5468
Szczegóły |
Tytuł |
5468 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5468 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5468 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5468 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Wyb�r prozy
opracowa�a: Ma�gorzata Ryl
Wst�p
Na pewno ka�dy w swoim �yciu
zosta� zafascynowany, ol�niony jakim�
filmem, ksi��k�, do kt�rych ch�tnie
powraca. Dla niekt�rych ksi��ka to po
prostu przyjaciel, antidotum na samotno��,
smutek, z�o otaczaj�cego �wiata. Cz�sto
si�gamy po utwory przeczytane w
dzieci�stwie, w latach m�odo�ci, by zn�w
spotka� si� z przyjaci�mi z kart dzie�,
prze�y� z nimi rozterki, podzieli� smutki,
zastanowi� si� nad sensem �ycia,
znaczeniem mi�o�ci, przyja�ni.
Kt� potrafi zapomnie� Ma�ego
Ksi�cia, Ani� z Zielonego Wzg�rza,
Justyn� Orzelsk�, Janka Bohatyrowicza,
Bernarda Zygiera?!
Przypominamy sobie �wiadomie
niekt�re fragmenty utworu, by zn�w
uwierzy� w ludzi, w swoje si�y, w moc
przyja�ni, mi�o�ci, zach�ysn�� si� �yciem,
zachwyci� pi�knem przyrody, nauczy� si�
walczy� ze z�em, przeciwno�ciami, a
nawet ze �mierci�.
Ten zbiorek zawiera fragmenty
utwor�w z r�nych epok, z literatury
polskiej i powszechnej, ale problemy
poruszane w nich s� bliskie ka�demu
wsp�czesnemu cz�owiekowi. Mamy
nadziej�, �e Czytelnik odszuka fragmenty
utwor�w odpowiadaj�ce jego gustom,
upodobaniom.
Ma�gorzata Ryl
Andrzejewski Jerzy
ur. 19 VIII 1909 r. w Warszawie; prozaik,
publicysta; studiowa� polonistyk� na
Uniwersytecie Warszawskim; debiutowa�
w 1932 r. opowiadaniem "K�amstwa";
powie�ci m.in. "�ad serca" (1938), "Popi�
i diament" (1948); symboliczne opowie�ci:
"Ciemno�ci kryj� ziemi�" (1956) i "Bramy
raju" (1960); powie�� "Miazga" (1981),
kt�ra czeka�a na opublikowanie oko�o
dziesi�ciu lat; zm. 19 IV 1983 r. w
Warszawie;
"Bramy raju"
wiem, co o mnie my�lisz, my�lisz �e
jestem k�amliwa, pr�na i rozpustna, ale
teraz powiem prawd�: gdyby mnie Jakub
pokocha�, nie by�abym ani k�amliwa, ani
pr�na, ani rozpustna, chwil� milcza�a,
potem powiedzia�a: nie ma cz�owieka,
kt�ry by od pierwszych swych krok�w a�
po ostatnie potrafi� i m�g� by� tylko
wy��cznie z�ym, bywa tak, �e gdy
cz�owieka wszystkie nadzieje i z�udzenia
opuszcz�, u�mierca w sobie cz�owiek
cz�owieka w jednej sekundzie mo�na si�
dobrowolnie �ycia pozbawi�, dalej
przecie� �yj�c, lecz by u�mierci� w sobie
potrzeb� mi�o�ci i potrzeb� nadziei na to
trzeba wielu ci�kich lat, ton�cy nawet
powietrza i garstki wody si� chwyta, wi�c
gdy cz�owiek nie u�mierci� siebie jeszcze
ca�kowicie i w�r�d ciemnych obszar�w
jego z�a ko�acze si� bodaj najniklejszy
promyczek t�sknoty za dobrem i potrzeb�
dobra, pochyla si� cz�owiek nad tym
w�t�ym p�omyczkiem, aby �udzi� si� w
chwilach samotno�ci, �e to, co jest teraz
s�abe i kruche, mo�e si� przekszta�ci� w
ogromny blask, mo�e si� myl�, moja
nieszcz�sna c�rko, lecz obawiam si�, �e
gdyby ci� kiedykolwiek Jakub pokocha�,
nie ty przesta�aby� by� k�amliwa, pr�na
i rozpustna, lecz r�wnie� on sta�by si�
k�amliwy, pr�ny i rozpustny, u�miechn�a
si�: uwa�asz, �e jestem tak silna?, my�l�,
�e jeste� bardzo nieszcz�liwa, mylisz si�,
ojcze, wcale si� nie czuj� nieszcz�liwa,
sp�jrz na mnie, czy tak wygl�da istota
nieszcz�liwa?, powiedzia� nie
spojrzawszy na ni�: cz�owiek, kt�ry
zab��dzi� w obcej i nieznanej okolicy i
wie, �e zab��dzi�, poczyna szuka� drogi
w�a�ciwej, ten natomiast, kto znalaz� si� w
sytuacji podobnej i nie zdaje sobie sprawy,
i� zgubi� s�uszny kierunek, nawet tej
szansy przed sob� nie ma, s�uszny
kierunek! - zawo�a�a - powiedz mi, co jest
s�usznym kierunkiem: gdzie jest s�uszny
kierunek?
przysi�gam ojcze
...powiedzia�a - �e by�abym zupe�nie inna,
gdyby mnie Jakub zechcia� pokocha�, nie
by�abym wtedy ani k�amliwa, ani pr�na,
ani rozpustna, wyrzek�abym si� i k�amstw,
i pr�no�ci i wszelkiej rozpusty,
wszystkiego, co jest we mnie z�e,
wyrzek�abym si�, gdyby mnie Jakub
pokocha�, poniewa� kocham Jakuba, na to,
�e go kocham, te� mog� przysi�ga�,
kocham go, poniewa� jest czysty i
niewinny, jest lepszy ode mnie, jest
jedyny na �wiecie, ale kocham go jeszcze
i dlatego, �e jest nieosi�galny, wszystko,
co o nim m�wi�am by�o k�amstwem, to
nieprawda, �e w�wczas, tamtej nocy,
Maud by�a w jego sza�asie, nikogo w jego
sza�asie nie by�o i nie wyszed� przed
sza�as obna�ony, chcia�am, �eby mnie
wzi��, ale on tego nie chcia�, poniewa�
jest czysty i niewinny, jest nieosi�galny,
chwilami sama ju� nie wiem, czego
bardziej pragn� i co podsyca moj� mi�o��:
po��danie jego cia�a i jego pieszczot czy
sp�tanie jego nieosi�galno�ci�, niewola,
w kt�r� w�asna moja natura mnie zepchn�-
�a, ale tak�e i co�, co si� wymyka mojemu
rozumieniu i moj� natur� przerasta jestem
w niewoli, ca�a przenikni�ta moj�
niewol�...
... je�eli drugi cz�owiek jest tylko ciemn�
tajemnic�, trudno go pokocha�, ale je�li
nie ma w nim nic z tajemnicy, r�wnie�
kocha� go niepodobna, poniewa� mi�o��
jest poszukiwaniem i odkrywaniem,
d��eniem i niepewno�ci�, po�piechem i
oczekiwaniem, niecierpliwym, ale zawsze
oczekiwaniem, jest owym szczeg�lnym i
jedynym stanem pragnie� i po��da�
czystych i mrocznych, szczeg�lnym i
jedynym stanem pragnie� i po��da�, kt�re
d���c do zaspokojenia domagaj� si�
nieprzekroczenia ostatecznej granicy
ostatecznego zaspokojenia, bowiem
mi�o��, ca�a z racji swej natury b�d�c
gwa�town� potrzeb� zaspokojenia, nie jest
nim, nie jest zaspokojeniem, i nigdy nim
sta� si� nie mo�e, gdybym ci� zna�, nie
m�g�bym z�o�y� w tobie moich pragnie�,
poniewa� one ��daj� dla siebie
niewiadomej miary, ale gdybym nic o
tobie nie wiedzia� i nic nie potrafi�bym
sobie o tobie dopowiedzie� r�wnie�
cofn��bym si� przed tob� jak przed
zdradzieck� przepa�ci� w g�rach albo
przed gwa�townym wirem rzeki, mi�o��
jest wo�aniem i poszukiwaniami, jest
zaborcza, ale wszelkie zaspokojenie
pragnie� zabija j�, jest bezustannie
spragniona, ale wszelkie zaspokojenie
pragnie� u�mierca j�, jest rozpacz�
pomi�dzy sprzecznymi �ywio�ami jest
samotno�ci� pomi�dzy sprzecznymi
�ywio�ami, ale jest tak�e nadziej�, ci�gle
nadziej� pomi�dzy sprzecznymi �ywio�ami
...
