5306

Szczegóły
Tytuł 5306
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5306 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5306 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5306 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jerzy Nowosad WZG�RZE WISIELC�W Z RAPORT�W POLICJI 3 czerwca br., o godzinie 2.25, trzy kilometry na po�udnie od miejscowo�ci Manowo, nocny patrol policji drogowej znalaz� porzucony samoch�d marki skoda favorit, numer rejestracyjny KRA1543. Opuszczony pojazd sta� z zapalonymi �wiat�ami na w�skiej �cie�ce, pi�� metr�w od g��wnej szosy. �lad�w wypadku lub walki nie stwierdzono. Jedynie na fotelu kierowcy odkryto kilkana�cie kropli czerwonej cieczy. Samoch�d gwa�townie zwolni�, poczu�em mocny przechy� na praw� stron�. Charakterystyczne klapanie z ty�u nie pozostawia�o �adnych w�tpliwo�ci. Zme��em mi�dzy z�bami kilka nieprzyzwoitych s��w, zjecha�em na pobocze i wysiad�em. Przedtem spojrza�em na zegarek. Kwadrans po pierwszej. W�ska, le�na droga wychodzi�a z ostrego zakr�tu na d�ug� prost�. Dobrze widoczny w �wiat�ach reflektor�w drogowskaz b�yszcza� jeszcze �wie�� farb�: grub� cyfr� 3 po nazwie miejscowo�ci raz po raz przys�ania�a chyboc�ca ga��� akacji. Trzeba mie� prawdziwego pecha, �eby z�apa� gum� trzy kilometry przed celem. Z zaci�ni�tych szcz�k zn�w wycedzi�em co� nie przeznaczonego dla pensjonarek i otwar�em baga�nik. Wyci�gn��em klucz, latark�, podno�nik. Zapasowe ko�o rzuci�em na ziemi�. Pi�tna�cie minut po pierwszej w nocy nie jest por�, kiedy rozsadza mnie ch�� do pracy. Ostatnia �ruba zgrzytn�a niebezpiecznie. Najpierw nie mog�em jej odkr�ci�, potem wlaz�a w klucz tak g��boko, �e musia�em nim wyr�n�� o asfalt. Zobaczy�em tylko jak wyskakuje. Spad�a gdzie� poza kr�giem �wiat�a. Za�o�y�em ko�o zapasowe, przykr�ci�em trzy pozosta�e �ruby i wsta�em. Omiot�em latark� asfalt w pobli�u, potem traw� na skraju rowu. �ruba znikn�a. Zacz��em szuka� metodycznie, o�wietlaj�c wolno kolejne skrawki jezdni. - Le�y przy przednim kole, od wewn�trznej strony - us�ysza�em zza plec�w i jakby z g�ry. Czyja� niespodziewana obecno�� w miejscu, co do kt�rego jeste�my przekonani, �e opr�cz nas nikogo tam nie ma, zawsze wywo�uje nieprzyjemn�, gwa�town� reakcj�. A� do b�lu �cisn��em w gar�ci ci�ki klucz i odwr�ci�em si�. Kiedy zatrzymywa�em samoch�d, wolna od drzew przestrze� po prawej stronie drogi by�a ciemna. Teraz o�wietla�o j� niebieskawe, trupie �wiat�o bij�ce od ziemi. To, co w mroku wzi��em za p�ask� polank�, w rzeczywisto�ci by�o niewysokim pag�rkiem. Na szczycie sta� drewniany podest, z niego wychodzi� gruby s�up zako�czony poprzeczk�. Przypomina� du�� liter� T bez po�owy daszka. Z poprzeczki zwisa� sznur zako�czony p�tl�. Ten sznur nie zwisa� lu�no. Wygl�da� potwornie. Z pustych oczodo��w wyp�ywa�y stru�ki zakrzep�ej krwi, sk�ra na policzkach nosi�a �lady ptasich dziob�w. Na zwi�zanych z ty�u r�kach spostrzeg�em krwawe bruzdy po k�ach lub pazurach. Gwa�townie zabrak�o mi oddechu. - Niech pan nie robi takiej przera�onej miny. - G�os mia� r�wnie gruby i chropawy jak s�up, na kt�rym dynda�. - To tylko charakteryzacja. Ostatnio nie powodzi mi si� zbyt dobrze. W ten spos�b dorabiam do pensji. Warstwa makija�u na jego straszliwej g�bie czyni�a z niej martw� mask�. M�wi� prawie nie ruszaj�c ustami, a przynajmniej ja tego ruchu nie dostrzeg�em. - Kiedy� by�o tu szubieniczne wzg�rze. Znajdzie je pan w przewodnikach pod nazw� Wzg�rza Wisielc�w. Kto� wpad� na pomys�, �eby to wykorzysta� i uatrakcyjni� t� tras� turystyczn�. Kierowcy autokar�w staj� tu pod byle pozorem, wtedy w��czam �wiat�o na pi�� sekund. Na og� wywiera to piorunuj�ce wra�enie. Za te pi�� sekund i godzin� przygotowa� dostaj� wi�cej ni� za tydzie� pracy w macierzystej firmie. Czy pan ju� przykr�ci� to ko�o? Och�on��em na tyle, �eby przytakn��. - Za kilka minut powinien nadjecha� autokar z Torunia. Pana obecno��... - Tak. Oczywi�cie. W biegu wrzuci�em przebit� opon� i klucze do baga�nika. Na koszmarn� mask� tamtego wype�z�o co�, co u innych mo�na by nazwa� u�miechem. Trupie �wiat�o zblad�o i zgas�o. Ko�a wykona�y trzy obroty w miejscu, samoch�d skoczy� do przodu z przera�liwym kwikiem gum. W nadziei, �e przyniesie to odpr�enie, wbi�em pust� fajk� w z�by i ssa�em j�. Zwolni�em dopiero przed wjazdem do wsi. M�j Bo�e, przecie� na taki pomys� m�g� wpa�� tylko kompletny idiota. Z RAPORT�W POLICJI. Dotyczy sprawy samochodu skoda favorit, numer rejestracyjny KRA1543. Analiza laboratoryjna potwierdzi�a podejrzenia prowadz�cego dochodzenie. Przekazane pr�bki zawiera�y pot zmieszany z krwi� grupy zero RH minus. Ponadto stwierdzono obecno�� mikroskopijnych cz�stek nask�rka. Z du�� doz� prawdopodobie�stwa mo�na przypu�ci�, �e pochodzi�y z powiek. Sandra zrobi�a jedn� z tych min, z kt�rej ni mniej, ni wi�cej wynika, �e kto� do kogo m�wisz nie wierzy ci, ale nie chce tego pokaza�. W ko�cu stwierdzi�a: - Gdybym ci� nie zna�a, pomy�la�abym, �e prowadzi�e� samoch�d po alkoholu. Siedzieli�my na pokrytym dzikim winem szerokim ganku; w domu duchota by�a nie do zniesienia. Na zewn�trz, od czasu do czasu, lekki podmuch porusza� ci�kim, przesyconym zapachem kwitn�cych lip powietrzem. Sandra odkroi�a kawa�ek ciasta i przenios�a na m�j talerzyk. Przez chwil� patrzy�a na mnie z udan� uwag�. - Nic z tego nie rozumiem. Zobaczy�e� szubienic�, na niej wisia� jaki� facet, kt�ry, jak gdyby nigdy nic, zacz�� z tob� rozmawia�? -Tak. U�miechn�a si� pob�a�liwie, z przesadnym namaszczeniem wrzuci�a do fili�anki kostk� cukru. - By�am dot�d ca�kowicie przekonana, �e wisielcy to ludzie do�� ma�om�wni. - Ja te� - odpar�em. - Ale ten s�u�y podobno jako atrakcja turystyczna. Nie jest wi�c prawdziwy. M�� Sandry r�wnie� nie uwierzy�. Roz�o�y� na kolanach szczeg�ow� map� najbli�szych okolic, niemal oskar�ycielsko wbi� palec