5483
Szczegóły |
Tytuł |
5483 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5483 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5483 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5483 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
TADEUSZ SCHIELE
Wspinaczki w chmurach
Weso�e smutnego pocz�tki
Mia�em zaszczyt nosi� wojskowy mundur lotniczy przez
pe�ne osiem lat, w tym przesz�o pi�� lat wojny, lecz woj-
sko kojarzy� mi si� zawsze b�dzie ze szwejkowskim, trzy-
miesi�cznym przeszkoleniem rekruckim w Cieszynie w ro-
ku 1938. Sama nazwa poderwa� mog�a na baczno��: Kurs -
Dywizyjny IV Pu�ku Strzelc�w Podhala�skich 21 Dywizji
Piechoty G�rskiej! Spocznij! To by�o wojsko! Do ko�ca �y-
cia pami�ta� b�d� Kurs Dywizyjny jak pierwsz� mi�o��.
By�o nas tam ze stu pi��dziesi�ciu maturzyst�w, przy- '
sz�ych kandydat�w do szk� podchor��ych r�nych bro- !
ni, a wi�c przysz�ych oficer�w Wojska Polskiego, czego
�adn� ludzk� miar� nie mogli poj�� wyselekcjonowani za-
wodowi podoficerowie, kt�rych niewdzi�cznym zadaniem
by�o przeobra�enie nas z bandy rozbrykanych intelektu-
alnie-cwano-przem�drza�ych wyrostk�w w co� zbli�onego
cho�by do normalnych �o�nierzy.
Legendy nie k�ami�. Czym sta� si� Janosik po obci�ciu
mu w�os�w? Po takim symbolicznym wykastrowaniu d�u-
go nie mogli�my si� otrz�sn�� z szoku. Nic dziwnego, skoro
przekcmiczne kszta�ty �ysych czaszek mog�yby zdumie�
nawet antropolog�w. Redaktor Tomek Domaniewski ab-
solutnie niczym by si� tam nie wyr�nia� i nikt nie zwr�-
ci�by na niego najmniejsze� uwagi. Wraz z utrat� osobo-
wo�ci nast�pi�a b�yskawiczna standaryzacja. Nie by�o ju�
ani szlacheckiegc paniczyka, ani prostackiego ch�opka. By�
natomiast "strzelec z cenzusem".
Nie waham si� twierdzi�, �e dla wielu, a dla mnie z ca�� ,
pewno�ci�, do�wiadczenia tego okresu odegra�y niebaga-
teln� rol� w �yciu. Przede wszystkim nigdy przedtem tak �s
przekonywaj�co nie ugruntowa�a si� �wiadomo�� w�asnej
nico�ci, tam te� po raz pierwszy chyba pozna�em gorycz
niesprawiedliwo�ci i ca�kowit� bezsilno�� wobec przemo-
cy wojskowego rygoru, czego wynikfem by�y pokusy pe�-
nego powagi filozofowania. Rozmy�lania te w trakcie prze-
sadnie dok�adnego czyszczenia podkutych but�w - tu�
przed wymarszem na b�otnisto-glinian� ��k� - stanowi�y
naturalny odruch buntu, wyrabia�y poczucie humoru, a
ama czynno�� okaza�a si� w przysz�ym �yciu wcale po-
zytywnym nawykiem.
Na kursie przekona�em si� dostatecznie o drzemi�cych
we mnie sk�onno�ciach do alkoholu i o niezaprzeczalnej
praktycznej wy�szo�ci religii katolickiej nad wszelkimi in-
nymi. Tam tak�e pa raz pierwszy zaryzykowa�em swe m�o-
de �ycie dla pewnej panienki - jak w balladzie - c�rki
rze�nika. W zwi�zku z karko�omn� wspinaczk� nara�ony
by�em na ubicie bez ostrze�enia, jako �e w tyrn czasie pa-
nowa�a u nas psychoza wojny i byle kto, gdziekolwiek, a
tym bardziej o dwunastej w nocy na rynnie magazynu bro-
ni, m�g� by�, a nawet powinien by� szpiegiem i dywersan-
tem. Ryzyko by�o piekielne, c� bowiem wystraszony os-
tr� amunicj�, wojn� i s�dem polowym czujny i gorliwy
wartownik m�g� wiedzie� o romantycznej mi�o�ci zakocha-
nego strzelca z cenzusem?
Na kursie nabra�em ma�piej zr�czno�ci w automatycz-
nym wykonywaniu skomplikowanych czynno�ci, kt�re po-
przednio w �yciu raczej celebrowa�em. Mi�dzy innymi wy-
rwany brutalnie z g��bokiego snu, mro��cym krew rykiem
obwieszczaj�cym alarm, potrafi�em bezb��dnie wskoczy�
poprzez d�ugie kalesony, spodnie i onuce prosto do but�w,
sznuruj�c je praw� r�k�, lew� za� przyodziewa� si� w ko-
szul�, sweter, bluz� i p�aszcz, a z�bami przytracza� zwi-
ni�te w tym czasie koce do tornistra! Zakr�cenie d�ugich
`do kolan owijaczy i przywdzianie pasa, bagnetu, �opatki,
�adownic, maski przeciwgazowej, karabinu i he�mu stano-
wi�o czyst� formalno��. Po dzi� dzie� przy�apuj� si� na nie-
zrozumia�ym po�piechu przy porannym ubieraniu...
Na brak atrakcji nikt nie m�g� narzeka�. Wprost nie-
ograniczony jest przecie� zas�b metod walki, forteli i w
og�le sztuki wojennej, a poniewa� by�o bardzo w�tpliwe,
aby�my si� z tak wyrafinowanymi formami szkolenia mie-
li kiedykolwiek w przysz�o�ci spotka�, zar�wno dla nas,
jak i wychowawc�w, nadarza�a si� wymarzona okazja!
- Zapami�tacie mnie do ko�ca �ycia - nie bez racji
zapewnia� plutonowy ju� na samym pocz�tku, co my,
o naiwno�ci szczeni�ca, traktowali�my pogardliwie lekcewa-
��co jako szablanowo-pozersk� form� zwracania si� proste-
go cz�owieka do jakby nie by�o intelektualist�w, dopiero
co po batalii maturalnej. Dali�my sobie rad� z cia�em pro-
fesorskim, damy i z kadr� podoficersk�. Sam w to nawet
wierzy�em, ale bardzo kr�tko. Gorzka i bolesna by�a nasza
totalna kl�ska! Zawiod�y wszystkie wypr�bowane w szko-
le chwyty i sposoby. Nawet najchytrzej przemy�lane kon-
cepcje zda�y si� psu na buty! Cios m�g� spa�� na ka�dego,
nie wiadomo sk�d i kiedy.
- Strzelec z cenzusem Sile!
Wyst�powa�em spr�y�cie trzy kroki naprz�d w�r�d
brz�ku majdanu, kt�ry d�wiga�em, i nerwowo poprawia�em
opadaj�cy wci�� na oczy rondel he�mu. Gorzej by�o z cho-
lernym owijaczem, kt�ry przy tego rodzaju publicznych
wyst�pieniach zawsze kompromituj�co wl�k� si� po zie-
mi. Plutonowy razem z kapralem podchodzi� bli�ej i z nie
ukrywanym niesmakiem, czego wyrazem by�y wykrzywio-
ne, brzydko zaci�ni�te usta, spogl�da� na mnie jak na
zdech�ego szczura, po czym gestem bezradnego zniecier-
pliwienia przekazywa� kapralowi. Ten za� bez zb�dnych
wst�p�w t�umaczy� jak dziecku:
- Czy rozumiecie, kurdemele, �e ha�b� przynosicie pol-
skiemu lotnictwu, kandyduj�c, krucahimmel, cho�by na-
wet przez omy�k�? Co za po�ytek b�d� mie�, krucazechs
z takiej �amag� sakramenckie fixalleluja, jak wy!?
j,
- Tak jest, rozumiem.
- Milcze�! Dlatego te� my tutaj, kurdebalans, w tros-
ce o dobro lotnictwa zdzieramy sobie nerwy i zdrowie!
Krucatyrk! Za nied�ugo b�dziecie lata�, po�al si�, Bo�e,
na szcz�cie z pewna�ci� bardzo kr�tko, ale teraz, dla tre-
ningu, przele�cie si� no do tamtej cha�upy i z powrotem...
Biegiem marsz! Krucafuks!
Rozmy�lania w rodzaju: co bym wola�, gdybym m�g� -
d�gn�� go bagnetem czy ut�uc kolb�? - nie prowadzi�y
do niczego. Wzdycha�em w duchu "ku chwale ojczyzny",
co zawsze przynosi�o ulg� i pociesza�o. Startowa�em.
Podczas �wicze� czo�gania si� z karabinem ulubion� i
wr�cz popisow� rozrywk� kaprala by�a utyt�anie nas mak-
symalnie w b�ocie, kt�rego bez wzgl�du na pogod� nigdy
nie brakowa�o.
