5039
Szczegóły |
Tytuł |
5039 |
Rozszerzenie: |
PDF |
Jesteś autorem/wydawcą tego dokumentu/książki i zauważyłeś że ktoś wgrał ją bez Twojej zgody? Nie życzysz sobie, aby podgląd był dostępny w naszym serwisie? Napisz na adres
[email protected] a my odpowiemy na skargę i usuniemy zabroniony dokument w ciągu 24 godzin.
5039 PDF - Pobierz:
Pobierz PDF
Zobacz podgląd pliku o nazwie 5039 PDF poniżej lub pobierz go na swoje urządzenie za darmo bez rejestracji. Możesz również pozostać na naszej stronie i czytać dokument online bez limitów.
5039 - podejrzyj 20 pierwszych stron:
Tomasz Kanik
Lepszy �wiat
- 1 -
Rozsiedli si� przede mn�. Przed moim wielkim biurkiem z drogiej d�biny.
To by�o dw�ch facet�w. Obaj eleganccy, oko�o czterdziestki. Bardzo pasowali do moich stylowych foteli, kt�re
zajmowali. W og�le �wietnie komponowali si� z wystrojem ca�ego gabinetu. Zreszt�, wi�kszo�� moich go�ci wygl�da�a
w ten spos�b. A w�a�ciwie... ta wi�kszo�� STARA�A SI� tak wygl�da�. Nikomu bowiem nie uda�o si� osi�gn��
idea�u. Tym zdecydowanie uda�a si� ta sztuka - dwa idea�y siedzia�y sobie naprzeciwko.
Tak prezentowali si� tylko modele z czasopism, kt�re wydawa�em, ale ci raczej mnie nie odwiedzali. Kontakt z nimi
mia�em niewielki - oni brali ode mnie tylko swoje pensje, a to dzia�o si� w kasie, w zupe�nie innym biurowcu.
Zreszt�, pieprzy� ich wygl�d. Wygl�d nie ma tu nic do rzeczy. Siedzia�em przed nimi z rozdziawion� g�b� nie dlatego,
�e oczarowali mnie swoimi nienagannymi garniturami. O nie! Odebra�o mi mow� poniewa� oni POJAWILI SI�
ZNIK�D. Kilkana�cie sekund temu, kiedy podnios�em oczy znad papier�w, spostrzeg�em, �e ju� tu siedz�. P� metra
od moich wytrzeszczonych ga� i spogl�daj� na mnie �yczliwie.
No, no... Szczypanie si� w udo nie pomaga�o.
- Panie Jud, to nie s� �adne halucynacje. My przychodzimy w interesach - odezwa� si� uspokajaj�co ten siedz�cy po
mojej prawej.
- A jak.. Sk�d panowie raczyli?...
- Nie z tego �wiata... Nie z tego... - ten z lewej by� r�wnie mi�y. - Ale tego, zwa�ywszy nasze nag�e pojawienie, pan -
inteligentny cz�owiek interesu, na pewno si� ju� domy�li�.
- To oczywiste. - Prawy r�wnie� nie mia� �adnych w�tpliwo�ci co do mojej przenikliwo�ci. To mi�o z ich strony.
- A panowie... Z ca�a pewno�ci�... rzeczywi�ci?
- Ale�...- �achn�li si� obaj.- Zreszt� prosz� zadzwoni� po sekretark�. Niech ona rozs�dzi - dodali nieco ura�eni.
Zadzwoni�em po trzy drinki. Sekretarka wesz�a, wymieni�a u�miechy z moimi go��mi. Oni za�artowali, ona
odpowiedzia�a. Tak, byli rzeczywi�ci. Albo ja by�em sko�czonym wariatem, ale w obu tych przypadkach i tak nale�a�o
z nimi porozmawia�.
- Czym mog� panom s�u�y�?
- Chcemy, by wykreowa� nam pan kampani� reklamow�.
No jasne, a czego mogli ode mnie chcie� go�cie z za�wiat�w?
- Kampani� czego? Co panowie sprzedaj�? - m�j g�os by� troch� dr��cy.
Lewy si�gn�� do kieszeni.
- To - powiedzia�, stawiaj�c na biurku kolorowy walec zaopatrzony w srebrny �a�cuszek. Ca�o�� wygl�da�a jak
breloczek do kluczy.
