508
Szczegóły | |
---|---|
Tytuł | 508 |
Rozszerzenie: |
508 PDF Ebook podgląd online:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd 508 pdf poniżej lub pobierz na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. 508 Ebook podgląd za darmo w formacie PDF tylko na PDF-X.PL. Niektóre ebooki są ściśle chronione prawem autorskim i rozpowszechnianie ich jest zabronione, więc w takich wypadkach zamiast podglądu możesz jedynie przeczytać informacje, detale, opinie oraz sprawdzić okładkę.
508 Ebook transkrypt - 20 pierwszych stron:
ANDRZEJ TREPKA
TOTEM LE�NYCH LUDZI
Krajowa Ag�cja Wydawnicza
Warszawa 1980r.
1
Wsamym sercu kongijskich puszcz u zbiegu rzek Ituri
i Lenda, w miejscu ongi� podziwianym przez Stanley'a -
czas p�yn�� dostojnie jak zawsze, odmierzany krokami dni
identycznie d�ugich jak noce. Olbrzymie drzewa dorasta�y
swego wieku, a wal�c si� z �omotem, ust�powa�y z drogi
ku �wiat�u nowym hufcom zieleni.
Po ciep�ym, jasnym ranku, pogoda zacz�a si� psu�.
Niebo by�o jeszcze widne, wszak�e ju� nie takie - cha-
rakterystyczne dla pory suchej w tropikach - na kt�rym
s�o�ce wygl�da jak ba�ka bia�ego l�nienia tak bliska, �e
r�k� dosi�gn��. Nad polan� snu� si� matowiej�cy b��kit, a
dalekie pohukiwanie grzmot�w targa�o powietrzem.
Siedz�c przed swym sza�asem, Rarrra patrzy� w coraz
bledsze s�o�ce. Nie razi�o jego ma�ych, jakby przy�mionych
oczu, ledwie odcinaj�cych si� od szaroniebieskich p�ytek
pancerza, kt�ry szczelnie pokrywa� tr�jgraniast�, pozornie
bezustn� g�ow�. Wiedzia�, �e sko�czy�y si� dobre miesi�ce,
kiedy jego �wiat�o�erny organizm mia� co dzie� zapewnio-
ny �wie�y promienisty pokarm. Zaczyna� si� czas s�oty. -
Oby przynajmniej na kr�tko chcia� spoza chmur spoziera�
po�ywny ogie� niebios wtedy, gdy oko�o po�udnia p�ynie
nad polan�, nie przes�oni�ty drzewami!
Rarrra machn�� szerokim mi�sistym ogonem, jak gdyby chcia�
strzepn�� i kurz i natr�tne owady, i w og�le wszystko cokol-
wiek utrudnia mu ch�on�� �wietlist� straw�, dop�ki jeszcze
s�czy si� z nieba.
Na ten widok trzej mali czekoladowobr�zowi ludzie
przerwali prac�, z nabo�n� czci� wpatruj�c si� w swojego
patrona. - Mo�e ma jakie� �yczenie - Zaraz jednak wr�-
cili do uszczelniania sza�asu. Nawet weszli do jego wn�trza
(co czynili rzadko i z pewnym zal�knieniem), aby si� u-
pewni�, czy poprzez kilka warstw uplecionych z wielkich
li�ci mongongo nie przeziera �wiat�o. Przyjd� deszcze, lecz
�adna kropla wody nie �mie t�dy przeciekn��. Tabu!
Pigmeje przywykli do obecno�ci przybysza z gwiezdnej
dali, kt�ry tkwi� na tym miejscu jak g��boko si�ga�a ich
pami��, pami�� ich ojc�w i dziad�w. Nie podkpiwali (jak
ich pobratymcy z innych grup �owieckich), �e "ludzie
z wiosek", czyli Murzyni, posiadaj� totemy - bo mieli -
w�asny totem, �ywy dotykalny, z pewno�ci� bardziej boski
od tamtych. Ograniczali wi�c zasi�g w�dr�wek po lesie na
tyle, by nie straci� czujnej wi�zi ze �wi�t� Polan�. Rarrra
potrzebowa� aby dogl�dali jego sza�asu. A oni potrzebowali
jego obecno�ci. Na jego oczach rodzili si� i umierali od
kilku pokole�.
Str�e i wielbiciele Rarrry byli jedynym od�amem Pig-
mej�w, nie wydziwiaj�cym dlaczego Murzyni s� podzieleni
na plemiona. Jak�e mogliby siebie samych nie uznawa� za
odmienny szczep natury, skoro ich przodek, �yj�cy, od-
wieczny jak ta weso�a polana w mateczniku niesko�czonej
puszczy �wiata - tak ca�kowicie zr�s� si� z ich le�nym by-
tem. A w�a�ciwie - byt zr�s� si� z nim. To on bowiem
stworzy� Pigmej�w. I ten lass kipi�cy zieleni�, kt�ry u�ycza
wilgotnej och�ody, dobrotliw� matk�-puszcz� pe�n� zwie-
rza, grzyb�w, jag�d, rozmaitych miodnych Pszcz� i czy-
stych strumieni - tak�e on stworzy�, wy��cznie dla nich.
Sam go nie potrzebowa�: by� synem S�o�ca, z blaskowej
s�onecznej krasy czerpa� swoj� moc i chwa�� i nie�mier-
telno��.
je�li kto� spoza male�kiego �wiatka le�nych opiekun�w
Rarrry widzia� go na w�asne oczy - to jedynie inne grupy
�owieckie Pigmej�w, koczuj�ce w d�ungli. Przyszli, po-
patrzyli w nieludzkie oblicze boga troch� z zadziwie-
niem, troch� z l�kiem przed czym� niezmiernie obcym,
nawet wydzielaj�cym wo� osobliw� - i szli dalej. Nie
wracali aby powt�rnie go obejrze�, nie pielgrzymowali
do cudzego, cho� pigmejskiego totemu - bo po co Mi�sem
�ownym nie by�, a jego bosko�� wyznawali wielbi�c bosk�
pusz�z�-rodzicielk�, sk�adaj�c jej dzi�kczynienia ta�cem,
�piewem i �wi�tym zewem tr�b molimo.
Docieraj�c do wiosek na rozleg�ych karczowiskach,
gdzie za "danin�" z mi�sa albo miodu brali od swych Bak-
para - murzy�skich patron�w, p�ody upraw b�d� wyroby
rzemios�, nie�li g�d�b� o le�nym dziwie poza sw�j macie-
rzysty �wiat. A cho� Murzyni przywykli do mitotw�rstwa
Pigmej�w i przyjmowali ich bajania za sprytny �arcik ludu
puszczy - ta jedna opowie�� zbyt natarczywie przypomi-
na�a o sobiewcoraz tonowych relacjach,aby j�zlekcewa�y�.
Takim sposobem pogwarki o piel�gnowanym przez
Pigmej�w �ywym totemie ze �wi�tej Polany przecieka�y
poza subkontynent drzew. Wydostawszy si� z le�nej g�u-
szy, na drogach wszystkich murzy�skich migracji kolorowo
stroi�y si� legend� - nim opu�ci�y Czarny L�d, by pod-
nieci� wyobra�ni� obie�y�wiat�w. �owc�w sensacji i po-
szukiwaczy przyg�d.
Rarrra s�dzi�, �e ca�a Ziemia jest zaludnion� puszcz�.
Napatrzy� si� do woli tej orgii zieleni z inwersj� czerwo-
nych, pomara�czowych i bia�ych jaskrawo�ci, z przepychem
stawania si� - gdzie rozrost gwa�towny, ponawianie si�,
pi�cie i po�ysk si� idzie o lepsze z rozpieraniem si� wszerz
i wzwy�, z t�amszeniem form s�abszych przez silnieJsze
albo lepiej przystosowane do walki o �wiat�o, o wilgo�, o
wczepienie korzeni w gleb� b�d� w tkank� innej ro�liny.
Tu� po wyl�dowaniu, w�a�nie to zielone szale�stwo obfi-
to�ci by�o najbardziej przejmuj�cym wra�eniem kosmicz-
nego przybysza. Dlatego nie m�g�by sobie wyobrazi�, �e
ta kipiel �ycia darowa�a gdziekolwiek rozleg�ym po�aciom
gruntu, zostawiaj�c w spokoju step, pustyni� albo nagi
wierch. Co prawda wszystko to pod jak�� zbli�on� postaci�
istnia�o w jego ojczy�nie, lecz przesycone umiarem i spo-
kojem. Tu przyroda rz�dzi�a si� innymi regu�ami. Na
Cyrkoli brakowa�o warunk�w dla takiego rozpasania
�ywotno�ci jak tropikalny las.
