5563

Szczegóły
Tytuł 5563
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5563 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5563 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5563 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

JACEK SOBOTA G�OS BOGA Z w�asnej woli jak pi�� si� zwin�� i unika �wiata (F. Kafka, "Osiem notatnik�w") 1. S�o�ce zachodzi�o krwawo, jakby zapowiadaj�c tym samym rych�e rzezie i podboje. Memento pomy�la�, �e s�o�ce za cz�sto zachodzi krwawo. Z zawodu i zami�owania Memento by� filozofem i cz�sto miewa� my�li o charakterze egzystencjalnym. W tej chwili na przyk�ad zastanawia� si� powa�nie, czy powinien pozbawi� si� wzroku, skoro trafia�y si� widoki tak monumentalne jak krwawo zachodz�ce s�o�ce nad bezkresnymi, zda si�, wrzosowiskami. Wrzosowiska nie mia�y ko�ca niczym spokojne wody Morza Martwego, kt�re filozof widzia� raz w �yciu - przed laty. Pami�ta�, �e woda falowa�a lekko jak pier� kobiety pod delikatnym dotykiem. - Postanowione - powiedzia� Memento. M�wi� do siebie. Zamierza�, wzorem radykalnych my�licieli staro�ytnych, definitywnie odci�� si� od �wiata zewn�trznego i bod�c�w p�yn�cych ze� w zgubnym nadmiarze. Pragn�� zg��bi� natur� Boga Milcz�cego, us�ysze� Jego G�os. W tym celu, jak uzna�, dobrze by�oby nielito�ciwie wyk�u� sobie oczy. W tym celu r�wnie� przebywa� w zawilgoconej komnacie Samotnej Wie�y w zamku Kaltern, z nikim si� nie kontaktuj�c, rozmawiaj�c jeno z rzadka z sob� samym. Jedynym cz�owiekiem, jakiego widywa�, by�a niema kobieta, kt�ra raz dziennie donosi�a mu po�ywienie. Trzecim i ostatnim zarazem mieszka�cem Kaltern opustosza�ego po �mierci hrabiego Mortena by� kat bez imienia - jego jednak Memento nie widywa� w og�le, bowiem noce i dni oprawca sp�dza� w lochach. Samotno�� ��czy�a kata i filozofa. Samotno�� dojmuj�ca jak b�l gnij�cej nogi Memento. Noga gni�a mu od d�u�szego czasu, lecz nie zgadza� si� na jej usuni�cie, cho� niema kobieta nieraz sugerowa�a mu to na migi. Gnij�ca ko�czyna wprawia�a Memento w stan mistycznego uniesienia. Wydawa�o mu si� czasem, �e widzi cie� Boga. Albo �e s�yszy Jego szept. Mia�o to wiele wsp�lnego z trawi�c� cia�o gor�czk�. Memento czu� na plecach zimny oddech �mierci. Drzwi otworzy�y si� z pot�pie�czym zgrzytem wys�u�onych zawias�w i przerwa�y filozofowi rozmy�lania nad s�ynnym zdaniem Gragoriausa: "Albo B�g raz jeno przem�wi�, kiedy �wiat tworzy� z niczego, albo przemawia nieustannie, i dzi�ki temu �wiat ci�gle jeszcze trwa". Do komnaty bezszelestnie wsun�a si� niema kobieta. Przynios�a filozofowi chleb i mleko. Mleko by�o niezb�dnym dodatkiem do chleba, kt�ry osi�ga� twardo�� kamienia. Memento nie czu� ju� g�odu, wci�� jednak zmusza� si� do jedzenia, by przed�u�y� swe bytowanie na tym padole �ez, cierpienia, krwi i potu. Mia� nadziej� us�ysze� G�os Boga jeszcze za �ycia. Po �mierci mog�o ju� w tym nie by� �adnej filozofii. Ze zdumieniem zaobserwowa� zaznaczaj�c� si� u kobiety ci���. Pomy�la�, �e ojcem musi by� kat, no bo kt� inny. Kat z kolei nabiera� przekonania, �e niemowa jest kochank� filozofa. Obaj byli w b��dzie. Niemowa by�a potwornie brzydka, mia�a masywne rysy, a ju� szczeg�lnie szcz�k�, jej oczy by�y nieokre�lonego koloru, przet�uszczone w�osy zasi� mia�y barw� lnu. W Memento kobieta wzbudzi�aby z pewno�ci� uczucie lito�ci, gdyby nie to, �e zaj�ty by� litowaniem si� nad sob� i nad �wiatem ca�ym. Dok�adnie w tej kolejno�ci. Czasem, w przyp�ywie d�awi�cej rozpaczy, filozof my�la�, �e B�g jest niemy, jak ta kobieta. Albo �e w og�le nie ma Boga. Obie ewentualno�ci wydawa�y mu si� jednako przera�aj�ce. Kiedy kobieta opu�ci�a komnat�, filozof si�gn�� z trudem do torby pe�nej uczonych ksi�g w sk�rzanych oprawach. Niekt�re by�y nawet ilustrowane. Ich autorzy s�dzili, �e co� wiedz�. Byli i tacy, kt�rzy powiadali: "Wiem, �e nic nie wiem". Mimo to pisali ksi��ki. Opr�cz ksi��ek w torbie by� sztylet o ostrzu w�skim jak usta Memento. I ostrym jak jego j�zyk. Kiedy� kochanka filozofa por�wna�a jego usta do szramy. Niewiasta by�a po trosze poetk�, po trosze zasi� karczemn� dziewk� ze sk�onno�ciami do karczemnych awantur. Jako bardzo jeszcze m�ody cz�owiek Memento doszed� do wniosku, �e kobiety puchem s� jeno marnym i niczym wi�cej. Nigdy �adnej naprawd� nie pokocha�. Jedyn� jego mi�o�ci� by�a filozofia. Kiedy uprawia� mi�o�� z nikczemnymi