5395
Szczegóły |
Tytuł |
5395 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5395 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5395 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5395 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Drielfi
Anna Prus
PROLOG
M�oda dziewczyna siedzia�a w oknie i patrzy�a na opadaj�ce li�cie. By�y
takie kolorowe... Jesie� by�a w pe�ni. Najprawdziwsza z�ota, polska jesie�.
Nie potrafi�a, mimo urokliwego widoku, sp�dzi� z ust smutku. No tak... Mia�
zadzwoni�... U�miechn�a si�. Powtarza�a klasyczny przypadek utraconej mi�o�ci
wakacyjnej. Co mog�a na to poradzi�? By� inny. Mia� pasj�. By� �eglarzem. W jej
wieku. Kiedy si� rozstali, nawet nie mieli swoich telefon�w. Potem, miesi�c
p�niej, cudem si� spotkali i wymienili telefony. I na tym si� sko�czy�o.
A teraz, po tygodniu od spotkania zmusza�a si� do wyrzucenia go z pami�ci. A
to nie by�o proste.
Na imi� by�o jej Ania.
***
Rozdzia� 1
Ania wpad�a po szkole do domu i natychmiast zrobi�a sobie herbat� w swoim
ulubionym bia�ym kubku z serduszkiem. Kiedy tylko woda si� zagotowa�a, wrzuci�a
torebk� do kubka. Potem pobieg�a do swojego pokoju i przebra�a si�. Ale� dzi�
by�o zimno! Wsun�a na siebie powyci�gany sweter i drugie skarpetki. Zesz�a do
kuchni i wypi�a gor�c�, mocn� herbat�. Nap�j rozgrza� j�. Zrodzi�o si� w niej
postanowienie, kt�re, zwa�aj�c na to, �e by�a wielk� domatork�, zdawa�o si� co
najmniej dziwne.
"P�jd� na spacer" - pomy�la�a, cho� by�o 10 stopni i zaczyna�o kropi�.
Pr�dko za�o�y�a kurtk�, buty i r�kawiczki. Wysz�a zamykaj�c drzwi na klucz.
Niebo zaci�gn�o si� ciemnymi chmurami, z kt�rych si�pi� leciutki
kapu�niaczek. Zimny wiatr d�� i przejmowa� do szpiku ko�ci. Drzewa ugina�y si�
pod jego podmuchami, gubi�c po��k�e li�cie. Mimo to, krajobraz dawa� wra�enie
dziwnego spokoju i tego, �e co� si� ko�czy i ulatuje. Jak li��.
Ania pobieg�a nad Wis�� i przechadza�a si� jej brzegiem. �piewa�a sobie pod
nosem i przypomina�a wydarzenia z obozu �eglarskiego. No tak, wspomnienia zn�w
o�y�y. �piewa�a coraz g�o�niej i g�o�niej. Sprawia�o jej to wielk� przyjemno�� i
tylko tu, na odludziu, mog�a �piewa� w spokoju, nie boj�c si� niczyjej krytyki.
Cho�, przyzna� musia�a, nie by�a wielkim talentem w tej dziedzinie.
Przesz�a ju� kawa� drogi, kiedy dosz�a do osiedli ogr�dk�w dzia�kowych, co
oznacza�o, �e najwy�sza pora wraca�. Wszystko by�o opuszczone i smutne. A mo�e
raczej melancholijne, a nie smutne. Ania cz�sto zastanawia�a si�, dlaczego
ludzie tu, na terenie zalewowym Wis�y stawiali domy. Dziwne. Czasem nawet na
wa�, jak nazywano w skr�cie wa� przeciwpowodziowy, wychodzi�y kozy. Kozy! W
centrum Warszawy! Ludzie uprawiali tu r�wnie� kapust�, marchewk�, jab�ka i
pomidory. Ale najpi�kniejsze by�y kwiaty. Dzikie, niezadbane r�e, nagietki,
niecierpki, lwie paszczki i inne kwitn�ce wczesn� jesieni�.
Ania zauwa�y�a rosn�ce poza ogrodzeniem �adne, delikatne, r�owe, fioletowe
i ��te kwiatki. Nie zastanawiaj�c si�, zrobi�a z nich bukiet. Nagle a�
podskoczy�a. W trawie le�a� pi�kny, srebrny diadem. By� chyba upuszczony
stosunkowo niedawno, bo l�ni� w promieniach zachodz�cego s�o�ca i nie by� ani
troch� brudny, czy naznaczony z�bem czasu. Podnios�a go zafascynowana.
- Jaki pi�kny... - oniemia�a z zachwytu, kiedy odkry�a, �e w jednym miejscu
tkwi� b�yszcz�cy diament. A mo�e kryszta� lub zwyk�a cyrkonia. To nie by�o
wa�ne. Co najdziwniejsze zdawa� si� emanowa� w�asnym, zielonkawym �wiat�em. Ania
w�o�y�a go na g�ow� i poczu�a jakie� cudowne ciep�o i spok�j rozp�ywaj�ce si� po
ca�ym ciele. Nagle us�ysza�a znik�d cichutki, d�wi�czny �piew i dwa s�owa -
"elli Drielfi". G�os zdawa� si� t�tni� z ziemi, z powietrza, z kwiat�w. Kiedy
si� odwr�ci�a, nikogo nie zauwa�y�a.
Deszcz przesta� pada�. Pytania, dziesi�tki pyta� a� rozsadza�y jej g�ow�.
Jakim cudem ona go znalaz�a? Srebrny diadem w trawie? W�r�d opustosza�ych,
biednych ogr�dk�w dzia�kowych? Kogo by�o sta� na posiadanie takiego klejnotu? I
sk�d dochodzi� ten g�os?
- Elli Drielfi - powiedzia�a. - Jakie to pi�kne. Brzmi jak muzyka. - i
roze�mia�a si� zupe�nie bez powodu. Troski odesz�y jak no�em uci��. Cho� na
chwil� zapomnia�a o swoim �eglarzu.
Spojrza�a na zegarek. No tak. Nie by�o jej ju� p�torej godziny. Czas
najwy�szy wraca�. Schowa�a diadem troskliwie do wewn�trznej kieszeni kurtki.
Wola�a, �eby nikt go nie zauwa�y�. Tak na wszelki wypadek. Wcale nie chcia�a go
straci� ani nikomu oddawa�. Poczu�a ju�, �e jest jej w�asno�ci�.
Kiedy zobaczy�a szybko gromadz�ce si� czarne chmury domy�li�a si� pr�dko, �e
idzie burza.
Dos�ownie w jednej chwili pociemnia�o. Powia�o z tak� si��, �e a� odskoczy�a
do ty�u. Deszcz lun�� z potworn� si��. Pierwszy grzmot zag�uszy� szum ulewy.
Ania bieg�a przed siebie, byleby tylko dotrze� do domu. By�o strasznie zimno
i w og�le nie czu�a ju� d�oni ani palc�w u st�p.
Wkr�tce zacz�� pada� grad wielko�ci groszku siek�cy w twarz. Nie spos�b by�o
i��.
Ania przystan�a na chwil�. Musia�a przykucn��, �eby wiatr jej nie
przewr�ci�. Tymczasem gradowe kule osi�gn�y rozmiar kurzych jaj. Ka�da kula po
uderzeniu sprawia�a b�l, jakby kto� cisn�� kamieniem.
A najgorsze by�o to, �e zupe�nie nie mia�a si� gdzie schowa�. Pochyli�a si�,
r�kami chroni�c g�ow� i z desperackim wysi�kiem zn�w zacz�a biec. Niewiele
widzia�a. Po jakim� czasie znalaz�a �cie�k� prowadz�c� do jej osiedla. Pobieg�a
jeszcze szybciej. Ju� by�a pod domem, ju� wyci�gn�a r�k�, �eby zadzwoni� drzwi,
kiedy gradowa kula uderzy�a j� w g�ow�. Zatoczy�a si�, przed oczami jej
pociemnia�o. Nikt nie otwiera�. Z wielkim wysi�kiem wyci�gn�a z kieszeni klucze
i otworzy�a drzwi. Z ulg� skoczy�a do �rodka i usiad�a na �awce w przedpokoju.
By�a zupe�nie przemoczona i zzi�bni�ta. Przymkn�a oczy i straci�a przytomno��.
Po jakich� pi�ciu minutach ockn�a si�. Kiedy przypomnia�a sobie, co si�
sta�o, wsta�a i posz�a do �azienki. Napu�ci�a do wanny gor�cej wody i zupe�nie
sko�owacia�a zesz�a do kuchni zaparzy� kolejn� herbat�.
Trzymaj�c paruj�cy kubek w r�ku wr�ci�a do �azienki. Zrzuci�a z siebie mokre
ubranie, co nie by�o wcale proste i wesz�a do wanny. Zakr�ci�o jej si� w g�owie
i zn�w straci�a przytomno��.
Obudzi�a si�, gdy us�ysza�a dzwonek telefonu. Opatuli�a si� r�cznikiem i
podesz�a do aparatu.
- Halo?
- Cze�� Aniu, to ja.
- Cze�� mamo. Burza ci� zatrzyma�a?
