5078

Szczegóły
Tytuł 5078
Rozszerzenie: PDF
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres [email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.

5078 PDF - Pobierz:

Pobierz PDF

 

Zobacz podgląd pliku o nazwie 5078 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.

5078 - podejrzyj 20 pierwszych stron:

Jacek Komuda Czarna Cytadela Wysokie, letnie s�o�ce schowa�o si� za welonem chmur, p�yn�cych od wschodu. Na r�wninie, urozmaiconej k�pami krzew�w i wst�g� lasu na horyzoncie, panowa�a cisza. Suche trawy nadal trwa�y w bezruchu, nie szele�ci�y li�cie drzew. Tylko �ar zel�a� nieco. R�enie koni zburzy�o martwot� krajobrazu. Po drodze, przebiegaj�cej poprzez trawiasty p�askowy�, jecha�o wolno kilku ludzi. Ko�ysali si� sennie w takt ko�skich krok�w. Wszyscy, a by�o ich sze�ciu, rozgl�dali si� uwa�nie nie bacz�c na pot, sp�ywaj�cy z cz�. Pierwsza pi�tka nosi�a na sobie lekkie karacenowe zbroje, stanowi�ce jednak �wietne zabezpieczenie przed uderzeniami mieczy i topor�w. Jako bro� mieli d�ugie, proste miecze i topory osadzone na stalowych r�koje�ciach. Przy ka�dym z siode� wisia� te� ostry nadziak i pi�knie rze�biona, stale naci�gni�ta kusza. Tylko je�dziec w bia�ej opo�czy, pod��aj�cy z ty�u, nie mia� �adnej broni. Nagle jed�cy na przedzie zatrzyma� konia. Rozejrza� si�, zakl�� g�o�no i zwr�ci� do nadje�d�aj�cych kompan�w zm�czon� twarz. - Co si� sta�o? - zapyta� wysoki rycerz, zbli�ywszy si� do niego. - Chyba zgubili�my drog�. Jeste� pewien, Revorze, �e dobrze jedziemy? - Nie mam poj�cia. Do przodu wysun�� si� ros�y m�czyzna o spalonej s�o�cem twarzy. Przez chwil� sta�, zapatrzony w widnokr�g, w ko�cu westchn�� ci�ko. - Jeste� durniem, Revorze. Nie poznaj� tej okolicy. To nie ta droga. - No tak! - zakrzykn�� pierwszy z rycerzy. - I co teraz? B�dziemy musieli zawr�ci�. Nie mog�e� powiedzie� tego wcze�niej? Tyle mil jazdy w takim upale. - W dodatku zanosi si� na burz� - uzupe�ni� Revor. - Erlofie, to Arstat chcia�, aby�my skr�cili. Twierdzi�, �e w okolicy musi by� inna droga. - Nie czas na spory. Jedziemy dalej, czy wracamy? - A co powie nasza pi�kno��? - zapyta� Arstat. - Zawsze powtarzam, �e kobiety przynosz� nieszcz�cie. Ostatni je�dziec przybli�y� si�, odrzuci� bia�y, chroni�cy przed s�o�cem kaptur i ciemne w�osy rozsypa�y si� po jego ramionach. - Przesta�cie - powiedzia�a dziewczyna. - K��cicie si� od pocz�tku podr�y. Najpierw o podzia� �up�w, a teraz o wyb�r w�a�ciwej drogi. Po c� w�a�ciwie wyje�d�ali�my z Cannavae? - No tak - westchn�� Erlof. - A gdyby twierdza zosta�a zdobyta? Dali�my wprawdzie dobr� nauczk� tym dzikusom z Birvannt, ale Alaryk zamierza ruszy� na wsch�d. My�la�a�, �e pozwol�, aby� zosta�a na granicy? I to w tak s�abo umocnionym grodzie? Wybij to sobie z g�owy! Musz� odwie�� ci� do twego ojca. - A tak�e �upy, kt�re zgarn��e� na tej wyprawie - Revor odkr�ca� ze swego naplecznika wysokie skrzyd�a z orlich pi�r osadzonych w metalu. - Ci�ko mi nosi� to �elastwo - doda� - upa� coraz wi�kszy. - Wi�c co robimy? - zapyta� kto� z ty�u. Na wschodzie pociemnia�o. Zbli�a�a si� niska, ciemna chmura. - Niech decyzj� podejmie nasz dow�dca - zaproponowa� Revor. Erlof z w�ciek�o�ci� wyci�gn�� zza pasa bu�aw�. - S�uchajcie mnie, zgrajo �ajdak�w - rzuci�. - Zbli�a si� burza, a my nie mamy schronienia. Ta droga prowadzi w stron� lasu. Pojedziemy tam - rozkaza� i ruszy� z miejsca, a pozostali pod��yli za nim. Chwil� jechali szybko, potem zm�czone konie zwolni�y. Las zbli�a� si� powoli; na horyzoncie b�ysn�o, po czym rozleg� si� os�abiony odleg�o�ci� grzmot - pierwsze ostrze�enie. Upa� i duchota jeszcze wzros�y, a oni uparcie pod��ali naprz�d. Erlof zbli�y� si� do dziewczyny. - Jeste� zm�czona? Odwr�ci�a do� zagniewan� twarz. Milcza�a. - Uspok�j si�! - wykrzykn��. - Wiesz dobrze, �e nie mo�esz zosta� ze mn�. Po co tu przyje�d�a�a�? Narazi�a� mnie na kpiny! Dow�dca chor�gwi narodowego autoramentu nie mo�e wytrzyma� miesi�ca bez narzeczonej. Jak wygl�dam w oczach Alaryka? Co on teraz o mnie pomy�li? - grom zawt�rowa� jego s�owom. Gigantyczna b�yskawica przeci�a p� nieba. Dziewczyna pisn�a i przywar�a do napier�nika m�czyzny. Burza wisia�a w powietrzu. Ci�kie, czarne chmury zasnu�y widnokr�g, nadal jednak nie czu�o si� najs�abszego podmuchu wiatru. - Hej! - zawo�a� nagle jad�cy na przedzie Arstat. - Co� widz�! Sp�jrzcie w kierunku lasu! - To zamek - zacz�� rycerz zwany Hellegrenem. - Raczej ruiny - przerwa� Arstat. - Ruiny starej fortecy. Ponaglili zm�czone konie i po kilku chwilach po�r�d g�stwiny zarysowa�o si� wynios�e wzg�rze, zwie�czone szar�, wysmuk�� budowl�. Podjechali jeszcze bli�ej i dostrzegli zarysy zniszczonych mur�w, zabudowania strasz�ce czerni� pustych okien, a tak�e wysok�, poszczerbion� wie��. Martwa cisza i spok�j panowa�y nad tym rumowiskiem. Tylko wysoko w g�rze niebo ciemnia�o od chmur nadci�gaj�cej nawa�nicy. - Ruiny twierdzy - przem�wi� Thrvald. - Mieli�cie racj�. Wjechali w las. Wzg�rze wznosi�o si� w pewnej odleg�o�ci i jad�c w jego kierunku widzieli tylko niewyra�ny zarys mi�dzy drzewami. Ciemnia�o ju�, gdy wynurzyli si� spod zielonego sklepienia. Stoki wzg�rza porasta� g�sty las, ponad murami twierdzy wznosi�y si� te� korony drzew rosn�cych na wewn�trznym dziedzi�cu. Zatrzymali si� obok w�skiej, zaro�ni�tej dr�ki. - Nie wiedzia�em, �e w tej okolicy znajduj� si� takie budowle - odezwa� si� Erlof. - Dziwne, �e nikt nie odbudowa� tej cytadeli. Potrzebujemy przecie� tutaj takich fortec. Ciekawe, kto j� zbudowa�. Nowy grzmot wstrz�sn�� powietrzem. Zrobi�o si� jeszcze ciemniej. - Tutaj niebezpiecznie - rzek� Erlof. - A ten zamek jest tylko cz�ciowo zburzony. Za mn�! - rozkaza� i ruszy� pod g�r�. Arstat zbli�y� si� do Hellegrena. - Nie podoba mi si� to miejsce - mrukn�� cicho. - Ta cytadela nie zosta�a z pewno�ci� zbudowana przez Paleodyjczyk�w. Jedynie na tych kresach spotyka si� podobne. Nie ciesz� si� dobr� s�aw�. - To tylko legendy - powiedzia� Hellegren. - Ludzie w tych stronach s� bardzo przes�dni. Gdy dotarli na szczyt wzniesienia czarne chmury ca�kowicie obj�y niebo, a cz�ste b�yskawice rozja�nia�y ich spl�tane k��by. Przed grupk� je�d�c�w rozpo�ciera�a si� stara, zniszczona brama. W�skie strzelnice zia�y pustk� i zapomnieniem, przej�cie za� nie by�o niczym przegrodzone. Przejechali pod �ukowym sklepieniem i zatrzymali si� na pop�kanych p�ytach dziedzi�ca poro�ni�tego drzewami. Erlof wskaza� w g��bi pomi�dzy kolumnami czarny prostok�t wej�cia. Odkryli spor� wn�k� w �cianie s�siedniego budynku, uwi�zali w niej konie i zanim pierwsze krople deszczu spad�y na ziemi�, przekroczyli otw�r wej�ciowy. Byli w ciemnym pomieszczeniu, z widocznym zarysem pn�cych si� w g�r� schod�w. W �cianach widnia�y przej�cia do s�siednich komnat; ich ciemne i wilgotne wn�trza nie poci�ga�y nikogo, tote� wspi�li si� na pi�tro. Dopiero teraz wida� by�o jak wielka jest cytadela. Wyposa�enie komnat strawi� czas, mury zachowa�y si� w lepszym stanie. Pod butami chrz�ci�y jednak kamyki i gruz odpad�y ze strop�w, w pod�odze otwiera�y si� dziury i szczeliny, ods�aniaj�c le��ce ni�ej pokoje. Trzeba by�o nie lada uwagi, by nie zgubi� si� w tym kamiennym labiryncie. W pustych salach s�ycha� by�o po�wistywanie wiatru, a potem tak�e szmer wody, albowiem na dworze zacz�o pada�. Przeszli przez korytarz o �cianach pokrytych sp�owia�ymi malowid�ami i znale�li si� w rozleg�ym pomieszczeniu. W otworach po wybitych oknach widnia�y szarpane wiatrem fale deszczu. Erlof powi�d� wzrokiem po �cianach i zauwa�y� wmurowane kamienne tablice pokryte napisami w nieznanym j�zyku. Zdecydowa�, i� zatrzymaj� si� w�a�nie tutaj. Hellegren i Revor odeszli po �ywno�� pozostawion� w jukach wierzchowc�w, Erlof za� zdj�� i cisn�� na ziemi� pancerz opatrzony, tak samo jak u towarzyszy, par� pot�nych, z�oconych skrzyde�. Po namy�le odkr�ci� je, za� zbroj� za�o�y� z powrotem, po czym usiad� na rzuconej niedbale sk�rze. B�ysn�o. G�uchy huk zatrz�s� murami. Dziewczyna drgn�a i przysiad�a obok. - Straszne miejsce - szepn�a. - W dodatku ta burza. - Nie przesadzaj, Dyano. Wsta� i podszed� do okna. Ulewa zel�a�a nieco. Wida� by�o mglisty zarys wie�y, a obok mokr� �cian� pop�kanego muru. Dalej brama. Nagle zadudni�y kroki powracaj�cych kompan�w. Odwr�ci� si�. - Tu nie da si� rozpali� ognia - powiedzia� Revor. - Przynie�li�my to, co mo�na zje�� i bez niego - poda� Dyanie wo�owy udziec, a na pod�odze postawi� buk�ak z winem. Arstat si�gn�� do swego worka i wydoby� ciemn�, oplatan� butelk�. Wla� do gard�a du�� porcj�, po czym mlasn��. - Nie ma jak gorza�ka - mrukn��. - Ale najlepiej smakuje na polu bitwy - rozsiad� si� na resztce marmurowej kolumny. Ukrywa� niepok�j, staraj�c si�, by w jego ruchach nie by�o �ladu niepewno�ci i uwa�nie obserwowa� otoczenie. Burza ucich�a i chocia� dzie� mia� si� ju� ku ko�cowi, poja�nia�o. Na niebie ukaza� si� b��kit, z drzew skapywa�y krople wody, bursztynowo-z�ote blaski rozja�nia�y li�cie. S�oneczna tarcza pojawi�a si� na chwil� i zaraz schowa�a si� za brzegiem sp�aszczonej chmury, wyp�ywaj�cej zza horyzontu. Deszcz mia� jeszcze pada�. Erlof otar� usta wierzchem d�oni. Wsta� sko�czywszy posi�ek i podszed� do Arstata zaj�tego napisami wyrytymi w kamieniu. - Chyba zostaniemy tu na noc - powiedzia�. - Za par� godzin b�dzie ciemno. I tak nie dojechaliby�my do Wysokich Wie� przed wschodem s�o�ca. Stary wojownik spojrza� dow�dcy prosto w oczy. - Nie radz� - ostrzeg�. - Nie podoba mi si� to miejsce. - Zn�w zaczynasz - rzuci� Thorvald. - Do�� mam twoich przes�d�w! - Dobrze, dobrze - rzek� Arstat i rozgniewany odwr�ci� si� ku napisom. Erlof tak�e przygl�da� si� im w zadumie. - Dziwny alfabet - mrukn��. - To nie s� nasze litery. Potrafisz to przet�umaczy�? Stary rycerz pokr�ci� g�ow�. - Kiedy� widzia�em ju� takie napisy - rzuci� cicho - ale nie wiem gdzie. Tylko niekt�re znaki s� dla mnie zrozumia�e. Powtarza si� tu nazwa "Czarna Cytadela" i imi� "Monevor". Chyba je kiedy� s�ysza�em. - Pewno w legendach twojej babki - wtr�ci� Revor. - Prawd� m�wi�c, to i mnie nie odpowiada to miejsce. Sk�d w�a�ciwie wzi�a si� cytadela na Wielkich Kresach? Kto j� zbudowa�? - Mo�e ten, kt�rego imi� wyryte jest na tablicach? - Gdzie jest Hellegren? - zapyta� nagle Thorvald. Rozejrzeli si�. Hellegrena nie by�o. - Nie widzia�a� go? - Erlof zwr�ci� si� do Dyany. - Wyszed� - odpar�a. - Poszed� tam - wskaza�a wyj�cie prowadz�ce na p�noc. - Na pewno do koni albo za potrzeb� - u�miechn�� si� Revor. Odetchn�li, Erlof podszed� jednak do okna pe�en niepokoju. Deszcz znowu zaczyna� pada� i mrok spowija� mury zamku. Plac by� pusty. - Nie ma go na dziedzi�cu. - Mo�e ogl�da cytadel�? - odezwa� si� Thorvald. Arstat powsta�. - Hellegrenie! - zawo�a�. - Gdzie jeste�?! Echo ponios�o g�os po wszystkich salach. Odbija� si� od mur�w i sklepie�. - A niech�e was! - zakrzykn��. - M�wi�em, �eby tu nie wchodzi�! Erlof zajrza� do s�siednich komnat. Na pr�no. Zdenerwowany, po�o�y� d�o� na r�koje�ci miecza. - Co robimy? - Ty co� r�b! - wybuchn�� Arstat. - Rozkazuj! Jeste� przecie� dow�dc�. - Musimy go poszuka� - powiedzia� Erlof wyci�gaj�c bro�. - P�jdziesz ze mn�. Revor i Thorvald spenetruj� sale po p�nocnej stronie, my po po�udniowej. - A ja? - zapyta�a Dyana. - Nie s�dzisz chyba, �e tu zostan�? - P�jdziemy we tr�jk�. Drobny deszcz wci�� zacina�. Ze sklepie� kapa�a woda, wolno s�czy�a si� ze �cian i tworzy�a m�tne ka�u�e na zawalonej gruzem pod�odze. Erlof, Arstat i Dyana nie trafili dot�d na �lad zaginionego. Dopiero w jednej z komnat na