego pokolenia. Tyknijmy to. Jest wiosna. Czterech przedstawicieli m�odej poezji siedzi na Plantach i bez nadziei czeka na pi�tego. Od dw�ch godzin siedz� i r�ni� si�. Nie tylko poetykami. R�ni� si� pogl�dami estetycznymi i politycznymi, pochodzeniem spo�ecznym, wygl�dem zewn�trznym, zapachem i podej�ciem do kobiet. Bo - co do tego ostatniego - W�glorz jest zagorza�ym myzogynem, Syflas - kochankiem romantycznym, Staros�decki - �r�dziemnomorskim ulubie�cem kobiet, natomiast �wiecki ma tak pogmatwane, a w zasadzie monogamiczne za ka�dym razem, stosunki z kobietami, �e a� strach si� nad tym zastanawia�. Jest jeden z pierwszych naprawd� wiosennych dni, s�o�ce zachodzi, a oni siedz� i si� r�ni� zasadniczo. Nadchodzi jedna ze s�ynnych si�str Zazullanek - siedmioosobowej kom�rki feministycznej. Ma na imi� Greta. - Dok�d tak, Greto, popierdalasz? - pyta niezr�czny, jak zawsze, �wiecki. - Zamknij si�, chamie - u�miecha si� do niego Greta. �wieckiemu wolno by� niezr�cznym. Staros�decki zrywa si� poczerwienia�y i chce si� przywita�. Poznali si� w zesz�ym roku, r�wnie� na wiosn�. Nast�puj� usi�owania w celu poca�owania Grety w jej kobiec� �apk�, jednak ta wyrywa si� uparcie Staros�deckiemu. W�glorz milczy myzogynicznie ze swego w�zeczka inwalidzkiego, natomiast Syflas �ypie okiem. - P�jdziesz z nami na piwo? - pyta �wiecki. Greta, kobieta, jest o wiele przyjemniejszym rozwi�zaniem wiosennego dnia ni� Owietz, co by nie powiedzie�, m�- czyzna. - Nie. Jestem um�wiona. Bardzo mi przykro - odpowiada ona, patrz�c w oczy Staros�deckiemu. - A daj�e sobie spok�j z jakim� tam... - macha r�k� �wiecki. - Daj�e sobie spok�j - dodaje - ju� nigdy nie b�dzie tak �adnego zachodu s�o�ca, ju� nigdy nie b�dzie w nas takiego, hmm.... nastawienia na kobiet�. Ju� nigdy nie spotkasz nas takich rozleniwionych, siedz�cych razem na Plantach. Ju� nigdy nie b�dzie tak. Olej to um�wienie, p�jd� z nami... - Nie mog� - o�wiadcza Greta, patrz�c jeszcze zach�anniej w oczy Mariana. Prostuje si� i usztywnia og�lnie. Przyjemnie jest popatrze� na ni� tak� og�lnie usztywnion�. Z male�k� sk�rzan� torebeczk� przewieszon� przez rami�. Pod pach� Rozm�wki polsko-rosyjskie. A z kieszeni �akiecika wystaje r�wno z�o�ona reklam�wka i wida� fragment obcoj�zycznego napisu. A� chce si� dotkn��. Lekki zefirek przylata od Wis�y. - Czytali�cie ten artyku� w �Kwartalniku Niepopularnym� o feminizmie? - warczy znienacka Greta. - Nieee. Szmat nie czytam - znienacka o�wiadcza W�glorz. Pozostali patrz� na �wieckiego, on - jako korektor - musia� czyta�. - Aaa, by�o co� takiego - m�wi �wiecki. - Ale ja tym tekstom to raczej si� przygl�dam, przecie� ja nie redaktor - ja korektor jestem, mnie liter�wki w tej pracy raczej zajmuj�, nie tre�ci, niewiele pami�tam. - Jaki� cham ostatni oczerni� nasz� kom�rk� i kobiety og�lnie! - A nie nale�a�o wam si�? - pyta W�glorz. Greta puszcza jego pytanie mimo �licznie uformowanych uszk�w. - I nawet cham jeden si� nie podpisa�, inicja�y tylko. Jakbym go dopad�a, jakby�my go dopad�y... - rozmarza