5562
Szczegóły |
Tytuł |
5562 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5562 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5562 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5562 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jacek Sobota
Dwie krople deszczu
Podinspektor policji Charles Dvoyatchny �ni�, �e pope�nia
zbrodni�. Sny podobnej tre�ci miewa� regularnie. Wszystkie
niezwykle realistyczne, dopracowane w szczeg�ach niczym
intrygi sensacyjnych film�w. Dvoyatchny nikomu o tym nie
wspomina�. Ba� si�, �e utraci prawo wykonywania zawodu,
ewentualnie trafi do Dzielnicowego Domu Wariat�w im. Philipa
K. Dicka. Str� porz�dku publicznego winien �ni� wy��cznie o
publicznym porz�dku i wzorowym jego przestrzeganiu. A mokre
sny mog� mu si� kojarzy� najwy�ej z deszczem.
Dvoyatchny dorobi� si� nawet teorii na temat swych
nocnych majak�w. S�dzi�, �e s� odreagowaniem wrodzonej
praworz�dno�ci, jak� zawsze i wsz�dzie kierowa� si� w
codziennym �yciu.
Tej nocy zamordowa� uroczego staruszka jednym bezb��dnym
strza�em w g�ow�. Wyjrza� przez okno mieszkania ofiary.
Wychodzi�o na stary ogr�d, zatem z ca�� pewno�ci� realia
jego snu nie pokrywa�y si� z realiami Miasta-Molocha, a tym
bardziej Wschodniej Dzielnicy, zwanej r�wnie� Dolin�.
Z obj�� snu wyrwa� Dvoyatchnego deszcz. Z nieokre�lonego
powodu nie znosi� opad�w. Katherine Oziemblo, wychowawczyni
z domu dziecka, opowiada�a, �e gdy go znaleziono, za spraw�
g��bokiego uk�onu losu w kuble na �mieci, te� pada� deszcz.
"To by�a istna ulewa" - dodawa�a zwykle. By� mo�e, st�d
wzi�a si� awersja Dvoyatchnego. Nie przepada� tak�e za
"Deszczow� piosenk�", zup� nazywan� kapu�niakiem, oraz za
wierszem polskiego poety, w kt�rym powtarzaj� si� s�owa o
szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny. Polsk� poezj� i
proz� czyta� powodowany kryzysem to�samo�ci oraz
patriotycznym obowi�zkiem, albowiem powiedziano mu kiedy�,
�e jego nazwisko ma polski rodow�d. Z tego samego powodu pi�
polsk� w�dk�. Jednak nikt nigdy nie zdradzi� Charlesowi,
dlaczego nazywa si� Dvoyatchny, a nie na przyk�ad Rolls-
Royce.
O szyby deszcz dzwoni� jesienny, zatem inspektor uda� si�
do knajpy "U Boby'ego". Dvoyatchny by� wdzi�czny losowi za
dwutygodniowy urlop, jaki otrzyma� po schwytaniu
wielokrotnego mordercy na tle religijnym, Boba Sublokatora.
Lokal nie grzeszy� komfortem, jednak szyld nad wej�ciem
g�osi� wszem i wobec, �e "u Boby'ego zdrowiej i taniej". Z
niezrozumia�ych wzgl�d�w Dvoyatchny wierzy� w te
zapewnienia.
Boby pos�a� Dvoyatchnemu jeden ze swoich drewnianych
u�miech�w. Inspektorowi wydawa�o si�, �e s�yszy odg�os
p�kaj�cych s�k�w. Jedynym klientem by�a pijana kobieta,
kt�ra zabawia�a si� dogadywaniem Boby'emu. Barman nie
wytrzyma� i stwierdzi�, �e kobiety s� odwa�ne tylko dlatego,
�e za rzadko dostaj� po mordzie. Nast�pnie doda�, �e to
pewnie z tego powodu �wiat przepe�niony jest facetami,
kt�rym si� zdaje, �e s� d�entelmenami.
- Ja o sobie tak nie my�l� - powiedzia� Boby.
Kobieta umilk�a. Zdaniem Dvoyatchnego brakowa�o jej
finezji, urody oraz trze�wo�ci spojrzenia.
- To, co zwykle - zadysponowa� inspektor. - Boby,
dopilnuj, �eby nikt nie usi�owa� dzi� wymienia� ze mn�
pogl�d�w na jakiekolwiek tematy. Nie lubi� tego.
Dvoyatchny uda� si� ku stolikowi w g��bi sali. Pi� w�dk�
jak herbat�. Ra��ca niezgodno�� w rytmie z og�em pij�cych
skazywa�a go na samotne spo�ywanie alkoholu. Wyrok losu
przyjmowa� z pokor� i zrozumieniem.
Na zewn�trz miliony deszczowych kropel pope�nia�o masowe
samob�jstwo skacz�c z wysoko�ci nieba, tymczasem przez g�ow�
Dvoyatchnego leniwym krokiem przechadza�y si� my�li o
charakterze egzystencjalnym. Poza tym niepokoj�co nasili�o
si� przeczucie istnienia kogo� obdarzonego pokrewn�
Dvoyatchnemu dusz�. To dziwne wra�enie towarzyszy�o mu od
dawna, jednak nigdy nie odczuwa� go tak silnie jak teraz.
Inspektor Dvoyatchny, nie po raz pierwszy w �yciu, pocz��
si� obawia� o zdrowie swoich zmys��w.
Lokal nape�nia� si� bez po�piechu. W tym samym czasie
Dvoyatchny stopniowo i wprost proporcjonalnie do
zwi�kszaj�cego si� st�enia alkoholu we krwi nabiera�
przekonania, �e �wiat pozbawiony jest sensu. Dok�adnie w
momencie, w kt�rym sformu�owa� tak daleko id�cy wniosek, w
knajpie pojawi� si� cz�owiek o twarzy szarej jak popi�.
Zupe�nie jakby w ten w�a�nie spos�b niebiosa postanowi�y
odpowiedzie� Dvoyatchnemu na wyra�one przeze� w�tpliwo�ci.
Widok by� tak niesamowity, �e w lokalu zaleg�a cisza
m�cona wy��cznie przez deszcz, kt�ry jak zawsze wygrywa�
swoje melodie na wszystkim.
Nieznajomy rozgl�da� si�, jakby kogo� poszukuj�c.
- Mam nadziej�, �e dobrze pan si� czuje - wyrazi� trosk�
Boby.
- Nie narzekam - odpar� nieznajomy.
- Bo... wydawa�o mi si�, �e... jako� tak... gwa�townie
poszarza� pan na twarzy...
Kto� nerwowo zachichota�, po chwili wszyscy za�miewali
si� do �ez. Napi�cie opad�o jak p�atki z wi�dn�cego kwiatu,
zewsz�d posypa�y si� niewybredne komentarze.
- To czarnuch, tyle �e szary!
- Facet musi pali� dowcipy na popi�...
- Mutant jaki�.
Cz�owiek o szarym obliczu nie zwraca� na to uwagi. Jego
wzrok zatrzyma� si� na Dvoyatchnym. Inspektor poczu� si�
nieswojo. Oczy nieznajomego r�wnie� by�y szare.
- Czy mog� si� przysi���? - zapyta�.
Dvoyatchny by� zaintrygowany, zatem po kr�tkim wahaniu
wyrazi� zgod�. Jednocze�nie zastanawia� si�, czy szaro��
nieznajomego mo�e by� zara�liwa.
- Podisnpektor Charles Dvoyatchny, chyba si� nie myl�?
- Jak widz�, pan mnie zna. Ja sobie pana nie przypominam.
My�l�, �e zapami�ta�bym pa�sk� twarz... - Dvoyatchny
zawiesi� g�os.
- Rzeczywi�cie, wiem o panu du�o. Charles Dvoyatchny,
podinspektor policji w dzielnicowym komisariacie Miasta-
Molocha. Pomimo m�odego wieku szereg spektakularnych
sukces�w zawodowych. Wiek: dwadzie�cia dziewi�� lat. Wzrost:
metr siedemdziesi�t osiem. Waga: siedemdziesi�t trzy
kilogramy. Sierota i znajda wychowany w domu dziecka.
Introwertyk cierpi�cy skrycie na monofobi�, czyli l�k przed
samotno�ci�. Ulubiony kolor: czarny. Ulubiony film:
"Nieroz��czni" w re�yserii Davida Cronenberga. Znak zodiaku:
Bli�ni�ta. Nawiasem m�wi�c, bli�ni�ta to symbol dualizmu
ludzkiej natury. Symbolizuj� r�wnie� rodze�stwo, z kt�rych
jedno jest dobre, drugie za� z�e, jedno pomocne w dziele
cywilizacji, drugie destrukcyjne. Chaos i �ad...
- Nie mam zielonego poj�cia, do czego pan zmierza,
panie...
