5428
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 5428 |
Rozszerzenie: |
5428 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 5428 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 5428 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
5428 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
ROBERT REED
Nodaway
Joseph to bystry facet, zazwyczaj ponury i sceptyczny. Mawszystkie te cechy,
kt�re Emma sobie ceni, akceptuje i kt�re j� intryguj� - w tej w�a�nie
kolejno�ci. Cz�sto oddaje si� czarnym nastrojom i pe�nej z�ych spojrze� ciszy, a
w ci�gu ostatnich dwudziestu lat dwa razy wpad� w ci�k� depresj� w najczystszej
klinicznej postaci.
Powiedzia� jej o tym ju� na pierwszej randce.
Poniewa� tak w�a�nie nale�a�o post�pi�, u�miechn�� si� smutno i zwierzy� si�
Emmie:
- Musz� bra� prozak.
By�o najzupe�niej jasne, i� spodziewa si�, �e dziewczyna spanikuje.
�e wypadnie p�dem przez restauracyjne drzwi.
Ale Joseph jeszcze jej nie zna�. Emma nie porzuca ludzi. A ju� na pewno nie
takich, kt�rych da si� jeszcze wyleczy�. Zreszt� jest on przyzwoitym m�czyzn�,
pod wieloma wzgl�dami ujmuj�cym, a nawet niezwyk�ym. W tych jego czarnych
nastrojach kryje si� nawet co� poci�gaj�cego. Kiedy mu si� przygl�da, Emma
odnajduje w nim jak�� g��bok� wewn�trzn� warto��. A do tego lekkie oznaki
rozkosznej bezbronno�ci. Joseph uwielbia psioczy�, umniejsza� i dokucza�. Ma
ostre, kostyczne poczucie humoru i ogromnie bawi go niszczenie g�upc�w, kt�rzy
mieli pecha napatoczy� mu si� przed oczy. A mimo to nigdy nie umniejsza� zalet
Emmy, nigdy te� nie opu�ci� jej w �adnych okoliczno�ciach. Joseph chyba docenia
cechy, jakie w niej odnajduje, a mimo �e sama ich w sobie nie dostrzega, Emma
czuje ogromn� przyjemno�� na my�l, �e w jej sk�din�d rutynowym �yciu znalaz� si�
nagle taki m�czyzna.
Spotykali si� przez bite p� roku, zanim zdecydowa�a si� poprosi� Josepha, �eby
pojecha� z ni� do domu na �wi�ta. Jako jedynak, kt�rego rodzice ju� zmarli, nie
mia� dok�d wyjecha�, a �wi�ta Bo�ego Narodzenia dla ludzi sk�onnych do depresji
nie s� najodpowiedniejsz� por� do samotnego wysiadywania w domu w mie�cie.
A przecie�, mimo �e go zaprasza�a, w g��bi ducha wcale nie spodziewa�a si�, �e
on skinie g�ow� i odpowie jej tak, jak odpowiedzia�:
- Jasne, Emmo. Czemu nie?
- Moja rodzina jest troch� inna - ostrzeg�a go.
- Ka�dy jest troch� inny.
- Chcia�am powiedzie�, �e w�a�ciwie s� troch� dziwaczni. Klanowi. Maj� do��
szczeg�lne pogl�dy, dziwne zwyczaje, rytua�y i takie tam...
- Jak ka�da rodzina.
Pewnie tak, pomy�la�a. Ale to nic nie znaczy, poniewa� te wszystkie inne rodziny
to nie s� jej rodziny.
- No to jak: zapraszasz mnie czy nie? - zapyta� w ko�cu.
- Zapraszam - zapewni�a. - Ale pami�taj: m�wimy tu o okr�gu Nodaway.
- A to znaczy...?
- Tamtejsi ludzie bywaj� bardzo podejrzliwi wobec obcych.
- Pewnie maj� powody. - Joseph wierzy�, �e rozumie w czym rzecz.
- Nie mam na my�li ludzi w og�le.
- Masz na my�li swoj� dziwaczn� rodzin�...
- Wcale nie, mam na my�li swego ojca - przerwa�a mu. - W stosunku do obcych
potrafi si� zachowywa� naprawd� dziwnie, je�li dadz� mu cho� cie� powodu.
Joseph zamilk� i pogr��y� si� w rozmy�laniach.
- To co�, o czym dot�d raczej ci nie opowiada�am... - odezwa�a si� po chwili
Emma.
- Tw�j ojciec... Dlaczego rozmawiamy... o twoim ojcu...? - Na twarzy Josepha
odmalowa�o si� wyra�ne zdziwienie.
Emma nie odezwa�a si� ani s�owem.
- Cholera! - zakl�� Joseph. Z u�miechem.
I nie by� to jaki� tam mizerny u�miech. Ni z tego, ni z owego rozpromieni� si�
ca�y. A taki wyraz twarzy by� u niego czym� tak niecodziennym, tak
nieoczekiwanym, �e Emma potrzebowa�a ca�ego dnia, �eby sobie przypomnie�, i� nie
doko�czy�a swego wywodu.
- Prosz� ci� - dorzuci�a tylko - nie poruszaj przy moim ojcu tematu statk�w
kosmicznych i kosmit�w. Prosz�.
- Ty nie prosisz - sprostowa� Joseph - ty b�agasz.
- W porz�dku - zgodzi�a si�. - B�agam.
- Nie wspomn� ani s�owem o katastrofie - obieca� niech�tnie. I ju� za chwil�
pyta�: - To jak to w�a�ciwie by�o...?
Jak bardzo Emma si� martwi?
Tak bardzo, �e prawie dostaje md�o�ci. Ale kryje sw�j nastr�j za stanowczym
u�miechem i okazjonalnymi zrywami nieistotnych rozm�wek. Jest wigilia Bo�ego
Narodzenia. Zaspy pozosta�e po Dniu Dzi�kczynienia ju� prawie staja�y - g��boka
na stop� warstwa �niegu zrobi�a si� cie�sza, a miejscami wyziera� spod niej
ponury brunatny grunt. To nigdy nie by� raj dla farmer�w. Szare zimowe niebo
dobrze pasuje do mizernych obej��. W miar� jak wje�d�aj� g��biej na po�udnie,
miasta i miasteczka zdaj� im si� coraz mniejsze i biedniejsze. Wystawy sklepowe
wygl�daj� jak spustoszone.Cz�sto wida� domy na sprzeda�, czasem zdarzaj� si� i
opuszczone. Gdyby nie mijany od czasu do czasu supermarket, t�oczny od
zap�nionych zakupowicz�w, mo�na by przypuszcza�, �e okoliczn� ludno��
zdziesi�tkowa�a jaka� zaraza albo inwazja.
Lunch jedz� u Hardeego w Cedar City.
A przynajmniej Joseph zajada, narzekaj�c jednocze�nie na kanapk� z wo�owin�,
mimo �e po�era j� z wilczym apetytem. Emma grzebie w talerzu z kurczakiem i
udaje, �e czyta zostawione przez kogo� "USA Today", potem znika w toalecie, �eby
troch� wspom�c sw� u�miechni�t� twarz.
Dziesi�� mil na po�udnie i oto doje�d�aj� do niewielkiego zielonego znaku, kt�ry
obwieszcza im i �wiatu, �e w�a�nie zaczyna si� okr�g Nodaway.
Kawa�ek dalej od starej dwupasm�wki wznosi si� jaki� pomnik.
Pami�tkowy obelisk, u�wiadamia sobie Emma. Kto� musia� go tu postawi� w ci�gu
ostatnich sze�ciu czy o�miu miesi�cy.
- Chcesz si� zatrzyma�? - pyta.
Joseph ma niebrzydki profil. Kiedy bywa znudzony, ciemne oczy przybieraj� wyraz
przyjemnego cierpienia, a drobne usta w urokliwy spos�b zdaj� si� szydzi� ze
wszystkiego, co te oczy widz�.
- Czemu nie? - m�wi.
Emma za p�no wciska hamulec i samoch�d wpada w po�lizg na rozmi�k�ym �wirowanym
podje�dzie.
Joseph patrzy gdzie� daleko przed siebie, potem parska �miechem.
Emma oblewa si� rumie�cem, ale nie m�wi ani s�owa.
Obelisk to gruba iglica z wapienia z przytwierdzon� do niej tabliczk� z br�zu,
na kt�rej w du�ym skr�cie zdawano spraw� z jedynego istotnego wydarzenia, jakie
kiedykolwiek mia�o miejsce w jej rodzinnym okr�gu:
Wieczorem dnia 4 lipca 1947 roku zast�pca szeryfa nazwiskiem Travis Bins sta� tu
wypisuj�c mandat za przekroczenie szybko�ci. Nagle uwag� jego przyci�gn��
niespodziewany b�ysk niebieskawego �wiat�a, a kiedy podni�s� wzrok, ujrza�, �e z
nieba opuszcza si� gwa�townie jaki� obiekt. Tajemniczy obiekt manewrowa� przez
chwil�, a potem roztrzaska� si� w odosobnionym skrawku lasu, o siedemna�cie mil
na po�udniowy wsch�d. Zast�pca szeryfa Bins dotar� na to miejsce trzydzie�ci
minut p�niej. Wi�kszo�� autorytet�w uznaje, �e to on pierwszy odkry� statek
kosmiczny z Nodaway.
