554

Szczegóły
Tytuł 554
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

554 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 554 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

554 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Lois McMaster Bujold Strz�py honoru Pierwsza z cyklu Barrayar Rozdzia� pierwszy Las ton�� w morzu mg�y, mi�kkiej, szarej, lekko fosforyzuj�cej. Na szczytach ska� mg�a zaczyna�a ju� ja�nie� w miar�, jak poranne s�o�ce stopniowo ogrzewa�o kropelki wilgoci, jednak w jarze wci�� jeszcze zalega� ch�odny, bezd�wi�czny mrok przed�witu. Komandor Cordelia Naismith zerkn�a na towarzysz�cego jej botanika, po czym poprawi�a paski podtrzymuj�ce sprz�t do bada� biologicznych tak, by ul�y� nieco zbola�ym ramionom i podj�a wyczerpuj�c� wspinaczk�. Odgarn�a opadaj�cy na oczy kosmyk zwilgotnia�ych od mg�y rudych w�os�w, niecierpliwym gestem wsuwaj�c go w klamr� na karku. Nast�pne pr�bki we�miemy z miejsca le��cego zdecydowanie ni�ej, postanowi�a. Ci��enie tej planety by�o nieco mniejsze, ni� na ich rodzinnej Kolonii Beta, jednak�e r�nica ta nie rekompensowa�a wysi�ku, towarzysz�cego g�rskiej wspinaczce. Na granicy lasu pojawi�a si� bujniejsza ro�linno��. Pod��aj�c szemrz�cym szlakiem g�rskiego strumyka, z trudem przecisn�li si� przez �ywy tunel ga��zi i wydostali na otwart� przestrze�. Poranny wietrzyk rozwiewa� d�ugie pasma mg�y po z�ocistych halach, wznosz�cych si� niezliczonymi falami a� ku szarym zboczom centralnego szczytu, zwie�czonego b�yszcz�c� lodow� koron�. S�o�ce tego LOIS MCMASTER. BUJOLD �wiata l�ni�o na turkusowym niebie, a jego promienie przydawa�y bogactwa barwom z�ocistych traw, male�kich kwiatk�w i k�pek srebrzystych ro�lin, rozsianych hojnie wok� niczym grochy na koronkowej woalce. Dw�jka badaczy jak zahipnotyzowana wpatrywa�a si� w wyrastaj�c� nad nimi g�r�, oszo�omiona spowijaj�c� wszystko cisz�. Botanik, podporucznik Dubauer, obejrza� si� przez rami� i pos�a� Cordelii szeroki u�miech, po czym ukl�k� obok jednej z k�pek srebrnych mietlic. Cordelia bez wysi�ku wspi�a si� na najbli�sze wzniesienie, aby spojrze� na rozci�gaj�c� si� za nimi panoram�. Rzadki las g�stnia� w miar� obni�ania si� kolejnych �agodnych grzbiet�w. Pi��set metr�w ni�ej widnia�o si�gaj�ce horyzontu bia�e morze chmur. Daleko na zachodzie m�odsza siostra ich g�ry wynurza�a si� nie�mia�o spo�r�d poszarpanych strz�p�w ob�ok�w. Cordelia przenios�a si� w marzeniach na r�wniny, pragn�c na w�asne oczy ujrze� niezwyk�e zjawisko - wod� padaj�c� z nieba - nagle jednak co� wyrwa�o j� z zamy�lenia. - Co, do diab�a, Rosemont tam pali? Paskudnie �mierdzi - mrukn�a. Zza nast�pnego garbu, wyrastaj�cego na zboczu g�ry, unosi� si� s�up czarnego, t�ustego dymu. Wy�ej wiatr rozwiewa� g�ste k��by, kt�re rzed�y, rozp�ywa�y si�, by wreszcie znikn�� bez �ladu. �r�d�o dymu niew�tpliwie le�a�o gdzie� w pobli�u ich bazy wypadowej. Cordelia wpatrywa�a si� przez moment w dziwne zjawisko. Nagle cisz� przeszy� odleg�y j�k silnik�w, po sekundzie przechodz�cy w g�o�ny ryk. Ich �adownik wypad� zza wzniesienia i przemkn�� po niebie, pozostawiaj�c za sob� b�yszcz�c� smug� zjonizowanych gaz�w. - Ale start! - wykrzykn�� Dubauer, gwa�townie unosz�c g�ow�. Cordelia uruchomi�a nar�czny komunikator o kr�tkim zasi�gu. - Naismith do Bazy Jeden. Odezwijcie si�, prosz�. Odpowiedzia� jej jedynie martwy szum. Jeszcze dwa razy wezwa�a baz�, z tym samym skutkiem. Podporucznik Dubauer nerwowo zagl�da� jej przez rami�. 8 STRZ�PY HONORU - Spr�buj u�y� swojego - rozkaza�a. Pos�ucha� - bez powodzenia. - Spakuj swoje rzeczy, wracamy do obozu - zdecydowa�a. - Migiem. Truchtem pokonali najbli�szy grzbiet i zdyszani wpadli do lasu. W�r�d rosn�cych na tej wysoko�ci smuk�ych, brodatych drzew le�a�o mn�stwo zwalonych pni, dodatkowo spl�tanych ze sob� ga��ziami. Kiedy wspinali si� na g�r�, wyda�y si� im czaruj�co dzikie, obecnie przekszta�ci�y si� w niebezpieczny tor przeszk�d. W umy�le Cordelii pojawia�y si� kolejne wizje mo�liwych katastrof, ka�da dziwaczniejsza od poprzedniej. Tak w�a�nie w dawnych czasach l�k przed nieznanym zrodzi� smoki, upomnia�a si� w my�lach, opanowuj�c panik�. Przemkn�li mi�dzy ostatnimi drzewami i ujrzeli wyra�nie wielk� ��k�, na kt�rej rozbili ob�z-baz�. Cordelia zastyg�a, wstrz��ni�ta. Rzeczywisto�� przeros�a jej najgorsze wyobra�enia. Z pi�ciu bezkszta�tnych bry� czarnego �u�la, kt�re kiedy� by�y starannie ustawionymi w kr�g namiotami, unosi� si� dym. W trawie po drugiej stronie w�wozu zia�a wypalona szrama - tam w�a�nie parkowa� �adownik. Wsz�dzie wok� wala�y si� szcz�tki sprz�tu. Nawet bakteriologicznie szczelne sanitariaty ustawione poni�ej na zboczu zosta�y podpalone. - M�j Bo�e - westchn�� podporucznik Dubauer i ruszy� przed siebie krokiem lunatyka. Cordelia powstrzyma�a go: - Kryj si� i os�aniaj mnie - poleci�a, po czym skierowa�a si� ostro�nie w stron� milcz�cych ruin. Trawa wok� obozu by�a zdeptana i wypalona. Og�uszony umys� Cordelii usi�owa� zrozumie� przyczyny takiego zniszczenia. Nie zauwa�eni wcze�niej tubylcy? Nie, nic poza �ukiem plazmowym nie zdo�a�oby stopi� materia�u, z kt�rego by�y uszyte ich namioty. Od dawna poszukiwana, lecz wci�� nie odkryta, obca, zaawansowana technicznie cywilizacja? Mo�e jaka� niespodziewana epidemia, nie przewidziana mimo wielomiesi�cznych bada� i licznych szczepie� - czy�by w ten spos�b pr�bowano dokona� sterylizacji? Atak si� innego 9 LOIS MCMASTER BUJOLD rz�du planetarnego? Napastnicy chyba nie mogli dosta� si� tu odkrytym przez Betan korytarzem przestrzennym, ale przecie� jej za�oga zd��y�a zbada� zaledwie dziesi�� procent przestrzeni w promieniu roku �wietlnego od tego uk�adu. Czy�by wi�c obcy? Zdesperowana, u�wiadomi�a sobie, �e jej my�li zatoczy�y pe�ny kr�g, zupe�nie jak schwytane przez zesp� biolog�w zwierz�, ganiaj�ce szale�czo po swym kole w klatce. Z ponur� determinacj� zacz�a grzeba� w zgliszczach, poszukuj�c jakiejkolwiek wskaz�wki. Znalaz�a j� po�r�d wysokich traw w po�owie w�wozu. Cia�o wysokiego m�czyzny w workowatym br�zowym kombinezonie Beta�-skiego Zwiadu Astronomicznego le�a�o rozci�gni�te na ziemi z rozrzuconymi r�kami i nogami, jakby �miertelny cios dosi�gn�! go w biegu ku le�nemu schronieniu. Cordelia westchn�a g��boko, czuj�c nag�y b�l. Rozpozna�a cia�o. Odwr�ci�a je delikatnie. To