5097
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 5097 |
Rozszerzenie: |
5097 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 5097 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 5097 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
5097 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
Magdalena Kowalczyk
Kwestia czasu
Urodzi�am si� w ma�ej wiosce u podn�a g�r. Nie wiem, kim
by�a moja matka. Odebrano mnie jej par� dni po urodzeniu. W
czasie porodu nikt nic nie zauwa�y�. Wszyscy byli za bardzo
zaj�ci matk�. Kiedy wydobrza�a i chcia�a mnie nakarmi�
piersi�... - zacz�o si�.
- Ona krwawi! Wynie�cie dziecko - krzyk piastunki
rozdar� cisz� ma�ej izby.
Natychmiast zabrano mnie matce, kt�ra ze zdumieniem i
odraz� patrzy�a na ugryzion� pier�. Po chwili i ona zacz�a
krzycze�.
Nast�pnego dnia wezwano wszystkowiedz�c�.
- Kobieto, kto jest ojcem tego dziecka? - zapyta�a na
pocz�tku. Matka spu�ci�a oczy. Kiedy ponownie spojrza�a na
wszystkowiedz�c�, wybuchn�a p�aczem. - Nie p�acz. P�acz nic
tu nie pomo�e - to nie by�o pocieszenie, tylko rozkaz. �zy
natychmiast znik�y. - Sta�o si�.
Nast�pnym razem uwa�aj, gdzie chodzisz na grzyby. Dziecko
trzeba zabra�.
- Odda� ojcu? - zapyta�a matka z niepokojem.
- W �adnym wypadku! Ale tu, w�r�d ludzi, te� zosta� nie
mo�e.
Jeszcze tego samego dnia czarownica zabra�a mnie do
siebie, m�wi�c, �e lepiej by by�o, �eby matka nie zna�a
miejsca mojego pobytu. W ten spos�b uratowa�a �ycie nie
tylko mnie, ale ca�ej wiosce. Sama nie mia�a szcz�cia.
Kiedy dwa dni p�niej przytuli�a mnie, ma�ymi, ale ostrymi
pazurkami przeci�am jej t�tnic� szyjn�. By�a moj� jedyn�
ofiar�, kt�rej �a�owa�am.
Kobieta ta rozumia�a jedno - oddanie mnie ojcu
oznacza�oby, �e stan� si� taka jak on. Zwierz�ciem z
odrobin� ludzkich uczu� skazanym na rych�� �mier� z jego
r�ki. Zamiast tego znalaz�am si� w �e�skim zakonie
zapomnianej bogini. Niewielka cz�� wychowanek stawa�a si�
kap�ankami, wi�kszo�� wyrusza�a w �wiat. Wszystkie by�y w
zakonie od urodzenia i �adna nie wiedzia�a, sk�d pochodzi. Z
wyj�tkiem mnie. Niemal od urodzenia rozumia�am ludzk� mow� i
wi�kszo�� tych rzeczy, kt�rych dziecko uczy si� dopiero po
roku �ycia. Mia�am dobr� pami��. Niestety, wi�za�y mnie te�
ograniczenia ka�dego ludzkiego dziecka. Nie umia�am chodzi�
ani m�wi�. Uczy�am si� jednak szybciej od r�wie�niczek.
Po pi�ciu latach mog�am uchodzi� ju� za dobrze rozwini�t�
siedmioletni� dziewczyn�. Wtedy dowiedzia�am si�, czego
naprawd� uczy si� w zakonie.
By�y�my �wiczone do walki. Ka�dego rodzaju. Oczekiwano od
nas du�ej sprawno�ci fizycznej i koncentracji si�y �yciowej.
Wi�za�o si� to z wieloma godzinami �wicze� i medytacji.
Wa�ne by�y te� umiej�tno�ci umys�u. Wszystkie uczy�y�my
si� ze starych ksi�g w r�nych staro�ytnych j�zykach.
Poznawa�y�my zio�a i wiedz� medyczn�. Siostry obdarzone
zdolno�ciami do u�ywania Mocy bra�y dodatkowo lekcje u
starej czarownicy. Musia�y�my si� nauczy� kontrolowa� nasze
reakcje i kierunkowa� zdolno�ci.
Pami�tam, �e czarownica by�a zdziwiona rodzajem
drzemi�cej we mnie si�y. Nie da�o si� jej umiejscowi� ani w
g�owie, ani w d�oniach. Zdawa�a si� wyp�ywa� z ca�ego cia�a.
Nauczycielka dobrze wiedzia�, czyj� c�rk� jestem, ale mog�am
te� by� kompletnym beztalenciem po matce. O moich
zdolno�ciach dowiedzia�a si� przypadkiem, kiedy chc�c si�
wymkn�� nad jezioro rankiem, podnios�am z ziemi k��by mg�y,
przez kt�r� nie by�o wida� dalej ni� na metr.
Kiedy mia�am szesna�cie lat, uzna�am, �e umiem ju� dosy�
i poprosi�am o pozwolenie opuszczenia klasztoru. Udzielono
mi go w pewnym sensie.
- Jeste� wyj�tkowo krn�brna, moje dziecko - powiedzia�a
matka prze�o�ona. - Utemperujemy ci� troch�. P�jdziesz na
nauk� do Tragharta.
- Kto to taki? - zapyta�am, chocia� dobrze wiedzia�am.
- To czarownik, pustelnik mieszkaj�cy na skraju �wiata.
Od dawna prosi� o kogo� do sprz�tania i pomocy w
eksperymentach. Jest ju�, niestety, niem�ody. Tam szybko
dowiesz si�, jak ma�o naprawd� umiesz - to m�wi�c wywo�a�a
tunel przestrzenny i podaj�c mi ma�e zawini�tko i pergamin
wepchn�a mnie do� bez po�egnania.
