5562

Szczegóły
Tytuł 5562
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5562 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5562 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5562 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jacek Sobota Dwie krople deszczu Podinspektor policji Charles Dvoyatchny �ni�, �e pope�nia zbrodni�. Sny podobnej tre�ci miewa� regularnie. Wszystkie niezwykle realistyczne, dopracowane w szczeg�ach niczym intrygi sensacyjnych film�w. Dvoyatchny nikomu o tym nie wspomina�. Ba� si�, �e utraci prawo wykonywania zawodu, ewentualnie trafi do Dzielnicowego Domu Wariat�w im. Philipa K. Dicka. Str� porz�dku publicznego winien �ni� wy��cznie o publicznym porz�dku i wzorowym jego przestrzeganiu. A mokre sny mog� mu si� kojarzy� najwy�ej z deszczem. Dvoyatchny dorobi� si� nawet teorii na temat swych nocnych majak�w. S�dzi�, �e s� odreagowaniem wrodzonej praworz�dno�ci, jak� zawsze i wsz�dzie kierowa� si� w codziennym �yciu. Tej nocy zamordowa� uroczego staruszka jednym bezb��dnym strza�em w g�ow�. Wyjrza� przez okno mieszkania ofiary. Wychodzi�o na stary ogr�d, zatem z ca�� pewno�ci� realia jego snu nie pokrywa�y si� z realiami Miasta-Molocha, a tym bardziej Wschodniej Dzielnicy, zwanej r�wnie� Dolin�. Z obj�� snu wyrwa� Dvoyatchnego deszcz. Z nieokre�lonego powodu nie znosi� opad�w. Katherine Oziemblo, wychowawczyni z domu dziecka, opowiada�a, �e gdy go znaleziono, za spraw� g��bokiego uk�onu losu w kuble na �mieci, te� pada� deszcz. "To by�a istna ulewa" - dodawa�a zwykle. By� mo�e, st�d wzi�a si� awersja Dvoyatchnego. Nie przepada� tak�e za "Deszczow� piosenk�", zup� nazywan� kapu�niakiem, oraz za wierszem polskiego poety, w kt�rym powtarzaj� si� s�owa o szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny. Polsk� poezj� i proz� czyta� powodowany kryzysem to�samo�ci oraz patriotycznym obowi�zkiem, albowiem powiedziano mu kiedy�, �e jego nazwisko ma polski rodow�d. Z tego samego powodu pi� polsk� w�dk�. Jednak nikt nigdy nie zdradzi� Charlesowi, dlaczego nazywa si� Dvoyatchny, a nie na przyk�ad Rolls- Royce. O szyby deszcz dzwoni� jesienny, zatem inspektor uda� si� do knajpy "U Boby'ego". Dvoyatchny by� wdzi�czny losowi za dwutygodniowy urlop, jaki otrzyma� po schwytaniu wielokrotnego mordercy na tle religijnym, Boba Sublokatora. Lokal nie grzeszy� komfortem, jednak szyld nad wej�ciem g�osi� wszem i wobec, �e "u Boby'ego zdrowiej i taniej". Z niezrozumia�ych wzgl�d�w Dvoyatchny wierzy� w te zapewnienia. Boby pos�a� Dvoyatchnemu jeden ze swoich drewnianych u�miech�w. Inspektorowi wydawa�o si�, �e s�yszy odg�os p�kaj�cych s�k�w. Jedynym klientem by�a pijana kobieta, kt�ra zabawia�a si� dogadywaniem Boby'emu. Barman nie wytrzyma� i stwierdzi�, �e kobiety s� odwa�ne tylko dlatego, �e za rzadko dostaj� po mordzie. Nast�pnie doda�, �e to pewnie z tego powodu �wiat przepe�niony jest facetami, kt�rym si� zdaje, �e s� d�entelmenami. - Ja o sobie tak nie my�l� - powiedzia� Boby. Kobieta umilk�a. Zdaniem Dvoyatchnego brakowa�o jej finezji, urody oraz trze�wo�ci spojrzenia. - To, co zwykle - zadysponowa� inspektor. - Boby, dopilnuj, �eby nikt nie usi�owa� dzi� wymienia� ze mn� pogl�d�w na jakiekolwiek tematy. Nie lubi� tego. Dvoyatchny uda� si� ku stolikowi w g��bi sali. Pi� w�dk� jak herbat�. Ra��ca niezgodno�� w rytmie z og�em pij�cych skazywa�a go na samotne spo�ywanie alkoholu. Wyrok losu przyjmowa� z pokor� i zrozumieniem. Na zewn�trz miliony deszczowych kropel pope�nia�o masowe samob�jstwo skacz�c z wysoko�ci nieba, tymczasem przez g�ow� Dvoyatchnego leniwym krokiem przechadza�y si� my�li o charakterze egzystencjalnym. Poza tym niepokoj�co nasili�o si� przeczucie istnienia kogo� obdarzonego pokrewn� Dvoyatchnemu dusz�. To dziwne wra�enie towarzyszy�o mu od dawna, jednak nigdy nie odczuwa� go tak silnie jak teraz. Inspektor Dvoyatchny, nie po raz pierwszy w �yciu, pocz�� si� obawia� o zdrowie swoich zmys��w. Lokal nape�nia� si� bez po�piechu. W tym samym czasie Dvoyatchny stopniowo i wprost proporcjonalnie do zwi�kszaj�cego si� st�enia alkoholu we krwi nabiera� przekonania, �e �wiat pozbawiony jest sensu. Dok�adnie w momencie, w kt�rym sformu�owa� tak daleko id�cy wniosek, w knajpie pojawi� si� cz�owiek o twarzy szarej jak popi�. Zupe�nie jakby w ten w�a�nie spos�b niebiosa postanowi�y odpowiedzie� Dvoyatchnemu na wyra�one przeze� w�tpliwo�ci. Widok by� tak niesamowity, �e w lokalu zaleg�a cisza m�cona wy��cznie przez deszcz, kt�ry jak zawsze wygrywa� swoje melodie na wszystkim. Nieznajomy rozgl�da� si�, jakby kogo� poszukuj�c. - Mam nadziej�, �e dobrze pan si� czuje - wyrazi� trosk� Boby. - Nie narzekam - odpar� nieznajomy. - Bo... wydawa�o mi si�, �e... jako� tak... gwa�townie poszarza� pan na twarzy... Kto� nerwowo zachichota�, po chwili wszyscy za�miewali si� do �ez. Napi�cie opad�o jak p�atki z wi�dn�cego kwiatu, zewsz�d posypa�y si� niewybredne komentarze. - To czarnuch, tyle �e szary! - Facet musi pali� dowcipy na popi�... - Mutant jaki�. Cz�owiek o szarym obliczu nie zwraca� na to uwagi. Jego wzrok zatrzyma� si� na Dvoyatchnym. Inspektor poczu� si� nieswojo. Oczy nieznajomego r�wnie� by�y szare. - Czy mog� si� przysi���? - zapyta�. Dvoyatchny by� zaintrygowany, zatem po kr�tkim wahaniu wyrazi� zgod�. Jednocze�nie zastanawia� si�, czy szaro�� nieznajomego mo�e by� zara�liwa. - Podisnpektor Charles Dvoyatchny, chyba si� nie myl�? - Jak widz�, pan mnie zna. Ja sobie pana nie przypominam. My�l�, �e zapami�ta�bym pa�sk� twarz... - Dvoyatchny zawiesi� g�os. - Rzeczywi�cie, wiem o panu du�o. Charles Dvoyatchny, podinspektor policji w dzielnicowym komisariacie Miasta- Molocha. Pomimo m�odego wieku szereg spektakularnych sukces�w zawodowych. Wiek: dwadzie�cia dziewi�� lat. Wzrost: metr siedemdziesi�t osiem. Waga: siedemdziesi�t trzy kilogramy. Sierota i znajda wychowany w domu dziecka. Introwertyk cierpi�cy skrycie na monofobi�, czyli l�k przed samotno�ci�. Ulubiony kolor: czarny. Ulubiony film: "Nieroz��czni" w re�yserii Davida Cronenberga. Znak zodiaku: Bli�ni�ta. Nawiasem m�wi�c, bli�ni�ta to symbol dualizmu