5569

Szczegóły
Tytuł 5569
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5569 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5569 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5569 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

PAWE� SOLSKI ksi�yc na pla�y - Niech noc nigdy nie ustaje... - Dlaczego? - Brzask dnia zniszczy w nas wszystko... Tomek us�ysza� rozmow� za �cian�. Przewr�ci� si� na ��ku i po�ciel zaszele�ci�a. Matka zni�y�a g�os do szeptu. Ju� nie rozumia�, co m�wi, wyczuwa� tylko rado�� w jej g�osie. S�ysza� szelesty, domy�la� si� warg dotykaj�cych cia�a i obejmuj�cych si� r�k. Odrzuci� ko�dr�, czeka�, a� ogarnie go ch��d. Szum nadmorskich sosen trwa� za oknem. Wsta�. Drzewa szarpa�y si� w ciemno�ci i zastyga�y. Wyci�gn�� r�k� po koszul�. Oni po nag�ej ekstazie odpoczywali w milczeniu. Tomek naci�gn�� spodnie na go�e cia�o i szeroko otworzy� okno, a zapach morza i lasu w�lizn�� si� do pokoju. Wspar� d�onie na parapecie i przesadzi� go jednym susem. Kamyki le��ce na �cie�ce okalaj�cej dom wbi�y mu si� w stopy, dalej by�a trawa wilgotna od rosy, kt�ra u�mierzy�a b�l. Mijaj�c s�siednie okno zobaczy� matk� i ch�opaka le��cych na ��ku. Kochanek by� starszy od Tomka tylko o dwa lata. Cia�a rysowa�y si� wyrazi�cie w ciemno�ci. Matka spa�a z twarz� na ramieniu ch�opaka, on mia� podkurczon� praw� nog�. Zapami�ta� to doskonale. Stoj�c na skarpie i patrz�c w morze Tomek widzia� wci�� t� podkurczon� nog� i by�o dla niego w tym ca�e wyuzdanie zakazanego zwi�zku. Skoczy� w ciemno��. Wiatr zagwizda� w uszach, gdy opada� na wydmy. Nogi ugrz�z�y w piasku prawie po kolana i ledwo z�apa� r�wnowag�. Z trudem brn�� na brzeg. W ciemno�ci fala by�a spokojna i leniwa. Szybko si� rozebra� i w ��tym kutrze wyci�gni�tym na brzeg schowa� ubranie. Zanurzy� si� ostro�nie, w falach by�o jeszcze ciep�o dnia. Ostre kamyki na dnie �askota�y stopy. Szed� w ciemno�ci, a� morze uderzy�o go w wargi. Lekko odbi� si� i pop�yn��. Fale nios�y go; steruj�c tylko nogami, zbli�y� si� do wystaj�cego z wody g�azu. Na pla�y, w dali b�ysn�a latarka. Podp�yn�� bli�ej kamienia. G�az pachnia� sol� i wodorostami. Troch� poni�ej linii wody Tomek wymaca� palcami n�g ob�lizg�y mech. Gdy patrol WOP by� ju� ca�kiem blisko, skry� si� za kamieniem. Przeszli ze skrzypieniem piasku pod �o�nierskimi buciorami. Odwr�ci� si� na plecy. Nagle chmury rozbieg�y si� i ksi�yc spad� na pla��, na morze. Chrz�szcz�c brn�a brzegiem nast�pna dw�jka patrolowa, a blask ksi�yca odkrywa� wszystko. Tomek zanurkowa�. Wbi� d�onie w dno. Poczeka�, nim smuga piasku opadnie, i spojrza� w g�r�. Ksi�yc ko�ysa� si� na fali po�yskuj�cej a� po brzeg ch�odnym blaskiem. Pop�yn�� tu� nad dnem do brzegu coraz mocniej wypychany w g�r� i dotar� na p�ytk� wod�. Kolejne fale otar�y si� o niego, gdy wstawa�. Wybieg� na