5202

Szczegóły
Tytuł 5202
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5202 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5202 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5202 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

�wiatos�aw �oginow Dom przy drodze Dom sta� nie opodal wielkiej drogi. Tylko z bliska mo�na by�o dojrze� g��bokie niegdy� koleiny zaro�ni�te obecnie �opuchami i ostami. J�cz�ce nocami drzewa ba�y si� wychodzi� na tward� nawierzchni� drogi i tylko wi�a si� po niej kapry�nie nieucz�szczana przez nikogo �cie�ka. Dom patrzy� w przestrze� bielmem zamkni�tych na g�ucho okiennic; szczelny, na ch�opa wysoki p�ot otacza� go przes�aniaj�c �wiat zewn�trzny. Ci�ka brama by�a stale zamkni�ta na k��dk�. Rankiem drzwi domu zawsze si� otwiera�y i na progu pojawia� si� gospodarz z kos� na ramieniu. Uderza� ni� z brz�kiem o blaszany szyld ko�ysz�cy si� nad gankiem i schodzi� po stopniach. Na szyldzie by� namalowany kocio� z umieszczon� nad nim g�ow� koguta. Dom by� zajazdem. Gospodarz obchodzi� podw�rze mrucz�c pod nosem. Kosi� wysok� traw�, kln�c przerzuca� przez ogrodzenie p�dy dusielnika, kt�re wpe�z�y tu noc�. Niekiedy, wyci�gaj�c szyj�, spogl�da� ponad p�otem i krzycza� w milcz�cy las: "No, no... nie podskakuj!... Ju� ja ci�...!", a wtedy siedz�ce dot�d spokojnie psy zaczyna�y wy� i szarpa� si� na uwi�zi. Ten ranek by� nadzwyczaj pogodny. Noc� nikt nie p�aka� w g�stwinie, rosa osiad�a nad podziw czysta i nawet nie wype�z�y na ganek uwi�d�e grzyby, na kt�rych gospodarzowi co ranka �lizga�y si� nogi. Okasza� kolcokrzewy, od czasu do czasu przesuwa� ose�k� po wyra�nie zeszlifowanym ostrzu i jakby u�miecha� si� z zadowoleniem. Wtem rozleg�o si� silne stukanie do wr�t. Gospodarz natychmiast napi�� mi�nie, chwyci� kos� i mi�kkimi krokami podkrad� si� do bramy. Z tamtej strony jej d�bowych skrzyde� kto� sta�, s�ycha� by�o zm�czony oddech. Potem stukanie si� powt�rzy�o. - Kto tam? - ci�kim szeptem zapyta� gospodarz. - Prosz� otworzy�! - dobieg�o z zewn�trz. - Kto� ty? Sk�d? - Z miasta! Zab��dzi�em. Id� ca�� noc i nie spotka�em �ywej duszy! - Zaraz - mrukn�� gospodarz, k�ad�c r�k� na k��dce. - Tylko nie wchod� od razu, bo ci�... Brama uchyli�a si� z d�ugim skrzypni�ciem nieoliwionych zawias�w. Gospodarz czeka�, trzymaj�c kos� przed sob� i celuj�c jej ostrzem w przestrze� za wrotami. Na zewn�trz sta� cz�owiek. - Odwr�� si�! - rozkaza� gospodarz. - Co� ty? - Podr�nego wyra�nie przestraszy�o takie powitanie. - Mo�e lepiej sobie p�jd�... - Nie wyg�upiaj si�! - warkn�� gospodarz. - Powiedzia�em odwr�� si�, to r�b, co ka��. Mo�e masz ogon, to ci go raz dwa skosz�. Podr�ny odwr�ci� si�, zerkaj�c z l�kiem przez rami�. Gospodarz zrobi� krok do ty�u. - Wchod� - pozwoli�. Go�� nie odwa�y� si� sprzeciwi� i wszed� na podw�rze. Gospodarz ca�ym cia�em napar� na skrzyd�o piszcz�cej bramy, zatrzasn�� j� i podpar� kawa�kiem bierwiona. - Sk�d si� tu wzi��e�? - zapyta�. - Z miasta! - cierpi�tniczym tonem zawo�a� przybysz. - Wyszed�em na przechadzk� i zab��dzi�em. Nie wiem, dok�d i��... i las jest tu jaki� dziwny... - Jakim cudem nic ci� nie ze�ar�o? - zdziwi� si� gospodarz. - Znaczy si�, takie twoje szcz�cie. A co, miasto jeszcze stoi? - zapyta� nagle. - Stoi. Dlaczego mia�oby nie sta�? - go�� niczego nie m�g� zrozumie�. - A paskudy?... - zacz�� gospodarz, ale w tej samej chwili przerwano mu. - Hej, cze��! - rozleg� si� m�ody, d�wi�czny g�os. - Otwieraj, skoro ju� tu jestem! Nad p�otem pojawi�a si� ludzka posta�. Mia�a weso�� twarz pod strzech� spl�tanych w�os�w, nagi tors g�sto poro�ni�ty k�dzierzaw� sier�ci�, pokryte w�z�ami mi�ni silne, ow�osione r�ce. Gospodarz odwr�ci� si� i ci�� nie patrz�c. Ostrze kosy �wisn�o tu� przed twarz� nieznajomego, kt�ry ledwo zdo�a� si� uchyli�. Roze�mia� si� szyderczo i znikn��. Da� si� s�ysze� cichn�cy t�tent ko�skich kopyt. - Czemu� go