5571

Szczegóły
Tytuł 5571
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5571 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5571 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5571 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Pawe� Solski Ujawnienie Roberta Cavaliera Sieur de la Salle juniora Opowiadanie to dedykuj� Georgowi Bernhardowi Riemannowi za wrota do czasu i mistyki oraz J. Edgarowi Hooverowi za odwag� bycia zwyci�zc�. Jechali na wielb��dach i os�ach, a s�o�ce ju� opada�o. Boruch Rauberg, kt�ry zwyk� podpisywa� si� Ramirez Lorrca, splun�� przez z�by i z sykiem wci�gn�� powietrze wydymaj�c policzki. By�o w nim jeszcze sporo z dziecka. Zapowiada�a si� sucha noc. Zimno jest wtedy bardziej przenikliwe, a piasek �cina si� i nieprzyjemnie skrzypi, kruszony kopytami zwierz�t. - Dawaj tu! - rozleg� si� w przodzie okrzyk hrabiego. W �rodku karawany na pot�nym wielb��dzie sun�� Robert Cavalier Sieur de la Salle junior. Jego ogromna posta� w kraciastej chu�cie na g�owie wynurza�a si� z mroku w blaskach pochodni. Hrabia trzyma� w z�bach jarz�ce si� cygaro. Robert Cavalier nie przepada� za kobietami. Przeciwnie. Zwyk� mawia�, �e s� potrzebne jak dziura w mo�cie, a mo�e jeszcze mniej! Gdy mu przypominano, �e to rodzicielki, wzgardliwie wzrusza� ramionami i sycza�: "W tym ca�a sprawa. Komu jest potrzebny cz�owiek? Wielb��d, osio�, mu�, to rozumiem, s� po�yteczne... ale cz�owiek..." Nast�pnie spluwa� i rozciera� plwocin� butem �wiadom obrzydzenia, jakie wywo�uje. Gardzi� cz�owiekiem, wi�c sob� te�. Lorrca, jego czternastoletni pa� i kochanek, zatrzyma� si�. Spojrza� czujnie na hrabiego. - Jak towar? - spyta� Cavalier nie wyjmuj�c z ust cygara. - Wszystko w porz�dku, hrabio, pe�en spok�j - b�ysn�� w u�miechu z�bami wiedz�c, czym uj�� pana. - Przyzwyczaili si�? - rzuci� hrabia retorycznie. - W rzeczy samej - odpowiedzia� ch�opak. Uwielbia� wyra�a� si� g�rnolotnie. Chwil� jechali w milczeniu, tylko piasek skrzypia� i skwiercza�y pochodnie. - Czuj� ich zapach - powiedzia� cicho hrabia. - To strach - odpowiedzia� Ramirez. - Tak, syc� si� ich strachem. Uwielbiam takie chwile. Wyobra� sobie, nie maj� �adnej szansy, �adnej nadziei. Wy��cznie strach i z�o! - roze�mia� si� Cavalier. - Co za los - skomentowa� ch�opak. - O �wicie b�dziemy ju� na wybrze�u - zmieni� temat hrabia i spojrza� na Ramireza. Spotkali si� oczyma. Ch�opak wolno opu�ci� powieki tak, by jego d�ugie rz�sy wyda�y si� jeszcze d�u�sze. �wiat�o ksi�yca dotyka�o ich twarzy i pada�o na piasek srebrz�c go. - Po�piesz ich - przerwa� cisz� hrabia - nie pora na drzemk�! Lorrca zaci�� os�a i znikn�� w ciemno�ci. Cavalier przeci�gn�� si�, twardy mia� kawa�ek chleba, ale gdyby nie jego praca, to w dalekiej Ameryce gospodarka za�ama�aby si�! B�g jeden wie, do czego by to doprowadzi�o! To on - Robert Cavalier Sieur de la Salle junior by� szlachetnym rycerzem wzrostu gospodarczego, okie�znania dw�ch smok�w szarpi�cych wsp�czesne narody: popytu i poda�y! Przecie� to jego ojciec zak�ada� now� cywilizacj�. Miasto Chicago. Robert Cavalier Prometeusz nowych spo�ecze�stw! Spojrza� w niebo. Czy �wieci tam jego gwiazda? Je�eli tak, to jak mocno? Nad horyzontem nad piaskami, o wiele bli�ej ziemi ni� w jego ojczy�nie Hiszpanii, czai� si� ksi�yc. Philadelphia latem jest duszna i wilgotna. Nawet nad rzek� w zieleni park�w nie ma ucieczki przed lepkim dotykiem lata. Tak�e kiedy niebo jest szare jak w lutym, upa� nie ust�puje. Ali Musulim urodzi� si� jako James Leroy, w szalonych latach sze��dziesi�tych pozna� �wiat�o proroka i przybra� obecne imi�. Jak co dzie� wyszed� rano ze swojego, skromnego, ale gustownego domu ukrytego w�r�d drzew i szed� spacerkiem na r�g Dwudziestej Czwartej i Gerrard Ave pokonuj�c lekkie wzniesienie. U zbiegu ulic czeka�a ju� bia�a asystentka Wanda Cler, kt�rej imi� wymawiano wbrew jego s�owia�skiemu pochodzeniu. Wanda by�a bardzo przydatna w jego planach, gdy� jak wi�kszo�� m�odych ludzi mia�a hysia na punkcie z�a, kt�re Biali uczynili Czarnym. W istocie zaspokaja�a ukryty masochizm, tak przynajmniej my�la� Ali. Poczucie winy uwa�a� za oznak� degeneracji. My�la� o tym mijaj�c budynki, kt�re wzniesiono na poczuciu winy, permanentnym poczuciu winy. Ko�ci� w stylu hiszpa�skim z wyasfaltowanym placykiem, dalej ko�ci� polski, za metalowym p�otem pi�y si� w g�r� malwy, w�r�d kt�rych wyrasta�a cebulasta sylwetka ukrai�skiego ko�cio�a. Na Dwudziestej Czwartej by� jeszcze sklep Klaina, izraelity z Warszawy. Museum-Bar i Dom Weterana oraz skwerek z flag� i tablic� upami�tniaj�c� ch�opc�w z Dwudziestej Czwartej, kt�rzy w szalonych latach sze��dziesi�tych nie stch�rzyli jak prezydent Clinton. Te banialuki nie interesowa�y Ali Musulima. Mo�e rzymski judaizm, jak okre�la� chrze�cija�stwo, troch� go interesowa�. Je�eli by� religi� Czarnego, by� jak kamie� m�y�ski u szyi. Je�eli dotyczy� Bia�ego, by� jak oszczep wbity w m�zg wroga. Uczy� Bia�ych poczucia winy, wi�c trzyma� ich w ryzach. Gdyby nie ta religia, mogliby by� r�wni Bogu. Ali demonizowa� Bia�ych, bo dzi�ki temu to, co zamierza� zrobi�, zas�ugiwa�o na wybaczenie. Du�y, popielaty kot otar� si� o nog� profesora Ali Musulima i podbieg� do ogromnego cadillaka z lat pi��dziesi�tych, ca�ego w czerwieni i chromach. Na tylnej szybie auta rozpo�ciera� si� pot�ny orze� trzymaj�cy w szponach wst�g� bia�o-czerwon� z napisem "POWER POLISH". W�adza to by�o to, czego potrzebowa� Ali i jego pobratymcy. Wanda przy czerwonej hondzie nie wygl�da�a wcale na jedn� z niewielu temponautek na �wiecie, czyli na kogo�, kto zaj�� wa�ne stanowisko w departamencie 4c-956 - w Narodowym Urz�dzie Rozpoznania. Wielu s�ysza�o o CIA, FBI, ale ma�o kto zna� najwa�niejszy instrument bezpiecze�stwa mocarstwa, departament 4c-956. Mieli bud�et dziesi�� razy wi�kszy ni� CIA i FBI razem wzi�te i byli zupe�nie nieznani. S� naprawd� wa�ni. Profesor u�miechn�� si�. - Nie rozumiem, po co si� tak m�czysz? - powiedzia�a Wanda otwieraj�c drzwi auta. Profesor wsiad� do wozu. Wanda zapali�a silnik i natychmiast ogarn�� ich ch��d klimatyzacji. - Lubi� spacery - odpowiedzia�, gdy ruszyli. - Wiele mo�na przemy�le�, zw�aszcza w taki dzie� jak dzisiaj. Nie s�dzisz? - Ale ty zawsze lubisz spacerowa�, bez wzgl�du na pogod�. Jechali w kierunku Sz�stej Ulicy. Ca�a Gerrard Ave by�a okupowana przez zrujnowane domy, w kt�rych wyszarpano drzwi, okna, a czasem �ciany. W ka�dym jak wyrzut tkwi� Murzyn. Dla profesora wygl�dali jak figury w muzeum. Przejechali pod wiaduktem i skr�cili w prawo. Ali zerkn�� na Wand�. By�a ubrana w india�sk� bluzk� z fr�dzlami. To jej poczucie winy. Ciekawy kompleks rasowy. W najwa�niejszym dniu ich �ycia ona wyst�puje jako kobieca imitacja Szalonego Konia. Biali potrafi� by� cholernie irytuj�cy! Min�li muzeum E. A. Poego, z pos�pnym, stalowym krukiem na trawniku. Dom pisarza by� jedynym zadbanym budynkiem na Sz�stej Ulicy. Skr�cili w lewo mi�dzy opuszczone budynki magazyn�w zbankrutowanej firmy budowlanej. - Nie uwa�asz, �e ten kruk ma ironiczn� min�? - powiedzia�a Wanda. Profesor podrapa� si� za uchem i odpowiedzia� nie wprost. - By�a� w tym muzeum? Min�li zrujnowane budynki, zarastaj�ce chwastami i okryte wieloletnim kurzem. W�r�d zielska tkwi�o czerwone krzes�o, p�atami odchodzi�a ze� farba. - Jeszcze nie - odpowiedzia�a Cler. - Ten kruk deprymuje mnie. Jest taki... Nie umiem okre�li�. Bardzo dziwne, �e to wszystko wydarzy si� dzi� tu� obok domu Poego. Wyboist� alej�, kt�r� jechali, zamyka�y stalowe drzwi pokryte liszajami rdzy. Wanda nie musia�a zwalnia�, drzwi unios�y si�, aby mogli wjecha� do �rodka. - Z tym krzes�em to ju� przesadzili - powiedzia� profesor. - W og�le maj� fio�a na punkcie maskowania - odpowiedzia�a. Zatrzyma�a hond� na �rodku ogromnej i pustej hali. Malowniczo powiewa�y paj�czyny, a kurz pokrywa� wszystko. Zgasi�a �wiat�a. Pogr��yli si� w ciemno�ci, czyli zjechali wind� na poziom minus dziesi��. Byli przed miasteczkiem, gdy �wit dopad� karawan�. S�o�ce rozb�ys�o nagle, a ranny powiew oceanu nasyci� powietrze. Hrabia zatrzyma� wielb��da przed domem Mohameda Carrary, tutejszego czciciela proroka, kt�ry na wszystkim trzyma� �ap�. Wielb��d przykl�kn�� i Cavalier zeskoczy� na ziemi�. Mohamed natychmiast wybieg� z domu, a za nim gna�a starucha w kfewie. D�wiga�a star�, srebrn� tac�, na kt�rej sta� dzban z wod� i szklanki z grubego, zielonego szk�a. W�a�nie wchodzi�y w mod�. - Prawdziwe szcz�cie zn�w ci� ogl�da�, hrabio - wyszepta� Mohamed, k�aniaj�c si� zamaszy�cie. - Daruj sobie - warkn�� Cavalier i spojrza� na tac�. Arab szybko nala� wod� do najwi�kszej szklanki i poda� j� hrabiemu. Mia� t�u�ciutkie paluszki ustrojone w pier�cienie. Robert Cavalier podni�s� szklank� do g�ry i przyjrza� si� jej zawarto�ci, a s�o�ce rozb�ys�o na powierzchni wody. Na chwil� blask o�lepi� Araba. - Nigdy do�� ostro�no�ci - powiedzia� hrabia. Woda by�a zimna i przyjemnie sp�ywa�a do gard�a, sp�ukuj�c piasek pustyni. Cavalier odstawi� szklank�, gestem pokaza�, �e ju� nie b�dzie pi�. Arab odstawi� dzban na tac�. Starucha zgi�a si�; ci��y�y jej taca, szklanki i dzban, mo�e chcia�a okaza� szacunek. Mohamed rozkaza�, aby roznios�a wod� pozosta�ym uczestnikom karawany. Przez moment m�czy�ni mierzyli si� wzrokiem, a� Arab pierwszy odwr�ci� spojrzenie. Robert Cavalier roze�mia� si� i pokaza� za siebie: - Ol�niewaj�cy towar! Wy�mienity po��w. Jak zobaczysz, oszalejesz! Mohamed chrz�kn��. - Statki s� ju� w porcie - powiedzia� i zbli�y� si� bli�ej do hrabiego. - Tak - mrukn�� Cavalier. By� wy�szy i masywniejszy ni� Arab. M�g� pozwoli� sobie na protekcjonizm. Nachyli� si� nad Mohamedem. - Dlaczego wy, semici, nie umiecie zachowa� dystansu - powiedzia� i podni�s� do g�ry brwi. - Tak zawsze staracie si� posi��� swojego rozm�wc�? - Posi���?! - roze�mia� si� nieszczerze Arab. Cofn�� si� i zwil�y� j�zykiem wargi, nast�pnie potar� doln� o g�rn�. - Ta odleg�o�� - u�miechn�� si� Cavalier - jest dobra. Zapami�tasz? Mohamed wyd�� doln� warg� niczym skarcony dzieciak. - Aa, kobiety - zmieni� temat. Przesun�� palcem po ustach. - Kobiety? Du�o ich jest? Hrabia spojrza� bystro i rykn��: - Ca�e mn�stwo! Arab zamacha� r�koma jakby Cavalier powiedzia� co� nieprzyzwoitego. - M�ode? - sapn��. - Jak jutrzenka, rybe�ko - cmokn�� hrabia. - Id�, obejrzyj sobie. Mohamed podrapa� si� po nosie t�ustym paluszkiem, przest�puj�c z nogi na nog�. Cavalier przygl�da� mu si� z ironicznym u�miechem. - Na co czekasz? Inni kupcy ci� ubiegn�! Arab spojrza� ze szczerym przera�eniem. - Tak, tak - dla wi�kszego efektu hrabia pokiwa� g�ow�. Mohamed pu�ci� si� biegiem w kierunku karawany. Hrabia popatrzy� za nim. Spogl�da� pod s�o�ce i widzia� tylko kontury. Ludzie byli jedno�ci� ze zwierz�tami, na kt�rych siedzieli, a czarny towar k��bi� si� i podrygiwa�. Nad wszystkim na tle porannego nieba nabieraj�cego ciep�a i kolorytu unosi� si� na swoim o�le Ramirez w zawadiacko na�o�onym kapeluszu. Co jaki� czas z k��bowiska dobiega� �wist bata, kwik i urywany skowyt. Poranna codzienno�� zmaga� smok�w poda�y i popytu na czarny towar. Wyciosywana droga cywilizacji, ze z�ymi smokami po brzegach. Robert Cavalier wszed� do domu Mohameda. Na dworze upa� wzmaga� si�. Fala gor�ca sz�a od �rodka l�du, by za chwil� zderzy� si� z oceaniczn� bryz�. - Ciekawe, po co ka�� wk�ada� te fartuchy - powiedzia�a Wanda, zapinaj�c b�yskawiczny zamek w niebieskim kombinezonie. Profesor spojrza� w lustro i przypi�� do kombinezonu identyfikator. - Przecie� w naszej pracy nic on nie daje, przed niczym nie chroni - utyskiwa�a. - Potrzeba przynale�no�ci do odpowiedniego klanu - odpowiedzia� profesor. - Potrzeba wy��czenia innych z naszego klanu. Potrzeba oznaczania i posiadania! - poda� jej papiery spi�te spinaczem. Byli w g��wnym laboratorium. Ciep�e, filtrowane �wiat�o udawa�o promienie s�oneczne. Holograficzna tapeta przedstawiaj�ca wodospad w�r�d tropikalnej ro�linno�ci zast�powa�a czwart� �cian� niczym teatralna dekoracja. Wanda i profesor weszli w g�szcz i metalowymi schodkami po drugiej stronie hologramu zeszli do ogromnego pomieszczenia, na �rodku kt�rego tkwi�a pot�na metalowa kula umocowana z do�u i g�ry grubym pr�tem, a w�a�ciwie tulej�. Widmo holograficzne