5473
Szczegóły |
Tytuł |
5473 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5473 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5473 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5473 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Don Sakers
Wszystko Przemija
W cich� noc spowijaj�c� ten odwieczny las unosz� moj� dusz� ku gwiazdom
na falach Wewn�trznego G�osu. �piewam tak, jak �piewali Hlutrowie od
pocz�tku istnienia �ycia. Moje korzenie tkwi� g��boko w �yznej glebie
�wiata, kt�ry teraz, wzorem Ludzi, nazywamy Amny. Moje konary unosz� si�
wysoko w czystym i �wie�ym powietrzu, si�gaj�c po blad� po�wiat� gwiazd,
kt�ra zast�puje nam zaginione s�o�ce. I �piewam.
W odpowiedzi docieraj� do mnie g�osy z nieba i z jeszcze wi�kszych
odleg�o�ci: ch�r moich braci z miliona �wiat�w. Wi�kszo�� z nich to
Hlutrowie, gdy� ze wszystkich rozumnych ras tylko my zg��bili�my tajemnic�
Wewn�trznego G�osu. I dzi�ki temu, podobnie jak okaza�� postur�, g�rujemy
nad innymi istotami. W ten spos�b spe�niamy nasz� powinno�� wobec Pie�ni
Wszech�wiata. Jak bowiem mog�aby istnie� Pie�� bez Hlutr�w, kt�rzy by j�
�piewali?
�piewam i powinno mi to sprawia� przyjemno��. Szukam ��czno�ci duchowej
mojej rasy, jedno�ci, jak� zapewnia nam Wewn�trzny G�os i przenosi nas
hen, daleko, ponad mnogo�� �wiat�w, kt�re zamieszkujemy. Zwierz�ce rasy,
cho� ruchliwe, skr�powane s� przez ich w�asn� natur�, przykute w
przestrzeni do jednego konkretnego miejsca; tylko ro�liny, z pozoru
nieruchome, w rzeczywisto�ci przekroczy�y wszelkie granice. �piewam wi�c w
t� noc i poprzez moj� pie�� pragn� zjednoczy� si� z Pie�ni� Wszech�wiata.
Powinienem odczuwa� przyjemno��. Lecz zbyt wcze�nie, jeszcze zanim
zacz��em �piewa�, powsta� dysonans. D�wi�czy s�abo, zwyk�y pog�os �le
od�piewanej pie�ni. Odwracam od niego dusz�, by uciec przed nim w noc. A
przecie� istnieje on nadal, na �wiatach Hlutr�w, i w pustynnych
otch�aniach, gdzie dryfuj� tylko nasze �pi�ce zarodniki; w oceanach i w
chmurach, zniekszta�caj�c ich wilgotne, szcz�liwe melodie; w glebie i w
darni, zatruwaj�c ich g��boki spok�j.
To Ludzie.
Wiem, bracia moi, �e wielu z was nie zgadza si� ze mn�. Wielu z was nie
widzi ich takimi, jakimi ja ich widz�, owych syn�w i c�ry Ziemi z ich
maszynami i Tronami, z wszechobecnym chrypliwym jazgotem. Wi�kszo�� z was
nie zwraca uwagi na Ludzi. Wielu te� s�dzi, i� nie s� oni prawdziwie
rozumnymi istotami, �e nie posiadaj� w dostatecznym stopniu zdolno�ci
wyczuwania Wewn�trznego G�osu, aby spowodowa� jakikolwiek dysonans w jego
melodiach. Nie macie racji.
Ja �yj� w�r�d nich, o kilkana�cie hlutra�skich mil, a nie o osiemset
parsek�w, od jednego z ich najg�ciej zamieszka�ych �wiat�w, i wiem, �e
dysonans, jaki wyczuwam, pochodzi w�a�nie od Ludzi.
A mimo to wi�kszo�� z was, o bracia moi, uwa�a, �e Ludzie s� istotami
rozumnymi i wsp�czuje im, gdy� s� oni niem�drzy i s�abi. Mo�e pami�tacie
jeszcze nasze kontakty z nimi i naszego dziwnego brata, kt�ry opu�ci� Amny
i uda� si� do �wiata zamieszka�ego przez Ludzi. Zawsze my�l� o nim jako o
"Podr�niku", gdy� zaw�drowa� on do miejsc rzadko odwiedzanych przez
Hlutr�w.
Resztki jego cia�a stoj� jeszcze na polanie gdzie� o hlutra�sk� mil�
ode mnie. Zosta� on specjalnie wyhodowany do tej misji i w bardzo kr�tkim
czasie zako�czy� sw�j nieszcz�sny �ywot. Lecz jego pami�� nadal trwa w�r�d
nas. Dociera poprzez korzenie z wilgotnej gleby, spada na nas wraz z
letnimi wiatrami i wci�� jeszcze powraca echem w falach Wewn�trznego
G�osu. Nigdy nie zapomnimy Podr�nika.., a ja przede wszystkim. By�em
przecie� jego Nauczycielem, ponosz� cz�ciow� odpowiedzialno�� za jego
misj�, za uczynienie go tym, kim by�. Czasami, kiedy kontempluj� ten ogrom
czasu, czuj�, �e Podr�nik jest blisko mnie i niemal s�ysz� jego szept.
Jest to smutny szept, zagubiony d�wi�k, kiedy wstawia si� u nas za
dziwnymi stworzeniami, kt�re z czasem pokocha� - jak gdyby Hlutr m�g�
naprawd� pokocha� kt�r�� z Ma�ych Istotek.
Przypominacie sobie nasz� decyzj� w czasie s�du i b�agalny apel
Podr�nika. Oszcz�dzili�my w�wczas Cz�owieka, cho� mogli�my wyeliminowa�
go z Pie�ni Wszech�wiata niczym z�� zaraz�, kt�r� czasami przypomnia. Taka
by�a wola Hlutr�w i moja r�wnie� - a przecie� nieraz si� zastanawiam.
C� wtedy wiedzieli�my o Ludziach? Niewielu z nas okaza�o im
jakiekolwiek zainteresowanie. Dysponowali�my sk�pymi wiadomo�ciami
Wewn�trznego G�osu, wiedz�, jak� uzyskali�my od nieszcz�liwych dzieci
Nefestalu, oraz majaczeniami naszego biednego brata.
Dzi� jest zupe�nie inaczej. �yli�my wraz z Lud�mi na dziesi�ciu
tysi�cach �wiat�w przez dwa tysi�ce ich lat. Nadal kontakty mi�dzy naszymi
ludami s� ograniczone, lecz niekt�rzy z nas, Starszych Hlutr�w, uwa�nie
obserwowali Cz�owieka, przys�uchiwali si� pie�ni jego duszy. I zawsze, gdy
odnale�li�my pi�kno, natykali�my si� na dysonans.
A teraz Ludzie przeszkadzaj� Hlutrom w medytacji.
�y j� znacznie wolniej, pozwalaj�c, by noc rozkwit�a dniem, dzie� gas�
przechodz�c w noc, a planeta mkn�a po swej orbicie. Zazwyczaj to pomaga,
gdy� Ludzie s� efemerydami i wywo�ywane przez nich zak��cenia nie trwaj�
d�ugo. Nie potrafi� oni �y� wolniej ni� w swym zwyk�ym tempie.
Lecz teraz, �yj�c powoli, nie znajduj� spokoju. Ludzka kakofonia nie
cichnie; raczej wzmaga si� i z ka�dym szybko mijaj�cym dniem staje si�
coraz gorsza. Ju� ca�y Wszech�wiat krzyczy od ich niespokojnych my�li,
natr�tnej rozpaczy i b�lu. Ha�as ten zag�usza duchow� ��czno�� Hlutr�w,
budzi wiry w falach Wewn�trznego G�osu, sieje zam�t w naszej spokojnej
galaktyce. Ludzie krzycz�, Ludzie umieraj�, Ludzie s� przera�eni - i co
najgorsze, ich dzieci p�acz�.
S�ysz�, �e zastanawiacie si�, bracia i siostry; co si� dzieje?
Wysy�acie my�li w przestrze�, apelujecie... wy, kt�rzy �yjecie na ludzkich
�wiatach, wyt�cie zmys�y, wch�aniajcie widoki i d�wi�ki ich kr�tkich
�ywot�w. Czy zabijaj� si� nawzajem w jeszcze jednej z licznych wojen? Czy
plami� gwiazdy krwi� w serii szale�czych pogrom�w?
I oto nadchodzi odpowied� od jednego z nas, kt�ry wstrz��ni�ty jest
powag� wie�ci. Jaka� choroba toczy Rodzaj Ludzki, choroba, kt�rej ludzka
medycyna nie umie zwalczy�. W przeci�gu dwu kr�tkich ludzkich lat
rozprzestrzeni�a si� na p� galaktyki i pora�a �mierci� ka�dego, kto si� z
ni� zetknie. �ycie Ludzi jest zagro�one, cywilizacji Cz�owieka grozi
zag�ada, a ludzka m�ka zak��ca nawet pie�� Hlutr�w.