Hemingway Ernest
(1899-1961) - ameryka�ski
powie�ciopisarz i nowelista; wzi�� udzia�
jako ochotnik w I wojnie �wiatowej,
oddaj�c zwi�zane z tym prze�ycia w
powie�ci "Po�egnanie z broni�" (1929);
inne utwory: "S�o�ce te� zachodzi" (1926),
"Komu bije dzwon" (1940), "Za rzek� w
cie� drzew" (1950), "Stary cz�owiek i
morze" (1952); Nagroda Nobla w 1954 r.;
"Stary cz�owiek i morze"
P�yn�li szybko, stary moczy� r�ce
w s�onej wodzie i usi�owa� zachowa�
przytomno�� umys�u. W g�rze by�y
wysokie kumulusy i sporo ob�ok�w
pierzastych, tote� wiedzia�, �e bryza
potrwa ca�� noc. Stale spogl�da� na ryb�,
aby upewni� si�, �e to prawda. Min�a
godzina, zanim uderzy� j� k�ami pierwszy
rekin.
Rekin nie zjawi� si� przypadkowo.
Wyp�yn�� z g��bin wodnych, kiedy ciemna
chmura krwi osiad�a i rozla�a si� w
g��bokim na mil� morzu. Wyp�yn�� tak
szybko i bez �adnej ostro�no�ci, �e rozdar�
powierzchni� b��kitnej wody i ukaza� si�
w s�o�cu. Potem opad� na powr�t w
morze, zwietrzy� zapach i zacz�� p�ywa�
w kierunku, kt�ry obra�a ��d� i ryba.
Niekiedy gubi� wo�. Ale zaraz
odnajdowa� j� znowu, czasem te� chwyta�
tylko jej �lad i p�yn�� szybko, uparcie, po
kursie �odzi. By� to ogromny �ar�acz
mako, o budowie przystosowanej do
p�ywania tak jak najszybsza ryba w
morzu, i wszystko w nim by�o pi�kne
pr�cz paszczy. Grzbiet mia� b��kitny jak
ryby-miecza, brzuch srebrny, a sk�r�
g�adk� i �adn�. Zbudowany by� te�
podobnie do ryby-miecza, z wyj�tkiem
olbrzymich szcz�k, zatrza�ni�tych teraz,
gdy p�yn�� bystro tu� pod powierzchni�,
tn�c niewzruszenie wod� stercz�c� p�etw�
grzbietow�. Za �ci�ni�tymi podw�jnymi
wargami jego paszczy by�o osiem rz�d�w
k��w osadzonych sko�nie do wewn�trz.
Nie by�y to zwyk�e, sto�kowate z�by
wi�kszo�ci rekin�w. Mia�y kszta�t palc�w
ludzkich zagi�tych jak szpony. By�y
prawie tak d�ugie jak palce starego rybaka,
a z obu stron mia�y tn�ce, ostre jak
brzytwa kraw�dzie. Rekin ten m�g�
�erowa� na wszystkich rybach morskich,
kt�re by�y tak szybkie, silne i dobrze
uzbrojone, �e nie mia�y ju� �adnego
innego wroga. Teraz przy�pieszy�, gdy
zwietrzy� �wie�y zapach, a niebieska
p�etwa grzbietowa wci�� ci�a wod�.
Kiedy stary go ujrza�, wiedzia� ju�, �e to
rekin, kt�ry nie zna l�ku i zrobi dok�adnie
to, co chce. Obserwuj�c go
przygotowywa� harpun i zamocowa� link�.
By�a kr�tka, gdy� brakowa�o jej tej cz�ci,
kt�r� odci��, �eby uwi�za� ryb�.
Umys� mia� teraz jasny, pe�en by�
determinacji, ale nie mia� wiele nadziei.
"Za dobre to by�o, �eby trwa�" - pomy�la�.
�ledz�c podp�ywaj�cego rekina, rzuci�
okiem na wielk� ryb�. "R�wnie dobrze
m�g� to by� sen - my�la�. - Nie mog�
przeszkodzi�, �eby na mnie napad�, ale
mo�e go i dostan�. Dentuso! - pomy�la�. -
Niech szlag trafi twoj� ma�!"
Rekin podp�yn�� od ty�u i kiedy
uderzy� ryb� k�ami, stary ujrza�
rozwieraj�c� si� paszcz�, dziwne �lepia,
us�ysza� k�apni�cie z�b�w, gdy rekin
w�era� si� w mi�so tu� nad ogonem.
G�owa rekina stercza�a ponad wod�,
grzbiet wynurza� si�, a stary s�ysza� trzask
sk�ry i mi�sa dartego na wielkiej rybie i
wtedy wbi� harpun w �eb rekina, w
miejsce, gdzie linia ��cz�ca oczy przecina
si� z lini�, kt�ra biegnie w ty� od nosa.
Nie by�o takich linii. By� tylko ci�ki,
zaostrzony, niebieski �eb i wielkie �lepia,
i k�api�ce, szarpi�ce, wszystko
poch�aniaj�ce szcz�ki. Ale w tym w�a�nie
miejscu by� m�zg i stary w niego ugodzi�.
Ugodzi� swymi wykrwawionymi r�kami,
kt�re z ca�ej mocy wbi�y t�gi harpun.
Ugodzi� bez nadziei, ale zdecydowanie,
z najwy�sz� zajad�o�ci�.
Rekin okr�ci� si� w miejscu, a stary
spostrzeg�, �e w jego oku nie ma �ycia;
potem okr�ci� si� raz jeszcze, wik�aj�c si�
w dwa zwoje liny. Stary wiedzia� ju�, �e
rekin nie �yje, ale ten nie chcia� na to
przysta�. Le��c na grzbiecie, strzepuj�c
ogonem, k�api�c szcz�kami, pocz�� pru�
wod�, jak to czyni szybka motor�wka.
Woda zabieli�a si� tam, gdzie j� smaga�
ogonem, trzy czwarte cia�a wynurzy�o si�
nad ni� i wtedy linka napi�a si�, zadrga�a
i p�k�a. Przed kr�tk� chwil� le�a�
spokojnie na powierzchni, a stary
wpatrywa� si� w niego. Potem bardzo
powoli rekin poszed� na dno.
- Wzi�� ze czterdzie�ci funt�w -
powiedzia� g�o�no stary. "Zabra� mi tak�e
harpun i ca�� link� - pomy�la� - i teraz
moja ryba zn�w krwawi, wi�c przyjd�
inne."
Nie mia� ju� ch�ci patrze� na ryb�,
odk�d zosta�a okaleczona. Kiedy rekin j�
ugryz�, by�o to tak, jakby ugryz� jego
samego.
"Ale zabi�em rekina, kt�ry ugryz� moj�
ryb� - pomy�la�. - To by� najwi�kszy
dentuso, jakiego widzia�em. A B�g wie,
�e widzia�em du�e."
"Za pi�kne by�o, �eby trwa� - my�la�. -
Wola�bym teraz, �eby to by� sen,
wola�bym nigdy nie schwyta� tej ryby i
le�e� samotnie w ��ku na gazetach."
- Ale cz�owiek nie jest stworzony do
kl�ski - powiedzia�. - Cz�owieka mo�na
zniszczy�, ale nie pokona�.
