5467
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 5467 |
Rozszerzenie: |
5467 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 5467 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 5467 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
5467 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
JAGA RYDZEWSKA
B�dzio�y
I tropi�a go garstka przy u�yciu naparstka,
szczuj�c stwora widelcem lub pechem,
strasz�c �ycia utrat� albo d�br konfiskat�,
wabi�c myd�em i wdzi�cznym u�miechem.
Lewis Carroll - "�owy na Snarka. M�czarnia w O�miu Konwulsjach"
(przek�ad Stanis�awa Bara�czaka)
1. Gmach s�d�w w naszym mie�cie by� odnawiany w latach pi��dziesi�tych. Dobrze,
�e Temida ma opask� na oczach. Nie musi patrze�, jak jej przybytek niszczeje,
podczas gdy obok rosn� nowe �wi�tynie zwyci�skiej Mamony. L�ni�ce w stali i
szkle, pe�ne komputer�w i faks�w oraz kap�an�w w drogich garniturach. W s�dach
komputer mo�emy ogl�da� tylko na obrazku. To samo, w zasadzie, dotyczy
garnitur�w.
�ycie toczy si� tu monotonnym, urz�dowym rytmem, z rzadka zak��canym przez alarm
bombowy czy kolejny proces stulecia - ale nawet to sta�o si� rutyn�. W salach i
korytarzach panuje wyblak�e socrealistyczne dostoje�stwo. Zim� gmach jest
niedogrzany, latem jaskrawe �wiat�o wydobywa detale wy�lizganych schod�w,
sp�owia�ych chodnik�w, odpadaj�cego tynku i nagich okien o br�zowych ramach.
Ka�dy, kto odbywa aplikacj�, terminuj�c w dowolnym zawodzie prawniczym, musi
sp�dzi� tu kawa�ek �ycia. Aplikant wiedzie �ywot w�drowny, koczuj�c po
wydzia�ach s�du, traktowany jak pi�te ko�o u wozu, to zn�w jak bia�y niewolnik.
Wiem co� o tym. Sama jestem aplikantk�.
Najgorzej wspominam rejonowy s�d cywilny. Mo�na tam oszale�, protoko�uj�c na
nieko�cz�cych si� pozwach o zap�at�. Pow�d i pozwany wyk��caj� si� za�arcie o
ka�dy drobiazg, protokolant dostaje skurczu d�oni, a w gardle wzbiera mu niemy
skowyt. Tote� gdy opu�ci�am wydzia� cywilny, mia�am ochot� skaka� z rado�ci.
W wydziale karnym ju� na wst�pie spotka�a mnie mi�a niespodzianka: m�j s�dzia-
patron, wyznaczony na ten miesi�c, okaza� si� koleg� ze studi�w. Jego imi�
umkn�o mi z pami�ci, kojarzy�am tylko twarz, poczciw� i pyzat�, z zadartym
nosem i ciemnoblond w�osami obci�tymi na je�a. Nie zmieni� si�. Nadal przypomina
okr�g�ego, dziwnie rozbrajaj�cego, przyjemnego prosiaczka.
On r�wnie� mnie pozna�. Wygl�da� nawet, jakby si� ucieszy�. Wsta� zza sto�u,
odtr�caj�c przy tym g�r� papier�w.
- Cze��, co za spotkanie! Kop� lat.
- Ze dwa, trzy - powiedzia�am. Musia� sam dopiero co sko�czy� aplikacj�.
- Masz takie dziwne imi�...
- Leo.
- To od Leonii?
- Od Leokadii - przyzna�am z westchnieniem. - A ty...?
- Miko�aj.
Wesz�a sekretarka z protoko�ami. Akta, zawalaj�ce st�, przygotowano na
dzisiejsz� sesj�. Wi�kszo�� spraw by�a obiecuj�co cienka, z wyj�tkiem dw�ch
opas�ych tom�w rozboju z dziesi�tej trzydzie�ci. Kiedy odruchowo zgarn�am ca�y
stos, wytresowana, �e aplikant ma drepta� za patronem w charakterze tragarza,
wszystko razem z protoko�ami si�gn�o mi pod brod�. Miko�aj spojrza� na mnie i
chyba odezwa� si� w nim g�os sumienia.
- No nie - mrukn��. Odebra� mi rozb�j i par� chudszych akt, bior�c je pod
majestatyczn� s�dziowsk� pach�.
W najlepszej komitywie poszli�my na sal� rozpraw. Dochodzi�a dziewi�ta.
2. Sala rozpraw mierzy�a z dziesi�� metr�w kwadratowych. Kiedy� odbywa�y si� tu
tylko narady, lecz na froncie tocz�cej si� w s�dach desperackiej walki o pokoje
pomieszczenie zaadaptowano na potrzeby prowadzenia post�powa�.
Najbardziej rzuca�o si� w oczy wielkie okno o br�zowych ramach. Wychodzi�o na
�lep�, odrapan� �cian� przedwojennej kamienicy; wy�ej ja�nia� blady skrawek
nieba. Nieopodal sta� - z tyln� nog� dyskretnie podpart� gazet� - st�
s�dziowski, okryty zielonym suknem, za nim za� trzy fotele, kt�re z pewno�ci�
wygl�da�y imponuj�co dwadzie�cia lat temu. Do dyspozycji prokuratora i
oskar�onego oddano po ma�ym stoliku i niepozornym krzese�ku. Wszystko to
upchni�to tak blisko siebie, �e gdyby s�dziowie, prokurator i oskar�ony odrobin�
wychylili si� z miejsc, mogliby z�apa� si� za r�ce i utworzy� �a�cuch ludzi
dobrej woli b�d� k�ko graniaste.
Za sto�em czekali �awnicy - starsi panowie dwaj, jeden wysoki i chudy, drugi z
brzuszkiem i w okularach. Prokuratorem by�a dzi� szczup�a, wielkooka dziewczyna.
Miko�aj mrukn�� do niej "Cze��, Natalia". Zaczyna� si� kolejny dzie� pracy.
Wszyscy bez entuzjazmu si�gn�li po s�u�bow� odzie�.
- Co to si�, panie, porobi�o - wydziwia� chudy �awnik, machaj�c r�kawami, jak
wielki gawron rozpo�cieraj�cy skrzyd�a. - Do czego to dochodzi! �eby cz�owiek
nie m�g� bez zgody urz�dnika zrobi� nadbud�wki na w�asnym domu, za w�asne
pieni�dze!
- Tak m�wi ustawa - zauwa�y�a Natalia.
- Ustawa, ustawa! A kto je wymy�la! - rozindyczy� si� starszy pan. - �eby ju�
tarasu nie mo�na by�o wybudowa�?!
- Panie W�odzimierzu, jest nawet gorzej - w��czy� si� Miko�aj, z brz�kiem
wk�adaj�c na tog� �a�cuch z or�em. - Prawo budowlane zakazuje pod gro�b� kary
wznoszenia jakichkolwiek obiekt�w na w�asnej posesji. Tablic reklamowych, na
przyk�ad. Albo hu�tawki dla dziecka.
- Karmnika dla ptak�w te�? - spyta� z�o�liwie �awnik w okularach.
Miko�aj podrapa� si� po g�owie.
- No, karmnik to by�my umorzyli ze znikomej szkodliwo�ci, prawda, pani
prokurator?
- Ja bym umorzy�a nawet ten taras - wyzna�a sm�tnie Natalia. - Gdyby tylko na
tarasie si� sko�czy�o.
Zerkn�am na wokand�.
