5561
Szczegóły |
Tytuł |
5561 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5561 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5561 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5561 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Jacek Sobota
Jan Ofiarski z trudem przeciska� si� przez t�um wyleg�y na
ulice w godzinie szczytu. My�l o mordzie maj�cym si� za
chwil� dokona� nawet przez moment nie zaprz�tn�a jego
uwagi. Czy� stolarz my�li o wykonywanym przez siebie stole?
Albo kominiarz o zapchanym kominie? Nie, zawodowcy nie my�l�
o wykonywanych przez siebie zawodach. Dlatego tak rzadko
spotyka ich zaw�d w sprawach zawodowych. Jan Ofiarski bez
w�tpienia by� profesjonalist�, tote� bez reszty poch�on�a
go my�l o pewnej zimnej jak ryba dziewczynie pozostaj�cej -
mimo usi�owa� z jego strony - oboj�tn� na zaloty. Dziewczyna
by�a niebieskooka, jasnow�osa, posiada�a wspania�� figur� i
nazywa�a si� Zuzanna Wdzi�czna. Nazwisko Zuzanny mia�o dla
Jana wyd�wi�k gorzko-ironiczny, albowiem rzadko spotyka� si�
z tak czarn� niewdzi�czno�ci� ze strony przedstawicielek
p�ci pi�knej.
Przy najbli�szym kiosku Ofiarski zatrzyma� si�, by kupi�
papierosy. Przypadkowo dostrzeg� bij�cy w oczy t�ustym
drukiem tekst z pierwszej strony "Gazety Wyborczej": DRUGIE
POLSKIE WYDANIE "SZATA�SKICH WERSET�W"!!! POLSKI T�UMACZ
ZDEKONSPIROWANY!!! WAC�AW NIEZABITOWSKI RANIONY W ULICZNEJ
STRZELANINIE PRZEZ FANATYCZNYCH WYZNAWC�W ALLACHA!!!
Ruszy� w dalsz� drog�. Powoli zbli�a� si� do celu. Przed
ksi�garni� rozprowadzaj�c� ksi��k� Rushdiego k��bi� si� t�um
protestuj�cych muzu�man�w. Policjanci przechadzali si� tam i
z powrotem, rzucaj�c spod kask�w czujne i ostrzegawcze
spojrzenia.
Ofiarski pomy�la�, �e ca�e to zamieszanie sprzyja
realizacji jego plan�w. Zerkn�� na zegarek.
W tym czasie pisarz i felietonista wysokonak�adowego
dziennika, Jerzy Katowski - mieszkaj�cy tu� nad ksi�garni� -
bezskutecznie usi�owa� skleci� pierwsze zdanie nowego
opowiadania. Wreszcie porzuci� t� bezproduktywn� czynno��,
by bez reszty po�wi�ci� si� leczeniu m�cz�cego go kaca.
Katowski, z racji swojej bezkompromisowej tw�rczo�ci, by�
cz�owiekiem powszechnie znienawidzonym. Dlatego upija� si� w
samotno�ci. Nie lubi� tego. Ale im bardziej nie lubi�, tym
wi�cej pi�.
Felietony Katowskiego bezlito�nie obna�a�y coraz
liczniejsze nadu�ycia przedstawicieli nowych elit, za� jego
opowiadania zawsze mia�y nietrudny do odczytania klucz.
Katowski uwielbia� na przyk�ad nadawa� swoim bohaterom
znacz�ce nazwiska. Nazwiska okre�la�y posta�, determinowa�y
ich los, uwypukla�y rys ich charakteru, czasami za�
kalamburowo odnosi�y si� do nazwisk znanych postaci �ycia
politycznego czy artystycznego.
Kilkakrotnie mieszkanie pisarza nawiedzili
funkcjonariusze UOP-u, co nasun�o mu par� nowych pomys��w
na zjadliwe teksty. Na jego adres cz�sto nap�ywa�y coraz to
wymy�lniejsze anonimy z czytelnymi gro�bami, jednak Katowski
nigdy nie traktowa� ich z nale�yt� powag�.