w czarn� nitk� szosy. - Ten obszar nale�y do naszego nadle�nictwa. Przeje�d�am tamt�dy kilka razy w tygodniu. Gdyby na tym pag�rku rzeczywi�cie co� sta�o, musia�bym o tym wiedzie�. Bez naszego zezwolenia niczego nie wolno budowa� na terenach przyle�nych. Zreszt�, czy ty wiesz ile protest�w wzbudzi�aby taka... budowla? - W porz�dku. - Podnios�em r�ce do g�ry. - Poddaj� si�. Niczego nie widzia�em. Wszystko to wymy�li�em dla hecy. Adrian wykrzywi� twarz w zaczepnym u�miechu, zwin�� map�. - Ada�! Chod�, jedziemy na spacer. Ch�opak wyjrza� spod zielonych p�acht li�ci rabarbaru. Podci�gn�� przyd�ugie porci�ta, otrzepa� podrapane kolana i podszed� do ojca. -Autem? - Autem. - A mog� jecha� z psiodu? - Nie wiem, zapytaj pana Jurka. - Panie Lulku, mog�? - Oczywi�cie. A ty Sandra? - Nie. Jed�cie sami. Musz� ju� zacz�� przygotowania do obiadu. Zawr�ci�em samoch�d na podw�rku, malcowi podsun��em pod siedzenie grub� poduszk�. We wstecznym lusterku zobaczy�em, �e Sandra macha r�k�. Przyhamowa�em, wychyli�em g�ow� przez drzwi. - Stary, wstr�tny �garz! - zachichota�a kr�tko i znikn�a w sieni. Adrian ze sztuczn� oboj�tno�ci� wsadzi� papierosa w usta, potem podni�s� jasny, niewinny wzrok. - To chyba nie by�o do mnie - powiedzia� g�osem panienki, kt�ra zgadza, si� setny raz, a chce, �eby to uchodzi�o za pierwszy. Zwyk�y, zielony pag�rek, wysoki na oko�o pi�� metr�w, bez drzew, cofni�ty od szosy o rzut kamieniem. Pusty. Sta�em oparty o samoch�d i bezmy�lnie gryz�em ustnik fajki. - Wygl�da na to - przyzna�em niepewnie - �e pod wp�ywem zm�czenia miewam zwidy. Adrian podni�s� z ziemi szyszk� i rzuci�. Trafi� w pie� usychaj�cej sosny. - Jecha�e� prawie sze��set kilometr�w, ostatnie dwie�cie po zmroku. Trudno si� dziwi� - odpar�. - Chod�my obejrze� t� g�rk�. Mo�e co� znajdziemy. - Ale ja nigdy nie miewa�em podobnych k�opot�w - j�kn��em. - No wiesz - us�ysza�em pob�a�liw� odpowied�. - Po czterdziestce r�nych rzeczy nale�y si� spodziewa�. Obeszli�my wzg�rze z drugiej strony. U podn�a r�s� zagajnik olch, u�o�ony w szpaler o kszta�cie litery S. Ch�opiec myszkowa� po krzakach. Wytaszczy� stamt�d omsza�y patyk, wzi�� t�gi, a� zza plec�w zamach; patyk przelecia� przez krzewy, us�ysza�em plusk. Spojrza�em pytaj�co na Adriana. - Mi�dzy olchami p�ynie strumie� - odpowiedzia�. - Podobno s� w nim jeszcze niczego sobie klenie. Brzd�c na d�wi�k ostatniego s�owa straci� zainteresowanie patykami. Podbieg� do mnie, podni�s� r�ce do g�ry. - Panie Lulku, kiedy pojedziemy na lyby? Przykucn��em, on niby wstydliwie odwr�ci� wzrok. - Proponuj� jutro przed po�udniem. - Tak - popar� mnie Adrian. - Dzi� pan Jurek jest zm�czony. Ca�� noc jecha� samochodem. - Fajnie - malec u�miechn�� si� rado�nie. Pobieg� na szczyt pag�rka, w k�ko powtarzaj�c: - Jutlo na lyby, na lyby jutlo. Zawr�cili�my. Po szosie sun�� ospale d�ugi samoch�d za�adowany pniami drzew. Ko�ce pni uderza�y jednostajnie w jedni�, podnosz�c siwe chmury kurzu. W koronie akacji przera�liwie skrzecza�a sroka. Adrian zatrzyma� si�, popatrzy� w �lad za synem. - S�uchaj, czy ty, opowiadaj�c t� histori� z nocy, u�y�e� okre�lenia: Wzg�rze Wisielc�w? I nie wzg�rze po prostu, co� mi �wita, �e takie wzg�rze, nie wiem, mo�e g�ra, istnia�o naprawd�. Gdzie� o tym czyta�em. Ale tamto by�o chyba w pobli�u miasta, z ca�� wi�c pewno�ci� nie o ten pag�rek chodzi. Ada�, co ty wyprawiasz? Ma�y sta� z przekrzywion� g�ow� i komicznie zmarszczonym nosem. - Tatu�, chod� tu. Stla�nie cos cuchnie. Adrian mrugn�� porozumiewawczo. - Przyswoi� nowe s�owo i koniecznie musia� go u�y�. Popatrz pod nogi! - zawo�a� do syna. - Pewnie wdepn��e� w cos brzydkiego. Ch�opiec zakr�ci� si� w k�ko, obejrza� swoje buty i odkrzykn��. " Chod� tatu�! Buty mam ciste. To ta gola tak �mieldzi! Weszli�my na wzg�rze. Dok�adnie na szczycie poczu�em nieprzyjemny, dusz�cy od�r. Po minie Adriana pozna�em, ze do niego te� dotar�a ta niesamowita wo�. Niedowierzaj�co poci�gn�� nosem. - Rzeczywi�cie, zapach arcyniemi�y. - Tatu�, pat�! Laz, dwa t�y - malec zrobi� trzy kroki w bok - i tu ju� nie cuchnie. Obaj zrobili�my to samo. Trzy kroki od szczytu wo� zanika�a. Laz, dwa t�y - brzydko pachnie. Laz, dwa, t�y - �adnie pachnie. Tatu�, a co tak mo�e nie�adnie pachnie�? Adrian wzi�� syna za r�k�, zacz�li�my schodzi� ze wzg�rza. Pewnie gdzie� w pobli�u pad�o jakie� zwierz�. Taki od�r wydziela rozk�adaj�ce si� cia�o. Sroka ucich�a nagle, zatrzepota�a skrzyd�ami i zgin�a w zieleni. Po szosie, ci�ko posapuj�c, sun�a kolejna ci�ar�wka z drewnem. Od podn�a pag�rka p�ynie zielonkawa, przera�liwie zimna mg�a. Ogarnia wolno pierwsz� szubienic�, drug�, trzeci�... Wszystkie s� zaj�te. Wisz� na nich sine cia�a z przekrzywionymi g�owami, z granatowych ust wystaj� d�ugie, obrzmia�e j�zyki. Dyndaj� monotonnie, grube sznury skrzypi� przejmuj�co. Nad wzg�rze z dzikim wrzaskiem wzlatuje wrona. Czuj� na grzbiecie strug� lodowatego potu. Chc� stan��, ale czyje� mocne r�ce popychaj� mnie natarczywie. Mijam kolejnego powieszonego. Wyba�uszone, szklane oczy patrz� z niemym wyrzutem. �cie�ka ko�czy si�. Dotar�em do szczytu. Niepewnie unosz� g�ow�. .W s�abej po�wiacie ksi�yca widz� s�up. Z poprzeczki zwisa grube, konopne powr�s�o. Odwracam wzrok. Stok ca�y pokry�a mg�a, szczyt zostawiaj�c wolny - jak centrum sceny, gdzie zaraz ma wyst�pi� aktor graj�cy g��wn� rol�. Kto� �apie mnie za �okcie, podnosi. Staj� na jakiej� brudnej skrzyni. Na szyi czuj� szorstko�� sznura. Niewidzialne r�ce zaciskaj� go. Brakuje mi oddechu. Cie� podchodzi bli�ej. Widz� nog�. Lekko uniesiona do g�ry z ca�ej si�y kopie w to, na czym stoj�. -Nieee!! Wyrywam si�, p�kaj� postronki na r�kach. Spadam ni�ej, wal� w co� barkiem, na twarzy czuj� bry�ni�cie zimnego p�ynu. B�ysn�o �wiat�o. - Jurek, co si� sta�o? Wolno, bardzo wolno otworzy�em oczy. . Le�a�em na pod�odze zakutany w