- Nazywam si� Grey - nieznajomy uchyli� kapelusza.
Dvoyatchny wola�by, �eby uchyli� r�bka tajemnicy.
- Taaa... Nie wiem te�, sk�d czerpie pan informacje na
m�j temat. Moje dane, jako funkcjonariusza s�u�b porz�dku
publicznego, nie s� powszechnie dost�pne. M�g�bym pana
aresztowa�, panie... Grey.
- Posiadam odpowiednie pe�nomocnictwa, inspektorze.
Jestem oficerem Interpolu. My�l�, �e s�ysza� pan o tej
instytucji. Mamy bardzo bogate tradycje.
- Ale...
- Lubi� wiedzie� wszystko o ludziach, z kt�rymi b�d�
wsp�pracowa�.
- Nie rozumiem.
- Potrzebuj� pa�skiej pomocy, Dvoyatchny. Potrzebuj�
pomocy cz�owieka, kt�ry zna Wschodni� Dzielnic� jak w�asn�
kiesze�.
- Jestem w tej chwili na zas�u�onym urlopie. M�j
bezpo�redni prze�o�ony...
- Pa�ski bezpo�redni prze�o�ony inspektor Josef Nobody -
przerwa� Dvoyatchnemu Grey - zosta� ju� poinformowany.
Tworzy pan wraz ze mn� dwuosobow� grup� operacyjn� o
specjalnych uprawnieniach.
- Ma pan na wszystko gotow� odpowied�, uprzedza pan moje
posuni�cia.
- Szczyc� si� swoim profesjonalizmem - powiedzia� Grey.
Dvoyatchnemu krew uderzy�a do g�owy. By� w�ciek�y.
- Pan jest profesjonalist�! - krzykn��, albowiem czu�
realne zagro�enie ci�g�o�ci urlopu. - Tu jest Dolina, m�j
panie! Dolina, rozumie pan!? Tu �yje ponad trzy miliony
ludzi!!! R�nokolorowych, cho� szarego po�r�d tego grona nie
u�wiadczysz!!! St�oczeni na stosunkowo niewielkim obszarze!
Tu co trzy minuty ginie cz�owiek, a co dwie przychodzi na
�wiat kolejny, kt�ry najprawdopodobniej r�wnie� kiedy�
b�dzie trupem! A wykrywalno�� sprawc�w waha si� w granicach
czternastu procent!!! Pan mi m�wi o profesjonalizmie?... No
i jeszcze ten deszcz.
- Zdaj� sobie spraw�, �e znajdujemy si� w tak zwanej
Dolinie, inspektorze Dvoyatchny. A propos, czy wie pan, �e
dolina symbolizuje mi�dzy innymi kobiece �ono? - Grey nie
przej�� si� dramatyczn� przemow� Dvoyatchnego.
- Nie s�dzi�em, �e profesjonali�ci pozwalaj� sobie na
podobne frywolno�ci... - powiedzia� Dvoyatchny z przek�sem.
- Deszcz z kolei to symbol boskiej p�odno�ci. Taka boska
sperma. Zabawne skojarzenie, prawda?
- Rzeczywi�cie. Je�li ma pan na podor�dziu jeszcze
jakie�, to prosz� mi go nie zdradza�. M�g�bym p�kn�� ze
�miechu. Ale chod�my st�d w jakie� spokojniejsze miejsce.
Jestem ciekawy pa�skiej historii.
Wyszli na deszcz. Znowu Dvoyatchny dozna� przejmuj�cego
przeczucia, �e istnieje na �wiecie kto� niezwykle mu bliski.
I nie chodzi�o tu bynajmniej o pi�kn� Joann� Zangwill,
nauczycielk�, lat dwadzie�cia osiem, z kt�r� nie ��czy�o go
nic pr�cz nieodwzajemnionej mi�o�ci.
Mieszkanie Dvoyatchnego zawalone by�o stertami ksi��ek, w
wi�kszo�ci nie przeczytanych. Ispektor �udzi� si�, �e kiedy�
uda mu si� nadrobi� dotkliwe braki w kulturze s�owa.
Grey potkn�� si� o "Robinsona Crusoe", Dvoyatchny
po�lizn�� na "D�ugim po�egnaniu" Chandlera. Kiedy zaja�nia�o
�wiat�o, mogli unika� podobnych pu�apek.
Rozsiedli si� w fotelach. G�osem dystyngowanym i pe�nym
dystansu Grey zrelacjonowa� histori� pewnego �ledztwa.
Bohaterem opowie�ci by� niejaki Jonathan Twinson, bezduszny
i sprawny morderca, kt�rego oblicze stanowi�o nieodgadnion�
tajemnic�. Pod��aj�c tropem Twinsona, Grey znalaz� si� w
Mie�cie-Molochu. Do tej pory morderca dzia�a� wy��cznie na
terenie Europy. Pocz�tkowo jego osob� wi�zano ze zbrodnicz�
faszystowsk� Organisation Secrete d'Action Revolutionnaire
et Nationale finansowan� niegdy� przez Mussoliniego, a
reaktywowan� niedawno. Jednak Twinson by� cz�ekiem
niezale�nym, a dla wspomnianej organizacji wykona� tylko
kilka zlece�.
- Psychopata? - zapyta� Dvoyatchny bez cienia ciekawo�ci.
Usi�owa� sprawia� wra�enie cz�owieka, kt�ry tyle razy
zetkn�� si� ze �mierci�, �e traktuje j� jako nielubian�
kole�ank� ze szkolnej �awy.
- Nie mamy co do tego ca�kowitej pewno�ci.
- A sk�d pewno��, �e znajduje si� na terenie Doliny?
- Moje informacje s� �cis�e, a ich �r�d�o musi pozosta�
tajemnic�.
- Z tego, co do tej pory us�ysza�em na temat pana
Twinsona, �adna informacja o nim nie mo�e by� �cis�a. Facet
jawi mi si� jako Zorro, tyle �e kieruj�cy si� w swoim
dzia�aniu pobudkami bez pretensji do szlachetno�ci. Co to,
do diab�a, znaczy, �e jego twarz jest nikomu nie znana?
Dvoyatchny podszed� do okna. Oczywi�cie, pada�o. Patrzy�
na czternast� ulic�, dok�adnie na miejsce, gdzie przed laty
zamordowano Prezydenta Federacji. To jedno z nielicznych
historycznych miejsc w Dolinie.
- Znaczenie moich s��w jest oczywiste, inspektorze -
powiedzia� Grey. - Rysopis Jonathana Twinsona jest nam
nieznany.
- Dziwi� si�, �e w og�le znacie jego nazwisko...
- Zapewne jest fa�szywe. Tak przedstawia� si� swoim
zleceniodawcom.
- Czy owi zleceniodawcy nie mogli poda� rysopisu
Twinsona?
- Rozmawia� z nimi za po�rednictwem wideofonu z wy��czon�
wizj�.
- Uwa�a pan zatem, �e kolejne zlecenie Twinson zrealizuje
na terenie Doliny. Dlaczego?
- Moje informacje s� �cis�e.
- To ju� s�ysza�em. M�g�by pan poda� nazwisko kolejnej
ofiary Twinsona?
- Nie.
- W jaki spos�b mamy z�apa� Twinsona?
- Jest zbrodnia, zatem musi by� i kara.
- Fiodor Dostojewski. - Dvoyatchny odszuka� wzrokiem
p�k� z dzie�ami rosyjskiego pisarza. Postanowi� kontynuowa�
gr� w tytu�y mimowolnie rozpocz�t� przez Greya. - Jest pan
idiot�, Grey.
- A pan m�odzikiem.
- Odby� pan swoj�... odysej� nadaremnie. Tu jest Dolina,
panie Grey, a pan zachowuje si� jak... prostaczek za
granic�.
- Niech pan nie mitologizuje tak swojej Doliny,
Dvoyatchny. To �aden zaginiony �wiat. Owszem, przewiduj�
pewne problemy ze znalezieniem Twinsona. Ale k�opoty, to
moja specjalno��.
- Poddaj� si�, Grey. - Dvoyatchny nie mia� innego
wyj�cia. W zasi�gu jego wzroku znajdowa� si� bowiem ju�
tylko "S�ownik filozofii" Didiera Julii i nie bardzo
wiedzia�, jak wkomponowa� ten tytu� w rozmow�. Bardziej
oczytany Grey czerpa� tytu�y z pami�ci. Dvoyatchny
postanowi� zmieni� temat.
- Sk�d wzi�a si� nietypowa karnacja pa�skiej sk�ry?
Eksperyment genetyczny? Jest pan nieudanym prototypem
supermana?
