5563
Szczegóły |
Tytuł |
5563 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5563 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5563 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5563 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
JACEK SOBOTA
G�OS BOGA
Z w�asnej
woli
jak pi��
si� zwin��
i unika
�wiata
(F. Kafka,
"Osiem
notatnik�w")
1. S�o�ce zachodzi�o krwawo, jakby zapowiadaj�c tym samym
rych�e rzezie i podboje.
Memento pomy�la�, �e s�o�ce za cz�sto zachodzi krwawo.
Z zawodu i zami�owania Memento by� filozofem i cz�sto
miewa� my�li o charakterze egzystencjalnym. W tej chwili na
przyk�ad zastanawia� si� powa�nie, czy powinien pozbawi� si�
wzroku, skoro trafia�y si� widoki tak monumentalne jak
krwawo zachodz�ce s�o�ce nad bezkresnymi, zda si�,
wrzosowiskami.
Wrzosowiska nie mia�y ko�ca niczym spokojne wody Morza
Martwego, kt�re filozof widzia� raz w �yciu - przed laty.
Pami�ta�, �e woda falowa�a lekko jak pier� kobiety pod
delikatnym dotykiem.
- Postanowione - powiedzia� Memento.
M�wi� do siebie.
Zamierza�, wzorem radykalnych my�licieli staro�ytnych,
definitywnie odci�� si� od �wiata zewn�trznego i bod�c�w
p�yn�cych ze� w zgubnym nadmiarze. Pragn�� zg��bi� natur�
Boga Milcz�cego, us�ysze� Jego G�os. W tym celu, jak uzna�,
dobrze by�oby nielito�ciwie wyk�u� sobie oczy. W tym celu
r�wnie� przebywa� w zawilgoconej komnacie Samotnej Wie�y w
zamku Kaltern, z nikim si� nie kontaktuj�c, rozmawiaj�c jeno
z rzadka z sob� samym. Jedynym cz�owiekiem, jakiego widywa�,
by�a niema kobieta, kt�ra raz dziennie donosi�a mu
po�ywienie.
Trzecim i ostatnim zarazem mieszka�cem Kaltern
opustosza�ego po �mierci hrabiego Mortena by� kat bez
imienia - jego jednak Memento nie widywa� w og�le, bowiem
noce i dni oprawca sp�dza� w lochach. Samotno�� ��czy�a kata
i filozofa. Samotno�� dojmuj�ca jak b�l gnij�cej nogi
Memento.
Noga gni�a mu od d�u�szego czasu, lecz nie zgadza� si� na
jej usuni�cie, cho� niema kobieta nieraz sugerowa�a mu to na
migi. Gnij�ca ko�czyna wprawia�a Memento w stan mistycznego
uniesienia. Wydawa�o mu si� czasem, �e widzi cie� Boga. Albo
�e s�yszy Jego szept. Mia�o to wiele wsp�lnego z trawi�c�
cia�o gor�czk�. Memento czu� na plecach zimny oddech
�mierci.
Drzwi otworzy�y si� z pot�pie�czym zgrzytem wys�u�onych
zawias�w i przerwa�y filozofowi rozmy�lania nad s�ynnym
zdaniem Gragoriausa: "Albo B�g raz jeno przem�wi�, kiedy
�wiat tworzy� z niczego, albo przemawia nieustannie, i
dzi�ki temu �wiat ci�gle jeszcze trwa".
Do komnaty bezszelestnie wsun�a si� niema kobieta.
Przynios�a filozofowi chleb i mleko. Mleko by�o niezb�dnym
dodatkiem do chleba, kt�ry osi�ga� twardo�� kamienia.
Memento nie czu� ju� g�odu, wci�� jednak zmusza� si� do
jedzenia, by przed�u�y� swe bytowanie na tym padole �ez,
cierpienia, krwi i potu. Mia� nadziej� us�ysze� G�os Boga
jeszcze za �ycia.
Po �mierci mog�o ju� w tym nie by� �adnej filozofii.
Ze zdumieniem zaobserwowa� zaznaczaj�c� si� u kobiety
ci���. Pomy�la�, �e ojcem musi by� kat, no bo kt� inny. Kat
z kolei nabiera� przekonania, �e niemowa jest kochank�
filozofa.
Obaj byli w b��dzie.
Niemowa by�a potwornie brzydka, mia�a masywne rysy, a ju�
szczeg�lnie szcz�k�, jej oczy by�y nieokre�lonego koloru,
przet�uszczone w�osy zasi� mia�y barw� lnu.
W Memento kobieta wzbudzi�aby z pewno�ci� uczucie
lito�ci, gdyby nie to, �e zaj�ty by� litowaniem si� nad sob�
i nad �wiatem ca�ym. Dok�adnie w tej kolejno�ci.
Czasem, w przyp�ywie d�awi�cej rozpaczy, filozof my�la�,
�e B�g jest niemy, jak ta kobieta. Albo �e w og�le nie ma
Boga. Obie ewentualno�ci wydawa�y mu si� jednako
przera�aj�ce.
Kiedy kobieta opu�ci�a komnat�, filozof si�gn�� z trudem
do torby pe�nej uczonych ksi�g w sk�rzanych oprawach.
Niekt�re by�y nawet ilustrowane. Ich autorzy s�dzili, �e co�
wiedz�. Byli i tacy, kt�rzy powiadali: "Wiem, �e nic nie
wiem". Mimo to pisali ksi��ki.
Opr�cz ksi��ek w torbie by� sztylet o ostrzu w�skim jak
usta Memento. I ostrym jak jego j�zyk.
Kiedy� kochanka filozofa por�wna�a jego usta do szramy.
Niewiasta by�a po trosze poetk�, po trosze zasi� karczemn�
dziewk� ze sk�onno�ciami do karczemnych awantur. Jako bardzo
jeszcze m�ody cz�owiek Memento doszed� do wniosku, �e
kobiety puchem s� jeno marnym i niczym wi�cej. Nigdy �adnej
naprawd� nie pokocha�. Jedyn� jego mi�o�ci� by�a filozofia.
Kiedy uprawia� mi�o�� z nikczemnymi dziewkami, mia� przed
oczami ust�py z dzie� filozoficznych i dopiero przypominanie
sobie szczeg�lnie wyrafinowanych my�li w po��czeniu z
fizycznym czysto oddzia�ywaniem dziewek doprowadza�o go do
spe�nienia. Cz�sto zastanawia� si�, jak sobie radz� z tym
problemem kowale.
