5123
Szczegóły |
Tytuł |
5123 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5123 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5123 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5123 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
NANCY KRESS
cena pomara�czy
- Martwi� si� o moj� wnuczk� - odezwa� si� Henry Kramer podaj�c po��wk�
sandwicza Manny'emu Feldmanowi. Ten ch�tnie przyj�� pocz�stunek. Sandwicz by�
pot�ny, grube p�aty wo�owiny z chrzanem pomi�dzy kawa�kami chrupi�cego chleba.
Go��bie przygl�da�y si� mu z nadziej�.
- O Jackie? To ta dziewczyna, kt�ra pisze ksi��ki - mrukn�� Manny, jakby chcia�
si� upewni�.
Harry patrzy�, czy Manny je. Je�li chodzi o jedzenie, nie mo�na mu by�o zbytnio
ufa�; wci�� by� za chudy. Przynajmniej tak uwa�a� Harry. Czasami przychodzi�o
mu do g�owy, �e wszystko nie wiadomo kiedy wychud�o. Ca�y �wiat, w tym tak�e
Manny i Jackie. Czego� zabrak�o. Jakby si� rozci�gn�o.
- Oczywi�cie, �e chodzi o Jackie - przytakn��, patrz�c, jak chrzan cieknie po
brodzie przyjaciela.
- Co jej jest? Zachorowa�a? - Manny nie m�g� oderwa� wzroku od strudla z
wi�niami na prawdziwym dro�d�owym cie�cie.
Harry przesun�� ciastko w jego stron�.
- Ale nie ca�e, Harry. Nie m�g�bym.
- We�, we�. Ja nie chc�. Powiniene� je��. Nie, ona nie jest chora. Tylko
nieszcz�liwa. - A kiedy Manny, z ustami pe�nymi ciasta, nie odpowiedzia�, Harry
po�o�y� mu d�o� na ramieniu i powt�rzy�: - Nieszcz�liwa.
Manny prze�kn�� po�piesznie.
- Sk�d wiesz? Widzia�e� j� w tym tygodniu?
- Nie, zobacz� si� z ni� w przysz�y wtorek. Ma mi przynie�� ksi��k� swojej
przyjaci�ki. A wiem st�d. - Z wewn�trznej kieszeni p�aszcza wyci�gn��
czasopismo. P�aszcz by� z grubego tweedu, prawie nowy i mia� drewniane guziki.
Na l�ni�cej ok�adce magazynu kobieta u�miecha�a si� pogardliwie. Kobieta o
zapad�ych policzkach, kt�ra najwyra�niej nie jad�a do syta. - Jackie pisze te�
opowiadania. Tylko pos�uchaj: "Sta�am na podw�rku za domem otoczona sztuczn�
zieleni� karmion� toksynami i zda�am sobie spraw�, �e ziemia nie �yje. Czy�
inaczej mog�o si� sta�, skoro my, ludzie, wyroili�my si� na niej jak robactwo na
padlinie gor�czkowo wznosz�c nasze kopce, zostawiaj�c l�ni�ce �lady na
bezsensownej powierzchni". Czy tak pisze szcz�liwa kobieta?
- A niech to! - mrukn�� Manny.
- I wszystko, co pisze, jest takie. "Nie czytaj moich rzeczy, dziadku", ona mi
m�wi. "To nie dla ciebie". A potem si� u�miecha, ale tak, �e nie wida� ani
kawa�ka z�b�w. A kto powinien to czyta� jak nie jej w�asny dziadek?
Manny prze�kn�� ostatni kawa�ek ciasta. Go��bie zatrzepota�y gniewnie.
- Nigdy nie pokazuje z�b�w, kiedy si� u�miecha? Nigdy?
- Nigdy.
- A niech to! - mrukn�� znowu Manny. - Czy chcesz pomara�cz�?
- Nie, kupi�em j� dla ciebie, �eby� wzi�� do domu. Ale czy sko�czy�e� ju�
sandwicza?
- My�la�em, �e reszt� zabior� ze sob� - powiedzia� nie�mia�o Manny. Wyci�gn�� z
kieszeni swego starego p�aszcza ko�c�wk� kanapki zawini�t� w gruby br�zowy
papier.
Harry skin�� z aprobat�.
- Dobrze. I we� te� pomara�cz�. Kupi�em j� dla ciebie - powt�rzy�.
Ich �awk� mija�o w�a�nie troje nastolatk�w z wielkimi skrzecz�cymi radiami. Szli
bardzo powoli. Manny ju� mia� podnie�� r�ce, by zakry� uszy, ale zmrozi�o go
spojrzenie ch�opaka o zielonych w�osach, po�o�y� d�onie na kolanach. Dzieciak
toczy� stopami po chodniku pust� butelk� po piwie. Harry spogl�da� ze z�o�ci�,
natomiast Manny wpatrywa� si� sztywno przed siebie. Kiedy kakofonia ucich�a,
powiedzia�:
- Dzi�ki za pomara�cz�. Owoce tyle kosztuj� o tej porze roku.
- Nie w 1937 - odpar� wci�� nachmurzony Harry.
- Nie zaczynaj tego znowu.
- Dlaczego nie chcesz mi uwierzy�? - zapyta� ze smutkiem Harry. - Czy m�g�bym
pozwoli� sobie na ca�e to jedzenie, gdybym je mia� w cenach 1999 roku? Czy sta�
by mnie by�o na ten p�aszcz? Czy widzia�e� takie guziki przy nowych p�aszczach?
Czy widzia�e� taki papier do pakowania od czas�w naszej m�odo�ci? No powiedz.
Dlaczego mi nie wierzysz?
Manny powoli obiera� pomara�cz�. Sk�rka by�a blada, a owoc mia� pestki.
- Harry, nie zaczynaj.
- Ale czemu po prostu nie przyjdziesz do mnie i nie zobaczysz?
Manny powoli dzieli� owoc na cz�stki.
- Tw�j pok�j. Tanio umeblowane pomieszczenie w Domu Pomocy Spo�ecznej. Po co
mia�bym tam i��? Wiem, co znajd�. To samo co u siebie. ��ko, krzes�o, st�,
piecyk, puszki z jedzeniem. Wol� spotyka� si� z tob� w parku, gdzie przynajmniej
mo�emy pooddycha� �wie�ym powietrzem. - Popatrzy� na Harry'ego potulnie. - Nie
zrozum mnie �le. To nie z braku sympatii do ciebie. Jeste� dla mnie dobry,
jeste� najlepszym przyjacielem, jakiego kiedykolwiek mia�em. Przynosisz mi
frykasy, rozmawiasz ze mn�, dzielisz si� ze mn� �yciem rodzinnym, kt�rego nigdy
nie mia�em. To wystarczy, Harry. To wi�cej ni� do��. Nie chc� widzie�, �e �yjesz
tak jak ja.
Harry zrezygnowa�. By�y takie chwile, kiedy Manny stawa� si� niewzruszony.
Kiedy si� przy czym� upar�, nie spos�b by�o nam�wi� go na zmian� zdania.
- Zjedz pomara�cz�.
- Jest bardzo smaczna. A teraz opowiedz mi wi�cej o Jackie.
- Jackie! - Harry potrz�sn�� g�ow�.
Na �cie�ce pojawi�o si� dwoje dzieciak�w na rowerach. Jedno z nich podjecha�o do
Manny'ego i porwa�o mu z r�ki pomara�cz�.
Harry wrzasn�� na dzieciaka. To by�a dziewczynka. Manny tylko wytar� sok z
palc�w o spodnie.
- Czy wszystko, co pisze, jest takie przygn�biaj�ce?
- Wszystko - odpar� Harry. - Pos�uchaj tego. - Wyci�gn�� inne pismo, mniejsze,
oprawne w szorstki papier z imitacj� rysunku na p��tnie przedstawiaj�c� intymne
szczeg�y kobiety. Na ok�adce! Harry trzyma� pismo zas�aniaj�c ilustracj�
rozpostart� d�oni�. - "Spogl�da�a na matk� w jedyny mo�liwy spos�b: z pogard�, z
pogard� dla tych wszystkich zdrad i ust�pstw, kt�re sk�ada�y si� na jej �ycie, z
pogard� dla tych smutnych bruzd wok� jej ust, dla jaskrawej sukienki ze
sztucznego materia�u zbyt m�odej na jej zmarnowane lata, nawet dla sk�rzanej
torebki, oczywi�cie od Gucciego, pe�nej brudnych pieni�dzy otrzymanych od
m�czyzny, kt�remu sprzeda�a swoje �ycie, od dawna ju� oboj�tnemu..."
- Hej, ch�opie! - przerwa� Manny. - O matce tak pisze?
- O ka�dym. I ca�y czas.
- A gdzie jest Barbara?
- Znowu w Reno. Kolejny rozw�d. - Ile to ju� ich by�o? Po dw�ch pierwszych nikt
nast�pnych nie liczy�. Wyobra�a� sobie �ycie Barbary jako wielkie ko�o ruletki,
takie, jak pokazuj� w telewizji, na kt�re ma�y srebrny cz�owieczek rzuca czarne
�etony. Dlaczego nie mia�aby dosta� zawrotu g�owy?