- To �wietna zabawa - zapewni� z u�miechem. Wyj�� z kieszeni drugi taki sam - ciekawe ile jeszcze ich tam mia�? - I
rozpocz�� prezentacj�: potrz�sn�� nim energicznie, a wtedy walec zmieni� uk�ad kolor�w. Spojrza�em na niego
pytaj�co. U�miechn�� si� do mnie promiennie i znowu potrz�sn��. Walec znowu zmieni� kolorystyk�.
- I tak dalej? - spyta�em niepewnie. Ca�a sytuacja wyda�a mi si� idiotyczna: Dwa duchy prezentuj�ce mi dzieci�c�
zabawk�.
- Cierpliwo�ci szanowny panie Jud.- Potrz�sn�� jeszcze kilka razy.
- Teraz! - zatriumfowa�. Walec sta� si� jaskrawo czerwony, jego denko odskoczy�o, a z male�kiego wn�trz wyjecha�a w
g�r� miniplatforma. Na jej �rodku, w zg��bieniu le�a�a zielona pastylka.
- Niez�e, h�? - obaj byli bardzo z siebie zadowoleni.- Ale to dopiero pocz�tek...- Zrobi� pe�n� dramatyzmu przerw�.-
Teraz b�dzie najwa�niejsze.
- 2 -
Widzi pan, po za�yciu tej tableteczki dozna�by pan ogromnej przyjemno�ci. Rozkoszy wi�kszej, ni� jest pan to sobie w
og�le wyobrazi�. Nikt na Ziemi nie otar� si� nawet o podobn�... Zapewniam. I jest tylko jedno ale...
- Tak? Jakie? - by�em zaintrygowany. Ciekawie wpatrywa�em si� w pastylk�. Wielka przyjemno��, c�...
- Tak intensywne doznanie przyjemno�ci b�dzie najprawdopodobniej stresem nie do wytrzymania dla ludzkiego
m�zgu... No, mo�e nie za pierwszym razem. Ale podczas powtarzaj�cych si� pr�b - na pewno.
- Ta tabletka ma bowiem jeszcze jedna w�a�ciwo�� - doda� jego kolega. - Mo�na by� pewnym, �e ka�de nowe jej
za�ycie spowoduje rozkosz wi�ksz�, ni� mia�o to miejsce wcze�niej. Ka�da nast�pna dawka podnosi wy�ej poziom
odczuwanej przyjemno�ci. Jest coraz lepiej i lepiej, a� do...
- �mierci - doko�czy�em za niego.
- No w�a�nie - odpowiedzieli prawie jednocze�nie.
- A to panom nie przeszkadza?
- Nie. Nam w�a�nie o to chodzi.
Zapad�a cisza.
Przyznam, �e by�em zaskoczony.
- Chodzi wam o �mier� waszych klient�w? Czy dobrze zrozumia�em? - odezwa�em si�, nieco zmieszany.
- Tak jest kochany panie Jud. Ale, ale widz�, �e jest pan zak�opotany. Nale�� si� panu wyja�nienia.
- Jest pan przecie� po naszej stronie, nieprawda�?
Nie czekali na odpowied�.
- Opowiemy to panu w skr�cie. Bez zaciemniaj�cych spraw� szczeg��w.
M�wi�em ju�, �e nie pochodzimy z TEGO �wiata. Ale nie jeste�my, prosz� mi wierzy�, duchami, diab�ami, b�d�
innymi stworami rodem z ziemskiej mitologii. Aby tu przyby� nie pos�u�yli�my si� r�wnie� pojazdem
mi�dzyplanetarnym. NASZ �wiat od WASZEGO nie dzieli bowiem przestrze� kosmiczna. My istniejemy, tu� obok
was - r�wnolegle.
Nasz� ojczyzn� jest wszech�wiat zbudowany z alternatywnej, siostrzanej z wasz� formy materii. Wasz byt istnia� od
zarania dziej�w obok naszego. Dzieli nas wszystko i nic jednocze�nie. Ziemscy uczeni sformu�owali nawet na ten
temat osobna teori�. My jednak poszli�my dalej. Chcieli�my si� z wami skomunikowa�. I uda�o si�. Znale�li�my
spos�b na zamian� naszej materii w wasz�. Od tego ju� tylko krok dzieli� nas od stworzenia mo�liwo�ci osobistych
wizyt w tutejszym wszech�wiecie. My ten krok uczynili�my. Oto jeste�my! Siedzimy tu z panem.
