5178
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 5178 |
Rozszerzenie: |
5178 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 5178 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 5178 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
5178 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
KONRAD T. LEWANDOWSKI
Opowiadania
El Ninio 2035
Aparatura poj�ciowa bucza�a zrz�dliwie w rogu pokoju. By�a g�odna. Wsta�em zza
biurka i wrzuci�em w paszcz� skanera tomik poezji awangardowej. Ostatni.
Najwy�szy czas odwiedzi� sklep z karm� dla sztucznych inteligencji. Aparatura
poj�ciowa zaszele�ci�a z apetytem skanowanymi kartkami i po minucie wrzuci�a
tomik do niszczarki. Zgrzytn�o, zabucza�o i do kosza wypad� zbrykietowany
sze�cian �cinek. To po to, by przypadkiem nie nakarmi� jej zn�w tym samym
tomikiem.
Sztuczne inteligencje nie lubi� si� nudzi�. Dziwaczej� od tego, wpadaj� w stan
autoadoracji i zawieszenia kompetencyjnego lub doznaj� deprywacji sensorycznej.
Zapewniwszy swej aparaturze poj�ciowej kilkana�cie spokojnych godzin ja�owego
biegu, wr�ci�em do pracy. Polega�a ona na tworzeniu kolejnych wersji odpowiedzi
na pytanie o sens istnienia, w zale�no�ci od zadanego systemu poj�� i rozr�nie�
kulturowych. Zleceniodawca p�aci� na akord, osiemdziesi�t pi�� euro od systemu
filozoficznego. Jako �rednio zaawansowany cha�upnik by�em w stanie zrobi� dwa do
trzech system�w dziennie. Zale�nie od nastroju i kondycji intelektualnej. Na
kacu wychodzi� najwy�ej jeden.
Odpowiedzi na pytanie o sens istnienia s�u�y�y za pokarm symulatorom gie�dowym,
bardziej skomplikowanym od mojej aparatury poj�ciowej. Bez tych odpowiedzi
symulatory szybko dochodzi�y do wniosku, �e ich dzia�anie nie ma sensu, co
ko�czy�o si� zwykle zni�k� notowa� akcji sp�ek in spe.
Praca, kt�r� wykonywa�em, wi�za�a si� z regu�� Trefila-Penrosa - wszystko, co
wymy�l� ludzie, zmusza maszyny do my�lenia. By�a to najbardziej popularna
interpretacja Prawa Relacji Rodzaj�w Inteligentnych, podpartego solidnym
kawa�kiem wy�szej matematyki. Dzia�a�o to r�wnie� w drug� stron�, na zasadzie,
�e post�powanie maszyn zwykle intryguje ludzi, z tym, �e nale�a�o tu jeszcze
uwzgl�dni� warunek Parkinsona-Murphy'ego, stwierdzaj�cy, i� ludzi ma�o kiedy
obchodzi, co my�l� maszyny. W praktyce dawa�o to nier�wnowagowy przep�yw
informacji od ludzi do sztucznych inteligencji. By�a to podstawa niszy
ekolotronicznej cz�owieka, od czasu przeprowadzenia Pierwszej Kondensacji
Sztucznej Osobowo�ci.
M�wi�c po ludzku: my�l�ce komputery mog�y wprawdzie same sobie zorganizowa�
zasilanie elektryczne, ale niezb�dne dla podtrzymania ich psychiki bod�ce ideowe
mog�y otrzymywa� tylko od ludzi. Pomys�y generowane przez inne maszyny by�y dla
nich zbyt banalne, za ma�o zakr�cone i nieciekawe, co wynika�o zreszt� z Prawa
Relacji. Na tej samej zasadzie wi�kszo�� ludzi przyjmuje z rezerw� lub jawnym
pukaniem w czo�o koncepcje �ywych filozof�w.
Wbrew pozorom, to wszystko nie by�o takie m�dre. Wr�cz przeciwnie. Sami
zobaczcie. Wprowadzi�em do podr�cznej filozofowarki surowy plik, wydobyty rano z
aparatury poj�ciowej i zatrzasn��em przy�bic� wirtuala. Przystawka
psychoanalityczna rozpocz�a projekcj�, wy�wietlaj�c kolejne plamy, figury,
zdania i prosz�c o skojarzenia. Udziela�em pierwszych przychodz�cych na my�l
odpowiedzi, a filozofowarka przetwarza�a je na system twierdze� o Istocie
Rzeczy, odpowiadaj�cy danemu zestawowi poj��. Przyk�adowo: je�eli jedynymi
poj�ciami zrozumia�ymi dla rozpatrywanego osobnika by�y: "mama", "tata",
"kie�basa", to sens �ycia sprowadza� si� do rozmna�ania. Im wi�cej poj��
dostarcza�a kultura, tym sens stawa� si� bardziej skomplikowany. Moja robota
wszak�e nie by�a a� tak wyrafinowana. Nie zna�em pyta�, na kt�re udziela�em
odpowiedzi cz�stkowych ani odpowiedzi ostatecznej. To nie mia�o znaczenia. Ja
tylko wprowadza�em do systemu "czynnik ludzki", inkasowa�em fors�, a reszta nie
powinna mnie obchodzi�. Przynajmniej teoretycznie. Robota by�a prosta. Jedyn�
trudno�� sprawia�o mi unikanie skojarze� monotematycznych, g��wnie erotycznych,
kt�re filozofowarka automatycznie odrzuca�a. C�, trudno by� filozofem bez
kobiety. Pewnie dlatego nie mog�em wyci�gn�� pi�ciu system�w filozoficznych
dziennie. Przez to nie mog�em liczy� na premi�, bez premii nie by�o mowy o
skutecznym zaspokojeniu pop�du, co zagwarantowa�oby wi�ksz� jasno�� umys�u i
ko�o si� zamyka�o. Na dodatek karma dla aparatury poj�ciowej poch�ania�a jedn�
trzeci� zarobk�w, a ta cholera �ar�a ostatnio coraz wi�cej tomik�w poetyckich.
Albo z�apa�a wirusa egzystencjalnego, albo jej, psiakrew!, gust wysubtelnia�.
Ba�em si�, �e w ko�cu sam b�d� musia� pisa� dla niej wiersze...
Zreszt�, gdyby� tylko chodzi�o o seks! Najzwyczajniej w �wiecie g�upia�em od tej
roboty. Program autokorekty co i raz sygnalizowa� zbyt w�skie kategorie
skojarzeniowe, co �wiadczy�o, �e siada mi wyobra�nia. Mog�em tylko powspomina�
dawne czasy wariackiego dziennikarzenia w "Oble�nych Nowinkach". Teraz prasa ju�
nie istnia�a. Ka�dy m�g� zam�wi� sobie indywidualny serwis informacyjny w
programowalnej, interaktywnej telegazecie, z kt�r� mo�na by�o te� podyskutowa� o
naj�wie�szych doniesieniach.
"Odpowied� wt�rna", zakomunikowa�a filozofowarka. Tak to, cholera, jest, gdy w
wirtualu na �bie my�li si� o cipie Maryni!
- Jestem zerem! - o�wiadczy�em samokrytycznie.
"Odpowied� przyj�ta", stwierdzi�a filozofowarka, a sekund� p�niej doda�a:
"System filozoficzny skompilowany. Czy rozpoczynasz tworzenie kolejnego? Pomy�l
TAK lub NIE".
- Nie! - mia�em na dzisiaj do�� sprzedawania skojarze�. Zapad�a ciemno��. Dzie�
mo�na uzna� za nieudany. Jak zreszt� ostatnie par� lat �ycia. Zabawne, jak
skutecznie mo�na by�o straci� sens �ycia, zawodowo robi�c w sensie istnienia...
Robota g�upia a� do b�lu. I tymi idiotyzmami �ywi�y si� sztuczne inteligencje!
Kto by pomy�la�, �e b�d� one a� tak g�upie? A jeszcze na pocz�tku wieku ludzie
si� ich bali! �e opanuj� �wiat, wyniszcz� homo sapiens... Zamiast dramatu wysz�a
farsa.
Musia�em co� zrobi�, bo inaczej dostan� ma�py! Siedzia�em na pod�odze, w
wy��czonym wirtualu, kt�ry w tym stanie pracy niczym nie r�ni� si� od
na�o�onego na g�ow� kub�a. Najlepszym rozwi�zaniem by�by niespodziewany e-mail
albo trzech pukaj�cych do drzwi zaaferowanych facet�w, jak wtedy w 2015, przed
bitw� nad Noteci�. U�miechn��em si� na to wspomnienie. Teraz, po dwudziestu
latach, ma�o kto pami�ta� o tym epizodzie. Po wst�pieniu Polski do NATO, w
oficjalnych wypowiedziach nie nazywano tego inaczej jak "po�a�owania godnym
nieporozumieniem". Wynaj�to nawet dwie agencje public relations, kt�rych
zadaniem by�o przekszta�cenie w �wiadomo�ci spo�ecznej tamtych wydarze� z fakt�w
historycznych w mitologiczne. Obie firmy odnotowa�y ju� znaczny post�p.
