5405
Szczegóły |
Tytuł |
5405 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5405 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5405 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5405 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
BOLES�AW PRUS
OPOWIADANIE LEKARZA
Kilkana�cie lat tonu garstka "inteligentnych" warszawian zbiera�a si� w pewnej
cukierni. Schodzili�my si� nad wieczorem, pijali�my kaw� i herbat�, jadali�my
ciastka i lody i naturalnie rozmawiali�my o wypadkach bie��cych. Zebrania te
nazywa�y si� "gie�d�", albowiem prawie ka�dy uczestnik przynosi� z sob� nowiny i
sprzedawa� je towarzyszom - za inne nowiny, takiej samej warto�ci.
- S�yszeli�cie, �e A. przegra� w karty trzy tysi�ce rubli i nie zap�aci�?
- A czy wiecie, �e B. zeszed� pana C. na bardzo czulej rozmowie ze swoj�
�on�?...
- Stare dzieje!... Ciekawe jest to, �e pana E. przydybano na kasowych
nadu�yciach i b�dzie proces...
Nowin tych mi�dzy innymi s�ucha� zazwyczaj milcz�cy lekarz, nazwijmy go -
Steckim. Spokojnie ogl�da� ilustracje i nagle wybuchn�� kr�tkim �miechem.
"Gie�dziarze" umilkli, a jeden z. nich, mo�e dotkni�ty �miechem, zapyta�:
- C� si� to sta�o doktorowi?...
- Przypomnia�em sobie pewne zdarzenie - odpar� Stocki i w dalszym ci�gu ogl�da�
drzeworyty.
�miech jego zmrozi� towarzystwo. Przestano opowiada� sobie "wiadomo�ci
gie�dowe", a pocz�to rozmawia� o pogodzie. Wreszcie ten i �w podni�s� si� z
krzes�a, a po up�ywie kilku minut
Zostali�my tylko we dwu: Stecki i ja.
- Przejd�my si� po ogrodzie - rzek� lekarz.
A gdy znale�li�my si� w alei, doda�:
- My tu jednak nie�le oporz�dzamy bli�nich!... Gdyby opinie mia�y moc
urzeczywistniania si�, jedna po�owa naszych znajomych musia�aby i�� do
krymina�u, druga do grobu.
- Chyba zanadto pesymistycznie s�dzisz pan nasze... zami�owanie nowin. Prawda,
�e niekiedy powtarzamy niemo�liwe i nawet ohydne pog�oski, ale robimy to w
spos�b tak ogl�dny, tak nieledwie serdeczny, �e chyba nikomu nie wyrz�dzamy
krzywdy. Przypomnij pan sobie cho�by dzisiejsze anegdoty. Wprawdzie jeden m�wi�,
�e E. przy�apano na kradzie�y, ale kto� drugi zaraz temu zaprzeczy�, a trzeci
wspominaj�c o romansie pani B. z panem C. nie omieszka� doda�, �e wiadomo�� ta
robi wra�enie plotki.
- A jednak bywaj� nieszcz�liwi, kt�rych zabija plotka nawet opowiedziana z
poprawkami i zastrze�eniami - odpar� zamy�lony lekarz.
- Zna� pan takiego nieszcz�liwca?... - spyta�em.
- Prawie �e zna�em - odpowiedzia� i po chwili zacz�� histori�, kt�r� tu wiernie
powtarzam.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Z ma�ych przyczyn niekiedy rodz� si� du�e skutki. W marcu 187* roku, jako
student pi�tego kursu medycyny, bieg�em do szpitala, a�eby dowiedzie� si� o
rezultacie analizy zrobionej dla jednego z moich chorych.
Powtarzam: bieg�em do szpitala, gdy� w�a�nie, podczas mojej w�dr�wki, ust�puj�ca
zima wysypywa�a reszt� �niegu w postaci mokrych p�at�w padaj�cych tak g�sto, �e
przechodnie robili si� podobnymi do bia�ych nied�wiedzi. Gdyby nie ten �nieg,
szed�bym znacznie wolniej, sp�ni�bym si� o par� minut i nie spotka�bym w
szpitalnej sieni rzadko widywanego kolegi, zwanego Parmezanem, poniewa� chwali�
si� raz, �e jego dziadek nale�a� do farmazon�w. Parmezan, przy pomocy szwajcara,
oczyszcza� sw�j wiotki paltocik ze �niegu wo�aj�c melodramatycznym g�osem:
- Milion szkarlatyn i tyfus�w!... Nie do��, �e przemoczy�em nogi, ale jeszcze
wpad�a mi za ko�nierz grudka �niegu. Brrr!...
