5293

Szczegóły
Tytuł 5293
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5293 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5293 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5293 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Ondrej Neff Brama numer 13 Prolog Kosmiczna rolka by�a najdonio�lejszym wynalazkiem dwudziestego pierwszego wieku i obok odkrycia ognia i ko�a najwspanialsz� zdobycz� ducha w ca�ych dziejach ludzko�ci. Rozw�j fizyki niekauzalnej prowadzi� do stworzenia pierwszej parasyngularno�ci, kt�ra sta�a si� prawdziw� bram� do gwiazd. Jak ob��kane wyda�y si� wobec tego mrzonki o rakietach mi�dzygwiezdnych! Tylko stworzenie parasyngularno�ci jest przepustk� do gwiazd. Ka�da rozwini�ta cywilizacja, bez wzgl�du na to gdzie i na kt�rym poziomie Kosmosu istnieje, wcze�niej czy p�niej musi dorosn�� do fizyki niekauzalnej, a gdy skonstruuje parasyngularno��, chc�c nie chc�c nawi�zuje kontakt ze wszystkimi pozosta�ymi cywilizacjami, kt�re ju� swoje parasyngularno�ci posiadaj�. To bardzo proste: poszczeg�lne parasyngularno�ci s� jakby rolkami gwiezdnej kolejki. Bez parasyngularno�ci nie mo�na nawi�za� mi�dzygwiezdnego kontaktu, a cywilizacja, kt�ra stworzy parasyngularno��, nie mo�e takiego kontaktu nie nawi�za�. Skonstruowanie parasyngularno�ci na Ziemi otworzy�o now� kart� w historii ludzko�ci. Wiele epizod�w tej historii mia�o dos�ownie awanturniczy przebieg i warte s� tego, by kolejno o nich opowiada�. Wi�kszo�� z nich mia�a miejsce w kosmosie, na planetach zamieszkiwanych przez istoty, w kt�rych istnienie ludzie onegdaj nie chcieli wierzy�, a kt�re teraz wesz�y do ich codziennego �ycia. Niekt�re zdarzenia rozegra�y si� jednak tu, na Ziemi, a o jednym z nich w�a�nie teraz opowiemy. Dosz�o do niego wkr�tce po wybudowaniu parasyngularno�ci czyli rolki, jak zacz�to potocznie m�wi�. Wyr�nia si� ono tym, �e mia�o miejsce w Czechach, na terenie by�ego poligonu wojskowego niedaleko �atca. Tam powsta�a pierwsza anomalia czasowa, w�wczas nowo��, z kt�r� naukowcy nie potrafili sobie da� rady. Pierwszy znalaz� si� w obszarze anomalii doktor Ivan Trziska. Kiedy d�ugo nie wraca�, wyruszy� mu na pomoc doktor Jan Havel, jego przyjaciel. A oto relacja z ich przyg�d. Nareszcie! Niecierpliwie wygl�da�em twojego przybycia, Mistrzu. Tak d�uga podr� musia�a ci� zm�czy�. Nim po�pieszysz dalej, wejd� wi�c, prosz�. S�owa te wypowiedzia� m�czyzna na oko sze��dziesi�cioletni, niewysoki, ale o barczystych ramionach, a klatka piersiowa i wielkie spracowane r�ce mog�y nale�e� do atlety. Czarne k�dzierzawe w�osy i broda by�y poprzetykane siwymi nitkami. W �wietle dziennym wygl�da� chyba sympatycznie, nawet dobrotliwie, poniewa� mia� wielkie �ywe oczy, a zmarszczki �wiadczy�y o tym, �e lubi� si� �mia�. Lecz w zielonej po�wiacie wygl�da� potwornie - zreszt� jak wszyscy w tym mie�cie grozy. Poda� przybyszowi r�k�, prosz�c o ostro�no�� przy przekraczaniu le��cego na progu trupa. Havla troch� zaskoczy�a �yczliwo�� tego nieznanego m�czyzny, ale naprawd� tylko troch�. Po kilku godzinach sp�dzonych za Barier� jego zdolno�� zdumiewania si� zosta�a powa�nie st�piona. Starannie omin�� zw�oki (ju� dawno przesta� je liczy�) i pozwoli� si� prowadzi� przez nisko sklepiony korytarz o�wietlony kilkoma kopc�cymi �uczywami. Po drodze min�li drzwi. By�y uchylone, a w szparze b�yska�y bia�ka przera�onych oczu. By�o tu czu� st�chlizn�, ale r�wnie� wyziewami laboratorium chemicznego. W por�wnaniu z trupim odorem na zewn�trz by�a to przyjemna zmiana. Pan domu, gdy� nie by�o w�tpliwo�ci, �e do niego nale�a�a ta wysoka kamienica o krytym dach�wk� spadzistym dachu, wyr�niaj�ce si� tym, �e wszystkie okna na ulic� mia�a zamurowane, zaprowadzi� Havla do przestronnej sali, wy�o�onej porz�dnie sfatygowanymi p�ytami z piaskowca. Panowa� tu przejmuj�cy zi�b, mimo �e na dworze by�o ciep�o, jak przysta�o na prawdziw� lipcow� noc. Troch� przyjemniej by�o przy samym kominku, w kt�rym strzela�o kilka na wp� spalonych polan. Gospodarz posadzi� Havla w niewygodnym d�bowym fotelu, a sam usadowi� si� na niskim, bogato rze�bionym sto�ku, zapewne florenty�skiego pochodzenia. - S�ucham - powiedzia� z r�koma pokornie z�o�onymi na kolanach - i czekam na rozkazy, Mistrzu. Havel troch� si� zmiesza�, poniewa� m�czyzna, z pewno�ci� dwukrotnie starszy od niego, patrzy� na niego przenikliwie a zarazem ulegle. "Diabli wiedz� z kim mnie pomyli� i czego si� po mnie spodziewa. Gdybym mu kaza� wzi�� do r�ki rozpalone polano, zrobi�by to bez mrugni�cia" - pomy�la� i wpad�o mu do g�owy, �e m�g�by starego wypr�bowa�. Odchrz�kn�� z zak�opotaniem. Nie, profesor Lippert na pewno nie po to go tu wys�a�, a major Pospiszil r�wnie� nie by�by zachwycony jego wybrykami. "Musz� mu m�wi� po imieniu" - uzmys�owi� sobie. - Jeste� Jan Mateusz Vohrubka, alchemik - powiedzia� staraj�c si�, by s�owa te zabrzmia�y najpewniej, jak przysta�o na... w�a�ciwie kogo? Na pierwszego asystenta dyrektora Instytutu Fizyki Niekauzalnej, na specjalnego wys�annika osiemnastego departamentu ministerstwa spraw wewn�trznych czy na jakiego� Mistrza? Jan Mateusz Vohrubka skromnie spu�ci� wzrok. Mia� zaczerwienione powieki, zapewne od kilku nocy nie spa�. - Ucze� Szymona Tadeusza Budka z Leszyna i Falkenbergu - cicho doda�. Potem ponownie podni�s� swoje �ywe spojrzenie. - S�ucham. Trzynasta brama si� otworzy�a. Co dalej, Mistrzu? Jestem bezradny. R�ce na kolanach mu si� trz�s�y. - Nie odwiedzi� ci� w ostatnich dniach jaki� cudzoziemiec? Uczony zamruga� oczyma. - Cudzoziemiec? Masz na my�li tego z�odziejaszka? "Wreszcie" - pomy�la� Havel. Trzy