- Zawsze uwa�a�em, �e jest w niej du�o mi�o�ci - powiedzia� z namys�em Manny.
- Du�o jej otrzyma�a - odpar� sucho Harry.
- Nie Barbara... Jackie. Du�o... Nie wiem. S�odyczy. Pod tym, co na wierzchu.
- Na wierzchu ma kolce - stwierdzi� ponuro Harry. - Jak kaktus. Ale masz racj�,
Manny, wiem, o co ci chodzi. Ona potrzebuje kogo�, kto by j� zmi�kczy�. Da� jej
mi�o��. Cho� ja jej troch� daj�.
Dw�ch starych m�czyzn popatrzy�o na siebie.
- Harry... - zacz�� Manny.
- Wiem, wiem. Jestem tylko dziadkiem, moja mi�o�� si� nie liczy, ja po prostu
jestem. Jak powietrze. "Jeste� cudowny, dziadziu", m�wi, ale w jej u�miechu nie
ma pe�ni. Ale wiesz co, Manny, masz racj�! - Harry zerwa� si� na r�wne nogi. -
Naprawd�. Ona po prostu potrzebuje ukochanego!
Manny popatrzy� zaniepokojony.
- Nie powiedzia�em...
- Czemu nie pomy�la�em o tym wcze�niej!
- Harry...
- I jeszcze te jej opowie�ci. Pe�ne wstr�tnych morderstw, brzydkich miejsc i
nieszcz�liwych zako�cze�. Musi zrozumie�, �e pisanie mo�e dotyczy� tak�e spraw
s�odkich.
Manny przygl�da� mu si� twardym wzrokiem. Harry poczu� przyp�yw uczucia. To
Manny przyni�s� rozwi�zanie! Ko�cisty cudowny Manny!
- Jackie kiedy� powiedzia�a mi - powiedzia� powoli Manny - "opisuj�
rzeczywisto��". Tak w�a�nie mi powiedzia�a.
- A wi�c rzeczywisto�� nie bywa s�odka? Je�li ona zazna w �yciu s�odyczy, jej
pisarstwo te� z�agodnieje. Ona tego potrzebuje, Manny. Kogo� naprawd� mi�ego!
Obok przebieg�o dw�ch m�czyzn w sportowych strojach. Jeden z reebok�w nast�pi�
na p�kni�t� butelk� po piwie.
- Co za cholerny pech! - krzykn��, zatrzymuj�c si�, �eby obejrze� podeszw� buta.
- Co za pieprzony park!
- A czego si� spodziewa�e�? - wycedzi� drugi, spogl�daj�c na Manny'ego i
Harry'ego. - Chocia� mo�na by pomy�le�, �e skoro uda�o nam si� oczy�ci� jezioro
Erie...
- Pieprzone wraki! - burkn�� pierwszy. I odbiegli.
- To oczywi�cie mo�e nie by� �atwe - powiedzia� Harry - znale�� faceta, kt�ry
przekona Jackie.
- Harry, wydaje mi si�, �e mo�e powiniene� pomy�le�...
- Nie tutaj - przerwa� mu Harry. - Nie tutaj. Tam w 1937.
- Harry!
- Tak - Harry kiwa� g�ow�. Czu� si� podekscytowany, jakby kto� zapali� w jego
wn�trzu �wiat�o. Co za pomys�! - Wtedy by�o ca�kiem inaczej.
Manny patrzy� na niego w milczeniu. Potem podni�s� si�, ods�oni� nadgarstek, na
kt�rym by� wytatuowany numer.
- W 1937 te� nie by�o raju - powiedzia� cicho.
Harry wzi�� go za r�k�.
- Zrobi� to, Manny. Znajd� tam kogo� dla niej. I przenios� tu.
Manny westchn��.
- Jutro w klubie szachowym? O pierwszej? Jutro jest wtorek.
- Jutro ci powiem, jak to zorganizuj�.
- Dobrze, Harry. Dobrze. �ycz� ci powodzenia z ca�ego serca. Wiesz o tym.
Harry podni�s� si�, wci�� trzymaj�c Manny'ego za r�k�. Do �awki zbli�y� si�
chwiejnym krokiem m�czyzna w �rednim wieku, osun�� si� na siedzenie. Bucha� od
niego od�r whisky. Spogl�da� spode �ba.
- Pieprzone peda�y - warkn��.
- Dobranoc, Harry.
- Manny, gdyby� tylko poszed�... pieni�dze maj� tam zupe�nie inn� warto��...
- Jutro o pierwszej. W klubie.
Harry patrzy�, jak jego przyjaciel odchodzi. Lekko ku�tyka�, z pewno�ci� znowu
dokucza�o mu kolano. Powinien go obejrze� lekarz. Mo�e lekarz by wiedzia�,
dlaczego Manny jest taki chudy.
Harry wr�ci� pieszo do swego hotelu. W holu siedzieli starzy m�czy�ni, w
workowatych spodniach, z dziurami od papieros�w, wy�wieconych od nieustannego
siedzenia. Siedzie� tak i siedzie�, pomy�la� Harry, �ycie odmierzone liczb�
wytartych spodni. Poniewa� zrobi�o si� ju� ciemno, nikt nie b�dzie m�g� wyj�� z
budynku a� do nast�pnego poranka. Harry potrz�sn�� g�ow�.
Winda znowu nie dzia�a�a. Zabra� si� do w�dr�wki na trzecie pi�tro. W po�owie
przystan��. Wymaca� w kieszeni pi�� �wier�dolar�wek, sze�� dziesi�tek, dwie
pi�tki i osiem cent�w. Zszed� z powrotem.
- Czy m�g�bym dosta� dwa dolary w banknotach za te drobne? Najlepiej stare.
Recepcjonistka spojrza�a na niego podejrzliwie.
- Czynsz zap�acony?
- Oczywi�cie - odpar� Harry.
Kobieta niech�tnie poda�a mu pieni�dze.
- Dzi�kuj�. �licznie pani dzisiaj wygl�da, pani Raduski.
Pani Raduski odchrz�kn�a.
Kiedy by� ju� w pokoju, zacz�� szuka� swego kapelusza. Wreszcie znalaz� go pod
��kiem. Jak kapelusz m�g� trafi� pod ��ko? Przetar� go z kurzu i za�o�y� na
g�ow�. Kapelusz kosztowa� 3 dolary i 25 cent�w. Potem otworzy� szaf�, rozsun��
ubrania wisz�ce na metalowym pr�cie - jak Moj�esz, kt�ry rozdzieli� morze,
zawsze mu wtedy przychodzi�o na my�l, �e Moj�esz powr�ci� - i wszed� w g��b
szafy. Bardziej jego cia�o ni� umys� pami�ta� lekkie szarpni�cie w prawo, za
szary r�kaw we�nianej marynarki. Wyszed� na opustosza�y k�t magazynu. Jego
kapelusz zaczepi� o paj�czyn�, co oznacza�o, �e znalaz� si� nieco zbyt na prawo.
Przemierzy� pust� przestrze� i dotar� do stosu desek tak�e pokrytych paj�czyn�.
Niezbyt wiele si� tu budowa�o. W drodze do wyj�cia min�� stra�nika, kt�ry
przyszed� w�a�nie na nocn� zmian�.
- Spokojny by� dzie�, Harry?
- Jak w ko�ciele, Rudy - odpar�.
Stra�nik roze�mia� si�. W og�le du�o si� �mia�. Poza tym nie zadawa� pyta�.
Kiedy pierwszy raz ujrza� oszo�omionego Harry'ego wychodz�cego z magazynu,
musia� uzna�, �e to nowy pracownik. Spogl�daj�c na okr�g�� bezmy�ln� twarz
Rudy'ego, Harry doszed� do wniosku, �e tamten nie straci� pracy tylko dlatego,
�e by� czyim� wujkiem, czyim� kuzynem, czyim� kim�. Harry poczu� lekki przyp�yw
uznania, w rodzinie nale�y dba� o siebie nawzajem. Powiedzia� Rudy'emu, �e
zgubi� sw�j klucz i poprosi� o zapasowy.
Na zewn�trz by�o p�ne popo�udnie. Harry ruszy� przed siebie. Po jakim� czasie
dotar� do ludniejszej okolicy. Wszyscy nosili kapelusze. Kobiety z welwetu lub
we�ny z woalkami w kropki si�gaj�cymi do nosa. I d�ugie zgrabne sukienki w ma�e
wzorki. M�czy�ni mieli kapelusze z filcu i garnitury r�wnie workowate jak
Harry. Kiedy doszed� do parku, zobaczy� dzieci, dziewczynki w czarnych
rajstopach i mocnych butach, ch�opc�w w koszulach zapinanych na guziki. Wszyscy
wygl�dali, jakby to by� niedzielny poranek.