Tu� obok sza�asu Cyrkolita widzia� ska�y tarasami opa-
daj�ce ku rzece. Jednak i one grz�z�y w tej nawa�nicy ro�lin-
nej b�jno�ci. Nie omija�y ich drzewa chlebowe i drobno-
listne mirty. a spokrewnione z groszkiem i �ubinem r�ne
gatunki motylkowych tu wyrasta�y na rekordowe olbrzy-
my puszczy. W w�sze szczeliny wciska�y si� wachlarze
drzewiastych paproci, mn�stwo ros�ych bylin i skromniej-
szych zi�. Nawet wielkie kamienne bloki by�y niewidoczne
spod p�o��cych si� winoro�li, rotang�w i w og�le licznych
lian, kt�re splotami grubymi jak rami� b�d� wspina�y si�
na okoliczne pnie, b�d� gmatwanin� kolumienek i fr�dzli
zwisa�y z ga��zi, pomieszane z powietrznymi korzeniami,
z opadaj�cymi wst�gami poro�lowych wid�ak�w, z li��mi
albo kwiatami storczyk�w.
Rarrra nie wyobra�a� sobie p�aszczyzn uprawnych p�l -
cho� s�ysza� kiedy�, �e ludzie gdzie� dalej wyci�li skrawki
lasu i sadz� na nich jadalne ro�liny lub wypasaj� oswojone
zwierz�ta. W my�lach przymierza� to do swej polanki :
takie, albo podobne, tylko sztucznie oczyszczone z drzew.
Nie podejrzewa� istnienia ocean�w. Jak Kant, kt�ry
sp�dziwszy d�ugi �ywot w Kr�lewcu, pono� nigdy si� nie
przekona� naocznie, �e jego miasto le�y nad morzem -
Cyrkolita, nie znaj�cy wi�kszej wody ni� strugi deszczu
�ciekaj�ce przed sza�asem, przez sto lat nie zszed� nad
Ituri : mierzi�a go sama wizja obfito�ci w�d.
Donio�lejsze sprawy zaprz�ta�y jego bystry umys� -
z roku na rok, z dziesi�ciolecia w dziesi�ciolecie. Bardzo
ju� dawno temu uko�czy� wst�pny rozdzia� swych docie-
ka�: Nikt z Pigmej�w nie uwierzy�by teraz, �e niegdy�
ich boski totem nie spoczywa� tak dostojnie, jak przywykli
go widzie� - przed sza�asem podczas pogody, a w jego
wn�trzu w porze deszczowej. Wonczas Rarrra myszkowa�
wsz�dzie, czu� si� tropicielem rzeczy, zjawisk i wydarze�.
�wietnie do tego przysposobiony, m�g� wch�on�� niepo-
r�wnanie wi�cej dozna�, dokona� obserwacji i do�wiad-
cze�, ni� najambitniejszy ziemski badacz.
Patrz�c na psychozoa nieruchomo spoczywaj�cego w
postawie wp�wyprostowanej, z podkurczonymi tylnymi
nogami kr�tszymi od przednich - �atwo mo�na by go
uzna� za istot� powoln� jak ��w. Tymczasem przy swym
beczkowatym, szczelnie opancerzonym tu�owiu, z przodu
zako�czonym spiczast� g�ow�, a z ty�u grubym walcowa-
tym ogonem, przy czterech metrach d�ugo�ci oraz prawie
dwustu kilogramach wagi - Rarrra wprawdzie nie galo-
powa�, ale wyci�gni�tym truchtem m�g� prze�cign�� ka�-
dego Pigmeja. Nigdy tego nie czyni�, gdy� nie musia�,
a sport by� mu zupe�nie obcy.
Z g�r� sto lat wcze�niej wyl�dowa� w miejscu, kt�re
wydawa�o mu si� typowe dla ca�ego globu. Obraz nie by�
podobny do niczego, co ogl�da� w ojczy�nie. Widoczno��
nie si�ga�a rzutu kamieniem. Zewsz�d otacza� go zwarty
las. Rarrra rozumia�, �e zetkn�� si� twarz� w twarz z czym�,
cow�yciu planet zna� z dedukcji kosmograficznej: sposobu
rozumienia Wszech�wiata, wzniesionego przez jego ro-
dzim� kultur� na wy�yny wirtuozerii. Przybysz wiedzia�
i przedtem, �e takie skupisko ro�lin mo�e by� wystarcza-
j�co g�ste, aby nie przepu�ci� s�onecznego promienia.
Ale co innego wiedzie�, a co innego widzie�. Analizowa�
ka�dy szczeg�, dotykowymi wypustkami macek tr�ca�
zio�a, grzyby, pnie drzew i poro�la na ga��ziach, w�cha�
otoczenie wysuni�ciem rurki smakowej z ukrytych pod
pancerzem ust i nacelowaniem na wybrany li��, kwiat
lub owoc.
W pewnym oddaleniu, wt�oczony w cienist� g�stw� -
spoczywa� statek, kt�rym tu przylecia�. L�duj�c, wypali�
laserowym miotaczem korytarz po�r�d ni�szych drzew,
by szaraw� plastykow� kul� tak wcieli� w puszcz�, �e nie
mog�a by� dostrze�ona z g�ry. Dodatkowo otoczy� sw�j
pojazd potem niewidzialno�ci: to miejsce, ogl�dane z zew-
n�trz, sprawia�o teraz wra�enie szerokiej pionowej studni.
Gwiazdolot nadawa� si� do startu nawet za tysi�clecia.
Tak zabezpieczywszy go przed czyj�kolwiek ingerencj�.
a nadto przed ruchami g�rotw�rczymi - kosmiczny zwia-
dowca ruszy�w drog�. Par� ku jedynej w okolicy, niewiel-
kiej polanie, kt�r� dojrza� schodz�c do l�dowania. By�a
wtedy ja�niejsz� kropk� na nie ko�cz�cym si� wzorzystym
hafcie zielonej planety.
Niewiele zobaczy� w�druj�c przez puszcz�. Nie by� to
spl�tany g�szcz, w kt�rym cz�owiek przer�buje sobie dro-
g� maczet�. Cyrkolicie jednak, nie obeznanemu z �adnym
lasem, ter�n wydawa� si� tak uci��liwy, �e skupia� my�li
na omijaniu przeszk�d, nawet je�li to by�y k�py niskich
krzewinek b�d� k�ody oblepione bia�ymi g�bczakami roz-
toczowych grzyb�w - tak zbutwia�e, �e rozsypywa�y si�
za lada potr�ceniem. Zaziemski go�� uwa�nie obchodzi�
wielkie jak melony, r�owe bulwy paso�ytniczo wyrasta-
j�ce wprost z korzeni �ywiciela, czasami przystrojone
w sk�rzastobr�zowe kwiaty. W g�stszym poszyciu musia�
jednak �ama� swym ci�arem krzewy gardenii, paprocie
i niskie palemki. Gdzieniegdzie wyrwa� przeszkod� z ko-
rzeniami, nawet obydwoma posz�stnymi p�kami macek
jednocze�nie, czego Rarrrowie starannie unikali. Nie na-
potka� �adnych zwierz�t pr�cz owad�w. Drobne fruwaj�ce
skrzyd�aki - bardziej podobne do znanych mu organiz-
m�w ni� drzewa i zio�a - upewni�y go, �e ca�e tutejsze
�ycie opiera si� na bia�ku zanurzonym w wodzie. By�o to
co� z jego �wiata, a zarazem sygna�, i� na Ziemi mo�na by
zamieszka�.
Skoro dostrzeg� prze�wit, �wawo pospieszy� w tamt� stron�.
Przybysza po�era�a ciekawo��, jak wygl�da tu jasny dzie�.
Przed wyl�dowaniem jego statek zanurzy� si� w zwarty g�szcz
ob�ok�w. P�yn�y wszechobecne, jak horyzont d�ugi i szeroki.
Gn�bi�o go, czy chmury stale i wsz�dzie otulaj� planet�.
Nazajutrz spad� deszcz, co by�o dla Rarrry pot�nym
szokiem. Pierwszy raz w �yciu przem�k�, pierwszy raz
widzia� tyle wody. Mia� jednak szcz�cie, bo w�a�nie nasta-
wa�a pora sucha. Niebawem za�wieci�o s�o�ce i stwierdzi�
z satysfakcj�, �e jego promienie s� bardziej po�ywne ni�
ka�dej z trzech dziennych gwiazd Cyrkoli. To by� drugi,
o wiele powa�niejszy dow�d na przydatno�� Ziemi do
skolonizowania. Kosmita uzna�, �e zniesie figle egzotycznej
aury - byle s�ota nadmiernie si� nie przeci�ga�a. i byle
zn�w nie pada� deszcz; p�ytki pancerza drga�y mu nerwowo
na samo wspomnienie. Intensywne promieniowanie ziem-
skiego s�o�ca ratowa�o go r�wnie� z tego wzgl�du, �e
polanka, kt�rej nie zamierza� porzuci� by�a nas�oneczniona
tylko cztery godziny dziennie.
Typowe dla wy�ynnych rejon�w kongijskiej puszczy
ma�e go�oborze powsta�o dzi�ki wykrystalizowaniu si�
soli ze ska�. Na takim miejscu usychaj� drzewa. Natomiast
zwierz�ta przychodz� tam liza� s�l. Nie uchodzi to uwagi
Pigmej�w, kt�rzy te polanki nazywaj� idu. Zapami�tuj�
je pilnie jako stanowiska �owieckie. -
Dopiero teraz Rarrra si� przekona�, jak bardzo urozma-
icone jest le�ne �ycie. Musia� szybko dociec, czy jakie� zwie-
rz�ta s� zdolne mu zagra�a�. By� to dla niego zupe�nie nowy
problem. Organizmy z Cyrkoli r�ni�y si� od ziemskich
nie tylko wygl�dem, ale znacznie gruntowniej fizjologi�.