- Do��!!! - krzykn�� w celu zag�uszenia nazbyt frywolnych
my�li.
Przy�o�y� ostrze sztyletu do oka i ju� zamierza�
nacisn��, kiedy jego uwag� przyku� niespodziewany refleks
zachodz�cego s�o�ca. Przyczyn� zjawiska okaza� si� je�dziec,
najpewniej zakuty w zbroj�. Filozof pomy�la�, �e jest to
b��dny rycerz z ob��dem w oczach.
Ju� po chwili Memento zapomnia� o je�d�cu, a jego
wyrafinowany umys� zaprz�tn�y my�li o �lepej uliczce.
Odwiedzi� niegdy� straszliwie zat�oczone miasto Barden,
licz�ce podobno ponad pi��dziesi�t tysi�cy nieczystych dusz.
Miasto nie przypad�o Memento do gustu, powietrze wype�nia�y
nieprzyjemne zapachy, ludzie zdawali si� by� wyp�owiali -
zapewne z braku �wie�ego powietrza. Dziewki z kolei by�y
wulgarne i przekonane o dziejowej misji swojego rzemios�a
wi�c nie mia�y nawet odrobiny poezji. Kt�rego� dnia filozof
po raz pierwszy w �yciu ujrza� �lep� uliczk� i od razu
pomy�la�, �e to metafora sensu ludzkiego bytowania tudzie�
jego braku. W tej chwili wydawa�o mu si�, �e gdy
w�asnor�cznie pozbawi si� wzroku, por�wnanie jego los�w do
�lepej uliczki nabierze cech niepokoj�cej dos�owno�ci.
Natychmiast pocieszy� si� jednak, �e ludzie zasadniczo
r�ni� si� od ulic, a �lepcy od �lepych uliczek. Ulice nie
miewaj� problem�w natury egzystencjalnej, nie musz� napycha�
sobie ka�dun�w ani zdobywa� wzgl�d�w - to wzgl�dne poj�cie -
dziewek. Nie musz� zabija�, by prze�y�.
Nie musz� my�le� o milczeniu Boga.
Z oddali dosz�y filozofa niewie�cie okrzyki. Kobieta
�miertelnie czego� si� obawia�a i oznajmia�a to �wiatu
przenikliwym g�osem. Do tej pory jedyn� kobiet� na zamku
Kaltern by�a niemowa. Memento widzia� dwa wyj�cia: albo
niema s�u��ca w tajemniczy spos�b odzyska�a g�os, albo te�
pojawi�a si� druga kobieta, tym razem obdarzona g�osem, od
kt�rego dr�a�y �ciany.
- Czego ode mnie chcecie?!!! - krzycza�a. G�os dochodzi�
st�umiony, jakby spod ziemi, najpewniej z loch�w. Kat musia�
mie� z tym wiele wsp�lnego.
Ju� bez dalszych waha� zabra� si� do wyk�uwania oczu.
Sz�o mu opornie, by�a to jedna z tych czynno�ci, kt�re cz�ek
wykonuje po raz pierwszy i ostatni zarazem. Podobnie jest na
przyk�ad z umieraniem. No i z przychodzeniem na �wiat.
Poniewczasie filozofowi przysz�o na my�l, �e m�g� przecie
poprosi� o przys�ug� fachowca z loch�w. M�dry filozof po
szkodzie.
Po wy�upieniu pierwszego oka Memento straci� na chwil�
przytomno��. Kiedy j� jednak odzyska�, natychmiast wy�upi�
drugie. Na razie nie poprawi�o mu to jasno�ci my�lenia, a
ju� z ca�� pewno�ci� nie wp�yn�o dobrze na jasno��
widzenia.
Niema kobieta nie okaza�a gwa�townych uczu� na widok
jatki. Musia�a w swoim �yciu widywa� wiele krwi. Potu.
Cierpienia. I �ez. Z kamiennym spokojem opatrzy�a rany
filozofa. Tylko jej dziwne oczy o nieokre�lonym kolorze by�y
smutne. Tego ju� jednak Memento nie m�g� zobaczy�.
�eby cho� na chwil� zapomnie� o b�lu gnij�cej nogi i
oczodo��w, Memento pocz�� rozwa�a� dowody na istnienie Boga.
By� to w istocie jeden dow�d, jeno w czterech cz�ciach. Po
pierwsze, niepodwa�alny fakt istnienia ruchu warunkowa�
istnienie Pierwszego Poruszyciela. Po drugie, zr�nicowana
doskona�o�� istniej�cych rzeczy warunkuje istnienie Istoty
Doskona�ej. Z istnienia przypadkowo�ci wnosi si� z kolei o
istnieniu Istoty Koniecznej. Po czwarte zasi� i ostatnie,
skoro w przyrodzie istnieje przyczynowo��, musi by� r�wnie�
Przyczyna Pierwsza.
- Dobrze!!! - krzykn�� Memento, chc�c zag�uszy�
cierpienie. - Ale to wszystko nie t�umaczy zakl�tego
milczenia Boga!
Memento uwa�a� dowody za niewarte funta k�ak�w. "To nie
dowody, to pobo�ne �yczenia" - mawia� w przyp�ywach z�ego
nastroju, czyli do�� cz�sto. Bo czy� nie jest w istocie tak,
�e �wiat sk�ada si� z ma�ych cz�stek, a te z jeszcze
mniejszych, i tak dalej a� w niesko�czono��? A� do pustki
zupe�nej?! A owa pustka oznacza, �e �wiat z�udzeniem jest
jeno i niczym wi�cej. Oznacza�oby to r�wnie�, �e B�g z
lubo�ci� uprawia pustos�owie monstrualne. Czym�e by�by
w�wczas �wiat: snem, gr� oszukiwanych zmys��w, odbiciem na
wodzie, cieniem cienia, uczciwo�ci� z�odzieja, cnot�
dziewki?
- M�dro�ci� filozofa! - krzykn�� Memento i za�mia� si�
gorzko.
Albo przyczynowo�� �wiata. Rzekoma przyczynowo��. Czy�
nie jest tak, �e ka�da przyczyna ma swoj� w�asn�, i tak bez
pocz�tku i bez ko�ca, a� oka�e si�, �e przyczyny pierwszej
po prostu nie ma!!!
