5309
Szczegóły |
Tytuł |
5309 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5309 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5309 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5309 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Wojtek Okoniewski
Ostatni smok
S�o�ce ju� zachodzi�o, gdy karczmarz Gburry stoj�c na progu swej cha�upy zauwa�y� par�
niecodziennych
podr�nych. Wysoki, postawny, bogato odziany m�czyzna jecha� na r�wnie wysokim, postawnym i bogato
odzianym
koniu. Stanowili razem do�� okaza�� ca�o��, mocno kontrastuj�c� z ci�gni�tym przez konia wozem.
By�a to bowiem
ma�a furmanka ch�opska, model "dwuk�ka" o nadwoziu drabiniastym, wyposa�ona w trzy kupy siana i
wy�adowana
prawie dwustu funtami korpulentnej damy. Dama owa po wst�pnych ogl�dzinach okazywa�a si� by�
"pi�kn� i bogat�
ksi�niczk� z mo�nego rodu". Na bli�sze ogl�dziny karczmarz Gburry nie mia� czasu poniewa� okaza�o
si�, �e to
w�a�nie do jego gospody zbli�aj� si� owi przybysze.
- Witaj karczmarzu, jak poznaj� po fartuchu, jestem ksi��� L'ladnyj z ksi�stwa o trudnej do
wym�wienia nazwie,
m�j kraj jest du�y i bogaty, mamy wiele..., mniejsza z tym, prosz� o najwygodniejszy apartament,
czyst� po�ciel, mi��
obs�ug�, a nade wszystko o du�e ilo�ci wykwintnych potraw i trunk�w odpowiednich dla mnie i mojej
narzeczonej,
kt�ra jest ksi�niczk� r�wnie wielkiego...
- Hyyy...- tym w�a�nie prostym, gard�owym d�wi�kiem karczmarz wyrazi� swoje trudno�ci z nad��aniem
za tokiem
my�lowym ksi�cia.
- Witaj karczmarzu, jestem ksi��� L'ladnyj, prosz� o najwygodniejszy apartament, czyst� po�ciel,
mi�� obs�ug�, a
nade wszystko o du�e ilo�ci wykwintnych potraw i trunk�w odpowiednich dla...- powt�rzy� ksi���
my�l�c, �e Gburry
jest nieco przyg�uchy, jednak�e ponowne...
- Hyyy...-... wyprowadzi�o go z b��du.
- Si� ma. Ja chcie�... �re�,... chla�,... i miekkie bety.- wyduka� ksi��� posi�kuj�c si� tym razem
"Ma�ym s�ownikiem
Szlachecko - plebejskim".
- Aaa!- odpowiedzia� karczmarz.- To prosz...- zamaszystym ruchem otworzy� drzwi ober�y.
Ksi��� pom�g� wysi��� ksi�niczce i razem wkroczyli do �rodka. Tymczasem wkurzony brakiem atencji
wierzchowiec ksi�cia wyprz�g� si� z wozu i kln�c na czym �wiat stoi nasypa� sobie obroku.
Karczma okaza�a si� o wiele szersza ni� wy�sza, co postawny ksi��� zauwa�y� nieco za p�no.
Rozcieraj�c czo�o
obrzuci� wszystkie belki �wiata wyrazami nie nadaj�cymi si� do przytoczenia i usiad� na d�ugiej,
d�bowej �awie. Zanim
podano piecze� zd��y� ju� pobie�nie obejrze� sal� i zajmuj�cych j� wsp�biesiadnik�w. Wsz�dzie by�o
brudno, lepko i
pachnia�o piwem. W drugim k�cie izby, na �awie, pod �cian� chrapa� nad kuflem do�� schludnie
odziany go��,
prawdopodobnie so�tys.
- Przepraszam.- odezwa� si� ksi��� otrzymawszy "danie".- Je�li m�g�bym wtr�ci� ma�� sugesti� a
zarazem,
krytyk�... Ot� moim zdaniem to mi�so, notabene niewiadomego pochodzenia, jest co najmniej
nieprawid�owo
przyrz�dzone, twardawe i �ylaste. Je�li m�g�bym prosi�...