Pomnik ten ufundowano dzi�ki pomocy Komitetu Historycznego Okr�gu Nodaway.
4 lipca, 1997 r.
Klan Lawson�w czeka na nich w kuchni, przyczajony niczym w zasadzce.
Brace i Angel siedz� po przeciwnych stronach �niadaniowego sto�u; graj� w karty
i odgryzaj� g��wki piernikowym ludzikom. Ich �ony stoj� przy piecu i pomagaj�
przy gotowaniu obiadu, kiedy akurat nie krz�taj� si� przy niemowlakach. Mama
tworzy wir uradowanego ha�asu i gwa�townych gest�w. Ojciec siedzi przy stole z
synami; starannie odk�ada karty, zanim podniesie si� i odwr�ci ku nim t� star�,
rumian� twarz, nie ca�kiem u�miechni�t�, �eby wbi� spojrzenie w nowego faceta w
�yciu swojej c�rki.
Scena, kt�r� Emma wyobra�a�a sobie od tygodni - i kt�rej tak si� ba�a - mija w
okamgnieniu, bez incydent�w, nawet bez wi�kszego znaczenia. P�uk�ony i uprzejme
u�miechy zast�puj� u�cisk d�oni. Wszyscy zachowuj� si� jak nale�y. Z wyj�tkiem
starszych bratanic i bratank�w, kt�re wpadaj� znienacka do kuchni, dr�c si�
rado�nie i przera�liwie na ca�e gard�a.
Przez ten ryk stara si� przebi� g�os Josepha:
- Mi�o mi pa�stwa pozna�.
- Wolniej! - krzyczy Brace do pierworodnego.
O�miolatek bierze to sobie do serca na jakie� p� minuty, ale kiedy uwaga
doros�ych zaczyna przemieszcza� si� w inn� stron�, pochyla si� nisko i wypada
p�dem do jadalni.
Emma czuje si� szcz�liwa i zarazem spi�ta. Odczuwa jednocze�nie uraz� i ulg�,
kiedy ojciec decyduje si� usi��� z powrotem i nie chce si� do��czy� do
zwyczajowych wst�pnych pogaduszek.
Mama upiera si� oprowadzi� go�cia po ca�ym domu.
Emma upiera si�, �e b�dzie im towarzyszy�.
- Tutaj jest stara cz�� domu - zaczyna mama. Teraz musi obowi�zkowo
zachichota�, zanim doda: - Jakby tu co� w og�le mo�na uzna� za nowe.
Joseph milczy.
- T� cz�� gospodarstwaza�o�y� praprapradziadek Emmy - obja�nia mama. - Tu,
gdzie stoimy, postawi� kryt� darni� cha�up�. Kiedy wr�ci� z wojska, zaraz po
wojnie secesyjnej.
- Aha - mruczy Joseph.
Mama dotyka kuchennej �ciany.
- Ta dar� ci�gle jeszcze tu jest, ukryta pod tynkiem. Dobrze m�wi�, Tom?
Ojciec wzrusza ramionami.
- To w�a�nie dlatego tu jest tak cieplutko - dorzuca mama.
Prawem kontrastu w jadalni jest lodowato. Dzieci zebra�y si� dooko�a sto�u, a
nawet pod nim. St� nie jest jeszcze roz�o�ony, brakuje zastawy i sztu�c�w.
Ale Emma nie ma czasu, �eby wzi�� to na siebie. Przechodz� do pokoju dziennego.
Babcia Lawson siedzi tam sama, okryta star� ko�dr�, wydaje si� male�ka w
wielkim, solidnie wypchanym fotelu. Przymglone zielone oczy s� p�przymkni�te.
Drzemie czy nie? Ale ju� po chwili oczy mrugaj� i s�ycha� radosny g�os:
- Witaj, Emmo. Jak si� miewasz, Stephen?
Stephen to by� jej ostatni ch�opak.
Chwila zak�opotania, kr�tka i do wytrzymania. Tylko mama niepotrzebnie
rozgrzebuje spraw�, bo wymyka jej si�:
- Nie, matko Lawson. To jest Joseph. Joseph! Nowy przyjaciel Emmy!
Babcia skin�wszy leciutko g�ow�, udaje, �e odp�ywa. Mama zwraca si� do Josepha z
wyja�nieniami:
- Ma ju� w�a�ciwie dziewi��dziesi�tk�.
- Jasne - uspokaja j� Joseph. - Rozumiem.
Joseph nie bardzo przypomina Stephena. W ka�dym razie Emma nie zauwa�a�a �adnego
podobie�stwa. A� do teraz... Nowy, nieoczekiwany l�k �cisn�� jej gard�o...
Rodzice mamy siedz� w dziupli, telewizor w��czyli na jedn� z kansaskich stacji.
Babcia przedstawia siebie i dziadka, kt�ry patrzy przez wszystkich jakby na
wylot, bo jego s�aby wzrok jest w stanie odnotowa� co najwy�ej ruchliwe
humanoidalne kszta�ty.
- Joseph Patterson? - powtarza. - Czy jeste� z tych Patterson�w z Cedar City?
- Nie s�dz� - m�wi Joseph.
- To dobrze - oznajmia dziadek. - Oni wszyscy to banda oszust�w i snob�w, tak
uwa�am!
Emma bierze g��boki wdech.
Potem jeszcze jeden.
Mama otwiera najbli�sze drzwi.
Schody s� strome, a wysokie �ciany pokrywaj� oprawione w ramki fotografie dzieci
i wnuk�w.
- Izba Wstydliwej Pami�ci - mruczy Emma, pr�buj�c si� roze�mia�.
Zdj�cia pokazuj� j� sam�: pulchne, niepewne dziecko, kt�re nie chcia�o patrze� w
obiektyw. Jej bracia, dla kontrastu, s� pewni siebie, w tych swoich d�insach,
podkoszulkach, fryzurach na rekruta i z diabelskimi u�mieszkami na twarzach.
Joseph zatrzymuje si� d�u�ej przy zdj�ciu, na kt�rym Brace trzyma bezw�adne
cia�o kojota, zaciskaj�c obie d�onie na tylnych �apach zwierz�cia i ju� od
dwudziestu lat u�miecha si� z t� sam� radosn� dum�.
Joseph pewnie nie znosi zastawiania side�.
Najprawdopodobniej.
Ale kiedy spotykasz si� z kim� zaledwie od p� roku, a sypiacie ze sob� tylko w
weekendy i od �wi�ta... No c�, niewiele ma si� wtedy okazji, �eby
przedyskutowa� pogl�dy na temat stalowych side� i przemys�u futrzarskiego...
Joseph na chwil� przenosi wzrok na Emm�.
Co mo�e znaczy� ta mina?
Chwa�a Bogu, mama pop�dza wszystkich na pi�tro. Co dziesi�� st�p temperatura
opada o dziesi�� stopni. Stare wiejskie domy mo�e i wygl�daj� niezwykle
oryginalnie, kiedy przeje�d�a si� obok nich szos�, ale naprawd� jest tak, �e
wpuszczaj� do �rodka podmuchy wiatru, a wypuszczaj� du�o ciep�a, przez co
wszystkie sypialnie nabieraj� cech arktycznej wiecznej zmarzliny.
- Tu by� pok�j Emmy - oznajmia mama.
- Aha. - Joseph kiwa g�ow�.
Pok�j pozostaje w zasadzie niezmieniony. To samo ��ko zwisa z sufitu na
wielkich hakach. Ta sama stara komoda, postrz�pione wyplatane chodniki i dziwny
r�owy kolor na �cianach tworzy�y nastr�j dorastania.
- To by� jej pomys� - informuje mama. - To znaczy: ��ko.
Joseph dotyka jednego z grubych �a�cuch�w, potem popycha go lekko, a wtedy ��ko
zaczyna ko�ysa� si� delikatnie w prz�d i w ty�.
- Zobaczy�a to w jakim� magazynie - opowiada mama - i za wszelk� cen� chcia�a
mie� takie samo. W ko�cu ojciec zrobi� jej takie na Gwiazdk�. Kiedy mia�a
szesna�cie lat. - Potrz�sa g�ow�, prawie ze �miechem. - Emma do tego stopnia nie
mog�a znie�� ko�ysania, �e najcz�ciej sypia�a na pod�odze.