dziewkami, mia� przed oczami ust�py z dzie� filozoficznych i dopiero przypominanie sobie szczeg�lnie wyrafinowanych my�li w po��czeniu z fizycznym czysto oddzia�ywaniem dziewek doprowadza�o go do spe�nienia. Cz�sto zastanawia� si�, jak sobie radz� z tym problemem kowale. - Do��!!! - krzykn�� w celu zag�uszenia nazbyt frywolnych my�li. Przy�o�y� ostrze sztyletu do oka i ju� zamierza� nacisn��, kiedy jego uwag� przyku� niespodziewany refleks zachodz�cego s�o�ca. Przyczyn� zjawiska okaza� si� je�dziec, najpewniej zakuty w zbroj�. Filozof pomy�la�, �e jest to b��dny rycerz z ob��dem w oczach. Ju� po chwili Memento zapomnia� o je�d�cu, a jego wyrafinowany umys� zaprz�tn�y my�li o �lepej uliczce. Odwiedzi� niegdy� straszliwie zat�oczone miasto Barden, licz�ce podobno ponad pi��dziesi�t tysi�cy nieczystych dusz. Miasto nie przypad�o Memento do gustu, powietrze wype�nia�y nieprzyjemne zapachy, ludzie zdawali si� by� wyp�owiali - zapewne z braku �wie�ego powietrza. Dziewki z kolei by�y wulgarne i przekonane o dziejowej misji swojego rzemios�a wi�c nie mia�y nawet odrobiny poezji. Kt�rego� dnia filozof po raz pierwszy w �yciu ujrza� �lep� uliczk� i od razu pomy�la�, �e to metafora sensu ludzkiego bytowania tudzie� jego braku. W tej chwili wydawa�o mu si�, �e gdy w�asnor�cznie pozbawi si� wzroku, por�wnanie jego los�w do �lepej uliczki nabierze cech niepokoj�cej dos�owno�ci. Natychmiast pocieszy� si� jednak, �e ludzie zasadniczo r�ni� si� od ulic, a �lepcy od �lepych uliczek. Ulice nie miewaj� problem�w natury egzystencjalnej, nie musz� napycha� sobie ka�dun�w ani zdobywa� wzgl�d�w - to wzgl�dne poj�cie - dziewek. Nie musz� zabija�, by prze�y�. Nie musz� my�le� o milczeniu Boga. Z oddali dosz�y filozofa niewie�cie okrzyki. Kobieta �miertelnie czego� si� obawia�a i oznajmia�a to �wiatu przenikliwym g�osem. Do tej pory jedyn� kobiet� na zamku Kaltern by�a niemowa. Memento widzia� dwa wyj�cia: albo niema s�u��ca w tajemniczy spos�b odzyska�a g�os, albo te� pojawi�a si� druga kobieta, tym razem obdarzona g�osem, od kt�rego dr�a�y �ciany. - Czego ode mnie chcecie?!!! - krzycza�a. G�os dochodzi� st�umiony, jakby spod ziemi, najpewniej z loch�w. Kat musia� mie� z tym wiele wsp�lnego. Ju� bez dalszych waha� zabra� si� do wyk�uwania oczu. Sz�o mu opornie, by�a to jedna z tych czynno�ci, kt�re cz�ek wykonuje po raz pierwszy i ostatni zarazem. Podobnie jest na przyk�ad z umieraniem. No i z przychodzeniem na �wiat. Poniewczasie filozofowi przysz�o na my�l, �e m�g� przecie poprosi� o przys�ug� fachowca z loch�w. M�dry filozof po szkodzie. Po wy�upieniu pierwszego oka Memento straci� na chwil� przytomno��. Kiedy j� jednak odzyska�, natychmiast wy�upi� drugie. Na razie nie poprawi�o mu to jasno�ci my�lenia, a ju� z ca�� pewno�ci� nie wp�yn�o dobrze na jasno�� widzenia. Niema kobieta nie okaza�a gwa�townych uczu� na widok jatki. Musia�a w swoim �yciu widywa� wiele krwi. Potu. Cierpienia. I �ez. Z kamiennym spokojem opatrzy�a rany filozofa. Tylko jej dziwne oczy o nieokre�lonym kolorze by�y smutne. Tego ju� jednak Memento nie m�g� zobaczy�. �eby cho� na chwil� zapomnie� o b�lu gnij�cej nogi i oczodo��w, Memento pocz�� rozwa�a� dowody na istnienie Boga. By� to w istocie jeden dow�d, jeno w czterech cz�ciach. Po pierwsze, niepodwa�alny fakt istnienia ruchu warunkowa� istnienie Pierwszego Poruszyciela. Po drugie, zr�nicowana doskona�o�� istniej�cych rzeczy warunkuje istnienie Istoty Doskona�ej. Z istnienia przypadkowo�ci wnosi si� z kolei o istnieniu Istoty Koniecznej. Po czwarte zasi� i ostatnie, skoro w przyrodzie istnieje przyczynowo��, musi by� r�wnie� Przyczyna Pierwsza. - Dobrze!!! - krzykn�� Memento, chc�c zag�uszy� cierpienie. - Ale to wszystko nie t�umaczy zakl�tego milczenia Boga! Memento uwa�a� dowody za niewarte funta k�ak�w. "To nie dowody, to pobo�ne �yczenia" - mawia� w przyp�ywach z�ego nastroju, czyli do�� cz�sto. Bo czy� nie jest w istocie tak, �e �wiat sk�ada si� z ma�ych cz�stek, a te z jeszcze mniejszych, i tak dalej a� w niesko�czono��? A� do pustki zupe�nej?! A owa pustka oznacza, �e �wiat z�udzeniem jest jeno i niczym wi�cej. Oznacza�oby to r�wnie�, �e B�g z lubo�ci� uprawia pustos�owie monstrualne. Czym�e by�by w�wczas �wiat: snem, gr� oszukiwanych zmys��w, odbiciem na wodzie, cieniem cienia, uczciwo�ci� z�odzieja, cnot� dziewki? - M�dro�ci� filozofa! - krzykn�� Memento