5654
Szczegóły |
Tytuł |
5654 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5654 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5654 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5654 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
WOJCIECH �WIDZINIEWSKI
konsekrowany
Ko� niespokojnie strzyg� uszami i rzuca� �bem, chrapi�c z
niezadowolenia. Powo��cy m�czyzna wyplu� prze�uwany rzemie�
i zaniepokojony zapyta� cicho:
- Co jest, P�ochy?
Ko� parskn��, a wo�nica zatrzyma� zaprz�g, zeskoczy� i
rozejrza� si� w obie strony le�nego traktu. Cisza, nikt nie
nadje�d�a�. Poci�gn�� par� razy nosem i u�miechn�� si� do
siebie. Wskakuj�c na kozio�, powiedzia� do konia:
- Co, P�ochy, wci�� pami�tasz p�on�ce �adownie
"Dromadera", wype�nione po brzegi smo��? Nie dziwi� si�.
Troch� czasu min�o, zanim odr�s� ci ogon - cmokn��. Pow�z
ruszy�. - Mog� si� z tob� za�o�y�, a nawet z samym
Konsekrowanym, �e to tylko le�ny smolarz, ale ty mi i tak
pewnie nie uwierzysz... - ko� zacz�� gniewnie zarzuca� �bem
i boczy� si�. - No, spok�j, P�ochy! Jeste� r�wnie g�upi jak
ludzie, mia�em o tobie lepsze zdanie!
Nadal jechali lasem, a wo� wytapianej smo�y nasila�a si�.
W ko�cu za kt�rym� z zakr�t�w otworzy�a si� nagle polana i
wyros�a chata. Wybudowana z nieociosanych k��d sosnowych
uszczelnionych mchem, wydawa�a si� pi�knym pa�acem w tej
bezludnej g�uszy. Przy niej, w umorusanym sk�rzanym
fartuchu, uwija� si� ogromny m�czyzna o czarnych jak smo�a
w�osach i pot�nych, r�wnie smolistych w�siskach. Zreszt�
wszystko dooko�a wydawa�o si� bardziej czarne ni� powinno.
Nawet rosn�ce przy domu mlecze mia�y ciemno��te kwiaty.
P�ochy jawnie zacz�� si� buntowa�. Przewracaj�c
przestraszonymi oczami usi�owa� wyrwa� si� do przodu.
Min�o troch� czasu, zanim si� przyzwyczai� do zapachu
smo�y.
- Witajcie, smolarzu, jak tam praca?- zagadn�� wo�nica.
Smolarz przyjrza� si� przyjezdnemu i odpowiedzia�
uprzejmie, ale z rezerw�:
- �e tak powiem, wrze.
Wo�nica u�miechn�� si�.
- To dobrze. Nie chcecie przypadkiem kupi� kuferka albo
skrzyni?
Smolarz troch� si� rozlu�ni� widz�c, �e prawdopodobnie ma
do czynienia z handlarzem.
- Nie potrzebuj�, ale macie mo�e troch� m�ki?
- A znajdzie si� woreczek czy dwa.
Rzemie�lnik ca�kowicie si� rozpromieni�.
- Ju� dwa tygodnie, jak �em chleba nie mia� w ustach.
Zapraszam w go�cin�. Mam troch� dziczyzny, a i gorza�ka si�
znajdzie.
Wo�nica spojrza� na s�o�ce kryj�ce si� g��boko mi�dzy
drzewami.
- A nocleg u was si� znajdzie?
- Przecie� powiedzia�em, �e zapraszam w go�cin�.
- Zaproszenie przyj�te, tylko oporz�dz� konia. Nazywam
si� S�owik.
- Smolarz jestem.
Dziczyzna by�a troch� za s�ona, ale napitek doskona�y.
- Gdzie� ty w tej g�uszy, mo�ci panie S�owiku, chcesz te
swoje skrzynie sprzeda�, co? - zacz�� mi�dzy jednym a drugim
kubkiem Smolarz. - Niewielu tu ludzi �yje, a i ci co tu
mieszkaj�, w zbytki nie op�ywaj�.
- Ot�, mo�ci Smolarzu, mam tu specjaln� skrzyni� przez
klan Oka sklecon� dla wielkiego maga, kt�ry w tym lesie si�
podobnie� ukrywa - g�adko sk�ama� S�owik.
Smolarz zmarszczy� brwi.
- Nigdy nie s�ysza�em, a�eby w tej okolicy �y� jaki�
wielki czarodziej, ale nie by�by on pot�ny, gdyby o jego
skryciu wiedzia� nawet smolarz.
- Co racja, to racja. Ci�ko chyba b�dzie go znale��.
�ykn�li z kubk�w.
- A co tam w �wiecie s�ycha�? - znowu zacz�� gospodarz.
Przybysz chwil� si� zastanawia� czy powiedzie� prawd�.
- Konsekrowany nie �yje. Znowu chaos pogr��y� klany.
Smolarz spojrza� na czo�o go�cia. Trzy pionowe naci�cia.
Klan Ci�tych. Klan Konsekrowanego. On sam nale�a� do K�.
- W tej g�uszy nie zwracamy uwagi na klany. Wystarczy nam
walka z lasem - powiedzia� stanowczo.
S�owik rozwa�a� przez chwil�. Powiedzia� w ko�cu:
- Tak te� my�la�em i dlatego jad� przez puszcz�.
- Zostawmy wi�c �wiat wielkich, a zajmijmy si� piciem. -
Smolarz dola� gorza�ki do kubk�w.
S�owik bardzo si� pilnowa�, a mimo to spi� si� do
nieprzytomno�ci. Obudzi� si� zaniepokojony, pr�buj�c
zrozumie�, gdzie si� znajduje. Ostatnie, co pami�ta� to
toast wzniesiony "Na pohybel klanom". Potem pstryk! Kto�
zdmuchn�� �wiec�. Podni�s� si� i j�kn�� czuj�c b�l g�owy i
nudno�ci. Wsta� jednak i powoli powl�k� si� do ceberka z
wod�. Pi� �apczywie, oblewaj�c si�.
Wyszed� na zewn�trz i pozdrowi� pracuj�cego Smolarza.
Gospodarz rzuca� na niego podejrzliwe spojrzenia.