Czy� mo�na dziwi� si�, �e p�acz�?
Teraz za� nadchodzi pytanie, a wiedzia�em, �e nadejdzie wyszeptane
anonimowo na falach Wewn�trznego G�osu, wym�wione potajemnie do wiatr�w
Amny, wytryskuj�ce z jej gleby wraz ze wspomnieniami Podr�nika: co w tej
sytuacji powinni zrobi� Hlutrowie?
Pytam was, bracia moi - a dlaczego Hlutrowie powinni co� zrobi�?
Ze wsp�czucia, podpowiada pami�� Podr�nika, jedynego z nas, kt�ry
pokocha� Ludzi.
Czy wi�c w imi� wsp�czucia mamy odst�pi� od hlutra�skich tradycji? Czy
kiedykolwiek pr�bowali�my nie dopu�ci� do zag�ady kt�rej� z ras
efemerycznych? Zaledwie kilka lat temu, wed�ug hlutra�skiej miary czasu,
wielkie jaszczury �y�y na powierzchni Amny. Kiedy wysch�y bagna i nadesz�y
lodowce, gdy miliony ich gin�y od chor�b... czy wtr�cili�my si� w�wczas?
Kiedy wymiera�y delikatne, pi�kne ryby, pozostawiaj�c oceany bardziej
brutalnym stworom, kt�re zaj�y ich miejsce... czy� u�yli�my naszej mocy,
�eby ich ocali�?
I to nie tylko na Amny, lecz i na milionie �wiat�w w ci�gu ca�ej
d�ugiej historii Hlutr�w - jak cz�sto stawali�my pomi�dzy efemerydami a
ich przeznaczeniem? Jak cz�sto nasze wysi�ki zako�czy�y si�
niepowodzeniem? Wymarli Korumowie, nieszcz�sne dzieci Lavarrenu,
prze�liczne �piewaj�ce drzewa z Mehbis: wszyscy odeszli na zawsze.
Pami�tacie to lepiej ode mnie, moi Starsi Bracia. Hlutrowie widzieli
�mier� wielu ras, patrzyli na to ze wsp�czuciem - ale nie interweniowali.
Nie le�y to w naszych zwyczajach. Czy powinni�my post�pi� tak i teraz?
Powiadacie, �e r�wnie� wcze�niej b�agali�cie o interwencj�. Pojedy�czo
i dw�jkami, niekt�rzy z was prosili o oszcz�dzenie tej lub innej rasy.
Niekt�rzy z was pr�bowali ocali� ich wbrew woli Hlutr�w - i wszyscy
ponie�li kl�sk�.
Dlaczego mieliby�my spr�bowa� teraz?
Tu, na Amny, jest w�r�d nas pewien m�odzik, ledwo odros�y od ziemi;
stoi on w pobli�u ludzkiej osady, w miejscu, gdzie nadal umieszczaj� oni
swe upo�ledzone dzieci i doros�ych z uszkodzonymi m�zgami. I to w�a�nie
czynimy dla Ludzi... opiekujemy si� ich szalonymi i niedorozwini�tymi
osobnikami, pocieszamy ich koj�cymi projekcjami Wewn�trznego G�osu.
�w m�odzik wzywa nas teraz. Jego pos�anie nadchodzi w Pierws~zym
J�zyku, na falach barw mkn�cych przez gaj Hlutr�w, niczym przyg�uszony
szum dalekiego morza. - O, Starsi Bracia m�wi do nas. - Jaki� Cz�owiek was
wzywa.
- Nas?
- U�ywa on starego sprz�tu i przemawia do mnie w �amanym Pierwszym
J�zyku na �wiec�cych ekranach. Prosi o to, by m�g� si� zwr�ci� do
Starszych naszej rasy.
Dr�� na wietrze. Czy� zuchwalstwo Ludzi nie ma granic?! Najpierw
zak��caj� spok�j medytacji Hlutr�w, a teraz jeden z nich domaga si�
pos�uchania!
Przez wzgl�d na wsp�czucie, Bracie, m�wi do mnie pami�� Podr�nika.
Wcze�niej czy p�niej b�d� musia� nawi�za� kontakt z Lud�mi.
Postanawiam, �e stanie si� to teraz. - Przy�lij go - m�wi� do m�odzika.
Jeszcze nim �w Cz�owiek dociera do mnie, jego przybycie zwiastuj� inni
Hlutrowie. Szerokie fale kontrastowych barw p�yn� po ich li�ciach i pniach
i gdy Cz�owiek wchodzi na moj� polan�, towarzyszy mu szelest miliona
hlutra�skich li�ci.
Przybysz jest ma�ym stworzeniem, nawet jak na Cz�owieka. Nieliczne
k�pki jego sier�ci s� szare, a sztuczna sk�ra brudnobia�a. Zatrzymuje si�
przed moim pniem, po czym unosi sprz�t przeznaczony do emitowania �wiat�a
przedrze�niaj�cego Pierwszy J�zyk.
Wspomnienia Podr�nika przygotowa�y mnie do tego spotkania. Pochylam
ni�sze konary ku ziemi i wibruj� ich li��mi w kontrolowanych seriach,
znacznie szybciej ni� zwykle. Ta technika jest trudna nawet dla cz�onka
Rady Starszych takiego jak ja. U�ywamy jej do porozumiewania si� z
ni�szymi istotami w ich w�asnych j�zykach. Nie zamierzam u�atwia� sprawy
natr�towi, wr�cz przeciwnie, od samego pocz�tku pragn� ukaza� mu
mo�liwo�ci Hlutr�w.
- Kim jeste�, Cz�owieku?
Przybysz k�ania si�.
- Jestem doktor Aleks Saburo z Floty Imperium Krediksja�skiego.
Niewiele mi to m�wi. Jego imi� jest tylko d�wi�kiem, niczym wi�cej.
Tytu� wskazuje na kogo�, kogo obdarzono wiedz� i m�dro�ci� tak�, jak�
znaj� Ludzie. Co si� za� tyczy przynale�no�ci, to nawet Najstarsi z
Nefestalu nie s� w stanie �ledzi� zmieniaj�cych si� wci�� ludzkich
system�w politycznych.
- Czemu przyby�e� do mnie?
- �eby prosi� o pomoc.
Z bliska �atwo jest odczyta� te istoty za pomoc� Wewn�trznego G�osu.
Tre�� emocji przybysza odpowiada jego g�osowi: w pe�ni opanowany, a
przecie� �wiadom, i� stoi przed znacznie pot�niejsz� od siebie istot�.
To emocje, lecz umys�y Ludzi nie s� na tyle sp�jne, by mog�y przesy�a�
my�li.
- Wi�c pro� - m�wi�.
- To Czarna �mier� - powiada rozk�adaj�c bezradnie wy�sze ko�czyny. -
Nie mo�emy nic zrobi�, �eby j� powstrzyma�. Rozprzestrzeni�a si� ju� na
po�ow� Galaktyki i dotar�a do granic Imperium. Jeszcze rok, a opanuje
wszystkie ludzkie �wiaty. Cz�owiek na chwil� traci panowanie nad sob� i
pod powierzchni� jego umys�u dostrzegam przelotnie burz� uczu�.
- Wi�c zwracasz si� o pomoc do Hlutr�w. Dlaczego?
- Gdzie� indziej m�g�bym si� zwr�ci�, Wasza Wysoko��?
- Mo�esz nazywa� mnie "Nauczycielem".
- Nasza medycyna nie mo�e zwalczy� tej plagi, Nauczycielu. Wiem, �e
Hlutrowie umiej� modyfikowa� kod genetyczny. Wiem te�, �e cz�onkowie Rady
Starszych posiadaj� inteligencj� zdoln� dokona� analizy Czarnej �mierci i
mo�e nawet powstrzyma� j�.
I w taki oto spos�b Pie�� Wszech�wiata kpi ze mnie, bracia moi. Nie
zdo�am unikn�� odpowiedzi na pytanie, kt�re szepcze noc: Czy Hlutrowie
powinni pom�c Ludziom?
Odwo�uj� si� o podj�cie decyzji do moich Najstarszych Braci i Si�str,
lecz oni s� dziwnie milcz�cy.
To ja da�em wszystkiemu pocz�tek przed dwoma tysi�cami lat, kiedy
przygotowa�em Podr�nika, by os�dzi� Ludzko��, gdy wyst�pi�em przed Rad�
Starszych i o�wiadczy�em, i� musimy wiedzie� wi�cej o dzieciach Ziemi. I
teraz to w�a�nie j a musz� zadecydowa�, czy oszcz�dzimy Ludzi w krytycznej
dla nich chwili.
