5625
Szczegóły |
Tytuł |
5625 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5625 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5625 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5625 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
WIT SZOSTAK
sny gu�larza
Dra�ni�ca zwyczajno�� tej zasadzki zmierzi�a Kiliana. W�z wjecha� na prze��cz
ko�ysz�c si� skrzypliwie i brn�� przez wci�gaj�ce w g��b koleiny. B�oto mlaska�o
nieprzyjemnie, a wok� trwa� g�sty �wierkowy las. Listopad doskwiera� Kilianowi.
Siedzia� na wozie, gra� na korbowej lirze i mrucza� pod nosem rzewne strofy
swoich gnomskich sag. Wo�nica co chwila wydycha� mgliste chmurki. Przymrozek
�cina� my�li.
I wtedy przez dziur� w pokryciu wozu Kilian zobaczy� drzewo wal�ce si� z hukiem
na drog�. Konie stan�y d�ba i zar�a�y strachliwie. Drugi �wierk zagrodzi� szlak
za nimi. Wozy stan�y bezradnie, a gnomowie rzucili si� do skrytej w jukach
broni.
Przerafinowany w swych gustach Kilian skrzywi� si� mimowolnie. Szybko jednak
u�wiadomi� sobie, �e nie jest to bardowska ballada. �wist strza� przeszy� mro�ne
powietrze. Konie zakwicza�y. Z lasu wypadli nieogoleni zb�jcy, odziani w liche
sk�ry. Mieli t�pe topory, kamienne maczugi i dzikie po��danie w oczach. Kilian
wtuli� si� szczelniej pomi�dzy beczki �liwowicy, gdzie wymo�ci� sobie gniazdo.
Groty dar�y p��tno pokry�, gro�nie ostrzegaj�c przed �mierci�.
Nim otrz�sn�� si� z niemrawego zaskoczenia, poczu� ciep�o w �o��dku. Zb��kana
strza�a dosi�g�a jego kapoty. Ciep�o rozla�o si� po ca�ym ciele. Gnom zamkn��
oczy. �wiat, nakryty powiekami, zawirowa� i odp�yn�� i Kilian osun�� si� w
ciemno��. Nie wiedzia�, co dzieje si� z jego towarzyszami, nie wiedzia�, czy
kto� ocala�. Nie wiedzia�, czy sam jeszcze �yje, i nic ju� nie wiedzia�. Nawet
tego, �e nic nie wie.
Zobaczy� podziemne miasto i przechadzaj�cych si� g�rnik�w. Gwar wyrobiska m�ci�
mu my�li. Wtem, nie wiadomo sk�d, pojawi� si� jego ojciec. By� blady, jak zwykle
we snach. M�wi� co� do syna, lecz Kilian nie rozumia� ani s�owa. A potem ruszy�
w g�szcz korytarzy. Gnom zanurzy� si� za nim w pogmatwany i zacieniony labirynt.
Tymczasem zb�jcy dotarli do woz�w. Spl�drowali zawarto��, zaci�gn�li trupy w las
i wyruszyli do swej kryj�wki. Zapewne upili si� od razu zdobyczn� �liwowic�.
Zapewne cieszyli si� jak dzieci z beli materia�u. A kiedy wytrze�wieli, zapewne
zacz�li si� zastanawia�, czy gnomowie z Baraghonu nie rusz� pom�ci� swych braci.
Nad szlakiem, w okolicy Prze��czy Rogu zacz�y zbiera� si� kruki. Or�y ostrzy�y
dzioby o przyczajone w chmurach turnie. Nie wypada�o im �apczywie rzuca� si�
przy �wiadkach na stygn�ce cia�a. Godno�� przede wszystkim.
Kilka dni wcze�niej wozy wyruszy�y z Chitry. Tam gnomowie sprzedali ca�y
przywieziony z Baraghonu miedziany z�om - kot�y, ozdoby, sztaby na monety.
