5442
Szczegóły |
Tytuł |
5442 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5442 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5442 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5442 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Mike Resnick
Kirinyaga
OD AUTORA
W 1987 roku zadzwoni� do mnie Orson Scott Card z pytaniem,
czy mia�bym ochot� napisa� opowiadanie do opracowywanego przez
niego zbioru opisuj�cego wsp�lny �wiat, Eutopi�. Odpowiedzia�em,
�e z przyjemno�ci� przygotuj� dla niego wschodnioafryka�sk�
utopi� i by�a to najm�drzejsza decyzja w mojej karierze. Gotowy
tekst odda�em mu na �wiatowym Konwencie Science Fiction w
Brighton, sk�d wybiera�em si� do Kenii.
Drugie najm�drzejsze posuni�cie mej kariery wykona�em,
prosz�c go o pozwolenie na druk opowiadania w jednym z pism SF
przed ukazaniem si� zbioru. Ed Ferman wybra� "Kirinyag�" na
g��wny tekst numeru "The Magazine of Fantasy and Science
Fiction", nast�pnie zosta�a ona nominowana do Nebuli, w 1989 roku
zdoby�a Hugo dla najlepszego opowiadania, zosta�a przedrukowana
dziewi�� razy, do tej pory pojawi�a si� w pi�ciu krajach i z
pewno�ci� uczyni�a dla mnie wi�cej ni� jakikolwiek inny tekst,
kt�ry wyszed� spod mojego pi�ra.
A tymczasem, pi�� lat p�niej, zbi�r "Eutopia" wci�� jeszcze
nie ujrza� �wiat�a dziennego. Zastanawiam si� czasami, co by
by�o, gdyby Orson nie wyrazi� zgody na wydrukowanie "Kirinyagi" u
Eda. Podobne rozwa�ania rodz� potem niewiarygodne koszmary.
HUGO 1989
Mike Resnick
Kirinyaga
(Kirinyaga)
OPOWIADANIA ZAGRANICZNE
OD AUTORA
W 1987 roku zadzwoni� do mnie Orson Scott Card z pytaniem,
czy mia�bym ochot� napisa� opowiadanie do opracowywanego przez
niego zbioru opisuj�cego wsp�lny �wiat, Eutopi�. Odpowiedzia�em,
�e z przyjemno�ci� przygotuj� dla niego wschodnioafryka�sk�
utopi� i by�a to najm�drzejsza decyzja w mojej karierze. Gotowy
tekst odda�em mu na �wiatowym Konwencie Science Fiction w
Brighton, sk�d wybiera�em si� do Kenii.
Drugie najm�drzejsze posuni�cie mej kariery wykona�em,
prosz�c go o pozwolenie na druk opowiadania w jednym z pism SF
przed ukazaniem si� zbioru. Ed Ferman wybra� "Kirinyag�" na
g��wny tekst numeru "The Magazine of Fantasy and Science
Fiction", nast�pnie zosta�a ona nominowana do Nebuli, w 1989 roku
zdoby�a Hugo dla najlepszego opowiadania, zosta�a przedrukowana
dziewi�� razy, do tej pory pojawi�a si� w pi�ciu krajach i z
pewno�ci� uczyni�a dla mnie wi�cej ni� jakikolwiek inny tekst,
kt�ry wyszed� spod mojego pi�ra.
A tymczasem, pi�� lat p�niej, zbi�r "Eutopia" wci�� jeszcze
nie ujrza� �wiat�a dziennego. Zastanawiam si� czasami, co by
by�o, gdyby Orson nie wyrazi� zgody na wydrukowanie "Kirinyagi" u
Eda. Podobne rozwa�ania rodz� potem niewiarygodne koszmary.
HUGO 1989
Mike Resnick
Kirinyaga
(Kirinyaga)
Na pocz�tku Ngai �y� samotnie na szczycie g�ry, zwanej
Kirinyag�. A kiedy dojrza� czas, stworzy� Ngai trzech syn�w,
kt�rzy stali si� ojcami plemion Masaj�w, Kamba i Kikuju. I da�
synom w��czni�, �uk i kij do kopania ziemi. Masaj
wybra� w��czni� i Ngai kaza� mu dogl�da� stad na rozleg�ych
sawannach. Kamba wzi�� �uk i przypad�y mu polowania w g�stych
lasach. Lecz Gikuju, pierwszy Kikuju, wiedzia�, �e Ngai ukocha�
sobie ziemi� i zmiany p�r roku, tote� wybra� kij. Aby go za to
wynagrodzi�, Ngai nie tylko nauczy� go sekret�w siewu i �niw,
ale te� podarowa� mu Kirinyag� z jej �wi�tym drzewem figowym i
le��c� wok� �yzn� krain�.
Synowie i c�rki Gikuju pozostali na Kirinyadze, p�ki nie
zjawi� si� bia�y cz�owiek i nie odebra� im ich ziemi. Jednak
nawet kiedy biali zostali przegnani, Kikuju nie powr�cili na
Kirinyag�, wol�c pozosta� w miastach, nosi� zachodnie stroje,
u�ywa� zachodnich maszyn i �y� �yciem ludzi Zachodu. Nawet ja
sam, kt�rzy jestem mundumugu - szamanem - urodzi�em si� w
mie�cie. Nigdy nie widzia�em lwa, s�onia czy nosoro�ca, bowiem
wszystkie wygin�y na d�ugo przed moim urodzeniem, nie ogl�da�em
te� Kirinyagi tak�, jak chcia� Ngai, gdy� dzi� jej zbocza
pokrywa ruchliwe, zat�oczone miasto o trzech milionach
mieszka�c�w, z ka�dym rokiem zbli�aj�c si� coraz bardziej do
tronu Ngai na szczycie g�ry. Nawet Kikuju zapomnieli jej
prawdziwej nazwy i obecnie znana jest tylko jako G�ra Kenia.
Wygnanie z Raju, kt�re spotka�o chrze�cija�skich Adama i
Ew�, to straszliwy los, lecz �ycie obok zbezczeszczonego raju
jest czym� niesko�czenie gorszym. Cz�sto o nich my�l� - o
wszystkich potomkach Kikuju, kt�rzy zapomnieli o swych
pocz�tkach i zwyczajach, staj�c si� jedynie Kenijczykami, i
zastanawiam si�, czemu tak niewielu z nich do��czy�o do nas,
kiedy stworzyli�my eutopijski �wiat Kirinyagi.
To prawda, nasze �ycie jest ci�kie, bowiem Ngai nie
ofiarowa� nam �atwego losu, ale znajdujemy tu spe�nienie. �yjemy
w harmonii z otoczeniem, sk�adamy ofiary, kiedy Ngai zrosi �zami
wsp�czucia nasze pola, zasilaj�c plony i zabijamy koz�a w
podzi�ce za dobre zbiory.
Nasze przyjemno�ci s� bardzo proste: tykwa pombe do picia,
ciep�o bomy po zachodzie s�o�ca, p�acz nowo narodzonego syna czy
c�rki, zmagania w biegach i rzucie w��czni�, nocne �piewy i
ta�ce.
Kontrola dyskretnie obserwuje Kirinyag�, w razie
konieczno�ci dokonuj�c drobnych korekt orbity po to, aby
utrzyma� nasz tropikalny klimat. Od czasu do czasu czyni�
delikatne sugestie, proponuj�c, �eby�my skorzystali z ich wiedzy
medycznej, czy mo�e pozwolili naszym dzieciom na nauk� przy
u�yciu ich metod, jak dot�d jednak bez urazy przyjmowali odmowy
i nigdy nie pr�bowali wtr�ca� si� do naszych spraw.