Emma obserwuje Josepha. Poniewa� jest facetem, po kt�rym wszystkiego mo�na si�
spodziewa�, zbiera si� w sobie. Ale zanim Joseph zd��y wyrwa� si� z jak��
z�o�liw�uwag�, na schodach daj� si� s�ysze� ci�kie kroki.
- Musz� natychmiast jecha� do domu - o�wiadcza Brace. - Sko�czy�y nam si�
pieluchy. - Nie m�wi tego do mamy ani do Emmy. Patrzy prosto na Josepha, a jego
u�miech mo�e by� albo zaciekawiony, albo w�cibski. To zale�y. - Chcesz pojecha�?
Mogliby�my zawie�� baga�e.
Maj� nocowa� u jej brata. Z wielu powod�w tak jest �atwiej ni� spa� pod dachem
jej rodzic�w.
- Jasne. - Joseph po raz ostatni lekko popycha ��ko. - Czemu nie?
Emma siedzi z ty�u i czuje, �e o niej zapomniano.
Jest ledwie trzecia, ale niebo ju� pociemnia�o. Pr�sz�cy z lekka �nieg �ciele
si� nisko, a potem jakby si� rozmy�la, kiedy podmuchy wiatru unosz� go z
powrotem do chmur.
U st�p d�ugiego wzg�rza Brace zwalnia, przepatruj�c wzrokiem zalesione pasmo
wzd�u� drogi.
- Polujesz na kojoty? - pyta Joseph.
- Raczej nie - odpowiada Brace.
- Dalej zastawiasz sid�a? - naciska Joseph.
- Da�em sobie spok�j.Wieki temu, jak mi si� wydaje.
Brat mieszka o kilka mil na p�noc. I rzeczywi�cie nie zak�ada ju� side�. Ani
nie poluje. Ani nawet nie �owi ryb. Pomaga ojcu na farmie, a to praca w pe�nym
wymiarze godzin, ma te� w�asn� dzia�k�, o kt�r� musi si� martwi�. Do relaksu,
powiada, zupe�nie wystarczy mu sen. Pi�� bitych godzin snu co noc, czy tego
potrzebuje, czy nie.
�wirowana droga wspina si� na targany wiatrem grzbiet, potem schodzi w nast�pn�
kotlink�.
Brace zmienia biegi i obserwuj�c oba pobocza rzuca od niechcenia:
- A wi�c jeste� naukowcem.
Brace dok�adnie wie, kim jest Joseph.
- Biologiem. Wyk�adam na uniwersytecie.
Brat zwalnia, kiedy wje�d�aj� na ma�y drewniany mostek, a potem demonstracyjnie
spogl�da w d� strumienia, wypatruje czego� na wschodzie.
- To nie jest dobra pora, �eby je zobaczy�.
- Kogo zobaczy�? - Joseph nie mo�e nie zapyta�.
- Kuguary.
Emma wpatruje si� w rzadko sypi�cy �nieg, odczuwalekki niepok�j, przypomina
sobie rozmow� telefoniczn�, w kt�rej opowiada�a mamie o jakich� zabawnych
uwagach Josepha. Przynajmniej jedn� mama musia�a powt�rzy� ojcu. A on z kolei
pewnie wspomnia� o niej Brace'owi.
- Kuguary? - powtarza Joseph.
- A tak - potwierdza jej brat. Z przekonaniem.
Joseph parska cicho, potem m�wi:
- S�ysza�em ju� te historie. W zesz�ym roku mia�em studenta z tych stron.
Przysi�ga�, �e widzia� na polu samic� z dw�jk� m�odych.
- A, te� j� widzia�em. - Brace przygl�da si� Josephowi, potem zmienia biegi i
przyspiesza.
- To nie Kolorado. - Joseph kr�ci g�ow�.
- Tak, wiem, znam si� na tablicach rejestracyjnych. - Brace chichocze.
Joseph nie odzywa si� przez d�u�sz� chwil�. Potem pyta:
- Ile razy widzia�e� te rysie?
- Kuguary - poprawia go Brace. - Nie wi�cej jak tuzin razy.
Joseph zerka na Emm�.
"On ci� sprawdza" - m�wi jej wzrok.
Brace wybucha gromkim �miechem typu "g�wno mnie to obchodzi".
- Nie wierzysz w te wielkie koty, co? Czy to w�a�nie chcesz mi powiedzie�?
- Ludzie widuj� r�ne rzeczy - orzeka Joseph.
- To prawda - zgadza si� Brace.
- Jednak wed�ug mnie - konkluduje Joseph - to, �e si� w co� wierzy, nie oznacza,
�e automatycznie staje si� to prawd�.
- Przepraszam - m�wi jej brat. Potem, g��wnie do siebie, dodaje: - Tak tylko
patrzy�em. Tak tylko. Dla zabawy.
Emma pami�ta czasy, kiedy nie by�o czego� takiego jak tamta katastrofa. Kiedy
by�a ma�a, Nodaway pozostawa�o cichym, po�o�onym z dala od g��wnych dr�g
�wiatem, kt�rego nikt nie potrafi� znale�� na mapie. To znaczy: z wyj�tkiem
tych, kt�rzy akurat tutaj mieszkali.
Potem nast�pi� koniec roku sze��dziesi�tego dziewi�tego, a ona musia�a mie�
wtedy... ile? Osiem lat. Walter Cronkite m�wi� w telewizji o tajnych
dokumentach, kt�re jaki� pracownik biura prezydenta przekaza� prasie. Ten kto�
nie aprobowa� wojny w Wietnamie albo nie znosi� Nixona, albo by� po prostu
w�ciek�y, bo pomini�to go przy awansie. Zale�y, w kt�r� wersj� chce si�
uwierzy�. Jednak bez wzgl�du na przyczyn� tre�� tych tajnych dokument�w zacz�a
przecieka� do medi�w.
Gazety twierdzi�y, �e kr�tko po drugiej wojnie �wiatowej w okr�gu Nodaway uleg�
rozbiciu obcy statek kosmiczny.
Pierwszy na miejscu zdarzenia znalaz� si� zast�pca szeryfa. To w�a�nie Travis
Bins zorientowa� si�, �e to nie �aden zab��kany bombowiec. Przez radio, za
po�rednictwem centrali okr�gowej, skontaktowa� si� z baz� si� powietrznych w
Lincoln, m�wi�c im, �e spad�o tu jakie� dziwne UFO. I by� tam jeszcze,
przygl�daj�c si� stygn�cym szcz�tkom pojazdu i pilnuj�c, by ludzie zbytnio si�
nie zbli�ali, kiedy przyjechali wojskowi - kilka samochod�w wype�nionych
�o�nierzami, a w�r�d nich dostateczna liczba bystrzak�w, kt�rzy potrafili poj��,
�e to ani ich ptaszek, ani Sowiet�w, ani w og�le ludzki i �e lepiej b�dzie
odizolowa� ca�y teren i poczeka� na pomoc.
Przez ca�y dzie� kr�lowa� chaos. Nie istnia� przecie� �aden podr�cznik, kt�ry
m�wi�by, co robi� z rozbitym pojazdem o nieznanych mo�liwo�ciach i bli�ej
nieokre�lonych zagro�eniach. Ca�� procedur� trzeba by�o wymy�li� na pniu.
Poniewa� by�a to pierwsza rzecz, jaka przysz�a im na my�l, i to stosunkowo �atwa
do przeprowadzenia, wojskowi zamkn�li dla ruchu t� cz�� okr�gu. Poniewa� mog�y
si� okaza� przydatne, wykonano tysi�ce zdj�� rozbitego wraku. Potem za�og�
obcych, bez wyj�tku nie�yw�, popakowano w ponumerowane worki, a dziwna,
najwyra�niej popsuta maszyneria zosta�a upchni�ta na platformy ci�ar�wek i
wywieziona gdzie� daleko.
Dok�d - tego ju� nikt nie wiedzia�.
Tajne dokumenty opisywa�y miejsce katastrofy bardzo pobie�nie, bo wi�kszo��
swoich nieoficjalnych stron po�wi�ca�y opisom dzia�a� ekip FBIz tego dnia oraz z
kilku nast�pnych lat - ekip, kt�re zaj�y si� siedmioma cywilnymi �wiadkami
wydarzenia.
Rozbi� si� eksperymentalny bombowiec Si� Powietrznych. Taka by�a oficjalna,
starannie zaaran�owana plotka, kt�r� pozwolono pods�ucha� Travisowi i innym
�wiadkom. Bombowiec mia� na pok�adzie bomb� atomow�, istnieje wi�c problem
ska�enia. A to t�umaczy�o z kolei, dlaczego miejsce to trzeba by�o spisa� na
straty i odizolowa� oraz dlaczego wykopano i wywieziono ka�dy najmniejszy
fizyczny �lad po tym zdarzeniu.