- Hyyy?...- zapyta� uprzejmie gospodarz.
- Ech... No, m�wi�em...- ksi��� L'ladnyj zn�w si�gn�� po s�ownik, lecz utkn�� nie znajduj�c
"sugestii".- Mniejsza z
tym, spr�buj� to zje��...
Przejaw tak wielkiej uleg�o�ci wobec losu poruszy� ksi�niczk�, lecz tylko troch�. W og�le
niewiele by�o rzeczy
zdolnych j� poruszy�. Ksi�niczka Zolda nie by�a ostatnio zbyt rozmowna, poniewa� czu�a si� nieco
winna. Tak, czu�a
si� winna, bo to w�a�nie dla zaspokojenia jej wymaga� �ywieniowych ksi��� zmuszony by� podczas
d�ugiej podr�y
odprawia� powoli ca�� �wit� i wysprzedawa� zaprz�g, karet� i inne kosztowno�ci. Nie zmienia�o to
jednak faktu, �e
"masa potrzebuje masy", tote� ksi�niczka bez wi�kszych wstr�t�w, �wawo zabra�a si� do konsumowania
pieczeni.
- Gospodarzu!- odezwa� si� ksi���, gdy nasyci� pierwszy g��d.
- Co? ja?- Gburry wola� upewni� si�, �e o niego chodzi.
- No. Ty.- upewni� go L'ladnyj pami�taj�c o u�ywaniu og�lnie zrozumia�ych zwrot�w.
- Co?!- zapyta� szynkarz z emfaz�.
- Smok?!!- ksi��� wyrazi� swe pytanie z jeszcze wi�ksz� emfaz� reprezentowan� tu przez dwa
wykrzykniki.
- Co, Smok???- pytanie wyra�nie zaskoczy�o Gburry'ego.
- No... Czy jest tu Smok?- u�ci�li� pytanie ksi���.
- Eee...- powiedzia� karczmarz, poniewa� ten w�a�nie odg�os �wiadczy�, �e usi�uje my�le�.
- No, Smok.- zach�ca� L'ladnyj.- Jest tu jaki?
- Tego... - odpowiedzia� Gburry po chwili zastanowienia.- No, jest tu jeden w okolicy.
- Chwa�a bogom!- ksi��� a� klasn� w r�ce z uciechy.- Nareszcie!
- �e, co???
- M�wi�, �e chwa�a bogom, �e nareszcie znalaz�em Smoka... Czekaj, co� jest nie tak.
- Co?
- Nie wiem, jako� tak dziwnie... nie czujesz?
- Nie.
- Jakby czego� brakowa�o...
- Czego? Chyba wszystko jest.
- Nie, czego� mi brak, tak jakby...- g�o�no my�la� ksi��� L'ladnyj, kt�remu naprawd� zaczyna�o
brakowa�
przypis�w narratora, lecz nigdy by nie wpad�, �e chodzi w�a�nie o to.
- O! Teraz jakby lepiej.- zauwa�y� ksi��� rozgl�daj�c si� dooko�a.
- Gada�e� co� o Smoku.- przypomnia� Gburry.
- W�a�nie.- L'ladnyj plasn�� si� r�k� w czo�o. Na szcz�cie nie zauwa�y� braku og�ady Gburry'ego.-
M�wi�em, �e
ciesz� si�, �e znalaz�em w ko�cu Smoka, bo szuka�em go od bardzo dawna. Jest mi niezmiernie
potrzebny.
- Potrzebny?- spyta� karczmarz nie daj�c po sobie pozna�, �e nie rozumie s�owa "niezmiernie".