dni chodzi� po miasteczku, zanim wpad� na trop Trziski. W ko�cu pom�g� mu �ebrak, kt�ry nie chcia� uwierzy� w to, o czym byli przekonani wszyscy mieszka�cy - �e nasta� koniec �wiata. Ci�gle siedzia� na schodach ko�cio�a i obserwowa�, co si� wok� dzieje. - Nazywa si� Ivan Trziska. Powinien doda� "doktor nauk �cis�ych". A poza tym �owca przyg�d. Albo wariat. Uczony przepraszaj�co wzruszy� ramionami. - Pojmali go moi ludzie - powiedzia� - i przekazali halabardnikom s�dziego. W tej chwili najpewniej ju� �piewa na torturach. Wzi�li go do ratusza z samego rana. Doktor Ivan Trziska na torturach! Alchemik zauwa�y�, �e jego go�� si� przerazi� i po�piesznie doda�: - Ale mo�liwe, �e jeszcze nie przysz�a na niego kolej. W mie�cie dopust bo�y, jak sam raczy�e� widzie�, zbrodniczy mot�och opu�ci� bar�ogi i morduje, i �upi, i ca�a noc zesz�a, nim dotarli tu s�dziowscy pomocnicy. Mo�e go tylko wepchn�li do kom�rki - maj� na ratuszu tak�, gdzie sp�dzaj� wszystkie szumowiny i inne zaka�y, i k�pi� rzezimieszk�w w �a�ni. Havel wsta�. - Zaprowadzisz mnie do ratusza - rozkaza� alchemikowi - i uwolnisz tego cz�owieka. - Jak bym m�g�, Mistrzu... - Ty? Cz�owiek tak bogaty w z�oto? By� to tak zwany strza� z biodra, ale celny. Alchemik przestraszy� si�, jego k�dzierzawa broda zacz�a dr�e�. Mia� solidn� brod�, jakby drucian�. - Jak ka�esz, Mistrzu, ale wynik Wielkiego Dzie�a... na �wieckie cele... "Ten oszust chce mi wm�wi�, �e sam wyprodukowa� to z�oto" - uzmys�owi� sobie Havel. By� zm�czony i - co tu ukrywa� - na �mier� przestraszony, g��boko wstrz��ni�ty okropno�ciami, kt�re widzia� w mie�cie: szubienice i wolno stoj�ce drzewa obwieszone trupami; bijatyki, przy kt�rych la�a si� krew; kobieta skopana do nieprzytomno�ci; poch�d wzajemnie biczuj�cych si� fanatyk�w; ko�cio�y nabite t�umem niewyobra�alnie biednych n�dzarzy; dzieci porzucone w brudnym rynsztoku i umieraj�ce z g�odu; chmary szczur�w okupuj�ce ka�dy ciemny zakamarek, kt�rym zapewne tylko watahy sparszywia�ych ps�w uniemo�liwia�y przej�cie w�adzy w tym oszala�ym mie�cie; a do tego zielona po�wiata Bariery, to zimne �wiat�o, kt�re swoj� natarczywo�ci� potrafi�oby doprowadzi� do ob��du najwi�kszego stoika. Nasta� koniec �wiata, w to wierzyli wszyscy mieszka�cy miasta, i ka�dy reagowa� po swojemu. Jeden szed� zamordowa� s�siada, inny w miejscu publicznym sp�kowa�, ten si� modli�, �w targa� si� na �ycie. Gdzieniegdzie p�on�y ognie, gdzie indziej rozlega�y si� pie�ni dzi�kczynienia Panu, kt�ry zst�pi� na Ziemi�, by ostatecznie os�dzi� grzechy �ywych i umar�ych. Anomalia czasowa... R�wnania Prusa, no i pierwsze eksperymenty laboratoryjne w dziedzinie fizyki niekauzalnej dopuszcza�y mo�liwo�� powstania anomalii czasowych, ale nikt nie potrafi� sobie wyobrazi�, �e w praktyce dojdzie do czego� takiego. Westchn��. Nie by� nastrojony do d�ugich dyskusji z tym starym oszustem. Da� mu do zrozumienia, �e jest zirytowany, a stary - jak na te warunki nawet bardzo stary m�czyzna - niemal rozerwa� si� w s�u�alczej gorliwo�ci, mimo �e w aluzjach, chocia� bardzo poczciwie, wyra�a� pewne niezadowolenie czy raczej zdziwienie wobec polecenia, jakie mu wydawa� ten, kt�rego uwa�a� za jakiego� Mistrza. Nagle si� podni�s� i u�miech rozja�ni� jego zmartwion� twarz. Zawo�a�: - Mistrzu, ten cz�owiek... �w Trziska, jest twoim pomocnikiem, prawda? - Owszem - ponagli� go Havel - chod�my ju�! - Czemu si� nie ujawni�! Czemu przemilcza� swoje... chyba �e zakaz... Teraz, kiedy zrozumia�, czy chocia� przypuszcza�, �e zrozumia� zamiary Mistrza, kipia� zapa�em. Przywo�a� dw�ch pomocnik�w, ponurych m�odzie�c�w, jednego z urwanymi palcami lewej r�ki, drugiego niemego, poniewa�, jak si� p�niej okaza�o, kiedy� kat odci�� mu j�zyk. Rozkaza� im, by uzbroili si� w halabardy, a na wszelki wypadek r�wnie� w pistolety; mimo �e s�dzia ju� pi�� lat temu zakaza� posiadania broni palnej, w okresie tak niezwyk�ym przesta�o obowi�zywa� niejedno zarz�dzenie nie tylko s�dziego, ale i cesarza. Droga do ratusza, gdzie w podziemiach mie�ci�y si� sale tortur i miejskie wi�zienie, min�a bez przyg�d, co ze wzgl�du na okoliczno�ci mo�na by�o uzna� za cud. Havel jednak z niepokojem zauwa�y�, �e dzia�anie stymulatora psychicznego, w kt�ry zaopatrzono go na podr� przez Barier� i kt�ry pom�g� mu zachowa� zdrowe zmys�y w tych przera�aj�cych warunkach, szybko s�abnie. Kiedy wchodzili do budynku ratusza, strze�onego przez oddzia� niezbyt trze�wych halabardnik�w, zda� sobie spraw�, �e wszystkie okropno�ci, kt�rych by� dot�d �wiadkiem zdarzy�y si� jakby niepostrze�enie, �e by�y jakby integraln� cz�ci� codziennego �ycia mieszka�c�w miasteczka czy raczej miasta, jak z dum� nazywali t� aglomeracj�, natomiast sala tortur to miejsce odmienne, stworzone po to, by niecodziennymi �rodkami budzi� trwog� w ludziach, kt�rzy z groz� obcowali niemal od dziecka. Spodziewa� si� wszystkiego, ale nie tego, �e z sali tortur nie b�d� dobiega� j�ki katowanych i nie b�dzie tu cuchn�� zepsut� krwi�, moczem i �ajnem: przywita� ich gwar gospody i zapach piwa. Troch� go to uspokoi�o i pomy�la�, �e mo�e te wszystkie historyjki o katach i torturach s� wymys�em pismak�w jak Zikmund Winter czy Josef Svatek i �e jednak prawo pocz�tku siedemnastego wieku nie kroczy�o �cie�kami tak drastycznymi, jak si� powszechnie s�dzi. Potem jednak przypomnia� sobie szubienice i drzewa ozdobione wisielcami, kt�re widzia� w mie�cie i niepok�j ponownie �cisn�� mu serce. J�k�w torturowanych nie by�o s�ycha� po prostu dlatego, �e kat i jego pomocnicy mieli pauz� lub - u�ywaj�c wsp�czesnego j�zyka - przerw� technologiczn�. O efekty