- Wczoraj troch� za du�o o sobie powiedzia�e�. Mo�e nie
powinienem tego m�wi�, bo mnie za to zabijesz, ale wiem, kim
jeste� i co wieziesz. Jestem z tob�, gdy� �aden klan nie
powinien w ten spos�b zdobywa� przewagi nad innym klanem.
Mo�esz mi zaufa�, gdyby kto� o ciebie pyta�, to nigdy nawet
tu nie dojecha�e�. Mo�liwe, �e skr�ci�e� przy Dw�ch G�azach,
a mo�e przeprawi�e� si� przy B�ystce czy Leniwej. Dla mnie
ciebie tu nie by�o.
S�owik rozwa�a� s�owa Smolarza. Przekl�� swoj� s�abo�� do
gorza�ki. Nigdy nie potrafi� sobie odm�wi�, co cz�sto by�o
przyczyn� k�opot�w. Tak jak teraz. Dla dobra sprawy powinien
zabi� Smolarza. Jednak je�li pojedynczy kupiec
pozostawia�by za sob� szlak trup�w, kto� m�g�by szybko
zorientowa� si�, �e co� tu nie gra. W ko�cu zdecydowa�, �e
przynajmniej raz w swoim trzydziestoo�mioletnim �yciu musi
komu� zaufa�.
- Nie zabij� ci�, ale musz� wiedzie�, czemu chcesz mnie
os�ania�, w ko�cu jeste� z innego klanu?
- By�em w Chwale, gdy zaatakowa�y nas o�ywie�ce Fal.
Zgin�a wtedy moja �ona i moi rodzice. Dlatego jestem tutaj.
Nie ma dla mnie miejsca w �wiecie walcz�cych klan�w.
S�owik pokiwa� g�ow� ze zrozumieniem. Miasteczko Chwa�a
ju� nie istnia�o. Prawie wszyscy jego mieszka�cy zgin�li, a
ci, co prze�yli, nie chcieli tam pozosta�. Tak wi�c Chwa�a
pozosta�a miastem ruin i grozy, a jednocze�nie symbolem
bezsensownej wojny klan�w u�mierzonej dopiero przez nowego
Konsekrowanego. Wierzy� temu cz�owiekowi i nie czu� potrzeby
zabijania go. Rozstali si� w pokoju.
Nie ma nic nudniejszego ni� podr� wozem przez las.
Monotonia drogi i postoj�w sprawia, �e cz�owiek zaczyna du�o
rozmy�la� nad sob� i �wiatem, a to przy misji S�owika bardzo
niebezpieczne. Troch� mniej koncentracji i mo�na
sko�czy� obok drogi ze sztyletem w plecach. I prawie tak si�
sta�o.
By� tak zamy�lony, �e wyczu� czyj�� obecno�� dopiero jak
si� z ni� zr�wna�.
- Hej! Dobry cz�owieku, co tam wieziesz? - odezwa� si�
g�os zza drzewa.
Zaskoczony S�owik �ci�gn�� wodze. Z lasu wyskoczy�o
dw�ch m�czyzn, a na bud� wozu zsun�� si� z drzewa trzeci.
Czwartego S�owik wyczu� z ty�u, za zaprz�giem. Ten na wozie
przy�o�y� mu od ty�u sztylet do szyi.
S�owik przyjrza� si� stoj�cym m�czyznom. Jeden z nich,
chudy i pryszczaty, wygl�daj�cy na nastolatka, niedbale
opiera� si� o �uk. Drugi, gruby i wysoki, z d�bow� maczug�,
zdawa� si� by� szefem bandy.
- Kto pyta? - spokojnie powiedzia� S�owik, szykuj�c plan
walki.
- Czy to istotne? - powiedzia� ten z maczug�, wzruszaj�c
ramionami. - I tak zaraz umrzesz. Nie lubimy niespodzianek,
wi�c uprzejmie prosimy, �eby� nas poinformowa�, co nam
przywozisz. - Wida�, �e go bawi�a rozmowa. Pryszczaty
ziewn�� i popatrzy� gdzie� w las.
- Przykro, ch�opaki, ale to, co wioz�, jest dla mnie tak
wa�ne, �e b�d� musia� was zabi�.- Roze�miali si�. Sztylet
mocniej przytuli� si� do grdyki S�owika.
- Jak chcesz to zrobi�, pewniaczku?- zagadn�� pryszczaty.
- Jestem �piewakiem. - Troch� spowa�nieli, ale nadal na
twarzy mieli drwi�ce u�miechy.
- Chy�y! Sprawd� no t� bud� - zwr�ci� si� herszt do
bandziora z ty�u. - Nie ma ju� �piewak�w na �wiecie, a
zreszt� ostatnio dorwali�my jednego takiego i faktycznie
�piewa�, ale cienko, bo mu jaja urwali�my. - Wszyscy
gruchn�li �miechem. S�owik m�g� ich teraz zaatakowa�, ale
nie chcia� sobie odm�wi� przyjemno�ci zobaczenia ich twarzy,
gdy dowiedz� si�, co przewozi. Te rzadkie chwile
okrucie�stwa, na jakie sobie pozwala�, bardzo poprawia�y mu
nastr�j.
Herszt spojrza� na ty� wozu i spowa�nia�.
- Co si� sta�o, Chy�y? - �piewak zacz�� nuci� Psalm Drugi,
"Zniewolenie". - Co tam znalaz�e�?
Chy�y nie odzywa� si�. �piewak nuci� coraz g�o�niej.
- No co jest? - dopytywa� si� gruby. S�owik nieznacznie
poruszy� si�, dotykaj�c g�ow� r�ki trzymaj�cej n�. Sztywna,
�adnego drgni�cia mi�nia. Psalm zacz�� ju� dzia�a�.
- M�w�e! - herszt pr�bowa� da� krok do przodu, jednak ze
zdziwieniem stwierdzi�, �e nie mo�e si� ruszy�.
- To Konsekrowany... - Chy�y bardzo powoli wydusi� z
siebie s�owa. Pie�� i na niego zacz�a dzia�a�. S�owik,
wci�� �piewaj�c, rzuci� okiem na grubego i pryszczatego. U
obu bardzo powoli zacz�� wyp�ywa� na twarz wyraz
zaskoczenia.