M�wili o pierwszej sprawie, z dziewi�tej zero zero. Niejaki Marcin Hawranek
oskar�ony o samowol� budowlan� i napa�� na funkcjonariusza publicznego.
- To cz�owiek z temperamentem - wyja�ni� Miko�aj �awnikom. - Nie do��, �e
zbudowa� taras na dachu domu, nie zawracaj�c sobie g�owy pozwoleniami, to
jeszcze pogoni� z posesji inspektora z Urz�du Gminy. I, niestety, przy okazji
z�ama� mu nos.
- Machaj�c miot�� i wo�aj�c: "Ty pacho�ku czerwonych!" - pogodnie uzupe�ni�a
Natalia.
Chudy �awnik zn�w si� naje�y�.
- Na czerwonych narzeka, panie! Tak mu �le by�o za komuny, �e dom sobie
pobudowa�!
- Ciekawe, na czyim ukradzionym gruncie - zauwa�y� drugi �awnik. Siedz�c ju� po
obu stronach Miko�aja, dwaj emeryci wychylili si� zza jego przysadzistej
sylwetki i �ypn�li ku sobie wilkiem.
Na korytarzu czeka� tylko niziutki facecik lat oko�o czterdziestu. Od frontu
�ysia�, co nie przeszkodzi�o mu wi�za� �wi�skoblond w�os�w w zawadiacki kucyk,
opadaj�cy mi�dzy �opatki. W oliwkowych d�insach i zielonym swetrze przypomina�
wyro�ni�ty kabaczek z przywi�d�ym ��tym listkiem.
- Jestem! - zawarcza� bojowo, nim zd��y�am cokolwiek powiedzie�.
Wdar� si� do sali z impetem i stan�� przed sto�em s�dziowskim z nogami
rozsuni�tymi jak Rambo i r�kami w kieszeniach.
Miko�aj podni�s� roztargniony wzrok znad akt.
- Pan si� nazywa?
- Hawranek!
- Stawi� si� oskar�ony. Imi� i nazwisko?
- M�wi�em przecie, Hawranek jestem!
Sprawdzanie danych personalnych trwa�o kilka minut. Z nachmurzon� min�, tonem
�aski, facecik wypluwa� z siebie kr�tkie odpowiedzi, daj�c odczu�, �e s�d
powinien by� mu wdzi�czny, i� w og�le raczy� przyj��. Mia� racj�. Policji
sprowadzenie go mog�oby zaj�� kilka miesi�cy.
Natalia odczyta�a akt oskar�enia. Facecik s�ucha�, niecierpliwie przytupuj�c
nog�.
- Czy oskar�ony zrozumia� zarzuty? - spyta� Miko�aj.
- Jaki ja oskar�ony! Ja tu jestem niewinn� ofiar�!
Chudy �awnik ponuro pokiwa� g�ow�, zgadzaj�c si� z nim w zupe�no�ci.
Miko�aj skrzywi� si�. Otworzy� akta, zerkn�� na zdj�cia rzeczonej samowoli
budowlanej.
- Wi�c nie zbudowa� oskar�ony tarasu na swym domu bez pozwolenia w�a�ciwych
organ�w?
- Nie!
Zapad�a chwila ciszy.
- Niech oskar�ony tu pozwoli. Co, zdaniem oskar�onego, widnieje na tych
fotografiach?
- No przecie� wida�, �e to nie taras! To l�dowisko.
- L�dowisko?
- A tak. Dla naszych kosmicznych braci z Kasjopei.
3. Cisza, kt�ra zapad�a na sali, zdawa�a si� g��boka i bezkresna. Usta�o nawet
j�kliwe �omotanie pobliskiej windy. Wszyscy zgodnie wyba�uszyli�my oczy na
Hawranka.
Miko�aj ockn�� si� pierwszy, postuka� d�ugopisem w st�.
- Oskar�ony rozumie, mam nadziej�, �e sala s�dowa nie jest miejscem do �art�w?
- Jakich tam �art�w? - nad�� si� Hawranek. - Mam pewn�, sprawdzon� wiadomo��, �e
na dachu mojego domu wyl�duje wkr�tce statek kosmiczny!
- UFO?
- Dziennikarze tak to nazywaj� - odpar� z politowaniem.
�awnicy wpatrywali si� w niego z jawn� fascynacj�. Miko�aj wymieni� kr�tkie
spojrzenie z wielkook� Natali�. Oboje zachowali kamienne twarze. Na pewno ju�
niejeden raz mieli do czynienia z wariatem, bo wariaci i pieniacze przelewaj�
si� watahami przez wymiar sprawiedliwo�ci. Co prawda, rzadko si� zdarza, by kto�
pope�ni� przest�pstwo na rzecz kasjopeja�skich braci w rozumie.
- A w jaki spos�b dowiedzia� si� pan o planowanym l�dowaniu UFO? - zagadn��
Miko�aj grzecznie.
- Powiedzia� mi o tym m�j duch-przewodnik.
- �adna historia! - wyrwa�o si� �awnikowi w okularach.
- Bardzo, hm, interesuj�ce - chrz�kn�� Miko�aj. - Od dawna konwersuje pan z
duchami?
- Ju� wiele lat jestem skonwersowany - wyzna� Hawranek. - Pami�tam, �e jako
dziecko widywa�em istoty, kt�re przychodzi�y i rozmawia�y ze mn� w nocy. Trzy
lata temu zapisa�em si� na kurs wy�szej �wiadomo�ci. Wtedy pierwszy raz on si�
do mnie odezwa�. Ismelin Me Xase.
- Co?
- Tak si� nazywa� za ziemskiego �ycia. Ismelin Me Xase. By� pot�nym szamanem z
plemienia Navaho, a umar� tysi�c lat temu. Zna tajemnice wszystkich wymiar�w,
przepowiedzia� mi mas� rzeczy, kt�re si� sprawdzi�y. A rok temu przekaza�
wiadomo��, �e w�a�nie ja zosta�em wybrany, by nawi�za� Pierwszy Kontakt z
naszymi bra�mi z gwiazdy Kasjopeja!
- Ale przecie� Kasjopeja to... - Miko�aj urwa�. Nigdy, przenigdy nie dyskutuje
si� z wariatem, a ju� zw�aszcza z wariatem-cholerykiem. - Kiedy ma nast�pi� to
l�dowanie?
- W pi�tek o siedemnastej - oznajmi� Hawranek z namaszczeniem.
- W jaki pi�tek?
- Ju� ten. Ten, co teraz b�dzie. M�j duch-przewodnik poda� mi dok�adn� dat�,
�ebym m�g� na czas wybudowa� l�dowisko. Sam pan teraz rozumiesz, �e nie jestem
�adnym przest�pc�. Dzia�am dla dobra ludzko�ci!
- A co oskar�ony chce powiedzie� o napa�ci na inspektora z nadzoru budowlanego?
- Jakiej napa�ci! - parskn�� Hawranek. - Ja tylko kaza�em mu si� wynosi�. Mam
takie prawo, nie? To moja posesja. A �e pomacha�em mu przed nosem miot��? To po
co depta� mi po grz�dkach?
- Czy oskar�ony poinformowa� go o, hm, epokowym znaczeniu tego obiektu
budowlanego?
- Co b�d� wyja�nia� byle urz�dasowi. A mo�e to pacho�ek czerwonych.
Chudy �awnik sapn�� z irytacj�. Miko�ajowi powieka nie drgn�a.