- W�a�nie m�wi�.- odpar� ksi���.- Chodzi wi�c o to, �e Smok jest niezmiernie wa�ny ze
strategicznego punktu
widzenia. Mam zamiar podreperowa� sytuacj� gospodarczo-polityczn� mego ksi�stwa za pomoc� unii
personalno-
ma��e�skiej �eni�c si� z obecn� tu ksi�niczk� Zold�.- wskaza� na siedz�c� obok dam� i kontynuowa�
nie zwa�aj�c na
brak zrozumienia, ze strony swego s�uchacza, bowiem tak samo jak ja uwielbia� �w rozwlek�y i
patetyczny spos�b
wys�awiania si�.- Albowiem pradawne, przekazywane z ojca na syna zwyczaje wymagaj�, abym swoj�
wybrank�
uratowa� ze szpon�w najobrzydliwszej z bestii, czyli w�a�nie Smoka. Zwa�y� nale�y jednak, i�
pradawny �w zwyczaj
spowodowa� wygini�cie Smok�w w okolicy mego ksi�stwa, tak wi�c, aby dokona� wspomnianego wy�ej,
bohaterskiego i chwalebnego czynu musia�em wraz z obecn� tu ksi�niczk�...- zn�w wskaza� na jedz�c�
Zold�.- ...uda�
si� na poszukiwanie odpowiedniej bestii, aby odda� jej Zold� na po�arcie i nast�pnie uratowa�
okrywaj�c si� chwa��.
Dlatego w�a�nie ciesz� si�, �e w ko�cu znalaz�em Smoka.
- Aaa...- Gburry uda�, �e rozumie, gdy tymczasem ksi��� zm�czony tak d�ugim wywodem p�uka� gard�o
cienkim
winem produkcji miejscowej.
- No wi�c w�a�nie...- L'ladnyj zgrabnie podj�� w�tek.- M�wisz, �e jest tu Smok... Gdzie?
- No...- szynkarz zawsze mia� k�opoty z odpowiedzi� na bezpo�rednie pytanie.- Na wzg�rzu za
rzeczk�. Jam� se
wykopa�. I... I du�e jest bydle...
- To �wietnie!- ksi��� ucieszy� si� z tak ogromnej ilo�ci szczeg��w, przytoczonych przez
karczmarza. Zolda!
Ruszamy! Jeszcze dzi� zostaniesz uratowana z �ap okrutnej poczwary!
- Po moim trupie, narwa�cu jeden! Nigdzie si� nie ruszam!- zza �ciany dobieg� g�os zirytowanego
konia ksi�cia,
kt�ry w�a�nie usi�owa� przywi�za� si� do palika.
- Hmm...- ksi��� namy�li� si� nieco czuj�c na sobie pal�ce spojrzenie obro�c�w zwierz�t.- W takim
razie... ruszamy
jutro o �wicie! Karczmarzu! Poka� nam nasze pokoje!
- Pokoje?- Gburry jak zwykle wola� si� upewni�.
- No przecie� m�wi�, ty...- zacz�� ksi���.
- Tam!- szynkarz wskaza� na schody wiod�ce na poddasze, czym skutecznie zatamowa� cisn�c� si�
ksi�ciu na usta
fal� niewybrednych wyzwisk.
Okaza�o si� jednak�e, i� pok�j by� tylko jeden, a w dodatku ma�y, brudny i dawno nie wietrzony.
Nie przytocz�
dalszego dialogu ksi�cia L'ladny'ego i karczmarza Gburry'ego, poniewa� wykazali si� oni znakomit�
znajomo�ci�
mniej lub bardziej niewybrednych okre�le� i epitet�w barwnie obrazuj�cych stosunek ksi�cia do
warunk�w lokalowych
i karczmarzy oferuj�cych takowe, oraz pogl�dy Gburry'ego na temat w�adzy i wymaga� jej
przedstawicieli.
Wspominali tak�e, w r�wnie pochlebnych s�owach, o nieudolno�ci i grafomanii szerz�cej si� w�r�d
narrator�w
kr�tkich opowiada� stosuj�cych przesadne i nienaturalnie d�ugie zdania, lecz zupe�nie nie mam
poj�cia co mieli na
my�li.
Ksi��� zm�czony d�ug� podr� poszed� spa� bardzo szybko. Ksi�niczka, kt�ra wcale nie by�a
strudzona,
postanowi�a jeszcze co� przek�si�, bo jak wiadomo i�� na Smoka z pustym brzuchem niepodobna.