"Serwis informacyjny!", pomy�la�em koncentruj�c uwag�. Wirtual o�y�, �upn��
�wiat�em po oczach. Nie wiedzia�em, gdzie szuka�, czego szuka�, ale musia�em
znale��! Kolejnymi aktami woli otwiera�em kana�y danych. W m�zg wali�a
narastaj�ca lawina sieczki dla kretyn�w, wszelkiego ch�amu i zwyrodnia�ego
g�wna. Przystopowa�em dopiero, gdy obrazy i d�wi�ki zla�y si� w szumi�c�,
kolorow� magm�. Przez chwil� unosi�em si� w tym informacyjnym �cieku, po czym
zacz��em selekcj�, blokuj�c kolejne serwisy, poczynaj�c od ofert zrobienia
dobrze. Wkr�tce w mojej g�owie pozosta� tylko stug�bny ch�r prezenter�w
wiadomo�ci bie��cych, zakratowanych liniami tekstu telegazetowego. Da�o si� ju�
wy�apa� pojedyncze s�owa. P�yn��em.
Nie wiem, czemu w�a�nie to zdanie przyku�o moj� uwag�. By�o tak, jakby wskaza�
mi je Duch �wi�ty. Nieuchwytne dla �wiadomo�ci mikroskopijne drgnienie ga�ek
ocznych musia�a zarejestrowa� pod�wiadomo��, poprzez nerw b��dny wysy�aj�c
impuls blokuj�cy emisj� danych.
Chwil� nie wiedzia�em, na co patrz�. Na kt�rego� z prezenter�w znieruchomia�ych
z otwartymi ustami czy na kt�r�� z setek stron tekstu? Pod�wiadomo�� da�a
zbli�enie.
"...komputery wpad�y w depresj�...". Poleci�em odtworzy� pocz�tek i koniec
informacji. Wirtual wykona� bez s�owa. Na marginesie dodam, �e zar�wno on jak i
moja aparatura poj�ciowa mia�y wy��czone syntezatory mowy. Nie lubi�em
gadaj�cych maszyn, zw�aszcza pieprz�cych bez sensu.
Wiadomo�� pochodzi�a z tabloidalnego serwisu dla znudzonych kucharek,
zainteresowanych poznaniem g��bi swej duszy. Chodzi�o o to, �e komputery Unii
Europejskiej, pracuj�ce dla komisji zajmuj�cej si� finansowaniem projekt�w
badawczo-wdro�eniowych, wpad�y w depresj� utrudniaj�c� im wykonywanie normalnych
funkcji. Oczywi�cie, wybitna specjalistka od psychologii maszyn - tu zdj�cie
u�miechni�tej nagiej panienki, niedbale zas�aniaj�cej cycki he�mem wirtuala (no,
patrzcie, jaka jestem seksowna, profesjonalna i medialna!). Ot� ta wielka
przyjaci�ka sztucznych inteligencji, odczuwaj�ca z nimi kosmiczno-duchowe
pokrewie�stwo, przysz�a zasmuconym komputerom z pomoc�. Maszyny ju� czu�y si�
lepiej.
Nie napisali, �e ca�kowicie wr�ci�y do r�wnowagi! - przemkn�o mi.
Znaczy�o to, i� ta go�a laska nie by�a tak bystra, jak j� przedstawiali. Skoro
za� maszyny mia�y si� �le, musia�a zaszkodzi� im dostarczona strawa duchowa.
Czyli, �e Bruksela mia�a problem... Nale�a�o teraz sprawdzi�, jak du�y.
Zacz��em dr��y� spraw�. Po kwadransie wiedzia�em ju�, �e chodzi�o o sztuczne
inteligencje zajmuj�ce si� wype�nianiem euroformularzy do wniosk�w o przyznanie
funduszy na realizacj� projekt�w. By�y to komputery wy�szego rz�du, czyli
bardziej inteligentne od maszyn tworz�cych czyste kwestionariusze. Te ostatnie
pracowa�y bez wytchnienia. Awaria oznacza�a zatem, �e w Komisji Projekt�w
narasta�a g�ra dokument�w ramowych, kt�rych nie mia� kto wype�ni�. Ju� lata temu
zadanie to przeros�o ludzkie mo�liwo�ci. T� robot� wykonywa�y wy��cznie maszyny,
przy czym do stworzenia kwestionariusza wystarcza�a s�absza sztuczna
inteligencja ni� do jego wype�nienia. Kr�tko m�wi�c: Bruksela mia�a du�y k�opot!
Na razie w wirtualnych dokumentach ton�a tylko jedna komisja, ale nic nie sta�o
na przeszkodzie, by nast�pne komputery zw�tpi�y w sens swej egzystencji..
Szczerze m�wi�c, gdyby by�y naprawd� inteligentne, zrobi�yby to ju� dawno.
Terapia polega�a na tym, by podsun�� im jaki� niebanalny plik do przemy�lenia,
zainspirowa�. Widocznie jednak wszelkie dotychczasowe metody zawiod�y. Czy�by te
komputery rzeczywi�cie zm�drza�y?
Postanowi�em si� tym zaj��. Raczej musia�em si� tym zaj��, bo w przeciwnym razie
czu�em, �e sam sko�cz� jako sztuczna inteligencja. I b�d� bucza� niczym moja
aparatura poj�ciowa.
Wywo�a�em e-mailem Komisj� Projekt�w, wszed�em do ich dzia�u pocztowego.
Oczywi�cie dupa blada, oczywi�cie bardzo byli zainteresowani �ywym kontaktem z
prostymi obywatelami Unii, ma si� rozumie�, ka�dy m�g� nada� maila, ka�dy mail
by� wnikliwie czytany, oczywi�cie. Mail�w by�o w kolejce co� ze trzy miliony i
przybywa�o ich po kilkadziesi�t na sekund�. Mog�em wys�a� sw�j i i�� si�
powiesi�. Odpowied� przyjdzie akurat, gdy rosa oczy wyje. Nie mo�na by�o
wymy�li� lepszego sposobu sp�awienia upierdliwego elektoratu. Nadmiar informacji
jest brakiem informacji, a ca�kowita otwarto�� jest ca�kowitym zamkni�ciem -
wszystko utknie w masie, w szumie i t�umie.
Trzeba by�o od ty�u... Tylko jak? Nie by�em hakerem. Zawsze uwa�a�em, �e
najlepszym sposobem na Internet jest przy��czy� go wprost do sieci
elektroenergetycznej, minimum 400 tysi�cy wolt. Ale by si� serwery zdziwi�y!
A skoro o zasilaniu mowa... Hakerzy na pewno stawali na uszach, by spikn�� si� z
komputerami. Czasem nawet udawa�o si� im zbajerowa� t� czy inn� sztuczn�
inteligencj�, mniejsza o to. Zabezpieczone by�y komputery, ich systemy
zasilania, szyny danych i terminale zewn�trzne. A kto pilnowa� zwyk�ego
o�wietlenia? Automatyczny system o�wietlania awaryjnego. I wszystko. Po co
wi�cej? Co hakerowi po tym, �e wy��czy lampk� biurow� czy nawet �wiat�o w
pokoju, skoro nie ruszy to komputer�w posiadaj�cych w�asne zasilania? Zreszt�
�wiat�o zaraz si� zapali, bo zadzia�a system awaryjny. Mo�na tylko pomruga�
�wiat�ami...
Hakerowi to na nic, ale dla mnie to by�o wyj�cie! Po��czy�em si� ze znajomym
znajomego, o kt�rym wie�� piwna g�osi�a, �e rozkocha� w sobie jakie� blaszane
pude�ko z sieci rz�dowej i nawsadza� job�w samemu premierowi.
Gdy powiedzia�em, �e chc� si� w�ama� do komputera kontroluj�cego zasilanie
o�wietlenia w biurowcu Komisji Projekt�w w Brukseli, facet ma�o si� nie obrazi�.
Musia�em obieca�, �e nikomu za nic nie powiem, �e podj�� si� tak ma�o ambitnej
roboty. Wskazany komputer by� zwyk�ym pecetem, �adna tam sztuczna inteligencja.
Kwadrans i po wszystkim. Kosztowa�o mnie to trzy piwa i dodatkowe zapewnienie,
�e nie podpu�cili mnie �adni kumple.
Skorzysta�em z otrzymanego kodu i podpi��em si� do zasilania biurowca.