- Dlaczego nieudanym? - po raz pierwszy, odk�d Dvoyatchny
pozna� Greya, ten ostatni u�miechn�� si� oszcz�dnie. - Kolor
szary ma oczywi�cie swoje znaczenie symboliczne. W tej
chwili nie zdradz� panu jednak jakie. Napi�bym si� gor�cej
herbaty.
Dvoyatchny uda� si� do kuchni i wyda� dyspozycje
czajnikowi. W drodze powrotnej si�gn�� po �elazny zapas
w�dki.
- Musia� pan mie� cholernie ci�kie dzieci�stwo -
postawi� w�dk� na stole.
- Nie ci�sze ni� pan, inspektorze. Pozwoli pan, �e
pozostan� przy herbacie?
Dvoyatchny pozwoli�.
- Ci�gle nie rozumiem, dlaczego w�a�nie ja. Kto� mnie
panu poleci�? Uwa�am, �e Nobody jest lepszy.
- Niech mi pan powie, dlaczego w�a�ciwie zdecydowa� si�
pan na zaw�d policjanta?
- Nie zastanawia�em si� nad tym. Z ca�� pewno�ci� nie
by�o to zrz�dzenie czuwaj�cej nade mn� Opatrzno�ci.
Przekonuj� si� o tym, ilekro� podejmuj� z kasy wyp�at�.
Pr�dzej ju� by� to traf, kt�ry, jak wiadomo, bywa �lepy i
trafia jak kul� w p�ot.
- To nie by� przypadek, Dvoyatchny. W pa�skiej naturze
jest nadawanie �wiatu sensu, porz�dkowanie, przeciwdzia�anie
chaosowi. A Twinson jest uciele�nieniem chaosu...
- I dlatego wybra� pan mnie?
- Mi�dzy innymi.
- S�dzi pan, panie Grey, �e �wiat nie jest pozbawiony
sensu?
- My�l�, �e b�d�c na moim miejscu, my�la�by pan podobnie.
Zapad�o milczenie. Tylko do okien dobija� si� deszcz
jesienny. Grey pi� herbat�, Dvoyatchny w�dk�. Pili w tym
samym tempie.
Hol komisariatu Wschodniej Dzielnicy od wiek�w
utrzymywany by� w barwie krwistoczerwonej, co nie mia�o
racjonalnych przes�anek. Tradycja nigdy nie ro�ci�a sobie
prawa do racjonalno�ci.
Na �cianach wisia�y starannie oprawione w ramki wycinki z
gazet wieszcz�ce o spektakularnych sukcesach funkcjonariuszy
komisariatu. Dvoyatchny pomy�la�, �e pewnie nied�ugo
zawi�nie tu wyci�ty z "Moloch News" artyku� o aresztowaniu
Boby'ego Sublokatora. Sprawa Boby'ego znajdowa�a si� w�a�nie
na wokandzie. Wszystko wskazywa�o na to, �e Sublokator po
raz ostatni w swoim �yciu zasi�dzie na krze�le.
Dvoyatchny wspi�� si� na drugie pi�tro. Wszed� bez
pukania do gabinetu inspektora Josefa Nobody'ego.
Nobody, jak mia� to w zwyczaju, siedzia� z nogami
zarzuconymi na st� i wertowa� przedwczorajsz� gazet�. Poza
tym bez przyjemno�ci pali� papierosa. W og�le sprawia�
wra�enie cz�owieka, kt�remu bardzo niewiele czynno�ci
sprawia przyjemno��. Obrzuci� Dvoyatchnego kr�tkim
spojrzeniem i wr�ci� do przerwanej lektury.
- S�dzi�em, �e jestem na urlopie - powiedzia� Dvoyatchny
z odczuwalnym wyrzutem w g�osie.
- S�dy s� od s�dzenia - Nobody nie oderwa� si� od gazety.
- O co tu chodzi, Jos? - Dvoyatchny by� zirytowany i nie
kry� si� z tym. - Nie mamy co robi�?! Wykrywalno��...
- Tak, wiem. Czterna�cie procent i tak dalej. Przyszed�e�
tu zapewne w sprawie pana Greya?
- Tak.
- Wiem o nim tyle, co kot nap�aka�, a koty nie p�acz�.
Wiem, �e jego nazwisko jest dowcipem, a wygl�d - wygl�dem
szarego obywatela tego �wiata. Bez w�tpienia jest r�wnie�
szcz�liwym posiadaczem szarych kom�rek. Podaje si� za
oficera Interpolu i �yczy sobie wsp�pracowa� z tob�, z
nikim innym. Nie mam szarego poj�cia, sk�d ciebie zna i
dlaczego wie o tobie tak du�o. Nie widz� jednak mi�dzy wami
�adnego podobie�stwa, r�wnie� w kolorze sk�ry. Przypuszczam
zatem, �e nie ��czy was pokrewie�stwo ani te� inne koneksje.
Dodam, �e tak zwane czynniki oficjalne zwr�ci�y si� do mnie
z pro�b�, nieoficjaln�, bym traktowa� �yczenia pana Greya
jak rozkazy s�u�bowe. Troch� mnie to wszystko irytuje, my�l�
jednak, �e nie bardziej ni� ciebie.
W czasie tej przemowy Dvoyatchny rozgl�da� si� za
miejscem nadaj�cym si� do siedzenia. Pok�j przypomina� skup
makulatury nie nad��aj�cy z przerobem surowc�w wt�rnych.
Stosy jak najdalszych od uko�czenia raport�w i kurz
podnosz�cy swoj� bezkszta�tn� g�ow� przy gwa�towniejszym
poruszeniu. Dvoyatchny postanowi� posta�.
- S�ysza�e� o Jonathanie Twinsonie? - spyta�.
- Grey co� o nim wspomina�. Jaki� trupiarz zawodowy.
- Zastanawiaj�ce, �e nie s�yszeli�my do tej pory o tak
spektakularnym wyczynowcu... - Dvoyatchny zawiesi� znacz�co
g�os.
- Nigdy nie wieszaj g�osu w mojej obecno�ci, Charlie -
zdenerwowa� si� nieoczekiwanie Nobody. - Nie znosz� tego.
Tani i teatralny to chwyt. Nikt nikogo nie wiesza od ponad
stu lat. To niehumanitarne. Je�li ju� masz ochot� na
eksterminacj� swojego nieszcz�snego g�osu, to go sadzaj na
krze�le elektrycznym. By� mo�e, Twinson nie dba o reklam�.
My�l�, �e za bardzo przejmujesz si� t� spraw�, Charlie. W
ko�cu nawet nie mamy pewno�ci, �e Twinson istotnie jest w
Dolinie. A je�li nawet, to mo�e tylko w celach
rekreacyjnych. Poka� panu Greyowi Dolin�, je�li z�akniony
jest sennych koszmar�w na jawie. Traktuj to jak urlop.
Rozlu�nij si�, ch�opie. Wiem, nerwy. Sublokator o ma�o ci�
nie dosta�, ale przecie� to my dostali�my Sublokatora.
Cze��. Musz� uko�czy� raport.
- By�by to bia�y kruk.
- P�niej ustal� cen� wywo�awcz�. Zmiataj.
- Jeszcze jedna pro�ba, Jos. Niech Jajog�owy spr�buje
dowiedzie� si� czego� na temat pana Greya. Wiesz, jak to
jest...
- Wiem. Czterna�cie procent i tak dalej. Wyno� si�,
Charlie. Mam potwornego kaca, a gdzie� po�r�d stosu tych akt
znajduje si� przemy�lnie ukryta buteleczka whisky. Od jutra
rzucam picie, ale dzisiaj... - Nobody zgilotynowa� sw�j
g�os.
Dvoyatchny wyszed�.
Um�wili si� z Greyem w "East Show", knajpie, kt�ra
niezas�u�enie uchodzi�a za najlepsz� w Dolinie. G��wn�
atrakcj� by�y tu cotygodniowe brutalne widowiska sex-jitsu,
czyli wojna p�ci przeniesiona dos�ownie na ring.
Z zewn�trz lokal nie prezentowa� si� efektownie. Tania
buda otoczona b�otnistym podjazdem. Lataj�ce limuzyny
pojawia�y si� jak stado s�p�w, kt�re sz�stym zmys�em
wyczuwaj� padlin�. Pada� deszcz. Szare niebo kojarzy�o si�
Dvoyatchnemu z obliczem pana Greya.
Grey by� ju� w �rodku. Siedzia� przy jednym ze stolik�w
maksymalnie oddalonych od centralnie po�o�onego ringu i
oszcz�dnymi �ykami popija� paruj�c� herbat�. Wzbudza� swoim
wygl�dem umiarkowan� sensacj�, bowiem wszyscy czekali na
walk�.
