5295

Szczegóły
Tytuł 5295
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5295 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5295 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5295 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

ISTVAN NEMERE OPERACJA NEUTRON PRZE�O�Y�: WOJCIECH MAZIARSKI Wyst�puj�: Prezydent Minister obrony narodowej Roger Delius, pu�kownik S�u�by Specjalnej, kierownik Grupy Kryzysowej Genera� Abber Denis Wynner, podporucznik kosmonauta Genera� Menner, �stary" major Quinet, oficer S�u�by Specjalnej spiskowcy: Horre Sangay, �szef" Emil Obress, spiker radiowy Alago Lonti Narga Tell Arow cz�onkowie Grupy Kryzysowej: Edith Tarnello, epidemiolog Hilda Emmers, kierowniczka departamentu Leon Helmont, biolog Merloni, ekspert radiowy Bardey, ekspert ds. wojny kosmicznej kapitan Maur kapitan policji Raggar Dr Rizzo, lekarz porucznik Udarton, oficer dy�urny podporucznik Fetti, oficer dy�urny plioci kosmiczni: Angelos Passer Vida Portugo Landa Hirt, analityk film�w Piero, �o�nierz S�u�by Specjalnej Rzecz dzieje si� 14 wrze�nia 1997 r. mi�dzy godzin� 05.29 a 17.30 1 �agodne zbocze poro�ni�te d�bami. �wit. Promienie nie wdzieraj� si� jeszcze mi�dzy drzewa, tworz�ce ciemne zas�ony, jak zapomniana w tym miejscu tylna stra� nocy. Zesz�oroczne maki poniewieraj� si� w�r�d zesch�ych na br�z, sztywnych li�ci. Gdyby kto� si� t�dy skrada�, z daleka by�oby s�ycha� ka�dy jego krok. Ze wzg�rza zbiega lekki wiatr, szele�ci zaro�lami, leniwie ko�ysz� si� ga��zie. Na polach trawa po uda, nikt tu jej nie kosi. Zwierz�ta wydepta�y sobie tylko znane �cie�ki. To nieodkryty kontynent owad�w, nieprzebyte imperium korzeni i traw. W g�stwinie zasieki. Urz�dzenia alarmowe wykrywaj�ce i sygnalizuj�ce ciep�o cia�a, ruch, dym. Kamery pracuj�ce w podczerwieni. Indykatory promieniowania. Dalej betonowy mur: wysoki na cztery metry. Tu i tam w ma�ych otworach r�ne urz�dzenia os�oni�te pancernym szk�em. Pr�d porusza gdzie� jak�� ma�� maszyn�: ha�as ginie w szmerach lasu. Pod ziemi� krety te� napotykaj� na betonowy mur, wi�c tunele swe kopi� w inn� stron�. Za betonow� �cian� szeroki r�w i nowe ogrodzenie. Napisy w wielu j�zykach. Czarno b�yszczy namalowana czaszka z pustymi, bia�ymi oczodo�ami. NIEBEZPIECZE�STWO DLA �YCIA! Betonowe budynki skryto pod drzewami. Pomi�dzy nimi wije si� g�adka jak lustro, lecz w�ska, betonowa droga; nie wida� jej z g�ry, uwa�ano, by skry�y j� drzewa. Gdzieniegdzie symbole o nieznanym przeznaczeniu, bia�e strza�ki na jezdni, cyfry. Na tablicach: WST�P WZBRONIONY! Kolejne zasieki, urz�dzenia kontrolne skryte w ma�ych metalowych skrzynkach. Droga rozwidla si�, wbiega pod wzg�rze. Metalowe drzwi otwieraj�ce si� w g��b ziemi. SK�AD BOMB. PALENIE WZBRONIONE! Na wzg�rzu urz�dzenie pod zielon� kopu�� ze sztucznego tworzywa obserwuje niebo - gdzie� w g��bi ziemi milion migotliwych punkt�w �wietlnych uk�ada si� w obraz. Czasem jedn� z dr�g przeje�d�a wy�adowane auto. W zamkni�tych metalowych zasobnikach, pod szmatami, w niewinnie wygl�daj�cych skrzyniach - co�. Myl�ce napisy. Nieufno��. TYLKO DLA PATROLU! W�ska betonowa �cie�ka wije si� zawsze pod drzewami. Niekiedy w tym czy innym punkcie lasu - na polanach - niespodziewanie podnosi si� ziemia; z okr�g�ych betonowych jam wynurzaj� si� spiczaste metalowe przedmioty. Pr�by nigdy nie trwaj� d�u�ej ni� par� minut. Zawsze tylko pr�by. S�o�ce podnosi si�. Min�a pi�ta. Rosa b�yszczy na �d�b�ach trawy: pole czerwonych jak rubin, niebieskich, zielonych kulek. Ptaki zaczynaj� �piewa� pe�nym g�osem, o�ywaj� zaro�la. P�mrok wycofuje si�. Od strony rzeki zrywa si� wietrzyk. Na jednej z dr�g rytmicznie tupi� buty. Raz-dwa. Raz-dwa. Okolica k�pie si� w s�o�cu. W oddali niebieskawo szarzej� g�ry, z rzeki powoli unosi si� mg�a. Szeleszcz� li�cie drzew. B�yszczy rosa. W spokojny poranek wdziera si� ostry, skrzecz�cy g�os dzwonka. Z drugiego ko�ca lasu odpowiada wysoki d�wi�k syreny. Ptaki zrywaj� si� z przera�liwym krzykiem. Ha�as jest nie do zniesienia; nagle zaczyna si� rusza� ca�y las. Alarm! 2 - Dzie� dobry. Na fali Radia �Anakonda" m�wi Emil Obress. Jeszcze pa�stwo o nas nie zapomnieli, prawda? Codziennie od godziny pi�tej trzydzie�ci rano do p�nocy mog� pa�stwo s�ucha� Radia �Anakonda" na fali d�ugo�ci czterystu trzydziestu pi�ciu, czterystu osiemdziesi�ciu o�miu i pi�ciuset szesnastu metr�w. Dzie� dobry, dzie� dobry wszystkim, ludziom, psom, kotom, rybom - s�owem, wszystkim! Przysz�o mi do g�owy pytanie, czy zjedli ju� pa�stwo sw� z�ot� rybk�? Tak? Cudownie. S�owem, tu �Anakonda", przy mikrofonie Emil Obress; w tym tygodniu do po�udnia zawsze ja b�d� przy mikrofonie. Jest czternasty wrze�nia tysi�c dziewi��set dziewi��dziesi�tego si�dmego roku i dzie� pracy, niestety, prawda? Dok�adny czas: godzina pi�ta minut trzydzie�ci dwie. Ju� dwie minuty ukrad�a pa�stwu najpopularniejsza rozg�o�nia muzyczna �Anakonda". Po kr�tkiej chwili burz�cej krew w �y�ach, orze�wiaj�cej muzyki b�dziemy kontynuowa� nasz program... ... - Zn�w jestem tutaj, dzie� dobry wszystkim, kt�rzy dopiero teraz si� obudzili! �Anakonda" oznajmia, �e niebo nad miastem jest czyste i bezchmurne, wieje lekki, po�udniowo-zachodni wiatr, temperatura wynosi ju� osiemna�cie stopni i wszystko wskazuje na to, �e b�dziemy dzi� mieli gor�cy dzie�... Zobaczymy, co jeszcze mamy w zanadrzu, jak� dobr� wiadomo�ci� mog� uradowa� naszych porannych s�uchaczy? Jedna z nich jest adresowana do kierowc�w: ruch na drogach prowadz�cych na po�udnie jest stosunkowo ma�y. Wolny przejazd dla ci�ar�wek, dla -wszystkich... Na nadmorskiej szosie, w okolicy La Pampy zdarzy� si� noc� powa�ny wypadek, zgin�y cztery osoby, wiele zosta�o rannych, na autostradzie samochody utkn�y na wielu pasach z powodu mg�y, kt�ra rozwia�a si� nad ranem. A wi�c wszystko w porz�dku, powtarzam, wszystko w porz�dku! Uczcijmy to chwil� muzyki... ... - Czy wszyscy pami�taj� ten wierszyk: �Krem Belladonna we dnie i w nocy usuwa w�osy"? Ha ha ha, zabawny tekst, nie s�dz� pa�stwo? A wi�c nie zapomnijcie: Belladonna... Belladonna... Belladonna... ... - Dzi� jeszcze