S�owik si�gn�� przez g�ow� za kark trzymaj�cego go
m�czyzn�, a drug� r�k� z�apa� jego sztylet. Nast�pnie,
przerzucaj�c go przez rami�, wbi� mu n� mi�dzy �ebra.
Zw�oki uderzy�y w zad konia, lecz P�ochy, r�wnie� zniewolony
psalmem, nawet nie zareagowa�, i grzmotn�y o drog�,
przewracaj�c grubego. S�owik zeskoczy� z koz�a i
wyci�gni�tym z buta sztyletem zabi� ledwo broni�cego si�
pryszczatego. Odwr�ci� si�, by w por� zauwa�y�, jak Chy�y
mierzy do niego z kuszy. Chy�y podczas �piewania psalmu sta�
najdalej, wi�c by� s�abiej zniewolony ni� reszta. �piewak nie
zastanawiaj�c si� rzuci� no�em. Chy�y pochyli� si� do
przodu i wypu�ci� pocisk. Be�t a� po lotki zag��bi� si� w
ciele wci�� le��cego herszta bandy.
�piewak wyprostowa� si� i popatrzy� na pobojowisko.
- No, ca�kiem nie�le - powiedzia� i pchni�ciami no�a
odzyskanego z cia�a Chy�ego upewni� si�, �e wszyscy s�
martwi.
Zaci�gn�� zw�oki g��boko w las, a plamy krwi zasypa�
piaskiem. Jeszcze raz rozejrza� si�, sprawdzaj�c czy nie
zosta� �aden �lad walki. Strzykn�� �lin� przez z�by i
wskoczy� na kozio�. Pogwizduj�c pop�dzi� P�ochego. W�z z
terkotem ruszy� le�n� drog�.
Dwa dni p�niej oderwa�o mu si� ko�o. Kl�c szpetnie
�piewak zsun�� si� z przechylonego wozu i obejrza�
uszkodzenia. P�k� klin mocuj�cy ko�o do osi. Mia� kilka
zapasowych, jednak sam nie da rady podnie�� wozu ani
zamocowa� ko�a. Sta� tak bezradnie, drapi�c si� w g�ow�.
Wtedy us�ysza� t�tent kopyt. Znowu zakl��. Sta� na �rodku
drogi, z urwanym ko�em, bez mo�liwo�ci ucieczki, a
praktycznie ka�dy nieznajomy by� potencjalnym wrogiem
czyhaj�cym na Konsekrowanego. No nic. Postanowi� czeka� na
rozw�j wydarze�.
�piewak ju� z daleka zauwa�y�, �e zbli�aj�cy si� je�d�cy
to regularny oddzia� wojska. Szykuj�c si� do konfrontacji,
zacz�� przypomina� sobie, jakie psalmy m�g�by wykorzysta�,
ale tymczasem chcia� spraw� za�atwi� pokojowo.
- Dobrze, �e jedziecie, dzielni wojacy!- krzykn��, gdy
ju� byli w miar� blisko. - W�a�nie potrzebuj� paru krzepkich
ramion do naprawy ko�a.
Je�d�cy zr�wnali si� z nim, a dowodz�cy, postawny, starszy
wiekiem wojak, obejrza� sobie S�owika, obje�d�aj�c go
dooko�a. �piewak nie m�g� rozpozna�, do jakiego klanu
nale��, gdy� ich znaki przes�oni�te by�y he�mami. Za to oni
widzieli dok�adnie, z kim on jest spokrewniony. S�owik
kolejny raz przekl�� siebie w duchu za to, �e nie pomy�la� o
jakim� nakryciu g�owy. B�dzie je musia� sk�d� sobie
skombinowa�.
- Co wieziecie, dobry cz�owieku? - zapyta� dowodz�cy.
- Nic warto�ciowego, panie. - S�owik stara� si� m�wi�
spokojnie. - Par� skrzy� na sprzeda�.
- To mo�na �mia�o zajrze� do twojego wozu? - zauwa�y�
dow�dca i skin�� na jednego ze swoich ludzi. Ten zeskoczy� z
konia i truchtem dobieg� do wozu. �piewak zacz�� nuci� Psalm
Pierwszy "Spowolnienie".
- Sta�! - krzykn�� dow�dca.
- Jeste� �piewakiem z klanu Ci�tych? - S�owik nie
przerywa� �piewu. - �ci�gnijcie he�my!
�o�nierze wykonali rozkaz, a S�owik przesta� �piewa� i
odetchn�� z ulg�. Wszyscy nale�eli do klanu Ci�tych.
- Wieziesz Konsekrowanego? - dopytywa� si� przyw�dca.
S�owik, s�ysz�c to pytanie, nadal pozosta� czujny.
- Mo�e tak, mo�e nie.
- W takim razie pomo�emy ci. Nazywam si� Siepacz.
Dowodzi�em jednym z fa�szywych kondukt�w pogrzebowych.
Rozbi�y nas Gwiazdy. Mia�y ze sob� kilku o�ywie�c�w.
Postanowili�my t�dy przebi� si� do Otch�ani Najwy�szego.
�piewak nie widzia� ju� sensu ukrywania swojej to�samo�ci
i tajemnicy, kt�ra si� z ni� wi�za�a. Siepacz wiedzia�
wszystko i albo mu pomo�e, albo go zabije.
- Nazywam si� S�owik, jestem �piewakiem i przewo��
Konsekrowanego. - Wasz� pomoc ograniczcie tylko do naprawy
wozu. Przejecha�em szmat drogi samotnie, omijaj�c
niebezpiecze�stwa, i w taki spos�b dojad� do celu.
- Jak sobie �yczysz, ale pozw�l mi wys�a� ma�y zwiad.
Przynajmniej tyle chcia�bym zrobi� dla bezpiecze�stwa
Konsekrowanego. Jak mi wiadomo, klany rozbi�y ju�
wszystkie fa�szywe kondukty pogrzebowe. Podobno zr�wnano te�
nasz� siedzib�. Teraz sprawdzaj� karawany kupc�w i
pojedyncze wozy. B�dzie o wiele trudniej unikn�� ich
patroli. Bystrzak! Sprawny! Sprawd�cie t� drog� przed nami,
ale szybko!
Dw�ch je�d�c�w oderwa�o si� od grupy i pogalopowa�o przed
siebie.