Przez chwil� Memento wydawa�o si�, �e s�yszy zduszony
chichot dochodz�cy zewsz�d, ale to jady z nogi filozofa
zak��ca�y r�wnowag� jego czterech zmys��w.
Wtedy us�ysza� g�os pe�en zwierz�cego b�lu.
- Aaaaaaaaaa!!!!
Ale i w jego realno�� nie uwierzy�.
Potem zasn��. �ni�y mu si� uszy zamienione w popi�.
Nie obudzi� si� ju�. Gnij�ca noga wykopa�a go z tego
�wiata. Umar�, nie us�yszawszy G�osu Boga.
Wiara
jak gilotyna,
tak ci�ka,
tak lekka
(F. Kafka,
"Osiem
notatnik�w")
2. S�o�ce stan�o w miejscu na najwy�szym punkcie
niebosk�onu, pal�c stamt�d �wiat.
Bezimienny kat i jego towarzysz koczowali na go�ci�cu,
trzeci dzie� czekaj�c na przysz�� ofiar�. Wok� rozci�ga�y
si� wrzosowiska. Jeszcze kilka dni takich niespotykanych o
tej porze roku upa��w i ro�liny zmarniej�.
Normalny cz�owiek, obdarzony przeci�tn� cierpliwo�ci�,
dawno straci�by wiar� w powodzenie przedsi�wzi�cia. Ale kat
nie ro�ci� sobie pretensji do normalno�ci, jego wiara zasi�
mog�a przenosi� g�ry i doliny.
Towarzysz kata nosi� imi� Mori.
Spotkali si� trzy dni wcze�niej. Kat pracowa� w
przyjemnie wilgotnym zaciszu loch�w nad najnowszym dzie�em,
kt�re - ju� po �mierci genialnego konstruktora -
zrewolucjonizowa� mia�o system wymierzania sprawiedliwo�ci i
niesprawiedliwo�ci. W innej rzeczywisto�ci bardzo podobn�
machin� nazwano na cze�� jej stw�rcy "gilotyn�". Poniewa�
kat nie zna� swojego imienia i nie by�o po�r�d �ywych cz�eka
lepiej ode� w tym wzgl�dzie poinformowanego, urz�dzenie
mia�o zosta� nazwane "Bezimienn� Machin�". To do�� d�uga
nazwa, ale przecie wynalazca pierwszego w tej rzeczywisto�ci
automobilu nazywa� si� b�dzie Gorronthrikell.
Kat przerwa� prac�, by odetchn�� wilgotnym powietrzem
loch�w. Pomieszczenie ton�o w p�mroku. Wok� Bezimiennej
Machiny wala�y si� bezg�owe trupy kurczak�w pomordowanych w
celach eksperymentalnych metod� pr�b i b��d�w. Kamienna
posadzka mokra by�a od krwi, a powietrze przesi�kni�te
charakterystyczn� woni� niewinnie pomordowanych ofiar.
Nad wej�ciem do lochu wisia�o god�o rodu Morten�w:
Bezg�owy Orze�. By�a to zaiste ponura metafora los�w
hrabiowskiej rodziny.
Jeszcze niedawno katu bardzo brakowa�o pana na zamku
Kaltern. Hrabia codziennie torturowany na w�asne �yczenie
nadawa� sens istnieniu oprawcy. Po �mierci Mortena kat
d�ugo nie m�g� doj�� do siebie. Zastanawia� si� nawet nad
samob�jstwem. A� niespodziewanie odnalaz� utracony sens
�ycia. Pomy�la� w�wczas - to by�o jak nag�a iluminacja - �e
B�g wcale nie milczy, jak to si� wszystkim zdaje. Po prostu
ma�o kto Go s�yszy! Oprawca uzna� w�wczas, �e �wiat okrutny
jest i z�y nie bez przyczyny i �e wszelakie akty
nieposzanowania czyjego� zdrowia, ewentualnie �ycia s�
w�a�nie G�osem Boga!!! W takim razie B�g okazuje si�
nieoczekiwanie rozmown� istot�. Id�c dalej tym tropem, kat
nabiera� przekonania, �e sam nie jest niczym innym jeno
Boskim J�zykiem. By� niemal przekonany, �e sumiennie
wykonuj�c swoj� prac�, przemawia w imieniu Boga (pozornie)
milcz�cego. Przemawia� zatem i okaza� si� niezwykle
elokwentnym m�wc�.
Niemal w tym samym momencie, kiedy kat powr�ci� do
przerwanej pracy, na dziedzi�cu zamku Kaltern zjawi� si�
konno w�drowiec. By� krzepkim m�czyzn� w sile wieku. Barwy
jego stroju oraz god�o - Bezskrzyd�a Jask�ka - nie
pozostawia�y �adnych w�tpliwo�ci: przyby�y by� poddanym
ksi�cia Sorma. Z�o�liwcy powiadali, �e Bezskrzyd�a Jask�ka
to bardzo trafny symbol braku lotno�ci umys�owej kolejnych
spadkobierc�w ksi���cego tytu�u.
- Mori jestem - przedstawi� si� je�dziec niemej kobiecie.
- Nadworny kat ksi�cia Sorma, niechaj jego szcz�liwa
gwiazda nie ga�nie przedwcze�nie. Chc� si� widzie� ze
s�ynnym Katem Bez Imienia.
Kobieta zby�a jego s�owa milczeniem, co oczywi�cie nie
by�o �adnym afrontem.
Sprowadzi�a Moriego kr�tymi schodami do loch�w.
Bezimienny kat zdziwi� si� na widok nieznajomego wchodz�cego
z w�asnej woli do pomieszczenia ciesz�cego si� zas�u�enie
z�� przecie s�aw�. Przyjrza� si� Moriemu z uwag�. Twarz
nadwornego kata ksi�cia Sorma przypomina�a kamie� z wykutymi
w odpowiednich miejscach otworami, wg��bieniami, rysami. Nie
by�a to twarz cz�owieka nadmiernie b�yskotliwego. Albo
krotochwilnego. Albo kochliwego. Nie znamionowa�a te�
nadmiaru uczu�. Co tu du�o m�wi�: twarz Moriego uwiod�a
bezimiennego kata, nie da� tego jednak po sobie pozna�.