parterze Arstat przystan��. - Popatrzcie tam - powiedzia�. Erlof dostrzeg� szeroki, ciemny otw�r, przes�oni�ty kilkoma kolumnami. Zbli�y� si� i spojrza� w g��b czelu�ci. Korytarz lekko opada� w d�. W s�abym �wietle przedostaj�cym si� z sali dostrzeg� p�askorze�by na �cianach. Wyt�y� wzrok; zdawa�o mu si�, �e w g��bi stoj� bia�e, dziwnie ukszta�towane pos�gi, nie m�g� wszak�e stwierdzi�, co przedstawia�y. Wycofa� si�. - Ten korytarz prowadzi do loch�w albo do podziemi - rzuci�. - Tam raczej si� nie zapu�ci�. Wracamy. Wyszli z komnaty i zmierzali w kierunku p�nocnym, gdy nagle rozleg� si� przyt�umiony odleg�o�ci� okrzyk. Znieruchomieli. By� to g�os cz�owieka wydany w chwili straszliwego przera�enia. Nie powt�rzy� si�. - To chyba g�os Revora - wykrztusi� Arstat. Erlof zakl�� i rzuci� si� w stron� g�osu. Pop�dzili za nim. W biegu m�czy�ni dobyli broni. Stal zad�wi�cza�a, oni za� przemierzali w milczeniu ponur� budowl�. Wpadli do d�ugiego korytarza. Nagle z �ukowego przej�cia wyskoczy�a posta� w czarnym, rozwianym p�aszczu. Erlof wzni�s� miecz i zaraz go opu�ci�. Naprzeciwko sta� Revor i dysza� ci�ko, krople potu l�ni�y na jego czole. - Co si� sta�o? - zapyta� �agodnie Erlof. - Gdzie Thorvald? - Thorvald nie wr�ci! - Jak to? - To sta�o si� tak nagle... Weszli�my do du�ej sali. Thorvald powiedzia�, bym spenetrowa� pokoje z prawej, a sam poszed� na lewo. S�ysza�em najpierw jego kroki, potem zapanowa�a cisza. Wo�a�em, nie odpowiada�. Wr�ci�em do sali, lecz tam go nie by�o. Zajrza�em do wszystkich komnat w pobli�u. Nawet najmniejszego �ladu! Musia� si� oddali�, ale dok�d?... Tutaj co� mieszka! Co� straszliwego! - umilk�, a jego twarz st�a�a w grymasie przera�enia. Erlof potrz�sn�� nim mocno. - Uspok�j si� - powiedzia�. - M�wi�em, �e to przekl�te miejsce - wtr�ci� ze z�o�ci� Arstat. - Nie czas na dyskusje. Za mn�! Czuj�c na karkach zimny pot, pop�dzili na lewo i wbiegli na pi�tro. Znajdowali si� w sali, w kt�rej zamierzali sp�dzi� noc. Stan�li bezradnie. - Teraz tym przej�ciem - zakomenderowa� Erlof. Arstat wszak�e, jakby lekcewa��c rozkaz, zbli�y� si� ku tablicom i raz jeszcze przyjrza� si� wyrytym na nich napisom. - Co robisz? - zapyta� Erlof. Och�on�� ju� z pierwszego strachu. - Czekaj, post�pili�my jak g�upcy! - powiedzia� nagle. - Sk�d pewno��, �e nasi towarzysze zgin�li? Mo�e w�a�nie oczekuj� naszej pomocy... - urwa�, dostrzegaj�c dziwny wyraz twarzy odsuwaj�cego si� od �ciany Arstata. - Czarna Cytadela! - wrzasn�� tamten. - Przypomnia�em sobie! To przekl�te miejsce. Uciekajmy st�d czym pr�dzej! - A Hellegren i Thorvald? - Je�eli to Czarna Cytadela, s� martwi, a nawet gorzej. �e te� nie zorientowa�em si� wcze�niej! Czarna Cytadela! Nagle us�yszeli r�enie pozostawionych na dziedzi�cu koni. Wierzchowce, kt�rym udzieli�a si� ich trwoga g�o�no szarpa�y si� i wierzga�y. Nieoczekiwanie rozleg� si� stukot podk�w, cichn�cy w oddali. Erlof doskoczy� do otworu okiennego. Nie wiedzia� - zdawa�o mu si�, czy te� dostrzeg� naprawd� - ciemn� sylwetk�, kt�ra szybko wtopi�a si� w mrok po drugiej stronie dziedzi�ca. - Nasze konie! - wrzasn�� Revor i jakby zbudzeni przeze� z g��bokiego snu pop�dzili do przeciwleg�ego przej�cia. Wtedy Arstat uchwyci� Erlofa za rami�. - Co� jest przed nami - szepn��. - Lepiej zejd�my z drogi. Cofn�li si� do niewielkiego pokoju. Revor zgasi� latarni�. S�ycha� by�o zbli�aj�ce si�, dziwne, jakby niezdarne st�panie. Gdy ciemna sylwetka przes�oni�a przej�cie, Erlof z ca�ej si�y uderzy� bu�aw�. Rozleg� si� trzask p�kaj�cych ko�ci. Bezw�adne cia�o osun�o si� na posadzk�. Erlof dopiero w tym momencie u�wiadomi� sobie, i� m�g� powali� kt�rego� z zaginionych. Arstat pochyli� si� nad le��cym. - To obcy - powiedzia� z ulg�. - Ba�em si�, �e zabi�e� Thorvalda albo Hellegrena. Revor zapali� latarni�, by mogli zobaczy� twarz zabitego. Nagle rozleg� si� przera�liwy okrzyk, a wypuszczona z r�ki latarnia zbi�a si� z ha�asem. Dziewczyna osun�a si� w ramiona Erlofa. Uni�s� j� i poczu�, jak silne rami� Arstata wypycha go z komnaty. - To nie by� �aden z nich - szepn�� Revor trz�s�cym si� ze strachu g�osem. - Jego oczy... Nie, nie mog� ju� nic powiedzie�. Erlofowi d�wigaj�cemu Dyan� zdawa�o si�, i� serce wyskoczy mu z piersi. Kilkakrotnie by� �wiadkiem niesamowitej odwagi przyjaciela na polach bitewnych i murach zdobywanych miast. C� za przera�aj�cy widok zatrwo�y� teraz tego nieul�k�ego rycerza? Szli w milczeniu. Cisza spowija�a zamek i chocia� starali si� i�� ostro�nie, ich kroki dudni�y g�ucho w pustych pomieszczeniach. W wielkiej sali Arstat zatrzyma� ich, a w jego d�oni b�ysn�� miecz. Zrobi� jeszcze krok i ukaza� le��ce na posadzce cia�o m�czyzny w karacenowej zbroi. Erlof poczu�, jak w�osy staj� mu d�ba. Arstat b�ysn�� latarni� i z okrzykiem przera�enia. Na pod�odze le�a� trup, a jego rysy zastyg�y w grymasie rozpaczy. Na pancerzu widnia�o kilka naci�� - �lad�w uderze� zadanych ze straszliw� si��. - To Thorvald - wydysza� Erlof. Arstat bez s�owa ruszy� do wyj�cia. Erlof i Revor rzucili jeszcze kilka spojrze� na swego kompana wpatruj�cego si� w sufit martwym wzrokiem. Zeszli na parter i nagle niesiona przez Erlofa dziewczyna j�kn�a cicho. U�o�y� j� na pod�odze i lekko potrz�sn��. Otwar�a oczy. - Gdzie jeste�my? - spyta�a s�abym g�osem. - W Czarnej Cytadeli - mrukn�� Arstat. - Ten zabity... - szepn�a - jego oczy. - Dosy�! - uci�� Erlof. - Mo�esz i�� o w�asnych si�ach? Kiwn�a g�ow� i powsta�a. Po�pieszyli w kierunku nast�pnego pomieszczenia. Gdy przeszli �ukowe przej�cie, Arstat zn�w si� zatrzyma�. Naprzeciw widnia� otw�r wej�ciowy, za kt�rym szemra�y krople deszczu. Arstat rozejrza� si� podejrzliwie, nie spostrzeg� jednak niczego podejrzanego. - Szybko! - rzuci� i pop�dzi� w tamtym kierunku. Mrok spowija� sal�, przez