- A wiecie wy, dlaczego tu trawy nie ma? - zapyta�
retorycznie kapral. - Bo cenzus traw� wygryz�! - i za-
nosi� si� rechotem tak niewymuszonym, �e nam ub�oco-
nym jak �winie udziela� si� ten jego �miech. Ano, ma by-
dlak racj�. Rok temu �wiczy� tu innych maturzyst�w. Ca-
�e pokolenia trawk� gryz�y...
Na kursie zaprzyja�ni�em si� bardzo z przemi�ym ch�op-
cem o pospolitym imieniu Jan i rzadko spotykanym na-
zwisku Tylko. Scementowa�a t� przyja�� wsp�lna niedola.
Podczas ostrego strzelania zak�adali�my si�, kto wypu�ci .
d�u�sz� seri� z karabinu maszynowego, co w my�l �cis�ego
rozkazu jak najkr�tszych urywanych serii by�o przest�p-
stwem ci�kim i niewybaczalnym. Niepomiernie zaimpo-
nawa� mi Jasiu Tylko w�ciek�� seri� co najmniej 25 po-
cisk�w! Ale wygra� paczk� "Rarytas�w �l�skich" i dwa
z�ote. Po straszliwej awanturze, t�umacz�cego si� skurczem
palca, odprowadzono do Izby Chorych, wci�� ze zgi�- ,
tym konsekwentnie palcem. G�o�na na ca�e .koszary awan-
tura z naszym sanitariuszem niczym nie ust�powa�a tej
na strzelnicy. Jasio przez trzy dni ponadplanowo obiera�
kartofle w ramach "rekonwalescencji". Podobnie jak ja,
bohater najd�u�szej serii w historu strzelnicy wiecznie po-
_ pada� w niezawinione konflikty.
- A wy co za jeden? - pyta obcy podoficer.
- Strzelec z cenzusem Tylko, melduj� pos�usznie.
Podoficer zielenia� ze z�o�ci i dar� si� na ca�e koszary:
- G�wno mnie to obchodzi, czy tylko z cenzusem, czy
z dyplomem uniwersyteckim!
i
Jasiu raz jedyny, za moj� zreszt� namow�, odpar� w po-
dobnych okoliczno�ciach:
- Tylko strzelec z cenzusem.
Wprawi�o to je�dnak oficera w tak� w�ciek�o��, �e nie
spos�b go by�o uspokoi�.
- Genera�em by wola� by�, dupa wo�owa! Do paki �-
lozofa! Bezczelny!
Pewnego wieczoru sp�nili�my si� na modlitw� wie-
czorn�, kt�ra odbywa�a si� w dwuszeregu na korytarzu.
Na rozkaz "Do modlitwy!" pluton zdejmowa� czapki
i �piewali�my �adn� pie�� "Wszystkie nasze dzienne spra-
wy". Chy�kiem przemykaj�cych zaskoczy� nas na pu-
stym korytarzu dy�urny kapral. Nie pomog�y napr�dce
zmy�lone �garstwa.
- A w 8oga wierzycie? - zapyta� podejrzanie s�odko.
Zapewnili�my go o tym solennie, nie przewiduj�c jednak
konsekwencji tak gorliwie wyra�onych uczu�. Kapral sta-
n�� na baczno�� i patrz�c nam prosto w oczy rozkaza�:
- Do modlitwy!
Wszyscy trzej zdj�li�my r�wnocze�nie czapki i nast�pi-
�a kr�puj�ca cisza, podczas kt�rej na zmian� z Jasiem po-
chrz�kiwali�my, nie maj�c odwagi rozpocz�� �piewu, w j
czym byli�my absolutnymi dyletantami. Wreszcie nawet
kapral chrz�kn��, za co byli�my mu wdzi�czni. Ale kto�
musia� zacz�� �piewa�! Odwa�nie zaintonowa�em, nieste-
ty z fatalnym kiksem. Lepiej nie m�wi�, co by�o dalej. Da-
leki przecie� �y�em od obrazy boskiej. Niefortunna modlit-
wa kosztowa�a nas sporo zdrowia przy wyko�nywaniu naj-
r�niejszych prac:
- Dw�ch na ochotnika! Tylko! Sile! - jakby nie by�o
stu innych!
Mieli�my z Jasiem w og�le pecha. �aden z nas nie by�
oferm�, zyskali�my niez�� opini� w trakcie jakiego� oka-
zyjnego mordobicia na sali, osobi�cie z �atwo�ci� pokony-
;
wa�em v�szystkich bez wyj�tku na kursie w biegach poc�-
czas gimnastyki, szczeg�lnie na d�u�szych dystansach, i
nigdy nie brakowa�o nam na kino czy piwo. A jednak los...
Istny zmor� stanowi�a niedziela z obowi�zkowym uczes-
tnictwem kursu w nabo�e�stwie porannym. Ko�ci� gar-
i 9
nizonowy by� do�� daleko od koszar, a przemarsz oddzia-
��w przez miasto okazj� do defilady oraz publicznym
sgrawdzianem postawy i wyszkolenia. Z tego te� powodu
pobudka w niedziel� zrywa�a nas o godzin� wcze�niej ni�
zwykle, aby przed wyruszeniem do ko�cio�a zd��ono do-
k�adnie nas sprawdzi� i zaaplikowa� stosown� rozgrzewk�.
Przy tym komedie, jakie z nami wyprawiano, przed i po
d�ugim nabo�e�stwie (bro� w koz�y i warty przy nich)
wzbudza�y zrozumia�� ciekawo�� po�owy miasta i stwa-
rza�y wychowawcom wpro6t nieograniczone mo�liwo�ci
przemy�lnych wariant�w musztry, ��cznie z solowymi po-
pisami strzelc�w z cenzusem. A wszystko to na oczach
t�umu dziewcz�t niezdrowo tymi wyst�pami podnieconych.
Do koszar wracali�my p�ywi z emocji i zm�czenia tylko
po to, aby ze spieczonymi wargami wys�ucha� wprost obel-
�ywej tyrady na temat wstydu, jaki przynosimy dobremu
imieniu Wojska Polskiego. Zazwyczaj za tak� komgromi-
tacj� zarz�dzano godzin� karnej musztry.
Wiedzia�em, �e Jasiu jest ewangelikiem. Mieli�my to
wpisane do metryk i ewidencji wojskowej. Istnia�o praw-
zlopodobie�stwo, �e jest nas wi�cej, ale do ewidencji perso-
nalnej absolutnie nikt nie mia� dost�pu. A tylko w jed-
no�ci si�a! Plan m�j by� ju� skrystalizowany acz ryzykow-
ny, o czym niestety w�wczas nie mog�em wiedzie�.
Agitacj� rozpocz��em od Jasia. Wiele trudu w�o�y�em w
przekonanie go o powodzeniu mego pomys�u. Wreszcie
uleg� i ju� wsp�lnie przyst�pili�my do bardzo delikatnej
operacji sonda�u personalnego wszystkich strzelc�w z cen-
zusem, przy czym sprawa musia�a by� zachowana w �cis-
�ej tajemnicy, aby j� wygra� z ca�kowitego zaskoczenia.
Z grubej ksi�gi regulaminu nauczy�em si� na pami��, i�
nikt w wojsku odmiennego wyznania nie mo�e by� zmu-
" "
szony do wykonywania katolickich praktyk religijnych .
Wiele nie tylko taktu, ale i osobistego zaanga�owania w�o-
�y�em w zjednoczenie si� opornych heretyk�w, roztaczaj�c
przed nimi bajkow� wizj� zas�u�onego niedzielnego wypo-
czynku. M�wi�em nawet o spodziewanym szacunku, jakim
ziarzy� nas b�d� prze�o�eni, za obywatelsk� postaw� w ko-
rzystaniu z dobrodziejstw tolerancji w wojsku.0
W odpowiednim czasie zg�osili�my si� do raportu u do-
w�dcy kursu i zostali�my oficjalnie zwolnieni z obowi�zku
ucz�szczania do ko�cio�a. Wiedzia�em, ie os�upia�y ze zdu-
mienia kapral planowa� dla nas udzia� w ewangelickich
nabo�e�stwach, ale uda�o mi si� plany te jako� za�egna�.
Trzeba umie� twardo post�powa� - che�pi�em si� - sami
nas tego ucz�! Ali�ci pewnej nied�ieli licho nada�o ja-
kiego� grubego oficera dy�urnego, kt�ry po prostu zab��-
dzi� na nasz� sal�, gdzie w b�ogim spokoju opustosza�ych
koszar a�- sze�ciu ewangelik�w leniwie pisa�o listy i czyta-
�o ksi��ki.
- A wy co za wojsko? - zapytal zdziwiony nasz� nie-
kompletn� toalet� i nieco nonszalanckimi pozami.