�o�nierze szybko uwin�li si� z napraw� ko�a, wi�c Siepacz
pozwoli� im na chwil� odpoczynku. S�owik pocz�stowa� ich
beczu�k� wina, lecz dow�dca przej�� trunek twierdz�c, �e
wszyscy powinni zachowa� trze�wo�� umys�u. Nigdy nie
wiadomo, co mo�e si� wydarzy�. �o�nierze sarkali, ale
przyznali dow�dcy racj�, jak tylko wr�ci� zwiad. Okaza�o
si�, �e trzy mile przed S�owikiem w�drowa� spory oddzia�
piechoty klanu Oka. Siepacz przygotowywa� swoich ludzi do
walki, a S�owik dzi�kowa� Najwy�szemu za obecno�� �o�nierzy
Ci�tych.
- Oczy�cimy przed tob� drog� z klan�w i pojedziemy dalej
ku Otch�ani Najwy�szego - powiedzia� Siepacz ju� z konia. -
�ycz� powodzenia. Dobrze by by�o, gdyby Konsekrowany bez
uszczerbku dotar� do Otch�ani. Je�li jednak to si� nie
uda... No c�, nie pierwszy i ostatni raz wpadnie w r�ce
klan�w.
S�owik podzi�kowa� i wskoczy� na kozio�. Siepacz da�
rozkaz do wymarszu. �piewak przepu�ci� �o�nierzy i ruszy� za
nimi. Szybko znikn�li w le�nej g�uszy i S�owik znowu
pozosta� sam, jak mu si� wydawa�o, o wiele bardziej
bezpieczny.
Po po�udniu dotar� do miejsca, gdzie jazda Siepacza
rozprawi�a si� z piechot� Oka. W�r�d zabitych nie zauwa�y�
�adnych cia� ze znakami klanu Ci�tych, jednak kilka martwych
koni �wiadczy�o, �e Oko nie by�o �atwym przeciwnikiem. W�z
par� razy z mozo�em przetoczy� si� po zw�okach i S�owik
pojecha� dalej.
Nast�pnego dnia wieczorem natrafi� na grupk� drwali
wracaj�cych z wyr�bu do obozowiska. Zaprosili go na
wieczerz� i nocleg. Nie by�o mu to na r�k�, gdy� nawet gdy
nie mia� misji, to unika� spotka� z lud�mi. Teraz jednak, gdy
odgrywa� rol� kupca, dziwne by�oby, gdyby odm�wi�. W ko�cu
w�drowa� samotnie przez dzikie ost�py, a dooko�a szala�y
wojska klan�w. Razem ruszyli przecink� na polan�, gdzie
roz�o�yli si� drwale.
Rozpalono ogniska, a kobiety przygotowa�y wieczerz�.
S�owik biernie uczestniczy� w zabawie, byle nie urazi�
gospodarzy. Gdy posila� si� przy ognisku, poczu�, �e jest
obiektem zainteresowa� kogo� znacznego. Rozejrza� si�
dooko�a i ujrza� wpatruj�cego si� we� starca, kt�rego nazywano
tutaj M�wc� i otaczano wielkim szacunkiem. Przez chwil�
mierzyli si� wzrokiem, co z pewno�ci� przerodzi�oby si� w
pojedynek o to, kt�ry pierwszy odwr�ci g�ow�, gdyby nie
pro�ba drwali o opowie��. Starzec chwil� jeszcze patrzy� na
S�owika, potem skin�� mu g�ow�, jakby przeprasza� za
przerwane starcie. S�owik odpowiedzia� tym samym. Czu�
jednak niepok�j w sercu. Je�li starzec domy�la� si� prawdy,
b�dzie musia� go zabi�, a dla bezpiecze�stwa misji usun��
r�wnie� kilku drwali z ich rodzinami. Obejrza� sobie
dok�adnie zebranych przy ognisku. Tak, zadecydowa� w ko�cu,
Psalm �smy "Szale�stwo" za�atwi�by tutaj spraw�. Chwil�
p�niej skarci� siebie za popadanie w paranoj�. C� w tym
zdro�nego, �e zmierzy� go wzrokiem jaki� staruch.
M�wca odchrz�kn��, rzuci� jeszcze jedno szybkie
spojrzenie na S�owika i rozpocz�� opowie��:
- Oto historia z zarania dziej�w, snuta przy tysi�cach
ognisk wszystkich o�miu klan�w. Najwy�szy jeden wie, ile w
niej prawdy, a ile dopowiedze� staro�ytnych bard�w. Jednak
ja twierdz�, �e wi�cej w niej prawdy ni� fa�szu. Nie jest
ona d�uga, bo i �ycie ludzkie nie jest d�ugie, a i wy,
�niwiarze lasu, jeste�cie um�czeni.
Przed wiekami, gdy jeszcze �aden klan nie mia� nazwy
ani w�adc�w nazywanych kr�lami, Z�oty Smok pustoszy�
ziemi�, pozbawiaj�c j� plon�w i �ycia opiekuj�cych si� ni� ludzi.
Poganiani po�og� las�w i p�l oraz krzykami �ywcem palonych i
po�eranych, w pop�ochu uciekali przed siebie. Dawno ju�
opu�cili swoje rodzinne krainy i teraz spiesznie w�drowali
po nowych ziemiach. Depcz�cy im po pi�tach Smok nie dawa�
wytchnienia, wi�c nie mogli podziwia� pi�kna mijanych
krajobraz�w.
Uciekaj�cy nie mieli nadziei na prze�ycie, jednak
pop�dzani instynktem zaszczutego zwierz�cia wci�� posuwali
si� przed siebie, byle z dala od Smoka. Zawsze gdy odwracali
za siebie g�owy, widzieli �uny i dymy po�ar�w oraz
pob�yskuj�ce nad nimi z�oto gada.
W ko�cu dotarli do miejsca, w kt�rym musieli zako�czy�
swoj� ucieczk�. Kobiety za�ka�y w niemej rozpaczy, a
m�czy�ni zaszlochali z bezsilnej w�ciek�o�ci. Drog�
zagrodzi�a im bowiem Otch�a�. Usiedli wi�c na jej kraw�dzi i
odprawili po�egnaln� uczt�. Pili, jedli i radowali si� z
ostatnich chwil �ycia.
Smok, gdy ich ujrza� bawi�cych si�, ucieszy� si� widz�c,
jak� mu uczt� przygotowali.