Wszelka wojna �ycia przeciwko �yciu o przetrwanie jed-
nostek i gatunk�w by�a tam wy��cznie obron� przed zbyt-
nim zag�szczeniem. Nikt nikogo nie po�era�. Wszystkie
organizmy karmi�y si� �wiat�em, kt�rego nie brakowa�o
w uk�adzie potr�jnej gwiazdy, gdzie zachodom jednego
s�o�ca sekundowa�y wschody drugiego albo trzeciego;
i tak w k�ko. Rzadkie chwile, kiedy nic nie �wieci�o na
niebie da�y si� por�wna� z urokami bia�ych nocy polarnych
na Ziemi. Cokolwiek biega�o, pe�za�o, fruwa�o, by�o zmu-
szone od czasu do czasu uzupe�ni� dop�yw energii, si�ga-
j�c do'produkt�w proces�w biochemicznych u form wro�-
ni�tych w pod�o�e - ale nie wyrz�dzaj�c im krzywdy.
W pewnym stopniu odpowiada�o to spijaniu nektaru kwia-
t�w przez pszczo�y albo kolibry, a jeszcze bardziej -
mikoryzie �wierka z borowikiem. R�wnie� w tym wypad-
ku, partnerzy symbiozy czerpali wzajemne korzy�ci.
Jednym z pierwszych ssak�w poznanych przez Rarrr�
by�a cyweta. Wyszed�szy na polank� przystan�a, a nie
widz�c czego� przydatnego na �up ani te� nie wietrz�c
niebezpiecze�stwa - powoli, p�ynnie przesun�a si� pod
�cian� zieleni i znikn�a w g�szczu.
Obserwuj�c j�, Rarrra szuka� por�wna� z ojczyst� faun�.
Zacz�� od r�nic. Puszyste futerko, szare w czarno-br�zo-
we c�tki - wcale nie zgadza�o si� z jego wyobra�eniami
o zwierz�tach. Sier�� zamiast twardej rogowej okrywy !
W�osy szczelnie obrastaj�c� korpus i nogi, nawet g�ow�, a
na ogonie d�u�sze i bardziej puszyste; i to w tak wilgotnym
klimacie! Ciarki przesz�y mu pod pancerzem na nieprzy-
jemn� my�l, jak on by prze�y� w tej lichej ochronie cia�a
kataklizm deszczu ; tych strug wody przeciekaj�cych nawet
przez roz�o�yste ga��zie drzewa bawe�nianego na skraju
polany, pod kt�rym zwyk� si� chroni�. Wysmuk�y tu��w
cywety uzna� za pocieszny, ale to mog�o u�atwia� zwinne
poruszanie si� w zaro�lach.
A podobie�stwa Przede wszystkim czworon�g - jak
on sam i poka�na cz�� rodzaj�w zamieszkuj�cych Cyrkoli�,
zw�aszcza du�ych. Ogl�dane zwierz� wielko�ci lisa wyda�o
mu si� ogromne w zestawieniu z tym, co zna�. W jego �wie-
cie tylko dwa gatunki z grupy rogopancernych - do kt�-
rej i on nale�a� - osi�ga�y takie rozmiary. W�ska mordka
cywety, charakterystyczna dla �aszowatych, przypomina�a
jego tr�jgraniast� g�ow�. Zaduma� si�. By� w innym po�o-
�eniu ni� ludzie, przywykli mie� bliskich kuzyn�w w szym-
pansach i gorylach: zoologiczny pie�, z kt�rego wywodzili
si� Rarrrowie, ju� od setek milion�w lat nie wyda� zwy-
ci�skich odro�li. A te konary, kt�re od��czy�y si� wcze�niej
- zrodzi�y formy niepodobne, ma�e jak wiewi�rki, o g�o-
wie tak pionowo �ci�tej, �e ledwo wyodr�bnia�a si� z tu�o-
wia. Sto�kowaty kszta�t czaszki by� na Cyrkoli wy��cznie
przywilejem jej gospodarzy; u�ycza� zgo�a nowych mo�li-
wo�ci pofa�dowania zwoj�w m�zgowych. Przez kr�tk�
chwil� Rarrra zastanawia� si� nawet, czy obejrzany zwierz
nie jest w�a�nie rozumnym Ziemianinem.
Wraz z up�ywem czasu, przybysz z dalekich stron gro-
madzi� coraz wi�cej do�wiadcze�, staraj�c si� zrozumie�
puszcz� Ju� na pocz�tku zwr�ci�y jego uwag� szerokie,
bia�e kapelusze grzyb�w na wysokim trzonku, wybijaj�ce
si� ponad runo czerwonych jag�d. Potem pozna� wiele in-
nych, nieraz ukrytych w gnij�cym listowiu; ciekawi�y go
jako okazy zarodnikowe, bo w�a�nie takimi by�y wszystkie
osiad�e formy �ycia na Cyrkoli. Natomiast zdumiewa� si�
r�norodno�ci� ro�linnych paso�yt�w, od pokrytych li��mi
form spokrewnionych z jemio��, nieraz o kwiatach tak
jaskrawych, �e �udz� wizj� p�omienia na ga��zi, poprzez
bia�awe nitkowate twory przypominaj�ce kaniank� na
koniczynie - a� do takich, kt�re ca�kowicie wrastaj� w
tkanki �ywiciela, tylko kwiat wypuszczaj�c na zewn�trz.
Studiowa� te� spo�ecze�stwa owadzie. Zacz�o si� od ter-
mitiery kt�ra na kszta�t warownego zamczyska, pe�nego
baszt, kru�gank�w i wie�yc, wystercza�a na skraju polany.
W dziupli przysadzistego figowca, o koronie pokiereszo-
wanej uderzeniem pioruna, znalaz� pszczeli r�j. Owady
by�y doskonale widoczne na tle jasnej kory.
Wi�ksze zwierz�ta najcz�ciej ucieka�y przed Rarrr�
w le�n� g�stwin�, zanim zd��y� je wypatrzy�. Wyj�tek
stanowi�y rozwrzeszczane ma�py, nawyk�e do obecno�ci
nowego lokatora puszczy. Poniewa� nie umia� wspina� si�
na drzewa, tym bezczelniej p�ata�y mu rozmaite figle,
bacz�c aby nie podej�� zbyt blisko. Czasami Rarrra chwy-
ca� splotem macek jaki� grzyb albo owoc i niby pociskiem
z procy ciska� w stado przedrze�niaj�cych go koczkodan�w,
ale z uwag�, by nie skrzywdzi� psotnik�w.
Pewnego dnia zaduma� si� nad wygl�dem gerezy bia�o-
brodej. - Po co jej taki strojny p�aszcz z bardzo d�ugich
bia�ych w�os�w, kt�ry podczas skok�w unosi si� jak spa-
dochron nad karkiem i grzbietem, by kokieteryjnie opa��
na po�yskliwie czarne boki zwierz�cia Czy�by doczepiona
ozdoba - Cyrkolit� zaintrygowa� tak�e fakt, �e w prze-
ciwie�stwie do innych ma�p, jakie pozna�, nie posiada ona
kciuka u r�k. Rych�o przekona� si�, �e i ten trop poszuki-
wania Rozumu prowadzi donik�d:
Pewnego razu us�ysza� dochodz�ce z puszczy tr�bienie
tak dono�ne, �� wyda�o mu si� d�wi�kiem jakiej� maszyny.
Nie spostrzeg� jednak �adnych oznak niepokoju. �wiersz-
cze nie przerwa�y po�wierkiwa�, cykady �piewa�y na wy-
sok� nut�, para zielonych papu�ek nieroz��czek nadal
beztrosko siedzia�a na lianie oplataj�cej pie� drzewa kau-
czukowego, kilka jaskrawo upierzonych czepig weso�o
pofruwywa�o z ga��zi na ga���, barwne wik�acze robi�y taki
sam jazgot jak przedtem, uwijaj�c si� wysoko po�r�d ko-
lonii swoich kunsztownie splecionych gniazd.
Dopiero kiedy Rarrra pod��y� w stron�, sk�d dobieg�
tamten tajemniczy g�os - nagle odczu�, �e ziemia zadr�a�a.
Rozleg� si� g�uchy, dudni�cy t�tent, trzaski �amanych
ga��zi i pomniejszych drzew. Jednak lata mia�y up�yn��,
zanim Cyrkolita ujrza� pierwszego s�onia. Na razie nie
wyobra�a� sobie tak masywnych zwierz�t. By�by jeszcze
bardziej zdumiony, gdyby si� dowiedzia�, �e cz�sto ba-
raszkuj�ce przed nim pocieszne. g�ralki s� do�� blisko
spokrewnione ze s�oniami.