- E... tego... w�a�nie... panie poruczniku... melduj� po-
s�usznie, �e ewangelicy... i tego... zwolnieni... w�a�nie wy-
r�czy�em koleg�w, pr�buj�c nawet "stukn�� kopytami" w
filcowych kapciach.
Na opas�ej twarzy oficera rozla� si� obrzydliwie spro�ny
u�miech. Z�o�y� pulchne d�onie jakby w podzi�ce �askawej
opatrzno�ci. Obserwowali�my go z narastaj�cym przeczu-
ciem bliskiego nieszcz�cia. Gor�czkowo szuka�em jakiego�
wyj�cia z sytuacji, ale by�o ju� za p�no...
- Marsz do kuchni! - zarycza� nagle do niepoznania
zmienionym g�osem. Wychodz�c z sali, s�yszeli�my jeszcze
jego mamrotanie:
- Takich mi w�a�nie by�o potrzeba...
Kompania ju� dawno wr�ci�a z ko�cio�a i po godzinie kar-
nej musztry za kolejn� kompromitacj� mia�a czas wolny.
Wi�kszo�� wybiera�a si� na przepustki, podczas gdy my
brudni od t�uszczu i sadzy d�ugo jeszcze znosili�my potwor-
nie ci�kie i niepor�czne kot�y. To by�a kl�ska, kt�rej nikt
nie m�g� przewidzie�! Pomijam ju� docinki kucharzy, kt�-
rym z nawi�zk� musia�em si� samotnie odszczekiwa�, bez
�adnej pomocy ze strony kompletnie za�amanych, umo-
rusanych innowierc�w.
Niedzielna udr�ka z kot�ami zdecydowanie przes�dzi�a o
naszym wojskowym �wiatopogl�dzie na sprawy wiary.
W� nast�pn� niedziel� jak jeden m�� ochoczo pomaszerowa-
li�my do ko�cio�a, bacz�c l�kliwie, aby nas grubas gdzie�2
nie rozpozna�. By�o wi�cej ni� pewne, �e myszkuje po ko-
szarach. .A niedoczekanie jego!
Powr�t syn�w marnotrawnych na �ono Ko�cio�a odby�
si� ku �le maskowanej uciesze wszystkich, nie wy��czaj�c
plutonowego, kt�ry tylko wyrozumiale potakiwa� g�ow�,
jak gdyby od pocz�tku przewidywa� fiasko jakichkolwiek
ruch�w odszczepie�czych. O kolegach ewangelikach na-
wet nie wspomn�, tym bardziej �e, z wyj�tkiem Jasia; �a-
den do ko�ca kursu nie chcia� mi poda� r�ki.
Jak pech to pech. Paskudnie zako�czy�a si� te� dla nas
przygoda podczas �wicze� marszu nocnego. Po wielu przy-
gotowaniach, odprawach i dziennych pr�bach wyprowa-
dzono nasz pluton ciemn� noc� w teren. Tam otrzymali�-
my mapy, kompasy, latarki i opaski na rami�; odr�niaj�ce
od zaczajonego gdzie� w mroku nocy "nieprzyjaciela", kt�-
rego zadaniem by�o wy�apa� nas "do niewoli". Pyszna za-
bawa! Troch� zawadza� pe�ny rynsztunek, ale india�skim
sposobem zabezpieczyli�my i unieruchomili w�zystkie ru-
chome metalowe cz�ci ekwipunku. Na kilkukilometrow�
tras� wyrusza� mieli�my w odst�pach minutowych, poje-
dynczo, a czas, pomy�lnego oczywi�cie, marszu by� punkto-
wany we wsp�zawodnictwie pluton�w. Bez krzty zarozu-
mia�o�ci by�a to dla mnie betka, to� jeszcze nie tak dawno
i nie takie "podchody" urz�dza� nasz podharcmistrz "Mahat-
ma" Dzi�dzielewicz w urokliwych zak�tkach Doliny Bia�e-
go w Zakopanem. Ale szkoda mi by�o Jasia, �eby wpad� do
niewoli. Um�wi�em si�, �e b�d� czeka� pod mostkiem po-
bliskiej rzeczki. Dalej wi�c przekradali�my si� � ju� razem,
czujnie nas�uchuj�c. Ot� to. W po�owie drogi, kiedy omi-
n�li�my chyba g��wne punkty zasadzki "nepla", dolecia�y
dalekie d�wi�ki muzyki wiejskiej. Zaintrygowany, by�a
p�noc, postanowi�em dla zmylenia przeciwnika. uda� si�
w tamtym kierunku - pomimo protest�w Jasia, kt�ry
mo�e ju� co� niedobrego przeczuwa�. Osobi�cie nic takiego
nie przeczuwa�em, przeciwnie, drog� prostej dedukcji spo-
dziewa�em si� wypi� weselnego kielicha. Nie omyli�em si�.
Go�cinni ch�opi prawie �e si�� wci�gn�li nas, kryguj�cych
si� i wymawiaj�cych s�u�b�, do zat�oczonej izby.
- Na zdrowie dzielnego wojska!
i2
- Na zdrowie m�odej pary! - odkrzykiwali�my.
Po godzinie, trzymaj�cych karabiny za lufy na ramieniu,
suto zaopatrzonych w p�ta kie�basy i w�dk� na dalsz� uci�-
�liw� drog�, pe�n� niebezpiecze�stw, aresztowa� nas wy-
ros�y jak spod ziemi patrol, ale ten prawdziwy, �andarmerii
Garnizonowej. Rozbrojonych, bez pas�w, poprowadzono na
wartowni� pu�ku i zamkni�to do mamra. Pami�tam, �e
przez ca�y czas zachowywa�em wynios�� godno�� i milcz�-
c� pogard� Indianina schwytanego przez Blade Twarze -
podczas gdy p�ochliwy Jasiu z uporem t�umaczy� si�, �e
wcale nie �piewali�my a� tak g�o�no, jak nam to insynu-
�owano.
Nazajutrz skacowani stan�li�my do raportu karnego. S�o-
wa wyroku. zabrzmia�y sucho jak szcz�k repetowanych ka-
rabin�w plutonu egzekucyjnego. Oberwali�my z Jasiem
Tylko po siedem dni �cis�ego aresztu, ale ka�dy, kto
kiedy� mia� niespe�na dziewi�tna�cie lat, wie dobrze, jak
niesko�czenie d�ugi wyda� si� mo�e ten okres. Za tak nie-
;
chlubne przewinienie nawet nie wypada�o westchn��
ku chwale ojczyzny.
Na zako�czenie kursu uroczysto�� przysi�gi nagrodzila
nam wszystkie trudy, �o�nierskie znoje, potkni�cia i upad-
ki na duchu. Wyst�pili�my w pe�nej gali: d�ugie peleryny
zarzucone przez rami� i kapelusze z pi�knymi orlimi pi�-
rami! . Jak przysta�o na Podhalan! Nawet ostrzy�one �by
zaros�y ju� przyzwoit� szczecin�. Wobec rodzin, kt�re t�um-
nie przyby�y na uroczysto��, nasi ciemi�yciele oblekli si�
w owcze sk�rki tak dobrotliwe - te ojcowskie wejrze-
nia - tak ob�udnie troskliwe, i� przy po�egnaniu byli�my
wszysey wzruszeni.
To by�o wojsko!
Z podchor���wk� zwi�zane s� ju� wspomni�nia bar-
dziej cywilne. Gabinety naukowe, prace przy samolotach
i silnikach, hangary i spadochroniarnia. Pierwsza w �y-
ciu samodzielnie wykonana beczka na d�ugo przed na-
uk� akrobacji. Machn�wszy j� zgubi�em Radom z pola3
widzenia na co najmniej minut�, zanim nie oprzytomnia-
�em z wra�enia i szcz�cia. Kiedy zgodnie z programem
rozpocz�li�my akrobacj�, byli�my ju� ho, ho, pilotami ca-
�� g�b�. Natomiast nadprogramowej akrobacji nauczy�em
si� przy pr�bach pozbycia si� �lad�w ma�ych spadochro-
nik�w obci��onych woreczkiem piasku, kt�re po wyrzu-
ceniu w powietrzu s�u�y� mia�y za cel atak�w fotograficz-
nych. Po wywo�aniu zdj�cia najwy�ej punktowane by�y
"pewne, bliskie zestrza�y" z celem po�rodku kliszy. Zdarza-
�o si� nam czasami zawadzi� o spadochronik skrzyd�em
lub statecznikiem, co by�o wyczynem karygodnym i punk-
tcwanym in minus. Strzelanie foto odbywa�o si� w "strefie";
z dala od lotniska i nikt z instruktor�w tych cyrk�w nie
widzia�. Wypr�bowanym sposobem pozbycia si� strz�pk�w
cholernych spadochronik�w by� szata�ski �lizg na ogon,
ale gdy i to nie skutkowa�o, stosowa�em w�asnego po-
mys�u wygibusy, a� mi oczy na wierzch wy�azi�y i mdli-
�o. Podpatrzy� mnie kiedy� kolega w powietrzu i powie-
dzia� po lotach, i� nie s�dzi, aby nawet w trupa pijany
go��b m�g� tak si� wyg�upia� jak ja z tymi farfoclami na.
ogonie.