Ju�, ju� mia� si� zabiera� za dzie�o zniszczenia i
wielki krzyk rozpaczy podni�s� si� w�r�d ludzi widz�cych, �e
nadszed� ich kres, gdy z Otch�ani wychyn�a ogromna jasna
posta�.
By� to Najwy�szy.
- Bior� oto tych ludzi pod swoj� opiek� - zagrzmia�
g�osem tak pot�nym, �e ludzie padli na ziemi�, zatykaj�c
sobie uszy. - Odejd� wi�c st�d, Duchu Nieczysty, gdy� je�li
spr�bujesz uczyni� im krzywd�, b�dziesz mia� ze mn� do
czynienia!
Z�oty Smok za�mia� si� szyderczo i z ca�� pot�g� swojego
Ognia run�� na Najwy�szego.
D�ugo mo�na by m�wi� o walce tych mocarzy, jednak nie
nale�y to do naszej powie�ci.
Koniec ko�c�w, Najwy�szy przycisn�� Smoka do ziemi i
przygni�t� go g�rami i tam pozostaje a� do dnia
dzisiejszego, a kraina ta, pe�na pluj�cych ogniem wulkan�w,
nazywana jest Ziemi� Smoczego P�omienia...
- Ale� to niedaleko st�d? - pisn�o jedno z dzieci.
- Tak, moi drodzy, pi��dziesi�t mil od tej puszczy le�y
ta kraina, a pod ni� wci�� �ywy, lecz zniewolony Z�oty Smok.
Ludzie radowali si� i dzi�kowali Najwy�szemu, a ten
cieszy� si� z nimi i podarowa� im ziemi�, na kt�rej teraz
�yjemy. Sam skry� si� w Otch�ani.
Ludzie rozeszli si� po tych ziemiach i tak powsta�o osiem
klan�w, a s� to klan Oka, klan Gwiazdy, klan Fal, klan
Ci�tych, klan Ko�a, klan G�ry, klan Ciernia i klan S�o�ca.
Pocz�tkowo wszyscy cieszyli si� z cudem uratowanego
�ycia, jednak po kilkudziesi�ciu latach zapomnieli o
jednocz�cym ich niebezpiecze�stwie i rozpocz�y si� wa�nie
mi�dzy nimi. Najpierw by�y to drobne utarczki o ziemi�,
�owiska, a czasami o kobiety.
Nie wiadomo, kiedy te wszystkie ma�e nieporozumienia
przerodzi�y si� w Pierwsz� Wojn� Klan�w, r�wnie okrutn� jak
starcie ze Z�otym Smokiem. Wojna trwa�a �adnych par� lat, a�
w ko�cu Najwy�szy, nie mog�c zdzier�y� tego sza�u, kt�ry
opanowa� jego podopiecznych, wezwa� do siebie wodz�w o�miu
klan�w, by stawili si� na kraw�dzi Otch�ani. Tam spo�r�d
nich wybra� jednego, najbardziej prawego, nama�ci� go
�wi�tym olejem, obdarzy� cz�ci� swojej mocy i ustanowi� go
swoim przedstawicielem i zwierzchnikiem nad wszystkimi
o�mioma klanami. Tak zosta� powo�any do �ycia pierwszy
Konsekrowany, a by� nim stary Kostur z Ci�tych.
Jednak tu� po znikni�ciu Najwy�szego Kostur sta� si�
celem pierwszego zamachu na �ycie Konsekrowanego. Uczynili
to: Nag�y ze S�o�c i Miska z klanu G�r. I tu si� objawi�a
moc Konsekrowanego. �aden �miertelnik nie by� w stanie zabi�
Konsekrowanego. Nie by� on te� nie�miertelny. Kiedy
przychodzi� jego czas, umiera� jak inni ludzie.
Tak wi�c �ycie o�miu klan�w zacz�o biec troch�
spokojniejszym torem. Po �mierci Kostura jego cia�o wrzucono
do Otch�ani, gdy� tak nakaza� Najwy�szy, a nowym
Konsekrowanym zosta� Je�dziec Gwiazda. I tak Konsekrowani
rodzili si� i umierali, a klany �y�y w pokoju.
Nikt nie wie, kiedy odkryto jeszcze jedn� pot�n� si��,
tym razem drzemi�c� w martwym ciele Konsekrowanego. Ot�
martwy Konsekrowany mia� moc o�ywiania rzeczy nie�wiadomych
swego istnienia i dawania im namiastki duszy. Wystarczy�o
zakopa� cz�� jego cia�a w pobli�u czyjego� grobu, by zmar�y
zmartwychwsta�. R�wnie� ro�liny, kt�re mia�y kontakt z
Konsekrowanym, o�ywa�y i m�wi�y ludzkim g�osem. Na wie�� o
tym w�adcy siedmiu klan�w zapa�ali ch�ci� wej�cia w
posiadanie cho� cz�ci cia�a ich zwierzchnika, gdy� o�ywione
za jego pomoc� istoty stawa�y si� niezwyci�on� armi�, kt�r�
mo�na by�o pokona� tylko przez spalenie lub drobne
posiekanie na kawa�ki. Jedynie klanowi, z kt�rego pochodzi�
Konsekrowany, jego cia�o by�o nieprzydatne i w ich obecno�ci
wszystko pozostawa�o r�wnie martwe jak i sam Konsekrowany.
Od tej pory dzie� �mierci Namaszczonego stawa� si�
pocz�tkiem wojny klan�w. Klan Konsekrowanego stara si�
dostarczy� nietkni�te cia�o do Otch�ani, a reszta klan�w
chce je odebra�. I tak dzieje si� od dobrych kilkudziesi�ciu
lat.
Miejmy nadziej�, �e w ko�cu Najwy�szy zauwa�y nasz�
niedol� i cierpienie i przywr�ci pok�j na naszej ziemi.
Starzec zako�czy� opowie��, a z t�umu s�uchaj�cych pad�y
s�owa pochwa�y i podzi�kowania.