brzeg i kilka razy okr��y� kuter. W�osy mia� mokre, ale cia�o ju� tylko wilgotne. Wskoczy� do kutra. D�insy by�y szorstkie od piasku. Zawi�za� koszul� na brzuchu. Po�wiata ksi�yca unosi�a si� nad wszystkim. Wy�ej by�o niebo pe�ne gwiazd. Wspi�� si� po klifie do lasu. Drzewa sta�y ciche w blasku nocy. Cie� budynku znaczy� si� na trawie wprost do jego st�p. Skr�ci� do swojego okna, uchwyci� si� parapetu i podci�gn�� w g�r�. ��ko biela�o w ciemno�ci. Rozebra� si� i wsun�� pod ko�dr�, dr��c od ch�odu. Pan Wecki pojawi� si� natychmiast, w kraciastych pumpach z obfitym kawa�kiem wi�niowego ciasta w pulchnej d�oni. - Chcesz troch�? - zapyta� z pe�nymi ustami i odgryz� jeszcze wi�kszy k�s. Tomek przecz�co pokr�ci� g�ow�. Samotny jak palec pan Wecki siedzia� na sklepowej ladzie. - Ci�gle pana spotykam - mrukn�� Tomek sennym g�osem. Jegomo�� u�miechn�� si� i przymru�y� jedno oko. Zjad� kawa�ek placka i obliza� pulchne wargi. - Widocznie jestem twoim alter ego. Wiesz, drugi nieu�wiadomiony mieszkaniec osobowo�ci - zamacha� n�kami w pomara�czowych lakierkach. - To tylko sny - wzruszy� ramionami Tomek. W sklepie poza pustymi p�kami i lad� niczego nie by�o. - Nie ma takiej rzeczywisto�ci jak sen - kategorycznie stwierdzi� jegomo��, otrzepuj�c z okruszyn pulchne d�onie. - Tylko my sami okre�lamy, co jest snem, a co jaw�. W gruncie rzeczy ca�y czas jeste�my zanurzeni w nierzeczywisto�ci i tu, i tam - wyd�� wargi. - Mo�e w�a�nie teraz jest prawd�, a to, co jest tam, to majak! - Nie! - Czemu tak stanowczo? - skrzywi� si� pan Wecki. Wskoczy� na lad� i wykona� par� przysiad�w i pompek. - Trzeba spali� nadmiar kalorii - wyja�ni�. - Tam mam cia�o - odpowiedzia� Tomek - tu tylko si� unosz�. Pan Wecki podskoczy� i wolno opad� na lad�. - Ja te� co� niewiele wa�� - stwierdzi� z uk�onem. Rozleg�y si� nag�e d�wi�ki jazzu i na g�rnej p�ce pod sufitem pojawi�a si� w pe�nym blasku s�awetna orkiestra Glena Millera. Dyrygent uk�oni� si�, a pan Wecki strzeli� z palc�w. Jazz wype�ni� przestrze� sklepu. Z miejsca zrobi�o si� jasno i weso�o. Pan Wecki stepowa� i rozci�gn�wszy twarz w u�miechu za�piewa� refren z "Kabaretu". - Mam dow�d, �e to sen - rzek� Tomek. - Ten pan - wskaza� Glena Millera - dawno nie �yje! Orkiestra urwa�a, a Glen spojrza� z pogard�. - Nie �yje!?! - sykn�� i pokr�ci� z dezaprobat� g�ow�. Muzycy ostentacyjnie chowali instrumenty. Pan Wecki przypatrywa� si� temu spod zmru�onych powiek. Glen Miller st�paj�c ostro�nie w czarnych lakierkach, podszed� nad sam brzeg p�ki. - Sk�d mo�esz cokolwiek o mnie wiedzie�? - zapyta� i wychyli� si� niebezpiecznie w kierunku Tomka. - Lecia�em, ale nie dolecia�em, a mo�e si� rozmy�li�em, mo�e wcale nie chcia�em dolecie�. Mo�e kto� inny podj�� decyzj�, �e dolec� albo nie dolec�. Mog�em wybra� inn� rzeczywisto��. Nie ma fakt�w, s� tylko