5468

Szczegóły
Tytuł 5468
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5468 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5468 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5468 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Wyb�r prozy opracowa�a: Ma�gorzata Ryl Wst�p Na pewno ka�dy w swoim �yciu zosta� zafascynowany, ol�niony jakim� filmem, ksi��k�, do kt�rych ch�tnie powraca. Dla niekt�rych ksi��ka to po prostu przyjaciel, antidotum na samotno��, smutek, z�o otaczaj�cego �wiata. Cz�sto si�gamy po utwory przeczytane w dzieci�stwie, w latach m�odo�ci, by zn�w spotka� si� z przyjaci�mi z kart dzie�, prze�y� z nimi rozterki, podzieli� smutki, zastanowi� si� nad sensem �ycia, znaczeniem mi�o�ci, przyja�ni. Kt� potrafi zapomnie� Ma�ego Ksi�cia, Ani� z Zielonego Wzg�rza, Justyn� Orzelsk�, Janka Bohatyrowicza, Bernarda Zygiera?! Przypominamy sobie �wiadomie niekt�re fragmenty utworu, by zn�w uwierzy� w ludzi, w swoje si�y, w moc przyja�ni, mi�o�ci, zach�ysn�� si� �yciem, zachwyci� pi�knem przyrody, nauczy� si� walczy� ze z�em, przeciwno�ciami, a nawet ze �mierci�. Ten zbiorek zawiera fragmenty utwor�w z r�nych epok, z literatury polskiej i powszechnej, ale problemy poruszane w nich s� bliskie ka�demu wsp�czesnemu cz�owiekowi. Mamy nadziej�, �e Czytelnik odszuka fragmenty utwor�w odpowiadaj�ce jego gustom, upodobaniom. Ma�gorzata Ryl Andrzejewski Jerzy ur. 19 VIII 1909 r. w Warszawie; prozaik, publicysta; studiowa� polonistyk� na Uniwersytecie Warszawskim; debiutowa� w 1932 r. opowiadaniem "K�amstwa"; powie�ci m.in. "�ad serca" (1938), "Popi� i diament" (1948); symboliczne opowie�ci: "Ciemno�ci kryj� ziemi�" (1956) i "Bramy raju" (1960); powie�� "Miazga" (1981), kt�ra czeka�a na opublikowanie oko�o dziesi�ciu lat; zm. 19 IV 1983 r. w Warszawie; "Bramy raju" wiem, co o mnie my�lisz, my�lisz �e jestem k�amliwa, pr�na i rozpustna, ale teraz powiem prawd�: gdyby mnie Jakub pokocha�, nie by�abym ani k�amliwa, ani pr�na, ani rozpustna, chwil� milcza�a, potem powiedzia�a: nie ma cz�owieka, kt�ry by od pierwszych swych krok�w a� po ostatnie potrafi� i m�g� by� tylko wy��cznie z�ym, bywa tak, �e gdy cz�owieka wszystkie nadzieje i z�udzenia opuszcz�, u�mierca w sobie cz�owiek cz�owieka w jednej sekundzie mo�na si� dobrowolnie �ycia pozbawi�, dalej przecie� �yj�c, lecz by u�mierci� w sobie potrzeb� mi�o�ci i potrzeb� nadziei na to trzeba wielu ci�kich lat, ton�cy nawet powietrza i garstki wody si� chwyta, wi�c gdy cz�owiek nie u�mierci� siebie jeszcze ca�kowicie i w�r�d ciemnych obszar�w jego z�a ko�acze si� bodaj najniklejszy promyczek t�sknoty za dobrem i potrzeb� dobra, pochyla si� cz�owiek nad tym w�t�ym p�omyczkiem, aby �udzi� si� w chwilach samotno�ci, �e to, co jest teraz s�abe i kruche, mo�e si� przekszta�ci� w ogromny blask, mo�e si� myl�, moja nieszcz�sna c�rko, lecz obawiam si�, �e gdyby ci� kiedykolwiek Jakub pokocha�, nie ty przesta�aby� by� k�amliwa, pr�na i rozpustna, lecz r�wnie� on sta�by si� k�amliwy, pr�ny i rozpustny, u�miechn�a si�: uwa�asz, �e jestem tak silna?, my�l�, �e jeste� bardzo nieszcz�liwa, mylisz si�, ojcze, wcale si� nie czuj� nieszcz�liwa, sp�jrz na mnie, czy tak wygl�da istota nieszcz�liwa?, powiedzia� nie spojrzawszy na ni�: cz�owiek, kt�ry zab��dzi� w obcej i nieznanej okolicy i wie, �e zab��dzi�, poczyna szuka� drogi w�a�ciwej, ten natomiast, kto znalaz� si� w sytuacji podobnej i nie zdaje sobie sprawy, i� zgubi� s�uszny kierunek, nawet tej szansy przed sob� nie ma, s�uszny kierunek! - zawo�a�a - powiedz mi, co jest s�usznym kierunkiem: gdzie jest s�uszny kierunek? przysi�gam ojcze ...powiedzia�a - �e by�abym zupe�nie inna, gdyby mnie Jakub zechcia� pokocha�, nie by�abym wtedy ani k�amliwa, ani pr�na, ani rozpustna, wyrzek�abym si� i k�amstw, i pr�no�ci i wszelkiej rozpusty, wszystkiego, co jest we mnie z�e, wyrzek�abym si�, gdyby mnie Jakub pokocha�, poniewa� kocham Jakuba, na to, �e go kocham, te� mog� przysi�ga�, kocham go, poniewa� jest czysty i niewinny, jest lepszy ode mnie, jest jedyny na �wiecie, ale kocham go jeszcze i dlatego, �e jest nieosi�galny, wszystko, co o nim m�wi�am by�o k�amstwem, to nieprawda, �e w�wczas, tamtej nocy, Maud by�a w jego sza�asie, nikogo w jego sza�asie nie by�o i nie wyszed� przed sza�as obna�ony, chcia�am, �eby mnie wzi��, ale on tego nie chcia�, poniewa� jest czysty i niewinny, jest nieosi�galny, chwilami sama ju� nie wiem, czego bardziej pragn� i co podsyca moj� mi�o��: po��danie jego cia�a i jego pieszczot czy sp�tanie jego nieosi�galno�ci�, niewola, w kt�r� w�asna moja natura mnie zepchn�- �a, ale tak�e i co�, co si� wymyka mojemu rozumieniu i moj� natur� przerasta jestem w niewoli, ca�a przenikni�ta moj� niewol�... ... je�eli drugi cz�owiek jest tylko ciemn� tajemnic�, trudno go pokocha�, ale je�li nie ma w nim nic z tajemnicy, r�wnie� kocha� go niepodobna, poniewa� mi�o�� jest poszukiwaniem i odkrywaniem, d��eniem i niepewno�ci�, po�piechem i oczekiwaniem, niecierpliwym, ale zawsze oczekiwaniem, jest owym szczeg�lnym i jedynym stanem pragnie� i po��da� czystych i mrocznych, szczeg�lnym i jedynym stanem pragnie� i po��da�, kt�re d���c do zaspokojenia domagaj� si� nieprzekroczenia ostatecznej granicy ostatecznego zaspokojenia, bowiem mi�o��, ca�a z racji swej natury b�d�c gwa�town� potrzeb� zaspokojenia, nie jest nim, nie jest zaspokojeniem, i nigdy nim sta� si� nie mo�e, gdybym ci� zna�, nie m�g�bym z�o�y� w tobie moich pragnie�, poniewa� one ��daj� dla siebie niewiadomej miary, ale gdybym nic o tobie nie wiedzia� i nic nie potrafi�bym sobie o tobie dopowiedzie� r�wnie� cofn��bym si� przed tob� jak przed zdradzieck� przepa�ci� w g�rach albo przed gwa�townym wirem rzeki, mi�o�� jest wo�aniem i poszukiwaniami, jest zaborcza, ale wszelkie zaspokojenie pragnie� zabija j�, jest bezustannie spragniona, ale wszelkie zaspokojenie pragnie� u�mierca j�, jest rozpacz� pomi�dzy sprzecznymi �ywio�ami jest samotno�ci� pomi�dzy sprzecznymi �ywio�ami, ale jest tak�e nadziej�, ci�gle nadziej� pomi�dzy sprzecznymi �ywio�ami ... Hemingway Ernest (1899-1961) - ameryka�ski powie�ciopisarz i nowelista; wzi�� udzia� jako