W istocie Traghart by� stary, ale na m�j widok odm�odnia�
o dwie�cie lat. Oczywi�cie, nie mia� zamiaru niczego mnie
uczy�. Chcia� kuchty, ale nic z tego nie wysz�o, bo nie
znosz� tej roboty. Mia�am zupe�nie inne plany.
Wiedzia�am, �e jako "dziewicza istota" nie znajd� dost�pu
do pe�ni swojej mocy. To by� pierwszy problem, kt�ry
wsp�praca z Traghartem mia�a rozwi�za�. Aby nie nadwer�a�
swoich oczu hipnoz�, par� razy przesz�am si� pod jego oknem
w czasie, gdy moje jedyne odzienie suszy�o si� na sznurku.
�adny mi pustelnik. Zachowywa� si� jakby nie widzia� kobiety
od kilkuset lat. Z biegiem dni m�odnia� te�, ale i chud�. No
c�, m�j organizm domaga� si� po�ywienia po diecie w
klasztorze. Teraz kwit�am, a on, cho� coraz m�odszy i, musz�
przyzna�, przystojniejszy, traci� si�y. Do ko�ca nie
wiedzia�, co si� dzieje. Kt�rego� dnia okaza�o si�, �e
s�o�ce bardzo go razi i zosta� w ��ku. Wieczorem by� zdr�w
jak ryba. Przez rok uczy� mnie wszystkiego, co umia�, cho�
ju� nie z w�asnej woli. Kiedy uzna�am, �e wystarczy, o
�wicie zakopa�am go pod krzewem ja�owca. To go skutecznie
zatrzyma�o w miejscu spoczynku.
Na zako�czenie edukacji teoretycznej przes�a�am
pozdrowienia matce prze�o�onej. Podobno na widok mego
podarku straci�a rozum. By� to wyj�tkowo pi�kny okaz
"rzekomej tarantuli", to znaczy czarnego w�ochatego paj�czka
z ludzk� g�ow�. Chyba oczywiste, �e mia� on jej w�asne
oblicze.
Tak wi�c maj�c lat siedemna�cie wyruszy�am w �wiat.
By� to �wiat w sam raz dla mnie. Tak si� bowiem z�o�y�o,
�e kr�lowa Amathe po odrzuceniu propozycji ma��e�stwa z
ksi�ciem Berem, oburzona jego zachowaniem, rozes�a�a
obwieszczenia o zaci�gu do wojska za godziw� zap�at�.
Nie mia�am poj�cia, co to jest ta godziwa zap�ata. W og�le
nie orientowa�am si� w sprawach pieni�dzy, bo nigdy ich nie
u�ywa�am. Nie wiedzia�am te�, jak wygl�da zwyk�y cz�owiek.
Kiedy takiego zobaczy�am, przekona�am si�, jak bardzo jestem
inna.
Sz�am na wsch�d os�oni�ta przed s�o�cem peleryn� z
wielkim kapturem. Pod spodem kry�am z pozoru delikatn�, ale
naprawd� solidn� zbroj� ze smoczej sk�ry. Wygl�da�am jak
ka�da adeptka mojej szko�y.
Po przej�ciu kilku wiosek dotar�am do miasta, kt�re
wydawa�o mi si� du�e. W istocie by�o to najwi�ksze miasto na
zach�d od granic kr�lestwa. Teoretycznie ziemia niczyja,
lecz praktycznie kr�lowa mia�a tu wiele do powiedzenia.
Podoba�o mi si�, �e ludzie mijaj�cy mnie patrz� na mnie z
szacunkiem i boja�ni�. Wesz�am do niewielkiej tawerny, oczy
wszystkich zwr�ci�y si� na mnie.
- Czym mog� s�u�y�, szlachetna pani? - zapyta� t�usty
karczmarz k�aniaj�c si� nisko. - Zechciej, pani, usi���.
Zaraz podam wino i czego zapragniesz.
- Szukam noclegu. Znajdzie si� co�? - stara�am si� m�wi�
cicho, ale i tak s�yszano mnie na ca�ej ulicy. - Zanim
odpowiesz, przynie� wino i chleb - tym razem stara�am si�
m�wi� jeszcze ciszej.
- Oczywi�cie, wielmo�na. Miejsce si� znajdzie. Zawsze
trzymamy pok�j dla specjalnych go�ci. Czy d�ugo raczysz,
pani, zaszczyca� nas swoj� obecno�ci�?
- Wystarczaj�co d�ugo, �eby znudzi�o ci si� m�wienie do
mnie "wielmo�na pani", cz�owieku - w tym momencie oczy jego
rozb�ys�y. Rzuci�am na st� niewielki agat, jeden z wielu w
mojej sakiewce. - To na pocz�tek.
- Pani, nie mog� wzi�� od ciebie... - nie doko�czy�. W
drzwiach z du�ym hukiem stan�o trzech uzbrojonych m�czyzn.
Nie przestraszy�am si�. Pomy�la�am tylko, �e kto� musia�
widzie� mnie wcze�niej i donie�� o niecz�owieku w mie�cie.
Myli�am si�.
- Pani, pozwolisz z nami? Kasztelan chcia�by ci� go�ci�.
Ta n�dzna dziura nie jest ciebie godna - powiedzia�
najwi�kszy i wygl�daj�cy na najg�upszego. - Nie p�a�,
czcigodna, temu zb�jowi. W jego napojach wi�cej wody ni�
wina, a chleb podaje ten sam od tygodnia. Poza tym z rozkazu
kr�lowej cz�onkinie zakonu s� naszymi go��mi.
