5571
Szczegóły |
Tytuł |
5571 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5571 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5571 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5571 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Pawe� Solski
Ujawnienie Roberta Cavaliera Sieur de la Salle juniora
Opowiadanie to dedykuj� Georgowi Bernhardowi Riemannowi
za wrota do czasu i mistyki oraz J. Edgarowi Hooverowi za
odwag� bycia zwyci�zc�.
Jechali na wielb��dach i os�ach, a s�o�ce ju� opada�o.
Boruch Rauberg, kt�ry zwyk� podpisywa� si� Ramirez Lorrca,
splun�� przez z�by i z sykiem wci�gn�� powietrze wydymaj�c
policzki. By�o w nim jeszcze sporo z dziecka. Zapowiada�a
si� sucha noc. Zimno jest wtedy bardziej przenikliwe, a
piasek �cina si� i nieprzyjemnie skrzypi, kruszony kopytami
zwierz�t.
- Dawaj tu! - rozleg� si� w przodzie okrzyk hrabiego.
W �rodku karawany na pot�nym wielb��dzie sun�� Robert
Cavalier Sieur de la Salle junior. Jego ogromna posta� w
kraciastej chu�cie na g�owie wynurza�a si� z mroku w blaskach
pochodni. Hrabia trzyma� w z�bach jarz�ce si� cygaro.
Robert Cavalier nie przepada� za kobietami. Przeciwnie.
Zwyk� mawia�, �e s� potrzebne jak dziura w mo�cie, a mo�e
jeszcze mniej! Gdy mu przypominano, �e to rodzicielki,
wzgardliwie wzrusza� ramionami i sycza�: "W tym ca�a sprawa.
Komu jest potrzebny cz�owiek? Wielb��d, osio�, mu�, to
rozumiem, s� po�yteczne... ale cz�owiek..." Nast�pnie spluwa�
i rozciera� plwocin� butem �wiadom obrzydzenia, jakie
wywo�uje. Gardzi� cz�owiekiem, wi�c sob� te�. Lorrca, jego
czternastoletni pa� i kochanek, zatrzyma� si�. Spojrza�
czujnie na hrabiego.
- Jak towar? - spyta� Cavalier nie wyjmuj�c z ust cygara.
- Wszystko w porz�dku, hrabio, pe�en spok�j - b�ysn�� w
u�miechu z�bami wiedz�c, czym uj�� pana.
- Przyzwyczaili si�? - rzuci� hrabia retorycznie.
- W rzeczy samej - odpowiedzia� ch�opak. Uwielbia�
wyra�a� si� g�rnolotnie. Chwil� jechali w milczeniu, tylko
piasek skrzypia� i skwiercza�y pochodnie.
- Czuj� ich zapach - powiedzia� cicho hrabia.
- To strach - odpowiedzia� Ramirez.
- Tak, syc� si� ich strachem. Uwielbiam takie chwile.
Wyobra� sobie, nie maj� �adnej szansy, �adnej nadziei.
Wy��cznie strach i z�o! - roze�mia� si� Cavalier.
- Co za los - skomentowa� ch�opak.
- O �wicie b�dziemy ju� na wybrze�u - zmieni� temat
hrabia i spojrza� na Ramireza. Spotkali si� oczyma. Ch�opak
wolno opu�ci� powieki tak, by jego d�ugie rz�sy wyda�y si�
jeszcze d�u�sze.
�wiat�o ksi�yca dotyka�o ich twarzy i pada�o na piasek
srebrz�c go.
- Po�piesz ich - przerwa� cisz� hrabia - nie pora na
drzemk�!
Lorrca zaci�� os�a i znikn�� w ciemno�ci. Cavalier
przeci�gn�� si�, twardy mia� kawa�ek chleba, ale gdyby nie
jego praca, to w dalekiej Ameryce gospodarka za�ama�aby si�!
B�g jeden wie, do czego by to doprowadzi�o! To on - Robert
Cavalier Sieur de la Salle junior by� szlachetnym rycerzem
wzrostu gospodarczego, okie�znania dw�ch smok�w szarpi�cych
wsp�czesne narody: popytu i poda�y! Przecie� to jego ojciec
zak�ada� now� cywilizacj�. Miasto Chicago. Robert Cavalier
Prometeusz nowych spo�ecze�stw! Spojrza� w niebo. Czy �wieci
tam jego gwiazda? Je�eli tak, to jak mocno? Nad horyzontem
nad piaskami, o wiele bli�ej ziemi ni� w jego ojczy�nie
Hiszpanii, czai� si� ksi�yc.
Philadelphia latem jest duszna i wilgotna. Nawet nad
rzek� w zieleni park�w nie ma ucieczki przed lepkim dotykiem
lata. Tak�e kiedy niebo jest szare jak w lutym, upa� nie
ust�puje. Ali Musulim urodzi� si� jako James Leroy, w
szalonych latach sze��dziesi�tych pozna� �wiat�o proroka i
przybra� obecne imi�. Jak co dzie� wyszed� rano ze swojego,
skromnego, ale gustownego domu ukrytego w�r�d drzew i szed�
spacerkiem na r�g Dwudziestej Czwartej i Gerrard Ave
pokonuj�c lekkie wzniesienie. U zbiegu ulic czeka�a ju�
bia�a asystentka Wanda Cler, kt�rej imi� wymawiano wbrew
jego s�owia�skiemu pochodzeniu. Wanda by�a bardzo przydatna
w jego planach, gdy� jak wi�kszo�� m�odych ludzi mia�a hysia
na punkcie z�a, kt�re Biali uczynili Czarnym. W istocie
zaspokaja�a ukryty masochizm, tak przynajmniej my�la� Ali.
Poczucie winy uwa�a� za oznak� degeneracji. My�la� o tym
mijaj�c budynki, kt�re wzniesiono na poczuciu winy,
permanentnym poczuciu winy. Ko�ci� w stylu hiszpa�skim z
wyasfaltowanym placykiem, dalej ko�ci� polski, za metalowym
p�otem pi�y si� w g�r� malwy, w�r�d kt�rych wyrasta�a
cebulasta sylwetka ukrai�skiego ko�cio�a. Na Dwudziestej
Czwartej by� jeszcze sklep Klaina, izraelity z Warszawy.
Museum-Bar i Dom Weterana oraz skwerek z flag� i tablic�
upami�tniaj�c� ch�opc�w z Dwudziestej Czwartej, kt�rzy w
szalonych latach sze��dziesi�tych nie stch�rzyli jak
prezydent Clinton. Te banialuki nie interesowa�y Ali
Musulima. Mo�e rzymski judaizm, jak okre�la�
chrze�cija�stwo, troch� go interesowa�. Je�eli by� religi�
Czarnego, by� jak kamie� m�y�ski u szyi. Je�eli dotyczy�
Bia�ego, by� jak oszczep wbity w m�zg wroga. Uczy� Bia�ych
poczucia winy, wi�c trzyma� ich w ryzach. Gdyby nie ta
religia, mogliby by� r�wni Bogu. Ali demonizowa� Bia�ych, bo
dzi�ki temu to, co zamierza� zrobi�, zas�ugiwa�o na
wybaczenie. Du�y, popielaty kot otar� si� o nog� profesora
Ali Musulima i podbieg� do ogromnego cadillaka z lat
pi��dziesi�tych, ca�ego w czerwieni i chromach. Na tylnej
szybie auta rozpo�ciera� si� pot�ny orze� trzymaj�cy w
szponach wst�g� bia�o-czerwon� z napisem "POWER POLISH".
W�adza to by�o to, czego potrzebowa� Ali i jego pobratymcy.
Wanda przy czerwonej hondzie nie wygl�da�a wcale na jedn� z
niewielu temponautek na �wiecie, czyli na kogo�, kto zaj��
wa�ne stanowisko w departamencie 4c-956 - w Narodowym
Urz�dzie Rozpoznania. Wielu s�ysza�o o CIA, FBI, ale ma�o
kto zna� najwa�niejszy instrument bezpiecze�stwa mocarstwa,
departament 4c-956. Mieli bud�et dziesi�� razy wi�kszy ni�
CIA i FBI razem wzi�te i byli zupe�nie nieznani. S�
naprawd� wa�ni. Profesor u�miechn�� si�.
- Nie rozumiem, po co si� tak m�czysz? - powiedzia�a
Wanda otwieraj�c drzwi auta.
Profesor wsiad� do wozu. Wanda zapali�a
silnik i natychmiast ogarn�� ich ch��d klimatyzacji.
- Lubi� spacery - odpowiedzia�, gdy ruszyli. - Wiele
mo�na przemy�le�, zw�aszcza w taki dzie� jak dzisiaj. Nie
s�dzisz?
- Ale ty zawsze lubisz spacerowa�, bez wzgl�du na pogod�.