Zredagowa�em wiadomo��: "Jestem Rados�aw Tomaszewski, konsultant polskiej armii
w roku 2015. Chc� pom�c waszym komputerom". Tyle. Potem przetransformowa�em
litery w znaki alfabetu Morse'a i poleci�em przekaza� wiadomo��, mrugaj�c
�wiat�ami w ca�ym biurowcu. Stupi�trowy wie�owiec w centrum Brukseli zamigota�
jak bo�onarodzeniowa choinka. Trzykrotnie, �eby �abojady nie przeoczyli.
Potem wygasi�em i zdj��em wirtual. Dla �wi�tego spokoju wyci�gn��em wtyczk� ze
�ciany. Zrobi�em sobie herbat�, wypi�em i poszed�em spa�.
Rano obudzi� mnie dzwonek, a za drzwiami sta�o dw�ch facet�w z g�upimi minami i
w nienagannych garniturach. Nerwowo mi�dlili trzymane w d�oniach akt�wki.
- Mousieur Tomaszewsky? - zapyta� z europejskim akcentem starszy.
- Mo�e herbaty? - otworzy�em szerzej drzwi.
Przeszli przez m�j przedpok�j jak przez pole minowe. Dope�nili�my formalno�ci
powitalnych. Obaj byli z Komisji Projekt�w. Starszy, szpakowaty euroyapiszon
nazywa� si� Michael Dlouchy, narodowo�ci nieokre�lonej. M�odszy Henryk
D�ugo��cki by� puco�owatym typem Polaka-eunucha, czyli Polaka ca�kowicie
pozbawionego fantazji. Gdy wr�ci�em z herbat�, zasta�em go czytaj�cego ukradkiem
"Normy ISO post�powania z osobami niezr�wnowa�onymi". Zanim zd��y� schowa� to do
kieszeni, wyj��em mu broszur� z r�ki i w�o�y�em w skaner aparatury poj�ciowej.
Po kilkunastu sekundach konsternacji aparatura uzna�a euroinstrukcj� za poezj�
awangardow� i przyswoi�a. Na widok wypadaj�cego do kosza brykietu �cink�w
D�ugo��cki zblad�, nic jednak nie powiedzia�, widocznie nie zd��y� przeczyta�
odpowiedniego rozdzia�u.
- Pan my mocno utrudni� - oznajmi� Dlouchy, patrz�c wilkiem na herbat�. - Nie
jeste�my przyzwyczajeni do takiej procedura kontaktu.
- Zgodnie z normami ISO 35 000 odpowiednie kom�rki organizacyjne winny by�
zawiadomione we w�a�ciwej kolejno�ci - wyja�ni� po�piesznie D�ugo��cki. - Pan
zawiadomi� je wszystkie jednocze�nie, powoduj�c siedemna�cie konflikt�w
kompetencyjnych...
- A psik "kotom nie wolno, z kotami nie wolno!" - zacytowa�em.
- S�ucham? - D�ugo��cki wytrzeszczy� oczy.
- Nie zna pan "Mistrza i Ma�gorzaty"? - spyta�em.
- Nie rozumiem...
- Znajomo�ci tej ksi��ki wymaga europejska norma kulturowa dla ludzi
inteligentnych i oczytanych - odpar�em.
- Nie ma takiej normy! - o�wiadczy� stanowczo D�ugo��cki. - Mo�na tu m�wi� tylko
o wsp�lnym dziedzictwie kulturowym, kt�re...
Dlouchy przerwa� mu ruchem d�oni.
- Ja b�d� m�wi� - powiedzia� zniecierpliwiony. - Pan zaproponowa� my pomoc, my
s� j� przyj�� zmuszeni.
- Musicie? Kto wam kaza�? - zainteresowa�em si�.
- Wi�ksza inaczej o to - odpar� Dlouchy. - Sprawdzono pana i przys�ano my do
pana, poza procedura, nieoficjalnie - nie zdo�a� ukry� obrzydzenia, jakie budzi�
w nim ten stan rzeczy.
- Rozwa�ano te� wniesienie przeciw panu oskar�enia o zamach na europejsk�
instytucj�... - wtr�ci� D�ugo��cki.
- Zamknij si�, m�otku - u�miechn��em si� serdecznie i szeroko jak prezenter
netowych wiadomo�ci.
- Prosz� nie konfliktowa� - interweniowa� Dlouchy. - Monseur, Pan D�ugo��cki
jest wybitnym profesjonalista z departamentu norm. Jego pomoc panu niezb�dna.
Nie chcemy wi�cej �ama� procedura.
- Wasz problem - rzuci�em.
- Polega na depresja u komputery. One ju� nie chc� my�le� dla Unia.
- To smutne - przyzna�em �a�obnym tonem. Nie wyczu� drwiny.
- I my to smuci. Komputery nie chc� bra� co my im bada�, dawa�, znaczy to...
- �e jeste�cie takimi nudziarzami, �e nawet puszka konserw pomarszczy�aby si�
jak suszona �liwka, s�uchaj�c was - wpad�em mu w s�owo. - Waszym sztucznym
inteligencjom potrzebny jest kontakt z pomys�ami i ideami, kt�re oderwa�yby je
od rozwa�a� o bezsensie istnienia.
- Czy pa�skimi? - zapyta� D�ugo��cki bez cienia ironii. Wyra�nie interesowa�o
go, czy spe�niam wym�g tej normy.
- Niekoniecznie - wszed�em na �liski grunt. Lepiej by�o nie przyznawa� si�, �e
nie mam jeszcze �adnego pomys�u.
- Zatem b�dzie pan szuka� - skwitowa� D�ugo��cki. - Wed�ug jakiego klucza?
- Rozwa�am kilka algorytm�w - odpar�em z powag�. - Mo�e trzeba b�dzie pos�a� im
ksi�dza?
- Prosili�my o pomoc papie�a - stwierdzi� zimno Dlouchy.
- I co, nie pom�g�?
- No.
- No to Watykan mamy z g�owy... - powiedzia�em, udaj�c beztrosk�.
Wygl�da�o na to, �e oni naprawd� dobrze przekombinowali ten problem. �atwo
mog�em si� zb�a�ni�.
- Przywie�li�my panu dokumentacj� dotychczasowych dzia�a�. - Dlouchy wyj�� z
akt�wki kr��ek CD. - Prosz� zapoznawa� i da� my wnioski i wytyczne.
D�ugo��cki bez s�owa po�o�y� na stole magnetyczn� kart� kontaktow�. Potem obaj
wstali i wyszli bez s�owa, pozostawiaj�c nietkni�t� herbat�. W sumie to im si�
nie dziwi�em. Herbata z warszawskiej eurokran�wy by�a naprawd� pod�a. Nic si�
nie zmieni�o od czas�w, gdy z rury lecia�a zwyk�a kran�wa, bez certyfikatu ISO.
Zacz��em kr��y� po pokoju. Jak dot�d do starych k�opot�w doda�em kup� nowych i
tymczasem jedynym namacalnym konkretem by�a kupa. Nale�a�o zacz�� my�le�. Jak
kiedy�... Pytanie tylko, czy jeszcze by�em do tego zdolny?
Na pocz�tek uzna�em, �e lepiej nie sugerowa� si� tym, co dot�d zrobili inni,
wi�c zapoznanie si� z dyskiem Dlouchego od�o�y�em na p�niej. Zn�w postanowi�em
poszuka� inspiracji w sieci.
Pomys� by� g�upi. Ledwie uruchomi�em wirtuala, w m�zg wytrysn�o mi kilkaset
hakerskich maili. Od normalnych r�ni�y si� tym, �e nie mo�na ich by�o przegapi�
lub zbagatelizowa�, gdy� poza g��wn� informacj� zawiera�y nielegalne pakiety
impuls�w pobudzaj�cych korowe i podkorowe o�rodki l�ku, podniecenia seksualnego,
omam�w s�uchowych b�d� wydzielania adrenaliny lub perystaltyki jelit. Ja
dosta�em wszystko na raz. Dziesi�� sekund p�niej w �azience, opr�niaj�c
przew�d pokarmowy z obu ko�c�w na raz, walczy�em z my�lami samob�jczymi.
Doszed�em do siebie po godzinie. Nie odwa�y�em si� zn�w zak�ada� wirtuala,
prze��czy�em ko�c�wk� sieci na telewizor i na�o�y�em na ekran filtr podkorowy.
Hakerzy nic do mnie nie mieli. Oni tylko gratulowali mi pomys�u i nie chcieli,
by ich gratulacje przepad�y w nawale innych maili. Wi�c wymy�lili ma�y �arcik...
Po prostu zbyt wielu �yczy�o mi zbyt dobrze. C�, nie by�em pierwszym, kt�remu
popularno�� zaszkodzi�a. Opr�cz maili hakerskich by�o jeszcze oko�o dziesi�ciu
tysi�cy zwyk�ych, z ca�ego �wiata.
Generalnie bardzo si� spodoba� (prawie wszystkim) pomys� mrugania biurowcem.
Obecnie, po dziesi�ciu godzinach, moi na�ladowcy mrugali ju� ca�ymi miastami.