- Skoro tak m�wisz, cz�owieku. Ruszy�am za nimi w kierunku
zamku, kt�ry widzia�am ju� wchodz�c do miasta. Dow�dca
ma�ego oddzia�u trzyma� si� ode mnie z daleka. nawet gdybym
chcia�a, nie si�gn�abym go r�k�. Wi�c nie by� g�upi.
Wiedzia�, �e mo�emy pozna� wszystkie my�li cz�owieka przez
dotyk. Ale nie ja. Ludzki umys� by� mi obcy. W�wczas.
- Witaj, pani. Wybacz �mia�o��, ale jak ci� zwa�? -
zapyta� na wst�pie kasztelan.
A sk�d�e mia�am wiedzie�?
- Tak, jak to w�a�nie czynisz, kasztelanie. Wybacz, lecz
wola�abym nie wyjawia� ci imienia - zdziwiony, po chwili
rozci�gn�� usta w u�miechu. Lepiej, �eby tego nie robi�. -
C� to za zarz�dzenie kr�lowej, o kt�rym s�ysza�am? Obawiam
si�, �e moja ignorancja w sprawach �wiata jest ca�kowita.
Wr�ci�am w�a�nie z zachodnich rubie�y. Niewielu tam ludzi.
- Tak, z pewno�ci�. Mia�a� tam pewnie, pani, powa�niejsze
sprawy ni� nasze niewielkie nieporozumienia - powiedzia� z
ironi�. Zmiesza� si� zaraz. Spu�ci� oczy. - Dziwnie jest
rozmawia� z osob�, kt�rej twarzy si� nie widzi.
- Na pewno, niestety tak musi zosta�. Nie przysz�am tu na
pogaduszki. Co to za zarz�dzenie?
- Kr�lowa szuka pomocy przeciw p�nocnemu ksi�stwu.
B�dzie wojna. I to nied�ugo. Rzadko si� spotyka czarownice
na zachodzie. Dlatego zostaniesz z pewno�ci� dobrze
przyj�ta.
- Co s�dzisz o szansach na zwyci�stwo?
- Czy od tego uzale�niasz decyzj�? A mo�e chcesz wi�cej
zarobi�?
- Po co ten popis inteligencji? Ani jedno, ani drugie. Po
prostu jestem ciekawa.
- C�, trudno powiedzie�. Ksi��� ma podobno w dow�dztwie
wielkiego wojownika - wspania�ego stratega, a do tego
krwio�ercz� besti�. Kr�lowa ma tylko wojsko, ale za to
najlepsze. To na pewno b�dzie interesuj�ca walka. Mo�liwe,
�e twoja obecno�� przechyli szal� na nasz� stron�.
- Nasz�?
- Kr�lowej. Mnie jest wszystko jedno, kto b�dzie mn�
rz�dzi�, tylko �e nast�pny w�adca mo�e ��da� wi�kszych
podatk�w, a te, kt�re s�, ju� wystarczaj�co mnie obci��aj� -
przyzna� szczerze kasztelan. - W ka�dym razie by�bym
wdzi�czny, gdyby� szybko opu�ci�a m�j gr�d i uda�a si� do
stolicy. Je�eli nie dzisiaj, to jutro o �wicie.
- Czy�by twoja go�cinno�� mia�a granice? Dobrze wi�c.
Podaj mi kierunek i odleg�o��. Znudzi�o mi si� chodzenie.
Tunelem przestrzennym dosta�am si� do lasu niedaleko
stolicy. Postanowi�am wej�� do �rodka rankiem. Wypada�o
przedtem odpocz��.
Nie mia�am poj�cia, �e tak rozpocz�a si� przygoda, kt�ra
zadecyduje o ca�ym moim �yciu.
Obudzi� mnie szelest w paprociach. Raczej wyczu�am ni�
zobaczy�am cz�owieka skradaj�cego si� przez las w kierunku
zamkowego wzg�rza. Porusza� si� szybko i cicho. Tyle �e ja
by�am szybsza i znacznie cichsza. Posz�am za nim. U st�p
wzg�rza sta� samotny g�az i to w jego kierunku zmierza�
cz�owiek. Zobaczy�am b�ysk sztyletu i zaraz potem chrobot.
Wbi� sztylet w g�az. Po chwili g�az otworzy� si�. Nie
wierzy�am w�asnym oczom. Otworzy� si� jakby by�y w nim
drzwi.
Lekkie stukni�cie w g�ow� i cz�owiek pad� jak martwy. Nie
zd��y�am go podtrzyma�. Nie mia�am jeszcze wprawy.
Pope�ni�am okropny b��d. Nie pomy�la�am, �e mo�e chcie� z kim�
si� tu spotka�. A tak w�a�nie by�o. Z g��bi korytarza us�ysza�am
przyt�umiony okrzyk. Nikt oczywi�cie nie odpowiedzia�. Mysia
mordka wychyn�a z mroku. W �yciu nie my�la�am, �e cz�owiek
mo�e by� tak podobny do zwierzaka, ale jeszcze nie
wiedzia�am, �e nie tylko ludzie �yj� w miastach.
B��dem by�o tak�e to, �e nie za�o�y�am peleryny. Na widok
mojej twarzy osobnik wychodz�cy z tunelu otworzy� usta do
krzyku. Krzykn�� na szcz�cie nie zd��y�. Wpakowa�am mu
pi�� prosto mi�dzy z�by. Prawie si� zad�awi�. W ka�dym
razie straci� przytomno��.
Niestety, troch� wcze�niej odzyska� j� jego kolega. Kiedy
si� obejrza�am, bezg�o�nie p�dzi� na mnie z mieczem.
Wszystkie zmys�y ostrzega�y mnie przed tym narz�dziem.