tego nie s�uchali�my, a wi�c niech kr�ci si� najpopularniejsza p�yta ostatnich dw�ch tygodni: �Kochanie, tylko ciebie mi potrzeba...!" Naprawd�? Tylko ciebie mi potrzeba? A wi�c pos�uchajmy! �piewa Linda Balii. Gwiazda piosenki o cudownym g�osie i wspania�ych ruchach... �Tylko ciebie mi potrzeba..." ... - Pogoda sprzyja, na drogach nie ma jeszcze ruchu, kto wyrusza w d�u�sz� drog�, niech nie waha si� d�u�ej! Niech pa�stwo nie zapomn� tylko o jednej rzeczy: w��czcie radioodbiorniki w samochodach! Nastawcie ga�k� strojenia na fal� czterysta trzydzie�ci pi�� lub czterysta osiemdziesi�t osiem lub pi��set szesna�cie metr�w i tam j� pozostawcie; lecz przecie� je�li kto� lubi �Anakond�", to i tak nie b�dzie s�ucha� innej stacji! Ani pierwszego, ani drugiego programu pa�stwowego, nie m�wi�c ju� o europejskich. �Anakonda" jest prywatnym przedsi�biorstwem i dlatego w�a�nie tu mo�na us�ysze� najwi�cej dobrej muzyki. Jest dok�adnie godzina pi�ta minut czterdzie�ci dwie i w Radiu �Anakonda" m�wi do pa�stwa Emil Obress. Teraz prosz� wys�ucha� wiadomo�ci... 3 Delius budzi si� o godzinie pi�tej czterdzie�ci pi��. Bez budzika. Ju� od lat. Przez chwil� le�y i rozmy�la. Dom jest cichy. Willowa dzielnica, ma�y ruch, �ciany s� dobrze izolowane. Stary stoj�cy zegar robi wra�enie czego� obcego w�r�d nowoczesnych mebli i pastelowych kolor�w. Rze�bione br�zowe drewno, pop�kany lakier i g�o�ne tykanie; to jedyny szmer tutaj. Marie ju� wiele razy chcia�a go wyrzuci�, lecz Deliusowi zawsze udawa�o si� wywalczy�, by m�g� zosta�: �To cz�� starego �wiata, czy mia�aby� serce go wyrzuci�? Pomy�l tylko, kiedy go zrobiono? Ilu ludziom s�u�y�? W ilu ju� sta� domach?..." Marie... Delius dzwoni� wczoraj do kliniki, lekarz o�wiadczy�, �e por�d odb�dzie si� dzisiaj. Powiedzia� to w spos�b bardzo zdecydowany. Rozmawia� te� z Marie, by�a spokojna, cho� to b�dzie ich pierwsze dziecko i zawsze istnieje niebezpiecze�stwo komplikacji. Delius wzdycha i wstaje. Szlafrok wisi obok du�ego lustra. Mimowolnie patrzy na swe odbicie. Ma czterdzie�ci dwa lata. Skronie mu siwiej�. Marie jest m�odsza o dziesi�� lat. Dziwne, �e zwi�zali si� tak p�no, my�li. Jak zwykle, kiedy patrzy w lustro. Musi si� jeszcze ogoli�. Wyjmuje z szafy i przygotowuje swe cywilne ubranie. Mundur niech sobie wisi. W ci�gu roku tylko raz go zak�ada, na uroczysty przegl�d. S�u�ba i tak wsp�pracuje g��wnie z cywilami i dlatego nikt z nich nie nosi munduru. A Delius ma zbyt wysoki stopie�, by ktokolwiek m�g� go poci�gn�� do odpowiedzialno�ci. Natychmiast si� wypr�a, gdy o tym my�li. W k�cikach ust drobny u�miech. W gruncie rzeczy ca�a ta zabawa w �o�nierzy to g�upota, i tak liczy si� tylko to, co naprawd� robi�. Delius w��cza radio i idzie do �azienki. Na niebiesk� wod� basenu pada z g�ry rozproszone �wiat�o, plastikowy dach jest jasnoniebieski. Delius lubi ten dom. Zw�aszcza basen. Kiedy�, jeszcze na uniwersytecie, bra� udzia� w zawodach p�ywackich. Dwadzie�cia lat temu. Muzyka wype�nia sal�. Woda jest przyjemna. Zak�ada czepek. Zanurza si� raz czy dwa, p�ynie pod wod�. Kiedy wyrzuca na brzeg gumowy czepek, s�yszy szybkie s�owa spikera radiowego: - ...�Anakonda" pozdrawia wszystkich. Jest pi�ta pi��dziesi�t trzy, niebo czyste, drogi suche. Przed chwil� Linda Balii �piewa�a sw� drug� piosenk� w dzisiejszym programie �Anakondy". Czy wiedz� pa�stwo, jaki jest najlepszy zestaw narz�dzi? �Selfy"! Nawet intarsja jest dziecinn� zabawk� dla tego, kto go u�ywa. W zestawie �Selfy" znajdziecie ka�de narz�dzie. A teraz podamy numery dw�ch los�w, kt�re wygra�y pierwsz� nagrod� w reklamowym losowaniu firmy �Bergusson". A wi�c BN szesna�cie-osiemdziesi�t cztery- trzydzie�ci jeden-sze��dziesi�t jeden i BN dziewi��dziesi�t-dwadzie�cia dwa-zero cztery- pi��dziesi�t trzy. Powtarzam liczby... Delius trzykrotnie przep�ywa basen. Woda dosta�a mu si� do ucha i dlatego nie s�yszy dzwonka przy wej�ciu. Jednak co� go tkn�o, na moment przerywa, nas�uchuje, potem p�ywa dalej. W radiu b�bni muzyka. Na pewno jest sz�sta, my�li. Obraca si� w w�dzie na brzuch i spostrzega nieznajomych. Jest ich trzech, trzech m�czyzn. Stoj� przy drzwiach. Delius na moment sztywnieje, obraz utrwala si� w jego �wiadomo�ci z przera�liw� ostro�ci�: niebieska woda, m�czy�ni ubrani na czarno, padaj�ce z g�ry promieniej porannego s�o�ca. - Kim panowie s� i jak si� tu dostali�cie? Jeden z nich pokazuje p�k kluczy. �Klucze ma tylko S�u�ba" - my�li Delius, ale wcale go to nie uspokaja. - Przepraszamy, panie pu�kowniku, ale dzwonili�my... kilka razy - odzywa si� drugi m�czyzna. Trzeci wyjmuje fotografi�. Spogl�da na ni�, p�niej patrzy na Deliusa. Ich spojrzenia spotykaj� si�. - To on - m�wi m�czyzna i kiwa g�ow� do tego, kt�ry ma klucze. - Niech si� pan ubierze, panie pu�kowniku. Natychmiast musi pan p�j�� do Centrali nr 2. - Tak wcze�nie? Co si� sta�o? - Delius wychodzi z basenu, ocieka wod�. - l dlaczego musz� i�� do dw�jki? Jeden z przyby�ych pokazuje legitymacj�/Tak� sam� nosi przy sobie Delius. Od szesnastu lat. Nie ma w�tpliwo�ci. Oni rzeczywi�cie s� ze S�u�by. - Zaraz si� ubior�... Dwie minuty. Dopiero w samochodzie m�wi� mu: - Jedziemy do Centrali nr 2, bo zwo�ano Grup� Kryzysow�. Na ten tydzie� pan jest wyznaczony na kierownika grupy. Delius milczy. W ostatnich trzech latach tylko raz zwo�ano Grup� Kryzysow�. Musia�o si� zdarzy� co� bardzo wa�nego. Delius dobrze pami�ta te supertajne tabele: w ka�dym tygodniu jeden z szef�w S�u�by jest wyznaczony do natychmiastowego przej�cia kierownictwa grupy, je�li... - Czy dzia�a ju� nasza centrala telefoniczna? - Uruchomiono j� natychmiast, panie pu�kowniku. Stamt�d dostali�my rozkaz, by jecha� po pana. - Prosz� po��czy�. Samoch�d p�dzi ulicami z niebezpieczn� pr�dko�ci�. Spotykaj� kilka woz�w policyjnych - spiesz� w kierunku nieznanych cel�w. Deliusa z woln� opanowuje niepok�j. W�osy ma mokre, w wielkim po�piechu nie wysuszy� ich i teraz zimna kropla sp�ywa mu za ko�nierz. Nie m�wi�c o tym, �e nawet si� nie ogoli�. - Tu centrala, prosz� pana. Zimna s�uchawka w�lizguje mu si� do r�ki. Tamci trzej siedz� w milczeniu. Samoch�d