Ale nie tylko owe zwierz�tka, podobne do �wistak�w,
ka�dego dnia odwiedza�y polank� Rarrry. Kr�ci�o si� tam
sporo rozmaitego drobiazgu. Cz�stego bywalca, je�ozwie-
rza Cyrkolita podziwia� za jego d�ugie bia�o-czarne kolce;
wydawa�y mu si� rozs�dniejsz� ochron� cia�a ni� futro.
Zaprzyja�ni� si� z ichneumonem; kt�ry obw�chiwa� go
dociekliwie. Czasami zachodzi� tam szczur trzcinowy po-
dobny do nutrii. Spo�r�d wi�kszych ssak�w, prym wiod�y
rozmaite antylopy: jedne pas�y si� g��wnie o �witaniu,
inne pod wiecz�r. Nieraz przebiega�o polan� stadko og-
romnych �wi� le�nych. Spotkanie z par� bawo��w, kt�re
o brzasku przysz�y liza� s�l, wzbudzi�o prze�wiadczenie
Rarrry, �e musz� to by� najpot�niejsze zwierz�ta Planety
Puszcz.
Przybysz ogl�da� tak�e nocne �ycie lasu, nastawiaj�c
wzrok na podczerwie�. Nawet w zupe�nej ciemno�ci orga-
nizmy sta�ocieplne jarzy�y si� w jego oczach, jakby emano-
wa�y aureol�. M�g� wi�c �ledzi� takie zwierz�ta, kt�re
w porze dziennej tylko jakie� zagro�enie zdolne jest wy-
p�oszy� z legowisk. Dlatego nie zdziwi�aby go wiadomo��,
�e a� cztery pi�te gatunk�w ssak�w zamieszkuj�cych glob
p�dzi nocny tryb �ycia - co u�wiadamia sobie ma�o kto
pr�cz zoolog�w. Nad Cyrkolit� bezg�o�nie przelatywa�y
rudawki - okaza�e owoco�erne nietoperze; r�wnie cicho
biega�y spokrewnione z hienami protele myszkuj�ce za
termitami, oraz mniejsi i wi�ksi rabusie. A w mrocznym
g�szczu nie ustawa�a kakofonia tajemniczych d�wi�k�w.
Ka�dy przyrodnik pozazdro�ci�by kosmicznemu zwiadowcy
cz�stych obserwacji ratela, najwi�kszego drapie�cy w�r�d
�aszowatych. kt�rego zwyczaje znane s� do�� powierz-
chownie.
Tak�e okapi. tylko przez nielicznych Europejczyk�w
ogl�dana w naturalnym �rodowisku, by�a dla Rarrry czym�
pospolitym. Jedno ze spotka� z t� �yrafoszyj� mieszkank�
puszcz nad Ituri pobudzi�o wyobra�ni� przybysza. Min�a
p�noc, dokucza� mu ch��d. Dawno usta� wieczorny po-
wiew wiatru, a cisz� �ama�y tylko bujne g�osy d�ungli.
Dorodna okapi wysun�a si� z k�py bananowc�w i zacz�a
spokojnie objada� z li�ci zwisaj�ce ga��zki drzew. Nagle, jak
spod ziemi, gibkie c�tkowane cielsko skoczy�o jej do gard�a
i zawis�o, pazurami tylnych �ap rozszarpuj�c brzuch ofiary.
Wchwil� p�niej lampart rwa� z�bami kawa�y ciep�ego mi�sa.
Nie by� to pierwszy wypadek ogl�dania przez Rarrr� walki o byt
w jej najbrutalniejszej formie. nieznanej na Cyrkoli: mordo-
wania jednych zwierz�t przez inne. Widywa� rozmaite dzi�cio�y
wydziobuj�ce czerwie i poczwarki w za�omach kory, przypat-
rywa� si� rozb�jniczym wypadom modliszek, poluj�cych na zdo-
bycz wi�ksz� od siebie. Raz blisko niego ichneumon wypatrzy�
grzej�c� si� w s�o�cu mamb� zielon� i w �mia�ym doskoku wtopi�
w jej kark spiczaste z�by ; cho� ofiara by�a trzykrotnie d�u�-
sza od rabusia - po wyczerpuj�cej, akrobatyczn�j walce napas-
tnik pokona� jadowitego w�a i spokojnie przyst�pi� do uczty.
Codziennie Cyrkolita �ledzi� pojedynki na �mier� i �ycie,
podchody i ucieczki, walki o wyr�wnanych szansach i bez
szans ocalenia. Czasami zwyci�a� silniejszy, innym razem
decydowa�a zwinno�� albo przebieg�o��: Przybysz po-
dziwia� mistrzowskie chwyty ewolucji, kt�re upodob-
ni�y wiele organizm�w do pod�o�a b�d� te� do innych, nie
spokrewnionych blisko gatunk�w - czy to niebezpiecz-
nych, czy odra�aj�cych w smaku i zapachu. Pozna� u pew-
nych motyli zbawcz� rol� krzykliwych barw, kiedy znie-
nacka ods�oni� oka na tylnych skrzyd�ach, drgaj�ce t�cz�,
albo dziwaczny dese�, albo jaskrawo�� odw�oka - zastra-
szaj�c b�d� dezorientuj�c prze�ladowc�.
Atak lamparta nie by� dla Rarrry zaskoczeniem, cho-
cia� dotychczas nie spotka� tak srogiego drapie�nika. �owy
w �wiecie wielkich zwierz�t, logiczne tam gdzie wzajemne
po�eranie si� reguluje harmoni� w przyrodzie - zaostrza�y
problem, kt�ry nurtowa� go od dawna: jacy s� ONI. Czy
rozumni Ziemianie tak�e po�eraj� - je�li nie siebie na-
wzajem, to w takim razie swoich zwierz�cych krew-
niak�w Uparcie odtr�ca� t� my�l - cho� wiedzia� z de-
dukcji kosmograficznej, i� nieogarnione bogactwo form
i zjawisk we Wszech�wiecie musia�o gdzie� zrodzi� nawet
zupe�nie odra�aj�ce cywilizacje: takie, kt�re wyniszcz�j�
si� bratob�jczo, i to z powod�w mniej usprawiedliwiaj�-
cych ni� dora�ny fizjologiczny g��d.
Zaziemski zwiadowca w�a�nie nad tym rozwa�a�, tok
my�li telepatuj�c do opracowania komputerowi w ukrytym
statku - kiedy tu� przed nim pojawi�o si� monstrum.
Widywa� rozmaite w�e lecz nie bywa�y one d�u�sze ni�
p�k jego w�asnych wici. Stw�r, kt�ry podpe�za� ku niemu,
sylwetk� przypomina� tamte gady, ale zadziwia� ogromem.
Nagle Rarrra odczu�, �e dzieje si� co� wstrz�saj�cego:
zwierz skr�ci� si� w sobie, tworz�c z grubych plamistych
splot�w cia�a foremne ko�o, podni�s� ma�� g�ow� o przy-
�mionych, jakby zamazanych oczach, wysun�� z paszczy
rozwidlony j�zyk... i zasycza�.
Cyrkolita zareagowa� b�yskawicznie. Mo�e wp�yn�y na
to przerwane refleksje, kim s� i jak wygl�daj� Ziemianie ..
Rozemocjonowany, post�pi� o krok, zni�y� g�ow� tu� przed
zwini�tym w k��b potworem, wpatrzy� si� w niego i prze-
m�wi� seri� d�ugich modulowanych syk�w. By� to pierwszy
g�os, jaki wyda� na Planecie Puszcz.
Pyton, ufny w siebie jak kto�, przed kim wszyscy trwo�-
nie ust�puj�, opu�ci� �eb na sk��bione zwoje i z ciekawo�ci�
przygl�da� si� nieznanej postaci. Potem, napi�wszy mi�nie
rozwin�� spiral� i bez po�piechu pod��y� ku najbli�szej
k�pie paproci.
Przybysz nie wyzwoli� si� spod mami�cego skojarzenia,
i� na Cyrkoli zwierz�ta wydaj� najr�niejsze d�wi�ki -
ale sycz� wy��cznie Rarrrowie. Zda� sobie spraw�, i� je�li
ma przed sob� Ziemianina; nie porozumie si� z nim mow�
z innej planety. Tymczasem pyton wsuwa� si� ju� w g�ste
chaszcze. Cyrkolita dop�dzi� go w mig, na ko�cu warkocza
splecionych wici rozcapierzy� promieni�cie wszystkie
sze�� macek, aby mocno i pewnie �cisn�� ogon gada, a za-
par�szy si� nogami, ci�gn�� ku sobie. W�� szarpn�� tak gwa�-
townie, �e kosmita si� przewr�ci�. Wstaj�c pos�ysza� sze-
lest niepokoj�co bliski -jakby co� si� dzia�o w nim samym.
By�o to tarcie pokrytych �uskami gi�tkich splot�w, owija-
j�cych si� wok� pancerza Rarrry.
Obaj wyszli z tej przygody bez szwanku. Pyton nie by�
w stanie udusi� domniemanego prze�ladowcy, a ten zosta-
wi� w spokoju zwierza, kt�ry zsun�wszy si� z niego, po-
d��y� w puszcz�.
Mija�y dni pozbawione emocji znaczniejszych odkry�.