P�ki nie udusi�em dziecka.
Zaledwie w godzin� p�niej odszuka� mnie Koinnage, nasz
najwy�szy w�dz.
- To by�o niem�dre, Koribo - powiedzia� ponuro.
- Nie mia�em wyboru - odpar�em. - Dobrze o tym wiesz.
- Oczywi�cie, �e mia�e� wyb�r. Mog�e� pozwoli� dziecku �y�.
- Urwa�, staraj�c si� opanowa� gniew i strach. - Nikt z kontroli
nie postawi� nigdy stopy na Kirinyadze, teraz jednak si� zjawi�.
- Niech przyje�d�aj� - wzruszy�em ramionami. - Nie
z�amali�my �adnego prawa.
- Zabili�my dziecko - odrzek�. - Przyb�d� i uniewa�ni�
nasz� umow�!
Potrz�sn��em g�ow�.
- Nikt nie uniewa�ni naszej umowy.
- Nie b�d� tego taki pewien, Koribo - ostrzeg�. - Mo�esz
pogrzeba� koz�a �ywcem, a oni obserwuj�c nas pokr�c� tylko
g�owami, wymieniaj�c mi�dzy sob� pogardliwe uwagi na temat
naszej wiary. Mo�esz oddawa� starc�w i kaleki hienom na
po�arcie, a oni spojrz� na nas z niesmakiem i nazw� bezbo�nymi
poganami. M�wi� ci jednak, �e zabicie noworodka to zupe�nie inna
sprawa. Nie b�d� siedzieli bezczynnie; przyb�d�.
- Je�li to zrobi�, wyja�ni�, czemu go zabi�em - odpar�em
spokojnie.
- Nie przyjm� twoich odpowiedzi - stwierdzi� Koinnage. -
Nie zrozumiej�.
- Nie b�d� mieli wyboru. To jest Kirinyaga, a im nie wolno
interweniowa�.
- Znajd� jaki� spos�b - oznajmi� z niezachwian� pewno�ci�.
- Musimy przeprosi� i zapewni�, �e wi�cej si� to nie zdarzy.
- Nie przeprosimy - odrzek�em surowo. - Nie mo�emy te�
przyrzec, �e to si� nie powt�rzy.
- W takim razie sam, jako najwy�szy w�dz, przeprosz� w
naszym imieniu.
Wpatrywa�em si� w niego przez d�u�sz� chwil�, po czym
wzruszy�em ramionami.
- R�b, jak uwa�asz.
W jego oczach dostrzeg�em nag�e przera�enie.
- Co ze mn� uczynisz? - spyta� z l�kiem.
- Ja? Zupe�nie nic. Czy� nie jeste� moim wodzem? - Kiedy
wyra�nie si� odpr�y�, doda�em: - Ale na twoim miejscu
wystrzega�bym si� owad�w.
- Owad�w? - powt�rzy�. - Dlaczego?
- Poniewa� nast�pny owad, kt�ry ci� ugryzie - czy to paj�k,
komar czy mucha - z pewno�ci� ci� zabije - odpar�em. - Krew
zagotuje ci si� w �y�ach, a ko�ci zamieni� w galaret�. B�dziesz
chcia� krzycze� z b�lu, lecz nie zdo�asz wyda� z siebie �adnego
g�osu. - Urwa�em. - Nie jest to �mier�, jakiej �yczy�bym
przyjacielowi - doda�em z powag�.
- Czy nie jeste�my przyjaci�mi, Koribo? - spyta�; jego
hebanowa twarz poszarza�a, przybieraj�c barw� popio�u.
- Dot�d tak s�dzi�em - powiedzia�em. - Ale moi przyjaciele
przestrzegaj� dawnych zwyczaj�w. Nie przepraszaj� bia�ego
cz�owieka.
- Nie przeprosz�! - obieca� pospiesznie, spluwaj�c w
d�onie, aby podkre�li�, �e dotrzyma s�owa.
Otwar�em jeden z woreczk�w, kt�re nosz� u pasa i wyj��em z
niego ma�y g�adki kamyk, znaleziony na brzegu p�yn�cej w pobli�u
rzeki.
- No� go na szyi - poleci�em, podaj�c go Koinnagemu. - On
ci� obroni przed uk�szeniami owad�w.
- Dzi�kuj� ci, Koribo - powiedzia� ze szczer� wdzi�czno�ci�
i kolejny kryzys zosta� za�egnany.
Jeszcze przez par� minut rozmawiali�my o codziennych
sprawach wioski, a� wreszcie Koinnage odszed�. Pos�a�em po
Wambu, matk� dziecka, i odprawi�em rytua� oczyszczenia, aby
mog�a ponownie pocz��. Da�em jej te� ma�� na z�agodzenie b�lu
piersi, bowiem by�y one pe�ne mleka. Potem usiad�em przy ogniu
przed moj� bom� i czeka�em na ludzi. Rozstrzyga�em spory co do
w�asno�ci kur i k�z, dostarcza�em amulet�w odstraszaj�cych
demony i uczy�em moich ludzi pradawnych zwyczaj�w.
Kiedy nasta� czas wieczornego posi�ku, nikt ju� nie my�la�
o martwym dziecku. Zjad�em sam w bomie, jak przysta�o cz�owiekowi
o mojej pozycji, bowiem mundumugu zawsze mieszka i �yje osobno,
poza wiosk�. Gdy sko�czy�em, owin��em cia�o kocem dla ochrony
przed ch�odem i pow�drowa�em zakurzon� �cie�k� w miejsce, gdzie
ciasno skupi�y si� pozosta�e bomy. Byd�o, kozy i kury zosta�y
ju� sp�dzone na noc, a moi ludzie, kt�rzy wcze�niej zar�n�li i
zjedli krow�, teraz �piewali, ta�czyli i pili wielkie ilo�ci
pombe. Rozst�pili si� przede mn�, przepuszczaj�c mnie do kot�a,
ja za� napi�em si� pombe, po czym na pro�b� Kinjary otwar�em
brzuch koz�a, odczyta�em wn�trzno�ci i ujrza�em, �e jego
najm�odsza �ona wkr�tce pocznie dziecko, co wzbudzi�o powszechn�
rado��. Wreszcie dzieci zacz�y prosi�, �ebym opowiedzia� im
jak�� histori�.
- Ale nie o Ziemi - doda� z wyrzutem jeden z wy�szych
ch�opc�w. - Ci�gle ich s�uchamy. To musi by� historia o
Kirinyadze.
- Dobrze - odpar�em. - Je�li zbierzecie si� tu wszyscy,
opowiem wam histori� o Kirinyadze. - Dzieci podesz�y bli�ej. -
Oto opowie�� o lwie i zaj�cu. - Urwa�em, czekaj�c, a� wszyscy
umilkn�. Kiedy wiedzia�em ju�, �e s�uchaj� mnie tak�e doro�li,
ci�gn��em dalej: - Plemi� zaj�cy postanowi�o wybra� jednego
spo�r�d siebie i z�o�y� go w ofierze lwu, aby drapie�ca nie
�ci�gn�� nieszcz�cia na ca�� wie�. Zaj�c m�g� uciec,
wiedzia� jednak, �e wcze�niej czy p�niej lew i tak go
schwyta, tote� sam wyruszy� na poszukiwania, a kiedy znalaz�
lwa, podszed� prosto do niego. Lew ju� otwiera� paszcz�,
�eby go po�re�, gdy zaj�c powiedzia�:
- Przepraszam ci�, o wielki lwie.