B�ysn�� ��tawymi oczyma, otrz�sn�� si� i poszli�my razem na korytarz, w�a�nie w
chwili kiedy po zawiei grudniowej w wysokich oknach szpitala ukaza�o si� s�o�ce
prawie majowe.
- No spojrzyj, kolega - zawo�a� Parmezan - czy to podle s�o�ce nie mog�o
wyst�pi� przed dziesi�ciu minutami ?...
Znowu otrz�sn�� si� i tak energicznie tupn�� w pod�og�, �e w korytarzu
odpowiedzia�o d�wi�czne echo. Na ten odg�os uchyli�y si� najbli�sze drzwi i
us�yszeli�my upomnienie:,
- Cicho tam!... w szynku jeste�cie czy w stajni?... Jednocze�nie ukaza� si� nasz
gromiciel. Byt to kolega z powodu swojej figury przezwany Basetl�. Spostrzeg�szy
nas zamkn�� drzwi i rzek� prawie szeptem:
- Ach, to wy!... Wielki los wygrali�cie!... Poka�� wam tak pi�kny okaz
suchotnika, �e bez preparowania mo�na go umie�ci� w gabinecie osteologicznym...
Sk�ra i ko�ci... Niech p�kn�, je�eli kiedy widzia�em co� podobnego!...
- C� to za jeden?... - spyta�em zaciekawiony.
- Wyobra�cie sobie, �e jest to kolega medyk, z drugiego kursu. Odludek,
pesymista, ale co za w�ciek�a energia w tym facecie! Jeszcze tydzie� temu
chodzi� na w�asnych nogach i udziela� marnie p�atnych korepetycji. (Winszuj�
uczniom i ich rodzicom!) A kiedy nareszcie leg� w bar�ogu, nikomu nie dal zna�,
�e jest chory. Dopiero str�ka zawiadomi�a rz�dc� domu, rz�dca policj�, policja
uniwersytet, no i dostali�my go tutaj, w�tpi� jednak, czy na d�u�ej ni� tydzie�.
Dlatego radz� wam nasyci� oczy widokiem jego szkieletu, dop�ki jest w akcji...
- Jak on si� nazywa?... - zapyta� skrzywiony Parmezan.
- Szwarckopf... Szwarcman... czy co� w tym rodzaju. Zreszt� nie pami�tam! -
odpar� Basetl�.
- Chyba zobaczymy go?... - odezwa�em si� do Parmezana.
- Jak chcesz - odpar� nie okazuj�c ciekawo�ci. Weszli�my. Chory nie le�a� na
og�lnej sali, lecz w pokoju oddzielnym. Poniewa� s�o�ce znowu zgas�o i �nieg
zacz�� pada�, wi�c nie bez trudno�ci dojrza�em na ��ku pacjenta. Wygl�da� na
cz�owieka dwudziestokilkuletniego, mia� rude w�osy, rudy zarost i ciemne
g��bokie oczy. Basetl� zbli�y� si� do niego i zacz�� m�wi�:
- Nasz chory kolega wyobra�a sobie, �e ma wad� serca. S�ucha�em go, ale nic nie
znalaz�em. Zbadajcie wy, mo�e kt�ry co odkryje, cho� jestem pewien, �e tam nic
nie ma. Kolega zdaje si� by� troch� zag�odzony i w tym tkwi �r�d�o choroby;
musia� za cz�sto praktykowa� posty, cho� jest, Bo�e odpu��, kalwinem.
- Musi tam jednak by� jaki� nieporz�dek w sercu - odezwa� si� chory st�umionym
g�osem. - Czuj� to po pulsie, kt�ry jest za pr�dki i nieregularny.
"Szcz�liwe z�udzenia!" - pomy�la�em widz�c, �e tego biedaka chyba ju� nic nie
uratuje.
- A teraz przekonamy si�, co znajd� koledzy - rzeki Basetl�. -Poznajcie� si�...
kolega Parmezan...
Us�yszawszy nazwisko chory rzuci� si� w ��ku i usiad�. Istotnie by�
przera�aj�co chudy. Utkwi� oczy w Parmezanie i zawo�a� chrapliwym g�osem:
- Musisz pan by� kontent, co?... Jeste� bodaj �e na pi�tym kursie, a ja nie mog�
wygrzeba� si� na trzeci.