Nasza rozmow� poprzedzi�y lata obserwacji waszej mentalno�ci, kultury, cywilizacji. Wiemy o was bardzo, bardzo
du�o...
Nie dzia�ali�my bez celu, jak si� pan zapewne domy�la. Gromadzili�my wiedz� o was w jasno okre�lonym celu.
Widzi pan, u nas zrobi�o si� niezno�nie ciasno. M�wi�c kr�tko - potrzebujemy waszej przestrzeni.
Popi�em ma�y �yczek z ci�kiej, grubodennej szklanki. Drink nie by� ju� zimny, ale nie dzwoni�em po nast�pnego.
- Dlaczego jeste�cie ze mn� tacy szczerzy? To do�� dziwne, �e m�wicie mi o waszych planach. - "Je�li to wszystko
prawda" - doda�em w duchu.
- Analizuj�c pa�sk� psychik� doszli�my do wniosku, �e tak b�dzie najlepiej. Najskuteczniej. Nie znaj�c prawdy, a
jednocze�nie widz�c skutki u�ywania naszego produktu, m�g�by pan podj�� jak�� pochopn� decyzj�. A tak wszystko
jest jasne. My lubimy jasne sytuacje. A to, �e zna pan ca�a prawd�, nie zmienia przecie� niczego.
- Hmm... A je�li si� nie zgodz�? - spojrza�em na nich przez �cianki naczynia, kt�re wci�� trzyma�em w r�ku.
- 3 -
- Wtedy p�jdziemy do pana konkurencji. A musimy zaznaczy�, �e wiele pan wtedy straci. Koszty nie s� dla nas wa�ne.
Dysponujemy kwotami niewyobra�alnie wielkimi. Nawet w pana skali.
- W takim razie prosz� spr�bowa� mnie zaskoczy� - m�wi�em to z do�� kpi�cym u�mieszkiem. By�em bowiem
BARDZO bogaty.
Powiedzieli t� sum�.
- Na czysto - doda� Lewy.
Cholera jasna. Z takimi pieni�dzmi mo�na zrobi� w�a�ciwie wszystko.
- Zgadzam si� - mia�em spocone d�onie. Wytar�em je w spodnie.
- A widzi pan.
- Chcia�bym pozna� szczeg�y dotycz�ce produktu - stara�em si� nada� memu g�osowi profesjonalne brzmienie. W
g�owie wci�� hucza�a mi TA suma. M�j Bo�e...
- Nie musi pan zna� szczeg��w. Dostarczymy gotowy towar w dowolnej ilo�ci. Musi pan wiedzie� tylko tyle, ile
m�wi� b�d� reklamy. Czyli:
Walec zmienia kolor po ka�dym potrz��ni�ciu. Gdy stanie si� czerwony - ukazuje si� tabletka. Zmiany kolor�w to
czynnik losowy. Walec mo�e poczerwienie� po pierwszym, lub po dziesi�ciotysi�cznym potrz��ni�ciu. Tabletka daje
rozkosz. Przy ka�dym kolejnym za�yciu wi�ksz�. W ko�cu ZAWSZE, ko�czy si� to �mierci�. To wszystko.
- I ludzie to kupi�?
- W tym pa�ska g�owa. My s�dzimy, �e tak.
- Jeszcze jedno. Jak wygl�da� b�dzie Ziemia po waszej... akcji?