Srebro. Nie by�o czasu na zastanawianie sk�d srebrny miecz u
szpiega. Na szcz�cie nosi�am r�kawice. Na moment przed
uderzeniem przesun�am si� odrobin� w ty� i w lewo.
Chwyci�am miecz tu� przy r�koje�ci, obr�ci�am przeciwnika i
z�apa�am go za gard�o. Miecz wypad� z wykr�conej r�ki.
Cz�owiek zacz�� �apczywie chwyta� powietrze, ale ci�gle by�o
mu go za ma�o. Kilka sekund p�niej mog�am pu�ci� cia�o.
Jego przyjaciela mocno skr�powa�am i pola�am wod� z
pobliskiego �r�d�a. Szybko oprzytomnia�.
- Mhm, hm - zasapa�.
- I tak nie rozumiem. Nie wysilaj si�, bo siniejesz.
Zadam ci par� pyta�, a ty tylko kiwniesz albo pokr�cisz
g�ow� - obja�ni�am. - Dobrze? - Kiwn�� g�ow�.
- Jeste�cie szpiegami ksi�cia?
Kiwni�cie, troch� oporne.
- Ksi��� niepewny wygranej pr�buje atakowa� sam� kr�low�?
- kiedy go lekko kopn�am, znowu kiwn�� g�ow�.
- Na co ten miecz? Na kr�low�?
Kiwn�� znowu. Jakie zgodne stworzenie.
- Kr�lowa nie jest cz�owiekiem?
Tym razem zaprzeczy�. Teraz wiem, czego si� trzyma�.
- Ostatnie pytanie. Od niego zale�y tw�j los. Wielu was w
pa�acu? Mam na my�li zdrajc�w - wzruszy� ramionami. A co to
ma by�? - Pytam, wielu? Pi�ciu, dziesi�ciu czy ty jeden? -
znowu wzruszenie ramion. - Troch� cierpliwo�ci. A mo�e nie
wiesz? - zaprzeczy�.
- Nie podoba mi si� twoja odpowied�, poza tym chyba nie
liczy�e�, �e b�dziesz �y�. Dobranoc, mi�ych sn�w -
pochyli�am si� nad nim. Postara�am si�, �eby ran na szyi nie
by�o wida�. Nie by�am pewna, czy znikn� do rana.
Zebra�am swoje rzeczy w lesie i przenios�am si� ze
wszystkim w pobli�e g�azu. Postanowi�am przy nim przeczeka�
noc. Za�o�y�am peleryn� i rozmy�laj�c nad tym, czego si�
dowiedzia�am, ogl�da�am miecz.
Swojego nie mia�am. Aby dosta� miecz, trzeba si� czym�
zas�u�y� albo wygra� wyj�tkowy pojedynek. Ten z pewno�ci�
by� wyj�tkowy. Na razie mog�am wzi�� wi�c t� bro�, ale nie
na sta�e. Srebro niezbyt mi s�u�y�o, poza tym, �e nie by� to
niezwyk�y okaz sztuki snycerskiej.
No i oczywi�cie musia�am przemy�le� sobie spraw�
kr�lowej, o kt�rej nikt nie wie, �e nie jest cz�owiekiem.
Ale najpierw musia�am znale�� sobie imi�, bo dla
przedstawicieli mojej rasy imi� decyduje o ca�ym p�niejszym
�yciu.
- Czy jeste� wojowniczk�, kobieto? - pi�kny, d�wi�czny i
donios�y g�os kr�lowej d�ugo ni�s� si� po sali.
- Tak, pani - odpowiedzia�am r�wnie dono�nie. M�j g�os
nigdy nie by� tak mi�kki jak jej.
- Jak si� tutaj znalaz�a�?
- Pani, zanim odpowiem, chcia�abym znale�� si� z tob� sam
na sam.
- Czy naprawd� s�dzisz, �e spe�ni� takie ��danie? To
wielka bezczelno��.
- Podobno szukasz, pani, ch�tnych do wojaczki. By�abym
rada pom�c ci. Mam r�wnie� informacje wa�ne dla waszej
wysoko�ci. Jedna z nich dotyczy drogi, kt�r� si� tu
dosta�am. Wola�abym jednak m�wi� wy��cznie do waszych uszu.
By� mo�e nie wszyscy powinni to s�ysze� - rzucenie
podejrzenia na dworzan nie by�o rozs�dne, lecz w ko�cu ka�dy
w�adca winien mie� tyle rozumu, by nie ufa� swoim doradcom.
Pozosta�a nadzieja, �e kr�lowa zrozumie.
- Pani, nie s�dz�, �eby by�o bezpieczne pozostawanie sam
na sam z nieznajom� kobiet�. Mo�e...
- Dosy�! Opu��cie pomieszczenie! Zawsze uwa�a�am, �e
bardziej mog� wierzy� obcym ni� wam. Zreszt� wojowniczki
zakonne s� uczciwe.
- A je�li to oszustka?
- Czy�by� chcia� si� przekona�, panie? - spyta�am bez
gro�by w g�osie. A w ka�dym razie stara�am si�, �eby jej nie
by�o. Spojrza� na mnie. Tylko raz.
- Naprawd� mam dosy� tych popis�w. A ty, kobieto,
powstrzymaj j�zyk, nie chc� awantur - zwr�ci�a si� do mnie
kr�lowa. Po chwili powiedzia�a g�o�niej ni� poprzednio: -
Wyjd�cie st�d! Natychmiast!
Sala opustosza�a. Nikt si� ju� nie sprzeciwia�.
Zosta�y�my same w wielkim pomieszczeniu.
- Zdejmij, prosz�, ten kaptur. Wola�abym widzie� twoj�
twarz.
- Pani, zanim to zrobi�, chcia�abym powiedzie� par� s��w
i zada� ci pytanie.