- Tak kochanie. Jeste�my z Madzi� u cioci Asi. Jeszcze leje i wali grad,
wi�c nie wiem, czy nie przenocujemy. Poradzisz sobie kotku?
- Musz� mamo! Ale wiesz co?
- Co� si� sta�o? - mama wyczu�a niepok�j w jej g�osie.
- Nic, tylko dosta�am tym gradem w �eb i straci�am przytomno��. Ale tylko na
chwil�.
- Matko boska, Aniu! No... A ja nie mog� do ciebie przyjecha�! Zadzwoni� do
s�siad�w, �eby si� tob� zaopiekowali i przyjad� jak najszybciej. Jak tylko ten
grad zel�eje to od razu przyjedziemy. Bo�e!
- Mamo! Ju� wszystko dobrze! Czuj� si� �wietnie i wszystko jest okey!
Spokojnie! Nic si� nie martw - roze�mia�a si�.
- No dobrze. Odgrza�a� sobie zup�?
- Tak mamo. Papa.
- No pa. B�d� najszybciej jak si� da.
- Cze�� - roz��czy�a si�.
Dopiero teraz Ania poczu�a jaka jest g�odna. Postawi�a zup� na gaz, wy��a i
rozwiesi�a mokre ubrania, spu�ci�a wod� z wanny i zaparzy�a now� herbat�. Zaraz
te� zupa by�a gotowa. Zjad�a j� z apetytem. Po�kn�a aspiryn� i postanowi�a
p�j�� spa�.
Wtem przypomnia�a sobie o diademie. Posz�a do przedpokoju i z kieszeni
mokrej kurtki wyj�a l�ni�cy klejnot. By� nieziemsko pi�kny. �wieci� zielonkawym
�wiat�em. W�o�y�a go na g�ow�. Ca�a senno�� z niej ulecia�a. G�owa te� przesta�a
j� bole�. Jak na skrzyd�ach polecia�a do swojego pokoju. Zacz�a przymierza�
sukienki. Wybra�a bia��, prost�, i d�ug�. Przejrza�a si�.
"Ale� ja pi�knie wygl�dam" - powiedzia�a sobie. A rzeczywi�cie wygl�da�a
bosko. Rozpu�ci�a d�ugie, pofalowane kasztanowe w�osy, w kt�rych diadem l�ni�
srebrzy�cie. Zdj�a okulary. Jej niesamowite, lekko sko�ne niebieskie oczy z
��tymi �rodeczkami b�yszcza�y w podnieceniu.
- Elli Drielfi! - us�ysza�a za sob� g�os, a w lustrze ujrza�a pi�kn�, smuk��
i �niad� kobiet� o szpiczastych ko�cach uszu. U�miecha�a si� do niej przyja�nie,
a zarazem tajemniczo.
Ania tak si� przestraszy�a, �e a� podskoczy�a.
- Nie b�j si�. Jestem Gaija. A ty jeste� Drielfi. To twoje imi�.
- Mam na imi� Ania. - odpar�a sucho.
- Eh... - westchn�a przybyszka. Przejd�my mo�e do Kinifijjel�r. P�jdziesz
ze mn�?
- Tak. - Ania nabra�a do Gaiji zaufania. Zupe�nie nagle i kompletnie
irracjonalnie. By� mo�e dlatego, �e Gaija m�wi�a pi�knym j�zykiem, kt�ry
przypomina� �piew. By� bardzo d�wi�czny, melodyczny i radosny. Od razu go
pokocha�a i dziwi�a si� sobie, �e go rozumie. A by� mo�e nie.
- Zamknij oczy. - Ania zamkn�a je i us�ysza�a jaki� szum. Czu�a, �e leci w
jakiej� dusznej, nieokre�lonej ciemno�ci. Wszystko trwa�o kr�tk� chwilk�.
- Mo�esz ju� otworzy�.
To, co zobaczy�a by�o przepi�kne. Na niewielkiej polance, poro�ni�tej
mi�kk�, pachn�c� traw�, wrzosem i k�pkami jag�d, sta�y dwie drewniane �awki i
st�. Na stole pali�a si� niebieska, wysoka �wieca, sta�a butelka, dwa kieliszki
i talerz z owocami.
Dziwi�a si� sobie, dlaczego si� zgodzi�a p�j�� nie wiadomo gdzie z nie
wiadomo kim.
Polana by�a z trzech stron obro�ni�ta gajem brzozowym, natomiast z czwartej
strony, opada�a stromo tworz�c klif nad spokojnym morzem.
S�o�ce ju� chyli�o si� ku zachodowi, prze�wiecaj�c przez jesienne li�cie.
Zaiste by�o pi�knie.
Gdzie� w oddali s�ycha� by�o radosny �piew i d�wi�k lutni.
- Usi�d� prosz�. - powiedzia�a Gaija.
Ania usiad�a na �awce.
- Jak zapewne si� domy�lasz, jestem elfem. Znajdujemy si� w Kinifijjel�r,
pi�knym lesie elf�w, po�o�onym na wsch�d od Jeziora D�ugiego. Drielfi, bo tak
brzmi twoje imi� w naszej mowie, oznacza "Dzieci� Elf�w". Sprowadzi�am ci� tu,
bo najstarsze przepowiednie m�wi�, �e ten, kto znajdzie Diadem Fitherin, ten
zazna �ycia Gdzie Indziej. Jeste� Flecistk�. Umiesz gra� na flecie poprzecznym,
tak?
- Tak.
- Ijnefri Fitherin, tak zw� legendy Flecistk� z Wygnania, to te� twoje imi�.
Ale to nie jest wa�ne.
Koniec �wiata na twojej ziemi zbli�a si�. Za nieca�y rok, na pocz�tku lata,
ziemia ludzi rozpadnie si� i nie b�dzie istnie�. Zabrali�my ci� z niej, by� �y�a
po�r�d nas. �ycie nasze powinno ci si� spodoba�. Kochamy ta�czy�, �piewa� i
�mia� si�.
- Czy ja ju� tu zostan� na zawsze? - zapyta�a Ania z nadziej�, bo wydawa�o
jej si�, �e najskrytsze marzenia si� spe�niaj�. Marzy�o o �yciu w krainie, gdzie
nie ma ludzi. Gdzie w lesie �yj� m�wi�ce zwierz�ta. Gdzie si� chodzi w
pow��czystych sukniach i je�dzi konno. Gdzie si� �piewa i ta�czy. Gdzie istnieje
prawdziwa mi�o��.
Pokocha�a to miejsce, tak jak wkr�tce mia�a pokocha� wszystko co tu si�
znajduje.
- Jak chcesz, Drielfi. Wyb�r nale�y do ciebie.
***
Rozdzia� 2
Ania nie my�la�a d�ugo. Od razu si� zgodzi�a. Jako� zapomnia�a nagle o
swojej rodzinie, bliskich, przyjacio�ach. Tylko wspomnienie �eglarza gdzie� tam
si� ko�ata�o.
- Chc�, chc� tu zosta�! - zakrzykn�a rado�nie.
- To dobrze. Napij si� teraz. - Gaija nala�a do kieliszk�w ��tawego p�ynu.
Ani unios�a do ust kielich. Poczu�a zapach jab�ek i cynamonu. Spr�bowa�a.
By� to gazowany nap�j o wspania�ym smaku. Rozgrzewa� cia�o i rozja�nia� umys�.
- Wspania�e, wspania�e - powiedzia�a Drielfi, - bo tak od teraz b�dziemy
nazywa� Ani� - kt�r� ten alkohol o�mieli�. - mo�na jeszcze?
- Widz�, �e nasz elfi cydr przypad� ci do gustu. - odpowiedzia�a Gaija ze
�miechem. - ale nie dostaniesz ju� ani kropelki wi�cej. Czas na przemiany.
Z tymi s�owami elfka powsta�a, wzi�a Ani� za r�k� i skierowa�a g�ow� w
kierunku gwiazd na firmamencie. Zacz�a m�wi� w jakim� dziwnym j�zyku. Jej
monolog by� d�ugi, a Drielfi nawet nie �mia�a si� odezwa�.
- Ju�. - rzek�a niespodziewanie. Sp�jrz na mnie. Twoje oczy nie widz�
dobrze. - zdj�a dziewczynie okulary. Ostro�nie po�o�y�a r�k� na jej powiekach.
- Sp�jrz teraz.
- Och, dzi�kuj�! Dzi�kuj� bardzo! - widzia�a wszystko ostro, nawet lepiej
ni� przez okulary, a �wiat wydawa� si� jej jeszcze pi�kniejszy ni� kiedykolwiek.
Teraz Gaija uj�a uszy Drielfi.
- Teraz s�uchaj.
Drielfi a� zach�ysn�a si� z wra�enia. Us�ysza�a wszystkie d�wi�ki
wyra�niej. W dodatku wydawa�y si� jej bardziej nasycone i pe�ne g��bi ni�
kiedykolwiek. A elfi j�zyk wyda� jej si� jeszcze pi�kniejszy.