Dochodz�ce zza okna okrzyki muzu�man�w irytowa�y
Katowskiego w coraz wi�kszym stopniu. Po raz pierwszy w
�yciu mia� za z�e Rushdiemu awantur� z "Szata�skimi
wersetami". �eby zag�uszy� wrzaski, pu�ci� ulubion� p�yt� -
"Cztery pory roku" Vivaldiego. Nast�pnie uda� si� do kuchni
i wyj�� z lod�wki zmro�one piwo.
Terkot domofonu wyrwa� go z kontemplacyjnego nastroju.
- Kto tam?! - warkn��.
- Ja w sprawie og�oszenia. Chodzi o t� posad�... -
odezwa� si� w s�uchawce g�os Ofiarskiego.
- Posad�? A tak. Niech pan wejdzie.
Katowski napar� palcem na przycisk. Domofon by�
zdezelowany i nale�a�o napiera� ca�ym ci�arem cia�a, by
uruchomi� mechanizm.
Ofiarski wszed� do klatki schodowej. Podczas wspinaczki
po kr�tych schodach dopasowywa� t�umik do pistoletu.
Nieustannie my�la� o Zuzannie Wdzi�cznej i wdzi�kach,
kt�rych mu posk�pi�a. Schowa� d�o� z pistoletem do prawej
kieszeni przeciwdeszczowego p�aszcza. Pisarz mieszka� na
pierwszym pi�trze pod numerem 3. Ofiarski zastuka�. Na
drzwiach nie by�o wizyt�wki.
- Wej��! - us�ysza�.
Wszed�.
Po mieszkaniu nios�y si� d�wi�ki "Czterech p�r roku"
Vivaldiego.
- "Zima" - rozpozna� Ofiarski.
- Niech�e pan wejdzie, prosz� - g�os Katowskiego
dochodzi� z jednego z dw�ch pokoi. Stamt�d te� p�yn�a
muzyka. - Widz�, �e zna si� pan na muzyce powa�nej.
- Po prostu lubi� Vivaldiego.
Ofiarski wszed� do pokoju. Katowski siedzia� na
roz�o�ystej kanapie. Pok�j dos�ownie zawalony by� ksi��kami.
Wznosi�y si� ich ca�e zakurzone sterty. Na biurku pod oknem
sta�a maszyna do pisania.
- Uwielbiam "Cztery pory roku" - powiedzia� Katowski.
W�a�nie ko�czy� piwo.
- Ja w zwi�zku z og�oszeniem. Dzwoni�em, byli�my um�wieni
na pi�tnast�. Pan, zdaje si�, potrzebuje sekretarza...
- Owszem. Ale mia� si� pan zg�osi� o trzeciej, a nie o
drugiej...
Ofiarski zerkn�� na zegarek.
- Jest dok�adnie pi�tnasta zero dwie - powiedzia�.
Katowski u�miechn�� si�.
- C�... wida� na kacu czas p�ynie wolniej.
- To bardzo trze�we spostrze�enie.
Za�miali si�.
- Lubi pan piwo? - spyta� Katowski.
- Wie pan, co symbolizuje zima? - Ofiarski uzna�, �e
pisarz jest w domu sam i przeszed� do sedna sprawy.
- Nie rozumiem?
- Zima symbolizuje �mier�.
Wyj�� z kieszeni d�o� z pistoletem i strzeli�. Na czole
Katowskiego wykwit� niewielki otw�r, krew pop�yn�a cienk�
stru�k�. Butelka po piwie bezg�o�nie potoczy�a si� po
dywanie.
Ofiarski zakrz�tn�� si� po mieszkaniu. Star� odciski
palc�w z klamek. Tu� przed opuszczeniem mieszkania zauwa�y�
�lady but�w, jakie zostawi� na linoleum w przedpokoju. Zdj��
buty, nast�pnie przetar� szmat� linoleum.
Przed oczami sta�a mu jak �ywa posta� Zuzanny Wdzi�cznej.
Postanowi� j� odwiedzi�.