Brz�cz�c� o ka�dy kamie� zawarto�� woz�w wymienili na beczki �liwowicy, we�n� i
�ywno��. Listopad osi�gn�� sw� pe�ni� i g�ry odziewa�y si� w bia�e ko�uchy.
Kupcy chcieli jak najszybciej wr�ci� do domostw i kram�w. Wiedzieli, �e droga
przez Prze��cz Rogu jest ryzykowna. Dotar�y do nich wie�ci o zb�jcach, kt�rzy
pono� kr��yli w okolicy. Ale jad�c starym szlakiem straciliby tydzie�. A na to
nie mogli sobie pozwoli�.
Wozy wyturkota�y si� z miasta i osiad�y na g�rskim szlaku. �mudne, monotonne
skrzypienie osi akompaniowa�o ko�skim krokom. Rytm podr�y ko�ysa� i usypia�
czujno��. O dzie� drogi od Chitry z lasu wychyn�� oko�uszony gnom. Mia� na
g�owie rdzaw� czapk�, na szyi ko�ciane naszyjniki, a pod pach� d�wiga� korbow�
lir�. Zb�jcy zb�jcami, ale ziomka nale�y przygarn��. Konie przystan�y i po
chwili Kilian ko�ysa� si� miarowo w stron� Baraghonu.
By� towarzyski i weso�y. Gwarzy� z wo�nic�, gra� na lirze, �piewa� pie�ni. Przy
ogniskach rozwesela� i wzrusza�, w ci�gu dnia powozi�, pozwalaj�c wo�nicy
przespa� porann� burz� w g�owie. �liwowica zbli�y�a ich i zbrata�a. Przecie�
jako gnomowie wr�cz powinni trzyma� ze sob�. Kilian by� gu�larzem, co poznali po
naszyjniku. U pasa mia� kilka sakiewek z monetami, zio�ami i specyfikami, kt�re
leczy�y i odczynia�y uroki. Kupcy mieli wi�c dla� szacunek i powa�anie. Wierzyli
te�, cho� bez przesady, �e ochroni ich przed z�em. Kolejne dni wych�adza�y ich
obawy.
- Jeste�cie gu�larz, wi�c pewno wiecie - zacz�� pewnego ranka Carolan, jeden z
kupc�w. - Musicie wiedzie�, jak to jest...
Siedzieli we dw�ch na ko�le i podskakiwali na tych samych wybojach. Kilian gra�
niezobowi�zuj�co i liczy� przydro�ne ja�owce. Wok� rozpo�ciera�a si� po�atana
p�atami �niegu hala. ��ta trawa kry�a kamienne legowiska �wistak�w.
- Na pewno wiecie, jak to jest ze �wiatem. Podr�uj� du�o i widz� du�o z�a.
Widz� oszust�w, targuj� si� z banitami. Wsz�dzie, gdzie si� nie ruszysz, z�o. A
sk�d ono, skoro, jak powiadaj�, b�g nasz darowa� nam �wiat w swej dobroci? Po
c� by darowa� co� tak zepsutego?
- M�drze m�wicie, zacny Carolanie, ale g�upio jako�. Jest w �wiecie dobro, jest
i z�o. Jakby�my mogli czyni� dobrze, skoro nie by�oby z�a? Sk�d by�my wiedzieli,
�e to jest dobre? Gdyby nie by�o dolin, nie wiedzieliby�my, �e jeste�my w
g�rach, rozumiecie?
- No, m�drze m�wicie. Jest co� na rzeczy.
- A widzicie. A wy si� buntujecie. Musi by� z�o, bo jest dobro. Na to nie ma
rady. Ale wy pytacie, dlaczego wi�cej z�a ni� dobra. I macie za z�e, �e z�o
dotyka r�wnie� dobrych, jak wy.
- W�a�nie, o to si� rozchodzi.
- No to zn�w pomy�lcie. Gdyby z�o dotyka�o tylko z�ych, toby�cie nie widzieli w
tym nic z�ego. S�dziliby�cie, �e dobrze si� dzieje, kiedy gin� zab�jcy, cierpi�
�ajdacy i choruj� z�oczy�cy. A wi�c z�o by�oby dla was dobrem.