- A teraz ostatnia przemiana - dotkn�a jej st�p i d�oni. - Musisz st�pa�
cicho i wprawnie wspina� si� po drzewach.
- Dzi�kuj�, to by�o cudowne. - Drielfi podskoczy�a i zawirowa�a. Upad�a
mi�kko. Wprost bezszelestnie.
- Mog� ci da� jeszcze dwie rzeczy, kt�re sama sobie wybierzesz.
- Nie �miem prosi�.
- Ale� wybierz sobie - widz�c zdumienie w oczach dziewczyny doda�a - mo�e to
by� jaka� umiej�tno��, walor urody... Mo�esz zmieni� kolor w�os�w, czego ci
stanowczo odradzam...
- Dlaczego?
- P�niej si� dowiesz. - u�miechn�a si� szelmowsko - Aha. No i kolor
oczu... Mo�esz sta� si� wy�sza...
- Czy mog� si� chwil� zastanowi�?
- Oczywi�cie.
Drielfi namy�la�a si�.
"Chyba nie ma nic z urody co mog�abym zmieni�. Nie jestem pi�kna, troszk� za
gruba..." - spojrza�a na sw�j nieco za du�y brzuch i ze zdziwieniem zauwa�y�a,
�e wcale nie wystaje, a figura jest wprost idealna - " Aha, no to problem urody
odpada. Co bym chcia�a umie�? Strzela� z �uku? Naucz� si�. Ju� wiem. Chcia�abym
m�c czyta� w my�lach. Ale wola�abym nie wiedzie� niekt�rych rzeczy... O! Mam!
Chcia�abym intuicyjnie czu� zamiary przeciwnika. Przyda si� w walce. I co
jeszcze? Chcia�abym pi�knie �piewa�. Bardzo pi�knie."
- Oczywi�cie - Gaija czyta�a w my�lach. - spe�ni� twe �yczenia. Wyb�r jest
dobry. Tylko powiedz mi, jaki g�os chcia�aby� mie�.
- Sopran, w wysokich rejestrach i ciep�y alt w niskich. I mo�esz nie usuwa�
mojej chrypki. - ju� dawno sobie taki wymarzy�a.
- To si� da zrobi�. Podejd� tu.
Tym razem Gaija zmieni�a taktyk� "czarowania". Za�piewa�a tylko pie�� w
jakim� nieznanym Drielfi j�zyku.
K'Ijnefri Fitherin ki'ello dri
Asselle detheres manth mene
Imbisi dernieri herref de di
Kaldeli merendi di llene
- Ju�? - spyta�a zdziwiona Drielfi.
- Najmocniejsze czary le�� w s�owach, Ijnefri, pami�taj.
Drielfi ufnie podnios�a b�yszcz�ce oczy.
- Dzi�kuj�, Gaija.
Elfka u�miechn�a si�.
- Nie ma za co. Stare przepowiednie m�wi�y, �e przyjdziesz. - Drielfi nie
bardzo wiedzia�a o co chodzi, ale wola�a nie pyta�. - No, to id� ju�.
- Dok�d?
- Id� do elf�w, chyba je s�yszysz. - �piewy ucich�y, zast�pione salw�
perlistego damskiego �miechu. - Ach! By�abym zapomnia�a! Pami�taj, masz na imi�
Drielfi. I tylko Drielfi. Przyjdzie czas, kiedy �wiat si� dowie, �e przysz�a
Flecistka. Ale nie teraz. Nie teraz. Id� ju� i zapomnij o przesz�o�ci!
Zapomnij... - pstrykn�a palcami i wymaza�a jej przesz�o�� z g�owy.
Drielfi odwr�ci�a si� i pobieg�a w kierunku miejsca, z kt�rego dobiega�y
�miechy. Zdziwi�a si�, �e w og�le si� nie m�czy�a. Bieg�a przez wrzosowiska
zalane po�wiat� ksi�yca i milion�w gwiazd.
Niewiele czasu min�o, kiedy wreszcie dotar�a do lasu. Powoli, bezszelestnie
st�pa�a po li�ciach i pachn�cym mchu. To, co zobaczy�a, a� zapar�o jej dech w
piersiach. Przy trzech ogniskach ustawione by�y �awy, na kt�rych siedzia�y,
pij�c co�, elfy. Du�o elf�w. �mia�y si�. I by�y niesamowicie, wprost niemo�liwie
pi�kne. Wysmuk�e elfki o bujnych, d�ugich, prostych lub kr�conych w�osach,
�niade, lub blade. Elfowie byli dobrze zbudowani, i mieli d�ugie, rozpuszczone
swobodnie na ramiona w�osy lub kr�tkie, niesforne fryzurki.
Najwspanialsza za� z tego wszystkiego by�a muzyka. Pi�kne d�wi�ki lutni,
harf, skoczne skrzypiec i dzikie fletni. Wszystko spaja�o si� w jak�� wspania��
ca�o��. Do tego jeszcze ich ptasie trele... Wspania�e g�osy.
Zielone, niebieskie i srebrne latarenki by�y porozwieszane na drzewach i
poustawiane na sto�ach.
Drielfi wesz�a na polank� troch� niepewnie.
- Witajcie, elfy. - wszystkie spojrzenia skierowa�y si� na ni�. Muzyka
ucich�a. Zza krzak�w wyskoczyli �ucznicy z napi�tymi d�ugimi �ukami. Wszystkie
elfy jak jeden m��, zmru�y�y nieznacznie oczy.
Elf o d�ugich, czarnych jak kruk w�osach zaplecionych w warkocze i
zielono-��tych, dziwnie ciep�ych oczach wsta� od sto�u. Przybra� srog� min�.
- Podejd� tu. - wielce si� zdziwi�, kiedy si� okaza�o, �e przybyszka nie ma
baga�u ani broni. - Jak masz na imi�?
- Drielfi - odpowiedzia�a spogl�daj�c elfu prosto w oczy. Dostrzeg�a w nich
przelotny b�ysk.
- Zbli� si� do ognia. - potulnie wykona�a zadanie.
Elf bacznie obejrza� jej twarz. Zajrza� w oczy, zdaj�c si� przenika� je do
dna, obejrza� zmierzwione wiatrem w�osy. Dotkn�� b�yszcz�cy diadem.
- Fitherin. - u�miechn�� si�. - a teraz �piewaj.
Drielfi pogratulowa�a sobie w my�lach, �e wybra�a dar pi�knego g�osu.
Obejrza�a wpatrzone w ni� teraz elfie twarze, osch�e i powa�ne. Tylko jedna
osoba si� do niej u�miecha�a jawnie. M�ody ch�opak o rudoblond w�osach, buzi w
piegach i orzechowych oczach. To doda�o jej otuchy.
- Ale co? - spyta�a niepewnie.
- Co ci �lina na j�zyk przyniesie. - wzrok mu z�agodnia�.
Drielfi j�a �piewa� cudn� pie��. Sama nie wiedzia�a, co �piewa i co znacz�
s�owa.
K'Ijnefri Fitherin ki'ello dri
Aselle detheres...
- Wystarczy. - elf u�miechn�� si� szeroko i przyja�nie. - Witaj Drielfi,
Dzieci� Elf�w. - Drielfi u�miechn�a si� r�wnie�, najpi�kniej jak tylko umia�a.
- Ja mam na imi� Alardi i jestem dow�dc� naszej grupy.
- A ja Terrfj.- Orzechooki ch�opak poda� jej r�k�. - Witaj.
Nagle muzyka wybuch�a z dawnym wigorem, reszta stoj�cych usiad�a do sto��w,
lub rzuci�a si� w dzikie pl�sy. Drielfi sta�a niepewnie. Terrfj uj�� j� za r�k�
i zaprowadzi� do sto�u. Nala� jakiego� zielonkawego, musuj�cego napoju do
kryszta�owego kieliszka i cudnie si� u�miechn��.
- Dobrze, �e przysz�a�, czekali�my na ciebie. Jestem synem Alardiego.
�licznie �piewasz.
- Dzi�ki.
- Nie dziw si�, �e wszyscy na ciebie patrz�. Masz br�zowe w�osy. Jak grzywa
Wielkiego Lwa. - rzeczywi�cie, w�r�d elf�w by�y chyba wszystkie mo�liwe odcienie
w�os�w pr�cz br�zowego - bia�e, jasnoblond, ciemnoblond, z�ote, rude, zielone,
niebieskie i kruczoczarne. Jednak spojrzenia by�y przyjazne.
- To fenomen?
- Owszem. Kolor wybranych.
Na chwil� zapad�a cisza i Drielfi ws�ucha�a si� w s�odk� muzyk�.
- Terrfj?
- Tak?
- Masz dziwne imi�. Brzmi jak... Jak jeden, czysty d�wi�k.
- Spr�buj je wym�wi� inaczej, jakby� �piewa�a. Taki ju� nasz j�zyk.
- Terrfj.
- �wietnie.
- Powiedz mi, gdzie ja jestem, co ja tu robi�? I kim wy jeste�cie i po co? -
oczy jej zaiskrzy�y. Ju� dawno chcia�a to wiedzie�.