i za�mia� si� gorzko. Albo przyczynowo�� �wiata. Rzekoma przyczynowo��. Czy� nie jest tak, �e ka�da przyczyna ma swoj� w�asn�, i tak bez pocz�tku i bez ko�ca, a� oka�e si�, �e przyczyny pierwszej po prostu nie ma!!! Przez chwil� Memento wydawa�o si�, �e s�yszy zduszony chichot dochodz�cy zewsz�d, ale to jady z nogi filozofa zak��ca�y r�wnowag� jego czterech zmys��w. Wtedy us�ysza� g�os pe�en zwierz�cego b�lu. - Aaaaaaaaaa!!!! Ale i w jego realno�� nie uwierzy�. Potem zasn��. �ni�y mu si� uszy zamienione w popi�. Nie obudzi� si� ju�. Gnij�ca noga wykopa�a go z tego �wiata. Umar�, nie us�yszawszy G�osu Boga. Wiara jak gilotyna, tak ci�ka, tak lekka (F. Kafka, "Osiem notatnik�w") 2. S�o�ce stan�o w miejscu na najwy�szym punkcie niebosk�onu, pal�c stamt�d �wiat. Bezimienny kat i jego towarzysz koczowali na go�ci�cu, trzeci dzie� czekaj�c na przysz�� ofiar�. Wok� rozci�ga�y si� wrzosowiska. Jeszcze kilka dni takich niespotykanych o tej porze roku upa��w i ro�liny zmarniej�. Normalny cz�owiek, obdarzony przeci�tn� cierpliwo�ci�, dawno straci�by wiar� w powodzenie przedsi�wzi�cia. Ale kat nie ro�ci� sobie pretensji do normalno�ci, jego wiara zasi� mog�a przenosi� g�ry i doliny. Towarzysz kata nosi� imi� Mori. Spotkali si� trzy dni wcze�niej. Kat pracowa� w przyjemnie wilgotnym zaciszu loch�w nad najnowszym dzie�em, kt�re - ju� po �mierci genialnego konstruktora - zrewolucjonizowa� mia�o system wymierzania sprawiedliwo�ci i niesprawiedliwo�ci. W innej rzeczywisto�ci bardzo podobn� machin� nazwano na cze�� jej stw�rcy "gilotyn�". Poniewa� kat nie zna� swojego imienia i nie by�o po�r�d �ywych cz�eka lepiej ode� w tym wzgl�dzie poinformowanego, urz�dzenie mia�o zosta� nazwane "Bezimienn� Machin�". To do�� d�uga nazwa, ale przecie wynalazca pierwszego w tej rzeczywisto�ci automobilu nazywa� si� b�dzie Gorronthrikell. Kat przerwa� prac�, by odetchn�� wilgotnym powietrzem loch�w. Pomieszczenie ton�o w p�mroku. Wok� Bezimiennej Machiny wala�y si� bezg�owe trupy kurczak�w pomordowanych w celach eksperymentalnych metod� pr�b i b��d�w. Kamienna posadzka mokra by�a od krwi, a powietrze przesi�kni�te charakterystyczn� woni� niewinnie pomordowanych ofiar. Nad wej�ciem do lochu wisia�o god�o rodu Morten�w: Bezg�owy Orze�. By�a to zaiste ponura metafora los�w hrabiowskiej rodziny. Jeszcze niedawno katu bardzo brakowa�o pana na zamku Kaltern. Hrabia codziennie torturowany na w�asne �yczenie nadawa� sens istnieniu oprawcy. Po �mierci Mortena kat d�ugo nie m�g� doj�� do siebie. Zastanawia� si� nawet nad samob�jstwem. A� niespodziewanie odnalaz� utracony sens �ycia. Pomy�la� w�wczas - to by�o jak nag�a iluminacja - �e B�g wcale nie milczy, jak to si� wszystkim zdaje. Po prostu ma�o kto Go s�yszy! Oprawca uzna� w�wczas, �e �wiat okrutny jest i z�y nie bez przyczyny i �e wszelakie akty nieposzanowania czyjego� zdrowia, ewentualnie �ycia s� w�a�nie G�osem Boga!!! W takim razie B�g okazuje si� nieoczekiwanie rozmown� istot�. Id�c dalej tym tropem, kat nabiera� przekonania, �e sam nie jest niczym innym jeno Boskim J�zykiem. By� niemal przekonany, �e sumiennie wykonuj�c swoj� prac�, przemawia w imieniu Boga (pozornie) milcz�cego. Przemawia� zatem i okaza� si� niezwykle elokwentnym m�wc�. Niemal w tym samym momencie, kiedy kat powr�ci� do przerwanej pracy, na dziedzi�cu zamku Kaltern zjawi� si� konno w�drowiec. By� krzepkim m�czyzn� w sile wieku. Barwy jego stroju oraz god�o - Bezskrzyd�a Jask�ka - nie pozostawia�y �adnych w�tpliwo�ci: przyby�y by� poddanym ksi�cia Sorma. Z�o�liwcy powiadali, �e Bezskrzyd�a Jask�ka to bardzo trafny symbol braku lotno�ci umys�owej kolejnych spadkobierc�w ksi���cego tytu�u. - Mori jestem - przedstawi� si� je�dziec niemej kobiecie. - Nadworny kat ksi�cia Sorma, niechaj jego szcz�liwa gwiazda nie ga�nie przedwcze�nie. Chc� si� widzie� ze s�ynnym Katem Bez Imienia. Kobieta zby�a jego s�owa milczeniem, co oczywi�cie nie by�o �adnym afrontem. Sprowadzi�a Moriego kr�tymi schodami do loch�w. Bezimienny kat zdziwi� si� na widok nieznajomego wchodz�cego z w�asnej woli do pomieszczenia ciesz�cego si� zas�u�enie z�� przecie s�aw�. Przyjrza� si� Moriemu z uwag�. Twarz nadwornego kata ksi�cia Sorma przypomina�a kamie� z wykutymi w odpowiednich miejscach otworami, wg��bieniami, rysami. Nie by�a to twarz cz�owieka nadmiernie b�yskotliwego. Albo