- A by�oby.
- A poniewa� musi istnie� te� z�e z�o, by r�wnowa�y�o dobro i to dobre z�o,
dlatego nie jest nam najl�ej. I oto odpowied�.
- Nie obra�cie si�, panie gu�larz, ale kiedy tak m�wicie, to zdaje mi si�, �e
g�upio m�wicie. Bo z jednej strony jest tak, jako gadacie. Z�o, dobro i jaka�
r�wnowaga. Zgoda. Ale z drugiej strony, to wydaje mi si�, �e opowiadacie jak ci
uczeni, co kroj� s�owa i bawi� si� nimi. A potem, kiedy p�jd� w miasto i kto� im
nog� pod�o�y, to dziwuj� si�, �e tego nie przewidzieli. Widzicie, panie gu�larz,
m�dro�� to jedno, a �ycie to drugie. A wy, kap�ani, gu�larze, m�drcy, wy tego
nie rozumiecie. Macie swoj� nauk�, ksi�gi i bujacie w chmurach.
Carolan cmokn�� na konie, a Kilian powr�ci� do zarzuconej melodii. B��ka�a si�
wraz z my�lami gnoma po bezdro�ach i uroczyskach. Cisz� skrzypi�cego poranka
zn�w naruszy� g�os wo�nicy.
- I z tej waszej m�dro�ci to ca�e z�o p�ynie, panie gu�larz. Ja to do was nic
nie mam, odczyniacie uroki, liszaje leczycie, jak trzeba to i kl�tw� zarzucicie.
Ale wszelkie z�o to przez was.
- Jak to przez nas? - zapyta� u�miechni�ty Kilian, prostaczkowie zawsze
wprawiali go w dobry nastr�j.
- Bo jeste�cie spisek. Omotali�cie nas, prostaczk�w, swymi m�dro�ciami,
przekazujecie nam jakie� prawdy, co� taicie, ukrywacie. Nic z tego nie
rozumiemy. S�ucha�em w Baraghonie takiego kaznodziei. Pl�t� strasznie, gnomiska
oczy wyba�uszali. Ale nikt takiego nie ruszy, bo ten ze �wi�tyni jest. Jeste�cie
spisek, ot ca�a prawda. Mo�e w Ksi�dze jest dana od boga prawda. Ale wy j�
wymieszali�cie z waszymi domys�ami, waszymi naukowymi traktatami. I m�wicie nam
tylko cz�� prawdy, a reszt� ukrywacie. I st�d z�o. Bo gdyby�cie ca�� prawd� po
normalnemu wy�o�yli, bez tych trudnych s��w, toby nam si� lepiej �y�o.
- A jak by si� wam to �ycie poprawi�o, zacny Carolanie?
- Ano, taki m�j brat. Pobo�ny, szczery, ale jako ja, prosty gnom z niego. Do
�wi�tyni chodzi i pilnie nauk kap�a�skich s�ucha. Pyta si� kiedy� kap�ana, czy
mo�e �on� zdradzi�. A ten mu prosto nie odpowie, tylko kluczy, zwodzi,
autorytety przywo�uje, zaprasza do czytania Ksi�gi i tych, egez... egzo...
egzemplarzy...
- Egzeget�w.
- W�a�nie, egzotyk�w. A m�j brat jedno chce wiedzie� i reszta go nie interesuje:
wolno zdradza� �on� czy nie. No wi�c tak jest, �e wy ukrywacie prawd�,
obudowujecie j� waszymi naukami. I jeste�cie spisek, wszyscy tak m�wi�.
- Nieprawda, zacny Carolanie. Je�li ju�, to tworzymy spisek, a nie jeste�my
spisek.
- M�wi� przecie�. Spisek, nic innego.
- A wasz brat lub jego �ona to jedyne ofiary spisku?
- Gdzie, jedyne! - Carolan �ciszy� konspiracyjnie g�os. - Spisek jest wsz�dzie.