interpretacje! Popsu�e� nam zabaw�... - machn�� r�k� i odwr�ci� si� w�ciek�y. Zn�w zrobi�o si� szaro i nieciekawie. Pan Wecki usiad� na ladzie, macha� nogami i patrzy� na Tomka rozbawiony. - To czyste szale�stwo - mrukn�� Tomek. - To ty jeste� szalony - roze�mia� si� grubasek. - Cytujesz tytu�y film�w! Zeskoczy� z kontuaru. Tupn�� nog�. - �piesz� si� - doda� tonem wyja�nienia, jakby to co� wyja�nia�o. - Gdzie si� �pieszysz? - spyta� zaskoczony Tomek. - Mam koncert z orkiestr� Glena... U kogo� innego, oczywi�cie - doda� i wybieg� drobnymi kroczkami. Drzwi hukn�y niczym w filmie grozy. - Uhhh, uhh, ale lubi� si� przeci�ga� - zamrucza� niezidentyfikowany g�os. Rozejrza� si� po sklepie, ale by� sam. - Z drugiej strony, gdy tak si� przeci�gam, to ca�kiem si� rozsycham. Oooo! W�a�nie, bardzo trzeszcz�, co� podobnego! Mog� si� rozlecie�, no, co tak patrzysz! Nie by�o w�tpliwo�ci, absolutnie! Cho� to takie dziwaczne... - Co dziwaczne - rozleg� si� wrzask - co dziwaczne? Nie widzia�e� lady sklepowej, kt�ra m�wi! Palant! Tomek nie odpowiedzia�, tylko podszed� do lady i przyjrza� si� jej. Rzeczywi�cie, jakby si� przeci�ga�a. Ze zdumieniem nas�uchiwa�, czy jeszcze czego� nie powie. - Nie uwa�asz - mrukn�a - �e to nie�adnie wpatrywa� si� w kogo�? Gdzie si� chowa�e�, �woku? Wzruszy� ramionami, bardziej rozbawiony ni� obra�ony. - Tu nie ma na co patrze� - broni� si�. - Poza tym gdzie ty si� chowa�a�, �e jeste� taka grubia�ska? - Jak to gdzie - westchn�a - w stolarni. Musz� wi�c by� grubia�ska, poza tym kiedy� by�o tu pe�no ksi��ek, a dzi�... - zawiesi�a sm�tnie g�os. - Setki ksi��ek - kontynuowa�a �a�o�nie. - Ze wszystkimi mia�am do czynienia! Intymnie... Le�a�y na mnie... c�, stare dzieje. Dzi� pokrywa mnie tylko kurz albo ten grubas - powiedzia�a dwuznacznie. - Ale on tylko po mnie chodzi. Co za parszywe przyzwyczajenie chodzi� po kim�!? - W�a�ciwie... - Jeste� - przerwa�a - strasznie niezdecydowany. - Spokojnie - odpowiedzia�. - Jeste� tylko lad�. - Mog� nie m�wi� - obruszy�a si�. - Nie b�d� taka wra�liwa. Lada skrzypn�a i zapad�a martwota. P�ki kurzy�y si�, lada milcza�a. - Chyba ju� p�jd� - powiedzia� Tomek. Nikt go nie zatrzymywa�. - Co s�dzisz o narracji w prozie? - us�ysza� za plecami, gdy by� ju� w drzwiach. Wolno odwr�ci� si�. - Pytasz mnie? - pokaza� na siebie palcem. - Czy jest tu jeszcze kto� pr�cz nas? - Mog�aby� sprecyzowa� pytanie? - Wolisz tradycyjny, czyli wynikowo-skutkowy, tryb narracji... Wiesz, taki pop, czy mo�e bardziej le�y ci postmodern? - Raczej postmodern - rzek� i opar� si� o lad�. - O, przepraszam - cofn�� si� nieznacznie. - Postmodern jest ciekawsza. - Racja - mrukn�a. - Ta linearna jest nudna. Nic si� w�a�ciwie nie dzieje. Ca�y �wiat jest taki statyczny. Imituje ruch, jak kino. - Oczywi�cie - zgodzi� si�. - Poza tym literatura linearna nie jest sztuk�. W