p�dzi; teraz skr�caj� przed parlamentem. Dostawcze ci�ar�wki parkuj� przy chodnikach, m�czy�ni w bia�ych fartuchach wy�adowuj� towar. B�yska jeszcze kilka neon�w, kt�re zapomniano wy��czy�, s�o�ce rzuca na czarny asfalt d�ugie cienie. - Jestem pu�kownik Roger Delius; m�j numer identyfikacyjny D jak Dawid dwana�cie-dwana�cie siedemdziesi�t jeden. - Tu centrala - beznami�tny kobiecy g�os, zr�wnowa�ony, spokojny; sk�d S�u�ba bierze te czterdziesto-pi��dziesi�cioletnie kobiety z nerwami jak postronki? - Automat przeprowadzi� identyfikacj� g�osu, jest pan rzeczywi�cie pu�kownikiem Deliusem. Za ile minut dotrze pan tutaj? - Za pi�tna�cie. - Teraz jest godzina sz�sta minut dwadzie�cia trzy. O sz�stej czterdzie�ci przejmie pan dow�dztwo Grupy Kryzysowej. - Prosz� mnie poinformowa�, co si� sta�o. - Informuj�. Dzi� o �wicie nieznani sprawcy zrabowali z bazy wojskowej w El Pu�o dwie bomby neutronowe. Baz� zaalarmowano o pi�tej trzydzie�ci, my dostali�my wiadomo�� z Ministerstwa Obrony Narodowej o pi�tej czterdzie�ci. Delius zagryza wargi. Tylko spokojnie. Tylko spokojnie, powtarza sobie. - Prosz� s�ucha� uwa�nie - zaczyna - wydaj� polecenia. - Notuj�. - Prosz� wszystko przygotowa� w sali kryzysowej Centrali nr 2. Z szafy pancernej wyj�� teczk� z napisem �Neutron". Pierwszym dokumentem jest w niej lista nazwisk tych cz�onk�w Grupy Kryzysowej, kt�rych nale�y zaalarmowa� w sprawie operacji neutronowej. Kryptonim �Operacja Neutron". Natychmiast jecha� po wszystkich. - Zrozumia�am, pu�kowniku. Operacja si� rozpocz�a, my�li Delius i patrzy nic nie widz�cymi oczami na przelatuj�ce za oknami wozu ulice. 4 Betonowe pola stwarzaj� wra�enie bezkresnych; szara pustynia rozci�ga si� po horyzont. Budynki z p�askimi dachami; dominuje kolor bia�y. Samoloty tkwi� nieruchomo przed hangarami, uwijaj� si� zielone wojskowe jeepy. Nad wszystkim g�ruje wie�a kontrolna; obok niej na cienkim maszcie ko�ysze si� pasiasty r�kaw. Przed hangarami ��to b�yszczy pojazd za�adowczy. Na boku ma napis: BAZA LOTNICZA OVIEDO. Min�a godzina sz�sta; niebo jest bezchmurne. Ruch wida� tylko przy hangarze oznaczonym numerem 6. Podje�d�a jeep. Wysiada z niego m�czyzna w mundurze oficera si� powietrznych. Nie zwraca uwagi na stoj�cego przy wej�ciu wartownika, wchodzi do budynku. Tylna cz�� kosmicznego samolotu prawie dotyka wspornik�w p�kolistego aluminiowego dachu, srebrne olbrzymie cielsko spoczywa na ko�ach. Ogromne niczym wielopi�trowy, d�ugi budynek. Zajmuje p� hali. W drugiej cz�ci pomieszczenia na ta�mowych transporterach stoj� aluminiowe i plastikowe kontenery. Nied�ugo rozpocznie si� za�adunek, kt�ry ze wzgl�du na r�ne trudno�ci zawsze odk�ada si� na ostatni� chwil�. Du�y napis na czarnej �ciennej tablicy g�osi, �e odlot nast�pi o wp� do sz�stej. W hangarze nie ma nikogo. Obcy nie maj� wst�pu na teren bazy lotniczej. Oficer podchodzi do w�zka za�adowczego stoj�cego pod �cian�. Cicho rusza elektryczny silnik. Pojazd zatacza kr�g mi�dzy dwoma rz�dami kontener�w, a potem podje�d�a do metalowych skrzy� o wysoko�ci cz�owieka stoj�cych przy burcie kosmicznego samolotu. Oficer zdejmuje jedn� z ta�my transportera i odwozi pod �cian�. Przeje�d�a wzd�u� pozosta�ych kontener�w, podnosi jeden z nich i stawia go na miejscu poprzedniego, na ta�m�. Nast�pnie odstawia w�zek w k�t, z kt�rego go zabra�. Chodzi cicho, nie s�ycha� krok�w. Przez okna w dachu s�o�ce rzuca ��te prostok�ty. Oficer puka w kontener ustawiony przed chwil� na ta�mie. Na �ebrowanej aluminiowej �cianie napis: SKORPION-4 CZʌCI ZAMIENNE REGENERATORA TLENU: ORG-016, ORG-789, ORG-1027. Nagle ma�a szczelina wentylacyjna kontenera otwiera si� i zmienia w niewielkie okienko. Wysuwa si� z niego r�ka. Z wewn�trznej kieszeni oficer wyjmuje bia�� kartk� i podaje j�. R�ka znika, okienko wentylacyjne zamyka si�. Wida� tylko ciemn� metalow� siatk�. Oficer wychodzi z hangaru, wsiada do jeepa. Przecina betonowe pole, zmierza w kierunku kwatery dow�dztwa. W stron� jednego z pas�w holuj� samolot my�liwski. Obok barak�w kr��y mikrobus. Oficer dodaje gazu i pojazd znika mi�dzy niskimi budynkami. Godzina sz�sta dwadzie�cia. Otwieraj� bram� sz�stego hangaru; �elbetowe pomieszczenie wype�nia si� �yciem. Rusza ta�ma transportera, olbrzymie cielsko samolotu kosmicznego po�yka kontenery. Nikt si� nie spieszy, wida�, �e ka�dy ma swoje zadanie, kt�re rozpisano na minuty i sekundy, ludzie bez przerwy s� tam, gdzie by� powinni, praca posuwa si� wartko. Piloci podje�d�aj� samochodem; ich czerwone skafandry stanowi� w tym otoczeniu rzucaj�c� si� w oczy, barwn� plam�. Zak�adaj� przezroczyste he�my, zajmuj� miejsca w przedniej cz�ci pojazdu. Dwa olbrzymie traktory z og�uszaj�cym �oskotem holuj� maszyn� na pocz�tek pasa startowego. Z megafonu rozlega si� zdecydowany m�ski g�os: - Dok�adny czas: godzina sz�sta minut dwadzie�cia dziewi�� i czterdzie�c sekund. ��lizgacz-2" wyrusza na �Skorpiona-4" z �adunkiem towarowym M�wi wie�a kontrolna. Czas: sz�sta-dwadzie�cia dziewi��-pi��dziesi�t. Odliczam: dziewi��, osiem, siedem, sze��, pi��, cztery, trzy, dwa, jeden, zero. Start! Silniki ruszaj� z potwornym �oskotem, maszyna zrywa si� prawie natychmiast. Przelatuje po pasie, �o�nierze stoj� przed hangarami, patrz�, p�ki niema nie zniknie na kraw�dzi horyzontu. Wreszcie odrywa si� od ziemi i wznos prawie pionowo, b�yskawicznie znikaj�c z oczu. Godzina sz�sta trzydzie�ci trzy. 5 - Tak p�no, synku? Podporucznik staje na �rodku przedpokoju. Na zewn�trz �wita, tu, w �rodku w�r�d po�yskuj�cych mebli, panuje zwyk�y p�mrok. P�ki o zaokr�glonych kszta�tach, zamglone lustra. Troch� zat�ch�y zapach pokoju. - Mia�em nocne �wiczenia, ciociu. Porz�dnie si� zmacha�em... - Wyobra�am sobie, biedaku. Zrobi� kawy? - Ciotka ma pi��dziesi�t cztery lata, stoi w nocnej koszuli w drzwiach swego pokoju, przeci�g rozwiewa jej mocno siwiej�ce rzadkie w�osy. Zawsze nazywa Denisa swoim synem, cho� jest tylko ciotk� podporucznika. Na drzwiach mieszkania wisi tabliczka z nazwiskami ich obojga: na g�rze ciotki, ni�ej PODPORUCZNIK DENIS WYNNER. - Dzi�kuj� za kaw�. Chcia�bym si� po�o�y�. - Teraz