5473

Szczegóły
Tytuł 5473
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5473 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5473 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5473 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Don Sakers Wszystko Przemija W cich� noc spowijaj�c� ten odwieczny las unosz� moj� dusz� ku gwiazdom na falach Wewn�trznego G�osu. �piewam tak, jak �piewali Hlutrowie od pocz�tku istnienia �ycia. Moje korzenie tkwi� g��boko w �yznej glebie �wiata, kt�ry teraz, wzorem Ludzi, nazywamy Amny. Moje konary unosz� si� wysoko w czystym i �wie�ym powietrzu, si�gaj�c po blad� po�wiat� gwiazd, kt�ra zast�puje nam zaginione s�o�ce. I �piewam. W odpowiedzi docieraj� do mnie g�osy z nieba i z jeszcze wi�kszych odleg�o�ci: ch�r moich braci z miliona �wiat�w. Wi�kszo�� z nich to Hlutrowie, gdy� ze wszystkich rozumnych ras tylko my zg��bili�my tajemnic� Wewn�trznego G�osu. I dzi�ki temu, podobnie jak okaza�� postur�, g�rujemy nad innymi istotami. W ten spos�b spe�niamy nasz� powinno�� wobec Pie�ni Wszech�wiata. Jak bowiem mog�aby istnie� Pie�� bez Hlutr�w, kt�rzy by j� �piewali? �piewam i powinno mi to sprawia� przyjemno��. Szukam ��czno�ci duchowej mojej rasy, jedno�ci, jak� zapewnia nam Wewn�trzny G�os i przenosi nas hen, daleko, ponad mnogo�� �wiat�w, kt�re zamieszkujemy. Zwierz�ce rasy, cho� ruchliwe, skr�powane s� przez ich w�asn� natur�, przykute w przestrzeni do jednego konkretnego miejsca; tylko ro�liny, z pozoru nieruchome, w rzeczywisto�ci przekroczy�y wszelkie granice. �piewam wi�c w t� noc i poprzez moj� pie�� pragn� zjednoczy� si� z Pie�ni� Wszech�wiata. Powinienem odczuwa� przyjemno��. Lecz zbyt wcze�nie, jeszcze zanim zacz��em �piewa�, powsta� dysonans. D�wi�czy s�abo, zwyk�y pog�os �le od�piewanej pie�ni. Odwracam od niego dusz�, by uciec przed nim w noc. A przecie� istnieje on nadal, na �wiatach Hlutr�w, i w pustynnych otch�aniach, gdzie dryfuj� tylko nasze �pi�ce zarodniki; w oceanach i w chmurach, zniekszta�caj�c ich wilgotne, szcz�liwe melodie; w glebie i w darni, zatruwaj�c ich g��boki spok�j. To Ludzie. Wiem, bracia moi, �e wielu z was nie zgadza si� ze mn�. Wielu z was nie widzi ich takimi, jakimi ja ich widz�, owych syn�w i c�ry Ziemi z ich maszynami i Tronami, z wszechobecnym chrypliwym jazgotem. Wi�kszo�� z was nie zwraca uwagi na Ludzi. Wielu te� s�dzi, i� nie s� oni prawdziwie rozumnymi istotami, �e nie posiadaj� w dostatecznym stopniu zdolno�ci wyczuwania Wewn�trznego G�osu, aby spowodowa� jakikolwiek dysonans w jego melodiach. Nie macie racji. Ja �yj� w�r�d nich, o kilkana�cie hlutra�skich mil, a nie o osiemset parsek�w, od jednego z ich najg�ciej zamieszka�ych �wiat�w, i wiem, �e dysonans, jaki wyczuwam, pochodzi w�a�nie od Ludzi. A mimo to wi�kszo�� z was, o bracia moi, uwa�a, �e Ludzie s� istotami rozumnymi i wsp�czuje im, gdy� s� oni niem�drzy i s�abi. Mo�e pami�tacie jeszcze nasze kontakty z nimi i naszego dziwnego brata, kt�ry opu�ci� Amny i uda� si� do �wiata zamieszka�ego przez Ludzi. Zawsze my�l� o nim jako o "Podr�niku", gdy� zaw�drowa� on do miejsc rzadko odwiedzanych przez Hlutr�w. Resztki jego cia�a stoj� jeszcze na polanie gdzie� o hlutra�sk� mil� ode mnie. Zosta� on specjalnie wyhodowany do tej misji i w bardzo kr�tkim czasie zako�czy� sw�j nieszcz�sny �ywot. Lecz jego pami�� nadal trwa w�r�d nas. Dociera poprzez korzenie z wilgotnej gleby, spada na nas wraz z letnimi wiatrami i wci�� jeszcze powraca echem w falach Wewn�trznego G�osu. Nigdy nie zapomnimy Podr�nika.., a ja przede wszystkim. By�em przecie� jego Nauczycielem, ponosz� cz�ciow� odpowiedzialno�� za jego misj�, za uczynienie go tym, kim by�. Czasami, kiedy kontempluj� ten ogrom czasu, czuj�, �e Podr�nik jest blisko mnie i niemal s�ysz� jego szept. Jest to smutny szept, zagubiony d�wi�k, kiedy wstawia si� u nas za dziwnymi stworzeniami, kt�re z czasem pokocha� - jak gdyby Hlutr m�g� naprawd� pokocha� kt�r�� z Ma�ych Istotek. Przypominacie sobie nasz� decyzj� w czasie s�du i b�agalny apel Podr�nika. Oszcz�dzili�my w�wczas Cz�owieka, cho� mogli�my wyeliminowa� go z Pie�ni Wszech�wiata niczym z�� zaraz�, kt�r� czasami przypomnia. Taka by�a wola Hlutr�w i moja r�wnie� - a przecie� nieraz si� zastanawiam. C� wtedy wiedzieli�my o Ludziach? Niewielu z nas okaza�o im jakiekolwiek zainteresowanie. Dysponowali�my sk�pymi wiadomo�ciami Wewn�trznego G�osu, wiedz�, jak� uzyskali�my od nieszcz�liwych dzieci Nefestalu, oraz majaczeniami naszego biednego brata. Dzi� jest zupe�nie inaczej. �yli�my wraz z Lud�mi na dziesi�ciu tysi�cach �wiat�w przez dwa tysi�ce ich lat. Nadal kontakty mi�dzy naszymi ludami s� ograniczone, lecz niekt�rzy z nas, Starszych Hlutr�w, uwa�nie obserwowali Cz�owieka, przys�uchiwali si� pie�ni jego duszy. I zawsze, gdy odnale�li�my pi�kno, natykali�my si� na dysonans. A teraz Ludzie przeszkadzaj� Hlutrom w medytacji. �y j� znacznie wolniej, pozwalaj�c, by noc rozkwit�a dniem, dzie� gas� przechodz�c w noc, a planeta mkn�a po swej orbicie. Zazwyczaj to pomaga, gdy� Ludzie s� efemerydami i wywo�ywane przez nich zak��cenia nie trwaj� d�ugo. Nie potrafi� oni �y� wolniej ni� w swym zwyk�ym tempie. Lecz teraz, �yj�c powoli, nie znajduj� spokoju. Ludzka kakofonia nie cichnie; raczej wzmaga si� i z ka�dym szybko mijaj�cym dniem staje si� coraz gorsza. Ju� ca�y Wszech�wiat krzyczy od ich niespokojnych my�li, natr�tnej rozpaczy i b�lu. Ha�as ten zag�usza duchow� ��czno�� Hlutr�w, budzi wiry w falach Wewn�trznego G�osu, sieje zam�t w naszej spokojnej galaktyce. Ludzie krzycz�, Ludzie umieraj�, Ludzie s� przera�eni - i co najgorsze, ich dzieci p�acz�. S�ysz�, �e zastanawiacie si�, bracia i siostry; co si� dzieje? Wysy�acie my�li w przestrze�, apelujecie... wy, kt�rzy �yjecie na ludzkich �wiatach, wyt�cie zmys�y, wch�aniajcie widoki i d�wi�ki ich kr�tkich �ywot�w. Czy zabijaj� si� nawzajem w jeszcze jednej z licznych wojen? Czy plami� gwiazdy krwi� w serii szale�czych pogrom�w? I oto nadchodzi odpowied� od jednego z nas, kt�ry wstrz��ni�ty jest powag� wie�ci. Jaka� choroba toczy Rodzaj Ludzki, choroba, kt�rej ludzka medycyna nie umie