Jechali w kierunku Sz�stej Ulicy. Ca�a Gerrard Ave by�a
okupowana przez zrujnowane domy, w kt�rych wyszarpano drzwi,
okna, a czasem �ciany. W ka�dym jak wyrzut tkwi� Murzyn. Dla
profesora wygl�dali jak figury w muzeum. Przejechali pod
wiaduktem i skr�cili w prawo. Ali zerkn�� na Wand�. By�a
ubrana w india�sk� bluzk� z fr�dzlami. To jej poczucie winy.
Ciekawy kompleks rasowy. W najwa�niejszym dniu ich �ycia ona
wyst�puje jako kobieca imitacja Szalonego Konia. Biali
potrafi� by� cholernie irytuj�cy! Min�li muzeum E. A. Poego,
z pos�pnym, stalowym krukiem na trawniku. Dom pisarza by�
jedynym zadbanym budynkiem na Sz�stej Ulicy. Skr�cili w lewo
mi�dzy opuszczone budynki magazyn�w zbankrutowanej firmy
budowlanej.
- Nie uwa�asz, �e ten kruk ma ironiczn� min�? -
powiedzia�a Wanda.
Profesor podrapa� si� za uchem i odpowiedzia� nie wprost.
- By�a� w tym muzeum?
Min�li zrujnowane budynki, zarastaj�ce chwastami i okryte
wieloletnim kurzem. W�r�d zielska tkwi�o czerwone krzes�o,
p�atami odchodzi�a ze� farba.
- Jeszcze nie - odpowiedzia�a Cler. - Ten kruk deprymuje
mnie. Jest taki... Nie umiem okre�li�. Bardzo dziwne, �e
to wszystko wydarzy si� dzi� tu� obok domu Poego.
Wyboist� alej�, kt�r� jechali, zamyka�y stalowe drzwi
pokryte liszajami rdzy. Wanda nie musia�a zwalnia�, drzwi
unios�y si�, aby mogli wjecha� do �rodka.
- Z tym krzes�em to ju� przesadzili - powiedzia�
profesor.
- W og�le maj� fio�a na punkcie maskowania -
odpowiedzia�a.
Zatrzyma�a hond� na �rodku ogromnej i pustej hali.
Malowniczo powiewa�y paj�czyny, a kurz pokrywa� wszystko.
Zgasi�a �wiat�a. Pogr��yli si� w ciemno�ci, czyli
zjechali wind� na poziom minus dziesi��.
Byli przed miasteczkiem, gdy �wit dopad� karawan�. S�o�ce
rozb�ys�o nagle, a ranny powiew oceanu nasyci� powietrze.
Hrabia zatrzyma� wielb��da przed domem Mohameda Carrary,
tutejszego czciciela proroka, kt�ry na wszystkim trzyma�
�ap�. Wielb��d przykl�kn�� i Cavalier zeskoczy� na ziemi�.
Mohamed natychmiast wybieg� z domu, a za nim gna�a starucha
w kfewie. D�wiga�a star�, srebrn� tac�, na kt�rej sta� dzban
z wod� i szklanki z grubego, zielonego szk�a. W�a�nie
wchodzi�y w mod�.
- Prawdziwe szcz�cie zn�w ci� ogl�da�, hrabio -
wyszepta� Mohamed, k�aniaj�c si� zamaszy�cie.
- Daruj sobie - warkn�� Cavalier i spojrza� na tac�.
Arab szybko nala� wod� do najwi�kszej szklanki i poda� j�
hrabiemu. Mia� t�u�ciutkie paluszki ustrojone w pier�cienie.
Robert Cavalier podni�s� szklank� do g�ry i przyjrza� si�
jej zawarto�ci, a s�o�ce rozb�ys�o na powierzchni wody. Na
chwil� blask o�lepi� Araba.
- Nigdy do�� ostro�no�ci - powiedzia� hrabia.
Woda by�a zimna i przyjemnie sp�ywa�a do gard�a,
sp�ukuj�c piasek pustyni. Cavalier odstawi� szklank�, gestem
pokaza�, �e ju� nie b�dzie pi�. Arab odstawi� dzban na tac�.
Starucha zgi�a si�; ci��y�y jej taca, szklanki i dzban,
mo�e chcia�a okaza� szacunek. Mohamed rozkaza�, aby
roznios�a wod� pozosta�ym uczestnikom karawany. Przez moment
m�czy�ni mierzyli si� wzrokiem, a� Arab pierwszy odwr�ci�
spojrzenie. Robert Cavalier roze�mia� si� i pokaza� za
siebie:
- Ol�niewaj�cy towar! Wy�mienity po��w. Jak zobaczysz,
oszalejesz!
Mohamed chrz�kn��.
- Statki s� ju� w porcie - powiedzia� i zbli�y� si�
bli�ej do hrabiego.
- Tak - mrukn�� Cavalier. By� wy�szy i masywniejszy ni�
Arab. M�g� pozwoli� sobie na protekcjonizm. Nachyli� si� nad
Mohamedem.
- Dlaczego wy, semici, nie umiecie zachowa� dystansu -
powiedzia� i podni�s� do g�ry brwi. - Tak zawsze
staracie si� posi��� swojego rozm�wc�?
- Posi���?! - roze�mia� si� nieszczerze Arab. Cofn�� si�
i zwil�y� j�zykiem wargi, nast�pnie potar� doln� o
g�rn�.
- Ta odleg�o�� - u�miechn�� si� Cavalier - jest dobra.
Zapami�tasz?
Mohamed wyd�� doln� warg� niczym skarcony dzieciak.
- Aa, kobiety - zmieni� temat. Przesun�� palcem po
ustach. - Kobiety? Du�o ich jest?
Hrabia spojrza� bystro i rykn��:
- Ca�e mn�stwo!
Arab zamacha� r�koma jakby Cavalier powiedzia� co�
nieprzyzwoitego.
- M�ode? - sapn��.
- Jak jutrzenka, rybe�ko - cmokn�� hrabia. - Id�,
obejrzyj sobie.
Mohamed podrapa� si� po nosie t�ustym paluszkiem,
przest�puj�c z nogi na nog�. Cavalier przygl�da� mu
si� z ironicznym u�miechem.
- Na co czekasz? Inni kupcy ci� ubiegn�!
Arab spojrza� ze szczerym przera�eniem.
- Tak, tak - dla wi�kszego efektu hrabia pokiwa� g�ow�.
Mohamed pu�ci� si� biegiem w kierunku karawany. Hrabia
popatrzy� za nim. Spogl�da� pod s�o�ce i widzia� tylko
kontury. Ludzie byli jedno�ci� ze zwierz�tami, na kt�rych
siedzieli, a czarny towar k��bi� si� i podrygiwa�. Nad
wszystkim na tle porannego nieba nabieraj�cego ciep�a i
kolorytu unosi� si� na swoim o�le Ramirez w zawadiacko
na�o�onym kapeluszu. Co jaki� czas z k��bowiska dobiega�
�wist bata, kwik i urywany skowyt. Poranna codzienno��
zmaga� smok�w poda�y i popytu na czarny towar. Wyciosywana
droga cywilizacji, ze z�ymi smokami po brzegach. Robert
Cavalier wszed� do domu Mohameda. Na dworze upa� wzmaga�
si�. Fala gor�ca sz�a od �rodka l�du, by za chwil� zderzy�
si� z oceaniczn� bryz�.
- Ciekawe, po co ka�� wk�ada� te fartuchy - powiedzia�a
Wanda, zapinaj�c b�yskawiczny zamek w niebieskim
kombinezonie.
Profesor spojrza� w lustro i przypi�� do kombinezonu
identyfikator.
- Przecie� w naszej pracy nic on nie daje, przed niczym
nie chroni - utyskiwa�a.
- Potrzeba przynale�no�ci do odpowiedniego klanu -
odpowiedzia� profesor. - Potrzeba wy��czenia innych z
naszego klanu. Potrzeba oznaczania i posiadania!
- poda� jej papiery spi�te spinaczem.
Byli w g��wnym laboratorium. Ciep�e, filtrowane �wiat�o
udawa�o promienie s�oneczne. Holograficzna tapeta
przedstawiaj�ca wodospad w�r�d tropikalnej ro�linno�ci
zast�powa�a czwart� �cian� niczym teatralna dekoracja. Wanda
i profesor weszli w g�szcz i metalowymi schodkami po drugiej
stronie hologramu zeszli do ogromnego pomieszczenia, na
�rodku kt�rego tkwi�a pot�na metalowa kula umocowana z do�u
i g�ry grubym pr�tem, a w�a�ciwie tulej�. Widmo
holograficzne za ich plecami przedstawia�o wydmy pustyni tu�
przed zachodem s�o�ca, kiedy blask rozbiega si� po fa�dach
piasku i rysuje cienie. Pod�oga by�a metalowa, kratkowana;
wszystko trzyma�o si� dobrze pod�o�a. Kiedy Wanda i Ali
znale�li si� na p�ycie, olbrzymie pomieszczenie rozb�ys�o
�wiat�em. Wysoko pod �ukowatym sklepieniem zawieszono
pomalowan� na czerwono sterowni�. By�a przeszklona i wida�
by�o w niej postacie laborant�w. Wanda i profesor za�o�yli
specjalne kaski, czekaj�ce w pojemnikach ustawionych przy
schodach. Kaski pomalowano w narodowe barwy USA. By�y lekkie
i ochrania�y ca�� g�ow�, a cz�� twarzow� zas�ania� czarny,
metalowy i ruchomy element. Do kuli przystawiony by� trap,
jakich u�ywano na lotniskach, gdy nie stosowano jeszcze
r�kaw�w.