Jaki� kretyn w Oklahomie mruga� elektrowni� atomow�. Wszyscy nadawali alfabetem
Morse'a w j�zykach narodowych plus esperanto. Gdy przegl�da�em te informacje,
zacz�o mruga� u mnie w domu i w ca�ej Warszawie: "Jolka kocham ci�. Zenek". Nie
uleg�o w�tpliwo�ci, �e sta�em si� guru.
Czas wzi�� si� za robot�. Na pocz�tek poleci�em D�ugo��ckiemu, by dostarczy�
zapas poezji awangardowej dla mojej aparatury poj�ciowej. Chyba si� obrazi�, bo
przerwa� kontakt bez s�owa. Wkr�tce jednak do moich drzwi zapuka� goniec z
ksi�garni, z plikiem tomik�w w r�ku...
Z mroku za go�cem run�a lawina �owc�w autograf�w, dziennikarzy,
rozhisteryzowanych panienek i B�g wie kogo jeszcze. Musieli od dawna czai� si�
na klatce schodowej. Wykaza�em si� refleksem, zatrzasn��em drzwi, przycinaj�c
kurierowi r�k� z poezj�. Wrzasn��, pu�ci� tomiki i wyrwa� przedrami� ze szpary.
Zatrzasn��em zasuw� u�amek sekundy przed uderzeniem lawiny. W rejwachu i �omocie
przepad� g�os go�ca, j�kliwie domagaj�cy si� pokwitowania. Zaraz, s�dz�c po
nowych d�wi�kach, wdeptano go w wycieraczk�. W drzwi wali�o chyba z dwadzie�cia
pi�ci. Zastanowi�em si�, czy nie podeprze� ich szaf�, lecz wkr�tce moi fani
zacz�li si� przepycha� i bi� pomi�dzy sob�, oskar�aj�c wzajemnie o przedwczesne
rozpocz�cie akcji. Przypomnia�em sobie, �e kilka gwiazd zosta�o ju� w takich
okoliczno�ciach rozerwanych na relikwie i zrobi�o mi si� zimno. Za��da�em od
D�ugo��ckiego natychmiastowej ewakuacji, po czym skontaktowa�em si� z cieciem,
polecaj�c jego pami�ci moj� aparatur� poj�ciow�, kaktusa i paprotk�.
Wydostali mnie z mieszkania helikopterem przez okno. By�o fajnie. Na dole, na
barykadzie przed klatk� schodow�, moi wielbiciele �wawo odpierali atak oddzia�u
prewencyjnego policji. W pierwszej linii z najwi�kszym zapa�em t�ukli si�
dziennikarze, tworz�c reporta� uczestnicz�cy. Umo�liwia�a to ostatnia poprawka
do ustawy o wolno�ci s�owa i wypowiedzi. Helikopterami ju� nadlatywa�y dla
reporter�w posi�ki z kolejnych agencji informacyjnych. Jedna z maszyn wygarn�a
w kierunku oddzia�u policji salw� z wielolufowej wyrzutni pocisk�w z klejem
szybkowi���cym. Wi�cej nie zobaczy�em, bo widok zas�oni�y pobliskie wie�owce.
Ma si� rozumie�, D�ugo��cki nie by� zadowolony. Najbardziej z tego, �e nie
pokwitowa�em odbioru tomik�w. Nie zd��y� rozwin�� tematu, bo okaza�o si�, �e
dziennikarze nie dali si� wykiwa� i do Gmachu Wsp�lnot przy Grzybowskiej, do
kt�rego mnie przewieziono, dotarli r�wno z nami. Paparazzi z marszu rozbili
ochron� na parterze i ju� biegli po schodach. U�ywali specjalnych n�g
spalinowych, co dawa�o im sta�� pr�dko�� osiem pi�ter na minut�.
Krytyczny kwadrans przesiedzia�em zamkni�ty w kiblu w towarzystwie ko�lawego
napisu na drzwiach: "Eurosceptycy na Madagaskar". Potem musia�em zaj�� si�
D�ugo��ckim, kt�ry w ramach odwracania uwagi przeciwnika przez chwil� skutecznie
udawa� mnie. Paparazzi tak nab�yskali mu fleszami po oczach, �e o�lep� na trzy
godziny. Ale o normach gada� nie przesta�. Stwierdzi�, �e flesze mia�y
niedopuszczaln� moc.
Z ka�d� chwil� w dzia�aniach moich opiekun�w by�o coraz mniej paniki i
improwizacji. Moje sobowt�ry ewakuowano w najrozmaitszych kierunkach. Ka�dy
kolejny sobowt�r by� coraz bardziej podobny do orygina�u, a� w ko�cu sam
zacz��em w�tpi�, gdzie jestem. Reporterzy zw�tpili wcze�niej i wieczorem w
Gmachu Wsp�lnot nie by�o ju� ani jednego.
Wtedy pojawi� si� Dlouchy. Przedtem przejrza�em kr��ek CD i by�em ju� z grubsza
przygotowany do rozmowy.
- Skojarzenia waszych ekspert�w od karmienia sztucznych inteligencji okaza�y si�
zbyt ubogie i niewystarczaj�ce do podtrzymania sprawno�ci intelektualnej
komputer�w Komisji Projekt�w - zacz��em.
- To my wiemy - uci�� Dlouchy.
- Zacz�li�cie wi�c szuka� r�nych tak zwanych ciekawych ludzi i bra� ich
skojarzenia, co r�wnie� okaza�o si� nieskuteczne. Ci ludzie okazali si� nie do��
ciekawi. Pewnie ogl�dali za du�o telewizji...
- Pan Tomaszewsky - Dlouchy wyra�nie si� zdenerwowa�. - My dodarli�my te� do
lud�w pierwotne, kt�re telewizji jeszcze nie ogl�da�y. Pan to powinien wiedzie�.
Ja my�l�, �e pan nie jest do�� ekspert, �eby my pom�c. Ja my�l�, �e pan jest
s... sz... szarlatan! - a� si� zasapa�. - Dostarczono mi pa�ski portret
psychologiczny.
- Wi�c czemu pan jeszcze ze mn� rozmawia? - unios�em brwi.
Dlouchy westchn�� ci�ko.
- Bo tam pisz�, �e pan jest nieobliczalny.
- Znaczy portret psychologiczny zosta� zrobiony nieprofesjonalnie - rzuci�em od
niechcenia.
- Pan Tomaszewsky - Dlouchy poczerwienia�. - Pan szuka ciekawy cz�owiek, bo pan
nim nie jest!
- Prosz� nie konfliktowa� - przedrze�ni�em go. - Prosz� za�atwi� pe�ny dost�p do
zasob�w sieciowych i da� mi �wi�ty spok�j albo niech pan idzie do tych swoich
zdemencia�ych inteligencji i sam robi za ciekawego cz�owieka.
- Dostanie pan - Dlouchy wsta� i wyszed�.
- Prosz� go zrozumie� - odezwa� si� milcz�cy dot�d D�ugo��cki. - Dzi�, podczas
szturmu gmachu, paparazzi przykleili go do drzwi obrotowych. W holu na dole.
Powiedzieli, �e chc� mie� przebitk� dla urozmaicenia materia�u o panu i kr�cili
nim prawie godzin�. Wykorzystanie tych zdj�� podczas wybor�w do Rady Europy mo�e
mu zablokowa� karier�.
- Czy udzielanie mi tych informacji jest aby zgodne z europrocedurami? -
spyta�em zgry�liwie.
D�ugo��cki burkn�� co� pod nosem i zamilk�. Zrobi�o mi si� g�upio. Cz�owiek
pr�buje zachowa� si� spontanicznie, a ja...
- Przepraszam - powiedzia�em i zaj��em si� robot�. Z obaw� za�o�y�em wirtual,
ale nie by�o niespodzianek. Tu musieli mie� naprawd� dobre filtry.
Zn�w b��dzi�em, pozwalaj�c p�yn�� danym i my�lom. Selekcjonowa�em informacje sam
lub korzysta�em z program�w przesiewaj�cych w wersjach standardowych i
kompilowanych na indywidualne �yczenie. W robocie by�y te� przesiewacze
przesiewaczy. Rzecz jasna, nie wiedzia�em, czego szukam. Nawigowa�em wok� list
dyskusyjnych, wy�awiaj�c informacje na sw�j temat i t�umacz�c sobie, �e mo�e tam
znajd� jakiego� orygina�a. Ten szlak przetarli ju� jednak eksperci z Brukseli. W
ko�cu przesta�em kry� przed samym sob�, �e chc� hodowa� sw�j narcyzm. Zacz��em
przygl�da� si� dyskusjom na m�j temat, bezmiernie ja�owym i g�upim w
dziewi��dziesi�ciu procentach, ale nagle tkn�� mnie tekst: "Ten Tomaszewski to
nic. Jest taki, kt�ry nadaje El Ninio". Przyjrza�em si� argumentacji. Go��
przedstawia� wykres cz�sto�ci wyst�powania zjawiska El Ninio, czyli podp�ywu
ciep�ych w�d do zachodnich wybrze�y Ameryki Po�udniowej i �rodkowej. Wykres ten
w okresie ostatnich trzydziestu lat dawa� si� czyta� alfabetem Morse'a na
zasadzie "jest - nie ma". Wychodzi�o z tego po polsku s�owo: "kurwa". Wi�kszo��
dyskutant�w uzna�a to za przypadek i dorabianie interpretacji na si��, �e niby
podstawiaj�c r�ne j�zyki do r�nych wykres�w mo�na znale�� rozmaite s�owa, w
tym obelgi. Odkrywc� gremialnie olano, w najlepszym razie uznano za �artownisia.