ludzkiej natury. Symbolizuj� r�wnie� rodze�stwo, z kt�rych jedno jest dobre, drugie za� z�e, jedno pomocne w dziele cywilizacji, drugie destrukcyjne. Chaos i �ad... - Nie mam zielonego poj�cia, do czego pan zmierza, panie... - Nazywam si� Grey - nieznajomy uchyli� kapelusza. Dvoyatchny wola�by, �eby uchyli� r�bka tajemnicy. - Taaa... Nie wiem te�, sk�d czerpie pan informacje na m�j temat. Moje dane, jako funkcjonariusza s�u�b porz�dku publicznego, nie s� powszechnie dost�pne. M�g�bym pana aresztowa�, panie... Grey. - Posiadam odpowiednie pe�nomocnictwa, inspektorze. Jestem oficerem Interpolu. My�l�, �e s�ysza� pan o tej instytucji. Mamy bardzo bogate tradycje. - Ale... - Lubi� wiedzie� wszystko o ludziach, z kt�rymi b�d� wsp�pracowa�. - Nie rozumiem. - Potrzebuj� pa�skiej pomocy, Dvoyatchny. Potrzebuj� pomocy cz�owieka, kt�ry zna Wschodni� Dzielnic� jak w�asn� kiesze�. - Jestem w tej chwili na zas�u�onym urlopie. M�j bezpo�redni prze�o�ony... - Pa�ski bezpo�redni prze�o�ony inspektor Josef Nobody - przerwa� Dvoyatchnemu Grey - zosta� ju� poinformowany. Tworzy pan wraz ze mn� dwuosobow� grup� operacyjn� o specjalnych uprawnieniach. - Ma pan na wszystko gotow� odpowied�, uprzedza pan moje posuni�cia. - Szczyc� si� swoim profesjonalizmem - powiedzia� Grey. Dvoyatchnemu krew uderzy�a do g�owy. By� w�ciek�y. - Pan jest profesjonalist�! - krzykn��, albowiem czu� realne zagro�enie ci�g�o�ci urlopu. - Tu jest Dolina, m�j panie! Dolina, rozumie pan!? Tu �yje ponad trzy miliony ludzi!!! R�nokolorowych, cho� szarego po�r�d tego grona nie u�wiadczysz!!! St�oczeni na stosunkowo niewielkim obszarze! Tu co trzy minuty ginie cz�owiek, a co dwie przychodzi na �wiat kolejny, kt�ry najprawdopodobniej r�wnie� kiedy� b�dzie trupem! A wykrywalno�� sprawc�w waha si� w granicach czternastu procent!!! Pan mi m�wi o profesjonalizmie?... No i jeszcze ten deszcz. - Zdaj� sobie spraw�, �e znajdujemy si� w tak zwanej Dolinie, inspektorze Dvoyatchny. A propos, czy wie pan, �e dolina symbolizuje mi�dzy innymi kobiece �ono? - Grey nie przej�� si� dramatyczn� przemow� Dvoyatchnego. - Nie s�dzi�em, �e profesjonali�ci pozwalaj� sobie na podobne frywolno�ci... - powiedzia� Dvoyatchny z przek�sem. - Deszcz z kolei to symbol boskiej p�odno�ci. Taka boska sperma. Zabawne skojarzenie, prawda? - Rzeczywi�cie. Je�li ma pan na podor�dziu jeszcze jakie�, to prosz� mi go nie zdradza�. M�g�bym p�kn�� ze �miechu. Ale chod�my st�d w jakie� spokojniejsze miejsce. Jestem ciekawy pa�skiej historii. Wyszli na deszcz. Znowu Dvoyatchny dozna� przejmuj�cego przeczucia, �e istnieje na �wiecie kto� niezwykle mu bliski. I nie chodzi�o tu bynajmniej o pi�kn� Joann� Zangwill, nauczycielk�, lat dwadzie�cia osiem, z kt�r� nie ��czy�o go nic pr�cz nieodwzajemnionej mi�o�ci. Mieszkanie Dvoyatchnego zawalone by�o stertami ksi��ek, w wi�kszo�ci nie przeczytanych. Ispektor �udzi� si�, �e kiedy� uda mu si� nadrobi� dotkliwe braki w kulturze s�owa. Grey potkn�� si� o "Robinsona Crusoe", Dvoyatchny po�lizn�� na "D�ugim po�egnaniu" Chandlera. Kiedy zaja�nia�o �wiat�o, mogli unika� podobnych pu�apek. Rozsiedli si� w fotelach. G�osem dystyngowanym i pe�nym dystansu Grey zrelacjonowa� histori� pewnego �ledztwa. Bohaterem opowie�ci by� niejaki Jonathan Twinson, bezduszny i sprawny morderca, kt�rego oblicze stanowi�o nieodgadnion� tajemnic�. Pod��aj�c tropem Twinsona, Grey znalaz� si� w Mie�cie-Molochu. Do tej pory morderca dzia�a� wy��cznie na terenie Europy. Pocz�tkowo jego osob� wi�zano ze zbrodnicz� faszystowsk� Organisation Secrete d'Action Revolutionnaire et Nationale finansowan� niegdy� przez Mussoliniego, a reaktywowan� niedawno. Jednak Twinson by� cz�ekiem niezale�nym, a dla wspomnianej organizacji wykona� tylko kilka zlece�. - Psychopata? - zapyta� Dvoyatchny bez cienia ciekawo�ci. Usi�owa� sprawia� wra�enie cz�owieka, kt�ry tyle razy zetkn�� si� ze �mierci�, �e traktuje j� jako nielubian� kole�ank� ze szkolnej �awy. - Nie mamy co do tego ca�kowitej pewno�ci. - A sk�d pewno��, �e znajduje si� na terenie Doliny? - Moje informacje s� �cis�e, a ich �r�d�o musi pozosta� tajemnic�. - Z tego, co do tej pory us�ysza�em na temat pana Twinsona, �adna informacja o nim nie mo�e by� �cis�a. Facet jawi mi si� jako Zorro, tyle �e kieruj�cy si� w swoim dzia�aniu pobudkami bez pretensji do szlachetno�ci. Co to, do diab�a, znaczy, �e jego twarz jest nikomu nie znana? Dvoyatchny podszed� do okna. Oczywi�cie, pada�o. Patrzy� na czternast� ulic�, dok�adnie na miejsce, gdzie przed laty zamordowano Prezydenta Federacji. To jedno z nielicznych historycznych miejsc w Dolinie. - Znaczenie moich s��w jest oczywiste, inspektorze - powiedzia� Grey. - Rysopis Jonathana Twinsona jest nam nieznany. - Dziwi� si�, �e w og�le znacie jego nazwisko... - Zapewne jest fa�szywe. Tak przedstawia� si� swoim zleceniodawcom. - Czy owi zleceniodawcy nie mogli poda� rysopisu Twinsona? - Rozmawia� z nimi za po�rednictwem wideofonu z wy��czon� wizj�. - Uwa�a pan zatem, �e kolejne zlecenie Twinson zrealizuje na terenie Doliny. Dlaczego? - Moje informacje s� �cis�e. - To ju� s�ysza�em. M�g�by pan poda� nazwisko kolejnej ofiary Twinsona? - Nie. - W jaki spos�b mamy z�apa� Twinsona? - Jest zbrodnia, zatem musi by� i kara. - Fiodor Dostojewski. - Dvoyatchny odszuka� wzrokiem p�k� z dzie�ami rosyjskiego pisarza. Postanowi� kontynuowa� gr� w tytu�y mimowolnie rozpocz�t� przez Greya. - Jest pan idiot�, Grey. - A pan m�odzikiem. - Odby� pan swoj�... odysej� nadaremnie. Tu jest Dolina, panie Grey, a pan zachowuje si� jak... prostaczek za granic�. - Niech pan nie mitologizuje tak swojej Doliny, Dvoyatchny. To �aden zaginiony �wiat. Owszem, przewiduj� pewne problemy ze znalezieniem Twinsona. Ale k�opoty, to moja specjalno��. - Poddaj� si�, Grey. - Dvoyatchny nie mia� innego wyj�cia. W zasi�gu jego wzroku znajdowa� si� bowiem ju� tylko "S�ownik filozofii" Didiera Julii i nie bardzo wiedzia�, jak wkomponowa� ten tytu� w rozmow�. Bardziej oczytany Grey czerpa� tytu�y z pami�ci. Dvoyatchny postanowi� zmieni� temat. - Sk�d wzi�a si� nietypowa karnacja pa�skiej sk�ry? Eksperyment