- Nigdy nie przypuszcza�am, �e to b�dzie taki zwyczajny
dzie� - powiedzia�a Wanda.
- Gotowa? - zapyta� Ali Musulim spogl�daj�c na ni�
uwa�nie.
U�miechn�a si� i zdecydowanym ruchem wyci�gn�a do niego
r�k�. Profesor mia� tward� i ciep�� d�o�. Opu�cili os�ony
twarzowe i w��czyli podgl�d.
- Damy maj� pierwsze�stwo - powiedzia� Ali z lekkim
uk�onem.
Wanda zdecydowanym krokiem wesz�a na trap. Profesor
poczeka�, a� zniknie w kuli i dopiero wtedy wszed� na
schody. Szed� licz�c stopnie. By�o ich trzydzie�ci dziewi��.
Zdziwi� si�, ale czy wszystko nale�y t�umaczy� symbolicznie?
Na szczycie obejrza� si� w kierunku sterowni.
- Jakie� problemy? - zapyta� w kasku pierwszy analityk.
- �adnych - zawaha� si� - ...problem�w.
- Wi�c do dzie�a!
Profesor odwr�ci� si� do wej�cia. Zobaczymy, jak si�
b�dziecie cieszy� ju� za chwil�. Wszed�
do �rodka. Drzwi zamkn�y si� za nim hermetycznie.
- Nie ma odwrotu - mrukn��, gdy szcz�kn�� automatyczny
zamek. Ko�a trapu zacz�y obraca� si� i schody odjecha�y.
Proces zosta� uruchomiony.
Kontroler numer trzyna�cie nie przepada� za Austin. W tym
mie�cie zawsze by�o gor�co, a oni w swoich strojach robili
wra�enie starej sekty starozakonnej. Numer siedem poprawi�
kapelusz. On si� nigdy nie poci�, a do jego �ysej czaszki
idealnie przylega� czarny kapelusz z szerokim rondem. Dobrze
te� si� czu� w czarnym prochowcu, czarnych spodniach i
czarnych butach na grubej br�zowej podeszwie. Nawet
r�kawiczki mia� czarne. Trzynastka nosi� br�zowe. Stanowi�y
wyraz jego indywidualnego stosunku do s�u�by. Zatrzymali si�
przed wypo�yczalni� samochod�w. Drzwi otworzy�a
fotokom�rka.
- Prosz� - powiedzia� si�demka puszczaj�c przodem
trzynastk�.
Owion�� ich ch��d klimatyzacji. Poprawili okulary jak
bracia bli�niacy i podeszli do kontuaru. Sta�a za nim
kobieta o wygl�dzie mopsa.
- Prosz� - zwr�ci� si� trzynastka do si�demki. - Za�atw
spraw�.
Hrabia zrzuci� ubranie i stan�� nagi przed lustrem. By�o
stare, zniszczone i p�kni�te na rogach. W glinianej misie
obok le�a�y mokre r�czniki. Cavalier wytar� dok�adnie ca�e
cia�o. Zw�aszcza krocze, gdzie zebra�o si� najwi�cej piasku.
Hrabia ogl�da� si� w lustrze, za nim sta�a du�a, miedziana
wanna. Unosi�a si� z niej para. W powietrzu snu� si� aromat
kwiat�w, ale bez zdecydowanego zapachu. Robert Cavalier
zanurzy� si�, a� chmura pary unios�a si� i pop�yn�a w
kierunku okna przes�oni�tego drewnianymi �aluzjami. S�czy�
si� przez nie s�oneczny blask tworz�c na �rodku pokoju
piramid�. Owiany aromatem kwiat�w i ��k stan�� w solarnej
piramidzie Ramirez. By� bez kapelusza i but�w. W rozpi�tej
koszuli z czerwonego jedwabiu. Rozchylona czerwie� ukazywa�a
jego delikatnie �niad�, jeszcze g�adk� sk�r�. Hrabia wyj��
r�k� z wody. Krople �cieka�y na ciemnoczerwon� pod�og� z
ceg�y. Ramirez �wiadom efektu zatrzyma� si� na progu i
leniwym ruchem zdj�� koszul�. Trzyma� j� przez moment w
dw�ch palcach, a nast�pnie cisn�� za siebie. Cavalier
obserwowa� te palce, kt�re nagle nabra�y wyuzdanego,
rozpustnego znaczenia. Bardziej znacz�cego ni� p�on�ce
po��daniem spojrzenie i lekko rozchylone, czerwone usta.
- Ciekawe - odezwa� si� hrabia zachrypni�tym od
podniecenia g�osem - �e rozwi�z�o�� u m�odych jest
taka ekstyekscytuj�ca... Co o tym my�lisz?
Spojrza� na swoj� r�k� i powt�rnie zanurzy� j� w wodzie.
- Mo�e dlatego - m�wi� Ramirez Lorrca u�miechaj�c si� -
�e jest taka �wie�a i autentyczna - rozbiera� si� dalej. -
Dotyka tajemnicy istnienia, a nie s�u�y tylko do
podniesienia i utrzymania go w zwodzie!
- Lubisz by� ordynarny? - spyta� hrabia. - Uwa�asz, �e
dodaje to napi�cia?
- Mo�e...
- Lubisz te� pogada� przed - powiedzia� hrabia
zapewniaj�c sobie przewag�.
- B�dziesz dzi�... brutalny? - spyta� Ramirez.
By� ju� nagi.
- Zwr�ci�e� uwag� - powiedzia�a Wanda - �e pierwsze
kabiny s� zawsze ma�e?
- Tak? - mrukn�� Ali.
Byli nadal w kaskach. Rozmawiali przez interkom.
- Pierwsze kabiny w stacjach orbitalnych i u nas -
pokaza�a r�k�.
- Kiedy przejdziemy przez tunel czasowy, b�dziesz
mia�a nadto miejsca - powiedzia� profesor.
Wanda pochyli�a si� nad pulpitem. Chwil� pracowali w
milczeniu. Spojrza�a na papiery, kt�re wcze�niej da� jej
profesor.
- Co to za notatki? - spyta�a.
- Notatki - odpowiedzia� nie podnosz�c g�owy.
Spojrza�a na nie jeszcze raz.
- Odliczanie wsteczne rozpocz�te - poda� koordynator.
Od�o�y�a papiery do stalowego pojemnika i zatrzasn�a go.
Pasy same zapi�y si� i ich fotele u�o�y�y si� horyzontalnie.
- Dlaczego wybra�e� rok tysi�c osiemset trzydziesty? -
spyta�a.
- Przekonasz si� na miejscu. - Zobaczy�a, �e profesor si�
u�miecha.
- Kierunek geograficzny ustalony - odezwa� si�
koordynator.
Wanda zamkn�a oczy. Nie czu�a wirowania kuli. B�dzie
pierwsz� kobiet�, kt�ra mo�e pozna swoj� praprapraprababk�.
Poruszy�a g�ow� chc�c odrzuci� t� infantyln� my�l. Kula
nabiera�a przy�pieszenia.
Ramirez jeszcze spa�. Hrabia by� ju� ubrany. Siedzia�
przy du�ym biurku z hebanu i patrzy� na kochanka. �wiat�o z
naftowej lampy rozpe�z�o si� po pokoju oraz na karty
handlowej ksi�gi, kt�ra le�a�a na biurku. Zapisy dokonane
r�k� hrabiego jeszcze sch�y. Mia� wypracowane pismo
buchaltera, nie arystokraty. We wzorowo wype�nionych
rubryczkach rozsiad�y si� kszta�tne cyfry i uwagi na
marginesach w j�zyku angielskim. Sprawdzi� opuszkiem palca
serdecznego, czy atrament wysech�. Zarabiali naprawd�
dobrze. Zamkn�� cicho ksi�g�. Przeci�gn�� si� i wsta�.
Podszed� do ma�ej szafki stoj�cej przy �cianie. Otworzy� j�,
a drzwi skrzypn�y. Spojrza� szybko przez rami�. Ramirez
nie obudzi� si�. Otworzy� szafk� szerzej. Na pierwszej
p�ce sta�o pud�o cygar. Podni�s� wieczko. Cygara by�y
d�ugie i cienkie lub kr�tkie i grube. Nie posiada�y
banderolek. Wyj�� jedno z nich okre�lane mianem korony.