- Prawie tak samo jak teraz. Mo�e zmienimy tylko kierunek w kt�rym zmierza wasza cywilizacja. B�dzie po prostu
mniej komercji. Nie chcemy przecie�, by kto� nas st�d wykurzy� nasz� w�asn� broni� - u�miechn�� si�. - A wygl�da�
b�dzie podobnie. Wy jeste�cie ca�kiem dobrze do tego �wiata przystosowani. Po co wi�c eksperymentowa� -
przybierzemy wasz�, gotow� form�. Pewnie ci z was, kt�rzy prze�yj� - oby by�o ich jak najmniej - niczego nie
zauwa��. Zasymilujemy si� z nimi. Bezpo�rednio zlikwidujemy tylko konieczne nadwy�ki ludzkie. Mo�e przy pomocy
ma�ej epidemii, kto wie... Bo wie pan, epidemii pr�bowali�my ju� wcze�niej. Ale zawsze albo wasz uk�ad
odporno�ciowy albo wasze laboratoria dawa�y sobie z nimi rad� zbyt szybko. Przed oczekiwanym przez nas fina�em.
- Czyli niekt�rzy z nas zostan�? - "Na przyk�ad ja"- pomy�la�em.
- Tak. Je�li np. pan nie za�yje naszej pastylki, pozostanie pan przy �yciu. Razem ze swoj� fortun�.
Przesta�em mie� jakiekolwiek w�tpliwo�ci. To by� interes mojego �ycia. Je�li kto� to �yknie, to jego zmartwienie. Ja nie
zamierza�em. A co mnie obchodzi�a reszta? Roze�mia�em si�.
- No to umowa stoi.
- Prosz� sprawdzi� swoje konto. Jedna trzecia kwoty, o kt�rej m�wili�my, zasili�a w�a�nie, pa�skie konto w Szwajcarii.
I znikn�li. Tak po prostu.
Po��czy�em si� ze swoim bankiem. Poda�em kod i has�o.
- Ostatnie wp�ywy - powiedzia�em do czytnika mowy. Na ekranie pojawi�a si� LICZBA. A wi�c m�wili prawd�.
***
- Wy��cz to Tele - Tez by� zniecierpliwiony. - To s� bzdury. A ostatnio nawet niebezpieczne bzdury.
Mia� na my�li najnowsze reklamy: Pastylki Rosn�cej Rozkoszy. TYLKO �MIER� NAS OGRANICZA - CZY TO CI�
ODSTRASZY? - Pytali z ekran�w wysportowani m�odzie�cy.
- Mnie odstraszy - mrukn�� do siebie.
- Co m�wi�e� - Ariad przeci�gn�a si� leniwie.
- �e to bzdury.
- 4 -
- Taak, ale nie�le wymy�lone...Ten walec...Nigdy nie wiesz, czy zadzia�a w�a�nie teraz. I pastylka. Pomy�l, za ka�dym
razem jest lepiej i lepiej. To musi wci�ga�. Chyba... chcia�abym spr�bowa�
- A �mier�? Czy to ci� nie odstrasza? - wyszczerzy� z�by w sztucznym u�miechu, na�laduj�c postacie z reklam�wki.
- Eee...To tylko taki slogan, �eby zach�ci�.
Tez nie wygl�da� na przekonanego.
- Zobaczymy.
To wszystko bardzo mu si� nie podoba�o. Wszyscy oszaleli na punkcie walc�w. A w�a�ciwie - na punkcie tabletek. To
ca�e potrz�sanie i czekanie na jednolit� czerwie� wygl�da�o tylko na przyn�t�.
Przyjemno��, kt�ra zmierza�a do �mierci - przecie� to jaki� koszmar. Ale ludzie to kupili. To go przygn�bia�o. I jeszcze
Ariad - te� chcia�a spr�bowa�. Obj�� j�.
- Lepiej daj sobie z tym spok�j. Co mo�e by� przyjemniejsze od tego, �e si� kochamy.
Przytuli�a si� do niego ca�ym cia�em.
- Masz racj� - wyszepta�a.
***
Czeka� na Ariad. Nie przychodzi�a, chocia� godzina, na kt�r� byli um�wieni dawno min�a. Sta� lekko przygarbiony z
r�kami w kieszeniach. Na wybrze�u, ko�o wej�cia do starego nieu�ywanego ju� portu, gdzie mieli si� spotka�. Robi�o
si� coraz p�niej. Nadchodzi�a godzina dnia, kt�r� Tez lubi� najbardziej. S�o�ce sta�o nisko, otoczenie nabra�o
wyra�nych, ciep�ych kolor�w.
- Szkoda, �e ci� tu nie ma, Ariad - powiedzia� do siebie. Nikt nie m�g� go s�ysze� - wok� nie by�o �ywego ducha.