Ju� mia� wyj��, kiedy zupe�nie nieoczekiwanie budynkiem
wstrz�sn�a pot�na eksplozja. To by� kr�tki moment i ju� po
chwili wszystko umilk�o. Ofiarski zerwa� si� z pod�ogi i
pobieg� do okna. To musia�o by� z�udzenie. Na zewn�trz
panowa� niczym nie zm�cony spok�j. Nawet demonstracja
muzu�man�w zd��y�a ju� si� rozproszy�. Po raz ostatni
rozejrza� si� po pokoju.
Martwy pisarz wpatrywa� si� szklistymi oczyma w punkt na
�cianie. Gramofon wyda� z siebie ostatnie akordy muzyki
Vivaldiego, po czym wy��czy� si� automatycznie.
Ofiarski wyszed�.
Godzin� po tym puka� do drzwi kawalerki Zuzanny Wdzi�cznej.
Dusz� mia� na ramieniu, poniewa� ostatnio spotka� si� tu z
ch�odnym przyj�ciem i nader gwa�town� odpraw�.
"Mo�e jej chodzi o pieni�dze?" - my�la� gor�czkowo. Zaraz
przypomnia� mu si� aforyzm Orwella: "Kobieta �ywi wobec
pieni�dzy jakie� mistyczne uczucie. W umy�le kobiety dobro i
z�o oznaczaj� po prostu pieni�dze i brak pieni�dzy".
"Zasypi� j� pieni�dzmi" - postanowi�.
Drzwi otworzy�y si� z piskiem wys�u�onych zawias�w. Przed
Ofiarskim sta�a pi�kna Zuzanna. Pi�kniejsza nawet ni�
zwykle. Mo�e mia�a dobry dzie�? Albo zmieni�a uczesanie?
- Wejd� - powiedzia�a chropawym g�osem. Chropawo�� jej
g�osu poci�ga�a Jana najbardziej. By�a niczym skaza czyni�ca
z monet i znaczk�w bia�e kruki.
- Nied�ugo b�d� mia� pieni�dze - powiedzia� Ofiarski w
nadziei, �e trafi� w dziesi�tk�.
- Co z tego? - Zuzanna wzruszy�a ramionami i powr�ci�a do
sma�enia jajecznicy z dw�ch jaj.
"Chyba jednak nie chodzi jej o pieni�dze" - zdecydowa� w
my�lach Jan i od razu poczu� si� lepiej. Bo cho� by� morderc�
i uchodzi� za zimnego drania, to w g��bi duszy pozosta�
niepoprawnym romantykiem. Kiedy�, jeszcze w czasach
mrocznego komunizmu, by� Ofiarski obiecuj�cym bojownikiem o
wolno�� i demokracj�. Wtedy wszystko by�o jasne jak s�o�ce i
prostsze od drutu. Potem nagle �wiat stan�� na g�owie.
Ludzie, kt�rych szanowa�, ze�winili si�, przyjaciele stan�li
po przeciwnych stronach na nowo wzniesionych barykad.
Demokracja i nieroz��czny z ni� relatywizm pogl�d�w, postaw
i idei zabi�y co� istotnego w duszy Jana Ofiarskiego.
Zrozumia�, �e wszystkie prawa moralne i etyczne nakazy s�
wzgl�dne, �e nie istnieje nic do ko�ca sta�ego i
niepodwa�alnego. W nied�ugi czas potem doszed� do wniosku,
�e mordowanie jest r�wnie dobrym zaj�ciem jak ka�de inne.
Sta� si� jednym z polskich prekursor�w tego trudnego
rzemios�a.
- Kocham ci� - rzek� Ofiarski. By�a pierwsz� dziewczyn�,
kt�rej to powiedzia�.
- Zjesz jajecznic�? - spyta�a Zuzanna.
- Nie jestem g�odny. Jestem zakochany.
- Mog� ci� nakarmi�, ale lecz si� sam.
Zuzanna na�o�y�a na talerz p� porcji i postawi�a przed
Janem. Sama jad�a z patelni.
- Ty mnie nie kochasz - stwierdzi� Jan.
- Nie b�d� nudny - westchn�a ci�ko Zuzanna. Wsta�a na
moment od sto�u, by w��czy� radio. Nadawano "Cztery pory
roku" Vivaldiego.