genetyczny? Jest pan nieudanym prototypem supermana? - Dlaczego nieudanym? - po raz pierwszy, odk�d Dvoyatchny pozna� Greya, ten ostatni u�miechn�� si� oszcz�dnie. - Kolor szary ma oczywi�cie swoje znaczenie symboliczne. W tej chwili nie zdradz� panu jednak jakie. Napi�bym si� gor�cej herbaty. Dvoyatchny uda� si� do kuchni i wyda� dyspozycje czajnikowi. W drodze powrotnej si�gn�� po �elazny zapas w�dki. - Musia� pan mie� cholernie ci�kie dzieci�stwo - postawi� w�dk� na stole. - Nie ci�sze ni� pan, inspektorze. Pozwoli pan, �e pozostan� przy herbacie? Dvoyatchny pozwoli�. - Ci�gle nie rozumiem, dlaczego w�a�nie ja. Kto� mnie panu poleci�? Uwa�am, �e Nobody jest lepszy. - Niech mi pan powie, dlaczego w�a�ciwie zdecydowa� si� pan na zaw�d policjanta? - Nie zastanawia�em si� nad tym. Z ca�� pewno�ci� nie by�o to zrz�dzenie czuwaj�cej nade mn� Opatrzno�ci. Przekonuj� si� o tym, ilekro� podejmuj� z kasy wyp�at�. Pr�dzej ju� by� to traf, kt�ry, jak wiadomo, bywa �lepy i trafia jak kul� w p�ot. - To nie by� przypadek, Dvoyatchny. W pa�skiej naturze jest nadawanie �wiatu sensu, porz�dkowanie, przeciwdzia�anie chaosowi. A Twinson jest uciele�nieniem chaosu... - I dlatego wybra� pan mnie? - Mi�dzy innymi. - S�dzi pan, panie Grey, �e �wiat nie jest pozbawiony sensu? - My�l�, �e b�d�c na moim miejscu, my�la�by pan podobnie. Zapad�o milczenie. Tylko do okien dobija� si� deszcz jesienny. Grey pi� herbat�, Dvoyatchny w�dk�. Pili w tym samym tempie. Hol komisariatu Wschodniej Dzielnicy od wiek�w utrzymywany by� w barwie krwistoczerwonej, co nie mia�o racjonalnych przes�anek. Tradycja nigdy nie ro�ci�a sobie prawa do racjonalno�ci. Na �cianach wisia�y starannie oprawione w ramki wycinki z gazet wieszcz�ce o spektakularnych sukcesach funkcjonariuszy komisariatu. Dvoyatchny pomy�la�, �e pewnie nied�ugo zawi�nie tu wyci�ty z "Moloch News" artyku� o aresztowaniu Boby'ego Sublokatora. Sprawa Boby'ego znajdowa�a si� w�a�nie na wokandzie. Wszystko wskazywa�o na to, �e Sublokator po raz ostatni w swoim �yciu zasi�dzie na krze�le. Dvoyatchny wspi�� si� na drugie pi�tro. Wszed� bez pukania do gabinetu inspektora Josefa Nobody'ego. Nobody, jak mia� to w zwyczaju, siedzia� z nogami zarzuconymi na st� i wertowa� przedwczorajsz� gazet�. Poza tym bez przyjemno�ci pali� papierosa. W og�le sprawia� wra�enie cz�owieka, kt�remu bardzo niewiele czynno�ci sprawia przyjemno��. Obrzuci� Dvoyatchnego kr�tkim spojrzeniem i wr�ci� do przerwanej lektury. - S�dzi�em, �e jestem na urlopie - powiedzia� Dvoyatchny z odczuwalnym wyrzutem w g�osie. - S�dy s� od s�dzenia - Nobody nie oderwa� si� od gazety. - O co tu chodzi, Jos? - Dvoyatchny by� zirytowany i nie kry� si� z tym. - Nie mamy co robi�?! Wykrywalno��... - Tak, wiem. Czterna�cie procent i tak dalej. Przyszed�e� tu zapewne w sprawie pana Greya? - Tak. - Wiem o nim tyle, co kot nap�aka�, a koty nie p�acz�. Wiem, �e jego nazwisko jest dowcipem, a wygl�d - wygl�dem szarego obywatela tego �wiata. Bez w�tpienia jest r�wnie� szcz�liwym posiadaczem szarych kom�rek. Podaje si� za oficera Interpolu i �yczy sobie wsp�pracowa� z tob�, z nikim innym. Nie mam szarego poj�cia, sk�d ciebie zna i dlaczego wie o tobie tak du�o. Nie widz� jednak mi�dzy wami �adnego podobie�stwa, r�wnie� w kolorze sk�ry. Przypuszczam zatem, �e nie ��czy was pokrewie�stwo ani te� inne koneksje. Dodam, �e tak zwane czynniki oficjalne zwr�ci�y si� do mnie z pro�b�, nieoficjaln�, bym traktowa� �yczenia pana Greya jak rozkazy s�u�bowe. Troch� mnie to wszystko irytuje, my�l� jednak, �e nie bardziej ni� ciebie. W czasie tej przemowy Dvoyatchny rozgl�da� si� za miejscem nadaj�cym si� do siedzenia. Pok�j przypomina� skup makulatury nie nad��aj�cy z przerobem surowc�w wt�rnych. Stosy jak najdalszych od uko�czenia raport�w i kurz podnosz�cy swoj� bezkszta�tn� g�ow� przy gwa�towniejszym poruszeniu. Dvoyatchny postanowi� posta�. - S�ysza�e� o Jonathanie Twinsonie? - spyta�. - Grey co� o nim wspomina�. Jaki� trupiarz zawodowy. - Zastanawiaj�ce, �e nie s�yszeli�my do tej pory o tak spektakularnym wyczynowcu... - Dvoyatchny zawiesi� znacz�co g�os. - Nigdy nie wieszaj g�osu w mojej obecno�ci, Charlie - zdenerwowa� si� nieoczekiwanie Nobody. - Nie znosz� tego. Tani i teatralny to chwyt. Nikt nikogo nie wiesza od ponad stu lat. To niehumanitarne. Je�li ju� masz ochot� na eksterminacj� swojego nieszcz�snego g�osu, to go sadzaj na krze�le elektrycznym. By� mo�e, Twinson nie dba o reklam�. My�l�, �e za bardzo przejmujesz si� t� spraw�, Charlie. W ko�cu nawet nie mamy pewno�ci, �e Twinson istotnie jest w Dolinie. A je�li nawet, to mo�e tylko w celach rekreacyjnych. Poka� panu Greyowi Dolin�, je�li z�akniony jest sennych koszmar�w na jawie. Traktuj to jak urlop. Rozlu�nij si�, ch�opie. Wiem, nerwy. Sublokator o ma�o ci� nie dosta�, ale przecie� to my dostali�my Sublokatora. Cze��. Musz� uko�czy� raport. - By�by to bia�y kruk. - P�niej ustal� cen� wywo�awcz�. Zmiataj. - Jeszcze jedna pro�ba, Jos. Niech Jajog�owy spr�buje dowiedzie� si� czego� na temat pana Greya. Wiesz, jak to jest... - Wiem. Czterna�cie procent i tak dalej. Wyno� si�, Charlie. Mam potwornego kaca, a gdzie� po�r�d stosu tych akt znajduje si� przemy�lnie ukryta buteleczka whisky. Od jutra rzucam picie, ale dzisiaj... - Nobody zgilotynowa� sw�j g�os. Dvoyatchny wyszed�. Um�wili si� z Greyem w "East Show", knajpie, kt�ra niezas�u�enie uchodzi�a za najlepsz� w Dolinie. G��wn� atrakcj� by�y tu cotygodniowe brutalne widowiska sex-jitsu, czyli wojna p�ci przeniesiona dos�ownie na ring. Z zewn�trz lokal nie prezentowa� si� efektownie. Tania buda otoczona b�otnistym podjazdem. Lataj�ce limuzyny pojawia�y si� jak stado s�p�w, kt�re sz�stym zmys�em wyczuwaj� padlin�. Pada� deszcz. Szare niebo kojarzy�o si� Dvoyatchnemu z obliczem pana Greya. Grey by� ju� w �rodku. Siedzia� przy jednym ze stolik�w maksymalnie oddalonych od centralnie po�o�onego ringu i oszcz�dnymi �ykami popija� paruj�c� herbat�. Wzbudza� swoim wygl�dem umiarkowan� sensacj�, bowiem wszyscy czekali na walk�. - Nie uwa�a pan, �e nasze �ledztwo ma jak dot�d niezwykle dziwny