Rarrra w�a�nie wpatrywa� si� w �ukowato zgi�t� sylwetk�
ma�ej jaszczurki, kt�ra �pi�c przyp�aszczona do pnia drze-
wa, wsp�lnie z kor� tworzy�a mozaik� bezb��dnie dopa-
sowanych deseni. Odnotowawszy kolejny przyk�ad och-
ronnego przystosowania si� gatunku do otoczenia - po-
my�la�, �e sk�d� zna to zwierz�tko. Tak, widywa� je noc�.
By� to jeden z gekkon�w, typowych dla tropik�w.
Nagle uwag� kosmicznego zwiadowcy przyku�y intrygu-
j�ce d�wi�ki. Nie by�o to pokaszliwanie lamparta ani
szczekanie pawian�w, wycie hien, albo szakali ani ujadanie
stada pstrych likaon�w. Odg�osy dobiega�y zr�nicowane - i
rozproszone.
Kiedy wrzawa przybra�a na sile, Cyrkolita opu�ci� swe
zwyk�e miejsce, wchodz�c w las. Po drugiej stronie polanki
puszcza a� zanosi�a si� pot�niej�cym wrzaskiem. Docho-
dzi�y do tego tajemnicze stukania, jakby uderzenia drewna
o drewno.
Bardzo silne podniecenie, ciekawo�� pomieszana z nie-
uchwytnym, ledwo u�wiadomionym l�kiem, ogarn�a Rarrr�, jak
nigdy na Ziemi i nigdy dot�d w jego d�ugim, urozmaiconym
�yciu. Wyra�nie mu si� zdawa�o, �e d�wi�ki przechodz�ce w
orgi� krzyk�w, coraz bli�sze - nie tylko s� modulowane, ale
powtarzaj� si� w nich zespo�y kilku lub kilkunastu prostych
jednostek g�oskowych. Czy�by mowa artyku�owana
W�a�nie otrzyma� odpowied� jednego z komputer�w na wyniki
naj�wie�szych bada�, jakie telepatowa� przed kwadransem: hipo-
tez�, i� Ziemianie dawno temu opu�cili ojczyzn�, a zawiaduj�
jej gospodark� z zewn�trz, zasiedlaj�c sztuczne cia�a kosmi-
czne: rodzaj wielopoziomowych, hermetycznych kul-planetoid.
Stosuj�c bezprzewodowy transfer energii, czerpi� j� z urz�dze�
pracuj�cych w puszczy, w g��biach ska� albo na s�siednich pla-
netach.
Kiedy indziej Rarrra zbagatelizowa�by t� sugesti�. Tym
razem przestrzega�a go przed nowym pochopnym domnie-
maniem, �e spotka� rozumnych gospodarzy planety.
Kosmita nie m�g� jednak nie zauwa�y� wzrastaj�cego
niepokoju w przyrodzie. By� to silny jakby wszechobecny
nastr�j zagro�enia, kt�remu nie poddawa�y si� tylko o-
wady. Nad polan� mign�o kolorowe stadko turak�w.
PoJedy�czo przelatywa�y inne ptaki �piewaj�ce. Bekas z�o-
cisty kosz�cym lotem zapad� opodal w g�stwin�, rzadki paw
kongijski przeci�� go�oborze typowym dla kurak�w ci�-
kim biciem skrzyd�ami. Sygna�em alarmowym by�a roz-
pierzchaj�ca si� grupka nietoperzy, zdezorientowanych
blaskiem s�onecznym.
Rarrra zna� wszystki� te ptaki, a nietoperze ogl�da�
ka�dej nocy. Nigdy jednak mieszka�cy lasu nie defilow�li
przed nim tak gremialnie. Przybysz wiedzia�, �e bujne
le�ne �ycie dobrze si� konspiruje.
Polan� przebi�g�a zwinnymi susami zorilla - podobny
do skunksa nocny drapie�nik, ozdobnie umaszczony bia-
�ymi c�tkami i pasami na d�ugiej czarnej sier�ci. Cyrkolita
chcia� mu si� baczniej przyjrze� - gdy nagle ujrza� noso-
ro�ca kt�ry cwa�owa� prosto na niego. Zachwycony tym
widokiem ogromnego zwierza, cofa� si� nie przestaj�c
telepatowa� swych spostrze�e� na statek.Nagle wyda�o mu si�,
�e wczepi� ogon w k�p� traw. Nie chc�c spu�ci� z oczu
nosoro�ca, kt�ry zatrzyma� si� na moment sam pchn�� si� do
ty�u, aby starga� niespodziewan� pu�apk�. Ale teraz nogi mu
si� zapl�ta�y. Grubosk�rca zawr�ci� i znikn�� po�r�d drzew.
Tymczasem niewielka le�na antylopa o rudawej sier�ci zama-
szystymi skokami wbieg�a do lasu. Mijaj�c Cyrkolit�, zatrzy-
ma�a si� raptownie, jakby j� przygwo�dzi�a do miejsca nie-
widzialna si�a. Zaraz potem upad�a, t�uk�c si� i szamocz�c
bezradnie. Kosmiczny przybysz usi�owa� podej�� do niej.
Wtedy przezroczysta zas�ona owin�a mu si� wok� g�owy.
Ruchy mia� bardzo utrudnione. Mimo to, pr�bowa� b�yskawicz-
nie porz�dkowa� niezwyk�e wra�enia. Zda� sobie spraw�,
�e krzyki spotwornia�y w niesamowity rwetes. Posiadaj�c
zmys� dok�adnego lokalizowania �r�d�a d�wi�ku - wie-
dzia�, i� najbli�sze g�osy pochodz� z odleg�o�ci kilkunastu
krok�w. Spojrza� na polan�. Roi�a si� od wyprostowanych dwu-
nog�w biegn�cych naprzeciw. Uderzy�o go, �e te dziwne
postaci - troch� podobne do szympans�w, kt�re zna� -
maj� sk�r� zupe�nie nag�, nie pokryt� sier�ci� ani �usk�,
ani kolcami, a tylko wierzch g�owy porasta im k�dzierzawe
futerko. Nie�li jakie� wyd�u�one przedmioty w przednich
ko�czynach, nie s�u��cych im do podpierania si�.
W�wczas Rarrra rozejrza� si� by zbada�, co kr�puje mu
ruchy i )ak temu przeciwdzia�a�. Dostrzeg� omotuj�ce go
zewsz�d cienkie w��kna, splecione na krzy� w tysi�ce
ma�ych kwadrat�w.
Dw�ch osobnik�w dopad�o tarzaj�ce) si� w trawie anty-
lopy i powtarzaj�c radosny okrzyk: "Sondu"! - wbi�o w
ni� l�ni�ce ostrza, zatkni�te na d�ugich drzewcach. Zwie-
rz� uczyni�o par� gwa�townych ruch�w potem ju� tylko
konwulsyjne drgawki przesz�y po jego sk�rze.
Rozgl�daj�c si�, �owcy dostrzegli kosmit�. Os�upieli do
tego stopnia, �e jeden upu�ci� dzid�.
Rarrra wyzby� si� jakichkolwiek w�tpliwo�ci. A wi�c
zdarzy�o si� to, o czym marzy� od chwili wyl�dowania.
Stali przed nim ONI. Kt� inny m�g�by sporz�dza� sieci
�owieckie, wykuwa� zaostrzon� bro�, nosi� ozdoby z two-
rzyw sztucznych i przep�ski biodrowe z tkaniny, wreszcie
- okrzykn�� upolowane zwierz� jego imieniem
Od tego dnia min�o dziewi��dziesi�t jeden lat. Polana w
puszczy, przez Pigmej�w nazwana Apa Rarrra - Ob�z
Rarrry, tak samo ka�dego pogodnego po�udnia zbiera�a
o�ywcze ciep�o. Zamieszkali j� ludzie, a zami�st dzikich
zwierz�t - my�liwskie psy tropi�y po niej z nosem przy
ziemi. W samym �rodku, gdzie s�o�ce �wieci�o najd�u�ej
sta� sza�as Cyrkolity, wytworniejszy od innych i tak pieczo-
�owicie wypleciony warstwami li�ci mongongo �e nie prze-
puszcza�y wody nawet podczas ulewy. Zwartym kr�giem
ubezpiecza�y go na obrze�u lasu mniejsze, cho� podobne,
zielone schronienia Pigmej�w.
Rarrra mia� sw�j w�asny, niebagatelny udzia� we wszyst-
kim, co wype�nia�o tok �ycia najmniejszych ludzi �wiata.
Dla niego nie byli zreszt� ani drobni, ani ro�li, gdy� nie
zna� innych Ziemian. Udziela� b�ogos�awie�stwa ju� kilku
pigmejskim pokoleniom. Uczestniczy� w ka�dym nkum-
bi - uroczystym wtajemniczeniu ch�opc�w, i w r�wnie
roz�piewanych elima - �wi�tach dojrzewaj�cych dziew-
cz�t. Paradnie defilowa�y przed nim orszaki weselne i snu�y
si� �a�obne kondukty rozedrgane spazmami.