zwalczy�. W przeci�gu dwu kr�tkich ludzkich lat rozprzestrzeni�a si� na p� galaktyki i pora�a �mierci� ka�dego, kto si� z ni� zetknie. �ycie Ludzi jest zagro�one, cywilizacji Cz�owieka grozi zag�ada, a ludzka m�ka zak��ca nawet pie�� Hlutr�w. Czy� mo�na dziwi� si�, �e p�acz�? Teraz za� nadchodzi pytanie, a wiedzia�em, �e nadejdzie wyszeptane anonimowo na falach Wewn�trznego G�osu, wym�wione potajemnie do wiatr�w Amny, wytryskuj�ce z jej gleby wraz ze wspomnieniami Podr�nika: co w tej sytuacji powinni zrobi� Hlutrowie? Pytam was, bracia moi - a dlaczego Hlutrowie powinni co� zrobi�? Ze wsp�czucia, podpowiada pami�� Podr�nika, jedynego z nas, kt�ry pokocha� Ludzi. Czy wi�c w imi� wsp�czucia mamy odst�pi� od hlutra�skich tradycji? Czy kiedykolwiek pr�bowali�my nie dopu�ci� do zag�ady kt�rej� z ras efemerycznych? Zaledwie kilka lat temu, wed�ug hlutra�skiej miary czasu, wielkie jaszczury �y�y na powierzchni Amny. Kiedy wysch�y bagna i nadesz�y lodowce, gdy miliony ich gin�y od chor�b... czy wtr�cili�my si� w�wczas? Kiedy wymiera�y delikatne, pi�kne ryby, pozostawiaj�c oceany bardziej brutalnym stworom, kt�re zaj�y ich miejsce... czy� u�yli�my naszej mocy, �eby ich ocali�? I to nie tylko na Amny, lecz i na milionie �wiat�w w ci�gu ca�ej d�ugiej historii Hlutr�w - jak cz�sto stawali�my pomi�dzy efemerydami a ich przeznaczeniem? Jak cz�sto nasze wysi�ki zako�czy�y si� niepowodzeniem? Wymarli Korumowie, nieszcz�sne dzieci Lavarrenu, prze�liczne �piewaj�ce drzewa z Mehbis: wszyscy odeszli na zawsze. Pami�tacie to lepiej ode mnie, moi Starsi Bracia. Hlutrowie widzieli �mier� wielu ras, patrzyli na to ze wsp�czuciem - ale nie interweniowali. Nie le�y to w naszych zwyczajach. Czy powinni�my post�pi� tak i teraz? Powiadacie, �e r�wnie� wcze�niej b�agali�cie o interwencj�. Pojedy�czo i dw�jkami, niekt�rzy z was prosili o oszcz�dzenie tej lub innej rasy. Niekt�rzy z was pr�bowali ocali� ich wbrew woli Hlutr�w - i wszyscy ponie�li kl�sk�. Dlaczego mieliby�my spr�bowa� teraz? Tu, na Amny, jest w�r�d nas pewien m�odzik, ledwo odros�y od ziemi; stoi on w pobli�u ludzkiej osady, w miejscu, gdzie nadal umieszczaj� oni swe upo�ledzone dzieci i doros�ych z uszkodzonymi m�zgami. I to w�a�nie czynimy dla Ludzi... opiekujemy si� ich szalonymi i niedorozwini�tymi osobnikami, pocieszamy ich koj�cymi projekcjami Wewn�trznego G�osu. �w m�odzik wzywa nas teraz. Jego pos�anie nadchodzi w Pierws~zym J�zyku, na falach barw mkn�cych przez gaj Hlutr�w, niczym przyg�uszony szum dalekiego morza. - O, Starsi Bracia m�wi do nas. - Jaki� Cz�owiek was wzywa. - Nas? - U�ywa on starego sprz�tu i przemawia do mnie w �amanym Pierwszym J�zyku na �wiec�cych ekranach. Prosi o to, by m�g� si� zwr�ci� do Starszych naszej rasy. Dr�� na wietrze. Czy� zuchwalstwo Ludzi nie ma granic?! Najpierw zak��caj� spok�j medytacji Hlutr�w, a teraz jeden z nich domaga si� pos�uchania! Przez wzgl�d na wsp�czucie, Bracie, m�wi do mnie pami�� Podr�nika. Wcze�niej czy p�niej b�d� musia� nawi�za� kontakt z Lud�mi. Postanawiam, �e stanie si� to teraz. - Przy�lij go - m�wi� do m�odzika. Jeszcze nim �w Cz�owiek dociera do mnie, jego przybycie zwiastuj� inni Hlutrowie. Szerokie fale kontrastowych barw p�yn� po ich li�ciach i pniach i gdy Cz�owiek wchodzi na moj� polan�, towarzyszy mu szelest miliona hlutra�skich li�ci. Przybysz jest ma�ym stworzeniem, nawet jak na Cz�owieka. Nieliczne k�pki jego sier�ci s� szare, a sztuczna sk�ra brudnobia�a. Zatrzymuje si� przed moim pniem, po czym unosi sprz�t przeznaczony do emitowania �wiat�a przedrze�niaj�cego Pierwszy J�zyk. Wspomnienia Podr�nika przygotowa�y mnie do tego spotkania. Pochylam ni�sze konary ku ziemi i wibruj� ich li��mi w kontrolowanych seriach, znacznie szybciej ni� zwykle. Ta technika jest trudna nawet dla cz�onka Rady Starszych takiego jak ja. U�ywamy jej do porozumiewania si� z ni�szymi istotami w ich w�asnych j�zykach. Nie zamierzam u�atwia� sprawy natr�towi, wr�cz przeciwnie, od samego pocz�tku pragn� ukaza� mu mo�liwo�ci Hlutr�w. - Kim jeste�, Cz�owieku? Przybysz k�ania si�. - Jestem doktor Aleks Saburo z Floty Imperium Krediksja�skiego. Niewiele mi to m�wi. Jego imi� jest tylko d�wi�kiem, niczym wi�cej. Tytu� wskazuje na kogo�, kogo obdarzono wiedz� i m�dro�ci� tak�, jak� znaj� Ludzie. Co si� za� tyczy przynale�no�ci, to nawet Najstarsi z Nefestalu nie s� w stanie �ledzi� zmieniaj�cych si� wci�� ludzkich system�w politycznych. - Czemu przyby�e� do mnie? - �eby prosi� o pomoc. Z bliska �atwo jest odczyta� te istoty za pomoc� Wewn�trznego G�osu. Tre�� emocji przybysza odpowiada jego g�osowi: w pe�ni opanowany, a przecie� �wiadom, i� stoi przed znacznie pot�niejsz� od siebie istot�. To emocje, lecz umys�y Ludzi nie s� na tyle sp�jne, by mog�y przesy�a� my�li. - Wi�c pro� - m�wi�. - To Czarna �mier� - powiada rozk�adaj�c bezradnie wy�sze ko�czyny. - Nie mo�emy nic zrobi�, �eby j� powstrzyma�. Rozprzestrzeni�a si� ju� na po�ow� Galaktyki i dotar�a do granic Imperium. Jeszcze rok, a opanuje wszystkie ludzkie �wiaty. Cz�owiek na chwil� traci panowanie nad sob� i pod powierzchni� jego umys�u dostrzegam przelotnie burz� uczu�. - Wi�c zwracasz si� o pomoc do Hlutr�w. Dlaczego? - Gdzie� indziej m�g�bym si� zwr�ci�, Wasza Wysoko��? - Mo�esz nazywa� mnie "Nauczycielem". - Nasza medycyna nie mo�e zwalczy� tej plagi, Nauczycielu. Wiem, �e Hlutrowie umiej� modyfikowa� kod genetyczny. Wiem te�, �e cz�onkowie Rady Starszych posiadaj� inteligencj� zdoln� dokona� analizy Czarnej �mierci i mo�e nawet powstrzyma� j�. I w taki oto spos�b Pie�� Wszech�wiata kpi ze mnie, bracia moi. Nie zdo�am unikn�� odpowiedzi na pytanie, kt�re szepcze noc: Czy Hlutrowie powinni pom�c Ludziom? Odwo�uj� si� o podj�cie decyzji do moich Najstarszych Braci i Si�str, lecz oni s� dziwnie milcz�cy. To ja da�em wszystkiemu pocz�tek przed dwoma tysi�cami lat, kiedy przygotowa�em Podr�nika, by os�dzi� Ludzko��, gdy wyst�pi�em przed Rad� Starszych i o�wiadczy�em, i� musimy wiedzie� wi�cej o dzieciach Ziemi. I teraz to w�a�nie j a musz� zadecydowa�, czy oszcz�dzimy Ludzi w krytycznej dla nich chwili. Cho� silnie pulsuj� we