- "Zima" - szepn�� Jan.
- Przecie� dopiero co zacz�a si� jesie� - Zuzanna
wyjrza�a przez okno, jakby w poszukiwaniu �niegu.
"Wczoraj mnie wyrzuci�a" - my�la� Ofiarski. - "Dzi�
okazuje mi oboj�tno��. Post�p to, czy regres?"
Zuzanna sko�czy�a swoj� porcj�. Jan nawet nie zacz��.
- Dlaczego nie jesz? Zmarnuje si� - powiedzia�a Zuzanna.
"Regres" - zdecydowa� w duchu i poczu� jak ogarnia go
rozpacz.
- P�jd� ju� - odezwa� si� do niej. Zuzanna wzruszy�a
ramionami i zapali�a papierosa.
Jan postanowi�, �e ur�nie si� do nieprzytomno�ci w
pierwszej napotkanej knajpie.
Przed domem Zuzanny siedzia�a na brudnym kocu Rumunka w
�achmanach z umorusanym dzieciakiem w ramionach. Na jej
kolanach le�a� karton, na kt�rym napisane by�o
niegramatyczn� polszczyzn�, �e kobieta i dziecko pochodz� z
Rumunii i bardzo, ale to bardzo potrzebuj� pieni�dzy.
Jan pomy�la�, �e z�achmanieni Rumuni na ulicach polskich
miast to jeden wielki �ywy wyrzut sumienia.
"Ciekawe, czy oni sami miewaj� wyrzuty sumienia?" -
pomy�la�.
Potem ju� nie my�la�.
Ur�n�� si� w knajpie "Pod Og�rkiem". Barman, �ysy facet o
pooranej twarzy, nieustannie puszcza� magnetofonowe nagranie
z "Czterema porami roku" i podawa� klientom do w�dki kiszone
og�rki. Po trzeciej setce do Ofiarskiego przysiad� si�
niewielki, rachitycznie zbudowany m�czyzna. Przypomina�
po��k�e �d�b�o trawy nieustannie przyginane do ziemi
huraganowym wiatrem.
- �d�b�o jestem - przedstawi� si� nieznajomy. Od tej pory
pili razem, prze�cigaj�c si� we wznoszeniu nonsensownych
toast�w. Nie trwa�o to d�ugo. �d�b�o okaza� si� cz�owiekiem
niezwykle podatnym na wp�yw alkoholu. Po drugiej wsp�lnej
kolejce za�piewa� w rytm "Czterech p�r roku" popularn�
piosenk� "Wlaz� kotek", czym wprawi� barmana w podziw i
os�upienie. Po nast�pnych dw�ch setkach �d�b�o znalaz� si�
pod sto�em. Ju� stamt�d nie wyszed�.
- Pan chyba musi kocha� Vivaldiego - powiedzia� Ofiarski
do barmana.
- A kto to taki?
- Facet, kt�rego muzyk� nieustannie pan puszcza.
- Musz� to sobie zapami�ta� - mrukn�� barman i zaraz
zaproponowa�: - Mo�e og�reczka?
- Nie, dzi�ki.
Do Ofiarskiego przysiad�a si� m�odociana prostytutka.
Wygl�da�a jak kwiat, kt�ry uwi�d� przed rozkwitni�ciem.
- Za�o�� si�, �e tw�j penis �ci�ga pioruny podczas burzy
- powiedzia�a g�osem s�odkim jak cukierek.
- Nie zbli�aj si� do mnie bez piorunochronu, dziewczyno -
ostrzeg� Ofiarski. - Pewnie go nie masz, co?
- Chod�my do mnie. Poszukam w szufladzie.
- Kiedy jestem zakochany.
- Mam nadziej�, �e nie we mnie. To jak, idziemy?
- Idziemy. Jestem ciekaw twojej szuflady.
Po drodze prostytutka wci�gn�a Jana do pobliskiej bramy
i usi�owa�a go obrabowa�. Znalaz�a tylko pistolet.