Uwa�nie obr�ci� je w palcach, sprawdzaj�c stopie� wysuszenia
i j�drno�� li�cia; potem te� aromat. Nieelegancko, ale
zgodnie ze zwyczajem odgryz� koniec cygara, by by�a lepsza
cyrkulacja powietrza i wr�ci� do biurka. Pochyli� si� nad
kloszem, jego ogromny cie� rozpostar� si� na �cianie, i
zapali� cygaro od lampy. Poczeka�, a� koniec dobrze z�apie
p�omie� i odwr�ci� si� do kochanka. Koniec cygara jarzy� si�
w p�mroku gasn�cego dnia. Robert Cavalier podszed� do
�pi�cego, pochyli� si� i jednym szarpni�ciem �ci�gn�� z
Ramireza prze�cierad�o. U�miechn�� si�. Cia�o Lorrki
pokrywa�o �wiat�o lampy. Hrabia ostro�nie strz�sn�� �ar na
sk�r� kochanka. Ramirez poruszy� si� i j�kn��, ale spa� za
mocno, by chwilowy b�l m�g� go obudzi�. Cavalier w�o�y�
cygaro do ust i ognik zn�w rozerwa� p�mrok.
Nast�pi�o silne szarpni�cie. Wanda otworzy�a oczy i
us�ysza�a g�os komputera pok�adowego.
- Transportacja udana.
Rozpi�a pasy.
- Nast�pny kontakt za dwadzie�cia cztery godziny -
informowa� komputer.
Wsta�a i spojrza�a na ekran. Pojawi�y si�
dane o po�o�eniu. Ali zdj�� kask.
- Uda�o si�! - krzykn�a i r�wnie� zdj�a kask.
Obj�li si�, a profesor z�o�y� na jej czole ojcowski
poca�unek.
- Jeste�my pierwsi i najlepsi - powiedzia�.
- Zesp� po tamtej stronie te� zas�uguje na
uznanie.
Skrzywi� si�.
- Bia�e dupki - powiedzia� patrz�c wyzywaj�co.
- Rozumiem - odpowiedzia�a niepewnie.
- Tak? Rozumiesz? - roze�mia� si� profesor i z metalowego
pojemnika wyj�� swoje notatki. - Bia�e dupki - powt�rzy�.
- Co to jest? - spyta�a.
- Podobno wszystko rozumiesz - mrukn�� Ali - wi�c wiesz,
co to jest!
Podesz�a bli�ej i spojrza�a na papiery. Nie przeszkadza�
jej.
- Wszystkie nasze badania i formu�y - powiedzia�a wolno.
Pokiwa� g�ow�.
- Ale tam jest duplikat - stwierdzi�a raczej ni�
zapyta�a.
- Masz mnie za czarnego idiot�? Nic nie maj�, wszystko
wyczy�ci�em. Jeste�my jedyni po tej stronie.
- Ali - wyci�gn�a r�k�.
Gwa�townie cofn�� si�, wi�c opu�ci�a d�o�. Ali patrzy� na
ni� z kpi�cym u�mieszkiem.
- My�la�am - szepn�a - �e jeste�my zespo�em. Gramy
razem.
- Jeste�my - u�miechn�� si� - tylko, �e teraz to ja
dyktuj� warunki. Jeste�my jedyni po tej stronie i wr�cimy do
ca�kiem innego �wiata.
- Jeste� rasist�! - prawie wrzasn�a.
- Hej, intelektualna wydmuszko - machn�� papierami - nie
ma czego� takiego jak rasizm. Nie ma. Jest tylko to, czy ja
rz�dz�, czy ty. Liczy si�, czyja g�owa wisi w moim domu!
Je�eli twoja, to na pewno ja jestem g�r�. Reszta to be�kot
dla dupk�w. Kamufla�. Mydlenie oczu!
- Ali, taki �wiat by�by piek�em - szepn�a.
- Tak, dla pokonanego, kt�rego g�ow� spreparowano,
- To jaki� koszmar! - wykrzykn�a. - Przecie� ty jeste�
naukowcem.
- Czyli pierdo��? - sykn��. - Widzisz, jestem naukowcem i
wojownikiem. Pami�taj, �wiat ma tylko dwa oblicza, pana i
niewolnika! Jako niewolnik mo�esz kombinowa�, wi�c nie
przeszkadzaj, tylko kontynuujemy.
- Po co?
- Po to - pochyli� si� i zobaczy�a jego nabieg�e krwi�
oczy - �eby ju� dzi� nie zawis�a tu twoja g�owa.
- Zrobi�by� to? - szepn�a.
- Chcesz mnie wypr�bowa�? - przysun�� si� bli�ej
a� poczu�a zapach innej rasy.
Odwr�ci�a g�ow�. Nikt nie przygotowa� jej na tak�
sytuacj�. Pan i niewolnik. Ali wzruszy� ramionami i odwr�ci�
si�. Otworzy� sejf na bocznej �cianie kabiny.
- Odwr�� si� - warkn�� do Wandy.
Oszo�omiona wykona�a rozkaz. Ali wrzuci� do sejfu notatki
i zatrzasn�� go. Nast�pnie wystuka� polecenie dla komputera.
Schowek w �cianie, obok sejfu, otworzy� si�. By�y w nim
ubrania. Wyci�gn�� tropikalny kask, pas z rewolwerem. Z
podstawy na sprz�t zdj�� minikamer�, translokator i
zamontowa� w uchwytach kombinezonu.
- Jak wygl�dam? - zapyta�.
Wanda spojrza�a przez rami�. Odwr�ci� j� do siebie i
potrz�sn��.
- Bierz si� do roboty, suko! - rykn��.
Pomy�la�a, �e za chwil� j� uderzy. Skurczy�a si�, po szyi
�cieka�y jej krople potu. Agresja kojarzy�a si� jej z
filmem, wiadomo�ciami. By�a tam, gdzie nie chodz�
odpowiedzialni ludzie. Ale �eby okaza� agresj� kto� z jej
znajomych? Kto� taki jak Ali!?
Ot�pia�a usiad�a przy klawiaturze i uruchomi�a system
zdejmowania blokady drzwi.
Mohamed Carrara podmy� si� ciep�� wod� i wytar� szorstkim
r�cznikiem. Cisn�� r�cznik na twarz nagiej Murzynce le��cej
na ��ku. R�ce i nogi mia�a przywi�zane sk�rzanymi paskami
do ramy ��ka. Przeguby r�k by�y otarte do krwi. Czekoladowe
cia�o odcina�o si� od bia�ego prze�cierad�a poplamionego
krwi�. U�miechn�� si� zadowolony. Murzynka nie mia�a wi�cej
ni� dwana�cie lat. Takie lubi� najbardziej. M�ode i dzikie,
kt�re musia� kie�zna� swoim pr�ciem. Przeci�gn�� si� i
w�o�y� szarawary. Podszed� do ��ka. Po�o�y� r�k� na
zakrwawionym podbrzuszu dziewczyny. Krew by�a lepka, ju�
zasycha�a. Poliza� zakrwawiony palec. Dziewczyna nie
poruszy�a si�. Wyszed� zatrzaskuj�c drzwi. Zatrzyma� si� w
w�skim korytarzyku, zako�czonym ma�ym okienkiem przy
suficie, przez kt�re s�czy� si� blask ksi�yca. Klasn��, na
schodach zaszura�y kroki i wy�oni�a si� starucha. Zatrzyma�a
si� przed Mohamedem, pokornie schylaj�c g�ow�.
- We� t� dziwk� - pokaza� kciukiem prawej r�ki za siebie
- ju� j� obrz�dzi�em. Dziewictwo zosta�o na poduszce.
- Znowu kupcy mniej dadz� - mrukn�a.
- Sta� mnie na to! - warkn�� i odsun�� j� z drogi.
Zszed� po wytartych schodach z ciemnej ceg�y, staraj�c
si� st�pa� jak najciszej. Nocowa� u niego hrabia, wola� by�
ostro�ny. Hrabia by� zapalczywy i ma�o przewidywalny. Nigdy
nie wiadomo, co Hiszpanowi strzeli do g�owy. Poci�gn��
ci�kie, nabijane �wiekami drzwi wej�ciowe. Noc by�a
ch�odna. Wyszed� na ganek wyk�adany marmurowymi odrzutami w
czarnym kolorze. Dzi�ki bezchmurnemu niebu ksi�yc
o�wietla� ca�� okolic�. Odetchn�� zimnym powietrzem i
zmarszczy� brwi. �rodkiem drogi sz�a zjawa! Cofn�� si� w
cie�. Kiedy po�wiata ksi�yca pad�a na pysk zjawy, ta
b�ysn�a w kierunku Carrary stalowym promieniem. Mohamed
ostro�nie wycofa� si�. Drzwi by�y ci�kie i oporne, gdy
szybko je zamyka�. Na zewn�trz by� diabe�!
- Widzieli mnie - przekaza� komunikat profesor.