- Za co? - spyta� zaciekawiony lew.
- Za to, �e jestem tak skromnym posi�kiem - odpar� zaj�c. -
Dlatego te� przynios�em ci r�wnie� mi�d.
- Nie widz� �adnego miodu - stwierdzi� lew.
- W�a�nie dlatego przeprasza�em - wyja�ni� zaj�c. - Ukrad�
mi go inny lew. To okrutny zwierz i m�wi, �e wcale si� ciebie
nie boi.
Lew podni�s� si� gwa�townie.
- Gdzie on jest? - rykn��.
Zaj�c wskaza� mu dziur� w ziemi.
- Tam, w dole - odpar� - ale i tak nie odda ci miodu.
- Jeszcze zobaczymy! - warkn�� lew.
Z w�ciek�ym rykiem wskoczy� do jamy i nigdy wi�cej ju� go
nie widziano, bowiem zaj�c wybra� naprawd� g��bok� dziur�.
W�wczas zaj�c wr�ci� do swego plemienia i powiedzia�, �e
lew nie b�dzie ich ju� niepokoi�.
Wi�kszo�� dzieci za�mia�a si�, klaszcz�c z uciechy, lecz
ten sam ch�opiec zg�osi� zastrze�enie.
- To nie jest historia o Kirinyadze - powiedzia� z
pretensj�. - Nie mamy tu �adnych lw�w.
- To jest historia o Kirinyadze - odpar�em. - Niewa�ne, �e
opowiada o lwie i zaj�cu. Najwa�niejsze jest to, �e pokazuje,
jak s�abszy mo�e pokona� silniejszego, je�li pos�u�y si� rozumem.
- Co to ma wsp�lnego z Kirinyag�? - spyta� ch�opiec.
- A gdyby�my tak udali, �e ludzie z kontroli, dysponuj�cy
statkami i broni�, to lew, a Kikuju - zaj�ce? - podsun��em. - Co
maj� zrobi� zaj�ce, je�li lew za��da ofiary?
Ch�opak u�miechn�� si� szeroko w nag�ym zrozumieniu.
- Teraz pojmuj�! Wrzucimy lwa do dziury!
- Ale przecie� nie mamy tu dziur - przypomnia�em mu.
- To co zrobimy?
- Zaj�c nie wiedzia�, �e znajdzie lwa w pobli�u jamy -
odpar�em. - Gdyby natkn�� si� na niego niedaleko g��bokiego
jeziora, powiedzia�by, �e mi�d ukrad�a wielka ryba.
- Nie mamy tu g��bokich jezior.
- Ale mamy rozum. I je�li kontrola kiedykolwiek wtr�ci si�
w nasze sprawy, u�yjemy go, aby zniszczy� lwa kontroli, tak jak
zaj�c, kt�ry pos�uguj�c si� rozumem zabi� lwa z bajki.
- Ju� teraz pomy�lmy, jak zniszczy� kontrol�! - wykrzykn��
ch�opiec. Podni�s� z ziemi patyk i zamierzy� si� na
wyimaginowanego lwa, jakby kijek by� w��czni�, a on sam
wielkim my�liwym.
Potrz�sn��em g�ow�.
- Zaj�c nie poluje na lwa, a Kikuju nie zaczynaj� wojen.
Zaj�c tylko si� broni i my, Kikuju, czynimy to samo.
- Czemu kontrola mia�aby si� wtr�ca�? - spyta� inny
ch�opiec, przepychaj�c si� do przodu. - To przecie� nasi
przyjaciele.
- Mo�e nic takiego si� nie stanie - odpar�em pocieszaj�co.
- Musisz jednak zawsze pami�ta�, �e Kikuju poza sob� nie maj�
prawdziwych przyjaci�.
- Opowiedz nam co� jeszcze, Koribo! - zawo�a�a kt�ra�
dziewczynka.
- Jestem ju� stary - powiedzia�em. - Robi si� zimno, a mnie
potrzeba snu.
- Jutro? - nalega�a. - Opowiesz nam co� jutro?
U�miechn��em si�.
- Spytaj mnie, kiedy obsiejecie ju� pola, zagonicie na noc
byd�o i kozy, przygotujecie jedzenie i utkacie tkaniny.
- Ale dziewczynki nie dogl�daj� kr�w i k�z -
zaprotestowa�a. - Co b�dzie, je�li moi bracia nie zd��� zagoni�
ca�ego stada?
- W�wczas opowiem histori� specjalnie dla dziewcz�t.
- Tylko �eby by�a d�uga - podkre�li�a z powa�n� min� - bo
przecie� pracujemy znacznie ci�ej ni� ch�opcy.
- B�d� mia� na ciebie szczeg�lne baczenie, moja ma�a -
odrzek�em - i dostosuj� d�ugo�� opowie�ci do jako�ci twojej
pracy.
Doro�li wybuchn�li �miechem na widok zak�opotanej miny
dziewczynki, ja jednak u�miechn��em si�, przytuli�em j� i
poklepa�em po g�owie, trzeba bowiem, aby dzieci nauczy�y si� nie
tylko l�ka� i szanowa� swego mundumugu, ale i darzy� go
mi�o�ci�. Po chwili odbieg�a, �eby bawi� si� i ta�czy� z
przyjaci�kami, a ja wr�ci�em do mojej bomy.
Znalaz�szy si� wewn�trz, uruchomi�em komputer i
odkry�em, �e czeka na mnie wiadomo�� z kontroli. Jej
przedstawiciele zapowiadali si� na nast�pny dzie�
rano. Udzieli�em kr�tkiej odpowiedzi - "Artyku� II, Paragraf
5", kt�ry to punkt umowy zabrania im jakichkolwiek
interwencji - i po�o�y�em si� na kocu czekaj�c, a� rytmiczne
zawodzenie �piewak�w uko�ysze mnie do snu.
Rano obudzi�em si� o wschodzie s�o�ca i poleci�em
komputerowi, aby zawiadomi� mnie, gdy tylko wyl�duje statek
kontroli. Nast�pnie obejrza�em moje krowy i kozy - jako jedyny z
mego ludu nie obsiewam p�l, bowiem Kikuju karmi� swego
mundumugu, dogl�daj� jego trz�d, tkaj� mu koce i utrzymuj� w
porz�dku bom� - po czym odwiedzi�em bom� Simaniego, �eby zanie��
mu ma��, kt�ra przegna chorob� n�kaj�c� jego stawy. Kiedy
s�o�ce zacz�o rozgrzewa� ziemi�, wr�ci�em do siebie, mijaj�c
pastwiska, na kt�rych m�odzi ch�opcy strzegli stad. Gdy dotar�em
na miejsce, wiedzia�em ju�, �e statek wyl�dowa�, gdy� w pobli�u
mojej chaty znalaz�em odchody hieny, a to najpewniejszy znak
nieszcz�cia.