kt�r� biegli. Revor wysun�� si� nieco do przodu i gdy dopada� otworu, rozleg� si� trzask. Dostrzegli, jak p�yta pod jego stopami opada w d�. Z okrzykiem przera�enia Revor run�� w czelu��, kamie� za�, obr�ciwszy si� dooko�a w�asnej osi, wr�ci� na miejsce. Z wyj�tkiem Revora nikt nie zdo�a� wyda� z siebie g�osu. - Zapadnia! - krzykn�� Erlof. Podbieg� do zdradliwej p�yty i usi�owa� j� podnie�� lub obr�ci�, jednak�e ta nawet nie drgn�a. - Czemu� nie uciekli�my wcze�niej?! - zawo�a�. - C� to za przekl�te miejsce?! - Czarna Cytadela - lakonicznie odpar� Arstat. - B�d� lepiej cicho. Zmykajmy, p�ki czas. Mo�e zdo�amy uj�� �ywi. Drobny deszcz uderzy� w ich twarze, gdy wyszli na zewn�trz. Zarysy mur�w i wie� ton�y w mroku. Zdawa�o si�, �e teraz cytadela jest znacznie wi�ksza od ogl�danej w blasku dnia. Z budowli bi�a nieokre�lona z�o�liwo�� i pot�ne, zda si� wszechmocne z�o. W dziwny spos�b przyci�ga�a wzrok Erlofa. Bez trudu przebyli dziedziniec, lecz oto wyr�s� przed nimi masyw zamkowej bramy. Przej�cie by�o szeroko otwarte, a za nim ko�ysa�y si� kszta�ty drzew. Wpadli do ciemnej wn�ki bramy. Dyana pierwsza skoczy�a na drug� stron�. W tej chwili rozleg� si� wibruj�cy d�wi�k, z kt�rym opad�a w d� schowana dot�d masywna krata. Erlof wrzasn�� ostrzegawczo, Arstat nie zdo�a� jednak uskoczy� i grube jak m�skie rami� pr�ty spadaj�ce w d�, przebi�y jego zbroj�, przygniataj�c go do ziemi. Erlof rzuci� si� usi�uj�c podnie�� �elazn� konstrukcj�. Krata by�a zbyt ci�ka. - Arstacie - szepn�� w rozpaczy i opad� na kolana. Krew p�yn�a z cia�a rannego, mieszaj�c si� z deszczem. Jego wargi rozchyli�y si�, wi�c Erlof pochyli� g�ow�. - To Czarna Cytadela - wyszepta� umieraj�cy. - S�ysza�em o tych ruinach. Uciekaj, a je�eli nie zdo�asz tego zrobi�, zniszcz jego cia�o. Zniszcz cia�o Monevora. Umilk�, g�owa opad�a mu na ziemi�. Erlof sta� w bezruchu, z kt�rego wyrwa� go dopiero g�os Dyany. - Co teraz zrobimy? Cofn�� si� i dok�adnie obejrza� mury, nie dostrzeg� jednak schod�w ani drabiny, prowadz�cej na szczyt. By� w pu�apce. - Musisz ucieka� - rozkaza�. - Biegnij t� drog� w kierunku r�wniny. Pro� o pomoc ka�dego napotkanego cz�owieka. M�w, �e jestem w Czarnej Cytadeli. Pami�taj, w Czarnej Cytadeli!! - A co b�dzie z tob�? - Id�. Przynajmniej ty si� uratujesz. Dziewczyna �kaj�c pobieg�a przed siebie. Gdy jej posta� znikn�a mi�dzy drzewami, Erlof wydoby� miecz i odwr�ci� si� ku trwaj�cej w mroku budowli. - Teraz zmierzymy si� - powiedzia�, nie czuj�c ju� l�ku i po�o�y� d�o� na ch�odnym ostrzu. Krople �ciekaj�ce z dachu rozpryskiwa�y si� w ka�u�ach, gdy przekracza� pr�g. Przed Erlofem otworzy� si� szeroki korytarz, zako�czony niewyra�n� plam� odleg�ego przej�cia, sk�d p�yn�o s�abe, ��te �wiat�o. Cho� nic ju�, jak s�dzi�, nie mog�o go zdziwi�, poczu� wstrz�s na widok wielkiej sali. Jej sufit spowija� mrok, zalega� te� pod kolumnami przy �cianach, w�r�d kt�rych sta�y tajemnicze pos�gi. Czyni�y z tego pomieszczenia co� w rodzaju ponurej i odra�aj�cej �wi�tyni. Z�otawy snop �wiat�a p�yn�cego nie wiadomo sk�d pada� na �rodek sali. Sta�a w nim samotna, czarna sylwetka. Przezwyci�aj�c bezw�ad n�g, Erlof zacz�� podchodzi� bli�ej. Dziwna jasno�� unosi�a si� wok� postaci okrytej ciemnym p�aszczem. Kaptur okrywa� jej g�ow�, nie wida� by�o rys�w twarzy. Erlof czeka�. - Zjawi�e� si� wreszcie - powiedzia� metaliczny g�os. Czy przem�wi�a posta�, czy te� g�os dochodzi� z przestrzeni wok� nich, Erlof nie wiedzia�. Czu�, �e opadaj� na niego niewidzialne wi�zy. Pomimo wysi�k�w nie by� w stanie poruszy� ani r�k�, ani nog�. - Kim jeste�? - zapyta�. Jedyne, na co m�g� si� jeszcze zdoby�. - Jestem... cieniem cz�owieka, kt�ry �y� dwa tysi�ce lat temu. Niegdy� by�em kr�lem. Nazywa�em si� Monevor. - To ty zabi�e� moich przyjaci�! Dlaczego? Nieznajomy roze�mia� si� cicho. - Jeste� Paleodyjczykiem - powiedzia�. - Tak samo twoi kompani. Ka�dy Paleodyjczyk jest moim wrogiem. - Dlaczego? - Czy s�ysza�e� o kr�lestwie Tavonu? Erlof drgn��. Nazwa ta obi�a si� o jego uszy. - Zadr�a�e�, co? - sykn�� tamten. - Tak, by�em niegdy� kr�lem tego pa�stwa. Przepi�kna kraina! Po�r�d las�w, ��k i p�l wznosi�y si� grody i miasta. �yli�my w spokoju i szcz�ciu. W dolinach rozbrzmiewa�y pie�ni naszych kobiet, w lasach pe�no by�o zwierzyny, ca�y kraj p�yn�� miodem i mlekiem. Do czasu, gdy przybyli tu wasi przodkowie z zachodu. Przybyli, a potem zmietli nas z powierzchni ziemi. Wci�� jest we mnie pami�� o spalonych miastach, zr�wnanych z ziemi� sio�ach, wymordowanych kobietach, dzieciach i starcach, o wojownikach palonych �ywcem na stosach. Pot�nym byli�my narodem, ale ulegli�my waszej przewadze. Zwyci�zcy osiedlili si� p�niej na ruinach Tavonu i stworzyli nowe pa�stwo - Paleodi�, s�ynn� ze swej jazdy. Zbudowali�cie to pa�stwo i nie wiedz�c o tym, co zrobili z nami wasi przodkowie, podj�li�cie si� obrony �wiata przed barbarzy�sk� pot�g� Birvantt. Walczycie ze wschodem, a jeste�cie stokro� gorsi od mieszkaj�cych tam dzikus�w. Ja by�em kr�lem Tavonu. Z tego miejsca, z Czarnej Cytadeli, rz�dzi�em moim pa�stwem. To by� ostatni punkt oporu, gdy zaj�li�cie ju� kraj. Nie mogli�cie go z�ama�, a wtedy jeden z waszych czarnoksi�nik�w rzuci� na to miejsce kl�tw�. Ale ja by�em Nie�miertelny. Ci, kt�rzy si� tu schronili, zgin�li, ja jednak prze�y�em, cho� moje cia�o umar�o. - Wiedzia�em, �e Tavon by� przesi�kni�ty czarami - mrukn�� Erlof. - Zabi�em twoich przyjaci� - ci�gn�� tamten - zabija�em i innych, kt�rzy tu trafili. Zniszczyli�cie Tavon, ja musz� go pom�ci�. - Min�o dwa tysi�ce lat! - krzykn�� Erlof.. - C� my, dzisiejsi mieszka�cy Paleodii mo�emy dla ciebie zrobi�? Zawinili nasi przodkowie, my nie mieli�my na to wp�ywu. - Wszystko by�oby proste, gdyby czas cokolwiek znaczy�. Ale