za ich plecami przedstawia�o wydmy pustyni tu� przed zachodem s�o�ca, kiedy blask rozbiega si� po fa�dach piasku i rysuje cienie. Pod�oga by�a metalowa, kratkowana; wszystko trzyma�o si� dobrze pod�o�a. Kiedy Wanda i Ali znale�li si� na p�ycie, olbrzymie pomieszczenie rozb�ys�o �wiat�em. Wysoko pod �ukowatym sklepieniem zawieszono pomalowan� na czerwono sterowni�. By�a przeszklona i wida� by�o w niej postacie laborant�w. Wanda i profesor za�o�yli specjalne kaski, czekaj�ce w pojemnikach ustawionych przy schodach. Kaski pomalowano w narodowe barwy USA. By�y lekkie i ochrania�y ca�� g�ow�, a cz�� twarzow� zas�ania� czarny, metalowy i ruchomy element. Do kuli przystawiony by� trap, jakich u�ywano na lotniskach, gdy nie stosowano jeszcze r�kaw�w. - Nigdy nie przypuszcza�am, �e to b�dzie taki zwyczajny dzie� - powiedzia�a Wanda. - Gotowa? - zapyta� Ali Musulim spogl�daj�c na ni� uwa�nie. U�miechn�a si� i zdecydowanym ruchem wyci�gn�a do niego r�k�. Profesor mia� tward� i ciep�� d�o�. Opu�cili os�ony twarzowe i w��czyli podgl�d. - Damy maj� pierwsze�stwo - powiedzia� Ali z lekkim uk�onem. Wanda zdecydowanym krokiem wesz�a na trap. Profesor poczeka�, a� zniknie w kuli i dopiero wtedy wszed� na schody. Szed� licz�c stopnie. By�o ich trzydzie�ci dziewi��. Zdziwi� si�, ale czy wszystko nale�y t�umaczy� symbolicznie? Na szczycie obejrza� si� w kierunku sterowni. - Jakie� problemy? - zapyta� w kasku pierwszy analityk. - �adnych - zawaha� si� - ...problem�w. - Wi�c do dzie�a! Profesor odwr�ci� si� do wej�cia. Zobaczymy, jak si� b�dziecie cieszy� ju� za chwil�. Wszed� do �rodka. Drzwi zamkn�y si� za nim hermetycznie. - Nie ma odwrotu - mrukn��, gdy szcz�kn�� automatyczny zamek. Ko�a trapu zacz�y obraca� si� i schody odjecha�y. Proces zosta� uruchomiony. Kontroler numer trzyna�cie nie przepada� za Austin. W tym mie�cie zawsze by�o gor�co, a oni w swoich strojach robili wra�enie starej sekty starozakonnej. Numer siedem poprawi� kapelusz. On si� nigdy nie poci�, a do jego �ysej czaszki idealnie przylega� czarny kapelusz z szerokim rondem. Dobrze te� si� czu� w czarnym prochowcu, czarnych spodniach i czarnych butach na grubej br�zowej podeszwie. Nawet r�kawiczki mia� czarne. Trzynastka nosi� br�zowe. Stanowi�y wyraz jego indywidualnego stosunku do s�u�by. Zatrzymali si� przed wypo�yczalni� samochod�w. Drzwi otworzy�a fotokom�rka. - Prosz� - powiedzia� si�demka puszczaj�c przodem trzynastk�. Owion�� ich ch��d klimatyzacji. Poprawili okulary jak bracia bli�niacy i podeszli do kontuaru. Sta�a za nim kobieta o wygl�dzie mopsa. - Prosz� - zwr�ci� si� trzynastka do si�demki. - Za�atw spraw�. Hrabia zrzuci� ubranie i stan�� nagi przed lustrem. By�o stare, zniszczone i p�kni�te na rogach. W glinianej misie obok le�a�y mokre r�czniki. Cavalier wytar� dok�adnie ca�e cia�o. Zw�aszcza krocze, gdzie zebra�o si� najwi�cej piasku. Hrabia ogl�da� si� w lustrze, za nim sta�a du�a, miedziana wanna. Unosi�a si� z niej para. W powietrzu snu� si� aromat kwiat�w, ale bez zdecydowanego zapachu. Robert Cavalier zanurzy� si�, a� chmura pary unios�a si� i pop�yn�a w kierunku okna przes�oni�tego drewnianymi �aluzjami. S�czy� si� przez nie s�oneczny blask tworz�c na �rodku pokoju piramid�. Owiany aromatem kwiat�w i ��k stan�� w solarnej piramidzie Ramirez. By� bez kapelusza i but�w. W rozpi�tej koszuli z czerwonego jedwabiu. Rozchylona czerwie� ukazywa�a jego delikatnie �niad�, jeszcze g�adk� sk�r�. Hrabia wyj�� r�k� z wody. Krople �cieka�y na ciemnoczerwon� pod�og� z ceg�y. Ramirez �wiadom efektu zatrzyma� si� na progu i leniwym ruchem zdj�� koszul�. Trzyma� j� przez moment w dw�ch palcach, a nast�pnie cisn�� za siebie. Cavalier obserwowa� te palce, kt�re nagle nabra�y wyuzdanego, rozpustnego znaczenia. Bardziej znacz�cego ni� p�on�ce po��daniem spojrzenie i lekko rozchylone, czerwone usta. - Ciekawe - odezwa� si� hrabia zachrypni�tym od podniecenia g�osem - �e rozwi�z�o�� u m�odych jest taka ekstyekscytuj�ca... Co o tym my�lisz? Spojrza� na swoj� r�k� i powt�rnie zanurzy� j� w wodzie. - Mo�e dlatego - m�wi� Ramirez Lorrca u�miechaj�c si� - �e jest taka �wie�a i autentyczna - rozbiera� si� dalej. - Dotyka tajemnicy istnienia, a nie s�u�y tylko do podniesienia i utrzymania go w zwodzie! - Lubisz by� ordynarny? - spyta� hrabia. - Uwa�asz, �e dodaje to napi�cia? - Mo�e... - Lubisz te� pogada� przed - powiedzia� hrabia zapewniaj�c sobie przewag�. - B�dziesz dzi�... brutalny? - spyta� Ramirez. By� ju� nagi. - Zwr�ci�e� uwag� - powiedzia�a Wanda - �e pierwsze kabiny s� zawsze ma�e? - Tak? - mrukn�� Ali. Byli nadal w kaskach. Rozmawiali przez interkom. - Pierwsze kabiny w stacjach orbitalnych i u nas - pokaza�a r�k�. - Kiedy przejdziemy przez tunel czasowy, b�dziesz mia�a nadto miejsca - powiedzia� profesor. Wanda pochyli�a si� nad pulpitem. Chwil� pracowali w milczeniu. Spojrza�a na papiery, kt�re wcze�niej da� jej profesor. - Co to za notatki? - spyta�a. - Notatki - odpowiedzia� nie podnosz�c g�owy. Spojrza�a na nie jeszcze raz. - Odliczanie wsteczne rozpocz�te - poda� koordynator. Od�o�y�a papiery do stalowego pojemnika i zatrzasn�a go. Pasy same zapi�y si� i ich fotele u�o�y�y si� horyzontalnie. - Dlaczego wybra�e� rok tysi�c osiemset trzydziesty? - spyta�a. - Przekonasz si� na miejscu. - Zobaczy�a, �e profesor si� u�miecha. - Kierunek geograficzny ustalony - odezwa� si� koordynator. Wanda zamkn�a oczy. Nie czu�a wirowania kuli. B�dzie pierwsz� kobiet�, kt�ra mo�e pozna swoj� praprapraprababk�. Poruszy�a g�ow� chc�c odrzuci� t� infantyln� my�l. Kula nabiera�a przy�pieszenia. Ramirez jeszcze spa�. Hrabia by� ju� ubrany. Siedzia� przy du�ym biurku z hebanu i patrzy� na kochanka. �wiat�o z naftowej lampy rozpe�z�o si� po pokoju oraz na karty handlowej ksi�gi, kt�ra le�a�a na biurku. Zapisy dokonane r�k� hrabiego jeszcze sch�y. Mia� wypracowane pismo buchaltera, nie arystokraty. We wzorowo wype�nionych rubryczkach rozsiad�y si� kszta�tne cyfry i uwagi na marginesach w j�zyku angielskim. Sprawdzi� opuszkiem palca serdecznego, czy atrament wysech�. Zarabiali naprawd� dobrze. Zamkn�� cicho