Dowiedzia�em si� z komputera wszystkiego, czego tylko
mog�em, i wyszed�em na dw�r, przebiegaj�c wzrokiem horyzont,
podczas gdy dw�jka nagich dzieci na zmian� gania�a ma�ego psa i
ucieka�a przed nim z krzykiem. Kiedy zacz�li p�oszy� mi
kurcz�ta, �agodnie odes�a�em ich do rodzinnej bomy. Nast�pnie
usiad�em przy ognisku. Wreszcie dostrzeg�em go�cia z kontroli,
kobiet�, maszeruj�c� �cie�k� z przystani. Najwyra�niej nie czu�a
si� najlepiej w upale i bez przerwy ogania�a si� od much
kr���cych wok� g�owy. Jej jasne w�osy zaczyna�y ju� siwie�, za�
niezgrabny ch�d na stromej, kamienistej �cie�ce wyra�nie
�wiadczy� o tym, �e nie przywyk�a do podobnego terenu. Kilka
razy o ma�o nie straci�a r�wnowagi, wida� te� by�o, �e przera�a
j� bliska obecno�� tak wielu zwierz�t, ani na moment jednak nie
zwolni�a kroku. Po kolejnych dziesi�ciu minutach stan�a przede
mn�.
- Dzie� dobry - powiedzia�a.
- Jambo, Memsahib - odpar�em.
- Pan jest Koriba, prawda?
Przelotnie spojrza�em na twarz nieprzyjaciela; znu�one
oblicze kobiety w �rednim wieku nie wygl�da�o zbyt gro�nie.
- Jestem Koriba.
- To dobrze - odrzek�a. - Ja nazywam si�...
- Wiem, kim pani jest - przerwa�em jej, bowiem je�li nie da
si� unikn�c konfliktu, lepiej jest zaatakowa� samemu.
- Naprawd�?
Wyci�gn��em ko�ci z woreczka i rzuci�em je w piach.
- Barbara Eaton, urodzona na Ziemi - zaintonowa�em, badaj�c
jej reakcje, gdy zebra�em ko�ci i rzuci�em je ponownie. - Jest
pani �on� Roberta Eatona i pracuje pani w kontroli od dziewi�ciu
lat. - Ostatni rzut ko��mi. - Ma pani czterdzie�ci jeden lat i
jest pani bezp�odna.
- Sk�d pan to wszystko wie? - spyta�a z wyra�nym
zdumieniem.
- Czy� nie jestem mundumugu?
D�ug� chwil� wpatrywa�a si� we mnie.
- Czyta� pan moj� biografi� w komputerze - stwierdzi�a w
ko�cu.
- P�ki zgadzaj� si� wszystkie fakty, jaka to r�nica, czy
�r�d�em by�y ko�ci, czy te� komputer? - odpar�em, unikaj�c
potwierdzenia jej domys��w. - Prosz� usi���, Memsahib Eaton.
Niezgrabnie usadowi�a si� na ziemi, marszcz�c nos na widok
wznieconej tym chmury kurzu.
- Bardzo tu gor�co - zauwa�y�a niech�tnie.
- W Kenii jest bardzo gor�co.
- Mogli�cie przecie� stworzy� jakikolwiek klimat, kt�ry by
wam odpowiada� - przypomnia�a mi.
- Stworzyli�my klimat, kt�ry nam odpowiada.
- Czy s� tam jakie� drapie�niki? - spojrza�a w stron�
sawanny.
- Par�.
- Jakie?
- Hieny.
- Nic wi�kszego?
- Nie istnieje ju� nic wi�kszego.
- Zastanawiam si�, czemu mnie nie zaatakowa�y.
- Mo�e dlatego, �e jest pani intruzem - zasugerowa�em.
- Czy b�d� mnie niepokoi� w drodze powrotnej do przystani?
- spyta�a nerwowo, puszczaj�c mimo uszu moj� ostatni� uwag�.
- Dam pani amulet, kt�ry je odstraszy.
- Wola�abym eskort�.
- Ale� prosz�.
- To takie paskudne zwierzaki - zadr�a�a. - Widzia�am je
kiedy�, kiedy obserwowali�my wasz �wiat.
- S� bardzo po�yteczne - odpar�em - bowiem przynosz� wiele
omen�w, dobrych i z�ych.
- Naprawd�?
Skin��em g�ow�.
- Dzi� rano hiena zostawi�a mi z�y omen.
- I? - spyta�a zaciekawiona kobieta.
- I oto zjawi�a si� pani.
Roze�mia�a si�.
- M�wili mi, �e ma pan k��liwy j�zyk.
- Mylili si� - powiedzia�em. - Jestem tylko s�abym starcem,
kt�ry siedzi przed swoj� bom� i patrzy, jak m�odzie� dogl�da
jego kr�w i k�z.
- Jest pan s�abym starcem, kt�ry z najwy�sz� lokat�
uko�czy� studia w Cambridge, dodaj�c do nich dwa doktoraty w
Yale - uzupe�ni�a.
- Kto pani o tym powiedzia�?
U�miechn�a si�.
- Nie tylko pan czytuje biografie.
Wzruszy�em ramionami.
- Tytu�y naukowe nie pomog�y mi sta� si� lepszym mundumugu.
To by�a strata czasu.
- Ci�gle u�ywa pan tego s�owa. Co dok�adnie znaczy
mundumugu?
- Pani nazwa�aby mnie szamanem - wyja�ni�em. - W istocie
jednak mundumugu, cho� czasem istotnie rzuca zakl�cia i
interpretuje dobre i z�e znaki, jest skarbnic� ca�ej wiedzy i
tradycji swojego ludu.
- Wygl�da to na ciekawe zaj�cie.
- Ma swoje dobre strony.
- I to jakie! - w jej g�osie zabrzmia� fa�szywy entuzjazm.
W oddali zabecza�a koza i jeden z ch�opc�w wrzasn�� na ni� w
suahili. - Pomy�le� tylko, �e ma pan w�adz� nad �yciem i
�mierci� ca�ego eutopijskiego �wiata!
Zaczyna si�, pomy�la�em. Na g�os rzek�em:
- To nie jest kwestia w�adzy, Memsahib Eaton, lecz
zachowania tradycji.
- Pozwalam sobie w to w�tpi� - odpar�a bez ogr�dek.
- Czemu mia�aby pani w�tpi� w moje s�owa?
- Poniewa� gdyby tradycja nakazywa�a zabija� noworodki,
Kikuju wymarliby w jednym pokoleniu.
- Skoro zabicie dziecka budzi wasz sprzeciw - odrzek�em
spokojnie - dziwi� si�, �e kontrola nie wspomina�a dot�d o
naszym zwyczaju oddawania starc�w i chorych hienom.
- Wiemy, �e starcy i chorzy wyra�aj� zgod� na podobne
traktowanie, cokolwiek by�my o nim s�dzili - odpar�a. - Wiemy
te�, �e noworodek w �aden spos�b nie m�g� zgodzi� si� na w�asn�
�mier�. - Urwa�a, patrz�c na mnie uwa�nie. - Czy mog� spyta�,
czemu zabito akurat to dziecko?
- To dlatego tu pani przyby�a, prawda?
- Przys�ano mnie, abym dokona�a oceny sytuacji. - Kobieta
poruszy�a si� lekko i przegna�a much�, kt�ra przysiad�a jej na
policzku. - Zosta� zabity noworodek. Chcieliby�my wiedzie�,
dlaczego tak si� sta�o.
Wzruszy�em ramionami.
- Zgin��, poniewa� urodzi� si� ze straszliwym thahu.
Zmarszczy�a brwi.
- Thahu? Co to takiego?
- Przekle�stwo.
- Chce pan powiedzie�, �e by� zdeformowany?
- Nie.
- Na czym wi�c polega�o owo przekle�stwo?
- Urodzi� si� stopami naprz�d.
- To wszystko? - spyta�a zdumiona. - Tylko tyle?
- Owszem.
- Zamordowali�cie dziecko, bo urodzi�o si� stopami naprz�d?