Iredy�ski Ireneusz
ur. 4 VI 1939 r. w Stanis�awowie;
dramatopisarz, prozaik, poeta; zbiory
poezji: "Wszystko jest obok" (1959),
"Moment bitwy" (1961), "Muzyka
konkretna" (1971); mikropowie�ci i
opowiadania: "Dzie� oszusta" (1962),
"Zwi�zki uczuciowe" (1970), "Cz�owiek
epoki" (1971), "Manipulacja" (1974);
utwory sceniczne: m.in. "Zej�cie do
piek�a", "Jase�ka-moderne"; liczne
s�uchowiska radiowe, scenariusze filmowe;
zm. 9 XII 1985 r. w Warszawie;
"Polska nowela wsp�czesna"
�pisz ju�, Halino, z g�ow� na zgi�tym
ramieniu, a jutro wstaniesz wcze�nie, aby
si� przygotowa� do naszego �lubu, kt�ry
nie b�dzie uroczysto�ci� jak m�j pierwszy
�lub, lecz wolnym wchodzeniem po
startych kamiennych schodach, czekaniem
w du�ej sali obwieszonej reprodukcjami
dziewi�tnastowiecznych malarzy, a potem
siedzeniem przed biurkiem urz�dnika
z �a�cuchem spoczywaj�cym na klapach
marynarki, odpowiadaniem, �e tak, �e tak,
u�ciskiem d�oni, zej�ciem po starych
kamiennych schodach. I odczuwam ten
sam rodzaj znu�enia, jak po naszym
pierwszym zbli�eniu, gdy odprowadza�em
ci� do domu, ostro�nie stawiaj�c stopy na
pokrytym warstewk� lodu chodniku i by�a
we mnie sztywno��, jakby spr�one
zwierz� znalaz�o si� w moim wn�trzu i
tkwi�o nieruchomo z naje�on� sier�ci�
dotykaj�c czu�ych p�at�w �luzowego
nask�rka, tak sobie to zawsze
wyobra�a�em Halino, gdy odprowadza�em
ci� i gdy le�� obok ciebie. A potem to
ust�puje i w moim ciele rozlewa si�
ciemna mi�kko��, le�� wpatrzony w
ja�niej�cy sufit, �wiadom swego starego-
niestarego cia�a, swojej sk�ry, na kt�rej
lata zostawi�y �lad jak drobniutkie fale na
piasku pla�y i owe prawie niewidoczne
pomarszczenia nie stanowi� dla mnie cze-
go� przykrego, och nie, wprost przeciwnie,
gdy tak le�� i mam t� swoj� pewno�� - bo
wielekro� przeczuwa�em, co nie robi�o mi
specjalnej r�nicy, komedi� gran� przez
kobiety w tym naturalnym spektaklu - �e
dobrze spe�ni�em to, co mia�em spe�ni�,
drobniutkie zmarszczenia sk�ry stanowi�
o dodatkowej satysfakcji. Jutro we�miemy
�lub i zdecydowa�em si� na to nie tylko
dlatego, �e chcia�em zatrzyma� ci� przy
sobie, zabezpieczy� si� w pewien spos�b
przed m�odymi lud�mi, z kt�rymi
spotykasz si� w wytw�rni filmowej,
chcia�em i chc� opr�cz tego m�wi� ci
zdania zaczynaj�ce si� s�owem "zawsze" i
mie� uczucie, �e pomimo obaw i
przeciwnych do�wiadcze�, m�wi� ci
prawd�. I mie� dodatkow� atrakcj�, �e
czyni i m�wi to cz�owiek w moim wieku,
gdy si� ju� wie z ca�� pewno�ci�, �e
uczucia umieraj� i je�eli nawet zaistnieje
tak sprzyjaj�ca okoliczno�� jak
wzajemno�� uczu�, to jest to tym bardziej
bolesne dla strony, kt�rej mi�o��
zachowa�a si� d�u�ej; gdy si� ju� wie, �e
obumieranie mi�o�ci mo�e by�
niedramatyczne, podobne do wi�dni�cia
kwiatu, do zanikania zwierz�cia
trawionego chorob� bez oznak
zewn�trznych. Zdecydowa�em si� pomimo
tego wszystkiego na codzienne obcowanie
z tob�, nie tylko w intymno�ciach, lecz
wszystkich czynno�ciach zwyczajnych,
gdy zanika samokontrola, gdy si� jest
zm�czonym i zdenerwowanym, �pi�cym i
spoconym, gdy zaczynaj� samoistnie
egzystowa� nawyki, kt�re w okresie
pierwszych zbli�e� i pierwszych pasji
zdawa�yby si� nie do przyj�cia. Jeste�
smuk�a, Halino, maj�c dwadzie�cia pi��
lat, i b�dziesz smuk�a maj�c lat trzydzie�ci
pi�� i czterdzie�ci, i pi��dziesi�t.
Oddychasz r�wno i teraz, nie wiem
jeszcze, jak d�ugo, tw�j oddech jest moim
zegarem, wed�ug niego �yj�, gdy jestem
przy tobie i pami�tam o nim podczas
konferencji, urz�dowania, jazdy autem do
domu. Gdy szofer rozmawia ze mn� o
jakim� cz�owieku z ministerstwa,
przypominam sobie, �e interesujesz si�
moimi sprawami, jakby to by�y twoje
sprawy, �e twoja ambicja przeistacza si� w
ambicj� i pomimo i� widzia�em
intelektualistki przejmuj�ce si�
pi�ciarstwem, gdy �y�y z bokserem, w
twoim zainteresowaniu moj� prac� jest co�
wzruszaj�cego, jaki� powiew autentycznej
�wie�o�ci. Tak, tw�j oddech jest moim
zegarem i gdy staje si� chrapliwy, by
potem przej�� niekiedy w ptasi krzyk, to
�w d�wi�k m�g�bym przyr�wna� do bicia
zegara wyznaczaj�cego moje prywatne
miary czasu. Ju� przy pierwszym naszym
spotkaniu na przyj�ciu u Malinowskiego z
Ministerstwa Kultury, kt�ry zajmuje si�
filmem, ju� wtedy poczu�em, �e jeste�
kobiet�, kt�ra mo�e wyzwoli� we mnie
czu�o��, a nawet tkliwo��, �e jest to u
ciebie naturalne, tak jak naturalnym by�
u�miech i skinienie g�ow�, gdy
zaproponowa�em ci spotkanie w kawiarni
na drugi dzie�. A p�niej moje
przypuszczenie przesz�o w pewno��, nie
wstydzi�em si� by� tkliwym i czu�ym
pomimo starej sk�ry i ty przyjmowa�a� to
jako co� niezwyk�ego i wspania�ego,
przyzwyczajona prawdopodobnie do
m�czyzn - nie pyta�em ci� o to -
stosuj�cych inne konsekwencje erotyczne,
by� mo�e podobnych do mnie z okresu,
nim ci� pozna�em, zdawkowo uprzejmych,
sympatycznych, nie lubi�cych
wyolbrzymia� spraw, kt�re mo�na
za�atwi� szybko i pogodnie. I widzia�em,
domy�la�em si� i sprawdza�em, jak moje
uniesienie zaszczepia si� w tobie, zaczyna
przybiera� specyficzne, kobiece formy,
objawiaj�ce si� w pisaniu bilecik�w i
list�w, mimo �e widywali�my si�
codziennie, w dumnym roztkliwianiu si�
nad moj� operatywno�ci� w pracy, w
coraz cz�stszym przezwyci�aniu
przyzwyczaje� twojego pokolenia,
polegaj�cych na ukrywaniu uczu�, na
pewnym sposobie m�wienia, gdzie
stereotypy konwersacyjne maj� raczej
maskowa� ni� wyja�nia�, a� wreszcie
nasze rozmowy na ulicy, w ��ku czy
restauracji sta�y si� zrozumia�e tylko dla
nas i gdyby je pods�ucha� kto� obcy,
mog�yby wzbudzi� w nim tylko �miech.
Jednocze�nie nie ma w naszych
rozmowach owej mgie�ki infantylizmu, do
kt�rej zawsze mia�em wstr�t; zrozumia�a�
to i po kilku pr�bach nigdy nie
wypowiedzia�a� ju� s��w, kt�re mnie
zdziwi�y. Twoje szare, a w�a�ciwie
popielate oczy, tak niezwyk�e w Polsce,
mog� sobie zawsze wyobrazi� w biurze,
na ulicy i w domu, gdy ci� przy mnie nie
ma; niedawno czyta�em opowiadanie w
jakim� tygodniku o m�odej dziewczynie,
kt�ra s�ysza�a g�osy, i wtedy us�ysza�em
tw�j g�os; by�em sam w domu i przez
chwil� s�ysza�em tw�j g�os, to nie by�y
s�owa, nie, to by� tw�j g�os i zrozumia�em,
�e tw�j niezwyk�y g�os dzia�a na mnie
pobudliwie, �e jest jednym z najbardziej
niezwyk�ych g�os�w kobiecych, jakie
sobie przypominam; mimo i� jest wysoki -
a nigdy nie lubi�em wysokich g�os�w - nie
ma w nim nut ostrych, skrzecz�cych, tak
cz�stych w tych g�osach. W biurze
zacz��em na potwierdzenie u�ywa� s�owa
"ano", zamiast "tak", to te� przez ciebie;
u�miecham si� zawsze, gdy s�ysz�, jak
m�wisz: "ano" i gdyby nie by�o to tak
wy�wiechtane s�owo, powiedzia�bym, �e
to urocze. Halino, opowiadaj�c pewnego
wieczoru o pewnej wycieczce wymieni�a�
nazwisko jakiego� Piotrowskiego czy
Piotrowi�skiego i wtedy zapyta�em -
pyta�em co chwil� o jakie� drobiazgi,
�eby� wiedzia�a, �e interesuj� si� twoim
opowiadaniem - kto to jest. Zmiesza�a�
si�, spojrza�a� gdzie� w bok i cicho
powiedzia�a�: taki kolega z pracy;
zrozumia�em, �e nie powinienem ci� teraz
pyta� o to, a w�a�ciwie nigdy; pomog�em
ci wr�ci� do opowiadania i s�dz�, �e
zrozumia�a� moj� delikatno��, bo w
pewnej chwili przytuli�a� policzek do
mego policzka m�wi�c: ty jeste� taki
dobry, taki dobry. Nie wiesz, �e w moim
wieku - jeszcze nie wiesz - nie jest si� ju�
ciekawym takich rzeczy, mimo �e dotycz�
kobiety, kt�r� si� kocha; nie by�o to wi�c,
Halino, tak du�e wyrzeczenie, jak sobie
mog�a� wyobrazi�. Wtedy te�
pomy�la�em,�e wielu moich znajomych
nie ma racji twierdz�c, �e to, co
przechodz�, jest w jaki� spos�b typowe
dla mojego wieku, �e oni sami znaj�
czterdziestokilkuletnich pan�w, kt�rzy
dostaj� czego� w rodzaju amoku, wi���c
si� z dziewcz�tami, "trac�c dla nich
g�ow�" - jak si� wyrazili. S�dz�, �e jest to
raczej �aska dana mi przez los, przez
przypadek, �e potrafi�em w sobie
wskrzesi� m�odo��, �e potrafi� prze�ywa�
nasz� mi�o�� jak pierwsz�. Dlatego te� nie
zdziwi�o mnie twoje wyznanie, �e nie
wyobra�a�a� sobie, i� mo�e by� tak
pi�knie, �yj�c z tym wysokim, m�odym
cz�owiekiem, z kt�rym przysz�a� na
przyj�cie do Malinowskiego, ani z
poprzednimi trzema; dlatego te� nie
zdziwi�o mnie, �e ten m�ody cz�owiek
pozna�, �e si� zmieni�a�, i niespodziewanie
wyjecha� w g�ry, i stamt�d przys�a� ci
rozpaczliwy list, skoml�cy w�a�ciwie,
gdzie ka�de zdanie by�o pro�b� o powr�t;
nie zdziwi�em si� te�, gdy pokaza�a� mi
ten list, by� to znak, �e zaszczepi�em ci
moje uniesienie i �e przyj�o si� ono
wspaniale. By�o mi mi�o patrze� na ciebie
opowiadaj�c o swoich - jak to nazwa�a� -
epizodach, tych czterech epizodach,
opowiedzianych w b�yskotliwych
schematach, i s�ucha� twoich zapewnie�,
�e nic wi�cej w twoim �yciu nie by�o.