krotochwilnego. Albo kochliwego. Nie znamionowa�a te� nadmiaru uczu�. Co tu du�o m�wi�: twarz Moriego uwiod�a bezimiennego kata, nie da� tego jednak po sobie pozna�. Mori, nie zra�ony ch�odnym przyj�ciem, rozsiad� si� na czym�, co wzi�� za �aw�, a co by�o drewnian� wprawdzie, ale wieloczynno�ciow� machin� tortur. Nie przejmuj�c si� zakl�tym milczeniem kolegi po fachu, opowiedzia� histori� swojego �ycia. Na szcz�cie, by�a to kr�tka historia. R�d Morich od stuleci kultywowa� bogate tradycje tajnego pos�annictwa tudzie� szpiegostwa. Ka�dy m�ski potomek rodu, a tajemnym zrz�dzeniem losu innych nigdy nie by�o, stawa� si� szpiegiem na us�ugach kolejnych spadkobierc�w tytu�u ksi���cego. Specjalno�ci� Morich by�o przekazywanie tajnych informacji przemy�lnie poukrywanych w ich bujnych czuprynach. W tym celu wys�annikowi nale�a�o najpierw ogoli� g�ow� do go�ej sk�ry, wypisa� na niej informacj�, poczeka� a� w�osy odrosn� i dopiero w�wczas osobnika wysy�ano z misj�. R�d Morich s�yn�� zawsze z szybkich odrost�w. Niestety, natura powetowa�a sobie owe jawne kpiny z jej praw: Mori wy�ysia� w m�odym wieku, trac�c tym samym wikt i opierunek. To zadecydowa�o o konieczno�ci rych�ego przekwalifikowania si�, zatem Mori postanowi� zosta� katem i zrealizowa� tym samym swoje sekretne marzenia dzieci�ce. Z tego te� powodu uda� si�, za zgod� i wiedz� Sorma, do s�ynnego kata z Kaltern, zwanego te� Katem Bez Imienia - po nauk�. Bo nauka to pot�gi klucz. - Jeste� �yw� legend� po�r�d oprawc�w, panie - uprzejmie zako�czy� swoj� opowie�� Mori. - Wyno� si� st�d - odezwa� si� bezimienny kat wprawiaj�c si� tym samym w zdumienie. My�la�, �e dawno ju� zapomnia�, jak u�ywa si� g�osu. - Nie powiedzia�em ci jeszcze o mojej nowej meto... - Milcze� - uci�� kat-gospodarz. Polubi� Moriego, ale wci�� nie widzia� w nim swej potencjalnej ofiary, zatem jego ciekawo�� pozosta�a u�piona. Mori zagra� ostatni� kart�. - Torturuj� skaza�c�w za pomoc� w�asnej poezji... Ciekawo�� bezimiennego kata obudzi�a si�, przeci�gn�a i przyjrza�a bacznie Moriemu. Okaza�o si�, �e Mori nie tylko by� tajnym pos�a�cem i katem w jednej osobie, ale jeszcze i poet�. Miernym, co prawda, zachowa� jednak tyle trze�wo�ci umys�u, by zda� sobie spraw� z w�asnej impotencji tw�rczej. Gdyby podobn� trze�wo�� zachowywali inni poeci obdarzeni lichym talentem, �wiat m�g�by by� lepszy. Nieoczekiwanie Mori odkry�, �e jego poezja dzia�a zw�aszcza na umys�y lotne i wyrafinowane. Im wi�ksze wykszta�cenie prezentowa� przes�uchiwany, tym szybciej jego op�r krusza� pod przemo�nym naporem poezji Moriego. Pono� najgorzej znosili j� wybitni poeci i trubadurzy. Najd�u�ej wytrzymywali poeci kiepscy. Metoda Moriego zaintrygowa�a bezimiennego kata, kt�ry niezwykle ceni� wszelkie nowinki w dziedzinie katowania. - Potrzebny nam obiekt - powiedzia�. Filozofa od razu zdyskwalifikowali, gnij�ca noga za bardzo go wycie�czy�a. Do niemowy z kolei czu� kat sentyment. Od tamtej pory min�y trzy dni. S�o�ce pra�y�o niemi�osiernie, jednak kat nie zwraca� na t� niedogodno�� uwagi. �adnych uwag nie wypowiada� r�wnie� na g�os, nade wszystko bowiem ceni� sobie pow�ci�gliwo��, a cisza by�a mu przyszywan� siostr�. Nagle Mori podni�s� si� i bez s�owa wskaza� na wsch�d. W oddali majaczy�a samotna posta� pieszo przemierzaj�ca wrzosowiska. Po�cig by� kr�tki, mieli wszak wierzchowce. Niefortunny w�drowiec okaza� si� kobiet�. By�a to Joni, do niedawna oficjalna kochanka ksi�cia Sorma, zwanego te� Sormem Bez Palca, kt�ra mia�a nieszcz�cie popa�� w nie�ask� na skutek swoich nadmiernych oczekiwa� maj�tkowych oraz misternych intryg prawowitej ma��onki ksi�cia. Joni by�a pi�kna jak zach�d s�o�ca. Bezkrwawy zach�d s�o�ca. Jej portrety, sporz�dzone przed laty przez ksi���cego malarza, zosta�y spalone, jej dobra - skonfiskowane na rzecz Funduszu Finansowania Kochanek Ksi�cia. Sama, w por� ostrze�ona, cudem unikn�a �mierci. Mo�na jednak powiedzie�, �e wpad�a z deszczu pod rynn�. A nawet pod wodospad. Wracali do Kaltern. Po drodze min�� ich w oddali samotny rycerz, najpewniej b��dny. Po drodze Joni zd��y�a im obieca� p� kr�lestwa, bez �ladu reakcji na ich kamiennych twarzach. Potem, kiedy znale�li si� w lochu, krzycza�a jakby j� odzierali ze sk�ry, a nie jeno z odzienia. Kiedy bezimienny kat ujrza� j� nag�, w chybotliwym blasku pochodni, jego serce stopnia�o jak wosk, natomiast