M�wi�, �e wi�zicie prorok�w, co wbrew wam przepowiadaj�. Spisek. W wojnie z
kamiennymi olbrzymami nie zgin�� �aden kap�an. Spisek. Znowu Kr�lem G�r zosta�
jeden z Irianid�w. Spisek. Kto nie p�aci podatk�w na �wi�tyni�, musi wi�ksze
przewozowe uiszcza�. Spisek. Rosn� ceny �ywno�ci i spadaj� metali. Spisek. Nie
wiadomo, jak zgin�� Tigran III. Spisek...
- Spokojnie, rozumiem, o co wam chodzi. Wygodnie wam wierzy� w spisek. Spisek
t�umaczy wszystko z�o, kt�re spotyka was i waszych bliskich. Powiem wam,
dlaczego wierzycie w spisek. Bo on daje wam wygod�, drogi Carolanie. Nie
staracie si� ju� zrozumie� �wiata ani jego mechanizm�w. W og�le nie musicie
my�le�. Przecie� wszystkiemu winny jest spisek, kt�ry rz�dzi �wiatem ponad
waszymi g�owami. Nie pomy�leli�cie, �e susza w Mi�dzyg�rzu spowodowa�a wzrost
cen �ywno�ci. Wygodniej wam obci��y� win� spisek. Nie zastanawiacie si�,
dlaczego Irianidzi s� niepokonani w szachy, gdy� wszystko t�umaczy spisek.
Lubicie spisek, bo nie zmusza was do my�lenia. Nie m�wi�, �e wasz spisek jest
bez winy, przecie� spowodowa� wasz� g�upot�.
- Tylko sobie nie pozwalajcie, panie gu�larz, bo do Baraghonu podreptacie
piechot�. A droga daleka i przymrozki coraz dotkliwsze. A w og�le, to nie m�j
spisek, ale wasz.
- Ja tam zwyk�y gu�larz jestem. Pojawiam si� na szlaku i znikam. Chcecie mnie
zostawi�, zostawcie. Niejedn� zim� w drodze prze�y�em, od lat w�druj� i domu
w�asnego nie mam. I kl�twy te� potrafi�, mimo przymrozk�w, rzuca�.
- No, nie uno�cie si� tak bardzo, jako� sobie razem poradzimy, nie trzeba si� od
razu k��ci�.
Kilian naci�gn�� kapot� na czo�o i zerkn�� w stron� wo�nicy. Ten potrz�sa�
zwichrzon� czupryn�. Za�o�y� lejce na ko�ek i zacz�� palcami skr�ca� sk��bion�
brod�. Jego zmarszczone czo�o �wiadczy�o o intensywnym my�leniu. Kilian przeci��
to.
- Wiecie, co wam powiem, panie Carolan? Ju� wiem, dlaczego wierzycie w spisek.
Spisek pozwala wam widzie� si� lepszymi. Skoro bowiem musia� powsta� spisek, by
was oszukiwa�, to jeste�cie wa�ni. Skoro m�drcy i kap�ani wyt�aj� umys�y, by
zwodzi� was, znaczy, jeste�cie gro�ni. Lubicie wiar� w spisek, bo to pozwala wam
patrze� na siebie z dum�. Nikt was nie lekcewa�y, tylko traktuje powa�nie i
walczy z wami na ka�dym polu.
Kupiec milcza�, uk�ada� sobie w g�owie s�owa gu�larza.
- Ale musz� was rozczarowa�. Nie ma spisku. Nie by�o i zapewne nie b�dzie.
Musicie radzi� sobie sami. Nikt wami nie rz�dzi, za swoj� g�upot� sami jeste�cie
odpowiedzialni. Nie jeste�cie te� tak wa�ni i niezb�dni, �eby po�wi�ca� �ycie
skrytej walce z wami. Rad�cie sobie sami. Wasze pytanie, sk�d z�o, jest nadal
aktualne.
Zbli�ali si� do Prze��czy Rogu. Kilian skry� si� przed wiatrem pod roz�opotane
pokrycie i zacz�� �piewa� jedn� z niedoko�czonych sag. Lira mrucza�a sennie.