Karczmarz
tymczasem my�la�. Naprawd�. My�la� bardzo intensywnie i jak zawsze w takich przypadkach rezultaty
okaza�y si�
zaskakuj�ce. Tak czy inaczej, gdy wczesnym rankiem ksi��� wsta� rze�ki i dobrej my�li Gburry
powita� go niezmiernie
ciekawym pytaniem. Brzmia�o ono:
- Ksi���, czy mog� o co� zapyta�?- spyta� karczmarz nie�mia�o, lecz nie by�o to ciekawe pytanie.
Ciekawe pytanie
mia�o dopiero nast�pi�.
- Czego?- ksi��� najwidoczniej przejmowa� pewne nawyki j�zykowe swego gospodarza.
- No... Bo tak mi si� w�a�nie wydawa�o... Ksi���, czy ty chcesz zabi� tego Smoka?- to r�wnie� nie
by�o zbyt
ciekawe pytanie, cierpliwo�ci.
- No... Oczywi�cie, �e tak.- odpowiedzia� ksi���.
- Hmm... A czy... Czy ty ksi��� masz jak�� bro�?- nareszcie, to jest w�a�nie to ciekawe pytanie.
Mo�e wcale si� nie
wydaje ciekawe, lecz dla ksi�cia L'ladny'ego by�o wielce intryguj�ce.
- Eee...- powiedzia� ksi��� zas�piwszy si� mocno, poniewa� u�wiadomi� sobie w�a�nie, �e nie ma
�adnej broni.
Ostatni miecz sprzeda� by� ponad sto dwadzie�cia kilometr�w wcze�niej, na op�acenie wiktu dla
ksi�niczki.
- Nom... tego... Chyba nie mam.- przyzna� ksi���.
- Tak w�a�nie my�la�em.- powiedzia� karczmarz uradowany.- Bo m�j brat jest tu kowalem i w�a�nie...
Chyba
m�g�by co� pom�c.
Ksi��� szybko przeliczy� pozosta�e oszcz�dno�ci, zakl�� pod nosem i postanowi�, �e niestety na b�j
z poczwar�
b�dzie si� musia� uda� na oklep. Po sprzedaniu w pobliskim lombardzie siod�a, zadziwiaj�ce, �e tego
typu instytucje
zawsze s� w pobli�u, ksi��� mia� ju� wystarczaj�co du�o pieni�dzy, by op�aci� pobyt w karczmie i
uda� si� do kowala.
Po d�ugich i zaciek�ych targach L'ladnyj kupi� w ko�cu upragnion� bro�. Wprawdzie wygl�da�a jak
kosa postawiona na
sztorc, lecz sprzedawca zachwala� j� jako niezawodn� w starciu ze Smokiem.
Nie zwa�aj�c na protesty ksi�niczki i wierzchowca, oraz na przymilne pro�by Gburry'ego ksi���
postanowi�
wyruszy� jeszcze tego ranka. Jego wyjazd sta� si� nie lada wydarzeniem dla wszystkich mieszka�c�w
wsi, kt�rzy
t�umnie zgromadzili si� na drodze. Wszyscy czterej krzyczeli i wiwatowali g�o�no na cze�� "pogromcy
Smok�w". W
g�r� lecia�y kapelusze, konfetti, kwiaty. Tak, to by�o naprawd� wielkie wydarzenie. Wprawdzie
ksi��� L'ladnyj nie
prezentowa� si� zbyt okazale jad�c na oklep z kos� w r�ku i ci�gn�c za sob� ksi�niczk�, lecz
mieszka�cy wsi z
niecierpliwo�ci� oczekiwali powrotu "pogromcy". Smok bowiem, jak dowiedzia� si� ksi���, bardzo
zalaz� za sk�r�
wie�niakom - �azi� pono� pijany po wsi, podpija� okowit� z beczek, oszukiwa� w karty i ba�amuci�
jedyn� w wiosce
niewiast�. Tak wi�c wszyscy, mo�e z wyj�tkiem niewiasty, z nadziej� spogl�dali na kolejnego
smokob�jc�. Kolejnego,
bo przed L'ladnym by�o ju� trzech pogromc�w w tym miesi�cu. �aden nie powr�ci�... lecz tego
oczywi�cie nikt ksi�ciu
nie powiedzia�.