�wiadk�w wci�� od nowa przestrzegano, by nie rozmawiali o niczym, co mogli tam
zobaczy� albo co im si� wydawa�o, �e zobaczyli.
Dla dobra kraju.
Demokracji.
A tak�e ich w�asnych nie�miertelnych dusz.
Za�o�ono pods�uch na miejscowych liniach telefonicznych. W trzech kawiarniach i
w Izbie Legionu Ameryka�skiego zainstalowano ukryte mikrofony. Co najmniej
dwukrotnie FBI sk�ada�o �wiadkom p�niej wizyty, �eby przypomnie� im raz
jeszcze, jaki maj� obowi�zek wobec ojczyzny. Jedna zaszyfrowana notka ze
stycznia pi��dziesi�tego pi�tego wspomina�a o "problemach z T.B.". Potem w
marcu, pewnego pogodnego suchego wieczoru Travis straci� panowanie nad swoim
wozem patrolowym i przekozio�kowa� cztery razy, zanim jego rozbity samoch�d i
zw�oki wyl�dowa�y na ogromnym wi�zie.
O�miolatki rzadko potrafi� uchwyci� subtelno�ci spisku.
A tak�e jego mniej subtelne elementy.
Dla Emmy jedynym daj�cym si� poj�� faktem by�o to, �e spad� na nich jaki� statek
kosmiczny. Sta�o si� to r�wnie podniecaj�ce jak ta�cz�cy na Ksi�ycu Armstrong,
tyle �e to wydarzy�o si� niemal tu� za progiem.
To znaczy: wed�ug Waltera Cronkite'a.
Lawsonowie posiadali wtedy pot�ny bia�o-czarny odbiornik telewizyjny. Emma
zwykle le�a�a przed nim na pod�odze, a ojciec rozsiada� si� w swoim rozk�adanym
fotelu, zm�czony po d�ugim dniu ci�kiej pracy. Obejrza� te wiadomo�ci, nie
wydaj�c z siebie nawet najl�ejszego d�wi�ku. W ka�dym razie ona sama nie pami�ta
�adnych komentarzy. Pami�ta natomiast w�asne zak�opotanie i niezrozumienie,
kiedy prezydent zwo�a� konferencj� prasow�, �eby g�osem pe�nym powagi i niesmaku
obwie�ci� Ameryce: "Te dokumenty nic nie znacz�. To same k�amstwa. Nie rozbi�
si� �aden pozaziemski statek. Projekt �Ksi�ycowe Dziecko� by� operacj�, kt�ra
mia�a s�u�y� jedynie dezinformacji naszych przeciwnik�w. By� i jest niczym
wi�cej jak tylko starannie wyre�yserowanym przedstawieniem i zosta�
przeprowadzony tak, by wie�ci o nim dotar�y do naszej konkurencji".
"Mieli�my nadziej� - m�wi� wtedy prezydent Nixon - �e inne mocarstwa b�d� darzy�
nasz nar�d wi�kszym respektem, kiedy uwierz�, �e znajdujemy si� w posiadaniu
takiego pojazdu kosmicznego".
S�ysz�c to Emma odwr�ci�a si� i zagadn�a pogr��onego w milczeniu ojca: "Czy to
prawda?"
Ojciec dalej si� nie odzywa�.
Pami�ta dobrze.
Ale kiedy nalega�a pytaj�c: "Rozbi�o si� co� czy si� nie rozbi�o?", ojciec
przy�o�y� do ust zwini�t� d�o� i odchrz�kn��. Pami�ta doskonale. A potem
powiedzia� do siebie i do niej: "Je�li nasz prezydent m�wi, �e nic takiego si�
nie zdarzy�o, to si� nie zdarzy�o. I tyle tylko potrzebujesz wiedzie�".
Brace z rodzin� mieszkali w domu starej pani Shoemaker. To by� dom sk�adany,
zakupiony w czasie pierwszej wojny �wiatowej, przewieziony do Nodaway poci�giem,
potem przetransportowany na wzg�rza wozami, wreszcie z�o�ony w ca�o�� na tym
miejscu. Na pi�trze tego domu urodzi�a si� stara panna Gertruda Shoemaker, kt�ra
w�r�d jego �cian prze�y�a ka�dy dzie� ze swego siedemdziesi�ciosze�cioletniego
�ycia. Przewa�nie w samotno�ci. Trzy lata temu znaleziono j� martw� w pokoju
dziennym, a Brace, kt�ry umia� si� pozna� na dobrej okazji, kupi� zrujnowany dom
za trzy tysi�ce dolar�w i ci�ar�wk� z trzeciej r�ki.
Nikt nie wie dok�adnie, kiedy biedna Gertruda postrada�a zmys�y.
Hodowa�a kr�liki dla pieni�dzy i do jedzenia. W ci�gu ostatnich lat jej �ycia
kr�liki przej�y dom na w�asno��. I pomimo energicznych zabieg�w Brace'a oraz
uporu jego �ony kr�liki pozosta�y. Ich zapach wci�� b��ka si� w nozdrzach,
s�ycha� szelest niewidzialnych �apek. Stoj�c w pokoju dziennym, o kilka cali od
miejsca, gdzie wyzion�a ducha nieszcz�sna stara panna, Emma sk�ada na ziemi
swoj� podr�n� torb� i czeka, podczas gdy jej brat poszukuje pieluch.
- Patrz - m�wi, wskazuj�c na ciemne drewniane ramy okienne. Siekacze wygryz�y w
drewnie karby. G��bokie. Brzydkie. Nie do naprawienia.
Emma opowiada Josephowi pokr�tce o starej kobiecie, a w tej opowie�ci
przera�enie miesza si� z �atw� lito�ci�. Potem czuje, jak wzbiera w niej dziwny
dreszcz, kiedy wyobra�a sobie dziesi�tki i setki bia�ych kr�lik�w, kt�rych
r�owe �lepka b�yszcz�, kiedy z�by pr�buj� wygry�� drog� na wolno��.
Joseph dotyka pogryzionego drewna, potem spogl�da za okno.
- Czy on m�wi� powa�nie? - pyta nieoczekiwanie.
- O czym?
- O tych kuguarach. - Zerka na ni�, naprawd� nie wie, co ma my�le�. - Czy tak
tylko si� bawi�? Jak w polowaniu na bekasy?
- Te kuguary naprawd� istniej�.
- Bekasy te�.
- Powa�nie?
- Bekasy to takie wodne ptaki - wyja�nia Joseph. - Zreszt� do�� pospolite.
- Prawie wszyscy w naszej rodzinie widzieli g�rskiego lwa. Przynajmniej raz.
- A ty?
- Ja nie. - Emma kr�ci g�ow� i przyznaje si�: - To wszystko, ta rozmowa o
kuguarach, to chyba przeze mnie. M�wi�e� mi kiedy� o tym swoim studencie... tym
z Cedar City...
- Tak?
- To by�o zabawne. Wszystko, co mi opowiada�e� o tym ch�opaku, tak mnie
roz�mieszy�o. Wydaje mi si�, �e roz�mieszy�o te� mam�.
Joseph wzdycha, wzrusza ramionami i nie odzywa si�.
Dok�adnie nad ich g�owami trzeszcz� deski pod�ogi. Potem s�ycha� j�k schod�w i
zn�w pojawia si� przed nimi Brace z grub� paczk� pampers�w pod pach�.
- Gotowi? - pyta.
Id� za nim do auta.
- Niezbyt imponuj�cy ten dom - m�wi jej brat. - Ale przyjed� go zobaczy� za
jakie� dwadzie�cia lat.
- Mo�e przyjad� - odpowiada Joseph.
Powrotna jazda mija szybko i w milczeniu. Ani razu nie zwalniaj� w poszukiwaniu
kuguara. Unoszone wiatrem p�atki przesz�y teraz w jednolicie sypi�cy g�sty
�nieg, a kr�tka droga od samochodu do kuchni sprawia, �e najpierw wszyscy troje
s� troch� biali, a potem troch� wilgotni.
W kuchni jest tylko mama i �ona Angela. Wi�kszo�� doros�ych t�oczy si� w
dziupli, obserwuj�c, jak Jimmy Steward brnie przez sztuczny �nieg, podczas gdy
dzieciom nakazano, lub je przekupiono, by pobawi�y si� w ciszy na g�rze.
Emma powinna pom�c mamie, ale nie chce zostawia� Josepha.
Postanawia wi�c za�atwi� to polubownie. Przez kilka minut miesza sos i oblewa
indyka t�uszczem. Potem przenosi si� na chwil� do dziupli, �eby policzy�, ilu
chce mleko do kolacji, a ilu wod�. Nieszcz�sny Joseph siedzi wci�ni�ty mi�dzy
rodzic�w mamy. Babcia zg�asza si� ostatnia, wybiera wod�, a potem wr�cza
Josephowi misk� pe�n� orzech�w w�oskich.