Wzd�u� chodnika ci�gn�y si� sklepy i kramy. Harry kupi� par� szarych skarpetek
z grubej we�ny, za 89 cent�w. Kiedy m�czyzna bra� od niego dolara, Harry
wstrzyma� oddech, zawsze za pierwszym razem lekko skr�ca�o go w �o��dku. Ale
nikt nie sprawdza� daty na starym banknocie. Kupi� dwie pomara�cze, ka�d� za 5
cent�w, a potem, my�l�c o Mannym, dokupi� trzeci�. W sklepie ze s�odyczami
poprosi� o batonik z historyjk�. "U Przytulnego Kolekcjonera" w innym czasie
dadz� mu za to ze 30 dolar�w. Wreszcie za dziesi�taka kupi� Cherry Coke i ruszy�
w stron� parku.
Jaki� szybko id�cy m�czyzna potr�ci� go.
- Och, przepraszam - powiedzia� m�ody cz�owiek. - Prosz� mi wybaczy�.
Harry uwa�nie mu si� przyjrza�. Ale nie. Za m�ody. Jackie mia�a dwadzie�cia
osiem lat.
Min�o go kilkoro dzieci biegn�cych w stron� kina. Wy�wietlali "Kapitanowie
Zuchy" ze Spencerem Tracym. Harry usiad� na zielonej drewnianej �awce pod par�
wspania�ych holenderskich klon�w. Na �awce le�a� kolorowy magazyn, zerkn��, by
sprawdzi� dat�. 28 wrze�nia. Na ok�adce pr�y� si� m�ody jasnow�osy hitlerowiec.
Harry znowu pomy�la� o Mannym, skrzywi� si� i prze�o�y� pismo ok�adk� do spodu.
Siedzia� tak nast�pn� godzin�, przygl�daj�c si� uwa�nie przechodz�cym ludziom.
Kiedy zrobi�o si� ju� zbyt ciemno, wsta� i ruszy� w stron� magazynu. Po drodze w
piekarni kupi� szarlotk�. W szparze mi�dzy zas�onami oddzielaj�cymi kontuar od
reszty pomieszczenia by�o wida� m�czyzn� w koszuli z podwini�tymi r�kawami,
jedz�cego zup�, sk�panego w ciep�ym, ��tym �wietle lampy. Ciasto kosztowa�o 32
centy.
Do magazynu wszed�, u�ywaj�c w�asnego klucza, prze�lizn�� si� ko�o Rudy'ego
zag��bionego w lekturze "Paryskich nocy" i wcisn�� w k�t zasnuty paj�czynami. Po
chwili by� ju� w szafie swego pokoju. Za oknami wy�y syreny.
- No i jak sprawy? - zapyta� Manny.
Okruszki z jab�ecznika spad�y mu z ust na szachownic�. Harry str�ci� je na
pod�og�. Manny zaszachowa� mu kr�la.
- Potrzeba troch� czasu, �eby znale�� kogo� odpowiedniego - odpar� Harry. -
Chcia�bym, �eby mi si� uda�o przed przysz�ym wtorkiem, id� wtedy z Jackie na
kolacj�. To nie takie �atwe, niestety. Mam sporo wymaga�. Musi by� na tyle
m�ody, �eby spodoba� si� Jackie, ale wystarczaj�co dojrza�y, by j� zrozumie�.
Musi by� �agodny z natury, �eby by�o jej z nim dobrze, ale musi te� mie� silny
charakter, �eby wytrzyma� skok o tyle lat. Kto� wykszta�cony. Taki, kt�rego moja
szafa zainteresuje, a nie przestraszy. Jak my�lisz?
- Lepiej uwa�aj na kr�low�. - Manny przesun�� wie��. - Wi�c jak zamierzasz go
znale��?
- Musz� mie� troch� czasu. Pracuj� nad tym.
Manny potrz�sn�� g�ow�.
- Musisz przyprowadzi� kogo� tutaj, potem przekona� go, �e teraz jest teraz,
�eby nie odwr�ci� si� na pi�cie i nie uciek�... Nie wiem, Harry. Naprawd� nie
wiem. Zastanawia�em si� nad tym. To nie jest prosta sprawa. Co b�dzie, je�li co�
p�jdzie nie tak? Je�li na przyk�ad zabierzesz kogo�, kto m�g� okaza� si� wa�ny
dla 1937 roku?
- Nie wybior� nikogo wa�nego.
- A je�li pope�nisz b��d i sprowadzisz w�asnego dziadka? I co� mu si� tutaj
przydarzy?
- W 1937 m�j dziadek ju� nie �y�.
- A je�liby� sprowadzi� mnie? Ja wtedy �y�em.
- Ale nie mieszka�e� tutaj.
- Je�li przyprowadzisz siebie?
- Ja te� tu nie mieszka�em.
- Je�li....
- Manny - przerwa� Harry. - Nie sprowadz� nikogo wa�nego. Nie sprowadz� nikogo
znajomego. Nie sprowadz� nikogo na sta�e. Po prostu chc� znale�� dla Jackie
mi�ego ch�opaka, �eby sp�dzi�a mi�o czas i �eby zrozumia�a, �e s� inni ludzie.
By pozna�a nowe mo�liwo�ci. Zakosztowa�a niewinno�ci. Jestem pewien, �e tutaj
te� s� tacy faceci, ale ja ich nie znam i nie mam poj�cia, jak j� z nimi pozna�.
Tam si� lepiej poruszam. Czy to takie skomplikowane? Takie nieprzewidywalne?
- Tak - odpar� Manny.
Znowu mia� ten nieust�pliwy wyraz twarzy. Jak kto� tak chudy m�g� by� taki
uparty. Harry westchn�� i przesun�� swego jedynego konika.
- Przynios�em ci skarpetki.
- Dzi�kuj�. Ten ruch specjalnie ci nie pomo�e.
- Wyk�ady! To co�, co kiedy� istnia�o, a czego teraz w og�le nie ma. Wszyscy
chodzili na wyk�ady. Nie by�o telewizji, kino sporo kosztowa�o, a wyk�ady by�y
darmowe.
- Pami�tam. - Manny u�miechn�� si�. - Sam wtedy by�em m�odym cz�owiekiem. Harry,
to nie jest taka prosta sprawa.
- A w�a�nie, �e jest.
- W 1937 roku nie by�o wcale tak �atwo.
- Manny, to si� uda.
- Spr�buj.
Tego wieczora Harry poszed� znowu. Tym razem by�o tam popo�udnie 16 sierpnia. Na
stojakach "New York Times" og�asza�, �e prezydent Roosevelt i John L. Lewis
uci�li sobie mi�� pogaw�dk� w Bia�ym Domu. Papierosy kosztowa�y po 13 cent�w za
paczk�. Kobiety nosi�y bawe�niane po�czochy i buty na wysokich, grubych
obcasach. Najlepsze czekoladki firmy Schraff kosztowa�y 60 cent�w za p� kilo.
Mali ch�opcy, zwracaj�c si� do Harry'ego, tytu�owali go "sir".
W ci�gu dw�ch dni by� na sze�ciu wyk�adach. Madame Trefania wyk�ada�a teozofi� w
sali pe�nej �le ubranych kobiet o w�skich zaci�ni�tych ustach. Jaki� zwi�zkowiec
zamieni� wyk�ad w wiec, w zwi�zku z czym Harry opu�ci� sal� po trzydziestu
minutach. Wychudzony, nerwowy misjonarz pokazywa� slajdy z plac�wek w Chinach.
Archeolog, kt�ry w�a�nie powr�ci� z Meksyku, wyg�osi� such�, niecierpliw� mow�
na temat �wi�ty�. S�ucha�o go troje ludzi. Demokrata, zwolennik Nowego �adu,
przemawia� ogni�cie, nawo�uj�c o pomoc dla biednych, ale na koniec zwr�ci� si�
do wszystkich obecnych kobiet jako do si�str. I wreszcie, kiedy ju� w serce
Harry'ego wkrad�o si� pow�tpiewanie, znalaz� to, czego szuka�.
Muzeum proponowa�o seri� wyk�ad�w na temat "Nauka dzi� - i jutro". Harry
wys�ucha� szczup�ego m�odego cz�owieka z rudaw� brod� opowiadaj�cego w
idealistycznym uniesieniu o podr�ach na Ksi�yc, na inne planety, a� do gwiazd.
Harry uwa�a�, �e w por�wnaniu z takimi podr�ami wyprawa w 1999 rok jest
ca�kiem niewinna.
M�ody m�czyzna mia� �agodne orzechowe oczy i poczucie humoru. Kiedy opowiada� o
�yciu na statku kosmicznym, wspomnia�, �e kobiety b�d� zwolnione z rob�t
domowych, tak im dzi� doskwieraj�cych. Podczas wyk�adu pali�. Zapala� papierosy,
mru��c oczy i os�aniaj�c p�omie�, jak kto� nawyk�y robi� to w trudnych
warunkach. Po m�sku. Powiedzia� te�, �e wyobra�nia jest cech�, kt�ra pozwala
ludziom dostosowywa� si� do zmian. Jego buty by�y starannie wypastowane.