ochotnik w I wojnie �wiatowej, oddaj�c zwi�zane z tym prze�ycia w powie�ci "Po�egnanie z broni�" (1929); inne utwory: "S�o�ce te� zachodzi" (1926), "Komu bije dzwon" (1940), "Za rzek� w cie� drzew" (1950), "Stary cz�owiek i morze" (1952); Nagroda Nobla w 1954 r.; "Stary cz�owiek i morze" P�yn�li szybko, stary moczy� r�ce w s�onej wodzie i usi�owa� zachowa� przytomno�� umys�u. W g�rze by�y wysokie kumulusy i sporo ob�ok�w pierzastych, tote� wiedzia�, �e bryza potrwa ca�� noc. Stale spogl�da� na ryb�, aby upewni� si�, �e to prawda. Min�a godzina, zanim uderzy� j� k�ami pierwszy rekin. Rekin nie zjawi� si� przypadkowo. Wyp�yn�� z g��bin wodnych, kiedy ciemna chmura krwi osiad�a i rozla�a si� w g��bokim na mil� morzu. Wyp�yn�� tak szybko i bez �adnej ostro�no�ci, �e rozdar� powierzchni� b��kitnej wody i ukaza� si� w s�o�cu. Potem opad� na powr�t w morze, zwietrzy� zapach i zacz�� p�ywa� w kierunku, kt�ry obra�a ��d� i ryba. Niekiedy gubi� wo�. Ale zaraz odnajdowa� j� znowu, czasem te� chwyta� tylko jej �lad i p�yn�� szybko, uparcie, po kursie �odzi. By� to ogromny �ar�acz mako, o budowie przystosowanej do p�ywania tak jak najszybsza ryba w morzu, i wszystko w nim by�o pi�kne pr�cz paszczy. Grzbiet mia� b��kitny jak ryby-miecza, brzuch srebrny, a sk�r� g�adk� i �adn�. Zbudowany by� te� podobnie do ryby-miecza, z wyj�tkiem olbrzymich szcz�k, zatrza�ni�tych teraz, gdy p�yn�� bystro tu� pod powierzchni�, tn�c niewzruszenie wod� stercz�c� p�etw� grzbietow�. Za �ci�ni�tymi podw�jnymi wargami jego paszczy by�o osiem rz�d�w k��w osadzonych sko�nie do wewn�trz. Nie by�y to zwyk�e, sto�kowate z�by wi�kszo�ci rekin�w. Mia�y kszta�t palc�w ludzkich zagi�tych jak szpony. By�y prawie tak d�ugie jak palce starego rybaka, a z obu stron mia�y tn�ce, ostre jak brzytwa kraw�dzie. Rekin ten m�g� �erowa� na wszystkich rybach morskich, kt�re by�y tak szybkie, silne i dobrze uzbrojone, �e nie mia�y ju� �adnego innego wroga. Teraz przy�pieszy�, gdy zwietrzy� �wie�y zapach, a niebieska p�etwa grzbietowa wci�� ci�a wod�. Kiedy stary go ujrza�, wiedzia� ju�, �e to rekin, kt�ry nie zna l�ku i zrobi dok�adnie to, co chce. Obserwuj�c go przygotowywa� harpun i zamocowa� link�. By�a kr�tka, gdy� brakowa�o jej tej cz�ci, kt�r� odci��, �eby uwi�za� ryb�. Umys� mia� teraz jasny, pe�en by� determinacji, ale nie mia� wiele nadziei. "Za dobre to by�o, �eby trwa�" - pomy�la�. �ledz�c podp�ywaj�cego rekina, rzuci� okiem na wielk� ryb�. "R�wnie dobrze m�g� to by� sen - my�la�. - Nie mog� przeszkodzi�, �eby na mnie napad�, ale mo�e go i dostan�. Dentuso! - pomy�la�. - Niech szlag trafi twoj� ma�!" Rekin podp�yn�� od ty�u i kiedy uderzy� ryb� k�ami, stary ujrza� rozwieraj�c� si� paszcz�, dziwne �lepia, us�ysza� k�apni�cie z�b�w, gdy rekin w�era� si� w mi�so tu� nad ogonem. G�owa rekina stercza�a ponad wod�, grzbiet wynurza� si�, a stary s�ysza� trzask sk�ry i mi�sa dartego na wielkiej rybie i wtedy wbi� harpun w �eb rekina, w miejsce, gdzie linia ��cz�ca oczy przecina si� z lini�, kt�ra biegnie w ty� od nosa. Nie by�o takich linii. By� tylko ci�ki, zaostrzony, niebieski �eb i wielkie �lepia, i k�api�ce, szarpi�ce, wszystko poch�aniaj�ce szcz�ki. Ale w tym w�a�nie miejscu by� m�zg i stary w niego ugodzi�. Ugodzi� swymi wykrwawionymi r�kami, kt�re z ca�ej mocy wbi�y t�gi harpun. Ugodzi� bez nadziei, ale zdecydowanie, z najwy�sz� zajad�o�ci�. Rekin okr�ci� si� w miejscu, a stary spostrzeg�, �e w jego oku nie ma �ycia; potem okr�ci� si� raz jeszcze, wik�aj�c si� w dwa zwoje liny. Stary wiedzia� ju�, �e rekin nie �yje, ale ten nie chcia� na to przysta�. Le��c na grzbiecie, strzepuj�c ogonem, k�api�c szcz�kami, pocz�� pru� wod�, jak to czyni szybka motor�wka. Woda zabieli�a si� tam, gdzie j� smaga� ogonem, trzy czwarte cia�a wynurzy�o si� nad ni� i wtedy linka napi�a si�, zadrga�a i p�k�a. Przed kr�tk� chwil� le�a� spokojnie na powierzchni, a stary wpatrywa� si� w niego. Potem bardzo powoli rekin poszed� na dno. - Wzi�� ze czterdzie�ci funt�w - powiedzia� g�o�no stary. "Zabra� mi tak�e harpun i ca�� link� - pomy�la� - i teraz moja ryba zn�w krwawi, wi�c przyjd� inne." Nie mia� ju� ch�ci patrze� na ryb�, odk�d zosta�a okaleczona. Kiedy rekin j� ugryz�, by�o to tak, jakby ugryz� jego samego. "Ale zabi�em rekina, kt�ry ugryz� moj� ryb� - pomy�la�. - To by� najwi�kszy dentuso, jakiego widzia�em. A B�g wie, �e widzia�em du�e." "Za pi�kne by�o, �eby trwa� - my�la�. - Wola�bym teraz, �eby to by� sen, wola�bym nigdy nie schwyta� tej ryby i le�e� samotnie w ��ku na gazetach." - Ale cz�owiek nie jest stworzony do kl�ski - powiedzia�. - Cz�owieka mo�na zniszczy�, ale nie pokona�. Iredy�ski Ireneusz ur. 4 VI 1939 r. w Stanis�awowie; dramatopisarz, prozaik, poeta; zbiory poezji: "Wszystko jest obok" (1959), "Moment bitwy" (1961), "Muzyka konkretna" (1971); mikropowie�ci i opowiadania: "Dzie� oszusta" (1962), "Zwi�zki uczuciowe" (1970), "Cz�owiek epoki" (1971), "Manipulacja" (1974); utwory sceniczne: m.in. "Zej�cie do piek�a", "Jase�ka-moderne"; liczne s�uchowiska radiowe, scenariusze filmowe; zm. 9 XII 1985 r. w Warszawie; "Polska nowela wsp�czesna" �pisz ju�, Halino, z g�ow� na zgi�tym ramieniu, a jutro wstaniesz wcze�nie, aby si� przygotowa� do naszego �lubu, kt�ry nie b�dzie uroczysto�ci� jak m�j pierwszy �lub, lecz wolnym wchodzeniem po startych kamiennych schodach, czekaniem w du�ej sali obwieszonej reprodukcjami dziewi�tnastowiecznych malarzy, a potem siedzeniem przed biurkiem urz�dnika z �a�cuchem spoczywaj�cym na klapach marynarki, odpowiadaniem, �e tak, �e tak, u�ciskiem d�oni, zej�ciem po starych kamiennych schodach. I odczuwam ten sam rodzaj znu�enia, jak po naszym pierwszym zbli�eniu, gdy odprowadza�em ci� do domu, ostro�nie stawiaj�c stopy na pokrytym warstewk� lodu chodniku i by�a we mnie sztywno��, jakby spr�one zwierz� znalaz�o si� w moim wn�trzu i tkwi�o nieruchomo z naje�on� sier�ci� dotykaj�c czu�ych p�at�w �luzowego nask�rka, tak sobie to zawsze wyobra�a�em Halino, gdy odprowadza�em ci� i gdy le�� obok ciebie. A potem to ust�puje i w moim ciele rozlewa si� ciemna mi�kko��, le�� wpatrzony w ja�niej�cy sufit, �wiadom swego starego- niestarego