- Ale�, kolego... ja nic... - szepn�� jakby t�omacz�c si� Parmezan.
- Niech�e si� to raz sko�czy!... - krzycza� chory. - S�uchajcie, panowie -
zwr�ci� si� do nas. - S�uchajcie... Jak Boga kocham... daj� s�owo honoru, �e
tamtego jab�ka nie chcia�em schowa�, tylko poprawi�em je na koszyku, a�eby nie
spad�o...
- Ale�, kolego... nikt o tym nie m�wi�... nikt nawet nie my�la�!... - j�ka�
bardzo zmieszany Parmezan.
- Prze�ladowali�cie mnie wszyscy... Przez was straci�em dwa lata, przez was
musia�em uczy� najwi�kszych os��w i biedak�w!... - mrukn�� chory i upad� na
poduszk�.
Po chwili zacz�� szepta�:
- A mimo to sko�cz� medycyn�, cho�by�cie na �bach stawali!... Zreszt� ju�
zmieni� si� m�j los. Ju� nie b�d� korepetytorem... B�d� mieszka� w szpitalu...
b�d� czyta� kursa...
Nagle ukry� g�ow� pod ko�dr�, z czego korzystaj�c wymkn�li�my si�, naprz�d
Parmezan, ja po nim, a za nami Basetl�.
- C� to znaczy?... Co znowu za jab�ka?... - pyta� Basetl�. Ale Parmezan machn��
r�k� i uciek� na sal� gor�czkow�, gdzie mia� pacjenta. Poszed�em i ja w stron�
laboratorium, a Basetl� na po�egnanie przypomnia� sobie, �e jego chory nie
nazywa si� Szwarckopf, lecz Eisenfeder.
W kilka dni dowiedzia�em si�, �e Eisenfeder straci� wzrok, a nast�pnie, �e
umar�. Przez ten czas Parmezan nie pokazywa� si�, ale po pogrzebie zmar�ego
zaprosi� mnie i Basetl� na piwo. Gdy�my si� zebrali w piwiarni, w domu Rezlera,
Basetl� odezwa� si�:
- Aczkolwiek nie mam ducha proroczego, lecz got�w jestem za�o�y� si�, �e
Parmezan uprzyjemni nam wiecz�r jak�� niezwyk�� histori� o zmar�ym
Eisenfederze... Musia�e� ty, owczy serku, zmalowa� t�gie �wi�stwo, je�eli
zapraszasz nas na kolacj�, przypuszczam, �e za pokut�!
- Niech ci� diabli porw�, �e� nas zwabi� do tamtego pokoju i w dodatku
zapomnia�e� nazwiska Eisenfedera!... - wybuchn�� Parmezan uderzaj�c kuflem w
st�. - Twoje gapiostwo zatru�o mi ca�y tydzie�.
- Uwa�acie, jak si� rozwija ten Twaro�ek! - odpowiedzia� Basetla. - Jednym
uderzeniem kufla o st� za�atwia dwa interesy: wy�adowuje swoj� w�ciek�o�� na
mnie i daje zna� kelnerce, a�eby przysz�a. No, poniewa� us�yszymy jak�� bardzo
wzruszaj�c� histori�, wi�c pozwolicie, a�ebym przede wszystkim co� zam�wi�.
Panienko!... prosz� pieczeni wo�owej z kapust� i kartoflami, za dusze zmar�e...
A p�aci ten pokutnik... - doda� wskazuj�c Parmezana.
- Dla ciebie nie ma nic �wi�tego!... - sykn�� Parmezan. - Prosz� o schab z
kartoflami, bez kapusty...
Ja zam�wi�em tak�e schab, a kiedy sko�czyli�my nasz� nie-wykwintn� uczt�,
Parmezan opar� �okcie na stole, brod� na r�ku i westchn��:
- Nie ma co m�wi�, udawa�o mi si� z tym nieborakiem Eisenfederem! Ale zaczn� od
pocz�tku.
- Byle nie od pocz�tku �wiata - wtr�ci� Basetla wyk�uwaj�c z�by.
Parmezan b�ysn�� w jego stron� ��tawym okiem i prawi�:
- Jak wiecie, uko�czy�em gimnazjum w mie�cie X...