on jest niczym. Nie podlegam mu, wi�c nie umniejsza mojej nienawi�ci. - Jeste�my niewinni! - Twoi przodkowie zniszczyli m�j lud. Nale�ysz do tej samej rasy. Erlof zbiera� rozproszone my�li. - Ciekaw jestem, o jak� zemst� ci chodzi? - powiedzia� w ko�cu. - Wydaje mi si�, �e nie mo�esz st�d wyj��. Jak�e zatem dokonasz odwetu? Mo�esz zabija� tych, kt�rzy tu wejd�, ale nie zdo�asz pokona� ca�ego narodu. Jeste�my zbyt pot�ni, by ulec cieniowi z przesz�o�ci. Monevor roze�mia� si� chrapliwie. - To, �e zabijam, albo przejmuj� w�adz� nad takimi jak ty, to zemsta za moje cierpienia - mo�esz tak to nazwa�. Pozostaje odwet za zniszczenie Tavonu. Nie ja go dokonam. Gdy by�em cz�owiekiem, posiada�em dar przewidywania przysz�o�ci. Czas nie m�g� zabi� mojej nienawi�ci, ale czas porz�dkuje wasz �wiat. Istnieje jedno przeznaczenie i chocia� nie potrafi� go odgadn��, to przecie� mog� stworzy� sobie jego wizj�. Jeste�cie skazani na zag�ad�. Jako nie�miertelny b�d� ogl�da� wasz upadek - oto moja zemsta. Nie musz� niczego robi�. Z tej twierdzy ujrz� kres Paleodii. Pogr��ycie si� w cierpieniu na wieki. Sami zreszt� doprowadzicie kraj do zguby. Czas was zniszczy i po tym przekl�tym pa�stwie nie zostanie nawet wspomnienie. - Po c� mi to m�wisz? Szukasz usprawiedliwienia? Dlaczego nie zabi�e� mnie od razu? - zapyta� Erlof. - Dyana uciek�a. Wszyscy dowiedz� si� o tym miejscu. Nikogo ju� nie u�miercisz. - Ja nie zabijam ludzi - odpar� Monevor. - Przynajmniej staram si� tego nie robi�. To znaczy u�miercam wszystkich, ale nad ich cia�ami przejmuj� w�adz�. Spotka�o to jednego z twoich ludzi. Niestety, pozostali byli zbyt silni, a co za tym idzie, zbyt niebezpieczni. Kto� zdaje si� le�y w jednej z sal na parterze, kto� spoczywa na dnie g��bokiego do�u, a cia�o innego gnije przy bramie. Interesowa�a mnie twoja reakcja, gdy twoi towarzysze umierali w m�czarniach b�d� znikali bez �ladu. Jeste� inny od tych, z kt�rymi dot�d si� spotyka�em. Nie wiem, dlaczego zapragn��em powiedzie� ci wszystko. Mo�e po to, aby� umiera� ze �wiadomo�ci� winy? - A jednak jeste� bardzo s�aby - zauwa�y� Erlof. - Potrafisz mordowa�, lecz nie dopuszczasz do siebie my�li, jak bardzo si� mylisz. Nie potrafisz odej�� z tego miejsca. Mo�esz tylko czeka�. Wymy�li�e� bajeczk� o upadku Paleodii tylko po to, aby odnale�� cel swojego istnienia. - By� mo�e - odpar� Monevor i zdj�� kaptur. Erlof krzykn�� z przera�enia. W miejscu g�owy tamtego by�a du�a fosforyzuj�ca czaszka. W jej oczodo�ach czai�a si� moc, ktora pomog�a temu martwemu stworowi przetrwa� wieki, daj�c mu przez ca�y ten czas pozory �ycia. Si�a nienawi�ci? Erlof uwolni� si� z okow�w, kr�puj�cych jego cia�o. B�ysk szale�stwa zapali� si� w m�zgu rycerza. Monevor nie zd��y� drgn��, gdy dziwna si�a popchn�a Erlofa do dzia�ania. Napi�� mi�nie i skoczy� wprost na posta� okryt� czarnym p�aszczem. Powietrze zawy�o, gdy ci�� z ca�ej si�y. �elazo zag��bi�o si� w ciele widma nie napotykaj�c oporu jak gdyby posta� utworzona by�a z dymu lub mg�y. Erlof ukl�k�, straciwszy r�wnowag�. - Nie mo�esz mnie zabi� - powiedzia� Monevor. - S�dzi�em, �e b�dziesz rozs�dniejszy. Jestem duchem cz�owieka, kt�ry zmar� dwa tysi�ce lat temu. Zachowa�em nie�miertelno�� w�a�nie w takiej postaci. A teraz �egnaj. Twoje przeznaczenie nadchodzi - posta� widma zmala�a, zblad�a i rozwia�a si�. Erlof us�ysza� jeszcze dziwne szelesty dochodz�ce ze wszystkich stron. Co� kry�o si� w cieniu kolumn. Czuj�c, jak serce zaczyna mu bi� coraz szybciej, Erlof dostrzeg� wy�aniaj�c� si� z mroku mglist� sylwetk� cz�owieka w p�pancerzu i he�mie. Dalej pojawi� si� drugi, trzeci. By�y ich dziesi�tki, zewsz�d dochodzi�y ukradkowe st�pni�cia. Podchodzili coraz bli�ej, a z nimi blade l�nienie wzniesionych mieczy, topor�w i w��czni. Znalaz� si� w zacie�niaj�cym si� pier�cieniu. W�osy zje�y�y mu si�, gdy ujrza� oblicza przeciwnik�w. Mia� do czynienia nie z lud�mi, lecz z martwymi cia�ami, o�ywionymi diaboliczn� si��. Blade twarze by�y groteskowymi maskami bez wyrazu, trupy sz�y r�wnym, aczkolwiek nieco bezw�adnym krokiem. Najbardziej niepokoj�ce by�y ich oczy - matowe i puste niczym u �ni�tych ryb. Zdawali si� nie �y� od dawna, a jednak rozk�ad nie tkn�� obrz�k�ych, sinych twarzy i bladej sk�ry. Okr��yli go i zatrzymali si�. Wiedzia�, �e je�li nie uczyni czego� zdecydowanego - zginie. Rzucili si� na niego; nie wydaj�c �adnego d�wi�ku, nie byli przecie� �ywymi lud�mi, lecz tworami, utrzymywanymi na pograniczu �ycia i �mierci przez magi� pot�nego umys�u, kt�ry trwa� przez wieki. �wisn�o ostrze. Najbli�szy przeciwnik zwali� si�, przeci�ty w p� paleodyjskim mieczem. Cofn�li si�, po czym zn�w zaatakowali - nieporadnie i opieszale, jak gdyby dla powoduj�cej nimi si�y najwi�ksz� trudno�ci� by�o przezwyci�enie martwoty cia�. Uderzali na o�lep, a ich topory i miecze d�wi�cza�y, odbijaj�c si� od he�mu i zbroi Erlofa. Przestrze� wok� niego mala�a, co chwila jednak powi�ksza�a si�, gdy na posadzk� opada�o kolejne cia�o. Rycerz opanowany szale�cz� pasj� walki zatacza� mieczem szerokie kr�gi i sam uchyla� si� przed uderzeniami. Pod jego ciosami p�ka�y ostrza, he�my i pancerze nacieraj�cych. Krew nie plami�a pod�ogi, padaj�ce cia�a przechodzi�y przera�aj�c� przemian� - kurczy�y si�, ciemnia�y i rozsypywa�y w proch. W jednej kr�tkiej chwili czas egzekwowa� swe prawa. Stos przemieszanych ko�ci, czaszek i py�u wznosi� si� wok� niego, gdy pozostali przeciwnicy zamarli, po czym rozst�pili si�. Z t�umu wynurzy� si� wojownik w karacenowej zbroi. Erlof rozpozna� Hellegrena. Okrzyk przera�enia zamar� na jego ustach. Towarzysz broni, kt�ry znikn�� przed godzin�, teraz kroczy� sztywno trzymaj�c wzniesiony w g�r� miecz. - Hellegrenie! - wrzasn�� Erlof. - Hellegrenie! Nie poznajesz mnie?! - urwa�, gdy