- Dobrze, m�w wi�c. I podejd� nieco bli�ej - powiedzia�a
kiwaj�c na mnie r�k�. Widzia�am, jak wyt�a wzrok, by
przebi� ciemno�� pod kapturem. Nie s�dz�, �eby jej si�
uda�o. Zacisn�a d�o� pod po�� sukni, pewnie mia�a tam
sztylet.
- Widz�, �e nie czujesz, pani, strachu. A powinna�. Ci
dwaj, kt�rych przynios�am, to szpiedzy. Jak si� domy�lam,
jeden by� twoim doradc�. Nie mog�am zostawi� ich przy �yciu.
Na szcz�cie zd��y�am zapyta� ich o par� rzeczy. Niestety,
nie wiedzieli, czy jest jeszcze jaki� szpieg w zamku, a
zapewniam ci�, �e bardzo starali si� zaspokoi� moj�
ciekawo��. Nie wiem i tego... - to m�wi�c spod p�aszcza
wyci�gn�am miecz odebrany zdrajcy. Jego widok poruszy� j�,
ale pozosta�a na miejscu. Zaciskaj�c z�by wpatrywa�a si� we
mnie. - Na co szpiegom srebrne miecze? Tylko domy�lam si�,
�e ten w�a�nie mia� s�u�y� do zabicia waszej wysoko�ci.
Czy�by �elazo nie ima�o si� kr�lewskiego rodu?
- Jak �miesz!
- Pani, nie wypada, aby� si� unosi�a - odpar�am z
u�miechem. - Nie ma w mych s�owach z�o�liwo�ci. Nie pragn�
r�wnie� wykorzysta� swej wiedzy. Na dow�d zdradz� ci moj�
tajemnic� - zdj�am kaptur i podnios�am na ni� wzrok. Przez
jej twarz przebieg�a ca�a gama uczu�. Najpierw przera�enie,
p�niej zdziwienie, kt�re przesz�o w ulg�. Westchn�a.
Otar�a pot z czo�a i zamy�li�a si�.
- Nie wiem, czy mog� ci ufa� - powiedzia�a - ale chyba
nie mam wyj�cia. Domy�lam si�, �e tamci dwaj zobaczyli, kim
jeste� w bardziej dramatycznych okoliczno�ciach. Schowaj
miecz, lepiej �eby nikt go nie widzia�. Co do szpieg�w, to
na dworze a� si� od nich roi, ale nigdy nie my�la�am, �e s�
to tak bliskie mi osoby. - Po kilku sekundach namys�u
zapyta�a: - A tak w og�le, to czy ty naprawd� jeste� z
zakonu?
- By�am, ale nie wszystkie regu�y mi odpowiada�y.
- Mimo to nosisz str�j zakonny.
- To wiele u�atwia. A m�wi�c o u�atwieniu, chcia�abym
ci, pani, co� pokaza� - podesz�am do gobelinu na ko�cu sali.
Nacisn�am j�zyk jednego ze smok�w zdobi�cych kolumn� obok.
Otworzy�y si� ukryte drzwi i gwa�towny powiew zimnego
powietrza zdmuchn�� kilka �wiec. - Oto przej�cie, kt�rym si�
dosta�am. Prowadzi do st�p zamkowego wzg�rza. T�dy porusza�
si� zdrajca.
- Znam wiele tajnych przej�� w zamku, lecz o tym nie
mia�am poj�cia. Sk�d on m�g� o nim wiedzie�?
- To nie ma znaczenia. Wa�ne jest, kto jeszcze wie.
- Zajmiemy si� tym p�niej. Na razie zjemy co�.
Zg�odnia�am od tych wra�e� - powiedzia�a i wezwa�a s�u�b�. W
osobistych komnatach kr�lowej zastawiono st�.
- Wybacz mi, pani, natr�ctwo, lecz jestem ciekawa, kim
jeste�. W ko�cu niecz�sto spotyka si� tak niecodziennych
w�adc�w.
- Zostaw t� "pani�". Kiedy jeste�my same, mo�esz m�wi� mi
po imieniu. W ko�cu wiele nas ��czy - odpowiedzia�a ze
zniecierpliwieniem. - Po drugie, chcia�abym najpierw pozna�
twoje imi�, a wtedy mog� ci opowiedzie�, kim jestem.
- Na imi� mi Zhora, co w j�zyku mojego ludu, jak mi si�
wydaje, oznacza po prostu "Ona".
- Mo�e by�. Dobrze wi�c, je�li chcesz, zaczn� opowiada�.
Okaza�o si�, �e kr�lowa Amathe by�a ostatnim potomkiem
starej rasy. Ostatnim, o kt�rym wiadomo. Setki lat temu
zamieszkiwali ziemie zachodnie. Niestety, mimo pozornie
bardzo podobnej budowy cia�a, znacznie r�nili si� od ludzi.
Ich ko�ci by�y bardzo lekkie i kruche, a oczy wra�liwe na
s�o�ce. Kobiety posiada�y delikatne i cienkie skrzyd�a,
kt�re chowa�y w fa�dach sk�ry. M�wi�a, �e s� pi�kne, co
wzbudzi�o we mnie ch�� ujrzenia jej szybuj�cej nad zamkiem,
jak to niegdy� czyni�a. Ale teraz, m�wi�a, od kiedy jej
ma��onek nie �yje, nie mia�a ju� na to ochoty.
Spotyka�y�my si� codziennie na d�ugich rozmowach.
Obmy�la�y�my te� plany pokonania ksi�cia. Ja, wojowniczka,
gruntownie wyszkolona przez kap�anki, i ona, kobieta o
nieprzeci�tnej inteligencji. Co dzie� dochodzi�y nas wie�ci
z terenu przeciwnika. Jego armia gromadzi�a si� pod
przewodnictwem legendarnego wodza. Nikomu nie uda�o si�
pozna� jego imienia. W ka�dym razie prawdziwego imienia.