by� sumienny porucznik Rosemont.Jego zamglone oczy spogl�da�y z l�kiem, jakby wci�� stanowi�y zwierciad�o duszy. Cordelia zamkn�a je ostro�nie. Przeszuka�a zw�oki, usi�uj�c ustali� przyczyn� �mierci. Ani �ladu krwi, oparze� czy z�amanych ko�ci. Jej d�ugie bia�e palce zacz�y obmacywa� czaszk� zmar�ego. Sk�r� pod jasnymi w�osami pokrywa�y p�cherze - nieomylne pi�tno pora�acza nerwowego. To wyklucza�o obcych. Z�o�y�a g�ow� porucznika na swych kolanach i ko�ysa�a go przez moment, bezradnie g�adz�c znajome rysy niczym �lepa �a�ob-nica. Nie by�o czasu na op�akiwanie zmar�ych. Na czworakach wr�ci�a do poczernia�ego kr�gu i zabra�a si� do poszukiwania sprz�tu ��czno�ciowego. Natrafia�a jednak jedynie na poskr�cane od�amki plastyku i metalu, co dobitnie �wiadczy�o o niezwyk�ej skrupulatno�ci napastnik�w. Wi�kszo�� najcenniejszego sprz�tu w og�le znikn�a. Niespodziewanie us�ysza�a szelest trawy. Natychmiast chwyci�a paralizator, wycelowa�a i zamar�a. Z po��k�ej ro�linno�ci wy�oni�a si� napi�ta twarz podporucznika Dubauera. 10 STRZ�PY HONORU - To ja, nie strzelaj - zawo�a� zduszonym g�osem; w zamierzeniu mia� to by� szept. - Ma�o brakowa�o. Czemu nie zosta�e� na miejscu? - sykn�a. -Zreszt� niewa�ne. Pom� mi znale�� komunikator dalekiego zasi�gu, �eby�my mogli po��czy� si� ze statkiem. I schyl si�, mog� wr�ci� w ka�dej chwili. - Kto? Kto to zrobi�? - Mamy spory wyb�r, sam zdecyduj - Nuovo Brasilianie, Bar-rayarczycy, Cetagandanie. To m�g� by� ktokolwiek z nich. Reg Rose-mont nie �yje. Pora�acz nerwowy. Cordelia podczo�ga�a si� do szcz�tk�w namiotu z pr�bkami i uwa�nie przyjrza�a si� zbrylonym zgliszczom. - Podaj mi tamt� tyczk� - szepn�a. Szturchn�a lekko najbardziej prawdopodobne wybrzuszenie. Namioty przesta�y ju� dymi�, lecz wci�� unosi�y si� z nich fale gor�ca, kt�re owia�y jej twarz, przywodz�c na my�l letnie s�o�ce ojczystej planety. Um�czony materia� z�uszczy� si� niczym spopiela�y papier. Cordelia zahaczy�a tyczk� o na wp� stopion� szafk� i odci�gn�a j� na otwart� przestrze�. Dolna szuflada by�a wci�� ca�a, cho� mocno pogi�ta i -jak Cordelia odkry�a, kiedy owin�wszy d�o� r�bkiem koszuli szarpn�a uchwyt - zaklinowana. Dalszych kilka minut zaowocowa�o odkryciem czego�, co od biedy mog�o zast�pi� �om i m�otek: p�askiego od�amka metalu i ci�kiej bry�y, w kt�rej Cordelia rozpozna�a ze smutkiem pozosta�o�� delikatnego i bardzo kosztownego rejestratora meteorologicznego. Z pomoc� tych i�cie jaskiniowych narz�dzi i odrobiny si�y ze strony Dubauera uda�o im si� wreszcie poruszy� szuflad�, kt�ra wyskoczy�a ze szcz�kiem przypominaj�cym wystrza� z pistoletu. - Trafiony! - rzuci� Dubauer. - Zabierzmy go na skraj jaru i wypr�bujmy - zaproponowa�a Cordelia. - Sk�ra mi cierpnie. Z g�ry wida� nas jak na d�oni. 11 LOIS MCMASTER BUJOLD Nadal schyleni, pomaszerowali z powrotem, mijaj�c cia�o Rose-monta. Dubauer obejrza� si� na trupa, niespokojny, gniewny. - Ktokolwiek to zrobi�, zap�aci za to. W odpowiedzi Cordelia potrz�sn�a tylko g�ow�. Ukl�kli w�r�d przypominaj�cego paprocie poszycia i uruchomili komunikator. Urz�dzenie wyda�o z siebie tylko szum i smutne bucz�ce poj�kiwania, umilk�o, po czym, potrz��ni�te i poklepane, odezwa�o si� d�wi�kowym sygna�em, wizji jednak nie da�o si� w��czy�. Cordelia odnalaz�a w�a�ciw� cz�stotliwo�� i zacz�a nadawa� na �lepo. - Komandor Naismith do statku zwiadowczego "Ren� Magrit-te". Odezwijcie si�. - Po m�ce oczekiwania dobieg�y ich s�abe, przerywane zak��ceniami s�owa: - Tu porucznik Stuben. Wszystko w porz�dku, kapitanie? Cordelia odetchn�a g��boko. - Na razie tak. Jaki jest wasz status? Co si� sta�o? Odpowiedzia� jej g�os doktor Ullery, po Rosemoncie najstarszej rang� w grupie badawczej. - �o�nierze z barrayarskiego patrolu otoczyli ob�z, domagaj�c si� kapitulacji. Oznajmili, �e zaj�li planet� prawem pierwsze�stwa. Potem po ich stronie jaki� zwariowany zapaleniec wystrzeli� z �uku plazmowego i rozp�ta�o si� piek�o. Reg powstrzyma� Barrayarczyk�w paralizatorem, daj�c czas reszcie na dotarcie do �adownika. Mamy tu ich statek klasy generalskiej. W tej chwili bawimy si� z nim w kotka i myszk�, je�li rozumiesz, co mam na my�li... - Pami�taj, nadajesz na kanale og�lnym - przypomnia�a jej ostro Cordelia. Doktor Ullery zawaha�a si�, po czym ci�gn�a dalej. -Jasne. Wci�� ��daj� kapitulacji. Wiesz mo�e, czy schwytali Rega? - Dubauer jest ze mn�. Czy wiadomo o pozosta�ych? - O wszystkich z wyj�tkiem Rega. 12 - Reg nie �yje. Trzask zak��ce� zag�uszy� przekle�stwo Stubena. - Stu, teraz ty dowodzisz - przerwa�a mu Corde�ia. - S�uchaj uwa�nie. Nie mo�na, powtarzam, nie mo�na zaufa� tym nadpobudliwym militarystom. Nie poddawaj si� pod �adnym pozorem. Widzia�am tajne raporty dotycz�ce kr��ownik�w klasy generalskiej. Macie znacznie s�absze pancerze i uzbrojenie, ale co najmniej dwukrotnie wi�ksz� szybko��. Je�li b�dziesz musia�, wycofaj si� a� do Kolonii Beta, ale nie ryzykuj �yciem moich ludzi. Zrozumia�e�? - Nie zostawimy ci�! - Nie mo�ecie wystrzeli� �adownika, aby nas zabra�, p�ki nie pozb�dziecie si� tego barrayarskiego ogona. Je�eli zostaniemy schwytani, mamy wi�ksze szans� na powr�t dzi�ki akcji dyplomatycznej, ni� dzi�ki jakiej� szale�czej misji ratunkowej - ale tylko wtedy, gdy dotrzecie bezpiecznie do domu i z�o�ycie raport. Czy to dla ciebie jasne? Potwierd� odbi�r - rozkaza�a. - Potwierdzam - odpar� niech�tnie. - Ale, kapitanie -jak s�dzisz, czy d�ugo zdo�acie utrzyma� si� z dala od tych zwariowanych sukinsyn�w? Wcze�niej czy p�niej was wypatrz�. - Tak d�ugo, jak b�dziemy mogli. Co do was - zje�d�ajcie st�d! - Od czasu do czasu wyobra�a�a sobie statek funkcjonuj�cy bez niej, ale nigdy bez Rosemonta. Musz� powstrzyma� Stubena przed zabaw� w �o�nierza, pomy�la�a. Barrayarczycy nie s� amatorami. - Odpowiadasz za �ycie pi��dziesi�ciu sze�ciu ludzi. Umiesz chyba liczy�? Pi��dziesi�t sze�� to wi�cej ni� dwa. Miej to na uwadze, dobrze? Nai-smith bez odbioru. - Cordelio... powodzenia. Stuben bez odbioru. Usiad�a na ziemi i spojrza�a na miniaturowy komunikator. - Uff. Co za dziwaczna sprawa. - Spore niedom�wienie - prychn�� podporucznik Dubauer. -Wcale nie. To jak najbardziej adekwatne okre�lenie. Nie wiem, czy zauwa�y�e�... 