S�owik nie przy��czy� si� w tym do drwali, tylko uwa�nie
obserwowa� M�wc�. Jednak mia� racj�. Starzec odgad� cel jego
misji. �piewak mia� teraz tylko jedno wyj�cie: usun�� M�wc�,
a wraz z nim drwali. Zacz�� nuci� psalm "Szale�stwo", jednak
po chwili przerwa�, gdy� doszed� do wniosku, �e drwale i ich
rodziny w niczym nie zawini�y. Musi wi�c tylko uwa�nie
obserwowa� M�wc� i upewni� si�, �e ten nikomu nie zdradzi
tajemnicy. Starzec zdawa� si� ju� nie zauwa�a� S�owika i
chocia� �piewak nie s�ysza� tre�ci jego rozmowy z siedz�cym
obok przyw�dc� drwali, to u�miech na twarzy i ton g�osu
wskaza�y, �e m�wi o rzeczach lekkich i przyjemnych.
S�owik do ko�ca ogniska nie spuszcza� M�wcy z oczu. Gdy
wszyscy po�egnali si� i poszli do namiot�w spa�, S�owik
wzrokiem odprowadzi� starca id�cego do swojego namiotu i
upewni� si�, �e M�wca nocuje sam. Odczeka� jeszcze chwilk�
a� ucichn� szepty w namiotach, i zacz�� nuci� psalm czwarty
"G��boki Sen". Stra�nik, kt�ry wraz z nim pozosta� przy
ognisku, przez chwil� s�ucha� go, lecz zaraz jego g�owa
opad�a, a on sam zachrapa� g�o�no. �piewak poszed� do
namiotu M�wcy i wyni�s� go do swojego wozu, gdzie zwi�za� i
zakneblowa�. Potem wr�ci� do ogniska, obudzi� stra�nika i
powiedzia� mu, �e idzie spa�. Przespa� si� troch� i gdy
zmienili si� wartownicy, wyszed�, przysiad� si� do nowego
wartownika i chwil� z nim po�artowa�. Nast�pnie, w formie
przyjacielskiej pogaw�dki, wypyta� stra�nika o zwi�zki
drwali z M�wc� i dowiedzia� si�, �e starzec tylko na par�
dni si� do nich przy��czy� i lada dzie� ma ruszy� w swoj�
stron�. Na pytanie stra�nika, sk�d to nag�e zainteresowanie
osob� starca, odpowiedzia�, �e M�wca chce wraz z nim,
jeszcze przed �witem, odjecha�. "G��boki Sen" i tym razem
dopom�g� �piewakowi dyskretnie rozsta� si� ze stra�nikiem.
S�owik zaprz�g� P�ochego i ze zwi�zanym M�wc� ruszy�
przez las.
Gdy ujechali dobrych kilkana�cie lig, a zza korony drzew
przebija�y si� pierwsze z�ociste promienie, budz�c le�ne
ptaki, �piewak zatrzyma� w�z i wyci�gn�� M�wc�. Przez
chwil� patrzyli sobie w oczy. Starzec, nie widz�c w oczach
swojego ciemi�yciela �adnego cienia lito�ci, zacz�� si�
szarpa�. S�owik wywlek� go na zewn�trz i popychaj�c
zaprowadzi� w las. Tam kaza� ukl�kn��. Wyci�gn�� n� i
przyk�adaj�c go do pomarszczonego gard�a powiedzia�:
- Starcze, nie wiem, kim jeste�, ani kto ci� nas�a�. -
M�wca zacz�� j�cze�, pragn�c udzieli� wyja�nie�. - Nie pr�buj
m�wi� i tak ci� nie wys�ucham. Przewo�� Konsekrowanego, a
wszystko wskazuje, �e ty o tym wiesz. Jest to zbyt powa�na
sprawa, a�ebym m�g� ci� zostawi� przy �yciu. Wierz mi, mimo
�e nienawidz� ludzi, zabicie starca nie sprawia mi
przyjemno�ci. Dlatego te� nie rozwi��� ci� ani nie wyjm�
knebla. Jeszcze m�g�by� mnie przekona�, bym darowa� ci
�ycie, a tego zrobi� nie mog�. Daj� ci, starcze, par� chwil,
a�eby� pomodli� si� do Najwy�szego czy do kogo tam uwa�asz.
Starzec przez chwil� kr�ci� z niedowierzaniem g�ow�,
potem j� opu�ci� i tak pozosta� przez jaki� czas. W ko�cu
dumnie uni�s� czo�o i czeka� na ci�cie. S�owik przez chwil�
walczy� z pokus� spojrzenia mu w oczy, lecz ba� si�, �e to,
co w nich ujrzy, odwiedzie go od tego, co zaplanowa�.
Szybkim ci�ciem zabi� M�wc�. Ten pad� twarz� do ziemi i
przez chwil� wi� si� w konwulsjach.
- By�e� dzielnym cz�owiekiem i wielce prawdopodobne, �e
niewinnym, jednak nie mog�em ryzykowa� - powiedzia�,
wycieraj�c n� o bia�� szat� starca. - Tym bardziej mi �al,
�e nie mam czasu ciebie pochowa�.
Gdy wraca� do wozu, zapyta� sam siebie, ile os�b ju�
zabi� w swoim �yciu. Skarci� siebie za takie my�lenie.
Gardzi� lud�mi, uwa�a� ich za bezmy�lnych g�upc�w i nie mia�
zamiaru si� nimi przejmowa�. Wskakuj�c na w�z doszed� do
wniosku, �e jednak nie powinien zabija� starca bez
uprzedniej z nim rozmowy. Mo�e naprawd� by� niewinny, a jego
opowie�� to zbieg okoliczno�ci? Teraz by�o ju� za p�no.
W ci�gu dnia par� razy przy�apa� si� na tym, �e my�li o
�mierci M�wcy. Zbeszta� siebie w duchu za to. Im wi�cej o
tym wydarzeniu my�la�, tym bardziej gryz�o go sumienie.
Do ko�ca podr�y przez las nie dawa�o mu to spokoju, a po
nocach �ni� mu si� zakneblowany starzec w zalanej krwi�
perli�cie bia�ej szacie, bezskutecznie usi�uj�cy co�
powiedzie�. Budzi� si� zlany potem, co spowodowa�o, �e ta
jedna �mier� spo�r�d dziesi�tek tak wry�a si� w jego dusz�.