Cho� silnie pulsuj� we mnie wspomnienia Podr�nika, jak mog� powiedzie�
"tak"? Odrzuci� ca�e epoki geologiczne hlutra�skiej tradycji dla
nieokrzesanego stworzenia, kt�re uwa�a si� za wielkie, gdy� potrafi
zak��ci� nasze rozmy�lania? W jaki spos�b zdo�am uzasadni� ocalenie t e g
o ludu, skoro pozwolili�my zgin�� tak wielu innym?
Cz�owiek czeka na moj� odpowied� i nagle znajduj� j�. - Prosisz mnie o
wiele, doktorze Aleksie Saburo. Mo�e zbyt wiele. Zapoznaj� go z naszymi
tradycjami. Opowiadam o Korumach, Lavarrenach, mieszka�cach Mehbisu. M�wi�
mu, �e wszystkie �ywe istoty - tak, nawet Hlutrowie - umieraj�, gdy� jest
to cz�ci� Pie�ni Wszech�wiata. W ko�cu bol� mnie ju� ga��zki od zbyt
d�ugiego wydawania tak precyzyjnych wibracji.
- Nauczycielu, s�ysza�em, �e Hlutrowie ceni� �ycie. Stare legendy
opowiadaj� o ich wsp�czuciu dla wszystkich Ma�ych Istotek. Czy przez
wzgl�d na to wsp�czucie nie pomo�ecie nam?
- Wsp�czujemy wam... ale nie wiesz, o co prosisz. Wy, Ludzie,
zamieszkujecie ponad dwana�cie, tysi�cy �wiat�w; w przeci�gu roku
wszystkie porazi Czarna �mier�. Prosisz, �eby�my stworzy li antidotum, a
potem po�wi�cili si�, by rozprzestrzeni� je na wszystkich waszych
planetach?
- By�oby to wielkie po�wi�cenie - ale bez niego moja cywilizacja, mo�e
nawet ca�a moja rasa, zginie.
- Nasze po�wi�cenie by�oby wi�ksze, ni� s�dzisz. - Si�gn��em do
obszernej wsp�lnej pami�ci Hlutr�w po potrzebne mi ludzkie s�owa. -
My�lisz, �e Hlutrowie mog� bez wysi�ku syntetyzowa� materia� genetyczny.
Dowiedz si� wi�c, doktorze Aleksie Saburo, i� kiedy jaki� Hlutr tworzy
nowe DNA i RNA, umiera gwa�town� �mierci� w wybuchu, kt�rzy
rozprzestrzenia nowy materia� na wszystkie strony �wiata. Je�li nawet
mo�emy ocali� tw�j lud, oznacza to, i� wiele razy po dwana�cie tysi�cy
Hlutr�w musi zgin�� w m�czarniach.
W Wewn�trznym G�osie rozb�yska wybuch gniewu, szybko opanowany. - Nie
s�dzi�em - odpowiada - �e Hlutrowie s� takimi egoistami.
- Mamy swoje obowi�zki wobec Pie�ni Wszech�wiata. Je�li owa melodia
stwierdza, �e Ludzko�� musi przemin��, nie mo�emy tego zakwestionowa�.
M�j rozm�wca to dziwna istota, w kt�rej wsp�istniej�, r�wnie
gwa�towne, nami�tno�� i rozs�dek.. Teraz Cz�owiek dotyka mego pnia, a
ciep�o jego r�ki zaskakuje mnie i porusza w spos�b, w jaki nie zdo�a�y
uczyni� tego jego s�owa.
- Je�li chcesz, doktorze Aleksie Saburo, Hlutrowie mog� udzieli� porady
twemu ludowi. Mo�emy pom�c wam si� przygotowa� na spotkanie z Czarn�
Zaraz�, u�atwi� spojrzenie w oczy �mierci. Uczynili�my to dla innych.
- Nie - Cz�owiek zaprzecza gwa�townie. - Dzi�kuj� ci, Nauczycielu, i
prosz�_ o pozwolenie odej�cia. Mam niewiele czasu
Na tym powinno si� zako�czy� nasze spotkanie - lecz tak si� nie sta�o.
- C� wi�c uczynisz, Cz�owieku? - pytam.
- B�d� szuka� odpowiedzi. Kto� gdzie� musi posiada� wiedz�, kt�ra
pomo�e mi zwalczy� Czarn� �mier�. B�d� szuka� tak d�ugo, jak tylko b�d�
m�g�. - Cz�owiek odwraca si� i powoli oddala si� od mego gaju.
Ze strony niekt�rych spo�r�d moich braci dobiega okrzyk, �agodny
protest, kt�ry spada z gwiazd jak zimny jesienny deszcz. We mnie samym,
tam gdzie �yje pami�� Podr�nika, budzi si� silniejszy sprzeciw.
Bracia i siostry, jak�e mog� wam ust�pi�? Jak mog� wyrzec si� naszych
tradycji? Jest was tylko kilkoro - a kiedy Hlutrowie przyst�puj� do
dzia�ania, musz� dzia�a� zgodnie.
Pytacie mnie, jak mog� ignorowa� ten b�l?
- Zaczekaj, Aleksie Saburo.
Chocia�by tylko przez wzgl�d na Podr�nika, kt�rego duch nie przestaje
mnie dr�czy�, przedstawiam Cz�owekowi propozycj�: - Pojad� z tob�.
- A-ale jak? Przecie� udam si� poza ten �wiat, na planety, kt�re
porazi�a Czarna �mier�.
Nie wiem, bracia moi, dlaczego zgadzam si� uczyni� to, co Hlutrowie
czyni� bardzo rzadko. Mo�e i ja tak�e zbytnio przywi�za�em si� do Ludzi.
Mo�liwe, �e pragn� znale�� w nich co�, co b�dzie warte �mierci stu tysi�cy
Hlutr�w. A mo�e po prostu nie chc� zmarnowa� czasu, jaki po�wi�ci�em na
studiowanie ich.
- Ludzkie dzieci na tamtym wzg�rzu s� upo�ledzone umys�owo, lecz
oznaczaj� si� niezwyk�� wra�liwo�ci� na Wewn�trzny G�os Hlutr�w. Jedno z
nich stanie si� moim po�rednikiem b�dzie ci towarzyszy�o, a ja zobacz� to,
co ono widzi, us�ysz�, co s�yszy, i b�d� porozumiewa� si� z tob� przez
jego usta. B�d� te� �piewa� z moimi bra�mi i Rad� Starszych, i mo�e...
mo�e znajdziemy spos�b, by wam pom�c.
Cz�owiek jest oszo�omiony: zar�wno noc, jak i mi�osierdzie Hlutr�w
przechodz� jego poj�cie. - Wracaj do sanatorium m�wi� mu. - M�j po�rednik
powita ci� tam.
- Ja... dzi�kuj� ci, Nauczycielu.
Jego s�owom wt�ruje we mnie jak echo g�os Podr�nika: Dzi�kuj� ci.
Ludzkie cia�o jest niezgrabne, mi�kkie, kr�puj�ce. Poprzez jego
niedoskona�e zmys�y postrzegam okrojony �wiat: wzrok obejmuje tylko jedn�
oktaw�, a dolna granica s�yszalno�ci znajduje si� bardzo wysoko ponad
spokojnym szmerem Drugiego J�zyka Hlutr�w. Chemiczne zmys�y Cz�owieka s�
bardziej obiecuj�ce, lecz moje nowe cia�o nie wie, jak nale�y je
interpretowa�.
Nie ma w nim umys�u ani �wiadomej osobowo�ci. Je�li kiedykolwiek
istnia�a, jest pogrzebana zbyt g��boko, by nawet Hlutr m�g� j� odnale��.
Cho� nosi ona zwierz�ce cia�o, dusza tej istoty bardziej przypomina ni�ej
zorganizowane ro�liny. �yje, reaguje na �rodowisko, lecz nie posiada woli.
Do chwili, a� j� o�ywiam.
Najtrudniejsz� rzecz� jest ruch. Hlutrowie poruszaj� si� powoli -
chwiej�c si� na wietrze, zataczaj�c niewielkie kr�gi zgodnie z rocznym
ruchem s�o�ca, pulsuj�c rytmami wzrostu i �ycia w takt muzyki Wewn�trznego
G�osu. Nie jeste�my przyzwyczajeni do gwa�townych zwierz�cych ruch�w i
potrzebuj� czasu, aby poczu� swobod�, kiedy kroczy moje nowe cia�o.
Od wielu ludzkich tysi�cleci nie o�ywia�em cia�a innej istoty... od
czasu, kiedy ucz�szcza�em na konferencje Wolnych Lud�w Rozproszonych
�wiat�w w po�yczonej avethella�skiej postaci. Powoli przypominam sobie �w
proces i czuj� si� bardziej pewnie. Ochryp�e ludzkie g�osy nie wydaj� mi
si� ju� tak przykre, a przyprawiaj�ce o klaustrofobi� pomieszczenia -
mniej szczelne.