d�wi�kowe postarali si� widzowie, kt�rych zebra�o si� tu dzisiaj sporo. Przy d�bowym stole kr�lowa� miejski s�dzia, obok niego spa� m�czyzna w bogatym, acz niemi�osiernie powalanym ubraniu, jaki� mnich wpycha� w siebie pieczyste, a pozostali m�czy�ni, jak poinformowa� Havla jego przewodnik, byli miejskimi rajcami. Wlewali w siebie znakomite miejscowe piwo z olbrzymich cynkowych kufli. Pod sto�em mieli latryn�: nap�j przerobiony przez przew�d pokarmowy wypuszczali prosto pod siebie na s�om�. Wszyscy, opr�cz �pi�cego wielmo�y i ucztuj�cego mnicha, krzyczeli jeden przez drugiego, jedni si� �miali, inni spierali. Mistrzowi katowskiemu i jego pomocnikom wydarzy� si� bowiem niecodzienny wypadek: kiedy naci�gali torturowanego na ko�o zwane czeladniczym ko�owrotem, kt�re by�o, w przeciwie�stwie do normalnego ko�a, wyposa�one w przek�adni� i korb�, cia�o ofiary nie wytrzyma�o naci�gu i zosta�o rozerwane. Jedni - ci, kt�rzy si� z tego �miali, uwa�ali zdarzenie za zabawne, ci drudzy �ajali kata, �e jest niezdar� i g�upcem. Nie zwracali uwagi na jego wyja�nienia, �e facet by� jaki� mi�kki i nie wytrzyma� nawet po�owy tego, co znosi ka�dy nasz ch�op, zreszt�, trudno si� dziwi� - cudzoziemiec. Na ten widok pod Havlem za�ama�y si� nogi i by�by upad�, gdyby go Jan Mateusz Vohrubka nie podtrzyma�. - Przyszli�my za p�no - zauwa�y� szeptem. Kolega Trziska zachowa� si� nieodpowiedzialnie. Nie potrafi� opanowa� profesjonalnej ciekawo�ci naukowca. Gdyby wr�ci�, czeka�yby go ci�kie chwile na dywaniku w gabinecie profesora Lipperta. Nie wymiga�by si� od kary, na pewno by si� nie wymiga�... Kat sta� obok resztek tego, co jeszcze przed kilkoma dniami uwa�ane by�o za enfant terrible fizyki niekauzalnej i wzrusza� ramionami: "Czy to moja wina? Taki mi�czak... tylko poci�gn�li�my i ju� p�k�... g�wno wytrzyma�". R�wnie� jego pierwszy s�ugus wygl�da� na zak�opotanego. W r�ku trzyma� jeszcze �wieczk�, kt�r� zamierza� osma�y� boki torturowanego. Nie pomy�la�, �e powinien j� zgasi�. Jeden z rajc�w, z oczyma zalanymi �zami �miechu, zauwa�y� ten komiczny szczeg� i chc�c zwr�ci� na to uwag� pozosta�ych, �eby te� si� rozerwali, pokazywa� g�upiego s�ugusa palcem. Poniewa� jednak by� pijany, nie zdoby� si� na wi�cej ni� na be�kotliwe "nie... nie... nie...". Doktor Havel wyrwa� si� Vohrubce i podszed� do sto�u, przy kt�rym biesiadowali dostojni m�owie. Ci, chocia� byli pijani, a w sali tortur panowa� p�mrok, zauwa�yli przyj�cie alchemika towarzysz�cego cudzoziemcowi w przedziwnym ubraniu. Z wyj�tkiem �pi�cego szlachcica byli to tylko piastuj�cy wysokie urz�dy kmiotkowie, natomiast Jan Mateusz Vohrubka by� doradc� ksi�cia, w wielu sprawach jego praw� r�k� i, gdyby mia� taki kaprys, m�g�by wys�a� na tortury nawet s�dziego i burmistrza. Dlatego kiedy Havel podszed� do ich sto�u, �piesznie przywdziali na swoje g�by wyuczone grymasy t�pej s�u�alczo�ci, ju� od wiek�w najlepiej si� sprawdzaj�cej w kontaktach ni�szych z wy�szymi. Troch� wprawdzie si� nastroszyli, gdy doktor nauk �cis�ych zwr�ci� si� do nich per "wy bydl�ta", ale siedzieli bez ruchu, ten z g�ow� przechylon� w prawo, �w w lewo i ani mrugn�li. Tylko rajca, kt�ry poprzednio tak si� �mia� z zapalonej �wieczki w r�ku pomocnika, dawa� oznaki �ycia, poniewa� z k�cik�w ust wycieka� mu cienki strumyczek wymiocin. Havel podszed� do sto�u, opar� si� pi�ciami o drewniany blat i zacz�� im wykrzykiwa� w twarze s�owa gniewu i pogardy. - Wy bydl�ta! - krzycza�. - Siedzicie tu i nie wiecie, co si� wok� was dzieje! Jeste�cie bydl�tami o bydl�cych m�zgach i nie potraficie my�le� inaczej ni� bydl�ta, ale ju� jutro b�dzie inaczej, jutro... Zaci�� si�. M�wi� dalej, ale w po�owie zdania zrezygnowa� z pierwotnego zamiaru, przerzuci� zwrotnic� i zamiast wyja�ni� tym skretynia�ym bydl�tom sens Bariery i jej pochodzenie, zamiast wyt�umaczy� im, �e niedaleko st�d, tylko pi�� kilometr�w w linii prostej, zaczyna si� dwudziesty pierwszy wiek, wiek biotroniki, kreatologii i fizyki niekauzalnej, �e zespo�y naukowc�w i technik�w szykuj� si� do przej�cia przez Barier� i �e przyjd� tu za dob�, i �e ich, bydl�ta o bydl�cych m�zgach, czeka niemi�a niespodzianka i gruntowna reedukacja i programy adaptacyjne, kt�re wyp�dz� bydl�ctwo z ich bydl�cych �b�w, zamiast im to wszystko wy�uszcza� i wyja�nia�, da� si� ponie�� gniewowi, rozpaczy i grozie i krzycza� im w t�pe twarze ma�o oryginalne, przychodz�ce mu do g�owy wyzwiska. Patrzyli na niego gapiowato i tylko s�dzia podni�s� r�k�, kiedy Havel chwyci� kufel, �eby trzasn�� nim w bydl�cy pysk najbli�szego bydl�cia o bydl�cym m�zgu, kt�re siedzia�o przed nim. Piwo wytrysn�o i obficie skropi�o ciemi� �pi�cego szlachcica. Havel krzycza� dalej, ale w g��bi wzburzonych my�li zapali�o si� jakie� ostrzegawcze �wiate�ko. Nawet w tym momencie nie straci� pewno�ci znanego naukowca, przedstawiciela dwudziestego pierwszego wieku w tej bezsensownej oazie g�upoty, kt�ra wpad�a w dwudziesty pierwszy wiek w spos�b niejasno wyja�niony nie do ko�ca rozwi�zanymi r�wnaniami przedwcze�nie zmar�ego geniusza Tadeusza Prusa. Doskonale zdawa� sobie spraw�, �e ci tutaj ju� jutro strac� ca�y sw�j tupet, �e burmistrz i s�dzia sko�cz� urz�dowanie, �e wszystkich zebranych w podziemiach ratusza, co do jednego, w��cznie z katem i jego pomocnikami, czeka bli�sza znajomo�� z takimi dyscyplinami nauki jak u�ywanie szczoteczki do z�b�w i papieru toaletowego, �e b�d� "tacy maluczcy", jeszcze bardziej bezradni ni� pi�cioletnie dzieci, poniewa� one w dwudziestym pierwszym wieku s� w domu, natomiast oni na zawsze pozostan� obcymi. Nie straci� pewno�ci siebie, ale