mnie wspomnienia Podr�nika, jak mog� powiedzie� "tak"? Odrzuci� ca�e epoki geologiczne hlutra�skiej tradycji dla nieokrzesanego stworzenia, kt�re uwa�a si� za wielkie, gdy� potrafi zak��ci� nasze rozmy�lania? W jaki spos�b zdo�am uzasadni� ocalenie t e g o ludu, skoro pozwolili�my zgin�� tak wielu innym? Cz�owiek czeka na moj� odpowied� i nagle znajduj� j�. - Prosisz mnie o wiele, doktorze Aleksie Saburo. Mo�e zbyt wiele. Zapoznaj� go z naszymi tradycjami. Opowiadam o Korumach, Lavarrenach, mieszka�cach Mehbisu. M�wi� mu, �e wszystkie �ywe istoty - tak, nawet Hlutrowie - umieraj�, gdy� jest to cz�ci� Pie�ni Wszech�wiata. W ko�cu bol� mnie ju� ga��zki od zbyt d�ugiego wydawania tak precyzyjnych wibracji. - Nauczycielu, s�ysza�em, �e Hlutrowie ceni� �ycie. Stare legendy opowiadaj� o ich wsp�czuciu dla wszystkich Ma�ych Istotek. Czy przez wzgl�d na to wsp�czucie nie pomo�ecie nam? - Wsp�czujemy wam... ale nie wiesz, o co prosisz. Wy, Ludzie, zamieszkujecie ponad dwana�cie, tysi�cy �wiat�w; w przeci�gu roku wszystkie porazi Czarna �mier�. Prosisz, �eby�my stworzy li antidotum, a potem po�wi�cili si�, by rozprzestrzeni� je na wszystkich waszych planetach? - By�oby to wielkie po�wi�cenie - ale bez niego moja cywilizacja, mo�e nawet ca�a moja rasa, zginie. - Nasze po�wi�cenie by�oby wi�ksze, ni� s�dzisz. - Si�gn��em do obszernej wsp�lnej pami�ci Hlutr�w po potrzebne mi ludzkie s�owa. - My�lisz, �e Hlutrowie mog� bez wysi�ku syntetyzowa� materia� genetyczny. Dowiedz si� wi�c, doktorze Aleksie Saburo, i� kiedy jaki� Hlutr tworzy nowe DNA i RNA, umiera gwa�town� �mierci� w wybuchu, kt�rzy rozprzestrzenia nowy materia� na wszystkie strony �wiata. Je�li nawet mo�emy ocali� tw�j lud, oznacza to, i� wiele razy po dwana�cie tysi�cy Hlutr�w musi zgin�� w m�czarniach. W Wewn�trznym G�osie rozb�yska wybuch gniewu, szybko opanowany. - Nie s�dzi�em - odpowiada - �e Hlutrowie s� takimi egoistami. - Mamy swoje obowi�zki wobec Pie�ni Wszech�wiata. Je�li owa melodia stwierdza, �e Ludzko�� musi przemin��, nie mo�emy tego zakwestionowa�. M�j rozm�wca to dziwna istota, w kt�rej wsp�istniej�, r�wnie gwa�towne, nami�tno�� i rozs�dek.. Teraz Cz�owiek dotyka mego pnia, a ciep�o jego r�ki zaskakuje mnie i porusza w spos�b, w jaki nie zdo�a�y uczyni� tego jego s�owa. - Je�li chcesz, doktorze Aleksie Saburo, Hlutrowie mog� udzieli� porady twemu ludowi. Mo�emy pom�c wam si� przygotowa� na spotkanie z Czarn� Zaraz�, u�atwi� spojrzenie w oczy �mierci. Uczynili�my to dla innych. - Nie - Cz�owiek zaprzecza gwa�townie. - Dzi�kuj� ci, Nauczycielu, i prosz�_ o pozwolenie odej�cia. Mam niewiele czasu Na tym powinno si� zako�czy� nasze spotkanie - lecz tak si� nie sta�o. - C� wi�c uczynisz, Cz�owieku? - pytam. - B�d� szuka� odpowiedzi. Kto� gdzie� musi posiada� wiedz�, kt�ra pomo�e mi zwalczy� Czarn� �mier�. B�d� szuka� tak d�ugo, jak tylko b�d� m�g�. - Cz�owiek odwraca si� i powoli oddala si� od mego gaju. Ze strony niekt�rych spo�r�d moich braci dobiega okrzyk, �agodny protest, kt�ry spada z gwiazd jak zimny jesienny deszcz. We mnie samym, tam gdzie �yje pami�� Podr�nika, budzi si� silniejszy sprzeciw. Bracia i siostry, jak�e mog� wam ust�pi�? Jak mog� wyrzec si� naszych tradycji? Jest was tylko kilkoro - a kiedy Hlutrowie przyst�puj� do dzia�ania, musz� dzia�a� zgodnie. Pytacie mnie, jak mog� ignorowa� ten b�l? - Zaczekaj, Aleksie Saburo. Chocia�by tylko przez wzgl�d na Podr�nika, kt�rego duch nie przestaje mnie dr�czy�, przedstawiam Cz�owekowi propozycj�: - Pojad� z tob�. - A-ale jak? Przecie� udam si� poza ten �wiat, na planety, kt�re porazi�a Czarna �mier�. Nie wiem, bracia moi, dlaczego zgadzam si� uczyni� to, co Hlutrowie czyni� bardzo rzadko. Mo�e i ja tak�e zbytnio przywi�za�em si� do Ludzi. Mo�liwe, �e pragn� znale�� w nich co�, co b�dzie warte �mierci stu tysi�cy Hlutr�w. A mo�e po prostu nie chc� zmarnowa� czasu, jaki po�wi�ci�em na studiowanie ich. - Ludzkie dzieci na tamtym wzg�rzu s� upo�ledzone umys�owo, lecz oznaczaj� si� niezwyk�� wra�liwo�ci� na Wewn�trzny G�os Hlutr�w. Jedno z nich stanie si� moim po�rednikiem b�dzie ci towarzyszy�o, a ja zobacz� to, co ono widzi, us�ysz�, co s�yszy, i b�d� porozumiewa� si� z tob� przez jego usta. B�d� te� �piewa� z moimi bra�mi i Rad� Starszych, i mo�e... mo�e znajdziemy spos�b, by wam pom�c. Cz�owiek jest oszo�omiony: zar�wno noc, jak i mi�osierdzie Hlutr�w przechodz� jego poj�cie. - Wracaj do sanatorium m�wi� mu. - M�j po�rednik powita ci� tam. - Ja... dzi�kuj� ci, Nauczycielu. Jego s�owom wt�ruje we mnie jak echo g�os Podr�nika: Dzi�kuj� ci. Ludzkie cia�o jest niezgrabne, mi�kkie, kr�puj�ce. Poprzez jego niedoskona�e zmys�y postrzegam okrojony �wiat: wzrok obejmuje tylko jedn� oktaw�, a dolna granica s�yszalno�ci znajduje si� bardzo wysoko ponad spokojnym szmerem Drugiego J�zyka Hlutr�w. Chemiczne zmys�y Cz�owieka s� bardziej obiecuj�ce, lecz moje nowe cia�o nie wie, jak nale�y je interpretowa�. Nie ma w nim umys�u ani �wiadomej osobowo�ci. Je�li kiedykolwiek istnia�a, jest pogrzebana zbyt g��boko, by nawet Hlutr m�g� j� odnale��. Cho� nosi ona zwierz�ce cia�o, dusza tej istoty bardziej przypomina ni�ej zorganizowane ro�liny. �yje, reaguje na �rodowisko, lecz nie posiada woli. Do chwili, a� j� o�ywiam. Najtrudniejsz� rzecz� jest ruch. Hlutrowie poruszaj� si� powoli - chwiej�c si� na wietrze, zataczaj�c niewielkie kr�gi zgodnie z rocznym ruchem s�o�ca, pulsuj�c rytmami wzrostu i �ycia w takt muzyki Wewn�trznego G�osu. Nie jeste�my przyzwyczajeni do gwa�townych zwierz�cych ruch�w i potrzebuj� czasu, aby poczu� swobod�, kiedy kroczy moje nowe cia�o. Od wielu ludzkich tysi�cleci nie o�ywia�em cia�a innej istoty... od czasu, kiedy ucz�szcza�em na konferencje Wolnych Lud�w Rozproszonych �wiat�w w po�yczonej avethella�skiej postaci. Powoli przypominam sobie �w proces i czuj� si� bardziej pewnie. Ochryp�e ludzkie g�osy nie wydaj� mi si� ju� tak przykre, a przyprawiaj�ce o klaustrofobi� pomieszczenia - mniej szczelne. W miar� jak dostosowuj� si� do tej przemiany, Aleks Saburo prowadzi mnie do kapsu�y transportowej i po kilku minutach jestem w ludzkim