ci�gle jeste� na s�u�bie noc� - z�yma si� ciotka. A ja tu siedz� sama i denerwuj� si�. - Czemu nie �pisz? - Czasem �pi�... - Macha r�k�. - Wi�c nie robi� kawy? - Nie, dzi�kuj�. Umyj� si� i po�o��, nie bud� mnie przed po�udniem, je�li mo�esz. Kt�ra godzina ? - Zrzuca ubranie, rozmawia z ciotk� przez wp�uchylone drzwi. Jak to �adnie z jej strony, �e chce robi� kaw�, �niadanie czy w og�le cokolwiek. - Gdyby mnie nie wzi�a do siebie, kiedy moim starym zdarzy� si� tamten wypadek, by�bym teraz nikim - my�li Wynner - nigdy nie dosta�bym si� do szko�y oficerskiej, ciotka op�aca�a nauk�... - Sz�sta dwadzie�cia - m�wi ciotka. Przez moment patrzy na zmi�ty mundur wisz�cy na wieszaku, na z�ot� gwiazdk� b�yszcz�c� na pagonie. Dwadzie�cia trzy lata i ju� podporucznik... Rozczula si�. Co prawda, nigdy nie by�a w stanie w pe�ni poj��, w jakiej jednostce s�u�y Denis. Gdyby chocia� by� zwyczajnym pilotem, kt�ry lata tylko na samolotach... Ale nie, znowu wymy�lili jakie� specjalne dziwactwa, ona niewiele o tym wie, lecz z paru s��w wypowiedzianych przez ch�opca wynika, �e to jakie� przera�aj�ce, kosmiczne sprawy. Wynnner odkr�ca kran; widz�c przezroczysty strumie� przypomina sobie basen. W ci�gu dnia trenuje w nim grupa p�etwonurk�w maj�ca ratowa� oddzia�y l�duj�ce w wodzie. O dziesi�tej wieczorem poligon cichnie; wtedy przybywaj� ludzie ze specjalnej formacji, d�wigiem spuszczaj� do wody r�ne makiety naturalnej wielko�ci, a potem z g�o�nik�w rozbrzmiewa metaliczny g�os: �Porucznik Wynner, do wody...!" 6 Na skrzy�owaniu ulic policjanci w bia�ych kaskach zeskakuj� z ci�ar�wki. Ostre, kr�tkie komendy. Rozdzielaj� si�. Jest ich dosy�, by zaj�� wszystkie cztery rogi skrzy�owania. Zatrzymuj� ju� pierwszy samoch�d. - Dzie� dobry, kontrola. Wszyscy policjanci w mie�cie s� w drodze do punkt�w wyznaczonych zawczasu na wypadek takiej konieczno�ci. Zarz�dzeniem ministra odwo�ano urlopy, wyprowadzono na ulice tak�e s�uchaczy szk� i kurs�w oficerskich i podoficerskich. - �Powszechna, totalna kontrola dr�g publicznych" - m�wi centralna policyjna stacja: - �W przypadku wi�kszego ruchu przepuszcza� samochody osobowe, kontrolowa� wszystkie pojazdy ci�arowe...". Tekst ten s�ycha� we wszystkich samochodach policyjnych. �Poszukiwany przedmiot: dwa urz�dzenia eksploduj�ce o przeznaczeniu militarnym o d�ugo�ci mniej wi�cej dwustu pi��dziesi�ciu - trzystu centymetr�w i o �rednicy maksimum osiemdziesi�ciu centymetr�w. W przypadku ich odnalezienia, natychmiast aresztowa� osoby przewo��ce i doprowadzi� je do centralnej inspekcji. Uwaga! Prawdopodobnie nale�y si� liczy� ze zbrojnym oporem! Nie dotyka� wy�ej wymienionych przedmiot�w. Uwaga! Nale�y zatrzyma� i skontrolowa� wszystkie samochody z �urawiami i urz�dzeniami podno�nikowymi: gdzie je�dzi�y i jak� prac� wykonywa�y pomi�dzy czwart� a sz�st� trzydzie�ci rano. Zapisa� numery rejestracyjne. Nast�pnie nale�y skontrolowa� ich �adunek, je�li zajdzie potrzeba, wy�adowa� w punktach kontrolnych ca�y przewo�ony towar. Odnosi si� to tak�e do pojazd�w z rejestracj� zagraniczn� i do samochod�w zaplombowanych przez urz�d celny. Ci�ar ka�dego z wy�ej opisanych przedmiot�w wynosi oko�o o�miuset kilogram�w. Powtarzam: poszukujemy dw�ch..." M�czyzna w berecie hamuje. Przed nim stoi ca�a kolumna samochod�w. - Co jest? - krzyczy z ty�u �ysiej�cy m�czyzna w bia�ym swetrze; przez okno wystawia tylko g�ow�. - Ca�a kolumna stoi. Albo wypadek, albo kontrola-wzrusza ramionami ten w berecie. Wk�ada r�k� przez okno, wy��cza silnik. Trzeba oszcz�dza� benzyn�. Panuje kryzys energetyczny. Stale. - Nie widz� karetki. To chyba jednak kontrola... Po drugim pasie przelatuje samoch�d policyjny; gdzie� w oddali wyj� syreny. Ten w bia�ym swetrze ze z�o�ci� spogl�da na zegarek. - Sp�ni� si� do pracy. My zaczynamy o si�dmej. Drugi wzrusza ramionami; a co mnie to obchodzi? Niebieski sportowy kabriolet hamuje z piskiem, siedzi w nim m�oda dziewczyna. Gestem pyta, co si� dzieje. M�czyzna w swetrze odpowiada jej roz�o�eniem ramion: nie wiem. Wzd�u� szeregu samochod�w przechodzi policjant, co� krzyczy. W samochodach stoj�cych z przodu ruszaj� silniki, unosi si� niebieskawy dym. - Samochody osobowe mog� jecha�! - krzyczy w ich stron� policjant. Kiedy m�czy�ni w��czaj� silniki, kobieta w sportowym wozie skr�ca na lewy pas i wyprzedza ich. - Spiesz si�, spiesz, z�am sobie kark - mruczy ten w berecie. Ostro�nie rusza, kupi� samoch�d na raty i jeszcze nie sp�aci� nawet po�owy. 7 Dwa nagie cia�a na szerokim ��ku. M�czyzna ze z�o�ci� gapi si� w sufit. Zapali�by papierosa, ale marynarka jest daleko, wisi na krze�le w drugim k�cie pokoju. W ciele czuje o��w, do ��ka po�o�yli si� p�no, a i tam niewiele spali... Kobieta le�y na brzuchu. Jej br�zowe w�osy sp�ywaj� na dwie strony. Nie chce si� jej nawet poruszy�. W powietrzu napi�cie. K��cili si�. Teraz jest cisza. M�czyzna chcia�by si� pogodzi�. - No, nie gniewaj si�... Kobieta wzrusza jedynie ramionami i dalej patrzy w poduszk�. - Przepraszam, obrazi�em ci�, ale nie traktuj tego tak powa�nie, nie gniewaj si�. - Tak naprawd� to nawet nie �a�ujesz, chcia�by� tylko roz�adowa� napi�cie - m�wi kobieta. M�czyzna, teraz ju� naprawd� rozz�oszczony, siada. - Czemu bez przerwy analizujesz moje s�owa! Do g�owy ci uderzy� uniwersytet i wszystkie uczone tytu�y, kt�rymi ci� obsypali. Ale teraz nie jeste� w instytucie, kochanie! - Nie krzycz na mnie, nie jeste� moim m�em. - Ale b�d�. - Je�li b�dziesz tak krzycze�, to nigdy! - No! - m�czyzna wstaje z ��ka, wk�ada spodnie i wreszcie zapala papierosa. Gdy zn�w si� odzywa, jego g�os jest ju� inny. - Nie k���my si�. To ju� dawno postanowili�my, nie? Kobieta te� si� zaczyna ubiera�. Nie spieszy si�. Stoi plecami do m�czyzny. Biustonosz, kombinacja, suknia. Sepleni ze spink� w z�bach: - Zachowujesz si� tak, ze jeszcze si� tysi�c razy zastanowi�... Nie b�d� taki impulsywny. M�czyzna u�miecha si�. Podchodzi bli�ej. - Ale czasem ci odpowiada, gdy jestem impulsywny, nieprawda�? Na przyk�ad p� godziny temu, kiedy si� obudzili�my i... - Chcia�by obj�� kobiet�, ale ta go