ksi�g�. Przeci�gn�� si� i wsta�. Podszed� do ma�ej szafki stoj�cej przy �cianie. Otworzy� j�, a drzwi skrzypn�y. Spojrza� szybko przez rami�. Ramirez nie obudzi� si�. Otworzy� szafk� szerzej. Na pierwszej p�ce sta�o pud�o cygar. Podni�s� wieczko. Cygara by�y d�ugie i cienkie lub kr�tkie i grube. Nie posiada�y banderolek. Wyj�� jedno z nich okre�lane mianem korony. Uwa�nie obr�ci� je w palcach, sprawdzaj�c stopie� wysuszenia i j�drno�� li�cia; potem te� aromat. Nieelegancko, ale zgodnie ze zwyczajem odgryz� koniec cygara, by by�a lepsza cyrkulacja powietrza i wr�ci� do biurka. Pochyli� si� nad kloszem, jego ogromny cie� rozpostar� si� na �cianie, i zapali� cygaro od lampy. Poczeka�, a� koniec dobrze z�apie p�omie� i odwr�ci� si� do kochanka. Koniec cygara jarzy� si� w p�mroku gasn�cego dnia. Robert Cavalier podszed� do �pi�cego, pochyli� si� i jednym szarpni�ciem �ci�gn�� z Ramireza prze�cierad�o. U�miechn�� si�. Cia�o Lorrki pokrywa�o �wiat�o lampy. Hrabia ostro�nie strz�sn�� �ar na sk�r� kochanka. Ramirez poruszy� si� i j�kn��, ale spa� za mocno, by chwilowy b�l m�g� go obudzi�. Cavalier w�o�y� cygaro do ust i ognik zn�w rozerwa� p�mrok. Nast�pi�o silne szarpni�cie. Wanda otworzy�a oczy i us�ysza�a g�os komputera pok�adowego. - Transportacja udana. Rozpi�a pasy. - Nast�pny kontakt za dwadzie�cia cztery godziny - informowa� komputer. Wsta�a i spojrza�a na ekran. Pojawi�y si� dane o po�o�eniu. Ali zdj�� kask. - Uda�o si�! - krzykn�a i r�wnie� zdj�a kask. Obj�li si�, a profesor z�o�y� na jej czole ojcowski poca�unek. - Jeste�my pierwsi i najlepsi - powiedzia�. - Zesp� po tamtej stronie te� zas�uguje na uznanie. Skrzywi� si�. - Bia�e dupki - powiedzia� patrz�c wyzywaj�co. - Rozumiem - odpowiedzia�a niepewnie. - Tak? Rozumiesz? - roze�mia� si� profesor i z metalowego pojemnika wyj�� swoje notatki. - Bia�e dupki - powt�rzy�. - Co to jest? - spyta�a. - Podobno wszystko rozumiesz - mrukn�� Ali - wi�c wiesz, co to jest! Podesz�a bli�ej i spojrza�a na papiery. Nie przeszkadza� jej. - Wszystkie nasze badania i formu�y - powiedzia�a wolno. Pokiwa� g�ow�. - Ale tam jest duplikat - stwierdzi�a raczej ni� zapyta�a. - Masz mnie za czarnego idiot�? Nic nie maj�, wszystko wyczy�ci�em. Jeste�my jedyni po tej stronie. - Ali - wyci�gn�a r�k�. Gwa�townie cofn�� si�, wi�c opu�ci�a d�o�. Ali patrzy� na ni� z kpi�cym u�mieszkiem. - My�la�am - szepn�a - �e jeste�my zespo�em. Gramy razem. - Jeste�my - u�miechn�� si� - tylko, �e teraz to ja dyktuj� warunki. Jeste�my jedyni po tej stronie i wr�cimy do ca�kiem innego �wiata. - Jeste� rasist�! - prawie wrzasn�a. - Hej, intelektualna wydmuszko - machn�� papierami - nie ma czego� takiego jak rasizm. Nie ma. Jest tylko to, czy ja rz�dz�, czy ty. Liczy si�, czyja g�owa wisi w moim domu! Je�eli twoja, to na pewno ja jestem g�r�. Reszta to be�kot dla dupk�w. Kamufla�. Mydlenie oczu! - Ali, taki �wiat by�by piek�em - szepn�a. - Tak, dla pokonanego, kt�rego g�ow� spreparowano, - To jaki� koszmar! - wykrzykn�a. - Przecie� ty jeste� naukowcem. - Czyli pierdo��? - sykn��. - Widzisz, jestem naukowcem i wojownikiem. Pami�taj, �wiat ma tylko dwa oblicza, pana i niewolnika! Jako niewolnik mo�esz kombinowa�, wi�c nie przeszkadzaj, tylko kontynuujemy. - Po co? - Po to - pochyli� si� i zobaczy�a jego nabieg�e krwi� oczy - �eby ju� dzi� nie zawis�a tu twoja g�owa. - Zrobi�by� to? - szepn�a. - Chcesz mnie wypr�bowa�? - przysun�� si� bli�ej a� poczu�a zapach innej rasy. Odwr�ci�a g�ow�. Nikt nie przygotowa� jej na tak� sytuacj�. Pan i niewolnik. Ali wzruszy� ramionami i odwr�ci� si�. Otworzy� sejf na bocznej �cianie kabiny. - Odwr�� si� - warkn�� do Wandy. Oszo�omiona wykona�a rozkaz. Ali wrzuci� do sejfu notatki i zatrzasn�� go. Nast�pnie wystuka� polecenie dla komputera. Schowek w �cianie, obok sejfu, otworzy� si�. By�y w nim ubrania. Wyci�gn�� tropikalny kask, pas z rewolwerem. Z podstawy na sprz�t zdj�� minikamer�, translokator i zamontowa� w uchwytach kombinezonu. - Jak wygl�dam? - zapyta�. Wanda spojrza�a przez rami�. Odwr�ci� j� do siebie i potrz�sn��. - Bierz si� do roboty, suko! - rykn��. Pomy�la�a, �e za chwil� j� uderzy. Skurczy�a si�, po szyi �cieka�y jej krople potu. Agresja kojarzy�a si� jej z filmem, wiadomo�ciami. By�a tam, gdzie nie chodz� odpowiedzialni ludzie. Ale �eby okaza� agresj� kto� z jej znajomych? Kto� taki jak Ali!? Ot�pia�a usiad�a przy klawiaturze i uruchomi�a system zdejmowania blokady drzwi. Mohamed Carrara podmy� si� ciep�� wod� i wytar� szorstkim r�cznikiem. Cisn�� r�cznik na twarz nagiej Murzynce le��cej na ��ku. R�ce i nogi mia�a przywi�zane sk�rzanymi paskami do ramy ��ka. Przeguby r�k by�y otarte do krwi. Czekoladowe cia�o odcina�o si� od bia�ego prze�cierad�a poplamionego krwi�. U�miechn�� si� zadowolony. Murzynka nie mia�a wi�cej ni� dwana�cie lat. Takie lubi� najbardziej. M�ode i dzikie, kt�re musia� kie�zna� swoim pr�ciem. Przeci�gn�� si� i w�o�y� szarawary. Podszed� do ��ka. Po�o�y� r�k� na zakrwawionym podbrzuszu dziewczyny. Krew by�a lepka, ju� zasycha�a. Poliza� zakrwawiony palec. Dziewczyna nie poruszy�a si�. Wyszed� zatrzaskuj�c drzwi. Zatrzyma� si� w w�skim korytarzyku, zako�czonym ma�ym okienkiem przy suficie, przez kt�re s�czy� si� blask ksi�yca. Klasn��, na schodach zaszura�y kroki i wy�oni�a si� starucha. Zatrzyma�a si� przed Mohamedem, pokornie schylaj�c g�ow�. - We� t� dziwk� - pokaza� kciukiem prawej r�ki za siebie - ju� j� obrz�dzi�em. Dziewictwo zosta�o na poduszce. - Znowu kupcy mniej dadz� - mrukn�a. - Sta� mnie na to! - warkn�� i odsun�� j� z drogi. Zszed� po wytartych schodach z ciemnej ceg�y, staraj�c si� st�pa� jak najciszej. Nocowa� u niego hrabia, wola� by� ostro�ny. Hrabia by� zapalczywy i ma�o przewidywalny. Nigdy nie wiadomo, co Hiszpanowi strzeli do g�owy. Poci�gn�� ci�kie, nabijane �wiekami drzwi wej�ciowe. Noc by�a ch�odna. Wyszed� na ganek wyk�adany marmurowymi odrzutami w czarnym kolorze. Dzi�ki bezchmurnemu niebu ksi�yc o�wietla� ca�� okolic�. Odetchn�� zimnym powietrzem i zmarszczy� brwi. �rodkiem drogi sz�a zjawa! Cofn�� si� w cie�. Kiedy po�wiata