rzeczywisto�ci to rozrywka ludzi zasobnych. - Lub starych - doda�a. - Prymitywna zabawka zabijak-czasu. - Dla wielu to jednak literatura - zawaha� si�. - Eeee, wielu - w jej g�osie zabrzmia�a pogarda. - C� to znaczy wielu? Wielu to nikt! Ekspresja jedynego artystycznego "ja" jest miliard razy wa�niejsza ni� "wielu". Jedno "ja" artysty, a nie �adne "wielu", oto co mnie interesuje. Z "ja" wszystko wynika - mi�o��, wolno��, istnienie! Z "wielu" jest nic, pustka, ci�ba, plebs, turba, z�o! Zreszt� dzi� to komuna�y... - Zapewne - zgodzi� si� przyt�oczony jej wymow�, gdy niespodziewany podmuch wiatru zdmuchn�� z lady ob�oczek kurzu. W drzwiach sta� pan Twist i kiwa� palcem. Mia� na sobie wyszmelcowane spodnie, kiedy� w czarnym kolorze. sk�rzan� i oczywi�cie czarn� kurtk�, jak� kiedy� nosili motocykli�ci, oraz maciej�wk�, r�wnie� czarn�. Pod lew� pach� trzyma� co� ob�ego owini�tego w zu�yt� gazet�. - Tak nagle pan przerywa, panie Twist - oburzy�a si� lada. - Brutal! Pan Twist pogrozi� jej pi�ci�. - Co ba�amucisz ch�opaka - warkn��. Wszed� do sklepu. - P�jdziemy - powiedzia� i po�o�y� niespodziewanie wysmuk�� d�o� na ramieniu Tomka. Lekko go popchn�� w kierunku drzwi. Lada zatrzeszcza�a, mo�e z �alu, a mo�e przeci�ga�a si� dalej. Pan Twist kopniakiem zamkn�� drzwi od ksi�garni. Spojrzenie mia� mocno wyblak�e i jakby utyka� na lew� nog�. Szli przez wojskowy dziedziniec. Doko�a biegali �o�nierze, jedni �wiczyli pady, drudzy skoki przez koz�a. Kilku p�dzi�o przez majdan z ci�kim karabinem maszynowym. Pan Twist przystan�� i wci�gn�� w p�uca powietrze, a nozdrza rozd�y mu si� jak narowistemu �rebakowi. - Czujesz ten �ad jedno�ci?! - spyta� unosz�c do g�ry jedn� brew. - Raczej od�r potu - odpowiedzia� Tomek usuwaj�c si� z drogi biegn�cej grupie. - Ha, ha, ha - roze�mia� si� pan Twist i zaraz spowa�nia�. - Pami�taj, jednostka istnieje tylko przez innych! Oni ci� potwierdzaj�, �mier� polega na tym, �e dla innych przestajesz by�! Ty to inni. Dlatego artysta potwierdza si� tylko wtedy, gdy wielu go akceptuje. Widzisz tych m�odych ludzi, jak dobrze im razem! Sooo�daciii - wykrzykn�� - dobrze wam razem?! - Wedle rozkazu!!! - odwrzasn�li. D�entelmen spojrza� tryumfuj�co. Z gazety pod pach� wysun�� mu si� �eb w�gorza. Oczodo�y ryby by�y puste. �eb lekko zaple�nia�y. Przeszli jeszcze par� krok�w w kierunku budynku z du�ymi uchylonymi wrotami. Ci�gn�� od nich przyjemny ch�odek. - Mam inne zdanie na temat sztuki i zbiorowo�ci oraz jednostki - odpowiedzia� Tomek zdecydowanie. Weszli mi�dzy uchylone wrota. ��ci�a si� na nich tablica z czarnymi literami, kt�re g�osi�y " MAGAZYN MATERIA��W WYB." Poni�ej by�a trupia g��wka. - To, co m�wi� - odpowiedzia� pan Twist - to nie s� s�dy, lecz nagie fakty. Pami�taj, gdy w gr� wchodzi prawda, nie ma czego� takiego jak interpretacja czy