Wozy zas�uchane chrobota�y po kamieniach.
Kiedy Kilian przed laty opuszcza� Dorkhabor, nie mia� pomys�u na dalsze �ycie.
Wszystkie swoje nadzieje i przyzwyczajenia zwi�za� z tym miastem, a przebywanie
poza nim jawi�o mu si� jak melancholijne wygnanie. W Dorkhaborze zna� ka�dy k�t,
przesi�k� atmosfer� Kwadratu Kap�a�skiego. Porusza� si� pomi�dzy kodeksami i
zwojami. �wiat za bram� wydawa� mu si� obcy i rozleg�y.
Przemierza� otwarte pustkowia, sklepione niebosi�nym niebem. Zagubienie
pot�gowa�y przestrzenie, kt�re przegania�y go od horyzontu do horyzontu. Troch�
obija� si� po Mi�dzyg�rzu. Wiatry rzuca�y go od G�r Smoczych po W�owe, a on
bezwolnie dawa� si� im nie��, �egluj�c od nieznanego w nieznane, w�druj�c od
karczmy do karczmy. Wreszcie los zawi�d� go na P�nocne Bagniska, kt�re odurza�y
swym zat�ch�ym oddechem ca�e Aspis. Tam zapad� w�r�d sitowia, gdzie przesi�ka�
intensywnymi wierzeniami i paj�czynami urok�w. Czas spowija� go w g�st� sie�
zapomnianych i bezdomnych kl�tw.
Wreszcie strz�sn�� z siebie wieloletnie zab��dzenie i wr�ci� pomi�dzy gnom�w.
Powr�ci� odmieniony i �wiat zasta� go gu�larzem. Kr��y� od sztolni do sztolni,
radzi�, leczy�, zaklina� i odklina�. Gu�larstwo odgrodzi�o go od innych murem
obco�ci. L�ki, kt�re wzbudza�, r�wnowa�y�y spok�j, jaki swymi obrz�dami
zaprowadza�. Koi� cia�a i dusze, ale r�wnie� sia� dreszcze. Wiedzia�, �e
gu�larzami straszy si� ma�e gnomi�tka, wiedzia�, �e ci, kt�rym uratowa� �ycie,
czuli, �e przechodz� z r�k jednej mocy w drug�.
Z konieczno�ci sam sobie sta� si� jedynym przyjacielem. Gra� na lirze korbowej,
chrypia� dawnymi sagami i przenika� w �wiat wymy�lonych bohater�w. Stara� si�
nie �ni� zbyt intensywnie i niech�tnie zanurza� si� w odm�ty snu. Swoje �ycie
rozw��czy� pomi�dzy Chitr� i Baraghonem, za� domem sta�a mu si� lira, pe�na
melodii i skrzypie�, przywo�uj�ca mu rzeczy bliskie i minione.
I tak niepostrze�enie nadesz�a owa jesie�. Powoli wraz z mg�� sp�ywa� z g�r i
przeci�� szlak kupiecki. Przypadkiem pos�ysza� zrezygnowane ko�skie kroki, wi�c
zatrzyma� si� i zak�adaj�c dobr� wol� kupc�w krajan�w zabra� si� do Baraghonu.
Nadzieja zimy sp�dzonej z dala od mrozu nie�mia�o zakie�kowa�a w jego
przemarzni�tym wn�trzu.
Pochodzi� znik�d. Bezdomne kud�ate niemowl� podrzucone pod �wi�tynn� bram�.
P�acz, odbijaj�c si� od sklepienia, sprowadzi� pomoc. Wychowali go kap�ani i
wychowali po kap�a�sku. Czyta� i pisa�, spiera� si� z uczonymi i pod��a�
labiryntami m�dro�ci. Sam, si�� w�asnego umys�u, wydostawa� si� ze �lepych
zau�k�w herezji i zamurowywa� pokr�cone odnogi schizm.