przebieg? - zapyta� Dvoyatchny. - Spotykamy si� w r�nych lokalach, rozmawiamy o sensie �wiata, jego wymiarze symbolicznym, literaturze... O wszystkim, tylko nie o panu Twinsonie i o jego potencjalnych ofiarach. Troch� to odleg�e od zwyczajowej procedury. Czy tam u was w Europie... - My nie prowadzimy �ledztwa, inspektorze - przerwa� Dvoyatchnemu Grey. - Nie rozumiem. - Czekamy na pierwszy trop. Mam oczywi�cie na my�li pierwszy mord, jakiego bez w�tpienia dopu�ci si� Twinson. - Troch� to cyniczne, panie Grey. - Zatem zmie�my temat. Widz� na sali kilka znakomito�ci Miasta-Molocha. - My�la�em, �e to ja mam by� pa�skim przewodnikiem. - Tak, ale po rynsztokach, nie po salonach. Za�o�� si�, �e nie ma pan poj�cia, kim jest ten dwumetrowy bez ma�a d�entelmen przechadzaj�cy si� po sali groteskowym krokiem? - Istotnie. - To Derek Kinoll, malarz. S�ynny i kupowany. Znany jest z nies�ychanego rozmachu wizji. Z�o�liwi powiadaj�, �e rozmach zawdzi�cza Kinoll imponuj�cemu zasi�gowi ramion. Albo ten postawny siwiej�cy blondyn... - Tego znam - przerwa� Greyowi Dvoyatchny. - To Thomas Voytulevitch. Zaczyna� od sieci sklep�w warzywniczych, a teraz jest w�a�cicielem sieci niewielkich burdelik�w. - Zna pan tylko jeden aspekt jego dzia�alno�ci. Voytulevitch jest tak�e wielkim mi�o�nikiem i mecenasem sztuki, mi�dzy innymi r�wnie� sponsorem Kinolla... - Do czego pan zmierza, Grey? - Dvoyatchny mia� wra�enie, �e jeszcze nie jeden raz zada pytanie podobnej tre�ci. - Do tego, �e �wiat jest w istocie wieloaspektowy, pluralistyczny, wymykaj�cy si� prostym analogiom, nie do obj�cia jedn� definicj�, ale jednak sensowny. - Nie zgadzam si�. Sensy nadaj� �wiatu ludzie, tyle sens�w, ilu ludzi - oto koronny dow�d na bezsens �wiata. Religijne systemy, filozoficzne teorie, prawne kodeksy, wszystko to nazywam protez� sensu. Co wi�cej, ludzie tworz� to wszystko z wyrachowania i egoizmu. Nie wierz� w sens. Nie wierz� w altruizm. Nie wierz� w sens altruizmu. - Na to wpad� akurat przed panem, bo jeszcze w szesnastym stuleciu, niejaki Thomas Hobbes. - To mnie tylko utwierdza w moim... - Jest pan cz�owiekiem zgorzknia�ym, Dvoyatchny. No a mi�o��? Co z mi�o�ci�? - To sprawa hormon�w. - A Joanna Zangwill? - Sk�d... - Dvoyatchny posadzi� g�os na krze�le elektrycznym. - Moje informacje... - ...s� �cis�e. Irytuje mnie pan, Grey. - Czy wie pan, co powiedzia� o mi�o�ci Albert Camus? Czyta� pan "D�um�"? Pan jest nieukiem, Dvoyatchny. Camus uj�� to tak: Nie jest wa�ne, czy kto� nas kocha, ale czy my sami zdolni jeste�my do mi�o�ci. Pi�kne, prawda? - Ale... - Pozwoli pan, �e powiem co� jeszcze. Potem rozejdziemy si�, by m�g� pan spokojnie sp�dzi� bezsenn� noc na bezproduktywnych rozmy�laniach. Pan jest sceptykiem, Dvoyatchny. S�dzi pan, �e �wiat jest chaosem bez pocz�tku i bez ko�ca, a jednocze�nie usi�uje pan przeciwdzia�a� wszelakim aspektom tego� chaosu, co, zgodnie z wyznawanym przez pana �wiatopogl�dem, jest zaj�ciem krety�skim, bo beznadziejnym. Filozoficzne rozdwojenie, to charakterystyczne dla zodiakalnych Bli�ni�t. Na arenie zacz�o si� widowisko. Atmosfera zg�stnia�a jak stara zupa. - To si� nie op�aca - powiedzia� Grey. - Co si� nie op�aca? - Sceptycyzm. S�ysza� pan o Zak�adzie Pascala? Blaise Pascal, filozof. Udowodni�, �e op�aca si� wierzy� w Boga. Bowiem, je�li B�g nie istnieje, to zar�wno nasze niedowiarstwo, jak i wiara nie przynosz� nam �adnych korzy�ci. Natomiast je�li istnieje, to wiara we� przynosi nam, bagatela, wieczne �ycie w szcz�liwo�ci. Niech pan sobie wyobrazi, �e B�g to sens �wiata. Op�aca si� wierzy�, zapewniam pana. - A jednak sceptycyzm bywa postaw� obronn� - powiedzia� Dvoyatchny. - Pozwala unikn�� dotkliwych rozczarowa�. - Cz�sto bywa owych rozczarowa� przyczyn�, panie Dvoyatchny. Zgodnie z przewidywaniami Greya, Dvoyatchny sp�dzi� noc na bezsennych i bezproduktywnych rozmy�laniach. Ca�a historia o Greyu i Twinsonie wyda�a si� inspektorowi naci�gana. Oto bowiem oficer Interpolu, obdarzony przez matk� natur� sk�r� o barwie popio�u, zjawia si� w Dolinie, by schwyta� niebezpiecznego morderc�. Nie zna jego twarzy, nic na dobr� spraw� o nim nie wie. Z tajemniczych powod�w jest jednak przekonany, �e kolejny mord zostanie pope�niony na terenie Doliny w�a�nie, �e st�d tajemniczy Twinson zamierza wys�a� kogo� polecon� przesy�k� na tamten �wiat! Wnioski: Grey wie wi�cej ni� m�wi. Ale dlaczego ukrywa� przed Dvoyatchnym niew�tpliwie wa�ne informacje?! I jakim cudem wiedzia� tyle na temat samego Dvoyatchnego?!! Inspektor nie m�g� poj��, sk�d w danych Greya znalaz�y si� informacje na temat jego ulubionego filmu. Jednak u�wiadomi� sobie, �e, istotnie, z jakich� powod�w "Nieroz��czni" Cronenberga wydawa� mu si� nies�ychanie dobrym obrazem. Zagadka na zagadce... Poza tym wszystkim nieustannie nasila�o si� przeczucie bliskiej obecno�ci kogo� obdarzonego pokrewn� Dvoyatchnemu dusz�. Inspektor usi�owa� czyta� "Pani� Bovary", lecz tre�� ksi��ki umyka�a mu, a nie mia� ochoty na po�cigi. W ten spos�b doczeka� �witu. Szarego �witu. Od �niadania oderwa� go za�piew wideofonu. Przez kr�tk� chwil� �ywi� irracjonaln� nadziej�, �e rozm�wczyni� oka�e si� pi�kna Joanna Zangwill, nauczycielka, lat dwadzie�cia osiem. Samotna. Ale to tylko Nobody. - Mamy trupa - to by�y jego pierwsze s�owa. - Tw�j trup nie robi na mnie nale�ytego wra�enia. W Dolinie co trzy minuty umiera cz�owiek, a... - A wykrywalno�� si�ga czternastu procent, wiem. Fonuj�, bo jeszcze jeste� policjantem i powiniene� poczyni� pewne kroki w celu schwytania przest�pcy. To twoja praca. Za to dostajesz pieni�dze. St�d czerpiesz satysfakcj� zawodow�. Tego wreszcie oczekuje od ciebie spo�ecze�stwo. Poza tym pan Grey jest przekonany, �e sprawc� mordu jest pan Twinson. Nie wiem, sk�d czerpie swoj� pewno��, ale zauwa�y�em, �e posiada bogate jej pok�ady. Fonuj� z miejsca zbrodni. Jest tu tak�e pan Grey. Stoi sobie przy oknie i z nieodgadnionym wyrazem szarej twarzy czyni u�ytek z szarych kom�rek. Ten facet mnie niepokoi. Mo�e by� tak przyjecha�? Sto pi�tnasta ulica. Budynem numer siedem. - B�d�. Przedtem Dvoyatchny wypi� mocn� kaw� dla rozja�nienia umys�u. Wiele by da�, �eby