Ale najwa�niejsze, �e mia� odznak�. Wspania�� z�ot� odznak� skautowsk�, kt�ra
przypomnia�a Harry'emu stare ok�adki "Saturday Evening Post". Kt�ry w tych
czasach kosztowa� 5 cent�w.
Po wyk�adzie Harry pozosta� na swoim miejscu w pierwszym rz�dzie, przetrzymuj�c
nawet oci�gaj�c� si� z wyj�ciem dziewczyn� o czerwonych b�yszcz�cych ustach.
Najwyra�niej chcia�a zosta� sam na sam z Robertem Gernshonem.
Od czasu do czasu Gernshon zerka� na Harry'ego z widocznym zainteresowaniem.
Wreszcie dziewczyna, wydymaj�c czerwone wargi, odesz�a.
- Dzie� dobry - przywita� si� Harry. - Nazywam si� Harry Kramer. Podoba� mi si�
pa�ski wyk�ad. Chcia�bym pokaza� panu co� bardzo interesuj�cego.
Orzechowe oczy uciek�y w bok.
- Och, nie, nie - pospiesznie doda� Harry. - Co� naukowego. Prosz� zobaczy�. -
Poda� Gernshonowi papierosa z filtrem.
- Jaki d�ugi! - wykrzykn�� Gershon. - Z czego jest zrobiony?
- To filtr. Z... nowego materia�u filtruj�cego. Papieros nie jest taki ostry w
smaku i mniej nikotyny przenika do p�uc. Tak jest znacznie zdrowiej. A prosz�
spojrze� na to. - Poda� Gernshonowi styropianow� fili�ank� od McDonald'sa. - To
te� jest nowy materia�. Bardzo tani. Do r�nych zastosowa�.
- Kim pan jest? - spokojnie zapyta� Gernshon.
- Naukowcem. I podobnie jak pana interesuje mnie nauka przysz�o�ci. Chcia�bym
pokaza� panu laboratorium, mie�ci si� w moim domu.
- W pa�skim domu?
- Tak. To niedaleko st�d. Tylko chwilka.
Harry nie czu� si� wcale bardzo pewnie. M�ode orzechowe oczy przewierca�y go na
wskro�. Dla Jackie, pomy�la�. Martwa ziemia. Robaki i zgnilizna. Pogarda dla
matek. Co by na to Gernshon powiedzia�? Kiedy on si� wreszcie odezwie?
- Dzi�kuj� za zaproszenie - odpar� Gernshon. - Kiedy by panu odpowiada�o?
- A teraz? - zapyta� Harry. Stara� sobie u�wiadomi�, jaka mog�a by� pora dnia.
Ale wyobra�nia podsuwa�a mu tylko obrazki z kolejnych sal wyk�adowych.
Gernshon zgodzi� si�. By�a 9.30 wieczorem, pi�tek 17 sierpnia. Harry prowadzi�
go ulicami, paplaj�c nieustannie, by odwr�ci� jego uwag�. Opowiada�, �e sam te�
jest bardzo zainteresowany podr�ami do gwiazd. �e zawsze jego wielkim marzeniem
by�o stan�� na jakiej� innej planecie i pooddycha� niezanieczyszczonym
powietrzem. M�wi�, �e jego najwi�kszymi bohaterami byli ci uczeni, kt�rzy
odkryli spiral� DNA. �e nauka stanowi�a dla niego j�dro �ycia. Gernshon szed�
ma�o co si� odzywaj�c.
- Oczywi�cie - m�wi� dalej Harry - jak wi�kszo�� naukowc�w, najlepiej poruszam
si� po w�asnym podw�rku. Wie pan, jak to jest.
- A jakie jest pana podw�rko, doktorze Kramer? - zapyta� spokojnie Gernshon.
- Elektryczno�� - odpar� Harry i uderzy� swego towarzysza solidnym mosi�nym
�wiecznikiem, kt�ry wyci�gn�� z kieszeni p�aszcza. �wiecznik kosztowa� go w
ulicznym kramie 3 dolary.
Byli ju� na terenie magazyn�w. Ruchliwe ulice zostawili daleko za sob�. Tu nie
by�o przechodni�w ani sprzedawc�w, ani policjant�w, ani gang�w. Tylko on i
m�czyzna, kt�rego w�a�nie zdzieli� �wiecznikiem. Nie by� lepszy od tych
m�odocianych przest�pc�w. Ale c� innego m�g� zrobi�? Uderzy� jednak na tyle
s�abo, �e Grenshon zacz�� si� szamota�, jeszcze zanim Harry zwi�za� mu r�ce i
nogi i za�o�y� mu knebel.
- Przepraszam. Bardzo mi przykro - powtarza�, ale Gernshon wygl�da� jakby
przeprosiny nie robi�y na nim �adnego wra�enia. Harry zaci�gn�� go do magazynu.
Rudy spa� smacznie nad "Historyjkami z pieprzem". Harry, dysz�c ci�ko,
zaci�gn�� m�odego cz�owieka - chwa�a Bogu, �e szuka� kogo� chudego, nie wi�cej
ni� 75 kilo - do odleg�ego k�ta, przez bram� i do szafy.
- Pos�uchaj. - Pochyli� si� nad Gernshonem, zdejmuj�c mu knebel.- Pos�uchaj
uwa�nie. Mog� zadzwoni� na pogotowie. Je�li czujesz, �e masz p�kni�t� ko��. Czy
kr�ci ci si� w g�owie? A mo�e jeste� w szoku?
Gernshon le�a� na tapczanie Harry'ego i nie odzywa� si� ani s�owem.
- Pos�uchaj, wiem, �e to by�o dla ciebie pewnym zaskoczeniem. Ale nie jestem ani
zbocze�cem, ani glin�, tylko dziadkiem, kt�ry ma pewien problem. Mam wnuczk�. I
potrzebuj� twojej pomocy, ale tobie to wcale nie zabierze czasu. Jeste� teraz
bardzo daleko od miejsca, gdzie dawa�e� wyk�ad. Ale nie musisz tu przebywa�
d�ugo. Obiecuj�. Wystarcz� maksimum dwa tygodnie i ode�l� ci� z powrotem.
Przysi�gam na gr�b mojej matki. I obiecuj�, �e to po�wi�cenie op�aci ci si�.
- Rozwi�� mnie.
- Tak, oczywi�cie. Ju� to robi�. Tylko mnie nie atakuj, bo jestem jedyn� osob�,
kt�ra ci� mo�e st�d wyprowadzi�. - I doda� tkni�ty impulsem: - Jestem czym� w
rodzaju zagranicznego konsula. Podr�owa�e� kiedy� za granic�?
Gernshon rozejrza� si� po obskurnym pokoju.
- Rozwi�� mnie.
- Zaraz. Daj mi dwie minuty. G�ra pi��. Po prostu chc� ci najpierw co�
wyt�umaczy�.
- Gdzie ja jestem?
- W 1999 roku.
Gernshon milcza�. Harry zacz�� wyja�nia� urywanymi zdaniami, m�wi� tak szybko,
jak tylko zdo�a�. Opowiedzia�, �e potrafi przemieszcza� si� mi�dzy rokiem 1999 a
sierpniem 1937, kiedy tylko zechce, ale b�dzie te� m�g� zabra� z powrotem
Gernshona, to �aden problem. M�wi�, �e sam tak cz�sto podr�uje i jest to
ca�kiem bezpieczne. Wykaza�, o ile wi�cej mo�e dosta� za zasi�ek, bo nie ma
emerytury, w cenach 1937 roku. Opowiedzia� o szarlotce dla Manny'ego. Problem
Jackie tylko lekko zasygnalizowa�, uznaj�c, �e na to znajdzie si� lepszy czas. A
o swej szafie nawet nie wspomnia�. Cho� trudno mu by�o na ni� nie patrze�. Za
to podkre�li�, jak bardzo zgorzkniali ludzie w 1999 roku, jak bardzo stali si�
zagubieni, zm�czeni oczekiwaniem, tak �e nic ju� nie by�o rado�ci� ani
niespodziank�. Ju� mia� przej�� do tematu niewinno�ci, kiedy Gernshon powiedzia�
znowu, tym razem innym tonem:
- Rozwi�� mnie.
- Oczywi�cie. - Harry cicho westchn��. - Wcale nie oczekiwa�em, �e mi uwierzysz.
Dlaczego mia�by� my�le�, �e jest naprawd� 1999 rok? Id�, sam zobacz. Sp�jrz na
�wiat�o. Jest wczesny ranek. Tylko uwa�aj, to tyle.
Rozwi�za� Gernshona i sta� z zaci�ni�tymi oczami, czekaj�c.
Poniewa� nie poczu� uderzenia, otworzy� oczy. Gernshon by� ju� przy drzwiach.
- Poczekaj! - krzykn��. - B�dziesz potrzebowa� wi�cej pieni�dzy. - Si�gn�� do
portfela i wyci�gn�� dwudziestodolarowy banknot, zaoszcz�dzony na t� w�a�nie
okazj� i ca�� reszt� drobnych.