odpycha. - Odejd�, jeste� niesmaczny... - Ej, Edith, nie zgrywaj si�. - W tym momencie m�czyzna jest bardzo antypatyczny. - Pomimo ca�ej swojej uczono�ci jako� nie pogardzasz zabaw� w ��ku... Kobieta chce ostro odpowiedzie�, ale odzywa si� dzwonek. Kto to mo�e by� tak wcze�nie? M�czyzna czuje si� skr�powany. - Kt�ra godzina? - Za pi�tna�cie si�dma. - Zdenerwowana Edith szybko zak�ada ubranie, kt�re w nocy, gdy przyszli z lokalu, rzuci�a na toaletk�. Zrzuca na pod�og� buteleczk� perfum, nie podnosi jej, wychodzi do przedpokoju. M�skie g�osy. - Kim panowie s�? - Edith cofaj�c si� wchodzi do pokoju; idzie za ni� dw�ch m�czyzn. - Policja. - Wysoki pokazuje legitymacj�. Drugi wyjmuje fotografi�, patrzy na Edith i kiwa g�ow�. - A wi�c pani jest Edith Tarnello. - Chowa fotografi�. - Ekspert Instytutu Epidemiologicznego? - Musi pani p�j�� z nami - m�wi wy�szy i zwraca si� w stron� p�nagiego m�czyzny. - Pan kim jest? - M�j narzeczony - m�wi Edith i szuka torebki. - Ej�e, powoli, kolego! - Wzburzony m�czyzna wymachuje r�kami. - Co to za metody? Wchodzicie tutaj i tak po prostu zabieracie moj� narzeczon�?... - Panu nic do tego. - Niski policjant daje Edith zaklejon� kopert�. Kobieta widzi na niej swoje nazwisko, troch� si� dziwi, cho� ju� przeczuwa, o co mo�e chodzi�. W kopercie kawa�ek bia�ego kartonu, na nim napisane na maszynie s�owa: OPERACJA NEUTRON. - Rozumiem. - Edith czuje, �e ze zdenerwowania zasch�o jej w gardle. A wi�c jednak sta�o si�... Niski policjant odbiera kartk�, wk�ada do koperty, zakleja. Musi j� odda� w Centrali razem z fotografi�. - Chod�my. - Cze��. Spotkamy si� p�niej - m�wi Edith do m�czyzny. - Kiedy? - Nie wiem. - Policjanci przepuszczaj� kobiet� przodem. M�czyzna nie mo�e si� pohamowa�. Idzie za nimi. W drzwiach przedpokoju �apie za rami� wy�szego: - Hej, my�licie, �e mo�ecie sobie tak po prostu p�j��? ��dam wyja�nie�...! - Niech pan da spok�j. - Policjant jest pokojowo usposobiony, lecz narzeczony dzia�a mu na nerwy. Usi�uje odej��, lecz m�czyzna �ciska mu rami�, chce co� powiedzie�. Wysoki policjant b�yskawicznie uderza z p�obrotu, wk�adaj�c w uderzenie impet ca�ego cia�a. Narzeczony wlatuje do pokoju, prosto na ��ko. Drzwi si� zamykaj�. 8 Doktor Rizzo wychodzi na korytarz. Szary p�mrok; wbudowane w sufit lampy rzucaj� blado��te kr�gi na kwadratowe p�ytki pod�ogi. Gdzie� w oddali rozbrzmiewaj� kroki. W tym domu ka�dy ha�as s�ycha� z daleka. Olbrzymi betonowy ul, a my jeste�my pszczo�ami, my�li lekarz; nie lubi swojego mieszkania, z przyjemno�ci� przeprowadzi�by si� gdzie� indziej. Korytarz przechodzi w w�skie schody; Rizzo rzuca spojrzenie na migaj�c� tabliczk� windy, nie warto czeka�, szybciej zejdzie piechot�. Przecie� lubi� chodzi� pieszo, teraz rzadziej zajmuje si� sportem, ma czterdzie�ci lat, dwa lata trwa�o, nim zdoby� trzeci� specjalizacj�. Nie by� to �atwy okres, rzadko p�ywa� czy biega�. Lubi zw�aszcza biega�, o �wicie, w lesie. Od wiosny a� do p�nej jesieni. W r�ku trzyma torb�. Teraz idzie do tego pacjenta, p�niej do instytutu, nie musi si� specjalnie spieszy�. Przedtem m�g�by nawet pospacerowa� w kt�rym� z park�w, w ko�cu pogoda jest rzeczywi�cie pi�kna. To niemal grzech �l�cze� nad mikroskopami... Na parterze wychodzi mu na spotkanie dw�ch m�czyzn, jeden z nich trzyma co� w r�ku, spogl�da na to i na przechodz�cych mieszka�c�w. Doktor chce przej�� ko�o nich, lecz jeden z nieznajomych - oty�y m�czyzna o �ywym spojrzeniu i czarnych w�osach - odzywa si�: - Doktor Rizzo...? - Tak, to ja. - W�a�nie pana szukamy. - Jego towarzysz staje po drugiej stronie doktora. Jak w filmach, przebiega doktorowi przez my�l; opanowuje go jakie� przykre, nieprzyjemne przeczucie. - Czego sobie panowie �ycz�? - Musi pan p�j�� z nami. Policja. - Przed oczami miga mu legitymacja. Rzeczywi�cie taka jak na filmach. Rizzo protestuje: - Ale�, prosz� pan�w, to jakie� nieporozumienie. Ja w�a�nie si� spiesz� do jednego z moich pacjent�w, przed chwil� do mnie zatelefonowa�. To zdanie te� brzmi jak w filmach. Ten z kr�conymi w�osami u�miecha si�. - Przynie�li�my panu list... Ale teraz chod�my, liczy si� ka�da sekunda. Razem z Rizzem schodz� po schodach. O�ywczo ch�odne powietrze nad asfaltowym chodnikiem; przed nimi przeje�d�a kilka samochod�w. Niebieskie �wiat�o wiruje na dachu policyjnego wozu. Wsiadaj�, dopiero tam doktor otwiera kopert�. Czyta dwa s�owa, serce bije mu szybciej. Nie, to nie mo�e by� to... - To tylko pr�bny alarm, prawda? - pyta z nadziej�. Tamci patrz� na niego nie rozumiej�c, ten z kr�conymi w�osami - drugi przez ca�y czas nie odzywa si� ani s�owem - wzrusza ramionami: - My o niczym nie wiemy. Mamy zawie�� pana do jednej z naszych central. - Ale chory, do kt�rego szed�em... Niedawno otrzyma� w elektrowni j�drowej niewielk� dawk� promieniowania, codziennie musz� kontrolowa� jego stan i obraz krwi. W�a�nie dzwoni�, �e gorzej si� czuje. K�dzierzawy podnosi s�uchawk� radiotelefonu. - Niech pan poda nazwisko i adres chorego, panie doktorze, zaraz po�l� tam innego lekarza. Zegary pokazuj� godzin� sz�st� minut pi��dziesi�t cztery. 9 Trzy samochody zakr�caj� przed bunkrem. Wozy jeszcze nie stan�y, a ju� otwieraj� si� drzwi... G�ste korony d�b�w pokrywaj� drog� cieniem. Ptaki zn�w �piewaj� nie zwracaj�c uwagi na ludzi. Z pierwszego samochodu wysiadaj� ludzie w mundurach, z ostatniego kilku cywil�w, jeden z nich zostaje przy samochodzie, na g�owie ma s�uchawki superczu�ej kr�tkofal�wki. Inny d�wiga przewieszon� przez rami� przeno�n� kamer�, przed ustami ma zamocowany mikrofon. Ze �rodkowego samochodu wyskakuje dw�ch ludzi - m�ody, dwudziestoletni �o�nierz i m�czyzna w wieku oko�o trzydziestu pi�ciu lat. Ten ostatni w dziwnym ubraniu: �o�nierskie spodnie, buty i zielona koszula, lecz bez czapki i pagon�w. Na piersi mo�na przeczyta� wypisane na bia�ej tasiemce nazwisko: QUINET. - Chod� i ty, Piero - m�wi do m�odego kierowcy. - To ten bunkier - m�wi jasnow�osy porucznik, kt�ry wysiad� z pierwszego samochodu. - Oficjalna nazwa: Sk�ad bomb-I. Poza obs�ug� mog� si� do niego zbli�y� tylko wartownicy. - Ilu by�o wartownik�w? - pyta Quinet. - Trzech. Ka�dego