Nic wa�nego w �yciu ludzi puszczy nie mog�o oby� si�
bez tego niezwyk�ego patrona. Ka�dego noworodka okr�-
ca� prawym warkoczem i - delikatnie obejmuj�c mackami
- unosi� w g�r�, ku s�o�cu. Ch�opc�w, kt�rych przyjmo-
wano w poczet pe�noprawnych cz�onk�w gromady z przy-
wilejami i obowi�zkami doros�ych m�czyzn - musi��
symbolicznie wych�osta�, nowo�e�c�w sp�ta� obydwoma
splotami wici na wsp�lny los, a zmar�ych przed z�o�eniem
w le�n� ziemi� naznaczy� z obu stron czo�a posz�stnym
znamieniem przylg na swoich mackach, aby ich wcieli�
w niepoj�te dalsze losy puszczy.
W Apa Rarrra obozie do�� licznym, gdzie wszyscy byli
spokrewnieni b�d� skoligaceni, mogli mieszka� - opr�cz
zam�nych dziewcz�t, drog� wymiany w��czonych do
spo�eczno�ci z innych grup pigmejskich - jedynie potom-
kowie tych, kt�rzy na tamtym pami�tnym polowaniu od-
kryli sw�j totem. W�wczas, inteligentnie wypl�tawszy si�
z sieci �owieckiej, wyprowadzi� ich na go�oborze, wskazu-
j�c wymownym gestem p�k�w wici, �e przyby� z nieba.
Kiedy sw�j przeci�g�y modulowany syk zako�czy� bul-
gotem przypominaj�cym warczenie - jeden ze starych
my�liwych, odrzuciwszy w��czni�, pocz�� si� klepa� pod
pachami z min� wielce uradowan� a na�laduj�c przybysza
wykrzykn�� z ca�ych si�: "Rarrra! ' Zawo�anie po chwy-
ci�a gromada; odt�d sta�o si� ono imieniem �ywego boga.
Rarrrowie wydawali ten g�os niezmiernie rzadko. By�
swoist�, nieprzet�umaczaln� reakcj�, czym� podobnym do
euforycznej rado�ci - niby u�miech w otwieraj�c� si� przy-
sz�o�� dobr� albo z��, ale niepodobn� do niczego poznane-
go. Potem ju� nigdy nie zaintonowa� tego d�wi�ku : tamta
wyczekiwana przysz�o�� sta�a si� jego tera�niejszo�ci�.
Wiele jej zas�on opad�o, ukazuj�c Ziemian w kr�gu �wiata
puszczy i �wiata ich marze� - cho� niejedno nale�a�o jesz-
cze odkry� i zrozumie�.
Stulecie nie by�o dla Rarrry okresem wyj�tkowo d�ugim.
Zamierza� jeszcze tu pozosta�, czasami nawet z trudem
sobie wyobra�a� nieunikniony dzie�, kiedy naci�nie d�wi-
gienk� gwiazdolotu i wedrze si� w niebo. Wci�� brakowa�o
mu rozwi�za� wa�nych zagadek, wyja�nienia niepewno�ci,
aby m�g� sprawiedliwie zadecydowa� o losie Ziemi i jej
gospodarzy.
Nadszed� czas miodobrania, owe najszcz�liwsze dwa
miesi�ce w roku kiedy do wszystkich dobrodziejstw,
jakimi puszcza obdziela sw�j le�ny ludek - do��cza s�odki
dar, ceniony przez Pigmej�w najwy�ej. Od dw�ch tygodni
ob�z drga� �piewem, hucza� tr�bieniem, wibrowa� ta�cem
- a Rarrra weseli� si� wraz ze swoj� rozbawion�, swawoln�
czeredk�. Zespolenie si� Pigmej�w z �ywio�em pierwotnej
puszczy nie by�o dla� wcale zaskakuj�ce. Nastrojem takiej
swojsko�ci upaja� si� niegdy� na wiecznie jasnych r�wni-
nach planety spod znaku trzech s�o�c.
Kiedy ch�opcy bawi�cy si� w szperaczy przynie�li pier-
wszy plaster miodu, twardy pe�en pszcz�, a tak�e g�sienic
uwi�zionych w tej przypadkowej pu�apce - doro�li j�li
krzykliwie dyskutowa� nad dalszymi poszukiwaniami.
Ka�dy normalny ob�z pigmejski rozprasza si� co roku
przy tej okazji na mniejsze grupki nas�uchuj�ce brz�czenia
pszcz�, aby drzewa miodnego urodzaju okr�ca� zielon�
lian� - znakiem prawa w�asno�ci do nich. Ale �wi�ta Po-
lana nie pustosza�a nigdy. Tylko niewielka cz�� m�czyzn
- ka�dego dnia inni - sz�a polowa�, �owi� ryby albo szu-
ka� miodu. Kobiety stale zbiera�y grzyby, owoce i le�ne
jagody, nie oddalaj�c si� zbytnio od Apa Rarrra. Gromada
czu�a si� zbyt silnie przywi�zana do swego �ywego totemu,
aby odst�powa� od niego na d�ugo. Pojmowali to bardziej
jako nieustaj�c� adoracyjn� wart� ni�li ochron�. Nic mu
przecie� nie mog�o zagra�a�. Wszystko, co z puszczy, by�o
dobre, szlachetne i opieku�cze dla nich - a c� dopiero
dla niego, �wi�tego symbolu jej si�y �ywotnej i wiecznego
trwania!
Pigmeje darzyli sw�j cienisty, rodzicielski las serdecz-
no�ci� ludzi umiej�cych radowa� si� �yciem. Mi�owali pusz-
cz� jak najczulsz� kochank�, �piewali jej pochwa�� ka�dego
dnia, a je�li dotkn�o ich jakie� nieszcz�cie - przez wiele
rank�w i wieczor�w d�wi�kami tr�b molimo budzili las,
by na powr�t tak samo troskliwie opiekowa� si� swoimi
dzie�mi. Rarrry budzi� nie potrzebowali: �ycie na Cyrkoli
charakteryzowa�a powolna, za to bezustanna aktywno��,
nie przerywana okresami snu.
Le�ni ludzie nie wznosili do swojego totemu b�agalnych
mod��w - tak samo jak nigdy nie prosili puszczy o or�-
downictwo w poczynaniach trudnych lub niebezpiecz-
nych, o ratunek w b�lach czy zw�tpieniach. Chocia� nie
uprawiali filozofii, g��boko tkwi�o w nich heraklitejskie
prze�wiadczenie, �e bogowie, o kt�rych �miertelni niczego
bli�szego nie wiedz� - �yj� sobie szcz�liwie w innym
�wiecie, a zuchwalstwem by�oby przypisywa� im k�opoty
zajmowania si� ludzkimi losami. Rarrra zst�pi� z zaczaro-
wanego matecznika cudownych drzew pomi�dzy Pigme-
j�w, ale zachowa� ten przywilej nie�miertelnych. Zatrzy-
ma� swoj� bosk� natur�, o czym �wiadczy�o najdobitniej,
�e nie maj�c postaci cz�owieka - mimo to ol�niewa� ni�-
poj�tym rozumem.
Ci, kt�rzy szukali pszczelego daru, czynili to ze zdwo-
jonym zapa�em. Kiedy zbli�a�a si� pora deszczowa - ich
patron, pozbawiony jad�a s�onecznych promieni, musia�
to sobie czym� powetowa�. Nie wystarczy�o muspijanie
nektaru kwiat�w, co traktowa� od niechcenia, raczej jako
przyj�cie ho�du od swych le�nych dzieci kt�re sk�ada�y
przed nim cokolwiek najpi�kniejszego zakwit�o w ich �wie-
cie. W pochmurne dni gorliwie wpija� wysuwan� z niewi-
docznych ust tr�bk� w kwiatowe korony, wysysa� co so-
czystsze owoce - ale i tego by�o za ma�o. Wtedy rato-
wa� go mi�d - jedyny sta�y pokarm, kt�rym nie gardzi�.
Gdzie� w dali z�owrogo pohukiwa�a burza, przedsmak
z�ych czas�w dla Cyrkolity. Nieprzyja�nie pociemnia�o,
cho� s�o�ce jeszcze nie zasz�o.
jak zwykle w takich wypadkach, kilku Pigmej�w uwa�-
nie �ledzi�o niebo, nas�uchuJ�c poszumu wiatru i innych
zwiastun�w bliskiego deszczu. Nim spadnie pierwsza kro-
pla, dw�ch gwardzist�w skrzy�uje g�sto ulistnione ga��zie
nad g�ow� Rarrry, tym baldachimem os�aniaj�c sw�j totem,
zanim zd��y on wsun�� si� do namiotu. Ani jedna kropla
wody nie �mie go zmoczy�. Tabu !