si�. Na usta m�czyzn wype�zaj� cyniczne u�mieszki. Ona te cyniczne u�mieszki zauwa�a, zaciska usteczka, blednie i idzie. Oni pozostaj� nadal u�miechni�ci na �awce. Jest ciemno i malutka wiotka figurka za chwil� rozp�ywa si� w mroku na prastarych krakowskich Plantach. - Jeszcze j� h�h�h� kto� dzi� zgwa�ci w krzakach - wyra�a altruistyczn� trosk� milcz�cy dot�d Syf las. Nie widz� ju�, �e Greta skr�ca z tych ciemno�ci w o wiele ja�niejsz� ulic� Anny zwanej �wi�t�. Nawet najbardziej p�ochy i roztargniony Czytelnik m�g� si� ju� zorientowa�, �e ten poemat niezupe�nie traktuje o mi�o�ci. Mam stary mszalik po babci i absolutnie si� z nim nie rozstaj�, co nie pozostaje bez wp�ywu na kszta�t i sens tych zapis�w. * * * W ko�ciele �wi�tej Anny panowa� barokowy p�mrok. Jak zwykle, gdy ksi�dz Pischinger szuka� ukojenia w duszpasterskiej pos�udze. Cherlawy pan Stanis�aw, tutejszy ko�cielny, widz�c zwalist� posta� ksi�dza, przekr�ci� spracowan� d�oni� wielk� wajch� i ustawi� j� na godzinie trzeciej. Lampki, lampy, �yrandole utraci�y cz�ciowo sw� jasno��. Ksi�dz profesor J�zef Pischinger, filozof, dzia�acz spo�eczny, literat, duszpasterz M�rz i Ocean�w, usiad�, jak zwykle, w pierwszym przy wej�ciu konfesjonale i czeka�. Fotel by� wygodny, ale modlitwa przychodzi�a mu z trudem. Brewiarz wydawa� si� md�y. Powieki robi�y si� ci�kie. - Zaprawd� wargami j�ka��w i j�zykiem obcych przemawia� b�dzie do tego narodu - westchn�� i zagryz� usta. Pr�bowa� sobie przypomnie�, u kt�rego z prorok�w to czyta�, ale pami�ta� tylko, �e by�a uczta i pijacy wo�ali: �Saw lasaw, kaw lakaw, troch� tu, troch� tam, zeer szam, zeer szam�. Senno�� napiera�a coraz mocniej, a kap�an opiera� si� ze wszystkich si�. Wierci� si�, szczypa� w �ydk�, ziewa�. Wszystko na pr�no. Rozpina� w�a�nie koloratk�, kiedy pos�ysza� odg�os, ledwie szmer, krok�w. By�y lekkie, jakby kocie. - Tak stawiaj� stopy ludzie rozpustni albo sfrustrowani. Zaniepokoi� si�. G�o�no prze�kn�� �lin�. Poczu�, jak przenika go ch��d. Senno�� ust�pi�a. Opuszki palc�w i p�atki uszu zrobi�y si� bia�e. Struchla�. Chcia� ju� odes�a� petenta do kolegi na jutro. Zerkn�� jeszcze niepewnie i to jedno spojrzenie wystarczy�o. Zrodzi�a si� w nim niewzruszona pewno��, �e to w�a�nie jego pomoc i sakramentalna w�adza oka�� si� tu niezb�dne. Do konfesjona�u zbli�a�a si� kobieta. Mia�a karminowe, l�ni�ce w p�mroku usta. Niewinnym gestem odgarn�a z twarzy niesforny kosmyk jasnych w�os�w. - Jak wst��eczka purpury wargi twe i usta pe�ne wdzi�ku - pomy�la�, ale na tej jednej frazie si� nie sko�czy�o. - Ciotka Klara te� u�ywa�a takiej szminki. Mia�a usta jak korale. Wuj je ca�owa�, a matka m�wi�a, �e to �wi�stwo, i czesa�a ciotk� wieczorami. Czesa�a i czesa�a, m�j Bo�e... Nachyli� g�ow�. Przez krat� przes�oni�t� sprytnie celofanem, �eby nikt nie chucha� ksi�dzu w twarz nie-�wie�o�ci� nieczystego oddechu, prze�witywa�a kszta�tna blond g��wka. - Prosz� ksi�dza... - Ksi�e Profesorze... - poprawi� j� �agodnie. - Straci�am wiar�... Jak wybuch�a demokracja, to