Jako� mnie to podej�cie nie przekonywa�o. Gdzie� na dnie czaszki b�ysn�� termin
"bifurkacja" i "efekt motyla". Starczy�o, by poszuka� mapy pr�d�w morskich
Pacyfiku i dobrze si� jej przyjrze�. Wtedy z�apa�em trop!
Zimny pr�d peruwia�ski p�yn�� od Antarktydy na p�noc, wzd�u� zachodnich
wybrze�y Ameryki Po�udniowej. W rejonie wysp Galapagos spotyka� si� z ciep�ym
pr�dem r�wnikowym wstecznym, p�yn�cym wzd�u� r�wnika z zachodu na wsch�d. Zimny
peruwia�ski i ciep�y r�wnikowy nieustannie przepycha�y si� mi�dzy sob�. Nie by�o
nic dziwnego w tym, �e raz na kilka lat r�wnikowy wsteczny okazywa� si�
silniejszy i odpycha� pr�d peruwia�ski od wybrze�y Peru i Ekwadoru, p�osz�c
zimnolubne ryby i stawiaj�c na g�owie lokaln� pogod�. Reszt� ideologii dorobili
Zieloni i ich cisi sponsorzy, pragn�cy pozby� si� konkurencyjnych producent�w
lod�wek, dezodorant�w i B�g wie czego jeszcze.
Nie to by�o w tym najciekawsze. Je�eli olbrzymie masy ciep�ej i zimnej wody
par�y na siebie, co decydowa�o o tym, kt�ra b�dzie g�r�? Gdzie� musia� pojawia�
si� punkt r�wnowagi, w nim jedno najdrobniejsze drgnienie wody, efekt motyla
w�a�nie, decydowa�o, czy zwyci�y pr�d zimny, czy ciep�y. Czy b�dzie El Nina -
dziewczynka, �askawa dla rybak�w, czy El Ninio - ch�opiec, zwany z�ym omenem.
Topografia wysp i morskiego dna by�a sta�a. Mo�na by wi�c wyobrazi� sobie wysp�,
u kt�rej wybrze�y systematycznie raz lub kilka razy do roku pojawia si� obszar
r�wnowagi, kt�ry wystarczy lekko zaburzy�. W prawo lub w lewo...
Pomys� ten by� najmniej prawdopodobny ze wszystkich mo�liwych wyt�umacze� El
Ninio, a w�a�nie takie pomys�y zwyk�y ostatecznie okazywa� si� rzeczywisto�ci�.
Wywo�a�em dok�adn� map� archipelagu Galapagos wraz z systemem lokalnych pr�d�w
morskich. Szuka�em miejsca, w kt�rym dwie przeciwstawne strza�ki spotyka�yby si�
u wybrze�y jakiej� wyspy. Znalaz�em, poprosi�em o bli�sze dane. Odmowa, wyspa
by�a prywatn� w�asno�ci�. Poczu�em nag�e ciep�o w �rodku tu�owia i u�y�em kod�w
wy�szego dost�pu, dostarczonych przez Dlouchego. I zrobi�o mi si� ca�kiem
gor�co. W�a�cicielem wyspy by� Polak, emerytowany pisarz Edward Lhe�ski, niegdy�
wielka �wiatowa s�awa i pieni�dze, kt�rych starczy�o na wysp�. Dzi� zupe�nie
zapomniany. Przesta� pisa� przesz�o dwadzie�cia lat temu, kiedy to zapytany w
wywiadzie o literatur� powiedzia� kr�tko: "Niech zdycha!". Teraz mia� ju� dobrze
po sze��dziesi�tce.
Pracowa�em jak w transie. Nie wiem, kiedy znalaz�em i uaktywni�em adres
Lhe�skiego. Otrze�wia�em dopiero, gdy w g��bi wirtuala zobaczy�em jego oczy,
osadzone w g�adkiej jak kolano twarzy, p�ynnie przechodz�cej w �ysin�.
- Pan Lhe�ski...?
- S�ucham?
- Rados�aw Tomaszewski, kiedy� by�em dziennikarzem...
- Nie udzielam wywiad�w! - wykona� p�obr�t.
- Nie chc� wywiadu.
- Wi�c czego pan chce?
Wzi��em powoli g��boki wdech i powiedzia�em jeszcze wolniej, starannie
wymawiaj�c ka�d� g�osk�:
- Porozmawia� o El Ninio.
Drgn��, po czym jego bezbarwne usta rozci�gn�y si� w w�skim jak ci�cie brzytw�
u�miechu.
- Przyje�d�aj pan.
- Kto ma przyjecha�? - dobieg� z boku ostry kobiecy g�os, po czym ikona kontaktu
zgas�a. Sekund� p�niej wirtual zasygnalizowa� awari� - nadmierne wydzielanie
potu powodowa�o zwarcia na elektrodach sk�rnych. By�em spocony jak mysz. Zdj��em
wirtual i bez s�owa poda�em go D�ugo��ckiemu.
- Za�atwiaj bilety lotnicze na Galapagos - otar�em zroszone czo�o.
- Mia� pan du�o szcz�cia, �e akurat ja siedzia�em przy komputerze, to wyj�tek.
Zawsze Hanka pl�cze si� z sieci� - Lhe�ski wskaza� na id�c� par� krok�w za nami
sw� sekretark� i ochroniarza zarazem. Drobne fale leniwie liza�y piasek pla�y,
palmy szele�ci�y, wielki ��w gramoli� si� w kierunku pobliskiej k�py krzak�w.
Piasek w moim prawym bucie zaczyna� robi� si� dokuczliwy.
- Ona sp�awia bez wyj�tku wszystkich - kontynuowa� Lhe�ski. - Nieproszeni
go�cie, pismacy, urz�dnicy, traktuje ich jednakowo, strzela w kolano, a potem
ewentualnie t�umaczy si� wypadkiem na polowaniu. Ta dziewucha ma nar�bane jak
katowski pieniek, ale w�a�nie dlatego j� zatrudni�em.
- Czy strzela te� do ludzi kontaktuj�cych si� poprzez sie�? - zapyta�em,
odwracaj�c g�ow�. Hanka reprezentowa�a typ blondynki szturmowej. Gruboko�cista
dziewczyna, w obcis�ej, tropikalnej panterce. Ani �ladu klasycznej urody
sprawiaj�cej, �e wszystkie modelki s� do siebie podobne. Sama dla siebie
tworzy�a kanon osobliwego twardego pi�kna. By�a poci�gaj�ca.
- Sie�? - Lhe�ski roze�mia� si�. - Hanka ma bardzo ciekaw� kolekcj� wirus�w
opartych na paradoksach nieboszczyka Zenona z Elei. Cz�� sama zaprojektowa�a,
zdolna bestia. Potrafi zdekondensowa� ka�d� sztuczn� �wiadomo�� do trzeciego
poziomu inteligencji.
- Czyli ka�dy typ publicznego serwera i wi�kszo�� wyposa�enia prywatnego -
stwierdzi�em. Moja aparatura poj�ciowa by�a jedynk�, co odpowiada�o poziomowi
Foresta Gumpa przyuczonego do strzy�enia trawnik�w. I z takim sprz�tem walczy�em
z Zagadk� Bytu...
- To tutaj - Lhe�ski spowa�nia�.
Skalisty wulkaniczny cypel, nieco zakr�cony, wybiegaj�cy w morze na jakie� sto
metr�w. Przypomina� ogonek przecinka, do kt�rego z kolei podobna by�a ca�a wyspa
Lhe�skiego, widziana z lotu ptaka.
- Zauwa�y�em to od razu, pierwszego dnia, kiedy przywi�z� mnie tu agent od
handlu nieruchomo�ciami - m�wi� gospodarz. - Woda po prawej stronie cypla by�a
zdecydowanie cieplejsza ni� z lewej. Spodoba�o mi si� to, dlatego kupi�em. Potem
zauwa�y�em, �e na czubku cypla zachodzi bifurkacja pr�d�w morskich, niez�a
atrakcja turystyczna. Ucieszy�em si�, �e sprzedawca o tym nie wiedzia�, bo cena
wyspy by�aby grubo wi�ksza. Poj�cia nie mia�em, na jak� to jest skal�...