Mori, nie zra�ony ch�odnym przyj�ciem, rozsiad� si� na
czym�, co wzi�� za �aw�, a co by�o drewnian� wprawdzie, ale
wieloczynno�ciow� machin� tortur. Nie przejmuj�c si�
zakl�tym milczeniem kolegi po fachu, opowiedzia� histori�
swojego �ycia. Na szcz�cie, by�a to kr�tka historia.
R�d Morich od stuleci kultywowa� bogate tradycje tajnego
pos�annictwa tudzie� szpiegostwa. Ka�dy m�ski potomek rodu,
a tajemnym zrz�dzeniem losu innych nigdy nie by�o, stawa�
si� szpiegiem na us�ugach kolejnych spadkobierc�w tytu�u
ksi���cego. Specjalno�ci� Morich by�o przekazywanie tajnych
informacji przemy�lnie poukrywanych w ich bujnych
czuprynach. W tym celu wys�annikowi nale�a�o najpierw ogoli�
g�ow� do go�ej sk�ry, wypisa� na niej informacj�, poczeka�
a� w�osy odrosn� i dopiero w�wczas osobnika wysy�ano z
misj�. R�d Morich s�yn�� zawsze z szybkich odrost�w.
Niestety, natura powetowa�a sobie owe jawne kpiny z jej
praw: Mori wy�ysia� w m�odym wieku, trac�c tym samym wikt i
opierunek. To zadecydowa�o o konieczno�ci rych�ego
przekwalifikowania si�, zatem Mori postanowi� zosta� katem i
zrealizowa� tym samym swoje sekretne marzenia dzieci�ce. Z
tego te� powodu uda� si�, za zgod� i wiedz� Sorma, do
s�ynnego kata z Kaltern, zwanego te� Katem Bez Imienia - po
nauk�. Bo nauka to pot�gi klucz.
- Jeste� �yw� legend� po�r�d oprawc�w, panie - uprzejmie
zako�czy� swoj� opowie�� Mori.
- Wyno� si� st�d - odezwa� si� bezimienny kat wprawiaj�c
si� tym samym w zdumienie. My�la�, �e dawno ju� zapomnia�,
jak u�ywa si� g�osu.
- Nie powiedzia�em ci jeszcze o mojej nowej meto...
- Milcze� - uci�� kat-gospodarz. Polubi� Moriego, ale
wci�� nie widzia� w nim swej potencjalnej ofiary, zatem jego
ciekawo�� pozosta�a u�piona.
Mori zagra� ostatni� kart�.
- Torturuj� skaza�c�w za pomoc� w�asnej poezji...
Ciekawo�� bezimiennego kata obudzi�a si�, przeci�gn�a i
przyjrza�a bacznie Moriemu.
Okaza�o si�, �e Mori nie tylko by� tajnym pos�a�cem i
katem w jednej osobie, ale jeszcze i poet�. Miernym, co
prawda, zachowa� jednak tyle trze�wo�ci umys�u, by zda�
sobie spraw� z w�asnej impotencji tw�rczej. Gdyby podobn�
trze�wo�� zachowywali inni poeci obdarzeni lichym talentem,
�wiat m�g�by by� lepszy.
Nieoczekiwanie Mori odkry�, �e jego poezja dzia�a
zw�aszcza na umys�y lotne i wyrafinowane. Im wi�ksze
wykszta�cenie prezentowa� przes�uchiwany, tym szybciej jego
op�r krusza� pod przemo�nym naporem poezji Moriego. Pono�
najgorzej znosili j� wybitni poeci i trubadurzy. Najd�u�ej
wytrzymywali poeci kiepscy.
Metoda Moriego zaintrygowa�a bezimiennego kata, kt�ry
niezwykle ceni� wszelkie nowinki w dziedzinie katowania.
- Potrzebny nam obiekt - powiedzia�.
Filozofa od razu zdyskwalifikowali, gnij�ca noga za
bardzo go wycie�czy�a. Do niemowy z kolei czu� kat
sentyment.
Od tamtej pory min�y trzy dni.
S�o�ce pra�y�o niemi�osiernie, jednak kat nie zwraca� na
t� niedogodno�� uwagi. �adnych uwag nie wypowiada� r�wnie�
na g�os, nade wszystko bowiem ceni� sobie pow�ci�gliwo��, a
cisza by�a mu przyszywan� siostr�.
Nagle Mori podni�s� si� i bez s�owa wskaza� na wsch�d. W
oddali majaczy�a samotna posta� pieszo przemierzaj�ca
wrzosowiska. Po�cig by� kr�tki, mieli wszak wierzchowce.
Niefortunny w�drowiec okaza� si� kobiet�. By�a to Joni, do
niedawna oficjalna kochanka ksi�cia Sorma, zwanego te�
Sormem Bez Palca, kt�ra mia�a nieszcz�cie popa�� w nie�ask�
na skutek swoich nadmiernych oczekiwa� maj�tkowych oraz
misternych intryg prawowitej ma��onki ksi�cia.
Joni by�a pi�kna jak zach�d s�o�ca.
Bezkrwawy zach�d s�o�ca.
Jej portrety, sporz�dzone przed laty przez ksi���cego
malarza, zosta�y spalone, jej dobra - skonfiskowane na rzecz
Funduszu Finansowania Kochanek Ksi�cia. Sama, w por�
ostrze�ona, cudem unikn�a �mierci. Mo�na jednak powiedzie�,
�e wpad�a z deszczu pod rynn�. A nawet pod wodospad.
Wracali do Kaltern. Po drodze min�� ich w oddali samotny
rycerz, najpewniej b��dny. Po drodze Joni zd��y�a im obieca�
p� kr�lestwa, bez �ladu reakcji na ich kamiennych twarzach.
Potem, kiedy znale�li si� w lochu, krzycza�a jakby j�
odzierali ze sk�ry, a nie jeno z odzienia. Kiedy bezimienny
kat ujrza� j� nag�, w chybotliwym blasku pochodni, jego
serce stopnia�o jak wosk, natomiast inny organ o �ywotnym
znaczeniu stwardnia� niczy� ska�a. Poczu� wewn�trzny
konflikt �arliwego obowi�zku przemawiania w imieniu Boga
(pozornie) Milcz�cego z r�wnie �arliwym uniesieniem, jakie
w�a�nie go opanowa�o.