uprzytomni� sobie, �e ten, do kt�rego m�wi, musi by� martwy. Hellegren zatrzyma� si� o krok. Od bladej postaci o wyd�tych sinych wargach i wytrzeszczonych oczach ci�gn�o ch�odem. Chwila i oto d�ugi miecz run�� w d� szerokim �ukiem. Erlof zdo�a� odskoczy�. Ostrze skrzesa�o iskr� z kamiennej pod�ogi, lecz w�wczas �wisn�a stal, po czym kolejne bezg�owe cia�o osun�o si� na ziemi�. Pozostali zn�w podnie�li bro� i posun�li si� do przodu. Zanim jednak zdo�ali otoczy� samotnego wojownika, ten rzuci� si� w bok, przebi� przez lini� wrog�w i gnaj�c jak op�tany, wpad� w przej�cie, prowadz�ce do ciemnego korytarza. Tu rozepchn�� ostatnich, kt�rzy chcieli go zatrzyma� i uciek�. Pierwsz� my�l� Erlofa by�o pragnienie wydostania si� z Czarnej Cytadeli. Zaraz jednak musia� o tym zapomnie�, bowiem tu� za plecami s�ysza� tupot wielu st�p. Pod��ali za nim. Zreszt� krata, pod kt�r� spoczywa�o cia�o Arstata, na pewno te� by�a opuszczona. Nale�a�o znale�� inne wyj�cie. Przeby� klucz�c kilka komnat i korytarzy, a� wreszcie otoczy�a go cisza. Ucich�y odg�osy po�cigu, mo�e prze�ladowcy zgubili jego �lad? Wyczerpany, zwali� si� na marmurow� �aw� w jednej z sal, zagubiony w kamiennym labiryncie, kt�rego mroki rozprasza�a jedynie s�aba po�wiata, przedostaj�ca si� przez otwory po przegni�ych oknach. Po chwili odpoczynku zag��bi� si� w kolejny korytarz, kt�rym doszed� do nast�pnego wielkiego pomieszczenia. Nagle us�ysza� cichy szelest, dochodz�cy zza przej�cia w przeciwleg�ej �cianie. Pod palcami poczu� r�koje�� miecza, r�ka chwyci�a za ni� bezwiednie. �wiat�o ksi�yca uwolnionego z okow�w chmur, zal�ni�o w przeciwleg�ym k�cie sali. Rozleg�o si� ciche cz�apanie. Jeszcze chwila i z przej�cia wysun�o si� kilka ciemnych sylwetek. Cicho wycofa� si� z komnaty i przeszed� na drug� stron� korytarza. Wrogowie najwyra�niej rozdzielili swoje si�y. Nie s�dzi�, aby byli na jego tropie, ruszy� wi�c w kierunku zakr�tu korytarza. Kim byli za �ycia? Niemo�liwe, by cia�a o�ywione szata�sk� moc� Monevora nale�a�y do Tavo�czyk�w. Najprawdopodobniej byli to tacy sami jak on, przypadkowi w�drowcy, kt�rzy nie�wiadomi niebezpiecze�stwa weszli do przekl�tych ruin. Rozmy�laj�c tak wszed� do ciemnego pomieszczenia. Przebite u g�ry dymniki i sko�ne kominy przepuszcza�y s�aby poblask ksi�ycowego �wiat�a. Wtem z mroku wy�oni�a si� bia�a sylwetka, cia�o owini�te jasnym p�aszczem. Palce Erlofa dotkn�y r�koje�ci sztyletu. �wisn�o ostrze ci�ni�te siln� r�k� i posta� znikn�a. Nie wiedzia�, czy trafi�, lecz ju� w nast�pnej chwili us�ysza� tupot kilkudziesi�ciu st�p i chrz�st or�a. Skoczy� w otw�r prowadz�cy do pokoju z lewej, a w przej�ciu odwr�ci� si� b�yskawicznie i zaatakowa�. Ostrze miecza zgrzytn�o, ocieraj�c si� o ko��, Erlof odwr�ci� si� i pop�dzi� w ciemno��. Prze�ladowcy deptali mu ju� po pi�tach, gdy nagle ziemia pod nim rozst�pi�a si�. Polecia� w d� tak szybko, i� nie zdo�a� wyda� z siebie �adnego d�wi�ku. Nie spada� zbyt d�ugo. Nim zd��y� zastanowi� si�, co go czeka, l�dowa� na wysokim stosie gruzu, pi�trz�cym si� w ciemnej komnacie. Przekozio�kowa� i pot�uczony zerwa� si� na nogi. Czekaj�c, a� uspokoi si� bij�ce g�o�no serce stara� si� przebi� wzrokiem otaczaj�ce ciemno�ci. Niew�tpliwie by� to szcz�liwy przypadek. Uszed� swym prze�ladowcom, nie wiedzia� jednak�e, gdzie si� znajduje. W ka�dym razie nie spad� zbyt g��boko. Mury, kt�rych dotyka� id�c po omacku, by�y wilgotne, w powietrzu trwa� ch��d, charakterystyczny dla loch�w. Troch� trwa�o zanim dotar� do szerokich schod�w prowadz�cych w g�r�. Wspi�� si� i stan�� na progu obszernej, pustej sali. Zni�aj�cy si� ksi�yc s�a� padaj�cy sko�nie blask, gwiazdy lekko przyblad�y, niew�tpliwie noc mia�a si� ku ko�cowi. Naprzeciw widzia� czworok�tny otw�r, wype�niony g�st�, prawie namacaln� ciemno�ci�. Przecie� zna� to miejsce. Zamar� w bezruchu. Nagle, niczym ol�nienie, sp�yn�o na niego wspomnienie s��w wypowiedzianych przez Arstata przed �mierci�. - Zabij jego cia�o - powt�rzy� szeptem. Patrzy� w mroczn� g��bi� otworu, rozdarty pomi�dzy ch�ci� ucieczki z tego strasznego miejsca a pragnieniem zej�cia galeri� tam, gdzie spoczywa... - Nagle z obydwu przej�� w �cianach wypad�y czarne cienie otaczaj�c go p�kolem. Zanim uderzyli, podj�� ostateczn� decyzj�, spojrza� za siebie i pobieg� tam, gdzie spoczywa� martwy b�d� tylko u�piony pan tych ruin, przekl�tych przez Boga i ludzi. Korytarz nie nosi� �lad�w zniszczenia, jakie szerzy�o si� w cytadeli. Spadek by� �agodny, co kilkana�cie krok�w przestrze� przecina�y smugi bia�ego �wiat�a. Nie p�yn�o ono z zewn�trz; jego �r�d�em by�y p�yty wmurowane w �cian� w regularnych odst�pach. Zrobione z fosforyzuj�cej substancji dawa�y mocny, ostry blask, ale tylko w pobli�u muru. Ich �wiat�o nie do ko�ca rozprasza�o ciemno�ci. Nikt go nie goni�. By� mo�e jego wrogom nie wolno by�o tu wchodzi� lub te� w podziemiach czai�y si� jeszcze gorsze okropie�stwa. Strach na chwil� znowu sparali�owa� jego cia�o, przem�g� si� jednak i szed� dalej. Pojawi�y si� nisze, wykute po obu stronach korytarza. W ka�dej z nich tkwi� du�y, kamienny pos�g. Ogl�da� je ciekawie. Wszystkie by�y precyzyjnie wykonane, g�adkie, nie m�g� jednak�e stwierdzi�, co przedstawia�y. Mia�y ludzkie proporcje, niekt�re jednak z istot przedstawionych w kamieniu posiada�y po troje oczu, zazwyczaj te� kilka r�k. Z ich palc�w za� zwiesza�y si� ci�kie, dziwnie ukszta�towane macki. Spogl�da� w�a�nie na jedn� z kamiennych postaci, bardziej ni� inne podobn� do cz�owieka, gdy rozleg� si� cichy trzask. Rozejrza� si�, niczego jednak nie spostrzeg�; z powrotem skierowa� sw�j wzrok na pos�g i w�osy stan�y mu d�ba. Oczy rze�by wygl�da�y jak �ywe! Poruszy�y si� lekko. Erlof odskoczy� i z okrzykiem przera�enia pogna� w d�. Nisze z