koc. Roztrzaskana szklanka spoczywa�a tu� obok mojej g�owy. Jej zawarto�� mia�em na twarzy. Po prawej ujrza�em tapczan ze skopanym prze�cierad�em, nad sob� dwie zatroskane twarze. Adrian wyci�gn�� r�k�. Uchwyci�em j� i wsta�em. Sandra pobieg�a do kuchni, sk�d zaraz dobieg� syk czajnika. Wytar�em twarz chustk�, zdj��em mokr� od potu bluz� pi�amy. -Z�y sen? Pokiwa�em g�ow�. Kominkowy zegar na kredensie pokazywa� czwart� rano. - O czym? -To wzg�rze... Adrian poprawi� skot�owane prze�cierad�o, wyprostowa� poduszk�. Przysiad� na skraju tapczanu, uspokajaj�co po�o�y� r�k� na moim ramieniu. - Niepotrzebnie tam wczoraj pojechali�my. Z korytarza doszed� odg�os bosych, dzieci�cych st�p. Zza obrze�a drzwi wyjrza�a puco�owata buzia w otoce stercz�cych na wszystkie strony, jasnych w�os�w. - Pan Lulek nie �pi? Pan Lulek zaraz p�jdzie spa�, ale ty p�jdziesz ju�. -Sandra prawie wbieg�a - do pokoju. Na stoliku postawi�a szklank� �wie�ej herbaty, kilkoma szybkimi ruchami przetar�a pod�og�. Brzd�c pogardliwie wygi�� usta. - No dobzie. Tylko tak nie ksi�cie g�o�no. I pami�tajcie o lybach. - Pami�tamy. A teraz maszeruj do ��ka. Prawdziwi m�czy�ni jeszcze �pi�. Adrian popatrzy� na syna z rozbawieniem. Malec podci�gn�� spodnie pi�amy a� pod pachy, za�o�y� r�ce z ty�u i dostojnie d�ugim krokiem odszed�. - Ja nie jestem plawdziwy, tylko ma�y - us�yszeli�my z g��bi korytarza. Sandra od�o�y�a szmat� na tack�, obci�gn�a szlafrok i usiad�a z mojej drugiej strony. - Chcesz co� na uspokojenie? Mam takie �agodne tabletki. By� czas, kiedy Adrian bardzo ich potrzebowa�. - Nie, dzi�kuj�. To tylko nocny koszmar. Pierwszy �yk gor�cej herbaty przyni�s� ulg�. Tych dwoje przyjaznych ludzi w pi�amach, ciep�o ich bliskich cia�, r�owiej�ce niebo za oknem wolno przywraca�y mi spok�j. - Opowiedz ten sen. Spojrza�em zdziwiony. My�la�em, �e ma ochot� na �art, ale Adrian m�wi� powa�nie. - Dlaczego? - Znam ci� ju� tyle lat i, jak pami�tam, nigdy nie mia�e� z tym k�opot�w. Zwykle spa�e� jak kamie� bite osiem godzin. To by�a prawda. Dopiero on teraz mi to u�wiadomi�. - Nie, nie. - Sandra kategorycznie machn�a r�k�. - �adnego przypominania sennych zm�r. To najlepsza droga, �eby przy�ni�y si� jeszcze raz. Czy ty nie s�ysza�e� jak on krzycza�? Adrian przejecha� palcami po rozwichrzonych w�osach. Spojrza� na �on� roztargnionym wzrokiem, przez jego twarz przemkn�� pe�en zak�opotania u�miech. - Przecie� wiesz, �e nie. Ty mnie obudzi�a�. Wsta�. - Chod�my spa�. Porozmawiamy rano. Obj�� Sandr�. wp�, podszed� do drzwi. Sandra odwr�ci�a g�ow�. - Spr�buj zasn��. Mimo wszystko. I �pij tak d�ugo, jak tylko b�dziesz m�g�. Przypilnujemy Adasia, �eby tu nie wchodzi�. A je�li zn�w... Jutro przeniesiemy ci� do pokoju od strony ogrodu. Podzi�kowa�em skinieniem g�owy. - Przepraszam za to ca�e zamieszanie. - �pij dobrze - odpowiedzia�a cicho i zgasi�a �wiat�o. Zamkn��em oczy. Za oknem wydar� dzi�b pierwszy kogut. Z RAPORT�W POLICJI. Ustalenia: samoch�d marki skoda favorit, numer rejestracyjne KRA1543, nale�y do Rudolfa Kempi�skiego, zamieszka�ego w Krakowie przy ulicy Zamenhoffa 73. Kempi�ski jest z zawodu artyst� fotografikiem. Od dw�ch miesi�cy przebywa w Holandii, - gdzie wykonuje prace zlecone przez ameryka�skie pismo "National Geographic". Brzd�c p�cznia� z dumy i rado�ci. Siatk� z rybami dzielnie taszczy� ca�� drog�, w domu wspi�� si� na sto�ek i w�o�y� je do zlewu. - Mamu�, a t�y lyby to ja z�apa�em, wie�? Na �adnej buzi Sandry zago�ci� pe�en niedowierzania u�miech. Spojrza�a najpierw na syna, potem pytaj�co na nas. - Naplawd�. Z�owi�em t�y konie. Adrian rozwi�za� siatk�, zawarto�� wysypa� do zlewu. - Nie konie, synku, tylko okonie. - No - potakn�� Ada�. - Okonie. T�y. Na lobaka. Fajnie bia�y, co nie, panie Lulku? - Tak. Bra�y dobrze. Sandra nie wierzy�a dalej. Ostro�nie dotkn�a pierwszej z brzegu ryby, oko� postawi� kolce i podskoczy�. - Ach, one jeszcze �yj�?! - krzykn�a przestraszona. - No pewnie - odpar� powa�nie malec. - Przecie� dopi�o je z�apali�my. -1 teraz b�dzie k�opot. Kto je oskrobie? - Jak to, kto? - Adrian powiesi� siatk� na parapecie i wytar� r�ce. - Panowie w�dkarze. Ada� straci� ca�� pewno�� siebie. - Ja je�cie tak tloch� nie umiem - powiedzia� cicho. - Ale pan Lulek ma taki specjalny no�, to mozie... U�miechn��em si� do niego przyja�nie i pog�aska�em po g�owie. - Jako� sobie poradzimy. Jedno jest pewne. Dzi� na kolacj� b�d� okonie po kaszubsku. - Umiesz przygotowa� takie danie? - Sandra, jak wi�kszo�� kobiet, pow�tpiewa�a w m�skie zdolno�ci kulinarne. - Ocenisz przy kolacji - odpar�em. - Rozumiem przez to, �e dzi� mam wolny wiecz�r - za�mia�a si� rozbawiona, b�yskaj�c drobnymi, bia�ymi z�bami. Przeszli�my do jadalni. Ada� wdrapa� si� na krzes�o i ciekawie zajrza� do wazy. - Lee - skrzywi� buzi�, �ciawiowa. Panie Lulku, lubi pan �ciawiow�? - Lubi�. - A ja nie baldzo. Ale i tak pi�� �yziek b�d� musia� zje��. . - Zgad�e�. Adrian sprawiedliwie odmierzy� pi�� du�ych �y�ek do talerza syna. Ch�opiec krzywi� twarz niemi�osiernie, ale przeznaczon� mu porcj� zm�g� bez protest�w. Po obiedzie pop�dzi� na podw�rze. Zacz��em nabija� fajk�. - Chcesz kaw� czy herbat�? - Adrian zebra� talerze, pytanie zada� ju� w progu pokoju. Poprosi�em o herbat�. Przyni�s� pe�en dzbanek, kt�ry postawi� na ma�ym stoliku pod oknem. Przesiedli�my si� na fotele. - Chc� was jeszcze raz przeprosi� za to nocne zamieszanie. Oboje zrobili takie miny, jakbym rzek� co� zupe�nie bez sensu. - Jakie zamieszanie? - Sandra patrzy�a na mnie podejrzliwie. - Czy to jest tw�j nowy �art? - �art? - powt�rzy�em bezwiednie. - Nie. Zlecia�em z tapczanu, wyla�em herbat� na pod�og�, zaparzy�a� �wie��, chcia�a� da� mi nawet jakie� tabletki na uspokojenie. - Tabletki? - teraz ona powt�rzy�a mechanicznie za mn�. -Owszem, mamy takie tabletki, ale daj� ci s�owo honoru, �e tej nocy nie