Powoli �wiat, kt�ry kupczy� dobrami i brz�cza� monet�, stawa� mu si� obcy.
Wprawdzie nadal chodzi� po dorkhaborskim targowisku, a ka�dej jesieni wyczekiwa�
m�odego wina z Maticory, by m�c wraz z towarzyszami rozja�ni� ciemno��
skupionych rozmy�la�. Jednak ka�da taka wyprawa w g��b prostego �wiata napawa�a
go l�kiem. L�kiem przed codzienno�ci�, przed bezrefleksyjno�ci� �wieckich
rytua��w.
I nast�pi� taki moment, kiedy przeci�te zosta�y wi�zi z u�adzon� zwyczajno�ci� i
z t�tni�cym �yciem �wiatem. Pewnego dnia pozna� tajemnic�, kt�ra wci�gn�a go w
serce spisku. Bo istnia� w�r�d gnom�w spisek. Ukrywa� pewne prawdy. Zwraca�
uwag� na rzeczy b�ahe, by odci�gn�� od sedna tajemnicy. I w�a�nie tajemnica
zjednoczy�a Kiliana ze spiskowcami.
Sednem sprawy by� sen. Sen gnom�w, badany przez uczonych od lat. Przez wieki
m�drcy mniejszego ludu tropili nieliczne wzmianki w Ksi�dze. Przez wieki ich
tropiono jako heretyk�w. A� wreszcie znale�li dow�d swych domys��w. A jasno��
prawdy, z takim trudem wydobytej, o�lepi�a ich. I poczuli zazdro��. Nie chcieli,
by inni poznali t� prawd�. Nie chcieli, by innym dosta�o si� darmo to, co ich
kosztowa�o ca�e pokolenia wyrzecze�. Wi�c skryli j� za g�stym splotem tajemnicy,
tajemnic� za� obudowali intrygami i zwodniczymi z�udzeniami. I tylko nielicznym
przekazywali sw�j skarb.
A Kilian dost�pi� tej nieliczno�ci. Zosta� wybrany i pozna� prawd�. A prawda
m�wi�a, �e �wiat snu jest jeden. Nie jest tak, �e ka�dy gnom �ni w swoim �nie
w�asne urojenia. Nie jest tak, �e tylko jemu dost�pne s� obrazy, kt�re w�wczas
widzi, i osoby, z kt�rymi rozmawia. Nie jest wreszcie tak, �e wszystko to jest
iluzj� jedynie i urojeniem. �wiat snu jest u gnom�w sp�jny i r�wnoleg�y do
�wiata jawy. Wsp�lna jest przestrze� i czas. I kiedy we �nie jeden gnom rozmawia
z drugim, to drugi �ni to samo. Gdyby pami�tali swoje sny, mogliby powt�rzy�
tre�� rozmowy. Kiedy syn we �nie odwiedza matk�, to matka we �nie go�ci syna.
Istniej� jednak trudno�ci, by do tego doj��. We �nie gnomowie spotykaj� bowiem
wiele os�b nieznanych. Nie oznacza to, �e s� to postacie nie istniej�ce. One
�yj� gdzie� w �wiecie i r�wnie� �ni� o nieznajomych.
Uczeni gnom�w przez lata przeprowadzali badania swych domys��w. Zebrali tyle
opowie�ci o snach, �e ponad wszelk� w�tpliwo�� mogli stwierdzi� t� prawid�owo��.
Sen ponadto, jak dowiedzia� si� Kilian, jest bytowaniem bezcielesnym. St�d
obecno�� zmar�ych i rozmowy z nimi. Kiedy wi�c gnomowie umieraj�, wedle
potocznych wyobra�e� zasypiaj� na zawsze. Tak si� te� dzieje w rzeczywisto�ci.
Nigdy nie wracaj� ze �wiata snu, nie zmieniaj� te� swojego wygl�du. We �nie nie
mo�na ju� drugi raz umrze�, nie mo�na si� zestarze� ani te� wr�ci� do �wiata
jawy. I nie mo�na �ni�.