cia�a, swojej sk�ry, na kt�rej lata zostawi�y �lad jak drobniutkie fale na piasku pla�y i owe prawie niewidoczne pomarszczenia nie stanowi� dla mnie cze- go� przykrego, och nie, wprost przeciwnie, gdy tak le�� i mam t� swoj� pewno�� - bo wielekro� przeczuwa�em, co nie robi�o mi specjalnej r�nicy, komedi� gran� przez kobiety w tym naturalnym spektaklu - �e dobrze spe�ni�em to, co mia�em spe�ni�, drobniutkie zmarszczenia sk�ry stanowi� o dodatkowej satysfakcji. Jutro we�miemy �lub i zdecydowa�em si� na to nie tylko dlatego, �e chcia�em zatrzyma� ci� przy sobie, zabezpieczy� si� w pewien spos�b przed m�odymi lud�mi, z kt�rymi spotykasz si� w wytw�rni filmowej, chcia�em i chc� opr�cz tego m�wi� ci zdania zaczynaj�ce si� s�owem "zawsze" i mie� uczucie, �e pomimo obaw i przeciwnych do�wiadcze�, m�wi� ci prawd�. I mie� dodatkow� atrakcj�, �e czyni i m�wi to cz�owiek w moim wieku, gdy si� ju� wie z ca�� pewno�ci�, �e uczucia umieraj� i je�eli nawet zaistnieje tak sprzyjaj�ca okoliczno�� jak wzajemno�� uczu�, to jest to tym bardziej bolesne dla strony, kt�rej mi�o�� zachowa�a si� d�u�ej; gdy si� ju� wie, �e obumieranie mi�o�ci mo�e by� niedramatyczne, podobne do wi�dni�cia kwiatu, do zanikania zwierz�cia trawionego chorob� bez oznak zewn�trznych. Zdecydowa�em si� pomimo tego wszystkiego na codzienne obcowanie z tob�, nie tylko w intymno�ciach, lecz wszystkich czynno�ciach zwyczajnych, gdy zanika samokontrola, gdy si� jest zm�czonym i zdenerwowanym, �pi�cym i spoconym, gdy zaczynaj� samoistnie egzystowa� nawyki, kt�re w okresie pierwszych zbli�e� i pierwszych pasji zdawa�yby si� nie do przyj�cia. Jeste� smuk�a, Halino, maj�c dwadzie�cia pi�� lat, i b�dziesz smuk�a maj�c lat trzydzie�ci pi�� i czterdzie�ci, i pi��dziesi�t. Oddychasz r�wno i teraz, nie wiem jeszcze, jak d�ugo, tw�j oddech jest moim zegarem, wed�ug niego �yj�, gdy jestem przy tobie i pami�tam o nim podczas konferencji, urz�dowania, jazdy autem do domu. Gdy szofer rozmawia ze mn� o jakim� cz�owieku z ministerstwa, przypominam sobie, �e interesujesz si� moimi sprawami, jakby to by�y twoje sprawy, �e twoja ambicja przeistacza si� w ambicj� i pomimo i� widzia�em intelektualistki przejmuj�ce si� pi�ciarstwem, gdy �y�y z bokserem, w twoim zainteresowaniu moj� prac� jest co� wzruszaj�cego, jaki� powiew autentycznej �wie�o�ci. Tak, tw�j oddech jest moim zegarem i gdy staje si� chrapliwy, by potem przej�� niekiedy w ptasi krzyk, to �w d�wi�k m�g�bym przyr�wna� do bicia zegara wyznaczaj�cego moje prywatne miary czasu. Ju� przy pierwszym naszym spotkaniu na przyj�ciu u Malinowskiego z Ministerstwa Kultury, kt�ry zajmuje si� filmem, ju� wtedy poczu�em, �e jeste� kobiet�, kt�ra mo�e wyzwoli� we mnie czu�o��, a nawet tkliwo��, �e jest to u ciebie naturalne, tak jak naturalnym by� u�miech i skinienie g�ow�, gdy zaproponowa�em ci spotkanie w kawiarni na drugi dzie�. A p�niej moje przypuszczenie przesz�o w pewno��, nie wstydzi�em si� by� tkliwym i czu�ym pomimo starej sk�ry i ty przyjmowa�a� to jako co� niezwyk�ego i wspania�ego, przyzwyczajona prawdopodobnie do m�czyzn - nie pyta�em ci� o to - stosuj�cych inne konsekwencje erotyczne, by� mo�e podobnych do mnie z okresu, nim ci� pozna�em, zdawkowo uprzejmych, sympatycznych, nie lubi�cych wyolbrzymia� spraw, kt�re mo�na za�atwi� szybko i pogodnie. I widzia�em, domy�la�em si� i sprawdza�em, jak moje uniesienie zaszczepia si� w tobie, zaczyna przybiera� specyficzne, kobiece formy, objawiaj�ce si� w pisaniu bilecik�w i list�w, mimo �e widywali�my si� codziennie, w dumnym roztkliwianiu si� nad moj� operatywno�ci� w pracy, w coraz cz�stszym przezwyci�aniu przyzwyczaje� twojego pokolenia, polegaj�cych na ukrywaniu uczu�, na pewnym sposobie m�wienia, gdzie stereotypy konwersacyjne maj� raczej maskowa� ni� wyja�nia�, a� wreszcie nasze rozmowy na ulicy, w ��ku czy restauracji sta�y si� zrozumia�e tylko dla nas i gdyby je pods�ucha� kto� obcy, mog�yby wzbudzi� w nim tylko �miech. Jednocze�nie nie ma w naszych rozmowach owej mgie�ki infantylizmu, do kt�rej zawsze mia�em wstr�t; zrozumia�a� to i po kilku pr�bach nigdy nie wypowiedzia�a� ju� s��w, kt�re mnie zdziwi�y. Twoje szare, a w�a�ciwie popielate oczy, tak niezwyk�e w Polsce, mog� sobie zawsze wyobrazi� w biurze, na ulicy i w domu, gdy ci� przy mnie nie ma; niedawno czyta�em opowiadanie w jakim� tygodniku o m�odej dziewczynie, kt�ra s�ysza�a g�osy, i wtedy us�ysza�em tw�j g�os; by�em sam w domu i przez chwil� s�ysza�em tw�j g�os, to nie by�y s�owa, nie, to by� tw�j g�os i zrozumia�em, �e tw�j niezwyk�y g�os dzia�a na mnie pobudliwie, �e jest jednym z najbardziej niezwyk�ych g�os�w kobiecych, jakie sobie przypominam; mimo i� jest wysoki - a nigdy nie lubi�em wysokich g�os�w - nie ma w nim nut ostrych, skrzecz�cych, tak cz�stych w tych g�osach. W biurze zacz��em na potwierdzenie u�ywa� s�owa "ano", zamiast "tak", to te� przez ciebie; u�miecham si� zawsze, gdy s�ysz�, jak m�wisz: "ano" i gdyby nie by�o to tak wy�wiechtane s�owo, powiedzia�bym, �e to urocze. Halino, opowiadaj�c pewnego wieczoru o pewnej wycieczce wymieni�a� nazwisko jakiego� Piotrowskiego czy Piotrowi�skiego i wtedy zapyta�em - pyta�em co chwil� o jakie� drobiazgi, �eby� wiedzia�a, �e interesuj� si� twoim opowiadaniem - kto to jest. Zmiesza�a� si�, spojrza�a� gdzie� w bok i cicho powiedzia�a�: taki kolega z pracy; zrozumia�em, �e nie powinienem ci� teraz pyta� o to, a w�a�ciwie nigdy; pomog�em ci wr�ci� do opowiadania i s�dz�, �e zrozumia�a� moj� delikatno��, bo w pewnej chwili przytuli�a� policzek do mego policzka m�wi�c: ty jeste� taki dobry, taki dobry. Nie wiesz, �e w moim wieku - jeszcze nie wiesz - nie jest si� ju� ciekawym takich rzeczy, mimo �e dotycz� kobiety, kt�r� si� kocha; nie by�o to wi�c, Halino, tak du�e wyrzeczenie, jak sobie mog�a� wyobrazi�. Wtedy te� pomy�la�em,�e wielu moich znajomych nie ma racji twierdz�c, �e to, co przechodz�, jest w jaki� spos�b typowe dla mojego wieku, �e oni sami znaj� czterdziestokilkuletnich pan�w, kt�rzy dostaj� czego� w rodzaju amoku, wi���c si� z dziewcz�tami, "trac�c dla nich g�ow�" - jak si� wyrazili. S�dz�, �e jest to raczej �aska dana mi przez