wstawa�am ani razu. - Weszli�cie chwil� potem - powt�rzy�em spokojnie - jak rymn��em o pod�og�. Rozbi�em szklank�... Zaproponowa�a� mi przeniesienie do pokoju od strony ogrodu... Adrian �ci�gn�� brwi, zmru�y� oczy. Od kiedy go znam, zawsze tak robi�, ilekro� mia� co� wa�nego do powiedzenia. - Jerzy, o czym ty m�wisz? Nisk�, ponur� izb� roz�wietla jedno tylko �uczywo i kocio�ek z p�on�cym w�glem. Stoj� pod �cian�. R�ce mam uniesione do g�ry, na przegubach czuj� twardo�� �elaza. Dwa kr�tkie �a�cuchy nie pozwalaj� mi opu�ci� r�k. Wchodzi m�ody, oko�o trzydziestoletni m�czyzna o d�ugich, prawie bia�ych w�osach. Zbli�a si� do mnie, rozkracza nogi i przekrzywia g�ow�. - Zaczynamy od pocz�tku. Jak ci� zw�? - Herbert Pia�nik. - Pie�nik czy Pia�nik? - Pia�nik. - Co robisz? - Jestem kowalem. - Gdzie twoja kobieta? Milcz�. Wali mnie na odlew w twarz z jednej i drugiej strony. S�odkawy smak krwi wype�nia mi usta. - Herbercie Pia�nik, pytam ci� jeszcze raz: gdzie twoja �ona? Pluj� mu w g�b� z odleg�o�ci jednego �okcia. Przemieszana z krwi� �lina sp�ywa po pozbawionym zarostu, bladym policzku. - Dawno� ju� ni� sobie ��ko wymo�ci�. A ja ci niewygodny, bo wiem, gdzie ona jest. Powoli, jakby z namys�em, wyciera twarz. W wodnistoniebieskich oczach widz� w�asn� �mier�. Odwracam g�ow� w stron� ciemnego k�ta. -Pal! Z �awy podnosi si� zwalisty cz�owiek w kapturze. Zak�ada sk�rzane r�kawice i si�ga do kocio�ka. Wielkie c�gi s� na ko�cach prawie bia�e. Iskrz� w p�mroku, gdy kat unosi je w g�r�. -Nie! Nieee! Spadam w ciemno��. Zamiast gor�ca, na plecach czuj� ch��d. Unosz� powieki. Przez uchylone okno s�czy si� mglista po�wiata ksi�yca. Ch��d na plecach to ch��d pod�ogi. Zn�w le�� obok tapczanu. Wstaj�, wdziewani kapcie. W �azience obmywam twarz zimn� wod�. Przemierzania korytarz, pukam do przymkni�tych drzwi na ko�cu.. Cisza. Pukam mocniej. Nic. Lekko popycham drzwi. - Adrian - wo�am cicho. Nie odpowiada mi nikt. Szerokie �o�e jest puste i zas�ane. Wbiegam do pokoju obok. W dziecinnym ��ku Adasia �pi pluszowy mi�. Z RAPORT�W POLICJI. Spis rzeczy znalezionych w samochodzie skoda favorit, numer rejestracyjny KRA1543. Baga�nik: ko�o zapasowe, podno�nik, osiem kluczy p�askich w komplecie, dwa klucze nasadowe, puszka smaru do �o�ysk, pasek klinowy. Wn�trze: koc w szkocka krat�, apteczka. Skrytka: notes produkcji Sp�dzielni Inwalid�w "�wit" w Grudzi�dzu. Ustalenie miejsca zakupu notesu jest niemo�liwe. S� dost�pne w ka�dym kiosku na terenie kraju. Na pierwszej kartce dokonano zapisu twardym d�ugopisem. Kartka ta zosta�a wyrwana. Odci�ni�ty na drugiej kartce tekst odczytano metod� pod�wietlania. Zapis brzmia� nast�puj�co: Adrian, Manowo 300. Stoj� og�upia�y w ciemnym korytarzu. Zupe�nie nie wiem, O co mam zrobi�. Jeszcze raz zagl�dam do sypialni. Martwa cisza. - Adrian! - teraz krzycz� ju� g�o�no. Odpowiada mi jaki� pomruk. Nie rozumiem pojedynczych s��w, kto� jednak mamrocze co� w pobli�u, z drugiego ko�ca korytarza kto� szeptem odpowiada. Ca�y dom wype�niaj� nagle gor�czkowe pomruki. Zapalam �wiat�o. - Adrian? Odg�osy milkn�. S�ysz� teraz ciche poj�kiwanie. To g�os kobiety. �wiat�o zn�w przymiera. Po omacku trafiam do jadalni. Kobieta le�y na stole. D�ug� sp�dnic� -zadart� ma a� pod szyj�. Widz� jak mi�kkie cia�o na udach drga lekko w rytm ruch�w, kt�re wykonuje stoj�cy przy stole m�czyzna. - Sandra? Adrian? - pytam p�g�osem. - Przepraszam. Nie wiedzia�em... M�czyzna odwraca g�ow�. Mimo mroku widz� jego oczy. S� wodnistoniebieskie. D�ugie, prawie bia�e w�osy pot zlepi� w d�ugie str�ki. Kobieta krzyczy przera�liwie: -Herbert! W ten krzyk wplata si� g�o�ny, pogardliwy �miech. Trzaskam drzwiami, wypadam z domu. �miech staje si� g�o�niejszy. P�dz� mi�dzy drzewami, ga��zie wal� mnie po g�owie, wreszcie wystaj�cy korze� podcina mi nogi. Padam na twarz. Wyj� z b�lu, ale usi�uj� wsta�. Podmuch wiatru zmienia zapach. Pami�tam go. Ci�ki, trupi od�r wype�nia mi nozdrza. D�wigam niezdarnie cia�o, b�l ze skaleczonej nogi dociera a� do m�zgu. Przewracam si� na wznak. Od ziemi strzela w niebo niebieskawe �wiat�o. Spuchni�te, sine wargi ods�aniaj� puste dzi�s�a. Ten cz�owiek si� �mieje. - Twoja kolej, Markhard! - s�ysz�. �wiat�o ciemnieje, obraz szubienicy zanika. Zn�w jestem w ogrodzie. B�l w nodze ustaje. Wstaj� i jak oszala�y p�dz� w stron� szosy. Turek! Jurek! Cholera jasna, �pi zupe�nie jak g�az! Jerzy!! J L�kliwie unios�em powieki. Porazi� mnie jaskrawy blask, ale w obawie, �e obraz zniknie, nie zamkn��em ich. Ch��d na twarzy by� ch�odem mchu, moje rami� muska�a lekko ga��zka niskiej choinki, s�o�ce grza�o ju� mocno. Przy mnie kl�cza� Adrian. - No, nareszcie. Kwadrans ci� bez ma�a szarpi�. Obraz sta� si� wyra�ny: na szosie sta� odkryty, terenowy samoch�d nadle�nictwa, nie opodal dw�ch m�czyzn w mundurach z nieukrywan� ciekawo�ci� obserwowa�o ca�� scen�. Usiad�em. Obola�e mi�nie gwa�townie zaprotestowa�y przeciw jakiemukolwiek ruchowi. Mimowolnie st�kn��em. Adrian przysiad� obok. _ - Mo�esz mi wyja�ni�, co tutaj robisz? Szukam ci� od dw�ch godzin. Rano wszed�em do twego pokoju. Tapczan pusty. Zbieg�em ca�� wie� w t� i z powrotem. Chcia�em ju� dzwoni� na policj�. Dopiero koledzy powiadaj� mi, �e jaki� facet w pi�amie �pi pod lasem. Zwolna dociera�o do mnie wszystko, co m�wi�. By�em w pi�amie, boso, na pokaleczonych nogach krew zd��y�a ju� zakrzepn��. -Sen... - M�j Bo�e, znowu? - Biega�em po pustym domu, widzia�em... Zza drzew wy�oni�a si� ci�ar�wka z drewnem. Przy gaziku zwolni�a, stan�a tu� za nim. Kierowca wyszed� z kabiny. - Nie r�bmy widowiska. Reszt� opowiesz przy �niadaniu. . Pom�g� mi wsta�, strzepn��em traw� z kolan. - Wiesz chocia�, gdzie jeste�? Potakn��em. Bez podnoszenia g�owy wiedzia�em. Ci�ar�wka z pniami sta�a dok�adnie w tym samym miejscu, w kt�rym wymienia�em przebite ko�o. Mieli�my z przyjacielem