Wiedzia�em, �e k�amiesz, ale to by�o
k�amstwo dla mnie, twoja potrzeba
naturalna uszczuplenia przesz�o�ci, aby to,
co prze�ywamy tak niezwykle, nie wyda�o
mi si� jeszcze jednym z twoich
"epizod�w", �e mnogo�� poprzednich
spraw nie obci��y�a naszych wzlot�w.
Tak, Halino, mia�a� racj� post�puj�c w ten
spos�b i r�wnie� ja czuj� si� z siebie
zadowolony, i� przekona�em ci�, �e w to
wierz�, a nie przysz�o mi to �atwo, by�a�
nieco podejrzliwa, wsz�dzie czai�y si�
przeszkody, jak na przyk�ad z tym
Piotrowskim czy Piotrowi�skim. �pisz ju�,
Halino, z g�ow� na zgi�tym ramieniu, a
jutro wstaniesz wcze�nie, aby si�
przygotowa� do naszego �lubu, kt�ry nie
b�dzie uroczysto�ci� jak m�j pierwszy
�lub, lecz wolnym wchodzeniem po
wytartych schodach.
Iwaszkiewicz Jaros�aw
pseudonim Eleuter - ur. 20 II 1894 r. w
Kalniku pod Kijowem; prozaik, poeta,
dramatopisarz, eseista, t�umacz; autor
opowiada� (m.in. "Panny z Wilka",
"Brzezina", 1933), powie�ci historycznych
(m.in. "Czerwone tarcze", 1934),
dramat�w (m.in. "Lato w Nohant", 1934);
tw�rca zbior�w wierszy: "Oktostychy"
(1919), "Dionizje" (1922), "Powr�t do
Europy" (1931), "Inne �ycie" (1938),
"Warkocz jesieni" (1954); cykl "Plejady i
ciemne �cie�ki" (1957); zbi�r "Jutro
�niwa" (1963); tomy "Kr�g�y rok" (1967),
"Xenie i elegie" (1970), "�piewnik
w�oski" (1974), "Mapa pogody" (1977);
t�umaczy� tak�e opowiadania To�stoja,
Czechowa, monografie o Szopenie, Bachu
- zm. 2 III 1980 r. w Warszawie;
"Panny z Wilka"
Wiktor patrzy� przez okno. By� to jeden z
tych dni na prze�omie lata, kiedy jest
bardzo ciep�o, ale niebo jest pokryte, bia�e
i ciep�e ob�oki uk�adaj� si� w
nieprzerwan� zas�on�. Drzewa sta�y z
opuszczonymi, jakby zwi�d�ymi li��mi,
kt�re pokazywa�y bia�� podszewk�.
Kwiaty te� jakby zwi�d�y, dalie i fuksje
zwiesi�y g�owy. Poczu�, patrz�c na niemoc
przyrody, �e nie przezwyci�y ona jesieni,
i sam w sobie odczu� �w brak oporu,
kt�ry decydowa� o prze�omie lata.
Wyszed� na balkon i patrzy� na ogr�d, i
poczu� si� jak gdyby innym cz�owiekiem,
nie tym samym, kt�ry tu przyszed� przed
kwadransem. Zosia przysz�a za nim, czu�
do niej wdzi�czno�� za to, i� swoim
mro�nym tonem wywo�a�a ten nastr�j
przywi�d�y, a decyduj�cy.
- Wiesz, odmieni�a� mnie kilkoma
s�owami.
- Wywo�a�am mo�e to, co dawno le�a�o
u�pione w tobie.
- Nie nie. Przeciwnie. Lato si� we mnie
prze�ama�o.
Powiedzia� te s�owa i zszed� po stopniach
w d�. Zatrzyma� si� i czeka�, a� Zosia
zejdzie za nim, ale ona zatrzyma�a si� na
tarasie, r�ce opar�a, d�o�mi dotykaj�c
balustrady, i patrzy�a na niego
przenikliwie i z ciekawo�ci�.
Odwr�ci� si� i odszed� w g��b ogrodu.
Dzie� zamkni�ty pod namiotem ob�ok�w
mia� w sobie jak�� s�odycz i gorycz, jak
zapach �ubinu. By�o bardzo cicho i bardzo
ciep�o, a w powietrzu, mimo jego
czysto�ci, unosi� si� jakby trupi zapach.
Ziemia by�a nieruchoma, po�ysk
pod�u�nego kana�u wydawa� si� czym�
martwym. Powietrze by�o przejrzyste i
fury ze zbo�em, jad�ce na pag�rku za
ogrodem, wydawa�y si� jakby przybli�one
przez lornet�, ka�de �d�b�o stercza�o
nieruchomo i wyra�nie. Turkot nieg�o�ny
wolno poruszaj�cych si� k� stanowi�
jedyn�, przerywan� muzyk� tego
popo�udnia.
Przerazi� si� tej godziny. Przeszed� si� pod
nawis�ymi ga��zkami leszczyny, potem w
lasku usiad� na darniowej �awie, siedzia�,
czeka�, patrzy� i nie mia� zupe�nie
poczucia rzeczywisto�ci. Tylko to
prze�amane lato bola�o go mocno, jak
gdyby zrani� si� w palec. Z
pogmatwanych, nieokre�lonych my�li
wy�ania�o si� tylko jedno uczucie:
niemo�no�� �adnego osi�gni�cia.
Zna� to uczucie w pracy spo�ecznej, w
Stokroci nazywa� je brakiem doskona�o�ci.
Tymczasem tutaj w to martwe, bia�e,
prze�liczne letnie popo�udnie ukaza�o si�
ono w upiornej postaci. Nie chcia� z nim
walczy�, a ono ogarnia�o zupe�nie,
odp�dzaj�c concreta. Nic nigdy nie
dope�ni�, nic nigdy naprawd� nie zrobi�,
nic nigdy nie posi��� do g��bi.
Odnalaz�a go Jola samotnego, zab��kanego
pomi�dzy zakurzonym igliwiem sosen.
Wyrwa�a go z przejrzystych przestrzeni
nierzeczywisto�ci i powr�ci�a do �ycia
bardzo zwyczajnymi s�owami. Gada�a
wiele i jak za dawnych czas�w opowiada�a
o tym, co by�o na obiad, jak zapomniano
o mamie i nie poproszono jej do sto�u,
jakie by�y lody, jak m�� Zosi, kt�ry po
ni� przyjecha�, robi� dyplomatyczne miny,
cho� jest tylko wicekonsultantem. �mia�a
si� troch� nienaturalnie i stuka�a parasolk�
po pniach sosen. Nie patrzy�a wcale na
Wiktora, nie mia�a na to czasu i odwagi.
Wiktor te� j� omija� spojrzeniem i wci��
jeszcze kusi�y go bia�e chmury pomi�dzy
czarnymi drzewami.
Poszli ku domowi, spotkali Tuni�, razem
z ni� wybrali si� na daleki spacer.
Przez ca�y czas m�wi�a Jola, Tunia
dodawa�a od czasu do czasu jaki� szczeg�
do jej opowiada�, Wiktor zadawa� tylko
pytania albo potakiwa�. Pod wiecz�r
chmury si� przetar�y, z jasnych zrobi�y si�
ciemne, i odesz�y. Par� niebieskich pas�w
zosta�o na bia�awym, czystym zachodzie.
Och�odzi�o si�.
Wiktor nie s�ucha� i my�la� o tej chwili
ciszy, kiedy by� w ogrodzie, wprowadzony
w trans samotno�ci ironicznym
spojrzeniem Zosi. Czu�, �e atmosfera
wok� nich zg�szcza si� i staje si� ci�sza,
ale nie chcia� sobie tego t�umaczy�.
Wiedzia�, raz na zawsze wiedzia� teraz, �e
wszystkie rzeczy tak, jak istniej�
naprawd�, s� nieosi�galne. �e musi sta�
sam nad brzegiem bia�ego morza, a morze
podejdzie stopniowo i zabierze go, i nic za
nim nie p�jdzie.