13 LOIS MCMASTER. BUJOLD K�tem oka dostrzeg�a poruszenie w cienistym poszyciu. Zerwa�a si� na nogi, si�gaj�c po paralizator. Wysoki, ubrany w br�zowo-zie-lony mundur maskuj�cy barrayarski �o�nierz, z twarz� o ostrych rysach, porusza� si� zwinniej, ni� ona, lecz Dubauer zareagowa� jeszcze szybciej, wci�gaj�c j� za siebie. Us�ysza�a trzask pora�acza nerwowego, po czym run�a w g��b jaru, wypuszczaj�c z r�k bro� i komunikator. Las, ziemia, strumie� i niebo wirowa�y wok� niej. G�ow� uderzy�a w co� z budz�cym md�o�ci rozgwie�d�onym �oskotem, po czym poch�on�a j� ciemno��. Le�na �ci�ka napiera�a na policzek Cordelii. Wilgotna wo� ziemi �askota�a j� w nos. Cordelia odetchn�a g��boko, nape�niaj�c powietrzem usta i p�uca, i nagle jej �o��dek �cisn�� smr�d zgnilizny. Odwr�ci�a twarz i w g�owie eksplodowa�y jej o�lepiaj�ce linie b�lu. Wyda�a z siebie nieartyku�owany j�k. W oczach ta�czy�y migotliwe �wiate�ka. Po chwili ust�pi�y i zn�w widzia�a normalnie. Zmusi�a wzrok do skupienia si� na najbli�szym przedmiocie, jakie� p� metra od jej g�owy. G��boko wbite w b�oto tkwi�y tam ci�kie czarne buciory, w kt�re obute by�y stoj�ce w lekkim rozkroku nogi, powy�ej odziane w plamiste, szaro-zielone spodnie. St�umi�a j�k rozpaczy. Bardzo wolno z�o�y�a g�ow� z powrotem w czarnej mazi i ostro�nie przekr�ci�a si� na bok, by przyjrze� si� barrayarskiemu oficerowi. Jej paralizator! Spogl�da�a wprost w male�ki szary prostok�t lufy. Bro� tkwi�a pewnie w ci�kiej, szerokiej d�oni. Cordelia nerwowo poszuka�a wzrokiem pora�acza nerwowego. Pas oficera by� obwieszony przer�nym sprz�tem, jednak�e kabura pora�acza na prawym biodrze wisia�a pusta, podobnie jak kiesze� �uku plazmowego na lewym. M�czyzna by� zaledwie odrobin� wy�szy od niej, lecz szeroki w barach i mocno zbudowany. Potargane, ciemne, mu�ni�te siwizn� 14 w�osy, czujne szare oczy - bior�c pod uwag� surowe barrayarskie standardy wojskowe, ca�y m�czyzna sprawia� do�� nieporz�dne wra�enie. Jego mundur by� niemal r�wnie wymi�ty, zab�ocony i poplamiony sokiem ro�lin, co jej w�asny, na prawym policzku rozlewa� si� siniec. On najwyra�niej te� mia� parszywy dzie�, pomy�la�a idiotycznie. W tym momencie zn�w ogarn�a j� fala roziskrzonej ciemno�ci i Cordelia ponownie straci�a przytomno��. Kiedy odzyska�a zdolno�� widzenia, buty znikn�y. Chocia� nie, m�czyzna wci�� tu by�, siedzia� wygodnie na zwalonym pniu. Pr�bowa�a skupi� si� na czymkolwiek poza swym zbuntowanym �o��dkiem, jednak�e ten zwyci�y�, zaciskaj�c si� w gwa�townym spazmie. Barrayarski kapitan drgn�� odruchowo, kiedy zacz�a wymiotowa�, zosta� jednak na miejscu. Cordelia podczo�ga�a si� do ma�ego strumyczka, p�yn�cego dnem jaru, przep�uka�a usta i obmy�a twarz lodowat� wod�. Czuj�c si� odrobin� lepiej, usiad�a i wykrztusi�a s�abo: - I co teraz? Oficer sk�oni� g�ow�, okazuj�c jej przynajmniej cie� szacunku. - Kapitan Aral Vorkosigan, dow�dca barrayarskiego cesarskiego kr��ownika "Genera� Vorkraft". Prosz� poda� swoje dane osobowe. - M�wi� z nik�ym �ladem obcego akcentu. - Komandor Cordelia Naismith. Beta�ski Zwiad Astronomiczny. Jeste�my wypraw� naukow� - podkre�li�a oskar�ycielskim tonem. - Nieuzbrojon�. - Zauwa�y�em - odpar� cierpko. - Co si� sta�o z twoimi lud�mi? Oczy Cordelii zw�zi�y si�. - Czy�by ci� tam nie by�o? Ja wesz�am wy�ej... Widzia�e� mo�e mojego botanika... podporucznika? - doda�a z napi�ciem. - Kiedy wpadli�my w zasadzk�, zepchn�� mnie do jaru... Vorkosigan zerkn�� w g�r�, ku kraw�dzi parowu, w miejsce, z kt�rego run�a -jak dawno temu? - M�ody i ciemnow�osy? 15 LOIS MCMASTER BUJOLD Jej serce zamar�o w oczekiwaniu najgorszego. -Tak. - Nic ju� nie mo�esz dla niego zrobi�. - To morderstwo! Mia� tylko paralizator! - rzuci�a mu mia�d��ce spojrzenie. - Dlaczego zaatakowali�cie moich ludzi? M�czyzna z namys�em poklepa� jej bro�. - Twoja za�oga - odrzek�, starannie dobieraj�c s�owa - mia�a zosta� internowana, w miar� mo�liwo�ci pokojowo, za naruszenie barrayarskiej przestrzeni. Wywi�za�a si� potyczka. Promie� og�uszaj�cy trafi� mnie w plecy. Kiedy oprzytomnia�em, ujrza�em tw�j ob�z w stanie, w jakim go zasta�a�. - To dobrze - czu�a w ustach gorzki smak ��ci. - Ciesz� si�, �e Reg dosta� jednego z was, zanim i jego zamordowali�cie. -Je�li chodzi ci o tego niem�drego, lecz niew�tpliwie odwa�nego ch�opca na polanie, to nie trafi�by nawet w stodo��. Nie wiem, po co wy, Betanie, zak�adacie mundury. Wyszkoleniem dor�wnujecie dzieciom na pikniku. Trudno mi stwierdzi�, jakie znaczenie maj� wasze stopnie oficerskie, poza okre�laniem r�nic w zarobkach. - By� geologiem, nie wynaj�tym morderc� - warkn�a. - A co do moich "dzieci", wasi �o�nierze nie zdo�ali ich nawet schwyta�. Vorkosigan �ci�gn�� brwi. Cordelia gwa�townie zamkn�a usta. Po prostu pi�knie, pomy�la�a. Jeszcze nie zacz�� wykr�ca� mi r�k, a ja ju� przekazuj� mu cenne informacje. - Naprawd�? - powiedzia� tylko, wskazuj�c paralizatorem w g�r� strumienia. Le�a� tam strzaskany komunikator, z jego �rodka wydobywa�a si� w�ska smu�ka pary. -Jakie rozkazy wyda�a� za�odze statku, kiedy poinformowali ci� o swojej ucieczce? - Kaza�am im post�powa� wedle w�asnej inicjatywy - mrukn�a og�lnikowo, desperacko poszukuj�c pomys��w w spowijaj�cej jej umys� bolesnej mgle. - Typowo beta�ski rozkaz - prychn�� Vorkosigan. - Przynajmniej masz pewno��, �e ci� pos�uchaj�. 16 No, nie. Znowu jej kolej. - Pos�uchaj, wiem, dlaczego moi ludzie zostawili mnie tutaj - a co z tob�? Czy dow�dca nie jest zbyt wa�n� osob� - nawet u Barrayarczy-k�w - �eby tak po prostu o nim zapomnie�? - Wyprostowa�a si�. - Skoro Reg nie umia�by trafi� nawet w stodo��, to kto do ciebie strzela�? To go ruszy�o, pomy�la�a, widz�c, jak paralizator, kt�rym wcze�niej bezmy�lnie gestykulowa�, z powrotem celuje w jej stron�. Ale powiedzia� jedynie: - Nie twoja sprawa. Czy masz zapasowy komunikator? Oho - czy�by ten surowy barrayarski dow�dca pad� ofiar� buntu? C�, im wi�cej zamieszania w szeregach wroga, tym lepiej! - Nie. Twoi �o�nierze zniszczyli wszystko. - To bez znaczenia - mrukn��. - Wiem, gdzie szuka�. Czy mo�esz ju� chodzi�? - Nie jestem pewna.