- Nie uwa�a pan, �e nasze �ledztwo ma jak dot�d niezwykle
dziwny przebieg? - zapyta� Dvoyatchny. - Spotykamy si� w
r�nych lokalach, rozmawiamy o sensie �wiata, jego wymiarze
symbolicznym, literaturze... O wszystkim, tylko nie o panu
Twinsonie i o jego potencjalnych ofiarach. Troch� to odleg�e
od zwyczajowej procedury. Czy tam u was w Europie...
- My nie prowadzimy �ledztwa, inspektorze - przerwa�
Dvoyatchnemu Grey.
- Nie rozumiem.
- Czekamy na pierwszy trop. Mam oczywi�cie na my�li
pierwszy mord, jakiego bez w�tpienia dopu�ci si� Twinson.
- Troch� to cyniczne, panie Grey.
- Zatem zmie�my temat. Widz� na sali kilka znakomito�ci
Miasta-Molocha.
- My�la�em, �e to ja mam by� pa�skim przewodnikiem.
- Tak, ale po rynsztokach, nie po salonach. Za�o�� si�,
�e nie ma pan poj�cia, kim jest ten dwumetrowy bez ma�a
d�entelmen przechadzaj�cy si� po sali groteskowym krokiem?
- Istotnie.
- To Derek Kinoll, malarz. S�ynny i kupowany. Znany jest
z nies�ychanego rozmachu wizji. Z�o�liwi powiadaj�, �e
rozmach zawdzi�cza Kinoll imponuj�cemu zasi�gowi ramion.
Albo ten postawny siwiej�cy blondyn...
- Tego znam - przerwa� Greyowi Dvoyatchny. - To Thomas
Voytulevitch. Zaczyna� od sieci sklep�w warzywniczych, a
teraz jest w�a�cicielem sieci niewielkich burdelik�w.
- Zna pan tylko jeden aspekt jego dzia�alno�ci.
Voytulevitch jest tak�e wielkim mi�o�nikiem i mecenasem
sztuki, mi�dzy innymi r�wnie� sponsorem Kinolla...
- Do czego pan zmierza, Grey? - Dvoyatchny mia� wra�enie,
�e jeszcze nie jeden raz zada pytanie podobnej tre�ci.
- Do tego, �e �wiat jest w istocie wieloaspektowy,
pluralistyczny, wymykaj�cy si� prostym analogiom, nie do
obj�cia jedn� definicj�, ale jednak sensowny.
- Nie zgadzam si�. Sensy nadaj� �wiatu ludzie, tyle
sens�w, ilu ludzi - oto koronny dow�d na bezsens �wiata.
Religijne systemy, filozoficzne teorie, prawne kodeksy,
wszystko to nazywam protez� sensu. Co wi�cej, ludzie tworz�
to wszystko z wyrachowania i egoizmu. Nie wierz� w sens. Nie
wierz� w altruizm. Nie wierz� w sens altruizmu.
- Na to wpad� akurat przed panem, bo jeszcze w szesnastym
stuleciu, niejaki Thomas Hobbes.
- To mnie tylko utwierdza w moim...
- Jest pan cz�owiekiem zgorzknia�ym, Dvoyatchny. No a
mi�o��? Co z mi�o�ci�?
- To sprawa hormon�w.
- A Joanna Zangwill?
- Sk�d... - Dvoyatchny posadzi� g�os na krze�le
elektrycznym.
- Moje informacje...
- ...s� �cis�e. Irytuje mnie pan, Grey.
- Czy wie pan, co powiedzia� o mi�o�ci Albert Camus?
Czyta� pan "D�um�"? Pan jest nieukiem, Dvoyatchny. Camus
uj�� to tak: Nie jest wa�ne, czy kto� nas kocha, ale czy my
sami zdolni jeste�my do mi�o�ci. Pi�kne, prawda?
- Ale...
- Pozwoli pan, �e powiem co� jeszcze. Potem rozejdziemy
si�, by m�g� pan spokojnie sp�dzi� bezsenn� noc na
bezproduktywnych rozmy�laniach. Pan jest sceptykiem,
Dvoyatchny. S�dzi pan, �e �wiat jest chaosem bez pocz�tku i
bez ko�ca, a jednocze�nie usi�uje pan przeciwdzia�a�
wszelakim aspektom tego� chaosu, co, zgodnie z wyznawanym
przez pana �wiatopogl�dem, jest zaj�ciem krety�skim, bo
beznadziejnym. Filozoficzne rozdwojenie, to
charakterystyczne dla zodiakalnych Bli�ni�t.
Na arenie zacz�o si� widowisko. Atmosfera zg�stnia�a jak
stara zupa.
- To si� nie op�aca - powiedzia� Grey.
- Co si� nie op�aca?
- Sceptycyzm. S�ysza� pan o Zak�adzie Pascala? Blaise
Pascal, filozof. Udowodni�, �e op�aca si� wierzy� w Boga.
Bowiem, je�li B�g nie istnieje, to zar�wno nasze
niedowiarstwo, jak i wiara nie przynosz� nam �adnych
korzy�ci. Natomiast je�li istnieje, to wiara we� przynosi
nam, bagatela, wieczne �ycie w szcz�liwo�ci. Niech pan
sobie wyobrazi, �e B�g to sens �wiata. Op�aca si� wierzy�,
zapewniam pana.
- A jednak sceptycyzm bywa postaw� obronn� - powiedzia�
Dvoyatchny. - Pozwala unikn�� dotkliwych rozczarowa�.
- Cz�sto bywa owych rozczarowa� przyczyn�, panie
Dvoyatchny.
Zgodnie z przewidywaniami Greya, Dvoyatchny sp�dzi� noc
na bezsennych i bezproduktywnych rozmy�laniach. Ca�a
historia o Greyu i Twinsonie wyda�a si� inspektorowi
naci�gana. Oto bowiem oficer Interpolu, obdarzony przez
matk� natur� sk�r� o barwie popio�u, zjawia si� w Dolinie,
by schwyta� niebezpiecznego morderc�. Nie zna jego twarzy,
nic na dobr� spraw� o nim nie wie. Z tajemniczych powod�w
jest jednak przekonany, �e kolejny mord zostanie pope�niony
na terenie Doliny w�a�nie, �e st�d tajemniczy Twinson
zamierza wys�a� kogo� polecon� przesy�k� na tamten �wiat!
Wnioski: Grey wie wi�cej ni� m�wi. Ale dlaczego ukrywa�
przed Dvoyatchnym niew�tpliwie wa�ne informacje?! I jakim
cudem wiedzia� tyle na temat samego Dvoyatchnego?!!
Inspektor nie m�g� poj��, sk�d w danych Greya znalaz�y si�
informacje na temat jego ulubionego filmu. Jednak u�wiadomi�
sobie, �e, istotnie, z jakich� powod�w "Nieroz��czni"
Cronenberga wydawa� mu si� nies�ychanie dobrym obrazem.
Zagadka na zagadce...
Poza tym wszystkim nieustannie nasila�o si� przeczucie
bliskiej obecno�ci kogo� obdarzonego pokrewn� Dvoyatchnemu
dusz�.
Inspektor usi�owa� czyta� "Pani� Bovary", lecz tre��
ksi��ki umyka�a mu, a nie mia� ochoty na po�cigi.
W ten spos�b doczeka� �witu. Szarego �witu.
Od �niadania oderwa� go za�piew wideofonu. Przez kr�tk�
chwil� �ywi� irracjonaln� nadziej�, �e rozm�wczyni� oka�e
si� pi�kna Joanna Zangwill, nauczycielka, lat dwadzie�cia
osiem. Samotna.
Ale to tylko Nobody.
- Mamy trupa - to by�y jego pierwsze s�owa.
- Tw�j trup nie robi na mnie nale�ytego wra�enia. W
Dolinie co trzy minuty umiera cz�owiek, a...
- A wykrywalno�� si�ga czternastu procent, wiem. Fonuj�,
bo jeszcze jeste� policjantem i powiniene� poczyni� pewne
kroki w celu schwytania przest�pcy. To twoja praca. Za to
dostajesz pieni�dze. St�d czerpiesz satysfakcj� zawodow�.
Tego wreszcie oczekuje od ciebie spo�ecze�stwo. Poza tym pan
Grey jest przekonany, �e sprawc� mordu jest pan Twinson. Nie
wiem, sk�d czerpie swoj� pewno��, ale zauwa�y�em, �e posiada
bogate jej pok�ady. Fonuj� z miejsca zbrodni. Jest tu tak�e
pan Grey. Stoi sobie przy oknie i z nieodgadnionym wyrazem
szarej twarzy czyni u�ytek z szarych kom�rek. Ten facet mnie
niepokoi. Mo�e by� tak przyjecha�? Sto pi�tnasta ulica.
Budynem numer siedem.
- B�d�.
Przedtem Dvoyatchny wypi� mocn� kaw� dla rozja�nienia
umys�u. Wiele by da�, �eby kawa rozja�nia�a r�wnie� niejasne
sytuacje.