Wanda patrzy�a na monitor inter��cza. Ona r�wnie�
spostrzeg�a Araba uciekaj�cego do domu.
- Mamy asynchron czasowy - poinformowa�a.
- Wiem - odpar� - powinien by� poranek, a jest �rodek
nocy. Mo�e to i lepiej. Ju� jeden uciek� przede mn�.
- Obud� si�! Wstawaj! - Mohamed szarpa� za rami�
Ramireza.
Lorrca otworzy� oczy, potrz�sn�� g�ow�.
- Co si� dzieje? - powiedzia� i usiad� na ��ku. K�tem oka
zobaczy�, �e nie ma ju� hrabiego. Lampa na biurku by�a
zgaszona. �wiat�o s�czy�o si� z korytarza i przez
p�uniesione �aluzje.
- Gdzie jest hrabia!? - wrzeszcza� Mohamed.
- Nie wiem. Ale co si� dzieje?
Arab wywr�ci� ga�kami oczu, chwyci� Lorrk� za ramiona,
ale zaraz pu�ci� go i usiad� na ��ku. Skuli� si�.
- Czu�em, �e tak si� stanie! - zap�aka� ko�ysz�c si� w
prz�d i ty�.
Ramirez poklepa� go po plecach.
- Od pierwszego dnia! - zawodzi� Arab. - Gdy tylko
zacz��em z nimi handel. Te czarne wszetecznice dyba�y na moj�
dusz�! Swoj� rozwi�z�� naiwno�ci� spycha�y mnie w otch�a�
piekieln� - szepn�� i wzdrygn�� si� jak pod dotykiem
�mierci.
Ramirez pokr�ci� z niedowierzaniem g�ow�.
- Jak niewinno�� mo�e spycha� w otch�a� piekieln�?
Mohamed wyd�� pogardliwie wargi, patrz�c na� oszala�ym
wzrokiem.
- Nie rozumiesz - sykn��. - Dziewica przez stwarzanie
klimatu czysto�ci roztacza doko�a od�r po��dliwo�ci,
potrzeb� brukania! Czyste i niewinne prowokuj� tysi�c razy
bardziej ni� dziwka.
- Jak kogo - stwierdzi� kr�tko Ramirez. - Ale co si�
sta�o poza tym nag�ym przyp�ywem wyrzut�w sumienia?
Arab podbieg� do okna. Przywar� do muru i upewniwszy si�,
�e nie wida� go z drogi, ostro�nie wyjrza� w ciemno��.
Ramirez obserwowa� to wszystko ze zdziwieniem.
- Nie rozumiem - mrukn�� Mohamed i zn�w wyjrza�
na drog�. Zrobi� zdziwion� min� i p�dem wybieg� z
pokoju.
Ali min�� dom z gankiem i skierowa� si� w stron� portu.
Rozpiera�a go duma i mistyka w�adzy. By� teraz
przeznaczeniem �wiata. Mistyka w�adzy. W powietrzu unosi�
si� zapach oceanu oraz czego� nieokre�lonego. Piasek
skrzypia�. Dopiero ten odg�os u�wiadomi� mu, �e jest w
Afryce po raz pierwszy. On, potomek czarnych niewolnik�w,
odwiedza sw�j rodzinny l�d. Czy to naprawd� jest jego
rodzinny l�d? Czym jest dla niego Afryka? Ci�gle te
intelektualne banialuki! Teraz jest przede wszystkim
wojownikiem, panem, Mesjaszem swojej rasy.
- Ty istniejesz!!! - zawo�a� kto� tu� obok profesora.
Ali zatrzyma� si�. W po�wiacie ksi�yca pod star� palm�
sta� bia�y m�czyzna. Dobrze zbudowany, w sile wieku. G�ow�
mia� obwi�zan� chust�, zgodnie ze zwyczajem Arab�w. Pali�
cygaro.
- Kim jeste�? - spyta� profesor, chc�c zyska� na czasie.
- Znasz angielski - stwierdzi� m�czyzna. - I nie wiesz,
kim jestem?
Profesor podszed� bli�ej. Cie� palmy le�a� mi�dzy
nimi.
- Jestem Robert Cavalier hrabia Sieur de la Salle junior
- powiedzia� m�czyzna w chu�cie z dziwnym u�mieszkiem.
W szk�ach odblaskowych profesora hrabia widzia� swoje
odbicie.
- To s� twoje oczy? - spyta�.
- A jak my�lisz?
- Straszysz maluczkich - stwierdzi� hrabia lekcewa��co.
Profesor zdj�� okulary.
- Jestem taki sam jak ty - powiedzia� z naciskiem, patrz�c
w oczy Bia�emu.
Cavalier ostro�nie przekroczy� dziel�cy ich cie� i
bada� go, przesuwaj�c wzrok po twarzy profesora.
Stali blisko siebie. Hrabia cofn�� g�ow�, ale nie
ruszy� si� z miejsca.
- Taki sam nie jeste�. Dlaczego upodobni�e� si� do
nich?
- Do nich? - zdziwi� si� Ali.
Cavalier zrazu nie odpowiedzia�. Znowu pochyli� si� ku
profesorowi.
- Jeste� Murzynem! - rzuci�, tak jakby przy�apa�
profesora na k�amstwie.
- O to chodzi! - wykrzykn�� Ali. - Widzisz, w moim
�wiecie rz�dz� inne prawa! Rozumiesz?
Hrabia gwa�townie wyci�gn�� r�k�, a noc przeszy� na moment
blask stali.
Cavalier cofn�� rami�. Ali patrzy� na niego zdziwiony, nie
rozumiej�c, co si� sta�o.
- Inne prawa? - zachichota� Robert Cavalier. - W moim
�wiecie rz�dz� prawa ludzi bia�ych!
Profesor chcia� da� ci�t� ripost�, ale jego uk�ad
wegetatywny zakpi� z intelektu. Z ust Alego buchn�a ciemna
struga krwi. Zrozumia�, co si� wydarzy�o i chwyci� si� za
gard�o, chc�c powstrzyma� uciekaj�ce �ycie. By� to daremny
trud. Hrabia rozp�ata� mu gard�o od ucha do ucha. Obdarzy�
go "szerokim u�miechem", jak nazywa� takie ci�cie. Z wyrazem
potwornego zdziwienia w oczach Ali osun�� si� na kolana
przed Bia�ym, kt�ry patrzy� z g�ry na jego agoni�. Co za
upokorzenie, porazi�a go jeszcze ta my�l i przewr�ci� si� na
bok w obj�cia mrocznego cienia. Wypr�y� si� tr�c cia�em o
k�pki ostrej trawy okalaj�cej palm� i wyrzuci� z siebie
fontann� krwi na jej pie�. Hrabia przykl�kn��. Zanurzy�
palec w ka�u�y, krew szybko traci�a ciep�o. By�a lepka.
Poni�s� d�o�, by �wiat�o ksi�yca pad�o na ni� i pow�cha�
uwalany palec.
By� to zapach, kt�ry uwielbia�, zapach z�a i przemocy.
Od�r zbrodni, ale i cz�owieka. Zabi� cz�owieka, nie szatana.
- Ali! Ali! - wrzeszcza�a Wanda do inter��cza.
Na ekranie mia�a obraz kontrolny. Po��czenie zosta�o
przerwane, gdy kto� podszed� do profesora. Nie s�ysza�a, o
czym rozmawiali, bo profesor wy��czy� ods�uch. Sta�o si� co�
z�ego. Rozpaczliwie stuka�a w klawisze, usi�uj�c wydoby�
informacj�, ale maszyna milcza�a. W rzeczywisto�ci powinna
by� zadowolona. By�a sama. Zn�w mo�e uporz�dkowa� �wiat. Czy
mog�a cieszy� si� ze �mierci Alego? Czy zn�w z�o mia�o
zapewni� dalsz� egzystencj� jej rasie? W�ciek�a na siebie za
nieumiej�tno�� opowiedzenia si� po kt�rej� ze stron,
wystuka�a kod alarmowy do centrali.
- Asynchron czasowy - poinformowa�a maszyna.
- Dlaczego?
- Przesuni�cie dobowe - stwierdzi� ch�odno komputer.
- Ile potrwa przerwa?
- Dwadzie�cia cztery godziny b�dzie bieg�a wiadomo��.
Ca�a misja zale�a�a od niej. Powinna pozby� si� miazmat�w
intelektualnych i my�le� jak prawdziwy dow�dca. Musi si�
skoncentrowa� na problemie. Co dalej? Je�eli spo�ecze�stwo
dowie si�, �e misj� unicestwi�y kompleksy rasowe g��wnego
naukowca i to czarnego, rasi�ci zatr� r�ce z uciechy. Czy to
da si� ukry� tak, jak ukrywa si� badania nad r�nicami ras?
- Skoncentruj si� na czynno�ciach - powiedzia�a do siebie.