- Ja... nie wiedzia�am... Ja tak tylko - powiedzia�a
dr��cym z przej�cia g�osem i uciek�a przera�ona.
Zacz�� kropi� deszcz. Ofiarskiemu wydawa�o si�, �e kropi
w rytm "Czterech p�r roku".
Obudzi� si� nad ranem w tej samej bramie. By�o mu zimno.
Mia� kaca. By� w�ciek�y.
Postanowi�, �e zaraz po odbiorze pieni�dzy raz jeszcze
odwiedzi Zuzann�. W�z albo przew�z - zadecydowa�. Pod�y
nastr�j zawsze sk�ania� go do podejmowania decyzji
ostatecznych.
Ulice zape�nia�y si� spiesz�cymi do pracy lud�mi.
- Rodacy! - mrukn�� ze z�o�ci�.
W um�wionej kawiarni czeka� na Jana cz�owiek w
przeciws�onecznych okularach. Od ponad tygodnie s�o�ce nawet
na moment nie wyjrza�o zza g�stej zas�ony chmur.
- Zlecenie wykonane - powiedzia� Ofiarski przysiadaj�c
si� do stolika.
- Nie mamy potwierdzenia - odpar� nieznajomy. Jad�
krem�wk�.
- Jak to? A gazety?! - zirytowa� si� Jan.
- Gazety milcz� jak zakl�te.
- Mo�e popo�udni�wki...
- Poczekamy zatem do popo�udnia.
"�ebym tylko nie wyszed� na tym jak Zab�ocki na mydle" -
pomy�la� Ofiarski, troch� zaniepokojony takim obrotem
sprawy.
- Mam nadziej�, �e nie sfuszerowa� pan tego zlecenia. Pan
Zab�ocki by�by niepocieszony - nieznajomy zawiesi� g�os.
- Zab�ocki?
- Pa�ski zleceniodawca - wyja�ni� nieznajomy.
Jan przysi�g�by, �e jego zleceniodawca nosi� zupe�nie
inne nazwisko. Ale nie mia�o to wi�kszego znaczenia -
nazwisko z pewno�ci� i tak by�o fa�szywe.
- Jak si� skontaktujemy? Znowu tutaj? - spyta� Jan.
- Nie. To by�oby zbyt ryzykowne. Nigdy nie powtarza si�
dwukrotnie tego samego rozwi�zania. Prosz� zadzwoni� pod ten
numer - nieznajomy napisa� kilka cyfr na serwetce.
- Kiedy kto� si� odezwie, prosz� powiedzie�, �e chce pan
rozmawia� z Myd�em.
- Pan nazywa si� Myd�o?
- Powiedzmy. Aha... to r�wnie� jest rozwi�zanie
jednorazowe. Jutro nikogo pan ju� nie zastanie pod tym
numerem. Jutro to my pana poszukamy.
Nieznajomy wsta� i odszed� pogwizduj�c pod nosem "Cztery
pory roku".
Przed domem Zuzanny k��bi� si� pstrokaty t�umek gapi�w.
W�a�nie odje�d�a�a karetka pogotowia. Odje�d�a�a bez
sygna��w. Policyjna nyska pozosta�a na miejscu.
- Co si� sta�o? - spyta� Jan najbli�szego gapia.
- Jaka� wariatka. Powiesi�a si�. Podobno napisa�a co� o
samotno�ci i braku mi�o�ci... �ebym to ja mia� tylko takie
problemy.
- Na kt�rym pi�trze mieszka�a? M�oda, stara?! - dopytywa�
si� Ofiarski. Mia� z�e przeczucia.
- Co� pan?! Oszala�?!! - zirytowa� si� nieznajomy. -
Spytaj pan gliniarzy!
- Z kt�rego pi�tra?!! M�oda?!!! M�w, do kurwy n�dzy!!!
Nieznajomy musia� zobaczy� w oczach Ofiarskiego co�
dziwnego, bo nagle zmi�k� i opu�ci�a go irytacja.
- Podobno m�oda... Ca�kiem niczego sobie... Tak m�wi�...
Jan dostrzeg� stoj�c� opodal s�siadk� Zuzanny. Podszed�
do niej. Po�yka�a �zy.