kawa rozja�nia�a r�wnie� niejasne sytuacje. Sto pi�tnast� ulic� zamieszkiwa�a r�nokolorowa ludno�� b�d�ca sta�ym obiektem napa�ci neonazistowskich, whitepowerowskich ugrupowa� w stylu �a�osnych Whitehead�w. Ci ostatni z kolei napadani byli regularnie przez boj�wki neokomunistycznych Redhead�w i vice versa. Wszyscy byli wytworem miasta. Miasto by�o wytworem ludzi. Dvoyatchny pomy�la�, �e w �wietle tych fakt�w wywody Greya na temat sensu �wiata traci�y sens. Wok� budynku numer siedem k��bi� si� t�umek ciekawskich. Kordon umundurowanych nikogo nie przepuszcza�. Dvoyatchnego przepu�ci�. Z t�umu posypa�y si� niewybredne komentarze. Dvoyatchny wszed� na klatk� schodow�. Jego kroki rezonowa�y g�uchym echem. W nozdrza bi� ostry jak brzytwa smr�d uryny i piwnicznej wilgoci. Odg�osy cz�onk�w ekipy �ledczej dochodzi�y gdzie� z g�ry, wobec czego Dvoyatchny podj�� wspinaczk� po stromych schodach. Na drugim pi�trze spotka� Nobody'ego. - Co my tu mamy? - zapyta�. - Sito - odpar� Nobody. - Siedemna�cie strza��w i wszystkie celne. - Du�o... - Po dwunastym strzale s�siedzi pomy�leli, �e co za du�o, to niezdrowo i postanowili zawiadomi� policj�. Gdyby morderca nie by� ekstrawagancki i poprzesta� na standardowym strzale w g�ow�, dowiedzieliby�my si� o tym za jakie� dwa tygodnie... - Rysopis? - Zero. Mamy bardzo pow�ci�gliwych �wiadk�w. Nikt nie podszed� do judasza, jakby w obawie przed jego poca�unkami. Nikt nie chce si� znale�� w s�dzie. Nawet w charakterze �wiadka. To Dolina, Charlie. Taaa. Czterna�cie procent - powiedzia� Dvoyatchny i u�miechn�� si�. Nobody odpowiedzia� mu tym samym. Weszli do mieszkania. Laborant zdejmowa� odciski palc�w z framugi drzwi wej�ciowych, policyjny fotograf robi� zdj�cia. Trup spoczywa� w kuchni i sprawia� wra�enie zimniejszego od lod�wki. Nad cia�em pochyla� si� lekarz s�dowy. Przy oknie sta� zadumany Grey. Robi� na cz�onkach ekipy daleko wi�ksze wra�enie ni� kuchenny trup. Ludzie rzucali sp�oszone spojrzenia na jego szar� twarz. - Jeden z pocisk�w zmasakrowa� twarz, pozosta�e utkwi�y w korpusie - powiedzia� Nobody do Dvoyatchnego. - A co z corpus delicti? - zainteresowa� si� Dvoyatchny. - Czy znaleziono narz�dzie? - Facet mo�e by� czubkiem, ale nie przesadzajmy. Spluw� zabra� do domu. Wida� uzna�, �e mu si� przyda... - Ka�dy strza� by� �miertelny - wtr�ci� lekarz. - To po co a� siedemna�cie? - Dvoyatchny wyszed� z kuchni. - Wariat. Je�li mamy do czynienia z psychopat� pokroju Boby'ego Sublokatora, to czekaj� nas k�opoty - Nobody zapali� nowego papierosa. - Trzeba b�dzie skonsultowa� si� z jakim� psychiatr�. - Zgon nast�pi� niespe�na godzin� temu - powiedzia� lekarz. - To Jonathan Twinson - przerwa� nieoczekiwanie swoje zakl�te milczenie Grey. Nobody spojrza� na niego niech�tnie. Postanowi� kontynuowa� wyk�ad. - Zab�jca nie pos�u�y� si� t�umikiem. Wi�kszo�� mieszka�c�w s�ysza�a strza�y, nikt jednak nie zaobserwowa� sprawcy. Co wymaga�o z ich strony pewnego wysi�ku. - Dlaczego s�dzi pan, �e morderc� jest Twinson? - zapyta� Dvoyatchny Greya. - Intuicja. - Pan co� wie, prawda, Grey? - wtr�ci� si� Nobody. - Mo�e zechcia�by pan �askawie zaoszcz�dzi� nam wszystkim nieco czasu? - Obawiam si�, �e nie mog� panu niczego oszcz�dzi�, Nobody. Nawet rozczarowa�. Ofiar� okaza� si� niejaki James Gainsborough, emerytowany naukowiec, genetyk, siedemdziesi�t dwa lata, kawaler. Przes�uchiwani s�siedzi okre�lali go jako cz�owieka samotnego, odludka o niezwykle spokojnym temperamencie. Ca�kowity brak przyjaci�, znajomych i wrog�w. Denerwuj�cy bywa� jedynie zwyczaj Gainsborougha grywania na skrzypcach. Grywa� wy��cznie pod wp�ywem alkoholu. S�siedzi dzi�kowali Bogu, �e Gainsborough nie gra� na saksofonie i �e nie by� alkoholikiem. Oczywi�cie, nikt nie mia� zielonego poj�cia, komu mia�oby zale�e� na gwa�townym zej�ciu starego uczonego z areny tego �wiata. Jajog�owy nie doda� �adnych rewelacji do portretu Gainsborougha. - W�a�ciwie nie mamy nic konkretnego - powiedzia� Dvoyatchny do Greya po przejrzeniu raport�w. Siedzieli w komisariacie w gabinecie Dvoyatchnego. Grey niedbale wertowa� akta. Wygl�da�o na to, �e my�lami znajduje si� gdzie� indziej. - Mo�e jednak co� mamy, ale nie potrafimy tego dostrzec... Rzeczywisto�� z natury jest bardzo skryta. - Od jakiego� czasu, w�a�ciwie od pocz�tku naszej znajomo�ci, mam nieodparte wra�enie, �e wie pan znacznie wi�cej ni� m�wi. Mam nadziej�, �e pragnie pan schwyta� morderc�, panie Grey, ale g�owy to bym za to nie da�... - Dvoyatchny zepchn�� sw�j g�os w przepa�� bez dna. - Obawiam si�, �e musimy zaczeka� na kolejny ruch Twinsona. - Ruch, czyli morderstwo? S�dzi pan, �e jego mordy u�o�� si� w jaki� czytelny wz�r. Tylko sk�d pewno��, �e b�d� jeszcze jakiekolwiek morderstwa i �e morderc� Gainsborougha by� Twinson w�a�nie?! Czy�by wiedzia� pan, kto ma by� kolejn� ofiar�... Jak� gr� pan prowadzi? Dvoyatchny podszed� do Greya i z�apa� go za klapy nienagannie skrojonej szarej marynarki. - Chodzi o co� wi�cej ni� gra. Ale o co, Grey!? M�w albo... Grey delikatnie uwolni� si� z uchwytu Dvoyatchnego. W jego delikatnych na pierwszy rzut oka palcach drzema�a nies�ychana si�a. Nag�e wtargni�cie Jajog�owego zapobieg�o konfrontacji. Jajog�owy przypomina� kreta. By� podobnego wzrostu i posiada� podobnej jako�ci wzrok, wspomagany elektronicznie. Uchodzi� za komputerowego geniusza, najwy�szej klasy hackera. Powszechnie uwa�ano go za z�o�liwego ordynusa. Budzi� w swoich bliskich lito��, sympati�, nienawi��, antypati�, m�ciwo�� oraz niek�amany podziw. Jak ka�dy zdrowy i normalny cz�owiek. - Facet zwi�zany by� z korporacj� Boha - powiedzia� Jajog�owy. - Tego Boha? - zainteresowa� si� Dvoyatchny. - Jaki facet? - spyta� Grey. - Tego Boha. Jak to: jaki facet? Nie m�wcie mi, �e zd��yli�cie ju� zapomnie� o tym �wie�ym jak zimne bu�eczki nieboszczyku. Chocia� niekt�rzy ludzie nie pozostawiaj� po sobie nic pr�cz grob�w... - Czy chodzi panu o Williama Wilhelma Boha? - spyta� Grey. - William Wilhelm Boh - recytowa� z pami�ci Jajog�owy - biznesmen, cz�owiek bez w�tpienia zamo�ny. Dzia�a� w najr�niejszych bran�ach, zatem mo�emy go uwa�a� za cz�owieka