ja straci�am wiar�. Troch� wcze�niej straci�am cnot�, ale to, chyba, nie ma nic do rzeczy. Nie kocha�am go. Podoba� mi si� i wiele obiecywa�. - A wcze�niej? Czy bawi�a� si� brzydko? Sama ze sob� albo z kole�ank�? - Tak, ale przesta�am, kiedy przeczyta�am Mi�o�� i odpowiedzialno��. Kobiety nigdy nie by�y dla mnie tak atrakcyjne, jak m�czy�ni. - A czy prze�ywa�a� kiedy orgazm? Nie my�l dziecko, �e mnie to interesuje, ale musz� tw�j grzech w�a�ciwie oceni�. Wszak od tego pokuta zale�y. - Orgazm? To znaczy... - Czy straci�a� zmys�y, czy czu�a�, �e zapadasz si� w otch�a�... - Otch�a�... Mo�e wtedy, jak by� t�ok w autobusie... - zastanawia�a si�. - Sama nie wiem... Ale zmys�y tak, straci�am. Dok�adnie jeden. Jak ma�y Kazio rzuci� we mnie doniczk�... Nie czu�am zapach�w, la�a mi si� krew � wymiotowa�am... Pischinger przypomnia� sobie pobyt w Wiedniu. Pojecha� tam z wyk�adami. Wieczorami odwiedza� Prater. Jad� par�wki i spacerowa�. Statecznie, jak ojciec wielodzietnej rodziny albo ksi�gowy. Ale raz, jeden jedyny raz, odda� si� szale�czej je�dzie na diabelskim m�ynie. Je�dzie tak demonicznej, �e a� zanieczy�ci� cywilne ubranie, specjalnie za�o�one na t� okazj�. - Rozumiem ci�, c�rko. Lepiej ni� ty sama. Ale wr��my do twojej wiary. Wszak seks nie jest najwa�niejszym z wymiar�w ludzkiej egzystencji. - Tak si� ksi�dzu tylko wydaje. Ja nie mam narzeczonego. Siostry si� ze mnie �miej�. - Jeste� z rozbitej rodziny? Dr��y� nieco rozpaczliwie, cho� przecie� nie po omacku. - Kategorie i formy aprioryczne zawdzi�czamy Kantowi, za� Kant by� to wielki filozof niemiecki, kt�rego umys� na w�a�ciwe tory pchn�a wstrzemi�liwo�� p�ciowa - zbiera� my�li. - Umys� dodaje do wszystkiego przestrze� i czas, ale grzech, zw�aszcza cielesny, ma si� do nich jak ciupaga do g�rniczego munduru... - perorowa� w duchu. - Nie, nie. Jestem ze �l�ska. U�miechn�� si�. Intuicja go nie zawiod�a. - Czy uwa�asz, �e g�rnicy powinni strajkowa�? - pr�bowa� zbi� j� z tropu. - Jak si� zacuka, b�dzie moja - kombinowa�. - Nie mam poj�cia. M�j ojciec jest portierem w nocnym klubie - odpar�a rezolutnie. Uzna�, �e na tym zako�czy wywiad �rodowiskowy. - Prosz� ksi�dza, ja b�d� z ksi�dzem szczera. Ksi�dz jest intelektualist�, tak jak ja. Intelektuali�ci powinni si� rozumie�. Przychodz� z powa�nym problemem moralnym. - Chcesz wst�pi� do zakonu? Albo dost�pi� jakiego� sakramentu? - Ksi�e Profesorze! W zasadzie nie mam wielu grzech�w na sumieniu. Na grzechach zreszt� nie bardzo si� wyznaj�. Ale boj� si�, �e to, co zamierzam zrobi�, mo�e oznacza� dla mnie piek�o. Czu�, jak serce penitentki t�ucze si� i ko�acze. Szybko i boja�liwie. - Chcesz si� zabi�, c�rko? - zapyta� patetycznie. - Nie, Ksi�e Profesorze. Chc�... To znaczy... Ju� si� um�wi�am z pewnym mi�ym Rosjaninem... Cho� dzieje si� to ze szkod� dla mojej relacji, musz� j� przerwa� w tym momencie, bo oto cherlawy pan Stanis�aw zabra� si� do wymiatania spomi�dzy �awek przywi�d�ych ga��zek bukszpanu, pot�uczonych cukrowych barank�w i grudek wiosennego b�ota. T�ucze