Trzeciego maja wygra�em wojew�dzkie eliminacje w
biegu prze�ajowym na pi�� kilometr�w, rozgrywane w
Radomiu. Zadowolony podoficer sportowy uzyska� dla
mnie zwolnienie z musztry i z wi�kszo�ci "wojskowych"
zaj��, abym m�g� ten czas wykorzysta� na trening przed
krajowymi biegami prze�ajowymi w Warszawie. Biega- _
�em wi�c ch�tnie i du�o, tak po lotnisku, jak i najbli�szeT
okolicy. Jak�� satysfakcj� mia�by nasz kapral z Kursu
Dywizyjnego widz�c mnie zziajanego jak psa i dobrowol- -
nie ganiaj�cego po polach. Pozna�em wi�c dobrze nie tylko
najbli�sz� okolic�, ale i m�od� nauczycielk� wiejsk�. Cz�-
sto o bardzo dziwnych porach, na przyk�ad wieczoremr
przebrany w ciep�y dres sportowy wybiega�em na trening,.
przewa�nie w kierunku wioski. Bywa�o, �e w i deszcz.
Trener nie m�g� si� nadziwi�, chwal�c przed dow�dc�,,
kpt. Radziszewskim, g�ralski up�r i hart.
W Warszawie zaj��em niez�e dwunaste miejsce w pi�cio-
kilometrowym biegu prze�ajowym na przesz�o dwustu za-4
wodnik�w. Trener podoficer snu� �mia�e plany czekaj�cej<
nas kariery, ale nie sport absorbowa� umys�y wszystkich,
lecz widmo nieuchronnie zbli�aj�cej si� wojny.
Wojna. Wraz z wyciem syren przynios�a ruin� wyniesio-
nych z domu i szko�y poj�� o �wiecie i ludziach. Ta koja-
rzy� mi si� zawsze b�dzie z denerwuj�cymi godzinami
pogotowia bojowego i biegiem do oczekuj�cego samolotu
my�liwskiego. Z poprzekre�lanym smugami kondensacyj-
nymi niebem i �wietli�cie czerwonym krzy�em celownika
przed oczami. Z czarnymi dymami wybuch�w artylerii
przeciwlotniczej i gestem wymazywania �z tablicy nazwisk
koleg�w, kt�rzy nie powr�cili z lotu. Ze �zami rado�ci
najbli�szych przy powitaniu w kraju i widokiem uko-
chanych Tatr z okien mego prawdziwego domu.
Tu� po wojnie kr�tko by� moim domem. Na nic zda�y si�
pr�by reaktywowania Aeroklubu Zakopia�skiego i roz-
wini�cia produkcji nart w fabryce mego ojca na Kaspru-
siach. Spisane na gor�co prze�ycia wojenne, z�o�one w wy-
dawnictwie wraz z wieloma autentycznymi fotografiami,
niewielkie dawa�y nadzieje na ukazanie si� drukiem. W
g�rach musia�em si� kry� przed posterunkami z powodu
braku specjalnej przepustki uprawniaj�cej do przebywa-
nia w strefie przygranicznej. Wyjecha�em wi�c do Warsza-
wy.
Pokocha�em to miasto od pierwszej chwili. Bezpo�red-
nie zetkni�cie z tragicznym, dumnym, niepokonanym mias-
tem i jego wspania�ymi lud�mi uzmys�owi�o nie poj�ty do-
tychczas ich wk�ad w walk� z okupantem. Wk�ad, wobec
kt�rego kilkaset moich lot�w bojowych by�o fragmentary-
czn�, niezauwa�aln� cz�steczk�.
Ogrom . prze�y� okupacyjnych r�wie�nik�w Kolumb�w
w organizacjach, partyzantce, obozach i powstaniu, ge-
henny i krwawe szlaki bojowe io�nierza polskiego dopiero
teraz pozwoli�y obiektywnie zaszeregowa� si� w hierarchii
kombatanckiej. Dumny te� by�em z ��cz�cej nas wi�zi.
Zdawali�my sobie spraw�, �e wojna nieprzerwanie w nas5
trwa i nie�atwo jest si� z tego otrz�sn��. By�o wprost nie-
mo�liwe, ot tak sobie, odsun�� wojn� na tyle cho�by, by
m�c swobodniej i szerzej spojrze� na to wszystko, co
przyni�s� jej zwyci�ski fina�. Cisza, kt�ra nasta�a, przyt�a-
cza�a bezradno�ci� i dezorientacj�, by�a zaskoczeniem, cho�
^ wszyscy bez wyj�tku o takiej chwili marzyli�my latami.
Nie ko�cz�ce si� burzliwe dyskusje pozosta�y jedynie
' dy skusjami dalekimi od jakiegokolwiek jasnego abrazu tak
rzeczywisto�ci, jak te� plan�w na przysz�o��. Tylko jedno
, nie podlega�o najmniejszej w�tpliwo�ci: odbudowa stoli-
cy!
Znajomi mechanicy i piloci na lotnisku Goc�aw umo�li-
wili mi godzinny lot wys�u�onym kukuru�nikiem nad
miastem. Przyzwyczajony by�em do widoku z powietrza
zniszczonych mia�t europejskich, ale wielka, szara, bez-
nadziejnie martwa, potworna ruina Warszawy... Nie spo-
_ s�b dobra� s�owa, kt�re cho� w przybli�eniu mog�yby od-
da� wra�enia i my�li z owego samotnego lotu nad miastem
jesieni� 1946 roku...
*
Nie omin�o i mnie aresztowanie. Wyrwany ze swego
mikro�wiatka d�ugo nie by�em w stanie poj��, jak to jest
mo�liwe, aby tyle r�nych, wa�nych i nie cierpi�cych
zw�oki spraw mog�o nagle zosta� przerwanych, nie doko�-
czonych i nie wyja�nionych! Ano, mog�o. '
Po roku z�agodnia�y i zaokr�gli�y si� kontury osobistych
problem�w, tylko �e powiedzenie "czas leczy rany" mnie
nie dotyczy�o. Md�e, ��te �wiat�o �akurzonej i zakra-
towanej �ar�wki skleja�o czas w jednostajny nurt bezna-
dziejno�ci, p�yn�cy wolno nijakimi dniami. Nieweso�e te� ^
sp�dzi�em trzydzieste urodziny na kr�tko przed zwolnie-
niem.
B��dz�c ulicami miasta nie opuszcza�o mnie ani na chwi-
l� uczucie zagubienia. Stroni�em od ludzi, znacznie zaw�zi�
si� kr�g moich znajomych. Wielokartkowa ankieta perso-
nalna definitywnie zamyka�a drog� i stanowi�a barier�
i6
nie do pokonania, Rozsta�em si� z �on�, a trudno�ci miesz-
kaniowe mog�y do reszty obrzydzi� �wiat. Jak�e fa�szywym
pocieszycielem by� alkohol.
Kr�tkotrwa�ym azylem sta�y si� chwile zadumy nad mar-
twym jak nagrobek Spitfire em. Tkwi� po�r�d innych samo-
lot�w bojowych minionej wojny na dziedzi�cu Muzeum
� i Wojska Polskiego. Bez krzty patosu mog�em pomy�le�, �e
wierny nie zawi�d� mnie nigdy podczas najtrudniejszych
lat mego �ycia. Zachodzi�em tam wielokrotnie i chyba zbie-
gowi okoliczno�ci przypisa� mo�na, �e zawsze w deszczow�
! szarug�.
Kiedy� siedzieli�my na stertach cegie� w ruinach z flasz-
k� w�dki i bu�kami rozsypanymi w�r�d gruzu, a kto� szy-
derczo deklamowa� Ga�czy�iskiego:
Zapomnie� snadniej. Przebacz, Panie:
za du�y wiatr na moj� we�n�,
ach, odsu� swoj� straszn� pe�ni�,
powstrzymaj flukty w oceanie,
to� widzisz: jestem s�aby, chory,
jeden z Sodomy i Gomory,
to� widzisz: tr�dowaty, chromy,
jeden z Gomory i Sodomy,
pe�na "problem�w", niepokoju,
z zegarkiem wielka kupa gnoju.
My nawet nie mieli�my , ju� zegark�w. To w�wczas w�a�-
nie z teatraln� wyrazisto�ci� zrozumia�em symbolik� gro-
teskowej scenki pseudoabnegacji i gorycz depresyjnych po-
gaduszek o �yciu, podczas gdy to prawdziwe toczy�o si�
intensywnie tu� obok, na najbli�szym placu budowy, w
najbli�szym baraku gierwszego z brzegu biura...