Fale wiatru rozbija�y si� o szyb� wozu. Wypo�yczyli
lincolna cabriolet w czerwonym kolorze ze wszystkimi
chromowanymi bajerami. Trzynastka uwielbia� rozrzutne lata
pi��dziesi�te. Dumn� pasj� �ycia. To z niej wyrasta�y
wszystkie rokokowe gad�ety i ameryka�ski styl. Kremowy dach
z laminowanej sk�ry mieli oczywi�cie opuszczony. Prowadzi�
si�demka. Bardzo lubi� t� robot�. Trzynastka zsun��
przeciws�oneczne okulary na czubek nosa i znad szkie�
patrzy� na monotoni� szosy. Mieli jeszcze kawa� drogi.
Wanda wsta�a od klawiatury. Trzeba skoncentrowa� si� na
sobie, wyciszy� wewn�trznie. Potrzebowa�a chwili medytacji.
Melodyjny d�wi�k interkomu rozerwa� cisz�. Zamar�a. Przecie�
profesor na pewno nie �yje. To oczywiste, ale drzwi ju� si�
otwiera�y. W prze�wicie ukaza�o si� afryka�skie niebo pe�ne
gwiazd. Przes�oni� je sob� Robert Cavalier, za nim z
potargan� czupryn� wciska� si� do kabiny Ramirez.
- Sk�d to masz?! - wrzasn�a, widz�c w r�ku hrabiego
interklucz profesora.
Cavalier u�miechn�� si�.
- Jak my�lisz, sk�d? - spyta� podchodz�c. -
Naprawd� nie wiesz?
Ramirez zza ramienia hrabiego rozgl�da� si� po kabinie.
- Kim jeste�cie? - zawo�a�a odsuwaj�c si� od hrabiego i
praw� r�k� si�gaj�c po elektryczny pistolet, pod pulpit
komputera.
- Go��mi - powiedzia� Ramirez i za�mia� si� g�upawo.
Wanda opuszkami palc�w dotkn�a plastykowej r�koje�ci.
R�wnie� u�miechn�a si�, ale mog�a to sobie darowa�. Ramirez
podci�� jej nogi i pad�a na pod�og�. Poczu�a na sobie silne
d�onie m�czyzny i ch�opaka. Byli fachowcami w kr�powaniu
ludzi. B�yskawicznie odwr�cili j� twarz� do pod�ogi i
skr�powali sk�rzanymi postronkami. Hrabia podni�s� Wand�
jak t�umok i usadzi� w fotelu.
- Kim wi�c ty jeste�? - spyta� z naciskiem.
- Obywatelk� USA - wyrecytowa�a. - Asystentk� profesora
Ali Musulima. M�j numer kodowy AA11711. Rz�d Stan�w
Zjednoczonych Ameryki upomni si� o mnie. Prosz� natychmiast
uwolni� mnie z wi�z�w!
Cavalier zignorowa� gro�b� i agresywny ton. Rozejrza�
si� po translatorze.
- Co tu robisz? Co to za dziwna maszyna?
Milcza�a chwil�.
- Przeprowadzamy eksperymenty naukowe - zawaha�a si�. -
To wszystko, co wolno mi powiedzie�.
Cavalier pokiwa� g�ow�. Zalatywa�a od niego mocna wo�
cygar i m�skiego potu.
- Co o tym my�lisz? - zapyta� Lorrk�.
Ramirez podrapa� si� po g�owie, zako�ysa� w ty� i
prz�d, jakby mog�o to pom�c w znalezieniu odpowiedzi.
Przetar� r�k� twarz i skrzywi� si�.
- No, no - wyduka�.
- Rozumiem - hrabia roz�o�y� r�ce i spojrza�
porozumiewawczo na Wand�, jakby chcia� z ni� zawrze� sojusz
przeciw kochankowi. - Przekracza to jego mo�liwo�ci
pojmowania - powiedzia� z rozpacz� w g�osie.
Wanda postanowi�a przerwa� t� grotesk�. Czu�a, �e
Cavalier z niej kpi.
- Gdzie jest profesor? - warkn�a i szarpn�a si� na
fotelu, a� oparcie wbi�o si� jej bole�nie w bok.
- Spokojnie - poklepa� j� po policzku. Palce mia� twarde
o chropowatej sk�rze. Przypomina�y w dotyku sk�r�
jaszczurki.
- Gdzie jest profesor? - powt�rzy�a.
Wyprostowa� si� i rozejrza�.
- Je�li wierzy� temu, co si� m�wi, jest ju� w dobrych
r�kach. - Zatrzyma� wzrok na lod�wce. By�a przeszklona,
dzi�ki temu kolorowe opakowania by�y dobrze widoczne. - Co
to?
- Tam przechowujemy �ywno�� - odpowiedzia�a. - Czy
profesor �yje?
Ogl�da� uwa�nie zawarto�� lod�wki.
- �yje, umar� - wzruszy� ramionami. - Poj�cia ma�o
precyzyjne. Poza tym by� czarnuchem.
- Tak - wtr�ci� Ramirez. - By�by niewolnikiem, a tak
jest wolny.
- Co za filozof! - roze�mia� si� Cavalier. - Otw�rz -
powiedzia� do ch�opaka.
Lorrca podszed� do szklanych drzwiczek. Zerkn�� na hrabiego,
p�niej podejrzliwie na Wand�.
- Otwieraj! - podci�� go krzykiem hrabia. - Boi si� -
powiedzia� do Wandy.
Ramirez ostro�nie z�apa� metalowy uchwyt i pchn��.
Drzwi nie drgn�y. Obejrza� si�.
- Poci�gnij do siebie - pouczy�a Wanda.
Po co mu pomog�a. Powinna to inaczej wykorzysta�. Znowu
wszystko zawali�a. By�a w�ciek�a. Lorrca szarpn��
drzwiczki. Otworzy�y si� z sykiem. Ob�oczek pary wylecia� na
kabin�.
- Ciekawe - skomentowa� hrabia spogl�daj�c na Wand�, jakby
byli przyjaci�mi bawi�cymi w lunaparku. Na p�kach le�a�y
konserwy, puszki, tubki, pojemniki. Sery w folii.
- Pomys�owe - skomentowa� Ramirez, szukaj�c u hrabiego
potwierdzenia.
- Racja - Cavalier poklepa� go po plecach i odsun�� od
lod�wki. Wyj�� tubk� z tu�czykiem i uwa�nie obejrza�.
U�miechn�� si� szelmowsko.
- Ju� wiem, o jakie eksperymenty chodzi - powiedzia�
patrz�c na napis na tubce: PRZYDATNE DO SPO�YCIA DO 1998
roku 23 marca. Cavalier odkr�ci� nakr�tk� i wycisn�� troch�
r�owej pasty. Pow�cha�.
- �adny zapach - powiedzia� do Ramireza.
Zliza� past� z mla�ni�ciem.
- Spr�buj - poda� tubk� Ramirezowi. Odwr�ci� si� do
Wandy z u�miechem: - Prowadzicie do�wiadczenia z podr�ami w
czasie. Podr�ujecie tylko do ty�u, czy te� macie odwag�
si�ga� w przysz�o��?
Nie by�a przygotowana na sytuacj�, gdy stron� aktywn� s�
tubylcy czasowi. Westchn�a, ale nie panowa�a nad sob�. To
westchnienie zabrzmia�o jak sygna� kapitulacji. Hrabia
przygl�da� si� jej z uwag�.
- Tak wygl�daj� kobiety w dwudziestym wieku - powiedzia�.
- Jaka� chuda - zauwa�y� Lorrca. - Mo�e to niedobre
jedzenie - spojrza� podejrzliwie na tubk�.
Hrabia pokr�ci� przecz�co g�ow�.
- Moda, one tak z mody - powiedzia�. - Widzisz, ile
jedzenia z sob� przywie�li.
- Ona jest podobna do m�czyzny - rozwodzi� si�
Ramirez po�eraj�c topiony ser.
- Widocznie to lubi� - mrukn�� hrabia.
Ramirez z entuzjazmem pr�bowa� wszystkiego, co da�o si�
�atwo otworzy�. Hrabia podszed� do otwartych drzwi i wyjrza�
na zewn�trz. Ch�odne powietrze przesycone oceanem
wype�nia�o kabin�. Cavalier zatrzyma� si� w wej�ciu na tle
rozgwie�d�onego nieba. Nie odwracaj�c si�, zrobi�
nieokre�lony ruch r�k� i zacz�� m�wi�.
- Lekcewa�ycie nas. Tam u was oczywi�cie jest inny �wiat.
Dlatego my�leli�cie, �e p�jdzie wam z nami �atwiej!
- Czas i miejsce teleportacji wybra� profesor Ali Musulim
- powiedzia�a, spostrzegaj�c, �e zabrzmia�o to jak
usprawiedliwienie. Bardzo tego �a�owa�a.
- Wiesz - obejrza� si� - �e tym smoluchem
obrazili�cie nas!