W miar� jak dostosowuj� si� do tej przemiany, Aleks Saburo prowadzi
mnie do kapsu�y transportowej i po kilku minutach jestem w ludzkim
mie�cie. Zam�t i dysonans wype�niaj� moje zmys�y, wi�c po prostu przestaj�
zwraca� uwag� na ludzkie cia�o. �piewam z wiatrem, czuj� na konarach
szcz�sny dotyk lataj�cych stworze�, zag��biam korzenie w ch�odnej glebie i
wch�aniam od�ywcze substancje z orze�wiaj�cego powietrza. Z czasem Saburo
i m�j po�rednik docieraj� do kosmoportu; po kilku minutach dezorientacji
opuszczaj� powierzchni� Amny i mkn� w ciemne, spokojne otch�anie
Galaktyki.
Teraz wreszcie mog� powr�ci� do po�yczonego cia�a i rozpocz�� proces
ca�kowitego podporz�dkowywania sobie ludzkiego po�rednika. Koncentruj�
si�, dostosowuj�c m�j zmys� czasu do szybkiej, nieelastycznej ludzkiej
przemiany materii. �wiat mych dozna� zaw�a si� w koncentrycznych kr�gach,
a� na jaki� czas �egnam si� z gajem, ziemi�, wiatrami i otwieram oczy w
ma�ej kabinie statku kosmicznego. Znajduj� si� na otomanie pod �cian�
przedstawiaj�c� otwart� przestrze� kosmiczn�. Saburo siedzi obok mnie,
obserwuj�c trzymane na kolanach przyrz�dy. Kiedy poruszam si�, podnosi
wzrok.
- Nauczycielu? - pyta.
- Jestem tu, Saburo - m�j g�os... m�j 1 u d z k i g�os... brzmi g�ucho
w ludzkich uszach.
- Za chwil� przejdziemy w faz� tachionow� - wyja�nia. Lecimy od jakich�
dw�ch godzin. Up�yn�o prawie dziesi�� godzin, odk�d opu�cili�my tw�j gaj.
Kiwam g�ow�. Hlutrowi trudno jest zrozumie� zwierz�cy stosunek do
czasu. U nich wszystko jest niecierpliwo�ci�, wszystko ruchem. Nam, kt�rzy
liczymy czas wedle ruch�w gwiazd i p�r roku powolnego hlutra�skiego
�ywota, ci�ko jest dostosowa� si� do sztywnych ludzkich poj�� o przebiegu
czasu. - Kontroluj� teraz w pe�ni to ludzkie cia�o - zapewniam go. -
Pragn� pozna�, jak dzia�a wasz nap�d tachionowy. Jest to co�, czego rzadko
do�wiadczaj� Hlutrowie: podr�e prawie tak szybkie, jak mog� porusza� si�
fale Wewn�trznego G�osu.
- Czy b�dziesz m�g� utrzyma� ��czno�� z... twoim gospodarzem?
- Jestem pewny, �e tak. Nasze umys�y s� znacznie bardziej elastyczne,
ni� s�dzicie. - I rzeczywi�cie, przemiana dokonuje si� w trakcie rozmowy.
Ludzki statek skr�ca w nieznanym Hlutrom kierunku, a mimo to nie trac�
kontaktu z po�rednikiem. Moja �wiadomo�� zapu�ci�a korzenie w kom�rkach
obcego zwierz�cego m�zgu i nie da si� stamt�d �atwo usun��.
- Dok�d lecimy?
Saburo wzdycha. - Najpierw udamy si� do Taglierre, by wst�pi� na
kongres Krediksja�skiego Stowarzyszenia Lekarzy. Nie oczekuj�, i� b�d�
mieli wi�cej danych ni� wtedy, gdy by�em tam w ubieg�ym tygodniu. -
Rozk�ada r�ce. - S�dz�, �e p�niej polecimy na Eirone�, aby zajrze� do
Wielkiej Biblioteki.
- Nie znam tych miejsc.
- Lecimy na Galaktyczny Zach�d, og�lnie rzecz bior�c, od Amny w
kierunku konstelacji zwanej Wie�� Auryka. - Doktor Saburo dotyka kilku
klawiszy na pulpicie; na �cianie, pod kt�r� siedz�, pojawia si� nocne
niebo Amny. Saburo wyci�ga r�k� w stron� osobliwego skupiska gwiezdnego. -
Tutaj.
Potakuj�ce skinienie g�owy przychodzi mi r�wnie �atwo, jak lazurowa
barwa, kt�r� Hlutrowie wyra�aj� zgod�. Pod��amy ku smutnemu, jasnemu
Doraskowi. Nawet teraz s�ysz� pie�� moich braci i si�str na rozjarzonych
�wiat�em gwiazd r�wninach Dorasku i �piewam razem z nimi. Pie�� jest
zniekszta�cona: cz�ciowo z powodu ogromnej szybko�ci, z jak� porusza si�
nasz pojazd, ale r�wnie� i z powodu lamentu miliarda ludzkich g�os�w. I
gdzie� pomi�dzy nami a odleg�ym Doraskiem p�acz samotnego ludzkiego
dziecka przecina harmoni� Wewn�trznego G�osu jak odg�os gromu spokojne
letnie popo�udnie.
Nim zacz��em bada� natur� tego strasznego p�aczu, statek powraca do
normalnej przestrzeni i przed moimi ludzkimi oczami widnieje zimny, bia�y
glob Taglierre.
Up�yn�y zaledwie dwie si�demki Obrot�w Galaktycznych, odk�d nasiona
Hlutr�w przyby�y po raz pierwszy na Taglierre. Od tamtego czasu planeta
stawa�a si� coraz bardziej niego�cinna i zimna, w miar� jak jej atmosfera
ulatnia�a si� w przestrze� mi�dzygwiezdn�. Ludzcy ziemiotw�rcy zatrzymali
ten proces i obecnie Taglierre ma otoczk� powietrzn� o dw�ch trzecich
g�sto�ci atmosfery Amny i temperatury nie gorsze ni� w najsro�sze zimy
mojej ojczyzny. Ale Ludzie nie pozostan� tu na zawsze. Siedemdziesi�t razy
po siedemdziesi�ciu Hlutr�w, dumnych i samotnych, pozosta�o w tropikalnej
strefie tej planety; jeszcze za ich �ycia Taglierre zamieni si� w
zamarzni�te widmo �wiata.
Kiedy manewrujemy, �eby podej�� do l�dowania, witam moich dumnych braci
i siostry, kt�rym przypad� w udziale honor przewodniczenia �mierci �wiata.
Wykonuj� oni dobrze sw� prac� w miar� up�ywu pokole�... ponaglaj�c Ma�e
Istotki, od czasu do czasu popychaj�c ich, gdy normalna ewolucja nie
dor�wnuje tempu degeneracji Taglierre. O ile ich wysi�ki zostan�
uwie�czone sukcesem, �ycie przetrwa na tym globie, cho� walka jest trudna.
�piewaj� mi na powitanie rytualne formu�y, ale poza tym po�wi�caj� mi
niewiele uwagi: nie przywi�zuj� szczeg�lnego znaczenia do czyn�w Ludzi.
Niemniej jednak z ich pie�ni i z wir�w Wewn�trznego G�osu, kt�re
omywaj� brzegi bezwodnych m�rz tej planety, dostrzegam przelotnie
samotno�� i rozpacz w kipi�cych niegdy� �yciem ludzkich miastach i wiem,
�e nie tylko Hlutrowie czekaj� na �mier� �wiata.
- Wielu z twych pobratymc�w opu�ci�o Taglierre - odzywam si� do Sabury.
Nie u�ywane wspomnienia w m�zgu po�rednika m�wi� mi, �e na
pomarszczonej twarzy doktora maluje si� smutek. - Czarna �mier� wkr�tce
dotrze i tu - prawdopodobnie w przeci�gu kilku tygodni. Ka�dy, kto m�g�
odlecie�, uczyni� to. Tylko okr�ty wojenne mog� tu bezpiecznie l�dowa�; ci
biedni g�upcy zadepcz� si�, usi�uj�c porwa� ka�dy inny pojazd.
- Dlaczego nie zakazano podr�, �eby w ten spos�b ograniczy�
rozprzestrzenianie si� choroby?
- Na Taglierre? Oni zale�ni s� od handlu, je�li chodzi o �ywno�� i
cz�ci zamienne. Ten �wiat nie mo�e sam wy�ywi� p� miliarda ludzi. -
Przesuwa r�k� po w�osach. - Zrobili�my, co by�o mo�liwe. Przed rokiem
cesarz nakaza� zamkni�cie granic i w ten spos�b Imperium na jaki� czas
unikn�o nieszcz�cia. Nasz statek przecina powietrze, pozostawiaj�c za
sob� kr�tki b�ysk jak �lad meteorytu ogl�danego z do�u przez Hlurrciw. Ale
nie mo�emy powstrzyma� handlu mi�dzygwiezdnego. Czarna �mier� dotar�a do
granic Imperium, to tylko kwestia tygodni, zanim... - Nie ko�czy zdania.