- Czy oskar�ony uwa�a, �e lewica nie dopu�ci�aby do l�dowania kosmit�w?
Hawranek nagle si� zaperzy�.
- Co wy mi wk�adacie w usta? Chcecie mnie wrobi� w cholern� polityk�? Wszyscy
wiedz�, �e czerwoni to ci z Zety Reticuli! P�ac� pismakom, �eby nazywali ich
szarymi, bo sk�r� maj� szar�, ale naprawd� to oni s� czerwoni. Wysysaj� krew ze
zwierz�t.
Szcz�ki opad�y nam r�wno.
Nie mam poj�cia, co pomy�leli inni. Je�li o mnie chodzi, to po pierwszym
wstrz�sie poczu�am dla Hawranka rodzaj sympatii. Ceni� ludzi, kt�rzy potrafi�
wznie�� si� poza dora�ne podzia�y polityczne, a ten zacietrzewiony facecik
doprowadzi�, migracj� wewn�trzn� do idea�u. Jego duch buja� swobodnie daleko
poza horyzontem zdarze�.
Miko�aj zaczerpn�� tchu jak cz�owiek rzucaj�cy si� na g��bok� wod�. Natalia
spogl�da�a ze wsp�czuciem. Nie mia� wyj�cia; musia� to zrobi�.
- S�d postanowi�: przerwa� rozpraw�. Powo�a� dw�ch bieg�ych lekarzy
psychiatr�w...
Hawranek wyskoczy� zza stolika jak no�em d�gni�ty.
- Ja wariat?! Ja?! Wariata chcecie ze mnie robi�?! Zamkn�� mnie z psycholami?
Jak pan mi nie wierzysz, to jeste� pan dure�, a nie s�dzia!
Miko�aj zmarszczy� brwi i otworzy� usta, zapewne po to, by ukara� Hawranka
grzywn� za obraz� s�du.
I tak zastyg�.
Krzes�o, na kt�rym przed chwil� siedzia� Hawranek, unios�o si� samo i uderzy�o w
�cian�.
Moment p�niej grube zielone sukno, pokrywaj�ce st�, wyd�o si� nagle jak
brzuch ci�arnej kobiety. Akta spad�y kaskad� do st�p Hawranka. Rozsypane bia�e
druki zwrotek zlecia�y w d�, wiruj�c w powietrzu.
Wytrzeszczyli�my oczy w os�upieniu. Nim do kogo� tak naprawd� dotar�o, co si�
dzieje, sukno zbi�o si� w zielon� sfa�dowan� mas� i run�o na Miko�aja.
Natalia wrzasn�a przera�liwie. T�szy �awnik z�apa� si� za serce. Okulary
zjecha�y mu z nosa i ze stukotem spad�y na st�.
Miko�aj nie upad� tylko dlatego, �e mia� za ma�o miejsca. Jego odchylony fotel
opar� si� o �cian�. Sukno zawin�o si� wok� jak drapie�na, dusicielska ro�lina
i nie puszcza�o, cho� Miko�aj, uwi�ziony a� do pasa, walczy� z w�ciek��
desperacj�, kln�c i d�awi�c si�. �awnicy, otrz�sn�wszy si� z szoku, rzucili si�
ku niemu i w chaosie krzyk�w i spl�tanych r�k usi�owali odci�gn�� sukno na boki.
Hawranek jakby skamienia�, patrz�c na miotaj�cy si� zielony k��b.
Z�apa�am moje krzes�o, podbieg�am.
R�bn�am go w tu��w, z ca�ych si�. Wyda� dziwny cichy j�k i upad� z �omotem,
uderzaj�c g�ow� w posadzk�.
W jednej chwili sukno odwin�o si� z Miko�aja i wzbi�o ku sufitowi. Odskoczy�am,
wznosz�c krzes�o nogami w g�r� jak tarcz�. Nie wiem, sk�d wzi�am si�y, krzes�o
by�o stare, wielkie i ci�kie. Sukno zawaha�o si�, po czym pofrun�o w stron�
okna.
Natalia uciek�a z piskiem, gdy materia� przemyka� obok. Niewidzialna r�ka
rozwar�a na o�cie� wysokie okiennice; do sali wtargn�� podmuch zimnego,
listopadowego powietrza.
Zielona materia rozpostar�a si� i odlecia�a, szybuj�c �agodnie ponad odrapan�
�cian� kamienicy, hen w stron� po�aci jasnoszarych chmur.
Odetchn�li�my z ulg�. Za wcze�nie!
Akta z szelestem unios�y si� w g�r�. W okamgnieniu, wszystkie naraz,
wystartowa�y w stron� okna.
- �apa�! Trzyma�! - rykn�� Miko�aj, zdyszany i czerwony jak burak.
Rzuci�am si� na przelatuj�cy obok jeden z tom�w rozboju z dziesi�tej
trzydzie�ci. �awnicy i Natalia gor�czkowo zacz�li polowa� na trzepocz�ce w
powietrzu alimenty, par� sztuk podrobie�, wypadek drogowy i spraw� Hawranka.
Daremnie, akta mkn�y ju� wysoko pod sufitem ku blademu jasiennemu niebu.
I uderzy�y o szyb�, jak wielkie o�lep�e owady. Potem zsun�y si� na parapet,
s�abo poruszaj�c stronicami. Miko�aj, z podziwu godn� przytomno�ci�, zd��y�
zamkn�� okno.
Hawranek podni�s� si� ju�. Na skroni czerwienia� mu krwawy placek. W miejscu,
gdzie uderzy� g�ow�, rozmaza�a si� na pod�odze jasna plama krwi. Najdziwniejsze
jednak by�o co innego: z�by mu dzwoni�y. Dos�ownie. �uchwa Hawranka skaka�a jak
w febrze, w ciszy s�ycha� by�o szybki grzechot uderzaj�cych o siebie siekaczy.
- Iss... me... lin Mee... Xase jest po... pot�ny - poinformowa�.
Nikt z nas nie mia� nawet si�y, by si� wzdrygn��. Ale g�os, kt�ry wydoby� si� z
ust Hawranka, nie by� jego g�osem. Nie by� to r�wnie� chrapliwy pijacki bas,
jakim przemawia z�y duch w horrorach. Hawranek kwaka� - nie da si� tego inaczej
nazwa� - niczym zakatarzony Kaczor Donald.
- Nikt mnie nie pokona - zakwaka�.
Chwyci� si� r�kami za gard�o, jakby pr�bowa� zdusi� d�wi�ki. Oczy mia�
rozpaczliwie rozbiegane, przera�one. Niespodziewanie odwr�ci� si� na pi�cie i
wypad� z sali.
Nag�y podmuch porwa� kilka ma�ych druczk�w, ciskaj�c je za nim jak sp�nion�
obelg�.
4. Najgorsza okaza�a si� strata sukna.
Nad reszt� wybryk�w Ismelina Me Xase uda�o si� przej�� do porz�dku. Po burzliwej
naradzie u przewodnicz�cej wydzia�u w protokole znalaz�o si� takie podsumowanie:
"Po og�oszeniu decyzji o powo�aniu bieg�ych psychiatr�w oskar�ony zdar� sukno ze
sto�u i wyrzuci� je przez okno, nast�pnie bez zgody S�du wydali� si� z sali
rozpraw".