Gernshon obejrza� z uwag� monety, potem spojrza� na Harry'ego. Nic nie
powiedzia�. Otworzy� drzwi, a Harry, wci�� jeszcze trz�s�c si�, usiad� na fotelu
i czeka�.
Gernshon wr�ci� trzy godziny p�niej, by� blady i spocony.
- M�j Bo�e!
- Wiem, co masz na my�li - powiedzia� Harry. - Niez�e zoo. Napij si� drinka.
Gernshon przyj�� mikstur�, kt�r� Harry przygotowa� dla niego w szklance do mycia
z�b�w i prze�kn�� p�yn jednym haustem. W tej samej chwili zauwa�y� butelk�,
kt�r� Harry zostawi� na bieli�niarce. Na ma�ej nalepce widnia� napis: Seagram
V.O. Cisn�� szklank� na drugi koniec pokoju i ukry� twarz w d�oniach.
- Przepraszam - powiedzia� Harry. - Ale kosztuje tylko 3 dolary i 37 cent�w.
Gernshon nawet si� nie poruszy�.
- Naprawd� mi przykro - powt�rzy� Harry. Podni�s� obie r�ce, a potem spu�ci� je
w bezradnym ge�cie. - Mo�e... mo�e masz ochot� na pomara�cz�?
Gernshon dochodzi� do siebie szybciej, ni� mo�na by�o si� spodziewa�. Po
godzinie siedzia� ju� w powycieranym fotelu Harry'ego, zadaj�c mu pytania na
temat statk�w kosmicznych, po dw�ch godzinach zacz�� robi� notatki, po trzech
by� znowu inteligentnym, bystrym cz�owiekiem, takim samym jak podczas wyk�adu.
Harry, odpowiadaj�c tak dok�adnie, jak potrafi� i z ca�� cierpliwo�ci�, na jak�
by�o go sta�, nie m�g� si� nadziwi� sile organizmu m�odego cz�owieka. To nie
musia�o by� takie proste. A gdyby jego kto� przeni�s� nagle do 2061 roku? A� si�
wzdrygn��.
- Czy wiesz, �e kino kosztuje teraz 6 dolar�w?
Gernshon zaskoczony podni�s� wzrok.
- M�wili�my o l�dowaniu na Ksi�ycu.
- Ale teraz ju� o tym nie m�wimy. Teraz ja chc� ci zada� kilka pyta�, Robercie.
Czy uwa�asz, �e ziemia jest martwa, a ludzie pe�zaj� po niej niczym larwy? Czy
taka my�l przemkn�a ci przez g�ow�?
- Ja... nie.
Harry skin�� g�ow�.
- To dobrze, dobrze. Czy spogl�dasz na sw� matk� ze wzgard�?
- Oczywi�cie, �e nie... Harry...
- Nie, teraz moja kolej. Jak uwa�asz, czy �ycie kobiety, kt�ra po�lubi�a
m�czyzn�, i cho� to ma��e�stwo nie zawsze by�o najlepsze, ale przynajmniej
dochowali si� zdrowego dziecka, powiedzmy dziewczynki - czy uwa�asz, �e �ycie
tej kobiety zosta�o zaprzepaszczone?
- Nie. Ja....
- Co by� powiedzia�, gdyby� zobaczy� intymne szczeg�y kobiety na ok�adce
kolorowego pisma?
Gernshon poczerwienia�. Najwyra�niej rumieniec jeszcze bardziej go zawstydzi�,
ale nic nie m�g� na to poradzi�.
- Coraz lepiej - mrucza� Harry. - A teraz uwa�aj, zastan�w si� uwa�nie nad tym
pytaniem, nie musisz si� spieszy�. Czy rzeczywisto�� bywa dla ciebie s�odka, czy
tylko ma smak goryczy? Masz czas, �eby si� zastanowi�.
Gernshon spogl�da� na niego niepwenie. Harry zda� sobie spraw�, �e przegadali
ca�e przedpo�udnie i nadszed� czas na lunch.
- Ale nie zastanawiaj� si� do ko�ca �wiata.
- Tak, uwa�am, �e �ycie daje nam wi�cej s�odyczy ni� przykrych dozna�. I jest
czym� najdziwniejszym. - Nagle ziewn��. - Przepraszam, ja tylko... wszystko to
sta�o si� tak...
- Spu�� g�ow� tak, �eby znalaz�a si� mi�dzy kolanami - podpowiedzia� Harry. - No
i co, lepiej? Chcia�bym, �eby� kogo� spotka�.
Manny siedzia� w parku na �awce, gdzie tkwili p�nymi popo�udniami. Kiedy ich
zobaczy�, jego twarz wyd�u�y�a si�.
- Harry, gdzie� ty si� podziewa� przez dwa dni. Tak si� martwi�em, by�em w twoim
hotelu...
- Manny, to jest Robert.
- Widz� - odpar� Manny, ale nie wyci�gn�� r�ki.
- On - podkre�li� Harry.
- Harry, o Harry...
- Jak si� pan miewa, sir - odezwa� si� Gernshon. Wyci�gn�� d�o�. - Obawiam si�,
�e nie znam pa�skiego nazwiska. Ja nazywam si� Robert Gernshon.
Manny przyjrza� mu si� - wyci�gni�ta d�o�, lu�ny garnitur i szeroki krawat,
z�ota odznaka Baden - Powella. Usta Manny'ego powt�rzy�y bezg�o�nie: sir.
- Mam ci tyle do powiedzenia. - Harry by� wyra�nie podekscytowany.
- W takim razie mo�esz opowiedzie� to nam wszystkim. W�a�nie idzie Jackie.
Harry podni�s� wzrok i ujrza� zbli�aj�c� si� do nich kobiet� w d�insach.
- Manny, ale to dopiero poniedzia�ek.
- Zadzwoni�em do niej - odpar� przyjaciel. - Znikn��e� na dwa dni. Harry, nikt w
twoim hotelu nie potrafi� powiedzie�...
- Ale� Manny... - Harry pr�bowa� co� powiedzie�.
Gernshon przenosi� wzrok od jednego do drugiego marszcz�c czo�o. Jackie w�a�nie
w tej chwili ich zauwa�y�a i pomacha�a r�k� na powitanie.
Harry zauwa�y�, �e znowu wyszczupla�a. Nie widzia� jej od dw�ch tygodni.
Policzki zapad�y si� jej jeszcze bardziej, wok� oczu pojawi�y si� nowe
zmarszczki. Wy��obione smutkiem. Jackie mia�a na sobie niebieski podkoszulek z
napisem �YCIE TO DZIWKA - POTEM UMIERASZ. Mia�a ze sob� kolorowe pismo i ma�y
pistolet na gaz udaj�cy lakier do w�os�w.
- Cze��! Jeste�! Manny m�wi�...
- Manny si� myli� - przerwa� jej Harry. - Sp�jrz, Jackie, kochanie... tak si�
ciesz�, �e ci� widz�. Chcia�bym ci przedstawi� kogo�. To jest Robert.
Przyjaciel. M�j przyjaciel Robert. A to jest Jackie Snyder.
- Cze�� - rzuci�a Jackie. U�ciska�a Harry'ego, a potem Manny'ego.
Harry zauwa�y�, �e Robert nie mo�e oderwa� wzroku od jej opi�tych d�ins�w.
- Robert jest... naukowcem - powiedzia� Harry.
Tego nie powinien by� m�wi�. Zrozumia� to w tym samym momencie, kiedy pad�y te
s�owa. Nauka - ca�a nauka - by�a, z jakich� kompletnie dla niego niejasnych
powod�w, dla Jackie tematem bardzo dra�liwym. Odrzuci�a swe d�ugie ciemne w�osy
do ty�u.
- Ach tak. Mam nadziej�, �e nie chemikiem?
- Tak naprawd� wcale nie jestem naukowcem - powiedzia� ujmuj�co Gernshon. -
Popularyzuj� nowe idee w nauce, pisz� o nich tak, by sta�y si� zrozumia�e.
- Na przyk�ad? - zapyta�a Jackie.
Gernshon otworzy� usta i zaraz zamkn�� je. Jaki� ch�opiec przemkn�� ko�o nich na
deskorolce, trzymaj�c w r�ce radio. Przez chwil� og�uszy� ich hardmetal. Nad
g�ow� przemkn�� odrzutowiec. Gernshon u�miechn�� si� blado.
- To trudno wyt�umaczy�.
- Jestem w stanie zrozumie� - odpar�a ch�odno Jackie. - Chyba wiesz, �e kobiety
potrafi� zrozumie� nauk�.
- Jackie - wtr�ci� Harry - co przynios�a�? Czy to twoja nowa ksi��ka?