ksi�yca pad�a na pysk zjawy, ta b�ysn�a w kierunku Carrary stalowym promieniem. Mohamed ostro�nie wycofa� si�. Drzwi by�y ci�kie i oporne, gdy szybko je zamyka�. Na zewn�trz by� diabe�! - Widzieli mnie - przekaza� komunikat profesor. Wanda patrzy�a na monitor inter��cza. Ona r�wnie� spostrzeg�a Araba uciekaj�cego do domu. - Mamy asynchron czasowy - poinformowa�a. - Wiem - odpar� - powinien by� poranek, a jest �rodek nocy. Mo�e to i lepiej. Ju� jeden uciek� przede mn�. - Obud� si�! Wstawaj! - Mohamed szarpa� za rami� Ramireza. Lorrca otworzy� oczy, potrz�sn�� g�ow�. - Co si� dzieje? - powiedzia� i usiad� na ��ku. K�tem oka zobaczy�, �e nie ma ju� hrabiego. Lampa na biurku by�a zgaszona. �wiat�o s�czy�o si� z korytarza i przez p�uniesione �aluzje. - Gdzie jest hrabia!? - wrzeszcza� Mohamed. - Nie wiem. Ale co si� dzieje? Arab wywr�ci� ga�kami oczu, chwyci� Lorrk� za ramiona, ale zaraz pu�ci� go i usiad� na ��ku. Skuli� si�. - Czu�em, �e tak si� stanie! - zap�aka� ko�ysz�c si� w prz�d i ty�. Ramirez poklepa� go po plecach. - Od pierwszego dnia! - zawodzi� Arab. - Gdy tylko zacz��em z nimi handel. Te czarne wszetecznice dyba�y na moj� dusz�! Swoj� rozwi�z�� naiwno�ci� spycha�y mnie w otch�a� piekieln� - szepn�� i wzdrygn�� si� jak pod dotykiem �mierci. Ramirez pokr�ci� z niedowierzaniem g�ow�. - Jak niewinno�� mo�e spycha� w otch�a� piekieln�? Mohamed wyd�� pogardliwie wargi, patrz�c na� oszala�ym wzrokiem. - Nie rozumiesz - sykn��. - Dziewica przez stwarzanie klimatu czysto�ci roztacza doko�a od�r po��dliwo�ci, potrzeb� brukania! Czyste i niewinne prowokuj� tysi�c razy bardziej ni� dziwka. - Jak kogo - stwierdzi� kr�tko Ramirez. - Ale co si� sta�o poza tym nag�ym przyp�ywem wyrzut�w sumienia? Arab podbieg� do okna. Przywar� do muru i upewniwszy si�, �e nie wida� go z drogi, ostro�nie wyjrza� w ciemno��. Ramirez obserwowa� to wszystko ze zdziwieniem. - Nie rozumiem - mrukn�� Mohamed i zn�w wyjrza� na drog�. Zrobi� zdziwion� min� i p�dem wybieg� z pokoju. Ali min�� dom z gankiem i skierowa� si� w stron� portu. Rozpiera�a go duma i mistyka w�adzy. By� teraz przeznaczeniem �wiata. Mistyka w�adzy. W powietrzu unosi� si� zapach oceanu oraz czego� nieokre�lonego. Piasek skrzypia�. Dopiero ten odg�os u�wiadomi� mu, �e jest w Afryce po raz pierwszy. On, potomek czarnych niewolnik�w, odwiedza sw�j rodzinny l�d. Czy to naprawd� jest jego rodzinny l�d? Czym jest dla niego Afryka? Ci�gle te intelektualne banialuki! Teraz jest przede wszystkim wojownikiem, panem, Mesjaszem swojej rasy. - Ty istniejesz!!! - zawo�a� kto� tu� obok profesora. Ali zatrzyma� si�. W po�wiacie ksi�yca pod star� palm� sta� bia�y m�czyzna. Dobrze zbudowany, w sile wieku. G�ow� mia� obwi�zan� chust�, zgodnie ze zwyczajem Arab�w. Pali� cygaro. - Kim jeste�? - spyta� profesor, chc�c zyska� na czasie. - Znasz angielski - stwierdzi� m�czyzna. - I nie wiesz, kim jestem? Profesor podszed� bli�ej. Cie� palmy le�a� mi�dzy nimi. - Jestem Robert Cavalier hrabia Sieur de la Salle junior - powiedzia� m�czyzna w chu�cie z dziwnym u�mieszkiem. W szk�ach odblaskowych profesora hrabia widzia� swoje odbicie. - To s� twoje oczy? - spyta�. - A jak my�lisz? - Straszysz maluczkich - stwierdzi� hrabia lekcewa��co. Profesor zdj�� okulary. - Jestem taki sam jak ty - powiedzia� z naciskiem, patrz�c w oczy Bia�emu. Cavalier ostro�nie przekroczy� dziel�cy ich cie� i bada� go, przesuwaj�c wzrok po twarzy profesora. Stali blisko siebie. Hrabia cofn�� g�ow�, ale nie ruszy� si� z miejsca. - Taki sam nie jeste�. Dlaczego upodobni�e� si� do nich? - Do nich? - zdziwi� si� Ali. Cavalier zrazu nie odpowiedzia�. Znowu pochyli� si� ku profesorowi. - Jeste� Murzynem! - rzuci�, tak jakby przy�apa� profesora na k�amstwie. - O to chodzi! - wykrzykn�� Ali. - Widzisz, w moim �wiecie rz�dz� inne prawa! Rozumiesz? Hrabia gwa�townie wyci�gn�� r�k�, a noc przeszy� na moment blask stali. Cavalier cofn�� rami�. Ali patrzy� na niego zdziwiony, nie rozumiej�c, co si� sta�o. - Inne prawa? - zachichota� Robert Cavalier. - W moim �wiecie rz�dz� prawa ludzi bia�ych! Profesor chcia� da� ci�t� ripost�, ale jego uk�ad wegetatywny zakpi� z intelektu. Z ust Alego buchn�a ciemna struga krwi. Zrozumia�, co si� wydarzy�o i chwyci� si� za gard�o, chc�c powstrzyma� uciekaj�ce �ycie. By� to daremny trud. Hrabia rozp�ata� mu gard�o od ucha do ucha. Obdarzy� go "szerokim u�miechem", jak nazywa� takie ci�cie. Z wyrazem potwornego zdziwienia w oczach Ali osun�� si� na kolana przed Bia�ym, kt�ry patrzy� z g�ry na jego agoni�. Co za upokorzenie, porazi�a go jeszcze ta my�l i przewr�ci� si� na bok w obj�cia mrocznego cienia. Wypr�y� si� tr�c cia�em o k�pki ostrej trawy okalaj�cej palm� i wyrzuci� z siebie fontann� krwi na jej pie�. Hrabia przykl�kn��. Zanurzy� palec w ka�u�y, krew szybko traci�a ciep�o. By�a lepka. Poni�s� d�o�, by �wiat�o ksi�yca pad�o na ni� i pow�cha� uwalany palec. By� to zapach, kt�ry uwielbia�, zapach z�a i przemocy. Od�r zbrodni, ale i cz�owieka. Zabi� cz�owieka, nie szatana. - Ali! Ali! - wrzeszcza�a Wanda do inter��cza. Na ekranie mia�a obraz kontrolny. Po��czenie zosta�o przerwane, gdy kto� podszed� do profesora. Nie s�ysza�a, o czym rozmawiali, bo profesor wy��czy� ods�uch. Sta�o si� co� z�ego. Rozpaczliwie stuka�a w klawisze, usi�uj�c wydoby� informacj�, ale maszyna milcza�a. W rzeczywisto�ci powinna by� zadowolona. By�a sama. Zn�w mo�e uporz�dkowa� �wiat. Czy mog�a cieszy� si� ze �mierci Alego? Czy zn�w z�o mia�o zapewni� dalsz� egzystencj� jej rasie? W�ciek�a na siebie za nieumiej�tno�� opowiedzenia si� po kt�rej� ze stron, wystuka�a kod alarmowy do centrali. - Asynchron czasowy - poinformowa�a maszyna. - Dlaczego? - Przesuni�cie dobowe - stwierdzi� ch�odno komputer. - Ile potrwa przerwa? - Dwadzie�cia cztery godziny b�dzie bieg�a wiadomo��. Ca�a misja zale�a�a od niej. Powinna pozby� si� miazmat�w intelektualnych i my�le� jak prawdziwy dow�dca. Musi si� skoncentrowa� na problemie. Co dalej? Je�eli spo�ecze�stwo dowie si�, �e misj� unicestwi�y kompleksy rasowe g��wnego naukowca i to czarnego, rasi�ci zatr� r�ce z uciechy. Czy