- Posi��� naprawd� co�, to jest rzecz
niemo�liwa - powiedzia� g�o�no, nie
zastanawiaj�c si�, czy powiedzenie to da
si� zastosowa� w bie��cym momencie
rozmowy. Ale ton jego g�osu, kt�ry - nie
s�owa - nawet Tuni� zastanowi�, nie zdo�a�
przerwa� toku wymowy Joli i wreszcie
Wiktor zrozumia�, i� Jola gada byle co,
jak gdyby chcia�a zag�uszy� jakie�
wewn�trzne brzmienia czy jak gdyby nie
chcia�a dopu�ci� Wiktora do s�owa.
Po kolacji pojechali konno we dw�jk� z
Jol�. Po ciep�ym dniu spad�a ch�odna rosa
i li�cie, kt�re bi�y po twarzy Wiktora, by�y
zupe�nie mokre. Ksi�yc wstawa� p�no,
pruj�c chmury, przedzieraj�c w nich
dziury. Plamy jego blasku na ob�okach
podobne by�y do plam �niegu le��cego na
g�rach. Jola powiedzia�a to, ale Wiktor
milcza�. Potem oboje milczeli i jechali tak,
st�pa, daleko.
Wiktor czu� nieprzeniknion� samotno��
cz�owieka; niemo�no�� pokazania Joli
tego, co si� dzi� w nim dzia�o: jak
wszystko osi�galne, mog�ce si�
konkretyzowa�, rozp�ywa�o si� na nic i
zostawia�o co� w rodzaju zamy�lonej
mg�y. Wyrzeka� si� wszystkiego,
dzisiejszy dzie� brzmia� jak muzyka
niekt�rych wielkich sonat Beethovena; a
czu�, �e Jola nie chcia�a si� niczego
wyrzec. W�a�nie dzisiaj, coraz cieplejsza i
pi�kniejsza, spokojniejsza, dumna jecha�a
obok niego, dotykaj�c stop� jego
strzemion. - Pami�tasz, jake�my tak
je�dzili dawniej? - powiedzia�a tylko.
Nie pami�ta�. Przypuszcza� nawet, �e
mo�e nigdy nie je�dzili we dw�jk� konno
po nocy. Letnia noc nie pachnia�a tak
nigdy pio�unem, a przy tym nigdy tak nie
�egna� �ycia czynnego, m�odo�ci.
Rzeczywi�cie noc by�a bardzo pi�kna i
nagle w swej bia�o�ci i przepa�cisto�ci
wyda�a si� Wiktorowi tym samym dniem,
kt�ry min��, bia�y. Mi�dzy drzewami lasu,
obok kt�rego przeje�d�ali, widnia�y
zapadliny cienia, niebieskie przestrzenie,
dok�d nie dosi�ga� blask �wiat�a. Cicho
by�o ogromnie i Wiktor mimo woli
pochyli� si� i poca�owa� Jol�.
Kochanowski Jan
ur. 1530 r. w Sycynie - poeta;
najwybitniejszy przedstawiciel renesansu;
autor epiki beletrystycznej: "Zuzanny i
Szach�w"; polityczno-ideowej: "Zgody i
Satyra albo Dzikiego M�a"; autor
"Fraszek" i "Pie�ni"; "Tren�w" napisanych
z powodu �mierci c�rki Urszuli; dokona�
przek�adu "Psa�terza Dawidowego" - zm.
"...I� pija�stwo..."
Rzecz niezwyk�� uszom waszym powiem;
rozumiem temu, �e mi� nie wszyscy radzi
s�ucha� b�d�. Ale kiedy ja prawd�
powiem, niechaj mi� ka�dy, jako chce,
s�dzi. T� nadziej� mam, �e ludzi baczenie,
kt�rzy przystojno�� a sromot� rozezna�
mog�, po sobie mie� b�d�. Zaprawd�
zbytku �adnego chwali� nie mog�, ale to
naci�sza bywa, kiedy ludzie jawn�
lekko�� cudnymi s�owy zdobi�, a za co by
si� sprawnie wstyda� mieli, to sobie nie
tylko za kochanie, ale i za ch�� poczytaj�.
A pu�ciwszy na stron� wiele innych
rzeczy, je�li co pod s�o�cem tak spro�nego
naleziono by� mo�e, jako jest pija�stwo,
w kt�rym cz�owiek i Boga, i ludzi, i
powinno�ci swej, na ostatek i sam siebie
zapomnie� musi. A w�dy to ludzie tak
samo cukrowa� umiej�, i� �adna biesiada,
�adna krotochwila bez pija�stwa by� nie
mo�e; tym zachowania szuka�, tym si�
ludziom podoba� chc�. Taki ka�dy
przyrodzeniu swemu jawn� niechu�
okazuje, a prawie zna� dawa, �e mu to
niewdzi�czno, �e go B�g cz�owiekiem, a
nie insz� bestyj� stworzy�. Bo je�li
wdzi�czen tego i cz�owiekiem si� rad
widzi - czemu rozum, kt�rym od innych
�wierz�t jest r�ny, dobrowolnie swym
pija�stwem t�umi? Czemu dowcip a
baczenie, co nad inne bestyje ma, swym
ob�arstwem tak nikczemnie traci? Nie
trzeba mi na szle�stwo ich dowod�w
wiele; niechaj sami powiedz�, je�li
wszystko pomni�, co si� wczora dzia�o. I
nale�li sobie wym�wk�, kiedy ju� co
zbroj�, �e si� pod pijany wiecz�r zosta�o.
Tyme� wi�kszej ka�ni godzien, �e� i
bli�niego obrazi�, i k'temu, �e� si� upi�.
Czyni� wiele przykro�ci ludziom
spokojnym szaleni, kt�rzy albo przez
ci�k� niemoc, albo przez jakie frasunki
rozumu si� pozbyli; ale to od nich
przedsi� skromnie ludzie przyjmuj�, a sna�
ich wi�cej bli�niego przygoda ni�li swoja
w�asna krzywda boli. Ale pijany �adnej w
tej mierze wym�wki s�usznej nie ma ani
mie� mo�e, bo go o szale�stwo �adna
przyczyna postronna, �adna przygoda albo
ka�� Pa�ska, ale jego w�asna chu�, jego
wola sama a z�y na��g przyprawuje. Kto
by m�g� wyliczy�, jako wiele zwad, jako
wiele morderstwa i innych wiele
haniebnych rzeczy si� dzieje przez to
zbytnie a niemierne pija�stwo? O czym
cz�owiek po trze�wiu ani pomy�li, to
wszystko upiwszy si� pope�ni. �adna tak
sromotna rzecz nie jest, kt�rej by si� on
wstydzi�; �adna tak spro�na, kt�rej by si�
on nie wa�y�; wszystko mu r�wno, i B�g
si� czasem nie wysiedzi. Jako si� im te� to
p�aci, to ka�dy na oko widzi. Samo
przyrodzenie jako z niewdzi�cznych
syn�w winy bierze: tego na r�ku, tego na
nogach karze, ten puchnie, �w gnije; albo
wrzodliwi, albo tr�dowaci, �adnego
zdrowego nie masz; to wniwecz, co ich
nagle pomrze albo co ich pobij�. Tak�
rozmait� barw� swym dworzanom zwyk�a
niemierno�� dawa�, tak je sobie stroi, tak
im s�u�b� p�aci. Co u mnie tym wi�cej w
podziwieniu jest, �e ludzie, cho� dobrze
bacz�, �e tego zdrowiem przyp�acaj�, a
w�dy jednak zbytk�w swych przesta� nie
mog� ani mierno�ci �adnym obyczajem
na�ladowa� chc� przez kt�r� by i rozum,
i zdrowie spe�na zachowa� mogli.
Abowiem kiedy ludzie najlepiej sw�
powinno�� i bacz� i czyni�? Jeno trze�wo.
Kiedy najlepiej dowcipu swego ku
wszelkiej sprawie u�y� mog�? Jeno kiedy
si� ani jed�em, ani piciem zbytnim nie
prze�o��. Zaprawd�, jako s�o�ce �wiat�o��
swoj� traci, gdy za chmur� zajdzie; tak
rozum ludzki od zbytk�w t�pieje. A to
nadziwniejsza, �e cz�owiek natenczas zda
si� sobie nam�drszym, kiedy
naspro�niejszy; zda si� sobie
nam�niejszym, kiedy nas�abszy; sk�d
�atwie niedostatek albo poruszenie rozumu
znaczy� si� mo�e. Ale trze�wo��, b�d�c
�wiadoma dobrze i si�, i niedostatk�w
swoich, nigdy cz�owieka w to nie wda,
czemu by sprosta� nie m�g�, i owszem,
rych�ej godno�ci swej (co wszystko rozum
sprawuje) zaliczy, ni�li si� o rzecz sobie
nier�wn� pokusi. Nieprzep�acona jest
rzecz rozum, cho� b�dzie czasem w
s�abym a w u�omnym ciele, bo rad� swoj�
wi�cej pom�c mo�e ni�li nawi�ksza g�upia
moc. Jakiej tedy chwa�y taka cnota
niegodna, kt�rej si� trzymaj�c, nie tylko
rozum zdrowy, ale i moc zupe�n� mamy?