- Panie Janku! - krzykn�a. - Przecie� ona... by�a
taka... m�oda... Pan j� kocha�, prawda?! To dlaczego
napisa�a, �e nikt jej nie kocha�?! Dlaczego?!!!
- Ja... nie wiem. To koszmar... z�y sen... Ja �ni�.
Poczu�, jak mi�kn� mu nogi w kolanach.
- Policja pana poszukuje. Chc� porozmawia�... - m�wi�a
s�siadka ka�de s�owo zakrapiaj�c �zami.
- Koszmar... - szepta� Ofiarski.
Szed� przed siebie na nic nie zwa�aj�c. Nawet mordercy
miewaj� marzenia. Jego marzenia leg�y w gruzach.
Z otwartego okna szarego wie�owca dobywa�y si� p�aczliwe
d�wi�ki skrzypiec. Kto� usi�owa� zagra� "Cztery pory roku".
- Zima - szepn�� Jan.
Noc sp�dzi� w hotelu. Po op�aceniu noclegu nie starczy�o mu
pieni�dzy na w�dk�. Wci�� my�la� o Zuzannie. Dlaczego to
zrobi�a? Dlaczego?
Nie potrafi� zasn��. Wsta� z ��ka i w��czy� radio, by
zag�uszy� my�li. Wiede�ska Orkiestra Symfoniczna wykonywa�a
w�a�nie "Cztery pory roku" Vivaldiego.
Wtedy zrozumia�, �e co� jest nie tak. Ta muzyka stale go
prze�ladowa�a. I to od momentu zamordowania Katowskiego.
Postanowi� nieodwo�alnie zainkasowa� pieni�dze i wynie��
si� z miasta. Tak jakby miasto by�o czemukolwiek winne.
Odnalaz� zmi�t� serwetk� z numerem telefonu. Zadzwoni�.
Sygna�. Nikt nie odbiera�. Wtedy przypomnia� sobie s�owa
Myd�a: "Jutro to my pana poszukamy".
Zbieg� na d� i kupi� w ca�odobowym kiosku gazet�.
Przewertowa� j� w po�piechu. Nic! Ani s�owa o morderstwie, a
przecie� Katowski by� powszechnie znanym cz�owiekiem.
- To jednak koszmar - mrukn��. Przypadkowo jego wzrok
zatrzyma� si� na tabliczce z personaliami kioskarza. Nazywa�
si� Koszmarski.
- Ma pan jak�� ulubion� melodi�? - spyta� Jan.
- Ulubion� melodi�? - kioskarz spojrza� na Ofiarskiego
niczego nie rozumiej�cym wzrokiem. - Nie wiem... Zaraz...
lubi� "Cztery pory roku" Vivaldiego. Czemu pan si� pyta?
Jan u�miechn�� si� gorzko.
"To sen" - pomy�la�. "Z�y sen. Wystarczy si� obudzi�. Po
prostu obudzi�..."
Bez zw�oki uda� si� na dworzec kolejowy. Nie mia�
pieni�dzy na bilet.
- Trudno - mrukn��.
Wsiad� do wagonu.
- Dok�d jedziemy? - spyta� pierwszego pasa�era.
- Pan pijany, czy co? Ten poci�g jedzie do Szczecina.
- Trze�wy, niestety. A Szczecin mo�e by�.
Wszed� do pustego przedzia�u. Poci�g ruszy� z
szarpni�ciem wagon�w. Ofiarskiego nurtowa�a uporczywie jaka�
my�l, szczeg�, kt�ry tkwi� w pami�ci jak cier�, lecz zosta�
przeoczony. Czyje� nazwisko... Nazwisko... pisarza? Rosyjski
pisarz... Trifonow! I jego "Niecierpliwo��"!!! W tym utworze
nazwiska bohater�w nabiera�y szczeg�lnego znaczenia,
warunkowa�y �yciorysy, quasibytowanie bohater�w... Podobn�
technik� pisarsk� stosowa� przecie� Katowski.
- Nazwiska!!! - krzykn�� Ofiarski w ol�nieniu. - �d�b�o,
Koszmarski, Myd�o, Zab�ocki...