- D�wign�a si� na nogi i natychmiast przycisn�a d�o� do skroni, czuj�c przeszywaj�cy b�l. - To tylko st�uczenie - stwierdzi� Vorkosigan bez cienia wsp�czucia. - Przechadzka dobrze ci zrobi. -Jak daleko mam i��? -Jakie� dwie�cie kilometr�w. Z powrotem osun�a si� na kolana. - Szerokiej drogi. - Mnie zabra�oby to dwa dni. Przypuszczam, �e ty, jako geolog czy co� takiego, troch� mnie op�nisz. - Astrokartograf. - Wsta�, prosz�. - Tym razem posun�� si� a� do tego, by uj�� j� pod �okie�. Dotkn�� j ej z dziwn� niech�ci�. By�a przemarzni�ta i sztywna, nawet przez grub� tkanin� r�kawa czu�a promieniuj�ce z jego d�oni ciep�o. Vorkosigan z determinacj� wepchn�� j� na szczyt jaru. - Najwyra�niej jeste� zdecydowany - mrukn�a. - CoJ^M^yz^^ pocz�� z wi�niem podczas wymuszonego marszu? A^e^H roztrza�^ skam ci czaszk� kamieniem, gdy b�dziesz spa�? #2 - STRZ�PY HONORU 1 "7 LOIS MCMASTER BUJOLD - Zaryzykuj�. Dotarli na szczyt. Cordelia, wyczerpana, opar�a si� ci�ko o jedno z m�odych drzewek. Z uk�uciem zazdro�ci dostrzeg�a, �e oddech Vorkosigana pozosta� miarowy i ani odrobin� nie przyspieszy�. - Nie zamierzam nigdzie i��, dop�ki nie pochowam moich oficer�w. Skrzywi� si� z irytacj�. - To strata czasu i energii. - Nie zostawi� ich na po�arcie padlino�ercom, niczym jakie� pa-d�e zwierz�ta. Mo�e twoi barrayarscy bandyci znaj� si� lepiej na zabijaniu, ale �aden z nich nie m�g�by polec bardziej �o�niersk� �mierci�. Przez chwil� wpatrywa� si� w ni� z nieodgadnion� min�. Wreszcie wzruszy� ramionami. - Zgoda. Cordelia ruszy�a wzd�u� kraw�dzi parowu. - My�la�am, �e to tutaj - stwierdzi�a zdumiona. - Rusza�e� go? - Nie. Ale wjego stanie nie m�g� odczo�ga� si� daleko. - M�wi�e�, �e nie �yje! - Owszem. Niemniej jego cia�o wci�� si� porusza. Promie� po-ra�acza musia� o w�os min�� o�rodki ruchowe. Cordelia, pod��aj�c �ladem zgniecionej ro�linno�ci, pokona�a niewielkie wzniesienie. Vorkosigan w milczeniu szed� za ni�. - Dubauer! - Podbieg�a do odzianej w br�z postaci, skulonej w paprociach. Kiedy ukl�k�a obok niego, Dubauer odwr�ci� si� i wyprostowa� sztywno, po czym zacz�� dygota�. Jego usta rozchyli�y si� w niesamowitym grymasie. Gor�czka? - pomy�la�a z pocz�tku, nagle jednak u�wiadomi�a sobie, co widzi. Wyszarpn�a z kieszeni chusteczk�, z�o�y�a j� i wepchn�a mu mi�dzy z�by. Jego usta by�y pe�ne krwi - efekt poprzedniego ataku konwulsji. Po jakich� trzech minutach westchn�� i zesztywnia�. Cordelia odetchn�a g��boko i zbada�a go, pe�na najgorszych obaw. Dubauer otworzy� oczy i spojrza�, jak si� zdawa�o, prosto w jej 18 STRZ�PY HONORU twarz. Bezskutecznie pr�buj�c z�apa� j� za r�k�, zacz�� j�cze� i be�kota�. Stara�a si� uspokoi� jego zwierz�ce podniecenie, �agodnie g�adz�c d�o� ch�opca i ocieraj�c z jego twarzy krwaw� �lin�. Wreszcie ucich�. Ze �zami b�lu i w�ciek�o�ci w oczach odwr�ci�a si� do Vorkosi-gana. - K�amca! On wcale nie umar�! Jest tylko ranny! Musi zaj�� si� nim lekarz. - Komandorze Naismith, zachowujesz si� nierozs�dnie. Obra�enia zadane przez pora�acz s� nieuleczalne. -1 co z tego? Z zewn�trz nie da si� okre�li� rozmiaru szk�d, jakie wyrz�dzi�a wasza obrzydliwa bro�. Dubauer wci�� widzi, s�yszy i czuje - nie mo�esz dla w�asnej wygody zdegradowa� go do poziomu zw�ok! Jego twarz przypomina�a mask�. - Mog� zako�czy� jego cierpienia - powiedzia� powoli. - M�j n� jest dostatecznie ostry. Je�eli pos�u�� si� nim szybko, niemal bezbole�nie podetnie mu gard�o. Chyba �e uznasz to za sw�j obowi�zek, jako dow�dcy. W takim przypadku oddam ci n�, aby� sama mog�a to zrobi�. - Czy tak w�a�nie post�pi�by� z jednym z twoich ludzi? - Oczywi�cie. A oni zrobiliby to samo dla mnie. Nikt nie chcia�by �y� w takim stanie. Cordelia wsta�a i spojrza�a na niego przeci�gle. - Bycie Barrayarczykiem musi przypomina� �ycie w�r�d kanibali. Zapad�a d�uga cisza. W ko�cu Dubauer przerwa� j� j�kiem. Vorkosigan poruszy� si� lekko. - Co zatem proponujesz? Znu�onym gestem potar�a skro�, poszukuj�c s��w, kt�re zdo�a�yby przenikn�� beznami�tn� fasad� jego twarzy. Jej �o��dek zadygota�, j�zyk sztywno�ci� dor�wnywa� ko�kowi, nogi dr�a�y z powodu wyczerpania, obni�enia poziomu cukru we krwi i reakcji pob�lowej. 19 LOIS MCMASTER BU)OLD - Gdzie w�a�ciwie zamierzasz si� uda�? - spyta�a wreszcie. - Znam pewne miejsce - kryj�wk� z zapasami. Zamaskowan�. Znajduje si� w niej sprz�t ��czno�ciowy, �ywno��, bro�. Przej�cie tych zapas�w umo�liwi�oby mi - no, c� - rozwi�zanie problem�w dow�dczych. - Czy s� tam te� lekarstwa i �rodki opatrunkowe? - Tak - przyzna� niech�tnie. - Doskonale. - I tak nic j� to nie kosztuje. - B�d� z tob� wsp�pracowa� - dam s�owo, �e pozostan� twoim wi�niem - pomog� ci we wszystkim, co nie narazi na niebezpiecze�stwo mojego statku -je�li pozwolisz mi zabra� ze sob� podporucznika Dubauera. - To niemo�liwe. On nie mo�e chodzi�. - S�dz�, �e da rad�, je�eli mu pomog�. Vorkosigan spojrza� na ni� z irytacj�, wyra�nie zbity z tropu. - A je�li odm�wi�? - W�wczas mo�esz albo zostawi� nas oboje, albo od razu nas zabi�. - Odwr�ci�a wzrok od jego no�a, dumnie unios�a podbr�dek i czeka�a. - Nie zabijam je�c�w. Cordelia z ulg� przyj�a fakt, i� u�y� liczby mnogiej. Najwidoczniej w dziwnym umy�le Barrayarczyka Dubauer z powrotem awansowa� w szeregi ludzko�ci. Ukl�k�a, aby pom�c mu wsta�, modl�c si� w duchu, by ten, jak mu tam, Vorkosigan, nie postanowi� zako�czy� ca�ej sprawy, og�uszaj�c j� i zabijaj�c botanika na miejscu. - Zgoda - skapitulowa�, rzucaj�c jej osobliwe, czujne spojrzenie. - Zabieraj go. Ale musimy porusza� si� szybko. Cordelia zdo�a�a podnie�� podporucznika na nogi. Zarzuciwszy sobie na ramiona jego ci�k� r�k�, poprowadzi�a go. Z pocz�tku szed� chwiejnie i niezdarnie. Odnios�a wra�enie, �e Dubauer s�yszy, lecz nie potrafi wy�uska� znaczenia z szumu mowy. - Sam widzisz - broni�a go rozpaczliwie - Wci�� potrafi chodzi�. Potrzebuje tylko nieco pomocy. 