- Jeste� w Lerii, jednej z krain Wielkiego Ksi�yca. Przyby�a� z lasu, jako
C�rka Elf�w. A my? Jeste�my elfami i w�a�nie ucztujemy i w�drujemy, p�ki jesie�
na �wiecie. A po co? Dla przyjemno�ci czystej.
- G�upio pytam. - spu�ci�a wzrok.
- Nie. Ty nic nie wiesz. Ale dowiesz si� w zimie, kiedy w�dr�wki si�
sko�cz�. O, ju� �arcie gotowe. Chod�.
Drielfi poczu�a jaki� spok�j i bezpiecze�stwo i za�mia�a si� g�o�no i
beztrosko, a jej �miech gin�� w t�umie innych.
Elfy w weso�ej wrzawie wyci�ga�y z ognisk zawini�te w li�cie potrawy i
zdejmowa�y z ruszt�w mi�so. Jak si� potem okaza�o, to mi�so spo�ywa�o si� wraz z
pieczonymi jab�kami z go�dzikami i kawa�kami pomara�czy, kt�re to w�a�nie by�y
zawini�te w li�cie.
Drielfi wci�ni�to w r�k� du�y kawa�ek kory i na�o�ono na� ow� specyficzn�
potraw�. Nie �mia�a je��, dop�ki inni nie zaczn�. A kiedy tylko wszyscy usiedli
w spokoju, ze swoj� porcj�, wybuchn�� gwar rozm�w. Kilka elf�w podesz�o do niej
zaciekawionych.
- Witaj, ma�a. - powiedzia� czarnooki i zielonow�osy elf. Wygl�da� jako�
upiornie. Dwie m�ode elfki wy�oni�y si� zza jego plec�w.
- Elli Drielfi.
- Elli - Drielfi zaryzykowa�a u�ycie dialektu elf�w, na co odpowiedzia�
perlisty �miech dw�ch panienek. Usiad�y obok niej i rzuca�y kose spojrzenia na
zielonow�osego.
- Ty, ma�a chyba niewiele wiesz. - zacz�� zielonow�osy i zmru�y� oczy - Po
pierwsze to ja nazywam si� Zielonow�osy - Drielfi ledwo wstrzyma�a �miech.
Pomy�la�a sobie "ale niespodzianka". - a to Lilia i Lederien, moje siostry.
- Dok�d idziemy? - spyta�a rzeczowo, prze�uwaj�c kawa�ek mi�sa i zagryzaj�c
go gor�cym jab�kiem.
- Jak to?
- No... chyba nie w�drujemy bez celu?
- Prawda. Zmierzamy do Merrem, Miasta Krasnolud�w.
- Po co?
- Jak to po co? Ach, no tak. Ty nic nie wiesz.
- Opowiemy ci o Merrem, Drielfi. To mi�e miasto. - odezwa�a si� jedna z
si�str, o w�osach r�wnie zielonych, co Zielonow�osy i u�o�onych w dwa koki,
jakby r�ki i zachichota�a wraz z drug�. Nawet na ustach Zielonow�osego pojawi�o
si� co� na kszta�t u�miechu.
- W Merrem... No wi�c w Merrem - siostry chichota�y ju� jak naj�te, a
Zielonooki sp�sowia�.
- W Merrem m�j braciszek mia� ma�� wpadk�. Poszed� do haremu Doojeli i
sp�dzi� upojn� noc z Kesk�! - zachichota�a. - Nawet nie wiedzia�, jaki bubel mu
podsun�li. Ale by�a uciecha, jak Keska przylecia�a do baru i zacz�a wrzeszcze�
"Elfy, elfy, koniec �wiata!". Przezabawne. Ach, a pami�tasz Dindiego, Lilia?
- Jak�e mog�abym zapomnie� Dindiego! - elfki najwyra�niej zapomnia�y o
swojej rozm�wczyni i wraz z kilkoma innymi, kt�re z okrzykiem: "Z Kesk�!"
do��czy�y do dysputy, zacz�y szczebiota�.
Drielfi mia�a do�� dziwn� min�.
- Drielfi... - m�oda ruda dziewczynka, kt�ra przys�uchiwa�a si� ca�ej
rozmowie i z trudem t�umi�a �miech, odezwa�a si� nagle. - trafi�a� na najgorsze
plotkary w grupie. Szcz�ki im si� nie zamykaj�. Ale to sympatyczne babeczki.
- Tak... A...
- Kto to s� Kesi? - przerwa�a.
- Mhm.
- Ach, nic nie wiesz, kochana. - Drielfi potwierdzi�a skinieniem g�owy i
powstrzyma�a szyderczy u�mieszek. Ma�a m�wi�a bardzo powa�nym g�osem. - wi�c na
ca�ym Wielkim Ksi�ycu jest mn�stwo, mn�stwo r�nych istot. Ale jest kilka
g��wnych ras: elfy, Kesi, krasnoludy, nizio�ki, pernary, zjawy le�ne i
Spodle�cy.
- Te nazwy nic mi nie m�wi�.
- Tensli, nie umiesz t�umaczy� - obruszy� si� niski, cho� smuk�y blondynek o
anielskich oczkach i loczkach, kt�ry pods�uchiwa� ca�� rozmow�. - Drielfi, -
doda� - dowiesz si� o rasach spodlonych szczeg�owiej potem. Ale okre�lenie
zjawy le�ne jest g�upie i og�lne.
- We� si� zatkaj, Tini, ja tu jestem od my�lenia.
- Tensli. Ostrzegam. Powiem ojcu. - Tensli obla�a si� rumie�cem. - No. I
b�d� cicho. - Rudow�osa wsta�a obra�ona i odesz�a. - Jest g�upiutka - zwr�ci�
si� do Drielfi. - Ale wr��my do rzeczy. Te zjawy le�ne, co je Tensli wymieni�a
to krasnale, driady, hamadriady, fauny, centaury, satyry i strzygi. Kojarzysz?
Widzia�a� kiedy� kt�rekolwiek z nich?
- Tam sk�d pochodz� nikomu nawet si� o nich nie �ni�o. Czyta�am o nich w
ksi��kach. Fauny to p�-kozio�ki p�-ludzie, a centaury to astronomowie i s� od
pasa w d� ko�mi, a w g�r� lud�mi. Tak?
- Nie wiem, co to znaczy "lud�". Ale te cz�ci, kt�re nale��, jak
powiedzia�a�, do ludzi, to s� cz�ci Kes�w lub nas, elf�w.
- Kes�w?
- Kesowie s� podobni do nas, ni�si, maj� mniej szpiczaste uszy, du�e i
zawsze zielone lub ��te oczy i takie jak my w�osy. Odr�ni� ich od nas mo�na
najlepiej po g�osie. Maj� bardzo niskie i nami�tne g�osy. A g�upi Zielonow�osy
si� nic a nic nie zorientowa�.
- Ze pu�ci� si� z Kesk�?
- Bystra jeste�. I to jest takie �mieszne. Ze on si� w og�le nie
zorientowa�. No ale p�elfy to niechciane dzieci. Z po��czenia tych dw�ch ras
wychodz� albo szpetni i oble�ni Spodle�cy, albo przepi�kne i przebieg�e
czarownice albo w og�le nie wiadomo co. Ale to drugie rzadziej. Czarownice s�
bardzo rzadkie. Mog� by� i z�e i dobre, a w�adaj� ogromn� moc�, bo maj� wiedz�
obydwu ras.
- Czarownice mog� by� tylko p�elfkami?
- Tylko.
- A s�... Jacy� czarodzieje?
- Owszem. Wiesz sk�d si� bior�? Znik�d. Ka�dy elf mo�e by� czarodziejem. Ale
wtedy musi zamieszka� w Amon-erksi-k'il, co nie jest zbytni� przyjemno�ci�.
Tini widz�c zdziwienie na jej twarzy doda� po chwili:
- To twierdza wysoko w G�rach Keenje. Samotna, z surow� dyscyplin�. Raz na
rok poddaj� ci� kolejnym pr�bom. Coraz gorszym. Prawdziwi czarodzieje s�
straszni. Maj� czerwone oczy �mii, zaci�te usta i czerwone, d�ugie w�osy. W r�ku
zawsze trzymaj� zakrzywion�, magiczn� lask�. Brr... Ja widzia�em kiedy� jednego
i powiadam: nie by�o to mi�e spotkanie.
- A reszta ras? Nic o nich nie wiem... - strapi�a si�.
- Drielfi... - wtr�ci� si� nagle Terrfj, kt�ry pojawi� si� znik�d. Drielfi
zauwa�y�a, �e elfy maj� jakie� przedziwne zdolno�ci pojawiania si� i znikania
oraz pods�uchiwania wszelkich rozm�w.
- Sk�d� si� tu wzi��? - zapyta�a gniewnie. - Wszyscy zjawiacie si� i
znikacie w najmniej spodziewanych momentach. O! A ten Tini ju� gdzie� wsi�k�, -
zmarszczy�a brwi w bezsilnej z�o�ci - i ty znikasz...
- Nie z�o�� si�, bo ci nie do twarzy. No i z�o�� pi�kno�ci szkodzi.