mie�cie. Zam�t i dysonans wype�niaj� moje zmys�y, wi�c po prostu przestaj� zwraca� uwag� na ludzkie cia�o. �piewam z wiatrem, czuj� na konarach szcz�sny dotyk lataj�cych stworze�, zag��biam korzenie w ch�odnej glebie i wch�aniam od�ywcze substancje z orze�wiaj�cego powietrza. Z czasem Saburo i m�j po�rednik docieraj� do kosmoportu; po kilku minutach dezorientacji opuszczaj� powierzchni� Amny i mkn� w ciemne, spokojne otch�anie Galaktyki. Teraz wreszcie mog� powr�ci� do po�yczonego cia�a i rozpocz�� proces ca�kowitego podporz�dkowywania sobie ludzkiego po�rednika. Koncentruj� si�, dostosowuj�c m�j zmys� czasu do szybkiej, nieelastycznej ludzkiej przemiany materii. �wiat mych dozna� zaw�a si� w koncentrycznych kr�gach, a� na jaki� czas �egnam si� z gajem, ziemi�, wiatrami i otwieram oczy w ma�ej kabinie statku kosmicznego. Znajduj� si� na otomanie pod �cian� przedstawiaj�c� otwart� przestrze� kosmiczn�. Saburo siedzi obok mnie, obserwuj�c trzymane na kolanach przyrz�dy. Kiedy poruszam si�, podnosi wzrok. - Nauczycielu? - pyta. - Jestem tu, Saburo - m�j g�os... m�j 1 u d z k i g�os... brzmi g�ucho w ludzkich uszach. - Za chwil� przejdziemy w faz� tachionow� - wyja�nia. Lecimy od jakich� dw�ch godzin. Up�yn�o prawie dziesi�� godzin, odk�d opu�cili�my tw�j gaj. Kiwam g�ow�. Hlutrowi trudno jest zrozumie� zwierz�cy stosunek do czasu. U nich wszystko jest niecierpliwo�ci�, wszystko ruchem. Nam, kt�rzy liczymy czas wedle ruch�w gwiazd i p�r roku powolnego hlutra�skiego �ywota, ci�ko jest dostosowa� si� do sztywnych ludzkich poj�� o przebiegu czasu. - Kontroluj� teraz w pe�ni to ludzkie cia�o - zapewniam go. - Pragn� pozna�, jak dzia�a wasz nap�d tachionowy. Jest to co�, czego rzadko do�wiadczaj� Hlutrowie: podr�e prawie tak szybkie, jak mog� porusza� si� fale Wewn�trznego G�osu. - Czy b�dziesz m�g� utrzyma� ��czno�� z... twoim gospodarzem? - Jestem pewny, �e tak. Nasze umys�y s� znacznie bardziej elastyczne, ni� s�dzicie. - I rzeczywi�cie, przemiana dokonuje si� w trakcie rozmowy. Ludzki statek skr�ca w nieznanym Hlutrom kierunku, a mimo to nie trac� kontaktu z po�rednikiem. Moja �wiadomo�� zapu�ci�a korzenie w kom�rkach obcego zwierz�cego m�zgu i nie da si� stamt�d �atwo usun��. - Dok�d lecimy? Saburo wzdycha. - Najpierw udamy si� do Taglierre, by wst�pi� na kongres Krediksja�skiego Stowarzyszenia Lekarzy. Nie oczekuj�, i� b�d� mieli wi�cej danych ni� wtedy, gdy by�em tam w ubieg�ym tygodniu. - Rozk�ada r�ce. - S�dz�, �e p�niej polecimy na Eirone�, aby zajrze� do Wielkiej Biblioteki. - Nie znam tych miejsc. - Lecimy na Galaktyczny Zach�d, og�lnie rzecz bior�c, od Amny w kierunku konstelacji zwanej Wie�� Auryka. - Doktor Saburo dotyka kilku klawiszy na pulpicie; na �cianie, pod kt�r� siedz�, pojawia si� nocne niebo Amny. Saburo wyci�ga r�k� w stron� osobliwego skupiska gwiezdnego. - Tutaj. Potakuj�ce skinienie g�owy przychodzi mi r�wnie �atwo, jak lazurowa barwa, kt�r� Hlutrowie wyra�aj� zgod�. Pod��amy ku smutnemu, jasnemu Doraskowi. Nawet teraz s�ysz� pie�� moich braci i si�str na rozjarzonych �wiat�em gwiazd r�wninach Dorasku i �piewam razem z nimi. Pie�� jest zniekszta�cona: cz�ciowo z powodu ogromnej szybko�ci, z jak� porusza si� nasz pojazd, ale r�wnie� i z powodu lamentu miliarda ludzkich g�os�w. I gdzie� pomi�dzy nami a odleg�ym Doraskiem p�acz samotnego ludzkiego dziecka przecina harmoni� Wewn�trznego G�osu jak odg�os gromu spokojne letnie popo�udnie. Nim zacz��em bada� natur� tego strasznego p�aczu, statek powraca do normalnej przestrzeni i przed moimi ludzkimi oczami widnieje zimny, bia�y glob Taglierre. Up�yn�y zaledwie dwie si�demki Obrot�w Galaktycznych, odk�d nasiona Hlutr�w przyby�y po raz pierwszy na Taglierre. Od tamtego czasu planeta stawa�a si� coraz bardziej niego�cinna i zimna, w miar� jak jej atmosfera ulatnia�a si� w przestrze� mi�dzygwiezdn�. Ludzcy ziemiotw�rcy zatrzymali ten proces i obecnie Taglierre ma otoczk� powietrzn� o dw�ch trzecich g�sto�ci atmosfery Amny i temperatury nie gorsze ni� w najsro�sze zimy mojej ojczyzny. Ale Ludzie nie pozostan� tu na zawsze. Siedemdziesi�t razy po siedemdziesi�ciu Hlutr�w, dumnych i samotnych, pozosta�o w tropikalnej strefie tej planety; jeszcze za ich �ycia Taglierre zamieni si� w zamarzni�te widmo �wiata. Kiedy manewrujemy, �eby podej�� do l�dowania, witam moich dumnych braci i siostry, kt�rym przypad� w udziale honor przewodniczenia �mierci �wiata. Wykonuj� oni dobrze sw� prac� w miar� up�ywu pokole�... ponaglaj�c Ma�e Istotki, od czasu do czasu popychaj�c ich, gdy normalna ewolucja nie dor�wnuje tempu degeneracji Taglierre. O ile ich wysi�ki zostan� uwie�czone sukcesem, �ycie przetrwa na tym globie, cho� walka jest trudna. �piewaj� mi na powitanie rytualne formu�y, ale poza tym po�wi�caj� mi niewiele uwagi: nie przywi�zuj� szczeg�lnego znaczenia do czyn�w Ludzi. Niemniej jednak z ich pie�ni i z wir�w Wewn�trznego G�osu, kt�re omywaj� brzegi bezwodnych m�rz tej planety, dostrzegam przelotnie samotno�� i rozpacz w kipi�cych niegdy� �yciem ludzkich miastach i wiem, �e nie tylko Hlutrowie czekaj� na �mier� �wiata. - Wielu z twych pobratymc�w opu�ci�o Taglierre - odzywam si� do Sabury. Nie u�ywane wspomnienia w m�zgu po�rednika m�wi� mi, �e na pomarszczonej twarzy doktora maluje si� smutek. - Czarna �mier� wkr�tce dotrze i tu - prawdopodobnie w przeci�gu kilku tygodni. Ka�dy, kto m�g� odlecie�, uczyni� to. Tylko okr�ty wojenne mog� tu bezpiecznie l�dowa�; ci biedni g�upcy zadepcz� si�, usi�uj�c porwa� ka�dy inny pojazd. - Dlaczego nie zakazano podr�, �eby w ten spos�b ograniczy� rozprzestrzenianie si� choroby? - Na Taglierre? Oni zale�ni s� od handlu, je�li chodzi o �ywno�� i cz�ci zamienne. Ten �wiat nie mo�e sam wy�ywi� p� miliarda ludzi. - Przesuwa r�k� po w�osach. - Zrobili�my, co by�o mo�liwe. Przed rokiem cesarz nakaza� zamkni�cie granic i w ten spos�b Imperium na jaki� czas unikn�o nieszcz�cia. Nasz statek przecina powietrze, pozostawiaj�c za sob� kr�tki b�ysk jak �lad meteorytu ogl�danego z do�u przez Hlurrciw. Ale nie mo�emy powstrzyma� handlu mi�dzygwiezdnego. Czarna �mier� dotar�a do granic Imperium, to