wieloznaczno��! Zatrzymali si� przy stosie skrzy�. Dwie na samej g�rze by�y cz�ciowo otwarte. Pan Twist zanurzy� d�o� w jednej z nich. Namaca� jajowaty pokarbowany kszta�t. Podni�s� go do g�ry. - To jest granat - stwierdzi�. Tomek szarpn�� za metalowe k�ko na g�rze granatu. - Zawleczka, idioto! - wrzasn�� pan Twist i rzuci� si� do ucieczki w g��b pomieszczenia. Tomek wolno, majestatycznie wyszed� z magazynu. Widz�c go so�daci pierzchali na wszystkie strony. - Nie razem! - krzykn�� do nich. - Nie jedno�ci� silni, lecz osobno? Macie male�ki sprawdzian - rzuci� granat na dziedziniec i nie czekaj�c na efekty wr�ci� do magazynu po nast�pny. Na zewn�trz rozleg� si� huk... i j�ki. Si�gn�� znowu do skrzyni i poczu� silne szarpni�cie za rami�. Blask s�o�ca obramowywa� aureol� pochylon� g�ow� ojca. U�miecha� si� do Tomka i jeszcze raz delikatnie nim potrz�sn��. - Wstawaj - powiedzia� - �niadanie czeka. Wyci�gn�� r�k� i obj�� ojca za szyj�. Przywar� do jego twarzy. Zarost ojca lekko k�u� go w policzek. - Kiedy przyjecha�e�? - spyta�. - Dwie godziny temu. Siedzieli ju� przy �niadaniu, gdy wyszed� z domu. St� sta� pod drzewem, s�o�ce rozgo�ci�o si� na nim poprzez letnie li�cie. Ostatnie krople rosy spad�y na nagie stopy Tomka, gdy podszed� do jedz�cych. Ch�opak siedzia� po prawej r�ce matki, a u szczytu sto�u by� ojciec. Bra� od ch�opaka maselniczk�. Matka mia�a rozpuszczone w�osy. Na sobie sk�py kostium k�pielowy, ten przywieziony przez ojca z Japonii. Jad�a jajko na mi�kko ma��, rzucaj�c� ostre b�yski �y�eczk�. Krzes�o dla Tomka sta�o po prawej stronie sto�u, na wprost ch�opaka. By�o bia�e, z rodzaju mebli nazywanych gi�tymi. Usiad� i zaraz z dzbanka w czerwone r�e nala� sobie mleka do kubka, na kt�rym wymalowano misia Yogi z dalekiej Ameryki. Mleko by�o ciep�e, a po wierzchu p�ywa�y ko�uchy, kt�re tak zawsze mu smakowa�y. Wyci�ga� je palcem i wk�ada� do ust. S�odki, delikatny smak rozp�ywa� si� na j�zyku. - Jak on mo�e to je�� - powiedzia�a matka i spojrza�a porozumiewawczo na ch�opaka. - Skoro lubi - odpowiedzia� kochanek. - Prawda, Tomku? Nie odpowiadaj�c zacz�� smarowa� miodem chleb. - Ja te� lubi�em ko�uchy - powiedzia� ojciec i u�miechn�� si�. - Dzi�kuj� - doda�. Wstawa� ju� od sto�u. Tomek jad� patrz�c na mewy za drzewami. Wznosi�y si� i nagle opada�y. - Posprz�taj po �niadaniu - powiedzia� ojciec. - Idziemy - odwr�ci� si� do �ony i ch�opaka. - Ju�, ju� - zawo�a�a matka dopijaj�c mleko. W tr�jk� weszli do domu. S�o�ce nie pali�o jeszcze jak w po�udnie, ale si�ga�o ju� wierzcho�k�w drzew. Tomek ugryz� bu�k�, a potem d�ugo przygl�da� si� �ladom swoich z�b�w. - Hej, hej - pomachali mu wychodz�c na pla��. Matka nios�a du�y kraciasty koc, czerwono-b��kitny. Czerwie� i b��kit zamigota�y mi�dzy drzewami, gdy skr�cili ku �cie�ce nad morze. Po chwili znikli w g�stwinie. Wok� drga�o