Przewodnicz�ca, wykazuj�c �yciow� m�dro��, surowo nam zakaza�a rozpowszechnia�
szersz� wersj� - inaczej wie�� o wydarzeniu na sali Miko�aja pop�yn�aby po
wydziale jak fala tsunami i po po�udniu dotar�aby do S�du Okr�gowego. Nie trzeba
wyt�a� wyobra�ni, by ujrze� oczyma duszy min� jakiej� nobliwej s�dzi -
absolwentki Wieczorowego Uniwersytetu Marksizmu-Leninizmu - wys�uchuj�cej
relacji o dzia�aniach si�y nieczystej. Miko�aj, formalnie zaledwie m�ody asesor,
nie m�g� sobie pozwoli� na szokowanie s�dzi�w okr�gowych.
Zosta�o to ustalone g�adko i szybko. Reszt� dnia wa�kowali�my problem sukna,
kt�re nie do��, �e by�o zaprzychodowane, to jeszcze okaza�o si� cenne jak Mona
Liza. Kierowniczka sekretariatu ze zdenerwowania rozla�a kaw� na pismo o pomoc
prawn� i oboje z Miko�ajem wiedzieli�my ju�, �e mamy przechlapane. Sukien nie
by�o w magazynie, bo wysz�y, i to tak dawno, �e magazynier zapomnia� ju�, kiedy.
Kierowniczka miota�a si� po pokojach, wykrzykuj�c z rozpacz�, czym te� ma teraz
przykry� st� na sali. St� s�dziowski, nieprzystojnie obna�ony, przedstawia�
rzeczywi�cie widok rozdzieraj�cy serce, niczym poobijany, nagi staruszek.
Nieprzyzwoita by�a sama my�l, by rozk�ada� akta na smutnym weteranie.
Zaproponowa�am ofiarnie, �e przynios� z domu obrus w kwiatki, ale kierowniczka
spiorunowa�a mnie wzrokiem i posz�a na �ebry po zaprzyja�nionych wydzia�ach. Z
g�ry mo�na by�o przewidzie�, �e nic nie wsk�ra.
Nast�pna rozprawa z udzia�em Hawranka mia�a si� odby� za miesi�c. �aden z
�awnik�w nie mia� wcze�niej miejsca w terminarzu. W wydziale Miko�aja w og�le
ich brakowa�o, za� odk�d wszed� w �ycie nowy kodeks, wymagaj�cy wi�cej sk�ad�w
trzyosobowych, zacz�o na tym tle dochodzi� do powa�nych spi��. Pewna
zdesperowana s�dzina porwa�a �awnika sprzed nosa swojej kole�ance. Wdar�a si� na
rozpraw�, wywlok�a go za �okie� i zaprowadzi�a na w�asn� sal�, nie zwa�aj�c na
protesty uprowadzonego. Kole�anka nie zareagowa�a, bo mow� jej odj�o.
�al mi by�o Miko�aja. Starsi panowie dwaj poszli od razu do domu wypocz��
nerwowo, on za� obija� si� pos�pnie, p�ki nie wyci�gn�am go do bufetu na
herbat� i sa�atk�. Dziobi�c widelcem bez entuzjazmu, wpatrywa� si� w kulki
groszku.
- Gdyby to ode mnie zale�a�o - powiedzia� nagle - powo�a�bym biedakowi nie
bieg�ych psychiatr�w, ale egzorcyst�.
- Ty wierzysz w takie rzeczy? W dwudziestym wieku?!
- I w dodatku w pierwszy wtorek listopada - kiwn�� g�ow�.
- Dlaczego "w pierwszy wtorek listopada"?
- A dlaczego "w dwudziestym wieku"?
A by� rzeczywi�cie wtorek. Bracia z gwiazdy Kasjopeja mieli wyl�dowa� za trzy
dni.
5. - Owszem, wierz� w demony - wyzna� Miko�aj. - Ale nie w kosmit�w.
Powiedzia� to w czwartek, dzie� przed l�dowaniem.
- A wiesz, ilu ludzi widzia�o lataj�ce talerze? - spyta�am.
- A wiesz, ilu ludzi widzia�o lataj�ce czarownice? Ludzie w ka�dych czasach
musz� widywa� niezwyk�e rzeczy, bo tak� maj� potrzeb�. To archetyp.
- Nigdy dot�d nie s�ysza�am o archetypie, zostawiaj�cym wypalone �lady na
trawie.
- Nie twierdz�, �e nic nie lata po niebie - wzruszy� ramionami. - V-7 czy inna
tajna bro�, prosz� bardzo. Po prostu nie wierz�, �e to przybywa spoza Ziemi.
U�miechn�am si�. Dyskusje o kosmitach przypomina�y mi rozwa�ania o anio�ach na
czubku ig�y albo o Prawdziwej Naturze Akonda. Who, or why, or which, or what, is
Akond of Swat? Bez sensu, ale pasjonuj�ce.
- Jedno ci powiem, Miko�aj: patrz�c na naszych drogich bli�nich naprawd� si�
ciesz�, �e Kasjopeja le�y daleko. Je�li bracia w rozumie s� naszymi bra�mi
r�wnie� w g�upocie, to im wi�cej lat �wietlnych nas dzieli, tym lepiej.
- Nie wierz� w zielone ludziki. W szare te� nie.
- A co powiesz, je�li jednak przylec�? Jak� zrobisz min�, kiedy UFO wyl�duje na
samowoli budowlanej Hawranka?
Czo�o mu si� zmarszczy�o. Nagle zauwa�y�am, jak pi�kne ma brwi - proste, g�ste,
aksamitne. Chcia�oby si� wodzi� po nich opuszkami palc�w.
- Za��my si� - zaproponowa�. - �e nie wyl�duj�.
Stan�o na kus-kus w tunezyjskiej restauracji.
- Ale jak sprawdzimy, kto wygra�? - spyta�am.
- Empirycznie. Pojedziemy tam w pi�tek o siedemnastej.
- Hawranek mieszka na przedmie�ciach.
- Mam samoch�d... To tylko ma�y fiat - doda� z zak�opotaniem, jakby chodzi�o o
wstydliwy dyshonor - ale na chodzie.
Jasne. Gdyby by� m�odym, obiecuj�cym w�amywaczem, je�dzi�by bmw.
Jaki� czas temu s�dzia, kt�ry stan�� na progu n�dzy, sp�acaj�c po�yczk�
mieszkaniow�, pozwa� w�asny s�d, domagaj�c si� pensji r�wnej poborom pos�a.
Wysun�� tez�, �e w�adza s�downicza, konstytucyjnie r�wnorz�dna z ustawodawcz�,
powinna by� r�wnorz�dnie wynagradzana. S�owa nie s� w stanie wyrazi�, jakie
wzbudzi� oburzenie w sferach prominenckich.
W�r�d m�odych s�dzi�w sprawa wywo�a�a entuzjazm, prokuratorzy kibicowali im
�yczliwie i bezinteresownie. I tak nie mogli na nic liczy�, Konstytucja nie
wspomina o prokuratorach. G��wnym organem ochrony prawa, zgodnie z Konstytucj�,
jest Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji.
- Sko�cz� sesj� do czwartej i jedziemy - powiedzia� Miko�aj.
- Bardzo ch�tnie, ale naprawd� nie mog�. Nie jutro. Moja mama jest na kursie, a
ojczym w delegacji. Musz� odebra� siostr� ze szko�y.
Zmarszczy� brwi, wahaj�c si�.
- Dobra - zdecydowa�. - A co tam, zabierzemy twoj� siostr�. Niech dziecko
edukuje si� ufologicznie. Ile ma lat?
- Osiem.
Spojrzeli�my po sobie.