Trze�wo�� a miara to� s� nawierniejszy
str�e zdrowia naszego. Za tych pomoc�
nie tylko cz�owiek wiele ci�kich niemocy
si� strze�e, ale i niekt�rych zb�dzie. I to
jest napierwszy wst�pek ku uleczeniu
wszelakiej niemocy skromne a mierne
postanowienie �ycia. Kr�tce m�wi�c, ta
jedna cnota wszystkim innym drog� �ciele,
tak rozum ludzki i umys� sprawuje, �e si�
na nim wszelka poczciwa nauka, wszelka
cnota �atwie przyj�� mo�e, ku czemu
wszystkiemu pija�stwo a zbytek nam
drog� zamykaj�. Przy tej ja cnocie
zostawam, przy tej si� opowiadam. O
zachowanie abych nie sta�, �aden mi tego
przyczyta� nie mo�e, ale si� wol� czym
inszym o nie stara� ni� pija�stwem, do
temu nie wierz�, aby kto sobie prawego
przyjaciela, a kt�remu by bezpiecznie
dufa� m�g�, tym kiedy zjedna�. I tak
pospolicie m�wi�: kogo u pe�nej
nab�dziesz, tego u pe�nej pozb�dziesz.
Cnota a uk�adne obyczaje te ludziom
zachowanie jednaj�, w pija�stwie nic
takiego nie widz�, na co by ludzie s�usznie
�askawi nie byli - tego wiele, czym by si�
sprawnie brzydzi� mogli. Ale mi podobno
rzeczesz: u W�och�w �e� tego nawyk�.
Prawda, �e nie u Niemc�w, bo takie�
o�ralcy jako i my. Ale jesli� si� W�och�w
w tym naszladowa� nie zda, najdziesz to
i u Turk�w, kt�re ty za pogany masz.
Lecz baczny cz�owiek nie to ma czyni�,
co u drugiego widzi, ale to, co mu
przystoi. Nie k�ad�� za powinno��
cudzych obyczaj�w, ale tylko aby si� im
przypatrzy�, a b�d� li si� z cnot� a z
rozumem zgadza�, czemu ich naszladowa�
nie masz? Nie przeto, �e W�och albo
Hiszpan czyni, ale przeto, �e tak twoja
powinno�� niesie. Bo cukruj ty sobie, jako
chcesz, pija�stwo, zaw�dy je przedsi�
mierno�ci najdziesz przeciwne. A je�li
mierno�� (na co mi ka�dy pozwoli) cnot�
nazwa� musim, na ci� samego si� puszcz�
aby� pija�stwu s�uszne a przystojne
przezwisko sam�e znalaz�.
"Wyk�ad cnoty"
Cnot� i w nieprzyjacielu, i w
nieznajomych mi�ujemy. Ale to s�owo
"cnota" wiele w sobie zamyka.
Naprz�d m�dro��, kt�ra czego szuka�, a
czego si� chroni�, uczy.
Potem sprawiedliwo��, kt�ra ka�demu, co
jego jest, da� ka�e.
Trzecia, wielko�� umys�u, kt�ra na
wzgardzeniu rzeczy doczesnych zale�y.
Czwarta skromno�� tak w mowie, jako i w
uczynkach.
A z tych czterech cn�t, jako czterech
studzien, wiele inszych cn�t pochodzi,
kt�re obyczaje ludzkie naprawiaj�.
Na rozumie zasie nauki si� przyjmuj�,
kt�rych jest wiele. Najpierwsze miejsce -
rycerskie i prawne, po nich nauki
wyzwolone maj�.
Dwie tedy rzeczy cz�owieka szlachci�:
obyczaje a rozum; obyczaje z cn�t
pochodz�, a rozum z nauk; obiedwie
rzeczy w sobie mie� rzecz nieprzep�acona
jest cz�owiekowi. Ale je�li przy jednej
tylko masz zosta�, raczej przy cnocie ni�
przy nauce zosta�, bo nauka bez cnoty,
jako miecz u szalonego, i sobie, i ludziom
szkodzi; cnota, cho� dobrze sama b�dzie,
chwalebna jest i po�yteczna.
Mi�uj� tedy ludzie cnot�, a przy cnocie
nauk�; mi�uj� te� i po�ytki. A prostych
ludzi niczym rychlej nie przywabisz, jako
hojno�ci� a dary. Ale taki przyjaciel
trwa�y nie jest, albowiem datek wi�cej ni�
ciebie mi�uje, a kiedy nie b�dzie co da�, i
przyjaciela nie b�dzie, okrom kt�rzy na
dobrodziejstwa pami�taj�, kt�rych bardzo
ma�o.
Trzeba tedy dwu rzeczy w tej mierze.
Naprz�d, aby� tak dawa�, jakoby� zaw�dy
dostawa�o. Druga, aby� tym dawa�, kt�rzy
tego s� godni, bo, dobremu dobrze
czyni�c, sobie dobrze czynisz.
Ale i s�owy mo�e cz�owiek po�yteczen
by� drugiemu, kiedy mu w jego potrzebie
poradzi, kiedy go z jakiej nieprzystojnej
sprawy wystrze�e; za to wszystko
cz�owieka ludzie mi�uj�.
Trzeci spos�b jest zachowania dostawa�,
kiedy kto komu jest ku rozkoszy, w czym
tego trzeba przestrzega�, aby dla
podobania komu przeciwko cnocie a
przystojo�ci nic si� nie wyst�powa�o.
Chwali� go nie tak w oczy, jako przed
lud�mi, kogo chcesz przyjacielem mie�,
dobrze.
Ale, �e jest rzecz niepodobna wszystkim
si� podoba� (bo co jeden mi�uje, tym si�
drugi brzydzi), dosy� b�dzie, kiedy ten,
kt�ry zachowania szuka, cnotliwie a
przystojnie si� w ka�dej rzeczy zachowa,
przeczby go s�usznie ka�dy mi�owa� mia�.
Czego je�li nie dost�pi, nie jego wina
b�dzie (bo on wszystko uczyni�, co m�g�),
ale tych, kt�rzy cnoty nie mi�uj�.
Ale i wiele przyjaci� sobie jedna� nie jest
do ko�ca dobrze, abowiem mi�o��,
roztargniona na wiele cz�ci, nie jest tak
mocna jako sp�lna a spokojna, a kto kogo
po ma�u mi�uje, tego te� po ma�u mi�uj�.
Moja rada tedy, aby cz�owiek niewiele
przyjaci� mia�, ale takich, kt�rym by si�
dufa� godzi�o: jako by� Pylades a Orestes,
jako by� Piritous a Tezeus, Damon a
Pitias, Scipio a Scaevola.
Takich przyjaci� dostawa�, acz i to
wszystko s�u�y, co si� tam powiedzia�o,
wszako� osobliwej i tu nauki trzeba, a
nawi�cej powolno�ci; wszako� tak, jako
si� powiedzia�o, p�ki si� cnoty nie tknie,
a jako Grekowie m�wi�, po o�tarz.
Jednakie te� obyczaje, jednakie zabawienia
cz�owieka ku cz�owieku pospolicie ci�gn�
- jako �o�nierz ku �o�nierzowi, my�liwiec
ku my�liwcowi zaw�dy si� ma.
Ale jako z�ota w ogniu, tak przyjaciela w
potrzebie do�wiadczamy. Je�li tedy na
towarzysza co przyjdzie, pomni, �e
natenczas masz miejsce okaza� si�, je�li�
mu przyjacielem, bo pochlebce, p�ki� w
szcz�ciu, jako cie� w jasny dzie� tak ci�
naszladuj� - jako namniej fortuna zmyli,
r�wnie jako i cie�, kiedy s�o�ce za
chmur� zajdzie, ani wiedzie�, gdzie si�
podziej�. Przystoi tedy prawemu
przyjacielowi na z�o�� fortunie, kt�ra
niesta�a jest, przy towarzyszu mocnie sta�.
Ale �e fundament przyja�ni cnota jest,
niech si� o to cz�owiek naprz�d stara, aby
co nalepszym by�, potym, b�d�c sam
dobrym, u dobrych przyja�ni szuka�.
Gnu�ny, utratny, �akomy, zwadliwy -
niedobry przyjaciel. Dobrodziejstwo,
nadzieja, mi�o��, nauka, powolno��,
pochlebstwo - wszystko to nam mi�o�� u
ludzi jedna.
Herkules co czyni�, aby by� mi�owan?
Dwie s� przyczynie, kt�re mi�o�� w
ludziach pobudzaj�: rzecz w�asna a to, co
w sobie ma godno�� mi�o�ci albo co jest
godno mi�owania.
Montgomery Lucy Maud
(1874-1942) - powie�ciopisarka
kanadyjska, tworz�ca w j�zyku
angielskim; autorka popularnego cyklu dla
m�odzie�y od "Ani z Zielonego Wzg�rza"
po "Rilla ze Z�otego Brzegu";
"Ania z Zielonego Wzg�rza"
Dziewczynka, oko�o lat jedenastu, ubrana
by�a w bardzo kr�tk�, w�sk� i brzydk�
sukienk� z szaro��tej szorstkiej we�ny. Na
g�owie mia�a wyblak�y, brunatny kapelusz
marynarski, spod kt�rego opada�y na
ramiona dwa bardzo grube, czerwone jak
ogie� warkocze. Twarzyczka jej by�a
drobna, blada, chuda i bardzo piegowata,
szerokie usta i du�e, zmieniaj�ce barw�
oczy, to zielone, to znowu szare.