rozgrzewaj�ce si� powietrze. Tomek st�uk� skorupk� i obra� jajko. Nast�pnie poci�� je na najdrobniejsze cz�stki i cisn�� w �lad za nimi. Po �niadaniu ruszy� t� sam� drog�, co oni. Mia� na sobie tylko dwukolorowe slipy, bia�o-czarne. W po�owie �cie�ki ko�czy�o si� le�ne poszycie, a zaczyna� piasek wydm. Czysty, �wie�y, nie taki, jak w kurortach. Skr�ci� w lewo, w stron�, gdzie las pi�� si� pod g�r�. By�o ju� bardzo gor�co. Na le�nej �ci�ce ogarn�o go suche �ywiczne powietrze nadmorskiego lasu. Dzie� zapowiada� si� bez deszczu. Obok rudziej�cego krzaka malin z zesch�ymi li��mi na brzegach wyszed� na urwisko. Usiad� za pniem powyginanym przez morski wiatr. Wyci�gn�� przed siebie nogi, przeci�gn�� si�. Pla�a w dole by�a pusta, cicha, pe�na s�o�ca. Przes�oni� r�k� czo�o. Ob�z rozbili przy du�ym wymytym przez fale balu. Z g�ry widzia� ich doskonale. Nag� matk�, ch�opaka i ojca. Wszyscy byli nadzy. Cia�a b�yszcza�y w s�o�cu. Wspar� si� na �okciach i przy�o�y� lornetk� do oczu; nadal nie s�ysza� szumu fal. Tylko chwil� patrzy� na nich, szybko od�o�y� lornetk� na mech. Po mchu przebiega�y mr�wki. Nagle poczu� uk�ucie i podni�s� �okie�. To tylko szyszka. Jeszcze raz popatrzy� w d�. Ojciec m�wi� co� k�ad�c palec na wargach ch�opca. Ch�opak u�miechn�� si� i obj�� ojca. Ich g�owy pochyli�y si� ku sobie. Usta z��czy�y. Matka u�miechn�a si� i ogarn�a obu ramionami. Ca�owali si� wszyscy. Tomek zerwa� si� gwa�townie. Wzbiera�o w nim podniecenie. Schowa� lornetk� do br�zowego futera�u ze sk�ry i rzuci� si� biegiem do domu. Ksi�yc zn�w le�a� na pla�y, a morze by�o p�askie jak deska. Ani jeden zefirek nie m�ci� fal pod gwiazdami. Tomek sta� wpatrzony w dal, w ciemno��. - Chc� by� jeden - wypowiedzia� zakl�cie. - Sam sobie! Dla siebie! Ksi�yc przesun�� si� nieznacznie po lustrze wody. Znieruchomia� na mgnienie u jego st�p. Popatrzyli na siebie jedyni w bezkresie. Ksi�yc zako�ysa� si� i musn�� zimnym blaskiem jego twarz. Tomek odwr�ci� si� w stron� domu. Klifowy brzeg pi�trzy� si� z czerni� lasu na szczycie. Podszed� do �ciany i wbi� stopy w wilgotny piasek. Wchodzi� po �cianie do g�ry, a wydma za nim osypywa�a si�. Wspina� si� wyprostowany, na szczycie musia� uchwyci� si� traw. By�y wilgotne i ostre. Szybkim ruchem podrzuci� cia�o do g�ry. Wyl�dowa� przy krzaku dzikiego bzu wzbijaj�c opary ostrego zapachu z poruszonych ukwieconych ga��zi. Wsta� i odsun�� krzaki. Mijane drzewa g�adzi�y go po w�osach. Wszed� na �cie�k� prowadz�c� do domu. W pe�ni ksi�yca budynek rozrasta� si�, lekko unosi� w nocnym szumie morza. Samoch�d ojca w krwistym kolorze trwa� obok. Tomek pu�ci� si� biegiem doko�a domu. Zrobi� trzy okr��enia, nim zatrzyma� si� przed oknem rodzic�w. By�o otwarte na o�cie�. Zimny blask satelity b��dzi� po pokoju. Wspi�� si� na parapet. Pod palcami wyczu� ciep�o rozgrzanego