wszechstronnie uzdolnionego. Oko�o trzydziestu lat temu w Dolinie funkcjonowa�o znakomicie wyposa�one laboratorium genetyczne, kt�rym kierowa� - uwaga! - nasz znajomy nieboszczyk pan doktor Gainsborough. Trudno by�o to ustali�, ale g��wnym sponsorem bada� by�a bez w�tpienia korporacja Boha. Jakie� ciemne sprawki. Handel organami otrzymywanymi technik� klonowania i tym podobne afery. Oczywi�cie, nikomu nic nie udowodniono. A jednak laboratorium uleg�o likwidacji. Sprawa sta�a si� g�o�na za spraw� �rodk�w masowego przekazu. Wszelkie powi�zania laboratorium z korporacj� Boha usi�owano starannie zatrze�, ale od czego ma si� m�zg i palce... - Bez w�tpienia jest pan szcz�liwym posiadaczem wymienionych organ�w - zauwa�y� uprzejmie Grey. - Wola�bym jednak us�ysze� od pana konkretne informacje. - Min�o trzydzie�ci lat, panie szary na twarzy - zirytowa� si� Jajog�owy. - Oczekuje pan ode mnie cud�w. Rzuc� wam jeszcze jedno has�o i wracam do komputera. Laboratorium genetyczne pod kierownictwem Gainsborougha pracowa�o nad projektem "Kain i Abel". By�o to ostatnie zlecenie, nad kt�rym pracowa�o laboratorium. Nazwa projektu jest na razie wszystkim, co wiem na jego temat. Przebijali si� przez r�wn� �cian� deszczu. Dvoyatchny prowadzi� wys�u�onego s�u�bowego forda. Pasa�erem by� Grey. - Prosz� mi wybaczy� ten... nieprzyjemny incydent - Dvoyatchny pierwszy przerwa� cisz�. - Straci�em panowanie nad sob�. Nasza praca zwi�zana jest ze stresami... - Niech pan o tym zapomni - mrukn�� Grey. - Nie cierpi� tej dzielnicy - powiedzia� Dvoyatchny. - Przypomina monstrualny, gnij�cy za �ycia organizm. - Istotnie, Dolina nie jest pi�kna. Koszmarna architektura, przeludnienie, stresy, morderstwa, gwa�ty, samob�jstwa, konflikty na tle wyznaniowym i ideologicznym. Czy co� pomin��em? - Deszcz. - O deszczu wspomina�em wcze�niej. Jednak Dolina ma swoje dobre strony. Symbolizuje zar�wno duchow� strat�, jak i pog��bienie prze�ycia i wiedzy... - S�dzi�em, �e jest symbolem kobiecego �ona... Przez dalsz� drog� milczeli. Dvoyatchny odwi�z� Greya pod sam hotel przy czterdziestej trzeciej ulicy, gdzie oficer Interpolu by� zameldowany. Sam uda� si� z powrotem do komisariatu. Nie chcia� wraca� do domu. Ba� si� samotnych nocy i... sn�w. Na miejscu po raz kolejny przegl�da� komputerowe wydruki dostarczone przez Jajog�owego. William Wilhelm Boh, tak zwana gruba ryba, co jest eufemistycznym okre�leniem przest�pcy, kt�rego wykroczenia dokonywane s� na tak wielk� skal�, �e staj� si� biznesem. Zamieszany w szereg afer korupcyjnych, podejrzany o zleceniodawstwo kilku morderstw. Nigdy niczego mu nie udowodniono. Obecnie wzorowy obywatel Miasta-Molocha, uczestnik wielu akcji charytatywnych. Niejasne powi�zania z laboratorium genetycznym, kt�rego (najprawdopodobniej nielegalna) dzia�alno�� kontynuowana by�a r�wnie� po podpisaniu s�ynnej Konwencji Genewskiej zabraniaj�cej mi�dzy innymi klonowania ludzkich organizm�w. To w�a�nie sta�o si� przyczyn� kampanii prasowej, kt�ra doprowadzi�a do likwidacji laboratorium. Ostatni projekt badawczy nosi� nazw� "Kain i Abel". Cel projektu nadal pozostawa� tajemnic�. Tajemnic� by�o r�wnie�, czy jego za�o�enia zosta�y kiedykolwiek zrealizowane. - Kain i Abel... - powtarza� na g�os Dvoyatchny. - Abel i Kain... Dobro i z�o. Bratob�jstwo... Dvoyatchny czu�, �e jest o w�os od zadania w�a�ciwego pytania. Co� jednak nieustannie mu umyka�o... Do pokoju wpad� jak burza Jajog�owy. - Wsz�dzie ci� szuka�em. Od kiedy to sp�dzasz noce w komisariacie? Niewa�ne. Odnalaz�em ludzi zwi�zanych z projektem "Kain i Abel". - No i? Jajog�owy u�miechn�� si�. - No i nie by�o ich za wielu. Razem z Gainsboroughem czterech. Losy Gainsborougha ju� znasz, pozostali przed laty wyemigrowali do Europy. Tam te� zupe�nie niedawno mieli niespodziewane rendez-vous ze �mierci�. Doktor George Przywarty zamordowany w niewielkiej polskiej miejscowo�ci, kt�rej nazwy nie zamierzam kaleczy�. Henry Holdstock - Wiede�. Carl Denius - Manchester. - Okoliczno�ci �mierci? - zapyta� Dvoyatchny. - Masz na my�li liczb� trafie�? - Tak. - Nic z tego. �aden nie zainkasowa� siedemnastu strza��w. Przywarty i Holdstock po jednym trafieniu w czaszk�. Deniusa kto� precyzyjnie zasztyletowa� w �a�ni tureckiej. - Dlaczego Grey nic o tym nie wspomnia�... Czy to mo�liwe, �eby nie wiedzia�? Sprawd� dla moich potrzeb naszego przyjaciela o szarym obliczu. Co� mi m�wi... - Nobody ju� mi to zleci�. Na razie bez rezultat�w. Faceci z Interpolu stosuj� pseudonimy, czego Grey jest jawnym przyk�adem. Poza tym ich dane s� utajnione. Ci�ka sprawa, Charlie. - Jednak popracuj nad tym. Nad ranem Dvoyatchny poczu�, �e mimo hektolitr�w poch�oni�tej kawy, morzy go sen. Postanowi� zastosowa� terapi� wstrz�sow� i zafonowa� do Joanny Zangwill. Dusz� mia� na ramieniu, bowiem kobieta, kt�r� kocha�, darzy�a go niczym nie uzasadnion� niech�ci�. - Dzie� dobry - powiedzia� Dvoyatchny, kiedy na ekranie pojawi�a si� twarz Joanny Zangwill, nauczycielki, lat dwadzie�cia osiem. - Zacz�� si� fatalnie... - powiedzia�a Joanna. Najprawdopodobniej mia�a na my�li dzie�. - Kocham ci� - wyzna� po raz siedemnasty Dvoyatchny. Wszystkie kunsztowne rusztowania pi�knych zda� zawali�y si� w gruzy, zapewne pod wp�ywem niekontrolowanych wibracji jego roztrz�sionego g�osu. Zreszt� m�wienie o mi�o�ci zawsze wydawa�o si� Charlesowi Dvoyatchnemu niepotrzebnym ubieraniem w s�owa tego, co powinno zosta� nagie. Podobnie jest z pi�knymi kobietami i niekt�rymi instynktami. - Mo�e dla odmiany zaj��by� si� jak�� po�yteczn� czynno�ci�? Posad� na krze�le elektrycznym jakiego� gwa�ciciela dziewic. - By�a urocza. - Dla ciebie wszystko - Dvoyatchny pomy�la�, �e musi wygl�da� w jej b��kitnych oczach �a�o�nie. - Jeste� zabawny - powiedzia�a Joanna. - To tylko jedna z licznego grona moich zalet. - Wymie� pozosta�e. Masz na to trzy minuty bez paru sekund. - Jestem niezwykle inteligentny, gram w warcaby i na gitarze, znam dwa j�zyki. Wad� jest idiotyczne nazwisko, ale nie zg�osz� pretensji, je�li pozostaniesz przy panie�skim... - W tym momencie za�mia�a si� perli�cie. - By�bym ca�kowicie samowystarczalny, gdyby