u�wiadomi� sobie, �e osiemna�cie godzin to szmat czasu i �e te bydl�ta z bydl�cymi m�zgami zd��� pope�ni� jeszcze mn�stwo g�upstw i �e on, pierwszy asystent profesora Lipperta, dyrektora Instytutu Fizyki Niekauzalnej i specjalny wys�annik osiemnastego departamentu ministerstwa spraw wewn�trznych mo�e w mgnieniu oka sko�czy� tak samo jak doktor Trziska, kt�ry za jego plecami cz�ciowo le�y, cz�ciowo wisi, przerwany na p� jak s�omka. Rozlane piwo sch�odzi�o kark �pi�cego wielmo�y. Bydl�ta o bydl�cych m�zgach nie spuszcza�y szalej�cego cudzoziemca z oczu, ale jakim� sz�stym zmys�em wyczu�y, �e szlachcic si� budzi, a razem z jego �wiadomo�ci� wst�puje do ponurego wn�trza sali nowy autorytet. Jan Mateusz Vohrubka ruszy� w prz�d, by stan�� u boku doktora Havla i przyj�� mu z pomoc�, gdy wielmo�a przebudzi si� ca�kowicie. Nast�pi�o to po kilku chwilach. Dostojny pijak, z twarz� stale przyci�ni�t� do sto�u, kilkakrotnie powoli pokr�ci� g�ow�, jakby chcia� nosem wywierci� dziur� w drewnianym blacie.Wszyscy, kt�rzy byli w miar� trze�wi, zdawali sobie spraw�, �e rozpoczyna si� nowy akt albo przynajmniej nowa ods�ona tego mo�e dramatu, mo�e komedii - tego nikt nie by� pewien. Przebudzony kr�ci� si� jak niemowl� w ko�ysce, chcia� si� przeci�gn�� i gdyby by� w stanie, zacz��by ssa� kciuk, tylko �e fizycznie by�o to niemo�liwe, poniewa� opiera� si� ramionami na stole. Wyda� z siebie kilka mrukliwych protest�w, potem powolutku uni�s� g�ow� - na tyle, �eby rozejrze� si�, co si� wok� niego dzieje, ale nie na tyle, by odklei� g�ow� od pod�o�a. Havel westchn�� zdumiony. Facet nie m�g� mie� wi�cej ni� siedemna�cie lat. S�dzia poruszy� si�, zerkn�� na m�odzika, a potem zn�w wbi� wzrok w Havla - wzrok arogancki i ironiczny. Jego bezczelna rado�� przeskoczy�a na wsp�biesiadnik�w i dosz�a nawet do kata i jego pos�ugaczy, zw�aszcza do tego g��wnego, kt�ry jeszcze nie zgasi� �wieczki. M�odzieniec mia� zapyzia�y wygl�d i na razie uda�o mu si� otworzy� tylko jedno, lewe oko. Spojrza� na Havla, potem na Jana Mateusza Vohrubk�, ale zaraz zainteresowa�a go inna scenka, za ich plecami. Wpatrzy� si� w ni�, a poniewa� jego zaciekawienie ros�o, oku lewemu po�pieszy�o z pomoc� siostrzane oko prawe. Nad skrajem blatu, pi�d� od uszu stercz�cych z k��bowiska przes�czonych piwem w�os�w, pojawi�y si� d�ugie palce, chwyci�y si� mocno drewna jak pazury drapie�nika, a potem wielmo�a - o ile mo�na tak tytu�owa� jeszcze sk�po opierzonego na brodzie i pod nosem ch�opca - wyprostowa� si�. - Ha! - rykn��. S�dzia i jego towarzysze skulili si�. M�odzieniec na razie niewiele powiedzia�a, ale ton owego "ha!" bez w�tpienia wyra�a� niezadowolenie. - Ha! I co �e�cie nawyrabiali, wy bydl�ta o rozumie wo�u? Wy�cie tego cz�owieka zupe�nie przerwali! A co ty, durniu bekaj�cy, czego tu stoisz ze �wieczk� jak pokutnik? Pomocnik, zupe�nie s�usznie nazwany bekaj�cym durniem, spr�bowa� zdmuchn�� �wieczk�, lecz bez powodzenia. �cisn�� wi�c knot opuszkami palc�w, oparzy� si� i sykn��. Mistrz katowski rozsierdzi� si� i bez po�piechu zd�awi� p�omie� d�oni�, popisuj�c si� pogard� dla b�lu. Gderliwie przem�wi�: - Poci�gn�li�my tylko troch�, Wasza Mi�o��. To by� jaki� mi�czak. Niczego nie wytrzyma�. - Odpowiecie za to! - krzykn�� Havel. Ul�y�o mu, kiedy naprzeciw siebie zobaczy� ch�opca, kt�remu w knajpie nie powinni nawet poda� piwa. Jego Mi�o�� zwr�ci� si� do s�dziego. - Kto to? Jan Mateusz Vohrubka pad� na kolana. - Spr�buj si� nie unosi�, Wasza Mi�o�� i nie sprowadzaj na nas wszystkich zag�ady.Ten cz�owiek jest silniejszy ni� wszyscy cesarze i kr�lowie, silniejszy nawet od Ojca �wi�tego! Ten cz�owiek, panie, jest jednym z Dwunastu! Ostatnie zdanie wypowiedzia� g��bokim, zamieraj�cym g�osem i doko�czy� je z czo�em przyci�ni�tym do pod�ogi. M�odzieniec przewr�ci� pijackimi oczyma.S�dzia pochyli� si� ku niemu. - Przyszli razem, Wasza Mi�o��, wykrzykiwali spro�ne rzeczy, wymy�la� nam od bydl�t. To nie byle kto. - Czy jest tak, jak m�wi alchemik? - spyta� m�odzieniec. - Nie - odpowiedzia� g�o�no Havel. Doszed� do wniosku, �e najwy�szy czas sko�czy� z t� maskarad�. - Pan jest najwy�szym autorytetem w mie�cie? M�odzieniec zdumia� si�, jak mo�na zadawa� tak g�upie pytanie, ale nim zd��y� cokolwiek powiedzie� uprzedzi� go s�dzia. - Nie wiesz, �e Jego Mi�o��... - To niewa�ne - przerwa� mu Havel. - Wszyscy musicie zda� sobie spraw�, �e nasta� czas wielkich przemian. - Ma racj�, Wasza Mi�o��. Trzynasta brama si� otworzy�a - wymamrota� przy ziemi alchemik. - A ty te� sko�cz ple�� bzdury. Ju� od czterech dni oddziela was od �wiata �ciana zielonego �wiat�a. W swojej nie�wiadomo�ci uwa�ali�cie to zapewne za jaki� cud... - Dzie�o szatana! - surowo powiedzia� szlachcic. - Cud czy dzie�o szatana, to nieistotne. Rzeczywisto�� jest zupe�nie inna. Alchemik pokr�ci� tyln� cz�ci� cia�a wyra�aj�c aprobat�. - Ta �ciana zielonego �wiat�a to... jak by to wyja�ni�... Za ni� zaczyna si� �wiat zupe�nie inny ni� potraficie sobie wyobrazi�. Wy tutaj �yjecie na pocz�tku wieku siedemnastego. Ale tam za �cian� jest wiek dwudziesty pierwszy, tam jest rok dwa tysi�ce trzydziesty pierwszy! Havel nie mia� z�udze�, �e ta informacja wywrze na s�uchaczach jakiekolwiek wra�enie. Nie mogli zrozumie� nic z tego, co im opowiada�. Tak� �wiadomo�� mieli wszyscy cz�onkowie konsylium, kt�re zwo�ano na gruncie Akademii Nauk wkr�tce po tym, kiedy w p�nocnych Czechach pojawi�a si� pierwsza anomalia czasowa o nie znanym dot�d rozmiarze. Do tej pory by�y to mikroanomalie wielko�ci �nie�nej kulki, ale teraz, po raz pierwszy od rozpocz�cia pr�b z parasyngularno�ci�, powsta�a