drewna. Zeskoczy� na pod�og� cicho jak kot. Promie� ksi�yca wpe�z� na ��ko. Matka spa�a wtulona w ramiona ojca, kt�ry przytula� j� przez sen, dotykaj�c lew� d�oni� ramienia ch�opca �pi�cego po lewej stronie matki. Ch�opak mia� praw� nog� zarzucon� na biodro matki i ojca. Spali ufnie. Ksi�yc och�adza� ich senne cia�a. Wymin�� ��ko na czworakach i zatrzyma� si� przy drzwiach do holu. Klucz by� przekr�cony w zamku. Uni�s� si� na kolana. Z�bami wyci�gn�� klucz z zamka i po�o�y� przy listwie pod�ogowej w k�cie pokoju. Wr�ci� do okna. Promienie ksi�yca nadal spoczywa�y na �pi�cych. Matka u�miecha�a si� delikatnie. Wyskoczy� przez okno w ciep�� noc. Podszed� do auta. Z kieszeni spodni wyci�gn�� kluczyki. Wieko baga�nika odskoczy�o spr�y�cie. Musia� dobrze napi�� dzieci�ce musku�y, by wyci�gn�� pe�ny, ci�ki kanister. Polewa� benzyn� �ciany domu, zw�aszcza parapet w pokoju rodzic�w. Potem dok�adnie wytar� kanister chusteczk� i w�o�y� na swoje miejsce. Zatrzasn�� baga�nik, z kieszeni wyj�� zapa�ki. Noc trwa�a wyczekuj�co. Podpali� ca�e pude�ko i rzuci� je na paruj�c� benzyn�. P�omie� pop�dzi� po wysuszonym drewnie i rzuci� si� b�yskawicznie na �ciany. Rozerwa� ciemno�ci, ogrza� nawet zimny blask ksi�yca, ale z p�on�cego budynku nie wybieg� ani jeden krzyk. Hucza� tylko ogie�. Dom si� pali�. Tomek skry� si� w mroku lasu i przeszed� mi�dzy drzewami do urwiska. Ze szczytu wida� by�o ksi�yc po�yskuj�cy na mokrym piachu pla�y. Wci�gn�� rozgrzane powietrze nocy w p�uca, a� si� zach�ysn��, i skoczy� celuj�c w b�yszcz�c� tarcz� satelity rozpostart� na piasku mokrym od fal. - Dobre - powiedzia� pan Wecki oddaj�c maszynopis. - Powiem wi�cej, bardzo dobre! Autor strzepn�� okruszki wi�niowego ciasta z maszynopisu na traw�, a pan Wecki przeci�gn�� si� i ziewn��. - Uko�ysa�e� mnie - powiedzia� i klepn�� autora otwart� d�oni� w plecy. - Mnie wr�cz odwrotnie - wychyli� si� z lewej strony pan Twist. Wyrwa� spory k�s z ryby owini�tej w gazet� i wepchn�� do ust. - Jak to? - zdziwi� si� pan Wecki, spogl�daj�c spod d�ugich rz�s na pana Twista. - Tak to - odburkn�� d�entelmen. - Nic nie rozumiem! Czemu to ma s�u�y�? - wzruszy� ramionami i obrzuci� ich obu pogardliwym spojrzeniem. - O tam - pokaza� za siebie kciukiem - jest garnizon, so�daci �wicz� i tak dalej. S�u�y to obronno�ci, krzewi ducha, a to... - wskaza� r�kopis - bulwersuje i szerzy rozpust�! - Ale� - rozsierdzi� si� pulchny Wecki. - Literatura nigdy niczemu nie s�u�y. Zwyczajnie jest. Albo j� akceptujesz, albo nie! Bywa jak promie� przeszywaj�cy czer� bytu, tyle dostrze�esz, ile zrozumiesz. - Dlaczego on rzuca jajkami? - piekli� si� pan Twist. - Jajko jest symbolem �a�oby i duszy - odpowiedzia� autor. - Ciska w ich kierunku, bo rozstaje si� z nimi. �al rozdziera jego dusz�, jednocze�nie ich nienawidzi. Tym jajkiem �egna