przera�aj�cymi lokatorami sko�czy�y si� wreszcie. Korytarz opada� teraz stromo, a m�g� obni�a� si� jeszcze d�ugo, tote� nale�a�o oszcz�dza� i tak ju� nadw�tlone si�y. Staraj�c si� nie my�le� o chwili grozy, jak� prze�y� wcze�niej, Erlof schodzi� coraz ni�ej i ni�ej. W echo jego krok�w wmiesza�y si� ci�kie st�pni�cia dochodz�ce z ty�u. Spojrza� w g�r� korytarza. Ciemno��, przetykana �atami �wiat�a, kry�a cisz� i pustk�. Daleko jak okiem si�gn�� nie by�o za Erlofem nikogo. Przywidzia�o mi si� - pomy�la�. Przeszed� kilka krok�w i zn�w wyda�o mu si�, �e kto� za nim idzie. Raz jeszcze obejrza� si� zaniepokojony, jednak�e echo tajemniczych st�pni�� ucich�o w oddali. Ruszy� naprz�d, a w�wczas do tajemniczego odg�osu do��czy�y nast�pne. Wreszcie, gdy st�pni�cia maszeruj�cych za nim istot zla�y si� w jeden r�wnomierny pog�os, zatrzyma� si� przera�ony i wtedy d�wi�k ucich�. W przeb�ysku �wiadomo�ci skojarzy� go z pos�gami. Przestrach wstrz�sn�� jego cia�em; nie bacz�c ju� na nic pu�ci� si� p�dem przed siebie. Ci�kie wrota zamyka�y d�ug� galeri�. Ich powierzchnia, jak wszystko tutaj, pokryta by�a p�askorze�bami. Dwie z nich wyobra�a�y smocze paszcze, z kt�rych zwiesza�y si� �elazne pier�cienie. Uchwyci� jeden z nich i poci�gn��. Jedno ze skrzyde� odchyli�o si� z lekkim szumem. Erlof prze�lizn�� si� przez szpar�. By� w grobowcu. Na �rodku komnaty spoczywa�a kamienna skrzynia ozdobiona twarzami prymitywnych bo�k�w i symbolami, kt�re wzi�� za herby rycerskie. Nie w�tpi�, �e jest to sarkofag zawieraj�cy cia�o Monevora. Chcia� do� podej��, lecz l�k zatrzyma� go na miejscu. Nie s�dzi�, by w grobowcu znajdowa�a si� pu�apka; by�o to raczej zagro�enie moc�, jakiej dot�d nie napotka�. Sta� w progu niezdolny do podj�cia decyzji. Za plecami mia� ruchome pos�gi, przeciw kt�rym jego miecz by�by zapewne bezsilny. Przed sob� nieokre�lone, straszliwe zagro�enie. Us�ysza� szmer, dochodz�cy z korytarza i czuj�c, �e nie wytrzyma d�u�ej w niepewno�ci, post�pi� naprz�d. By� przy p�askim wieku sarkofagu, gdy sta�o si� to, co przeczu� wcze�niej. Kopu�a stropu ko�czy�a si� zawieszon� wysoko tarcz�, pokryt� niezrozumia�ymi symbolami. Zobaczy� j� k�tem oka, bowiem w chwili, gdy dopad� skrzyni, zerkn�� w g�r�. W�a�nie w tym momencie z sufitu skoczy� na niego czarny, rozmazany cie�. Erlof zdo�a� dostrzec bezkszta�tny p�cherz, otoczony wie�cem macek i odruchowo uskoczy� zanim owa istota znalaz�a si� na ziemi, chybiaj�c celu. Cia�o stworzenia przypomina�o gruby, ciemnobr�zowy w�r pokryty k��bem chaotycznie wij�cych si� macek. Kilka z nich wysun�o si� w kierunku Erlofa. Miecz b�ysn��, stw�r spr�y� si�, jakby zwar� w sobie i w�wczas dysz�cy ci�ko Erlof wbi� ostrze w b�blaste cia�o. Wyrwa� bro� i chwil� patrzy� na miotaj�c� si� po posadzce poczwar�. Jej cia�o zamar�o w ko�cu, za� Erlof odwr�ci� g�ow� i podszed� ponownie do kamiennej skrzyni. Ogl�da� j� dok�adnie, szukaj�c sposobu, dzi�ki kt�remu m�g�by zajrze� do �rodka. Poch�oni�ty opukiwaniem �cian, nie zwraca� ju� uwagi na rozci�gni�ty nie opodal kszta�t podobny do olbrzymiego paj�ka skrzy�owanego z o�miornic�. Zawi�e symbole pokrywa�y wierzch sarkofagu. Odnalaz� w ko�cu szczelin�, obiegaj�c� dooko�a ca�� skrzyni�. Do uniesienia kamiennej pokrywy nie starczy�oby z pewno�ci� dw�ch m�czyzn, Erlof zdo�a� jednak podnie�� i odrzuci� na bok kamienny blok. Uj�� p�niej r�koje�� miecza i spojrza� w g��b ods�oni�tego grobu. Le�a� tam po��k�y szkielet obleczony w resztki przegni�ej materii. Erlof westchn�� ci�ko wspieraj�c r�ce na kraw�dzi sarkofagu. To dziwne, ale nie czu� nienawi�ci. Kim�e by� ten kr�l sprzed wiek�w? Jak d�ugo jego duch �y� nienawi�ci� do �wiata, kt�ry przecie� od tamtych lat tak bardzo si� zmieni�? Nie jeste�my ju� owym dzikim ludem, kt�ry przedosta� si� tu przez g�ry Lomill, ci�gn�c z zachodu - pomy�la� rycerz. Jaka tajemnica da�a nie�miertelno�� tej duszy? Podni�s� miecz do g�ry. Chcia� go opu�ci� - nie m�g�. Czy�by poczuwa� si� do winy? Do czyn�w, kt�rych nie pope�ni�? Czy�by to, co czyni� tamten, by�o s�uszne? Wiedzia� jedno - nie powinien bezcze�ci� zw�ok. Ale mo�e by� to wp�yw magii, a nie jego wewn�trzne, niezale�ne od niczego przekonanie? Nagle zamar� z podniesionym mieczem. Na korytarzu grzmia�y czyje� kroki, a mury i pod�oga odpowiada�y im dono�nym echem. Musia�o i�� ku niemu co� bardzo ci�kiego. Nie s�dzi�, by by� to cz�owiek lub nawet jeden z odra�aj�cych trup�w o�ywionych czarnoksi�skim kunsztem Monevora. Dono�ny d�wi�k zwiastowa� co� znacznie bardziej niebezpiecznego. Zrobi� kilka krok�w w kierunku drzwi, tajemnicze st�pni�cia rozleg�y si� jeszcze g�o�niej. Erlof konwulsyjnie �cisn�� miecz, gdy w otwartych wrotach zarysowa�a si� bia�a sylwetka. Tylko w zarysach przypomina�a cz�owieka. Chwil� sta�a w drzwiach, po czym ruszy�a wprost na rycerza, a ka�dy jej krok d�wi�cza� g�o�no, jak gdyby uczyniona by�a z kamienia. Straszliwe przypuszczenie spowodowa�o, i� w�osy stan�y mu d�ba. Zacisn�� szcz�ki i widz�c, �e tamto jest ju� przy nim - uderzy�. Paleodyjski miecz przeci�� ze �wistem powietrze i skrzesawszy snop iskier, odbi� si� jak po uderzeniu w najtwardsz� ska��. W tej samej chwili straszliwa si�a odrzuci�a Erlofa pod �cian�. Upad�, nie wypu�ci� jednak broni. Podni�s� si� obola�y, a gigantyczna sylweta sz�a ju� na niego. Nie w�tpi�, �e walczy z przeciwnikiem zbudowanym z kamienia. Nie wiedzia� wszak�e, czy ma do czynienia ze statu�, o�ywion� magi�, czy te� z demonem w rodzaju tych, jakie przyzywali na swoje us�ugi birvantyjscy czarownicy. Posadzka dudni�a pod nogami potwora. Bezkszta�tne r�ce wyci�gn�y si� w jego kierunku. Odskoczy� i zacz�� obchodzi� sarkofag. Demon szed� za nim, Erlof cofa� si� coraz szybciej, nie znajduj�c w my�lach �adnego wyj�cia z tej fatalnej