- Czego ode mnie chcecie?!! - krzykn�a Joni g�osem, od
kt�rego zadr�a�y �ciany.
Katu serce si� kraja�o, a r�ce poci�y, poci�gn�� zatem z
omsza�ej butli wype�nionej winem utrzymanym w loszej
temperaturze. Jeden haust nie pom�g�, wi�c nie zwlekaj�c
wyczerpa� zapasy trunku.
Zastanawia� si�, czy wypu�ci�by dziewczyn� na wolno��,
gdyby nie obecno�� Moriego. Mo�e nawet �yliby razem d�ugo i
szcz�liwie z gromad� uroczych pachol�t, kt�re stopniowo
wprowadza�by w arkana sztuki katowskiej.
Otrz�sn�� si� i odegna� my�li niegodne kata. Rasowy
oprawca nie zna przecie lito�ci, a je�li ju� zostan� sobie
przedstawieni, to czas na zmian� rzemios�a.
M�g�by jeszcze pr�bowa� sobie t�umaczy�, �e Joni to
przecie jeno bezbronna ofiara, kt�ra w niczym nikomu nie
wadzi - nie licz�c mo�e Sorma Bez Palca i prawowitej jego
ma��onki - ba, ona nawet nie wie nic na tyle istotnego, co
trzeba by z niej dobywa� z pomoc� tortur. Ale kat zna� star�
dewiz� katowskiego cechu: "Kiedy pyta tortura, odpowiada
b�l", co oznacza�o tyle, �e zadawanie b�lu w celu zdobywania
informacji jest niedorzeczno�ci�. Oprawca m�g� przecie
wm�wi� ka�demu wszystko i nie musia�o to mie� nic wsp�lnego
z tak zwan� "obiektywn� prawd�". Ofiar� katuje si� dla
katowania samego, jak mi�o�� uprawia si� dla mi�o�ci, a
sztuk� - dla sztuki.
Jedynym sensem bezinteresownego katowania mog�o by�
jeszcze przemawianie w Boskim Imieniu. Dopiero ta ostatnia
my�l sprawi�a, �e kat zdo�a� si� umocni� w swojej
nieczu�o�ci.
- Wy... chcecie mnie zabi�, prawda? Dlaczego? - zapyta�a
Joni przez �zy.
- C�... - mrukn�� Mori, przebieraj�c si� w katowskie
odzienie - �wiat gra na zw�oki...
Moriemu kobieta nie zawr�ci�a w g�owie. �adna kobieta nie
zdo�a�a tego dokona�. Mi�o�� by�a dla� wy��cznie figur�
stylistyczn�, kt�r� wykorzystywa� podczas uprawiania swojej
poezji. Mi�o�� fizyczn� uwa�a� z kolei za narz�dzie s�u��ce
rozga��zianiu rodu Morich. Bywa�o, �e �mier�, niczym szalony
ogrodnik, przycina�a ga��zie jak popadnie, w�wczas Mori,
chc�c nie chc�c, zabiera� si� za upraw� mi�o�ci.
Zbli�a� si� wiecz�r. Kiedy powoli, jakby z oci�ganiem,
zapad�y wreszcie ciemno�ci, kaci przyst�pili do dzie�a.
Joni w �aden spos�b nie potrafi�a uwierzy� w blisko��
swego zej�cia z tego pado�u �ez. Jak ka�dy m�ody cz�owiek,
nie do ko�ca �wiadomie, ale jednak s�dzi�a, �e w gruncie
rzeczy jest nie�miertelna.
Myli�a si�.
Mori rozpocz�� tymczasem deklamacj� swojej poezji, lotnej
jak katowski top�r. Na szcz�cie Joni nie by�a nieszcz�liw�
posiadaczk� wyrafinowanego umys�u, zatem poemat nie sprawia�
jej wielkiej przykro�ci. Uda�a nawet zainteresowanie.
Poemat Moriego ci�gn�� si� jak flaki z patroszonego
wieprza. W du�ym skr�cie opowiada� o niezwyk�ej mi�o�ci,
jak� zapa�a� pewien s�owik do pon�tnej wr�blicy. Tu
nast�powa� drobiazgowy opis ptaszycy: jej piersi kr�g�ych
oraz kszta�tnych n�ek. Ani s�owa o pi�rach czy dziobie. Na
przeszkodzie bujnemu rozwojowi romansu stan�a ra��ca
niezgodno�� charakter�w obu ptak�w. S�owik jak to s�owik -
lubi� �piewa� i to nie tylko przy goleniu, wr�blicy za� nie
podoba� si� jego g�os. Nieustannie zatem ucieka�a przed
nieszcz�snym �piewakiem, co doprowadza�o s�owika do czarnej
rozpaczy i szewskiej pasji, a ci�gle pogonie zabiera�y mu
cenny czas przeznaczony na �piewanie. Kt�rej� nocy wreszcie,
kiedy to niczego nie spodziewaj�ca si� wr�blica zapad�a w
sen, s�owik podkrad� si� i obci�� jej skrzyd�a. Zaraz potem
usun�� sobie j�zyk. By�o to niew�tpliwie rozwi�zanie
zbli�one do idealnego kompromisu, c� jednak z tego, skoro
wr�blica bez skrzyde� nie poci�ga�a s�owika tak bardzo.
B�yskawicznie ulokowa� swoje uczucia w pewnej s�owiczej
samicy obdarzonej cudownym g�osem i kr�g�ymi piersiami, nie
wspominaj�c ju� o n�kach. Ta jednak nawet nie chcia�a
spojrze� na niemego �piewaka.
W sumie historia bardzo spodoba�a si� bezimiennemu katu,
kt�ry by� przecie mistrzem katowania, a nie poetyzowania.
Doszuka� si� w niej nawet celnej metafory stanu ma��e�skiego
jako zwi�zku opartego na kompromisie obustronnym, kt�ry
polega na tym, �e ma��onkowie zatracaj� dla obop�lnego dobra
te swoje cechy, za kt�re - nie wiedz�c o tym - darzyli si�
mi�o�ci�. Tkwi� w tym niezrozumia�y dla kata paradoks. Ten
paradoks by� niezrozumia�y nie tylko dla kata. Tego
paradoksu nie rozumie nikt.