Jedna my�l nie dawa�a mu spokoju: A je�li to wzi�a? Co wtedy? Czy b�dzie umia�a przesta�? Na razie nie uda�o si� to
przecie� nikomu. Ka�dy, kto pr�bowa� Tabletek, ko�czy� tak samo... Eskalacj� przyjemno�ci przerywa�a �mier�.
Wszyscy o tym wiedzieli, ale - pokusa by�a zbyt wielka.
"Mo�e jeszcze nie tym razem"- to zdanie wypowiada� pewnie ka�dy, decyduj�cy si� na nast�pny krok. I ka�dy z nich
chcia� wierzy� w jego prawdziwo��.
A je�li nawet Ariad - jako ta jedyna, pierwsza w �wiecie - zatrzyma si� w por�? Czy �ycie z nim b�dzie jej wystarcza�?
Po tym, gdy do�wiadczy�a tak niewyobra�alnych przyjemno�ci? Wszyscy bior�cy byli przecie� zgodni - tego prze�ycia
nie mo�na by�o por�wna� do niczego innego.
- Tego nie da si� opisa� - brzmia� mu w uszach g�os kumpla na godzinie po za�yciu jego pierwszej Pastylki. Cztery dni
p�niej ju� nie �y�. Ostro poszed� - zamkn�� si� w pokoju z zapasem Walc�w.
To �a�osne - musz� by� zazdrosny o tabletki - Tez u�miechn�� gorzko. - Takie czasy...
Postanowi� p�j�� do jej mieszkania. Miasto wygl�da�o na opuszczone - puste ulice, walaj�ce si� wsz�dzie �mieci,
w�r�d kt�rych dominowa�y jaskrawo czerwone walce. Puste...
- Szybko posz�o - Tez nadal m�wi� g�o�no do siebie - Kilka tygodni kampanii reklamowej zapraszaj�cej do
samob�jstwa i tyle... Nowoczesna Hedonistyczna Apokalipsa - za�mia� si� gorzko. - Przetrwaj� nieliczni. A ci, kt�rzy
odejd�?
- MO�E NA TO TYLKO ZAS�UGUJECIE!!! - jego krzyk sp�oszy� stadko wr�bli przesiaduj�ce na pobliskim krzaku.
By� na miejscu.
Stan�� przed domem Ariad. Na jego �cianie jaskrawi� si� wielki plakat reklamuj�cy Walce.
- SKURWYSYNY!! - znowu krzycza�. To mu si� akurat podoba�o, nie musia� si� ju� niczym i nikim kr�powa�. To by�
koniec �wiata, jaki zna�. Wiedzia� o tym.
Tylko komu mog�o zale�e� na czym� takim? Pewnie nigdy si� tego nie dowie.
Cisn�� kamieniem w tablice. Bezsilno��...
Spojrza� w g�r�. Z okna przygl�da�a mu si� Ariad. Musia�a go us�ysze�. Patrzy�a na niego szklanym, oboj�tnym
wzrokiem. Zna� to spojrzenie. Wszyscy wychodz�cy z krainy rozkoszy, obdarzali nim zastan� po powrocie
rzeczywisto��.
- 5 -
"Co my tu robimy?" - pyta�y oczy dziewczyny.
- Wszyscy... Wszyscy, ale nie ty! - Powiedzia� to bardziej do siebie ni� do niej i wbieg� na schody starej,
dwudziestowiecznej kamienicy..
Wszed� do jej pokoju. Podesz�a do niego bez s��w. By�a smutna.
- To by�o... - wyszepta�a.
- Nie opowiadaj mi tym. Przynajmniej na razie...
- Wiesz Tez... Ja nie wiem, czy b�d� umia�a...
- Przesta� - doko�czy� za ni�.
Opu�ci�a g�ow�. Wygl�da�a jak skazaniec. Cz�owiek, kt�ry wie, �e jego losy s� przes�dzone.
I tu si� mylisz - pomy�la�.- Ciebie im nie oddam. Wzi�� j� za r�k� i wyprowadzi� z ciasnego, zagraconego
pomieszczenia, w kt�rym mieszka�a.
Poszli do portu. Razem. Ariad by�a coraz bardziej rozmowna.