Na razie nie pada�o. Rarrra spoczywa� nieruchomo przed
swoim sza�asem, a p�omienie kumamolimo - ogniska mo-
limo-odbija�y si� krwawymi podblaskami w�uskach jego
pancerza. Spora grupa Pigmej�w siedzia�a opodal - jedni
na zr�banych pniakach, inni wprost na ziemi. M�odzi �wawo
kr�cili si� niedaleko. Niewidoczni za zielon� kotar� lasu,
o�ywiali go ca�� orkiestr� d�wi�k�w, czasami tajemniczych
gro�nych albo �piewnych - ale zawsze wstrz�saj�cych
pi�knem g�os�w puszczy. By� w nich i rozgniewany po-
mruk zbudzonego lamparta, i �a�osne hukanie go��bia ze-
�lizguj�ce si� po stopniach coraz cichszych ton�w a� do
ko�cowego j�kni�cia, nawet g�uche porykiwanie afryka�-
skich �ab.
Zdaleka odpowiada�o wycie hien, przejmuj�ce w swej
grozie. Rych�o jednak ten niemi�y d�wi�k ust�pi� nawo�y-
waniom innych mieszka�c�w lasu. Coraz weselsze tony
przedzierzgn�y si� w melodie brzmi�ce ba�niowo, jak zew
z wieczno�ci.
Nagle sta�o si� co� wstrz�saj�cego. Pienia i tr�bienia,
g�osy boskie i zwierz�ce wyczarowane przez ludzi, zro-
dzone z ich najwierniejszej mi�o�ci do puszczy - zgas�y
raptownie, jak no�em uci��. Odpowiada�o to wra�eniu
umilkni�cia w bitwie wszystkich armat naraz - kiedy
w�dz ma�oduszny wywiesi bia�� chor�giew ponad g�owami
obro�c�w, kt�rzy radzi by walczy� do upad�ego.
Starzy, zgrupowani przed swoim bogiem wok� p�omieni
ogniska, poruszyli si� niespokojnie. Niekt�rzy patrzyli
trwo�nie w korony drzew i wy�ej w okno nieba, pe�ne
szarych g�stniej�cych chmur. Na polank�, po kt�rej p�o�y�
si� dym, jednocz�c si� z subteln� wieczorn� mgie�k� paru-
j�cej d�ungli, ostro�nie wychodzi�y �ony i c�rki �owc�w
ubrane w przepaski l�d�wiowe z �yka spreparowanego
na wiotki materia�, kokieteryjn� szarf� opadaj�ce do ziemi
na kszta�t ogona. Kobiety mog�y teraz opu�ci� sza�asy,
skoro umilk�o molimo - "zwierz� z lasu' , kt�rego nie
wolno im by�o zobaczy�.
Jak pami�� si�ga, Pigmeje nie walczyli pomi�dzy sob�,
atak�e nikt ich nie napada�. Dlatego nie przywykli roz-
stawia� czujek wok� obozu. Tylko w Apa Rarrra - u�wi�-
conym tradycj� zwyczajem - na czterech do�� bliskich
stanowiskach dzie� i noc, w skwar i niepogod� czuwali
m�odzie�cy uzbrojeni w dzidy i �uki z zapasem zatrutych
strza�, jakimi zazwyczaj razili ptaki i ma�py. By�a to w�a-
�ciwie stra� honorowa. Tylko najstarsi przypominali sobie
wydarzenie z dzieci�stwa, kiedy dw�ch zadyszanych war-
townik�w przybieg�o z wie�ci�, �e zbli�a si� stado s�oni.
Cyrkolita pierwszy raz zobaczy� te olbrzymy, jak zrujno-
wa�y kilka sza�as�w. Skoro po kunsztownych podchodach
uda�o si� Pigmejom jednego od��czy� od stada i zabi� -
sukces �owiecki przypisali boskiej woli swego totemu.
Cios�w nie sprzedali Murzynom, tylko zawiesili je nad
wej�ciem do sza�asu Rarrry.
Historia sprzed lat powt�rzy�a si� teraz, chocia� tym
razem bez s�oni. Znowu blady strach pad� na ob�z piel�g-
nuj�cy naj�wi�tszy ekstrakt puszczy. Dzieci pocz�y p�aka�,
psy szczeka� przera�liwie, starcy przed ogniskiem wstali,
cisn�c si� do zwartej masy Pigmej�w, kt�rzy otoczyli war-
townik�w przyby�ych co si� w nogach. W tej ci�bie br�-
zowych p�nagich cia�, owianych niebieskawym dymem
kumamolimo, okrytych przedzmierzchowym cieniem pusz-
czy -: gesty r�k, g��w; nawet n�g i tu�owi, nad wyraz
plastyczne, niepokoj�co kontrastowa�y z przyciszeniem
rozm�w, stonowanych prawie do szeptu. Chocia� m�wili
wszyscy, nerwowo, jeden przez drugiego - nikt nie usi-
�owa� nikogo przekrzycze�.
Kilkunastu zbrojnych pod��y�o nad brzeg Ituri, naprze-
ciw spodziewanemu niebezpiecze�stwu. Pigmeje nigdy nie
mieli wodz�w, s�dzi�w ani prawodawc�w. Wysoko jednak
cenili do�wiadczenie - skarb owocuj�cy staro�ci�. Wi�c
i teraz, w godzinie trudnej pr�by, wzrok m�odszych m�-
czyzn i kobiet spocz�� na tych, kt�rzy przerwali zas�u�ony
wiekiem odpoczynek przy ognisku. Zmarszczone latami
twarze, pochylone sylwetki starc�w szanowanych za m�d-
ro�� �ycia - skupi�y na sobie oczekiwanie gromady. S�y-
n�cy z przemy�lno�ci i �owieckiej odwagi Manyalibo,
dziadek licznych wnuk�w, istny Odys puszczy - spojrza�
smutno w ciemnoszar� niebo nad polan�; potem rozejrza�
si� woko�o, podszed� pewnym krokiem do �wi�tego ognia,
ponad kt�rym m�odzie� dopiero co ochoczo przeskakiwa�a
w ta�cu - i uczyni� gest, kt�ry wzbudzi� gremialny, cho�
st�umiony okrzyk przer��enia.
- Wi�c a� do tego dosz�o - spyta�a trwo�nie jedna
zkobiet.
Starzec wskaza� ruchem g�owy Rarrr�, jakby pragn�� si�
przed nim usprawiedliwi�. Nie chcia� gadulstwem pokry�
dr�matu, kt�ry rozgrywa� si� w jego duszy. Inni te� my�leli
podobnie.
Par� kobiet podesz�o z twardymi, niepalnymi li��mi,
w kt�rych zwyk�y przeno�i� gor�cy w�gielek drzewny na
nowe obozowisko. Zbli�y�y si� do ognia, bez patosu i bez
l�ku nale�nego rzeczom �wi�tym. Szybkimi ruchami d�oni
odrzuci�y kilka parz�cych grudek, kt�re matowia�y u ich
st�p. Okr�ciwszy zarzewia li��mi, wycofa�y si�, unosz�c
zawini�tka. Teraz wiele par r�k, zdar�szy zielsko i darnie
z ubitej ziemi rzuca�o j� gar�ciami w p�omie�. Po chwili
ognisko osypa�a ciemna skorupa; z daleka by�o podobne do
kopczyka termit�w.
- Dym szed� w stron� rzeki - zauwa�y� jeden z Pig-
mej�w. - Niedobrze. Bardzo niedobrze.
Wszyscy zdawali sobie z tego spraw�. Dym, tr�bienia
i�piewy, snucie gaw�d o le�nym �yciu i o przesz�o�ci,
g�o�ne rozmowy - zdradza�y istnienie obozu na znaczn�
odleg�o��, szczeg�lnie teraz w wilgotnej ciszy wieczoru.
Ciemnia�o nag�ym tropikalnym zmierzchem kiedy od
strony Ituri da�y si� s�ysze� intryguj�ce d�wi�ki. Dopiero
one wyostrzy�y czujno�� Rarrry. Nawet kiedy tak niespo-
dziewanie zasypano ognisko - jeszcze podejrzewa�, �e
to mo�e by� improwizowany zbiorowy popis, zwi�zany
z odtwarzaniem kolejnej bajki.
Zna� umiej�tno�� Pigmej�w na�ladowania rozlicznych
g�os�w puszczy, ale teraz chodzi�o o co� innnego: by�a to
ludzka mowa, wszak�e jaka� odr�bna... Wyda�o mu si�
niedorzeczne, aby jacykolwiek Ziemianie pos�ugiwali si�
j�zykiem odmiennym ni� ten, kt�ry pozna� wraz z pozna-
niem Pigmej�w. Mowa Rarrr�w nigdy nie dzieli�a si� na
j�zyki narodowe - bo nie znali poj�cia narod�w. A po-
toczne s�ownictwo by�o na tyle intelektualne, �e rugowa�o
potrzeb� odr�bno�ci j�zyka nauki.
Na polan� wkracza� dziwny orszak. Przodem sz�y cztery
ros�e postaci, ukryte w ubraniach os�aniaj�cych ca�e cia�o
opr�cz twarzy o czarnej, l�ni�cej sk�rze. W oczach Cyrko-
lity musia�y uchodzi� za stylizowane rze�by wyobra�aj�ce
Ziemian. Tego sugestywnego wra�enia ani troch� nie u-
mniejsza� fakt, �e sz�y na�laduj�c dwuno�ny ch�d ludzi.
Analogicznie wygl�da�a wszelka plastyka na Cyrkoli, nie
znaj�ca p�askich malowide� ani statycznych pos�g�w.