nie pewna kobieta... kt�ra znalaz�a si� niespodziewanie w posiadaniu mojego serca. Serce to organ o �ywotnym znaczeniu... - Jestem nauczycielk�. Tobie potrzebny jest kardiolog. - Czemu jeste� samotna? Przerwa�a po��czenie. Dvoyatchnemu przesz�a ochota na sen. Nag�y zgon Katheriny Oziemblo, wychowawczyni Charlesa Dvoyatchnego z domu dziecka, zrazu zdawa� si� nie mie� �adnego zwi�zku ze spraw� Twinsona. Jednak Jajog�owy wyszpera� dane, wed�ug kt�rych dom dziecka od lat znajdowa� si� pod troskliwym patronatem korporacji Boha. Rzekomo dla podatkowych ulg. Dvoyatchny wspomina� pani� Oziemblo bez sentymentu. By�a kobiet�, kt�rej natura nie uzna�a za stosowne wyposa�y� w instynkt macierzy�ski. Zamordowano j� w jej w�asnym mieszkaniu przy siedemnastej ulicy. Dvoyatchny zjawi� si� na miejscu morderstwa wraz z ekip� �ledcz�. Nobody i Grey przyjechali nieco p�niej i niemal r�wnocze�nie. Mieszkanie by�o otwarte, ju� z klatki schodowej mo�na by�o zobaczy� cia�o Katheriny Oziemblo le��ce na pod�odze w przedpokoju z rozrzuconymi r�kami. Dvoyatchny rozejrza� si� po mieszkaniu. By�o schludne jak koncentracyjny ob�z. Brakowa�o mu rzuconego w po�piechu na krzes�o szlafroka albo cho� popielniczki przepe�nionej niedopa�kami. Doskona�a bezosobowo��. Domek zamieszkany przez lalki. Znowu dopad�y inspektora zodiakalne sprzeczno�ci jego natury. Z jednej strony niby wielki mi�o�nik i or�downik �adu i porz�dku, z drugiej lubi� mimo wszystko nieuporz�dkowane mieszkania. Nobody pali� jednego papierosa za drugim, Grey patrzy� przez okno na rozleg�� panoram� Doliny. Z tego miejsca mo�na by�o nawet zaobserwowa� bij�ce w szare niebo wysoko�ciowce zachodnich dzielnic. - Tym razem dwa strza�y. Obie kule utkwi�y w czaszce - referowa� Nobody'emu lekarz. - Tylko dwa strza�y - powt�rzy� Nobody. - Mo�e jednak to morderstwo nie ma nic wsp�lnego ze spraw� Twinsona. Mo�e powi�zanie korporacji Boha z sieroci�cem jest dzie�em przypadku. - Niech pan poczeka z wnioskami na ekspertyz� balistyczn� - poradzi� Grey. - Osobi�cie jednak jestem prawie przekonany, �e oba morderstwa maj� ze sob� bardzo wiele wsp�lnego. Na przyk�ad osob� mordercy... Dvoyatchny poczu�, �e ma wszystkiego serdecznie do��. Z jakich� powod�w nie by� w stanie rutynowo prowadzi� �ledztwa w sprawie tajemniczego Jonathana Twinsona. Niby wszystko si� zgadza�o, a nie zgadza�o si� nic. Niebagateln� rol� w nag�ej depresji psychicznej inspektora mia�y jego mi�osne niepowodzenia, niewyspanie oraz nasilaj�ce si� przeczucie istnienia kogo� o pokrewnej duszy. Wszystko to razem i z osobna sprawia�o, �e stalowe nerwy Dvoyatchnego rdzewia�y, przestaj�c by� zarazem postronkami. Stawa� si� cz�owiekiem nerwowym. Poci�y mu si� r�ce. Powa�nie rozwa�a� mo�liwo�� odpr�enia si� i nabrania drugiego oddechu. W tym celu winien si� uda� na sto trzydziest� ulic� s�yn�c� ze znakomitych dziwek. Nast�pnie nawi�za� znajomo�� z kobiet�, kt�rej obyczaje l�ejsze s� od puchu. I przesta� my�le�, przesta� za wszelk� cen�, bo to czynno�� szkodliwa w wieku Dvoyatchnego. Inspektor opu�ci� zatem koncentracyjne mieszkanie zamordowanej Katheriny Oziemblo. Nobody co� za nim krzycza�, ale Dvoyatchny okaza� si� by� szybszy od d�wi�k�w. Z szarego nieba spada�y na Dolin� krople spermy bog�w. Dvoyatchny nie wprowadzi� w �ycie wymy�lonej na w�asny u�ytek kuracji odpr�aj�cej. Zbyt wysoko ceni� sobie dyscyplin�. Dyscyplina porz�dkowa�a chaos, a uporz�dkowany chaos to ju� nie ten sam chaos. Przegl�da� dane ludzi zwi�zanych z genetycznym laboratorium. Doktor Henry Holdstock, lat siedemdziesi�t. Dyplom uzyska� na uniwersytecie w... Nagle wzrok Dvoyatchnego zatrzyma� si� na fotografii Holdstocka. Sk�d� zna� t� twarz! Twarz sympatycznego staruszka, kt�rego... Kt�rego zamordowa� we �nie!!! Gor�czkowo wertowa� akta w poszukiwaniu zdj�� kolejnych ofiar. Zna� te twarze!!! Wszystkich zabi� we w�asnych snach. Dvoyatchny by� przera�ony. Sytuacja zaczyna�a go przerasta�. "Urlop, odpocz��, wyjecha� st�d, wcze�niejsza emerytura" - k��bi�o mu si� pod czaszk�. - Spok�j! - warkn�� na g�os. Troch� go to rzeczywi�cie uspokoi�o. - Jestem zm�czony. Nie �pi� ju� od trzech dni. Wszystko da si� racjonalnie wyt�umaczy�. Musia�em wcze�niej widzie� te zdj�cia i... I co dalej? Sytuacja nie dawa�a si� logicznie dopi�� na ostatni guzik. Usi�owa� my�le� o czym� innym. Poprzedniego dnia posprzecza� si� z Nobodym, kt�ry nie chcia� si� zgodzi� na przes�uchiwanie Boha. Oczywi�cie, Nobody by� naciskany przez czynniki oficjalne. Boh by� szanowanym obywatelem Miasta-Molocha. I tak dalej. Rozleg�o si� pukanie do drzwi. Wszed� Grey. - Ekspertyza balistyczna wykaza�a, �e Gainsborougha i Oziemblo zamordowano z tej samej broni - powiedzia�. - Zatem pan Twinson przestaje by� istot� mityczn�. - Zapewniam pana, Dvoyatchny, �e mamy do czynienia z osobnikiem bole�nie realnym. - Wie pan, Grey... Jeden szczeg� nie daje mi spokoju w tej ca�ej sprawie... - Tak? - Grey wyrazi� uprzejme zainteresowanie. - Chodzi o liczb� strza��w. W Europie Twinson morduje z zawodow� pow�ci�gliwo�ci�. Dw�ch facet�w inaksuje po jednej kulce, jeden zostaje przedziurawiony no�em... Ale ju� na terenie Doliny, zak�adaj�c, �e mamy do czynienia z tym samym osobnikiem, co nie zosta�o do tej pory dowiedzione, nie dba o ekonomi� mord�w. Zab�jstwo Gainsborougha jest wr�cz brawurowe. Siedemna�cie strza��w! Musia� dwukrotnie zmienia� magazynek i jeszcze zu�y� jeden pocisk z trzeciego!!! Potem jakby odzyskuje swoj� profesjonaln� oszcz�dno��. Dwa strza�y w g�ow� pani Oziemblo. Zatem ju� nie szar�uje. Ale, zastan�wmy si�, dlaczego akurat dwa! W co ten facet si� bawi? - To rzeczywi�cie interesuj�ce - powiedzia� Grey. - Mam wra�enie, �e nie chodzi tu o rozrzutno�� czy oszcz�dno�� ani tym bardziej o brawur�. My�l�, �e mamy tu do czynienia z... - Znaki! - krzykn�� Dvoyatchny w nag�ej iluminacji. - Kod!!! Strza�y to zaszyfrowana wiadomo��. Ale o co chodzi? - Siedemna�cie strza��w, siedemna�cie strza��w... - powtarza� p�g�osem Grey. - Siedemna�cie strza��w - wt�rowa� bezwiednie Dvoyatchny. - Siedem... nasta ulica!!! Siedemna�cie strza��w oznacza�o siedemnast� ulic�!!! Na