- Nasze w�asne - chwali si�.
Emma ju�-ju� ma go ostrzec. Ale jak to zrobi�, �eby nie zrani� niczyich uczu�?
Wstrzymuje wi�c tylko oddech, kiedy Joseph bierze spory kawa�ek orzechowego
j�dra, gryzie i zaraz krzywi si� z oczyma rozszerzonymi od b�lu. Potem zerka na
siwow�os� kobiet� z wyrazem czystego przera�enia na swej nieszcz�snej twarzy.
Wszyscy parskaj� wiele wiedz�cym �mieszkiem.
- Jak obierasz swoje orzechy? - podpuszcza Angel. - Co, dziadku?
�lepy starzec u�miecha si� i z zadowoleniem klepie po kolanie.
- Rozk�adam je na podje�dzie - wyja�nia z dum� - a potem je�d�� po nich naszym
buickiem.
- I to dzia�a? - pyta jej m�odszy brat.
- Elegancko - stwierdza starszy pan.
Joseph wyci�ga z ust kamyk - drobny fragment �wirowanego podjazdu - odstawia
misk� i patrzy na Emm� z wyrzutem.
A ona wycofuje si�, �eby nakry� do sto�u.
P�niej, kiedy nadchodzi wreszcie pora posi�ku, wraca i przekonuje si�, �e jej
m�odszy braciszek rozmawia z Josephem cichym, racjonalnym g�osem. Przez kr�tk�
chwil� cieszy si�. Ju� prawie wyobra�a sobie, jak zostaj� przyjaci�mi. Ale
potem docieraj� do niej s�owa Angela i zaczyna j� opanowywa� poczucie
beznadziei.
- Choroba szalonych kr�w - m�wi Angel. - Wszystko zacz�o si� jako bro�
biologiczna. Pentagon zbudowa� pierwsze priony jeszcze w latach
sze��dziesi�tych, potem przekaza� je Brytyjczykom.
- Kt�rzy wykorzystali je przeciwko swoim? - pyta w zak�opotaniu Joseph.
- Nie, nie! To akurat by� przypadek - spieszy z wyja�nieniem Angel. - Ale te
priony to takie malutkie drobinki.
- Wywrotowe proteiny - �artuje Joseph.
- No w�a�nie! I to w�a�nie dlatego uda�o im si� przedosta� do �a�cucha
pokarmowego.
Joseph odczekuje kr�tk� chwil�, a potem zadaje nieuchronne pytanie:
- Sk�d to wiesz?
- Kolacja gotowa - wtr�ca si� Emma.
- Dowody s� w sieci - twierdzi jej brat. - Znam kilka uczciwych adres�w, je�li
chcesz sam sprawdzi�.
Joseph milczy.
Nie rusza si�.
Inni powoli wstaj� z miejsc, przeci�gaj� si� i prostuj�. Ale nie Angel ani nie
jej Joseph.
- A ten odrzutowiec, kt�ry rozbi� si� niedaleko Long Island? - upiera si� Angel.
- To wcale nie by�a iskra w zbiorniku paliwa. To by�a bomba. Nie daj robi� z
siebie wariata.
- Staram si� - m�wi Joseph.
- A pami�tasz tych lekarzy od AIDS, co byli na pok�adzie? - przypomina mu Angel.
- To w�a�nie przez nich by�a ta bomba. Musieli zgin��.
- Musieli?
- Bo wiedzieli, czym jest AIDS.
- A czym jest?
- To bro� masowego ra�enia. Wycelowana prosto w Trzeci �wiat.
Joseph gapi si� na Angela. Czy to kolejna gierka? - zapytuje sam siebie. Wzdycha
i wzrusza ramionami.
- Czyli tak to w�a�nie wygl�da�o? - pyta.
- No tak - odpowiada Angel. - To do�� powszechnie znane fakty.
- Aha. - Joseph kiwa g�ow�.
Angel tylko si� u�miecha i u�miecha. Emma sama nie potrafi ustali�, na ile jej
m�odszy braciszek sam w to wierzy, a na ile to tylko gaz rozweselaj�cy.
- Kolacja gotowa - wyrywa si� jeszcze raz.
Joseph przenosi na ni� wzrok. Ma koszmarn� min�, kt�r� podkre�la jeszcze
koszmarny u�mieszek. Ale zaraz wybucha g�o�nym �miechem, nadal siedz�c, kiedy
wszyscy ju� stoj�, i m�wi do Emmy:
- Ten tw�j brat... chyba b�dzie musia� mi jeszcze to czy owo wyklarowa�...
Kiedy Emma doros�a, to, co si� nigdy nie zdarzy�o w okr�gu Nodaway, stopniowo i
nieub�aganie stawa�o si� coraz bardziej realne.
Cywilni �wiadkowie nigdy nie rozmawiali z pras�.
Travis Bins ju� nie �y�, podobnie jak starzy farmerzy, kt�rzy mieszkali
niedaleko miejsca katastrofy. Tylko miejscowi �garze i gadu�y rozmawiali z
falami reporter�w, kt�rzy przelecieli galopem przez Nodaway za tamtym pierwszym
razem.
Koniec ko�c�w, pierwsi przem�wili starzy wojskowi, i bardzo dobrze. Z r�nych
przyczyn zdecydowali si� wyst�pi�, zrywaj�c dawne przysi�gi i zacz�li opowiada�
o tym, co widzieli, co zrobili i co by�o im wiadomo, przedstawiaj�c ca�e
wydarzenie w sieci g�stych, nieub�aganych fakt�w.
Emerytowany genera� Si� Powietrznych, kt�ry umiera� na raka p�uc, wyzna� w
"Sze��dziesi�ciu minutach", �e dowodzi� operacj� "Ksi�ycowe Dziecko". Wywiad,
kt�rego udzieli�, by� d�ugi i wyczerpuj�cy, usiany wiele m�wi�cymi szczeg�ami,
a co wa�niejsze, mn�stwem istotnych i nudnych szczeg��w. "Ksi�ycowe Dziecko"
przeprowadzono ad hoc, bardzo niezgrabnie - przyzna�. Nie istnia�a wtedy �adna
rz�dowa agenda gotowa na przyj�cie obcych, kt�rzy spadli z nieba. Urywanym
g�osem nieboszczyka opowiada�, jak to z Waszyngtonu i z jego w�asnej bazy wci��
nap�ywa�y sprzeczne rozkazy. W ci�gu godziny nakazano mu ewakuacj� terenu i
bezwzgl�dne pozostanie na miejscu, ograniczenie personelu do niezb�dnego minimum
i wykorzystanie ka�dego �o�nierza �andarmerii wojskowej, jakiego mia� pod r�k�,
a tak�e, by zakopa� statek na miejscu i �eby pozbiera� wszystkie fragmenty i
przewi�z� je do co najmniej tuzina r�nych miejsc.
Nawet na drugi dzie�, kiedy wszystkie te odleg�e g�osy zacz�y wreszcie �piewa�
w jednej tonacji, i tak nie mog�y si� zgodzi�, gdzie ostatecznie powinien
wyl�dowa� ten statek. Si�y Powietrzne, FBI, biuro prezydenta i nowo narodzone
CIA walczy�y mi�dzy sob� o jaki� udzia� w tym skarbie.
Przez trzy dni cztery za�adowane po dach ci�ar�wki miota�y si� jak mucha po
ca�ej okolicy. Najpierw na wsch�d. Potem na po�udnie, do Alabamy. Potem na
zach�d, do Teksasu, a potem zn�w na wsch�d. Wreszcie Truman, czy kto� tam
ostatecznie si� zdecydowa�, genera�a zdj�to z dow�dztwa, nieoznaczone ci�ar�wki
obsadzono now� za�og� i ponownie wyekspediowano na zach�d. Do Los Alamos,
wyja�ni� mu kto� w przelocie. Ale oczywi�cie r�wnie dobrze mog�a to by� prawda,
co oficjalne k�amstwo.
"Gdziekolwiek podziewa si� dzisiaj ten statek - wyrz�zi� stary genera� -
przetrzymuj� go idioci".
"Sk�d pan to wie?"
"Bo jako� nie latamy jeszcze statkami kosmicznymi, no nie?" - Z gniewu zani�s�
si� ostrym kaszlem, a potem wysapa� z braku tchu: "Piiip si� z niego
dowiedzieli�my. Co oznacza, �e ten statek wci�� le�y zapomniany w jakim�
magazynie. A to w niczym nie pomo�e mojemu krajowi!"
"Czy to dlatego zdecydowa� si� pan wyst�pi�, generale?"
"Dla dobra Ameryki!" - zahucza� umieraj�cy. "Kraju, kt�ry kocham!"