tylko kwestia tygodni, zanim... - Nie ko�czy zdania. L�dujemy na pustym kosmodromie, a wiatr unosi nad pust� r�wnin� zimny piasek. Wi�c t o jest ludzka Starszyzna i m�drcy?! Bracia i siostry, przyby�em na Taglierre przekonany, �e ujrz� co� niby jad� Hlutr�w, zjednoczonych wsp�lnym ko�ysaniem i pie�ni�, gdy kontempluj� tajemnice i poszukuj� odpowiedzi. Zamiast tego trafi�em do domu ob��kanych! Pos�uchajcie ich, bracia: - Czarna �mier� to choroba wywo�ana przez priony. Moje symulacje wykazuj� analogi� z leczeniem syndromu Gerstmana-Strausslera - m�wi jedna z nich, wysoka i szczup�a kobieta o w�osach barwy wiosennego nieba. - Wobec tego wasza ~~r�ba modyfikacji antywirytyk�w opartych na DN A nie powiedzie si�, bez wzgl�du na to, jakiego u�yjecie punktu wyj�cia. - M o j e komputery - m�wi inny z ekranu komunikatora zapewniaj� mnie, i� nie istniej� efektywne �rodki zapobiegawcze. Mo�emy tylko leczy� t� chorob� po wyst�pieniu objaw�w, a leczenie to polega na podawaniu du�ych dawek antywirytyk�w o szerokim zakresie dzia�ania. - Mylicie si�! - wo�a trzeci, bezsensownie unosz�c do g�ry monitor swego komputera, tak by wszyscy mogli go widzie�. Analogi� musz� by� dwie klasyczne reakcje toksyczne. Jedynym sposobem powstrzymania tej plagi jest rozprzestrzenienie organizm�w zdolnych zniszczy� toksyn�. Proponuj� poleci� naszym po��czonym medykomputerom opracowa� symulacj� dotycz�c� zmienionego genetycznie wariantu powszechnie u�ywanych przeciwcia�. Sala, w kt�rej odbywa si� kongres, cho� du�a, jest prawie pusta. Lekarze - Ludzka Starszyzna - siedz� lub stoj� w pobli�u �rodka, ka�dy bez wyj�tku za konsol� komputera. Saburo i ja siedzimy wraz z kilkoma milcz�cymi go��mi po jednej stronie sali. Po drugiej znajduj� si� dziennikarze: przestraszeni lub pewni siebie, nie rozumiej� nic z tego, co m�wi� lekarze, a jednak s� g��boko przekonani, �e tamci idioci znajd� odpowied�. Miliardy Ludzi ogl�daj� przebieg obrad za po�rednictwem oczu i przyrz�d�w, miliardy, kt�re uwa�aj� lekarzy za m�drych poszukiwaczy wiedzy. Czy tylko ja jeden rozpoznaj� w nich g�upc�w? Nie. Saburo wstaje, by zabra� g�os. - Na Boga, siedzicie tu od dw�ch miesi�cy i nadal toczycie te same spory. Nadal ��czycie wasze medykomputery z diagnostytronami i robicie jedn� symulacj� po drugiej. Nie mog� w to uwierzy�. Wysoka kobieta spogl�da na niego spode �ba. - Czy� to nie doktor Saburo? A mo�e powinnam raczej powiedzie�: porucznik Saburo? - Na etacie pu�kownika na czas trwania zagro�enia, doktor Melus. Nigdy nie ukrywa�em moich zwi�zk�w z Flot�. - Nie. - Kobieta u�miecha si�. - Po prostu nie m�g� pan znale�� �adnej szko�y ani powa�nego szpitala, kt�ry zaakceptowa�by pa�sk� kandydatur�. Wi�c s�dzi pan, �e tracimy czas? - Tak. Symulacje i analizy komputerowe nie powstrzymaj� Czarnej �mierci. - Ach, a mo�e pan zdo�a to uczyni�? Jak? Pa�skie zabawy z trupami nie da�y �adnych rezultat�w, podobnie jak pa�skie wypady w wiwisekcj�... - Legalne eksperymenty, prosz� pani. - Niech i tak b�dzie. Nie wida� te� �adnych korzy�ci z pa�skiej najnowszej koncepcji polegaj�cej na odwo�ywaniu si� do nieziemc�w, poruczniku. Saburo zaciski pi�ci, ale nic nie m�wi. Jego oponentka zbywa go ruchem r�ki. - Tu, w tym pokoju, zgromadzili�my najwi�ksz� specjalistyczn� baz� danych w Imperium i poza nim. Do naszej sieci w��czone s� uniwersytety ze Skaptona, Prakis i z samego Krediksu. Dysponujemy te� wiedz� przodk�w w postaci program�w, kt�re nam pozostawili. Ten kongres zebra� najwi�ksze zasoby medycyny w historii pisanej... - I nadal b�dziecie robili wasze symulacje i radzili si� staro�ytnych, a� ostatni z was umrze na t� zaraz�! - Saburo bierze za rami� mego po�rednika i ci�gnie go w stron� drzwi. - Chod�, powinienem by� wiedzie�, �e l�dowanie tu nie ma sensu. Kiedy drzwi sali zatrzaskuj� si� za nami, ludzcy lekarze ponownie rozpoczynaj� por�wnywanie rezultat�w bezmy�lnych program�w komputerowych. Nic dziwnego, �e wymieraj�. Po drodze do Eironei mijamy okr�ty wojenne - Saburo usi�uje wyt�umaczy� mi, dlaczego Ludzie zabijaj� si� nawzajem, ale nie mog� tego zrozumie�. My, Hlutrowie, wszyscy nale�y my do jednego plemienia, od czas�w Wielkiej Schizmy sprzed ponad miliarda lat... nie walczy my ze sob� o terytoria, nie szukamy te� czczej pot�gi. Hlutrowie zjednoczeni s� w pie�niach, kt�re �piewaj�, i w Pie�ni Wszech�wiata obejmuj�cej wszystko, co �yje. Nawet je�li nie zgadzamy si� ze sob� (tak jak niekt�rzy z was, bracia i siostry, nie zgadzacie si� ze mn� w sprawie udzielenia pomocy Ludziom), czynimy to bez urazy, z�o�liwo�ci czy przemocy. A po c� Hlutrowie mieliby walczy� z innymi gatunkami? Kiedy zagra�aj� nam, rozprawiamy si� z nimi. Poza tym Hlutrowie zwyci�aj�, tak jak zawsze zwyci�ali, wedle powolnej, lecz niewzruszonej metody kr�lestwa ro�lin. Dlaczego mieliby�my walczy�? - Wasze okr�ty wojenne stoj� w bezruchu, Saburo. Dlaczego nie walcz�? - Bo cho� jednostki obu stron ��daj� od nas identyfikacji, kiedy je mijamy, wzd�u� granicy rozci�gaj�cej si� na kiloparsek w ka�dym kierunku nie prowadzi si� dzia�a� wojennych. Saburo manipuluje na pulpicie, wpatruje si� w ma�y ekran po czym wzrusza ramionami: - Z powodu Czarnej �mierci. Na czas jej trwania og�oszono rozejm. - Nale�ysz do dziwacznego ludu, Saburo. Teraz lekarz robi co�, co przekonuje mnie, �e nikt z naszych M�drc�w nigdy nie zrozumie Ludzi; co�, co sprawia, i� na jaki� czas wycofuj� si� do mego spokojnego gaju i �wie�ej rosy mglistego �witu Amny. On si� �mieje. We w�a�ciwym czasie przybywamy na Eirone� i niech�tnie powracam z Amny. Skupili�cie teraz uwag� na mnie, bracia i siostry, i na tej dziwnej podr�y, kt�ra sta�a si� moj� misj�. Niekt�rzy z was �piewaj� o naszym obowi�zku ocalenia Ludzi, inni za� - �e musimy utrzyma� cenn� hlutra�sk� bezstronno��, kt�ra dobrze s�u�y�a nam od pradawnych dni Pylistrofy, kiedy �ycie by�o tylko marzeniem na Rozproszonych �wiatach. A jeszcze inni... ci wyra�aj� szeptem inn� opini� zrodzon� z tl�cej si� wci�� nienawi�ci i pragnienia zemsty. Tamci Hlutrowie ciesz� si� z Czarnej �mierci i chcieliby, aby�my j� przy�pieszyli, tak by Ludzie wygin�li od razu i na