- Nie. Obiecywa�am ci przecie�, �e przynios� ksi��k� mojej kole�anki. Jest
znakomita. Opowiada o cz�owieku, kt�rego zdradza wsp�lnik sprzedaj�c firm� mafii
i wrabiaj�c g��wnego bohatera. Ten w wi�zieniu spotyka faceta, kt�ry stworzy�
now� religi� Dom Bogini Rozpaczy. Po wyj�ciu z wi�zienia startuj� z now� firm�
Korporacja Samob�jc�w, kt�ra pomaga ludziom zabija� si�. I robi to za darmo.
Ca�o�� fantastycznie obna�a dzisiejsz� Ameryk�.
Gernshon cicho j�kn��.
- I jest bardzo �mieszna - doda�a Jackie.
- Ale brzmi to... do�� przygn�biaj�co - skomentowa� Robert.
- Taka jest rzeczywisto�� - powiedzia�a dobitnie Jackie.
Harry zobaczy�, �e Gernshon rozgl�da si� po parku. Na pobliskiej �awce kiwa� si�
cz�owiek z r�kami opartymi na kolanach. Wiatr przesuwa� resztki gazet i opakowa�
od McDonald'sa. Kosz na �mieci le�a� wywr�cony. Zza w�t�ego drzewka otoczonego
wysok� do ramion balustradk� spogl�da�o na nich dziecko z oczami starca.
- Jeszcze co� ci przynios�am, dziadziu - powiedzia�a Jackie. Harry mia�
nadzieje, �e Gernshon zauwa�y�, jak �agodnia� jej g�os, gdy si� zwraca�a do
niego. - Szalik. Zobacz, we�niany. Bardzo ciep�y.
- Moja mama ma bardzo podobny - wtr�ci� Gernshon. - Chocia� nie, jej chyba jest
futrzany.
Jackie zmieni�a si� na twarzy.
- Z jakiego futra?
- Ja... nie jestem pewien.
- Mam nadziej�, �e nie ze zwierz�cia obj�tego ochron�.
- Nie. Na pewno nie. Z pewno�ci� nie... z takiego.
Jackie patrzy�a na niego jeszcze chwil�. Dziecko, kt�re im si� wcze�niej
przygl�da�o, ruszy�o w ich stron�. Harry zauwa�y�, �e na ten widok na twarzy
Gernshona pojawi�a si� ulga. Dzieciak mia� jakie� jedena�cie lat, ubrany by� w
elegancki garnitur i mia� w�oskie buty. Manny przesun�� si�, by stan�� mi�dzy
ch�opcem a Gernshonem.
Ch�opak min�� go i otar� si� o Gernshona z drugiej strony. Nie podni�s� nawet
wzroku. Jego g�os by� niski, ch�opi�cy, prawie szept:
- Mo�e prochy?
- Spr�buj jeszcze raz, a twoja mamusia b�dzie mia�a z�amane serduszko - odpali�
Gernshon. U�miechn�� si� przy tym do Harry'ego takim konspiracyjnym u�miechem
sugeruj�cym, �e przynajmniej dzieci nie zmieni�y si� przez te pi��dziesi�t lat.
G�owa ch�opca odskoczy�a w g�r�, patrzy� teraz prosto na Gernshona.
- M�wisz o mojej mamie?
Jackie j�kn�a.
- Nie - zwr�ci�a si� do dzieciaka. - On nic nie mia� na my�li.
- Ja nie zapominam - odpar� ch�opiec. I odszed� bardzo wolno.
- Przepraszam - powiedzia� Gernshon, marszcz�c czo�o. - Nie bardzo rozumiem za
co, ale przepraszam.
- Czy ty wiesz, gdzie �yjesz? - zapyta�a ze z�o�ci� Jackie. - Co to, do kurwy
n�dzy, mia�o by�? Nie zdajesz sobie sprawy, �e ten park to jedyne miejsce, gdzie
Manny i m�j dziadek mog� sobie pooddycha� �wie�ym powietrzem?
- Ja nie...
- A ten pieprzony pank nie rzuca� s��w na wiatr, m�wi�c, �e nie zapomina.
- Nie podoba mi si� ten ton - odpar� Gernshon. - Ani j�zyk, jakiego u�ywasz.
- M�j j�zyk! - k�ciki ust Jackie si� zacisn�y.
Manny podni�s� r�ce i zakry� twarz. Ch�opiec, oddalony od nich o jakie�
dwadzie�cia krok�w, nagle zwietrzy� co�, niby zwierz�tko, opad� na czworaka,
wykonuj�c obr�t. W jego stron� bieg�o dw�ch napakowanych nastolatk�w. Twarz
dzieciaka wykrzywi�a si�. Teraz wygl�da� znacznie m�odziej. Zacz�� ucieka� w
stron� ulicy.
- Nie! - krzykn�� Gernshon.
Kiedy Harry odwr�ci� g�ow�, ju� go tu nie by�o. Harry zobaczy� nadje�d�aj�c�
wielk� ci�ar�wk�, us�ysza� krzyk Jackie, zobaczy� spr�yste cia�o Roberta
padaj�ce na ch�opca. Ci�ar�wka min�a ich.
Gernshon i ch�opak stali po drugiej stronie ulicy.
Ci�ar�wka zatr�bi�a dono�nie.
- Moje ubranie! - wrzasn�� ch�opiec. - Porwa�e� mi moje ubranie.
W tym momencie zatrzyma� si� przy nich w�z patrolowy na sygnale. Dw�ch
nastolatk�w jakby rozp�yn�o si�, ch�opiec te� jako� znikn��.
- Nigdy go nie znajdziemy - powiedzia� niezadowolony policjant. - Co nic nie
zmienia.
I odjecha�.
- Nic ci nie jest? - zapyta� Manny. Jego twarz mia�a barw� popio�u. Harry
po�o�y� mu r�k� na ramieniu.
- Nie. - Gernshon u�miechn�� si� �agodnie do Manny'ego. - Troch� si� tylko
zabrudzi�em.
- Trzeba mie� jaja - odezwa�a si� Jackie. Spogl�da�a na Gernshona ze
zmarszczonym czo�em. - Dlaczego to zrobi�e�?
- Przepraszam?
- Dlaczego? Chodzi mi o to, nawet zapominaj�c, czym ten dzieciak jest,
zapominaj�c, no, to wszystko - wskaza�a na park. - Dlaczego zawraca� sobie czym�
takim g�ow�?
- Dziecko jest tylko dzieckiem - odpar� �agodnie Gernshon.
We wzroku Manny'ego odmalowa�o si� niedowierzanie.
Harry jednak nie chcia�, by ktokolwiek zacz�� dyskutowa� na temat tego, co
w�a�nie powiedzia� Robert.
- Pos�uchajcie, co� przysz�o mi do g�owy. Najwyra�niej macie sobie du�o do
powiedzenia na temat... no wszystkiego. Mo�e by�cie poszli na obiad. Ja stawiam.
- Wyci�gn�� z kieszeni kolejny banknot dwudziestodolarowy. Czu� na plecach wzrok
Manny'ego.
- Ja nie m�g�bym - odezwa� si� Gernshon w tej samej chwili, kiedy Jackie rzuci�a
ostrzegawczo "Dziadziu..."
Harry uj�� jej twarz w swoje d�onie.
- Prosz�, zr�b to dla mnie, Jackie. Bez pyta�, bez protest�w. Ten jeden raz.
Dla mnie.
Jackie milcza�a przez d�ug� chwil�, potem u�miechn�a si�, skin�a g�ow� i
poszuka�a na wp� �artobliwie aprobaty u Gernshona.
Gernshon odchrz�kn��.
- No c�, my�l�, �e mo�e by�oby lepiej, gdyby�my poszli wszyscy. Jest to dla
mnie do�� k�opotliwe, ale ceny w tym mie�cie s� wy�sze ni�... �e ja nie mog�...
ale gdyby�my znale�li co� ta�szego, mo�e jaki� automat, jestem pewien, �e
zjedliby�my we czworo.
- Nie, nie - sprzeciwi� si� Harry. - My ju� jedli�my.
Manny znowu popatrzy� na niego.
Jackie wyra�nie poczu�a si� ura�ona.
- Ja z pewno�ci� nie chcia�am... co ty sobie w og�le my�lisz, stary? Po prostu
chcia�am zrobi� przyjemno�� dziadkowi. Boisz si�, �e mog�abym si� na ciebie
rzuci�?
Harry dostrzeg� szybkie spojrzenie Roberta na opi�te uda Jackie. Zauwa�y� te�,
�e ch�opak po�a�owa� tego spojrzenia ju� w tej samej chwili, gdy je rzuca�.
Widzia�, �e Manny te� zwr�ci� na to uwag� i Jackie tak�e, a sam Robert
wiedzia�, �e oni widzieli. Manny prychn�� cichutko. Twarz Jackie pociemnia�a. I
w tej chwili Robert odezwa� si� zupe�nie spokojnym g�osem, kt�rego nikt nie
oczekiwa�:
- Nie, oczywi�cie, �e nie. Ale ja wola�bym, �eby�my wszyscy poszli co� zje�� z
zupe�nie innego powodu. Moja �ona jest dla mnie bardzo droga, panno Snyder, i
nie chcia�bym zrobi� nic, co mog�oby jej sprawi� przykro��. To, co m�wi�, jest
prawdopodobnie irracjonalne, ale tak w�a�nie jest.