Gwa�townie zat�skni�em za domem i g�rami, postana-
wiaj�c do nich jak najszybciej wr�ci�. A warszawskich
przyjaci� z tych lat wspomina� b�d� zawsze z ciep�ym
uczuciem prawdziwej sympatii.
z-
!
i
Karawana z�oczy�c�w
Drugi ju� �nieg i listopadowe s�oty praktycznie uniemo�-
liwi�y -dalsze sezonowe zatrudnienie. Jaki� czas robi�em
jeszcze przy wykopach ziemnych, ale dalsze prace od�o�o-
no do wiosny. Zosta�em wi�c ponownie bez pracy. By�
rok 1952.
Pisemne odmowy r�nych instytucji przesta�y wywie-
ra� wra�enie. Dobrze, �e ieszcze odpisywano. Kiepskie
czasy. Ale nie stanowi�em wyj�tku. W��cz�c si� bez celu po
Krup�wkach i knajpach spotyka�em koleg�w i znajomych
,
b�d�cych w podobnej sytuacji.
- Nie wiecie o jakiej robocie? - pyta�em. Wzruszali
ramionami. Jak�e cz�sto (r).^�wczas zafundowana mi w�dka
cierpki mia�a smak, podobnie jak zimne piwo o pi�tej rano
`
na dworcu kolejowym. Cholerny �w:at.
Od kilku dni pada� �nieg. Zbli�a� si� Nowy Rok i co�
trzeba by�o ze sob� zrobi�. Wyjecha�? Dok�d? Bez gro-
sza i konkretnega fachu? Bzdury. Szuka�em dalej wa��saj�c
d
si� po Zakopanem. Kt�rego� mro�nego ranka spotka�em na
ulicy Zdzi�ka Motyk�. Poszli�rny do "Morskiego Oka" i za-
j�li stolik "na werandzie". By� wyra�nie nie w humorze.
- Mam ju� prawie wszystkich zaprze�c�w - powie-
dzia� i wyci�gn�� z kieszeni zmi�ty papier. '
- Kogo?
- Deptaczy, oby ich w precel pokr�ci�o.
Zdzisiek -- przez kilkana�cie lat jeden z najlepszych
biegaczy narciarskich, byty mistrz Polski i armii, olim-
pijczyk - by� znan� z pcczucia humcru, popularn� pos-
taci� sportu zakopia�skiego. Ca�ymi latami zapowiada�8
-
przez ogromn� tub� blaszan� skoki na. Krokwi i inne
zawody. "Skoczy� metr�w osiemdziesi�t i p����������!"
Obe�nie ju� drugi rok piastowa� niezbyt wysok� w hie-
rarchii dzia�aczy sportowych rang� magazyniera na skocz-
ni i kierownika ekipy deptaczy.
- Czego� taki nie w sosie?
- Bo znowu to samo. Funduszy na wszystko brak, ni-
czego ni� ma, dziadostwo sakramenckie, u�eraj si� z ka�-
dym oficjelem, wie m�wi�c ju� o deptaczach, ci mnie
niechybnie do grobu zap�dz�. Karaw ana z�oczy�c�w. Napo-
leon w samych gaciach pod Moskw� tyle by si� nie na-
marz� co ja pod skoczni�. A nad magazynexa unosi si� �licz-
ny anio�ek str� o zadziwiaj�co podobnych rysach do
naszego prokuratora.
Wypi� w�dk�, skrzywi� si� i zwr�ci� do czekaj�cego kel-
nera. -
- Mo�e by� golonka dwa razy. A ko�ci dla kierow-
" nika.
- Deptacze to nie ludzie - wr�ci� do tematu - tylko
element. I to jaki element: Eh... parszywy m�j los i zezo-
wate szcz�cie!
- O deptaczach mo�na przecie� inaczej - wtr�ci�em -
" ,.
bezimienni wsp�tw�rcy wynik�w� i rekord�w, skromni,
dzielni, a niedoceniani ludzie, kt�rzy z po�wi�ceniem wy-
konuj� swe chlubne obowi�zki w imi� szlachetnej idei spor-
tu, ludzie, kt�rych zahartowa�a surowa tatrza�ska przy-
i � h roda, a znojny trud skrystalizowa� charaktery, ludzie...
- Milicja, WOP i Stra� Le�na - przerwa� mi - a i
ORMO powinny ustawowo mie� prawo odstrza�u jednego ,
deptacza na dekad�, i to bez czasu ochronnego! Ko�o �o-
wieckie i k�usownicy te�! By�by �wi�ty spok�j, �nieg
m�g�by sobie pole�e�, a zawodnicy nauczyliby si� wrPsz-
cie e�dzi� w naturaln ch warunhach. I mnie nikt by g�o-
j y
wy nie zawraca�. No, to zdrowie!
. U�mia�em si� serdecznie. Zdzisiek sporo jeszcze opowia-
da� o deptaczach, ale ja ju� co� kombinowa�em... przecie�
m�g�bym u niego pracowa�! Dlarzego nie? Odpowiada�a-
by mi taka robota.
Motyka broni� si� nogami i r�kami, wynajdywa� najr�-9
c
::; ..
niejsze przeszkody (chcesz, �ebym w kryminale sko�czy�...)
wi�eszcie przyci�rii�ty do muru skapitulowa�. Mia�em si�
zg�osi� do niego na skoczni nast�pnego dnia rano.
s
Ze zmiennymi uczuciami szed�em o mglistym �wicie
w kierunku skoczni. W knajpie za�atwi�em prac�, na psa
urok, �le si� to wszystko zaczyna, chocia� nie mog�em spo-
dziewa� si� zaprzysi�enia w ko�ciele z racji przyj�cia mnie
w poczet karawany. W gruncie rzeczy cieszy�em si�. Pra-
ca niezbyt dobrze p�atna, powiedzia�bym nawet podle, ale
przecie� dochodz� niedziele i �wi�ta oraz jaki� tam doda-
tek. Cysorz - bo tak przezywali Zdzi�ka - jeszcze wczo-
raj mianowa� mnie "starszym od deptaczy" na r�wni ze
starym J�drzejem.
W nie opalonym "biurze" pod trybunami skoczni z�y
i nieprzyst�pny Cysorz nie zwr�ci� na mnie najmniejszej
uwagi. Dzwoni� telefon, deptacze w wielkich bia�ych ska- .
fandrach szwendali si� z K�ta w k�t. Czeka�em cierpliwie
potr�cany w�r�d og�lnego rozgardiaszu. Szuka�em, a na-
wet pyta�em o starego J�drzeja, ale go nie by�o.
Wreszcie biuro opustosza�o. Cysorz skin�� i wyszli�my
na pole. Rozejrza�em si� wok�. Po deptaczach pozosta�
jedynie wyra�ny �lad nart na �wie�ym �niegu, znacz�cy
szlak, kt�rym karawana poci�gn�a ku g�rom. Cysorz zer-
kn�� na zegarek i mrukn��:
- No, ju� otwiera, chod�my, bo skonam...
Ma�a knajpka w pobli�u by�a istotnie otwarta, a bufe-
towa, pani Kazia, wita�a Cysorza z wiele m�wi�cym u-
�miechem i poufa�o�ci�.
- �wiartk� tyfusu, browar i co� na gor�co - zam�wi�
siadaj�c przy stoliku w pobli�u kaflowego pieca.
Wkr�tce zorientowa�em si�, ��e wczoraj zosta�em przy j�-
ty do pracy, a dzi� nast�pi� ma tak zwane wprowadzenie.
Dowiedzia�em si�, �e cz�� deptaczy posz�a na skoczni�,
a cz�� do Suchego �lebu, w kt�rym nied�ugo maj� si�
odby� zawody. Do obowi�zk�w deptaczy nale�a�a te� pra-
ca zwi�zana z dekoracj� skoczni oraz startu i mety pozo-0
_ - _ __
t 6
sta�ych konkurencji narciarskich. Z samego rana zd��ylem
zauwa�y�, �e magazyn zawalony by� stosami najrozmait-
szych flag, transparent�w, tablic orientacyjny�h i ostrze-
, gawczych, lin, �erdzi, koszy, kabli, sznur�w, �opat, kilo-
f�w, szufli drewnianych do �niegu, ko�uch�w baranich,
numer�w startowych, tyczek, p�czk�w czerwonych papiero-
wych chor�giewek, skrzy�, puszek i beczek. W innym ma-
gazynie by�a odzie� i sprz�t narciarski. Ale o magazynach
Cysorz . wspomnia� tylko gobie�nie, po czym przeszed� do
I
kr�tkiej, ale tre�ciwej charakterystyki podleg�ego mu per-
sonelu. Opieraj�c si� na autorytatywnej opinii Cysorza, de-
ptacze byli zbieranin� "szwarccharakter�w", najczarniej-
szych, jacy kiedykolwiek narodzili si� w okolicy. Ich
obecne, pozorowane jedynie zaj�cie, ma na celu perfidne
u�pienie czujno�ci w�adz i spo�ecze�stwa. G��wnie trudni�
si� przemytem, k�usownictwem, sprzeniewierzaniem mie-
nia spo�ecznego i �wiadom� dewastacj� urz�dze� sporto-
wych, nie wspominaj�c o haniebnych wyczynach pijackich
i dziwkarskich. Wszelkiego rodzaju burdy stanowi� osobny
rozdzia�. O skandalicznym nadu�ywaniu jego anielsko-oj-
cowskiej cierpliwo�ci nie chcia� ju� nawet wspomina�. Naj-
,
gorsze za�, �e w swoim wrodzonym nier�bstwie doszli do
perfekcji.