tak? - zapyta� ze strachem podr�ny. - Przecie� to �ywy cz�owiek... - Cz�owiek, a jak�e! - rzuci� gospodarz. - To paskud. Po�owa ch�opa i po�owa konia. Rozumiesz? Przybysz stan�� na palcach, spojrza� ponad p�otem i krzykn�� cicho. - Ot� to - stwierdzi� gospodarz. Otworzy� drzwi domu i odwr�ciwszy si� w stron� oniemia�ego go�cia, ci�gn�� dalej: - Id� i odsapnij na razie, �arcie znajdziesz na stole. Ja mam robot�. Koszenie i pielenie. Jeden dzie� opuszcz�, to potem kapusty od rzepy nie odr�ni�. Przez p� dnia przybysz siedzia� w domu zupe�nie sam, a kiedy ci�kie s�o�ce zacz�o chyli� si� ku wierzcho�kom drzew, w domu pojawi� si� gospodarz. Postawi� w k�cie kos�, op�uka� w cebrzyku czarne od ziemi r�ce, usiad� i dopiero wtedy powiedzia�: - Opowiadaj. - C� tu opowiada�? - Co w mie�cie, jak tam ludzie �yj� i co m�wi�, sk�d si� wzi�o to nieszcz�cie i czy kiedy� si� sko�czy? - Miasto jak to miasto, �yje pomale�ku. Ale pierwsze s�ysz�, �e paskudy podchodz� tak blisko! To raczej ciebie nale�a�oby zapyta�, sk�d si� tu wzi��e�, razem z tym lasem i tym twoim zajazdem? - Jak to - sk�d? Przecie� stoj� przy drodze na Wycie�, podr�owa�y t�dy tysi�ce ludzi! - gospodarz umilk�, a potem doda� �a�o�nie: - Podr�owali, ale przestali. Droga zaros�a. Czy�by ju� nikt nie mia� nic do za�atwienia w Wycie�u? - Dlaczego? Przecie� jest droga do Wycie�a - zdziwi� si� go��. - Ale pierwsze s�ysz�, �eby takie rzeczy si� tam dzia�y... - A czy ty przypadkiem, ch�opie, nie k�amiesz? - gospodarz pochyli� si� do przodu. - Niby po co? - zaniepokoi� si� przybysz. - Lepiej mi powiedz, jak si� mam dosta� do domu. Przecie� ju� najwy�sza pora. - Dok�d teraz p�jdziesz? Ze�r� ci� w lesie. Trzeba wychodzi� z rana, dop�ki mg�a le�y. Wtedy mo�e i dojdziesz. O �wicie s� �agodniejsze, chocia� i tak wredne. W tym lesie wszystko jest nieludzkie - trawa, drzewa i zwierzyna. Nawet i tu lez�, pr�buj�. Mia�em owce - pilnowa�em ich, dba�em, a� wreszcie widz� - to wcale nie owce. Spojrzenie maj� z�e, nocami za� rozmawiaj� mi�dzy sob� jak my, tylko nic nie mo�na zrozumie�. Zar�n��em je i zakopa�em w jamie. Psy trzymam, owszem, nie spos�b si� bez nich obej��. M�dre, a� strach bierze, ale wytrzymuj� jako�. Czasem wypuszczam je do lasu, to przynosz� mi mi�so, takie wielkie kawa�y. Ale nawet nie pr�buj� zgadn��, jakie to mi�so. Gospodarz przesta� m�wi� i wsta�. Z podw�rza dobiega�o przerywane wycie spuszczonych z �a�cucha ps�w. - S�yszysz? - zapyta� gospodarz. - K�ad�my si� spa�, dop�ki zmrok nie zapad�, bo noc� mo�e trzeba b�dzie si� zrywa�, je�eli kto� nagle zawita w go�ci. W milczeniu rozeszli si� do swoich izb i dom przycich�, przywar� do ziemi staraj�c si� niezbyt rzuca� w oczy budz�cemu si� lasowi. Tylko psy jak szare cienie kr��y�y po obej�ciu i niekiedy t�sknie wy�y w zg�szczaj�cy si� nocny mrok. Noc� gospodarz usiad� nagle na ��ku. Dygota� ca�y. Bezszelestnie stoczy� si� na pod�og�, przeczo�ga� na kolanach do wyj�cia i przylgn�� do szczeliny pod drzwiami. Korytarz o�wietlony widmowym migotaniem plam ple�ni na �cianach by� pusty. Potem w jego ko�cu zako�ysa� si� cie� i ukaza� si� poranny go��. Bieg� na czworakach korytarzem, przestawiaj�c bezszelestnie �apy. Jego twarz uleg�a straszliwej zmianie - uszy przylega�y teraz do czaszki, szcz�ki wysun�y si� do przodu. Wargi dr�a�y nerwowo ods�aniaj�c masywne, ��te k�y. Gospodarz wyszczerzy� z�by i b�yskawicznym ruchem wyskoczy� na spotkanie przybysza. Zastygli na chwil� w bezruchu, wbijaj�c w siebie pe�ne nienawi�ci czerwone kr��ki �lepi. Sier�� na ich karkach stan�a d�ba, wargi unios�y si� obna�aj�c z�by. Wreszcie z rykiem pe�nym w�ciek�o�ci i rozczarowania obydwaj rzucili si� na siebie. Tarzali si� po pod�odze pr�buj�c chwyci� k�ami gard�o wroga. Gniewne wycie roznosi�o si� daleko po czuwaj�cym lesie, ca�y dom za� ko�ysa� si�, dr�a� w posadach i �mia� g�ucho, klaszcz�c d�o�mi okiennic...