zabawn� przygod�, panie profesorze. - Adrian nape�ni� szklaneczki lekkim winem. - Cho� rano nie nazwa�bym jej jeszcze zabawn�. Odpoczywali�my w wiklinowych fotelach, na wolnym od � drzew kawa�ku ogrodu. Miejsce po drugiej stronie stolika zajmowa� starszy, mo�e siedemdziesi�cioletni m�czyzna. Umoczy� usta w winie, mlasn�� i potrz�sn�� wspania�� szop� g�stych, siwych w�os�w. - Pyszne - mrukn�� z uznaniem. Emerytowany nauczyciel licealny, przesympatyczny dziwak i orygina� - tak mi go zapowiedzia� Adrian. Przycz�apa� na popo�udniow� herbatk�. - Wsta�em przed si�dm�, wszed�em do pokoju - Jurka nie ma. Nie ma go te� w �azience, w kuchni i na strychu. Ale, co ciekawsze, drzwi i okna by�a pozamykane od wewn�trz. Przestraszony nie na �arty pobieg�em do wsi. Nigdzie ani �ladu. I wie pan, panie profesorze, gdzie koniec ko�c�w go znalaz�em? Spa� w najlepsze pod tym pag�rskiem, trzy kilometry za Manowem. - A wiem, wiem. - Stary pokiwa� g�ow�. - Wzg�rze Wisielc�w. Od ziemi pop�yn�� nag�y zi�b. Lodowe paj�ki pobieg�y mi po plecach, r�ce pokry�a g�sia sk�rka. - By�em przekonany - Adrian nie dawa� za wygran� - �e, G�ra Wisielc�w znajdowa�a si� bli�ej miasta. - I s�usznie. Nie na pr�no, widz�, da�em ci na maturze pi�tk� z historii. - W g�osie starego nauczyciela zabrzmia�a satysfakcja. - Oficjalna, je�li tak mo�na powiedzie�, miejska szubienica sta�a na przed�u�eniu obecnej ulicy D�browskiego. Ale nie zwr�ci�e� uwagi na to, �e u�y�em nazwy Wzg�rze, a nie G�ra. Odstawi�em wino. Pierwszy �yk spowodowa� nieprzyjemny nap�yw md�o�ci. : - Czy to znaczy... - g�os uwi�z� mi w �ci�ni�tej krtani. - Czy to znaczy - powt�rzy�em - �e miasto mia�o takich miejsc wi�cej? - W�a�nie - potakn�� stary, - Przez pewien czas druga szubienica sta�a na rynku, potem tu� za murami. Ma�o kto wie, �e jeszcze w trzydziestych latach naszego stulecia, domek przy ulicy Grodzkiej zamieszkiwali potomkowie ostatniego oprawcy Koszalina. Z trudem opanowywa�em szcz�kanie z�bami. - O ile przedtem dokucza� mi sta�y brak czasu, tak od przej�cia na emerytur� mam go w nadmiarze. Ale s� te� tego i dobre strony. Wertuj� stare kroniki, dokumenty, po��k�e szparga�y. Znalaz�em w nich kilka uroczych legend, kilka ciekawostek. Ta rozbie�no�� w nazwie pojawia si� w po�owie osiemnastego wieku; raz jest to G�ra, raz Wzg�rze Wisielc�w. No c�, ma�a g�ra mo�e by� wzg�rzem. Jednak po czasie doszed�em do przekonania, �e nie chodzi tu o dwie nazwy tego samego miejsca, lecz o dwa r�ne miejsca. Opisuje kupiec brandenburski: "Po prawej stronie go�ci�ca wisielca spotka�em, ca�kiem �wie�ego, bo oczy jeszcze mia�, i zaraz potem kaza�em konie pogoni�, bowiem ludzie moi gada� pocz�li, �e z�y to znak. Jednakowo� po trzech godzinach szcz�liwie pod mury Koszalina dotarli�my mimo ci�kie wozy i konie zm�czone". Zwracam uwag� pan�w: trzy godziny. - Stary nauczyciel t�go poci�gn�� wina, oczy mu b�ysn�y. - Gdyby z ko�ca dzisiejszej ulicy D�browskiego jecha� pod mury miasta trzy godziny, oznacza�oby to tylko jedno: �e sam ci�gn�� swoje wozy. Ale policzmy to inaczej: w jakim tempie idzie ko� wprz�gni�ty w obci��on� mocno fur�? Wiecie panowie na czym to mierzy�em? Na furmankach z w�glem. Ten zanikaj�cy ju� na naszych ulicach pojazd porusza si� z szybko�ci� pi�ciu kilometr�w na godzin�. A zatem; trzy godziny razy pi�� kilometr�w daje dok�adnie pi�tna�cie kilometr�w. Oczywi�cie, nie bez wp�ywu na tempo marszu by� Stan �wczesnych dr�g. Ale to nie wszystko. W diariuszu podr�nym jakiego� m�odego i bogatego narwa�ca z Poznania znalaz�em takie oto zdanie: "Powieszony by� za szyj� na g�rce niewielkiej, przy potoku". Przewertowa�em wszystkie dost�pne stare mapy, rysunki, ryciny i opisy. W okolicach ulicy D�browskiego nigdy nie p�yn�� potok. A tu p�ynie do dzi�. Stary m�czyzna zrobi� efektown� pauz� i westchn��. W jego szklaneczce pokaza�o si� dno. Adrian si�gn�� po butelk�. - Napisa�em na ten temat artyku� do naszej gazety. Nie wywo�a� �adnego zainteresowania, prawd� powiedziawszy, zwr�cili mi go. Udowodni�em w nim to w�a�nie, co m�wi�em przed chwil�; �e Wzg�rze i G�ra to dwa r�ne miejsca. G�ra by�a w pobli�u miasta, Wzg�rze zatem jest tutaj. Zapyta kto roztropnie: a po co koszali�skim �ykom szubienica odleg�a o trzy godziny marszu, kiedy przez d�ugi czas mieli dwie pod nosem? Co by� zrobi� Adrianie, gdyby� chcia� w majestacie prawa straci� cz�owieka lubianego czy popularnego, lub, co gorsza, uwa�anego przez innych za niewinnego? Co by� zrobi�, gdyby to mog�o wywo�a� burdy uliczne czy wr�cz rozruchy? - Wywi�z�bym go z miasta. - W�a�nie. Spojrza� na mnie w chwili, gdy �o��dek podjecha� mi na wysoko�� grdyki. Bezskutecznie usi�owa�em prze�kn�� �lin�. Oczy starego belfra zaokr�gli�y si� ze zdziwienia. - Co z tob�, m�ody cz�owieku? Zblad�e� dziwnie. Czy�by moje opowiadanie....? - Nic takiego. - Przemagaj�c kolejny nap�yw md�o�ci, wsta�em od stolika. - Przepraszam. Chwilowa niedyspozycja. Zacz��em przechadza� si� mi�dzy drzewami. - Chcesz krople na �o��dek? - Adrian zada� pytanie tonem tak swobodnym, jakby chodzi�o o kolejn� lampk� wina. Zacisn��em z�by. Samo przypomnienie smaku mi�ty wywo�a�o ostre skurcze �o��dka. - Dzi�kuj�. Nie. Zaraz mi przejdzie - wykrztusi�em. By�em pewien, �e md�o�ci nie ust�pi�. Odszed�em jeszcze kilkana�cie krok�w dalej. Mog�em tylko oszcz�dzi� przykrego widoku innym. Skoro spokojnie siedzieli przy stoliku, nie czuli tego, co ja czu�em. - Jak pan, panie profesorze, wywnioskowa�, �e chodzi o ten pag�rek za Manowem? Przecie� takich g�rek z potokiem jest wok� Koszalina wiele. Stary popatrzy� na Adriana niemal z wdzi�czno�ci�. Mimowolnie popsu�em mu opowie��, jego wychowanek taktownie naprawi� sytuacj�. - To proste. - Nauczyciel podni�s� szklaneczk� do ust, dyskretnie zerkn�� na mnie. - Powiada opis: "Trzy kilometry za wsi�, przy szlaku na po�udnie". Oczywi�cie, wed�ug wsp�czesnych miar odleg�o�ci. - Ale droga na po�udnie wiedzie znacznie bli�ej. - Teraz. Wtedy bieg�a tamt�dy. - Szerokim gestem pokaza� �cian� lasu. Pierwszy atak torsji rzuci� mn� o p�ot. Uchwyci�em metalow� siatk�, nisko pochyli�em g�ow�. Dotkni�cia pokrzyw nawet nie czu�em. - Jurek, cholera jasna, co z tob�? - Adrian bieg� ju� w moj� stron�. - Ten smr�d - wycharcza�em. - Ten diabelski smr�d ze wzg�rza. - Jaki smr�d? O czym ty m�wisz? Z RAPORT�W POLICJI. 