Kilian pami�ta�, jak jego mistrzowie z powa�n� min� objawiali mu tajemnic�. Nie
od razu, lecz delektuj�c si�, krok po kroku. Wreszcie po roku wiedzia� wszystko,
mia� dowody i by� przekonany, �e jest to prawd�. By� uczestnikiem spisku. Spisek
nie tylko kry� tajemnic�, lecz tak�e usi�owa� opanowa� rzeczywisto�� snu.
Kap�ani i uczeni gnom�w nie chcieli �ni� bezmy�lnie, jak ca�a reszta.
Kontrolowali swoje sny i zanurzali si� w ich materi�. Mogli sterowa� po tamtym
�wiecie, zapisuj�c sposoby nawigacji. W ten spos�b porozumiewali si�, mimo �e na
jawie dzieli�o ich wiele setek mil. We �nie jednak spotykali si� i wymieniali
informacje. Poprzez sen wp�ywali na w�adc�w i mo�nych.
Przez pierwsze lata Kilian zach�annie i �apczywie chroni� zdobyt� tajemnic�. To
zajmowa�o go zrazu ca�kowicie, dopiero po d�u�szym czasie zacz�� sam
eksperymentowa� ze snem. Wreszcie posiad� umiej�tno�� swobodnego przenoszenia
ca�ej swojej �wiadomo�ci z jednego �wiata w drugi. Ju� nie musia� ogranicza�
wizyt w �wiecie snu do kilku godzin nocnych. Przebywa� tam ca�ymi miesi�cami,
bez przerwy, skacz�c z miejsca na miejsce. Nauczy� si� �ni� we �nie, bada�
mo�liwo�ci czasu i przestrzeni. Powoli tka� wok� siebie zas�on�, tworzy� w
spisku uczonych w�asny, jednoosobowy spisek. Spiskowa� sam ze sob� i ze
zmar�ymi. Dotar� do tych spo�r�d zmar�ych, kt�rzy sami badali w�asno�ci swego
�wiata. Zanurza� si� w ich rozmy�laniach. Du�o czasu sp�dza� z ojcem.
Wreszcie jego prze�o�eni wykryli spisek w spisku. Domy�lili si� tego raczej, ni�
wykazali, lecz oskar�yli Kiliana o sprzeniewierzenie si� tajemnicy. Bowiem ten
zachowywa� wi�kszo�� zdobytej w�asnym wysi�kiem wiedzy tylko dla siebie. I tak
gnom musia� opu�ci� Dorkhabor. Zrozumia� swoj� win� i stara� si� nie nadu�ywa�
powierzonych mu prawd. Ruszy� w �wiat, wydaj�c sw�j los na pastw� wiecznej
poniewierki.
Kilian otworzy� oczy. Jawa, bez w�tpienia jawa, owion�a go mro�nym oddechem.
Rana zakrzep�a w niewielk� ka�u��. Powoli przywraca� si� �wiatu. Kruki ju�
napocz�y stygn�cych kupc�w. Gnom westchn�� ci�ko. Wiedzia�, �e powr�ci� z
drogi bez powrotu. Wiedzia�, �e los zamieni� jego �wiaty. I nigdy nie b�dzie
m�g� wr�ci� do tamtego drugiego. Nigdy ju� nie b�dzie �ni�, nigdy nie zobaczy
swego ojca. Nigdy te� nie umrze. Takie by�y nieub�agane, cho� zamienione prawa.
Wsta� i otrzepa� szron z ubrania. Lira, wzgardzona przez rozb�jnik�w, j�kn�a
bole�nie. Kilian wr�ci� na drog�. Przed nim rysowa�a si� niesko�czona i bia�a
perspektywa tysi�cy zim. Dlatego postanowi� czym pr�dzej dotrze� do ciep�ego
Baraghonu.
Dra�ni�ca zwyczajno�� tej zasadzki nie mierzi�a ju� Kiliana. Gu�larz w�ciek�y
by� na nieodwracalno�� zaproponowanego przez ojca rozwi�zania.