Nie zap�aciwszy ani grosza u�miechni�tej bufetowej Cy-
sorz w wyra�nie lepszym humorze zaprowadzi� mnie z po-
wrotem do biura. Tam napisa�em podanie, �yciorys, wy-
pe�ni�em obszern� ankiet� personaln�, podpisa�em liczne
kwity i po�wiadczenia. Nast�pnie d�ugo i mozolnie grze-
bali�my w�r�d stert but�w narciarskich, spodni i bia�ych
skafandr�w. Cysorz na razie po�yczy� mi �adne narty nie-
obecnego pracownika magazynu (wyjdzie dopiero za sze��
miesi�cy, bardzo porz�dny ez�owiek - wyja�ni�) i kijki
metalowe odebrane si�� deptaczowi, kt�ry z p�aczem przy-
si�ga�, �e otrzyma� je w prezencie.
- Mam nadziej�, �e nie pozwolisz ich sobie �debra�,
przecie� nie mog� kijk�w zanie�� na milicj�... co by oni
pomy�leii...
Nie pyta�em kto - milicja czy deptacze. Grunt, �e mia-
�em przyzwoity sprz�t. Przymierzaj�c na mnie wieiki i
21
d�ugi do kolan bia�y skafander Cysorz kl�� na idiotyczny �"r
pomys�:
- Nie wida� drani na �niegu nawet przez lornetk�! Ale
mam ja dIa nich niespodziank�! Pismo o purpurowe skafan-
dry ju� wy��a�em - sapa� zawzi�ci�. ~ Ja bym im, baran-
kom bo�ym, krowie dzwonki na szyi pozawiesza�, gdybym
tylko m�g�. Nie rozumiem, dlaczego ochrona godno�ci cz�o-
wieka mia�aby obejmowa� deptaczy. Czerwone skafan-
dry - wzdycha� rozmarzony... Ca�e szcz�cie, �e wyp�at�
przepijaj� co do grosza, bo inaczej jestem przekonany, �e
na w�asny koszt kazaliby sobie uszy� bia�e spodnie do
kompletu.
Deptaczy pozna�em tego samego dnia. Kilku z nich zresz-
t� dobrze zna�em. Zjawili si� w biurze punktualnie co do
sekundy. Nav�,et minimalne przekroczenie obowi�zuj�cego
czasu pracy - jak mnie zapewni� Cysorz - poczytywaliby
sobie za nie Iicuj�c� z ich honorem ha�b�.
Nast�pi�a prezentacja. Przygl�dali�my si� sobie z nie
ukrywan� ciekawo�ci�. Wi�kszo�� stanowili dwudziesto-
kilkuletni ch�opcy o inteligentnych, roze�mianych twa-
rzach, ale byli te� i starsi, sprawiaj�cy' wra�enie do�wiad-
czonych i obytych z g�rami ludzi, w kt�rych oczach .
i wyrazie twarzy by�o co� rzeczywi�cie z przemytnik�w
i k�usownik�w. Stary J�drzej, dobry m�j znajomy, przywi-
ta� si� wylewnie. Mia� s�pi nos, krzaczaste brwi i czarne jak
w�giel, bystre oczy. Witali�my si� podaj�c d�onie... Staszek,
Walek, ma�y J�zek, Franek, Wojtek, Stefcio, wielkolud
Kuba, Jasiek i spryciarz nad spryciarze, kombinator Magik.
Kilku innych zna�em z widzenia, to� Zakopane nie takie
zn�w wielkie. Z dwoma pracowa�em poprzednio przy wy-
kopach. Dw�ch innych zna�em z knajpy. Jednym s�owem
ju� przy pobie�nym zapoznaniu sk�ad deptaczy wr�y�
urozmaicon� wsp�prac�. Nie myli�em si�. Po typowo an-
gielskiej wymianie zda�. o wrednej pogodzie, zacieraj�c
r�ce, zasugerowali rzeczowo:
- No to mo�e by�my si� tak co napili?2
-
By�em na tak� ewentualno�� z g�ry przygotowany i
wdzi�czny Cysorzowi za zaliczk�.
- Ch�tnie, ale nied�ugo, bo mam jeszcze kilka spraw...
- Ale� sk�d! Minutka... - zaliewniali ochoczo i dziwnie
nieszczerze.kromno�� nie pozwala mi na opis owego wieczoru, ale
nazajutrz rano wszyscy stawili�my si� punktualnie w
biurze. Dw�ch przysz�o wprost z komisariatu, a jeden ze
szpitala, zaopatrzony w imponuj�cej wielko�ci opatrunek
na g�owie. Przymierze zosta�o zawarte na d�ugo, a w k��-
dym razie na ca�� zim� wsp�lnej i jak�e nier�wnej walki
ze �niegiem.
Praca istotnie nie by�a �atwa. Podczas siarczysteg� mro-
zu i lodowatego wiatru, mokrzy od potu, godzinami depta-
li�my kopny �nieg, z rozpacz� �ledz�c zanikaj�ce za nami ,
�lady. Schodzili�my rytmicznie w d� stoku ustawieni w
sko�n� tyralier�, depcz�c i ubijaj�c �nieg. Pierwsi wyt�a-
czali g��bokie pojedyncze bruzdy, a nast�puj�cy z g�ry wy-
r�wnywali teren na tyle, �e po kilkudziesi�ciu metrach
podchodz�c z powrotem vyczuwali�my pod nartami zawi�-
zuj�c� si� twardo�� �niegu. Trzeci etap, powt�rnie w d�,
wykonywali�my starannie, g�sto szatkuj�c narta przy nar-
cie, co nadawa�o p�aszczy�nie �adny wygl�d g�adko ju�
ubitej trasy o kilkana�cie centymetr�w ni�szej od otacza-
j�cego naturalnego terenu. Patrz�c w g�r� wida� by�o
"nasz tor", czym dalszy, tym w�szy, wygi�ty w �agodne
zakosy.
Trenerzy i organizatorzy zawod�w rozstawiali nam tycz-
ki orientacyjne, wed�ug kt�rych rozpoczynali�my depta-
nie. Dobrze je�li w dniach poprzedzaj�cych zawody nie by-
�o ani silnego wiatru, ani opad�w, w przeciwnym razie
zmuszeni byli�my powtarza� prac� dzie� po dniu od po-
cz�tku. Podczas samych zawod�w ustawieni wzd�u� tra-
sy obserwowali�my poszczeg�lne przejazdy zawodnik�w.
h'asz stosunek do nich, poza nielicznymi wyj�tkami, by�
raczej bezosobowy. Mo�na by za�artowa�, �e w naszym3
G ''
poj�ciu wi�kszo�� z nich psu�a jedynie tak pi�knie przy-
gotowan� tras�.
Po zawodach zbieramy tyczki i marzn�c strasznie w r�ce
wi��emy je drutem w p�ki po dwadzie�cia sztuk, a nast�-
pnie zwozimy w d�. Tyczki bra�o si� na lewe lub prawe
I ramig i usi�owa�o z nimi jecha�. Przy dobrym �niegu i dob-
; rej pogodzie by�o to od biedy mo�liwe. Prawdziwa "zaba-
wa" zaczyna�a si� dopiero przy silnym i porywistym wiet-
rze. No, a przy halnym... Znamy co prawda jego sztuczki,
ale to nic nie pomaga. Dmie w plecy z tak� gwa�towno�-
ci�, �e chc�c nie chc�c nabieramy niebezpiecznej szyb-
ko�ci i oporuj�c z ca�ej si�y, przeciwstawiamy si� wichurze
odchyleni do ty�u. W�wczas wiatr nagle zamiera, a my
trac�c r�wnowag� walimy si� na plecy. Przy takich okaz- _
jach cholerne tyczki przygniataj� i z regu�y si� rozsypuj�.