6 czerwca br., z Wojew�dzk� Komend�. Policji skontaktowa� si� telefonicznie Rudolf Kempi�ski, w�a�ciciel samochodu skoda favorit, numer rejestracyjny KRA1543.. Z�o�y� nast�puj�ce o�wiadczenie: na czas pobytu w Holandii odda� samoch�d w u�ytkowanie swemu koledze i przyjacielowi, Jerzemu Markhardowi. Ustalenia: Jerzy Markhard, urodzony 11.09.1951 w Warszawie, z zawodu artysta plastyk, zamieszka�y w Ogrod�ie�cu, Podzamcze 315. Ko�a turkocz� monotonnie po wysch�ych koleinach. Podnosz� g�ow�. Od wschodu niebo szarzeje, mi�dzy wysokimi chmurami przeb�yskuj� purpurowe smugi. Nad lasem przelatuje stado przestraszonych, rozkrzyczanych wron. Patrz� na swoje d�onie. S� sine.. Rzemienne postronki na przegubach kat zacisn�� mocno. Ich ko�ce przepl�t� przez �elazne k�ka w burcie wozu i zawi�za� w ciasne w�z�y. Konie st�paj� ci�ko. Wo�nica nie pogania ich. Wie, �e pod g�r� i tak nie przy�piesz�. Ci z ty�u, w siod�ach, te� nie u�ywaj� ostr�g. Do �witu jeszcze du�o czasu. Odwracam g�ow�. Widz� st�d tylko wysok� wie�� ko�cio�a i przymglony zarys mur�w. Razem z popiskiwaniem k� oddalaj� si� wolno, ale nieustannie. Ten z bia�ymi w�osami jedzie tu� za wozem. Wodnistoniebieskie �lepia wlepi� w las. Unika mego wzroku, inni te� uciekaj� z oczami. Robaczywe sumienia nie daj� im patrze� wprost. Spluwam prosto pod kopyta koni. Pag�rek. Widz�, co stoi na szczycie. Dopiero j� postawiono. Z drewna wyp�ywa jeszcze sok. Ten w kapturze odwi�zuje rzemienie, ka�e zej�� z wozu. Dwaj jego pacho�kowie brutalnie wykr�caj� mi r�ce do ty�u, zn�w postronki r�n� przeguby a� do b�lu. Popychaj� mnie do przodu, id� obok ciasno, bacznie obserwuj�c ka�dy ruch. Szczyt. Cz�owiek w kapturze wyci�ga z worka gruby powr�z. Bierze zw�j w lew� r�k�, praw� rozwija go troch�. Rzuca. P�tla zatacza �uk, spada na poprzeczk� szubienicy. -W�a�. Ni�szy z pacho�k�w zdejmuje kaftan i podchodzi do s�upa. Jak ch�opak na jarmarku za p�tem kie�basy wspina si� do g�ry, przek�ada sznur przez hak i zje�d�a. Z boku wychodzi starzec w habicie. Cicho mamrocze modlitw�. Przykl�kam. Ujmuje krzy� i podaje do uca�owania. Spogl�dam w oczy starca, ale on te� odwraca wzrok. Odchodzi szybko i staje za wszystkimi. Teraz zbli�a si� ten z bia�ymi w�osami. Z r�kawa wyci�ga jakie� pisanie i czyta: - Herbercie Pia�nik, za to �e� kobiet� sw� �ycia pozbawi�, zostaniesz powieszony. I b�dziesz wisia� tak d�ugo, dop�ki ptactwo ci oczu nie wyje, dop�ki na twojej twarzy cho� k�s cia�a jeszcze b�dzie. Czy chcesz co� powiedzie�? Kat stawia przede mn� drewnian� skrzynk�. Pud�o cuchnie zepsutymi rybami. - Dobrze wiesz, Markhard - odpowiadam - �e tej kobiety nie zabi�em, bo ona ci ��ka grzeje w twoich domach w Jamnie albo Dunowie. I wy, kt�rzy tam stoicie, te� dobrze to wiecie, bo on was kupi� ze wszystkim. Ale jednego nie wiesz Markhard; p�ki ten �wiat istnieje, tobie ani twoim b�kartom spokoju nie dam. Wejd� w ka�de ludzkie cia�o, rzecz albo zwierz�, wejd� wsz�dzie, pomieszani ci czas, pomieszam rozum, a ciebie dopadn�. I was, kt�rzy�cie warci tylko po sztuce z�ota od g�owy, te� n�ka� b�d�. Wodnistoniebieskie oczy znikaj� pod powiekami w grymasie w�ciek�o�ci. Starzec w habicie czyni znak krzy�a. - I w strachu ci�g�ym doko�czycie dni swoje, bo ba� si� b�dziecie, �e wyjrz� z kamienia, z g�siora pe�nego, z mordy ulubionego psa, czy nawet z g�adkiej buzi dziewki, kiedy j� na noc kt�ry przygarnie. W�skie usta siniej�, usi�uj� co� powiedzie�, wreszcie bia�ow�osy piskliwym g�osem wrzeszczy: - Ci�gnij! Pacho�kowie naci�gaj� lin�, cz�owiek w kapturze kopie w skrzyni�. -Nie! Nieee!! Cisza. Pe�en najgorszych obaw, ostro�nie otwieram oczy. Na ,zas�onach igraj� cienie drzew, wiatr lekko porusza firanami. Poprzecinany smugami �wiat�a sufit przypomina wygl�dem b�yszcz�ce kraty. Zn�w le�� na pod�odze. Pod praw� r�k� czuj� wilgo� rozlanej herbaty, lew� przygniatam sam sob�. Zegar na kredensie jednostajnie tyka. Wstaj�, wychodz� na korytarz, delikatnie odsuwam pierwsze drzwi. Sandra �pi wsuni�ta g��boko pod pach� m�a. Adrian odrzuci� g�ow� na bok, lekko pochrapuje. Zawracam. Bezg�o�nie otwieram nast�pne drzwi. Zwini�ty w k��bek Ada� u�miecha si� przez sen. Postawi�a przede mn� fili�ank� z kaw�, przysiad�a na oparciu fotela. - Mam pro�b� - powiedzia�a cicho. - Wiesz, �e moja mama le�y w szpitalu. Dzi� jest dzie� odwiedzin. Poza tym chcia�abym zrobi� w jej mieszkaniu gruntowne porz�dki. Sama nie dam rady, a Adasia nie mog� zabra�. Czy... czy nie m�g�by� wyjecha� wieczorem? Dziesi�� po dziewi�tej wsiedli do autobusu w stron� Koszalina. - Panie Lulku! Panie Lulku! Nie ma mojego sp�awika! G�os ch�opca przywo�a� mnie do rzeczywisto�ci. Bambusowa trzcina, kt�r� u�ywa� jako w�dki, zgi�a si� jak koci grzbiet i sun�a do wody. - Trzymaj mocno. Lekko poluzowa�em hamulec ko�owrotka. Napi�ta �y�ka z cichym popiskiwaniem mechanizmu ruszy�a na �rodek rzeki. - Teraz spr�buj zwija�. - Ale lyba, co nie, panie Lulku? K�tem oka dostrzeg�em ruch mi�dzy drzewami. Kto� szed� w nasz� stron�. - Panie Lulku, ona mi ucieka! - Powolutku skr�caj w�dk�. -A jak p�knie? - Nie powinna. Powolutku. Malec post�kiwa�. Kostki jego drobnej r�ki pobiela�y. Zacisn�� z�by, raz popatrywa� na mnie, raz na wod�. Po chwili �eb ryby wyjrza� nad powierzchni�. Powietrze atmosferyczne os�abi�o jej ataki. Da�a si� ci�gn��, stawiaj�c op�r tylko swoim szerokim