Audycja wywo�a�a dobr�, staro�wieck� fal� publicznego oburzenia, a ka�dy
motelowy pok�j w ca�ym okr�gu zosta� natychmiast wynaj�ty przez reporter�w i im
podobnych.
Trwa�o to jaki� tydzie�.
Prezydent Ford zdementowa� t� wypowied�. Powt�rzy� historyjk� o tym, �e operacj�
"Ksi�ycowe Dziecko" wymy�lono po to, by zdezorientowa� Ruskich. Jednak nie by�
on urodzonym k�amc� jak Nixon, co wi�cej, zdawa� si� g��boko zdegustowany ca��
t� niepi�kn� spraw�.
W rok p�niej, kiedy Emma by�a w drugiej klasie szko�y �redniej, trzej
emerytowani fizycy zwo�ali konferencj� prasow�. Rz�d usi�owa� za�o�y� im
kaganiec, gro��c kar� za zdrad� stanu i sprowadzaj�c na t� konferencj� ca��
brygad� FBI. Ale gdzie� w najwy�szych w�adzach komu� zabrak�o woli. Konferencja
odby�a si� zgodnie z planem, a po kolejnym chaotycznym tygodniu stopniowo
ucich�y wszelkie gadki o zdradzie stanu.
Siwow�osi doktorzy zeznali, �e przez ca�e lata pracowali nad fragmentami
rozbitego statku kosmicznego.
Niczego si� nie dowiedzieli.
Wrak okaza� si� zbyt skomplikowany lub za bardzo zniszczony, by ujawni� cho�
jeden ze swych sekret�w.
Emma ogl�da�a t� konferencj� w dziupli, a na pod�odze przed ni� le�a�a mocno
zniszczona ksi��ka do algebry.
"Dlaczego teraz wyst�pujecie?" - zapyta� jeden z dziennikarzy.
"Bo �wiat powinien si� dowiedzie�" - odpowiedzia� ka�dy z nich w�asnymi s�owami.
"Gdzie� tam pozostaje reszta tego statku, razem ze szcz�tkami za�ogi, a nie
mo�emy ufa� wojskowym na tyle, by powierzy� ich ca�kowitej kontroli taki skarb!"
Nast�pne wybory wygra� Carter.
Niekt�rzy twierdzili, �e Ford przegra�, bo sk�ama� Amerykanom, inni - �e nie
mia�o to najmniejszego znaczenia.
Bez wzgl�du na to, jak dosta� si� do Bia�ego Domu, Carter ju� na samym pocz�tku
swej dzia�alno�ci przyzna� publicznie i oficjalnie, �e Stany Zjednoczone
znajduj� si� w posiadaniu rozbitego pozaziemskiego statku kosmicznego i
szcz�tk�w jego za�ogi, a cho� przez ca�e dziesi�ciolecia prowadzono nad nimi
intensywne prace badawcze, niewiele zdo�ano si� dowiedzie�.
�eby zaspokoi� publiczn� ciekawo��, pozwolono na przeciek -do prasy przedosta�o
si� kilka pozamazywanych zdj�� z miejsca katastrofy. I znowu na okr�g Nodaway
najecha�y hordy reporter�w i kamerzyst�w, razem z pochodem gapi�w, kt�rzy
zjechali si� nawet z samego Dallas, by ogl�da� lasek Louisa. Poch�d ten
doprowadza� do sza�u syn�w Louisa, poniewa� ostatnia rzecz, jakiej cz�owiek by
sobie �yczy�, to setki obcych ludzi prze�a��cych przez ogrodzenie i wci��
zostawiaj�cych pootwierane wszystkie bramy.
Ca�y ten zgie�k w ko�cu stopniowo zamar�.
W ci�gu kilku nast�pnych lat do prasy przedostawa�o si� coraz wi�cej i coraz
lepszych zdj��, razem z wielk� rozmaito�ci� utajnionych raport�w.
Potem by� Reagan i jego publiczne o�wiadczenie, �e Ameryka otrzyma�a ten statek
nie bez powodu. To bez w�tpienia podarunek.
"I jest �wi�tym obowi�zkiem Ameryki wykorzysta� t� cudown� maszyn�" - oznajmi� w
swoim expose. "Z tym darem od Boga - obiecywa� - ju� nied�ugo, bardzo nied�ugo,
otrzymamy z�ote klucze do wszech�wiata".
Nikt nie wie, ile wydano na program "Gwiezdny Klucz".
Przynajmniej ze sto miliard�w dolar�w.
Pod koniec lat osiemdziesi�tych przed Kongresem przeparadowa�y tuziny
najr�niejszych agencji, kt�re jedna po drugiej przyzna�y, �e ta maszyneria
przekracza jeszcze ludzkie pojmowanie... ale je�li otrzyma�yby kolejny miliard
dolar�w i nast�pne dziesi�� czy dwadzie�cia lat...
"Gwiezdny Klucz" zawsze pozostawa� operacj� �ci�le wojskow�.
Sowieci, kt�rzy a� nadto dobrze zdawali sobie spraw�, �e to oni b�d� celem
wszystkich tych cud�w techniki, wydawali w�asne miliardy na przygotowania do
inwazji lataj�cych spodk�w. Wynikiem by�o ca�kowite bankructwo kraju nag�a
�mier� Zimnej Wojny i pocz�tek nowego porz�dku �wiata...
Badania ci�gn�y si� do po�owy lat dziewi��dziesi�tych, ale ju� z daleko
mniejszym rozmachem.
A� wreszcie kilka lat temu, bez fanfar i rozg�osu, administracja Clintona
odtajni�a wi�kszo�� dawnych sekret�w, ��cznie z pe�n� list� kilku setek
�wiadk�w, w�r�d kt�rych nie brakowa�o i siedmiorga �wiadk�w cywilnych.
Jak zwykle, indyka kroi� ojciec.
Przygl�daj�c mu si�, obserwuj�c wielkie farmerskie d�onie, ogorza�� od s�o�ca
twarz i wyd�u�on�, idealnie �ys� g�ow�, Emma czuje przyjemne zdumienie,
u�wiadamiaj�c sobie, �e jej ojciec sta� si� starym cz�owiekiem.
Przy stole dla doros�ych jest troch� za t�oczno. Gor�co - w tym przyjemnym
aspekcie i w tym nieco mniej przyjemnym. Dzieci jedz� w kuchni, co jednak nie
stanowi wystarczaj�cego oddalenia. Je�li w tym domu kiedykolwiek panowa� wi�kszy
ha�as, to nie za pami�ci Emmy. Siedzi przy stole, maj�c po lewej Josepha, a on z
kolei ma po lewej jej ojca. W jaki� czas po tym, jak p�miski wykonuj� rundk�
dooko�a sto�u, a indyk zostaje ogo�ocony z przewa�aj�cej cz�ci swego cia�a,
Emma zauwa�a, �e Joseph obserwuje ojca. Po prostu mu si� przygl�da. W�a�ciwie to
a� wida�, �e nie pyta go o to, o co strasznie chce mu si� zapyta�.
Kiedy ojciec si� odzywa, zwraca si� do Angela.
- Jak tam twoja nowa praca? - zastanawia si� na g�os.
- Mo�e by� - odpowiada Angel.
- A co ty tam w�a�ciwie robisz?
Angel mieszka w Kansas City i pracuje dla bank�w, kt�re maj� k�opoty ze swoimi
komputerami. W obliczu takiej okazji rado�nie pogr��a si� w opisie swych
obecnych zada�, a ka�de zdanie pe�ne jest technicznego �argonu, kt�rego nie
rozumie nikt z obecnych, wypowiadanepe�nym samozadowolenia tonem, z jakim
czarodziej opowiada, w jaki spos�b sprawi�, �e ta miot�a sama si� rusza.
Ojciec usi�uje s�ucha�. Ale kiedy tylko jego m�odszy syn ko�czy, wyra�nie
oddycha z ulg� i zwraca si� z pytaniem do Brace'a:
- Przyjrza�e� si� ju� tej szlifierce?
- Wczoraj - odpowiada Brace. - I ju� j� kupi�em.
- Za ile?
- Za tyle, ile m�wili�my. Minus setka.
Ojciec kiwa g�ow�. U�miecha si� leciutko. Potem rzuca Brace'owi jakie� ma�o
przejrzyste pytanie na temat niesprawnego pasa transmisyjnego w kultywatorze.
Farmerzy maj� swoj� w�asn� zawodow� paplanin�. Emma wyros�a przy tym stole, a
mimo to ledwie si� orientuje, o co im chodzi. Omawiane s� r�ne rodzaje pas�w
transmisyjnych, potem nowy traktor, potem problemy pewnej ja��wki i z tuzin
innych nieprzejrzystych temat�w, kt�re w ca�o�ci poch�aniaj� uwag� obu m�czyzn.