- Zabicie demona nie jest morderstwem - t�umaczy�em
cierpliwie. - Nasza tradycja m�wi, �e dziecko, kt�re urodzi si�
w ten spos�b, jest w rzeczywisto�ci demonem.
- Jest pan wykszta�conym cz�owiekiem, Koribo - powiedzia�a.
- Jak pan mo�e zabi� normalne, zdrowe dziecko, powo�uj�c si� na
jaki� prymitywny zwyczaj?
- Nie wolno nie docenia� pot�gi tradycji, Memsahib Eaton.
Kiedy� ju� Kikuju odwr�cili si� od swych zwyczaj�w; w rezultacie
powsta�o uprzemys�owione, zubo�a�e, przeludnione pa�stwo,
kt�rego nie zamieszkuj� ju� Kikuju, Masajowie, Luo czy Wakamba,
ale nowy, sztucznie stworzony szczep, znany jedynie jako
Kenijczycy. My tu, na Kirinyadze, jeste�my prawdziwymi Kikuju i
nie pope�nimy po raz drugi tego samego b��du. Je�li deszcze si�
sp�niaj�, nale�y z�o�y� w ofierze barana. Je�eli czyja�
prawdom�wno�� zostanie podwa�ona, oskar�ony musi podda� si�
ci�kiej pr�bie githani. Je�li dziecko urodzi si� z thahu, musi
umrze�.
- A zatem nadal zamierzacie zabija� ka�de dziecko, kt�re
urodzi si� stopami naprz�d?
- Zgadza si�.
Kobieta spojrza�a mi prosto w twarz; po jej policzku
sp�yn�a kropelka potu.
- Nie wiem, jak kontrola zareaguje na t� wiadomo��.
- Zgodnie z umow� kontrola nie mo�e wtr�ca� si� do naszych
spraw - przypomnia�em jej.
- To nie takie proste, Koribo. Wed�ug waszej umowy ka�dy
cz�onek spo�eczno�ci Kirinyagi, kt�ry zapragnie j� opu�ci�, ma
prawo uda� si� do przystani, sk�d zapewniamy mu - czy te� jej -
przelot na Ziemi�. - Zawiesi�a g�os. - Czy dziecko, kt�re pan
zabi�, mog�o dokona� wyboru?
- Nie zabi�em dziecka, lecz demona - uci��em, odwracaj�c
lekko g�ow�, gdy gor�cy powiew uni�s� z ziemi ob�oczek py�u.
Kobieta odczeka�a, a� kurz opadnie, odkaszln�a i
powiedzia�a:
- Zdaje pan sobie spraw�, �e nie wszyscy w kontroli
podzielaj� pa�sk� opini�?
- To, co my�li kontrola, zupe�nie nas nie obchodzi.
- Kiedy morduje si� niewinne dzieci, zdanie kontroli mo�e
si� okaza� rozstrzygaj�ce - odpar�a. - Jestem pewna, �e wola�by
pan nie broni� waszych praktyk przed Trybuna�em Eutopii.
- Czy przyby�a pani po to, by - jak pani m�wi�a - dokona�
oceny sytuacji, czy te� po to, �eby nam grozi�? - spyta�em
spokojnie.
- Aby oceni� sytuacj�. Jednak�e z fakt�w, kt�re mi pan
przedstawi�, mog� wyci�gn�� tylko jeden wniosek.
- Zatem nie s�ucha�a mnie pani - przymkn��em oczy, czuj�c
kolejny, silniejszy powiew.
- Koribo, wiem, �e Kirinyag� stworzono po to, by�cie mogli
na�ladowa� �ycie waszych przodk�w. Z pewno�ci� jednak dostrzega
pan r�nic� pomi�dzy zn�caniem si� nad zwierz�tami podczas
obrz�d�w religijnych a zamordowaniem ludzkiego dziecka.
Potrz�sn��em g�ow�.
- To jedno i to samo. Nie mo�emy zmieni� naszego �ycia
tylko dlatego, �e wam ono nie odpowiada. Kiedy� ju� to
zrobili�my i w ci�gu zaledwie kilkunastu lat wasza kultura
zniszczy�a nasze spo�ecze�stwo. Z ka�d� wybudowan� przez nas
fabryk�, z ka�dym powsta�ym miejscem pracy, z ka�dym przyj�tym
elementem zachodniej technologii, z ka�dym Kikuju, kt�ry
nawr�ci� si� na chrze�cija�stwo, stawali�my si� czym�, do czego
nie byli�my stworzeni. - Spojrza�em jej w oczy. - Jestem
mundumugu i do mnie nale�y zachowanie wszystkiego, co czyni z
nas Kikuju. Nie pozwol�, aby historia si� powt�rzy�a.
- Istnieje alternatywa - wtr�ci�a.
- Nie dla Kikuju - odpar�em nieugi�cie.
- Ale� tak - upiera�a si�. Tak bardzo zajmowa�y j� w�asne
s�owa, �e nie zwr�ci�a nawet uwagi na czarno-z�ot� stonog�,
kt�ra wspi�a si� jej na but. - Na przyk�ad lata sp�dzone w
przestrzeni wywo�uj� u ludzi pewne zmiany fizjologiczne i
hormonalne. Kiedy tu przyby�am, powiedzia� pan, �e mam
czterdzie�ci jeden lat i jestem bezp�odna. To prawda. W istocie
wiele kobiet z kontroli nie ma dzieci. Je�li oddacie nam
noworodki, na pewno znajdziemy dla nich nowe rodziny. W ten
spos�b usuniecie je na zawsze z waszej spo�eczno�ci bez
konieczno�ci zabijania dzieci. Mog�abym wspomnie� o tym moim
prze�o�onym; s�dz�, �e istnieje spora szansa na uzyskanie ich
zgody.
- To bardzo ciekawy i nowatorski pomys�, Memsahib Eaton -
powiedzia�em szczerze. - Przykro mi, �e musz� odm�wi�.
- Ale dlaczego? - zaprotestowa�a.
- Poniewa� je�li cho� raz z�amiemy tradycj�, ten �wiat
przestanie by� Kirinyag� i stanie si� jeszcze jedn� Keni�,
pa�stwem, kt�rego mieszka�cy niezdarnie udaj�, �e s� kim�, kim
nie s�.
- Mo�e pom�wi� o tym z Koinnagem i pozosta�ymi wodzami -
zasugerowa�a znacz�co.
- �aden z nich nie sprzeciwi si� moim poleceniom - odpar�em
pewnym siebie tonem.
- Ma pan a� tak� w�adz�?
- Nie, zdoby�em a� taki szacunek. W�dz mo�e narzuca�
prawo, ale to mundumugu je interpretuje.
- Rozwa�my wi�c inne mo�liwo�ci.
- Nie.
- Pr�buj� unikn�� konfliktu pomi�dzy kontrol� a waszymi
lud�mi - w jej g�osie wyra�nie zabrzmia�a desperacja. - M�g�by
pan chocia� spr�bowa� wyj�� mi naprzeciw.
- Nie w�tpi� w szlachetno�� pani motyw�w, Memsahib Eaton -
odrzek�em. - Niemniej jest pani intruzem, przedstawicielem
organizacji, kt�ra nie ma prawa wtr�ca� si� do naszej kultury.
Nie narzucamy kontroli w�asnych wierze� ani moralno�ci, a
kontrola nie mo�e narzuca� nam swoich.
- To nie takie proste.
- Przeciwnie, to w�a�nie takie proste - nie zgodzi�em si�.
- Czy to pa�skie ostatnie s�owo?
- Tak.