�adnemu z nas, ze wstydem wyznaj�, nie przemkn�o nawet przez my�l, �e be�kot
Ismelina Me Xase m�g� zawiera� szczypt� prawdy. Wiadomo przecie�, co robi
szanuj�ce si� UFO - przyleci, zamruga iluminatorami, pobierze pr�bki gleby,
rozbebeszy nieszcz�sn� owc� i na promieniu �wietlnym porwie na pok�ad kolejnego
obywatela Stan�w Zjednoczonych, kt�ry zostanie perwersyjnie obmacany czujnikami,
a je�li wpadnie niegodziwym ufoludkom w oko, to wszczepi� mu te� implant do
g�owy albo do DNA, cokolwiek to mo�e oznacza�. Wola�abym, �eby za pomoc�
promienia �wietlnego zabrali sobie szcz�tki pogubione w Roswell, ale
najwyra�niej nie wpadli na ten pomys�. Tak czy owak, umawianie si� na spotkanie
za po�rednictwem g�osu zza grobu jako� nie le�a�o w ich pro�ciutkim emploi.
Byli�my w b��dzie.
6. Gdy przyjechali�my do szko�y, moja siostra Klementyna - zwana Klamk� -
siedzia� w �wietlicy, jad�a chipsy i czyta�a z zaj�ciem powie�� w ok�adkach
wydawnictwa da Capo. Zanim schowa�a j� do plecaczka, zd��y�am ujrze�, �e jest to
romans pani Garwood pod wdzi�cznym tytu�em "Nimfa".
Klamka, musz� wyzna� z dum�, jest dzieckiem niezwyk�ym. Sama, z nieprzymuszonej
woli, czyta ksi��ki. Ba - woli ksi��ki od telewizji. Telewizor mamy stare�ki, a
komputery jeszcze jej nie interesuj�, wi�c jest nadzieja, �e z tego nie
wyro�nie.
Opr�cz czytania Klamka uwielbia m�wi�, a raczej pytlowa� jak naj�ta. Przez ca��
drog� do domu Hawranka trajkota�a g��wnie o szkole i psiapsi�kach. Gdy Miko�aj
w cichej skardze wzni�s� oczy ku niebu, zdecydowa�am si� na interwencj�.
- S�uchaj, ma�olata, kto ci pozwoli� zabiera� do szko�y moje ksi��ki?
Zamilk�a. Na pi�� sekund.
- Twoje ksi��ki? - spyta�a ostro�nie.
- Otw�rz, skarbie, plecak.
- A, to - rozpogodzi�a si�. - To tylko romans.
- Czytujesz romanse? - zdziwi� si� Miko�aj. Spojrza� przy tym nie na Klamk�,
lecz na mnie.
Wyd�am usta.
- Owszem, czytuj�. Nie nale�� do tych intelektualistek, kt�re raczej wezm� do
r�ki zdech�� mysz ni� harlequina. Co w tym z�ego?
- Nic, tylko to do ciebie nie pasuje. Ty, z twoim zdrowym rozs�dkiem.
C� za ho�d.
- Dziwi mnie twoje zdziwienie. Wczoraj kupi�e� przy mnie ksi��k� o czarodzieju
Kedrigernie, prawda?
Oderwa� uwag� od jezdni i dos�ownie wlepi� we mnie oczy.
- Co to ma wsp�lnego?
- A nie ma? M�czy�ni lubi� bajeczki o w�dr�wkach, smokach, czarodziejach i
machaniu mieczem. Nazwali�cie to fantasy i nikt si� z tego nie nabija. Za to
kobiety lubi� bajeczki o pi�knym ksi�ciu i mi�o�ci a� po gr�b. To babska
fantasy, panie seksisto.
- Seksi-co? - spyta�a Klamka.
Za szybami samochodu zapad�y wczesne listopadowe ciemno�ci. Wiecz�r by� wilgotny
i ch�odny. W �r�dmie�ciu otacza�a nas pomara�czowa �una latarni, im bli�ej domu
Hawranka, tym mrok stawa� si� g�stszy. Znik�y jasne witryny, latarni by�o mnie i
nie wszystkie si� pali�y. Drzewa po�yskiwa�y po deszczu smolist� czerni�. Ich
pnie ledwo wy�ania�y si� z ciemno�ci. W�r�d betonu i asfaltu nagie kapi�ce
ga��zie wygl�da�y obco, niepokoj�co, niczym uwi�zione przez z�y czar.
Posesja Hawranka sprawia�a wra�enie samotnej. Po przeciwnej stronie ulicy
ci�gn�� si� na g�ucho zamkni�ty, d�ugi, parterowy magazyn, domy tu� obok by�y
ciche i nieo�wietlone. Dalej stoj�ce budynki wygl�da�y normalniej. Jasne �wiat�a
w ich oknach jarzy�y si� jak kocie oczy.
L�dowiska nie ujrzeli�my; dom Hawranka ledwo rysowa� si� ciemn� bry��. Nad
drzwiami wej�ciowymi pali�a si� �ar�wka. W m�tnawym, rozproszonym blasku
dostrzegli�my na podw�rku kilkana�cie os�b. Na parkanie, ko�o otwartej
zach�caj�co furtki, wisia�a tablica z nazw� ulicy i numerem domu wypisanymi
fosforyzuj�c� farb�. Wzd�u� chodnika parkowa�o kilkana�cie samochod�w.
Na prze�aj przez trawnik przygalopowa�a ku nam kr�pa posta�. Hawranek.
- Wy z "Nieznanego �wiata"? - zawo�a� w biegu.
Struchla�am. Miko�aj zesztywnia�. Jednak Hawranek po chwili zaskoczenia powita�
nas z entuzjazmem:
- To pan! - zawo�a� rado�nie. Wygl�da� jak podchmielony, cho� na pewno nie wzi��
do ust alkoholu. Oczy mu b�yszcza�y, nerwowo zaciera� r�ce. - Wiedzia�em, �e nie
jeste� pan taki g�upi! Zaraz we�miecie udzia� w historycznym momencie!
- Kim s� ci ludzie? - spyta� Miko�aj niemal normalnym g�osem.
- Z pisma "UFO" i z organizacji ufologicznych. Czekamy na "Nieznany �wiat",
obiecali, �e kogo� przy�l�. Prosz�, prosz� do �rodka!
Potulnie wyszli�my z samochodu.
A przecie� wczoraj ustalili�my, �e nie wolno nam opuszcza� auta! W niepoj�ty
spos�b Ismelin Me Xase wypad� nam z pami�ci, a my, jak otumanieni, bez s�owa
protestu ruszyli�my za Hawrankiem.
Na zewn�trz by�o zimno i mokro. W czarnych ka�u�ach drga�y odbicia �ar�wki.
Szli�my niech�tnie; tylko moja siostra podskakiwa�a z zadowoleniem. W puchowej
kurtce i czapce z pomponem wygl�da�a jak pi�eczka. Nagle zacz�a opowiada�
Miko�ajowi tre�� romansu pani Garwood:
- Ta nimfa to w og�le ma na imi� Elizabeth. J� tylko nazywaj� nimfa, bo stale
si� k�pie w strumieniu. Wi�c zaczyna si� tak: jest �redniowiecze, wybi�a p�noc
i doko�a grzmi� pioruny, a na nagim ramieniu Elizabeth nagle l�duje sok�.
- I porywa j� w g�r�? - zainteresowa� si� Miko�aj.