Wreszcie dochodz� do ko�ca i ojciec nie ma innego wyj�cia.
Z natury niezwykle nie�mia�y, przekonuje si�, i� patrzy teraz na nowego
przyjaciela c�rki i na twarzy ma wyraz czystego poczucia obowi�zku. Po
niezr�cznie d�ugiej chwili przychodzi mu do g�owy pierwsze pytanie. Jedna z
ci�kich d�oni przykrywa na chwil� usta, ojciec kaszle z cicha, zanim zastanowi
si� na g�os:
- No to jakiej w�a�ciwie biologii pan uczy?
- Przewa�nie og�lnej - odpowiada Joseph.
Ojciec czeka, skin�wszy leciusie�ko g�ow�.
Joseph u�miecha si� z rzadk� u niego nerwowo�ci�, a potem dodaje:
- Wi�kszo�� z moich student�w to pierwszoroczni.
- Lubi pan to, prawda? Lubi pan uczy�?
- Tak - potwierdza Joseph. - Zazwyczaj tak, prosz� pana.
- No c�, je�li da si� z tego op�aci� rachunki... i za bardzo nie boli... -
ojciec zawiesza g�os. Obaj sko�czyli ju� je��, wi�c wierc� si� teraz
niespokojnie na twardych krzes�ach.
To w�a�nie wtedy Joseph podejmuje decyzj�. Pomimo b�aga� Emmy decyduje si�
zapyta� o to, o co tak bardzo chce zapyta�. Emma widzi to wypisane na jego
twarzy - widzi, jak wysuwa si� do przodu, lekko rozchyla usta, z kt�rych za
chwil� wylec� s�owa. Ale wtedy ona obrzuca spojrzeniem d�ugi st� i w chwili
rozkosznej inspiracji wypala:
- Joseph! Czy nie zechcia�by� pom�c babci Lawson? Chce wr�ci� na sw�j fotel.
Zrobisz to dla mnie?
"Czy istniej� dwaj Thomasowie Lawson?" - zapyta�a Emma matk�.
"Co masz na my�li, kochanie?"
By�o to dwa i p� roku temu. Rozmawia�y przez telefon, a Emma czyta�a jej
fragmenty artyku�u z porannej gazety. Podano nazwiska siedmiu cywilnych
�wiadk�w, a w�r�d nich kogo� o nazwisku Thomas Lawson. "Czy to pomy�ka -
dopytywa�a si� - czy to mo�e jaki� nasz kuzyn?"
Milczenie.
"Zawsze wiedzia�a�" - stwierdzi�a Emma."Prawda?"
Matka wzi�a g��boki oddech, a potem tonem ch�tnego wyznania odpar�a: "Tak, od
czasu naszej nocy po�lubnej".
Nie chodzi�o tylko o to, �e na tej li�cie zobaczy�a swego ojca. Nie, Emm�
zaskoczy�o raczej to, co sama w tej chwili odczuwa�a. A mianowicie czu�a si� w
jaki� spos�b oszukana. Oszukana, g�upia i zaskakuj�co w�ciek�a.
"Czy mog� z nim pogada�?" - zapyta�a.
"Nie. Jest ju� w polu, kochanie".
"Z Brace'em?"
"Jasne. Sadz�".
"Czy m�j brat wie o tym statku?"
Mama us�ysza�a zazdro�� w jej g�osie i wzdychaj�c ci�ko odpowiedzia�a:
"Do wieczora pewnie kto� mu o tym powie".
"Ojciec mnie ok�ama�" - sykn�a Emma.
"Nie" - zaprzeczy�a twardo mama. "Chcia� tylko chroni� swoj� rodzin�".
"Przed czym?"
"Kochanie..."
"Przed rz�dem? Czy FBI mu grozi�o? Albo ktokolwiek inny?"
Kr�tka pauza i mama wyszepta�a cichutko: "Nie".
"Czy ten zast�pca szeryfa, Travis Bins... czy zosta� zamordowany dlatego, �e za
du�o o tym opowiada�?"
"Najpewniej nie".
"Jeste� pewna?"
"Travis pi�. I szczerze m�wi�c, nawet po trze�wemu prowadzi� kiepsko".
"A wi�c co w�a�ciwie my�la� ojciec?"
"To by�o tu� po drugiej wojnie �wiatowej, a ojciec chcia� by� dobrym, lojalnym
obywatelem". Matka powiedzia�a tak, jakby to wystarczy�o za wszystko. Ale po
chwili zamy�lenia doda�a: "A poza tym obieca� temu genera�owi z Si�
Powietrznych, �e dotrzyma tajemnicy".
"Czy to w�a�nie powiedzia� ci ojciec?" - warkn�a Emma.
"A ja dotrzyma�am tajemnicy" - odpar�a mama, nie s�ysz�c w jej s�owach
oskar�enia.
Emma nie wiedzia�a, co m�wi�.
"A zreszt�, co by by�o, gdyby powiedzia� ci o wszystkim?" - ci�gn�a mama.
"Musia�by wtedy powiedzie� te� twoim braciom. �eby by�o sprawiedliwie. A jedno z
was pochwali�oby si� pewnie przed przyjacielem albo kt�rym� z kuzyn�w i zaraz
mieliby�my pe�ne podw�rko reporter�w i kamer i ca�y �wiat dowiedzia�by si�, �e
tw�j ojciec... cz�owiek, kt�ry jest taki dumny ze swojej reputacji... nie umie
nawet dotrzyma� s�owa".
Joseph trzyma babci� Lawson pod �okie�, a kiedy staruszka zasiada, usadawia si�
na sofie obok niej. Siedz� najbli�ej jak si� da i oboje zdaj� si� pogr��eni w
rozmowie.
Babcia wci�� zwraca si� do niego "Stephen".
Emma je�y si� ca�a, ale dochodzi do wniosku, �e lepiej p�jdzie pom�c posprz�ta�
ze sto�u.
W ko�cu zostaje wyci�gni�ty ze schowka jeden ze starych rodzinnych album�w, a
Joseph powoli i z lubo�ci� przewraca jego sztywne stronice, wskazuj�c od czasu
do czasu jakie� zdj�cie i zadaj�c nieistotne pytania.
Mama posy�a Emm�, �eby si� dowiedzia�a, kto chce ciasta, kto pije kaw�.
- Ten przystojny m�czyzna to m�j ojciec - m�wi babcia. - A to m�j brat. A ta
ma�a dziewczynka to ja.
- Gdzie to jest? - pyta Joseph.
- W Barrow - odpowiada babcia.
- Na Alasce?
- No tak.
Joseph kiwa g�ow�.
- W czasie pierwszej wojny �wiatowej - dodaje babcia.
Emma u�miecha si� i zatrzymuje si� przy nich na chwil�.
- M�j ojciec by� misjonarzem, nawraca� tubylc�w - wyja�nia babcia. -
Mieszkali�my w Barrow przez trzy lata. Przyp�yn�li�my �odzi� z Anchorage, latem,
kiedy nie ma takich okropnych lod�w i tak w�a�nie potem wr�cili�my. Latem.
�odzi�.
- A to co? - Joseph wskazuje jak�� scenk� domow�.
- To nasz pok�j dzienny - t�umaczy babcia. - Okno, o tutaj, mia�o potr�jne szyby
dla ochrony przed zimnem. Widzisz te twarze za oknem?
- Ledwo, ledwo.
- Tubylcom wydawali�my si� tacy tajemniczy i fascynuj�cy, �e wystawali w
ciemno�ciach, na tym przera�liwym zimnie, tylko po to, �eby zobaczy�, jak sobie
�yjemy.
- Naprawd�?
Babcia potwierdza skinieniem g�owy, stuka palcem w zdj�cie z widoczn�
przyjemno�ci�.
- Nasze �ycie musia�o im si� chyba wydawa� cudownie odmienne. A nam to wcale nie
przeszkadza�o. To znaczy: to, �e mieli�my publiczno��. Kiedy przychodzi�a pora
k�a�� si� do ��ka, ojciec wstawa� i otwiera� sw�j zegarek. To by� sygna�. A
nasi przyjaciele odwracali si� i odmaszerowywali w noc.
Joseph nie wie, co powiedzie�.
Babcia przewraca stron�. Pokrzywiony, niemal kaleki palec wskazuje kolejny
obrazek.
- Tubylcy wypatrywali wieloryb�w i statk�w ze szczytu tego starego masztu.
- Naprawd�?
- Ja te� kiedy� wspi�am si� na ten s�up - o�wiadcza z dum� staruszka.
- Naprawd�?
- Owszem, z pomoc� brata.