Sto pi�tnast� ulic� zamieszkiwa�a r�nokolorowa ludno��
b�d�ca sta�ym obiektem napa�ci neonazistowskich,
whitepowerowskich ugrupowa� w stylu �a�osnych Whitehead�w.
Ci ostatni z kolei napadani byli regularnie przez boj�wki
neokomunistycznych Redhead�w i vice versa. Wszyscy byli
wytworem miasta. Miasto by�o wytworem ludzi. Dvoyatchny
pomy�la�, �e w �wietle tych fakt�w wywody Greya na temat
sensu �wiata traci�y sens.
Wok� budynku numer siedem k��bi� si� t�umek ciekawskich.
Kordon umundurowanych nikogo nie przepuszcza�. Dvoyatchnego
przepu�ci�. Z t�umu posypa�y si� niewybredne komentarze.
Dvoyatchny wszed� na klatk� schodow�. Jego kroki
rezonowa�y g�uchym echem. W nozdrza bi� ostry jak brzytwa
smr�d uryny i piwnicznej wilgoci. Odg�osy cz�onk�w ekipy
�ledczej dochodzi�y gdzie� z g�ry, wobec czego Dvoyatchny
podj�� wspinaczk� po stromych schodach. Na drugim pi�trze
spotka� Nobody'ego.
- Co my tu mamy? - zapyta�.
- Sito - odpar� Nobody. - Siedemna�cie strza��w i
wszystkie celne.
- Du�o...
- Po dwunastym strzale s�siedzi pomy�leli, �e co za du�o,
to niezdrowo i postanowili zawiadomi� policj�. Gdyby
morderca nie by� ekstrawagancki i poprzesta� na standardowym
strzale w g�ow�, dowiedzieliby�my si� o tym za jakie� dwa
tygodnie...
- Rysopis?
- Zero. Mamy bardzo pow�ci�gliwych �wiadk�w. Nikt nie
podszed� do judasza, jakby w obawie przed jego poca�unkami.
Nikt nie chce si� znale�� w s�dzie. Nawet w charakterze
�wiadka. To Dolina, Charlie.
Taaa. Czterna�cie procent - powiedzia� Dvoyatchny i
u�miechn�� si�. Nobody odpowiedzia� mu tym samym.
Weszli do mieszkania. Laborant zdejmowa� odciski palc�w z
framugi drzwi wej�ciowych, policyjny fotograf robi�
zdj�cia.
Trup spoczywa� w kuchni i sprawia� wra�enie zimniejszego
od lod�wki. Nad cia�em pochyla� si� lekarz s�dowy.
Przy oknie sta� zadumany Grey. Robi� na cz�onkach ekipy
daleko wi�ksze wra�enie ni� kuchenny trup. Ludzie rzucali
sp�oszone spojrzenia na jego szar� twarz.
- Jeden z pocisk�w zmasakrowa� twarz, pozosta�e utkwi�y w
korpusie - powiedzia� Nobody do Dvoyatchnego.
- A co z corpus delicti? - zainteresowa� si� Dvoyatchny.
- Czy znaleziono narz�dzie?
- Facet mo�e by� czubkiem, ale nie przesadzajmy. Spluw�
zabra� do domu. Wida� uzna�, �e mu si� przyda...
- Ka�dy strza� by� �miertelny - wtr�ci� lekarz.
- To po co a� siedemna�cie? - Dvoyatchny wyszed� z
kuchni.
- Wariat. Je�li mamy do czynienia z psychopat� pokroju
Boby'ego Sublokatora, to czekaj� nas k�opoty - Nobody
zapali� nowego papierosa. - Trzeba b�dzie skonsultowa� si� z
jakim� psychiatr�.
- Zgon nast�pi� niespe�na godzin� temu - powiedzia�
lekarz.
- To Jonathan Twinson - przerwa� nieoczekiwanie swoje
zakl�te milczenie Grey.
Nobody spojrza� na niego niech�tnie. Postanowi�
kontynuowa� wyk�ad.
- Zab�jca nie pos�u�y� si� t�umikiem. Wi�kszo��
mieszka�c�w s�ysza�a strza�y, nikt jednak nie zaobserwowa�
sprawcy. Co wymaga�o z ich strony pewnego wysi�ku.
- Dlaczego s�dzi pan, �e morderc� jest Twinson? - zapyta�
Dvoyatchny Greya.
- Intuicja.
- Pan co� wie, prawda, Grey? - wtr�ci� si� Nobody. - Mo�e
zechcia�by pan �askawie zaoszcz�dzi� nam wszystkim nieco
czasu?
- Obawiam si�, �e nie mog� panu niczego oszcz�dzi�,
Nobody. Nawet rozczarowa�.
Ofiar� okaza� si� niejaki James Gainsborough, emerytowany
naukowiec, genetyk, siedemdziesi�t dwa lata, kawaler.
Przes�uchiwani s�siedzi okre�lali go jako cz�owieka
samotnego, odludka o niezwykle spokojnym temperamencie.
Ca�kowity brak przyjaci�, znajomych i wrog�w. Denerwuj�cy
bywa� jedynie zwyczaj Gainsborougha grywania na skrzypcach.
Grywa� wy��cznie pod wp�ywem alkoholu. S�siedzi dzi�kowali
Bogu, �e Gainsborough nie gra� na saksofonie i �e nie by�
alkoholikiem. Oczywi�cie, nikt nie mia� zielonego poj�cia,
komu mia�oby zale�e� na gwa�townym zej�ciu starego uczonego
z areny tego �wiata.
Jajog�owy nie doda� �adnych rewelacji do portretu
Gainsborougha.
- W�a�ciwie nie mamy nic konkretnego - powiedzia�
Dvoyatchny do Greya po przejrzeniu raport�w.
Siedzieli w komisariacie w gabinecie Dvoyatchnego. Grey
niedbale wertowa� akta. Wygl�da�o na to, �e my�lami znajduje
si� gdzie� indziej.
- Mo�e jednak co� mamy, ale nie potrafimy tego
dostrzec... Rzeczywisto�� z natury jest bardzo skryta.
- Od jakiego� czasu, w�a�ciwie od pocz�tku naszej
znajomo�ci, mam nieodparte wra�enie, �e wie pan znacznie
wi�cej ni� m�wi. Mam nadziej�, �e pragnie pan schwyta�
morderc�, panie Grey, ale g�owy to bym za to nie da�... -
Dvoyatchny zepchn�� sw�j g�os w przepa�� bez dna.
- Obawiam si�, �e musimy zaczeka� na kolejny ruch
Twinsona.
- Ruch, czyli morderstwo? S�dzi pan, �e jego mordy u�o��
si� w jaki� czytelny wz�r. Tylko sk�d pewno��, �e b�d�
jeszcze jakiekolwiek morderstwa i �e morderc� Gainsborougha
by� Twinson w�a�nie?! Czy�by wiedzia� pan, kto ma by�
kolejn� ofiar�... Jak� gr� pan prowadzi?
Dvoyatchny podszed� do Greya i z�apa� go za klapy
nienagannie skrojonej szarej marynarki.
- Chodzi o co� wi�cej ni� gra. Ale o co, Grey!? M�w
albo...
Grey delikatnie uwolni� si� z uchwytu Dvoyatchnego. W
jego delikatnych na pierwszy rzut oka palcach drzema�a
nies�ychana si�a.
Nag�e wtargni�cie Jajog�owego zapobieg�o konfrontacji.
Jajog�owy przypomina� kreta. By� podobnego wzrostu i
posiada� podobnej jako�ci wzrok, wspomagany elektronicznie.
Uchodzi� za komputerowego geniusza, najwy�szej klasy
hackera. Powszechnie uwa�ano go za z�o�liwego ordynusa.
Budzi� w swoich bliskich lito��, sympati�, nienawi��,
antypati�, m�ciwo�� oraz niek�amany podziw. Jak ka�dy zdrowy
i normalny cz�owiek.
- Facet zwi�zany by� z korporacj� Boha - powiedzia�
Jajog�owy.
- Tego Boha? - zainteresowa� si� Dvoyatchny.
- Jaki facet? - spyta� Grey.
- Tego Boha. Jak to: jaki facet? Nie m�wcie mi, �e
zd��yli�cie ju� zapomnie� o tym �wie�ym jak zimne bu�eczki
nieboszczyku. Chocia� niekt�rzy ludzie nie pozostawiaj� po
sobie nic pr�cz grob�w...
- Czy chodzi panu o Williama Wilhelma Boha? - spyta�
Grey.