Koszmary przesta�y go m�czy� dopiero gdy wyjecha� z lasu
Teraz zn�w ca�y czas musia� my�le� o tym, jak unikn��
pu�apek i patroli innych klan�w. Nawet nie�le mu to
wychodzi�o, a g��wnie dzi�ki temu, �e woz�w
ci�gn�cych ku Szczelinie by�y krocie. Wyb�r Konsekrowanego
by� wielkim wydarzeniem i pretekstem do spotka� po latach,
tak wi�c drogi by�y zapchane przer�nej ma�ci podr�nikami,
od wielmo�y w karetach przez kupc�w i rzemie�lnik�w, a na
zwyk�ych przemytnikach i rzezimieszkach ko�cz�c. Takiemu
staremu wydze jak S�owik ukrycie si� w r�nobarwnym t�umie
nie nastr�cza�o �adnego problemu.
Dowiedzia� si�, �e jego klan, Ci�ci, praktycznie przesta�
istnie�, a ka�dy z trzema naci�ciami na czole, co do kt�rego
zaistnia� cho�by cie� podejrzenia, �e pomaga w ukryciu zw�ok
Konsekrowanego, umiera� na torturach. S�owik doszed� do
wniosku, �e to, co zrobi� M�wcy, by�o niczym w por�wnaniu z
tym, co dzia�o si� tutaj, poza lasem. Tak bestialskich mord�w
nie widziano na tych terenach od wiek�w. �piewak sam nie by�
�wi�toszkiem, ale wydarzenia na tych r�wninach zaskoczy�y
nawet jego. Teraz ju� wiedzia�, dlaczego tak nienawidzi�
ludzi.
Pewnego wieczoru, gdy od Szczeliny dzieli� go tylko dzie�
drogi, jeden z jad�cych w przeciwnym kierunku je�d�c�w z
zakrwawion� szmat� na g�owie zatrzyma� si� i zagadn��:
- S�owik?
- Nie, a kto pyta? - S�owik zacz�� nuci� psalm
"Zapomnienie".
- To ja, Siepacz.
- Siepacz? A ten oficer...
- Ɯ��...! Zamknij si�, je�li ci �ycie mi�e! - sykn��
�o�nierz Ci�tych i przesiad� si� z konia na w�z S�owika. -
Nie jed� t�dy. Jakie� p� dnia st�d zaczyna si� Kordon...
- Kordon?
- Tak. Jest to sie� g�stych posterunk�w kontroluj�cych
wszystko i wszystkich. Zabijaj� ka�dego spo�r�d Ci�tych, jak
i z innych klan�w, je�li tylko kto� wyda si� by�
wystarczaj�co podejrzanym. Nie jed� tam. Ukryj si� w jednym
z okolicznych jar�w i sied� cicho, zanim wszystko si� nie
uspokoi. Ja i moi ludzie zbieramy si� pod Lasem. �ci�gamy
tam resztki niedobitk�w naszego klanu i spr�bujemy stworzy�
Ostatni Kondukt. To odci�gnie ich uwag� i wtedy ruszysz
naprz�d. Pami�taj, nie ufaj nikomu, kogo nie znasz, tym
bardziej innym klanom. Wszystkie, rozumiesz, ale to
wszystkie klany s� przeciwko tobie! - Powiedziawszy to
Siepacz przesiad� si� na swojego konia i znik� w mroku
szybko zapadaj�cej nocy. S�owik wymy�li� napr�dce k�amstwo
umo�liwiaj�ce mu oddzielenie si� od grupy trzech kupc�w z
klanu Oka, z kt�rymi podr�owa� i ukry� si� w najg��bszym z
jar�w, maskuj�c kryj�wk� ciernistymi ga��ziami tarniny.
Wychodzi� tylko noc� i bardzo ostro�nie podchodzi� do
go�ci�ca, gdzie miesza� si� w t�um podr�uj�cych i
nas�uchiwa� wie�ci.
Jakie� trzy dni po rozmowie z Siepaczem dosz�y go
pog�oski o pot�nym kondukcie pogrzebowym, kt�ry wychyn�� z
Lasu i znacz�c sw�j szlak trupami i w�asn� krwi� powoli
posuwa si� ku Szczelinie. S�owik postanowi� odczeka� jeszcze
jeden dzie� i ruszy� przez Kordon. W�a�nie mia� wraca� do
wozu, gdy na drodze podni�s� si� tumult. Wozy nagle zacz�y
pryska� na boki z traktu i gnaj�c na �eb, na szyj� p�dzi�y
przez nieskoszone pola zbo�a. Rozleg�y si� paniczne krzyki
kobiet i przekle�stwa m�czyzn. S�owik r�wnie� schroni� si�
w zbo�u, jednak w przeciwie�stwie do innych nie ucieka�
gdzie pieprz ro�nie, lecz kryj�c si� powoli posuwa� si� w
stron� �r�d�a zamieszania. Zanim dotar� na miejsce, wiedzia�
ju�, co by�o jego przyczyn� i w�osy mu si� zje�y�y na karku.
Na drodze sta�a ma�a grupka pieszych otoczona przez tr�jk�
konnych �o�nierzy z nieznanego klanu uzbrojonych w pejcze.
Wsz�dobylski smr�d gnij�cego cia�a wszystko wyja�nia�.
O�ywie�cy.
S�owik zwalczy� ch�� rzucenia si� do ucieczki i uparcie
szed� dalej. W ko�cu zr�wna� si� z t� grupk� i zacz��
nas�uchiwa�.
- Niepotrzebnie p�dzicie te trupy...
- Taki mamy rozkaz!
- Nie przerywaj, �o�nierzu, i nie uno� g�osu!
- Racz mi wybaczy�, panie, ale gdyby� ca�� noc smaga� te
�ywe trupy pejczami ze sk�ry Konsekrowanego... i jeszcze ten
smr�d, brrrr!
- Rozumiem to i dlatego jeszcze �yjesz. S�uchaj, macie
wr�ci� do Kordonu i zawiadomi� Bezczelnego, �eby nie wysy�a�
�adnych posi�k�w do przej�cia tego Ostatniego Konduktu. Z
pewnych �r�de� wiemy, �e ten ostatni numer Ci�tych to pic na
wod�. Najprawdopodobniej Konsekrowany jest ukryty w kt�rym�
z okolicznych jar�w. Od jutra nasz klan w tajemnicy przed
pozosta�ymi zacznie przeszukiwa� okolic� i lada dzie� nasza
armia umar�ych powi�kszy sw�j stan liczebny.