magazynu bomb N strze�e trzech wartownik�w. Wejd�my do �rodka - oficer rusza przodem. Po naci�ni�ciu guzika rozsuwaj� si� ci�kie, metalowe skrzyd�a drzwi. Przed nimi otwiera si� betonowy tunel o szeroko�ci i wysoko�ci ci�arowego samochodu, z sufitu �wiec� silne lampy. Kroki grupy ludzi rozbrzmiewaj� echem. - Na og� dw�ch pilnuje wej�cia, a trzeci co dwadzie�cia minut obchodzi sk�ad sprawdzaj�c, czy wszystko w porz�dku. Nawiasem m�wi�c, w �ciany wbudowane s� te� urz�dzenia automatyczne wskazuj�ce dym, wzrost temperatury czy ewentualne wej�cie intruza... - Ale tym razem nic nie pokaza�y. - G�os Quineta jest ostry, bezlitosny. Jasnow�osy oficer prze�yka �lin�. - Nie, tym razem nie pokaza�y... Id� dalej. Tunel niespodziewanie rozszerza si� w du�� podziemn� sal�. Wzd�u� �cian na solidnych rusztowaniach spoczywaj� ciemne, metalowe! walce: bomby neutronowe. Po lewej stronie wida� egzemplarze wmontowane w g�owice rakiet, z prawej walcowate metalowe przedmioty. To s� w�a�ciwe bomby. Na moment wszyscy milkn�, zapada cisza. Kilkaset tysi�cy �mierci czai si� w�r�d tych betonowych �cian. Promienie neonowych lamp rzucaj� na twarze blade plamy. - Czy m�g�by pan powiedzie�, co si� wydarzy�o? - Quinet zwraca si� do m�odego oficera. - Mam jedynie swoje przypuszczenia... - S�ucham. - Sprawcy w jaki� spos�b dostali si� na teren bazy. �eby nie zwr�ci� na siebie uwagi, nosili na pewno mundury naszych oddzia��w, ich papiery te� musia�y by� w porz�dku, bo inaczej nie mogliby swobodnie porusza� si� po ca�ym terenie. Zbli�yli si� do bramy sk�adu... - No i...? - Quinet niecierpliwi si�. - Niech si� pan pospieszy, liczy si� ka�da minuta. - Wiem tylko to, co odkryli�my po og�oszeniu alarmu. - Chwileczk�. Kiedy i z jakich powod�w og�oszono alarm? - O pi�tej trzydzie�ci. Dow�dca sta�ego patrolu zameldowa� wewn�trzn� lini� telefoniczn� oficerowi dy�urnemu, �e w pierwszym sk�adzie zasta� otwarte drzwi. - Sta�ego patrolu? - Kontrol� wewn�trznego terenu bazy przeprowadza specjalna grupa. Czterech �o�nierzy i jeden oficer. Teren bazy jest do�� du�y, a oni chodz� pieszo, bo w ten spos�b �atwiej mog� zauwa�y� ewentualne podejrzane rzeczy. Na og�, od godziny dwudziestej drugiej do sz�stej o �wicie nast�pnego dnia, dwukrotnie docieraj� do ka�dego budynku i do wa�niejszych punkt�w ogrodzenia. - A wi�c oko�o pi�tej dwadzie�cia dziewi�� wewn�trzny pieszy patrol zasta� w sk�adzie otwarte drzwi? - W�a�ciwie to by�o tak, �e sprawcy oddalaj�c si� niedok�adnie zamkn�li drzwi. Mi�dzy dwoma skrzyd�ami zosta�a w�ska szczelina i... S�ycha� pospieszne kroki. Od strony wej�cia nadchodzi t�gi oficer. Kiedy podchodzi bli�ej, oficerowie orientuj� si�: to dow�dca bazy. Jasnow�osy salutuje: - Melduj� panu genera�owi, �e przeprowadzamy kontrol�... - Milcze�! Dlaczego mnie nie zawiadomiono? - Twarz genera�a jest czerwona od gniewu, wargi mu dr��. Kurtk� ma nie dopi�t�, wida�, �e wie�� o alarmie wyci�gn�a go z ��ka. - A co to za cywile? U jednego z nich widzia�em kamer�, kto da� pozwolenie filmowania? Kto� za to zdrowo beknie, poruczniku! Quinet znudzonym wzrokiem patrzy na genera�a, potem zwraca si� do podporucznika: - Niech pan kontynuuje, nie mamy czasu na g�upstwa. Podporucznik z przera�eniem spogl�da w stron� genera�a, kt�rego twarz jest ju� purpurpwa. Quinet odwraca si� w stron� bomb: - Wi�c zabrali dwie. Czy m�g�by pan pokaza� sk�d? Oficer podnosi jedynie r�k�; teraz genera� ju� ryczy: - A pan kim jest, bezczelny cywilu? l jakim prawem wydaje pan tu rozkazy? Co to za str�j, w jakich oddzia�ach pan s�u�y, nieszcz�niku, dobrze, �e nie owin�� pan sobie szyi czerwonym szalikiem! Kto was wpu�ci� na teren bazy? Quinet robi p�obr�t, chwil� czeka, po czym m�wi nieoczekiwanie cichym g�osem: - Jestem major Quinet ze S�u�by Specjalnej. Genera� dwa razy wydmuchuje powietrze. Milczy przez chwil�, ale gniew nie mija. - Zatelefonuj� do ministerstwa! Do samego ministra! Powiem mu, co si� tu dzieje za moimi plecami! Zamelduj� o tej sprawie moim zwierzchnikom...! - W�a�nie o to chcia�em prosi�, generale - odpowiada Quinet. M�odzi oficerowie milcz� przera�eni, staraj� si� nie patrzy� na genera�a. Quinet zn�w zwraca si� do m�odego podporucznika: - Chod�my, niech pan kontynuuje, nie tra�my czasu. Genera� wydmuchuje z p�uc powietrze, odwraca si� na pi�cie i pospiesznie odchodzi. Dw�ch oficer�w o s�abszych nerwach rusza jego �ladem. Na twarzy Quineta kamienny spok�j: - Panie poruczniku, czy domy�la si� pan, jak oni za�adowali te bomby na swoje pojazdy? W pokoju dow�dztwa genera� rzuca na st� swoj� czapk�, ociera czo�o. Krzycz�c wydaje rozkazy. W s�siedniej sali ��czno�ciowcy uwijaj� si� przy swoich aparatach. Nie mija p� minuty, gdy jeden z nich wr�cza genera�owi bia�� s�uchawk� telefoniczn�. - Prosz� osobistego adiutanta ministra! Genera�a Abbera! - krzyczy i chce si� dalej w�cieka�, ale, ku swemu zdumieniu, niemal natychmiast s�yszy dobrze znany g�os. - Co jest, stary? - zaczyna Abber. - S�ysz�, �e macie du�e k�opoty. Czy mo�esz ju� co� powiedzie�? - K�opoty to mamy! Powiedz, kto tu przys�a� tego... majora Quineta, je�li to w og�le major? Nawet nie wygl�da na wojskowego... Wy tam u g�ry zupe�nie potracili�cie rozum, nasy�acie mi na kark jakiego� m�tnego typa, o kt�rym w dodatku nic nie wiem, bo, prawda, mnie zawiadamiacie na ko�cu... - Spokojnie, Manuel. Majora Quineta skierowano do was na osobiste polecenie ministra. Je�li chcesz wiedzie�, Quinet jest najzdolniejszym, najodwa�niejszym oficerem komandos�w S�u�by Specjalnej. Genialny facet, nie zna s�owa �niemo�liwe". Jego maniery nie s� najlepsze, to prawda, ale musisz mu to wybaczy�, bo nie czas teraz na uprzejmo�ci. Prosz� ci�, zr�b wszystko, �eby major m�g� efektywnie prowadzi� �ledztwo, i to jak najpr�dzej. To jest tak�e w twoim interesie, s�dz�, �e si� rozumiemy. - Cichy trzask �wiadczy o tym, �e nic wi�cej Abbera nie interesuje i �e ze swej strony zako�czy� rozmow�. Genera� stoi ze s�uchawk� w r�ku, chcia�by krzykn�� lub przynajmniej co� powiedzie�, ale g�os nie przechodzi mu przez gard�o. 10 Minister si� w�cieka. Przed paroma minutami