- Domy�lam si�, �e to pan Mateusz
Cuthbert z Zielonego Wzg�rza - rzek�a
niezwykle d�wi�cznym g�osem. - Ciesz�
si� bardzo, �e pana widz�. Zacz�am si�
ju� l�ka�, �e pan po mnie nie przyjedzie,
i przemy�liwa�am, co w�a�ciwie mog�o
panu przeszkodzi�. Postanowi�am wi�c,
je�liby pan nie przyjecha� po mnie dzi�
wiecz�r, p�j�� wzd�u� szyn do tej oto
wielkiej dzikiej wi�ni, kt�ra ro�nie tam na
zakr�cie, i sp�dzi� na niej noc. Wcale bym
si� nie ba�a, bo przecie� cudnie by�oby
przespa� noc po�r�d bia�ego kwiecia
dzikiej wi�ni, przy �wietle ksi�yca,
prawda? Mog�oby mi si� zdawa�, �e
mieszkam w marmurowym pa�acu, czy
nie? A by�abym zupe�nie spokojna, �e je�li
pan nie przyby� po mnie dzi� wiecz�r, z
pewno�ci� nadjedzie pan jutro wczesnym
rankiem.
Ach jak�e si� ciesz�, �e pan przyjecha� po
mnie, pomimo �e cudownie by�oby spa�
na dzikiej wi�ni. Pewnie dalek� mamy
drog�, prawda? Pani Spencer m�wi�a mi,
�e prawie osiem mil. Jestem temu bardzo
rada, bo strasznie lubi� jecha�. Ach, jak�e
to cudownie, �e b�d� z wami mieszka�a i
b�d� do was nale�a�a... Nigdy dot�d
naprawd� nie nale�a�am do nikogo. Ale
Dom Sierot to ju� by�o najgorsze. By�am
tam tylko cztery miesi�ce, ale i to
wystarcza! Przypuszczam, �e pan nigdy
nie mieszka� w Domu Sierot, wi�c nie
mo�e pan sobie wyobrazi�, jak tam jest. A
to chyba najgorsze, co mo�na sobie
wyobrazi�! Pani Spencer uwa�a, �e to
bardzo brzydko, i� ja tak m�wi�, ale ja
przecie� nic z�ego nie mam na my�li.
Bardzo �atwo jest zrobi� niechc�cy co�
brzydkiego, prawda? Wie pan,
opiekunowie w Domu Sierot s� dobrzy,
ale tam nie ma wcale pola do imaginacji,
chyba �e dzieci. Bo o dzieciach mo�na
sobie rozmaite rzeczy wyobra�a�. Na
przyk�ad, mo�na sobie pomy�le�, �e ta
dziewczynka, �pi�ca obok, jest mo�e c�rk�
jakiego� ksi�cia, wykradzion� rodzicom
we wczesnym dzieci�stwie przez
niegodziw� nia�k�, kt�ra umar�a nie
zd��ywszy wyzna� swego czynu. Zwykle
nocami stara�am si� nie spa� i zmy�la�
takie historie, bo w dzie� nie mia�am na
to czasu. By� mo�e dlatego, �e jestem tak
strasznie chuda, bo jestem chuda, prawda?
Nie mam ani �d�b�a mi�sa na ko�ciach.
Ale ch�tnie wyobra�am sobie, �e jestem
pe�na i �adna, z do�eczkami na �okciach...
Towarzyszka Mateusza zamilk�a po cz�ci
dlatego, �e zabrak�o jej tchu, po cz�ci za�
dlatego, �e w�a�nie stan�li przy
kabriolecie. Nie wyrzek�a ju� ani jednego
s�owa, gdy opuszczali miasteczko i
zje�d�ali ze stromego pag�rka. Droga tak
g��boko wrzyna�a si� tu w mi�kki grunt,
�e kwitn�ce po obu jej stronach wi�nie i
smuk�e, bia�e brzozy wznosi�y si�
zaledwie o kilka st�p nad g�owami
jad�cych.
Dziewczynka wyci�gn�a d�o� i zerwa�a
ga��zk� dzikiej wi�ni, kt�ra musn�a bok
kabrioletu.
- Czy� to nie cudne? Co pan my�li widz�c
takie drzewa, osypane �nie�nobia�ym
kwieciem? C� one panu przypominaj�?
- Nie my�l� o tym - rzek� Mateusz.
- Ale� pann� m�od�, bez w�tpienia! Bia�o
ubran� pann� m�od�, w bia�ym,
koronkowym welonie. Nie widzia�am
panny m�odej, ale mog� sobie wyobrazi�,
�e tak w�a�nie wygl�da! Ja z pewno�ci�
nigdy nie b�d� pann� m�od�. Bo ze mn�
nikt si� nie zechce o�eni�... chyba jaki�
obcy misjonarz. Przecie� obcy misjonarz
nie powinien by� wybredny! Ale bia��
sukni� b�d� mo�e kiedy� mia�a. Jest to
szczyt moich pragnie� ziemskich.
Uwielbiam pi�kne suknie! Nigdy w
�yciu, jak tylko si�gn� pami�ci�, nie
mia�am �adnej sukienki. Tym bardziej
t�skni si� do czego�, czego si� nie
posiada�o, prawda? A zreszt� potrafi�
sobie wyobrazi�, �e jestem pi�knie ubrana!
Dzi� rano, kiedy opuszcza�am Dom Sierot,
by�o mi wstyd, �e musz� jecha� w tej
starej, szkaradnej, codziennej sukience.
Ale wyobrazi�am sobie wtedy, �e jestem w
najpi�kniejszej, bladoniebieskiej,
jedwabnej sukni - przecie� ju� jak si� co�
sobie wyobra�a, to si� my�li o czym�
najpi�kniejszym - w wielkim kapeluszu
przybranym kwiatami i powiewnymi
pi�rami, mam z�oty zegarek, cienkie,
sk�rkowe r�kawiczki i pantofelki. By�am
taka szcz�liwa, tak si� rozkoszowa�am t�
podr�! Na statku nie mia�am wcale
morskiej choroby. I pani Spencer czu�a si�
dobrze, pomimo �e zwykle choruje.
M�wi�a, �e nie mia�a czasu, bo
bezustannie musia�a uwa�a� na mnie, bym
nie wpad�a do wody. M�wi�a te�, �e w
�yciu nie widzia�a tak niespokojnego
ducha. A przecie� je�li dzi�ki mnie
unikn�a morskiej choroby, to dobrze, �e
si� tak kr�ci�am, nieprawda�? Chyba to
nic dziwnego, �e chcia�am obejrze�
wszystko na statku, bo kto wie, kiedy
b�d� mia�a znowu sposobno�� ku temu?...
Ach, jak�e tu wiele kwitn�cych drzew
wi�niowych! Ta wyspa to wspania�y,
kwitn�cy ogr�d! Ju� j� kocham i jestem
taka szcz�liwa, �e b�d� tu mieszka�a.
S�ysza�am zawsze, �e Wyspa Ksi�cia
Edwarda to najpi�kniejsze miejsce na
�wiecie, i nieraz wyobra�a�am sobie, �e
mieszkam na niej . Lecz nigdy nie
s�dzi�am, �e b�d� tu mieszka� naprawd�.
A czy� to nie rozkoszne, je�li sen si�
spe�nia?... Czy to nie przyjemnie wiedzie�,
�e jest tak du�o rzeczy, kt�re jeszcze
poznamy? To w�a�nie sprawia, �e ja si�
tak ciesz� �yciem... �wiat jest taki
ciekawy... Nie by�by taki ani w po�owie,
gdyby�my wszystko o wszystkim
wiedzieli, prawda? Ale ja mo�e za wiele
m�wi�? Wszyscy na og� uwa�aj�, �e
jestem zbyt gadatliwa. Mo�e by pan wola�,
abym milcza�a? Je�li pan sobie �yczy,
prosz� otwarcie powiedzie�. Potrafi�
milcze�, gdy zechc�, chocia� to nie jest
�atwe.
- M�w, ile zechcesz. Mnie to nie
przeszkadza - rzek� jak zwykle nie�mia�o.
- Ach, jak�e si� ciesz�! Przypuszczam, �e
pan i ja b�dziemy si� zgadzali. Przyjemnie
jest m�wi�, kiedy si� ma na to ochot�, a
nie by� zmuszonym milcze�, dlatego �e
doro�li s� zdania, i� dzieci powinno si�
widzie�, a nie s�ysze�. M�wili mi to z
milion razy przynajmniej. I �miej� si� ze
mnie, �e u�ywam takich wznios�ych s��w.
Ale je�li kto� ma wznios�e my�li, musi
przecie� u�ywa� wznios�ych s��w dla
wyra�enia ich. Czy� nieprawda? -
Owszem, tak by si� wydawa�o -
potwierdzi� Mateusz.