- Jaka to tajemnica, gdy m�wisz o tym na najbardziej
ucz�szczanej drodze w promieniu pi�ciuset lig...
- Widzisz tu kogo�? Bo ja nie. Nikt o zdrowym rozs�dku
nie zosta�by przy o�ywie�cach w odleg�o�ci bli�szej ni�
liga.
- W takim razie co ja tutaj robi�...?
S�owik nie potrzebowa� ju� s�ucha�, jak oficer �aja
�o�nierza za niewyparzon� g�b�. Ruszy� z powrotem do wozu,
zastanawiaj�c si�, co robi� dalej. Pomys� Siepacza nie
wypali� i co najmniej jeden klan wiedzia�, �e Ostatni
Kondukt nie wiezie Konsekrowanego. Kordon dalej stanowi�
nieprzebyt� zapor�, a w dodatku lada chwila zaczn� si�
przeszukiwania jar�w. Wok� S�owika powoli zaciska�a si�
p�tla. Przez moment zastanawia� si�, czy aby nie odda� si� w
r�ce poszukuj�cych go �o�nierzy. W ko�cu nie m�g� przez ca�e
�ycie ukrywa� si� z trupem Konsekrowanego. Jednak poczucie
obowi�zku i wspomnienie o�ywie�c�w, kt�rych w�a�nie widzia�,
przekona�y go, �e nie by�by to dobry pomys�.
Zanim doszed� do swojej kryj�wki, znalaz� rozwi�zanie,
dzi�ki kt�remu na zawsze pozb�dzie si� Konsekrowanego bez
doje�d�ania do Szczeliny.
S�owik z wysi�kiem wci�ga� na zbocze worek z cia�em
Konsekrowanego. Jeszcze chwila i b�dzie na upatrzonym
miejscu. Zatrzyma� si� i otar� z czo�a pot, kt�ry la� si� z
niego potokami. Przeci�gn�� r�k� ska��, po kt�rej ci�gn��
cia�o. By�a gor�ca. Nic dziwnego. W ko�cu wspina� si� na
jeden ze szczyt�w Ziemi Smoczego P�omienia. Zaiste, s�uszna
nazwa dla tego miejsca, pomy�la�. Czarna ska�a, gor�ca i
parz�ca, gdzieniegdzie jakie� rachityczne ro�linki, a
wszystko to osnute par� z gejzer�w i truj�cymi wyziewami
siarki. Gdzie� tu pod tymi ska�ami gotowa�a si� lawa w
pot�nych czerwonych jeziorach. Czasami zgromadzona tam
energia szuka�a uj�cia. W�wczas, w huku i dymie, rozrywa�a
g�ry i niczym krew sp�ywa�a po ich stokach. Zdarza�o si�
te�, �e rozgrzana ska�a p�ka�a, ukazuj�c, hen g��boko w
ziemi, czerwon� i kot�uj�c� si� rzek� lawy. Do jednej z
takich szczelin zmierza� S�owik, by wrzuci� cia�o
Konsekrowanego.
Gdy dotar� do wyrwy, bez �adnych ceregieli przerzuci�
swoje brzemi� przez kraw�d� i os�aniaj�c twarz pr�bowa�
zajrze� w piekieln� czelu��. Wzruszy� ramionami, widz�c tylko
przebijaj�c� si� przez k��by dymu delikatn� czerwie� p�ynnej
ska�y. Odwr�ci� si�, �eby zej�� do wozu i P�ochego. Wtedy
to zadr�a�a ziemia i rozleg� si� g�uchy grzmot, kt�ry
wydawa� si� by� westchnieniem ulgi wielkiego zwierza. S�owik
nie ogl�daj�c si� zbiega� w d�. Rozleg� si� pot�ny trzask,
a on sam upad�. Zanim wsta�, spojrza� za siebie. Ze
szczeliny, do kt�rej wrzuci� Konsekrowanego, wystawa�a
gigantyczna �apa wbijaj�ca pazury w ska��. Jej sk�ra mia�a
z�oty kolor.
S�owik ju� si� nie podni�s�. Z przera�eniem patrzy�, jak
Z�oty Smok wyswobadza si� ze swoich wi�z�w. Pocz�tkowo
zastanawia� si�, kt�ry z psalm�w zanuci�, jednak mia�
pewno��, �e �aden z nich nie podzia�a na Z�otego Smoka.
Pomy�la� przez chwil�, �e mo�e Z�oty Smok, w zamian za
obudzenie ze snu pod g�rami, daruje mu �ycie. I w tym
przypadku nie by�o w�tpliwo�ci, Smoka nie interesuje, kto go
uwolni�. Nie ma �adnego ratunku. W tym miejscu Parki przetn�
jego ni�. Pokiwa� z rezygnacj�, jakby dawa� Smokowi
pozwolenie na wykonanie wyroku. W�wczas przypomnia� sobie,
�e taki sam gest uczyni� M�wca, zanim rozsta� si� z �yciem.
Teraz by� ju� pewien, �e starzec nic nie wiedzia�, a mo�e
wr�cz przeciwnie, wiedzia� du�o i chcia� tym si� podzieli�
ze S�owikiem, a�eby nie dopu�ci� do wydarzenia, kt�re teraz
mia�o miejsce. Gdy to zrozumia�, w�a�ciwie przebaczy� Smokowi
to, co zaraz uczyni. Jedyne, czego nie m�g� od�a�owa� to
swojego ma�o profesjonalnego sposobu podej�cia do M�wcy.
Nale�a�o pozwoli� mu udzieli� wyja�nie�, a dopiero potem go
zabi�. Ale przecie� ba� si�, �e je�li starzec oka�e si�
szpiegiem innego klanu, nie b�dzie w stanie zabi� go z zimn�
krwi�...
To ju� niewa�ne.
M�wca nie �yje.
Za chwil� i on umrze.
Ska�a, na kt�rej le�a�, zacz�a si� wybrzusza�. Zanim
umar�, S�owik przekl�� Najwy�szego i ludzi, bo to przez
nich sta�o si� tak, jak si� sta�o, a Smoka pob�ogos�awi�.
Z�oty Smok o p�on�cych skrzyd�ach wzni�s� si�, a w
powietrzu zawibrowa� okrzyk tryumfu, kt�ry by� wyzwaniem
dla Najwy�szego, a serca ludzi nape�ni� l�kiem.