- Nieprawda! - sykn�a jaka� �niada elfka i znikn�a z pola widzenia.
- No widzisz! - Drielfi zacisn�a pi�ci. Terrfj za�mia� si� jeszcze
g�o�niej.
- Dobrze, ju� dobrze! U�miechnij si�. Z czasem si� przyzwyczaisz. -
Dziewczyna �ci�gn�a usta w w�sk� linijk�. - Te ma�e paple gadaj� i gadaj�.
Nam�ci�y ci w g�owie. Twoja nauka musi i�� stopniowo. Id� spa�, jutro opowiem ci
o Merrem i krasnoludach - widz�c pytaj�ce spojrzenie doda� - i o Dindim. Po��
si�.
Poszli razem w kierunku skraju polany na kt�rym �wieci�y daj�ce s�abe
�wiat�o, niebieskie latarenki. Tam te� na hamakach pozaczepianych o drzewa, oraz
na pos�aniach na ga��ziach le�a�a ju� ma�a grupka elf�w i kilkoro ma�ych dzieci.
Drielfi od razu odurzy� przyjemny zapach �ywicy, mchu i igliwia bij�cy z lasu.
�e te� go wcze�niej nie poczu�a.
- Po�� si� tu - wskaza� na jedno z wielu pos�a� na hamakach, umieszczone
jakie� trzy metry nad ziemi�. - i �pij. Chyba, �e nie jeste� zm�czona.
Drielfi opanowa�a kolejn� fal� gniewu i zmusi�a si� do �agodnego tonu.
- Dlaczego mi rozkazujesz? Nie podoba mi si� to. - oczy Terrfja posmutnia�y
i Drielfi po�a�owa�a tego co powiedzia�a.
- P�ynie w tobie gor�ca krew. Ale nie uno� si� honorem. My robimy tu
wszystko dla ciebie. Nie z�o�� si�. Mia�a� dzi� ci�ki dzie� i oboje o tym
wiemy. Uwierz mi, jeste� zm�czona. - u�miechn�� si�, ale jego oczy jakby lekko
pociemnia�y.
- Przepraszam - szepn�a cicho i nie�mia�o. - Ja... ju� chyba nie my�l�.
- Ciesz� si�, �e umiesz si� przyzna� do b��du. �pij kochanie, �pij. -
poca�owa� j� w czo�o. Drielfi przymkn�a oczy, a gdy je otworzy�a, ju� Terrfja
nie by�o. Po�o�y�a si� wi�c na swoim pos�aniu z mchu, kt�re okaza�o si� bardzo
mi�kkie i wygodne, przykry�a si� cienk� puchow� ko�dr� i zasn�a od razu.
***
Rozdzia� 3
- �wie� ksi�ycu na polan�, ja w jego sercu ju� zostan�, a jak on mnie nie
kocha, to trudno. �wie� s�oneczko na stare drzewa, ja mu ju� nigdy nie
za�piewam, trudno...
Drielfi otworzy�a oczy i przeci�gn�a si�. Obok niej smag�a elfka, chyba
nawet ta sama, co wczoraj stwierdzi�a, �e z�o�� pi�kno�ci nie szkodzi, nuci�a
sm�tn� piosenk�, pakuj�c jakie� damskie fata�aszki do podw�jnego worka.
- Ang Terill! - zakl�a.
- S�ucham? - spyta�a zaintrygowana Drielfi. - Po jakiemu ty w�a�ciwie
m�wisz?
- Widz�, �e wreszcie wsta�a�, frelli, czas si� pakowa�.
- Co wcze�niej powiedzia�a�? Jaka frelli? - zmarszczy�a brwi.
- Drielfi, kochanie, to co powiedzia�am, ocenzurujmy. A frelli? To znaczy
kwiat. W j�zyku elf�w znad Morza Sekisso.
- Ach tak, no przecie�. - zakpi�a Drielfi. - Ja nic nie wiem. - doda�a po
chwili wbijaj�c wzrok w elfk�.
- Raczej niewiele wiesz, ale nie od razu, �e nic... Jestem z tamtych stron.
Urodzi�am si� w Przystani Fali. Wiesz co? Ja ci skombinuj� map�, to si� b�dziesz
orientowa� w terenie.
Elfka odbieg�a, a ka�dy jej krok by� jedn� wielk� gracj�, co zreszt� by�o
cech� tej rasy.
Drielfi obserwowa�a j�. Podbiega�a do r�nych wsp�plemie�c�w, zaj�tych
krz�taniem si� wok� noworozpalonego ogniska lub pakowaniem swoich rzeczy do
szarych, zamszowych work�w, identycznych jak ten, kt�ry mia�a elfka, i pyta�a o
co�. Ci w odpowiedzi wskazywali jej co�, a ona odbiega�a. W ko�cu zupe�nie
znikn�a z oczu. Drielfi wi�c j�a obserwowa� elfy. Kilku z nich zbiera�o
chrust, uwalaj�c go na spor� ju� kup� obok ogniska, inni siedzieli przy ogniu,
ustawiali ruszty, grzebali w �arze, sprawdzaj�c czy jest ju� dostatecznie
rozpalony i wrzucali jakie� jedzenie do garnk�w. Dzieciaki biega�y i krzycza�y.
Ca�a reszta pakowa�a si� sprawnie, pod�piewuj�c. Jaka� dziewczyna podbieg�a do
wykrotu w drzewie, wsadzi�a do �rodka p�on�c� pochodni�. Po chwili wyj�a j�,
zawin�a trzyman� w r�ku ko�dr� w br�zow� tkanin� i wepchn�a j� do tego�
wykrotu. Inne elfy sz�y jej �ladem. Jedne dorzuca�y swoje ko�dry do wykrotu,
reszta szuka�a innego miejsca.
Drielfi nagle wpad�a na pomys�, by policzy� wszystkich. 1, 2, 5, 10, 40...
Podda�a si�. Kr�cili si�, wiercili, nie mog�c ani chwili usta� w miejscu.
- Zamiast si� patrze�, pakuj ko�dr� i szukaj miejsca. - smag�a elfka
pojawi�a si� swoim zwyczajem znik�d. - A to dla ciebie - poda�a jej kawa�ek
br�zowej tkaniny, star�, pogi�t� kartk�, dwie pary d�ugich, obcis�ych i czarnych
zamszowych spodni, bia��, sznurowan� koszul� z kwiatowym ornamentem i wi�niowy
sweter-golf.
- Zmierz spodnie i powiedz, kt�re lepsze. To jedyne spodnie je�dzieckie,
jakie mamy na zbyciu. Koszula i sweter s� moje. Powinny pasowa�. No, dalej,
wci�gaj te gacie!
Drielfi upchn�a z trudem ko�dr� w ma�y, suchy wykrot tu� pod jej hamakiem.
Wsta�a, �ci�gn�a bia��, ju� troch� przybrudzon� sukienk�, kt�r� mia�a na sobie
od wczoraj i zakry�a si� wstydliwie r�kami.
- A niech ci konar w �eb przypierniczy! Cia�a si� wstydzi�! My�lisz, �e ci
faceci nie maj� nic lepszego do roboty, tylko gapi� si� na go�e kole�anki? Hehe,
jak chc� je ogl�da�, to nie tu, nie tu... - zachichota�a. - No! Tych to na ty�ek
nie wci�gniesz, spr�buj te wi�ksze. Za lu�ne? Karamva, trzeba sznurek dla
ciebie. O! Bluzka pasuje. A jak ci �adnie! Odda�abym ci j�, gdyby to nie by�a
moja ulubiona. Jaka ja jestem g�upia! Finiviel, idiotko, masz sznurek w jukach.
- zacz�a grzeba� w przepasntym worku, kt�ry okaza� si� jukami.
- Wi�c masz na imi� Finiviel?
- A co, nie przedstawi�am ci si�? Skleroza nie boli, karamva.
- Karamva! - rykn�a Drielfi chc�c sprawdzi�, co si� stanie.
- Co si� sta�o? Nie przeklinaj, frelli.
- A nic. Wi�� mnie tym sznurem, bo �niadanie ju� czeka. - faktycznie,
zaczyna�o si� robi� t�oczno przy kucharzach dogl�daj�cych ro�na i wody gotuj�cej
si� w garach.
Finiviel sprawnie zawi�za�a supe� na sznurze oplataj�cym biodra Drielfi.
- No, ju� �wietnie! - u�miechn�a si� i b�ysn�a czarnymi oczami - Chod�my.
Wszyscy usiedli doko�a ogniska i zacz�li spo�ywa� �niadanie na kt�re
sk�ada�y si�: kawa�ek kr�liczego mi�sa, dwa pieczone ziemniaki, mandarynka i
kawa�ek ciasta o smaku nale�nik�w.
Jad�a zapami�tale, a� przymkn�a oczy. By�o pyszne.
Zdziwi�a si� wielce, kiedy gdy mia�a zamkni�te oczy, poczu�a co�, w �rodku.
Wiedzia�a.
- Terrfj! - odwr�ci�a si�, faluj�c w�osami.
Rzeczywi�cie szed� do niej. A ona to wyczu�a. Wewn�trz.