By� pi�kny wiosenny poranek, ptaki �piewa�y, s�o�ce grza�o mocno. Dzielny pogromca nie narzeka� na
kurz i
gor�co, przeciwnie ksi�niczka i wierzchowiec. Przez jakie� dwie godziny jechali przez szczere
pole, p�niej wjechali
w mroczny b�r. Ksi��� zaciska� z determinacj� z�by s�ysz�c utyskiwania Zoldy i konia na ch��d i
przeci�gi. Kawa�ek
dalej las przechodzi� w moczary. L'ladnyj jad�c przez bagna nie zwa�a� na wilgo� i komary,
przeciwnie ni� reszta
kompanii. Przekroczywszy do�� du�y strumyk wyjechali na ma�� polank� i ujrzeli wreszcie G�r� Smoka.
W�a�ciwie
by�o to tylko nieco wy�sze wzg�rze, lecz wywo�a�o natychmiastowy sprzeciw, wiadomo kogo, dotycz�cy
celowo�ci tak
forsownej wspinaczki. Na szczycie wzg�rza dymi� niewielki krater nie pozostawiaj�c w�tpliwo�ci, �e
zastali
w�a�ciciela pieczary. Wej�cie do jaskini, wygl�daj�ce niczym drzwiczki piekarnika znajdowa�o si�
mniej wi�cej w
po�owie wzg�rza.
- No. To jeste�my na miejscu.- powiedzia� ko� spogl�daj�c na wzg�rze ze �le skrywanym strachem.-
Dowioz�em
was, a dalej to sobie poradzicie.
- Hej, nie tak szybko.- przystopowa� go ksi���.- Jeszcze kawa�eczek nas podwieziesz.
- Nie, naprawd� ja ju� musz� lecie�.- ko� pr�bowa� zrzuci� L'ladny'ego.- Klacz na mnie czeka,
kolacja stygnie.
- Nic ci nie b�dzie.- uspokaja� ksi���.- Jak b�dziesz grzeczny pozwol� ci zawie�� cielsko
pokonanego Smoka do
wsi. B�dziesz s�awny i w og�le.
- Nie pragn� s�awy. Jestem tylko zwyk�ym koniem...
- Jed�!- rozkaza� przysz�y pogromca Smok�w.
- No, je�li tak prosisz...- wierzchowiec westchn�� i powoli powl�k� si� w stron� jamy.
Z bliska wej�cie do jaskini Smoka wykazywa�o jeszcze wi�ksze podobie�stwo do drzwiczek piekarnika,
albowiem
okaza�o si�, �e zaopatrzone jest w drzwi. Szeroka okuta mosi�dzem brama by�a zamkni�ta. W promieniu
kilkuset
metr�w od niej porozrzucane by�y wszelkiego rodzaju ko�ci w ilo�ciach znacznie przekraczaj�cych
normy.
Wierzchowiec ksi�cia dziwnie zadr�a� rozpoznaj�c szcz�tki ko�skie. Przed sam� jam� wida� by�o
poka�ny stos
zardzewia�ego or�a i cz�ci zbroi, na widok kt�rych zadr�a� z kolei L'ladnyj. Ksi��� zaparkowa�
przy spalonym
kikucie drzewa i szybko przywi�za� wierzchowca.
- Hej!- oburzy� si� ko�.- Mia�em kontrakt tylko na dowiezienie do jaskini. Naprawd�, musz� ju�
lecie�.
- Zosta�.- powiedzia� ksi���, prze�ykaj�c �lin�.- Przydasz si�... w razie czego.
S�ysz�c s�owa rumaka i ksi�cia, Zolda zastanawia�a si� r�wnie�, czy jama Smoka to
najbezpieczniejsze miejsce dla
ksi�niczki. Poniecha�a jednak�e tych my�li wyjmuj�c z kieszeni kolejne udko kurczaka. Niestety te
niezbyt przyjemne
my�li powr�ci�y, gdy ksi��� zacz��, z niema�ym trudem przywi�zywa� j� do ska�y przy drzwiach
jaskini.