Dyskutowa�y�my nie tylko o sprawach pa�stwa. Pozna�y�my
si� bardzo dobrze. Pokocha�am j�. By�a dla mnie jak matka,
mo�e starsza siostra, a p�niej jak jedyna przyjaci�ka i
kochanka. Mimo �e bardzo r�ni�y�my si� od siebie, obie
mia�y�my podobne potrzeby. Ka�da z nas potrzebowa�a mi�o�ci.
A� kt�rej� nocy zobaczy�am jej roz�o�one skrzyd�a l�ni�ce
w locie w �wietle ksi�yca.
Wiecz�r by� ciep�y, cho� zanosi�o si� na deszcz.
Przemyka�am mi�dzy ogniskami, przy kt�rych sta�y lub
siedzia�y grupy �o�nierzy. By�y ich setki. Nikt niczego nie
widzia�. Nie zauwa�yli mnie r�wnie� stra�nicy. Nie mia�am im
tego za z�e, nie mogli mnie zobaczy�. Tam, gdzie sz�am, po
prostu by�a troch� g��bsza ciemno��.
Wyrusza�am na �owy, jak robi�am to przedtem. Czasem
zatrzymywa�am si� w kt�rej� z wiosek, czasem tunelem
przestrzennym udawa�am si� w dalsze okolice. Nigdy jednak
moja przyjaci�ka nie pozwala�a mi zapu�ci� si� na
terytorium wroga. ufa�a moim umiej�tno�ciom. Tyle �e ba�a
si� o mnie.
Moje nocne �ycie wywo�ywa�o burzliwe dyskusje. Nie
wychodzi�am ka�dej nocy, ale przecie� nie mog�am si�
g�odzi�. Zw�aszcza przed walk�. Czasami kr�lowa robi�a
wszystko, �ebym tylko nie opuszcza�a zamku. Kiedy
wytrzymywa�am dwadzie�cia dni, zaczyna�y mi si� trz��� r�ce
i si�� powstrzymywa�am temperament. Wtedy zamyka�a si� w
swojej komnacie. Wiedzia�a, �e by�aby dla mnie �atw� ofiar�.
Tylko �e ja nigdy bym jej nie skrzywdzi�a. Kocha�am j�. By�a
to zreszt� mi�o�� mojego rodu, niewiele w niej
cz�owiecze�stwa. Mi�o�� zazdrosna i nie znosz�ca sprzeciwu.
Kiedy Amathe si� ze mn� nie zgadza�a, m�wi�a:
- C�, je�li tak uwa�asz. Ale przemy�l to sobie - z
biegiem czasu nawet to mnie denerwowa�o i tylko jej
poca�unki potrafi�y przywr�ci� mi r�wnowag�. Inni doradcy
patrzyli wtedy na nas z mieszanin� zdziwienia i strachu. Po
pa�acu kr��y�y domys�y na temat mojej to�samo�ci.
Ale odbieg�am od tematu... Przemkn�am przez ob�z naszych
�o�nierzy i pod��y�am w las. Jakie� trzy mile od zamku
przystan�am, zastanawiaj�c si�, gdzie p�j��. Okoliczni
wie�niacy byli nawet krzepcy, ale znudzili mi si�. Nie
bawi�o mnie r�wnie� losowe wybieranie miejsca. Nagle
us�ysza�am stado ptak�w podrywaj�ce si� do lotu.
Co mog�o je sp�oszy�, �e wszystkie na raz wyfrun�y z
nocnej kryj�wki?
Podnosz�c nieco maskuj�cej mg�y pobieg�am w tamtym
kierunku. Przy w�skiej �cie�ce us�ysza�am t�tent kopyt
oddalaj�cych si� na p�noc. Skrajem lasu ruszy�am za tym
d�wi�kiem. By�am du�o szybsza od konia. Skoczy�am na je�d�ca
zrzucaj�c go z siod�a.
Jedno musz� przyzna� - by� silny i zwinny. Wy�lizn�� si�
spode mnie i prawie zaraz zaatakowa�. Wyj�� kr�tki miecz.
�elazny. Zdj�am r�kawice w biegu. Powiew wiatru zrzuci�
peleryn� z moich plec�w. Uderzy�am go, zanim zauwa�y�.
Wygl�da�o na to, �e ten cz�owiek w og�le nie czuje b�lu, a
od mojego uderzenia prawie ka�dy z�ama�by si� wp�. Podni�s�
si� natychmiast i zamierzy�. Ostrze odbi�o si� od mojego
ramienia, a moje ostre pazury rozci�y cienki sk�rzany
kaftan i brzuch przeciwnika. Pr�bowa� z�apa� wyp�ywaj�ce
jelita. Pad� na kolana i zap�aka�. Nie wiem, z b�lu czy ze
strachu.
Co prawda, nie umia�am czyta� my�li ludzi, ale teraz nie
musia�am tego robi�. Wej�cie do jego umys�u nie
przedstawia�o trudno�ci. Pomy�la�am, �e jego s�abn�ce serce
ci�gle jeszcze pompuje krew. Podnios�am i przechyli�am jego
g�ow�. Niewielka rana, na kt�r� nikt by nie zwr�ci� uwagi.
Przez ni� p�yn�a krew, a w drug� stron� p�yn�am ja. Mia�
wielki m�tlik w g�owie, lecz nie by�am tam po to, �eby robi�
porz�dki. Pazurami i z�bami rwa�am ka�dy strz�pek my�li, a�
znalaz�am to, czego szuka�am.