los, przez przypadek, �e potrafi�em w sobie wskrzesi� m�odo��, �e potrafi� prze�ywa� nasz� mi�o�� jak pierwsz�. Dlatego te� nie zdziwi�o mnie twoje wyznanie, �e nie wyobra�a�a� sobie, i� mo�e by� tak pi�knie, �yj�c z tym wysokim, m�odym cz�owiekiem, z kt�rym przysz�a� na przyj�cie do Malinowskiego, ani z poprzednimi trzema; dlatego te� nie zdziwi�o mnie, �e ten m�ody cz�owiek pozna�, �e si� zmieni�a�, i niespodziewanie wyjecha� w g�ry, i stamt�d przys�a� ci rozpaczliwy list, skoml�cy w�a�ciwie, gdzie ka�de zdanie by�o pro�b� o powr�t; nie zdziwi�em si� te�, gdy pokaza�a� mi ten list, by� to znak, �e zaszczepi�em ci moje uniesienie i �e przyj�o si� ono wspaniale. By�o mi mi�o patrze� na ciebie opowiadaj�c o swoich - jak to nazwa�a� - epizodach, tych czterech epizodach, opowiedzianych w b�yskotliwych schematach, i s�ucha� twoich zapewnie�, �e nic wi�cej w twoim �yciu nie by�o. Wiedzia�em, �e k�amiesz, ale to by�o k�amstwo dla mnie, twoja potrzeba naturalna uszczuplenia przesz�o�ci, aby to, co prze�ywamy tak niezwykle, nie wyda�o mi si� jeszcze jednym z twoich "epizod�w", �e mnogo�� poprzednich spraw nie obci��y�a naszych wzlot�w. Tak, Halino, mia�a� racj� post�puj�c w ten spos�b i r�wnie� ja czuj� si� z siebie zadowolony, i� przekona�em ci�, �e w to wierz�, a nie przysz�o mi to �atwo, by�a� nieco podejrzliwa, wsz�dzie czai�y si� przeszkody, jak na przyk�ad z tym Piotrowskim czy Piotrowi�skim. �pisz ju�, Halino, z g�ow� na zgi�tym ramieniu, a jutro wstaniesz wcze�nie, aby si� przygotowa� do naszego �lubu, kt�ry nie b�dzie uroczysto�ci� jak m�j pierwszy �lub, lecz wolnym wchodzeniem po wytartych schodach. Iwaszkiewicz Jaros�aw pseudonim Eleuter - ur. 20 II 1894 r. w Kalniku pod Kijowem; prozaik, poeta, dramatopisarz, eseista, t�umacz; autor opowiada� (m.in. "Panny z Wilka", "Brzezina", 1933), powie�ci historycznych (m.in. "Czerwone tarcze", 1934), dramat�w (m.in. "Lato w Nohant", 1934); tw�rca zbior�w wierszy: "Oktostychy" (1919), "Dionizje" (1922), "Powr�t do Europy" (1931), "Inne �ycie" (1938), "Warkocz jesieni" (1954); cykl "Plejady i ciemne �cie�ki" (1957); zbi�r "Jutro �niwa" (1963); tomy "Kr�g�y rok" (1967), "Xenie i elegie" (1970), "�piewnik w�oski" (1974), "Mapa pogody" (1977); t�umaczy� tak�e opowiadania To�stoja, Czechowa, monografie o Szopenie, Bachu - zm. 2 III 1980 r. w Warszawie; "Panny z Wilka" Wiktor patrzy� przez okno. By� to jeden z tych dni na prze�omie lata, kiedy jest bardzo ciep�o, ale niebo jest pokryte, bia�e i ciep�e ob�oki uk�adaj� si� w nieprzerwan� zas�on�. Drzewa sta�y z opuszczonymi, jakby zwi�d�ymi li��mi, kt�re pokazywa�y bia�� podszewk�. Kwiaty te� jakby zwi�d�y, dalie i fuksje zwiesi�y g�owy. Poczu�, patrz�c na niemoc przyrody, �e nie przezwyci�y ona jesieni, i sam w sobie odczu� �w brak oporu, kt�ry decydowa� o prze�omie lata. Wyszed� na balkon i patrzy� na ogr�d, i poczu� si� jak gdyby innym cz�owiekiem, nie tym samym, kt�ry tu przyszed� przed kwadransem. Zosia przysz�a za nim, czu� do niej wdzi�czno�� za to, i� swoim mro�nym tonem wywo�a�a ten nastr�j przywi�d�y, a decyduj�cy. - Wiesz, odmieni�a� mnie kilkoma s�owami. - Wywo�a�am mo�e to, co dawno le�a�o u�pione w tobie. - Nie nie. Przeciwnie. Lato si� we mnie prze�ama�o. Powiedzia� te s�owa i zszed� po stopniach w d�. Zatrzyma� si� i czeka�, a� Zosia zejdzie za nim, ale ona zatrzyma�a si� na tarasie, r�ce opar�a, d�o�mi dotykaj�c balustrady, i patrzy�a na niego przenikliwie i z ciekawo�ci�. Odwr�ci� si� i odszed� w g��b ogrodu. Dzie� zamkni�ty pod namiotem ob�ok�w mia� w sobie jak�� s�odycz i gorycz, jak zapach �ubinu. By�o bardzo cicho i bardzo ciep�o, a w powietrzu, mimo jego czysto�ci, unosi� si� jakby trupi zapach. Ziemia by�a nieruchoma, po�ysk pod�u�nego kana�u wydawa� si� czym� martwym. Powietrze by�o przejrzyste i fury ze zbo�em, jad�ce na pag�rku za ogrodem, wydawa�y si� jakby przybli�one przez lornet�, ka�de �d�b�o stercza�o nieruchomo i wyra�nie. Turkot nieg�o�ny wolno poruszaj�cych si� k� stanowi� jedyn�, przerywan� muzyk� tego popo�udnia. Przerazi� si� tej godziny. Przeszed� si� pod nawis�ymi ga��zkami leszczyny, potem w lasku usiad� na darniowej �awie, siedzia�, czeka�, patrzy� i nie mia� zupe�nie poczucia rzeczywisto�ci. Tylko to prze�amane lato bola�o go mocno, jak gdyby zrani� si� w palec. Z pogmatwanych, nieokre�lonych my�li wy�ania�o si� tylko jedno uczucie: niemo�no�� �adnego osi�gni�cia. Zna� to uczucie w pracy spo�ecznej, w Stokroci nazywa� je brakiem doskona�o�ci. Tymczasem tutaj w to martwe, bia�e, prze�liczne letnie popo�udnie ukaza�o si� ono w upiornej postaci. Nie chcia� z nim walczy�, a ono ogarnia�o zupe�nie, odp�dzaj�c concreta. Nic nigdy nie dope�ni�, nic nigdy naprawd� nie zrobi�, nic nigdy nie posi��� do g��bi. Odnalaz�a go Jola samotnego, zab��kanego pomi�dzy zakurzonym igliwiem sosen. Wyrwa�a go z przejrzystych przestrzeni nierzeczywisto�ci i powr�ci�a do �ycia bardzo zwyczajnymi s�owami. Gada�a wiele i jak za dawnych czas�w opowiada�a o tym, co by�o na obiad, jak zapomniano o mamie i nie poproszono jej do sto�u, jakie by�y lody, jak m�� Zosi, kt�ry po ni� przyjecha�, robi� dyplomatyczne miny, cho� jest tylko wicekonsultantem. �mia�a si� troch� nienaturalnie i stuka�a parasolk� po pniach sosen. Nie patrzy�a wcale na Wiktora, nie mia�a na to czasu i odwagi. Wiktor te� j� omija� spojrzeniem i wci�� jeszcze kusi�y go bia�e chmury pomi�dzy czarnymi drzewami. Poszli ku domowi, spotkali Tuni�, razem z ni� wybrali si� na daleki spacer. Przez ca�y czas m�wi�a Jola, Tunia dodawa�a od czasu do czasu jaki� szczeg� do jej opowiada�, Wiktor zadawa� tylko pytania albo potakiwa�. Pod wiecz�r chmury si� przetar�y, z jasnych zrobi�y si� ciemne, i odesz�y. Par� niebieskich pas�w zosta�o na bia�awym, czystym zachodzie. Och�odzi�o si�. Wiktor nie s�ucha� i my�la� o tej chwili ciszy, kiedy by� w ogrodzie, wprowadzony w trans samotno�ci ironicznym spojrzeniem Zosi. Czu�, �e atmosfera wok� nich zg�szcza si� i staje si� ci�sza, ale nie chcia� sobie tego t�umaczy�. Wiedzia�, raz na zawsze wiedzia� teraz, �e wszystkie rzeczy tak, jak istniej� naprawd�, s� nieosi�galne. �e musi sta� sam nad brzegiem bia�ego