inny organ o �ywotnym znaczeniu stwardnia� niczy� ska�a. Poczu� wewn�trzny konflikt �arliwego obowi�zku przemawiania w imieniu Boga (pozornie) Milcz�cego z r�wnie �arliwym uniesieniem, jakie w�a�nie go opanowa�o. - Czego ode mnie chcecie?!! - krzykn�a Joni g�osem, od kt�rego zadr�a�y �ciany. Katu serce si� kraja�o, a r�ce poci�y, poci�gn�� zatem z omsza�ej butli wype�nionej winem utrzymanym w loszej temperaturze. Jeden haust nie pom�g�, wi�c nie zwlekaj�c wyczerpa� zapasy trunku. Zastanawia� si�, czy wypu�ci�by dziewczyn� na wolno��, gdyby nie obecno�� Moriego. Mo�e nawet �yliby razem d�ugo i szcz�liwie z gromad� uroczych pachol�t, kt�re stopniowo wprowadza�by w arkana sztuki katowskiej. Otrz�sn�� si� i odegna� my�li niegodne kata. Rasowy oprawca nie zna przecie lito�ci, a je�li ju� zostan� sobie przedstawieni, to czas na zmian� rzemios�a. M�g�by jeszcze pr�bowa� sobie t�umaczy�, �e Joni to przecie jeno bezbronna ofiara, kt�ra w niczym nikomu nie wadzi - nie licz�c mo�e Sorma Bez Palca i prawowitej jego ma��onki - ba, ona nawet nie wie nic na tyle istotnego, co trzeba by z niej dobywa� z pomoc� tortur. Ale kat zna� star� dewiz� katowskiego cechu: "Kiedy pyta tortura, odpowiada b�l", co oznacza�o tyle, �e zadawanie b�lu w celu zdobywania informacji jest niedorzeczno�ci�. Oprawca m�g� przecie wm�wi� ka�demu wszystko i nie musia�o to mie� nic wsp�lnego z tak zwan� "obiektywn� prawd�". Ofiar� katuje si� dla katowania samego, jak mi�o�� uprawia si� dla mi�o�ci, a sztuk� - dla sztuki. Jedynym sensem bezinteresownego katowania mog�o by� jeszcze przemawianie w Boskim Imieniu. Dopiero ta ostatnia my�l sprawi�a, �e kat zdo�a� si� umocni� w swojej nieczu�o�ci. - Wy... chcecie mnie zabi�, prawda? Dlaczego? - zapyta�a Joni przez �zy. - C�... - mrukn�� Mori, przebieraj�c si� w katowskie odzienie - �wiat gra na zw�oki... Moriemu kobieta nie zawr�ci�a w g�owie. �adna kobieta nie zdo�a�a tego dokona�. Mi�o�� by�a dla� wy��cznie figur� stylistyczn�, kt�r� wykorzystywa� podczas uprawiania swojej poezji. Mi�o�� fizyczn� uwa�a� z kolei za narz�dzie s�u��ce rozga��zianiu rodu Morich. Bywa�o, �e �mier�, niczym szalony ogrodnik, przycina�a ga��zie jak popadnie, w�wczas Mori, chc�c nie chc�c, zabiera� si� za upraw� mi�o�ci. Zbli�a� si� wiecz�r. Kiedy powoli, jakby z oci�ganiem, zapad�y wreszcie ciemno�ci, kaci przyst�pili do dzie�a. Joni w �aden spos�b nie potrafi�a uwierzy� w blisko�� swego zej�cia z tego pado�u �ez. Jak ka�dy m�ody cz�owiek, nie do ko�ca �wiadomie, ale jednak s�dzi�a, �e w gruncie rzeczy jest nie�miertelna. Myli�a si�. Mori rozpocz�� tymczasem deklamacj� swojej poezji, lotnej jak katowski top�r. Na szcz�cie Joni nie by�a nieszcz�liw� posiadaczk� wyrafinowanego umys�u, zatem poemat nie sprawia� jej wielkiej przykro�ci. Uda�a nawet zainteresowanie. Poemat Moriego ci�gn�� si� jak flaki z patroszonego wieprza. W du�ym skr�cie opowiada� o niezwyk�ej mi�o�ci, jak� zapa�a� pewien s�owik do pon�tnej wr�blicy. Tu nast�powa� drobiazgowy opis ptaszycy: jej piersi kr�g�ych oraz kszta�tnych n�ek. Ani s�owa o pi�rach czy dziobie. Na przeszkodzie bujnemu rozwojowi romansu stan�a ra��ca niezgodno�� charakter�w obu ptak�w. S�owik jak to s�owik - lubi� �piewa� i to nie tylko przy goleniu, wr�blicy za� nie podoba� si� jego g�os. Nieustannie zatem ucieka�a przed nieszcz�snym �piewakiem, co doprowadza�o s�owika do czarnej rozpaczy i szewskiej pasji, a ci�gle pogonie zabiera�y mu cenny czas przeznaczony na �piewanie. Kt�rej� nocy wreszcie, kiedy to niczego nie spodziewaj�ca si� wr�blica zapad�a w sen, s�owik podkrad� si� i obci�� jej skrzyd�a. Zaraz potem usun�� sobie j�zyk. By�o to niew�tpliwie rozwi�zanie zbli�one do idealnego kompromisu, c� jednak z tego, skoro wr�blica bez skrzyde� nie poci�ga�a s�owika tak bardzo. B�yskawicznie ulokowa� swoje uczucia w pewnej s�owiczej samicy obdarzonej cudownym g�osem i kr�g�ymi piersiami, nie wspominaj�c ju� o n�kach. Ta jednak nawet nie chcia�a spojrze� na niemego �piewaka. W sumie historia bardzo spodoba�a si� bezimiennemu katu, kt�ry by� przecie mistrzem katowania, a nie poetyzowania. Doszuka� si� w niej nawet celnej metafory stanu ma��e�skiego jako zwi�zku opartego na kompromisie obustronnym, kt�ry polega na tym, �e ma��onkowie zatracaj� dla obop�lnego dobra te swoje cechy, za kt�re - nie wiedz�c o tym - darzyli