siedemnastej ulicy mieszka�a Oziemblo!!! Dvoyatchny wyskoczy� z pokoju. Na korytarzu zderzy� si� z Nobodym. - Druga ulica! - krzykn��. - Sk�d wiesz? - zdziwi� si� Nobody. - Nast�pne morderstwo b�dzie na drugiej ulicy!!! - W�a�nie dostali�my wezwanie. Kogo� zamordowano. Na drugiej ulicy... Trzeci� ofiar� by� cz�owiek o nazwisku Kayus Toxidis, portier z laboratorium genetycznego, kt�rym kierowa� Gainsborough. Jajog�owy podczas swoich poszukiwa� pomin�� jego ma�o spektakularn� osob�. Poszukiwa� postaci bezpo�rednio uczestnicz�cych w pracach laboratorium, okupuj�cych kierownicze stanowiska. Nie wzi�� pod uwag� portier�w, sprz�taczek, laborant�w i tak dalej, i tak dalej. Teraz naprawia� sw�j b��d. Kayus Toxidis, lat sze��dziesi�t siedem, zainkasowa� siedem strza��w. Dvoyatchny, Grey, Nobody i kilkunastu innych policjant�w od razu udali si� na si�dm� ulic�. Wkr�tce przerzucono tam ca�y sk�ad osobowy komisariatu Wschodniej Dzielnicy. Wszyscy incognito, poprzebierani za ulicznych sprzedawc�w, ewentualnie na�laduj�cy zwyk�ych przechodni�w. Znali numer ulicy, ale nie domu. Grey, jako osobnik nazbyt rzucaj�cy si� w oczy, zosta� w samochodzie i utrzymywa� sta�� ��czno�� z Jajog�owym, kt�ry poszukiwa� ludzi zwi�zanych z laboratorium genetycznym i zarazem mieszkaj�cych na si�dmej ulicy. Dvoyatchny przechadza� si� samotnie. Po raz pierwszy od kilku tygodni by� uzbrojony. Rewolwer uwiera� go pod pach�, jednak traktowa� t� niedogodno�� jak z�o konieczne. Jeszcze bardziej uwiera�o go niezno�ne poczucie istnienia bliskiego mu nad wyraz cz�owieka. Mia� na oku Greya. Zastanawia� si� nad hipotez� zak�adaj�c�, �e Grey i Twinson to jedna i ta sama osoba. Teoretycznie m�g� zd��y� zlikwidowa� Toxidisa, a nast�pnie, jakby nigdy nic, zjawi� si� w komisariacie. I ta jego nieustanna pewno�� siebie. Dvoyatchny zatrzyma� si� przy samochodzie. - Jakie� wie�ci od Jajog�owego? - zapyta� Greya. - �adnych. Inspektor mia� zamiar ruszy� w dalszy obch�d, ale Grey zatrzyma� go. - Kolor szary symbolizuje pojednanie czerni i bieli. To barwa r�wnowagi i sprawiedliwo�ci. A teraz niech pan idzie. Przeznaczenie nie mo�e czeka� zbyt d�ugo. Dvoyatchny patrolowa� wyznaczony mu teren i my�la� o dziwnych s�owach Greya. My�la�by o czymkolwiek, byleby zapomnie� o morderczych snach, kt�re znajdowa�y pokrycie w rzeczywisto�ci. Po g�owie ko�ata�a mu si� r�wnie� nazwa tajemniczego projektu. Kain i Abel. Abel i Kain. Czer� i biel. Szaro��. - Prosz� uprzejmie o zachowanie spokoju, panie inspektorze. Jeden nieostro�ny ruch i jest pan kolejnym trupem w tej sprawie. Dvoyatchny poczu� przez p�aszcz, sweter i podkoszulek zimne dotkni�cie �mierci. - Tu a� si� roi od moich ludzi - usi�owa� negocjowa�. Ale ze �mierci� si� nie negocjuje. - Prosz� si� nie odwraca�. Idziemy prosto. Powoli. Ooo... tak... Przypominam panu - wystarczy jeden strza�, by zabi� cz�owieka. Idziemy, jakby nigdy nic. Starzy znajomi. Nikomu nie przyjdzie do g�owy, �e to pan w�a�nie ma by� moj� kolejn� ofiar�. Pada� deszcz. Weszli do obskurnej klatki schodowej. Budynek sprawia� wra�enie dawno opuszczonego. Ich kroki eksploduj� g�uchym echem. - Pierwsze pi�tro. Powoli. Jeste�my przecie� profesjonalistami, prawda? Na pierwszym pi�trze weszli do mieszkania pozbawionego sprz�t�w. �ciany porasta�a brunatna ple��. Wilgo� mo�na by kroi� no�em. Dvoyatchny usi�owa� przypomnie� sobie rady Charlesa Asquita, z kt�rym na studiach policyjnych mia� zaj�cia mi�dzy innymi z Prze�amywania Strachu oraz Grania Na Nosie �mierci. Ale nie by� w stanie prze�ama� strachu i na razie to �mier� gra�a mu na nosie. Na fotelu, kt�ry stanowi� jedyny sprz�t w przera�liwie pustym mieszkaniu, siedzia� starzec. - Pan Boh, jak s�dz�... - Dvoyatchny w�a�ciwie by� pewien. Zdj�cia Boha regularnie go�ci�y we wszystkich znacz�cych periodykach. - Kain i Abel... - zaskrzypia� Boh. Jego g�os przepe�nia�o wzruszenie. - Teraz pana przeszukam - powiedzia� cz�owiek zza plec�w Dvoyatchnego, najpewniej Twinson we w�asnej osobie. - Prosz� powstrzyma� si� od wszelkich sztuczek. Wprawnymi ruchami wy�uska� rewolwer. Dvoyatchny by� teraz bezbronny jak owca. Wi�c milcza�. Stan�li z Twinsonem twarz� w twarz. - Pozwoli pan, �e si� przedstawi� - powiedzia� Twinson. - Nazywam si� Jonathan Twinson i jestem �yw� legend� po�r�d morderc�w zawodowych. Nie dziwi pana nasze niespotykane podobie�stwo? - Miewam dziwne sny - powiedzia� Dvoyatchny. - �ni mi si�, �e jestem zawodowym morderc�... - To zabawne, bo ja miewam sny, �e jestem obro�c� prawa i... - Twinson urwa� gwa�townie i zwr�ci� si� do Boha. - Czy m�g�by mi to pan wyja�ni�, panie Boh? - Tw�j ulubiony film to "Nieroz��czni" Cronenberga. I nieustannie prze�laduje ci� przeczucie istnienia kogo� obdarzonego pokrewn� ci dusz�... - kontynuowa� natchniony Dvoyatchny. - Panie Boh?! - Twinson wyra�nie traci� na pewno�ci siebie. - Kain i Abel... Jeste�cie oczywi�cie klonami i to moimi, panowie. Patrz�c na mnie... - Boh u�miechn�� si� gorzko - widzicie siebie samych za lat czterdzie�ci. Je�li oczywi�cie do�yjecie tak s�dziwego wieku. Jeden z was, wszyscy wiemy kt�ry, z ca�� pewno�ci� nie do�yje. - Kain i Abel - powt�rzy� Dvoyatchny. - Dobro i z�o. Czer� i biel. Zabawi�em si� w Boga. To by�a moja obsesja, obsesja starzej�cego si� cz�owieka. W jaki� inny spos�b mo�na udowodni� swoj� pot�g�. Chcia�em udowodni�, �e osobowo�� cz�owieka mo�na zaprogramowa� za pomoc� odpowiednio zaaran�owanych �yciorys�w. - Boh m�wi� coraz szybciej, gor�czkowo, jakby dok�d� si� �piesz�c. - I uda�o mi si�!!! Szlachetny obro�ca �adu i porz�dku publicznego oraz wielokrotny perfekcyjny morderca. To by� m�j zak�ad z Bogiem, kt�ry wygra�em! B�g przegra raz jeszcze, po raz kolejny Kain zabije Abla. Dalej, Kainie! Wype�nij sw�j kontrakt! To twoje przeznaczenie. By� mo�e, zostaniesz moim nast�pc�... - Igrasz z pot�gami, kt�re ci� przerastaj�, stary g�upcze! Dvoyatchny zna� ten g�os. Do mieszkania wszed� Grey. By� nieuzbrojony. - My�lisz, �e poci�gasz za sznurki, co? Twoja megalomania jest irytuj�ca! - Kim jest ten szary pajac?! - krzykn�� Boh. W jego oczach kie�kowa� strach, kt�ry m�g� wyda� bogate plony. - No