Jakby nie by�o, upadek z takim ci�arem nie nale�y do
przyjemnych, je�li w og�le upadek na stromym stoku za-
liczy� mo�na do atrakcji. Je�li podmuch wiatru zaskoczy
z boku, "zmagania" z tyczkami przybieraj� tragikomiczne
formy: biednego deptacza powoli, z�o�liwie i bez nadziei
na ratunek przekr�ca w pasie, jako �e nie spos�b utrzyma�
tyczek prostopadle do kierunku wiatru. W rezultacie na
dole, jeste�my wytarzani w �niegu, obici i posiniaczeni, nie-
rzadko pokrwawieni. No i w�ciekli.
To wszystko jednak dzieje si� w terenie, w g�rach, po
zawodach. Tymezasem na dole, kiedy z r�nych wzgl�d�w
nie wychodzimy na trasy, a zajmujemy si� magazynami
albo dekoracj� skoczni, praca staje si� niezno�na. Zgrabia-
�ymi z zimna palcami rozpl�tujemy w niesko�ezono�� po-
gmatwane i sztywne linki wielkich flag i innych dekoracji.
Flagi trzepocz� z�o�liwie na wietrze, wi�c po sto razy mu-
simy je doci�ga� i poprawia�. Nieraz rozwieszamy tran-
sparenty �a��c po za�nie�onych drzewach i dachach. Wie-
cznie jest' co� do przyniesienia, odniesienia i zaniesienia.
Wal� si� na g�ow� dziesi�tki najr�niejszych czynno�ci.
"Odkidywanie" �niegu z .trybun, szczeg�lnie kiedy przy-
marz� do pod�o�a, jest niekiedy istn� katorg�. Wszyscy s�
w�wczas w�ciekli. Fiatuje sytuacj� humor, ten niewymu-
szony, sytuacyjny.4
- Kt�ry � was ukrad� mi chlebak ze ��iadaniem? -
wrzasn�� ni st�d, ni zow�d Cysorz.
- Panie kierowniku, kto by tam �mia�, tak� drobnos-
tk�... - odpowiadaj� �agodz�co deptacze.
- Nie drobnostk�, do diab�a, tylko nowy chlebak ze
�niadaniem!
- Kto by tam �mia�, znajdzie si� na pewno, my uczciwi...
- Uczciwi!? A meter desek kto r�bn��!? Ksi�dz biskup?
- Wojtek par� �at wzi�� w plecaku na podpa�k�...
- A toporek stra�acki z tablicy?!
- Chcia�em go tylko troch� podostrzy� - odpar� ura-
�onym tonem Magik.
- Gdzie flaga bratniego narodu?! - przypomnia� sobie
Cysorz. .
- Nam powiedzieli, �e ten zawodnik si� wycofa�...
- Sabota� polityczny! Ci�kie wi�zienie! Ma by� flaga!
Magik zakr�ci� si� i w pi�� minut, rzecz jasna, znalaz�a
si� flaga, toporek i chlebak z �wiartk� ukryt� w starej
r�kawicy. Natomiast wszelki �lad zagin�� po wi�zce tyczek
slalomowyeh. Liczy�i�my sto razy.
- B�dziecie za nie p�aei� - grozi� Cysorz. - Gdzie
Walek i Franek?
- Byli tu gdzie� przed chwil�...
- Tyczki te� by�y i gdzie s�!?
- Zdaje si� zosta�y w Ku�nicach...
- Sabota� gospodarczy! Prokurator!
- Jutro je zwieziemy...
- Jutro to nas mo�e wszystkich szlag trafi�!
- Ale tyczki b�d�...
Ten nieodparty argument widocznie Cy�orza nieco uspo-
koi�, gdy� bez s�owa wr�ci� d� biura.
P�yn�y dni i tygodnie pracy. Cz�sto odbywa�y si� za-
wody, niekt�re bardzo ciekawe i emocjonuj�ce. Zak�ada-
li�my si� z Cysorzem o wyniki. Cieszyli�my si� z sukce-
s�w i bezlito�nie krytykowali tych, kt�rzy zawiedli. Dep-
" tali�my trasy od rana do wieczora, mrok zapada� szybko.
Wynosili�my i zwozili starty, mety, flagi, tyczki, bramki,
t
pomagali wojsku w zak�adaniu telefonu, sortowali numery,
porz�dkowali i od�nie�ali.
Ca�ymi dniami depta�o si� obie skocznie. Podczas kon-
kursu, trzymaj�c si� spe�jalnie w tym celu zawieszonej
liny, oczekiwaii�my na sygna�: "Deptacze na zeskok"! Za-
e
zwyczaj po upadku skoczka i podczas przerwy mi�dzy pier-
wsz� a drug� seri� skok�w. Po konkursie tysi�ce ludzi
opuszcza�o trybuny i stadion, wracali do domu s�dziowie;
dzia�acze, porz�dkowi i wszyscy inni zaanga�owani w im-
prezie, z wyj�tkiem deptaczy. Dla nas zaczyna�a si� do-
piero praca, ez�sto jak�e niewdzi�czna. Doprowadzenie tak
wielkiego obiektu do porz�dku nie by�o spraw� �atw�. Ale
praca sz�� nam dobrze, poznali�my si� i polubili.
Cz�� iudzi pochodzi�a ze �redniozamo�nych rodzin
ch�opskich i niekt�rzy przynosili ze sob� z domu �ywno��
o r�wnowarto�ci dziennego zarobku. Ci w�a�nie z regu�y '
ch�tnie dzielili si� s�onin�, kie�bas�, mi�sem i serem
z innymi. Kiedy� podczas przerwy na posi�ek siedzie- ,
li�my na z�o�onych w �niegu nartach. Jeden z nowo przy-
by�ych ch�opc�w wyj�� z plecaczka wielki, twardy jak
kamie� p?acek owsiany i rezygnuj�c z proponowanego po-
cz�stunku d�ugo si� z nim m�czy� po�yskuj�c zdrowymi
z�bami. Kiedy wreszcie sko�czy�, odwin�� ze szmatki �wie-
�y, pachn�cy w�dzony boczek i z namaszczeniem zacz�� go
je��, kraj�c po kawa�ku sk�adanym kozikiem. Tego ju�
by�o staremu J�drzejowi za du�o. �ypn�� z�ym okiem na
m�odego.
- A czemu� ty, dziadu jeden, �ar� tego moskala osob-
no, a nie ze spyrk�?
- A cy on, bestyjo, warta� takiej spyrki? '
Rykn�li�my �miechem, przyznaj�c m�odemu racj�. Nie
warta�.
Od ezasu do czasu wyrusza� z nami na tras� Cysorz. Pod-
�miewali�my si� z jego tuszy, ale on niewzruszenie dep-
ta� jak w� i ci�ko sapi�c kl�� nasz� partack� robot�. Tego6
\
dnia mieli�my ci�k� har�w�. Na Kasprowym le�a� �wie�y
puch. Przy kolejnym kr�tkim odpoczynku, po uspokojeniu
oddech�w, zapalili�my papierosy. Ocierali�my oblodzonymi
r�kawicami zroszone czo�a. Od godziny schodzili�my w d�.
Ponad nami rozpo�ciera�o si� kr�te pasmo idealnie wyszat-
kowanej trasy zjazdowej. Cysorz ci�ko wsparty na kijach
zwr�ci� si� do starego J�drzeja:
- Z kim to wczoraj pili�cie?
- A... z takimi... - odpar� niech�tnie.
- Co to za jedni, fajni jacy�?
- Fajni - potwierdzi� z uznaniem stary - niedu�o
brakowa�o, a byliby mnie przepili...
- No, widzia�em... a kt�ry to tam p�niej... spa� w �nie-
u?
g
- Nasz Jasiek... wczoraj by� co� s�aby...
- To czego�cie go nie zabrali od razu?
- Eh... co mu mia�o by�... przecie� przezwyczajony.::
Przys�uchuj�c si� rozmowie odruchowo zerkn��em na
Ja�ka odpoczywaj�cego niedaleko. Istotnie, wygl�da� nor-
malnie.
Zabrali�my si� dalej do deptania. Nieliczni narciarze z
szacunkiem omijali g�adkie pasmo przygotowanej trasy,
a je�li teren zmusza� do przeci�cia jej, czynili to z prze-
sadn� ostro�no�ci�, jak to zwykle bywa, kiedy z koniecz-
no�ci musimy i�� schodami, kt�re w�a�nie myje gospodyni
domu. "Szyjka" nie wymaga�a poprawek, wi�c po d�u-
gim szusiku kolejny przystanek wypad� na buli. Wierz-
cho�ek Kasprowego przys�ania�y ju� mg�y, ale w dole wi-
doczno�� by�a dobra. Ci�ki dzie�. Czeka� nas jeszcze szmat
drogi, a jutro trzeba b�dzie ponownie ca�� tras� poprawi�.
Dobrze �e bramki ju� wyniesione, nie wiemy tylko, czy
linia telefoniczna b�dzie przeci�gana. To te� cholerna ro- j
bota. Kto� w�a�nie o tym wspomnia�.
- A jak b�dzie z kablem, panie kierowniku?