morza, a morze podejdzie stopniowo i zabierze go, i nic za nim nie p�jdzie. - Posi��� naprawd� co�, to jest rzecz niemo�liwa - powiedzia� g�o�no, nie zastanawiaj�c si�, czy powiedzenie to da si� zastosowa� w bie��cym momencie rozmowy. Ale ton jego g�osu, kt�ry - nie s�owa - nawet Tuni� zastanowi�, nie zdo�a� przerwa� toku wymowy Joli i wreszcie Wiktor zrozumia�, i� Jola gada byle co, jak gdyby chcia�a zag�uszy� jakie� wewn�trzne brzmienia czy jak gdyby nie chcia�a dopu�ci� Wiktora do s�owa. Po kolacji pojechali konno we dw�jk� z Jol�. Po ciep�ym dniu spad�a ch�odna rosa i li�cie, kt�re bi�y po twarzy Wiktora, by�y zupe�nie mokre. Ksi�yc wstawa� p�no, pruj�c chmury, przedzieraj�c w nich dziury. Plamy jego blasku na ob�okach podobne by�y do plam �niegu le��cego na g�rach. Jola powiedzia�a to, ale Wiktor milcza�. Potem oboje milczeli i jechali tak, st�pa, daleko. Wiktor czu� nieprzeniknion� samotno�� cz�owieka; niemo�no�� pokazania Joli tego, co si� dzi� w nim dzia�o: jak wszystko osi�galne, mog�ce si� konkretyzowa�, rozp�ywa�o si� na nic i zostawia�o co� w rodzaju zamy�lonej mg�y. Wyrzeka� si� wszystkiego, dzisiejszy dzie� brzmia� jak muzyka niekt�rych wielkich sonat Beethovena; a czu�, �e Jola nie chcia�a si� niczego wyrzec. W�a�nie dzisiaj, coraz cieplejsza i pi�kniejsza, spokojniejsza, dumna jecha�a obok niego, dotykaj�c stop� jego strzemion. - Pami�tasz, jake�my tak je�dzili dawniej? - powiedzia�a tylko. Nie pami�ta�. Przypuszcza� nawet, �e mo�e nigdy nie je�dzili we dw�jk� konno po nocy. Letnia noc nie pachnia�a tak nigdy pio�unem, a przy tym nigdy tak nie �egna� �ycia czynnego, m�odo�ci. Rzeczywi�cie noc by�a bardzo pi�kna i nagle w swej bia�o�ci i przepa�cisto�ci wyda�a si� Wiktorowi tym samym dniem, kt�ry min��, bia�y. Mi�dzy drzewami lasu, obok kt�rego przeje�d�ali, widnia�y zapadliny cienia, niebieskie przestrzenie, dok�d nie dosi�ga� blask �wiat�a. Cicho by�o ogromnie i Wiktor mimo woli pochyli� si� i poca�owa� Jol�. Kochanowski Jan ur. 1530 r. w Sycynie - poeta; najwybitniejszy przedstawiciel renesansu; autor epiki beletrystycznej: "Zuzanny i Szach�w"; polityczno-ideowej: "Zgody i Satyra albo Dzikiego M�a"; autor "Fraszek" i "Pie�ni"; "Tren�w" napisanych z powodu �mierci c�rki Urszuli; dokona� przek�adu "Psa�terza Dawidowego" - zm. "...I� pija�stwo..." Rzecz niezwyk�� uszom waszym powiem; rozumiem temu, �e mi� nie wszyscy radzi s�ucha� b�d�. Ale kiedy ja prawd� powiem, niechaj mi� ka�dy, jako chce, s�dzi. T� nadziej� mam, �e ludzi baczenie, kt�rzy przystojno�� a sromot� rozezna� mog�, po sobie mie� b�d�. Zaprawd� zbytku �adnego chwali� nie mog�, ale to naci�sza bywa, kiedy ludzie jawn� lekko�� cudnymi s�owy zdobi�, a za co by si� sprawnie wstyda� mieli, to sobie nie tylko za kochanie, ale i za ch�� poczytaj�. A pu�ciwszy na stron� wiele innych rzeczy, je�li co pod s�o�cem tak spro�nego naleziono by� mo�e, jako jest pija�stwo, w kt�rym cz�owiek i Boga, i ludzi, i powinno�ci swej, na ostatek i sam siebie zapomnie� musi. A w�dy to ludzie tak samo cukrowa� umiej�, i� �adna biesiada, �adna krotochwila bez pija�stwa by� nie mo�e; tym zachowania szuka�, tym si� ludziom podoba� chc�. Taki ka�dy przyrodzeniu swemu jawn� niechu� okazuje, a prawie zna� dawa, �e mu to niewdzi�czno, �e go B�g cz�owiekiem, a nie insz� bestyj� stworzy�. Bo je�li wdzi�czen tego i cz�owiekiem si� rad widzi - czemu rozum, kt�rym od innych �wierz�t jest r�ny, dobrowolnie swym pija�stwem t�umi? Czemu dowcip a baczenie, co nad inne bestyje ma, swym ob�arstwem tak nikczemnie traci? Nie trzeba mi na szle�stwo ich dowod�w wiele; niechaj sami powiedz�, je�li wszystko pomni�, co si� wczora dzia�o. I nale�li sobie wym�wk�, kiedy ju� co zbroj�, �e si� pod pijany wiecz�r zosta�o. Tyme� wi�kszej ka�ni godzien, �e� i bli�niego obrazi�, i k'temu, �e� si� upi�. Czyni� wiele przykro�ci ludziom spokojnym szaleni, kt�rzy albo przez ci�k� niemoc, albo przez jakie frasunki rozumu si� pozbyli; ale to od nich przedsi� skromnie ludzie przyjmuj�, a sna� ich wi�cej bli�niego przygoda ni�li swoja w�asna krzywda boli. Ale pijany �adnej w tej mierze wym�wki s�usznej nie ma ani mie� mo�e, bo go o szale�stwo �adna przyczyna postronna, �adna przygoda albo ka�� Pa�ska, ale jego w�asna chu�, jego wola sama a z�y na��g przyprawuje. Kto by m�g� wyliczy�, jako wiele zwad, jako wiele morderstwa i innych wiele haniebnych rzeczy si� dzieje przez to zbytnie a niemierne pija�stwo? O czym cz�owiek po trze�wiu ani pomy�li, to wszystko upiwszy si� pope�ni. �adna tak sromotna rzecz nie jest, kt�rej by si� on wstydzi�; �adna tak spro�na, kt�rej by si� on nie wa�y�; wszystko mu r�wno, i B�g si� czasem nie wysiedzi. Jako si� im te� to p�aci, to ka�dy na oko widzi. Samo przyrodzenie jako z niewdzi�cznych syn�w winy bierze: tego na r�ku, tego na nogach karze, ten puchnie, �w gnije; albo wrzodliwi, albo tr�dowaci, �adnego zdrowego nie masz; to wniwecz, co ich nagle pomrze albo co ich pobij�. Tak� rozmait� barw� swym dworzanom zwyk�a niemierno�� dawa�, tak je sobie stroi, tak im s�u�b� p�aci. Co u mnie tym wi�cej w podziwieniu jest, �e ludzie, cho� dobrze bacz�, �e tego zdrowiem przyp�acaj�, a w�dy jednak zbytk�w swych przesta� nie mog� ani mierno�ci �adnym obyczajem na�ladowa� chc� przez kt�r� by i rozum, i zdrowie spe�na zachowa� mogli. Abowiem kiedy ludzie najlepiej sw� powinno�� i bacz� i czyni�? Jeno trze�wo. Kiedy najlepiej dowcipu swego ku wszelkiej sprawie u�y� mog�? Jeno kiedy si� ani jed�em, ani piciem zbytnim nie prze�o��. Zaprawd�, jako s�o�ce �wiat�o�� swoj� traci, gdy za chmur� zajdzie; tak rozum ludzki od zbytk�w t�pieje. A to nadziwniejsza, �e cz�owiek natenczas zda si� sobie nam�drszym, kiedy naspro�niejszy; zda si� sobie nam�niejszym, kiedy nas�abszy; sk�d �atwie niedostatek albo poruszenie rozumu znaczy� si� mo�e. Ale trze�wo��, b�d�c �wiadoma dobrze i si�, i niedostatk�w swoich, nigdy cz�owieka w to nie wda, czemu by sprosta� nie m�g�, i owszem, rych�ej godno�ci swej (co wszystko rozum sprawuje) zaliczy, ni�li si� o rzecz sobie nier�wn� pokusi. Nieprzep�acona jest rzecz rozum, cho� b�dzie czasem w s�abym a w u�omnym ciele, bo rad� swoj� wi�cej