zawsze. Czy zapomnieli�cie ju�, bracia moi, �e kiedy� Hlutrowie przysi�gli pomaga� Rodzajowi Ludzkiemu w poszukiwaniu dojrza�o�ci i wykorzystaniu wrodzonego potencja�u? Saburo mo�e odnie�� sukces, wbrew nam - Ludzko�� mo�e prze�y� Czarn� �mier� bez pomocy Hlutr�w. Czy za��dacie wtedy, �eby�my zabili tych, kt�rzy ocalej�, wyrzucili t� ras� z Pie�ni Wszech�wiata? Czy�by�cie chcieli, by Hlutrowie okazali si� krzywoprzysi�zcami w obliczu gwiazd i �wi�tych melodii? Cokolwiek uczynimy, zrobimy to za zgod� wszystkich. Nie, bracia i siostry: teraz Cz�owiek sam pokieruje swym losem, a Hlutrowie... b�d� obserwowa�. Nasz statek wchodzi w normaln� przestrze� i opadamy ku zielonej Eironei. Hlutrowie z tego �wiata, kt�rzy �yj� g��wnie w bujnych i wilgotnych lasach tropikalnych, wy�piewuj� mi Wewn�trznym G�osem swe powitanie i niepok�j. Ich pie�� zabarwiona jest rozpacz�; Czarna �mier� dotar�a do Eironei i zmar�o na ni� wielu Ludzi: siedemdziesi�t razy po cztery i jeszcze wi�cej. Dziesi�ciokrotnie wi�cej Ludzi bliskich jest �mierci, a ich przygn�bienie wstrz�sa planet�. Tutejsi Hlutrowie przywi�zani s� do swoich Ludzi i pod nieczu�ymi gwiazdami op�akuj� odej�cie Ma�ych Istotek. L�dujemy na niczyim polu w pobli�u jednego z ich wielkich miast, podczas gdy s�o�ce powoli pnie si� ku zenitowi i ocienia znajduj�cy si� poza budynkami basen. Na �ciennym ekranie pojawia si� zm�czona ludzka. twarz: to dow�dca naszego statku. - Wyl�dowali�my, pu�kowniku. Je�li nie zrobi to panu r�nicy... to... za�oga g�osowa�a za pozostaniem na pok�adzie. Pa�ska kabina ��czy si� bezpo�rednio z g��wnym wyj�ciem. Byliby�my wdzi�czni, gdyby pan... Saburo unosi dr��c� d�o�. - Rozumiem, komandorze. Mo�e pan by� pewny, �e pozostaniemy w odizolowanej cz�ci statku. - To bardzo dobrze, pu�kowniku. - Twarz znika z ekranu. Saburo wstaje z ci�kim westchnieniem. - Chod� ze mn� m�wi. - Dok�d si� udajemy? - Do Biblioteki. - Jego krok jest ci�ki, a cia�o pochylone niczym drzewo, kt�re widzia�o zbyt wiele surowych zim. Mog� tylko p�j�� za nim. Na opustosza�ych ulicach miasta Sziau Szi na planecie: Eironei Saburo opowiada mi o dokonaniach Ludzi. Pozw�lcie, bym podzieli� si� tym z wami, bracia moi, gdy� jest to cudowna rzecz. Podobnie jak Daaminowie, Kreenowie i szcz�liwe dzieci wielkiego Avethellu, Ludzie zgromadzili w jednym miejscu ca�� sw� wiedz� o Pie�ni Wszech�wiata. By�o to w dniach ich wielkiego Imperium, tysi�c pi��set lat temu. Kiedy� ka�dy ludzki �wiat, osada czy gwiezdny statek mog�y korzysta� z tej wiedzy, lecz dzi� tylko nieliczne plac�wki pozostaj� w kontakcie z centraln� Bibliotek�. Eironea jest jedn� z nich. Tu, pod opiek� oddanych kap�an�w, mechanizmy Biblioteki dost�pne s� ka�demu, kto tego potrzebuje. Poprzez wstrz�sy polityczne niemal siedemdziesi�ciu ludzkich pokole� Eironea pozosta�a wolna, niezwyci�ona i neutralna, pilnuj�c swych cennych skarb�w. Sie� kapsu� transportowych nie dzia�a i �adna autotaks�wka nie odpowiada na wezwanie Sabury, wi�c nasz statek rodzi ma�y wehiku� i ju� lecimy w tej metalowej skorupie. Ukryci w budynkach, za drogowskazami i cz�ciami budowli Ludzie obserwuj� nas, gdy ich mijamy. Nieliczni, kt�rych zaskoczyli�my na otwartej przestrzeni, jak tylko nas zobacz�, rozbiegaj� si� w poszukiwaniu schronienia. �wi�tynia Wiedzy strzela w niebo nad nami, kiedy wysiadamy. Saburo kieruje si� w stron� rz�du terminali komputerowych; ich ekrany s� ciemne. Wyczuwam za nami obecno�� jakiego� Cz�owieka i odwracam si�, by zobaczy� blad�, wychudzon� kobiet� w podartej sukience. Jej d�ugie w�osy s� czarne jak przestrze� mi�dzygwiezdna, a oczy zachowa�y ziele� wiosny. - Je�li przybyli�cie, �eby skorzysta� z Centralnej Biblioteki - m�wi cienkim g�osem - to jest mi bardzo przykro, ale si� to wam nie uda. - Czy mechanizmy nie pracuj�? - pyta Saburo. - Pracuj� dobrze. Ale po drugiej stronie nie ma nikogo, kto m�g�by udzieli� odpowiedzi. - Kobieta rozk�ada r�ce niczym m�ode drzewko wyci�gaj�ce ga��zki ku s�o�cu. - Czarna �mier� zdziesi�tkowa�a personel Biblioteki. Po raz ostatni otrzymali�my od nich wie�ci kilka miesi�cy temu. - Na jej wargach pojawia si� lekki u�miech. - Chod�cie do mego mieszkania; dam wam troch� herbaty. R�wnie dobrze mo�emy porozmawia� w lepszych warunkach. - Przedstawia si� nam, kiedy idziemy za ni�. - Jestem Yee Bair. A wy? - Doktor Aleks Saburo. M�j towarzysz to Nauczyciel. Czy... czy pani tu pracuje? - W �wi�tyni Wiedzy? Ale� sk�d. Cz�sto z niej korzysta�am. - Urywa, by kaszln��. - Kiedy zaatakowa�a Czarna �mier� i kap�ani albo umarli, albo odeszli, pomy�la�am sobie: czemu by si� tu nie wprowadzi�? Jest tu przyjemniej ni� w moim dwupokojowym mieszkaniu i mam du�o czasu do pracy. Co� w niej �piewa; jest to tylko niezwykle kr�tki b�ysk niekompletnej melodii w Wewn�trznym G�osie. - Pani pracy? pytam. - Jestem malark�. - Kobieta zatrzymuje si� przed zamkni�tymi drzwiami, przyciska do nich rozwart� d�o� i drzwi si� otwieraj�. - Tutaj, sp�jrz. Yee Bair maluje obrazy za pomoc� �wiat�a - �ywe, pulsuj�ce obrazy zniekszta�caj�ce rzeczywisto�� tak, jak widz� j� ludzkie oczy. Niekt�re z jej prac to banalne, �agodne wizerunki wie�, kosmoport�w i spaceruj�cych ludzkich istot. Inne za� wyobra�aj� Czarn� �mier� i tchn� strachem, m�k� i protestem, kt�rymi ludzkie �wiaty promieniuj� w tych strasznych czasach. - Pani jest geniuszem - m�wi Saburo. Mimo woli kiwam twierdz�co g�ow�. - Nadaje pani form� i definicj� odrobinie Pie�ni Wszech�wiata. Pani prace dor�wnuj� najwi�kszym arcydzie�om waszej rasy. - To by�y wczesne pr�by - odpowiada wskazuj�c na banalne scenki. - Dop�ki... - nie ko�czy zdania, lecz zajmuje si� przygotowaniem herbaty. Bracia i siostry, to w�a�nie jest tajemnica, z kt�r� zetkn�li�my si� ju� wcze�niej i zetkniemy zn�w w tysi�cu r�nych ras. My, kt�rych jedyn� form� sztuki jest sama tre�� Pie�ni Wszech�wiata, nie potrafimy uchwyci� jej esencji w spos�b, w jaki mog� uczyni� to te zwierz�ta, te Ma�e Istotki. My, w�adcy stworzenia, jeste�my tak�e jego wi�niami: nie mo�emy zrobi� kroku poza jego granice, aby tworzy� rzeczy niemo�liwe, zobaczy� to, co nie mo�e istnie�. My, kt�rzy nigdy nie