- William Wilhelm Boh - recytowa� z pami�ci Jajog�owy -
biznesmen, cz�owiek bez w�tpienia zamo�ny. Dzia�a� w
najr�niejszych bran�ach, zatem mo�emy go uwa�a� za
cz�owieka wszechstronnie uzdolnionego. Oko�o trzydziestu lat
temu w Dolinie funkcjonowa�o znakomicie wyposa�one
laboratorium genetyczne, kt�rym kierowa� - uwaga! - nasz
znajomy nieboszczyk pan doktor Gainsborough. Trudno by�o to
ustali�, ale g��wnym sponsorem bada� by�a bez w�tpienia
korporacja Boha. Jakie� ciemne sprawki. Handel organami
otrzymywanymi technik� klonowania i tym podobne afery.
Oczywi�cie, nikomu nic nie udowodniono. A jednak
laboratorium uleg�o likwidacji. Sprawa sta�a si� g�o�na za
spraw� �rodk�w masowego przekazu. Wszelkie powi�zania
laboratorium z korporacj� Boha usi�owano starannie zatrze�,
ale od czego ma si� m�zg i palce...
- Bez w�tpienia jest pan szcz�liwym posiadaczem
wymienionych organ�w - zauwa�y� uprzejmie Grey. - Wola�bym
jednak us�ysze� od pana konkretne informacje.
- Min�o trzydzie�ci lat, panie szary na twarzy -
zirytowa� si� Jajog�owy. - Oczekuje pan ode mnie cud�w.
Rzuc� wam jeszcze jedno has�o i wracam do komputera.
Laboratorium genetyczne pod kierownictwem Gainsborougha
pracowa�o nad projektem "Kain i Abel". By�o to ostatnie
zlecenie, nad kt�rym pracowa�o laboratorium. Nazwa projektu
jest na razie wszystkim, co wiem na jego temat.
Przebijali si� przez r�wn� �cian� deszczu. Dvoyatchny
prowadzi� wys�u�onego s�u�bowego forda. Pasa�erem by� Grey.
- Prosz� mi wybaczy� ten... nieprzyjemny incydent -
Dvoyatchny pierwszy przerwa� cisz�. - Straci�em panowanie
nad sob�. Nasza praca zwi�zana jest ze stresami...
- Niech pan o tym zapomni - mrukn�� Grey.
- Nie cierpi� tej dzielnicy - powiedzia� Dvoyatchny. -
Przypomina monstrualny, gnij�cy za �ycia organizm.
- Istotnie, Dolina nie jest pi�kna. Koszmarna
architektura, przeludnienie, stresy, morderstwa, gwa�ty,
samob�jstwa, konflikty na tle wyznaniowym i ideologicznym.
Czy co� pomin��em?
- Deszcz.
- O deszczu wspomina�em wcze�niej. Jednak Dolina ma swoje
dobre strony. Symbolizuje zar�wno duchow� strat�, jak i
pog��bienie prze�ycia i wiedzy...
- S�dzi�em, �e jest symbolem kobiecego �ona...
Przez dalsz� drog� milczeli. Dvoyatchny odwi�z� Greya pod
sam hotel przy czterdziestej trzeciej ulicy, gdzie oficer
Interpolu by� zameldowany.
Sam uda� si� z powrotem do komisariatu. Nie chcia� wraca�
do domu. Ba� si� samotnych nocy i... sn�w.
Na miejscu po raz kolejny przegl�da� komputerowe wydruki
dostarczone przez Jajog�owego.
William Wilhelm Boh, tak zwana gruba ryba, co jest
eufemistycznym okre�leniem przest�pcy, kt�rego wykroczenia
dokonywane s� na tak wielk� skal�, �e staj� si� biznesem.
Zamieszany w szereg afer korupcyjnych, podejrzany o
zleceniodawstwo kilku morderstw. Nigdy niczego mu nie
udowodniono. Obecnie wzorowy obywatel Miasta-Molocha,
uczestnik wielu akcji charytatywnych. Niejasne powi�zania z
laboratorium genetycznym, kt�rego (najprawdopodobniej
nielegalna) dzia�alno�� kontynuowana by�a r�wnie� po
podpisaniu s�ynnej Konwencji Genewskiej zabraniaj�cej mi�dzy
innymi klonowania ludzkich organizm�w. To w�a�nie sta�o si�
przyczyn� kampanii prasowej, kt�ra doprowadzi�a do
likwidacji laboratorium. Ostatni projekt badawczy nosi�
nazw� "Kain i Abel". Cel projektu nadal pozostawa�
tajemnic�. Tajemnic� by�o r�wnie�, czy jego za�o�enia
zosta�y kiedykolwiek zrealizowane.
- Kain i Abel... - powtarza� na g�os Dvoyatchny. - Abel i
Kain... Dobro i z�o. Bratob�jstwo...
Dvoyatchny czu�, �e jest o w�os od zadania w�a�ciwego
pytania. Co� jednak nieustannie mu umyka�o...
Do pokoju wpad� jak burza Jajog�owy.
- Wsz�dzie ci� szuka�em. Od kiedy to sp�dzasz noce w
komisariacie? Niewa�ne. Odnalaz�em ludzi zwi�zanych z
projektem "Kain i Abel".
- No i?
Jajog�owy u�miechn�� si�.
- No i nie by�o ich za wielu. Razem z Gainsboroughem
czterech. Losy Gainsborougha ju� znasz, pozostali przed laty
wyemigrowali do Europy. Tam te� zupe�nie niedawno mieli
niespodziewane rendez-vous ze �mierci�. Doktor George
Przywarty zamordowany w niewielkiej polskiej miejscowo�ci,
kt�rej nazwy nie zamierzam kaleczy�. Henry Holdstock -
Wiede�. Carl Denius - Manchester.
- Okoliczno�ci �mierci? - zapyta� Dvoyatchny.
- Masz na my�li liczb� trafie�?
- Tak.
- Nic z tego. �aden nie zainkasowa� siedemnastu strza��w.
Przywarty i Holdstock po jednym trafieniu w czaszk�. Deniusa
kto� precyzyjnie zasztyletowa� w �a�ni tureckiej.
- Dlaczego Grey nic o tym nie wspomnia�... Czy to
mo�liwe, �eby nie wiedzia�? Sprawd� dla moich potrzeb
naszego przyjaciela o szarym obliczu. Co� mi m�wi...
- Nobody ju� mi to zleci�. Na razie bez rezultat�w.
Faceci z Interpolu stosuj� pseudonimy, czego Grey jest
jawnym przyk�adem. Poza tym ich dane s� utajnione. Ci�ka
sprawa, Charlie.
- Jednak popracuj nad tym.
Nad ranem Dvoyatchny poczu�, �e mimo hektolitr�w
poch�oni�tej kawy, morzy go sen. Postanowi� zastosowa�
terapi� wstrz�sow� i zafonowa� do Joanny Zangwill. Dusz�
mia� na ramieniu, bowiem kobieta, kt�r� kocha�, darzy�a go
niczym nie uzasadnion� niech�ci�.
- Dzie� dobry - powiedzia� Dvoyatchny, kiedy na ekranie
pojawi�a si� twarz Joanny Zangwill, nauczycielki, lat
dwadzie�cia osiem.
- Zacz�� si� fatalnie... - powiedzia�a Joanna.
Najprawdopodobniej mia�a na my�li dzie�.
- Kocham ci� - wyzna� po raz siedemnasty Dvoyatchny.
Wszystkie kunsztowne rusztowania pi�knych zda� zawali�y si�
w gruzy, zapewne pod wp�ywem niekontrolowanych wibracji jego
roztrz�sionego g�osu. Zreszt� m�wienie o mi�o�ci zawsze
wydawa�o si� Charlesowi Dvoyatchnemu niepotrzebnym
ubieraniem w s�owa tego, co powinno zosta� nagie. Podobnie
jest z pi�knymi kobietami i niekt�rymi instynktami.
- Mo�e dla odmiany zaj��by� si� jak�� po�yteczn�
czynno�ci�? Posad� na krze�le elektrycznym jakiego�
gwa�ciciela dziewic. - By�a urocza.
- Dla ciebie wszystko - Dvoyatchny pomy�la�, �e musi
wygl�da� w jej b��kitnych oczach �a�o�nie.
- Jeste� zabawny - powiedzia�a Joanna.
- To tylko jedna z licznego grona moich zalet.
- Wymie� pozosta�e. Masz na to trzy minuty bez paru
sekund.
- Jestem niezwykle inteligentny, gram w warcaby i na
gitarze, znam dwa j�zyki. Wad� jest idiotyczne nazwisko, ale
nie zg�osz� pretensji, je�li pozostaniesz przy panie�skim...
- W tym momencie za�mia�a si� perli�cie. - By�bym ca�kowicie
samowystarczalny, gdyby nie pewna kobieta... kt�ra znalaz�a
si� niespodziewanie w posiadaniu mojego serca. Serce to
organ o �ywotnym znaczeniu...