przyby� do swego biura i teraz stoi na pi�tym pi�trze gmachu Ministerstwa Obrony Narodowej, na �rodku ma�ej sali. Jest z nim tylko sekretarka i genera� Abber, tym razem jako doradca, cho� jest tak�e jego zast�pc�. - Mia�em nadziej�, �e policjanci z�api� ich jeszcze na drodze - pieni si� minister. - Je�li ta sprawa si� rozniesie, i to w�a�nie przed wyborami... No to jeden zero dla socjalist�w. Nawet dla ca�ego bloku. �e te� musia�o si� to zdarzy� w�a�nie teraz...! - Trzeba zatelefonowa� do prezydenta. - Bia�e w�sy i opalona s�o�cem sk�ra Abbera dziwnie kontrastuj� z powa�nym, galowym mundurem. - Do prezydenta? - Minister odruchowo si�ga do krawata i poprawia go. Sekretarka nie czeka na rozkaz; z do�wiadczenia wie, �e minister na og� s�ucha genera�a. - Min�a ju� godzina od czasu odkrycia kradzie�y - denerwuje si� minister - ci�gle nic! To nas mo�e kosztowa� stanowiska, Abber! - Teraz najwa�niejsze jest trze�we, spokojne i rozwa�ne post�powanie. Bez paniki. - Genera� my�li przez chwil�, jak on zareagowa�by na miejscu ministra, gdyby wreszcie zaj�� jego miejsce, no ale do tego jeszcze daleko. Chocia� pa�dziernikowe wybory mog� przynie�� kilka istotnych zmian, a wtedy wszystko mo�e si� zdarzy�. - No i dyskrecja! Nic si� nie mo�e wydosta�. Absolutnie nic. - Sekretariat na linii - m�wi kobieta i podaje s�uchawk�. Minister bierze j� do r�ki. - Prosz� natychmiast obudzi� prezydenta! - m�wi g�osem nie znosz�cym sprzeciwu. Sekretarz protestuje. Prezydent �le spa�, po p�nocy obudzi� si� nawet dwukrotnie, za�y� lekarstwo i �rodek nasenny. Dy�uruje tu teraz jego osobisty lekarz. Musi spa� jeszcze co najmniej godzin�. Minister rzuca na Abbera pe�ne konsternacji spojrzenie, p�niej si� nadyma, twarz mu czerwienieje. Sekretarka odwraca si� - zna te wybuchy gniewu, wiele razy by�a ich �wiadkiem. Abber zagryza wargi. Zachowanie ministra rzeczywi�cie nie jest nienaganne, ale te� kilka rzeczy go usprawiedliwia. Raz: sprawa jest faktycznie nadzwyczaj powa�na i jego niecierpliwo�� jest zrozumia�a. Dwa: pochodzi z po�udnia, a ci po�udniowcy zawsze byli porywczy. Trzy: chodzi o jego w�asn� sk�r�, przecie� je�li teraz wybuchnie skandal z bombami neutronowymi, to wielce prawdopodobne, �e on te� b�dzie musia� odej��. A wtedy kto wie...? Sekretarz prezydenta pr�buje gra� na zw�ok�. Liczy si� ka�da minuta snu: p�ki tu dyskutuj�, prezydent �pi, lecz minister jest nieugi�ty - w ko�cu ma do tego prawo: jest jednym z trzech ludzi, kt�rzy maj� w ka�dej chwili dost�p do prezydenta, nawet w nocy. Z westchnieniem k�adzie s�uchawk�. Zn�w mija minuta. Dwie. Trzy. W sali ministerstwa rozjarza si� wreszcie jeden z du�ych �ciennych ekran�w. Na chwil� rozb�yskuje wielka litera A, p�niej prze��czaj� aparatur� na transmisj� z Biura Prezydenta. Najpierw wida� zielone, aksamitne krzes�o, przed nim malutki stolik z przyborami do pisania. - Wideostolik prezydenta przy jego sypialni - m�wi minister. J�zykiem zwil�a wargi, nerwowym ruchem przyg�adza w�osy. Sekretarka stoi za kamer� wideotelefonu, stamt�d pokazuje szefowi, by zapi�� marynark�. P�niej na ekranie pojawia si� prezydent. Mocno siwiej�cy, worki pod oczami, w�osy jeszcze rozczochrane. Genera� Abber my�li o tym, jak bardzo inny jest w kronice filmowej, w telewizji, i w og�le podczas ka�dego oficjalnego wyst�pienia. Teraz nikt go nie widzi, pa�ac ��czy z Ministerstwem Obrony Narodowej zamkni�ta linia wideotelefoniczna. Ca�e szcz�cie. - Co si� u was dzieje? - pyta prezydent; g�os ma zniecierpliwiony, lekko dr��cy. - Mia�em kiepsk� noc, a teraz ta pobudka... - Nerwowo gniecie ko�nierz pi�amy. Minister jest ju� spokojniejszy. Precyzyjnie, jasno przedstawia stan rzeczy. Przez ten czas Abber zn�w obserwuje twarz prezydenta. Kamera wideotelefonu jest nadzwyczaj ostra, daje dok�adne zbli�enie. Oty�a twarz wype�nia ca�y ekran. - I dopiero teraz mi m�wicie? Ponad godzin� potrzebowali�cie, �eby si� zorientowa�, co si� sta�o? - Prezydent wyra�nie jest rozgniewany. Gor�czkowo si� zastanawia, co nale�y robi� w takich wypadkach, przecie� od kiedy pe�ni urz�d, nie zrabowano jeszcze broni j�drowej. - Trzeba zwo�a� Grup� Kryzysow�, zmobilizowa� S�u�b� Specjaln�, kontrolowa� drogi publiczne itp., itd. ... - Wszystko to zosta�o ju� zrobione - kiwa g�ow� zupe�nie ju� spokojny minister. Ci�gle jeszcze stoi na baczno�� przed kamer�. Abber zna go od dawna i wie - wiele os�b wie - �e minister zamierza si� ubiega� o urz�d prezydenta. Co prawda, nie startuje jeszcze w wyborach rozpoczynaj�cych si� za miesi�c, ale na pierwszy plan wypchn�� ju� swych zausznik�w. On sam stanie w szranki za cztery lata, w nast�pnych wyborach. Publiczna tajemnica. - Na razie nie mo�emy zrobi� nic wi�cej. Starajcie si� dzia�a� szybko, operatywnie i efektywnie. Co trzydzie�ci minut prosz� zdawa� raport o sytuacji, gdyby si� wydarzy�o co� szczeg�lnego, prosz� natychmiast dzwoni�. Chyba nie musz� podkre�la�, panowie, �e nie mo�e by� �adnych przeciek�w. Wyobra�cie sobie, co by by�o, gdyby prasa to wyniucha�a. Niczego nam tak nie brakuje, jak serii manifestacji... A tego na pewno mo�emy si� spodziewa�, je�li opinia publiczna dowie si� o sprawie, l nie tylko tego... Ekran ciemnieje. Sekretarka podchodzi do stolika zastawionego telefonami, gotowa wype�nia� polecenia ministra. Abber opiera si� o jedno z biurek. Zdaje sobie spraw� nie tylko z wagi po�o�enia, ale i z tego, co w tej chwili zacz�o si� toczy� na drugim planie. Strony wrogie sobie s� - jak na razie - zmuszone do wsp�dzia�ania. Prezydent nie lubi ministra. Ka�dy z nich czeka na potkni�cie rywala. Ale to niebezpiecze�stwo, kt�re teraz si� pojawi�o, zmusza ich do zawarcia sojuszu. Obecnie nie wiadomo jeszcze, kt�ry z nich i w jaki spos�b wykorzysta te wydarzenia we w�asnym interesie. Ja w ka�dym razie stoj� z boku, my�li Abber. Ale czy mog� pozosta� z boku, a je�li tak, to do kiedy? l czy to jest dla mnie korzystne, �e stoj� z boku? Minister marszczy czo�o, p�niej podejmuje decyzj�. Poleca sekretarce: - Prosz� zadzwoni� do Grupy Kryzysowej. Mam nadziej�, �e ju� dzia�a. P�niej do bazy w El Pu�o. Prosz� w obu miejscach zapyta�, jak posuwa si� �ledztwo. Przez olbrzymi� szyb� okienn� Abber patrzy w dal. Promienie s�o�ca czerwono sp�ywaj� po kominach, po dachach. Niebo jest bezchmurne, nad miastem b�yszczy jasny, niemal o�lepiaj�cy b��kit. Godzina sz�sta minut trzydzie�ci pi��. 