zaznamy g��bi rozpaczy, jak� odczuwaj� te istoty, nigdy te� nie poznamy impulsu pchaj�cego je poza jej granice. Ekstaza i cierpienie Hlutra w ostatecznym �miertelnym wybuchu, narzucaj�cym wol� naszego ludu podatnej genetyce rzeczywisto�ci, to jedyne emocje, jakie my, biedni Hlutrowie, jeste�my zdolni odczu� - najbli�sze uczuciu, kt�re prze�ywa Yee Blair, gdy podnosi �wietlny p�dzel. Czy Hlutrowie powinni p�aka� nad Lud�mi, gdy stawiaj� oni czo�o przera�aj�cej Czarnej �mierci - czy te� Ludzie powinni p�aka� nad nami? Ludzkie cierpienie rozrywa Pie�� Wszech�wiata i przez chwil� m�j ludzki m�zg zdaje si� p�ka� z b�lu od tego �a�osnego lamentu. Gdzie�, bli�ej ni� kiedykolwiek dot�d, ludzkie dziecko p�acze jak jeszcze nikt nigdy nie p�aka�. Ju� wkr�tce �aden Hlutr nie b�dzie m�g� ignorowa� jego m�ki. Saburo wydaje bezg�o�ny gwizd podziwu i uwag� moj� przyci�ga najnowsza praca Yee Bair. Nada�a ona kszta�t lamentowi nieznanego dziecka, lamentowi, kt�ry odbija si� echem od gwiazdy do gwiazdy. Jest to scena, jak� niemal mogliby zobaczy� Hlutrowie: milion barw na�o�onych jedna na drug�, postrz�piony p�at wizji, kt�ry krwawi b�lem. Ludzkie oczy i m�zg musz� uwa�nie przyjrze� si� obrazowi, �eby zobaczy�, co przedstawia, ale ja to wiem ju� w chwili, gdy rzucam na� przelotne spojrzenie. Ludzki ch�opiec lamentuje, otoczony cia�ami siedem razy po siedemdziesi�ciu doros�ych Ludzi. Za nim ledwie widoczne s� postacie innych ras, kt�re obserwuj� tragedi� Ludzi: m�drych Daamin�w, smutnych syn�w Metrinu, lito�ciwych Iaranor�w nawet teraz usi�uj�cych nie�� ulg� tam, gdzie mog�... i Hlutr�w, dumnych i wysokich, spogl�daj�cych z pe�nym rezerwy wsp�czuciem. A za nimi nawet zimne, nieczu�e gwiazdy p�acz� �wietlistymi �zami nad nieszcz�snym dzieckiem. Obraz ten przywo�uje �zy do moich ludzkich oczu, jak nie m�g� uczyni� tego p�acz, kt�ry przedstawia. Te gwiazdy... Dotykam ramienia Yee Bair. - To s� gwiazdy z nieba Eironei, prawda? - Tak. - Oczywi�cie, �e tak. Jak m�g�by kto�, kto zestrojony jest z falami Wewn�trznego G�osu, nie us�ysze� tego wo�ania przera�aj�cej samotno�ci? I s�ysz�c go nie wiedzie�, sk�d dobiega? - Poka� mi... poka� Saburze... gdzie le�y ta gromada gwiezdna. Dlaczego to robi�? Bracia i siostry, czym jest dla mnie los jednego ludzkiego dziecka? Niekt�rzy z was zadaj� mi to pytanie i ja sam mog� tylko dziwi� si� razem z wami. Jednak inni - a w�r�d nich g�os zmar�ego Podr�nika, tego, kt�ry zna� Ludzi lepiej ni� ktokolwiek z nas - inni �piewaj� mi, i� Ma�a Istotka cierpi i �e Hlutrowie musz� odpowiedzie�. Chocia�by po to, by uciszy� b�l lito�ciwym ciosem. Takie s� nasze obyczaje, nasz cel, nasz obowi�zek, odk�d pierwszy Hlutr wyr�s� ponad powierzchni� zapomnianej Paka Tel. Yee Bair opisuje mi ten rejon nieba, a Saburo ustala jego po�o�enie na galaktycznych mapach na ekranie swego komputera. Ko�czy i spogl�da na mnie pytaj�co. - Zabierz nas tam, Saburo. - Dlaczego? Sam zadaj� sobie to pytanie, bracia moi, i otrzymuj� tylko jedn� odpowied�: jaka� Ma�a Istotka p�acze. - To wynika z Pie�ni Wszech�wiata - m�wi� do Sabury, maj�c nadziej�, i� to go zadowoli. I tak si� dzieje. Pijemy herbat� z Yee Bair, po czym wracamy na statek. Saburo musi by� zrozpaczony, gdy� utraci� sw� ostatni� szans� w pustych salach �wi�tyni Wiedzy. Wydaje szybko rozkazy i ju� niebawem oddalamy si� od Eironei w mrok niesko�czonego Kosmosu. Po drodze Saburo kaszle kilka razy, p�niej za� odwraca si� ode mnie. - Opowiedz mi o Czarnej �mierci. Jak atakuje ona twoj� ras� i co Ludzie czuj�, kiedy ich po�era? Eironea jest ju� bardzo daleko, a p�acz�ce ludzkie dziecko nadal zagubione w�r�d gwiazd przed nami. Saburo odrywa wzrok od komputera i marszczy brwi. - Czasami nadchodzi szybko i �mier� nast�puje ju� po kilku dniach. W innych przypadkach potrzebuje miesi�cy, �eby si� rozwin��. Symptomy s� r�ne: kaszel, b�le g�owy, trudno�ci z oddychaniem, obrz�k staw�w - potem zapalenie p�uc, awitaminoza, dysfunkcja nerw�w - a je�li pacjent �yje dostatecznie d�ugo, ca�kowity rozpad systemu immunologicznego i zaawansowane niedo�ywienie. - Czy nikt si� nie uratowa�? - Niekt�rzy spo�r�d tych, kt�rzy zapadli na ni� prawie dwa lata temu, na samym pocz�tku, nadal �yj�... ale wci�� s� zainfekowani i wyst�puj� u nich wszystkie objawy. Nigdy nie zetkn�li�my si� z przypadkiem, by kto� nara�ony na zara�enie si� t� chorob� unikn�� jej ani te� nie znamy nikogo, kto zaraziwszy si�, wyzdrowia�. - I wasza nauka nie mo�e zapobiec rozprzestrzenianiu si� Czarnej �mierci? - Ta idiotka Melus mia�a racj� w jednej sprawie - chorob� wywo�uj� priony. Nie DNA. Nie zdo�ali�my nawet wyizolowa� czynnika chorobotw�rczego, a tym bardziej go zwalczy�. - Za�amuje bezsilnie oparte na kolanach r�ce. - Tak d�ugo, jak nasi lekarze b�d� bawi� si� programami komputerowymi pozostawionymi przez staro�ytnych, nie uzyskamy �adnego post�pu. Spogl�dam na poruszaj�ce si� szybko gwiazdy i przys�uchuj� si� wirom Wewn�trznego G�osu, gdy w�druje on pomi�dzy �wiatami. Sk�d przyby�a ta zaraza? Niekt�rzy powiadaj�, i� jest to naturalny wytw�r system�w ewolucyjnych, do kt�rych nale�� Ludzie. Wariant chor�b znanych Rodzajowi Ludzkiemu, jeszcze zanim odwa�y� si� on opu�ci� ojczyst� planet�. To rzeczywi�cie jest mo�liwe. Pomys�owo�� �ycia nie zna granic i w przeci�gu d�ugiej historii galaktycznej powsta�y inne podobne choroby. Inni m�wi�, �e Czarna �mier� zosta�a sztucznie stworzona jako bro� skierowana przeciw tej rasie - albo przez samych Ludzi, albo przez jedn� z wrogich ras z J�dra Galaktyki. S� precedensy: to nie pierwszy wypadek, kiedy jaka� obiecuj�ca rasa wymiera w rezultacie biologicznego samob�jstwa... albo staje si� ofiar� �wiat�w Zgromadzonych. Niekt�rzy uwa�aj� - cho� nie wyra�aj� tego s�owami - �e Czarna �mier� jest tworem Hlutr�w. Wy�piewa�em to pytanie na falach Wewn�trznego G�osu, ale nie otrzyma�em �adnej odpowiedzi. Nikt si� nie przyznaje, a przecie�... Nie mo�na uwolni� si� od podejrze�. Czarna �mier� rzekomo pojawi�a si� na Laksusie, planecie niezbyt oddalonej od Ziemi, na kt�rej powstali Ludzie. Tej samej Ziemi, gdzie ostatni potomkowie ich w�asnych Hlutr�w