- On jest jednym z najwi�kszych uczonych wszechczas�w! -
wrzasn�a.
Wzruszy� ramionami.
- Co z tego? Dla mnie jest najwi�kszym smoluchem
wszechczas�w. Skoro jest taki dobry, dlaczego to
ja �yj�, a nie on?
Chcia�a wsta�, aby mu to wyt�umaczy�, lecz
wi�zy przypomnia�y o sobie.
- Rozumiem - powiedzia�a - jeste�cie rasistami.
- Kim? - spyta� hrabia.
- Rasistami. Lud�mi, kt�rzy nienawidz� innych z powodu
koloru sk�ry, religii...
- Pleciesz bzdury - przerwa� Cavalier. - Dlaczego mam
nienawidzi� kogo� z powodu koloru sk�ry czy religii?
- Gdy� jest inna ni� twoja - odpowiedzia�a rezolutnie.
- Tak jest u was? - spyta� hrabia. - Nienawidzicie ludzi
z powodu ich wygl�du i upodoba�?
- Nie zrozumia�e� mnie.
- Oczywi�cie, �e zrozumia�em, kobieto - roze�mia�
si�. - W naszym �wiecie jest inaczej. My kochamy czarnuch�w.
Gdybym nie m�g� na nich polowa� i ich sprzedawa�, by�bym
n�dznym hiszpa�skim arystokrat� wegetuj�cym gdzie� nad
wielkimi jeziorami.
- My budujemy gospodark� - wtr�ci� Ramirez. - Hrabia
m�wi, �e naszym bogiem jest popyt, poda� i wzrost
gospodarczy.
- Dlatego smoluchy s� bardzo cenne - ci�gn��
Cavalier. - Bez nich nie by�oby Ameryki... i ciebie,
kobieto.
- Przecie� sami nazywacie to handlem niewolnikami
- upiera�a si�. - Nazywacie Murzyn�w smoluchami, czyli
pogardzacie nimi!
Obaj pokiwali g�owami nad jej g�upot�.
- Nikt nimi nie pogardza - przem�wi� Cavalier jak do
dziecka. - My jeste�my lepiej zorganizowani, mamy lepsz�
bro�, spo�ecze�stwo, nauk�. Nasza religia lepiej si�
sprawdza, bo to oni porzucaj� swoj� religi� na rzecz naszej
i z tych wszystkich powod�w im przypada rola niewolnik�w.
Gdyby by�o odwrotnie, to oni urz�dzaliby polowania na nas.
Patrzy�a zaszokowana.
- Wszystko jest prawid�owe - m�wi� dalej hrabia. - Ka�dy
z nas jest �o�nierzem. Jeste�my na polu walki. Je�eli nie my
zawiesimy g�ow� wroga w naszym domu, to wr�g nasz� g�ow�
zawiesi w swoim, a nasz dom wraz z nasz� rodzin� spali.
- To niemoralne! - krzykn�a.
- Czy to moralne, �e jedna kobieta jest brzydsza od
drugiej? - spyta� Cavalier.
Nad cia�em profesora sta� Mohamed. �wiat�o ksi�yca
pada�o na li�cie palmy i przemyka�o si� mi�dzy nimi.
Promienie zatrzymywa�y si� na Alim, kt�rzy le�a� w ka�u�y
krwi w po�ycji embriona. Krew zasch�a na �d�b�ach trawy.
Arab czubkiem buta ostro�nie poruszy� cia�o. By�o ju�
sztywne. �wiat�o ksi�yca przesun�o si� i w�r�d traw
b�ysn�o szk�o odblaskowych okular�w. Mohamed pochyli� si� i
obejrza� je ze zdziwieniem. Nast�pnie pow�cha�, poskroba�
paznokciem po szkle. Za�o�y� ostro�nie na nos. Spojrza�
przez okulary na pie� palmy o�wietlony blaskiem ksi�yca.
Wyprostowa� si� dumnie i wyd�� wargi. Poprawi� okulary, aby
nie spad�y.
- Teraz jestem taki jak ty! Jak ty, szatanie! - wrzasn��
i roze�mia� si�.
Spojrza� na skurczonego trupa i z rozmachem kopn�� go.
Wydarzy�o si� ju� tak du�o, a nadal by�a jeszcze ciemna,
afryka�ska noc. Cavalier siedzia� w otwartych drzwiach
kabiny z jedn� nog� wspart� na framudze, a drug� lu�no
zwieszon� na zewn�trz i czyta� notatki profesora. Wanda by�a
nadal zwi�zana. Drzwiczki sejfu wisia�y na jednym zawiasie.
Ramirez siedzia� przy komputerze i zajada� milky way z
wielkim ukontentowaniem.
- Jestem podobny do niego? - rozleg� si� na zewn�trz g�os
Mohameda.
- Do kogo? - odpowiedzia� hrabia podnosz�c wzrok znad
notatek.
- Do diab�a! - wykrzykn�� Arab zagl�daj�c do
kabiny.
- To, �e masz jego okulary, nie czyni ci� jeszcze
podobnym do niego - rzek� hrabia, spogl�daj�c na Wand�.
Mohamed dostrzeg� j� i chciwie obliza� wargi.
Cavalier u�miechn�� si�. Zamkn�� notatki.
- Aby by� podobnym do kogo�, trzeba posiada� co� naprawd�
bardzo mu bliskiego. Okulary to za ma�o. Co innego, gdyby�
mia� jego... kobiet�.
Wanda szarpn�a si�, Ramirez roze�mia�
si� oble�nie.
- Chyba nie jeste� rasistk�.
- Mohamed to bardzo atrakcyjny m�czyzna - ironizowa�
hrabia.
Arab podszed� do Wandy. Ocenia� j� ostentacyjnie.
- Przez taki zwi�zek nauczysz nas czego� - ci�gn��
hrabia. - Zmienisz te� zdanie o nas. Gdyby�my si� kierowali
rasizmem, nie sprzedawaliby�my Bia�ej Arabowi. Kierujemy si�
tylko prawem poda�y i popytu.
- Bia�a - odezwa� si� Mohamed - ale nie tak m�oda jak
moje czarne wszetecznice.
- Mohamed - mitygowa� go hrabia - to nie jest
wszetecznica. Ty si� przypatrz towarowi!
Arab wyci�gn�� r�k� i pog�aska� Wand� po twarzy.
- Bardzo g�adka - mrukn��. - To na pewno jego kobieta?
- By�a z nim - odpowiedzia� za hrabiego Ramirez.
Mohamed pochyli� si� nad Wand�. Splun�a mu w twarz. Arab
roze�mia� si�.
- Zadziorna samica. Jak si� wabi?
Ch�opak wskaza� palcem brudnym od czekolady na
identyfikator przypi�ty do kombinezonu kobiety.
- Wanda Cler - wysylabizowa� Mohamed. - Ciekawe. Jakby
angielskie?
- Mo�e urodzi ci angielskie bachory - podpuszcza� go
Lorrca. - Prawie bia�e!
- Przesta�cie! - krzykn�a Wanda. - Nie mo�ecie tego
zrobi�!
- Czemu nie mo�emy tego zrobi�? - zdziwi� si� szczerze
Cavalier.
- Jestem bia�a, jestem bia�a - powtarza�a zapominaj�c o
wielokulturowo�ci, tolerancji, konieczno�ci pozytywnego
otwarcia na innych.
- Tak - odpowiedzia� Robert Cavalier - jeste� bia�a, ale
nie nasza. My jeste�my dzicy handlarze niewolnikami. Nie
odwo�asz si� chyba do czego� tak nieistotnego jak ten sam
kolor sk�ry?
Wanda zacisn�a wargi. Arab zacmoka�.
- Jednak jest ju� troch� przechodzona - powiedzia�.
- Daj� ci j�, Mohamed, w dow�d... - machn�� r�k� Cavalier
- r�wno�ci ludzi, ras i czego tam chcesz.
Mohamed patrzy� z niedowierzaniem.
- Decyduj si�, bo si� rozmy�l�.
- Bior�! - krzykn�� Mohamed.
Hrabia wyci�gn�� d�o�, a Mohamed klepn�� w ni� swoj�.
Arab zarzuci� Wand� na rami� niczym dywan i wyszed� z
kabiny. Ogarn�o j� zimne powietrze nocy afryka�skiej. Arab
by� t�usty i mimo zimna poci� si� obficie. Jego od�r miesza�
si� z zapachem bliskiego oceanu. W g�owie mia�a pustk�. Nie
wiedzia�a, do jakich do�wiadcze� ma si� odwo�a�. Czy do
swojej wielokulturowo�ci, czy przyj�� postaw� stoick�. Ale
takie zachowanie oznacza� b�dzie, �e akceptuje pozycj�
ofiary. Czy jednak mog�a by� ofiar� osoby stoj�cej tak nisko
kulturowo, upo�ledzonej cywilizacyjnie i wykorzystywanej
przez bia�ych, agresywnych samc�w? Mo�e odzywa si� w niej
jej w�asny, g��boko ukryty rasizm! Smr�d Araba zmieszany z
zapachem oceanu by� niezno�ny. �wiat zawirowa� w g�owie
Wandy. Pytania uton�y w powodzi niedefiniowalnych wydarze�
i nagle ogarn�a j� ciemno��. Mohamed poprawi� cia�o kobiety
na ramieniu i odwr�ci� si� do hrabiego.