20 STRZ�PY HONORU Kiedy dotarli na skraj ��ki, ostatnie, niemal poziome promienie wieczornego s�o�ca pokry�y j� d�ugimi pasmami czarnego cienia, przypominaj�cymi tygrysie pr�gi. Vorkosigan przystan��. - Gdybym by� sam - stwierdzi� - przez ca�� drog� do kryj�wki �ywi�bym si� �elaznymi racjami z mojego wyposa�enia. Poniewa� jednak macie mi towarzyszy�, musimy podj�� ryzyko przeszukania waszego obozu. Potrzebna nam �ywno��. Mo�esz pochowa� swojego oficera. Ja tymczasem rozejrz� si� wok�. Cordelia skin�a g�ow�. - Poszukaj te� czego� do kopania. Najpierw musz� zaj�� si� Du-bauerem. Skinieniem g�owy potwierdzi�, �e us�ysza� jej pro�b�, po czym ruszy� w stron� kr�gu najwi�kszych zniszcze�. Cordelia zdo�a�a wkr�tce wydoby� z ruin kobiecego namiotu par� na wp� spalonych �piwor�w. Nie znalaz�a jednak �adnych ubra�, lek�w, myd�a, nawet wiadra, w kt�rym mog�aby przynie�� albo podgrza� wod�. Ostatecznie uda�o jej si� doprowadzi� podporucznika do �r�d�a i obmy� samego Dubauera, jego rany i spodnie najlepiej, jak potrafi�a, w czystej, zimnej wodzie. Nast�pnie wytar�a go jednym �piworem, za�o�y�a mu podkoszulek i kurtk� mundurow�, a potem owin�a ca�ego drugim �piworem, niby sarongiem. Podporucznik dygota� i j�cza�, ale nie opiera� si�. Tymczasem Vorkosigan natrafi� na dwie skrzynki racji �ywno�ciowych. Ich etykiety sp�on�y, same opakowania nie zosta�y jednak uszkodzone. Cordelia rozdar�a srebrzyst� torebk�, doda�a do niej �r�dlanej wody i otrzyma�a wzmocnion� soj� owsiank�. - Mamy szcz�cie - zauwa�y�a. - Dubauer z pewno�ci� b�dzie m�g� to prze�kn��. Co jest w drugiej skrzynce? Vorkosigan doda� wody do swojej torebki, zamiesza�, naciskaj�c palcami i pow�cha� uzyskan� w rezultacie substancj�. - Nie jestem pewien - przyzna�, podaj�c jej opakowanie. -Pachnie raczej dziwnie. Mo�e si� zepsu�o? 21 LOIS MCMASTER BUJOLD By�a to bia�a pasta o ostrej woni. - Wszystko w porz�dku - uspokoi�a go Cordelia. - To tylko syntetyczny sos do sa�atek z ple�niowego sera. - Z powrotem usiad�a na ziemi, zastanawiaj�c si� nad ich jad�ospisem. - Przynajmniej to jedzenie wysokokaloryczne - pocieszy�a si� i zapyta�a: - Nie przypuszczam, aby� mia� przy sobie �y�k�? Vorkosigan odpi�� od pasa jaki� przedmiot i poda� go jej bez s�owa. Okaza�o si�, i� jest to kilka u�ytecznych narz�dzi, z�o�onych razem - w tym �y�ka. - Dzi�ki - Cordelia czu�a absurdaln� rado��, jakby spe�nienie jej drobnego �yczenia by�o mo�liwe wy��cznie dzi�ki magicznej sztuczce. Vorkosigan wzruszy� ramionami i pow�drowa� w mrok na dalsze poszukiwania, ona za� zacz�a karmi� Dubauera. Podporucznik by� najwyra�niej okropnie g�odny, ale sam nie potrafi� zaspokoi� swego apetytu. Vorkosigan wr�ci� w pobli�e �r�d�a. - Znalaz�em co� takiego - poda� jej ma�� geologiczn� �opatk�, d�ug� na jaki� metr; zazwyczaj s�u�y�a ona do pobierania pr�bek gleby. - To marne narz�dzie do twoich cel�w, ale na razie nie natrafi�em na nic lepszego. - Nale�a�a do Rega. - Cordelia wzi�a �opat�. - Powinna wystarczy�. Zaprowadzi�a Dubauera w miejsce tu� obok zaplanowanego miejsca poch�wku i posadzi�a go na ziemi. Zastanawia�a si�, czy nie przykry� go paprociami z lasu, i postanowi�a, �e p�niej ich nazbiera. Zaznaczy�a kszta�t grobu na ziemi nie opodal miejsca �mierci Rosemonta i zacz�a dziuba� �opatk� g�st� dar�. Vorkosigan wynurzy� si� z mroku. - Znalaz�em kilka zimnych �wiate�. - Z�ama� rurk� szeroko�ci d�ugopisu i po�o�y� j� na ziemi, sk�d promieniowa�a niesamowitym, cho� jednocze�nie mocnym b��kitnozielonym blaskiem. Ca�y czas krytycznym wzrokiem przygl�da� si� usi�owaniom Cordelii. 22 STRZ�PY HONORU Z now� w�ciek�o�ci� zaatakowa�a dar�. Wyno� si�, pomy�la�a, i pozw�l mi w spokoju pogrzeba� przyjaciela. Nagle zaniepokoi�a j� nowa my�l - mo�e nie da mi sko�czy�? Zbyt wolno to idzie... Zacz�a pracowa� ze zdwojon� si��. - W tym tempie b�dziesz kopa� do przysz�ego tygodnia. Gdyby porusza�a si� dostatecznie szybko, czy zdo�a�aby r�bn�� go w twarz �opat�? Cho� jeden, jedyny raz... - Id�, posied� z tym twoim botanikiem. - Wyci�gn�� do niej r�k�. Dopiero po chwili zrozumia�a, �e zaoferowa� pomoc. - Och... - odda�a mu �opat�. Vorkosigan wyj�� wojskowy n�, przeci�� dar� w zaznaczonych przez ni� miejscach i zabra� si� za kopanie, znacznie sprawniej ni� ona. -Jakie gatunki padlino�erc�w tu odkryli�cie? - spyta� mi�dzy kolejnymi machni�ciami �opat�. - Ile to ma mie� g��boko�ci? - Nie jestem pewna - odpar�a. - Jeste�my tutaj dopiero od trzech dni. Ale to bardzo skomplikowany ekosystem i zdaje si�, �e wi�kszo�� mo�liwych nisz pozostaje wype�niona. -Hm. - Porucznik Stuben, nasz g��wny zoolog, natrafi� na kilka tra-wo�ernych sze�cionog�w. Nie �y�y ju� i by�y cz�ciowo po�arte. Raz dostrzeg� przy nich co�, co nazwa� puchatymi krabami. - Du�e? - zapyta� z ciekawo�ci� Vorkosigan. - Nie powiedzia�. Widzia�am kiedy� zdj�cia ziemskich krab�w. Nie wygl�da�y na du�e - mo�e wielko�ci twojej d�oni. - Zatem metr powinien wystarczy�. Kontynuowa� kopanie, wymachuj�c mocno niezbyt odpowiedni� �opat�. Jego twarz, o�wietlon� le��cym na ziemi zimnym �wiat�em, pokrywa�y cienie, rzucane przez masywn� szcz�k�, prosty szeroki nos i grube brwi. Cordelia zauwa�y�a star�, ledwie widoczn� blizn� w kszta�cie litery L po lewej stronie podbr�dka. W jej oczach przypomina� krasnoludzkiego kr�la z jakiej� p�nocnej sagi, grzebi�cego w bezdennej otch�ani. 23 LOIS MCMASTER BUJOLD - Obok namiot�w jest tyczka - stwierdzi�a. - Mog�abym powiesi� �wiat�o tak, �eby� lepiej widzia�. - Z pewno�ci� u�atwi�oby mi to prac�. Opu�ciwszy kr�g �wiat�a, wr�ci�a do namiot�w i znalaz�a tyczk� w miejscu, gdzie rzuci�a j� rano. Przywi�za�a do niej zimne �wiat�o kilkoma mocnymi �d�b�ami trawy, po czym ustawi�a pr�t pionowo i wbi�a go w ziemi�, powi�kszaj�c znacznie o�wietlony obszar. Przypomniawszy sobie, �e zamierza�a nazbiera� paproci i okry� Dubaue-ra, skierowa�a si� w stron� lasu, nagle jednak przystan�a. - S�ysza�e� to? - zapyta�a Vorkosigana. - Co? - Nawet on zaczyna� ju� ci�ko dysze�. Przerwa� kopanie, zag��biony w ziemi po kolana, i razem zacz�li nas�uchiwa�. - Co� w rodzaju tupotu, z lasu. Vorkosigan odczeka� minut�. Wreszcie potrz�sn�� g�ow� i wr�ci� do pracy. - Ile mamy zimnych �wiate�? - Sze��. Tak ma�o. Nie chcia�a ich marnowa�, zapalaj�c drugie. Zamierza�a w�a�nie zapyta�, czy nie mia�by nic przeciw temu, by przez chwil� kopa� w ciemno�ci, kiedy zn�w us�ysza�a �w d�wi�k, tym razem zdecydowanie wyra�niej. - Tam co� jest. - Od pocz�tku o tym wiemy - odpar�. - Pytanie brzmi... Nagle w kr�g �wiat�a wpad�y trzy stworzenia. Cordelia dostrzeg�a niskie, poruszaj�ce si� b�yskawicznie korpusy, stanowczo zbyt wiele w�ochatych czarnych n�g, czworo male�kich czarnych oczu w pozbawionych szyi g�owach i ��te, ostre jak brzytwy dzioby, kt�re otwiera�y si� i zamyka�y z sykiem. Zwierz�ta by�y wielko�ci �wini. Vorkosigan zareagowa� natychmiast, wymierzaj�c najbli�szemu stworzeniu cios ostrzem �opaty prosto w g�ow�. Drugie zwierz� rzuci�o si� na cia�o Rosemonta, wgryz�o g��boko w jedno rami� i zacz�o odci�ga� trupa w ciemno��. Cordelia z�apa�a tyczk� i zamachn�wszy si�, 24 STRZ�PY