si� mi�o�ci�. Tkwi� w tym niezrozumia�y dla kata paradoks. Ten paradoks by� niezrozumia�y nie tylko dla kata. Tego paradoksu nie rozumie nikt. Rymy by�y ci�kie jak kowad�a i wydawa�o si�, �e lada moment przebij� si� przez kamienn� posadzk� lochu, a� do samego piek�a. - To pi�kna historia - powiedzia�a Joni, roni�c obficie �zy fa�szywego wzruszenia. Oczywi�cie, wcale tak nie uwa�a�a, przemawia� przez ni� instynkt samozachowawczy. Bardzo pragn�a przypodoba� si� Moriemu i uzyska� w ten spos�b u�askawienie. Straszliwie rozw�cieczy�o to Moriego, bo jego torturuj�cy poemat nie przyni�s� spodziewanego skutku. By�o mu wstyd przed bezimiennym katem. Nie mia� poj�cia, �e za kilkaset lat m�g�by zosta� uznany prekursorem wojny psychologicznej. Z�y, wyszed� z lochu w poszukiwaniu odrobiny wina. Zasch�o mu w gardle od poetyckiego gard�owania. Joni przenios�a b�agalne spojrzenia na bezimiennego kata. W swoim kr�tkim �yciu nie widzia�a nikogo cho� w po�owie r�wnie odra�aj�cego. Hrabia Morten niegdy� okrutnie torturowa� kata, by go w ten spos�b przysposobi� do rzemios�a. M�ode, nadmiernie rozci�gliwe ko�ci nie wytrzyma�y obci��e� i uleg�y daleko id�cym deformacjom. Kat przypomina� teraz monstrum z sennych koszmar�w. Niewiele mia� wsp�lnego z ludzk� istot�. Mimo to Joni powiedzia�a: - Jeste� wspania�ym m�czyzn�, panie... U�y�a ca�ego swego kunsztu zawodowej kurtyzany, ale i tak nieodwo�alnie przypiecz�towa�a sw�j los. Bowiem kat jej nie uwierzy�. Wiedzia�, �e �wiat okrutny jest i z�y, ale takiego ciosu nawet on si� nie spodziewa�. Rozpocz�y si� prawdziwe tortury. Bezimienny kat by� potwornie nielito�ciwy, lecz nawet w po�owie nie by� tak okrutny, jak Joni wobec niego. Co jaki� czas by�a kochanka Sorma Bez Palca traci�a przytomno�� i Moriemu wydawa�o si�, �e to ju� koniec, �e umar�a, �e kat pokpi� spraw�. Ale kat wiedzia� lepiej. Nigdy nikogo nie torturowa� z tak rozpaczliw� zaciek�o�ci�. Pomy�la�, �e B�g przemawia teraz przez niego z niezwyk�� jasno�ci� my�li, by� mo�e nawet deklamowa� swoj�, Bosk� Poezj�. Mori patrzy� na kata w niemym zachwycie. Wiedzia�, �e jest �wiadkiem kunsztu niespotykanego, niepoj�tego mistrzostwa, kt�rego sam nigdy nie mia� dost�pi�. Na jego przedwczesnej �ysinie l�ni� w blasku pochodni pot niezdrowej emocji. A� nagle kat krzykn��: - Aaaaaaaaaa!!!!! By� to okrzyk zwierz�cego b�lu i cierpienia. Mia� teraz przed oczami swoje dzieci�stwo, kiedy Morten nieustannie zadawa� mu b�l, zawsze oszcz�dzaj�c przy tym d�onie ch�opca, bo to dla kata najwa�niejsze narz�dzie. Przypomnia� sobie sw�j strach i rozpacz, kiedy dojrzewa� i wiedzia� z niczym nie zachwian� pewno�ci�, �e �adna kobieta, nawet w przyp�ywie szale�stwa, nigdy nie zechce na niego spojrze�. My�la�, �e za chwil� p�knie mu serce. Ale serca nie p�kaj� z tak nieistotnych powod�w. Niema kobieta po�yka�a �zy w swojej komnacie. Memento umiera� w swojej. Mori bezwiednie obgryza� paznokcie. Bezimienny kat zabi� Joni, kt�ra nigdy nie mog�aby zosta� kobiet� jego smutnego �ycia. Nic ju� nie mog�o przynie�� ulgi jego spopiela�ej duszy. Zupe�nie jakby na dusz� kata spojrza� Bazyliszek. Kat zawsze my�la�, �e wie lepiej. W istocie nie wiedzia� nic. Kiedy sko�czy� z Joni, spojrza� na Moriego wzrokiem nieprzytomnym od cierpienia. - To by�o niezwyk�e, mistrzu - wyszepta� Mori. Wyda�o mu si�, �e ma przed sob� Boga we w�asnej osobie. - Tobie nikt nie dor�w... Nie doko�czy� my�li, bowiem kat uderzeniem szybkim jak my�l roz�upa� mu czaszk� dwur�cznym toporem. By� to z jego strony akt mi�osierdzia, przynajmniej sam tak o tym my�la�. Potem podszed� do Bezimiennej Maszyny i spokojnie po�o�y� g�ow� pod ostrzem. Nie waha� si�. Mia� nadziej�, �e obcinaj�c sobie g�ow�, pozbawia tym samym Boga jego j�zyka. Myli� si�. Nieme niebo tylko niemym odpowiada (F. Kafka, "Osiem notatnik�w") 3. S�o�ce akurat zachodzi�o krwawo, kiedy rycerz Kwaidan przeje�d�a� konno opodal zamku Kaltern. W ostatnich promieniach ujrza� jeszcze samotn� posta� w otworze okiennym Samotnej Wie�y. Kwaidan by� cz�ekiem w �rednim wieku i �redniej raczej postury. Od pewnego czasu �rednie r�wnie� by�o jego zainteresowanie sprawami tego �wiata. Bardzo go za to intrygowa�o zakl�te milczenie Boga. Nad r�wnin� wolno zapala�y si� gwiazdy. Rycerz chwil� zastanawia� si�, czy nie powinien kontynuowa� podr�y, czu� jednak narastaj�ce zm�czenie. Zsiad� zatem z