- Nie. To oswojony sok�. Ma ostre pazury, ale kiedy siada na jej ramieniu,
specjalnie je chowa. A ona m�wi: "Och, m�j wierny ptaku, gdyby m�czy�ni byli
tacy jak ty!"
By�o za ciemno, bym mog�a zobaczy� twarz Miko�aja.
- Powinna� jej zabroni� czytania takich ksi��ek - powiedzia� surowo.
Zatrzymali�my si� na rogu domu. Wida� by�o, �e Hawranek nie zd��y� posprz�ta�. O
�cian� budynku opiera�a si� pusta taczka i dwie skrzynki - jedna z pietruszk�,
druga z og�rkami.
Ludzie na podw�rku stali w ma�ych grupach i rozmawiali, drepcz�c w miejscu,
jakby tkwili na zimnie sporo czasu. Ob�oki pary p�yn�y im z ust. Tu� obok nas
m�czyzna w kurtce, kt�rej koloru nie da�o si� w mroku rozpozna�, dyskutowa� z
kobiet� w futrze z lis�w:
- Uwa�am, �e listy Ummo stanowi�y znak. Napisa�em artyku�, nie wiem, czy
czyta�a�, o lingwistycznych paralelach tego s�owa. Umm to po arabsku matka i
mo�liwe, �e jest to pozosta�o�� z czas�w, kiedy okre�lano tak statek-matk�, a
nazwa przechowa�a si� w pami�ci miejscowych plemion.
- Elizabeth by�a sierot�. Dlatego wzi�a do r�ki wi�zk� zi� i wybra�a si� do
zamku barona. Jak tylko wjecha�a na dziedziniec, zapad�a z�owroga cisza i
wszyscy wpatrzyli si� w ni� w os�upieniu. A giermek krzykn��: ona ma na g�owie
promienie s�o�ca!
- Ci twoi Ummici i Kasjopejanie! - m�wi�a kobieta w futrze. - Od dawna uwa�am,
�e UFO to przejaw Multiversum. Nie przybywa z obcych planet, ale z obcych
rzeczywisto�ci, kt�re przecinaj� si� z nasz�. Opisy kosmit�w zawsze b�d� r�ne,
bo ka�dy ludzki m�zg postrzega nieznane obiekty na w�asny spos�b.
- Baron widzia� j�, majacz�c w gor�czce. Elizabeth wyleczy�a go i uciek�a. Ale
on pojecha� konno do jej ma�ej chatki. A ona si� akurat k�pa�a i napad�o na ni�
trzech zbir�w. Jak baron to zobaczy�, przeszed� przeobra�enie.
- Zupe�ne czy niezupe�ne? - spyta� Miko�aj machinalnie.
- Zupe�ne! Strasznie si� zmieni�. Kiedy tylko rykn��, zbiry zacz�y ucieka�. Ale
on i tak ich zabi�. I z�apa� Elizabeth za w�osy, i natar� je j�zykiem.
- Co? Co zrobi�? - ockn�� si� Miko�aj.
- Natar� j�zykiem. Nie wiem po co, mo�e go sw�dzia�. I zacz�li si� ca�owa�, ale
ona si� przestraszy�a, �e on j� poch�onie i zostanie z niej tylko cielesna
pow�oka. Wtedy baron wrzuci� j� na konia i pojechali galopem na zamek.
- Wszyscy uprowadzeni przez UFO widzieli statki kosmiczne. Jako� nikt nie
zobaczy� tego twojego Multiversum. Opisy szarak�w powtarzaj� si� w setkach
regresji hipnotycznych!
- Cz�owiek pod hipnoz� przypomni sobie wszystko - wtr�ci� si� nieoczekiwanie
Miko�aj. - Prawd� albo nieprawd�; najcz�ciej to, czego oczekuje hipnotyzer. To
dlatego hipnoza nie mo�e by� dowodem dla s�du.
Spojrzeli na niego oboje.
- A co pana o tym wie - burkn�� m�czyzna.
- Troch� wiem. I mam na temat UFO w�asne zdanie. My�l�, �e jest to tw�r obcej,
wrogiej inteligencji z innego wymiaru, kt�ra z nas drwi, wysy�aj�c zwodnicze
wizje.
- To teoria Vallee - o�ywi�a si� kobieta w lisach. - On uwa�a, �e szaraki s�
tylko wsp�czesn� wersj� elf�w i skrzat�w.
Ot� to. Ciekawe, �e nikt z nich nie bra� pod uwag� najprostszej, prozaicznej
mo�liwo�ci: �e UFO to dwudziestowieczna klechda ludowa, wykreowana, by nabija�
kas� w�a�cicielom mass medi�w.
- Elfy by�y przynajmniej �adne - rzek� Miko�aj. - A szarak wygl�da jak
skrzy�owanie ko�ciotrupa z p�odem po aborcji.
- No nie, tylko aborcji brakowa�o - fukn�� z niesmakiem m�czyzna w kurtce. -
Panie, id� pan! Nie potrzebujemy tu oszo�om�w!
Kobieta w lisach zapali�a papierosa.
Gwar przyt�umionych rozm�w gas� coraz bardziej, a� wreszcie ucich� zupe�nie.
Wszyscy zamarli, w milczeniu zadzieraj�c g�owy ku czarnemu niebu. W ��tawej
po�wiacie �ar�wki wida� by�o tylko okutane sylwetki ufolog�w i ob�oki pary,
unosz�ce si� z nos�w i ust.
- Siedemnasta zero sze�� - mrukn�� m�ski g�os. - Co� si� sp�niaj�.
I wtedy ujrzeli�my �wiat�o.
7. Mo�e by� to ksi�yc w pe�ni.
Ksi�yc tego wieczoru skrywa� si� za grub� warstw� chmur. Mimo to nad posesj�
Hawranka zaja�nia�a blada, opalizuj�ca tarcza, a ca�y dom wy�oni� si� nagle z
ciemno�ci, jak wydobyty blaskiem halogen�w. Ksi�ycowe �wiat�o pad�o na
uniesione w g�r� twarze - kobiece i m�skie, m�ode i stare, zdumione,
przel�knione, niedowierzaj�ce.
Us�ysza�am plusk sk�d� z do�u i odruchowo tam spojrza�am. Krok ode mnie, we
wg��bieniu w sp�kanym chodniku, sta�a lekko podmarzaj�ca deszcz�wka, pokryta
jeszcze przed chwil� przezroczyst�, cieniutk� warstewk� tworz�cego si� lodu.
Teraz l�d znik�, a ciemna woda wezbra�a i bulgocz�c pop�yn�a wartkim
strumykiem, po�yskuj�c refleksami. Ksi�yc ta�czy� i migota� na za�omach fal.
Wok� by�o tak cicho, jakby �wiat wstrzyma� oddech. Wci�� stali�my, zastygli w
bezruchu, w niepoj�tym odurzeniu, obj�ci kr�giem bladego, rozmytego we mgle
blasku. Poza kr�giem panowa�a g��boka czer�. Nie wiadomo kiedy znik�y okna
innych dom�w, znik�y latarnie, ulice i magazyny. Ogarn�o mnie nagle przemo�ne
uczucie, �e posesja Hawranka zosta�a sama na ca�ej ziemi, a dalej czyha nico��
bez dna.
I nagle kto� prze�ama� zakl�cie. Poruszy� si�, wyci�gaj�c ramiona ku cichemu,
niesamowicie ja�niej�cemu niebu.
- Przybywajcie! - zawo�a� ochryp�ym z emocji g�osem. - Przybywajcie! Ludzko�� na
was czeka!
To by� Hawranek.