Rymy by�y ci�kie jak kowad�a i wydawa�o si�, �e lada
moment przebij� si� przez kamienn� posadzk� lochu, a� do
samego piek�a.
- To pi�kna historia - powiedzia�a Joni, roni�c obficie
�zy fa�szywego wzruszenia. Oczywi�cie, wcale tak nie
uwa�a�a, przemawia� przez ni� instynkt samozachowawczy.
Bardzo pragn�a przypodoba� si� Moriemu i uzyska� w ten
spos�b u�askawienie. Straszliwie rozw�cieczy�o to Moriego,
bo jego torturuj�cy poemat nie przyni�s� spodziewanego
skutku. By�o mu wstyd przed bezimiennym katem. Nie mia�
poj�cia, �e za kilkaset lat m�g�by zosta� uznany prekursorem
wojny psychologicznej. Z�y, wyszed� z lochu w poszukiwaniu
odrobiny wina. Zasch�o mu w gardle od poetyckiego
gard�owania.
Joni przenios�a b�agalne spojrzenia na bezimiennego kata.
W swoim kr�tkim �yciu nie widzia�a nikogo cho� w po�owie
r�wnie odra�aj�cego. Hrabia Morten niegdy� okrutnie
torturowa� kata, by go w ten spos�b przysposobi� do
rzemios�a. M�ode, nadmiernie rozci�gliwe ko�ci nie
wytrzyma�y obci��e� i uleg�y daleko id�cym deformacjom. Kat
przypomina� teraz monstrum z sennych koszmar�w. Niewiele
mia� wsp�lnego z ludzk� istot�. Mimo to Joni powiedzia�a:
- Jeste� wspania�ym m�czyzn�, panie...
U�y�a ca�ego swego kunsztu zawodowej kurtyzany, ale i tak
nieodwo�alnie przypiecz�towa�a sw�j los. Bowiem kat jej nie
uwierzy�. Wiedzia�, �e �wiat okrutny jest i z�y, ale takiego
ciosu nawet on si� nie spodziewa�.
Rozpocz�y si� prawdziwe tortury. Bezimienny kat by�
potwornie nielito�ciwy, lecz nawet w po�owie nie by� tak
okrutny, jak Joni wobec niego.
Co jaki� czas by�a kochanka Sorma Bez Palca traci�a
przytomno�� i Moriemu wydawa�o si�, �e to ju� koniec, �e
umar�a, �e kat pokpi� spraw�.
Ale kat wiedzia� lepiej.
Nigdy nikogo nie torturowa� z tak rozpaczliw�
zaciek�o�ci�. Pomy�la�, �e B�g przemawia teraz przez niego z
niezwyk�� jasno�ci� my�li, by� mo�e nawet deklamowa� swoj�,
Bosk� Poezj�.
Mori patrzy� na kata w niemym zachwycie. Wiedzia�, �e
jest �wiadkiem kunsztu niespotykanego, niepoj�tego
mistrzostwa, kt�rego sam nigdy nie mia� dost�pi�. Na jego
przedwczesnej �ysinie l�ni� w blasku pochodni pot niezdrowej
emocji.
A� nagle kat krzykn��:
- Aaaaaaaaaa!!!!!
By� to okrzyk zwierz�cego b�lu i cierpienia. Mia� teraz
przed oczami swoje dzieci�stwo, kiedy Morten nieustannie
zadawa� mu b�l, zawsze oszcz�dzaj�c przy tym d�onie ch�opca,
bo to dla kata najwa�niejsze narz�dzie. Przypomnia� sobie
sw�j strach i rozpacz, kiedy dojrzewa� i wiedzia� z niczym
nie zachwian� pewno�ci�, �e �adna kobieta, nawet w
przyp�ywie szale�stwa, nigdy nie zechce na niego spojrze�.
My�la�, �e za chwil� p�knie mu serce.
Ale serca nie p�kaj� z tak nieistotnych powod�w.
Niema kobieta po�yka�a �zy w swojej komnacie.
Memento umiera� w swojej.
Mori bezwiednie obgryza� paznokcie.
Bezimienny kat zabi� Joni, kt�ra nigdy nie mog�aby zosta�
kobiet� jego smutnego �ycia. Nic ju� nie mog�o przynie��
ulgi jego spopiela�ej duszy. Zupe�nie jakby na dusz� kata
spojrza� Bazyliszek.
Kat zawsze my�la�, �e wie lepiej.
W istocie nie wiedzia� nic.
Kiedy sko�czy� z Joni, spojrza� na Moriego wzrokiem
nieprzytomnym od cierpienia.
- To by�o niezwyk�e, mistrzu - wyszepta� Mori. Wyda�o mu
si�, �e ma przed sob� Boga we w�asnej osobie. - Tobie nikt
nie dor�w...
Nie doko�czy� my�li, bowiem kat uderzeniem szybkim jak
my�l roz�upa� mu czaszk� dwur�cznym toporem. By� to z jego
strony akt mi�osierdzia, przynajmniej sam tak o tym my�la�.
Potem podszed� do Bezimiennej Maszyny i spokojnie po�o�y�
g�ow� pod ostrzem. Nie waha� si�. Mia� nadziej�, �e
obcinaj�c sobie g�ow�, pozbawia tym samym Boga jego j�zyka.
Myli� si�.
Nieme
niebo
tylko
niemym
odpowiada
(F. Kafka,
"Osiem
notatnik�w")
3. S�o�ce akurat zachodzi�o krwawo, kiedy rycerz Kwaidan
przeje�d�a� konno opodal zamku Kaltern. W ostatnich
promieniach ujrza� jeszcze samotn� posta� w otworze okiennym
Samotnej Wie�y.
Kwaidan by� cz�ekiem w �rednim wieku i �redniej raczej
postury. Od pewnego czasu �rednie r�wnie� by�o jego
zainteresowanie sprawami tego �wiata. Bardzo go za to
intrygowa�o zakl�te milczenie Boga.
Nad r�wnin� wolno zapala�y si� gwiazdy. Rycerz chwil�
zastanawia� si�, czy nie powinien kontynuowa� podr�y, czu�
jednak narastaj�ce zm�czenie. Zsiad� zatem z konia, nakarmi�
go i oporz�dzi�, po czym rozbi� p��cienny namiot - dom, z
kt�rym od lat si� nie rozstawa�. Mo�na powiedzie�, �e by�
typem domatora.