- Wiesz, to by� tylko raz - m�wi�a- Wi�cej tego nie wezm�. To by�o tylko z ciekawo�ci. - Roze�mia�a si� niezbyt
szczerze.
Dobra, dobra. Wiedzia�, �e wszyscy tak m�wili.
- Albo wiesz, spr�buj� jeszcze raz. - Wystarczy�o dziesi�� minut, aby Ariad zmieni�a zdanie - Nic mi si� nie stanie za
drugim razem... Mogliby�my to zrobi� oboje! To by nas do siebie zbli�y�o.
G�wno prawda. Ka�de z nas b�dzie my�le� tylko o tym jak mu by�o. I jak b�dzie. Nast�pnym razem.
W ko�cu znalaz� to czego szuka�. Port turystyczny. Na wodzie ko�ysa�y si� lekko jachty nale��ce do bogaczy z miasta.
W�a�ciwie teraz nie nale�a�y do nikogo... Bogacze poszli pod n� jako pierwsi.
Tez zna� si� na �odziach - pracowa� na nich niejeden sezon. Wskoczy� na pok�ad najbli�szej. Mia�a pe�ny bak, by�a w
bardzo dobrym stanie. Wr�ci� na brzeg, po torby z zapasami. Sklep�w nikt ju� nie pilnowa�.
Jacht wyposa�ony by� w du�y zapas wody, znalaz� te� liofilizowan� �ywno��. Starczy�oby na p� roku. Poza tym by�y
te� w�dki.
- Wskakuj! - krzykn�� do Ariad.
Gdy dziewczyna by�a na pok�adzie, rzuci� cumy i odpali� motor. Ruszy� w stron� otwartego morza. Zapada� zmrok. Nie
mia� zamiaru wyp�ywa� daleko.
- Na pocz�tek wystarczy kilometr - m�wienie do siebie wesz�o mu w krew.
Arid nie mog�a go s�ysze�, by�a pod pok�adem - zamkni�ta w mesie. Ot tak, na wszelki wypadek, gdyby okaza�o si�, �e
tabletki maj� nad ni� wi�ksz� w�adz� ni� przypuszcza�.
- Tez, nie wyg�upiaj si�! - to by� jej krzyk. - Nie b�d� ucieka�! Obiecuj�, �e nigdy ich wi�cej nie wezm�!
Tak, w tej kwestii byli zgodni...
***
- Jest pan bardzo bogatym cz�owiekiem, panie Jud - znowu pojawili si� w moim gabinecie. Ci sami, nienagannie ubrani
ludzie interesu.
- By�em bogaty ju� przed waszym zam�wieniem - nie chcia�o mi si� z nimi gada�.
- Ale teraz ma pan jeszcze wi�cej...To chyba lepiej. No nie?
- Do rzeczy - sta�em si� opryskliwy.- Czego jeszcze chcecie? Zabi� kogo� jeszcze? Niewiele ju� tego zosta�o...
- Oho, czy�by wyrzuty sumienia? W pana zawodzie...No, no.
Zacz��em przegl�da� gazet�. Nieaktualn� zreszt� - prasa te� si� ju� nie ukazywa�a... Nie wygl�dali na ura�onych.
- A je�li chodzi o nasz� akcj� - wszystko posz�o naprawd� �wietnie, jeste�my wdzi�czni. Jak to pan raczy� okre�li�?
"Niewiele tego zosta�o"... �wi�ta racja. Tak, nied�ugo zaczniemy si� tu pojawia�.
- 6 -
Nawet epidemia nie b�dzie potrzebna. Musz� si� tu do czego� przyzna� - jeste�my nawet... troch� zaskoczeni
wynikiem pana kampanii. To by�o bardzo profesjonalne.... Bardzo...
- To by�a WASZA kampania, nie MOJA. Wy...
- No ju�, spokojnie. Niech panu b�dzie, �e nasza. Prosz� bardzo.
U�miechn�li si� zgodnie... Pieprzone bli�niaki.
- Ma�y prezencik dla szanownego pana. Na zgod�.
Po�o�y� na biurku z�oty walec.
- To specjalna rzecz, robiony na zam�wienie, specjalnie dla pana.
Teraz z kolei ja si� u�miechn��em.