- L'ladnyj...- odezwa�a si� nie�mia�o.- Czy to jest aby bezpieczne?
- Ale� oczywi�cie... kochana.
- L'ladnyj... a... co b�dzie, no wiesz, jak nie zd��ysz zabi� Smoka zanim...
- Nie martw si�.- zapewni� j� ksi��� spokojnie.- Zd���.
- L'ladnyj...- ksi�niczka zaczyna�a panikowa�.
- Nie wier� si�, nie mog� wi�za�.- skarci� j�.
- L'ladnyj...- pisn�a Zolda prawie mdlej�c ze strachu.
- Spokojnie, zaraz pokonam Smoka i b�dzie po wszystkim.
- L'ladnyj...- odezwa� si� Smok ciep�ym g�osem tu� za plecami ksi�cia.- Pokonam... to znaczy
zabij�?
- Ale� oczywi�cie, pyta�a� ju� tyle razy, kochanie.- zniecierpliwi� si� pogromca Smok�w wi���c
nogi ksi�niczki.-
Zaraz zabij� tego gada i b�dzie po wszystkim...
- Gada, L'ladnyj? Powiedzia�e� "gada"?!- g�os Smoka z ciep�ego sta� si� gor�cy.
Dok�adny opis czynno�ci jak� wykona� w tym momencie ksi��� by�by do�� d�ugi, ograniczmy si� wi�c
do
stwierdzenia, �e wygl�da�o to jakby machaj�c r�kami potkn�� si� o w�asny cie�. Smok tymczasem opar�
si� o futryn�
drzwi i bawi� si� puszczaj�c k�ka z dymu.
- Witaj L'ladnyj, czeka�em na ciebie.- wycedzi� potw�r przez z�by.
- W... w...witam.- wyj�ka� ksi��� otrzepuj�c z kurzu sw�j cie�.
- Wejd� do jaskini, to porozmawiamy.- rzek� Smok i wszed� do jamy.
Ksi��� wcale nie mia� ochoty wchodzi�, ale g�upio mu by�o stch�rzy� przy ksi�niczce. Chcia�
znale�� bro�, kt�r�
upu�ci�, lecz zawieruszy�a si� w stercie innego �elastwa. Wsta� wi�c i na mi�kkich nogach pod��y�
za smokiem.
Wstrz��ni�ta ksi�niczka pisn�a i zemdla�a zupe�nie. Ten jak�e bohaterski czyn, kt�ry tak
wstrz�sn�� ksi�niczk�
Zold� nie by� w rzeczywisto�ci a� tak bohaterski, bowiem jak przekona� si� ksi��� id�c d�ugim
tunelem, poczwara
mia�a zaledwie trzy stopy wzrostu i poza pluciem ogniem nie imponowa�a niczym. Chwil� p�niej
odwaga L'ladny'ego
ponownie zosta�a wystawiona na pr�b�. Na ko�cu straszliwie d�ugiego tunelu ukaza�o si� migocz�ce
�wiate�ko.
S�ycha� by�o przera�liwe wycia, diabelskie �miechy i odg�osy uderze� metalowych przedmiot�w.
Jeszcze straszliwsze
by�y ch�ralne �piewy i odg�osy mlaskania. Smok skin�� na ksi�cia mru��c oczy z uciechy.
- L'ladnyj, czy nadal chcesz mnie pokona�?- spyta�.
- No... nie wiem.- pogromca trz�s� si� ze strachu, nie wierzy� ju�, �e wyjdzie �ywy z tej jaskini.
Mia� racj�...
- Czy nadal pragniesz mnie zabi�?- powt�rzy� potw�r.
- Nie... chyba zmieni�em zdanie panie Smoku. Naprawd� nie wiem co we mnie wst�pi�o.- t�umaczy�
si�.- Pewnie
za�lepi�a mnie ��dza w�adzy, ale ju� na pewno nie b�d�...
- Jeste� pewien?- potw�r delektowa� si� strachem swej ofiary.