Kobieta podnios�a si� z ziemi.
- A zatem ju� czas, �ebym pana opu�ci�a i sporz�dzi�a
raport.
Ja tak�e wsta�em; nowy podmuch wiatru przyni�s� ze sob�
zapachy wioski: aromat banan�w, zapach �wie�ego pombe, nawet
ostr� wo� wo�u zar�ni�tego tego ranka.
- Jak pani sobie �yczy, Memsahib Eaton - powiedzia�em. -
Zaraz wezw� dla pani eskort�. - Gestem przywo�a�em ch�opczyka
dogl�daj�cego trzech k�z. Kaza�em mu pobiec do wioski i przys�a�
mi dw�ch m�odych ludzi.
- Dzi�kuj� - powiedzia�a kobieta. - Wiem, �e to dla was
k�opot, ale nie czuj� si� bezpiecznie wiedz�c, �e w pobli�u
grasuj� hieny.
- Ale� prosz� - odpar�em. - Mo�e, skoro ju� pani czeka na
m�czyzn, kt�rzy maj� pani towarzyszy�, chcia�aby pani wys�ucha�
opowie�ci o hienie?
Wstrz�sn�� ni� nag�y dreszcz.
- To takie paskudne stworzenia! - stwierdzi�a z
obrzydzeniem. - Ich tylne nogi sprawiaj� wra�enie niemal
zdeformowanych. - Pokr�ci�a g�ow�. - Nie, nie s�dz�, �eby
interesowa�a mnie opowie�� o hienie.
- Ta pani� zainteresuje - zapewni�em j�.
Popatrzy�a na mnie ciekawie, po czym wzruszy�a ramionami.
- W porz�dku. Prosz� m�wi�.
- To prawda, �e hieny s� wstr�tnymi, niezgrabnymi
zwierz�tami - zacz��em - ale kiedy�, dawno temu, by�y one r�wnie
pi�kne i wdzi�czne jak impala. Pewnego dnia w�dz Kikuju da�
hienie m�ode ko�l�, aby zanios�a je w darze Ngai, kt�ry mieszka�
na szczycie �wi�tej g�ry Kirinyagi. Hiena uj�� ko�l� pomi�dzy
swe pot�ne szcz�ki i ruszy� w stron� odleg�ej g�ry. Po drodze
jednak min�� osad� pe�n� Arab�w i Europejczyk�w. Roi�o si� w
niej od strzelb i maszyn oraz innych cud�w, jakich dot�d nie
widzia�, tote� przystan��, przygl�daj�c si� im z zachwytem.
Wreszcie jeden z Arab�w dostrzeg� zapatrzonego hien� i spyta�,
czy i on chcia�by si� sta� cz�owiekiem cywilizowanym. A kiedy
hiena otwar� pysk, aby odrzec, �e bardzo ch�tnie, ko�l� wypad�o
na ziemi� i odbieg�o. Gdy znikn�o im z oczu, Arab roze�mia� si�
i wyja�ni�, �e tylko �artowa�, bowiem, rzecz jasna, �adna hiena
nie mo�e sta� si� cz�owiekiem. - Urwa�em na moment.- I tak hiena
zn�w ruszy� w drog�, a kiedy dotar� na szczyt Kirinyagi, Ngai
zapyta� go, co si� sta�o z ko�l�ciem. W�wczas hiena opowiedzia�
mu o wszystkim. Wys�uchawszy jego historii, Ngai zrzuci� hien� z
wierzcho�ka g�ry za to, �e �mia� on uwierzy�, �e mo�e sta�
si� cz�owiekiem. Hiena nie zgin�� w upadku, lecz jego tylne
nogi na zawsze pozosta�y okaleczone, za� Ngai oznajmi�, �e
odt�d wszystkie hieny b�d� tak wygl�da�y - a ponadto, �eby
przypomnie� im o g�upocie, jak� by�a pr�ba stania si� czym�
innym, ni� s�, obdarowa� je te� �miechem g�upc�w. - Ponownie
zamilk�em, unosz�c ku niej wzrok. - Memsahib Eaton, nie
s�yszy pani, aby Kikuju �miali si� jak g�upcy, a ja nie
pozwol�, �eby zostali kalekami jak hieny. Rozumie pani, co
chc� przez to powiedzie�?
Przez moment rozwa�a�a moje s�owa, po czym spojrza�a mi
prosto w oczy.
- My�l�, �e rozumiemy si� doskonale, Koribo - odpar�a.
W tej samej chwili zjawili si� dwaj m�odzie�cy, po kt�rych
pos�a�em. Rozkaza�em im, aby towarzyszyli jej a� do przystani.
Wkr�tce ruszyli, przecinaj�c such� sawann�, a ja wr�ci�em
do swych obowi�zk�w.
Zacz��em od przej�cia przez pola i pob�ogos�awienia
strach�w na wr�ble. Poniewa� towarzyszy�a mi grupka mniejszych
dzieci, znacznie cz�ciej ni� potrzebowa�em, odpoczywa�em w
cieniu drzew, a one podczas ka�dego postoju b�aga�y mnie o
kolejne historie. Opowiedzia�em im o s�oniu i bawo�u, o tym, jak
masajski elmoran przeci�� sw� w��czni� t�cz� tak, �e ju� nigdy
nie si�gn�a ziemi, i o tym, dlaczego dziewi�� szczep�w Kikuju
nazwano od imion dziewi�ciu c�rek Gikuju. A kiedy s�o�ce zacz�o
zbyt mocno przypieka�, wr�cili�my do wioski.
Po po�udniu zebra�em wok� siebie starszych ch�opc�w i raz
jeszcze wyja�ni�em, jak maj� pomalowa� twarze i cia�a na
nadchodz�c� ceremoni� obrzezania. Ndemi, ch�opak, kt�ry
poprzedniego wieczoru uparcie domaga� si� opowie�ci o
Kirinyadze, podszed� do mnie na osobno�ci, skar��c si�, �e nie
mo�e zabi� w��czni� ma�ej gazeli. Poprosi� o amulet, dzi�ki
kt�remu trafi do celu. Wyja�ni�em, �e kiedy� nadejdzie dzie�,
gdy b�dzie musia� stawi� czo�o bawo�u lub hienie bez �adnego
amuletu i �e musi jeszcze sporo po�wiczy�, nim zn�w si� do mnie
zwr�ci. Powinno si� uwa�a� na ma�ego Ndemi, jest bowiem
zapalczywy i nieustraszony; w dawnych czasach wyr�s�by na
wielkiego wojownika, lecz w Kirinyadze nie mamy wojownik�w.
Je�li jednak pozostaniemy silni i p�odni, b�dziemy kiedy�
potrzebowali nowych wodz�w, a mo�e nawet drugiego mundumugu,
tote� postanowi�em uwa�nie �ledzi� jego post�py.
Wieczorem, po samotnie spo�ytym posi�ku, wr�ci�em do
wioski, gdy� Njogu, jeden z naszych m�odzie�c�w, mia� po�lubi�
Kamiri, dziewczyn� z s�siedniej wioski. Ustalono ju� cen� panny
m�odej i obie rodziny czeka�y, abym przewodniczy� uroczysto�ci.
Njogu, z twarz� pokryt� smugami farby i pi�ropuszem ze
strusich pi�r na g�owie, wygl�da� na bardzo zdenerwowanego, kiedy
stan�� przede mn� ze sw� narzeczon�. Przeci��em gard�o t�ustego
barana, kt�rego dostarczy� na t� okazj� ojciec Kamiri, po czym
zwr�ci�em si� do m�odzie�ca.