W ksi�ycowym �wietle wyra�nie widzia�am jego pe�n� uniesienia twarz,
rozpromienione oczy, napi�te do b�lu ramiona. Stoj�c na czubkach palc�w, gotowy
do lotu, si�ga� r�kami w niebo, jakby chcia� z�apa� niewidoczne gwiazdy.
Kobieta w lisach westchn�a g�o�no.
Nawet najmniejsza chmurka pary nie doby�a si� z jej ust. Zrobi�o si� wyra�nie
cieplej. Zacz�li�my rozpina� p�aszcze i kurtki. Klamka zdj�a czapeczk� z
pomponem.
Nikt nie rozumia�, co si� dzieje.
Wtedy rozleg�o si� s�abiutkie brz�czenie. Jakby wiatr gra� na liniach wysokiego
napi�cia, jakby lekko drga�y struny harfy. Ws�uchana, odkry�am po chwili, �e ton
zmienia si� i oscyluje. Na trzech zaledwie nutach co� wydawa�o monotonn�, t�skn�
wokaliz�. D�wi�k nie dochodzi� wcale z g�ry, lecz sk�d� z boku, od �ciany domu
Hawranka.
Ze skrzynek. Nie - z jednej skrzynki.
To �piewa�y og�rki.
- L�dujcie! - zawo�a� znowu Hawranek. - Wszystko przygo...
Urwa�, bo na g�ow� pad� mu promie� b��kitnego �wiat�a.
Wygl�da�o to, jakby kto� na ksi�ycu w��czy� reflektor i skierowa� go wprost na
niego. Hawranek opu�ci� r�ce, opad� na pi�ty i sta� tylko, poruszaj�c bezg�o�nie
wargami, nadal wpatrzony w tarcz� blasku intensywnym spojrzeniem szeroko
rozwartych oczu.
Reflektor przesun�� si�, obejmuj�c starszego pana w ko�uchu, kt�ry znajdowa� si�
krok od Hawranka. Moment p�niej b��kitne �wiat�o dotkn�o wysok� dziewczyn� z
d�ugimi w�osami. Dziewczyna j�kn�a, pad�a na kolana i zacz�a ko�ysa� si� w
prz�d i w ty�, mamrocz�c jak�� mantr�.
A Hawranek powoli uni�s� si� w g�r�.
Tu� po nim oderwa� si� od ziemi starszy pan w ko�uchu. A potem dziewczyna,
pogr��ona w modlitewnym transie. Zamiast jednak pomkn�� na promieniu �wietlnym w
stron� ksi�yca wirowali �agodnie i niewa�ko jak zesch�e li�cie, wci�� unosz�c
si� nad podw�rkiem. W�osy dziewczyny zacz�y falowa� na wietrze niby w reklamie
szamponu. Rozpi�ty ko�uch starszego pana rozd�� si� i dziarsko �opota� z
furkotem.
Kobieta w futrze wyda�a podniecony pisk. Potykaj�c si� na wysokich obcasach,
run�a w stron� b��kitnego �wiat�a. Inni, bli�ej stoj�cy, przepychali si� przed
ni�. W ostatniej chwili z�apa�am Klamk�; te� chcia�a pobiec. Nawet j�
rozumia�am; gdyby nie ona, kto wie, co sama bym zrobi�a. Coraz wi�cej os�b
buja�o w przestworzach, kr���c jak stado dziwacznych ptaszysk, a pie��,
dobiegaj�ca ze skrzynki z og�rkami, przybiera�a na sile, a� lataj�cy podchwycili
j� i zacz�li nuci� w zgodnym mruczando.
Tylko Miko�aj, Klamka i ja pozostali�my na uboczu. B��kitna smuga powolutku
przesun�a si� w nasz� stron�. Brakowa�o ju� tylko metr... p� metra...
I w�wczas Miko�aj mocno, bole�nie chwyci� mnie za rami�.
- Jazda st�d! - sykn�� mi wprost do ucha.
Poci�gn�� nas obie w stron�, gdzie powinna by� furtka. Nie widzieli�my jej;
le�a�a gdzie� w czerni poza podw�rzem, jedynym o�wietlonym miejscem na ton�cej w
mrokach ziemi.
Z impetem zanurkowali�my w t� czer�.
Z ty�u wci�� b��kitnia�o za nami upiorne �wiat�o, ale poza jego kr�giem g�stnia�
nieprzebity, atramentowy mrok. Ledwo widzieli�my si� nawzajem; nie da�o si�
dostrzec w�asnych st�p. Musieli�my zboczy� z drogi, bo poczu�am, �e buty nie
odbijaj� mi si� ju� od powykrzywianego chodnika, wiod�cego ku furtce, lecz od
�liskiej, mokrej trawy.
Ogrodzenie by�o blisko, mo�e dziesi�� metr�w od domu. Gnaj�c ostrym sprintem
powinni�my wpa�� na nie zaraz po chwili. Jednak chwile mija�y jedna po drugiej,
a my biegli�my nadal, przebieraj�c rozpaczliwie nogami w szyderczych
ciemno�ciach rozci�gliwych jak guma. Serce zacz�o mi wali�, przez g�ow�
przebieg�a w panice szalona my�l, �e poza kr�giem �wiat�a naprawd� nic nie ma i
nigdy ju� nie b�dzie. Czy trafili�my w inny wymiar?!
Klamka po�lizgn�a si�, krzykn�a i upad�a. W d�oni zosta�a mi jej r�kawiczka.
- Moja noga! - za�ka�a, chwytaj�c si� za kostk�.
Stan�li�my, �api�c oddech.
Nikt nas nie �ciga�. Podw�rko, zalane nieziemskim blaskiem, znajdowa�o si�
gdzie� o siedem metr�w od nas, z boku, jakby�my obiegli dom dooko�a i wy�onili
si� z przeciwnej strony. Kilkana�cie os�b nadal lewitowa�o w powietrzu. Kr��yli
wolno, z zamkni�tymi oczami i r�koma z�o�onymi na piersiach, u�o�eni na wznak,
sztywni jak deski. Serce skoczy�o mi do gard�a, bo sprawiali wra�enie, �e nie
oddychaj�. Nieruchomi, bezkszta�tni w ci�kich ubraniach, wydawali si�
przera�liwie martwi, jak woskowe manekiny wisz�ce na niewidocznych sznurkach.
Ukl�k�am nad Klamk� i niemal za�ama�am r�ce, patrz�c w jej buzi�, wykrzywion� z
b�lu i l�ku.
Miko�aj, zdyszany, rozgl�da� si� wok�, wyt�aj�c wzrok.
Nagle krzykn�� i zachwia� si�, obronnym ruchem unosz�c r�ce do g�owy. Co�
nadlecia�o znienacka od strony domu, uderzy�o go w twarz i spad�o �ukiem pod
moje nogi.
Podnios�am to bezmy�lnie.
To by�a ryba. Zamro�ona, zwyk�a ryba.
Miko�aj sykn�� z b�lu, obmacuj�c skro� i podbite oko. Schyli� si�, z�apa� Klamk�
na r�ce i a� st�kn��. Mechanicznie u�miechn�� si� do ma�ej:
- Nie natr� ci w�os�w j�zykiem - powiedzia� - ale porw� ci� na m�j zamek.
Odjedziemy st�d co ko� wyskoczy. Co ty na to?... Parkan powinien by� gdzie�
tam...