- Oczywi�cie, m�j drogi. Nazwiska - odezwa� si� znajomy
g�os.
- Ty! - krzykn�� Jan.
Sta� przed nim Jerzy Katowski we w�asnej osobie.
Wygl�da�o na to, �e cieszy si� dobrym zdrowiem. Czo�o mia�
g�adkie i nic nie wskazywa�o na to, �eby kiedykolwiek tkwi�a
w nim kula.
- Jednak sfuszerowa�em - mrukn�� Ofiarski.
- Musz� ci� uspokoi�. Trafi�e� bez pud�a. Jestem zimny
trup. Zreszt� ty r�wnie�. - Katowski u�miechn�� si�.
- Nie rozumiem.
- Pami�tasz chyba eksplozj�, kt�ra nast�pi�a tu� po tym,
jak mnie zastrzeli�e�? To by� zamach. Jaki� muzu�ma�ski
fanatyk wysadzi� w powietrze ksi�garni�, nad kt�r�
mieszka�em. Pok�j, w kt�rym obaj si� znajdowali�my, zapad�
si�, a ty zgin��e� w rumowisku.
Nie wiedzie� sk�d, w powietrzu pop�yn�a muzyka. "Cztery
pory roku".
- Zima to symbol �mierci, pami�tasz? - Katowski roze�mia�
si�.
- A sk�d wzi�o si� miasto?! Poci�g? Ci wszyscy ludzie?!!
- Nie chwal�c si�, to moje dzie�o. M�wi�c ca�kiem
szczerze, jeste� w mojej ca�kowitej w�adzy, Janie - Katowski
usiad� i po�o�y� nogi na przeciwleg�ym siedzeniu. - I nie
pytaj mnie, jak to si� mog�o sta�. Sam tego do ko�ca nie
rozumiem. Mo�e to forma boskiej sprawiedliwo�ci? Ofiara
staje si� katem i na odwr�t - kat ofiar�. A mo�e, jako
pisarz, dysponuj� wi�ksz� potencj� kreacyjn� ni� ty? A mo�e
wreszcie sta�o si� tak dlatego, �e mia�em nad tob� marne
dwie minuty przewagi? Dwie minuty tutaj to ca�a wieczno��...
Wszystkie te przeszkody monstrualnie si� przed tob�
pi�trz�ce, to, rzecz jasna, moja zas�uga. A to dopiero
pocz�tek... Twoi zleceniodawcy s� ju� na tropie. B�dziesz
musia� nie�le si� nagimnastykowa�, �eby zmyli� pogo�... Mo�e
po drodze zakochasz si� w jakiej� pi�knej dziewczynie, kt�ra
wystawi ci� do wiatru albo postrada �ywot w najmniej po temu
odpowiednim momencie? Wiesz, �e jako pisarz mam ca�e mn�stwo
dramatycznych pomys��w, kt�rych za �ycia nie zdo�a�em
zrealizowa�... No, ale teraz mamy obaj kup� czasu. A tak
swoj� drog� - wiesz, co symbolizuj� pory roku?
Ofiarski milcza�.
- W symbolice chrze�cija�skiej pory roku oznaczaj�
nadziej� na zmartwychwstanie i �ycie wieczne. Wieeeczno��.
To pi�kne s�owo.
Nieoczekiwanie Katowski rozp�yn�� si� jak poranna mg�a.
Muzyka gra�a dalej.
Zrozumia�, �e znalaz� si� w potrzasku. Dworce wszystkich
mijanych miejscowo�ci by�y �udz�co podobne. Ofiarski
podejrzewa�, �e podobnie jest z samymi miejscowo�ciami. By�
mo�e, kreacyjne mo�liwo�ci Katowskiego mia�y jednak swoje
granice, a mo�e pisarz chcia� w ten spos�b pog��bi� w
Janie uczucie klaustrofobicznego osaczenia?
"Szczecin" wygl�da� dok�adnie tak samo jak inne
miejscowo�ci.