to da si� ukry� tak, jak ukrywa si� badania nad r�nicami ras? - Skoncentruj si� na czynno�ciach - powiedzia�a do siebie. Fale wiatru rozbija�y si� o szyb� wozu. Wypo�yczyli lincolna cabriolet w czerwonym kolorze ze wszystkimi chromowanymi bajerami. Trzynastka uwielbia� rozrzutne lata pi��dziesi�te. Dumn� pasj� �ycia. To z niej wyrasta�y wszystkie rokokowe gad�ety i ameryka�ski styl. Kremowy dach z laminowanej sk�ry mieli oczywi�cie opuszczony. Prowadzi� si�demka. Bardzo lubi� t� robot�. Trzynastka zsun�� przeciws�oneczne okulary na czubek nosa i znad szkie� patrzy� na monotoni� szosy. Mieli jeszcze kawa� drogi. Wanda wsta�a od klawiatury. Trzeba skoncentrowa� si� na sobie, wyciszy� wewn�trznie. Potrzebowa�a chwili medytacji. Melodyjny d�wi�k interkomu rozerwa� cisz�. Zamar�a. Przecie� profesor na pewno nie �yje. To oczywiste, ale drzwi ju� si� otwiera�y. W prze�wicie ukaza�o si� afryka�skie niebo pe�ne gwiazd. Przes�oni� je sob� Robert Cavalier, za nim z potargan� czupryn� wciska� si� do kabiny Ramirez. - Sk�d to masz?! - wrzasn�a, widz�c w r�ku hrabiego interklucz profesora. Cavalier u�miechn�� si�. - Jak my�lisz, sk�d? - spyta� podchodz�c. - Naprawd� nie wiesz? Ramirez zza ramienia hrabiego rozgl�da� si� po kabinie. - Kim jeste�cie? - zawo�a�a odsuwaj�c si� od hrabiego i praw� r�k� si�gaj�c po elektryczny pistolet, pod pulpit komputera. - Go��mi - powiedzia� Ramirez i za�mia� si� g�upawo. Wanda opuszkami palc�w dotkn�a plastykowej r�koje�ci. R�wnie� u�miechn�a si�, ale mog�a to sobie darowa�. Ramirez podci�� jej nogi i pad�a na pod�og�. Poczu�a na sobie silne d�onie m�czyzny i ch�opaka. Byli fachowcami w kr�powaniu ludzi. B�yskawicznie odwr�cili j� twarz� do pod�ogi i skr�powali sk�rzanymi postronkami. Hrabia podni�s� Wand� jak t�umok i usadzi� w fotelu. - Kim wi�c ty jeste�? - spyta� z naciskiem. - Obywatelk� USA - wyrecytowa�a. - Asystentk� profesora Ali Musulima. M�j numer kodowy AA11711. Rz�d Stan�w Zjednoczonych Ameryki upomni si� o mnie. Prosz� natychmiast uwolni� mnie z wi�z�w! Cavalier zignorowa� gro�b� i agresywny ton. Rozejrza� si� po translatorze. - Co tu robisz? Co to za dziwna maszyna? Milcza�a chwil�. - Przeprowadzamy eksperymenty naukowe - zawaha�a si�. - To wszystko, co wolno mi powiedzie�. Cavalier pokiwa� g�ow�. Zalatywa�a od niego mocna wo� cygar i m�skiego potu. - Co o tym my�lisz? - zapyta� Lorrk�. Ramirez podrapa� si� po g�owie, zako�ysa� w ty� i prz�d, jakby mog�o to pom�c w znalezieniu odpowiedzi. Przetar� r�k� twarz i skrzywi� si�. - No, no - wyduka�. - Rozumiem - hrabia roz�o�y� r�ce i spojrza� porozumiewawczo na Wand�, jakby chcia� z ni� zawrze� sojusz przeciw kochankowi. - Przekracza to jego mo�liwo�ci pojmowania - powiedzia� z rozpacz� w g�osie. Wanda postanowi�a przerwa� t� grotesk�. Czu�a, �e Cavalier z niej kpi. - Gdzie jest profesor? - warkn�a i szarpn�a si� na fotelu, a� oparcie wbi�o si� jej bole�nie w bok. - Spokojnie - poklepa� j� po policzku. Palce mia� twarde o chropowatej sk�rze. Przypomina�y w dotyku sk�r� jaszczurki. - Gdzie jest profesor? - powt�rzy�a. Wyprostowa� si� i rozejrza�. - Je�li wierzy� temu, co si� m�wi, jest ju� w dobrych r�kach. - Zatrzyma� wzrok na lod�wce. By�a przeszklona, dzi�ki temu kolorowe opakowania by�y dobrze widoczne. - Co to? - Tam przechowujemy �ywno�� - odpowiedzia�a. - Czy profesor �yje? Ogl�da� uwa�nie zawarto�� lod�wki. - �yje, umar� - wzruszy� ramionami. - Poj�cia ma�o precyzyjne. Poza tym by� czarnuchem. - Tak - wtr�ci� Ramirez. - By�by niewolnikiem, a tak jest wolny. - Co za filozof! - roze�mia� si� Cavalier. - Otw�rz - powiedzia� do ch�opaka. Lorrca podszed� do szklanych drzwiczek. Zerkn�� na hrabiego, p�niej podejrzliwie na Wand�. - Otwieraj! - podci�� go krzykiem hrabia. - Boi si� - powiedzia� do Wandy. Ramirez ostro�nie z�apa� metalowy uchwyt i pchn��. Drzwi nie drgn�y. Obejrza� si�. - Poci�gnij do siebie - pouczy�a Wanda. Po co mu pomog�a. Powinna to inaczej wykorzysta�. Znowu wszystko zawali�a. By�a w�ciek�a. Lorrca szarpn�� drzwiczki. Otworzy�y si� z sykiem. Ob�oczek pary wylecia� na kabin�. - Ciekawe - skomentowa� hrabia spogl�daj�c na Wand�, jakby byli przyjaci�mi bawi�cymi w lunaparku. Na p�kach le�a�y konserwy, puszki, tubki, pojemniki. Sery w folii. - Pomys�owe - skomentowa� Ramirez, szukaj�c u hrabiego potwierdzenia. - Racja - Cavalier poklepa� go po plecach i odsun�� od lod�wki. Wyj�� tubk� z tu�czykiem i uwa�nie obejrza�. U�miechn�� si� szelmowsko. - Ju� wiem, o jakie eksperymenty chodzi - powiedzia� patrz�c na napis na tubce: PRZYDATNE DO SPO�YCIA DO 1998 roku 23 marca. Cavalier odkr�ci� nakr�tk� i wycisn�� troch� r�owej pasty. Pow�cha�. - �adny zapach - powiedzia� do Ramireza. Zliza� past� z mla�ni�ciem. - Spr�buj - poda� tubk� Ramirezowi. Odwr�ci� si� do Wandy z u�miechem: - Prowadzicie do�wiadczenia z podr�ami w czasie. Podr�ujecie tylko do ty�u, czy te� macie odwag� si�ga� w przysz�o��? Nie by�a przygotowana na sytuacj�, gdy stron� aktywn� s� tubylcy czasowi. Westchn�a, ale nie panowa�a nad sob�. To westchnienie zabrzmia�o jak sygna� kapitulacji. Hrabia przygl�da� si� jej z uwag�. - Tak wygl�daj� kobiety w dwudziestym wieku - powiedzia�. - Jaka� chuda - zauwa�y� Lorrca. - Mo�e to niedobre jedzenie - spojrza� podejrzliwie na tubk�. Hrabia pokr�ci� przecz�co g�ow�. - Moda, one tak z mody - powiedzia�. - Widzisz, ile jedzenia z sob� przywie�li. - Ona jest podobna do m�czyzny - rozwodzi� si� Ramirez po�eraj�c topiony ser. - Widocznie to lubi� - mrukn�� hrabia. Ramirez z entuzjazmem pr�bowa� wszystkiego, co da�o si� �atwo otworzy�. Hrabia podszed� do otwartych drzwi i wyjrza� na zewn�trz. Ch�odne powietrze przesycone oceanem wype�nia�o kabin�. Cavalier zatrzyma� si� w wej�ciu na tle rozgwie�d�onego nieba. Nie odwracaj�c si�, zrobi� nieokre�lony ruch r�k� i zacz�� m�wi�. - Lekcewa�ycie nas. Tam u was oczywi�cie jest inny �wiat. Dlatego my�leli�cie, �e p�jdzie wam z nami �atwiej! - Czas i miejsce teleportacji wybra� profesor Ali Musulim - powiedzia�a, spostrzegaj�c, �e zabrzmia�o to jak usprawiedliwienie. Bardzo tego �a�owa�a. - Wiesz - obejrza� si� - �e tym smoluchem obrazili�cie nas! - On jest jednym z najwi�kszych uczonych wszechczas�w! - wrzasn�a. Wzruszy� ramionami. - Co z tego? Dla mnie jest najwi�kszym smoluchem wszechczas�w. Skoro jest taki dobry, dlaczego to ja �yj�, a nie on? Chcia�a wsta�, aby mu to wyt�umaczy�, lecz wi�zy przypomnia�y o sobie. - Rozumiem - powiedzia�a - jeste�cie rasistami. - Kim? - spyta� hrabia. - Rasistami. Lud�mi, kt�rzy nienawidz� innych z powodu koloru sk�ry, religii... - Pleciesz bzdury - przerwa� Cavalier. - Dlaczego mam nienawidzi� kogo� z powodu koloru sk�ry czy religii? - Gdy� jest inna ni� twoja - odpowiedzia�a rezolutnie. - Tak jest u was? - spyta� hrabia. - Nienawidzicie ludzi z powodu ich wygl�du i upodoba�? - Nie zrozumia�e� mnie. - Oczywi�cie, �e zrozumia�em, kobieto - roze�mia� si�. - W naszym �wiecie jest inaczej. My kochamy czarnuch�w. Gdybym nie m�g� na nich polowa� i ich sprzedawa�, by�bym n�dznym hiszpa�skim arystokrat� wegetuj�cym gdzie� nad wielkimi jeziorami. - My budujemy gospodark� - wtr�ci� Ramirez. - Hrabia m�wi, �e naszym bogiem jest popyt, poda� i wzrost gospodarczy. - Dlatego smoluchy s� bardzo cenne - ci�gn�� Cavalier. - Bez nich nie by�oby Ameryki... i ciebie, kobieto. - Przecie� sami nazywacie to handlem niewolnikami - upiera�a si�. - Nazywacie Murzyn�w smoluchami, czyli pogardzacie nimi! Obaj pokiwali g�owami nad jej g�upot�. - Nikt nimi nie pogardza - przem�wi� Cavalier jak do dziecka. - My jeste�my lepiej zorganizowani, mamy lepsz� bro�, spo�ecze�stwo, nauk�. Nasza religia lepiej si� sprawdza, bo to oni porzucaj� swoj� religi� na rzecz naszej i z tych wszystkich powod�w im przypada rola niewolnik�w. Gdyby by�o odwrotnie, to oni urz�dzaliby polowania na nas. Patrzy�a zaszokowana. - Wszystko jest prawid�owe - m�wi� dalej hrabia. - Ka�dy z nas jest �o�nierzem. Jeste�my na polu walki. Je�eli nie my zawiesimy g�ow� wroga w naszym domu, to wr�g nasz� g�ow� zawiesi w swoim, a nasz dom wraz z nasz� rodzin� spali. - To niemoralne! - krzykn�a. - Czy to moralne, �e jedna kobieta jest brzydsza od drugiej? - spyta� Cavalier. Nad cia�em profesora sta� Mohamed. �wiat�o ksi�yca pada�o na li�cie palmy i przemyka�o si� mi�dzy nimi. Promienie zatrzymywa�y si� na Alim, kt�rzy le�a� w ka�u�y krwi w po�ycji embriona. Krew zasch�a na �d�b�ach trawy. Arab czubkiem buta ostro�nie poruszy� cia�o. By�o ju� sztywne. �wiat�o ksi�yca przesun�o si� i w�r�d traw b�ysn�o szk�o odblaskowych okular�w. Mohamed pochyli� si� i obejrza� je ze zdziwieniem. Nast�pnie pow�cha�, poskroba� paznokciem po szkle. Za�o�y� ostro�nie na nos. Spojrza� przez okulary na pie� palmy o�wietlony blaskiem ksi�yca. Wyprostowa� si� dumnie i wyd�� wargi. Poprawi� okulary, aby nie spad�y. - Teraz jestem taki jak ty! Jak ty, szatanie! - wrzasn�� i roze�mia� si�. Spojrza� na skurczonego trupa i z rozmachem kopn�� go. Wydarzy�o si� ju� tak du�o, a nadal by�a jeszcze ciemna, afryka�ska noc. Cavalier siedzia� w otwartych drzwiach kabiny z jedn� nog� wspart� na framudze, a drug� lu�no zwieszon� na zewn�trz i czyta� notatki profesora. Wanda by�a nadal zwi�zana. Drzwiczki sejfu wisia�y na jednym zawiasie. Ramirez siedzia� przy komputerze i zajada� milky way z wielkim ukontentowaniem. - Jestem podobny do niego? - rozleg� si� na zewn�trz g�os Mohameda. - Do kogo? - odpowiedzia� hrabia podnosz�c wzrok znad notatek. - Do diab�a! - wykrzykn�� Arab zagl�daj�c do kabiny. - To, �e masz jego okulary, nie czyni ci� jeszcze podobnym do niego - rzek� hrabia, spogl�daj�c na Wand�. Mohamed dostrzeg� j� i chciwie obliza� wargi. Cavalier u�miechn�� si�. Zamkn�� notatki. - Aby by� podobnym do kogo�, trzeba posiada� co� naprawd� bardzo mu bliskiego. Okulary to za ma�o. Co innego, gdyby� mia� jego... kobiet�. Wanda szarpn�a si�, Ramirez roze�mia� si� oble�nie. - Chyba nie jeste� rasistk�. - Mohamed to bardzo atrakcyjny m�czyzna - ironizowa� hrabia. Arab podszed� do Wandy. Ocenia� j� ostentacyjnie. - Przez taki zwi�zek nauczysz nas czego� - ci�gn�� hrabia. - Zmienisz te� zdanie o nas. Gdyby�my si� kierowali rasizmem, nie sprzedawaliby�my Bia�ej Arabowi. Kierujemy si� tylko prawem poda�y i popytu. - Bia�a - odezwa� si� Mohamed - ale nie tak m�oda jak moje czarne wszetecznice. - Mohamed - mitygowa� go hrabia - to nie jest wszetecznica. Ty si� przypatrz towarowi! Arab wyci�gn�� r�k� i pog�aska� Wand� po twarzy. - Bardzo g�adka - mrukn��. - To na pewno jego kobieta? - By�a z nim - odpowiedzia� za hrabiego Ramirez. Mohamed pochyli� si� nad Wand�. Splun�a mu w twarz. Arab roze�mia� si�. - Zadziorna samica. Jak si� wabi? Ch�opak wskaza� palcem brudnym od czekolady na identyfikator przypi�ty do kombinezonu kobiety. - Wanda Cler - wysylabizowa� Mohamed. - Ciekawe. Jakby angielskie? - Mo�e urodzi ci angielskie bachory - podpuszcza� go Lorrca. - Prawie bia�e! - Przesta�cie! - krzykn�a Wanda. - Nie mo�ecie tego zrobi�! - Czemu nie mo�emy tego zrobi�? - zdziwi� si� szczerze Cavalier. - Jestem bia�a, jestem bia�a - powtarza�a zapominaj�c o wielokulturowo�ci, tolerancji, konieczno�ci pozytywnego otwarcia na innych. - Tak - odpowiedzia� Robert Cavalier - jeste� bia�a, ale nie nasza. My jeste�my dzicy handlarze niewolnikami. Nie odwo�asz si� chyba do czego� tak nieistotnego jak ten sam kolor sk�ry? Wanda zacisn�a wargi. Arab zacmoka�. - Jednak jest ju� troch� przechodzona - powiedzia�. - Daj� ci j�, Mohamed, w dow�d... - machn�� r�k� Cavalier - r�wno�ci ludzi, ras i czego tam chcesz. Mohamed patrzy� z niedowierzaniem. - Decyduj si�, bo si� rozmy�l�. - Bior�! - krzykn�� Mohamed. Hrabia wyci�gn�� d�o�, a Mohamed klepn�� w ni� swoj�. Arab zarzuci� Wand� na rami� niczym dywan i wyszed� z kabiny. Ogarn�o j� zimne powietrze nocy afryka�skiej. Arab by� t�usty i mimo zimna poci� si� obficie. Jego od�r miesza� si� z zapachem bliskiego oceanu. W g�owie mia�a pustk�. Nie wiedzia�a, do jakich do�wiadcze� ma si� odwo�a�. Czy do swojej wielokulturowo�ci, czy przyj�� postaw� stoick�. Ale takie zachowanie oznacza� b�dzie, �e akceptuje pozycj� ofiary. Czy jednak mog�a by� ofiar� osoby stoj�cej tak nisko kulturowo, upo�ledzonej