Sen nadszed� szybkim krokiem, jakby st�skniony za
towarzystwem Kwaidana. By� to sen o przesz�o�ci, zatem
koszmar. Rycerz przyj�� go ze spokojem dobrze wychowanego
gospodarza, bo taka ju� by�a natura Kwaidana, �e wszystko
przyjmowa� z wych�odzonymi emocjami.
�ni� o swoim rzemio�le, o krwawych wyprawach pod
sztandarami ksi�cia Sorma. �ni� o legionach ludzi, kt�rzy
nigdy nie zrobili mu nic z�ego, a kt�rych mimo to
beznami�tnie wysy�a� na tamten �wiat, jakby byli przesy�kami
bez adresata. A mo�e adresat jednak istnia�?
Potem �ni� o dziewczynce, kt�ra prawie by�a ju� kobiet�.
Pi�kna, niewinna, nie m�g� sobie przypomnie� jej oczu.
Odgryz�a palec ksi�ciu Sormowi, gdy ten - po bestialskim
wymordowaniu rodzic�w ma�ej - usi�owa� pog�aska� j� po
czarnych jak noc w�osach. Wtedy Kwaidan, owa maszyna do
zabijania, cz�ek bez emocji, wyprany tak�e i z uczu�, zada�
dziewczynce jedno pchni�cie mieczem. Natychmiast co� w nim
p�k�o, jego beznami�tny styl zosta� zm�cony, pocz�� miewa�
koszmary i bezsenne noce. Zainteresowa� si� �ywo teologi�.
Bardzo obchodzi�a go osoba Adresata, kt�remu podes�a� tyle
przesy�ek. Chcia� mu zada� kilka prostych pyta�. Sk�d
jeste�my? Dok�d zmierzamy? Czemu jeste�my tacy, a nie inni?
Czemu zabi�em tylu ludzi? Czemu �wiat jest okrutny i z�y?
Kim jeste�, m�j drogi Adresacie? I czego od nas chcesz?
Filozofie wypracowane w pocie wysokich cz�, wszystkie
dowody na istnienie Boga by�y dla Kwaidana czyst�
abstrakcj�. Albo ich nie pojmowa�, albo go nie przekonywa�y.
Potrzebowa� konkret�w, bo przez ca�e swoje �o�nierskie �ycie
twardo st�pa� po ziemi. Pomys� podsun�� mu zupe�nie
nieoczekiwanie z�achmaniony pijak, zapewne zdegenerowany
filozof. Sta�o si� to w przydro�nej gospodzie przy go�ci�cu
do Barden.
- Poszukujesz... yps... Boga Mi�osiernego, tak? - zapyta�
pijak, kiedy Kwaidan opowiedzia� mu o swoich krwawych
czynach i nieoczekiwanym nawr�ceniu. Pijak mia� czerwone
oczy, taki� nos i trudno�ci z jasnym formu�owaniem my�li.
- Owszem - odpar� Kwaidan.
- Poszukujesz... Boga... Wybaczaj�cego Zbrodnie?
- To prawda.
- Po mojemu... ep... Jego istnienia dowodzi� mo�na
jeno... po�rednim sposobem. Bo je�li istnieje doskona�e
dobro... musi r�wnie� istnie�... i z�o doskona�e... Bowiem
natura wszechrzeczy opiera si�... na r�wnowadze
przeciwie�stw... - W tym momencie pijany filozof z�apa�
rycerza za rami� z niezwyk�� moc�, przez mg�� k��bi�c� si� w
jego oczach przebi�y si� iskry uniesienia. - Poszukaj
Bestii, Kwaidan!!! Poszukaj Tw�rcy Pustyni!!! Je�li
Bazyliszek, �w namiestnik piekie� na ziemi, nie jest jeno
legend� wymy�lon� przez maluczkich dla jeszcze mniejszych
duchem... to i B�g istnie� musi...
Tak to si� zacz�o.
Nad ranem Kwaidanowi przy�ni�y si� wy�upione oczy. Nie
wiedzia�, co mo�e oznacza� ten sen.
Zwin�� namiot i ruszy� w dalsz� drog�. Po po�udniu
zobaczy� w oddali dw�ch je�d�c�w zmierzaj�cych w stron�
zamku Kaltern. Jeden z nich wi�z� na oklep szamocz�c� si�
posta�, chyba kobiet�. Kwaidan nigdy nie by� zwolennikiem
rycerskiego b��dzenia i dokonywania wielkich czyn�w, na
przyk�ad z powodu mi�o�ci. Nigdy nie kocha� tak naprawd�
�adnej kobiety. Owszem, pojedynkowa� si� kilka razy maj�c
wonn� chust� przytwierdzon� do kopii, ale traktowa� to
bardziej jako z�o konieczne wykonywanego przez siebie zawodu
ni� jako romantyczne narowy. Dlatego nie pospieszy� z
ratunkiem owej kobiecie, najprawdopodobniej porwanej.
My�la� o Bazyliszku. Zgodnie z legend� by� to namiestnik
diab�a na ziemi, potw�r o spopielaj�cym spojrzeniu, podobno
o wygl�dzie czteronogiego koguta w koronie, z jadowicie
��tym upierzeniem, z wielkimi kolczastymi skrzyd�ami i
ogonem w�a, kt�ry zako�czony jest hakiem lub te� drug�
koguci� g�ow�. Jego niszcz�cy wzrok nie czyni� wyj�tku dla
nikogo ani niczego: spopiela� z jednak� skuteczno�ci� ludzi,
zwierz�ta, ro�liny, ska�y. Nazywano go Tw�rc� Pustyni, a
by�a to pustynia niezwyk�a, bo popieli�cie szara. Jedyn�
obron� przed przenikliwymi spojrzeniami potwora by�o jakoby
zwierciad�o. Kwaidan mia� nawet pomys�, �eby zam�wi� dla
siebie u szklarza zbroj� wydmuchan� ze szk�a. By�by do tego
potrzebny szklarz o niez�ych p�ucach. Potem zrozumia�, �e
w�a�ciwie nie chce mu si� ju� �y� i �e je�li Bazyliszek go
spopieli, to wyprawa zako�czy si� sukcesem. �mier� by�aby
dla Kwaidana spe�nieniem i... zrozumieniem.