ich. - Urwa�, bo za plecami pana Twista �o�nierze pokonywali zasieki i wychodzili na rubie�e wroga. - Czemu wi�c s�u�y - indagowa� dalej pan Twist - ten dziwaczny w�tek seksualny?... Co to jest, o co wam chodzi... - obejrza� si� zaaferowany. Rzeczywi�cie �wicz�ce wojsko zbli�a�o si�. Pomacha� im r�k�, ale kt�ry� z �o�nierzy rzuci� w jego kierunku granat. Dzi�ki Bogu stali daleko i podmuch wybuchu cisn�� w nich tylko chmur� kwiat�w dmuchawca. Otoczeni t� chmur� rozmawiali dalej. - Chodzi�o o zaakcentowanie - wtr�ci� uczenie Wecki - si� biologii. Zwyczajny erotyzm by�by zbyt dos�owny. Nale�y ucieka� od dos�owno�ci - kiwn�� g�ow�, jakby sam sobie potakuj�c - gdy� nasz bohater Tomek ca�y jest zanurzony w si�ach natury i one wyznaczaj� mu spos�b reagowania. To natura ka�e mu czyni� to, co czyni. Dopiero po dotarciu do ostateczno�ci, czyli do zab�jstwa, oddaje si� we w�adz� metafizyki. W�a�nie latarnia-balon, czyli ksi�yc, przenosi go w inne rejony poznania wyznaczone mu przez jego tw�rc�, czyli autora. Dlatego... Kolejny wybuch przerwa� wywody pana Weckiego, wszyscy trzej spojrzeli w kierunku poligonu. Atak wyra�nie za�ama� si� na polu minowym wroga. Niedaleko, na male�kim �wierczku dynda�y wn�trzno�ci jednego z �o�nierzy. W trawach poligonu wala�y si� resztki innych wojak�w. Skrzy�y si�, ociekaj�ce krwi� w s�o�cu. Ob�oczkami pary ucieka�o z nich �ycie. Zakrwawione wn�trzno�ci drga�y jeszcze, jakby zapraszaj�c, by je rozgarn�� zaostrzonym patykiem i poszuka� w ich skr�tach przepowiedni losu. - Wszystko ocieka wojskiem - powiedzia� kto� za nimi. Jak na rozkaz wszyscy trzej spojrzeli za siebie. W chmurze dmuchawc�w, kt�ra unosi�a si� nad polem walki, szed� Glen Miller z orkiestr�. Skin�� im d�oni� w bia�ej, irchowej r�kawiczce. - Od serca do m�zgu w�druj� garnizony - krzycza� muzyk. - Kohorta podchodzi pod sam pr�g ego i ��d�o laserowca przenika wprost do najtajniejszych wolno�ci. Po fali zbrojnej zostaje w nas susza, popi�, uniwersum nico�ci. Wojska, wojska maszeruj�, maszeruj�, nadchodz� - zatrzyma� si� przed nimi. - Przypomina to jedn� dobr� kwesti� - pochwali� si� erudycj� pan Wecki i zacytowa�. - Pierwsze pianie koguta o �wicie nowego, pe�nego krwi dnia, kt�ry ludzko�ci przyniesie g��bok� �a�ob�. Kultura i moralno�� znikn� ust�puj�c miejsca przemocy i chciwo�ci! Pan Twist zmi�� gazet�, bo nic ju� w niej nie mia�. Cisn�� gazetow� kul� na traw� i zatar� d�onie ze �miechem, troszk� jakby nerwowym. - To ju� zupe�nie inna historia - powiedzia� autor patrz�c po kolei na Glena Millera, pana Weckiego, pana Twista. - W�a�nie - potwierdzili ch�rem, nast�pnie spojrzeli wymownie na maszynopis, kt�ry trzyma� w d�oni. Glen Miller u�miechn�� si�, machn�� batut� i orkiestra zagra�a "Moonlight serenade". Muzyka nios�a si� nad ��kami, poligonem docieraj�c a� do wschodnich rubie�y wroga.