cia�em. - No, no. Pi�kna sztuka. Stary nauczyciel zdj�� z g�owy myck� uczynion� z chustki, przetar� ni� twarz i ci�ko usiad� na trawie. - Moje zu�yte serce �le znosi upa�y. Zreszt�, niewiele jest rzeczy, kt�re ono jeszcze dobrze znosi. Ma�y pomarkotnia�. Przykucn�� przy miotaj�cej si� w ka�u�y wody rybie i obserwowa� te podrygi jakby z �alem. - Panie Lulku - zapyta� nie podnosz�c g�owy. - Czy musimy j� zabi�? Pog�aska�em go po jasnej g�owie. - Nie. Post�pimy jak w�dkarze sportowcy. Zmierzymy tylko i wypu�cimy. Wyj��em z kieszeni miark� i rozci�gn��em wzd�u� srebrzystego cia�a. - Czterdzie�ci sze�� centymetr�w. Delikatnie wypi��em haczyk i zepchn��em ryb� do wody. Majtn�a ogonem i tyle�my j� widzieli. Ch�opiec tymczasem za�o�y� now� przyn�t� i zarzuci� w�dk�. - Na podw�lku i tak mi nikt nie uwi�zi - westchn��. - Jak to, nikt? - profesor a� podskoczy� na trawie. - Przecie� masz dw�ch �wiadk�w. - Tak - odpar� malec. - Ale pan Lulek dzi� wyje�dzia, a pan ziadko do nas przychodzi. - Wyje�d�a? Pokiwa�em g�ow�. - Dlaczego? Wiosna w pe�ni, pogoda znakomita, ryby, jak wida�, bior� dobrze. Zupe�nie nie rozumiem. Nic nie odpowiedzia�em. Stary pogmera� po kieszeniach koszuli; znalaz� w nich dwa pogniecione kartelusze. Za�o�y� okulary i studiowa� zapiski. - Hm, szkoda - powiedzia� od niechcenia po chwili. - Odnios�em wra�enie, �e ten pag�rek za wsi� wzbudza pa�skie zainteresowanie. A ja jeszcze co� znalaz�em. Pos�ysza�em szum w�asnej krwi. Odp�yn�a z twarzy w u�amku sekundy. Stary niczego nie zauwa�y�, spokojnie m�wi� dalej: - Wyliczy�em, �e ta dodatkowa, nieoficjalna szubienica sta�a tu pi��dziesi�t, mo�e sze��dziesi�t lat. Pokrywa si� to mniej wi�cej z okresem, kiedy miastem trz�s�a pot�na rodzina Mark-hard�w. Ada� odwr�ci� wzrok od sp�awika, wyszczerzy� w u�miech v nieproporcjonalnie du�e do swej buzi z�by. - Ale �mie�nie. Bo pan Lulek te� si� naziwa Malkhald. Z RAPORT�W POLICJI. Mimo szeroko zakrojonych poszukiwa� w lasach wok� Manowa, kierowcy samochodu skoda favorit, numer rejestracyjna KRA1543 nie znaleziono. Psy tropi�ce traci�y �lad na pobliskim wzg�rzu. D�d�y�o. Postawi�em ko�nierz bluzy i poszed�em w stron� samochodu. Sandra i Adrian stali w progu ze sm�tnymi minami. Podr�n� torb� wrzuci�em na tylne siedzenie. Termos z kaw� zachlupota� g�o�no, nylonowy woreczek z kilkoma kanapkami wypad� na pod�og�. Podnios�em go i usiad�em. Z poszycia fotela do mojej garderoby przenikn�a zimna wilgo�. Przekr�ci�em kluczyk. Silnik mrukn�� niech�tnie, zakrztusi� si�. Troch� pomog�em mu peda�em gazu. Lampka �adowania akumulatora zgas�a po kr�tkim namy�le. Zapali�em g��wne �wiat�a, wycieraczki niech�tnie ruszy�y po szybie. Zapi��em pas. Min��em otwart� bram�, przez sto metr�w samoch�d dygota� na kocich �bach. Przed g��wn� szos� zwolni�em. By�a pusta. Opony kwikn�y bole�nie, wskaz�wka szybko�ciomierza bez oci�gania ruszy�a w g�r�. Odetchn��em z ulg�. Rano po�o�� si� spa� na swoim w�asnym ��ku, w dobrze mi znanym domku, daleko st�d, bezpieczny. I nie b�d� mia� �adnych sn�w. Swoj� drog�, powinienem p�j�� do lekarza. Takie koszmary... Mocniej przydusi�em peda� przy�pieszenia, silnik rykn�� g�o�niej. Wskaz�wka zamar�a na liczbie 110. W uchylonym okienku cicho gwizda� wiatr, wciskaj�c do wn�trza wo� ozonu i mokrego listowia. Cienie drzew podrygiwa�y na mokrym asfalcie, rozproszone w wodzie �wiat�o iskrzy�o na wszystkie strony. Wygl�da�o to tak, jakby samoch�d pcha� przed sob� d�ugie, �wietliste kloce, a one szoruj�c o pod�o�e, sypa�y setkami rozmigotanych iskier. W��czy�em radio, wytrzyma�em dziesi�� takt�w piosenki i wy��czy�em. Odpowied� na pytanie, jak g��boka jest jej mi�o��, dzi� mnie nie ciekawi�a wcale. Stop� zdj��em z peda�u bez zastanowienia. Wskaz�wka szybko�ciomierza pos�usznie zjecha�a w d�. Na skraju drogi dojrza�em jasn� plam� ma�ej postaci. Przekr�ci�em w��cznik �wiate� przeciwmgielnych. Nisko nad asfaltem pope�z�o ostre, ��te �wiat�o. To by�o dziecko. Dziecko? Wzdrygn��em si�. O tej porze? Nacisn��em hamulec. Jednak dziecko. Ch�opiec. Zasmarkany, zap�akany i do cna przemoczony. Min��em go i zatrzyma�em samoch�d kilka metr�w dalej. Nawet nie pr�bowa� macha� r�kami. W�tpi�, czy przez �zy w og�le co� widzia�. Wyskoczy�em na pobocze; wtedy poczu�em nieprzyjemny skurcz w gardle. Na szosie sta� Ada�. - Dziecko, na Boga, co ty tu robisz? Skoczy� jednym susem i zawis� mi na karku. Drobnym cia�em wstrz�sa�y spazmy p�aczu i dreszcze. By� zzi�bni�ty do szpiku ko�ci. - Panie Lulku, ja chc� do mamusi - wyj�ka�, przemagaj�c szcz�kanie z�b�w. - Do mamusi! Pobieg�em do samochodu. .; - Jak tu si� znalaz�e�? Uciek�e� z domu? - Nie wiem. Ja tu si� obudzi�em. Jedziemy do mamusi? . Posadzi�em go na tylnym siedzeniu, opatuli�em kocem. Sandra u�o�y�a syna do snu zanim wyjecha�em. Ma�y, ju� w pi�amie, u�cisn�� mi r�k� na po�egnanie z niet�g� min�. Nie powiedzia� tego, ale czu�em, �e ma do mnie �al. Obieca�em mu biwak i �owienie ryb nad jeziorem. M�j wcze�niejszy wyjazd zniweczy� te plany. Droga by�a tu za w�ska, �eby zawr�ci�. Po kilkudziesi�ciu metrach dostrzeg�em luk� mi�dzy drzewami. Ostro�nie zjecha�em na lewe pobocze. Samoch�d podskoczy� na kraw�dzi asfaltu i bezszelestnie wjecha� na traw�. Nag�y skurcz mi�ni szcz�k spowodowa�, �e j�kn��em z b�lu. W d�ugich �wiat�ach ujrza�em wzg�rze. Nerwowym, niezdarnym ruchem wcisn��em wsteczny bieg i pu�ci�em sprz�g�o. Silnik zgas�. Przez uchylon� szyb� wp�yn�� do samochodu ci�ki, dusz�cy od�r rozk�adaj�cego si� cia�a. Wdusi�em sprz�g�o, rozdygotanymi palcami uchwyci�em kluczyk. Rozrusznik zagdaka� kr�tko i zamilk�. Co� za mn� poruszy�o si�, w lusterku mign�� d�ugi cie�. Gwa�townie odwr�ci�em g�ow�. Ch�opiec sta� na tylnym siedzeniu, podparty jedn� r�k� o dach. Mia� teraz twarz wielkiej, woskowej lalki, kt�r� kto� wrzuci� do wody. Spogl�da� w d� zimnym, szklistym