anomalia o �rednicy ponad dziesi�ciu kilometr�w. Jak to tym ludziom wyja�ni�? Czy potrafi� zrozumie�, �e znale�li si� cztery wieki p�niej w strumieniu czasu? Konsylium, kt�re zapewne obraduje r�wnie� w tej chwili, podzieli�o si� na dwa obozy. Cz�� jego cz�onk�w proponowa�a radykalne ci�cie. Trzeba przedosta� si� do anomalii, wyprowadzi� uwi�zionych w niej ludzi i bez skrupu��w adaptowa�. Przedstawiciele r�nych dziedzin nauk spo�ecznych ostro zaprotestowali, odwo�uj�c si� przy tym do zasad etyki. Twierdzili, �e trzeba stworzy� takie warunki, �eby ludzie wewn�trz anomalii w spokoju dokonali �ywota tak, jak do tego przywykli. Adaptacja oznacza�aby ujm� w ich wolno�ci osobistej, skrzywi�aby ich osobowo��. Mo�e tylko dzieci, w odpowiednich warunkach, da�oby si� wyprowadzi� na zewn�trz i stopniowo przystosowywa� do �ycia dwudziestego pierwszego wieku. Trzeba wi�c infiltrowa� w �rodku anomalii zesp� specjalist�w, kt�rzy stopniowo, krok po kroku, w spos�b kontrolowany b�d� zmienia� warunki �ycia tak, aby w ci�gu kilkudziesi�ciu lat... Ach, Bo�e, pomy�la� Havel, kt�ry sam by� zwolennikiem tej drugiej koncepcji, dop�ki nie przekroczy� Bariery i nie przekona� si�, jak faktycznie wygl�da �ycie w �rodku anomalii, m�j Bo�e, czy kto� potrafi wyobrazi� sobie groz� sali tortur? Groz� lipy obwieszonej trupami? Odchrz�kn�� i nawi�za� do przerwanego wyk�adu. - Za �cian� zielonego �wiat�a, nazywamy j� Barier�, jest zupe�nie inne �ycie. Szybko do niego przywykniecie. Jest o wiele pi�kniejsze, wygodniejsze, przyjemniejsze ni� to tutaj. Ludzie pracuj� tam bez wysi�ku... M�odociany szlachcic ze znudzeniem wzruszy� ramionami i rozejrza� si� za najbli�szym kuflem. Troch� to Havla zdopingowa�o, ale zarazem mu przypomnia�o, jak wielka przepa�� dzieli jego my�lenie od my�lenia tych ciemniak�w. - Zapewniam was, �e mamy tam r�wnie� to piwo, kt�re sobie tak upodobali�cie. Starczy go dla wszystkich. Przyzwyczaicie si�. Szlachcic si� napi�. Nie�le sobie poczyna jak na siedemnastoletniego go�ow�sa, pomy�la� Havel. I emanowa� z niego autorytet, jakiego m�g�by mu pozazdro�ci� nawet profesor Lippert. - M�w�e - powiedzia� m�odzieniec. To oznacza�o: masz ostatni� szans�, do tej pory s�uchali�my samych bzdur. - Nasi naukowcy... nasi alchemicy - poprawi� si� Havel - przeprowadzili eksperyment. W swoich... pracowniach... sztucznie stworzyli zarodek wszech�wiata. jest to jajko, z kt�rego rodz� si� gwiazdy, planety, wszelka energia i materia kosmosu. Co by powiedzieli jego koledzy, gdyby us�yszeli tak� teori� parasyngularno�ci... pop�kaliby ze �miechu! "Ale chcia�bym ich widzie� na moim miejscu" - my�la� Havel. "A czy mam inne wyj�cie? Musz� si� przystosowa� do ich my�lenia". - Ci alchemicy... - kontynuowa�, ale szlachcic, wreszcie zainteresowany jego wyk�adem, przerwa� mu pytaniem. - Cesarscy alchemicy? Pan Filip Lang z Lagenfels? Pan Johannes Frank z Frankhenfels? "Ci�ko b�dzie" - pomy�la� Havel. - S� to zupe�nie inni m�drcy, kt�rych imion nie znacie. - Dlaczego Jego Wysoko�� Cesarz nie powo�a� ich do swoich s�u�b? - Cesarz nie �yje, nie rozumiecie tego? Ju� od ponad czterystu lat! Ludzie, prosz�, wys�uchajcie mnie. Zapomnijcie o kszta�cie �wiata, jaki znali�cie. Ju� od jutra wszystko b�dzie inaczej. Przyjd� moi przyjaciele... - Co zrobili ci... nieznani alchemicy? "Musz� ich wzi�� na patetyzm" - zdecydowa� Havel. Roz�o�y� r�ce i z czo�em wzniesionym w g�r� z czci� przem�wi�. - Otworzyli bram� do gwiazd. - Nie! Jan Mateusz Vohrubka j�kn�� i podni�s� si� na kolana. - Nie! Niech Wasza Mi�o�� go nie s�ucha! Ju� to poj��em... On... - wskaza� palcem Havla - on nie jest jednym z Dwunastu. - Czy to prawda? - spyta� ostro szlachcic. Havel wzruszy� ramionami. - Nigdy nie twierdzi�em, �e tak jest. Tylko ten stary wariat sobie ubzdura�, �e jestem jakim� magiem czy Mistrzem... - To wsp�lnik tego... - alchemik pokaza� za siebie, na udr�czone resztki biednego doktora Ivana Trziski. - Owszem - powiedzia� Havel. - To m�j przyjaciel doktor Ivan Trziska. Jego �mier� jest tragiczna, ale nie obawiajcie si�, nie b�dziecie za ni� ukarani. Na terenie anomalii jeszcze przez jaki� czas b�d� obowi�zywa� nadzwyczajne prawa i zasady... - Czyli wsp�lnik - powiedzia� m�odzieniec, mn�c sobie brod� poro�ni�t� cienkimi bladymi k�aczkami. Z zadum� spojrza� na mistrza egzekucji, kt�ry pochyli� g�ow� w pok�onie - uciele�nienie gorliwo�ci. Potem spojrza� na alchemika. Ten ci�gle jeszcze kl�cza� obok domniemanego Mistrza, patrzy� na niego, ale ju� nie z szacunkiem i pokor�, ale z nienawi�ci�. - W �wiecie, z kt�rego pochodz� i w kt�rym wkr�tce wy r�wnie� si� znajdziecie, ka�de dziecko ma wi�cej wiadomo�ci ni� ten oszust - rzuci� Havel wskazuj�c Jana Mateusza Vohrubk�. - Oszust! - powt�rzy� pot�piony uczony. - Mnie b�dzie wyzywa� od oszust�w, on, kt�ry przed chwil� twierdzi�, �e nieznani alchemicy... - Oczywi�cie - Havel z satysfakcj� wbi� mu szpileczk�. - Tobie nieznani alchemicy. Ju� jako dzieci przewy�szali ci� wiedz�. - Do�� - powiedzia� Jan Mateusz Vohrubka, wsta� i zrobi� krok do przodu. Doktor nauk �cis�ych Havel znalaz� si� za jego plecami. - Ju� do��. Moja cierpliwo�� jest przeogromna, ale nie niesko�czona. Wasza Mi�o��, przyczyn� wszystkich wydarze� ostatnich dni jestem ja, i zwracam si� do ciebie jako najwy�szego przedstawiciela w�adzy �wieckiej, z pro�b� o ochron� przed utrat� honoru. Kr�tko spojrza� na Havla i ci�gn��. - Ten oszust twierdzi, �e jacy� - pozw�lcie, �e si� za�miej� - nieznani alchemicy otworzyli bram� do gwiazd. Wasza Mi�o��, trzynast� bram� otworzy�em ja. Havel przypomnia� sobie, �e ten