Emma przypomina sobie, �e kiedy pierwszy raz wys�uchiwa�a tych opowie�ci i
patrzy�a na ten wysoki, szary s�up na tle szarego, arktycznego nieba, pr�bowa�a
sobie wyobrazi�, jakby to by�o wspi�� si� samej tak wysoko, kiedy jeden z braci
towarzyszy�by jej na bardzo w�skiej drabinie i nalega�, �eby zignorowa�a strach,
trzyma�a g�ow� pochylon� i nie przerywa�a wspinaczki.
- Wci�� mi powtarza�, �e ju� niedaleko - wspomina babcia. - Ci�gle potarza�, �e
ju� prawie szczyt.
- I uda�o si� pani.
- W ko�cu tak. Ale tylko dzi�ki bratu.
- I jaki by� widok?
Babcia waha si� przez chwil�, potem u�miecha si� z zak�opotaniem.
- Nie mam poj�cia. Szczerze m�wi�c, z tego wszystkiego pami�tam tylko
wspinaczk�.
Joseph parska cichym �miechem, a ona dodaje:
- Z mojego brata by� kawa� �mia�ka. Zawsze.
- Tak?
- Kilka lat p�niej, kiedy by� m�odym m�czyzn�, zosta� akrobat� lotniczym.
Wiesz, czym oni si� zajmowali, Stephen?
- Tak, wiem - potwierdza Joseph.
- I tak w�a�nie zgin�� - wyznaje babcia. - Lecia� za nisko i zaczepi� o kabel
telefoniczny. Nie mia� jeszcze dwudziestu pi�ciu lat, tyle czasu min�o, a ja
nadal my�l� o nim codziennie.
Zadawnione cierpienie nabiera �wie�o�ci na jej twarzy.
Joseph podnosi wzrok na Emm�, m�wi do niej oczyma.
Emma klepie babci� po ramieniu i zadaje pytanie o ciasto i kaw�. Joseph i to, i
to, bardzo prosz�, a babcia jakby wcale nie s�ysza�a pytania. Emma wraca do
kuchni i pomaga roz�o�y� na talerze w�skie kawa�ki dyniowego placka, potem
roznosi po dwa talerzyki naraz. Kiedy wraca do Josepha, album ju� jest
zamkni�ty. Babcia Lawson przechyla g�ow� na bok, przys�uchuj�c si� temu, co m�wi
do niej towarzysz. A mo�e zn�w zasn�a. Kiedy jednak Emma podchodzi bli�ej,
babcia prostuje si� na ca�� wysoko��, rozja�nia si� na twarzy i m�wi:
- No, je�li to ci� interesuje, m�j syn tam by�. Tom to wszystko widzia�.
Emmie nagle robi si� s�abo.
- Wiedzia�e� o tym? To Tom by� tym ch�opakiem w samochodzie - ci�gnie babcia. -
Tym, kt�rego zast�pca szeryfa Bins zatrzyma� za przekroczenie szybko�ci.
Joseph podnosi wzrok na Emm� i u�miecha si� w lekkim poczuciu winy.
Babcia klepie go przyjacielsko po kolanie i m�wi mu:
- Ka�� mu wszystko opowiedzie�. Naturalnie, je�li ci� to interesuje.
- Interesuje - przyznaje Joseph.
I zaraz przychodzi mu na my�l, �eby zapyta�:
- A je�li nie zechce o tym m�wi�?
- Ale� Stephenie!
Babcia podnosi wzrok i ujrzawszy w pobli�u Emm�, z promiennym u�miechem prosi:
- Kochanie, mo�e p�jdziesz i zawo�asz do nas swego ojca, dobrze?
W zesz�ym roku, przy sp�nionych fanfarach, Smithso�skie Muzeum Lotnictwa i
Kosmonautyki zaprezentowa�o skromn� wystaw� drobnych przedmiot�w ze statku z
Nodaway. �yj�cy �wiadkowie tamtych zdarze� zostali zaproszeni do Waszyngtonu na
ceremoni� otwarcia. Ale zaplanowano j� akurat w czasie �niw, co dla ojca
stanowi�o najlepsz� mo�liw� wym�wk�. "B�dzie zbyt zaj�ty" - o�wiadczy�a mama
Emmie podczas jednej z d�ugich rozm�w telefonicznych w niedziel� rano. "I to nie
by�aby dla nas darmowa wycieczka, je�li tej jesieni on nie zd��y�by zebra�
wszystkiego z pola..."
O ceremonii wspominano w og�lnokrajowym serwisie informacyjnym, ale tylko C-Span
transmitowa�a j� na �ywo. Emma zaprosi�a rodzic�w, �eby obejrzeli j� na
kabl�wce. Ale mama w ostatniej chwili odwo�a�a wszystko, m�wi�c: "Dzi�kujemy,
ale raczej nie. Spr�bujemy to obejrze� u siebie".
"Przy tym parszywym odbiorze?" - �achn�a si� Emma.
"No c�" - odpar�a mama. "Prawd� m�wi�c, ojciec nie chce, �eby robi� wok� tego
jaki� szum. Zw�aszcza teraz. Po tylu latach".
"Bo�e z�oty!" - wykrzykn�a Emma. "Czy ten cz�owiek nie ma za grosz wyobra�ni?"
"Oczywi�cie, �e ma wyobra�ni�" - odpar�a mama ura�onym, a nawet lekko
rozgniewanym tonem. "Ale to b�dzie po prostu cudza uroczysto��, czy nie
rozumiesz tego, Emmo?"
Koniec ko�c�w, �wiadk�w nie zabrak�o. Kilka tuzin�w emerytowanych wojskowych,
pomarszczonych starych naukowc�w i in�ynier�w, przyodzianych w nowiutkie
garnitury, usadzono w r�wnych rz�dkach, a wiceprezydent rzuci� kilka bana��w o
wielkich tajemnicach wszech�wiata. Obecna by�a tak�e wdowa po Travisie Binsie,
usadowiona na przodzie, reprezentowa�a okr�g Nodaway. Kiedy wiceprezydent
sko�czy�, kamery przeniesiono wreszcie na same przedmioty. W zasadzie okaza�y
si� niczym. Albo prawie niczym. Ma�e bezkszta�tne grudki zastyg�ego metalu,
kt�re wygl�da�y znacznie pro�ciej ni� jakakolwiek stworzona przez ludzi maszyna
- kapsu�a Apollo albo i elektroniczny zegarek wygl�da�y przy nich jak �smy cud
�wiata - i dla takiego laika jak ona wygl�da�y o niebo mniej intryguj�co od
starego, statecznego "Spirit of St. Louis", kt�ry obok zawis� bez ruchu w
powietrzu.
"On nie lubi o tym rozmawia�" - ostrzega�a Josepha.
"Dlaczego?"
Ale zamiast przyzna� si� do prawdy - �e nie ma poj�cia, co mo�e sobie my�le� jej
w�asny ojciec - Emma zdecydowa�a tylko potrz�sn�� g�ow� i powt�rzy�: "Zr�b to
dla mnie, dobrze? Nawet nie wspominaj przy nim o statkach kosmicznych".
Ostatecznie okaza�o si�, �e ��da zbyt wiele.
- On chcia�by si� czego� dowiedzie� o tym twoim statku kosmicznym - oznajmia
babcia. Potem, s�ysz�c, �e nikt si� nie odzywa, dodaje: - Powiedz mu to samo, co
m�wi�e� mnie, Tom. O tym rozb�ysku �wiat�a. I o tym, jak pojecha�e� za zast�pc�
szeryfa tam, gdzie te biedactwa roztrzaska�y si� o ziemi�.
Ojciec zerka na Emm�, potem na Josepha. Odk�ada napocz�ty kawa�ek ciasta na
stolik do kawy i staj�c przez matk�, sk�ada raport:
- I to ju� mniej wi�cej wszystko. Zobaczy�em na niebie �wiat�o. My�leli�my, �e
to mo�e spadaj�cy samolot. No wi�c pojecha�em za Travisem i znale�li�my to co�
mi�dzy drzewami, niedaleko szosy, w lasku Louisa, a potem zosta�em tam, a�
przyjechali ci z Si� Powietrznych i kazali wszystkim wraca� do domu.
Za ojcem stoj� Brace i Angel. Wygl�da na to, �e temat wszystkich ciekawi, a
nawet intryguje. Tylko ona jedna zdaje si� odczuwa� jakiekolwiek napi�cie.
Potem do pokoju wpada z rykiem fala przejedzonych dzieci.
- Cisza! - wrzeszczy Brace.
Angel �apie swego najstarszego i szepcze mu do ucha jakie� gro�by.
- Nie widzia�em nic szczeg�lnego - zapewnia ojciec. - Travis podszed� bli�ej,
�eby si� lepiej przyjrze�. Ja w�a�ciwie trzyma�em si� z daleka.
I to ju� wszystko. Wygl�da na to, �e nic wi�cej nie trzeba dodawa�.
Ojciec pochyla si� i bierze z powrotem sw�j kawa�ek ciasta, potem zastanawia
si�,