W�a�ciwie ca�a planeta by�a nieograniczon� scen� plene-
rowego teatru-muzeum, po kt�rej przesuwa�y si� sztuczne
postacie - Rarrr�w, zwierz�t, inteligentnych robot�w
i mniej skomplikowanych maszyn. Wzywany telepatycznie
- taki t�umek zgodnie z ka�dym dora�nym �yczeniem
improwizowa� z�o�one kompozycje, pe�ne ruchu i ekspre-
sji. Wyolbrzymione figury imitowa�y swoje naturalne
pierwowzory.
Kosmiczny zwiadowca coraz wnikliwiej obserwowa�
rozw�j wypadk�w. Polan� zape�ni�o mrowie sylwetek
wprawdzie zindywidualizowanych, ale maj�cych wsp�lne
cechy anatomicznej budowy Ziemianina. Nie znalaz�
wszak�e aktor�w odzwierciedlaj�cych prawdziwych ludzi
- pobratymc�w swych drobnych, harmonijnie zbudo-
wanych le�nych opiekun�w.
Zapad� g��boki mrok. Zwykle o tej porze Rarrra nasta-
wia� swoje zmienne oczy na nocne widzenie, gdy� inaczej
nie dostrzeg�by niczego pr�cz zamazanych skojarze� -
ruchu i niepewnych kszta�t�w. Teraz intruzi niespodzie-
wanie ustawili w kr�g pod �cian� puszczy silne reflektory.
W tle jasnych smug Cyrkolita �ledzi� ciekawie, jak jego
ob�z z minuty na minut� zmienia� si� nie do poznania.
Najbardziej uderza�o go, i� niezgrabne, karykaturalnie
wyd�u�one postacie Ziemian zachowywa�y si� tak, jakby
na le�nej idu mieli wi�cej do powiedzenia ni� gospodarze.
Kosmita wci�� jeszcze nie pojmowa� dramatycznych
tre�ci tego, co si� wok� rozgrywa�o. W ojczy�nie napa-
trzy� si� bez liku dekoracyjnych scenek, kt�re je�li demon-
strowa�y co� wa�nego, to jedynie w kategoriach artystycz-
nych. Obecne widowisko odbiera� jak rozrywkow� ab-
strakcj� z gatunku tych lubianych na Cyrkoli, kt�re tylko
zarysowuj� jak�� koncepcj�, ka��c widzowi dotworzy� w
my�lach co mu si� �ywnie podoba.
Rarrra zdawa� sobie spraw� z r�norako�ci pi�ciu stref
klimatycznych na Planecie Puszcz. Rozumia�, �e czymkol-
wiek jest przyroda okolic odsuni�tych daleko za p�nocny
i po�udniowy zwrotnik, nie mo�e to by� swoisty tropikalny
las. Ale poza nim nie wyobra�a� sobie innej ostoi Ziemian.
Wynika�o to z zapewnie� Pigmej�w: lekcewa��c Murzy-
n�w, a nie maj�c kontakt�w z bia�ymi - w stosunkach
ze swoim totemem przywykli ignorowa� wszystko, cokol-
wiek mo�e dzia� si� poza puszcz�.
Snop �wiat�a pada� na k�p� chaszczy, kt�ra drgn�a nie-
spokojnie. Zza ostro�nie rozchylonych ga��zi drzewa ko-
palowego przez moment mign�y piwne, patrz�ce uczciwie
i otwarcie, teraz zatroskane oczy cz�owieka. Ciemna zie-
le� l�ni�cyh, jakby polakierowanych li�ci wtuli�a ten
migawkowy obrazek. Obok przy jednym z pigmejskich
sza�as�w, kilka czarnosk�rych sylwetek krz�ta�o si�, usta-
wiaj�c masywn� aparatur�. Sza�as by� pusty; podobnie jak
z innych - jego mieszka�cy przenie�li sw�j skromny do-
bytek w zaro�la. Rarrra obserwowa� ruchliwe rze�by Zie-
mian, niezgrabnie wysokie, o rysach twarzy zdeformowa-
nych stylem, panuj�cym tu widocznie w sztuce. Zastana-
wia� si�, dlaczego ludzie opu�cili potulnie swe siedziby,
w kt�rych - o dziwo! - rz�dzi�y si� jak na w�asnym pod-
w�rku kuk�y o mi�sistych, silnie wywini�tych wargach.
Nawet uprz�ta�y wn�trza, jakby sposobi�c je do nowego
przeznaczenia.
Dla Rarrry r�norodno�ci� i pi�knem otaczaj�cego �wia-
ta by�y przede wszystkim kolory. Postrzegaj�c barwy do��
podobnie do ludzkiego widzenia - znacznie mocniej od-
czuwa� nastr�j ich nat�enia, odcieni, zestawie�. Sztuczne
postaci - zar�wno wizyjne, jak imituj�ce przyrod� -
kt�re teatralnie zdobi�y krajobrazy Cyrkoli, by�y najbar-
dziej urozmaicone od strony kolorystycznej. Dlatego zdu-
mia�o zaziemskiego przybysza, jak niewiele polotu mia�
re�yser tego przedstawienia. Skoro odrzuci� naturaln�,
czekoladow� barw� ludzkiego cia�a - czemu zadowoli� si�
u�yciem tylko czerni na tworzywo aktor�w
Rarrra spostrzeg� jedyne odst�pstwo od tej sztampy:
wyra�a� je bia�awy sp�d d�oni. To problematyczne upi�k-
szenie widocznie kry�o symboliczny sens - skoro inne po-
staci, mniej liczne, by�y wytworzone Jednolicie w podobnej
tonacji. Kostiumolog te� nie przejawi� zbytniej inwencji :
czarnym sylwetkom da� prawie jednakowe okrycia, ba-
nalne, brudnoszare, za� podobizny jasnych Ziemian ustroi�
na bia�o. Wystarczy�o cho� troch� podpatrzy� rozrzutno��
przyrody, kt�ra tu a� krzycza�a wyszukan� jaskrawo�ci�
kwiat�w, nierzadko i li�ci, przepychem nieprzeliczonych
zieleni, przewa�nie ciemnych ale wci�� innych, jakby wy-
malowanych nowo odkrytymi farbami. kontrastuj�cych
z takim samym bogactwem jasnych pni, z dziwaczno�ci�
grzyb�w i poro�li. Ile� wyra�aj� rozpasane kolorami moty-
le i ptaki, chrz�szcze, g�sienice. nawet du�e zwierz�ta!
A c� powiedzie� o tych niepowtarzalnych refleksach
s�o�ca, b�yskawic, ksi�yca, kiedy ostre bicze �wiat�a, od-
bijaj�c si� od wielkich li�ci, sk�rzastych b�d� sprawiaj�-
cych wra�enie wykroJonych z ciemnozielonej blachy -
wyczyniaj� tak niedorzeczne harce, �e g��wnie dzi�ki nim
las tropik�w jest niemo�liwy do oddania ani w opisie, ani
w obrazie, ani w fotografii !
Najstarszy ob�z pigmejski pierwszy raz przesta� by�
sob�. Mali ludkowie powy�azili z sza�as�w - jedni w pusz-
cz� zawsze opieku�cz�, a inni zgromadzili si� obok Rarrry;
przed nim, za nim, po bokach. Wyrostek w czapce z futra
cywety, par� dni temu upolowanej, usiad� na grzej�cym
kopczyku i z si�� najpierwotniejszej ufno�ci patrzy� w ma-
towe oczy kosmicznego w�drowca przy�mione jak
u w�y i dla cz�owieka w�a�ciwie nieczytelne. Inni kucn�li
opodal, a nagie ich pi�ty, nieruchome, l�ni�y w �wietle.
Wtem wok� Cyrkolity zakot�owa�o si�, po�r�d jasno�ci
i milczenia ko�ysanego echem dalekich grzmot�w. Kilka
gibkich, ma�ych postaci p�ynnym ruchem dosiad�o grzbietu
Rarrry, k�ad�c si� na twardym pancerzu i otulaj�c go zwar-
t� pokryw� brunatnych cia�.
Nie sprawia� wra�enia zdziwionego, bo us�ysza� pierwsze
krople deszczu. Zwin�wszy pod g�ow� p�ki wici w dwie
poskr�cane �limacznice ty�em wszed� do namiotu. Otw�r
by� tak w�ski, �e cho� Pigmeje przyp�aszczyli si� jak mogli,
potr�cili daszek z kory. Spoczywaj�ce na nim ciosy s�onio-
we zachwia�y si� i mniejszy z nich, spadaJ�c, dotkliwie
skaleczy� w g�ow� skulon� pod sza�asem dziewczyn�.
Momentalnie jeden z bia�olicych Ziemian zbli�y� si� do
le��cej, ale jakby nie zauwa�aj�c jej niedoli - tylko pod-
ni�s� g�adkie, ci�kie trofeum, obejrza�, wskaza� r�k�
drugi cios, kt�ry utrzyma� si� na daszku i zacz�� co� przed-
k�ada� czarnym postaciom. Te z kolei przet�umaczy�y
��danie Pigmejom. Rarrra spostrzeg