- Co z reszt�, z tym wszystkim? - zapyta� obrzucaj�c
wzrokiem translator.
Zaczyna�o �wita�. Pierwszy blask pad� na twarz hrabiego.
Cavalier specjalnie wolno uni�s� spojrzenie i utkwi� je w
Arabie. Mohamed gwa�townie prze�kn�� �lin�.
- Jak� reszt�? - spyta� Ramirez wychylaj�c si� z kabiny
tu� nad g�ow� hrabiego.
Arab chrz�kn�� nerwowo i znowu poprawi� cia�o Wandy,
kt�re nagle zacz�o mu ci��y�.
- Tak tylko pyta�em - zrobi� dwa kroki do ty�u. - P�jd�
ju� - doda� tonem wyja�nienia. Wycofywa� si� patrz�c na
hrabiego. Promienie s�o�ca zmieni�y sylwetk� Cavaliera w
z�ot� statu�. Dopiero gdy ju� nie m�g� rozpozna� jego rys�w,
gwa�townie odwr�ci� si� i pop�dzi� przed siebie. Cia�o Wandy
podrygiwa�o na jego ramieniu. Musia� pochyli� si�, aby
wej�� na wyrastaj�cy przed nim pag�rek. W�wczas s�o�ce
rozb�ys�o nad nimi wszystkimi i nagle sko�czy�a si�
afryka�ska noc.
Si�demka m�wi� prze�uwaj�c hamburgera.
- Dlaczego zg�osi�e� si� do tej pracy?
Trzynastka odstawi� kubek coli.
- Lubi� zmiany i bycie wa�nym - zaskoczy� si�demk�
szczero�ci�.
- Naprawd� my�lisz, �e jeste� wa�ny?
- Pewnie - wzruszy� ramionami jakby to by�o co�
oczywistego. - Nie widzisz, jak oni na nas patrz�? -
Poruszy� kubkiem, a l�d zachrobota� o �cianki naczynia. -
Jak zdziwienie przeradza si� w autentyczny przestrach i
groz�, gdy dowiaduj� si�, o co chodzi. Kiedy zaczynaj�
rozumie�.
- To ci� rajcuje - mrukn�� trzynastka.
Zjad� hamburgera i wcina� teraz frytki. Si�demka
wypi� do ko�ca swoj� col�. Trzynastka spojrza� w
okno. Zbli�a�a si� noc. Upa� nie zmniejsza� si�. Nie lubi�
podr�owa� autami. Tymi piecami na ko�ach. Taki mieli jednak
rozkaz.
Hrabia i Lorrca wr�cili do kabiny. Robert Cavalier
zamkn�� centralnym zamkiem drzwi kabiny i usiad� przy
pulpicie sterowniczym. Obok po�o�y� notatki profesora.
- Co to jest? - zapyta� Ramirez.
- Zapiski tego czarnego - odpowiedzia� hrabia.
- Czyli...? - dopytywa� si� Lorrca.
- Murzyn by� wybitnym naukowcem - powiedzia� Cavalier
przegl�daj�c notatki. - Naprawd� wybitnym.
Ramirez przysun�� sobie fotel Wandy. By� wygodny i
mi�kki. Nigdy w czym� tak wygodnym nie siedzia�.
- Dobrzy oni s� - mrukn��.
- Oni? - spyta� hrabia.
- Ci, co to wszystko zrobili - pokaza� r�k� doko�a.
- Tak uwa�asz - Cavalier opar� �okie� na blacie pulpitu
sterowniczego.
- Pewnie - odpar� ch�opak zdecydowanie.
- T� maszyn� - rzek� hrabia - mo�emy w�drowa� w czasie.
- W czasie? - zdziwi� si� Lorrca.
Hrabia kiwn�� g�ow�.
- Tak jak po oceanie lub ziemi?
- Oczywi�cie - wyja�nia� Cavalier. - Mo�emy przenie�� si�
do roku, z kt�rego przyjechali ci ludzie lub dalej. R�wnie�
mo�emy cofn�� si� w czasie. - Zrobi� przy tym min�
jakby to by�a jego zas�uga.
- Mogliby�my rozmawia� z Moj�eszem? - entuzjazmowa� si�
Lorrca.
- Mogliby�my - potwierdzi� hrabia - tylko po co. Moj�esz
powiedzia� wszystko, co mia� do powiedzenia... Ramirez -
doda� z naciskiem.
Lorrca rozgl�da� si� jeszcze po wn�trzu, ale patrzy� ju�
innymi oczyma. Lekko rozchyli� usta i oddycha� przez nie.
Hrabia obserwowa� go uwa�nie. W ko�cu ich spojrzenia
spotka�y si�. Ch�opak wolno obli�a� wargi.
- Kokietujesz mnie - powiedzia� Cavalier.
- Mo�e... Jeszcze nigdy w takim miejscu... - szepn��
Ramirez.
Hrabia podszed� do niego. Po�o�y� d�o� na pulsuj�cej
�yciem szyi. Czu� pod palcami wzburzon� krew. Przesun��
r�k� wy�ej, a� palce zanurzy�y si� we w�osach ch�opaka.
Lekko odchyli� jego g�ow�. Widzia� z g�ry, jak zas�ona rz�s
unosi si� i Lorrca spojrza� na niego.
- Dlaczego jeste� taki ob�udny - szepn�� hrabia i
pochyli� si� ku rozchylonym wargom. Usta Lorrki by�y s�odkie
od czekolady.
Genera� Ejzachel Magnolian nale�a� do tych wyj�tkowych
Amerykan�w, kt�rzy nie fascynuj� si� technik�. Chocia�
trudno w to uwierzy�, s� tacy ludzie w USA. Genera� wychowa�
si� nad brzegami rzeki Ohio tam, gdzie ��czy si� ona z
Missisipi, w murzy�skiej rodzinie, kt�ra dzier�awi�a farm�
od Bia�ych. Praca by�a ci�ka, a oni musieli polega� tylko
na sile swoich r�k i na w�asnym sprycie. Dlatego genera�
uwa�a�, �e najwa�niejszy jest cz�owiek. Z tego powodu nie
zmartwi� si� utrat� translatora czasu, lecz zagini�ciem
profesora i Wandy. Co do profesora, to nigdy nie by� jego
fanem. Ali mia� wyra�ne skrzywienie rasistowskie, a
frustraci s� zawsze niebezpieczni. Jednak nie by�o nikogo,
kto m�g�by zast�pi� profesora. Zanosi�o si� na solidny
kryzys. Utrata kontroli nad maszyn� musia�a przynie�� ponure
konsekwencje. Po pierwsze, pewnie zlikwiduj� jego zesp�, a
on czu�, �e w�a�nie teraz kontrola czasoprzestrzeni nad USA
jest najwa�niejsza. Jak mia� to wyt�umaczy� tym, kt�rzy
potrafili tylko krzycze� o marnotrawieniu pieni�dzy
podatnik�w. Musia� im stawi� czo�a. Samolot podszed� do
l�dowania na wojskowym lotnisku w Washingtonie.
Do sto�u us�ugiwa�a Wanda. Mia�a na sobie d�ug�,
obszywan� u do�u sukni� w kremowym kolorze, r�kawy by�y
r�wnie� obszyte i kloszowane.
- Wygl�dasz na oswojon� - powiedzia� hrabia, gdy
postawi�a przed nim talerz z drewna z wypalanym na brzegach
wzorem. Nie odezwa�a si�, za to Mohamed pokiwa� g�ow�.
- Dobry nabytek. - Pokaza�, aby Wanda dola�a mu wina.
Jedli baranin�, kt�rej zapach ni�s� si� po sali. Opary
czosnku i przypraw wisia�y w powietrzu prawie widoczn�
smug�. Nie znosi�a tego! Ca�e jedzenie p�ywa�o w t�uszczu,
- Kiedy was po�egnam? - odezwa� si� Mohamed.
- Ju� nas poganiasz? - odpowiedzia� Cavalier.
Arab wytrzeszczy� oczy i rozpostar� ramiona, unosz�c si�
na miejscu.
- To nie tak - t�umaczy�. - M�j dom jest waszym domem,
ale s� nowe zam�wienia na towar.
Hrabia przywo�a� m�odego Murzyna z wod� i obmy� palce w
glinianej misie. Wytar� je w lniany bia�y r�cznik.
- Dostaniesz sw�j towar - odpowiedzia�.
Wsta� od sto�u. Mohamed zerwa� si� za nim, wycieraj�c
r�ce w obrus. Wyszli na tar