- Na pewno... Przyrzekam.
- A!- zakrzykn�� Smok budz�c chmar� nietoperzy.- To co innego. Mam na imi� Eustachy.
- L'ladnyj, mi�o mi.- ksi��� nigdy nie zapomina� o dobrych manierach, nawet maj�c pe�ne spodnie.
- Zapraszam do �rodka.- Smok wykona� zapraszaj�cy ruch w kierunku wn�trza jaskini.- Czuj si� jak u
siebie...
- Nie dzi�kuj�. Spiesz� si�...
- Nalegam.- L'ladnyj zosta� delikatnie wepchni�ty do olbrzymiej sali.
By�a tak du�a, �e w �wietle pochodni ledwo wida� by�o w przeciwleg�ym ko�cu drzwi do nast�pnych
sal. Pod
�cianami rozstawione by�y d�ugie sto�y uginaj�ce si� pod ci�arem jedzenia. Wsz�dzie siedzieli
starsi i m�odsi rycerze,
ksi���ta a nawet kr�lowie. Niekt�rzy jedli lub pili, inni zabawiali damy, jeszcze inni grali w
przer�ne gry krzycz�c
przy tym jakby przegrywali p� ksi�stwa. Niekt�rzy naprawd� przegrywali ca�e prowincje, lecz ci nie
krzyczeli, tylko
pili na um�r op�akuj�c stracone ziemie. Mi�dzy nimi biega�y sk�po odziane niewiasty rozlewaj�c
napoje do kielich�w i
na biesiadnik�w. W jednym z k�t�w, za sto�ami z ruletk� dwie ma�e wywerny zabawia�y go�ci
puszczaj�c ogie�
przodem i ty�em. W rogu sali przygrywa�a skoczna kapela zagrzewaj�c do ta�ca. Na ro�nach obraca�y
si� wielkie
po�cie mi�sa, a ma�e, kr�pe zwierz�tka polewa�y je winem lub wytacza�y z piwnic kolejne beczki
trunk�w.
- Hmm, m�wi�e�, �e mam si� czu� jak u siebie?...- spyta� nie�mia�o L'ladnyj.
- Ale� oczywi�cie.- przytakn�� Eustachy.
- To co innego!- uradowa� si� ksi���.
- Je�li pragniesz mo�esz tu zosta� jak d�ugo zechcesz.- powiedzia� Smok.
- Och, dzi�kuj�. To mi�o z twej strony.- L'ladnyj nie da� si� d�ugo prosi�.
Podczas d�ugich godzin nocnych biesiad ksi��� bawi� si� wy�mienicie. Po trzech kielichach wina
zapomnia� o
przywi�zanej przed drzwiami Zoldzie. Po kilku nast�pnych zacz�� �piewa� wraz z kr�lem Herji spro�ne
piosenki
wywo�uj�c fal� gromkich braw wsp�biesiadnik�w. Gdzie� oko�o drugiej w nocy podpisa� podsuni�ty mu
przez
Eustachego dokument o zrzeczeniu si� wszystkich dochod�w na rzecz "Ligi Ochrony Smok�w", lecz nawet
tego nie
zauwa�y�. Czas p�yn�� mu szybko i przyjemnie. Mija�y tygodnie, miesi�ce, lata... Wi�kszo��
przedstawicieli smoczej
rasy na �wiecie zosta�a wytrzebiona, co spowodowa�o coraz liczniejsze pielgrzymki "pogromc�w" na
G�r� Smoka.
Karczmarz Gburry wraz z rodzin� zarabiali krocie na obs�udze pielgrzym�w i sprzeda�y pami�tek.
Niestety, �aden z
"pogromc�w" nie powr�ci�, wi�c z braku kr�l�w, ksi���t i rycerzy system feudalny podupada�. W�adza
w wi�kszo�ci
pa�stw i pa�stewek przej�ta zosta�a przez tajemnicz� organizacj� para-mafijn� L.O.S...
A do dzi� dnia �aden historyk nie jest w stanie udokumentowa� �mierci ostatniego Smoka...
Wojtek Okoniewski
3.VI.1999