HONORU mocno d�gn�a stwora mi�dzy oczy. Dzi�b zwierz�cia k�apn��, odgryzaj�c kawa�ek aluminiowego pr�ta. Stworzenie sykn�o i cofn�o si�. Do tej chwili Vorkosigan zd��y� ju� doby� no�a. B�yskawicznie zaatakowa� trzeciego drapie�nika, wrzeszcz�c, zadaj�c niezliczone pchni�cia i kopi�c ci�kimi buciorami. Z rozoranej pazurami nogi trysn�a krew, ale Barrayarczyk bez wahania pchn�� no�em. Po tym ciosie zwierz� zaskowycza�o i z sykiem umkn�o do lasu wraz ze swymi towarzyszami. Zyskawszy chwil� oddechu Vorkosigan wyci�gn�� paralizator Cordelii ze zbyt obszernej kabury pora�acza - mamrotane pod nosem przekle�stwa �wiadczy�y o tym, �e bro� wpad�a zbyt g��boko i uwi�zia w �rodku - po czym rozejrza� si� uwa�nie. - Puchate kraby, co? - wydysza�a Cordelia. - Stuben, udusz� ci�. -Jej g�os zabrzmia� piskliwie. Zacisn�a z�by. Vorkosigan wytar� o traw� pokryte ciemn� krwi� ostrze, po czym schowa� n�. - Lepiej chyba, �eby gr�b mia� co najmniej dwa metry g��boko�ci - powiedzia� z powag�. - Mo�e nawet wi�cej. Cordelia przytakn�a i z westchnieniem umie�ci�a nieco kr�tsz� tyczk� na poprzednim miejscu. -Jak twoja noga? - Sam j� opatrz�. Ty zajmij si� swoim podporucznikiem. Dubauer, wyrwany z drzemki, zn�w usi�owa� odczo�ga� si� na bok. Cordelia pr�bowa�a go uspokoi�, najpierw jednak musia�a poradzi� sobie z kolejnym atakiem drgawek, po kt�rym, ku jej uldze, m�czyzna zasn��. Tymczasem Vorkosigan sporz�dzi� opatrunek, pos�uguj�c si� niewielkim zestawem pierwszej pomocy, wisz�cym u pasa. Nast�pnie powr�ci� do kopania, jedynie nieznacznie zwalniaj�c tempo pracy. Kiedy zag��bi� si� po ramiona, zatrudni� Cordeli� do wyci�gania ziemi z grobu. U�ywa�a do tego opr�nionego pojemnika na okazy botaniczne. Zbli�a�a si� p�noc, kiedy zawo�a� z ciemnego do�u: - To ju� ostatni �adunek - i wygramoli� si� na powierzchni�. - 25 LOIS MCMASTER BUJOLD �ukiem plazmowym m�g�bym to zrobi� w pi�� sekund - wykrztusi�, oddychaj�c ci�ko. By� brudny i mimo nocnego ch�odu zlany potem. Z jaru i okolic �r�d�a wznosi�y si� smu�ki mg�y. Razem przyci�gn�li cia�o Rosemonta na kraw�d� grobu. Vor-kosigan zawaha� si� przez moment. - Czy chcia�aby� wzi�� ubranie dla twojego podporucznika? By�a to niezwykle praktyczna propozycja. Cordelia ze wstr�tem my�la�a o zbezczeszczonych, nagich zw�okach Rosemonta, jednocze�nie jednak po�a�owa�a, �e sama nie wpad�a na ten pomys� wcze�niej, kiedy Dubauer dygota� z zimna. Zsun�a mundur ze sztywnego cia�a z makabrycznym uczuciem, jakby rozbiera�a gigantyczn� lalk�, po czym zepchn�a je do grobu. Trup z g�uchym t�pni�ciem wyl�dowa� na plecach. - Chwileczk�! - Wyci�gn�a z kieszeni munduru Rosemonta chusteczk� i wskoczy�a do do�u tu� obok cia�a. Starannie zakry�a mu twarz. By� to drobny, nic nie znacz�cy gest, ale i tak poczu�a si� lepiej. Vorkosigan z�apa� j� za r�k� i wci�gn�� na g�r�. - W porz�dku. - Wzi�li si� za zasypywanie do�u. Sz�o im to znacznie szybciej, ni� kopanie. Najlepiej jak mogli, ubili ziemi�, mocno j� udeptuj�c. - Czy chcia�aby� odprawi� jak�� ceremoni�? - spyta� Vorkosigan. Cordelia potrz�sn�a g�ow�. Nie czu�a si� na si�ach, by recytowa� m�tn� oficjaln� formu�� pogrzebow�. Zamiast tego ukl�k�a obok grobu i przez kilka minut odmawia�a w duchu mniej mo�e przepisow�, lecz bardziej szczer� modlitw� za zmar�ego cz�onka za�ogi. Jej wypowiedziane w my�lach s�owa wzlatywa�y w g�r� i znika�y w otch�ani nieba, bezszelestne jak pi�rka. Vorkosigan czeka� cierpliwie, p�ki nie wsta�a. -Jest ju� do�� p�no - zauwa�y� - a przed chwil� widzieli�my trzy przekonuj�ce powody, dla kt�rych lepiej nie b��ka� si� po ciemku. R�wnie dobrze mo�emy zosta� tu a� do �witu. Obejm� wart� pierwszy. Czy nadal chcesz roztrzaska� mi g�ow� kamieniem? 26 STRZ�PY HONORU - Nie w tej chwili - odpar�a szczerze. - Doskonale. Obudz� ci� p�niej. Vorkosigan rozpocz�� wart� od obchodu ��ki, zabieraj�c ze sob� zimne �wiat�o, migocz�ce w jego d�oni niczym schwytany �wietlik. Cordelia le�a�a na wznak obok Dubauera. Za g�stniej�c� zas�on� mg�y s�abo po�yskiwa�y gwiazdy. Czy jedna z nich mog�a by� jej statkiem - albo Vorkosigana? Ma�o prawdopodobne, zwa�ywszy dystans, na jaki bez w�tpienia zd��y�y si� ju� oddali�. Czu�a si� wypalona. Energia, wola, pragnienia - wszystko prze�lizgiwa�o si� jej przez palce niby �wietlista ciecz i znika�o wessane w g��b bezkresnej pustyni. Zerkn�a na Dubauera i gwa�townie otrz�sn�a si� z kusz�cej, jak�e �atwej rozpaczy. Nadal jestem dow�dc�, upomnia�a si� ostro. Odpowiadam za innych. Wci�� mi s�u�ysz, podporuczniku, cho� w tej chwili nie jeste� w stanie s�ucha� nawet w�asnego instynktu... My�l ta zdawa�a si� prowadzi� ku jakiemu� wielkiemu o�wieceniu, jednak�e �w trop rozp�yn�� si� nagle i Cordelia zasn�a. Rozdzia� drugi Podzielili skromne �upy z obozu na dwa zaimprowizowane plecaki i szarym mglistym rankiem ruszyli ku nizinom. Cordelia prowadzi�a Dubauera za r�k� i podtrzymywa�a go, kiedy si� potyka�. Nie by�a pewna, czyj� poznawa�, niemniej lgn�� do niej i ba� si� Vorkosigana. W miar� schodzenia na d� otaczaj�cy ich las stawa� si� coraz g�stszy, a drzewa - coraz wy�sze. Z pocz�tku Vorkosigan wyr�bywa� drog� w poszyciu swym no�em, p�niej jednak poprowadzi� ich korytem strumienia. Przez baldachim ga��zi zaczyna�y ju� prze�witywa� s�oneczne rozbryzgi. W ich blasku aksamitne k�py mchu rozjarzy�y si� jaskraw� zieleni�, zawirowania wody rozb�ys�y o�lepiaj�co, a kamienie na dnie nabra�y barwy starych monet z br�zu. W�r�d male�kich stworze�, zajmuj�cych nisze ekologiczne, odpowiadaj�ce tym nale��cym do owad�w na Ziemi, najpopularniejsza by�a symetria promieniowa. Niekt�re odmiany lataj�ce, przypominaj�ce nape�nione gazem meduzy, szybowa�y nad strumieniem ca�ymi l�ni�cymi chmurami, ciesz�c oczy Cordelii, kt�rej kojarzy�y si� z �awicami delikatnych baniek mydlanych. Najwyra�niej ich widok wywar� te� zbawienny wp�yw na Vorkosigana, bowiem Barrayar- 28 czyk zarz�dzi� post�j, przerywaj�c morderczy - przynajmniej w opinii Cordelii - marsz. Napili si� wody ze strumienia i przez jaki� czas siedzieli w milczeniu, obserwuj�c lataj�ce ba�ki, �migaj�ce tam i z powrotem w�r�d py�u wodnego nad wodospadem. Vorkosigan przymkn�� oczy i opar� si� o drzewo. On tak�e balansuje na kraw�dzi wyczerpania, u�wiadomi�a sobie Cordelia. Nie strze�ona, przyjrza�a mu si� z uwag�. Przez ca�y czas traktowa� j� z