W�ciek�o�� ponios�a mnie przez las i obozowisko �o�nierzy
jak burz�. Ka�dy, kto zd��y�, ust�powa� mi z drogi. Dotar�am
do zamku i pomkn�am do pokoju najbli�szej s�u��cej
kr�lowej.
- Ty dziwko! Jak �mia�a�! - nie mog�am z siebie wydusi�
nic wi�cej. Dziewczyna patrzy�a na mnie z przera�eniem. Nie
bawi�am si� ju� w pytania. Z�apa�am j� za w�osy i rozerwa�am
gard�o.
Kopniakiem otworzy�am zamkni�te na sztab� drzwi komnaty
Amathe wlok�c za sob� cia�o s�u��cej i smug� krwi. Na m�j
widok kr�lowa krzykn�a. Stan�a pod �cian�. Jedn� r�k�
trzyma�a si� za szyj�, jakby ten �mieszny gest m�g� j�
obroni�. Drug� wodzi�a po �cianie w poszukiwaniu zatrzasku
okna.
- Nie b�j si�, tobie nic nie grozi - powiedzia�am
zamykaj�c i rygluj�c drzwi. Nie wierzy�a mi, dalej posuwa�a
si� w stron� okna. - Kiedy by�am w lesie, znalaz�am
pos�annika ksi�cia. Kontaktowa� si� z t�... - sama ju� nie
wiedzia�am, jak j� nazwa�. - Mog�a ci� zrani� jakim�
nieudolnym atakiem. - W tym momencie znalaz�a zatrzask i
skoczy�a na parapet. Z�apa�am j� w ostatniej chwili. Nie
mog�am jej pu�ci�. Kiedy tam w lesie pomy�la�am, �e �mier�
mog�a uderzy� z tak bliska, zakr�ci�o mi si� w g�owie.
Jedyne, co mog�am teraz zrobi�, by j� uspokoi�, to
poca�owa�. Po chwili nawet ona nie zwraca�a ju� uwagi na
krew dooko�a. Zapomnia�a. To by�a najcudowniejsza noc, jak�
razem sp�dzi�y�my.
Le��c w �o�u po�rodku komnaty zdecydowa�am: musimy
zaatakowa� natychmiast. Nie mamy wyboru.
Trzech zwiadowc�w kry�o si� na skraju lasu. Z ich pozycji
znakomicie by�o wida� przeciwleg�y skraj pola i g�ste
krzewy. W tych w�a�nie zaro�lach kry� si� oddzia� armii
ksi���cej. Po chwili zwiadowcy bez szmeru przeczo�gali si�
do ty�u i dopiero po kilkunastu metrach podnie�li si� i
pobiegli. P� godziny p�niej meldowali o tym, co widzieli.
Po drugiej stronie pola obozowa�o oko�o dwudziestu setek
�o�nierzy. Prawie po�owa z nich dosiada�a koni. Nie by� to
wi�c uzbrojony mot�och, lecz dobrze zorganizowana armia.
Prawdopodobnie wi�kszo�� konnych to najemnicy. Dowodzi� nimi
m�czyzna na karym koniu w czarnej zbroi. Nic nie wskazywa�o
na to, aby si� nas spodziewali, ale pozory mog�y myli�.
Nale�a�o dzia�a� bardzo ostro�nie.
Wys�ali�my na pocz�tek dwa oddzia�y po pi�� setek
prowadzone przez dziesi�cioosobowe grupy zwiadowc�w.
Oddzia�y mia�y za zadanie okr��y� wroga i zaatakowa� od ty�u.
Ka�dy z innej strony.
Porozumiewali�my si� za pomoc� ptak�w. Tak w�a�nie
przesy�a�y�my naszym wojownikom wiadomo�ci i rozkazy.
Wypuszczenie stada bia�ych go��bi mia�o oznacza� sygna� do
ataku.
I wszystko posz�oby doskonale i zgodnie z planem, gdyby
nie dow�dca przeciwnika. Razem ze swym wojskiem by� ju�
prawie pokonany, gdy stan�am z nim oko w oko. Tylko na
chwil�. By�o w nim co� znajomego. Tyle �e niemal natychmiast
znikn��. Chwil� p�niej zobaczy�am go na czele ma�ego
oddzia�u pr�buj�cego przebi� si� przez nasze szeregi. Ten
m�czyzna by� jak wichura. R�ba� wszystko, co podesz�o mu
pod r�k�. Ju� wiedzia�am, kim jest.
Pole by�o us�ane trupami. Wraz z dow�dc� umkn�o oko�o
stu wojownik�w. Reszta le�a�a u naszych st�p.
Nikt nie liczy� na to, �e pokonali�my wroga. Tak naprawd�
by� to dopiero pocz�tek wielu wi�kszych i mniejszych bitew.
Ci�gn�y si� ponad rok. Amathe wycie�czona wiecznymi
podchodami nie rusza�a si� ju� z zamku. Ja by�am w swoim
�ywiole. Bardzo oddali�y�my si� od siebie. Jednak tkwi�o we
mnie przekonanie, �e po tym wszystkim wr�cimy jako� do
normy.
Wreszcie nadszed� koniec. Zdecydowa�y�my, �e jedynym
wyj�ciem jest atak na twierdz� ksi�cia. Tylko to mog�o
po�o�y� kres tej wojnie.
Zacz�o si� podobnie niewinnie jak pierwsza bitwa. Szala
zwyci�stwa nie chcia�a si� jednak przechyli� na �adn�
stron�. R�wnina otaczaj�ca zamek zmieni�a si� w bagno.