- Poczu�a� mnie? - spyta� rozradowany.
- Aha. Nie wiem jak.
- Cudnie, Drielfi. Jedz kochana, jedz. - u�miechn�� si� �licznie, si�gaj�c
po swoj� porcj�.
Drielfi znowu poczu�a dziwny impuls. Alardi? Odwr�ci�a si� i zobaczy�a
zielono��te oczy zimno si� w ni� wpatruj�ce. Alardi u�miechn�� si� i pozdrowi�
j� r�k�.
- Co si� ze mn� dzieje? - spyta�a, patrz�c na znikaj�ce w zastraszaj�cym
tempie jedzenie Terrfja. - to jaka� telepatia?
- Jakby� zgad�a. Im d�u�ej z nami przebywasz, tym szybciej stajesz si�
elfem. Wkr�tce jedyn� rzecz�, jak� b�dzie mo�na odr�ni� ci� od nas b�dzie to,
�e nie masz zbyt szpiczastych uszu.
Gdy tylko Drielfi sko�czy�a je�� i ju� chcia�a wsta�, g�os zabra� Alardi.
- W po�udnie wyruszamy z tej polany i jedziemy bez przystank�w do Merrem.
Musimy wr�ci� do Pa�acu przed zim�.
Elfy zerwa�y si� z ziemi i rozpierzch�y we wszystkie strony jak �awica ryb.
Tylko niekt�re nerwowo ko�czy�y si� pakowa�.
"Ciekawe gdzie maj� te konie, skoro juki szykuj�" - pomy�la�a Drielfi.
By�a troch� zdezorientowana. Terrfj chwyci� j� za r�k� i poci�gn�� w las.
Najpierw si� dziwi�a, a potem roze�mia�a tak g�o�no i rado�nie, �e las, drzewa,
wszystko, zdawa�o si� �mia� do niej w odpowiedzi. By�a taka szcz�liwa. Terrfj z
ob��dnie �licznym u�miechem bieg� szybko jak wiatr. �cigali si�. Wypadli nagle
na polank�, na kt�rej sta�o oko�o czterdziestu koni. Pi�knych, wysokich, w
wi�kszo�ci bia�ych, ale by�y r�wnie� siwki, kare, kasztanki, jeden jab�kowity i
jeden izabelowaty. Ale w niewielkiej liczbie. Kiedy Drielfi podbieg�a bli�ej,
dojrza�a ich pi�kne, m�dre i sko�ne oczy, wspania�e, l�ni�ce, d�ugie grzywy,
smuk�e sylwetki i po�yskuj�c� sier��. By�y pi�kne i bardzo zadbane. Co dziwne,
ich nogi by�y niebywale d�ugie, widno przystosowane do jazdy wierzchem i do
cwa�u. Skuba�y sobie w spokoju trawk� lub wita�y si� z przyby�ymi elfami.
- Witaj Terond. - zakrzykn�� Terrfj i wtuli� si� w niebiesk�, mi�ciutk�
grzyw� bia�ego rumaka.
- Cze�� Terrfj - roze�mia� si� ko�.
"Masz babo placek, gadaj�cy ko�, karamva!" - pomy�la�a Drielfi.
Ko� Terond zar�a� rado�nie.
- Gadam, gadam. I czytam w my�lach. - Drielfi zmarszczy�a brwi, ale widz�c
rozbawione oczy konia, za�mia�a si� szczerze.
- Tam - rumak wskaza� kopytem kierunek - jest jezioro. Id�cie si� umy�.
Zaczekam.
- Jasne! - I pognali polank� we wskazanym kierunku. Rzeczywi�cie, ujrzeli
spore jezioro. Rozdzielili si�, rozebrali w krzaczkach, �eby jedno drugiego nie
widzia�o i wskoczyli z rozbryzgiem do jeziora. Woda by�a lodowata. Drielfi
zanurkowa�a. To co zobaczy�a zaskoczy�o j� niezmiernie. Pod wod�, kt�ra by�a
przejrzysta jak szk�o, ros�y �liczne wodorosty obsypane kwiatami i p�ywa�y
delfiny.
Nagle jeden podp�yn�� do Drielfi.
- Pobawimy si�? - zapyta�.
- Jasne! - odpar�a ochoczo - A jak masz na imi�?
- Ijjillenijaarkissle.
- �e jak?
- M�w mi Isle. W skr�cie. Jak ty masz na imi�?
- Drielfi.
- Dzieci� elf�w? Interesuj�ce.
- Wyp�y�my, bo si� udusz�. Nie mam zamiaru schodzi� z tego �wiata.
Wyp�yn�li i zauwa�yli, �e nie s� sami. Elf�w by�o oko�o dziesi�ciu. A
w�a�ciwie elfek. Finiviel podp�yn�a do nich.
- K�aniam si� delfinku. - u�miechn�a si�. - Drielfi! - zwr�ci�a si� do niej
- nast�pnym razem ostrzegaj, jak ci si� zachce k�pa� w towarzystwie tego m�odego
�achudry! Ja tu si� rozbieram, wchodz� do wody i widz� p�ywaj�cego sobie
beztrosko Terrfja. Kaza�am mu wypiernicza� z tego jeziora, bo my, kobiety, mamy
pierwsze�stwo w myciu. Spr�bowa�by nie wyj��! Nogi bym mu z ty�ka wyrwa�a i
zawi�za�a na supe�ek, ot co! I jeszcze za�mia� si� bezczelnie! Ha! Co on sobie
my�la�? A ty, wstydliwa, co, igraszek z ch�opaczkiem chcia�a� zasmakowa�?
- Finiviel! Ja wcale nie my�la�am co robi�. Chcia�am do wody i tyle. A
Terrfj no... Si� przypa��ta�. M�wi� ci, biegli�my razem i jezioro... Si�...
Jako� tak nagle zbli�y�o... No co? - przerwa�a. Finiviel zanosi�a si�
spazmatycznym �miechem, a Isle wydawa� z siebie bli�ej nieokre�lone d�wi�ki i
bi� p�etwami powierzchni� wody.
- Zanurkujmy lepiej! - zaproponowa� Isle u�miechaj�c si� figlarnie i t�umi�c
sapni�cia.
Zanurkowali wi�c we tr�jk�, rozkoszuj�c si� zimn� wod�. P�ywali tu� przy
dnie, ogl�daj�c muszelki. Nurkowali, skakali i bawili si� pysznie.
- Finiviel, s�o�ce prawie w zenicie.
- Nie przesadzaj, mamy jeszcze ze trzy godzi... - nie doko�czy�a zdania, bo
p�yn�a ju� w kierunku brzegu stylem "topielec".
Trzeba tylko przyzna�, �e bardzo szybko dotar�a do brzegu. Mimo wszystko.
Tam pogrzeba�a w jakim� karminowym woreczku i zawo�a�a.
- Frelli!
- Ju� p�dz�! - ale Drielfi nie mog�a zrozumie�, dlaczego i ona p�ynie
"topielcem".
"Przesi�kam nimi", pomy�la�a i wylecia�o jej to z pami�ci raz na zawsze.
Wszak to, co robi�a Finiviel, by�o o wiele bardziej interesuj�ce. Z rzeczonego
worka wyci�ga�a coraz to nowe flakoniki. W ko�cu wybra�a pi�� i reszt� schowa�a.
- Tu masz myd�o, tu wywar z kory d�bu, a tu z rumianku, do mycia g�owy, tu
balsam, tu perfumy. No myj si�.
Drielfi wyla�a na r�k� myd�o. By�o zieloniutkie i pachnia�o r�. Ciekawe,
co ma kolor do zapachu.
Namydli�a si� szybko, potem umy�a w�osy, nasmarowa�a si� balsamem i
wyperfumowa�a.
- Czekam na polanie. Przyjd� szybko. - i znik�a.
Drielfi ubra�a si� i pogna�a na polan�. Konie by�y ju� osiod�ane za
wyj�tkiem dw�ch, mo�e trzech.
- Aineshkel. Mam na imi� Aineshkel. Ty musisz by� Drielfi. - pi�kna
jab�kowita klacz u�miechn�a si�.
- Witam. Ciesz� si�, �e kto� ci� ju� osiod�a�, bo ja, szczerze m�wi�c, nie
mam o tym poj�cia.
- Wsiadaj, nie gadaj. Patrz, jad� ju�. Au! Nast�pnym razem postaw nog�
najpierw w strzemionie, dobrze? Ruszamy.
Aineshkel wyrwa�a z kopyta i od razu przesz�a w galop, by dogoni� grup�.
Wszak i tak za chwil� si� zatrzyma�a na skraju lasu.
- Ruszamy. Kierujemy si� na El. - Alardi spi�� ostrogami bia�ego, �aciatego
("jak krowa" - pomy�la�a Drielfi. "dzi�ki" - odpowiedzia� ko�) wierzchowca.
Podjecha� do Drielfi.
- To chyba twoje?
- Tak. Dzi�kuj�. - wzi�a z r�ki Alardiego stary pergamin, kt�ry zostawi�a
na hamaku.
- Obejrzyj j� sobie. Jeste�my w Lerii czyli inaczej w lasach Kinifijjel�r.