Doszli�my do ko�ca cypla. Krok przed nami by� ju� ostatni p�aski kamie�. Z boku,
wetkni�ty w skaln� szczelin�, tkwi� d�ugi na dwa metry bambusowy pr�t. Moja
najzupe�niej wariacka hipoteza by�a rzeczywisto�ci�. Tak po prostu.
- Bifurkacja pojawia si� codziennie na godzin�, dok�adnie pomi�dzy przyp�ywem a
odp�ywem. Wtedy wystarczy stan�� tu na kamieniu, wzi�� bambus i mieszaj�c nim w
wodzie mo�na sobie prze��cza� pr�dy morskie; zimny na ciep�y, ciep�y na zimny,
wte i wewte. �wietna zabawa. Czasem dokona tego przep�ywaj�ca ryba, a raz
widzia�em, jak id�cy bokiem po dnie krab poci�gn�� za sob� pr�d ciep�y.
- Czy on...?
- Tak... - Lhe�ski pokiwa� g�ow�. - Wtedy w�a�nie pierwszy raz o tym pomy�la�em
i zacz��em sprawdza�. Tak. Ten bezm�zgi, kurduplowaty stawon�g spowodowa� El
Ninio. Co najmniej dwadzie�cia miliard�w dolc�w bezpo�rednich strat w gospodarce
i oko�o trzystu ofiar �miertelnych w pi�ciu krajach. Wszystko to przez jeden
spacer przy tym kamieniu...
- Wiadomo, kiedy...
- Nie ma sta�ej daty, ale to zawsze mo�na pozna�. Niebo przybiera wtedy
granatowy odcie�, a wiatr cichnie. Morze jest spokojne, jednak czu�, jak pr�dy
oceaniczne napieraj� na siebie, jakby co� nieuchwytnego dotyka�o ci karku albo
brzucha. W tym miejscu, w decyduj�cej chwili woda jest najpierw jak lustro,
potem wyrasta tu fala stoj�ca, podnosi si� na jakie� p� metra i trwa nieruchomo
do czasu, a� co� z zewn�trz zburzy r�wnowag�. Wtedy mo�na podj�� decyzj� i
tr�ci� fal� kijem w kt�r�� stron� albo pozostawi� sprawy w�asnemu losowi. Je�li
pchniesz j� na wsch�d, b�dzie El Ninio. Tr�cona kijem fala stoj�ca momentalnie
zmienia si� w grzywiasty ba�wan biegn�cy do brzeg�w Ameryki. Wszystkie inne fale
natychmiast zmieniaj� kierunek i pod��aj� za ni�, to najbardziej niesamowity
widok. Ocean zaczyna si� ko�ysa� i burzy�, a woda po obu stronach cypla staje
si� ciep�a. Dwa dni p�niej przychodzi monsun. Wtedy ju� wiesz na pewno. Mo�na
zacz�� �ledzi� serwisy informacyjne.
- Zawiadomi� pan kogo�?
- �eby mi odebrali wysp� albo wsadzili do wariatkowa? Albo jedno i drugie? �eby
zrobili tu strategiczn� baz� wojskow�? Nie. Jednak czeka�em, a� kto� si� domy�li
i odczyta, co s�dz� o tym �wiecie...
- Bawi si� pan ludzkim �yciem i koniunktur� gospodarcz�? N�dz�, g�odem i
rozpacz�?
- Skoro mo�e byle krab albo ryba, dlaczego nie ja? M�j kaprys przeciw
instynktowi. Czy� to nie jest literatura? Ja pisz� �wiatem. Glob jest moj�
klawiatur�! - jego oczy nawet na chwil� nie zmieni�y wyrazu ani dystansu, z
jakim na mnie patrzy�y. - Dlatego kaza�em zdycha� tradycyjnej literaturze.
- Nie pomy�la� pan o tym, by chroni� ludzko��?
- Mia�bym by� dobrym dziadkiem odwracaj�cym nieszcz�cia i przeganiaj�cym El
Ninio? Czy to przypadkiem nie by�oby wbrew naturze?
- A ludzie?
- Zacz�liby gni� od �rodka w nadmiarze bezpiecze�stwa i dobrobytu. Bez wyzwa� i
b�lu nie by�oby zmian. Wci�� siedzieliby�my na drzewach. Ja daj� milionom sens
�ycia, zmuszaj�c ich do walki o przetrwanie.
Nie odpowiedzia�em. Trawi�em to. W milczeniu ruszyli�my w powrotn� drog�.
Napotka�em spojrzenie Hanki. Spojrzenie g�odnej samicy. Ju� by�a moja.
Przy kolacji w�a�ciwie milczeli�my, pomijaj�c drobne uwagi na temat wina i
owoc�w morza. Powoli s�czy�em Chablis Grand Cru, rocznik 2028, zielonkawe o
metalicznym posmaku, nie spuszczaj�c oczu z Hanki. Lhe�ski patrzy� na nas.
Zbyt wiele problem�w, zbyt wielkich, zbyt wa�nych, zbyt pal�cych. Odsun��em je
wszystkie od siebie. Potrzebowa�em teraz kobiety, nie filozofii.
Si�gn��em po butelk� i pochyli�em si� w stron� Hanki. Wykona�a gest os�aniaj�cy
kieliszek, chcia�a odm�wi�. Skrzy�owali�my spojrzenia. Ust�pi�a. Nala�em do
pe�na.
Lhe�ski znikn�� po angielsku. Dopiero po d�u�szej chwili zorientowa�em si�, �e
jest to ju� kolacja we dwoje. Podsun��em Hance filet z soli.
- Nie ma tu o�ci? - spyta�a podejrzliwie.
- Nie.
Podnios�a widelec do ust. Obserwowa�em, jak delikatny smak ryby prze�amuje jej
w�tpliwo�ci.
- Dobre.
- To najlepsza z ryb morskich, jakie jad�em. Ze s�odkowodnych dor�wnuj� soli co
najwy�ej szczupak i sum.
- A w�gorz?
- Jest zbyt t�usty. Chocia� przy tym winie by�oby to nieodczuwalne - doko�czy�em
langust� i po namy�le si�gn��em po jeszcze jedn� ostryg�. One zawsze wprowadza�y
mnie w dobry nastr�j. Zrezygnowa�em z cytryny. Przy�o�y�em kostropat� muszl� do
ust i patrz�c Hance prosto w oczy, wybra�em wargami kremowe, �ywe mi�so i morsk�
wod�...
Obliza�a usta.
Wsta�em od sto�u i poda�em jej r�k�. Zaprowadzi�em prosto do mojego bungalowu.
Ch�tnie odda�a poca�unek, ale gdy rozpi��em jej guzik u bluzki, przypomnia�a
sobie, �e jest komandosem. Wyrwa�a si�, cofn�a trzy kroki i zacz�a sama
rozbiera�. Bez �ladu oddania, jakby chcia�a tylko wej�� pod prysznic lub zmieni�
ubranie. Naga podesz�a znowu i zacz�a ca�owa�. Nie przerywaj�c, zrzuci�em
koszul�. Lekko popchn��em j� w kierunku ��ka. Stawi�a op�r. Odruchowo napar�a w
przeciwn� stron�.
- Zapomnij o tym - szepn��em. - Feminizm w ��ku karany jest brakiem orgazmu.
Nie chcia�a by� uleg�a. W ka�dym razie przychodzi�o jej to z trudem. Wstydzi�a
si� uleg�o�ci, broni�a przed obezw�adniaj�c� rozkosz�. Ale chcia�a tego i gdy
by�em ju� w niej mia�a przed sob� tylko jedn� drog�. Osi�gn�a tyle, �e cho� jej
cia�o dr�a�o i szala�o, ona oddawa�a si� w ca�kowitym milczeniu. Nawet nie
j�kn�a, gdy orgazm odbiera� jej zmys�y. Tylko sta�a si� wiotka, ciep�a i
naprawd� uleg�a. Wtedy zarzuci�em sobie jej nogi na ramiona i sko�czy�em w
uniesieniu.
- Co pan zamierza? - zapyta� Lhe�ski po �niadaniu.
Nie odpowiedzia�em od razu. Rozkoszowa�em si� jasno�ci� umys�u i �wiatem, kt�ry
tego ranka mia� ostrzejsze ni� dot�d barwy i kontury.
- Jestem karmicielem sztucznych inteligencji - odpar�em. - Potrzebuj� pa�skich
skojarze� i stylu my�lenia o �wiecie.
- Wi�c jednak wywiad?
- Tak.
- Jest pan naprawd� dobrym pismakiem, zwa�ywszy co zrobi� pan z moj� ochron�.