kud�aty szaleniec pl�t� co� o trzynastej bramie ju� w pierwszych chwilach spotkania. - Pole�, panie, tym pacho�kom, by odeszli. Teraz, kiedy wyzby� si� pokory, z ca�� pewno�ci� udawanej, emanowa� z niego autorytet, w kt�rym gubi�o si� powa�anie tego dostojnego m�odzieniaszka, chocia� by� on, jak powiedzia� uczony, najwy�szym przedstawicielem w�adzy �wieckiej. M�odociany wielmo�a natychmiast us�ucha� i niecierpliwymi, troch� zniewie�cia�ymi gestami wygoni� wszystkich z sali jak gospodyni wyp�dzaj�ca gniewnymi "a sio" dr�b z sieni. Exodus nie obszed� si� bez drobnych incydent�w, jak upadki ze schod�w, bolesne kolizje z ostrymi narz�dziami tortur i podobne - wszak z wyj�tkiem mistrza katowskiego, pisarza i pomocnik�w wszyscy byli pijani. Lecz wreszcie zapanowa� spok�j i przedstawiciel w�adzy �wieckiej m�g� si� po�wi�ci� temu przedziwnemu przypadkowi. - Jak Waszej Mi�o�ci wiadomo, do Ogrodu Filozof�w prowadzi brama potr�jnie zamkni�ta i opatrzona ryglem. M�odzieniec skin�� i zerkn�� jak na to reaguje ten podejrzany cz�ek, najpierw rzekomy Mistrz, jeden z Dwunastu, potem samozwa�czy emisariusz Nieznanych Alchemik�w, a w rzeczywisto�ci zapewne kanciarz i z�odziej. Havel w og�le nie reagowa�, tylko gor�czkowo rozmy�la� jak si� wydosta� z tej kaba�y. Przypomnia� sobie rad� majora Pospiszila, kt�rej jednak nie wys�ucha� - jaka szkoda! Naprawd�, ze wszystkich zdobyczy wiedzy i techniki dwudziestego pierwszego wieku w tej sytuacji najbardziej by mu si� przyda�a stara, niezawodna spluwa. Alchemik kontynuowa� wywody. - Dwana�cie bram nale�y otworzy� i przej�� przez nie, nie bez niema�ych cierpie�. Materi� nale�y najpierw oczy�ci�, potem rozpu�ci�. Po rozdzieleniu �ywio��w trzeba je ponownie po��czy�, zostawi�, by przegni�y, a po zg�stnieniu i przenikni�ciu przedestylowa�, i wierz mi, Wasza Mi�o��, �e jest to praca �mudna i niewdzi�czna. Po oczyszczeniu, czyli sublimacji nast�puje zakwaszenie, czyli fermentacja, a po uszlachetnieniu i rozmno�eniu po��dany cel mamy na wyci�gni�cie r�ki. Lew zostaje ukoronowany. Wielkie dzie�o dope�nione, zwyci�zca nad materi� jest witany w Ogrodzie Filozof�w i zaproszony na uczt�, na kt�rej cz�stuj� go z�otymi jab�kami. - To wszystko wie ka�dy ucze� nauk hermetycznych - warkn�� m�odzieniec. Gadania alchemika s�ucha� nie po raz pierwszy i, jak Havel m�g� wywnioskowa� z jego energicznego potakiwania, uwa�a� si� za znawc� nauk tajemnych. - Ja przeszed�em przez dwana�cie bram - powiedzia� cicho alchemik. M�odzieniec skrzywi� si� i spojrza� na Havla, kt�ry si� u�miechn��. Alchemik mia� wzrok wbity w pop�kan� powierzchni� sto�u i patrzy� na nieapetyczne resztki �arcia jakby to by�y skarby w sercu Galaktyki. - Ja przez nie przeszed�em, ale nie spocz��em w ocienionej altanie Ogrodu Filozof�w, nie okaza�em zainteresowania kusz�cymi jab�kami. Opatrzno�� boska pozwoli�a mi zrozumie�, �e jest to ukryta pokusa, subtelna pu�apka zastawiona na adepta. O�wiecony kroczy�em dalej i w ciemnym k�cie ogrodu, gdzie poza chwastami i zio�ami nic nie ros�o, znalaz�em na wp� po�amane, zwyk�ym haczykiem zamkni�te wrota. Wystarczy�o leciutko pchn�� palcem i zawiasy pu�ci�y, wrota si� otworzy�y, a ja wszed�em i zrozumia�em, �e to Trzynasta Brma, o kt�rej istnieniu nie mia� poj�cia ani Hermes Trismegistos, ani Raymundus Julius, ani Albertus Magnus. By�a to brama do gwiazd. M�odzieniec najwyra�niej traci� zainteresowanie i by� ciekawy raczej cudzoziemca, kt�rego wprawdzie r�wnie� uwa�a� za oszusta, ale przynajmniej zabawnego. Havel wzruszy� ramionami i nie prosz�c o pozwolenie przysiad� na przewr�conej, le��cej opodal beczce zak�adaj�c nog� na nog�. - Stworzy�e� Kamie� Filozoficzny? - oboj�tnie spyta� ch�opak. - Kamie� to drobnostka, jedynie prolog - odpowiedzia� uczony. - Trzynasta Brama prowadzi do stworzenia Punktu Pocz�tku. Doktor Havel cichutko westchn��. Ju� si� zdecydowa�: poczeka na pomoc z zewn�trz. Sam, cho�by posiada� dar wymowy spikera plastywizyjnego, nie przekona tych ludzi. Adaptacja potrwa d�ugo. I kto wie ilu z nich psychicznie podo�a przej�ciu przez przepa�� czterech stuleci! Maj� g��boko zakorzenione przes�dy... stosunki spo�eczne... system warto�ci moralnych. Nie, nie b�dzie sobie �ama� tym g�owy. Jest przecie� fizykiem, umys�em �cis�ym. To problem dla pedagog�w, socjolog�w, psycholog�w. Alchemik spojrza� na Havla. - Wiem, �e nie jeste� zwyk�ym cz�owiekiem - powiedzia� cicho. - Nazwa�e� mnie oszustem. - Nie... nie jeste� oszustem. To pr�ba, prawda? Jeste� Mistrzem, jeste� jednym z Dwunastu, a jedenastu pozosta�ych czeka na twoje rozkazy? - Niech ci b�dzie, stary. jestem Mistrzem. Alchemik si�gn�� za pazuch� i wyci�gn�� podniszczony sk�rzany mieszek. - Punkt Pocz�tku. Jest tutaj. Ju� poprzednio, w trakcie jego przemowy, doktor Havel zrozumia�, �e �w "Punkt Pocz�tku" jest zapewne czym� w rodzaju parasyngularno�ci.Czemu takie poj�cie nie mog�oby si� pojawi� w popl�tanej, zabobonnej terminologii alchemik�w? Przecie� s�owo "atom" te� ma dwa i p� tysi�ca lat. Uczony u�miechn�� si� do niego i dopiero teraz w pe�ni rozwin�y si� wachlarzyki zmarszczek w k�cikach jego �ywych oczu. Delikatnie potrz�sn�� woreczkiem. Mam go tutaj, oznacza� gest alchemika. Doktor Havel histerycznie si� roze�mia�. Do stworzenia parasyngularno�ci musia�y si� po��czy� potencja�y naukowe i techniczne ca�ego �wiata. Na g��boko�ci pi�tnastu kilometr�w pod Mont Blanc wydr��ono jam� wielko�ci kilometra sze�ciennego. Akumulatory elektrowni termonuklearnych zasila�y kolosa zdolnego rozp�ta� moce trzykrotnie wi�ksze ni� znane we wszech�wiecie. Tylko w warunkach tego niewyobra�alnego