Para bucha�a mu z ust. Zn�w by�o zimno. Poczu�am nag�� nadziej�. Gdy odwr�ci�am
si� plecami do budynku, dostrzeg�am w mroku s�aby, daleki poblask ulicznej
latarni. W oddali przejecha� z warkotem samoch�d; odg�os silnika dotar� do nas
st�umiony przez mg�� i wilgo� niczym przez mokr� wat�. Pierwszy raz w �yciu
powita�am ten d�wi�k z dzik� rado�ci�.
Po mniej wi�cej minucie marszu dotarli�my do parkanu i id�c wzd�u� niego, z
oczami utkwionymi w zbawczej ulicy, odszukali�my furtk�. Ulica wygl�da�a
najnormalniej w �wiecie, a fiat sta� grzecznie tam, gdzie go zaparkowali�my.
Dopiero wtedy, odetchn�wszy z ulg�, spojrza�am zn�w na posesj� Hawranka.
Nie wiem, co spodziewa�am si� ujrze�. Mo�e metaliczny dysk, unosz�cy si� nad
domem, czy chuderlawych ufoludk�w Spielberga. Mo�e oczekiwa�am, �e dzielnic�
wstrz��nie huk, a posesja Hawranka eksploduje, efektownie ko�cz�c ca�� t�
histori�.
Nic z tych rzeczy.
Ciemne, matowe niebo nie r�ni�o si� od nieba nad reszt� dom�w. �adnej jasnej
tarczy, �adnej b��kitnej po�wiaty; ksi�yc, je�li gdzie� tam si� kry�, to hen za
grub� warstw� chmur. A ludzie wcale nie latali. Nawet nie patrzyli w g�r�. Snuli
si� niemrawo po zapuszczonym podw�rzu Hawranka; kto� si� podrapa�, kto� inny
wytar� nos. Dziwne by�o tylko to, �e ka�dy snu� si� ca�kiem sam, nie patrz�c na
innych. I to, �e oczy mieli zupe�nie szkliste. Przypominali zab��kan� wycieczk�
kataleptyk�w.
- Leo, chod�! - zawo�a� niecierpliwie Miko�aj, siedz�cy ju� za kierownic�. -
Trzeba zawie�� dziecko na ostry dy�ur! I rzu� t� ryb�!
Rzeczywi�cie. Wci�� trzyma�am w r�ku ryb�. Przyjrza�am si� jej dok�adniej. By�
to spory halibut, zamarzni�ty na ko�� i tak lodowaty, �e d�o� zgrabia�a mi od
niego mimo r�kawiczki.
Poda�am ryb� Miko�ajowi.
- Masz. Przy�� sobie. Zimno obkurcza naczynia.
Na skroni zakrzep�a mu stru�ka krwi. Dok�adnie w tym samym miejscu, co niedawno
na skroni Hawranka.
8. L�dowanie Kasjopejan sta�o si� g�o�ne w �rodowisku ufolog�w i w prasie
brukowej. Przez pewien czas na posesj� �ci�ga�y t�umy ciekawskich, do reszty
zadeptuj�c grz�dki, z kt�rych ongi� Hawranek przegoni� miot�� przedstawiciela
samorz�du terytorialnego. Jak si� okaza�o, wszyscy tkni�ci b��kitnym promieniem
zostali przeniesieni na pok�ad lataj�cego talerza i ujrzeli tam ob�ych,
sowiookich hominid�w z gwiazdozbioru Kasjopeja, kt�rzy objawili im, �e ludzko��
powinna dla w�asnego dobra �y� w pokoju i harmonii.
Klamka zgubi�a czapk� i skr�ci�a nog� w kostce. A ja wygra�am zak�ad, cho�
Miko�aj kr�ci� troch� nosem. Niekt�rym naprawd� nie spos�b dogodzi�.
- Nie widzieli�my �adnego UFO - wytkn�� mi. - Prze�yli�my tylko niedorzeczn�
fantasmagori�, kt�ra je�li ju�, to mia�a wi�cej wsp�lnego z sabatem czarownic
ni� z l�dowaniem kosmit�w. Pewnie ulegli�my zbiorowym omamom.
- Zaraz powiesz, �e Ismelin rzuci� w ciebie omamem zdech�ej ryby.
- Ismelin czy inny Azazello - wzruszy� ramionami. - Je�li to by�o UFO, to po
bezpo�redniej obserwacji wiemy o nim dok�adnie tyle samo, co przedtem. Czyli
nic. A to znaczy, �e UFO nale�y do sfery ducha, nie nauki.
- Ech, Miko�aj, Miko�aj - pokiwa�am g�ow�. - Ty by� nie uwierzy� w kosmit�w,
nawet gdyby kt�ry� nadepn�� ci mack� na nog�.
Ryba, nawiasem m�wi�c, zmarnowa�a si� kompletnie. Chcia�am j� usma�y�, bo lubi�
halibuta, ale Miko�aj, kt�rego pomys� przej�� metafizyczn� zgroz�, wyrzuci� j�
na �mietnik. Pewnie zjad�y j� tam czarne koty.
Sprawa Hawranka zosta�a umorzona, nim w��czyli si� psychiatrzy, co wymaga�o
kilku dzikich akrobacji prawnych. Nikt nie wni�s� za�alenia. A Hawranek,
biedaczysko, i tak wyszed� na wszystkim najgorzej.
Znikn��. A �ci�lej bior�c - zanikn��.
Kontakt wyzwoli� jego Utracon� Pami��. Okaza�o si�, �e nigdy naprawd� nie by�
Hawrankiem. W jego ludzki embrion wcieli si� Droiks - reinkarnowany
Kasjopejanin, kt�ry zgin�� na Ziemi w utajnionej przez rz�dy katastrofie
lataj�cego talerza. Droiks, raz obudzony, przej�� Hawranka z kretesem. Zachowa�
jego wspomnienia, lecz wykazywa� inn� osobowo��, inny charakter, inny spos�b
bycia. Odci�� si� od rodziny, nagle zacz�� m�wi� nieznanymi wcze�niej j�zykami -
g��wnie po kasjopeja�sku - i ujawni� charyzm� przyw�dcz�, zak�adaj�c liczn� i
doskonale prosperuj�c� sekt� Gwiezdnych W�drowc�w.
Przypadek Hawranka mia� si� okaza� jednym z wielu, pocz�tkiem ca�ej fali
kosmicznych inkarnacji, kt�re po przebudzeniu dezintegrowa�y swe dawne ludzkie
ja�nie. Tak jak w latach sze��dziesi�tych kosmici zatrzymywali samochody, a w
latach osiemdziesi�tych porywali �pi�cych z ��ek, tak te� i pierwsza dekada
dwudziestego pierwszego wieku stan�a pod znakiem Obcych Wciele�. Hawranek nie
uzyska� nawet nale�nego sobie miejsca w historii. Ameryka�skie media uzna�y, �e
palma pierwsze�stwa nale�y si� pewnej gospodyni domowej z Wisconsin, w kt�r�
wcieli� si� mieszkaniec Procjona - i tak si� odt�d przyj�o. Tylko polscy
ufolodzy wiedzieli, �e zanim owa pani odkry�a sw� kosmiczn� osobowo��, po
Marcinie Hawranku zosta� jedynie zapis w PESEL.
Znik� wp� s�owa, wp� g�oski, kt�r� rzec mia� nadziej�,
Znik� z u�miechem, z promiennym znik� czo�em,
Znik� nie wiedz�c, �e zniknie, �e si� w pr�ni� rozwieje,
Znik� - bo s�k w tym, �e Snark by� B�dzio�em.