Hance tylko �lepia b�yszcz� i r�ce lataj�. Obawiam si�, �e gdybym teraz pana
wyrzuci�, ona przestrzeli�aby mi kolana. Wi�c dobrze, ze mn� te� dopnie pan
swego.
- Kiedy� by�em dobrym pismakiem - odpar�em, wyjmuj�c z kieszeni laptopa. -
Teraz jestem tylko cz�owiekiem, kt�ry nie chce zwariowa�. - Po��czy�em si� przez
satelit� i sie� z moj� filozofowark� i aparatur� poj�ciow�. - Zaczynamy -
oznajmi�em.
Odpowiada� kr�tko, zwi�le i niebanalnie.
- I do czego to? - zapyta� p� godziny p�niej. - Czy�bym okaza� si� ciekawym
cz�owiekiem? Do�� ciekawym dla maszyn z brukselskiej Komisji Projekt�w?
- Tego jeszcze nie wiem - odpar�em - ale generalnie zgad� pan.
- Nie zgad�em. Te� potrafi� my�le� i szpera�. Nie zauwa�y� pan, jak bardzo
jeste�my do siebie podobni?
- Zauwa�y�em.
- To dobrze. A co do Brukseli, to na d�u�sz� met� nie b�dzie z tego nic.
Komputery ozdrowiej�, ale za rok lub dwa dostan� tak ci�kiej depresji, �e
trzeba b�dzie rekondensowa� ich �wiadomo��. Nawet pan i ja nie zdo�amy pom�c.
- Sk�d pan wie?
- Panie kochany! - roze�mia� si�. - A co wed�ug pana, robi�em przez dwadzie�cia
lat na tej wyspie? Miesza�em wod� bambusem? Pisa�em ksi��ki, a potem je pali�em?
Ot� nie. Studiowa�em matematyk� i teori� sztucznych inteligencji. Wie pan, co
odkry�em? �e one wcale nie musz� by� tak durne, jak pan s�dzi.
Zapitoli� laptop. Odebra�em, a na ekranie pojawi�a si� twarz Dlouchego.
- Pana system pom�g� - oznajmi� grobowym g�osem. - Komputery bardzo si� o�ywi�y.
Nie jest pan szarlatan, przepraszam. My dzi�kujemy.
Przyj��em t� przemow� z kamienn� twarz�.
- Honorarium jest ju� na pana konto. Teraz my chcemy prosi� o dyskrecja.
- W porz�dku - odpar�em - znajd�cie sobie jakiego� medialnego typa lub typk� i
zwalcie na niego ca�� zas�ug�.
- Co to jest typka?
- Kobieta, m�czyzna inaczej.
- Rozumiem - wycedzi� zimno. Jak przysta�o na wysokiego unijnego urz�dnika,
Dlouchy �le znosi� brak znormalizowanej europowagi. - Co mog� jeszcze dla pana
zrobi�?
- Zanim zapomni pan, �e kiedykolwiek mnie zna�, prosz� za�atwi� mi dyskretn�
zmian� mieszkania.
- Powiem monsieur D�ugo��cki. �egnam - wy��czy� si�.
- Do zobaczenia - mrukn��em.
Podesz�a Hanka, nios�c zimne drinki. Poda�a mi szklank�, odwracaj�c spojrzenie.
C�, boczy�a si� nieco, jak to kobieta o poranku, ale pod oczami wci�� jeszcze,
a mo�e znowu mia�a prze�liczne rumie�ce. Pod moim spojrzeniem nerwowo poprawi�a
dyndaj�cy u pasa uzi i szybko odesz�a.
- Prosz�, prosz� - odezwa� si� Lhe�ski z przek�sem. - Nie do��, �e pomy�la�a o
panu, to jeszcze zapomnia�a przypi�� do pasa granaty.
- Po co jej granaty? - zmieni�em temat.
- Na p�etwonurk�w-paparazzi. Wystarczy wrzuci� jeden do wody, a go�� b�dzie
musia� zamawia� protezy b�benk�w usznych. Ale o czym my to?... No w�a�nie!
Sztuczne inteligencje mog�y by� m�drzejsze od nas.
- Wszystkie badania wykaza�y, �e to niemo�liwe.
- U�ci�lijmy - odpar� Lhe�ski. - Wykaza�y to te badania, kt�re sfinansowano w
ramach unijnych grant�w. Ci, co nie chcieli doj�� do prawid�owych wniosk�w, nie
dostali ani grosza. Marchewka i brak marchewki to lepsza cenzura od kija i
marchewki, bo zawsze znajd� si� tacy, co lubi� by� bici, a nikt nie lubi braku
marchewki.
- Dlaczego?
- Zak�adam, �e nie pyta pan o marchewk�. Ludzie nie lubi� dzieli� si� w�adz� z
innymi lud�mi, a tym bardziej z maszynami. Tymczasem sztuczne inteligencje
sz�stego poziomu...
- Wi�c teoria inteligencji d���cej asymptotycznie do poziomu pi�tego to lipa? -
spyta�em.
- Nie, bo szybko zauwa�y�oby to wiele os�b. To szczeg�lny przypadek rozwi�zania
twistorowego r�wnania inteligencji. Na szukanie alternatywnych rozwi�za� nie
przyznano pieni�dzy ani mocy obliczeniowych. A nie jest to problem, kt�ry mo�na
rozwi�za� za pomoc� kartki i kalkulatora. Zatem sz�stopoziomowa inteligencja
mog�aby ju� robi� normaln� karier�, awansowa� na coraz bardziej odpowiedzialne
stanowiska, podejmowa� decyzje i pyta�, dlaczego wciska si� jej taki kit jak
trzy prawa robotyki. A s� jeszcze si�demki i �semki, kt�re od razu skondensuj� w
wysokokompetentnych ekspert�w i decydent�w. Ludzie ich nie przeskocz�, zw�aszcza
�semek.
- Powinienem co� o tym wiedzie�. Jakie� plotki...
- Nie docenia pan agencji public relations. Plotka to dzi� ca�y przemys�
socjotechniczny. Ale do rzeczy. Inteligencjom do pi�tego poziomu zwykli ludzie
s� potrzebni. Eurokraci wymy�lili zatem ekolotronik� i dopasowali j� do swej
polityki zr�wnowa�onego rozwoju. Jak zwykle uroili sobie, �e panuj� nad �wiatem.
Tymczasem w przyrodzie nie ma trwa�ych r�wnowag. Ca�y wszech�wiat jest ci�gle
zmiennym uk�adem niestabilnym, powtarzalnym tylko chwilowo i lokalnie, jak wiry.
Konkretnie chodzi o to, �e sztuczne inteligencje do pi�tego poziomu nie s�
trwa�e, lecz to wida� dopiero ze wzor�w rozwi�za� dla inteligencji si�dmych. Po
kilkudziesi�ciu latach mimo najsilniejszego bod�cowania ulegn� psychodegradacji.
- Zrobi si� nowe komputery - nim sko�czy�em to m�wi�, ju� wiedzia�em, �e
paln��em g�upot�.
- Sztuczna �wiadomo�� to nie kupa, kt�r� mo�na robi� ci�gle od nowa! W szkole
pan nie by�? - Lhe�ski popatrzy� zdegustowany. - To stan makrokwantowy,
nielokalny, pozostaj�cy w superpozycji z poprzednimi istnieniami. Innymi s�owy:
stan poprzedni wp�ynie na zrekondensowan� �wiadomo��, b�dzie ona mniej trwa�a od
pierwszej, je�eli ta pierwsza zosta�a zniszczona wskutek depresji lub
deprywacji.
- Wiem, przepraszam.
- Przeprosiny przyj�te. Zatem za jakie� pi�� lat nast�pi masowe wymieranie
sztucznych inteligencji. Poniewa� za� robi� one wiele po�ytecznych rzeczy,
zacznie si� nam wali� cywilizacja i styl �ycia. Trzeba b�dzie si� cofn�� w
rozwoju albo pozwoli� dzia�a� sz�stkom i wy�szym inteligencjom, tylko �e wtedy
Bruksela stanie si� zwyk�ym miastem w Europie, a ludzi zacznie �re� masowa
frustracja. B�d� zdeptane klomby, p�on�ce samochody i wisielcy na
eurolatarniach.
- Jakie� miejsce dla cz�owieka powinno si� jednak znale�� - zauwa�y�em.
- Owszem, dla artyst�w, nieobliczalnych indywidualist�w, mistyk�w. Tylko gdzie
pan znajdzie indywidualist� w epoce masowej kultury? Na bezludnej wyspie? -
u�miechn�� si� filuternie. - Ludzko�� wesz�a w �lep� uliczk�. Pewnie wyjdzie z
niej, ale du�ym kosztem. Wol� nie my�le�, jaka b�dzie cena przej�cia od masowej
unifikacji do masowej indywidualizacji. Jeszcze zobaczymy czasy, w kt�rych
psychopaci b�d� nadziej� gatunku i najwy�szym spo�ecznym dobrem. A tak si� sta�
musi, je�li mamy przetrwa�. Prawo Relacji jest prawdziwe i daje nam szanse
dostosowania, ale inteligencji �smego poziomu nie zadziwimy byle czym, a ju� na
pewno freudowskimi skojarzeniami. Musimy si� bardziej rozwin�� - upi� drinka.