Inferna mo�na przej�� z poziomu energii na poziom stosunk�w niekauzalnych, jak ju� w roku 1951 przewidzia� nieznany profesor gimnazjum w Tallinie Tadeusz Prus. Parasyngularno�� tam powsta�a, �y�a swoim nie do ko�ca wyja�nionym �yciem, przejawia�a swoje istnienie, mo�e niedozwolone, pulsowa�a, nawi�zywa�a kontakty, kt�rym nie sta�y na przeszkodzie nawet gwiezdne mg�awice, a tutaj ten brodacz trzyma j� w woreczku na tyto�! �mia� si� i �mia�, rozbola� go brzuch, w oczach zalanych �zami rozmaza� mu si� obraz, upad�, ale �mia� si� dalej, poniewa� nie m�g� si� nie �mia�. Opad�o z niego napi�cie, wszystkie przera�aj�ce doznania ostatnich dni w nim eksplodowa�y, nie potrafi� utrzyma� moczu, m��ci� wok� siebie r�koma, kopa�, wali� d�o�mi w kamienn� posadzk� i si� �mia�. Na m�odzie�cu nie zrobi�o to wi�kszego wra�enia. Cz�sto bywa� go�ciem w sali tortur, przychodzi� tak sobie, z przyjaci�mi, dla rozrywki, i gwa�towne wybuchy uczu� by�y tu na porz�dku dziennym. Po�wi�ci� wi�c uwag� uczonemu i jego mieszkowi. Alchemik cofn�� si� i przycisn�� woreczek do serca. - Co to potrafi? - zainteresowa� si� m�odzieniec. - Wszystko... i nic - niejasno odpowiedzia mag. - Robi z�oto? - R�wnie�. Doktor Havel, rzekomy Mistrz, jeden z Dwunastu, bezsilnie zwija� si� na ziemi w histerycznym ataku. M�odzieniec wsta�, zatoczy� si� obchodz�c st�, ale w sam� por� podpar� si� lew� r�k�. Praw� po�o�y� na pochwie wielkiego miecza. - Poka�. "Panie, pom� mi" b�aga�y oczy maga, ale bezsuktecznie wbija�y si� w �miej�cego si� Havla. M�odzieniec stan�� w rozkroku i da� do zrozumienia, �e miecz nosi nie od parady. - Wasza Mi�o�� raczy si� odsun��, eksperyment mo�e by� niebezpieczny - poprosi� uczony z nadziej�, �e zyska na czasie. M�ody szlachcic pos�ucha�, ale odst�pi� tylko p� kroku. Alchemik znalaz� na p�ce o�owian� kul�, kt�ra, odpowiednio rozgrzana, bywa�a wk�adana do ust z�oczy�com, kt�rzy dopu�cili si� kradzie�y kur, g�si i kaczek. Po�o�y� j� na d�oni i lekko potar� woreczkiem. Kula natychmiast si� zaz�oci�a. - To z�oto? - nie dowierza� m�odzieniec. - Najczystsze. - Poka�! - Nie dotykaj, panie. Jest rozpalona. M�odzian si� skrzywi�, si�gn�� po z�ot� kul�, rykn�� i odskoczy�. Oparzy� si�, a� zasycza�o, na chwil� do smrodu sali tortur do��czy� sw�d spalonej sk�ry. - Ostrzega�em - powiedzia� alchemik z �agodnym u�miechem. M�odzieniec wytrzeszczy� na niego oczy. Uczonemu to pochlebi�o i, licz�c na to, �e lada chwila Mistrz, jeden z Dwunastu, opanuje ten niechlubny sw�j stan ducha, a mo�e z zupe�nie innego powodu zadecydowa�, �e poka�e jeszcze jeden numer. Podszed� do ko�a tortur, na kt�rym ca�y czas wisia�y n�dzne szcz�tki doktora Ivana Trziski, obluzowa� przek�adni� i nie bez widocznego obrzydzenia, ale bez widocznego wysi�ku fizycznego przysun�� obie cz�ci udr�czonego cia�a do siebie. Potem potar� mieszkiem czo�o, serce, p�pek i przyrodzenie trupa. Trup si� poruszy�. M�ody szlachcic znowu krzykn��, jeszcze g�o�niej ni� poprzednio, gdy si� oparzy�. Doktor Trziska usiad�, potoczy� wok� siebie nieprzytomnym wzrokiem, a kiedy rozpozna� ponure rekwizyty sali tortur, j�� rozpaczliwie j�cze� b�agaj�c o lito��. Doktor Havel uspokoi� si�. Czkaj�c i post�kuj�c przewr�ci� si� na bok, potem usiad�, a kiedy ujrza� o�ywionego koleg� zamar� bez oddechu, przesta� czka� i �zawi�, i chyba nawet serce w nim zamar�o. - Taka jest moc Punktu Pocz�tku, Mistrzu, jak ci zapewne wiadomo. Czy mog� uzna� pr�b� za sko�czon�? Alchemik ukl�k� i z�o�y� g��boki uk�on. - Dwana�cie bram, dwunastu mistrz�w. Jak odkry�em Trzynast�. Czy jestem wi�c... - zaci�� si� - tym Trzynastym? Doktor Trziska przesta� j�cze� nie widz�c nigdzie swoich oprawc�w, doktor Havel r�wnie� z�apa� oddech. Obaj przedstawiciele nauki dwudziestego pierwszego wieku nie prezentowali si� najlepiej. Doktor Trziska by� nagi, brudny, skatowany, pokryty guzami, siniakami, krwiakami i szramami. Doktor Havel, wytarzany w brudzie posadzki, lepki od w�asnego moczu, wygl�da� jeszcze gorzej - strasznie, a na dodatek komicznie. No, a Jan Mateusz Vohrubka kl�cza� i prosi� jak ch�opiec, �eby wpuszczono go gdzie�, gdzie go nie chc�. Tak rozmy�la� w pijanym widzie przedstawiciel w�adzy �wieckiej o siedemnastu wiosnach �ycia, co prawda zahartowany wychowaniem i dotychczasowymi prze�yciami, kt�rych, wierzajcie, nie by�o ma�o. "To gnojki" - pomy�la� - "i nie musz� si� ich ba�". - Daj mi to - powiedzia� i wyci�gn�� miecz. - Nie - odpar� Jan Mateusz Vohrubka. Przycisn�� mieszek do serca i zamkn�� oczy. Miecz �wisn��, t�po chrupn�o, kiedy trafi� na szyj�, ale poniewa� by� to druzgoc�cy cios, g�owa odskoczy�a, a� mistrz katowski m�g�by pozazdro�ci�. Korpus jednak nie zwali� si� na ziemi�, zachowa� poprzedni� pozycj�. M�odzieniec odrzuci� miecz, zawaha� si�, prze�kn�� �lin�, ale po chwili si� przem�g�, podszed� do trupa i z wysi�kiem rozwar� palce zaci�ni�te na mieszku. Doktor Trziska w og�le nie rozumia�, co si� dzieje, ale jego towarzysz lepiej si� orientowa�. - Lepiej tego nie rusza� - ostrzeg� m�odego zab�jc�, kt�ry podejrzliwie na niego spojrza�. Doktor Havel wsta� i podszed� do niego. - Niech mi pan... niech mu pan wr�ci �ycie. Musi pan to zrobi�! Szlachcic, dzier��c w lewej r�ce woreczek, niech�tnie po�o�y� wyprostowane cia�o na plecy, wyprostowa� mu nogi i przysun�� g�ow� do szyi. Dotkn�� czo�a, okolicy serca, p�pka i cz�onka, ale nic si� nie sta�o. "Tak to jest z tymi szarlatanami" - pomy�la� z gniewem Havel. Same szwindle, salonowe zabawy. Ale potem sobie u�wiadomi�, �e trik z reanimacj� na p� przerwanego cia�a graniczy z cudem. A niepowtarzalno�� jest