pom�c mo�e ni�li nawi�ksza g�upia moc. Jakiej tedy chwa�y taka cnota niegodna, kt�rej si� trzymaj�c, nie tylko rozum zdrowy, ale i moc zupe�n� mamy? Trze�wo�� a miara to� s� nawierniejszy str�e zdrowia naszego. Za tych pomoc� nie tylko cz�owiek wiele ci�kich niemocy si� strze�e, ale i niekt�rych zb�dzie. I to jest napierwszy wst�pek ku uleczeniu wszelakiej niemocy skromne a mierne postanowienie �ycia. Kr�tce m�wi�c, ta jedna cnota wszystkim innym drog� �ciele, tak rozum ludzki i umys� sprawuje, �e si� na nim wszelka poczciwa nauka, wszelka cnota �atwie przyj�� mo�e, ku czemu wszystkiemu pija�stwo a zbytek nam drog� zamykaj�. Przy tej ja cnocie zostawam, przy tej si� opowiadam. O zachowanie abych nie sta�, �aden mi tego przyczyta� nie mo�e, ale si� wol� czym inszym o nie stara� ni� pija�stwem, do temu nie wierz�, aby kto sobie prawego przyjaciela, a kt�remu by bezpiecznie dufa� m�g�, tym kiedy zjedna�. I tak pospolicie m�wi�: kogo u pe�nej nab�dziesz, tego u pe�nej pozb�dziesz. Cnota a uk�adne obyczaje te ludziom zachowanie jednaj�, w pija�stwie nic takiego nie widz�, na co by ludzie s�usznie �askawi nie byli - tego wiele, czym by si� sprawnie brzydzi� mogli. Ale mi podobno rzeczesz: u W�och�w �e� tego nawyk�. Prawda, �e nie u Niemc�w, bo takie� o�ralcy jako i my. Ale jesli� si� W�och�w w tym naszladowa� nie zda, najdziesz to i u Turk�w, kt�re ty za pogany masz. Lecz baczny cz�owiek nie to ma czyni�, co u drugiego widzi, ale to, co mu przystoi. Nie k�ad�� za powinno�� cudzych obyczaj�w, ale tylko aby si� im przypatrzy�, a b�d� li si� z cnot� a z rozumem zgadza�, czemu ich naszladowa� nie masz? Nie przeto, �e W�och albo Hiszpan czyni, ale przeto, �e tak twoja powinno�� niesie. Bo cukruj ty sobie, jako chcesz, pija�stwo, zaw�dy je przedsi� mierno�ci najdziesz przeciwne. A je�li mierno�� (na co mi ka�dy pozwoli) cnot� nazwa� musim, na ci� samego si� puszcz� aby� pija�stwu s�uszne a przystojne przezwisko sam�e znalaz�. "Wyk�ad cnoty" Cnot� i w nieprzyjacielu, i w nieznajomych mi�ujemy. Ale to s�owo "cnota" wiele w sobie zamyka. Naprz�d m�dro��, kt�ra czego szuka�, a czego si� chroni�, uczy. Potem sprawiedliwo��, kt�ra ka�demu, co jego jest, da� ka�e. Trzecia, wielko�� umys�u, kt�ra na wzgardzeniu rzeczy doczesnych zale�y. Czwarta skromno�� tak w mowie, jako i w uczynkach. A z tych czterech cn�t, jako czterech studzien, wiele inszych cn�t pochodzi, kt�re obyczaje ludzkie naprawiaj�. Na rozumie zasie nauki si� przyjmuj�, kt�rych jest wiele. Najpierwsze miejsce - rycerskie i prawne, po nich nauki wyzwolone maj�. Dwie tedy rzeczy cz�owieka szlachci�: obyczaje a rozum; obyczaje z cn�t pochodz�, a rozum z nauk; obiedwie rzeczy w sobie mie� rzecz nieprzep�acona jest cz�owiekowi. Ale je�li przy jednej tylko masz zosta�, raczej przy cnocie ni� przy nauce zosta�, bo nauka bez cnoty, jako miecz u szalonego, i sobie, i ludziom szkodzi; cnota, cho� dobrze sama b�dzie, chwalebna jest i po�yteczna. Mi�uj� tedy ludzie cnot�, a przy cnocie nauk�; mi�uj� te� i po�ytki. A prostych ludzi niczym rychlej nie przywabisz, jako hojno�ci� a dary. Ale taki przyjaciel trwa�y nie jest, albowiem datek wi�cej ni� ciebie mi�uje, a kiedy nie b�dzie co da�, i przyjaciela nie b�dzie, okrom kt�rzy na dobrodziejstwa pami�taj�, kt�rych bardzo ma�o. Trzeba tedy dwu rzeczy w tej mierze. Naprz�d, aby� tak dawa�, jakoby� zaw�dy dostawa�o. Druga, aby� tym dawa�, kt�rzy tego s� godni, bo, dobremu dobrze czyni�c, sobie dobrze czynisz. Ale i s�owy mo�e cz�owiek po�yteczen by� drugiemu, kiedy mu w jego potrzebie poradzi, kiedy go z jakiej nieprzystojnej sprawy wystrze�e; za to wszystko cz�owieka ludzie mi�uj�. Trzeci spos�b jest zachowania dostawa�, kiedy kto komu jest ku rozkoszy, w czym tego trzeba przestrzega�, aby dla podobania komu przeciwko cnocie a przystojo�ci nic si� nie wyst�powa�o. Chwali� go nie tak w oczy, jako przed lud�mi, kogo chcesz przyjacielem mie�, dobrze. Ale, �e jest rzecz niepodobna wszystkim si� podoba� (bo co jeden mi�uje, tym si� drugi brzydzi), dosy� b�dzie, kiedy ten, kt�ry zachowania szuka, cnotliwie a przystojnie si� w ka�dej rzeczy zachowa, przeczby go s�usznie ka�dy mi�owa� mia�. Czego je�li nie dost�pi, nie jego wina b�dzie (bo on wszystko uczyni�, co m�g�), ale tych, kt�rzy cnoty nie mi�uj�. Ale i wiele przyjaci� sobie jedna� nie jest do ko�ca dobrze, abowiem mi�o��, roztargniona na wiele cz�ci, nie jest tak mocna jako sp�lna a spokojna, a kto kogo po ma�u mi�uje, tego te� po ma�u mi�uj�. Moja rada tedy, aby cz�owiek niewiele przyjaci� mia�, ale takich, kt�rym by si� dufa� godzi�o: jako by� Pylades a Orestes, jako by� Piritous a Tezeus, Damon a Pitias, Scipio a Scaevola. Takich przyjaci� dostawa�, acz i to wszystko s�u�y, co si� tam powiedzia�o, wszako� osobliwej i tu nauki trzeba, a nawi�cej powolno�ci; wszako� tak, jako si� powiedzia�o, p�ki si� cnoty nie tknie, a jako Grekowie m�wi�, po o�tarz. Jednakie te� obyczaje, jednakie zabawienia cz�owieka ku cz�owieku pospolicie ci�gn� - jako �o�nierz ku �o�nierzowi, my�liwiec ku my�liwcowi zaw�dy si� ma. Ale jako z�ota w ogniu, tak przyjaciela w potrzebie do�wiadczamy. Je�li tedy na towarzysza co przyjdzie, pomni, �e natenczas masz miejsce okaza� si�, je�li� mu przyjacielem, bo pochlebce, p�ki� w szcz�ciu, jako cie� w jasny dzie� tak ci� naszladuj� - jako namniej fortuna zmyli, r�wnie jako i cie�, kiedy s�o�ce za chmur� zajdzie, ani wiedzie�, gdzie si� podziej�. Przystoi tedy prawemu przyjacielowi na z�o�� fortunie, kt�ra niesta�a jest, przy towarzyszu mocnie sta�. Ale �e fundament przyja�ni cnota jest, niech si� o to cz�owiek naprz�d stara, aby co nalepszym by�, potym, b�d�c sam dobrym, u dobrych przyja�ni szuka�. Gnu�ny, utratny, �akomy, zwadliwy - niedobry przyjaciel. Dobrodziejstwo, nadzieja, mi�o��, nauka, powolno��, pochlebstwo - wszystko to nam mi�o�� u ludzi jedna. Herkules co czyni�, aby by� mi�owan? Dwie s� przyczynie, kt�re mi�o�� w ludziach pobudzaj�: rzecz w�asna a to, co w sobie ma godno�� mi�o�ci albo co jest godno mi�owania. Montgomery Lucy Maud (1874-1942) - powie�ciopisarka kanadyjska, tworz�ca w j�zyku angielskim; autorka popularnego cyklu dla