L�dujemy na pustym kosmodromie, a wiatr unosi nad pust� r�wnin� zimny
piasek.
Wi�c t o jest ludzka Starszyzna i m�drcy?! Bracia i siostry, przyby�em
na Taglierre przekonany, �e ujrz� co� niby jad� Hlutr�w, zjednoczonych
wsp�lnym ko�ysaniem i pie�ni�, gdy kontempluj� tajemnice i poszukuj�
odpowiedzi. Zamiast tego trafi�em do domu ob��kanych!
Pos�uchajcie ich, bracia:
- Czarna �mier� to choroba wywo�ana przez priony. Moje symulacje
wykazuj� analogi� z leczeniem syndromu Gerstmana-Strausslera - m�wi jedna
z nich, wysoka i szczup�a kobieta o w�osach barwy wiosennego nieba. -
Wobec tego wasza ~~r�ba modyfikacji antywirytyk�w opartych na DN A nie
powiedzie si�, bez wzgl�du na to, jakiego u�yjecie punktu wyj�cia.
- M o j e komputery - m�wi inny z ekranu komunikatora zapewniaj� mnie,
i� nie istniej� efektywne �rodki zapobiegawcze. Mo�emy tylko leczy� t�
chorob� po wyst�pieniu objaw�w, a leczenie to polega na podawaniu du�ych
dawek antywirytyk�w o szerokim zakresie dzia�ania.
- Mylicie si�! - wo�a trzeci, bezsensownie unosz�c do g�ry monitor
swego komputera, tak by wszyscy mogli go widzie�. Analogi� musz� by� dwie
klasyczne reakcje toksyczne. Jedynym sposobem powstrzymania tej plagi jest
rozprzestrzenienie organizm�w zdolnych zniszczy� toksyn�. Proponuj�
poleci� naszym po��czonym medykomputerom opracowa� symulacj� dotycz�c�
zmienionego genetycznie wariantu powszechnie u�ywanych przeciwcia�.
Sala, w kt�rej odbywa si� kongres, cho� du�a, jest prawie pusta.
Lekarze - Ludzka Starszyzna - siedz� lub stoj� w pobli�u �rodka, ka�dy bez
wyj�tku za konsol� komputera. Saburo i ja siedzimy wraz z kilkoma
milcz�cymi go��mi po jednej stronie sali. Po drugiej znajduj� si�
dziennikarze: przestraszeni lub pewni siebie, nie rozumiej� nic z tego, co
m�wi� lekarze, a jednak s� g��boko przekonani, �e tamci idioci znajd�
odpowied�. Miliardy Ludzi ogl�daj� przebieg obrad za po�rednictwem oczu i
przyrz�d�w, miliardy, kt�re uwa�aj� lekarzy za m�drych poszukiwaczy
wiedzy. Czy tylko ja jeden rozpoznaj� w nich g�upc�w?
Nie. Saburo wstaje, by zabra� g�os.
- Na Boga, siedzicie tu od dw�ch miesi�cy i nadal toczycie te same
spory. Nadal ��czycie wasze medykomputery z diagnostytronami i robicie
jedn� symulacj� po drugiej. Nie mog� w to uwierzy�.
Wysoka kobieta spogl�da na niego spode �ba. - Czy� to nie doktor
Saburo? A mo�e powinnam raczej powiedzie�: porucznik Saburo?
- Na etacie pu�kownika na czas trwania zagro�enia, doktor Melus. Nigdy
nie ukrywa�em moich zwi�zk�w z Flot�.
- Nie. - Kobieta u�miecha si�. - Po prostu nie m�g� pan znale�� �adnej
szko�y ani powa�nego szpitala, kt�ry zaakceptowa�by pa�sk� kandydatur�.
Wi�c s�dzi pan, �e tracimy czas?
- Tak. Symulacje i analizy komputerowe nie powstrzymaj� Czarnej
�mierci.
- Ach, a mo�e pan zdo�a to uczyni�? Jak? Pa�skie zabawy z trupami nie
da�y �adnych rezultat�w, podobnie jak pa�skie wypady w wiwisekcj�...
- Legalne eksperymenty, prosz� pani.
- Niech i tak b�dzie. Nie wida� te� �adnych korzy�ci z pa�skiej
najnowszej koncepcji polegaj�cej na odwo�ywaniu si� do nieziemc�w,
poruczniku.
Saburo zaciski pi�ci, ale nic nie m�wi.
Jego oponentka zbywa go ruchem r�ki.
- Tu, w tym pokoju, zgromadzili�my najwi�ksz� specjalistyczn� baz�
danych w Imperium i poza nim. Do naszej sieci w��czone s� uniwersytety ze
Skaptona, Prakis i z samego Krediksu. Dysponujemy te� wiedz� przodk�w w
postaci program�w, kt�re nam pozostawili. Ten kongres zebra� najwi�ksze
zasoby medycyny w historii pisanej...
- I nadal b�dziecie robili wasze symulacje i radzili si� staro�ytnych,
a� ostatni z was umrze na t� zaraz�! - Saburo bierze za rami� mego
po�rednika i ci�gnie go w stron� drzwi. - Chod�, powinienem by� wiedzie�,
�e l�dowanie tu nie ma sensu.
Kiedy drzwi sali zatrzaskuj� si� za nami, ludzcy lekarze ponownie
rozpoczynaj� por�wnywanie rezultat�w bezmy�lnych program�w komputerowych.
Nic dziwnego, �e wymieraj�.
Po drodze do Eironei mijamy okr�ty wojenne - Saburo usi�uje wyt�umaczy�
mi, dlaczego Ludzie zabijaj� si� nawzajem, ale nie mog� tego zrozumie�.
My, Hlutrowie, wszyscy nale�y my do jednego plemienia, od czas�w Wielkiej
Schizmy sprzed ponad miliarda lat... nie walczy my ze sob� o terytoria,
nie szukamy te� czczej pot�gi. Hlutrowie zjednoczeni s� w pie�niach, kt�re
�piewaj�, i w Pie�ni Wszech�wiata obejmuj�cej wszystko, co �yje. Nawet
je�li nie zgadzamy si� ze sob� (tak jak niekt�rzy z was, bracia i siostry,
nie zgadzacie si� ze mn� w sprawie udzielenia pomocy Ludziom), czynimy to
bez urazy, z�o�liwo�ci czy przemocy.
A po c� Hlutrowie mieliby walczy� z innymi gatunkami? Kiedy zagra�aj�
nam, rozprawiamy si� z nimi. Poza tym Hlutrowie zwyci�aj�, tak jak zawsze
zwyci�ali, wedle powolnej, lecz niewzruszonej metody kr�lestwa ro�lin.
Dlaczego mieliby�my walczy�?
- Wasze okr�ty wojenne stoj� w bezruchu, Saburo. Dlaczego nie walcz�? -
Bo cho� jednostki obu stron ��daj� od nas identyfikacji, kiedy je mijamy,
wzd�u� granicy rozci�gaj�cej si� na kiloparsek w ka�dym kierunku nie
prowadzi si� dzia�a� wojennych.
Saburo manipuluje na pulpicie, wpatruje si� w ma�y ekran po czym
wzrusza ramionami: - Z powodu Czarnej �mierci. Na czas jej trwania
og�oszono rozejm.
- Nale�ysz do dziwacznego ludu, Saburo.
Teraz lekarz robi co�, co przekonuje mnie, �e nikt z naszych M�drc�w
nigdy nie zrozumie Ludzi; co�, co sprawia, i� na jaki� czas wycofuj� si�
do mego spokojnego gaju i �wie�ej rosy mglistego �witu Amny.
On si� �mieje.
We w�a�ciwym czasie przybywamy na Eirone� i niech�tnie powracam z
Amny. Skupili�cie teraz uwag� na mnie, bracia i siostry, i na tej dziwnej
podr�y, kt�ra sta�a si� moj� misj�. Niekt�rzy z was �piewaj� o naszym
obowi�zku ocalenia Ludzi, inni za� - �e musimy utrzyma� cenn� hlutra�sk�
bezstronno��, kt�ra dobrze s�u�y�a nam od pradawnych dni Pylistrofy, kiedy
�ycie by�o tylko marzeniem na Rozproszonych �wiatach.
A jeszcze inni... ci wyra�aj� szeptem inn� opini� zrodzon� z tl�cej si�
wci�� nienawi�ci i pragnienia zemsty. Tamci Hlutrowie ciesz� si� z Czarnej
�mierci i chcieliby, aby�my j� przy�pieszyli, tak by Ludzie wygin�li od
razu i na zawsze.