Trudno sobie wyobrazi�, w jaki spos�b dosz�o w�a�ciwie do
opisania potwora. Nikt bowiem, kto pozostawa� po�r�d �ywych,
nie m�g� Bazyliszka widzie�.
Zgodnie ze wskazaniami starych map, kt�re naby� w Barden,
Szara Pustynia mia�a rozci�ga� si� na p�nocy, na terenach
od wiek�w nie odwiedzanych przez w�drowc�w. Ostatni� ludzk�
siedzib� przed pustynnymi terenami mia� by� zamek Kaltern.
Kupcy podr�uj�cy do bogatej krainy Hongh omijali pustyni�
od zachodu, by nast�pnie �eglowa� wynaj�tymi okr�tami wzd�u�
wybrze�y Morza Martwego.
Kwaidan w�drowa� wiele dni, czasem r�wnie� nocy. Kiedy
zasypia�, widzia� przed oczami swojej udr�czonej duszy
posta� zamordowanej dziewczynki. Sta�a i patrzy�a na niego
bez s�owa. Kiedy si� budz�, widzia� bezkresne wrzosowiska.
A� kt�rego� dnia wrzosowiska urwa�y si� nagle, jakby kto�
wytyczy� dla nich granic� nie do przekroczenia. Pustynia
rozci�ga�a si� po kres horyzontu - to by� istny ocean
popio��w.
- Szara Pustynia nieustannie si� powi�ksza - powiedzia�
kto� za plecami Kwaidana. Rycerz gwa�townie obr�ci� si� w
siodle, si�gaj�c jednocze�nie wy�wiczonym ruchem po miecz.
Zobaczy� starca o pooranej zmarszczkami twarzy okolonej
brod� - d�ug� jak noc bez sn�w, jak powolne konanie, jak
rejestr zbrodni i lista kochanek Sorma Bez Palca.
- Kim jeste�? - zapyta� Kwaidan.
- Starym cz�owiekiem, na kt�rego nie chce spojrze� nawet
Tw�rca Pustyni.
- Jak�e to?
- Szuka�em tu kiedy� �mierci, alem jej nie znalaz�.
Widzisz, ch�opcze, Bazyliszek zawsze co� nam odbiera, nigdy
nic nie daje. Odbiera to, co jest dla ciebie najwa�niejsze.
Rozumiesz?
- Wi�c Tw�rca Pustyni nie jest legend�? On naprawd�
istnieje?!
- Szukasz s�awy i b�dziesz pr�bowa� go zg�adzi�, prawda?
- Chc� us�ysze� G�os Boga. Kto� mi powiedzia�, �e je�li
istnieje absolutne z�o, musi te� istnie� dobro absolutne...
- G�upiec z ciebie, je�li szukasz Boga na Szarej Pustyni.
Bazyliszek nie jest ani dobrem, ani z�em. Jego natur� jest
odbieranie, jak natur� rycerzy jest u�miercanie, a starc�w
umieranie...
- Ty �yjesz - zadrwi� Kwaidan.
- Tw�rca Pustyni odebra� mi �mier�...
- Jeste� nie�miertelny?!
- Zapytaj mnie o to za sto lat - starzec u�miechn�� si�
gorzko. - A teraz odejd� st�d, p�ki jeszcze jest w tobie
nadzieja. Bazyliszek mo�e ci j� odebra�...
- A ty? Wierzysz w Boga?
Starzec bez s�owa ruszy� w swoj� drog�. Na po�udnie.
- Wierzysz?! - krzycza� za nim rycerz. - Odpowiedz! Mog�
ci� zabi�, stary g�upcze! Taka ju� natura rycerzy!!!
Odpowiedzia� mu wiatr, przesypuj�c zwa�y popio�u z
miejsca na miejsce, bez �adu i sk�adu. Kwaidan zdj�� zbroj�,
pu�ci� konia luzem i ruszy� w g��b pustyni. Sz�o mu si�
ci�ko, zapada� si� niemal po kolana, ale brn�� dalej. Nie
wiedzia�, ile czasu tak szed� po osypuj�cym si� popiele,
mo�e by�y to godziny, mo�e dni ca�e. S�o�ce pra�y�o
niemi�osiernie. Wreszcie zobaczy� przed sob� samotn�, drobn�
dzieci�c� posta�. By�a to dziewczynka, kt�r� zamordowa�. Nic
nie m�wi�a, tylko sta�a i patrzy�a na Kwaidana. Nawet nie
poczu�, jak jego uszy zamieniaj� si� w popi�. Straci�
przytomno��. Kiedy przyszed� do siebie, by�a ju� noc. Nie
s�ysza� wiatru przesypuj�cego popi�, nie s�ysza� bicia
swego serca, nie s�ysza� oddechu. Niczego nie s�ysza�.
Wtedy zrozumia�, �e starzec mia� racj�. Bazyliszek
nieprzypadkowo pozbawi� go s�uchu. To by� znak. Symbol.
Przecie� chcia� us�ysze� G�os Boga.
Kilka lat p�niej kt�rego� upalnego dnia wjecha� do
miasta ogarni�tego zaraz� Czarnej �mierci. Nie s�ysza�
ostrze�e� uciekaj�cej w pop�ochu t�uszczy. A mo�e po prostu
szuka� �mierci? Pozbawiony nadziei - umar� bez �alu.
Niema kobieta z zamku Kaltern powi�a syna, cho� by�a
dziewic�. Ch�opiec wyr�s� na niezwyk�ego cz�owieka. Mia� w
sobie moc uzdrawiania i czynienia cud�w. M�wi� cz�sto, �e
najwa�niejsza w �yciu cz�owieka jest mi�o��. �e cho�by kto�
przemawia� anielskimi g�osy, to bez mi�o�ci by�by jak cymba�
drewniany, bez mi�o�ci by�by niczym.
Nie wszyscy mu uwierzyli, ale znalaz�o si� wielu, kt�rzy
wiar� dali. Oczywi�cie, w ko�cu dosz�o do zdrady, on za�
zgin�� w cierpieniu i b�lu. Po�amano mu ko�ci na kole.
I to ko�o w�a�nie sta�o si� symbolem nowej, niezwyk�ej
religii.
�mier� sta�a si� jego najwi�kszym triumfem.
W pami�ci niezliczonych pokole� przetrwa� bowiem jako
G�os Boga.
Olsztyn, luty-czerwiec 1995