m�odzie�y od "Ani z Zielonego Wzg�rza" po "Rilla ze Z�otego Brzegu"; "Ania z Zielonego Wzg�rza" Dziewczynka, oko�o lat jedenastu, ubrana by�a w bardzo kr�tk�, w�sk� i brzydk� sukienk� z szaro��tej szorstkiej we�ny. Na g�owie mia�a wyblak�y, brunatny kapelusz marynarski, spod kt�rego opada�y na ramiona dwa bardzo grube, czerwone jak ogie� warkocze. Twarzyczka jej by�a drobna, blada, chuda i bardzo piegowata, szerokie usta i du�e, zmieniaj�ce barw� oczy, to zielone, to znowu szare. - Domy�lam si�, �e to pan Mateusz Cuthbert z Zielonego Wzg�rza - rzek�a niezwykle d�wi�cznym g�osem. - Ciesz� si� bardzo, �e pana widz�. Zacz�am si� ju� l�ka�, �e pan po mnie nie przyjedzie, i przemy�liwa�am, co w�a�ciwie mog�o panu przeszkodzi�. Postanowi�am wi�c, je�liby pan nie przyjecha� po mnie dzi� wiecz�r, p�j�� wzd�u� szyn do tej oto wielkiej dzikiej wi�ni, kt�ra ro�nie tam na zakr�cie, i sp�dzi� na niej noc. Wcale bym si� nie ba�a, bo przecie� cudnie by�oby przespa� noc po�r�d bia�ego kwiecia dzikiej wi�ni, przy �wietle ksi�yca, prawda? Mog�oby mi si� zdawa�, �e mieszkam w marmurowym pa�acu, czy nie? A by�abym zupe�nie spokojna, �e je�li pan nie przyby� po mnie dzi� wiecz�r, z pewno�ci� nadjedzie pan jutro wczesnym rankiem. Ach jak�e si� ciesz�, �e pan przyjecha� po mnie, pomimo �e cudownie by�oby spa� na dzikiej wi�ni. Pewnie dalek� mamy drog�, prawda? Pani Spencer m�wi�a mi, �e prawie osiem mil. Jestem temu bardzo rada, bo strasznie lubi� jecha�. Ach, jak�e to cudownie, �e b�d� z wami mieszka�a i b�d� do was nale�a�a... Nigdy dot�d naprawd� nie nale�a�am do nikogo. Ale Dom Sierot to ju� by�o najgorsze. By�am tam tylko cztery miesi�ce, ale i to wystarcza! Przypuszczam, �e pan nigdy nie mieszka� w Domu Sierot, wi�c nie mo�e pan sobie wyobrazi�, jak tam jest. A to chyba najgorsze, co mo�na sobie wyobrazi�! Pani Spencer uwa�a, �e to bardzo brzydko, i� ja tak m�wi�, ale ja przecie� nic z�ego nie mam na my�li. Bardzo �atwo jest zrobi� niechc�cy co� brzydkiego, prawda? Wie pan, opiekunowie w Domu Sierot s� dobrzy, ale tam nie ma wcale pola do imaginacji, chyba �e dzieci. Bo o dzieciach mo�na sobie rozmaite rzeczy wyobra�a�. Na przyk�ad, mo�na sobie pomy�le�, �e ta dziewczynka, �pi�ca obok, jest mo�e c�rk� jakiego� ksi�cia, wykradzion� rodzicom we wczesnym dzieci�stwie przez niegodziw� nia�k�, kt�ra umar�a nie zd��ywszy wyzna� swego czynu. Zwykle nocami stara�am si� nie spa� i zmy�la� takie historie, bo w dzie� nie mia�am na to czasu. By� mo�e dlatego, �e jestem tak strasznie chuda, bo jestem chuda, prawda? Nie mam ani �d�b�a mi�sa na ko�ciach. Ale ch�tnie wyobra�am sobie, �e jestem pe�na i �adna, z do�eczkami na �okciach... Towarzyszka Mateusza zamilk�a po cz�ci dlatego, �e zabrak�o jej tchu, po cz�ci za� dlatego, �e w�a�nie stan�li przy kabriolecie. Nie wyrzek�a ju� ani jednego s�owa, gdy opuszczali miasteczko i zje�d�ali ze stromego pag�rka. Droga tak g��boko wrzyna�a si� tu w mi�kki grunt, �e kwitn�ce po obu jej stronach wi�nie i smuk�e, bia�e brzozy wznosi�y si� zaledwie o kilka st�p nad g�owami jad�cych. Dziewczynka wyci�gn�a d�o� i zerwa�a ga��zk� dzikiej wi�ni, kt�ra musn�a bok kabrioletu. - Czy� to nie cudne? Co pan my�li widz�c takie drzewa, osypane �nie�nobia�ym kwieciem? C� one panu przypominaj�? - Nie my�l� o tym - rzek� Mateusz. - Ale� pann� m�od�, bez w�tpienia! Bia�o ubran� pann� m�od�, w bia�ym, koronkowym welonie. Nie widzia�am panny m�odej, ale mog� sobie wyobrazi�, �e tak w�a�nie wygl�da! Ja z pewno�ci� nigdy nie b�d� pann� m�od�. Bo ze mn� nikt si� nie zechce o�eni�... chyba jaki� obcy misjonarz. Przecie� obcy misjonarz nie powinien by� wybredny! Ale bia�� sukni� b�d� mo�e kiedy� mia�a. Jest to szczyt moich pragnie� ziemskich. Uwielbiam pi�kne suknie! Nigdy w �yciu, jak tylko si�gn� pami�ci�, nie mia�am �adnej sukienki. Tym bardziej t�skni si� do czego�, czego si� nie posiada�o, prawda? A zreszt� potrafi� sobie wyobrazi�, �e jestem pi�knie ubrana! Dzi� rano, kiedy opuszcza�am Dom Sierot, by�o mi wstyd, �e musz� jecha� w tej starej, szkaradnej, codziennej sukience. Ale wyobrazi�am sobie wtedy, �e jestem w najpi�kniejszej, bladoniebieskiej, jedwabnej sukni - przecie� ju� jak si� co� sobie wyobra�a, to si� my�li o czym� najpi�kniejszym - w wielkim kapeluszu przybranym kwiatami i powiewnymi pi�rami, mam z�oty zegarek, cienkie, sk�rkowe r�kawiczki i pantofelki. By�am taka szcz�liwa, tak si� rozkoszowa�am t� podr�! Na statku nie mia�am wcale morskiej choroby. I pani Spencer czu�a si� dobrze, pomimo �e zwykle choruje. M�wi�a, �e nie mia�a czasu, bo bezustannie musia�a uwa�a� na mnie, bym nie wpad�a do wody. M�wi�a te�, �e w �yciu nie widzia�a tak niespokojnego ducha. A przecie� je�li dzi�ki mnie unikn�a morskiej choroby, to dobrze, �e si� tak kr�ci�am, nieprawda�? Chyba to nic dziwnego, �e chcia�am obejrze� wszystko na statku, bo kto wie, kiedy b�d� mia�a znowu sposobno�� ku temu?... Ach, jak�e tu wiele kwitn�cych drzew wi�niowych! Ta wyspa to wspania�y, kwitn�cy ogr�d! Ju� j� kocham i jestem taka szcz�liwa, �e b�d� tu mieszka�a. S�ysza�am zawsze, �e Wyspa Ksi�cia Edwarda to najpi�kniejsze miejsce na �wiecie, i nieraz wyobra�a�am sobie, �e mieszkam na niej . Lecz nigdy nie s�dzi�am, �e b�d� tu mieszka� naprawd�. A czy� to nie rozkoszne, je�li sen si� spe�nia?... Czy to nie przyjemnie wiedzie�, �e jest tak du�o rzeczy, kt�re jeszcze poznamy? To w�a�nie sprawia, �e ja si� tak ciesz� �yciem... �wiat jest taki ciekawy... Nie by�by taki ani w po�owie, gdyby�my wszystko o wszystkim wiedzieli, prawda? Ale ja mo�e za wiele m�wi�? Wszyscy na og� uwa�aj�, �e jestem zbyt gadatliwa. Mo�e by pan wola�, abym milcza�a? Je�li pan sobie �yczy, prosz� otwarcie powiedzie�. Potrafi� milcze�, gdy zechc�, chocia� to nie jest �atwe. - M�w, ile zechcesz. Mnie to nie przeszkadza - rzek� jak zwykle nie�mia�o. - Ach, jak�e si� ciesz�! Przypuszczam, �e pan i ja b�dziemy si� zgadzali. Przyjemnie jest m�wi�, kiedy si� ma na to ochot�, a nie by� zmuszonym milcze�, dlatego �e doro�li s� zdania, i� dzieci powinno si� widzie�, a nie s�ysze�. M�wili mi to z milion razy przynajmniej. I �miej� si� ze mnie, �e u�ywam takich wznios�ych s��w. Ale