si� niemi�osiernie. Wymachuje miot��, mamrocze pod nosem i spogl�da niech�tnie w moj� stron�. Co mam robi�? Spuszczam wzrok i zamykam zeszyt. Dwa kroki i jestem w przedsionku. Mo�e i dobrze, bo widz� w�a�nie, jak Sylwester wspina si� mozolnie po schodach ko�cio�a. Sylwester jest kalek�. Nikotynizm uprawiany za m�odu pozbawi� go zupe�nie, cho�, rzecz jasna, po�rednio, ko�czyn dolnych. D�onie na szcz�cie mia� od dziecka pot�ne jak bochny chleba z rodzinnego Wolbromia, miasta s�ynnego z wyrob�w piekarniczych i niewydolnej s�u�by zdrowia. Teraz gramoli� si� wprawnie, w�zeczek pozostawiwszy na dole. Przechodnie zatrzymywali si� i okrzykami, jak na zawodach narciarskich, zach�cali go do szybszego pokonywania trasy. - Hop, hop, hop! - skandowano. - Pac, pac, pac! - wt�rowa� kad�ubek. Kszta�tna czaszka, pokryta g�stymi czarnymi lokami, podrygiwa�a na d�ugiej, zadziwiaj�co smuk�ej szyi. Mia� tylko jeden cel. Komuni� �wi�t� przyj�� i szczerze si� pomodli�. Nie prosi� ju� nawet Boga, by odros�y mu nogi. Wieloletnie starania, posty i umartwiania, sprzeda� dewocjonali�w i cegie�ek nie przynios�y wprawdzie efekt�w, ale nie z�ama�y jego wiary. - Mo�e mia�bym brzydkie stopy? - pociesza� si� cz�sto. - M�g�bym mie� �ylaki... Musia�bym wydawa� na skarpetki i buty... Nie zgorzknia�. By� popularny. Kobiety lubi�y go. Zw�aszcza matka i ciotki. Ludzi darzy� pob�a�liw� �yczliwo�ci�. Niewybredne docinki i drobne akty agresji k�ad� na karb z�ego, kt�ry wszak kr��y nieustannie jako lew rycz�cy, patrz�c, kogo by po�re�. - �atwiej rzucam si� w oczy - t�umaczy� sobie. Pchn�� g�ow� drzwi wej�ciowe. Otar� pot z czo�a. Spojrza� na zegarek. - Trac� form� - mrukn��. Dotar� do ozdobnej misy z wod� �wi�con�. Z�apa� praw� d�oni� za brzeg naczynia, podci�gn�� si� i zanurzy� w ch�odnej wodzie rozpalone czo�o. Woln� r�k� uczyni� znak krzy�a. Opu�ci� si� na ziemi� i �rodkiem ko�cio�a sun�� ku o�tarzowi. - Zaraz, jak�e tak, lew� r�k�? - wstrz�sn�o nim przera�enie. Balansuj�c rozko�ysanym cia�em, zawr�ci� niezgrabnie i wyr�n�� g�ow� w marmurow� posadzk�. Zawstydzony rozejrza� si� dyskretnie. Ko�cielny drzema�. Nikogo innego w ko�ciele nie zauwa�y�. Dotar� do najbli�szego konfesjona�u i zapuka� w d�bin�. - Spowiada tu kto? - wrzasn�� chrapliwie, usi�uj�c osi�gn�� poziom okratowanego okienka. Ksi�dz Profesor na�wietla� w tym momencie z�o�on� kwesti� relacji mi�dzy wolno�ci� jako wolno�ci� i wolno�ci� sam� w sobie. Petentka zapada�a si� we w�asne cia�o. Pischinger pos�ysza� zduszony krzyk i wzdrygn�� si�. Odwr�ci� g�ow�, a nie ujrzawszy nikogo za krat�, odczu� niepok�j. Jeszcze silniejszy i g��bszy ni� wtedy na diabelskim m�ynie. - I rozwar�a si� czelu�� - wyszepta�. ROZDZIA� DRUGI KOBIET� NAZNACZONY Czelu�� rozwar�a si�, to prawda, ale Greta mimo wszystko pami�ta�a doskonale �wietliste lata osiemdziesi�te. Jej starsze siostry przyje�d�a�y ze �wietlistego miasta Krak�w, w�azi�y sobie nawzajem do ��ek i albo rechoc�c, albo lej�c �zy czyste, opowiada�y sobie przygody intelektualne i erotyczne