- Jestem nauczycielk�. Tobie potrzebny jest kardiolog.
- Czemu jeste� samotna?
Przerwa�a po��czenie.
Dvoyatchnemu przesz�a ochota na sen.
Nag�y zgon Katheriny Oziemblo, wychowawczyni Charlesa
Dvoyatchnego z domu dziecka, zrazu zdawa� si� nie mie�
�adnego zwi�zku ze spraw� Twinsona. Jednak Jajog�owy
wyszpera� dane, wed�ug kt�rych dom dziecka od lat znajdowa�
si� pod troskliwym patronatem korporacji Boha. Rzekomo dla
podatkowych ulg.
Dvoyatchny wspomina� pani� Oziemblo bez sentymentu. By�a
kobiet�, kt�rej natura nie uzna�a za stosowne wyposa�y� w
instynkt macierzy�ski.
Zamordowano j� w jej w�asnym mieszkaniu przy siedemnastej
ulicy.
Dvoyatchny zjawi� si� na miejscu morderstwa wraz z ekip�
�ledcz�. Nobody i Grey przyjechali nieco p�niej i niemal
r�wnocze�nie.
Mieszkanie by�o otwarte, ju� z klatki schodowej mo�na
by�o zobaczy� cia�o Katheriny Oziemblo le��ce na pod�odze w
przedpokoju z rozrzuconymi r�kami.
Dvoyatchny rozejrza� si� po mieszkaniu. By�o schludne
jak koncentracyjny ob�z. Brakowa�o mu rzuconego w po�piechu
na krzes�o szlafroka albo cho� popielniczki przepe�nionej
niedopa�kami. Doskona�a bezosobowo��. Domek zamieszkany
przez lalki. Znowu dopad�y inspektora zodiakalne
sprzeczno�ci jego natury. Z jednej strony niby wielki
mi�o�nik i or�downik �adu i porz�dku, z drugiej lubi� mimo
wszystko nieuporz�dkowane mieszkania.
Nobody pali� jednego papierosa za drugim, Grey patrzy�
przez okno na rozleg�� panoram� Doliny. Z tego miejsca mo�na
by�o nawet zaobserwowa� bij�ce w szare niebo wysoko�ciowce
zachodnich dzielnic.
- Tym razem dwa strza�y. Obie kule utkwi�y w czaszce -
referowa� Nobody'emu lekarz.
- Tylko dwa strza�y - powt�rzy� Nobody. - Mo�e jednak to
morderstwo nie ma nic wsp�lnego ze spraw� Twinsona. Mo�e
powi�zanie korporacji Boha z sieroci�cem jest dzie�em
przypadku.
- Niech pan poczeka z wnioskami na ekspertyz� balistyczn�
- poradzi� Grey. - Osobi�cie jednak jestem prawie
przekonany, �e oba morderstwa maj� ze sob� bardzo wiele
wsp�lnego. Na przyk�ad osob� mordercy...
Dvoyatchny poczu�, �e ma wszystkiego serdecznie do��. Z
jakich� powod�w nie by� w stanie rutynowo prowadzi� �ledztwa
w sprawie tajemniczego Jonathana Twinsona. Niby wszystko si�
zgadza�o, a nie zgadza�o si� nic.
Niebagateln� rol� w nag�ej depresji psychicznej
inspektora mia�y jego mi�osne niepowodzenia, niewyspanie
oraz nasilaj�ce si� przeczucie istnienia kogo� o pokrewnej
duszy. Wszystko to razem i z osobna sprawia�o, �e stalowe
nerwy Dvoyatchnego rdzewia�y, przestaj�c by� zarazem
postronkami. Stawa� si� cz�owiekiem nerwowym. Poci�y mu si�
r�ce. Powa�nie rozwa�a� mo�liwo�� odpr�enia si� i nabrania
drugiego oddechu. W tym celu winien si� uda� na sto
trzydziest� ulic� s�yn�c� ze znakomitych dziwek. Nast�pnie
nawi�za� znajomo�� z kobiet�, kt�rej obyczaje l�ejsze s� od
puchu. I przesta� my�le�, przesta� za wszelk� cen�, bo to
czynno�� szkodliwa w wieku Dvoyatchnego.
Inspektor opu�ci� zatem koncentracyjne mieszkanie
zamordowanej Katheriny Oziemblo. Nobody co� za nim krzycza�,
ale Dvoyatchny okaza� si� by� szybszy od d�wi�k�w.
Z szarego nieba spada�y na Dolin� krople spermy bog�w.
Dvoyatchny nie wprowadzi� w �ycie wymy�lonej na w�asny
u�ytek kuracji odpr�aj�cej. Zbyt wysoko ceni� sobie
dyscyplin�. Dyscyplina porz�dkowa�a chaos, a uporz�dkowany
chaos to ju� nie ten sam chaos.
Przegl�da� dane ludzi zwi�zanych z genetycznym
laboratorium. Doktor Henry Holdstock, lat siedemdziesi�t.
Dyplom uzyska� na uniwersytecie w...
Nagle wzrok Dvoyatchnego zatrzyma� si� na fotografii
Holdstocka. Sk�d� zna� t� twarz! Twarz sympatycznego
staruszka, kt�rego... Kt�rego zamordowa� we �nie!!!
Gor�czkowo wertowa� akta w poszukiwaniu zdj�� kolejnych
ofiar. Zna� te twarze!!! Wszystkich zabi� we w�asnych snach.
Dvoyatchny by� przera�ony. Sytuacja zaczyna�a go
przerasta�. "Urlop, odpocz��, wyjecha� st�d, wcze�niejsza
emerytura" - k��bi�o mu si� pod czaszk�.
- Spok�j! - warkn�� na g�os.
Troch� go to rzeczywi�cie uspokoi�o.
- Jestem zm�czony. Nie �pi� ju� od trzech dni. Wszystko
da si� racjonalnie wyt�umaczy�. Musia�em wcze�niej widzie�
te zdj�cia i...
I co dalej? Sytuacja nie dawa�a si� logicznie dopi�� na
ostatni guzik. Usi�owa� my�le� o czym� innym. Poprzedniego
dnia posprzecza� si� z Nobodym, kt�ry nie chcia� si� zgodzi�
na przes�uchiwanie Boha. Oczywi�cie, Nobody by� naciskany
przez czynniki oficjalne. Boh by� szanowanym obywatelem
Miasta-Molocha. I tak dalej.
Rozleg�o si� pukanie do drzwi. Wszed� Grey.
- Ekspertyza balistyczna wykaza�a, �e Gainsborougha i
Oziemblo zamordowano z tej samej broni - powiedzia�.
- Zatem pan Twinson przestaje by� istot� mityczn�.
- Zapewniam pana, Dvoyatchny, �e mamy do czynienia z
osobnikiem bole�nie realnym.
- Wie pan, Grey... Jeden szczeg� nie daje mi spokoju w
tej ca�ej sprawie...
- Tak? - Grey wyrazi� uprzejme zainteresowanie.
- Chodzi o liczb� strza��w. W Europie Twinson morduje z
zawodow� pow�ci�gliwo�ci�. Dw�ch facet�w inaksuje po jednej
kulce, jeden zostaje przedziurawiony no�em... Ale ju� na
terenie Doliny, zak�adaj�c, �e mamy do czynienia z tym samym
osobnikiem, co nie zosta�o do tej pory dowiedzione, nie dba
o ekonomi� mord�w. Zab�jstwo Gainsborougha jest wr�cz
brawurowe. Siedemna�cie strza��w! Musia� dwukrotnie zmienia�
magazynek i jeszcze zu�y� jeden pocisk z trzeciego!!! Potem
jakby odzyskuje swoj� profesjonaln� oszcz�dno��. Dwa strza�y
w g�ow� pani Oziemblo. Zatem ju� nie szar�uje. Ale,
zastan�wmy si�, dlaczego akurat dwa! W co ten facet si�
bawi?
- To rzeczywi�cie interesuj�ce - powiedzia� Grey. - Mam
wra�enie, �e nie chodzi tu o rozrzutno�� czy oszcz�dno�� ani
tym bardziej o brawur�. My�l�, �e mamy tu do czynienia z...
- Znaki! - krzykn�� Dvoyatchny w nag�ej iluminacji. -
Kod!!! Strza�y to zaszyfrowana wiadomo��. Ale o co chodzi?
- Siedemna�cie strza��w, siedemna�cie strza��w... -
powtarza� p�g�osem Grey.
- Siedemna�cie strza��w - wt�rowa� bezwiednie Dvoyatchny.
- Siedem... nasta ulica!!! Siedemna�cie strza��w oznacza�o
siedemnast� ulic�!!! Na siedemnastej ulicy mieszka�a
Oziemblo!!!
Dvoyatchny wyskoczy� z pokoju. Na korytarzu zderzy� si� z
Nobodym.