Harry sta� jak wmurowany w ziemi�, z otwart� buzi�. Manny zacz�� si� trz���, a
jego w�ciek�y przyjaciel pomy�la� dziko, �e lepiej, �eby to nie by� �miech. A
Jackie przez d�u�sz� chwil� przygl�da�a si� jeszcze Robertowi, a potem
wybuchn�a tak spontanicznym �miechem, jakiego Harry nie s�ysza� u niej od
miesi�cy.
- Hej - odezwa�a si� wreszcie �agodnie. - To mi�e. Naprawd�, cholernie mi�e.
Nagle zrobi�o si� ca�kiem zimno. �nieg wisia� w powietrzu. Codziennie po
po�udniu Harry z Mannym szli na kr�tk� przechadzk� do parku, a potem zachodzili
albo do klubu na szachy, albo na kaw�, albo na stacj� metra, albo do biblioteki,
gdzie w najdalszym rogu mogli przez nikogo nie zauwa�eni zje�� lunch. Harry
kupi� Manny'emu sandwicza z mi�sem za 63 centy i par� zagranicznych we�nianych
r�kawiczek, za dolara na przedsezonowej sprzeda�y.
- I gdzie dzi� s�? - zapyta� Manny w sobot�, �ci�gaj�c r�kawiczk�, by zabra� si�
za sa�atk�. Z zadowoleniem wci�gn�� zapach. - Chrzan. Pami�tasz, Harry?
- Wydaje mi si�, �e poszli do muzeum - powiedzia� wyra�nie zmartwiony Harry.
- Jakiego muzeum?
- A sk�d mia�bym wiedzie�. Rzuci� tylko: "Dzi� w planie jest muzeum, Harry" i
wyszed� z domu przed �sm� rano. Nie wiem nic wi�cej.
Manny zamar�.
- Jakie muzeum otwieraj� o �smej rano?
Harry od�o�y� kanapk�. Przez ostatni tydzie� wyra�nie zeszczupla�.
- Mo�e - szybko doda� Manny - po prostu rozmawiaj�. No wiesz, jak to m�odzi
ludzie, po prostu rozmawiaj�...
Harry popatrzy� na niego ze smutkiem.
- Tak jak ty i Leah, kiedy byli�cie m�odzi i zostawili was ca�kiem samych.
- Lepiej, �eby� szybko z nim porozmawia�. Nie, z ni�. - Zastanowi� si� przez
moment. - Nie, jednak z nim.
- Rozmowa nic tu nie pomo�e. Harry by� blady, wygl�da� na zdeterminowanego. -
Trzeba odes�a� Gernshona z powrotem.
- Odes�a�?
- On jest �onaty, Manny! Chcia�em dopom�c Jackie, pokaza� jej, �e �ycie nie musi
by� ci�g�� walk�. Ale c� dobrego mo�e jej si� zdarzy�, je�li pokocha �onatego
m�czyzn�? Wiesz, jak to jest. Jackie... - Harry j�kn��. Jak mog�o do tego
doj��. Przecie� chcia� tylko dobrze dla swej wnuczki. Dlaczego nie przemy�la�
wszystkiego lepiej. - On musi wr�ci�, Manny.
- Jak? - zapyta� praktycznie Manny. - Nie mo�esz jeszcze raz go zdzieli� w
g�ow�. I tak mia�e� do�� szcz�cia poprzednim razem, �e nic mu nie zrobi�e�.
Przecie� nie chcesz go mie� na sumieniu. A kiedy poka�esz mu sw�j, no... sw�j...
- Moj� szaf�. Manny, gdyby� tylko zechcia� przyj��, za jednego dolara m�g�by�...
- Wtedy on b�dzie m�g� przychodzi� za ka�dym razem, kiedy b�dzie tylko chcia�.
Wi�c jak?
Nag�y szmer poderwa� ich na nogi. Kto� zbli�a� si� mi�dzy p�kami.
- Bibliotekarz! - wyszepta� Manny.
Obaj na o�lep pakowali kanapki, piwo (po 15 cent�w puszka) i strudel do torby z
zakupami. Manny w panice wepchn�� tam r�wnie� r�kawiczki. Harry wytar� st� z
okruszk�w. Kiedy intruz wy�oni� si� zza najbli�szej p�ki, Harry pochyla� si�
nad "Robieniem papierowych kwiat�w", a Manny nad "Porcelan� dynastii Yung
Cheng". Intruzem okaza� si� jednak Robert Gernshon.
M�ody cz�owiek opad� na krzes�o. Jego twarz mia�a barw� popio�u. W jednej r�ce
�ciska� papiery.
Po dobrej chwili Manny zapyta� dyplomatycznie:
- Sk�d przybywasz, Robercie?
- Gdzie Jackie? - dorzuci� ostro Harry.
- Jackie? - powt�rzy� Garnshon. Jego g�os dr�a�. Harry zda� sobie z nag�ym
przera�eniem spraw�, �e m�ody cz�owiek p�acze. - Nie widzia�em jej od paru dni.
- Od paru dni? - powt�rzy� Harry.
- Nie, ja by�em... by�em...
Manny wyprostowa� si� na krze�le. Popatrzy� badawczo na Gernshona i od�o�y�
"Porcelan� z czas�w dynastii Yung Cheng". Przesiad� si� na krzes�o obok m�odego
cz�owieka i �agodnie wyj�� z jego r�ki papiery. Gernshon opar� �okcie na stole i
ukry� twarz w d�oniach.
- Przepraszam, �e si� tak dziecinnie zachowuj�... - Ramiona mu dr�a�y.
Manny roz�o�y� papiery na stole. Poza r�cznie zapisanymi kartkami by�y to dwie
cienkie ksi��eczki: "Wspomnienia z O�wi�cimia" i "Hiroszima - odliczanie".
Przez d�ug� chwil� nikt si� nie odzywa�. Wreszcie cisz� przerwa� Harry,
zwracaj�c si� jakby do nikogo:
- A ja my�la�em, �e on chodzi do muzeum techniki i nauki.
Manny, niby przypadkiem, obj�� ramieniem Gernshona.
- Wi�c teraz ju� wiesz, gdzie nie powiniene� by�. Szkoda, �e wi�cej ludzi tego
nie wiedzia�o.
Harry nie potrafi�by powiedzie�, co malowa�o si� teraz na twarzy jego
przyjaciela ani co brzmia�o w jego g�osie, gdy m�wi�:
- Masz racj�, Harry, on musi wr�ci�.
- Ale Jackie...
- Prze�yje bez tych s�odko�ci - odpar� ostro Manny. - C� niby jest takiego
z�ego w jej �yciu, by potrzebowa�a pomocy? Mo�e umiera? Albo jest biedna? A mo�e
brzydka? Kto� si� dobija do jej drzwi ciemn� noc�? Pozw�l jej samej znale��
s�odycz �ycia. Da sobie rad�.
Harry roz�o�y� bezradnie r�ce. Twarz Manny'ego wygl�da�a teraz jak o�wietlona
fluorescencyjnym �wiat�em drewniana maska.
- Nawet on... Manny, to wszystko, co on teraz wie...
- Powiniene� by� pomy�le� wcze�niej.
Gernshon podni�s� na nich wzrok.
- Nie... ja... tak mi przykro. Ja po prostu nigdy bym nie pomy�la�, �e ludzie...
- Nie - przerwa� mu Manny. - Ale mog�. Wi�c wszystkie te dni sp�dzi�e� w
bibliotece, czytaj�c takie ksi��ki?
- Tak, w bibliotekach i muzeach. Widzia�em, �e wy dwaj tam wchodzicie. Czyta�em,
chcia�em wiedzie�...
- Wi�c teraz ju� wiesz - powiedzia� Manny tym samym zaskakuj�co oboj�tnym i
twardym g�osem. - Ty te� dasz sobie rad�.
- Czy Jackie wie, co si� dzieje? Dlaczego zdobywa�e� t�... wiedz�?
- Nie.
- A ty, co zrobisz teraz z tym, czego si� dowiedzia�e�?
Harry wstrzyma� oddech. Co b�dzie, je�li Gernshon po prostu nie b�dzie chcia�
wr�ci�?
- Pocz�tkowo - ch�opak powoli dobiera� s�owa - my�la�em, �e ju� tam nie wr�c�. W
og�le. Jak m�g�bym by� �wiadkiem tych spraw. Druga wojna i obozy. Mam rodzin� w
Polsce. A potem bomby atomowe, Korea, gu�agi, Wietnam, Kambod�a, terrory�ci i
AIDS...
- Niczego nie przepu�ci�... - szepn�� Harry.
- ...i ta bezradno��, brak nawet nadziei, wiedza, �e to wszystko si� wydarzy�o -
jak m�g�bym by� �wiadkiem tego wszystkiego pozbawiony nadziei, �e to wcale nie
jest takie okropne, na jakie w danej chwili wygl�da.