oraz sentymentalne. Motyw feministyczny pojawi� si� mniej wi�cej w po�owie lat osiemdziesi�tych, najpierw w wypowiedziach najstarszej z si�str, Jadwigi, w napomknieniach z pocz�tku nie�mia�ych, nieprecyzyjnych, kt�re bulwersowa�y, a jednocze�nie podnieca�y. - I m�wisz, �eby wszystkich wykastrowa�? - pyta�y przej�te. - W zasadzie wszystkich - odpowiada�a z przekonaniem Jadwiga. Powoli w Spraw� wchodzi�y wszystkie siostry. Zacz�y ubiera� si� nieomal wy��cznie w fiolety. Greta, jako uczennica podstaw�wki, w zasadzie r�wnie� nie przepada�a za ch�opcami ze swojej klasy, natomiast bardzo lubi�a tatusia i walka z patriarchatem wydawa�a si� jej przesad�. - Jak wszyscy, to wszyscy - stwierdza�a Brygida i nie wyrzuca�a �mieci, kiedy ojciec prosi� o to. Spiskowa�y. Na domowej drukarence drukowa�y sobie feministyczny fanzin nazywaj�cy si� �Miesi�cznik�. W stopce redakcyjnej obok Jadwigi - redaktorki naczelnej, i Marleny - sekretarki redakcji, znalaz�o si� r�wnie� miejsce dla Grety - by�a go�c�wn�. Jej obowi�zki polega�y na roznoszeniu gazetki do kilkunastu kole�anek. One, te kole�anki, gazetk� przyjmowa�y z zachwytem i podziwem, ale pewnych tre�ci w niej zawartych nie przyjmowa�y do wiadomo�ci. Chodzi�y z ch�opakami i chwali�y si� ich typowo samczymi zachowaniami. Gazetki by�y dla kole�anek Grety zupe�nie inn� rzeczywisto�ci�, jakim� przedziwnym szyfrem, kt�ry wcale ich nie dotyczy. Greta za� widzia�a i s�ysza�a wiele. Z pasj� opowiada�a o wiecach feministycznych w Krakowie. By�y to wiadomo�ci z drugiej r�ki, ale przez to stawa�y si� barwniejsze i bardziej dramatyczne. S�ynna historia o ksi�dzu B�once, kt�ry ob�o�y� anatem� kobiety polskie zbieraj�ce podpisy pod protestem przeciwko ustawie o karalno�ci aborcji, w ustach Grety, po�redniej uczestniczki tych mro��cych krew w �y�ach wydarze�, sta�a si� pere�k� martyrologiczn�, opowiadan� wielokrotnie na specjalne �yczenie kole�anek i koleg�w. Bo i kilku koleg�w-feminist�w zacz�o si� kr�ci� przy Grecie. W mi�dzyczasie znalaz�a si� w liceum i przesta�a przypomina� oskubanego kaczora (pardon, kaczorzy-c�). Sta�a si� nieoczekiwanie kobiet�, co lekko j� peszy�o, jako �e niewiele jeszcze dla kwestii kobiecej zrobi�a, a fakt bycia kobiet� wszak zobowi�zywa� j� do tego. Na razie jednak fakt ten dostrzegli wy��cznie m�czy�ni, o ile tych mutant�w w okresie mutacji mo�na by�o m�czyznami nazywa�. My�leli wy��cznie o wk�adaniu Grecie r�k do bielizny. Broni�a si� jak lwica, ale kiedy t� sam� czynno�� wykona� kiedy� zdecydowanie antyfemi-nistyczny kolega jej kole�anki pracuj�cej w hotdogowni, zaprosiwszy j� niewybrednie na zaplecze, pozostawiaj�c ow� kole�ank� przy hot dogach i musztardzie, kiedy ten dojrza�y ju� jako tako samiec zareagowa� na ni� w ten sam, a jednak bardziej dojrza�y spos�b i w�o�y� praw� r�k� do jej bielizny - wtedy Greta zachowa�a si� te� jakby bardziej dojrzale i zakocha�a si�. Mi�o�� trwa�a do�� d�ugo. Nauczy� j� rzeczy ciekawych. Nie skrzywdzi� jej natomiast definitywnie (tzn. nie posiad� jej ostatecznie)