Na dworcu czekali ju� na Ofiarskiego. Pierwszy
zamachowiec sfuszerowa�. Miast pr�bowa� podej�� bli�ej,
strzeli� z daleka. Skutek takiego post�powania by� op�akany:
kula trafi�a ob�adowan� baga�ami kobiet� na lewo od Jana.
Wywi�za�a si� strzelanina. Postronni obserwatorzy zrazu nie
zorientowali si� w sytuacji. Strza��w - za spraw� t�umik�w -
nie by�o s�ycha�. Kiedy jednak ofiar� wymiany ognia sta�o
si� trzech Bogu ducha winnych ludzi, wybuch�a panika. Jan
wykorzysta� nadarzaj�c� si� okazj� i kryj�c si� za �yw�
zas�on� opu�ci� dworzec. Napastnik�w by�o czterech. Jednego
z nich Ofiarski trafi� w nog�. Przez dworcowe g�o�niki
p�yn�a muzyka Vivaldiego. Jan bieg� a� zabrak�o mu tchu.
Dopiero wtedy zreflektowa� si�; zachowuj� si� irracjonalnie.
Po co i przed czym ucieka�? Jak d�ugo mog�a trwa� wieczno��?
Nad podobnymi pytaniami i z podobnym skutkiem zastanawiali
si� najwi�ksi matematycy, fizycy, filozofowie.
Jan zrozumia�, �e d�ugo w ten spos�b nie wytrzyma.
W�wczas przysz�o mu na my�l rozwi�zanie pozornie oczywiste,
ale i ostateczne. A ostateczne rozwi�zania nigdy nie s� do
ko�ca oczywiste.
Nie chcia� po raz kolejny spotyka� na swojej drodze
dziewczyny, kt�ra umrze w najmniej odpowiednim momencie. Nie
u�miecha�o mu si� te� by� g��wnym bohaterem ostatniego
dzie�a martwego pismaka. Pomy�la� o samob�stwie. Tkwi� w tym
paradoks: czy nieboszczyk mo�e pope�ni� samob�jstwo? Ale by�
to paradoks pozorny, albowiem �mier� nie oznacza�a ko�ca
wszystkiego (sam dowodnie przekona� si� o tym), lecz tylko
prze�om, przej�cie z jednej rzeczywisto�ci w inn�. Wi�c
samob�jstwo mog�o oznacza� ucieczk�. By�a to jego ostatnia
szansa.
Zaszy� si� w pierwszej lepszej bramie. Wyj�� z kieszeni
pistolet i wykorzysta� ostatni� szans�.
Przenikliwy b�l g�owy sprawi�, �e odzyska� przytomno��. Z
trudem otworzy� oczy.
- Obudzi� si�! - znajomy g�os.
Le�a� na szpitalnym ��ku w izolatce. Pochyla� si� nad
nim lekarz - m�ody, wysoki i najwyra�niej zm�czony. Obok
lekarza sta�a... Zuzanna Wdzi�czna. �zy rozmazywa�y makija�
na jej twarzy.
- Nareszcie... - wyszepta�a. - Czeka�am.
- Mia� pan cholerne szcz�cie - powiedzia� lekarz. -
Wygrzebali pana spod ruin dopiero po pi�ciu godzinach
poszukiwa�. Ostro walczyli�my o pa�skie �ycie... No, ale
teraz prosz� odpoczywa�. Gdyby pan czego� potrzebowa�...
jestem pa�skim lekarzem prowadz�cym. Nazywam si�
Beznadziejski.
- Beznadziejski - powt�rzy� Jan i nagle wszystko sobie
przypomnia�. - Wi�c to by� tylko sen.
Lekarz wyszed�.
- W��czcie jak�� muzyk� - Beznadziejski wydawa� polecenie
komu� na korytarzu. - Przy d�wi�kach muzyki szybciej goj�
si� rany. To naukowo dowiedzione.
I korytarzem pop�yn�a muzyka.
Jan pomy�la�, �e przy jej d�wi�kach jego rany nigdy si�
nie zagoj�.
Zna� t� muzyk�. Zna� j� a� za dobrze.
Antonio Vivaldi.
"Cztery pory roku".
"Zima".