- Wszystko zale�y od tego, na co patrzysz - powiedzia� Manny, ale Gernshon
wydawa� si� go nie s�ysze�.
- Ale nie mog� te� zosta�. Tam jest Susan i spodziewamy si� dziecka. Musz�
pomy�le�.
- Nie - odezwa� si� Harry. - Trzeba, �eby� wr�ci�. To wszystko moja wina. Tak mi
przykro. Musisz wraca�, Gernshon.
- Liban - wylicza� dalej Gernshon. - DDT. Rewolucja Kulturalna. Nikaragua.
Niszczenie las�w. Iran...
- Penicylina - przerwa� mu nagle Manny. Broda mu dr�a�a. - Prawa obywatelskie.
Mahatma Gandhi. Szczepionka Heinego-Mediny. Pralki.
Harry patrzy� na niego w os�upieniu. Czy�by Manny kiedykolwiek pracowa� w
pralni?
- Albo - ci�gn�� Manny ju� spokojniej - Hitler, O�wi�cim... Zale�y, na co
patrzysz, Robercie.
- Nie wiem - powiedzia� Gernshon. - Musz� pomy�le�. Jest tak du�o... i jeszcze
ta dziewczyna.
Harry zesztywnia�.
- Jackie?
- Nie, nie. Kto inny. Spotkali�my si� par� dni temu w kawiarni. Wesz�a, kiedy
tam by�em. Nie mog�em uwierzy� w�asnym oczom. Patrzy�em na ni� os�upia�y - ona
chyba te�, przynajmniej tak mi si� wydawa�o. Dziewczyna, kt�ra mia�a moj� twarz.
I by�a taka... trudno to wyrazi�. Jakbym patrzy� na samego siebie. Powiedzia�em
"cze��", ale nie powiedzia�em jej, jak si� nazywam, nie �mia�em. - I sko�czy�
prawie szeptem: - My�l�, �e to by�a moja wnuczka.
- Och, ch�opcze... - Manny westchn��.
Gernshon wsta�. Si�gn��, by zgarn�� swoje papiery, ale zatrzyma� si� w p� gestu
i zostawi� je tam, gdzie le�a�y. Harry te� si� podni�s� i to tak gwa�townie, �e
Robert spojrza� na niego zaniepokojony.
- Chcesz mnie znowu uderzy�, Harry? Mo�e zamierzacie mnie zabi�?
- My, Robercie? My? - W g�osie Manny'ego brzmia�a sama �agodno��.
- W pewien spos�b ju� to zrobili�cie. Z pewno�ci� nie jestem tym, kim by�em.
Manny wzruszy� ramionami.
- Wi�c b�d� kim� lepszym.
- Nie s�dz�, by� zrozumia�...
- A ja nie s�dz�, �eby� to ty rozumia�, ch�opczyku. Tak wygl�da rzeczywisto��. I
tyle. Cokolwiek by�o w przesz�o�ci, nie zgin�o. Powiedz mi, czy czytaj�c o tych
wszystkich rzeczach, natrafi�e� na w�asne nazwisko? Znalaz�e� siebie w
podr�cznikach historii, w zgromadzonych dokumentach?
- W biurze ewidencji czeka si� dwa tygodnie na wyszukanie aktu urodzenia i zgonu
- odpar� Gernshon, jakby speszony.
- A wi�c nic nie straci�e�, bo tak naprawd� nic nie wiesz - powiedzia� Manny. -
Znasz tylko histori�. A historia nie ma warto�ci. Ka�dy ma jej po troszku.
Mo�esz mie� jej tylko tyle, ile zechcesz. Liczy si� jedynie to, co sam robisz.
Gernshon nie przytakn��. Przez d�ugi czas wpatrywa� si� w Manny'ego, a wreszcie
co� pojawi�o si� w jego oczach, co�, dzi�ki czemu Harry odetchn��, dopiero w tym
momencie zdaj�c sobie spraw�, �e wstrzymywa� oddech. Nagle wydawa�o si�, �e to
Gernshon jest najstarszy z nich trzech. I by� - z sze��dziesi�cioma dwoma
latami, kt�re mu przyby�y w ostatnim tygodniu, by� starszy od Harry'ego
odwiedzaj�cego 1937 rok i jego czyste parki. Ale tamten rok by� dobry i Gernshon
do niego wraca�, a i Harry by�by wybra� go dla siebie, gdyby nie Jackie i
Manny... ale mimo wszystko nie m�g� patrze�, jak Gernshon odchodzi mi�dzy
p�kami, przedzieraj�c si� przez powietrze, jakby to by�a woda.
Robert zatrzyma� si�. Odwr�ci� si� do nich i powiedzia�:
- Wr�c� tam. Dzi� wieczorem.
Kiedy odszed�, Harry powiedzia�:
- To moja wina.
- Owszem - zgodzi� si� Manny.
- Czy przyjdziesz do mnie wieczorem? �eby pom�c?
- Tak, Harry.
W jaki� spos�b wszystko to sta�o si� jeszcze trudniejsze.
Gernshon pozwoli� zawi�za� sobie oczy. Harry przeprowadzi� go przez szaf�,
magazyn, na ulic�. Nie sz�o im zbyt dobrze, wpadali na siebie, potykali o
niewidoczne przedmioty. W magazynach Gernshon o ma�o co nie wpad� na stos
drewna. Harry nag�ym ruchem odsun�� go i w tym momencie co� przeskoczy�o mu w
kr�gos�upie. Czeka�, zgi�ty wp�, schowany za rogiem, kiedy Gernshon zdejmowa�
zas�on� z oczu, mru�y� je w blasku s�o�ca i wreszcie odchodzi� powoli.
Mimo b�lu kr�gos�upa Harry nie potrafi� od razu wr�ci�. Poczeka�, by Gernshon
odszed� dobry kawa�ek, a potem poku�tyka� w stron� parku. Karuzela kr�ci�a si� w
takt pogodnej muzyki. Dwudziesty czwarty wrze�nia. Dwoje dzieci, kt�rych nigdy
dotychczas nie zauwa�y�, sta�o tu� za karuzel�, przygl�daj�c si� jej g�odnymi,
smutnymi oczami. Na nieskazitelnych klombach kwit�y kwiaty. Obok Harry'ego
przeszed� Murzyn z oczami wbitymi w ziemi�, z pochylon� g�ow�. Dwie ma�e
dziewczynki kr�ci�y skakank�, przygl�da�a im si� z u�miechem kobieta w b��kitno-
bia�ym mundurze. Na chodniku, tu� przy karuzeli kto� narysowa� kred� swastyk�.
Murzyn star� j� nog�. Ulic� przejecha� lincoln zefir V-12, za 1090 dolar�w. Nie
zmie�ci�by si� w szafie.
Kiedy Harry wr�ci�, Manny spa� mocno zwini�ty na kordonkowej kapie, kt�r� Harry
kupi� za 3 dolary i 29 cent�w.
- I co osi�gn��em? Co? - dopytywa� si� gorzko Harry.
Dzie� zmierzcha� ciep�y i pe�en barw, prawdziwe babie lato. Drzewa wznosi�y
ga��zie do jasnego, b��kitnego nieba. Manny mia� na sobie stary czerwony sweter,
Harry flanelow� koszul�. Niedzielni spacerowicze rzucali ro�ki po lodach,
niedopa�ki, przeczytane gazety. Puszki po dietetycznej coli, zu�yte papierowe
chusteczki, popcorn. Awanturowa�y si� go��bie, k��ci�y dzieci.
- Jackie b�dzie r�wnie trudna jak przedtem, i czemu by nie - m�wi� dalej Harry.
- Kiedy wreszcie spotka�a mi�ego faceta, ten ju� nigdy do niej nie zadzwoni. Ja
z kolei go unieszcz�liwi�em. Zniszczy�em mu �ycie. A kiedy go opuszcza�em,
zniszczy�em sobie kr�gos�up. I teraz siedz� tu dr�czony poczuciem winy. Nic z
tego nie wysz�o.
Manny nie odpowiada�, patrz�c przed siebie.
- Nie wiem, Manny. Naprawd� nie wiem.
- Tam idzie Jackie - odezwa� si� nagle Manny.
Harry podni�s� wzrok. Chcia� si� poderwa�, ale kr�gos�up odm�wi� mu
pos�usze�stwa. Siedzia� wi�c, a tylko oczy robi�y mu si� coraz wi�ksze ze
zdziwienia.
- Dziadziu! - wykrzykn�a Jackie. - Szuka�am ciebie.
Wygl�da�a promiennie. Znikn�y zmarszczki wok� oczu, twarz si� wyg�adzi�a.
Nawet ko�ci obojczyka przesta�y jej stercze�, pomy�la� w zadziwieniu Harry.
Szcz�cie promienia�o z niej jak �wiat�o. Trzyma�a za r�k� szczup��, rudow�os�
kobiet� o mocnych rysach twarzy i orzechowych oczach.
- To je