wzrokiem; sztywny, obcy, wrogi. Druga jego r�ka wyp�yn�a w powietrze i od sufitu ruszy�a w stron� mojej twarzy. To nie by�a r�ka dziecka; pot�na, ow�osiona �apa doros�ego m�czyzny, z ostrymi jak brzytwy szponami zamiast paznokci, sun�a w d� jak na zwolnionym filmie, a ja tylko rozdziawi�em szeroko usta, bo wrzask ju� nie m�g� wyj�� ze sparali�owanej krtani. Dwa rozcapierzone paluchy celowa�y w oczy, usi�owa�em zas�oni� twarz, ale nie mia�em do�� si�y, by unie�� w obronnym ge�cie ogromne kawa�y bazaltu, w kt�re przemieni�y si� moje r�ce. - Twoja kolej, Markhard!! B�dziesz dynda� tak d�ugo, dop�ki nie znajdziesz nast�pnego na swoje miejsce!! Nast�pnego z tych, co warci byli po sztuce z�ota od g�owy! Nim b�l przeszy� mi czaszk� na wylot, wn�trze samochodu przepe�ni� potworny �miech, us�ysza�em trza�niecie drzwi, �miech pop�yn�� po lesie, odbijany wielokrotnym echem powraca� i zn�w nikn��. Ca�y �wiat pokry�a jednolita czer�. Z RAPORT�W POLICJI. Dane osobowe: Bukowy Adrian Krzysztof, urodzony w Gda�sku, 15.04.1954, wykszta�cenie wy�sze, zamieszka�y w Kumia�ce ko�o Sok�ki, wojew�dztwo bia�ostockie. Fragmenty wywiadu. Pytanie - Pan pracowa� w Nadle�nictwie Manowo ko�o Koszalina na stanowisku nadle�niczego terenowego. Jak d�ugo? Odpowied� - Pi�� lat. P - Czy Jerzy Markhard kiedykolwiek tam pana odwiedzi�? O - Tak. Dwa razy. P - Od jak dawna mieszka pan tutaj? O - Od trzech lat. P - Czy w ostatnim miesi�cu wyje�d�a� pan do Koszalina?" O - Nie. P - Czy w ostatnim miesi�cu w og�le wyje�d�a� pan gdzie� na d�u�ej? O - Nie. P - W samochodzie, kt�rym jecha� zaginiony, znale�li�my kartk� z pana poprzednim adresem. Czy jest mo�liwe, �e Markhard nie wiedzia� o pana przeprowadzce tutaj? O - Absurd. Zupe�ny absurd. Jerzy nie tylko doskonale o tym wiedzia�, ale by� tu ju� u mnie trzy razy. Zreszt�... Prosz�. To s� jego listy kierowane na m�j obecny adres. Robert Lety�ski cieszy� si�, mocno sk�din�d zas�u�on�, opini� niepohamowanego konsumenta kobiet. Ka�da istota, kt�ra mia�a okr�g�e biodra i cho�by cie� biustu, budzi�a jego apetyt, niezale�nie od urody i tuszy. Kocha� wszystkie i chcia� mie� wszystkie. Jedyn� przeszkod� na drodze tych tryumfalnych podboj�w by�a �ona Roberta; drobna, �liczna os�bka o fio�kowych oczach i wiecznie rozmarzonym wyrazie twarzy. Niestety, w oczach Roberta to urocze stworzenie mia�o jeden powa�ny feler - jego uroda nie ulega�a przemianom; nie by�a raz wspania��, du�� blondynk� o rozfalowanym biu�cie, innym razem szczuplutk� jak �ania brunetk�, jeszcze innym - t�u�ciutkim, przemi�ym rudzielcem o rozdygotanym, pulchnym ty�eczku. Karina Lety�ska wiedzia�a o s�abo�ciach m�a, on wiedzia�, �e ona wie, i to obojgu odpowiada�o. Ani jedno, ani drugie nie pragn�o rozwodu; tak by�o im dobrze i mimo wszystko kochali si�. To w�a�nie uczucie powodowa�o, �e Robert Lety�ski starannie zachowywa� pozory wierno�ci, a jego �ona zupe�nie dobrze udawa�a, �e w t� wierno�� wierzy. W�a�nie owo zachowanie pozor�w zmusza�o Roberta do cz�stych kontakt�w z przyjaci�mi posiadaj�cymi pospolite samochody. W mie�cie wielko�ci Koszalina jego szaro-srebrny opel kadet 1.6D zbytnio rzuca� si� w oczy i zbyt wiele os�b go zna�o; o ile� bezpieczniej by�o przemkn�� przez ulice zakurzonym polonezem czy rozklekotan� syren�. Tego dnia los przeznaczy� Robertowi mocno ju� wyeksploatowanego fiata 126, a jego opel mia� sp�dzi� noc na cichym podw�rku przy ulicy Lechickiej. Za� dziewczyna, kt�r� wi�z� z miasta, mia�a urod�, jak� mo�e wy�ni� nastolatek w arcyerotycznym �nie; g�adka, �niada, troch� wyzywaj�ca w wyrazie twarz i, co Robert Lety�ski prowadz�c samoch�d zauwa�y� k�tem oka, idealnie brzoskwiniowa sk�ra na nogach. W pierwszym zaje�dzie odbywa�o si� wesele. Wolnych pokoj�w nie by�o, bo te w ca�o�ci wynaj�to dla os�abionych go�ci. Do domk�w kampingowych w Byszynie pod Bia�ogardem przybyli �ucznicy z ca�ego kraju, w paru prywatnych pensjonatach dziwnym trafem te� by�y komplety. Robert Lety�ski jecha� dalej, z przyjemno�ci� obserwowa� d�ugie nogi dziewczyny i bez przyjemno�ci jej coraz bardziej wyd�u�aj�c� si� min�. Wreszcie po prostu zawr�ci� w stron� Koszalina i po kilkunastu minutach wjecha� w las. - Nareszcie - us�ysza� szept przy uchu, a nieco ni�ej lekki zgrzyt zamka b�yskawicznego przy w�asnych spodniach. Ta dziewczyna, a to ju� skonstatowa� troch� p�niej, bez w�tpienia nigdy nie ho�dowa�a zasadzie seksualnej dominacji m�czyzn i, zamiast on do niej, ona zabra�a si� do niego. Niestety, wiedza dziewczyny z zakresu motoryzacji przedstawia�a wiele do �yczenia. Ona zwyczajnie nie wiedzia�a, �e tego nie da si� zrobi� w samochodzie marki fiat 126p. Tote� bez s�owa wyci�gn�� partnerk� z auta, przytrzymuj�c bielizn� w gar�ci przeszli kilka krok�w i zapadli w wysokiej trawie. Pierwsze minuty up�yn�y kochankom w ca�kowitej harmonii. Dziewczyna reagowa�a znakomicie, sama te� demonstrowa�a nieliche umiej�tno�ci; noc zapowiada�a si� na jedn� z tych, do kt�rych m�czy�ni ch�tnie wracaj� we wspomnieniach nawet po siedemdziesi�tce. Robert czu� przyjemno�� z obcowania z t� kobiet�, przyjemno�� wyj�tkow�, dlatego te�, kiedy odwr�ci�a g�ow� na bok i unios�a go na biodrach w powietrze, pomy�la� nie bez satysfakcji, �e to jej trzeci orgazm. Zmieni� zdanie dopiero wtedy; kiedy z przera�aj�cym krzykiem zrzuci�a go z siebie i porwawszy torebk�, wyj�c jak pot�pieniec, zacz�a ucieka�. M�czyzna spojrza� za biegn�c� kobiet�, potem na sw�j narz�d p�ciowy, do kt�rego przylgn�o kilka sosnowych igie�, na samoch�d i wzruszy� ramionami. Przedobrzy�em, pomy�la�. I dopiero wtedy zauwa�y�, �e po lewej stronie jest jasno. Od ziemi bi�o w g�r� niebieskawe �wiat�o. Podni�s� wzrok wy�ej i ju� zupe�nie bez udzia�u woli rozdziawi� usta do wrzasku. Wtedy us�ysza� uspokajaj�cy g�os z g�ry: - Niech pan nie robi takiej przera�onej miny. To tylko charakteryzacja.