je�li kto� ma wznios�e my�li, musi przecie� u�ywa� wznios�ych s��w dla wyra�enia ich. Czy� nieprawda? - Owszem, tak by si� wydawa�o - potwierdzi� Mateusz. - Pani Spencer m�wi, �e m�j j�zyk musi by� przytwierdzony w �rodku. Ale to nieprawda, bo jest mocno przyro�ni�ty z jednego ko�ca. Opowiada�a mi, �e wasza posiad�o�� nazywa si� Zielone Wzg�rze. Wypytywa�am j� o wszystko. M�wi�a, �e dom otoczony jest drzewami. Jak�e szcz�liwa si� czu�am! Ach, kocham drzewa nade wszystko! W naszym przytu�ku nie by�o ich wcale; u g��wnego wej�cia zaledwie kilka biednych, n�dznych drzewek z bia�ymi podp�rkami. One tak�e wygl�da�y jak sieroty. Tak mi ich strasznie by�o �al, �e a� si� na p�acz zbiera�o. I cz�sto m�wi�am do nich: "Ach, wy biedaki! Gdyby�cie ros�y w wielkim, szumi�cym lesie, w s�siedztwie innych wielkich drzew, gdzie g�ste mchy i konwalijki le�ne pokrywa�yby wasze korzenie, w pobli�u szemra�by strumyk, a w ga��ziach �wiergota�y ptaki, czy�by�cie wtedy nie rozros�y si� szybko? Tutaj, gdzie jeste�cie, nie mo�ecie si� rozwija�! Doskonale rozumiem, jak wy si� tu czujecie, kochane drzewka!" Przykro mi by�o dzi� rano, kiedy si� z nimi �egna�am. Cz�owiek przywi�zuje si� do takich rzeczy, wszak prawda? Czy w pobli�u Zielonego Wzg�rza jest jaki strumyczek? Zapomnia�am spyta� o to pani� Spencer! - Pewnie, �e jest. Tu� za naszym dworkiem. - Co za szcz�cie! Zawsze marzy�am o tym, �eby mieszka� kiedy� nad strumykiem! Ale nie spodziewa�am si� wcale, �e to si� zi�ci. Marzenia rzadko si� spe�niaj�, prawda? A dobrze by�oby, gdyby si� spe�nia�y! Teraz b�d� prawie zupe�nie szcz�liwa! Bo zupe�nie szcz�liwa nigdy by� nie mog�, gdy�... jaki to jest kolor? Uj�a jeden ze swych d�ugich, l�ni�cych warkoczy, opadaj�cych na chude plecy, i zbli�y�a go do oczu Mateusza, kt�ry nie przywyk� wprawdzie wyrokowa� o kolorze warkoczy damskich, lecz w tym wypadku nie m�g� mie� �adnych w�tpliwo�ci. - Rudy czy nie? - rzek�. Dziewczynka odrzuci�a warkocz z westchnieniem tak g��bokim, i� zdawa�o si� wydobywa� niemal z jej st�p i wyra�a� smutek wielu wiek�w. - Tak, rudy - powiedzia�a z rezygnacj�. - Teraz zrozumia� pan, dlaczego nie mog� by� zupe�nie szcz�liwa. Nie mo�e ni� by� osoba, kt�ra ma rude w�osy! Wszystkim innym: piegami, zielonymi oczami i moj� chudo�ci� nie martwi� si� tak bardzo. Potrafi� sobie wyobrazi�, �e jest inaczej. Potrafi� sobie wyobrazi�, �e mam najdelikatniejsz� p�e� koloru p�atka r� i fio�kowe oczy, b�yszcz�ce jak gwiazdy. Ale nie mog� sobie wyobrazi�, �e nie mam tych w�os�w. Staram si� o to, powtarzam sobie: w�osy twoje s� l�ni�co czarne, czarne jak skrzyd�a krucze. Na pr�no! Wiem, �e s� czerwone jak ogie�, i serce mi p�ka z b�lu. B�dzie to tragedia mojego �ycia. Czyta�am pewnego razu o dziewczynce, kt�ra mia�a r�wnie� tragedi� w �yciu, lecz nie z powodu czerwonych w�os�w. Przeciwnie, mia�a l�ni�ce, z�ote loki, opadaj�ce na alabastrowe czo�o. Co znaczy czo�o z alabastru? Nigdy nie mog�am si� dowiedzie�. Czy pan mo�e mi to obja�ni�? - Nie, obawiam si�, �e nie potrafi� - rzek� Mateusz, kt�remu ju� troch� zacz�o si� kr�ci� w g�owie. Czu� si� jak kiedy�, we wczesnej m�odo�ci, gdy na pikniku jaki� ch�opiec nam�wi� go na przeja�d�k� karuzel�. - No, w ka�dym razie musia�o to by� co� bardzo �adnego, bo by�a bosko pi�kna. Czy pan wyobra�a� sobie kiedy�, co czuje kto�, kto jest bosko pi�kny? - Nie, nigdy - wyzna� Mateusz szczerze. - Ja robi� to cz�sto. A gdyby panu kazali wybiera�, jakim chcia�by pan by�: bosko pi�knym, osza�amiaj�co m�drym czy te� anielsko dobrym? - Naprawd�... nie bardzo wiem. - Ja te� nie wiem. Waham si� ci�gle! Ale mniejsza o to, bo ja przecie� nigdy nie b�d� taka. A ju� najpewniej nie b�d� anielsko dobra... Pani Spencer m�wi, �e... ach, panie Cuthbert! Ach, panie Cuthbert! "Alej�" nazywali mieszka�cy tych stron czterechset- czy pi�ciusetjardowy odcinek drogi, nad kt�rym sklepia�y si� dwa rz�dy wielkich, rozro�ni�tych, w tej chwili bia�ym kwieciem osypanych jab�oni, przed wielu laty zasadzonych tu przez jakiego� starego dziwaka rolnika. Jechali pod d�ugim sklepieniem �nie�nobia�ego pachn�cego kwiecia. Panowa� pod nim �agodny, r�owy p�cie�, daleko za� w g��bi l�ni�o zabarwione purpur� wieczorne niebo niby wielka rozeta okna zamykaj�ca naw� katedry. Cudny ten widok na d�ug� chwil� odj�� mow� dziewczynce. Przechyli�a si� w ty� siedzenia, chude r�czyny splot�a na kolanach, a twarzyczk� w niemym zachwycie podnios�a ku bia�ej wspania�o�ci sklepienia. Zachwyconym wzrokiem spogl�da�a na zachodz�ce s�o�ce, a przed oczami jej na tle rozp�omienionego nieba przesuwa�y si� wspania�e wizje. - Ach, panie Cuthbert! - szepn�a. - To bia�e... ta bia�a droga...co to by�o takiego? - Masz pewnie Alej� na my�li - odpowiedzia� Mateusz po chwili g��bokiego namys�u. - Tak, to bardzo �adne miejsce. - �adne? O, �adne to niedostateczna nazwa. Ani pi�kne - to tak�e nie wystarcza. Ono jest cudowne, cudowne! Jest to pierwsza rzecz w moim �yciu, kt�rej nie mog� sobie wyobrazi� cudowniejszej. Tutaj - wskaza�a r�k� piersi - tutaj sprawi�o mi to jaki� dziwny b�l, ale b�l przyjemny. Czy pan doznawa� kiedy� takiego b�lu, panie Cuthbert? - Nie, nie pami�tam, abym go czu� kiedykolwiek. - Ja cz�sto go czuj�. Zawsze, ilekro� widz� co� cudownie pi�knego! Ale dlaczego nazwali�cie to kr�lewskie sklepienie Alej�? Przecie� ta nazwa nic nie wyra�a. Powinno by si� to nazywa�... zaraz, pomy�l� tylko... Bia�� Drog� Rozkoszy. Czy to nie by�aby �liczna nazwa? Kiedy mi si� nie podoba imi� jakiej� osoby lub rzeczy, zawsze, staram si� wymy�li� inne i potem ju� tak j� nazywam. W naszym Domu Sierot by�a dziewczynka imieniem Hepziba Jenkins, ale ja w my�li zwa�am j� zawsze Rozali� de Vere. Niechaj sobie wszyscy ten uroczy korytarz nazywaj� Alej�. Ja zawsze b�d� m�wi�a: Bia�a Droga Rozkoszy!... Czy naprawd� b�dziemy nied�ugo w domu? Martwi� si� tym i ciesz�. Martwi� si�, bo ta przeja�d�ka by�a cudna, a zawsze przykro, kiedy si� co� przyjemnego ko�czy. Wprawdzie potem mo�e si� zdarzy� co� jeszcze milszego, ale nigdy nie jest si� tego pewnym, a tak cz�sto si� zdarza, �e to co� wcale nie jest przyjemniejsze. Wiem to z do�wiadczenia. Ale ciesz� si�, �e przyjad� do d