- Z kablem?! - warkn�� Cysorz z�y, �e zwr�cono si� � ;
do niego akurat w chwili, kiedy manipulowa� w chleba- i
ku. - �eby tylko nie tak, jak zesz�ego roku! Przez takiego i
gnojka tyle wstydu si� najad�em! Po komisariatach mnie
ci�gali! ,9
?ldrucza� jeszeze jaki� czas, po czym ostentacyjnie wr�-
czy� mi flaszk�. Zrobili�my po �yku i nie wspominaj�c
wi�cej kabla deptali�my dalej. Umy�lnie pozosta�em nie-
co w tyle i zapyta�em starego J�drzeja, co by�o z kablem,
kt�ry Cysorza tak roze�li�? S�pia twarz starego rozja�ni-
�a si� u�miechem.
- To nasz J�zek zapl�ta� si� przy zje�dzie w kabel...
- I ca? Nic mu si� nie sfa�o?
- Nic. Na drugi dzie� ju� go pu�cili...
- Nie rozumiem.
- No bo znale�li ze sto metr�w kabla...
- Nielicho si� zapl�ta� - przyzna�em z podziwem.
- Ale si� i wypl�ta�... - pochwali� stary.
Zbli�a�o si� po�udnie. Warunki by�y wymarzone. Zle-
�a�y twardy �nieg, na kt�ry n�sypa�o w nflcy mo�e dzie-
si�ciocentymetrow� warstw� no�nego puchu. T�sknie spo-
gl�da�em w d� ku sza�asom na Goryczkowej. Z zazdro�-
ci� �ledzi�em sylwetki zje�d�aj�cych vv d� narciarzy. Ta-
kim to dobrze! Tego w�a�nie dnia Cysorz wpad� na zba-
wienny pomys�. Nie wiem, czy odczu� m�j nastr�j, czy po
prostu z w�asnej inicjatywy, do�� �e niespodziewanie ryk-
n�� zatrzymaj�c ca�� karawan�:
- Kto zosta� na dole?!
Spogl�dali�my po sobie ze zdziwieniem. Kto niby mia�
zosta�?
- Kto przyjmie tyczki? Mieli dzi� przywie��! No kto?
Duch �wi�ty? Wiecznie o wszystkim ja mam my�le�! Nie-
dbalstwo! �wiadame! Szorowa� na d� ty albo J�drzej! No,
j�zda - zwr�ci� si� do mnie. - Zetempowiec angielski!
Nie trzeba mi by�o dwa razy pawtarza�. Otrzepa�em des-
ki ze �niegu, odruchowo sprawdzi�em kandahary, podci�-
gn��em portki, poprawi�em we�nian� czapeczk� i ruszy-
�em w d� odprowadzany narzekaniami Cysorza. AQro�ny
powiew smaga� twarz, �zawi�y oczy. Deski pos#usznie
nios�y po d�ugich muldach wyrzucaj�c pi�ropusze �niegu
przy najl�ejszych skr�tach. Hej, �wiat jest pi�kny! Dzi�
b�d� m�g� jeszcze wyjecha� na Kasprowy, po raz pierwszy
tej zimy prywatnie.
Nied�ugo potem, a stali�my w�a�nie na szczycie Kaspro-
J8
wego, Cysorz wys�a� mnie na Kalat�wki, tym razem rze-
czywi�cie s�u�bowo. Bezwietrzny poranek, o�lepiaj�cy
blask iskrz�cego �niegu, siarczysty mr�z . i pastelowy b��-
kit nieba a� osza�amia�y. W owym czasie je�dzi�em nie�le
na nartach, startuj�c nawet w zawodach, wi�c po kilku
ze�lizgach "wypu�ci�em" na prze��cz. Ju� po chwili zorien-
towa�em si�, �e mnie ponios�o i trudno b�dzie wykr�ci�
z, prze��czy w prawo do kot�a. Mign�y z boku sylwetki
wopist�w. W daremnej pr�bie skr�tu wynios�o mnie na ma-
�ej buli i wyrzuci�o w powietrze. Po kilkunastu metrach
wyl�dowa�em w g��bokim �niegu stromego stoku Doli-
ny Cichej, ju� za granic�. Sponiewiera�o mnie przy tym
wr�cz nielito�ciwie! Szcz�ciem by�em ca�y. Oprzytomni�y
mnie g�uche odg�osy strza��w karabinowych. Oblepiony
od st�p do g��w �niegiem zacz��em si� gramoli� w g�r�.
Najci�ej by�o sforsowa� du�y nawis �nie�ny na grani.
Bezskutecznie drepta�em w miejscu w stale usypuj�cym
si� z nawisu �niegu. Pomogli mi dopiero zaniepokojeni
nag�ym znikni�ciem koledzy deptacze.
Wynik�a awantura w wopistami. Nie pomog�y zakl�cia
i perswazje, i nawet zapewnienia Cysorza, �e najprawdo-
podobniej by�a to pr�ba samob�jstwa, niestety nieudana.
Mo�e innym razem... Spisali i mnie, i Cysorza, nakazu-
j�c mu po pracy zameldowa� si� w plac�wce w Ku�nicach.
Tam okaza�o si�, �e jego deptacz by� jeszcze niedawno ofi-
cerem RAF-u. Cysorza wezwano do Urz�du Bezpiecze�stwa
w 2akopanem, gdzie dopiero wyja�ni� ca�y incydent i za-
�atwi�, aby mnie nie zwalniano z pracy. Potem d�ugo mi
nie m�g� wybaczy� wypominaj�c, �e w�asn� piersi� mnie
wybroni�, mimo i� w pierwszej chwili na Kasprowym
ucieszy� si�. S�dzi� bowiem, �e dopiero na wiosn� Fil�nc�
znajd� mnie pod lawin�. Przyzwyczaili�my si� do z�orze-
cze� Cysorza i nawet je polubili�my. Mo�na si� by�o zawsze
po�mia�. Spraw� pu�cili�my w niepami�� na przeprosi-
nach, po wyp�acie, u pani Kazi.
A propos wyp�aty: mia�a odby� si� zaraz po fajerancie.
Od rana deptali�my ma�� skoczni�. Spad nale�a�a naj-
pierw ubi� butami (sic!), jako �e by� stanowcz� z� mi�kki
a8
po niespodziewanej odwil�y, kt�ra zaskoczy�a organizato-
r�w na dzie� przed m�odzie�owym konkursem skok�w.
Treningi tego dnia zosta�y wi�c wstrzymane i skoczni� od-
dano pod pieczo�owit� opiek� deptaczy. Rozbieg, b�d�cy
w cieniu, zostawili�my na ostatek, koncentruj�c si� na ze-
skoku. Pracowali�my sumiennie a� do po�udnia, szatkuj�c
w g�r� i w d�, wreszcie zeskok nabra� wprost idealnego
wygl�du. Chcieli�my ch�opakom zrobi� przyjemno��. Cy-
sorz pozosta� w biurze na Du�ej Krokwi, zaj�ty list� p�ac.
;
W�a�nie odpoczywali�my na samej g�rze rozbiegu, kie-
dy zauwa�y�em podejrzane poruszenie. Nietrudno by�o mi
si� domy�le� powodu. Nie zdejmuj�c nart,. ukryci. przed
oczami ciekawskich, ju� po chwili raczyli�my si� flach�
w�dki, diabli wiedz� kiedy przyniesion� przez Magika. Jak
wyp�ata, to wyp�ata! Ci�ko zapracowana zreszt�. Znalaz�a
si� i druga flaszka. Nastr�j zrobi� si� od razu familijny, a
towarzystwo rozgada�o si� na dobre. U�mia�em si� te�
do �ez z niekt�rych dykteryjek w soezystej gwarze g�ral-
skiej. Pos�uchajmy deptaczy: ,
Pewien starszy gazda wynajmowa� w lecie izb� m�odej
i pi�knej letniczce. W upalne dni paradowa�a ona w zgrab-
nych, kr�tkich szortach. Stary zakocha� si� bez pami�ci =
i nak�ania� do ma��e�stwa, jako �e by� wdowcem. Kiedy
�adne argumenty nie odnosi�y skutku, w desperackim od-
ruchu przypodobania si� dziewczynie gazda obci�� g�ral-
skie portki tu� poni�ej parzenic, na mod�� szort�w, Onie-
mia�e ze zgrozy s�siadki zaalarmowa�y pogotowie i karetka
zabra�a broni�cego si� amanta w kaftanie bezpiecze�stwa
i w "szortach". Haj!!
Kto� inny wspomnia�, jak samotny narciarz d�ugo sta� na
szczycie Kasprowego, rozgl�daj�c si� na wszystkie strony.
Zapytany przyja�nie, czy szuka drogi do najdogodniejszego
zjazdu, odpar� szczerze:
- Zjazdu? Panie! O zje�dzie nie ma mowy! Kombinu-
j�, jak tu zej�� piechot�!
I znowu na Kas