- Co masz nam do powiedzenia? - spyta�em.
Post�pi� krok naprz�d.
- Chc�, �eby Kamiri uprawia�a pola mojej shamby - oznajmi�
lekko za�amuj�cym si� g�osem, recytuj�c tradycyjne s�owa -
bowiem jestem m�czyzn� i potrzebuj� kobiety, by dba�a o moj�
shamb�, g��boko okopywa�a korzenie mych sadzonek, �eby ros�y
bujnie, przynosz�c dobrobyt memu domowi.
Splun�� w obie d�onie, aby pokaza� szczero�� swych
deklaracji, po czym cofn�� si� z g�o�nym westchnieniem ulgi.
Odwr�ci�em si� do Kamiri.
- Czy zgadzasz si� dogl�da� shamby Njogu, syna Muchiriego?
- Tak - odpar�a cicho, sk�aniaj�c g�ow�. - Zgadzam si�.
Wyci�gn��em praw� r�k� i matka narzeczonej umie�ci�a w niej
tykw� z pombe.
- Je�li nie pragniesz tego m�czyzny - powiedzia�em do
Kamiri - rozlej� pombe na ziemi�.
- Nie rozlewaj.
- A zatem pij - poleci�em, podaj�c jej tykw�.
Kamiri unios�a j� do ust i poci�gn�a �yk. Nast�pnie odda�a
tykw� Njogu, kt�ry uczyni� to samo.
Kiedy tykwa by�a ju� pusta, rodzice Njogu i Kamiri
nape�nili j� traw�, piecz�tuj�c przyja�� pomi�dzy dwoma klanami.
W�wczas zebrani wydali radosny okrzyk, baran pow�drowa� nad
ognisko, jak za dotkni�ciem czarodziejskiej r�d�ki pojawi�o si�
wi�cej pombe i podczas gdy m�ody ma��onek zaprowadzi� �on� do
swej bomy, reszta ludzi �wi�towa�a do p�nej nocy. Uspokoili si�
dopiero, gdy beczenie k�z ostrzeg�o ich, �e w pobli�u czaj� si�
hieny. Kobiety i dzieci wr�ci�y do swych bom, a m�czy�ni
zabrali w��cznie i poszli na pola, aby odegna� drapie�c�w.
W�a�nie mia�em odej��, kiedy podszed� do mnie Koinnage.
- Rozmawia�e� z kobiet� z kontroli? - zapyta�.
- Tak - odpar�em.
- Co powiedzia�a?
- Stwierdzi�a, �e nie aprobuj� zabijania dzieci, kt�re
rodz� si� stopami do przodu.
- A ty? Co odpowiedzia�e�? - dopytywa� si� nerwowo.
- Poinformowa�em j�, �e nie potrzebujemy zgody kontroli na
wyznawanie naszej religii.
- Czy kontrola wys�ucha ci�?
- Nie maj� wyboru. My zreszt� te� - doda�em. - Je�li cho�
raz narzuc� nam, co nam wolno, a czego nie, wkr�tce b�d� rz�dzi�
wszystkim. Gdyby�my im ust�pili, Njogu i Kamiri recytowaliby
dzi� przysi�gi ma��e�skie z Biblii b�d� Koranu. Tak by�o w
Kenii; nie mo�emy dopu�ci�, by co� podobnego przydarzy�o si� na
Kirinyadze.
- Ale czy nie wymierz� nam jakiej� kary? - nalega�
Koinnage.
- Nie ukarz� nas - zapewni�em go.
Zadowolony, ruszy� w stron� swej bomy, podczas gdy ja
w�sk�, kr�t� �cie�k� pow�drowa�em do siebie. Przystan��em przed
zagrod�, w kt�rej trzymano moje zwierz�ta i przekona�em si�, �e
s� w�r�d nich dwie nowe kozy, dary od rodzin m�odych ma��onk�w w
podzi�ce za moj� pos�ug�. W par� minut p�niej spa�em ju� pod
dachem w�asnej chaty.
Komputer obudzi� mnie kilka minut przed brzaskiem. Wsta�em,
obmy�em twarz wod� z tykwy, kt�r� trzymam obok ��ka, i
podszed�em do terminalu.
Czeka�a tam na mnie wiadomo�� od Barbary Eaton, kr�tka i
tre�ciwa:
Kontrola uznaje wst�pnie, �e zab�jstwo dzieci z
jakichkolwiek powod�w stanowi otwarte pogwa�cenie postanowie�
umowy Kirinyagi. Naruszenia prawa, dokonane w przesz�o�ci, nie
poci�gn� za sob� �adnych dzia�a� z naszej strony.
Rozwa�amy tak�e now� ocen� praktykowanej przez was
eutanazji i w bli�ej nieokre�lonej przysz�o�ci mo�emy poprosi� o
dalsze zeznania.
Barbara Eaton
W par� minut p�niej zjawi� si� pos�aniec od Koinnagego z
pro�b�, abym przyby� na spotkanie Rady Starszych i wiedzia�em,
�e w�dz otrzyma� t� sam� wiadomo��.
Owin��em kocem ramiona i ruszy�em w stron� shamby
Koinnagego, na kt�r� sk�ada�a si� jego w�asna boma, oraz te,
nale��ce do jego trzech syn�w i ich �on. Kiedy dotar�em do chaty
wodza, zasta�em nie tylko miejscow� starszyzn�, ale tak�e dw�ch
wodz�w s�siednich wsi.
- Czy dosta�e� wiadomo�� z kontroli? - spyta� Koinnage, gdy
zaj��em miejsce naprzeciw niego.
- Tak.
- Uprzedza�em, �e to nast�pi! - krzykn��. - Co teraz
zrobimy?
- To, co czynili�my zawsze - odpar�em spokojnie.
- Przecie� nie mo�emy - wtr�ci� jeden z wodz�w z
s�siedztwa. - Zabronili nam.
- Nie maj� prawa niczego nam zabrania�.
- W mojej wiosce jest pewna kobieta. Jej czas si� zbli�a -
ci�gn�� w�dz - i wszystkie znaki i omeny wskazuj�, �e urodzi
bli�ni�ta. Uczono nas, �e pierworodny musi zosta� zabity, bowiem
jedna matka nie mo�e zrodzi� dw�ch dusz, ale teraz kontrola
zabroni�a nam tego. Co mamy robi�?
- Musimy zabi� pierwsze dziecko - odrzek�em. - To demon.
- A wtedy kontrola zmusi nas do opuszczenia Kirinyagi -
doda� z gorycz� Koinnage.
- A je�li pozwolimy dziecku �y�? - zaproponowa� w�dz. -
Mo�e to ich zadowoli i zostawi� nas w spokoju.
Potrz�sn��em g�ow�.
- Nie dadz� wam spokoju. Ju� teraz m�wi� o oddawaniu
hienom starc�w i chorych, jakby stanowi�o to niewybaczalny
grzech w oczach ich Boga. Je�eli ust�pimy w tej sprawie,
nadejdzie dzie�, kiedy b�dziemy musieli zn�w ust�pi�.
- Czy to takie z�e? - spyta� w�dz. - Ludzie z kontroli maj�
leki, kt�rymi my nie dysponujemy; mo�e potrafi� przywr�ci�
starcom m�odo��?