konia, nakarmi� go i oporz�dzi�, po czym rozbi� p��cienny namiot - dom, z kt�rym od lat si� nie rozstawa�. Mo�na powiedzie�, �e by� typem domatora. Sen nadszed� szybkim krokiem, jakby st�skniony za towarzystwem Kwaidana. By� to sen o przesz�o�ci, zatem koszmar. Rycerz przyj�� go ze spokojem dobrze wychowanego gospodarza, bo taka ju� by�a natura Kwaidana, �e wszystko przyjmowa� z wych�odzonymi emocjami. �ni� o swoim rzemio�le, o krwawych wyprawach pod sztandarami ksi�cia Sorma. �ni� o legionach ludzi, kt�rzy nigdy nie zrobili mu nic z�ego, a kt�rych mimo to beznami�tnie wysy�a� na tamten �wiat, jakby byli przesy�kami bez adresata. A mo�e adresat jednak istnia�? Potem �ni� o dziewczynce, kt�ra prawie by�a ju� kobiet�. Pi�kna, niewinna, nie m�g� sobie przypomnie� jej oczu. Odgryz�a palec ksi�ciu Sormowi, gdy ten - po bestialskim wymordowaniu rodzic�w ma�ej - usi�owa� pog�aska� j� po czarnych jak noc w�osach. Wtedy Kwaidan, owa maszyna do zabijania, cz�ek bez emocji, wyprany tak�e i z uczu�, zada� dziewczynce jedno pchni�cie mieczem. Natychmiast co� w nim p�k�o, jego beznami�tny styl zosta� zm�cony, pocz�� miewa� koszmary i bezsenne noce. Zainteresowa� si� �ywo teologi�. Bardzo obchodzi�a go osoba Adresata, kt�remu podes�a� tyle przesy�ek. Chcia� mu zada� kilka prostych pyta�. Sk�d jeste�my? Dok�d zmierzamy? Czemu jeste�my tacy, a nie inni? Czemu zabi�em tylu ludzi? Czemu �wiat jest okrutny i z�y? Kim jeste�, m�j drogi Adresacie? I czego od nas chcesz? Filozofie wypracowane w pocie wysokich cz�, wszystkie dowody na istnienie Boga by�y dla Kwaidana czyst� abstrakcj�. Albo ich nie pojmowa�, albo go nie przekonywa�y. Potrzebowa� konkret�w, bo przez ca�e swoje �o�nierskie �ycie twardo st�pa� po ziemi. Pomys� podsun�� mu zupe�nie nieoczekiwanie z�achmaniony pijak, zapewne zdegenerowany filozof. Sta�o si� to w przydro�nej gospodzie przy go�ci�cu do Barden. - Poszukujesz... yps... Boga Mi�osiernego, tak? - zapyta� pijak, kiedy Kwaidan opowiedzia� mu o swoich krwawych czynach i nieoczekiwanym nawr�ceniu. Pijak mia� czerwone oczy, taki� nos i trudno�ci z jasnym formu�owaniem my�li. - Owszem - odpar� Kwaidan. - Poszukujesz... Boga... Wybaczaj�cego Zbrodnie? - To prawda. - Po mojemu... ep... Jego istnienia dowodzi� mo�na jeno... po�rednim sposobem. Bo je�li istnieje doskona�e dobro... musi r�wnie� istnie�... i z�o doskona�e... Bowiem natura wszechrzeczy opiera si�... na r�wnowadze przeciwie�stw... - W tym momencie pijany filozof z�apa� rycerza za rami� z niezwyk�� moc�, przez mg�� k��bi�c� si� w jego oczach przebi�y si� iskry uniesienia. - Poszukaj Bestii, Kwaidan!!! Poszukaj Tw�rcy Pustyni!!! Je�li Bazyliszek, �w namiestnik piekie� na ziemi, nie jest jeno legend� wymy�lon� przez maluczkich dla jeszcze mniejszych duchem... to i B�g istnie� musi... Tak to si� zacz�o. Nad ranem Kwaidanowi przy�ni�y si� wy�upione oczy. Nie wiedzia�, co mo�e oznacza� ten sen. Zwin�� namiot i ruszy� w dalsz� drog�. Po po�udniu zobaczy� w oddali dw�ch je�d�c�w zmierzaj�cych w stron� zamku Kaltern. Jeden z nich wi�z� na oklep szamocz�c� si� posta�, chyba kobiet�. Kwaidan nigdy nie by� zwolennikiem rycerskiego b��dzenia i dokonywania wielkich czyn�w, na przyk�ad z powodu mi�o�ci. Nigdy nie kocha� tak naprawd� �adnej kobiety. Owszem, pojedynkowa� si� kilka razy maj�c wonn� chust� przytwierdzon� do kopii, ale traktowa� to bardziej jako z�o konieczne wykonywanego przez siebie zawodu ni� jako romantyczne narowy. Dlatego nie pospieszy� z ratunkiem owej kobiecie, najprawdopodobniej porwanej. My�la� o Bazyliszku. Zgodnie z legend� by� to namiestnik diab�a na ziemi, potw�r o spopielaj�cym spojrzeniu, podobno o wygl�dzie czteronogiego koguta w koronie, z jadowicie ��tym upierzeniem, z wielkimi kolczastymi skrzyd�ami i ogonem w�a, kt�ry zako�czony jest hakiem lub te� drug� koguci� g�ow�. Jego niszcz�cy wzrok nie czyni� wyj�tku dla nikogo ani niczego: spopiela� z jednak� skuteczno�ci� ludzi, zwierz�ta, ro�liny, ska�y. Nazywano go Tw�rc� Pustyni, a by�a to pustynia niezwyk�a, bo popieli�cie szara. Jedyn� obron� przed przenikliwymi spojrzeniami potwora by�o jakoby zwierciad�o. Kwaidan mia� nawet pomys�, �eby zam�wi� dla siebie u szklarza zbroj� wydmuchan� ze szk�a. By�by do tego potrzebny szklarz o niez�ych p�ucach. Potem zrozumia�, �e w�a�ciwie nie chce mu si� ju� �y� i �e je�li Bazyliszek go spopieli, to