- No... no... tylko bez przechwa�ek! - wtr�ci� Basetla. Parmezan ze wzgard�
ruszy� ramionami i m�wi� dalej:
- W mie�cie X opr�cz gimnazjum znajdowa�a si� czteroklasowa szko�a realna, a
kiedy ja chodzi�em do pierwszej klasy gimnazjalnej, Eisenfeder ucz�szcza� do
pierwszej klasy realnej. By� on synem rymarza, o czym wiem, gdy� jaki� czas
mieszkali�my w tym samym domu. Znali�my si� jednak z daleka i nie rozmawiali�my
z sob�, poniewa� gimnazjalistom nie wypada�o wdawa� si� z "olejarzami". Tak
nazywali�my realist�w.
W jesieni roku 186* w mie�cie X urz�dzono wystaw� rolnicz� z pr�bami machin i
wy�cigami. Pr�by i wy�cigi odbywa�y si�, dajmy na to, za rogatk� wschodni�,
machiny sta�y przy rogatce zachodniej, obok koszar, za� okazy zb�, ogrodowin i
owoc�w pomieszczono w sali popisowej naszego gimnazjum.
By� to pocz�tek roku szkolnego, wi�c mia�em dosy� czasu i co dzie� zwiedza�em
wszystkie cz�ci wystawy. Przypatrywa�em si� pr�bom p�ug�w, siewnik�w i bron
nowego typu za rogatkami wschodnimi; potem bieg�em do koszar, a�eby po raz
dziesi�ty i pi�tnasty ogl�da� m�ynki, sieczkarnie i rozmaite machiny, kt�rych
znaczenia nawet domy�li� si� nie mog�em. Za� na ukoronowanie moich
agronomicznych uciech �azi�em do sali gimnazjalnej, a�eby tam podziwia�
olbrzymie buraki, marchew, kalafiory i kapust�.
Nie potrzebuj� dodawa�, �e najwi�ksz� popularno�ci� cieszy�y si� okazy istotnie
pi�knych owoc�w, mi�dzy kt�rymi wyr�nia� si� koszyk jab�ek ciemnoamarantowej
barwy. Musz� te� nadmieni� z przykro�ci�, �e co dzie�, pomimo dozoru, gin��
jaki� owoc. Pokazuje si�, �e...
- �e zakazane owoce smakuj� najlepiej - wtr�ci� Basetla. - Ju� znamy ten g��boki
aforyzm!...
- Radz� ci wynajmowa� sw�j j�zyk do prania bielizny zamiast kijanki!... -
burkn�� Parmezan i odetchn�wszy m�wi� dalej:
- Pewnego dnia, kiedy znowu szed�em do gimnazjum, rozumie si�, nie na lekcj�,
tylko na wystaw�, zobaczy�em przed szko�� zbiegowisko. T�um, ci�gle rosn�cy,
kot�owa� si� u drzwi g��wnych, w kt�rych policjant (czarny mundur z czerwonym
ko�nierzem, na g�owie pikielhauba, przez rami� szabla na szerokim pasie) trzyma�
za r�k� jakiego� ch�opca w ubraniu cywilnym.
W pierwszej chwili nie mog�em pozna� twarzy, ch�opak bowiem zas�ania� si� drug�
r�k�, trz�s�c si� i p�acz�c tak rzewnie, �e �zy wyp�ywa�y mu spomi�dzy palc�w.
Ale gdy zbli�y� si� jaki� pan ?. zapytaniem: "Co si� sta�o?..." - policjant
oderwa� ch�opcu r�k� od twarzy, a w�wczas... pozna�em Eisenfedera!
"Krad� jab�ka na wystawie, prosz� wielmo�nego pana, wi�c kazali zaprowadzi� go
do ratusza" - obja�ni� policjant.
"Jak mam� kocham... jak Bozi� kocham... nie bra�em jab�ek!... - krzycza� ch�opak
bij�c si� w piersi. - Ja chcia�em tylko poprawi� jab�ko, �eby nie spad�o, a pan
Mateusz, wo�ny, powiedzia�, �e krad�em..."
Owym jegomo�cia, kt�ry zatrzyma� policjanta, by� czcigodny D., nauczyciel
matematyki, a zarazem inspektor szko�y realnej. Rozm�wi� si� z obecnym przy
awanturze cz�onkiem zarz�du wystawy i Eisenfedera uwolni� z r�k policjanta.
"Mo�esz i�� do domu" - rzek� D.