szorstkim, lecz pe�nym szacunku, typowo wojskowym profesjonalizmem. Jednak co� j� niepokoi�o, niejasne wra�enie, �e przeoczy�a co� istotnego. Nagle potrzebna informacja pojawi�a si� w jej pami�ci niczym pi�ka, kt�ra - przytrzymana pod wod� -�miga w ko�cu w g�r�, wystrzeliwuj�c na powierzchni�. - Wiem, kim jeste�. Vorkosiganem, Rze�nikiem Komarru. - Natychmiast po�a�owa�a, �e odezwa�a si� na g�os, bowiem m�czyzna otworzy� oczy i spojrza� wprost na ni�. Jego twarz wyra�a�a ca�� gam� uczu�. - Co mo�esz wiedzie� o Komarrze? - ton jego g�osu wyra�nie m�wi�: "Beta�ska ignorantka". - Tyle, co wszyscy. To by� bezwarto�ciowy kawa� ska�y, kt�ry wasi ludzie zaanektowali si�� po to, by przej�� kontrol� nad pobliskim skupiskiem korytarzy przestrzennych. Rz�dz�cy tam senat przyj�� warunki kapitulacji i natychmiast potem jego cz�onkowie zostali wymordowani. Ty dowodzi�e� t� ekspedycj�, ale... - Z pewno�ci� Vorkosigan z Komarru by� admira�em. - Czy to by�e� ty? M�wi�e� chyba, �e nie zabijasz je�c�w. - Tak, to by�em ja. - Czy za to w�a�nie ci� zdegradowali? - spyta�a zdumiona. My�la�a, �e podobne zachowanie nie odbiega od banayarskich standard�w. - Nie. Za to, co nast�pi�o potem - wyra�nie nie odpowiada� mu temat tej rozmowy, lecz Barrayarczyk ponownie zaskoczy� Cordeli�, dodaj�c: - Ta cz�� historii zosta�a skutecznie wyciszona. Da�em 29 LOIS MCMASTER BUJOLD moje s�owo - s�owo Vorkosigana - �e darujemy im �ycie. Oficer polityczny uniewa�ni� m�j rozkaz i za moimi plecami poleci� ich straci�. Zabi�em go za to. -Dobry Bo�e! - W�asnor�cznie skr�ci�em mu kark, na mostku mojego statku. Rozumiesz, to by�a sprawa osobista - chodzi�o o m�j honor. Nie mog�em postawi� go przed plutonem egzekucyjnym - wszyscy �o�nierze obawiali si� reakcji Ministerstwa Edukacji Politycznej. Cordelia przypomnia�a sobie, �e �w oficjalny eufemizm oznacza� w istocie tajn� policj�. Oficerowie polityczni stanowili jej odnog� militarn�. - A ty si� nie boisz? - To oni boj� si� mnie - u�miechn�� si� kwa�no. -Jak padlino�ercy wczoraj w nocy, oni tak�e uciekaj� przez �mia�ym atakiem. Nie wolno tylko odwraca� si� do nich plecami. - Dziwne, �e nie kazali ci� powiesi�. - Rozp�ta�o si� prawdziwe piek�o. - Za zamkni�tymi drzwiami -doda�, zatopiony we wspomnieniach, odruchowo macaj�c naszywki na ko�nierzu. - Ale Vorkosigan nie mo�e tak po prostu znikn��, jeszcze nie teraz. Niemniej zyska�em paru pot�nych nieprzyjaci�. - Nic dziwnego - ta prosta, pozbawiona upi�ksze� i usprawiedliwie� historia zabrzmia�a w jej uszach prawdziwie, cho� Cordelia nie mia�a �adnych podstaw, by mu zaufa�. - Czy mo�e wczoraj przypadkiem odwr�ci�e� si� plecami do jednego z owych nieprzyjaci�? Rzuci� jej ostre spojrzenie. - Mo�liwe - odpar� powoli. -Jednak ta teoria ma pewne wady. - Na przyk�ad? - Ci�gle jeszcze �yj�. Nie przypuszczam, �eby zaryzykowali podobn� akcj�, nie doprowadzaj�c jej do fina�u. Bez w�tpienia podchwycili sposobno��, by win� za moj� �mier� obci��y� Betan. - O rany. A ja s�dzi�am, �e mam problemy z dowodzeniem. Wystarczy mi zmuszanie grupy beta�skich primadonn naukowych 30 STRZ�PY HONORU do zgodnej wsp�pracy cho�by przez par� miesi�cy. Bo�e, chro� mnie od polityki. Vorkosigan u�miechn�� si� lekko. - Z tego, co s�ysza�em o Betanach, to raczej nie�atwe zadanie. Nie s�dz�, abym chcia� si� z tob� zamieni�. Dyskusje nad ka�dym rozkazem doprowadza�yby mnie do sza�u. - Nad ka�dym nie dyskutuj�. - Pos�a�a mu szeroki u�miech, bowiem poruszony temat przywo�a� kilka zabawnych wspomnie�. - Szybko uczysz si�, jak ich podpuszcza�. -Jak my�lisz, gdzie jest teraz tw�j statek? Rozbawienie Cordelii znikn�o jak zdmuchni�te, zast�pione nag�� czujno�ci�. - Przypuszczam, �e to zale�y od tego, gdzie si� podziewa tw�j. Vorkosigan wzruszy� ramionami i wsta�, �ci�gaj�c paski plecaka. - Zatem nie tra�my czasu. Wkr�tce si� dowiemy - poda� jej r�k� i pom�g� wsta�. Jego twarz znowu by�a twarz� s�u�bisty. Zej�cie z wielkiej g�ry na czerwone ziemie niziny zaj�o im ca�y d�ugi dzie�. Z bliska okaza�o si�, �e r�wnin� przecinaj� liczne potoki, m�tne po niedawnych deszczach. Gdzieniegdzie wyrasta�y grupki niego�cinnych ska�. W dali dostrzegli stada sze�cionogich trawo-�erc�w. Z ich p�ochliwo�ci Cordelia wydedukowa�a, �e w pobli�u czaj� si� liczni drapie�cy. Vorkosigan maszerowa�by dalej, lecz Dubauer dosta� d�ugiego, gwa�townego ataku drgawek, a nast�pnie sta� si� apatyczny i senny. Cordelia za��da�a, aby zatrzyma� si� na noc. Rozbili zatem ob�z, je�li oczywi�cie okre�lenie to oddaje siedzenie na ziemi na niewielkiej ��ce w�r�d drzew. W znu�onej ciszy spo�yli skromny posi�ek, sk�adaj�cy si� z owsianki i sosu z ple�niowego sera. Gdy ostatnie �lady barwnego zachodu s�o�ca sp�yn�y z nieba, Vorkosigan prze�ama� kolejne zimne �wiat�o i usiad� na p�askim g�azie. Cordelia po�o�y�a si� i obserwowa�a czuwaj�cego Barrayarczyka, p�ki sen nie uwolni� jej od b�lu n�g i g�owy. 31 Vorkosigan zbudzi� j�, gdy min�a po�owa nocy. Jej mi�nie zdawa�y si� skrzypie� i trzeszcze� od nadmiaru kwasu mlekowego, gdy Cordelia wstawa�a sztywno, aby obj�� wart�. Tym razem Vorkosigan odda� jej paralizator. - Nic nie widzia�em - powiedzia� - ale co� tam chwilami okropnie ha�asuje. - Wydawa�o si� to wystarczaj�cym wyja�nieniem dla okazanego jej zaufania. Sprawdzi�a, co s�ycha� u Dubauera, po czym zaj�a miejsce na g�azie i zapatrzy�a si� na ogromn� bry�� g�ry. Gdzie� tam Rosemont le�a� w swym g��bokim grobie, bezpieczny od dziob�w i �o��dk�w padlino�erc�w, nadal jednak skazany na powolny rozk�ad. Cordelia skupi�a swe rozbiegane my�li na osobie le��cego na granicy b��kit-nozielonego �wiat�a Vorkosigana, niemal niewidocznego w mundurze maskuj�cym. Stanowi� dla niej prawdziw� zagadk�. Bez w�tpienia by� jednym z barrayarskich arystokrat�w-wojownik�w, wychowank�w starej szko�y, pozostaj�cych w konflikcie z m�odymi przedstawicielami rz�dowej biurokracji. Militarystyczne skrzyd�a obu frakcji zawi�za�y wprawdzie niepewny, sztuczny sojusz, kontroluj�cy zar�wno o�rodki w�adzy, jak i si�y zbrojne, jednak�e w gruncie rzeczy oba stronnictwa by�y naturalnymi nieprzyjaci�mi. Cesarz zr�cznie utrzymywa� delikatn� r�wnowag� si�, lecz nikt nie mia� w�tpliwo�ci, �e po �mierci przebieg�ego starca Barrayar w najlepszym razie czeka okres politycznego kanibalizmu, je�li nie wojna domowa - chyba �e jego nast�pca oka�e si� silniejszy, ni� s�dzono. Cordelia �a�owa�a, �e wie tak ma�o o skomplikowanych zale�no�ciach rodzinnych i politycznych na Barrayarze. Umia�a poda� nazwisko rodowe cesarza - Vorbarra - bowiem kojarzy�o si� z nazw� planety, ale poza tym mia�a do�� m�tne poj�cie o tamtejszych z�o�onych stosunkach. Z roztargnieniem pog�adzi�a d�oni� male�ki paralizator. Pokusa by�a wielka - kto w�a�ciwie jest w tej chwili panem, a kto je�cem? Ale sama nie potrafi�aby zadba� o Dubauera w tej g�uszy. Musia�a 32 STRZ�PY HONORU mie� jakie� zapasy, a poniewa� Vorkosigan zachowa� do�� ostro�no�ci, by nie okre�li� dok�adnego po�o�enia kryj�wki, potrzebowa�a go, aby j� tam zaprowadzi�. Poza tym, da�a s�owo. Fakt, �e Vorkosi-gan automatycznie zaakceptowa� je jako wi���ce, wiele m�wi� o Bar-rayarczyku. Z pewno�ci� sam traktowa� swe obietnice z r�wn� powag�. W ko�cu niebo na wschodzie zacz�o �ekko szarze�. Wk�tce pojawi�y si� zorze: be�owa, zielona i z�ota, odtwarzaj�c w stonowanych barwach niewiarygodny spektakl z poprzedniego wieczoru. Vorkosigan ockn�� si�, usiad�, po czym wsta� i pom�g� jej zaprowadzi� Dubauera nad strumie� i umy�. Zjedli kolejny posi�ek z�o�ony z owsianki i sosu serowego. Tym razem Vorkosigan spr�bowa� dla odmiany zmiesza� oba sk�adniki, natomiast Cordelia jad�a po �y�ce na zmian�. �adne z nich nie skomentowa�o jad�ospisu. Vorkosigan poprowadzi� ich na p�nocny zach�d przez piaszczyst� ceglastoczerwon� r�wnin�. Podczas suchej pory roku zamienia�a si� ona niemal w pustyni�, teraz jednak ozdabia�y j� jaskrawe plamy �wie�ej, zielonej i ��tej ro�linno�ci, g�sto przetykanej licznymi odmianami ma�ych dzikich kwiat�w. Cordelia ze smutkiem zauwa�y�a, �e Dubauer zdawa� si� w og�le ich nie dostrzega�. Po jakich� trzech godzinach szybkiego marszu dotarli do pierwszej przeszkody tego dnia, stromej skalistej doliny, kt�rej �rodkiem rwa�a rzeka koloru kawy z mlekiem. Przez jaki� czas w�drowali wzd�u� kraw�dzi skarpy, szukaj�c brodu. - Tamten kamie� w dole si� poruszy� - zauwa�y�a nagle Cordelia. Vorkosigan wyj�� zza pasa polow� lunetk� i przyjrza� si� uwa�nie. - Masz racj�. P� tuzina kawowych garb�w, wygl�daj�cych jak g�azy na piaszczystym brzegu, okaza�o si� przysadzistymi sze�cionogami o grubych odn�ach, wygrzewaj�cymi si� w porannym s�o�cu. #3 - STRZ�PY HONORU 3 3 LOIS MCMASTER BUJOLD - Sprawiaj� wra�enie stworze� ziemiowodnych. Ciekawe, czy s� mi�so�erne - zainteresowa� si� Yorkosigan. - Szkoda, �e tak wcze�nie przerwali�cie nasze badania. W przeciwnym razie potrafi�abym odpowiedzie� na wszystkie te pytania. O, tam wida� kolejn� grupk� tych nibybaniek mydlanych - do licha, nie przypuszcza�am, �e mog� dorosn�� do takich rozmiar�w i nadal lata�. Stadko kilkunastu baniek, przejrzystych niczym szklane kieliszki i licz�cych sobie pe�ne trzydzie�ci centymetr�w �rednicy, p�yn�o nad rzek� jak p�k puszczonych z wiatrem balon�w. Kilka z nich podlecia�o do sze�cionog�w i �agodnie osiad�o na ich grzbietach. Lekko sp�aszczone, przypomina�y niesamowite berety. Cordelia po�yczy�a od swego towarzysza lunetk� i spojrza�a uwa�niej. - Czy nie s�dzisz, �e pe�ni� podobn� rol� do ziemskich ptak�w, zbieraj�cych paso�yty ze sk�ry byd�a? Nie, chyba jednak nie. Sze�cionogi wsta�y, sycz�c i po�wistuj�c i z oci�a�ym po�piechem wsun�y si� do wody. Ba�ki, teraz barwy kieliszk�w nape�nionych burgundem, nad�y si� i ponownie unios�y w powietrze. - Ba�ki-wampiry? - spyta� Vorkosigan. - Najwyra�niej. - Co za odra�aj�ce stworzenia. Cordelia z trudem st�umi�a �miech, widz�c maluj�ce si� na jego twarzy obrzydzenie. -Jako mi�so�erca nie powiniene� ich pot�pia�. - Pot�pia� - nie; unika� - owszem. - Tu si� z tob� zgodz�. Pod��ali dalej w g�r� strumienia, mijaj�c spieniony br�zowy wodospad. Po mniej wi�cej p�tora kilometra dotarli do miejsca, w kt�rym ��czy�y si� dwa dop�ywy. Rzeka by�a tu zach�caj�co p�ytka. Podczas przeprawy przez drugie odga��zienie Dubauer straci� r�wnowag�, stawiaj�c nog� na �liskim kamieniu i z nieartyku�owanym okrzykiem znikn�� pod wod�. 34 Cordelia gwa�townie zacisn�a palce na j ego ramieniu i si�� rzeczy upad�a wraz z nim, osuwaj�c si� w g��bsze miejsce. Ogarn�o j� przera�enie, �e nurt porwie go w d� rzeki, gdzie czeka�y te wielkie sze�cio-nogi, ostre ska�y i wodospad. Nie dbaj�c o wlewaj�c� si� do ust wod�, pochwyci�a go obiema r�kami. Zaraz b�dzie za p�no - nie! Co� szarpn�o ni� gwa�townie, opieraj�c si� wartkiemu pr�dowi. To Vorkosigan chwyci� j� za pasek, teraz za� holowa� dw�jk� Be-tan na p�ycizn� z si�� i wpraw� godn� dokera. Lekko zak�opotana, lecz wdzi�czna, stan�a na nogi i zacz�a ci�gn�� kaszl�cego Dubauera w stron� brzegu. - Dzi�ki - wykrztusi�a. - A co, my�la�a�, �e pozwol� wam uton��? - spyta� cierpko, wylewaj�c wod� z but�w. Cordelia, zawstydzona, wzruszy�a ramionami. - No, c� - przynajmniej nie op�nialiby�my marszu. - Hm - odchrz�kn��, nie m�wi�c ju� ani s�owa wi�cej. Znale�li skaliste miejsce, gdzie usiedli, zjedli sw� owsiank� i podsuszyli si� nieco przed wyruszeniem w dalsz� drog�. Pokonywali coraz to nowe kilometry, lecz stercz�ca po ich prawej stronie ogromna g�ra w og�le nie mala�a. W pewnej chwili Vorkosigan rozejrza� si� w poszukiwaniu sobie tylko znanych znak�w i skr�ci� na zach�d. G�ra pozosta�a za ich plecami, zachodz�ce s�o�ce �wieci�o prosto w oczy. Przekroczyli kolejn� rzek�. Gdy zbli�ali si� do wylotu doliny, Cordelia o ma�o nie potkn�a si� o pokrytego czerwonym futrem sze�cionoga, przycupni�tego nieruchomo w zag��bieniu i idealnie zlewaj�cego si� z otoczeniem. Delikatne stworzenie, wielko�ci �redniego psa, we wdzi�cznych podskokach umkn�o w g��b ceglastej r�wniny. Cordelia ockn�a si� nagle. - Ten zwierzak jest jadalny! - Paralizator, szybko! - krzykn�� Vorkosigan. Pospiesznie wci- 35 LOIS MCMASTER. BUJOLD sn�a mu do r�ki bro�. Barrayarczyk przykl�kn�� na jedno kolano, wycelowa� i b�yskawicznie powali� zwierz�. - �wietny strza�! - wykrzykn�a z podziwem Cordelia. Vorkosigan pos�a� jej przez rami� szeroki, ch�opi�cy u�miech i podbieg� do zdobyczy. - Och! - westchn�a, oszo�omiona efektem tego u�miechu. Przez sekund� rozja�ni� on jego twarz niczym promie� s�o�ca. Zr�b to jeszcze raz, pomy�la�a, po czym odp�dzi�a t� my�l. Obowi�zki. Pami�taj o swoich obowi�zkach. Posz�a za nim do miejsca, gdzie le�a�o zwierz�. Vorkosiga