sytuacji. Ostrze miecza zn�w uderzy�o w wyci�gni�t� kamienn� r�k�. Tylko zad�wi�cza�o i odbi�o si� z trzaskiem. Erlof znowu odskoczy� i dostrzegaj�c ci�ki kamie� le��cy na pod�odze, uchwyci� go i cisn�� z rozpacz�. Ugodzony demon zatrzyma� si� na moment, a Erlof wykorzysta� t� chwil�, aby zebra� si�y. A wi�c nie mia� wyj�cia. Skoro tak... Gdy przeciwnik zn�w ruszy� w jego kierunku, rycerz poczu�, �e ogarnia go szale�stwo. Zm�czenie, obrzydzenie i strach n�kaj�ce m�odego woja ju� od paru godzin, zaowocowa�y raptem w�ciek�o�ci�. Ze zwierz�cym rykiem, nie bacz�c ju� na nic, b�yskawicznie rzuci� si� na wroga. Od�upywane kawa�ki ska�y rozpryskiwa�y si� woko�o, gdy par� naprz�d. Potw�r cofn�� si� pod gradem uderze�; ale jego �apa, zako�czona czterema kamiennymi szponami, spad�a na he�m rozszala�ego rycerza. Blacha wygi�a si� i Erlof na chwil� straci� r�wnowag�. Padaj�c rozpaczliwie pchn�� od do�u. Poszczerbiona klinga ze�lizn�a si� po ciele bestii, gigantyczne ramiona rozwar�y si�, aby zmia�d�y� rycerza w u�cisku, lecz Erlof ostatkiem si� skoczy� w bok. Demon obr�ci� si�. Rycerz ci�ko dysz�c, oparty o sarkofag ujrza� raptem tu� przed sob� spowit� prochem rozsypuj�cej si� tkaniny czaszk� Monevora. Przed oczyma b�ysn�y mu rozwarte w trupim grymasie szcz�ki i zamkni�te oczy zmar�ego. Od widoku tych szcz�tk�w spad�o na Erlofa takie znu�enie, strach i zw�tpienie, jakiego nigdy jeszcze nie do�wiadczy�. Zrozumia�, �e jeszcze chwila, a zginie i w�wczas zn�w zad�wi�cza�y mu w uszach s�owa Arstata. Otrz�sn�� si� z martwoty i ci�� pot�nie. Ostrze przeszy�o i strzaska�o po��k�y szkielet; p�k�a i rozpad�a si� czaszka pokryta zasuszon� sk�r�, a miecz zazgrzyta� o dno kamiennej trumny. Wiedziony instynktem przetoczy� si� w k�t sali; bro� wypad�a mu z r�ki. Wsparty na �okciach le�a� wpatrzony w koszmar rozgrywaj�cy si� na �rodku pomieszczenia. Niezwyk�a jasno�� wydobywa�a si� z sarkofagu. Bia�e �wiat�o o�lepia�o tak straszliwie, �e musia� mru�y� oczy. W kr�gu niesamowitej po�wiaty zjawi�a si� posta� w czarnych szatach, kt�ra po chwili rozwia�a si� jak dym. Zapad�y ciemno�ci, a �ciany i pod�oga zadr�a�y gwa�townie; z�owieszczy ryk wype�ni� powietrze, z sufitu zacz�y sypa� si� od�amki muru, wype�niaj�c sal� py�em, kurzem i ha�asem. Posadzka dygota�a coraz gwa�towniej, on za� le�a� oszo�omiony nag�o�ci� wydarze�. Na ziemi� zacz�y wali� si� pos�gi, grube p�yty ze �cian i w ko�cu wielkie od�amy skalne. Traci� ju� �wiadomo��, gdy nagle pod wp�ywem wstrz�s�w zapad�a si� jedna z kaset pokrytych p�askorze�bami ukazuj�c schody. Nie wiedzia� kiedy i jak zerwa� si� i podni�s� miecz. W chwil� potem p�dzi� w g�r� po zakurzonych stopniach. Wszystko doko�a dygota�o coraz gwa�towniej. G�uchy huk, dobiegaj�cy z do�u, nabra� jeszcze wi�kszej si�y, gry Erlof dotar� do wielkiej, kamiennej p�yty u szczytu schod�w. Uchyli�a si� pod jego naporem, otwieraj�c drog� do komnaty pe�nej zwa��w gruzu. Tak�e tu, na powierzchni, wyczuwa�o si� dr�enie gruntu, tote� nie bacz�c na nic Erlof pu�ci� si� p�dem w kierunku ja�niejszego prostok�tu drzwi. Przebieg� przez kilka pomieszcze�, a� w ko�cu niby we �nie wypad� na pomniejszy dziedziniec, wbieg� do ciemnego przej�cia i pogna� ku bramie. By�a najciemniejsza godzina przed �witem. Ksi�yc wisz�cy ponad lasem rysowa� w ciemno�ci kszta�t fortecznego muru, nie rozja�niaj�c jednak placu poro�ni�tego drzewami. We wrotach nie by�o kraty, nie wida� te� by�o cia�a Arstata. Czuj�c jak dusi go wal�ce mocno serce, Erlof przemkn�� przez bram�, zbieg� na d� w�sk� �cie�k� pomi�dzy drzewami i, gdy by� ju� w lesie, upad�. Za nim rozleg� si� g�uchy grzmot jakby burzy przetaczaj�cej si� po niebie. Zabrzmia� gwa�townie, a potem zapanowa�a cisza. W mroku otaczaj�cym Erlofa zadrga� p�omie�. Co� pozbawia�o go spokoju, wyci�ga�o z koszmaru. By wci�gn�� w nowy? Najpierw uczu� czyje� palce zaci�ni�te na ramieniu, potem gwar g�os�w dooko�a. Poczu�, a potem zobaczy� promienie s�o�ca padaj�ce na twarz. Otworzy� oczy. Otaczali go skrzydlaci woje w poz�acanych zbrojach. - Przecie� to rotmistrz Erlof - powiedzia� znajomy g�os. Spojrza� w jego kierunku i dostrzeg� obrysowan� s�o�cem posta� rycerza. - Onotheon - wyszepta�. - Erlof! - krzykn�� kto� znowu. Jeszcze sekunda i Erlof trzyma� w ramionach cia�o Dyany. Onotheon chrz�kn�� i zdziwiony powi�d� wzrokiem po okolicy. - Twoja kobieta - mrukn�� widz�c, �e Erlof patrzy na niego wyczekuj�co - sprowadzi�a nas tutaj. Jecha�em do Cleynor; znale�li�my j� zemdlon� na drodze. Gdy przysz�a do siebie, zacz�a b�aga� o pomoc. Po�pieszyli�my na wskazane miejsce, lecz chocia� wielokrotnie przeszukiwali�my ca�y las, znale�li�my ci� dopiero teraz. Co tu si� w�a�ciwie sta�o? - Czarna Cytadela - odpar� Erlof. - Trafili�my do Czarnej Cytadeli. Revor, Arstat, Hellegren i Thorvald nie �yj�. Jej uda�o si� uciec, a ja zniszczy�em cia�o Monevora, w�adcy Tavonu. Onotheon z pow�tpiewaniem pokr�ci� g�ow�. - M�wisz jak ob��kany. Nie widz� tu �adnej cytadeli - powi�d� r�k� po okolicy, a rycerz ura�ony jego niedowierzaniem, spojrza� na po�udnie i zd�bia�. Nie widzia� niczego opr�cz faluj�cego jednostajnie lasu. - Tam by�y ruiny zamku! - rzuci� oniemia�y. - Przecie� chcieli�my zatrzyma� si� tam na noc! - Nie ma �adnych ruin - przerwa� Onotheon. - Nigdy nie s�ysza�em, aby by�y w tej okolicy. Erlof wstrz�sn�� g�ow�. - Niczego nie rozumiem - powiedzia�. - Tam sta�a Czarna Cytadela, siedziba kr�la, kt�rego pa�stwo podbili nasi przodkowie. W odwecie jego duch zabija� wszystkich, kt�rzy tam trafili. Zniszczy�em go i, cho� to dziwne, nie mam pewno�ci, czy post�pi�em s�usznie. - Urwa�, a jego wzrok pad� na powiewaj�c� nad oddzia�em chor�giew z god�em Paleodii. - To wszystko wydaje si� snem - doda� cicho i ukry� twarz w d�oniach.