Ale ch�opak nie ruszy� si� z miejsca. Opar� si� o �cian� i zas�oniwszy twarz obu
r�koma, p�aka�, �e si� serce kraja�o, i powtarza�:
"Ja nie bra�em... ja tylko chcia�em poprawi� jab�ko. To pan Mateusz, kt�ry k��ci
si� z moimi rodzicami, przez zemst� nazwa� mnie... O m�j Bo�e..."
Zacny nauczyciel pog�aska� ch�opca i odprowadziwszy go na bok, rzek�:
"Uspok�j si�, Eisenfeder, i id� do domu... Ja ci wierz� i mam nadziej�, �e do
jutra wyja�ni si� nieporozumienie."
Istotnie sprawa wyja�ni�a si� o tyle, �e znaleziono kilka os�b, kt�re widzia�y,
i� Eisenfeder tylko dotkn�� jab�ka le��cego na szczycie grupy, ale bynajmniej
nie chowa� go do kieszeni.
- Dramat zako�czony sielank�!... - rzek� Basetla.
- Zobaczysz, jaka to �adna sielanka - ci�gn�� Parmezan. -Zapominasz, �e na
aresztowanie Eisenfedera patrza�o kilkana�cie os�b i �e ch�opak mia� koleg�w,
drugoklasist�w. Dzieci za�, jak wiadomo, niekiedy odznaczaj� si� tygrysimi
instynktami...
- I nie dzieci!... - wtr�ci� Basetla.
- Eisenfeder by� usprawiedliwiony wobec w�adzy szkolnej, ale nie zdo�a�
przejedna� koleg�w, kt�rzy dla mi�o�ci sztuki dokuczania u�ywali na nim, ile
wlaz�o. Z ca�ego szeregu prze�ladowa�, jakim ulega�, najmniejszymi by�y dwa
przezwiska: "wystawca" i "jab�ecznik"... Niech tylko Eisenfeder nie ust�pi� komu
z drogi albo nie zrobi�, czego ��dano, wnet "obra�ony" kolega rzuca� s��wko:
"wystawca" albo "jab�ecznik", i - mia� zupe�n� satysfakcj�. Eisenfeder
czerwieni� si�, cofa�, a niekiedy rzuca� si� na �awk� i opar�szy g�ow� na r�ku,
p�aka�... Tote� niewielu "koleg�w" odmawia�o sobie uciechy pobudzenia do �ez
Eisenfedera. Nikczemno�� lubi triumfowa� nad niedol�.
W rezultacie Eisenfeder musia� usun�� si� ze szko�y i dopiero po up�ywie dwu lat
wst�pi� do trzeciej klasy. Ja tymczasem doszed�em do czwartej, pi�tej.
Eisenfeder przeni�s� si� do gimnazjum, gdzie niekiedy spotykali�my si� na
korytarzu. Czy wiedzia�, �e by�em �wiadkiem jego aresztowania?... nie jestem
pewien. W ka�dym razie spotkawszy si� ze mn� rumieni� si� i spuszcza� oczy.
Sko�czywszy gimnazjum zapisa�em si� do Szko�y G��wnej, przeszed�em na drugi kurs
medycyny i znowu spotka�em Eisenfedera b�d�cego na pierwszym kursie. W tej epoce
naszego kole�e�stwa zdarzy�y si� dwa wypadki, o kt�rych zawsze my�l� z �alem,
chocia� nic nie by�em winien.
Pewnego dnia zetkn�li�my si� w prosektorium; ja, ju� nie pami�tam, z kim,
preparowa�em nog�, a Eisenfeder przy drugim stole obrabia� g�ow�. Wtem, licho
wie z jakiej racji, przyszed� mi koncept zapyta� mego towarzysza: czy by� na
wystawie sztuk pi�knych?... Eisenfeder, kt�ry widocznie us�ysza� tylko wyraz:
"wystawa", nagle zaczerwieni� si� i zwr�ciwszy si� do mnie z zakrwawionym
skalpelem, zapyta�:
- O jakiej to "wystawie" pan m�wi?...
Na moje szcz�cie odpowiedzia�em naturalnym g�osem:
- No, o wystawie Zach�ty. Nie s�ysza�e� pan?.:. Eisenfeder popatrzy� na mnie ze
z�o�ci� i na powr�t wzi�� si� do roboty. Ja za� przypomnia�em sobie jego
wystawow� awantur� i struchla�em pomy�lawszy, �e ten cz�owiek m�g� pos�dzi� mnie
o zamiar szykanowania go...