11 Rzeka wije si� pomi�dzy pokrytymi g�szczem krzew�w zboczami wzg�rz. W�a�ciwie nie s� to prawdziwe wzg�rza, raczej rodzaj kopc�w: jakby jaki� olbrzym rozrzuci� je na r�wninie chc�c da� odpoczynek oczom, a ptakom miejsce do zak�adania gniazd. Bo ca�a okolica pe�na jest ptak�w. Ha�asuj� mi�dzy krzewami, wielkimi stadami unosz� si� w powietrzu, l buduj� gniazda w sitowiu. Ma�e niebieskopi�re ptaki. Kiedy wzlatuj�, wygl�daj� jak b�yszcz�ce szlachetne kamienie. Przemykaj� nad odbijaj�c� niebo rzek�. Leon Helmpnt porusza si� powoli, bardzo powoli. Spomi�dzy dw�ch konar�w �wieci mu w oczy s�o�ce - jest ju� bardzo wysoko. Helmont nie widzi swojego czerwonego namiotu; daleko si� zap�dzi� w ci�gu ostatniej p� godziny. Kroczy teraz przygarbiony, od drzewa do drzewa, z mikrofonem zamontowanym w ognisku parabolicznego reflektora. W torbie na ramieniu magnetofon: superczu�e urz�dzenie. Ma�e niebieskie ptaki maj� gniazda w ga��ziach nisko nad ziemi�. Wiele z nich mo�e pa�� ofiar� lis�w lub innych drapie�nik�w, nawet zdzicza�ych kot�w. Trzeba si� porusza� ostro�nie; ptaki s� p�ochliwe. Helmont lubi si� tak skrada�. Kiedy jest w lesie, budz� si� w nim pierwotne ��dze. Nie ma cierpliwo�ci do pracy badawczej. �A przecie� cierpliwo�� jest g��wn� cnot� naukowca" - och, ile� razy to s�ysza�! Mo�e wkr�tce uda mu si� zmieni� posad�. Do�� ma ju� ci�kiej ciszy podziemnych laboratori�w, pogardy aroganckich oficer�w. Akceleratory cz�stek, do�wiadczalne laboratoria, niesko�czone szeregi cyfr �wiec�ce zielono na ma�ych ekranach w g��bi ukrytych baz. Wirowanie dysk�w, wyniki na papierowych ta�mach i cyfrowych wska�nikach - gro�ne mo�liwo�ci, niebezpieczna rzeczywisto��. Nie, dosy� tego. Las jest wart wi�cej. Wzg�rza. Rzeka. Krzewy. Ptaki. Helmont kl�ka na wilgotnej jeszcze trawie. Powietrze ma smak, zauwa�a. Bierze g��boki oddech; od strony rzeki lekki wiatr przynosi ledwo widoczn� mg��. Sitowie jest jasnozielone, m�ode li�cie wznosz� si� ku g�rze niczym palce ludzkich r�k. Ptaki k��bi� si� �wierkaj�c. Magnetofon pracuje bezd�wi�cznie; Helmont �a�uje troch�, �e drugi, jeszcze czulszy aparat zostawi� w namiocie. W ci�gu minionych czterech dni zrobi� wiele wspania�ych nagra�. S�ycha� dziwny, obcy ha�as. Helmont przez .sekund� nas�uchuje, p�niej wy��cza magnetofon. Ha�as dobiega zza rzeki. Zbli�a si� jaka� warcz�ca maszyna. Traktor? - zastanawia si�. Nie, to niemo�liwe: na terenie ptasiego rezerwatu nie wolno u�ywa� pojazd�w mechanicznych. Metalicznie b�yszcz�cy, czerwono-bia�y helikopter pojawia si� mi�dzy dwoma wzg�rzami na przeciwleg�ym brzegu; leci prosto w stron� rzeki. Podrywa si� sp�oszone stado ptak�w, odlatuje w przera�eniu jak ma�a chmurka; na wodzie wida� odbicie maszyny. Twarz Helmonta czerwienieje z gniewu. Czy niczego ju� nie potrafi� uszanowa�? Szkoda, �e na maszynie nie ma �adnego symbolu, nazwy czy numeru. To do�� dziwne, ale Helmont nie ma teraz czasu na zastanawianie si�; ze z�o�ci� wyskakuje spomi�dzy zaro�li, zaczyna macha� r�kami, krzyczy, cho� wie, ze ze wzgl�du na ha�as jest to bezsensowne. Helikopter zatacza kr�g, a nast�pnie leci prosto w stron� Helmonta. Nie mo�e wyl�dowa� w�r�d krzak�w, wi�c unosi si� nad ziemi� na wysoko�ci bioder cz�owieka. Przez ha�as przebija si� silny krzyk: - Profesor Helmont, do helikoptera! - Prosz�? - Helmont prze�yka �lin�; to �mieszne, �e m�wi�, my�li. Nieznajomy w maszynie powtarza wezwanie. Wzbija si� kolejne stado przera�onych ptak�w. W maszynie zamontowano gigantofon, my�li Helmont i podchodzi bli�ej. Nie widzi �mig�a, lecz jedynie wiruj�c� w powietrzu srebrzyst� tarcz�. Nie wolno lata� nad rezerwatem, chcia�by powiedzie�. Drzwi maszyny s� otwarte, wewn�trz siedz� m�czy�ni w sk�rzanych czapkach, jeden z nich ma na g�owie s�uchawki i mikrofon przed ustami. Inny podaje profesorowi kopert�. S� bardzo powa�ni. Wicher bij�cy od wirnik�w burzy Helmontowi rzadkie w�osy, krzaki wok� niego wyginaj� si�. Dziwny spos�b dor�czania list�w, my�li profesor wyci�gaj�c bia�y kartonik. Ledwo zd��y� przeczyta� dwa s�owa, a ju� czuje, �e silne r�ce ujmuj� go pod pachami i wci�gaj� do maszyny. Porwanie, chcia�by krzykn��, lecz wtedy docieraj� do jego �wiadomo�ci te dwa s�owa: OPERACJA NEUTRON. - M�j namiot, sprz�t... - krzyczy. Ha�as si� wzmaga, ju� lec�. Okolica kurczy si� nagle do rozmiar�w mapy, rzeka wije si� pod nimi, krzaki zamieniaj� si� w ma�e k�py traw. - Zawiadomimy personel rezerwatu, �eby zabezpieczy� pana rzeczy! - krzyczy mu do ucha jeden z m�czyzn i pokazuje jak�� legitymacj�: - Jeste�my z policji, przylecieli�my po pana. W dyrekcji rezerwatu ustalili�my dok�adnie, gdzie pan przebywa. - Od dawna czeka�em na te par� dni odpoczynku - odpowiada krzycz�c rozgoryczony Helmont. - Jestem na urlopie! - By� pan, panie profesorze. Metalowy ptak leci prosto w stron� miasta. 12 Ziemia zostaje daleko pod nimi. Najpierw przebijaj� si� przez cienkie warstwy chmur, p�niej samolot kosmiczny wznosi si� w coraz wi�kszy mrok. Przez pewien czas zalewa go blask s�o�ca; z�ota rakieta leci niemal pionowo. Krajobraz jest brunatnozielony: mo�na jeszcze odr�ni� lasy od p�l. Przez par� minut wida� te� miasto; dooko�a ciemny pier�cie� dym�w fabryk i samochodowych spalin. Pierwszy pilot nazywa si� Passer, ma trzydzie�ci osiem lat, od trzynastu lat s�u�y w si�ach powietrznych. Od dw�ch lat prowadzi samoloty kosmiczne. Jest wysokim, czarnow�osym m�czyzn� z krzaczastymi brwiami, nie lubi wiele m�wi�. �Gadatliwe" zadania z przyjemno�ci� zostawia swym towarzyszom. Przy radiu siedzi Vida, drugi pilot. Vida jest znacznie m�odszy od swojego kolegi, po raz drugi w �yciu prowadzi samolot kosmiczny. - ��lizgacz-dwa" wzywa Oviedo. ��lizgacz-dwa" wzywa Oviedo. Nie szyfruj� rozmowy, cho� lec� wojskow� maszyn� wystrzelon� z bazy wojskowej w stron� wojskowej stacji kosmicznej. Co prawda, w pulpit ster