Jedziemy do Fajansu, przekroczymy rzek� Doojeli, wyjdziemy z Ziem Elf�w i
pod��ymy do Merrem, kt�re znajduje si� tu� nad polami nizio�k�w. Wszystko masz
na mapie. Trzymaj si� w siodle, bo Aineshkel lubi szar�owa� - u�miechn�� si�, a
klacz parskn�a drwi�co.
Elfia gromada ruszy�a. Konie jecha�y galopem, czasem nawet przechodz�c w
cwa�. Co bieglejsi muzycy przygrywali. "Kurka, dziwne �e nie zlatuj� z tych
koni" - pomy�la�a. Inni �piewali, lub gadali, co by�o ich natur�. Drielfi
zauwa�y�a, �e nigdzie nie by�o m�odych elf�w. Ani rudej Tensli, ani s�odkiego
Tini, ani innych.
Po lewej r�ce Drielfi jecha� Terrfj, a po prawej Finiviel. Prowadzili
burzliw� dyskusj� na temat cech charakterystycznych Kes�w.
- Ja to bym ich do Spodle�c�w zaliczy�a! - �achn�a si� Finiviel.
- Finiviel, oni s� nam r�wni. �yj� inaczej, ale to nie pow�d, �eby ich
oczernia�.
- A kto nas zepchn�� na sam ro�ek Wielkiego Ksi�yca?
- Finiviel! A gdzie indziej znajdziesz takie ziemie? Gdzie wyrosn� nasze
z�otolistne drzewa? Gdzie moppy, o li�ciach niebieskich, nieopadaj�cych na zim�?
Kto ochroni centaury, satyry, le�ne nimfy i driady? Gdzie podziej� si� poczciwe
fauny?
- Dobra, pass. Przegada�e� mnie, m�ody. Doko�czymy kiedy indziej. - Terrfj
u�miechn�� si� tryumfuj�co.
Drielfi odchrz�kn�a.
- Ja te� tu jestem. Mo�e by�cie mi wreszcie jasno scharakteryzowali Kes�w? -
kiedy stwierdzi�a, �e nie ma pos�uchu, rykn�a - Karamva ci�ka!
Terrfj zachichota� i zacz�� opowiada�.
- No wi�c, Drielfi, Kesowie s� drugim z trzech najwi�kszych lud�w Ksi�yca.
Pierwsi to my, a trzeci krasnoludowie. Poniewa� pojawili si� na �wiecie drudzy,
w ich sercach jest zaszczepiona zazdro�� m�odszego dziecka. Pragn� nam dor�wna�,
ale nie idzie im to, bo elfy to nie Kesi, nie?
- Fakt.
- No wi�c s� og�lnie do�� sympatyczni, skorzy do zabawy, cz�sto urz�dzaj�
�wi�ta. S� go�cinni i owszem, w ko�cu elf za g�rami Keenje to nie lada atrakcja.
Tylko w miastach Mi�dzyg�rza mo�na nas cz�sto widywa�. Ale wiesz, ka�dy jest
inny. Jedni wspaniali, inni by nas wyt�pili. Nie wa�� si�, mamy krasnolud�w po
swojej stronie.
- A krasnoludy, jakie s�? - spyta�a zaciekawiona.
- Rubaszne, jowialne, przyjacielskie i wierne. Bardzo szczere i dos�owne.
- Z gatunku tych, co to nie spos�b nie lubi�?
- Taa, dok�adnie.
- Powiedz mi jeszcze - widz�c skrzywion� nieco min� Terrfja podkre�li�a to
s�owo - JEDN� rzecz.
Ciche westchnienie ulgi.
- M�cz� ci�?
- Nie, tylko wiesz, trudno t�umaczy� codzienno��.
- Jasne. Powiedz tylko o co tu chodzi z tymi j�zykami bo si� zupe�nie
zgubi�am.
- Uwolni� tego wymoczka - wtr�ci�a si� Finiviel, na co elf parskn�� - od
pracy umys�owej.
- Wi�c jak, Finiviel? Po jakiemu my m�wimy? A po jakiemu Kesowie? I
krasnoludy? A jak porozumia�am si� z Islem?
- My m�wimy po elficku, krasnoludy po krasnoludzku, a Kesowie keskim
j�zykiem Enk. A delfin wyj�tkowo u�y� Ingry, czyli wsp�lnej.
- Czyli ja rozumiem dwa j�zyki - elficki i Ingr�, tak?
- Owszem.
- A karamva jest po jakiemu?
- Po staroelficku. Nasz stary j�zyk. Prawie wymar�. Tylko nad Morzem Sekisso
jeszcze go u�ywaj�.
- I wszyscy znaj� Ingr�?- upewni�a si�.
- Tak. Opr�cz zwierz�t. Nie trawi� tej mowy. M�wi� tylko po naszemu. Dlatego
te� delfin spr�bowa� w Ingrze, bo ty staroelfickiego nie znasz.
- To ju� chyba wszystko, co chcia�abym wiedzie�.
- Nie s�dz�. - Alardi wy�oni� si� z mroku, kt�ry powoli zapada�. - Powinna�
wiedzie� co� o swoim przeznaczeniu. Wiesz, ka�demu z nas wr�bitka
przepowiedzia�a przysz�o��, gdy byli�my bardzo mali. Tobie nikt niczego nie
wywr�y�. W Fajansie p�jdziemy do �wi�tyni. Tam Koniczyna przepowie ci
przysz�o��. Najlepsza wyrocznia.
Znikn�� r�wnie szybko jak si� pojawi�.
- Finiviel?
- Co?
- D�ugo tak b�dziemy jecha�?
- Jeszcze ze dwie godziny. A� zrobi si� ciemno.
- Jestem g�odna.
- A to ci dopiero! G�odna jeste�? Ja na przyk�ad si� skr�cam.
- Czemu nie jemy?
- Zjemy z wieczora. Obficie.
- Dzi�ki za pociech�, Finiviel.
- Do us�ug.
***
Rozdzia� 4
Drielfi obudzi�a si�, a raczej obudzona j�, gdy niebo by�o jeszcze szarawe.
Podziwia�a elfy krz�taj�ce si� z samego rana. Finiviel le�a�a tu� obok, sennie
mrugaj�c oczami.
- Nie �pisz ju�, Finiviel?
- Niestety nie... - przewr�ci�a si� ostro�nie na drugi bok, tak, �eby nie
zlecie�.
- Wstawajcie, dzi� wiecz�r, je�li pogonimy konie, dotrzemy do Fajansu i
przenocujemy w porz�dnej karczmie... - Terrfj przem�wi� dono�nym g�osem.
- A id� ty ranny ptaszku! A paszo� won! - zniecierpliwi�a si� Drielfi i
nakry�a g�ow� kocem.
- W�a�nie, karamva, lepiej konia obur�acz, bo co� niecierpliwie stuka
kopytem.
- Wstawajcie�, baby.
- Sam jeste� baba.
- Ang Terill!
- No dobra, nie przeklinaj, nie przeklinaj. Ju� wstajemy.
Zwali�y si� leniwie z hamak�w na ziemi�. Na szcz�cie wisia�y jakie�
trzydzie�ci centymetr�w nad ziemi�, wi�c nic im si� nie sta�o. Ale narobi�y
�omotu. Wszyscy, ��cznie z nimi wybuchli �miechem.
Po �niadaniu i osiod�aniu koni wskoczyli na swoje rumaki i pognali przed
siebie, w kierunku Fajansu, i to w do�� zastraszaj�cym tempie.
Kiedy jechali ju� ze cztery godziny, sta�o si� co� niespodziewanego.
Konie nagle zwolni�y. Po�owa grupy si� od��czy�a. Po prostu odjechali w las.
Drielfi zobaczy�a tylko przelotne b�yski sztylet�w u boku, kiedy zeskakiwali z
koni i wspinali si� na drzewa. Alardi wysforowa� si� na pocz�tek pochodu. Konie
parska�y gniewnie.
Na drodze sta�o dw�ch czarnow�osych i ��tookich, podobnych z twarzy, cho�
nie takich samych Kes�w, jeden by� wy�szy od drugiego o g�ow�.
- Kesi... - szepn�a Finiviel i zmru�y�a oczy w w�ziute�kie szpareczki.
- Czemu tak mru�ysz o... - uciszy�a si� widz�c, �e spojrzenie Kesa by�o w
niej utkwione. Zanim si� do niej odezwa� zd��y�a tylko dojrze�, �e wszystkie
elfy zacisn�y oczy w szparki. I �e na drzewach siedz� inni, z napi�tymi �ukami.
- Kto� ty? - zapyta� wy�szy Kes.
Nie czekaj�c na odpowied� zrzuci� j� z konia.
Drielfi si� zakot�owa�a. Duma zagra�a jej gdzie� w �rodku przenikliwie.
- Co robisz, idioto, jakim prawem mnie dotykasz! Zostaw mnie! - Kes
trzymaj�c ju� jej brod� w r�ce �mia� si� szyderczo.