Drugi raz zdarzy�o si� gorzej. Spotka�em Eiseniedera na obiedzie, wiecie, u
Janowej. Diabli nadali, �e usiad� przy mnie Je�ozwierz, kt�ry po czarnej kawie
wydoby� z kieszeni kilka jab�ek amarantowego koloni i zacz�� nimi cz�stowa�
naprz�d mnie, potem Eisenfedera.
- Jedz kolego - m�wi� - to bardzo zdrowe po obiedzie... Co za g�upi koncept i
sk�d mu przyszed� do �ba! Eisenfeder na widok owocu, kt�ry zapewne przypomnia�
mu wystaw� rolnicz� w X, zerwa� si� od sto�u, spojrza� na mnie oczyma pe�nymi
�ez i zap�aciwszy Janowej za obiad, wyszed�. W kilka za� dni dowiedzia�em si�,
�e wzi�� urlop i wyjecha� na wie�, na guwernerk�. By�o mi w�ciekle przykro,
poniewa� jestem pewny, �e pos�dza� mnie o opowiadanie jego nieszcz�cia na
wystawie.
Tu Parmezan umilk� i napi� si� piwa. Po chwili zapyta� go Basetla:
- Wi�c wed�ug twojej hipotezy, Parmezanku, Eisenfeder dlatego wyjecha� na
guwernerk�, �e Je�ozwierz pocz�stowa� go bardzo czerwonymi jab�kami?... A czy
wypadkiem ty, filantrop, czy wypadkiem nie opowiedzia�e� komu jego niemi�ej
historii?...
Parmezan zmiesza� si�...
- Czy ja pami�tam?... Mo�e i opowiedzia�em co� Je�ozwierzowi, ale... pod
najwi�kszym sekretem i nigdy w tym sensie, �e Eisenfeder krad� jab�ka, tylko �e
spotka�o go takie dziwne zdarzenie.
- Tak... tak!... musia�e� co�. Twaro�ku, chlapn�� j�zykiem, naturalnie pod
najwi�kszym sekretem, o Eisenfederze, a zaraz powiem ci dlaczego. Pami�tam, w
tej chwili przypomnia�em sobie, �e w roku, kiedy Szko�� G��wn� zamieniono na
uniwersytet, rozesz�a si� pod najwi�kszym sekretem pog�oska o jakim� medyku
drugokursi�cie, kt�ry w gimnazjum krad� jab�ka, a p�niej zegarki. Ludzie nie
tylko powtarzali twoje s�owa, ale jeszcze awansowali bursza na kompletnego
z�odzieja!... Tote� nie dziwi� si�, �e w�wczas wyjecha� na guwernerk�, a p�niej
unika� kochanych bli�nich jak ps�w w�ciek�ych... Za twoje zdrowie,
Parmezanku!...
Basetla wypi� kufel piwa, a Parmezan t�omaczy� si� bardzo strapiony:
- To nie mo�e by�!... Ja nic podobnego nie m�wi�em o Eisenfederze... Ja go nawet
broni�em...
- Tylko ju� mnie nigdy nie bro� w ten spos�b!... - szydzi� Basetla.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
Stecki przerwa� opowiadanie, zatrzyma� si� w alei i po d�u�szej pauzie doda�:
- Na �wiecie robi si� tak, �e jedni powtarzaj� plotk�, cho�by o niewinnym, inni
broni� oskar�onego, rozumie si�, specjalnym stylem, wszyscy za� razem buduj�
stos, na kt�rym opala si� mocniejszy, a ginie s�abszy.
- A jakie zapisa�by pan lekarstwo na t� chorob�?... - spyta�em.
- Przez kilka lat mieszka�em za granic� - odpowiedzia� Stecki - i doszed�em do
nast�puj�cego wniosku. Inteligentny Niemiec lub Francuz, znalaz�szy si� w
towarzystwie r�wnie inteligentnych ludzi, rozmawia o wa�nych kwestiach:
naukowych, religijnych, spo�ecznych, a cho�by i artystycznych. Za� my lubimy
przede wszystkim zajmowa� si� osobami i powtarzanymi o nich pog�oskami, cho�by
za grosz nie mia�y prawdy ani sensu. Skutek jest ten, �e Francuz albo Niemiec
kszta�ci si� w towarzystwie, a my psujemy si� i krzywdzimy innych, dzi�ki czemu
ka�dy z nas ma dusz� pe�n� uk�u�, dop�ki nie zabli�ni ich pogarda.