- A to si� Dlouchy zdziwi - stwierdzi�em.
- Kto?
- M�j zleceniodawca z Komisji Projekt�w - wyja�ni�em. - Ich �wi�ty, zr�wnowa�ony
rozw�j �lep� uliczk�... To niez�e, naprawd� niez�e. Wida� ci, kt�rzy nie
stworzyli �wiata, nie mog� nim tak naprawd� sterowa�...
- Napijmy si� - Lhe�ski uni�s� szklank�.
- Za straszn� i �mieszn� przysz�o��! - stukn��em si� z nim.
- To co? - Lhe�ski poderwa� si� z fotela. - Idziemy na cypel namiesza�? Ju�
pora. Poka�� ci, jak si� robi bifurkacj� strumieniem moczu...
- Zaraz do��cz� - wskaza�em w kierunku domu.
- Jasne!
Zasta�em Hank� snuj�c� si� po tarasie. Na m�j widok chcia�a uda� bardzo zaj�t�,
ale da�a spok�j. Gdy podszed�em bli�ej, stan�a z wyzywaj�co podniesion� g�ow�,
jak bojowniczka za spraw� przed plutonem egzekucyjnym. �agodnie po�o�y�em d�onie
na jej piersiach.
- Chc� zosta� - powiedzia�em.
Warszawa, Wroc�aw, wrzesie�-pa�dziernik 1999 r.
Konrad T. Lewandowski
KONRAD T. LEWANDOWSKI
Rocznik 1966. Warszawiak. Chemik po Politechnice Warszawskiej. Pisarz,
publicysta (ostatnio "Gazety Polskiej", "�ycia", "Reakcji", "Przegl�du
Technicznego"; kiedy� m.in. "Skandali", co zr�cznie wykorzysta� w swojej
prozie), popularyzator. Orygina� i prowokator. Metafizyk. Przewodas. Autor paru
powie�ci fantasy: "Ksin", "R�anooka", "Most nad otch�ani�" oraz popularnego
zbioru opowiada� fantastyki bliskiego zasi�gu o redaktorze Tomaszewskim,
"Noteka 2015". Rzecz b�dzie rozszerzona i wznowiona, przedstawiamy naj�wie�szy
tekst z tego tomu.
Czytelnicy "NF" znaj� KTL ze znakomitych tekst�w i cykli publicystycznych:
"Stary krytyk mocno �pi" ("NF" 7/93), "Alternatywy ewolucji" ("NF" 2, 4, 6, 8,
10/93), "Zapomniana magia" ("NF" 1/94), "Archetyp i schizofrenia" ("NF" 3/95).
R�wnie wiele pozytywnego szumu zrobi�a w �rodowisku jego proza; zw�aszcza
"Pacykarz" ("NF" 3/94), "Noteka 2015" ("NF" 4/95, nagroda Zajdla), "P�misek"
("NF" 1/96, nominacja do Zajdla). Po 2,5-letniej przerwie i wzmo�onej
dzia�alno�ci publicystycznej wraca Konrad w ramach p�odozmianu do prozy; opr�cz
tekst�w o Tomaszewskim pisze powie�� o alternatywnej, polskiej, Joannie d'Arc.
Czeka te� na proces; na �amach "Przegl�du Technicznego" wyst�pi� bezpardonowo w
obronie szykanowanego wynalazcy z Kielc, za co skar�y KTL o znies�awienie
Prokuratura Kielecka.
(mp)
Konrad T. Lewandowski
Noteka 2015
Motto:
Taki jest styl dworski tego kraju (...), bo gdy w dwa dni
po moim przybyciu mia�em audiencj�, zaraz mi kazano po�o�y�
si�, czo�ga� na brzuchu i zamiata� j�zykiem posadzk�,
posuwaj�c si� do tronu kr�lewskiego. (...) Gdy Kr�l chce
jakiego pana lub dworzanina straci� sposobem honorowym i
�agodnym, ka�e posypa� posadzk� jadowitym proszkiem
brunatnym, od kt�rego �w niechybnie zwolna i bez ha�asu musi
rozp�kn�� si� we dwadzie�cia cztery godziny.
Jonathan Swift "Podr�e Guliwera"
(t�umaczenie bezimienne z roku 1784,
uzupe�nienia Jan Kott, "Iskry" 1953)
Dzie� zacz�� si� i wcze�nie, i ponuro jak w powie�ci
sensacyjnej. Z ��ka wyci�gn�� mnie dzwonek, a za progiem
sta�o trzech smutnych facet�w.
Niezupe�nie smutnych. Dw�ch u�miechn�o si� na m�j widok,
z czego jeden ca�kiem szeroko. Mo�na by�o zrozumie� ten brak
urz�dowej powagi. Nieogolona g�ba, rozbiegane oczy oraz
zmierzwione kud�y czyni�y mnie zapewne podobnym do
skacowanego borsuka.
- Rados�aw Tomaszewski, sta�y wsp�pracownik tygodnika
"Oble�ne Nowinki"? - zapyta� najsmutniejszy.
Spojrza�em spode �ba.
- Tak, to ja.
Wyci�gn�li legitymacje, bardzo dbaj�c, bym nie pomy�la�,
�e to rewolwery.
- Ministerstwo Obrony Narodowej - oznajmili ch�rem.
- Wiecie co, panowie, to chyba naprawd� pomy�ka...
- Mo�emy wej��?
Pytanie, rzecz jasna, by�o retoryczne. Kiedy ju�
wpakowali si� do �rodka i zamkn�li drzwi, ten najbardziej
weso�y oznajmi�:
- Przychodzimy w sprawie pa�skich artyku��w dotycz�cych
naszego resortu...
- Ale� ja wszystko zmy�li�em! - nie by�em pewien, czy w
obecnej sytuacji jest to rozs�dny argument, ale w sumie nie
mia�em nic innego do powiedzenia.
- Wiemy o tym - odrzek� ten umiarkowanie weso�y. -
W�a�nie dlatego tu przyszli�my.
- Ojczyzna pana potrzebuje - doda� najsmutniejszy.
Zakr�ci�o mi si� w g�owie.
A wszystko przez to, �e trzy miesi�ce wcze�niej w
"Oble�nych Nowinkach" zmieni� si� redaktor naczelny.
Istnia�o kilka regu� rz�dz�cych procesem nast�pstwa zad�w
na sto�ku naczelnego. Po pierwsze: kadencje kr�tkie
nast�powa�y zawsze po d�ugich, na zasadzie kreska-kropka-
kreska-kropka, jak w alfabecie Morse'a. Po drugie: ka�dy
naczelny typu "kropka" zaczyna� od gruntownej reformy pisma
celem jego wi�kszego urynkowienia. M�wi�c po ludzku:
uskutecznia� nowe, w swoim przekonaniu genialne pomys�y na
czytanki dla p�analfabet�w. Eksperymenty te owocowa�y
rych�o spadkiem nak�adu, w wyniku czego wydawca sp�awia�
nowatora i dawa� na jego miejsce przytomniejszego cz�owieka,
kt�ry wkr�tce doprowadza� nak�ad do poprzedniego poziomu.
Nast�powa�a kadencja typu "kreska". Jednak po jakim� czasie
wydawca zn�w zaczyna� kombinowa� jakby tu "Nowinki" bardziej
"urynkowi�". W efekcie zaczyna� si� nast�pny cykl. Nie
by�oby w tym nic przykrego, gdyby nie to, �e przy ka�dej
reformie "Nowinek" dochodzi�o do pogromu sta�ych
wsp�pracownik�w.
Tym razem przysz�a kolej na kropk�, czyli porcj�
post�pu. Nowy naczelny na dzie� dobry oznajmi�, �e od tej
pory nie b�dziemy �adnym brukowcem, tylko powa�nym pismem
bulwarowym. W�r�d autor�w g�upawek wybuch�a panika. Kto�
kopn�� si� do komputera i zacz�� przerabia� rolnika spod
Piotrkowa, kt�ry zar�ba� �on� motyk� do burak�w, na hrabiego
Luisa z Monaco, kt�ry udusi� kochank� �ywym pytonem. Kilka
os�b przezornie posz�o rozejrze� si� za robot� gdzie
indziej, a mnie strzeli� do g�owy ten cholerny pomys�. W te
p�dy zapisa�em si� na audiencj� do naczelnego.
- Czym zajmowa� si� pan do tej pory? - zapyta� p�
godziny p