- Nic nie rozumiecie - powiedzia�em, wstaj�c z miejsca. -
Nasza spo�eczno�� nie jest zbiorem odr�bnych ludzi, zwyczaj�w i
tradycji. Nie, to z�o�ony system, w kt�rym poszczeg�lne elementy
zale�� od siebie tak, jak zwierz�ta i ro�liny sawanny. Je�li
spalicie traw�, zabijecie nie tylko impal�, kt�ra si� ni� �ywi,
ale te� drapie�nika, poluj�cego na impal�, kleszcze i muchy,
�yj�ce na drapie�cy, oraz s�py i marabuty, po�eraj�ce jego
szcz�tki, kiedy padnie. Nie mo�na zniszczy� cz�ci, nie niszcz�c
ca�o�ci.
Zamilk�em, aby da� im czas na rozwa�enie moich s��w, po
czym ci�gn��em dalej:
- Kirinyaga jest jak sawanna. Je�li nie oddamy hienom
starc�w i chorych, hieny zdechn� z g�odu. Je�li hieny zdechn�,
trawo�ercy rozmno�� si� tak bardzo, �e zabraknie miejsca na
pastwiska dla naszych kr�w i k�z. Je�eli starcy i kaleki nie
umr�, kiedy nakazuje Ngai, wkr�tce nie starczy nam jedzenia.
Podnios�em patyk i po�o�y�em go ostro�nie na palcu
wskazuj�cym.
- Ten patyk to lud Kikuju - powiedzia�em - a m�j palec to
Kirinyaga. S� w idealnej r�wnowadze. - Spojrza�em na wodza z
s�siedztwa. - Co si� jednak stanie, je�li zmieni� stan r�wnowagi
i przesun� palec, o tu? - spyta�em, wskazuj�c koniec kijka.
- Patyk upadnie na ziemi�.
- A tutaj? - tym razem pokaza�em miejsce o cal od �rodka
patyka.
- Tak�e upadnie.
- To samo czeka i nas - wyja�ni�em. - Niewa�ne, czy
ust�pimy w jednym, czy we wszystkim, rezultat b�dzie taki sam:
lud Kikuju upadnie jak ten patyk. Nie da si� temu zapobiec. Czy
przesz�o�� niczego nas nie nauczy�a? Musimy trwa� przy naszych
tradycjach; s� wszystkim, co mamy!
- Ale kontrola nie pozwoli nam na to! - zaprotestowa�
Koinnage.
- To nie s� wojownicy, lecz ludzie cywilizowani - odpar�em,
pozwalaj�c, by do mego g�osu zakrad�a si� pogardliwa nuta. -
Ich wodzowie i mundumugu nie wy�l� ich do Kirinyagi ze
strzelbami i w��czniami. Wystosuj� ostrze�enia, rezolucje i
deklaracje, a� wreszcie, gdy wszystko zawiedzie, udadz� si� do
Trybuna�u Eutopii i wnios� oskar�enie. Sprawa b�dzie
wielokrotnie odk�adana i jeszcze wi�cej razy odraczana. -
Dostrzeg�em, �e zebrani odpr�yli si� wreszcie i pos�a�em im
dodaj�cy odwagi u�miech. - Wszyscy ju� dawno umrzecie, zanim
kontrola zrobi cokolwiek poza czcz� gadanin�. Jestem waszym
mundumugu; �y�em w�r�d ludzi cywilizowanych i m�wi� wam, �e tak
b�dzie.
W�dz s�siedniej wioski stan�� naprzeciw mnie.
- Po�l� po ciebie, kiedy urodz� si� bli�ni�ta - przyrzek�.
- Przyb�d� - obieca�em mu.
Rozmawiali�my jeszcze troch�, po czym spotkanie dobieg�o
ko�ca i starzy m�czy�ni ruszyli do swych bom. Ja natomiast
spogl�da�em w przysz�o��, kt�r� widzia�em znacznie wyra�niej
ni� Koinnage czy reszta starszych.
W�drowa�em po wiosce, p�ki w ko�cu nie znalaz�em �mia�ego
m�odego Ndemiego. Ch�opiec zapami�tale ciska� w��czni� w
splecionego przez siebie z suchych traw bawo�u.
- Jambo, Koriba - powita� mnie.
- Jambo, m�j dzielny m�ody wojowniku - odpar�em.
- �wiczy�em tak, jak kaza�e�.
- My�la�em, �e chcesz polowa� na gazele - zauwa�y�em.
- Gazele s� dla dzieci - odpar�. - Ja zabij� mbogo, bawo�u.
- Mbogo mo�e mie� w tej materii inne zdanie.
- Tym lepiej - oznajmi� pewnym siebie tonem. - To �adna
przyjemno�� zabija� zwierz�, kt�re przede mn� ucieka.
- I kiedy� to wyruszysz, aby pokona� gro�nego mbogo?
Wzruszy� ramionami.
- Kiedy b�d� rzuca� celniej. - U�miechn�� si� do mnie. -
Mo�e jutro.
Przez chwil� wpatrywa�em si� w niego z namys�em, po czym
rzek�em:
- Do jutra jest jeszcze wiele czasu. Chc�, �eby� co� zrobi�
dzi� w nocy.
- Co? - spyta�.
- Musisz wyszuka� dziesi�ciu przyjaci�, z kt�rych �aden
nie osi�gn�� jeszcze wieku obrzezania, i poleci�, �eby przybyli
nad staw w po�udniowym lesie. Niech przyjd� po zachodzie s�o�ca.
Powiedz im, �e Koriba, ich mundumugu, rozkazuje, aby nie m�wili o
tym nikomu, nawet rodzicom - urwa�em. - Zrozumia�e�, Ndemi?
- Zrozumia�em.
- A zatem id�. Zanie� im moj� wiadomo��.
Ch�opak wyj�� w��czni� z cia�a s�omianego bawo�u i
ruszy� szybkim krokiem, m�ody, wysoki, nieul�k�y.
Ty jeste� przysz�o�ci�, pomy�la�em, patrz�c, jak biegnie w
stron� wioski. Nie Koinnage, nie ja sam ani nawet m�ody
ma��onek Njogu, bowiem nasz czas nastanie i minie, zanim
rozpocznie si� bitwa. To tobie, Ndemi, musi zaufa� Kirinyaga,
je�li w og�le ma przetrwa�.
Kiedy� ju� Kikuju musieli walczy� o sw� wolno��. Pod wodz�
Jomo Kenyatty, kt�rego imi� zosta�o ju� niemal ca�kiem
zapomniane, z�o�yli�my straszliw� przysi�g� Mau Mau. Ranili�my,
zabijali�my i pope�niali�my czyny tak potworne, �e wreszcie
osi�gn�li�my Uhuru, bowiem w obliczu podobnego okrucie�stwa
cywilizowani ludzie s� bezradni i musz� ust�pi�.
A dzi�, m�ody Ndemi, kiedy twoi rodzice b�d� spali, spotkam
si� z tob� i twoimi przyjaci�mi w g��bi lasu, nadszed� bowiem
czas, aby�cie poznali ostatni zwyczaj Kikuju. Wezw� w�wczas nie
tylko moc Ngai, ale te� nieposkromionego ducha Jomo Kenyatty.
Odbior� od was straszn� przysi�g� i ka�� wam pope�nia�
niewypowiedziane potworno�ci, aby�cie udowodnili sw� wierno��. I
naucz� was, jak odbiera� t� sam� przysi�g� od tych, kt�rzy
nastan� po was.
Wszystko ma swoj� por�: narodziny, wzrost, �mier�. Bez
w�tpienia istnieje te� pora na utopi�, ale b�dzie jeszcze
musia�a zaczeka�.
Bowiem nadchodzi czas Uhuru.