Czy zapomnieli�cie ju�, bracia moi, �e kiedy� Hlutrowie przysi�gli
pomaga� Rodzajowi Ludzkiemu w poszukiwaniu dojrza�o�ci i wykorzystaniu
wrodzonego potencja�u? Saburo mo�e odnie�� sukces, wbrew nam - Ludzko��
mo�e prze�y� Czarn� �mier� bez pomocy Hlutr�w. Czy za��dacie wtedy,
�eby�my zabili tych, kt�rzy ocalej�, wyrzucili t� ras� z Pie�ni
Wszech�wiata? Czy�by�cie chcieli, by Hlutrowie okazali si�
krzywoprzysi�zcami w obliczu gwiazd i �wi�tych melodii?
Cokolwiek uczynimy, zrobimy to za zgod� wszystkich. Nie, bracia i
siostry: teraz Cz�owiek sam pokieruje swym losem, a Hlutrowie... b�d�
obserwowa�.
Nasz statek wchodzi w normaln� przestrze� i opadamy ku zielonej
Eironei. Hlutrowie z tego �wiata, kt�rzy �yj� g��wnie w bujnych i
wilgotnych lasach tropikalnych, wy�piewuj� mi Wewn�trznym G�osem swe
powitanie i niepok�j. Ich pie�� zabarwiona jest rozpacz�; Czarna �mier�
dotar�a do Eironei i zmar�o na ni� wielu Ludzi: siedemdziesi�t razy po
cztery i jeszcze wi�cej. Dziesi�ciokrotnie wi�cej Ludzi bliskich jest
�mierci, a ich przygn�bienie wstrz�sa planet�. Tutejsi Hlutrowie
przywi�zani s� do swoich Ludzi i pod nieczu�ymi gwiazdami op�akuj�
odej�cie Ma�ych Istotek.
L�dujemy na niczyim polu w pobli�u jednego z ich wielkich miast,
podczas gdy s�o�ce powoli pnie si� ku zenitowi i ocienia znajduj�cy si�
poza budynkami basen. Na �ciennym ekranie pojawia si� zm�czona ludzka.
twarz: to dow�dca naszego statku.
- Wyl�dowali�my, pu�kowniku. Je�li nie zrobi to panu r�nicy... to...
za�oga g�osowa�a za pozostaniem na pok�adzie. Pa�ska kabina ��czy si�
bezpo�rednio z g��wnym wyj�ciem. Byliby�my wdzi�czni, gdyby pan...
Saburo unosi dr��c� d�o�. - Rozumiem, komandorze. Mo�e pan by� pewny,
�e pozostaniemy w odizolowanej cz�ci statku.
- To bardzo dobrze, pu�kowniku. - Twarz znika z ekranu. Saburo wstaje z
ci�kim westchnieniem. - Chod� ze mn� m�wi.
- Dok�d si� udajemy?
- Do Biblioteki. - Jego krok jest ci�ki, a cia�o pochylone niczym
drzewo, kt�re widzia�o zbyt wiele surowych zim.
Mog� tylko p�j�� za nim.
Na opustosza�ych ulicach miasta Sziau Szi na planecie: Eironei Saburo
opowiada mi o dokonaniach Ludzi. Pozw�lcie, bym podzieli� si� tym z wami,
bracia moi, gdy� jest to cudowna rzecz.
Podobnie jak Daaminowie, Kreenowie i szcz�liwe dzieci wielkiego
Avethellu, Ludzie zgromadzili w jednym miejscu ca�� sw� wiedz� o Pie�ni
Wszech�wiata. By�o to w dniach ich wielkiego Imperium, tysi�c pi��set lat
temu. Kiedy� ka�dy ludzki �wiat, osada czy gwiezdny statek mog�y korzysta�
z tej wiedzy, lecz dzi� tylko nieliczne plac�wki pozostaj� w kontakcie z
centraln� Bibliotek�. Eironea jest jedn� z nich. Tu, pod opiek� oddanych
kap�an�w, mechanizmy Biblioteki dost�pne s� ka�demu, kto tego potrzebuje.
Poprzez wstrz�sy polityczne niemal siedemdziesi�ciu ludzkich pokole�
Eironea pozosta�a wolna, niezwyci�ona i neutralna, pilnuj�c swych cennych
skarb�w.
Sie� kapsu� transportowych nie dzia�a i �adna autotaks�wka nie
odpowiada na wezwanie Sabury, wi�c nasz statek rodzi ma�y wehiku� i ju�
lecimy w tej metalowej skorupie. Ukryci w budynkach, za drogowskazami i
cz�ciami budowli Ludzie obserwuj� nas, gdy ich mijamy. Nieliczni, kt�rych
zaskoczyli�my na otwartej przestrzeni, jak tylko nas zobacz�, rozbiegaj�
si� w poszukiwaniu schronienia.
�wi�tynia Wiedzy strzela w niebo nad nami, kiedy wysiadamy. Saburo
kieruje si� w stron� rz�du terminali komputerowych; ich ekrany s� ciemne.
Wyczuwam za nami obecno�� jakiego� Cz�owieka i odwracam si�, by
zobaczy� blad�, wychudzon� kobiet� w podartej sukience. Jej d�ugie w�osy
s� czarne jak przestrze� mi�dzygwiezdna, a oczy zachowa�y ziele� wiosny.
- Je�li przybyli�cie, �eby skorzysta� z Centralnej Biblioteki - m�wi
cienkim g�osem - to jest mi bardzo przykro, ale si� to wam nie uda.
- Czy mechanizmy nie pracuj�? - pyta Saburo.
- Pracuj� dobrze. Ale po drugiej stronie nie ma nikogo, kto m�g�by
udzieli� odpowiedzi. - Kobieta rozk�ada r�ce niczym m�ode drzewko
wyci�gaj�ce ga��zki ku s�o�cu. - Czarna �mier� zdziesi�tkowa�a personel
Biblioteki. Po raz ostatni otrzymali�my od nich wie�ci kilka miesi�cy
temu. - Na jej wargach pojawia si� lekki u�miech. - Chod�cie do mego
mieszkania; dam wam troch� herbaty. R�wnie dobrze mo�emy porozmawia� w
lepszych warunkach. - Przedstawia si� nam, kiedy idziemy za ni�. - Jestem
Yee Bair. A wy?
- Doktor Aleks Saburo. M�j towarzysz to Nauczyciel. Czy... czy pani tu
pracuje?
- W �wi�tyni Wiedzy? Ale� sk�d. Cz�sto z niej korzysta�am. - Urywa, by
kaszln��. - Kiedy zaatakowa�a Czarna �mier� i kap�ani albo umarli, albo
odeszli, pomy�la�am sobie: czemu by si� tu nie wprowadzi�? Jest tu
przyjemniej ni� w moim dwupokojowym mieszkaniu i mam du�o czasu do pracy.
Co� w niej �piewa; jest to tylko niezwykle kr�tki b�ysk niekompletnej
melodii w Wewn�trznym G�osie. - Pani pracy? pytam.
- Jestem malark�. - Kobieta zatrzymuje si� przed zamkni�tymi drzwiami,
przyciska do nich rozwart� d�o� i drzwi si� otwieraj�. - Tutaj, sp�jrz.
Yee Bair maluje obrazy za pomoc� �wiat�a - �ywe, pulsuj�ce obrazy
zniekszta�caj�ce rzeczywisto�� tak, jak widz� j� ludzkie oczy. Niekt�re z
jej prac to banalne, �agodne wizerunki wie�, kosmoport�w i spaceruj�cych
ludzkich istot. Inne za� wyobra�aj� Czarn� �mier� i tchn� strachem, m�k� i
protestem, kt�rymi ludzkie �wiaty promieniuj� w tych strasznych czasach.
- Pani jest geniuszem - m�wi Saburo.
Mimo woli kiwam twierdz�co g�ow�. - Nadaje pani form� i definicj�
odrobinie Pie�ni Wszech�wiata. Pani prace dor�wnuj� najwi�kszym
arcydzie�om waszej rasy.
- To by�y wczesne pr�by - odpowiada wskazuj�c na banalne scenki. -
Dop�ki... - nie ko�czy zdania, lecz zajmuje si� przygotowaniem herbaty.
Bracia i siostry, to w�a�nie jest tajemnica, z kt�r� zetkn�li�my si�
ju� wcze�niej i zetkniemy zn�w w tysi�cu r�nych ras. My, kt�rych jedyn�
form� sztuki jest sama tre�� Pie�ni Wszech�wiata, nie potrafimy uchwyci�
jej esencji w spos�b, w jaki mog� uczyni� to te zwierz�ta, te Ma�e
Istotki. My, w�adcy stworzenia, jeste�my tak�e jego wi�niami: nie mo�emy
zrobi� kroku poza jego granice, aby tworzy� rzeczy niemo�liwe, zobaczy�
to, co nie mo�e istnie�. My, kt�rzy nigdy nie zaznamy g��bi rozpaczy, jak�
odczuwaj� te istoty, nigdy te� nie poznamy impulsu pchaj�cego je poza jej
granice. Ekstaza i cierpienie Hlutra w ostatecznym �miertelnym wybuchu,
narzucaj�cym wol� naszego ludu podatnej genetyce rzeczywisto�ci, to jedyne
emocje, jakie my, biedni Hlutrowie, jeste�my zdolni odczu� - najbli�sze
uczuciu, kt�re prze�ywa Yee Blair, gdy podnosi �wietlny p�dzel.