- Druga ulica! - krzykn��.
- Sk�d wiesz? - zdziwi� si� Nobody.
- Nast�pne morderstwo b�dzie na drugiej ulicy!!!
- W�a�nie dostali�my wezwanie. Kogo� zamordowano. Na
drugiej ulicy...
Trzeci� ofiar� by� cz�owiek o nazwisku Kayus Toxidis,
portier z laboratorium genetycznego, kt�rym kierowa�
Gainsborough. Jajog�owy podczas swoich poszukiwa� pomin��
jego ma�o spektakularn� osob�. Poszukiwa� postaci
bezpo�rednio uczestnicz�cych w pracach laboratorium,
okupuj�cych kierownicze stanowiska. Nie wzi�� pod uwag�
portier�w, sprz�taczek, laborant�w i tak dalej, i tak dalej.
Teraz naprawia� sw�j b��d.
Kayus Toxidis, lat sze��dziesi�t siedem, zainkasowa�
siedem strza��w. Dvoyatchny, Grey, Nobody i kilkunastu
innych policjant�w od razu udali si� na si�dm� ulic�.
Wkr�tce przerzucono tam ca�y sk�ad osobowy komisariatu
Wschodniej Dzielnicy. Wszyscy incognito, poprzebierani za
ulicznych sprzedawc�w, ewentualnie na�laduj�cy zwyk�ych
przechodni�w. Znali numer ulicy, ale nie domu.
Grey, jako osobnik nazbyt rzucaj�cy si� w oczy, zosta� w
samochodzie i utrzymywa� sta�� ��czno�� z Jajog�owym, kt�ry
poszukiwa� ludzi zwi�zanych z laboratorium genetycznym i
zarazem mieszkaj�cych na si�dmej ulicy.
Dvoyatchny przechadza� si� samotnie. Po raz pierwszy od
kilku tygodni by� uzbrojony. Rewolwer uwiera� go pod pach�,
jednak traktowa� t� niedogodno�� jak z�o konieczne. Jeszcze
bardziej uwiera�o go niezno�ne poczucie istnienia bliskiego
mu nad wyraz cz�owieka.
Mia� na oku Greya. Zastanawia� si� nad hipotez�
zak�adaj�c�, �e Grey i Twinson to jedna i ta sama osoba.
Teoretycznie m�g� zd��y� zlikwidowa� Toxidisa, a nast�pnie,
jakby nigdy nic, zjawi� si� w komisariacie. I ta jego
nieustanna pewno�� siebie.
Dvoyatchny zatrzyma� si� przy samochodzie.
- Jakie� wie�ci od Jajog�owego? - zapyta� Greya.
- �adnych.
Inspektor mia� zamiar ruszy� w dalszy obch�d, ale Grey
zatrzyma� go.
- Kolor szary symbolizuje pojednanie czerni i bieli. To
barwa r�wnowagi i sprawiedliwo�ci. A teraz niech pan idzie.
Przeznaczenie nie mo�e czeka� zbyt d�ugo.
Dvoyatchny patrolowa� wyznaczony mu teren i my�la� o
dziwnych s�owach Greya. My�la�by o czymkolwiek, byleby
zapomnie� o morderczych snach, kt�re znajdowa�y pokrycie w
rzeczywisto�ci. Po g�owie ko�ata�a mu si� r�wnie� nazwa
tajemniczego projektu. Kain i Abel. Abel i Kain. Czer� i
biel. Szaro��.
- Prosz� uprzejmie o zachowanie spokoju, panie
inspektorze. Jeden nieostro�ny ruch i jest pan kolejnym
trupem w tej sprawie.
Dvoyatchny poczu� przez p�aszcz, sweter i podkoszulek
zimne dotkni�cie �mierci.
- Tu a� si� roi od moich ludzi - usi�owa� negocjowa�. Ale
ze �mierci� si� nie negocjuje.
- Prosz� si� nie odwraca�. Idziemy prosto. Powoli. Ooo...
tak... Przypominam panu - wystarczy jeden strza�, by zabi�
cz�owieka. Idziemy, jakby nigdy nic. Starzy znajomi. Nikomu
nie przyjdzie do g�owy, �e to pan w�a�nie ma by� moj�
kolejn� ofiar�.
Pada� deszcz.
Weszli do obskurnej klatki schodowej. Budynek sprawia�
wra�enie dawno opuszczonego. Ich kroki eksploduj� g�uchym
echem.
- Pierwsze pi�tro. Powoli. Jeste�my przecie�
profesjonalistami, prawda?
Na pierwszym pi�trze weszli do mieszkania pozbawionego
sprz�t�w. �ciany porasta�a brunatna ple��. Wilgo� mo�na by
kroi� no�em.
Dvoyatchny usi�owa� przypomnie� sobie rady Charlesa
Asquita, z kt�rym na studiach policyjnych mia� zaj�cia
mi�dzy innymi z Prze�amywania Strachu oraz Grania Na Nosie
�mierci. Ale nie by� w stanie prze�ama� strachu i na razie
to �mier� gra�a mu na nosie.
Na fotelu, kt�ry stanowi� jedyny sprz�t w przera�liwie
pustym mieszkaniu, siedzia� starzec.
- Pan Boh, jak s�dz�... - Dvoyatchny w�a�ciwie by�
pewien. Zdj�cia Boha regularnie go�ci�y we wszystkich
znacz�cych periodykach.
- Kain i Abel... - zaskrzypia� Boh. Jego g�os
przepe�nia�o wzruszenie.
- Teraz pana przeszukam - powiedzia� cz�owiek zza plec�w
Dvoyatchnego, najpewniej Twinson we w�asnej osobie. - Prosz�
powstrzyma� si� od wszelkich sztuczek.
Wprawnymi ruchami wy�uska� rewolwer. Dvoyatchny by� teraz
bezbronny jak owca. Wi�c milcza�.
Stan�li z Twinsonem twarz� w twarz.
- Pozwoli pan, �e si� przedstawi� - powiedzia� Twinson. -
Nazywam si� Jonathan Twinson i jestem �yw� legend� po�r�d
morderc�w zawodowych. Nie dziwi pana nasze niespotykane
podobie�stwo?
- Miewam dziwne sny - powiedzia� Dvoyatchny. - �ni mi
si�, �e jestem zawodowym morderc�...
- To zabawne, bo ja miewam sny, �e jestem obro�c� prawa
i... - Twinson urwa� gwa�townie i zwr�ci� si� do Boha. - Czy
m�g�by mi to pan wyja�ni�, panie Boh?
- Tw�j ulubiony film to "Nieroz��czni" Cronenberga. I
nieustannie prze�laduje ci� przeczucie istnienia kogo�
obdarzonego pokrewn� ci dusz�... - kontynuowa� natchniony
Dvoyatchny.
- Panie Boh?! - Twinson wyra�nie traci� na pewno�ci
siebie.
- Kain i Abel... Jeste�cie oczywi�cie klonami i to moimi,
panowie. Patrz�c na mnie... - Boh u�miechn�� si� gorzko -
widzicie siebie samych za lat czterdzie�ci. Je�li oczywi�cie
do�yjecie tak s�dziwego wieku. Jeden z was, wszyscy wiemy
kt�ry, z ca�� pewno�ci� nie do�yje.
- Kain i Abel - powt�rzy� Dvoyatchny.
- Dobro i z�o. Czer� i biel. Zabawi�em si� w Boga. To
by�a moja obsesja, obsesja starzej�cego si� cz�owieka. W
jaki� inny spos�b mo�na udowodni� swoj� pot�g�. Chcia�em
udowodni�, �e osobowo�� cz�owieka mo�na zaprogramowa� za
pomoc� odpowiednio zaaran�owanych �yciorys�w. - Boh m�wi�
coraz szybciej, gor�czkowo, jakby dok�d� si� �piesz�c. - I
uda�o mi si�!!! Szlachetny obro�ca �adu i porz�dku
publicznego oraz wielokrotny perfekcyjny morderca. To by�
m�j zak�ad z Bogiem, kt�ry wygra�em! B�g przegra raz
jeszcze, po raz kolejny Kain zabije Abla. Dalej, Kainie!
Wype�nij sw�j kontrakt! To twoje przeznaczenie. By� mo�e,
zostaniesz moim nast�pc�...
- Igrasz z pot�gami, kt�re ci� przerastaj�, stary
g�upcze!
Dvoyatchny zna� ten g�os. Do mieszkania wszed� Grey. By�
nieuzbrojony.
- My�lisz, �e poci�gasz za sznurki, co? Twoja megalomania
jest irytuj�ca!
- Kim jest ten szary pajac?! - krzykn�� Boh. W jego
oczach kie�kowa� strach, kt�ry m�g� wyda� bogate plony.
- No