wyprawa zako�czy si� sukcesem. �mier� by�aby dla Kwaidana spe�nieniem i... zrozumieniem. Trudno sobie wyobrazi�, w jaki spos�b dosz�o w�a�ciwie do opisania potwora. Nikt bowiem, kto pozostawa� po�r�d �ywych, nie m�g� Bazyliszka widzie�. Zgodnie ze wskazaniami starych map, kt�re naby� w Barden, Szara Pustynia mia�a rozci�ga� si� na p�nocy, na terenach od wiek�w nie odwiedzanych przez w�drowc�w. Ostatni� ludzk� siedzib� przed pustynnymi terenami mia� by� zamek Kaltern. Kupcy podr�uj�cy do bogatej krainy Hongh omijali pustyni� od zachodu, by nast�pnie �eglowa� wynaj�tymi okr�tami wzd�u� wybrze�y Morza Martwego. Kwaidan w�drowa� wiele dni, czasem r�wnie� nocy. Kiedy zasypia�, widzia� przed oczami swojej udr�czonej duszy posta� zamordowanej dziewczynki. Sta�a i patrzy�a na niego bez s�owa. Kiedy si� budz�, widzia� bezkresne wrzosowiska. A� kt�rego� dnia wrzosowiska urwa�y si� nagle, jakby kto� wytyczy� dla nich granic� nie do przekroczenia. Pustynia rozci�ga�a si� po kres horyzontu - to by� istny ocean popio��w. - Szara Pustynia nieustannie si� powi�ksza - powiedzia� kto� za plecami Kwaidana. Rycerz gwa�townie obr�ci� si� w siodle, si�gaj�c jednocze�nie wy�wiczonym ruchem po miecz. Zobaczy� starca o pooranej zmarszczkami twarzy okolonej brod� - d�ug� jak noc bez sn�w, jak powolne konanie, jak rejestr zbrodni i lista kochanek Sorma Bez Palca. - Kim jeste�? - zapyta� Kwaidan. - Starym cz�owiekiem, na kt�rego nie chce spojrze� nawet Tw�rca Pustyni. - Jak�e to? - Szuka�em tu kiedy� �mierci, alem jej nie znalaz�. Widzisz, ch�opcze, Bazyliszek zawsze co� nam odbiera, nigdy nic nie daje. Odbiera to, co jest dla ciebie najwa�niejsze. Rozumiesz? - Wi�c Tw�rca Pustyni nie jest legend�? On naprawd� istnieje?! - Szukasz s�awy i b�dziesz pr�bowa� go zg�adzi�, prawda? - Chc� us�ysze� G�os Boga. Kto� mi powiedzia�, �e je�li istnieje absolutne z�o, musi te� istnie� dobro absolutne... - G�upiec z ciebie, je�li szukasz Boga na Szarej Pustyni. Bazyliszek nie jest ani dobrem, ani z�em. Jego natur� jest odbieranie, jak natur� rycerzy jest u�miercanie, a starc�w umieranie... - Ty �yjesz - zadrwi� Kwaidan. - Tw�rca Pustyni odebra� mi �mier�... - Jeste� nie�miertelny?! - Zapytaj mnie o to za sto lat - starzec u�miechn�� si� gorzko. - A teraz odejd� st�d, p�ki jeszcze jest w tobie nadzieja. Bazyliszek mo�e ci j� odebra�... - A ty? Wierzysz w Boga? Starzec bez s�owa ruszy� w swoj� drog�. Na po�udnie. - Wierzysz?! - krzycza� za nim rycerz. - Odpowiedz! Mog� ci� zabi�, stary g�upcze! Taka ju� natura rycerzy!!! Odpowiedzia� mu wiatr, przesypuj�c zwa�y popio�u z miejsca na miejsce, bez �adu i sk�adu. Kwaidan zdj�� zbroj�, pu�ci� konia luzem i ruszy� w g��b pustyni. Sz�o mu si� ci�ko, zapada� si� niemal po kolana, ale brn�� dalej. Nie wiedzia�, ile czasu tak szed� po osypuj�cym si� popiele, mo�e by�y to godziny, mo�e dni ca�e. S�o�ce pra�y�o niemi�osiernie. Wreszcie zobaczy� przed sob� samotn�, drobn� dzieci�c� posta�. By�a to dziewczynka, kt�r� zamordowa�. Nic nie m�wi�a, tylko sta�a i patrzy�a na Kwaidana. Nawet nie poczu�, jak jego uszy zamieniaj� si� w popi�. Straci� przytomno��. Kiedy przyszed� do siebie, by�a ju� noc. Nie s�ysza� wiatru przesypuj�cego popi�, nie s�ysza� bicia swego serca, nie s�ysza� oddechu. Niczego nie s�ysza�. Wtedy zrozumia�, �e starzec mia� racj�. Bazyliszek nieprzypadkowo pozbawi� go s�uchu. To by� znak. Symbol. Przecie� chcia� us�ysze� G�os Boga. Kilka lat p�niej kt�rego� upalnego dnia wjecha� do miasta ogarni�tego zaraz� Czarnej �mierci. Nie s�ysza� ostrze�e� uciekaj�cej w pop�ochu t�uszczy. A mo�e po prostu szuka� �mierci? Pozbawiony nadziei - umar� bez �alu. Niema kobieta z zamku Kaltern powi�a syna, cho� by�a dziewic�. Ch�opiec wyr�s� na niezwyk�ego cz�owieka. Mia� w sobie moc uzdrawiania i czynienia cud�w. M�wi� cz�sto, �e najwa�niejsza w �yciu cz�owieka jest mi�o��. �e cho�by kto� przemawia� anielskimi g�osy, to bez mi�o�ci by�by jak cymba� drewniany, bez mi�o�ci by�by niczym. Nie wszyscy mu uwierzyli, ale znalaz�o si� wielu, kt�rzy wiar� dali. Oczywi�cie, w ko�cu dosz�o do zdrady, on za� zgin�� w cierpieniu i b�lu. Po�amano mu ko�ci na kole. I to ko�o w�a�nie sta�o si� symbolem nowej, niezwyk�ej religii. �mier� sta�a si� jego najwi�kszym triumfem. W pami�ci niezliczonych pokole� przetrwa� bowiem jako G�os Boga. Olsztyn, luty-czerwiec 1995