Czy Hlutrowie powinni p�aka� nad Lud�mi, gdy stawiaj� oni czo�o
przera�aj�cej Czarnej �mierci - czy te� Ludzie powinni p�aka� nad nami?
Ludzkie cierpienie rozrywa Pie�� Wszech�wiata i przez chwil� m�j ludzki
m�zg zdaje si� p�ka� z b�lu od tego �a�osnego lamentu. Gdzie�, bli�ej ni�
kiedykolwiek dot�d, ludzkie dziecko p�acze jak jeszcze nikt nigdy nie
p�aka�. Ju� wkr�tce �aden Hlutr nie b�dzie m�g� ignorowa� jego m�ki.
Saburo wydaje bezg�o�ny gwizd podziwu i uwag� moj� przyci�ga najnowsza
praca Yee Bair.
Nada�a ona kszta�t lamentowi nieznanego dziecka, lamentowi, kt�ry
odbija si� echem od gwiazdy do gwiazdy.
Jest to scena, jak� niemal mogliby zobaczy� Hlutrowie: milion barw
na�o�onych jedna na drug�, postrz�piony p�at wizji, kt�ry krwawi b�lem.
Ludzkie oczy i m�zg musz� uwa�nie przyjrze� si� obrazowi, �eby zobaczy�,
co przedstawia, ale ja to wiem ju� w chwili, gdy rzucam na� przelotne
spojrzenie. Ludzki ch�opiec lamentuje, otoczony cia�ami siedem razy po
siedemdziesi�ciu doros�ych Ludzi. Za nim ledwie widoczne s� postacie
innych ras, kt�re obserwuj� tragedi� Ludzi: m�drych Daamin�w, smutnych
syn�w Metrinu, lito�ciwych Iaranor�w nawet teraz usi�uj�cych nie�� ulg�
tam, gdzie mog�... i Hlutr�w, dumnych i wysokich, spogl�daj�cych z pe�nym
rezerwy wsp�czuciem. A za nimi nawet zimne, nieczu�e gwiazdy p�acz�
�wietlistymi �zami nad nieszcz�snym dzieckiem. Obraz ten przywo�uje �zy do
moich ludzkich oczu, jak nie m�g� uczyni� tego p�acz, kt�ry przedstawia.
Te gwiazdy...
Dotykam ramienia Yee Bair. - To s� gwiazdy z nieba Eironei, prawda?
- Tak. - Oczywi�cie, �e tak. Jak m�g�by kto�, kto zestrojony jest z
falami Wewn�trznego G�osu, nie us�ysze� tego wo�ania przera�aj�cej
samotno�ci? I s�ysz�c go nie wiedzie�, sk�d dobiega?
- Poka� mi... poka� Saburze... gdzie le�y ta gromada gwiezdna.
Dlaczego to robi�? Bracia i siostry, czym jest dla mnie los jednego
ludzkiego dziecka? Niekt�rzy z was zadaj� mi to pytanie i ja sam mog�
tylko dziwi� si� razem z wami. Jednak inni - a w�r�d nich g�os zmar�ego
Podr�nika, tego, kt�ry zna� Ludzi lepiej ni� ktokolwiek z nas - inni
�piewaj� mi, i� Ma�a Istotka cierpi i �e Hlutrowie musz� odpowiedzie�.
Chocia�by po to, by uciszy� b�l lito�ciwym ciosem. Takie s� nasze
obyczaje, nasz cel, nasz obowi�zek, odk�d pierwszy Hlutr wyr�s� ponad
powierzchni� zapomnianej Paka Tel.
Yee Bair opisuje mi ten rejon nieba, a Saburo ustala jego po�o�enie na
galaktycznych mapach na ekranie swego komputera. Ko�czy i spogl�da na mnie
pytaj�co.
- Zabierz nas tam, Saburo.
- Dlaczego?
Sam zadaj� sobie to pytanie, bracia moi, i otrzymuj� tylko jedn�
odpowied�: jaka� Ma�a Istotka p�acze. - To wynika z Pie�ni Wszech�wiata -
m�wi� do Sabury, maj�c nadziej�, i� to go zadowoli. I tak si� dzieje.
Pijemy herbat� z Yee Bair, po czym wracamy na statek. Saburo musi by�
zrozpaczony, gdy� utraci� sw� ostatni� szans� w pustych salach �wi�tyni
Wiedzy. Wydaje szybko rozkazy i ju� niebawem oddalamy si� od Eironei w
mrok niesko�czonego Kosmosu.
Po drodze Saburo kaszle kilka razy, p�niej za� odwraca si� ode mnie.
- Opowiedz mi o Czarnej �mierci. Jak atakuje ona twoj� ras� i co
Ludzie czuj�, kiedy ich po�era?
Eironea jest ju� bardzo daleko, a p�acz�ce ludzkie dziecko nadal
zagubione w�r�d gwiazd przed nami. Saburo odrywa wzrok od komputera i
marszczy brwi.
- Czasami nadchodzi szybko i �mier� nast�puje ju� po kilku dniach. W
innych przypadkach potrzebuje miesi�cy, �eby si� rozwin��. Symptomy s�
r�ne: kaszel, b�le g�owy, trudno�ci z oddychaniem, obrz�k staw�w - potem
zapalenie p�uc, awitaminoza, dysfunkcja nerw�w - a je�li pacjent �yje
dostatecznie d�ugo, ca�kowity rozpad systemu immunologicznego i
zaawansowane niedo�ywienie.
- Czy nikt si� nie uratowa�?
- Niekt�rzy spo�r�d tych, kt�rzy zapadli na ni� prawie dwa lata temu,
na samym pocz�tku, nadal �yj�... ale wci�� s� zainfekowani i wyst�puj� u
nich wszystkie objawy. Nigdy nie zetkn�li�my si� z przypadkiem, by kto�
nara�ony na zara�enie si� t� chorob� unikn�� jej ani te� nie znamy nikogo,
kto zaraziwszy si�, wyzdrowia�.
- I wasza nauka nie mo�e zapobiec rozprzestrzenianiu si� Czarnej
�mierci?
- Ta idiotka Melus mia�a racj� w jednej sprawie - chorob� wywo�uj�
priony. Nie DNA. Nie zdo�ali�my nawet wyizolowa� czynnika
chorobotw�rczego, a tym bardziej go zwalczy�. - Za�amuje bezsilnie oparte
na kolanach r�ce. - Tak d�ugo, jak nasi lekarze b�d� bawi� si� programami
komputerowymi pozostawionymi przez staro�ytnych, nie uzyskamy �adnego
post�pu.
Spogl�dam na poruszaj�ce si� szybko gwiazdy i przys�uchuj� si� wirom
Wewn�trznego G�osu, gdy w�druje on pomi�dzy �wiatami. Sk�d przyby�a ta
zaraza?
Niekt�rzy powiadaj�, i� jest to naturalny wytw�r system�w ewolucyjnych,
do kt�rych nale�� Ludzie. Wariant chor�b znanych Rodzajowi Ludzkiemu,
jeszcze zanim odwa�y� si� on opu�ci� ojczyst� planet�. To rzeczywi�cie
jest mo�liwe. Pomys�owo�� �ycia nie zna granic i w przeci�gu d�ugiej
historii galaktycznej powsta�y inne podobne choroby.
Inni m�wi�, �e Czarna �mier� zosta�a sztucznie stworzona jako bro�
skierowana przeciw tej rasie - albo przez samych Ludzi, albo przez jedn� z
wrogich ras z J�dra Galaktyki. S� precedensy: to nie pierwszy wypadek,
kiedy jaka� obiecuj�ca rasa wymiera w rezultacie biologicznego
samob�jstwa... albo staje si� ofiar� �wiat�w Zgromadzonych.
Niekt�rzy uwa�aj� - cho� nie wyra�aj� tego s�owami - �e Czarna �mier�
jest tworem Hlutr�w. Wy�piewa�em to pytanie na falach Wewn�trznego G�osu,
ale nie otrzyma�em �adnej odpowiedzi. Nikt si� nie przyznaje, a
przecie�...