- Zostaw j�! Przekl�ty w�u! - wrzasn�a Finiviel, doby�a sztylet, po czy
kopn�a Kesa w ty�ek.
Odwr�ci� si� do niej i wyszczerzy� z�by.
Alardi przy�o�y� mu miecz do plec�w.
- Tknij kt�regokolwiek z nas, a b�dziesz trupem. Poco� tu przylaz�? -
szturchn�� go z obrzydzeniem.
- Pos�a�stwo. Kr�lowa Lacrimosa przys�a�a mnie i moje wojsko - nieznacznym
ruchem g�owy wskaza� lini� drzew - i nie dotykaj mnie. Kto to jest? P�elf? W
waszych szeregach? I o w�osach koloru Grzywy. Mutanty hodujecie? - zarechota�
paskudnie.
- Nie pytaj si� g�upio. Je�eli jeste� pos�a�cem, to� chyba zgubi� miasto. Co
tu robisz?
- M�wi�: pos�aniec jestem.
- Masz co� przeciwko temu, bym skr�ci� ci �ycie?
- Tam stoi liczne wojsko i was zabije. I maj� czarodzieja i z drzew was
pozrzu... - nie doko�czy�. Zwali� si� na ziemi� z kilkoma strza�ami w plecach.
Jego milcz�cy towarzysz r�wnie�. Strza�y mia�y ozdobne, z�oto-niebieskie,
farbowane lotki z orlich pi�r.
Drielfi wstrz�sn�� dziwny dreszcz obrzydzenia i strachu. Mia�a ochot� zaraz
zwymiotowa�.
- Na drzewa. - powiedzia� Alardi spokojnie.
- Chod�, Drielfi - powiedzia�a mkn�ca do drzewa Finiviel.
Drielfi wdrapa�a si� za ni� na opas�y, stary d�b. Widzia�a, jak elfka
zdejmowa�a z plec�w �uk i wyjmowa�a dwie strza�y z ko�czanu.
Elfy skaka�y z drzewa na drzewo, poszukuj�c czego�, jak domy�la�a si�
Drielfi co by�o owym wojskiem, o kt�rym m�wi� Kes.
Rzeczywi�cie znale�li je do�� pr�dko. Tylko, �e na wojsko sk�ada�o si� oko�o
dwudziestu oberwa�c�w z kordelasami w �apach. Obok nich sta� wyra�nie znudzony
czerwonow�osy elf w pow��czystej szmaragdowej szacie.
Drielfi us�ysza�a tylko �wist wypuszczanych ci�ciw i zanim kt�rykolwiek z
drab�w zd��y� si� po�apa�, ju� le�a� na ziemi z przynajmniej jedn� strza�� w
plecach.
- Aeghorn. - Alardi zeskoczy� z drzewa cicho i z koci� gracj�.
- Alardi.
- Dawnom ci� nie widzia�. - na skrzywione usta czerwonow�osego wkroczy�
weso�y u�miech, pono� rzadki.
Rzucili si� sobie w ramiona.
- Bracie, tu�asz si� po �wiecie i nagle si� spotykamy? C� ci� tu sprowadza?
- m�wi�c to Alardiemu rozja�ni�o si� oblicze.
- Podj��em si� zaprowadzenia tych obwiesi�w tu, na Ziemie Elf�w. Jak wiesz,
Lacrimosa nie zaprzesta�a tego procederu wysy�ania skaza�c�w na do�ywocie lub,
wedle innych praw, na banicj� zawsze tutaj, do las�w Kinifijjel�r. Wiesz, �e
rada Kes�w nie pochwala kary �mierci. Lacrimosa wie, �e tu nie prze�yj�. W
zakazanych elfich lasach? Zbyt dobrze wie, �e kr�c� si� tu takie oddzia�ki
w�drowc�w jak wy, gotowi zabi� intruza. Tak m�wi prawo. A tak w og�le, to
s�ysza�em, �e jeste� w pobli�u, Alardi. Sprowadzi�y mnie do ciebie dwie sprawy,
pierwsza to to, �e tych - wskaza� oczami z pogard� - n�dznych �otrzyk�w mia�em
na was naprowadzi�, by�cie wyci�li ich w pie�,- u�miechn�� si� - a druga...
Widz� Fitherin, Alardi. Przeznaczenie jest nieomylne.
Drielfi zadr�a�a na d�wi�k swego drugiego imienia i zadr�a�a po raz wt�ry,
tyle, �e silniej, jak na ni� spojrza�.
- Fitherin...
- M�w mi Drielfi - odpar�a sucho mimo zdenerwowania.
- Czy nie s�ysza�a� o czym� takim jak cze��, a mo�e szacunek? - zakpi�.
- Jest gor�cokrwista i dumna, Aeghornie - wtr�ci� Terrfj.
- Dobrze wi�c, nie ka�� ci kl�ka�, ani dyga� przede mn�. Ani tytu�owa� mnie
Mistrzem, albowiem zar�wno ty, jak i ka�dy elf nie musi tego robi�. Jeste� elfem
Drielfi. Sp�jrz na mnie.
Spojrza�a. Dumnie unios�a oczy.
- W twoich oczach s� ��te gwiazdy, a we w�osach kora drzewa. Przyby�a�
Fitherin. K'Ijnefri Fitherin, ki'ello dri.
- Tak. - uczu�a do Aeghorna szacunek. Za to, �e m�wi tak wynio�le. I �e ma
zaci�ty, nie wyra�aj�cy uczu� wyraz twarzy. I czerwone w�osy i czerwone oczy z
pionow� �renic�.
Dotkn�� jeszcze jej czo�a, delikatnie, a ona poczu�a dziwne mrowienie.
- No! - zakrzykn�� Aeghorn. - Dok�d zmierzacie? Bracie?
- Do Fajansu. Musimy p�j�� do Koniczyny i sprawi� Drielfi ubrania i inne
potrzebne rzeczy. Potem ruszamy do Merrem. - Odpowiedzia� Alardi.
- Dzieli was pi�� godzin drogi do Fajansu, i to jak dacie koniom popali�. A
gdzie one?
- Fik! Przywo�aj wierzchowce! - wyda� rozkaz i zwr�ci� si� do Aeghorna. -
Zosta�y w lesie, gdy atakowali�my ich. Lepiej nie ryzykowa�.
- Jasne. Wi�c wracaj�c no naszej sprawy. Przenios� was do Fajansu, bo i
tamt�dy moja droga, ale zaraz o �wicie ruszam w kierunku Oz1, Daleko, nad Morze
S�onych Ust. - Mag wykona� nieznaczny ruch r�k� i przed oczyma elf�w pojawi�a
si� �wietlista bia�a plama, czyli portal. Dosiedli koni i weszli w ni�.
Drielfi poczu�a zawirowania, skoki i spadki ci�nienia, zimno i gor�co.
Trudno by�o okre�li� ile to trwa�o. Mog�o trwa� zar�wno dziesi�� sekund, jak i
godzin�.
Portal otworzy� si�, niespodziewanie, na gwarnej, szerokiej uliczce,
wy�o�onej czerwonym kamieniem.
- Fajans! - ucieszy� si� Terrfj.
- Fitherin - zimny g�os maga sprawi�, �e si� obr�ci�a na pi�cie. - to dla
ciebie. - wr�czy� jej opas�� sakiewk� pe�n� monet. I kup sobie czego ci tam
trzeba. Ach! I jeszcze jedno. Kup to, co jest na tej kartce i no� zawsze przy
sobie. Zawsze. - wr�czy� jej kawa�ek drogiego papirusu z namalowanymi jakimi�
dziwnymi znakami.
- Dzi�kuj�. - Mag wprawdzie znikn��, ale da�aby g�ow�, �e s�ysza�.
- Chod�, Drielfi, czas na zakupy. Kies� masz opas��, wi�c sobie nie �a�uj. -
powiedzia�a Finiviel.
A Fajans by� pi�knym miastem. By� po�o�ony nad rzek� Doojeli, przytulony do
jej lewego brzegu. Jego centrum, ��cznie z Rynkiem, placem targowym, pa�acem i
wspania�ymi ogrodami przecina�y szerokie, kamieniste drogi. Kiedy wysz�o si� z
cz�ci g��wnej miasta, ulice si� zw�a�y i zamienia�y w urokliwe w�ziutkie jakby
korytarzyki mi�dzy kamienicami, bogato rze�bionymi, pe�nymi sztukaterii,
ornament�w, fresk�w i witra�y, lub te� schodki wiod�ce do wy�ej po�o�onych ulic.
A wsz�dzie sta�y kwiaty. Na ka�dym balkonie, przy ka�dej ulicy. Gdzieniegdzie
wyrasta�y nawet z jakich� zakamark�w drzewa, pilnie piel�gnowane.
Samo centrum t�tni�o �yciem. Wsz�dzie porozstawiane stragany oferuj�ce
guziki, lutnie i fujarki, �y�ki, �wieczniki, dziurawe spodnie, rondelki bez dna,
jak i kosztown� bi�uteri� i ksi�gi niewiadomego pochodzenia i niewiadomej
tre�ci. Opr�cz tego jeszcze �ywno�� poczynaj�c na orzech