podstawow� zasad� fizyki niekauzalnej, podszeptywa� mu g�os wewn�trzny. - Nie da rady - wychrypia� m�odziek. - Niech to diabli wezm�! Zakl��, �eby doda� sobie odwagi. Potem rozwi�za� troczek, otworzy� mieszek i zajrza� do �rodka. Havel uleg� ciekawo�ci i r�wnie� zajrza�. Wewn�trz mieszka zia�a przepa��, wobec kt�rej jama w masywach skalnych Mont Blanc by�a szuflad� dzieci�cego stolika. By�a ciemna, a jednak obszerna, przestronnie konkretna, jakby wion�o z niej przeczuciem odleg�o�ci. A w �rodku, chocia� wydawa�o si� to niezrozumia�e, ciemno �wieci� Punkt Pocz�tku. W czerni dysz�cej przestrzeni� wydziela�a si� energia. Havel bezskutecznie przekonywa� samego siebie, �e w woreczku niczego nie ma, �e to zwyk�a halucynacja, omam, przywidzenie. Nie potrafi� oderwa� wzroku od tego widoku. - To niemo�liwe - j�kn�� m�odzieniec i zanim Havel zd��y� mu przeszkodzi�, odwr�ci� mieszek dnem do g�ry, nastawiwszy pod niego d�o�. Czarny diament zab�ysn�� na d�oni zbrukanej zbrodni�. Havlowi zakr�ci�o si� w g�owie. W okamgnieniu m�odzieniec si� sp�aszczy�, pozby� si� jednego wymiaru, zosta� lustrzanym odbiciem kogo�, kto mo�e gdzie� kiedy� �y�, podobny do wci�ni�tego mi�dzy dwie szyby kartonowego manekina; zjawa zafalowa�a w powietrzu, powi�kszy�a si�, czy mo�e skurczy�a - tego Havel nie zd��y� dostrzec, i w czasie kr�tszym ni� b�ysk iskry znikn�a. Havel us�ysza� westchnienie. Obejrza� si�. Jego kolega Trziska sta� tam i spogl�da� na niego ze zdumieniem. - Co to by�o? Co tu si� dzieje? - Musimy zwiewa�... zanim tamci wr�c�. - Tak nie mog� - zaprotestowa� Trziska. Przez chwil� szperali, a� wreszcie znale�li jakie� odzienie, zapewne zerwane z cia�a kt�rego� z nieszcz�nik�w. Trziska wygl�da� w nim jak strach na wr�ble, ale chyba mu to nie przeszkadza�o. Chcia� st�d znikn�� jak najszybciej. Zwia�, zwia� st�d, to by�a jedyna my�l, kt�r� by� w tej chwili w stanie wyartyku��wa�. Havel niepokoi� k�opotliwy ch��d w nogawkach, ale zdecydowanie nie mia� zamiaru odwleka� ucieczki przez tak� b�ahostk�. Schody, po kt�rych panowie prosto z gospody schodzili do sali tortur, na szcz�cie nie by�y strze�one, nie by�o na nich nawet krat czy drzwi i z przera�aj�cego pomieszczenia wydostali si� bez przyg�d, kt�re bez w�tpienia by�yby fatalne w skutkach. Gospoda by�a pusta, nawet karczmarz opu�ci� swoje strategiczne miejsce przy beczce, sta� teraz przy wej�ciu i przygl�da� si� czemu�, co si� dzia�o na ulicy. A by� to zapewne widok nie byle jaki, poniewa� z dworu dobiega� wrzask, wywo�uj�cy brz�czenie szyb w oknach. Uciekaj�cy naukowcy zamarli, kiedy ujrzeli roz�o�yste plecy karczmarza, ale potem nabrali odwagi, odepchn�li go i nie zwracaj�c uwagi na przekle�stwa wy�lizn�li si� na ulic�, gdzie szybko zmieszali si� z t�umem. - Patrz! - krzykn�� Havel pokazuj�c na niebo. By�o niebieskie, tylko ci�kie chmury p�yn�y po nim jak statki z �adunkiem deszczu. - Bariera... znikn�a - powiedzia� Trziska. Ludzie krzyczeli, podskakiwali, cieszyli si�. Opad�a z nich groza ostatnich dni i teraz dawali upust rado�ci. - Nasi tu b�d� lada chwila - zauwa�y� Havel. - Chyba �e... - Co... chyba �e? - Chyba �e si� zdecydowali na jaki� powolny program adaptacyjny. �eby tych biedak�w uchroni� przed kolejnym szokiem, rozumiesz? - Jak bym ich... - mrukn�� Trziska, kt�ry najwyra�niej z tymi biedakami mia� niemi�e do�wiadczenia, ale nie sko�czy�. Zast�pi� im drog� s�dzia w towarzystwie dw�ch halabardnik�w. Inni zbrojni kot�owali si� ze wszystkich stron. - Ja... my... - zacz�� Havel, ale s�dzia trzasn�� w powietrze trzymanym w r�ku biczem. - Ty jeste� tym przyjacielem Mistrza Jana, a ciebie te� sk�d� znam - powiedzia�. - Pewno te� z ciebie niez�e zi�ko. Ale niech wam b�dzie. Przyjechali �o�nierze ksi�cia i pan kapitan og�osi� generaln� amnesti�. Mo�ecie i��, jeste�cie wolni. Macie piekielne szcz�cie. - Sk�d przyjechali ci �o�nierze? - spyta� doktor Havel. Wypowiedzenie tych s��w kosztowa�o go wiele trudu, zacz�� bowiem przeczuwa�, co si� sta�o: razem z m�odocianym wielmo�� znikn�a r�wnie� anomalia czasowa. A oni dwaj zostali po tej gorszej stronie ju� nie istniej�cej Bariery! S�dzia si� u�miechn��. - Sk�d by, jak nie z �atca? No biegnijcie, biegnijcie, �aska pa�ska na pstrym koniu je�dzi, jeszcze pan kapitan si� rozmy�li i powplata was w ko�o. Biegnijcie, dop�ki los wam sprzyja! Pos�uchali i biegli, ale nie do �atca, ale w odwrotnym kierunku, do Pragi, gdzie dotarli po trzydniowej podr�y i zaraz po przyj�ciu, na Mo�cie Karola mogli podziwia� pow�z Jego Cesarskiej Mo�ci Rudolfa II, jad�cy w stron� Star�wki, do �ydowskiego Miasta, gdzie Jego Wysoko�� zamierza� odwiedzi� mieszkanie uczonego rabina Jehudy Lowe, syna Bezalela, gdzie - jak p�niej powiadano - rabin dokonywa� pr�b z camera obscura, poprzednikiem aparatu fotograficznego. A doktor Havel i doktor Trziska przy tym byli, przynajmniej jako widzowie na mo�cie! Po prostu mieli szcz�cie. Epilog �atecka anomalia znikn�a tak samo nieoczekiwanie, jak si� pojawi�a, a jej powstania i zaniku jeszcze nikt przekonuj�co nie wyja�ni�. Dzisiaj ju� tylko my wiemy, co si� w �rodku dzia�o i jakie losy spotka�y dw�ch obiecuj�cych naukowc�w, Jana Havla i Ivana Trzisk�. I r�wnie� tylko my wiemy, �e powstanie anomalii absolutnie nie by�o przypadkowe: przecie� wed�ug praw fizyki niekauzalnej wszystkie parasyngularno�ci s� ze sob� w kontakcie, bez wzgl�du na r�nice w czasie i przestrzeni. Je�li chodzi o Havla i Trzisk�, w foyer Instytutu Fizyki Niekauzalnej ods�oni�to ich p�yt� pami�tkow�. Je�li tam kiedy� traficie, by�oby mi�o z waszej strony, gdyby�cie po�o�yli na niej cho�by ma�y kwiatek.