zadusili si� w wytworzonych przez Ludzi truj�cych oparach. Cz�sto rozmy�la�em nad bezbrze�nie smutnymi dziejami Sekwoi, cz�sto zastanawia�em si� nad ich okaleczonym �yciem - tylko cieni tego, czym mog�y by�, czym byli ich dalecy przodkowie, �lepych, niemych, prawie g�uchych, s�ysz�cych tylko najdalsze echa Wewn�trznego G�osu, kiedy wsz�dzie dooko�a p�yn� straszne i pi�kne symfonie Hlutr�w �piewaj�cych dla siebie. Sekwoje nie by�y Hlutrami, w najlepszym wypadku mo�na je uzna� za zdegenerowanych krewniak�w, pozosta�o�� skarla�ego rodu, kt�ry nigdy nie potrafi� �piewa� Wewn�trznym G�osem. Ich umys�y, je�li takie posiada�y, musia�y by� zniekszta�cone nie do poznania, a �a�o�nie kr�tkie �ycie - prawdziw� m�k�. W takich chwilach szepcze we mnie pami�� Podr�nika: czy� Ludzie nie post�pili mi�osiernie - cho� nie�wiadomie - pozwalaj�c umrze� Sekwojom. A my, Hlutrowie - czym jest mi�osierdzie dla nas? Pozwoli� na �mier�, czy jej zapobiec? Nawet je�li jest to �mier� spowodowana przez niekt�rych spo�r�d nas? Statek dr�y i wychodzi z fazy tachionowej w cieniu otoczonego pier�cieniami gazowego giganta. - Co teraz? - pyta Saburo. Odpowiada mu komandor, kt�rego twarz niczym widmo pojawia si� na tle wspania�ego widoku. - Post�j dla nabrania paliwa, pu�kowniku. Osada zwana Kef. Mam nadziej�, �e nie ma pan nic przeciwko temu - jest to jedyne miejsce na naszych mapach, kt�re zawar�o uk�ad z Imperium. - Prosz� robi�, co do pana nale�y. - Saburo zwraca si� do mnie. - Mam nadziej�, �e ci to nie przeszkadza. - Nie. - Si�gam w przestrze�, wzywaj�c Hlutr�w... lecz nie ma �adnego w tym systemie planetarnym ani na wielekro� po siedem parsek�w dooko�a. Ruszamy dalej i nad pomara�czow� kraw�dzi� gazowego giganta wstaje skarla�e s�o�ce; jego �wiat�o l�ni przez chwil� na w�skim pier�cieniu z cz�steczek lodu. Nie ma tu mych braci ani si�str - s�ysz� tylko pulsowanie niedalekiej ludzkiej osady, s�abe echo, kt�re mo�e by� form� rozwijaj�cego si� �ycia ro�linnego na skalistym �wiatku w pobli�u s�o�ca... i powolny, niezrozumia�y pomruk wydawany przez krystalicznych Talebb�w, ras�, kt�rej istnienia Ludzie nawet nie podejrzewaj�. Talebbowie pod��aj� w�asn� drog�, prze�ywaj� swe trwaj�ce ery geologiczne �ywoty w pier�cieniach planetarnych, pasach asteroid�w i chmurach pierwotnej materii ukrywaj�cej si� od ciep�a gwiazd tam, gdzie przestrze� jest niemal p�aska, a ich w�asne s�o�ce tylko jedn� z jasnych gwiazd. Od czasu do czasu kt�ry� z nich umiera i p�on�c mknie ku wewn�trznemu systemowi. Niekiedy jeden z nich �yje na tyle d�ugo, �eby uderzy� w jak�� planet� i mo�e da� pocz�tek nowej rasie ska�opodobnych istot, kt�re stan� si� jego nast�pcami. Nie pozdrawiam Talebb�w z tego systemu planetarnego. By to uczyni�, musia�bym �y� tak powoli jak oni, a dla nich Lata Galaktyczne s� niczym dni i noce dla innych stworze�. Saburo zasi�ga informacji swego komputera i u�miecha si� szeroko. - Kef to osada kr���ca wok� tego gazowego giganta; zdaje si�, �e dominuje w lokalnym handlu. Mam nadziej�, �e b�d� mieli mapy, kt�re umo�liwi� ci zlokalizowanie tego, czego szukasz. - Nie wiem. - W tej chwili nic nie zak��ca Wewn�trznego G�osu. Pie�� Hlutr�w d�wi�czy samotnie w ca�ej swej wspania�o�ci, nietkni�ta p�aczem Ludzi. Tamto dziecko �pi... albo ju� nie �yje. - To tu - wskazuje Saburo i Kef pojawia si� w polu widzenia. Osada ta jest niezgrabn� konstrukcj� ze szk�a, metalu i �wiat�a, r�wnie dobrze przypominaj�c� ptasie gniazdo, co statek kosmiczny czy ludzkie miasto. Ca�o�� otacza czerwonofioletowy pier�cie�, tak jaskrawy, �e sprawia b�l moim ludzkim oczom. Nagle rozbrzmiewa g�o�ny sygna�. Saburo i ja zrywamy si� na r�wne nogi. - Co to jest? - pyta lekarz. Komandor odpowiada: - Odbieramy transmisj� na pa�mie zastrze�onym dla pilnych informacji. Prze�l� to na wasz monitor. Ludzka twarz, kt�ra wita nas na ekranie, jest wychudzona, o nieprzytomnych oczach. - Zawracajcie - skrzeczy m�czyzna wyschni�tymi wargami. - Nie zezwalamy na dokowanie. - Jeste�my jednostk� Floty Krediksja�skiej i zatrzymali�my si� w celu pobrania paliwa. - Dla w�asnego dobra trzymajcie si� od nas z daleka. Nie przekraczajcie naszego kr�gu kwarantanny. Czy� nie rozumiecie? Wszyscy zachorowali�my na Czarn� Zaraz�. Saburo kr�ci g�ow�. - My ju� si� z ni� zetkn�li�my. Potrzebujemy tylko paliwa i chcemy zerkn�� na wasze mapy. - Nie. - Twarz m�czyzny jest smutna, lecz pe�na determinacji r�wnie mocnej jak hlutra�ska kora. - W atmosferze tego gazowego olbrzyma jest do�� wodoru - jeste�cie okr�tem wojennym, mo�ecie pobra� paliwo za pomoc� czerpak�w. Mo�ecie te� po��czy� wasz komputer pok�adowy z naszym centralnym komputerem, je�li s�dzicie, i� nasze mapy mog� si� wam na co� przyda�. Tylko trzymajcie si� od nas z daleka. - Nic nie rozumiem. Je�li jeste�cie ju� zara�eni, jak mo�ecie my�le�, i� pogorszyliby�my spraw�? M�czyzna potrz�sa przecz�co g�ow�. - Poprzez dalsze rozprzestrzenianie zarazy. My wszyscy z�o�yli�my przysi�g�, zniszczyli�my nasze statki, otoczyli�my si� kr�giem kwarantanny, by ostrzec innych. - Oczy tamtego b�agaj� Sabur� tak, jak nie mo�e uczyni� tego jego g�uchy g�os. - Jeste�my przygotowani na �mier�... ale nie zamierzamy nara�a� na ni� reszty Galaktyki. Prosz�, oddalcie si� - zanim pokusa stanie si� dla nas zbyt silna. Saburo kiwa twierdz�co g�ow�, dotyka wewn�trznego komunikatora. - Wykonaj lot nurkowy, komandorze. Mu�niemy atmosfer�, a potem ruszymy w dalsz� drog�. - Zwraca si� zn�w do m�czyzny na ekranie. - Rozumiem. Odlatujemy. N-niech bogowie maj� was w swej opiece. - Niech maj� nas wszystkich w opiece. - Obraz ga�nie i otoczony czerwonym pier�cieniem Kef oddala si� od nas, a� znika w�r�d gwiazd. - Biedni g�upcy - odzywa si� komandor. Zacisn�wszy usta Sahuro potrz�sa g�ow�, ale nic nie m�wi. Niebawem zn�w znajdujemy si� w fazie tachionowej. Niekt�rzy z moich braci opiewaj� m�stwo Kefu na falach. Wewn�trznego G�osu, zdecydowawszy, i� takie bohaterstwo powinno zosta� ocalone dla Pie�ni Wszech�wiata. A kim�e ia jestem, �eby im tego odm�wi�? Coraz to wi�cej Hlutr�w w��cza si� w t� pie��, coraz wi�ksza ich liczba obserwuje mnie i post�py mej podr�y