Ziemia nasi�kn�a krwi�. Wraz z kilkoma wojownikami na
koniach przebijali�my si� w kierunku kr�gu, w kt�rego
centrum znajdowa� si� ksi��� Ber. Liczyli�my, �e jego �mier�
wp�ynie niekorzystnie na poddanych. Znajdowali�my si� tu�-
tu�, kiedy stan�� przede mn� czarny wojownik. By�am na to
przygotowana. Wyci�gn�am z pochwy przy siodle drugi miecz.
Ten sam, kt�ry odebra�am zdrajcy. Ale czarny wojownik nie
zwr�ci� nawet na mnie uwagi. Kilka uderze� i moja grupa
le�a�a pod kopytami w�asnych koni. Zamachn�am si�. W tej
samej chwili odwr�ci� si� i uchyli�. Jednak go dosi�gn�am.
Tak szczerze, to tylko drasn�am. I zn�w natychmiast
znikn��.
Paruj�c ciosy atakuj�cych zastanowi�am si�, co ja bym
zrobi�a na jego miejscu. Ol�nienie sprawi�o, �e o ma�o nie
spad�am z konia pod uderzeniem topora innego napastnika.
Odruchowo zaatakowa�am. K�tem oka zobaczy�am jeszcze, jak
m�czyzna z toporem pada z rozp�atan� g�ow� i po chwili
p�dzi�am przez t�um walcz�cych ludzi krzycz�c, aby atakowa�
ksi�cia, kt�ry najwyra�niej by� niemal zupe�nie odporny na
ciosy. Kierowa�am si� do zamku i cudownej istoty, kt�r� tam
zostawi�am prawie bezbronn�. �ciga�am besti� w zbroi gotow�
zrobi� wszystko dla zwyci�stwa.
Bitwa zacz�a si� o �wicie. Kiedy dotar�am do zamku, by�o
ju� po�udnie nast�pnego dnia. Zd��y�am nadrobi� troch�
czasu, bo martwego konia czarnego wojownika min�am dwie
godziny wcze�niej ni� pad� m�j. Nie zwa�a�am na
niebezpiecze�stwo. Pop�dzi�am do komnat Amathe. Zobaczy�am
j� le��c� na �o�u. Jeszcze �y�a.
Zd��y�am zauwa�y� jedynie cie�. Automatycznie zas�oni�am
si� mieczem. To uratowa�o mi �ycie. Gigantyczne szpony
ledwie drasn�y moj� szyj�. Upad�am na pod�og�, skr�caj�c
si� z potwornego, piek�cego b�lu, kt�ry przep�ywa� falami
przez ca�e cia�o. Krzykn�am pierwsze s�owo, kt�re
przemkn�o mi przez g�ow�:
- Ojcze!
To go zatrzyma�o.
- Domy�li�a� si�. Masz wi�cej mojej krwi ni� kt�rekolwiek
moje dziecko. Jaka szkoda, �e musisz umrze� - chwyci� mnie
za kark, przyci�gn��. Nie nosi� ju� he�mu. Zobaczy�am jego
twarz, kt�ra do tej pory stoi mi przed oczami. Wola�abym
tego nie widzie�. Pomy�la�am, �e je�li kiedy� mam tak
wygl�da�, to wol� ju� nie �y�.
- Dlaczego, ojcze?
- Danwo temu, nawet nie pami�tam kiedy, czarownica, kt�r�
potraktowa�em odpowiednio do jej pozycji, przepowiedzia�a, �e
kiedy� zgin� z r�ki w�asnej c�rki. Jeste� jedn� z niewielu,
kt�re do�y�y tak p�nego wieku. Wszystkie moje c�rki
sko�czy�y �ycie, przed�u�aj�c moje. Przecie� sama wiesz, �e
najlepszym po�ywieniem jest dla nas krew naszej rasy... -
M�wi� za du�o. Tak, to zawsze by�o nasz� wad�. Lubili�my
m�wi� o sobie. - Mam wielu syn�w. Dobrze mi s�u��. Ty nie
b�dziesz mia�a tej okazji - przysun�� si� bli�ej. Nagle
u�wiadomi�am sobie, �e mam sztylecik. Ma�y posrebrzany
drobiazg, prezent od Amathe. Zabawka, ale mo�e zrani�.
Powiedzmy, �e si� uda�o. Male�ka ranka wywo�a�a wybuch
�miechu.
- Czy naprawd� my�lisz, �e mo�esz mnie zabi�? - spyta� ze
zdumieniem.
- Tak - odpowiedzia�am i najszybciej, jak umia�am,
wypowiedzia�am formu��. Wepchn�am go w tunel przestrzenny.
Bez wyj�cia. A m�j ojciec nie maj�c nic z cz�owieka, nie
m�g� korzysta� z zakl�� rz�dz�cych przestrzeni�.
Rzuci�am si� w stron� Amathe. �y�a, ale jej serce s�ab�o.
- Amathe - szepn�am. - B�dziesz jeszcze �y�. Wiecznie
jak ja.
- Nie chc�. Ty te� b�dziesz taka jak on.
- Prosz�, musisz mnie wys�ucha�.
- Nie - i by�o to ostatnie jej s�owo. Ostatni raz mia�a
racj�. Ja te� nie chcia�am sta� si� potworem. Wkr�tce nie
mog�abym znie�� jej widoku.
Wsta�am. Nie p�aka�am. Ju� nie umia�am. Stan�am przy
oknie i patrzy�am, jak z daleka nadchodz� moje pobite
wojska. Bez dow�dcy nie mieli szans.
Wiedzia�am ju�, co musz� zrobi�. Wiedzia�am r�wnie�, kim
jest Ber i wielu innych kr���cych po �wiecie niby-ludzi.
�yj�cych wiecznie. Ci�gle zmieniaj�cych imiona.
Moi bracia. Plaga. Zgin� wszyscy. Zgin� z mojej r�ki. To
tylko kwestia czasu.