- Pani Spencer m�wi, �e m�j j�zyk musi
by� przytwierdzony w �rodku. Ale to
nieprawda, bo jest mocno przyro�ni�ty z
jednego ko�ca. Opowiada�a mi, �e wasza
posiad�o�� nazywa si� Zielone Wzg�rze.
Wypytywa�am j� o wszystko. M�wi�a, �e
dom otoczony jest drzewami. Jak�e
szcz�liwa si� czu�am! Ach, kocham
drzewa nade wszystko! W naszym
przytu�ku nie by�o ich wcale; u g��wnego
wej�cia zaledwie kilka biednych, n�dznych
drzewek z bia�ymi podp�rkami. One tak�e
wygl�da�y jak sieroty. Tak mi ich
strasznie by�o �al, �e a� si� na p�acz
zbiera�o. I cz�sto m�wi�am do nich: "Ach,
wy biedaki! Gdyby�cie ros�y w wielkim,
szumi�cym lesie, w s�siedztwie innych
wielkich drzew, gdzie g�ste mchy i
konwalijki le�ne pokrywa�yby wasze
korzenie, w pobli�u szemra�by strumyk, a
w ga��ziach �wiergota�y ptaki, czy�by�cie
wtedy nie rozros�y si� szybko? Tutaj,
gdzie jeste�cie, nie mo�ecie si� rozwija�!
Doskonale rozumiem, jak wy si� tu
czujecie, kochane drzewka!" Przykro mi
by�o dzi� rano, kiedy si� z nimi �egna�am.
Cz�owiek przywi�zuje si� do takich
rzeczy, wszak prawda? Czy w pobli�u
Zielonego Wzg�rza jest jaki strumyczek?
Zapomnia�am spyta� o to pani� Spencer!
- Pewnie, �e jest. Tu� za naszym
dworkiem.
- Co za szcz�cie! Zawsze marzy�am o
tym, �eby mieszka� kiedy� nad
strumykiem! Ale nie spodziewa�am si�
wcale, �e to si� zi�ci. Marzenia rzadko si�
spe�niaj�, prawda? A dobrze by�oby,
gdyby si� spe�nia�y! Teraz b�d� prawie
zupe�nie szcz�liwa! Bo zupe�nie
szcz�liwa nigdy by� nie mog�, gdy�...
jaki to jest kolor?
Uj�a jeden ze swych d�ugich, l�ni�cych
warkoczy, opadaj�cych na chude plecy, i
zbli�y�a go do oczu Mateusza, kt�ry nie
przywyk� wprawdzie wyrokowa� o kolorze
warkoczy damskich, lecz w tym wypadku
nie m�g� mie� �adnych w�tpliwo�ci.
- Rudy czy nie? - rzek�.
Dziewczynka odrzuci�a warkocz z
westchnieniem tak g��bokim, i� zdawa�o
si� wydobywa� niemal z jej st�p i
wyra�a� smutek wielu wiek�w.
- Tak, rudy - powiedzia�a z rezygnacj�. -
Teraz zrozumia� pan, dlaczego nie mog�
by� zupe�nie szcz�liwa. Nie mo�e ni� by�
osoba, kt�ra ma rude w�osy! Wszystkim
innym: piegami, zielonymi oczami i moj�
chudo�ci� nie martwi� si� tak bardzo.
Potrafi� sobie wyobrazi�, �e jest inaczej.
Potrafi� sobie wyobrazi�, �e mam
najdelikatniejsz� p�e� koloru p�atka r� i
fio�kowe oczy, b�yszcz�ce jak gwiazdy.
Ale nie mog� sobie wyobrazi�, �e nie
mam tych w�os�w. Staram si� o to,
powtarzam sobie: w�osy twoje s� l�ni�co
czarne, czarne jak skrzyd�a krucze. Na
pr�no! Wiem, �e s� czerwone jak ogie�,
i serce mi p�ka z b�lu. B�dzie to tragedia
mojego �ycia. Czyta�am pewnego razu o
dziewczynce, kt�ra mia�a r�wnie� tragedi�
w �yciu, lecz nie z powodu czerwonych
w�os�w. Przeciwnie, mia�a l�ni�ce, z�ote
loki, opadaj�ce na alabastrowe czo�o. Co
znaczy czo�o z alabastru? Nigdy nie
mog�am si� dowiedzie�. Czy pan mo�e mi
to obja�ni�?
- Nie, obawiam si�, �e nie potrafi� - rzek�
Mateusz, kt�remu ju� troch� zacz�o si�
kr�ci� w g�owie. Czu� si� jak kiedy�, we
wczesnej m�odo�ci, gdy na pikniku jaki�
ch�opiec nam�wi� go na przeja�d�k�
karuzel�.
- No, w ka�dym razie musia�o to by� co�
bardzo �adnego, bo by�a bosko pi�kna.
Czy pan wyobra�a� sobie kiedy�, co czuje
kto�, kto jest bosko pi�kny?
- Nie, nigdy - wyzna� Mateusz szczerze.
- Ja robi� to cz�sto. A gdyby panu kazali
wybiera�, jakim chcia�by pan by�: bosko
pi�knym, osza�amiaj�co m�drym czy te�
anielsko dobrym?
- Naprawd�... nie bardzo wiem.
- Ja te� nie wiem. Waham si� ci�gle! Ale
mniejsza o to, bo ja przecie� nigdy nie
b�d� taka. A ju� najpewniej nie b�d�
anielsko dobra... Pani Spencer m�wi, �e...
ach, panie Cuthbert! Ach, panie Cuthbert!
"Alej�" nazywali mieszka�cy tych stron
czterechset- czy pi�ciusetjardowy odcinek
drogi, nad kt�rym sklepia�y si� dwa rz�dy
wielkich, rozro�ni�tych, w tej chwili
bia�ym kwieciem osypanych jab�oni, przed
wielu laty zasadzonych tu przez jakiego�
starego dziwaka rolnika. Jechali pod
d�ugim sklepieniem �nie�nobia�ego
pachn�cego kwiecia. Panowa� pod nim
�agodny, r�owy p�cie�, daleko za� w
g��bi l�ni�o zabarwione purpur� wieczorne
niebo niby wielka rozeta okna zamykaj�ca
naw� katedry.
Cudny ten widok na d�ug� chwil� odj��
mow� dziewczynce. Przechyli�a si� w ty�
siedzenia, chude r�czyny splot�a na
kolanach, a twarzyczk� w niemym
zachwycie podnios�a ku bia�ej
wspania�o�ci sklepienia. Zachwyconym
wzrokiem spogl�da�a na zachodz�ce
s�o�ce, a przed oczami jej na tle
rozp�omienionego nieba przesuwa�y si�
wspania�e wizje.
- Ach, panie Cuthbert! - szepn�a. - To
bia�e... ta bia�a droga...co to by�o takiego?
- Masz pewnie Alej� na my�li -
odpowiedzia� Mateusz po chwili
g��bokiego namys�u. - Tak, to bardzo
�adne miejsce.
- �adne? O, �adne to niedostateczna
nazwa. Ani pi�kne - to tak�e nie
wystarcza. Ono jest cudowne, cudowne!
Jest to pierwsza rzecz w moim �yciu,
kt�rej nie mog� sobie wyobrazi�
cudowniejszej. Tutaj - wskaza�a r�k� piersi
- tutaj sprawi�o mi to jaki� dziwny b�l, ale
b�l przyjemny. Czy pan doznawa� kiedy�
takiego b�lu, panie Cuthbert?
- Nie, nie pami�tam, abym go czu�
kiedykolwiek.
- Ja cz�sto go czuj�. Zawsze, ilekro�
widz� co� cudownie pi�knego! Ale
dlaczego nazwali�cie to kr�lewskie
sklepienie Alej�? Przecie� ta nazwa nic
nie wyra�a. Powinno by si� to nazywa�...
zaraz, pomy�l� tylko... Bia�� Drog�
Rozkoszy. Czy to nie by�aby �liczna
nazwa? Kiedy mi si� nie podoba imi�
jakiej� osoby lub rzeczy, zawsze, staram
si� wymy�li� inne i potem ju� tak j�
nazywam. W naszym Domu Sierot by�a
dziewczynka imieniem Hepziba Jenkins,
ale ja w my�li zwa�am j� zawsze Rozali�
de Vere. Niechaj sobie wszyscy ten uroczy
korytarz nazywaj� Alej�. Ja zawsze b�d�
m�wi�a: Bia�a Droga Rozkoszy!... Czy
naprawd� b�dziemy nied�ugo w domu?
Martwi� si� tym i ciesz�. Martwi� si�, bo
ta przeja�d�ka by�a cudna, a zawsze
przykro, kiedy si� co� przyjemnego
ko�czy. Wprawdzie potem mo�e si�
zdarzy� co� jeszcze milszego, ale nigdy
nie jest si� tego pewnym, a tak cz�sto si�
zdarza, �e to co� wcale nie jest
przyjemniejsze. Wiem to z do�wiadczenia.
Ale ciesz� si�, �e przyjad� do d