Nie mo�na uwolni� si� od podejrze�. Czarna �mier� rzekomo pojawi�a si�
na Laksusie, planecie niezbyt oddalonej od Ziemi, na kt�rej powstali
Ludzie. Tej samej Ziemi, gdzie ostatni potomkowie ich w�asnych Hlutr�w
zadusili si� w wytworzonych przez Ludzi truj�cych oparach. Cz�sto
rozmy�la�em nad bezbrze�nie smutnymi dziejami Sekwoi, cz�sto zastanawia�em
si� nad ich okaleczonym �yciem - tylko cieni tego, czym mog�y by�, czym
byli ich dalecy przodkowie, �lepych, niemych, prawie g�uchych, s�ysz�cych
tylko najdalsze echa Wewn�trznego G�osu, kiedy wsz�dzie dooko�a p�yn�
straszne i pi�kne symfonie Hlutr�w �piewaj�cych dla siebie. Sekwoje nie
by�y Hlutrami, w najlepszym wypadku mo�na je uzna� za zdegenerowanych
krewniak�w, pozosta�o�� skarla�ego rodu, kt�ry nigdy nie potrafi� �piewa�
Wewn�trznym G�osem. Ich umys�y, je�li takie posiada�y, musia�y by�
zniekszta�cone nie do poznania, a �a�o�nie kr�tkie �ycie - prawdziw� m�k�.
W takich chwilach szepcze we mnie pami�� Podr�nika: czy� Ludzie nie
post�pili mi�osiernie - cho� nie�wiadomie - pozwalaj�c umrze� Sekwojom. A
my, Hlutrowie - czym jest mi�osierdzie dla nas? Pozwoli� na �mier�, czy
jej zapobiec? Nawet je�li jest to �mier� spowodowana przez niekt�rych
spo�r�d nas?
Statek dr�y i wychodzi z fazy tachionowej w cieniu otoczonego
pier�cieniami gazowego giganta.
- Co teraz? - pyta Saburo.
Odpowiada mu komandor, kt�rego twarz niczym widmo pojawia si� na tle
wspania�ego widoku. - Post�j dla nabrania paliwa, pu�kowniku. Osada zwana
Kef. Mam nadziej�, �e nie ma pan nic przeciwko temu - jest to jedyne
miejsce na naszych mapach, kt�re zawar�o uk�ad z Imperium.
- Prosz� robi�, co do pana nale�y. - Saburo zwraca si� do mnie. - Mam
nadziej�, �e ci to nie przeszkadza.
- Nie. - Si�gam w przestrze�, wzywaj�c Hlutr�w... lecz nie ma �adnego w
tym systemie planetarnym ani na wielekro� po siedem parsek�w dooko�a.
Ruszamy dalej i nad pomara�czow� kraw�dzi� gazowego giganta wstaje
skarla�e s�o�ce; jego �wiat�o l�ni przez chwil� na w�skim pier�cieniu z
cz�steczek lodu.
Nie ma tu mych braci ani si�str - s�ysz� tylko pulsowanie niedalekiej
ludzkiej osady, s�abe echo, kt�re mo�e by� form� rozwijaj�cego si� �ycia
ro�linnego na skalistym �wiatku w pobli�u s�o�ca... i powolny,
niezrozumia�y pomruk wydawany przez krystalicznych Talebb�w, ras�, kt�rej
istnienia Ludzie nawet nie podejrzewaj�. Talebbowie pod��aj� w�asn� drog�,
prze�ywaj� swe trwaj�ce ery geologiczne �ywoty w pier�cieniach
planetarnych, pasach asteroid�w i chmurach pierwotnej materii ukrywaj�cej
si� od ciep�a gwiazd tam, gdzie przestrze� jest niemal p�aska, a ich
w�asne s�o�ce tylko jedn� z jasnych gwiazd. Od czasu do czasu kt�ry� z
nich umiera i p�on�c mknie ku wewn�trznemu systemowi. Niekiedy jeden z
nich �yje na tyle d�ugo, �eby uderzy� w jak�� planet� i mo�e da� pocz�tek
nowej rasie ska�opodobnych istot, kt�re stan� si� jego nast�pcami.
Nie pozdrawiam Talebb�w z tego systemu planetarnego. By to uczyni�,
musia�bym �y� tak powoli jak oni, a dla nich Lata Galaktyczne s� niczym
dni i noce dla innych stworze�.
Saburo zasi�ga informacji swego komputera i u�miecha si� szeroko. - Kef
to osada kr���ca wok� tego gazowego giganta; zdaje si�, �e dominuje w
lokalnym handlu. Mam nadziej�, �e b�d� mieli mapy, kt�re umo�liwi� ci
zlokalizowanie tego, czego szukasz.
- Nie wiem. - W tej chwili nic nie zak��ca Wewn�trznego G�osu. Pie��
Hlutr�w d�wi�czy samotnie w ca�ej swej wspania�o�ci, nietkni�ta p�aczem
Ludzi. Tamto dziecko �pi... albo ju� nie �yje.
- To tu - wskazuje Saburo i Kef pojawia si� w polu widzenia.
Osada ta jest niezgrabn� konstrukcj� ze szk�a, metalu i �wiat�a, r�wnie
dobrze przypominaj�c� ptasie gniazdo, co statek kosmiczny czy ludzkie
miasto. Ca�o�� otacza czerwonofioletowy pier�cie�, tak jaskrawy, �e
sprawia b�l moim ludzkim oczom. Nagle rozbrzmiewa g�o�ny sygna�. Saburo i
ja zrywamy si� na r�wne nogi.
- Co to jest? - pyta lekarz.
Komandor odpowiada: - Odbieramy transmisj� na pa�mie zastrze�onym dla
pilnych informacji. Prze�l� to na wasz monitor.
Ludzka twarz, kt�ra wita nas na ekranie, jest wychudzona, o
nieprzytomnych oczach. - Zawracajcie - skrzeczy m�czyzna wyschni�tymi
wargami. - Nie zezwalamy na dokowanie.
- Jeste�my jednostk� Floty Krediksja�skiej i zatrzymali�my si� w celu
pobrania paliwa.
- Dla w�asnego dobra trzymajcie si� od nas z daleka. Nie przekraczajcie
naszego kr�gu kwarantanny. Czy� nie rozumiecie? Wszyscy zachorowali�my na
Czarn� Zaraz�.
Saburo kr�ci g�ow�. - My ju� si� z ni� zetkn�li�my. Potrzebujemy tylko
paliwa i chcemy zerkn�� na wasze mapy.
- Nie. - Twarz m�czyzny jest smutna, lecz pe�na determinacji r�wnie
mocnej jak hlutra�ska kora. - W atmosferze tego gazowego olbrzyma jest
do�� wodoru - jeste�cie okr�tem wojennym, mo�ecie pobra� paliwo za pomoc�
czerpak�w. Mo�ecie te� po��czy� wasz komputer pok�adowy z naszym
centralnym komputerem, je�li s�dzicie, i� nasze mapy mog� si� wam na co�
przyda�. Tylko trzymajcie si� od nas z daleka.
- Nic nie rozumiem. Je�li jeste�cie ju� zara�eni, jak mo�ecie my�le�,
i� pogorszyliby�my spraw�?
M�czyzna potrz�sa przecz�co g�ow�. - Poprzez dalsze rozprzestrzenianie
zarazy. My wszyscy z�o�yli�my przysi�g�, zniszczyli�my nasze statki,
otoczyli�my si� kr�giem kwarantanny, by ostrzec innych. - Oczy tamtego
b�agaj� Sabur� tak, jak nie mo�e uczyni� tego jego g�uchy g�os. - Jeste�my
przygotowani na �mier�... ale nie zamierzamy nara�a� na ni� reszty
Galaktyki. Prosz�, oddalcie si� - zanim pokusa stanie si� dla nas zbyt
silna.
Saburo kiwa twierdz�co g�ow�, dotyka wewn�trznego komunikatora. -
Wykonaj lot nurkowy, komandorze. Mu�niemy atmosfer�, a potem ruszymy w
dalsz� drog�. - Zwraca si� zn�w do m�czyzny na ekranie. - Rozumiem.
Odlatujemy. N-niech bogowie maj� was w swej opiece.
- Niech maj� nas wszystkich w opiece. - Obraz ga�nie i otoczony
czerwonym pier�cieniem Kef oddala si� od nas, a� znika w�r�d gwiazd.
- Biedni g�upcy - odzywa si� komandor.
Zacisn�wszy usta Sahuro potrz�sa g�ow�, ale nic nie m�wi. Niebawem zn�w
znajdujemy si� w fazie tachionowej.
Niekt�rzy z moich braci opiewaj� m�stwo Kefu na falach. Wewn�trznego
G�osu, zdecydowawszy, i� takie bohaterstwo powinno zosta� ocalone dla
Pie�ni Wszech�wiata. A kim�e ia jestem, �eby im tego odm�wi�? Coraz to
wi�cej Hlutr�w w��cza si� w t� pie��, coraz wi�ksza ich liczba obserwuje
mnie i post�py mej podr�y