cywilizacyjnie i wykorzystywanej przez bia�ych, agresywnych samc�w? Mo�e odzywa si� w niej jej w�asny, g��boko ukryty rasizm! Smr�d Araba zmieszany z zapachem oceanu by� niezno�ny. �wiat zawirowa� w g�owie Wandy. Pytania uton�y w powodzi niedefiniowalnych wydarze� i nagle ogarn�a j� ciemno��. Mohamed poprawi� cia�o kobiety na ramieniu i odwr�ci� si� do hrabiego. - Co z reszt�, z tym wszystkim? - zapyta� obrzucaj�c wzrokiem translator. Zaczyna�o �wita�. Pierwszy blask pad� na twarz hrabiego. Cavalier specjalnie wolno uni�s� spojrzenie i utkwi� je w Arabie. Mohamed gwa�townie prze�kn�� �lin�. - Jak� reszt�? - spyta� Ramirez wychylaj�c si� z kabiny tu� nad g�ow� hrabiego. Arab chrz�kn�� nerwowo i znowu poprawi� cia�o Wandy, kt�re nagle zacz�o mu ci��y�. - Tak tylko pyta�em - zrobi� dwa kroki do ty�u. - P�jd� ju� - doda� tonem wyja�nienia. Wycofywa� si� patrz�c na hrabiego. Promienie s�o�ca zmieni�y sylwetk� Cavaliera w z�ot� statu�. Dopiero gdy ju� nie m�g� rozpozna� jego rys�w, gwa�townie odwr�ci� si� i pop�dzi� przed siebie. Cia�o Wandy podrygiwa�o na jego ramieniu. Musia� pochyli� si�, aby wej�� na wyrastaj�cy przed nim pag�rek. W�wczas s�o�ce rozb�ys�o nad nimi wszystkimi i nagle sko�czy�a si� afryka�ska noc. Si�demka m�wi� prze�uwaj�c hamburgera. - Dlaczego zg�osi�e� si� do tej pracy? Trzynastka odstawi� kubek coli. - Lubi� zmiany i bycie wa�nym - zaskoczy� si�demk� szczero�ci�. - Naprawd� my�lisz, �e jeste� wa�ny? - Pewnie - wzruszy� ramionami jakby to by�o co� oczywistego. - Nie widzisz, jak oni na nas patrz�? - Poruszy� kubkiem, a l�d zachrobota� o �cianki naczynia. - Jak zdziwienie przeradza si� w autentyczny przestrach i groz�, gdy dowiaduj� si�, o co chodzi. Kiedy zaczynaj� rozumie�. - To ci� rajcuje - mrukn�� trzynastka. Zjad� hamburgera i wcina� teraz frytki. Si�demka wypi� do ko�ca swoj� col�. Trzynastka spojrza� w okno. Zbli�a�a si� noc. Upa� nie zmniejsza� si�. Nie lubi� podr�owa� autami. Tymi piecami na ko�ach. Taki mieli jednak rozkaz. Hrabia i Lorrca wr�cili do kabiny. Robert Cavalier zamkn�� centralnym zamkiem drzwi kabiny i usiad� przy pulpicie sterowniczym. Obok po�o�y� notatki profesora. - Co to jest? - zapyta� Ramirez. - Zapiski tego czarnego - odpowiedzia� hrabia. - Czyli...? - dopytywa� si� Lorrca. - Murzyn by� wybitnym naukowcem - powiedzia� Cavalier przegl�daj�c notatki. - Naprawd� wybitnym. Ramirez przysun�� sobie fotel Wandy. By� wygodny i mi�kki. Nigdy w czym� tak wygodnym nie siedzia�. - Dobrzy oni s� - mrukn��. - Oni? - spyta� hrabia. - Ci, co to wszystko zrobili - pokaza� r�k� doko�a. - Tak uwa�asz - Cavalier opar� �okie� na blacie pulpitu sterowniczego. - Pewnie - odpar� ch�opak zdecydowanie. - T� maszyn� - rzek� hrabia - mo�emy w�drowa� w czasie. - W czasie? - zdziwi� si� Lorrca. Hrabia kiwn�� g�ow�. - Tak jak po oceanie lub ziemi? - Oczywi�cie - wyja�nia� Cavalier. - Mo�emy przenie�� si� do roku, z kt�rego przyjechali ci ludzie lub dalej. R�wnie� mo�emy cofn�� si� w czasie. - Zrobi� przy tym min� jakby to by�a jego zas�uga. - Mogliby�my rozmawia� z Moj�eszem? - entuzjazmowa� si� Lorrca. - Mogliby�my - potwierdzi� hrabia - tylko po co. Moj�esz powiedzia� wszystko, co mia� do powiedzenia... Ramirez - doda� z naciskiem. Lorrca rozgl�da� si� jeszcze po wn�trzu, ale patrzy� ju� innymi oczyma. Lekko rozchyli� usta i oddycha� przez nie. Hrabia obserwowa� go uwa�nie. W ko�cu ich spojrzenia spotka�y si�. Ch�opak wolno obli�a� wargi. - Kokietujesz mnie - powiedzia� Cavalier. - Mo�e... Jeszcze nigdy w takim miejscu... - szepn�� Ramirez. Hrabia podszed� do niego. Po�o�y� d�o� na pulsuj�cej �yciem szyi. Czu� pod palcami wzburzon� krew. Przesun�� r�k� wy�ej, a� palce zanurzy�y si� we w�osach ch�opaka. Lekko odchyli� jego g�ow�. Widzia� z g�ry, jak zas�ona rz�s unosi si� i Lorrca spojrza� na niego. - Dlaczego jeste� taki ob�udny - szepn�� hrabia i pochyli� si� ku rozchylonym wargom. Usta Lorrki by�y s�odkie od czekolady. Genera� Ejzachel Magnolian nale�a� do tych wyj�tkowych Amerykan�w, kt�rzy nie fascynuj� si� technik�. Chocia� trudno w to uwierzy�, s� tacy ludzie w USA. Genera� wychowa� si� nad brzegami rzeki Ohio tam, gdzie ��czy si� ona z Missisipi, w murzy�skiej rodzinie, kt�ra dzier�awi�a farm� od Bia�ych. Praca by�a ci�ka, a oni musieli polega� tylko na sile swoich r�k i na w�asnym sprycie. Dlatego genera� uwa�a�, �e najwa�niejszy jest cz�owiek. Z tego powodu nie zmartwi� si� utrat� translatora czasu, lecz zagini�ciem profesora i Wandy. Co do profesora, to nigdy nie by� jego fanem. Ali mia� wyra�ne skrzywienie rasistowskie, a frustraci s� zawsze niebezpieczni. Jednak nie by�o nikogo, kto m�g�by zast�pi� profesora. Zanosi�o si� na solidny kryzys. Utrata kontroli nad maszyn� musia�a przynie�� ponure konsekwencje. Po pierwsze, pewnie zlikwiduj� jego zesp�, a on czu�, �e w�a�nie teraz kontrola czasoprzestrzeni nad USA jest najwa�niejsza. Jak mia� to wyt�umaczy� tym, kt�rzy potrafili tylko krzycze� o marnotrawieniu pieni�dzy podatnik�w. Musia� im stawi� czo�a. Samolot podszed� do l�dowania na wojskowym lotnisku w Washingtonie. Do sto�u us�ugiwa�a Wanda. Mia�a na sobie d�ug�, obszywan� u do�u sukni� w kremowym kolorze, r�kawy by�y r�wnie� obszyte i kloszowane. - Wygl�dasz na oswojon� - powiedzia� hrabia, gdy postawi�a przed nim talerz z drewna z wypalanym na brzegach wzorem. Nie odezwa�a si�, za to Mohamed pokiwa� g�ow�. - Dobry nabytek. - Pokaza�, aby Wanda dola�a mu wina. Jedli baranin�, kt�rej zapach ni�s� si� po sali. Opary czosnku i przypraw wisia�y w powietrzu prawie widoczn� smug�. Nie znosi�a tego! Ca�e jedzenie p�ywa�o w t�uszczu, - Kiedy was po�egnam? - odezwa� si� Mohamed. - Ju� nas poganiasz? - odpowiedzia� Cavalier. Arab wytrzeszczy� oczy i rozpostar� ramiona, unosz�c si� na miejscu. - To nie tak - t�umaczy�. - M�j dom jest waszym domem, ale s� nowe zam�wienia na towar. Hrabia przywo�a� m�odego Murzyna z wod� i obmy� palce w glinianej misie. Wytar� je w lniany bia�y r�cznik. - Dostaniesz sw�j towar - odpowiedzia�. Wsta� od sto�u. Mohamed zerwa� si� za nim, wycieraj�c r�ce w obrus. Wyszli na tar