- Nie my�licie chyba, �e tego u�yj�? A� takich wyrzut�w sumienia to ja nie mam!
- Prosz� zrobi� z tym co si� panu spodoba. Dodam tylko, �e tego walca wcale nie trzeba potrz�sa�, wystarczy tylko o
tu, nacisn�� i gotowe - b�dzie mia� pan pastylk� jakiej ten �wiat nie widzia�. Jak ju� wspomnia�em, dopasowan�
specjalnie do pa�skich potrzeb i gustu... Wystarczy wzi�� j� tylko raz...
Znikn�li. Siedzia�em chwil� w milczeniu. Potem wzi��em do r�ki walec. By� mi�y i ch�odny w dotyku... Nacisn��em -
ukaza�a si� z�ota pastylka.
- Tak... Zmieni�em ten �wiat. Do sp�ki z nimi i z tob� - powiedzia�em do pigu�ki, zanim wsadzi�em j� sobie do ust.
Popi�em szkock�.- Nic tu po mnie.
***
Tez �owi� ryby na obiad. Siedzia� na pok�adzie jachtu, ubrany tylko w k�piel�wki. Jego cia�o mia�o kolor ciemnego
kasztanu. Ariad sta�a obok i wygl�da�a podobnie.
- Kiedy wracamy? - spyta�a.
U�miechn�� si� do niej.
- A my�lisz, �e ju� mo�emy? - odpowiedzia� pytaniem. ��d� ko�ysa�a si� lekko, by�o cicho i bardzo ciep�o.
- My�l�, �e tak...- by�a powa�na. - Nie mam ju� prawie tych sn�w...
- Prawie. . - zapatrzy� si� w du�y kolorowy sp�awik. Ryby nie chcia�y dzisiaj bra�. Musz� zmieni� miejsce, albo na
obiad znowu b�dzie liofilizowana papka.
- Czy ty kiedykolwiek zapomnisz? Ariad?
Poca�owa�a go.
- Ju� nie pami�tam.
Chcia� w to wierzy�. Zreszt� i tak musz� kiedy� wr�ci� na l�d. Nie mog� ca�ego �ycia sp�dzi� na tej �ajbie. To znaczy
Ariad nie mog�a. Bo gdyby to tylko od niego zale�a�o - to czemu nie. Nie t�skni� za tamtym �wiatem. Tutaj wszystko
by�o prostsze. �eglowa�, �owi� ryby, rozmawia� z Ariad. Nie potrzebowa� niczego innego. Ale ona chcia�a ju� wraca�.
Czu� to.
Ruszy� si� niewielki wiatr.
- Stawiamy �agle - m�wi� zwijaj�c ko�owrotek- Dzisiejszy obiad zjemy w porcie.
Musia� jej kiedy� zaufa�. Bez tego to nie mia�oby sensu.
Po chwili nabrali ju� szybko�ci i p�yn�li w kierunku l�du. Jacht porusza� si� lekko, jakby wa�y� tylko odrobin�. Ten sta�
za sterem i czu� si� szcz�liwy.
- Tak, to jest to - mrucza� do siebie. Spojrza� na dziewczyn� - wygl�da�a jak morska syrena, smuk�a ze zmierzwionymi
d�ugimi w�osami.
Widzia� ju� port. Krz�tali si� tam jacy� ludzie, co wyda�o si� mu bardzo dziwne - przecie� gdy opuszczali miasto, by�o
ono niemal ca�kowicie opustosza�e...
A teraz port wydawa� si� t�tni� �yciem - kto� macha� do nich rado�nie i g�o�no krzycza� s�owa powitania.
Sprawnie przybili do brzegu. Czyje� pomocne d�onie chwyci�y ich cumy. Wyskoczyli na portowy, obmurowany brzeg i
rozejrzeli si�. Stoj�cy woko�o wygl�dali przyja�nie. Wszyscy m�odzi, pi�kni.
- 7 -
- Nierealni, zbyt idealni, aby mogli by� prawdziwi - przemkn�o przez g�ow� Teza.
- Czuj� si� jak na greckim Olimpie - Tez szepn��, do ucha dziewczyny - wsz�dzie m�odzi bogowie...
- Sk�d przybywacie? - zagadn�� ich �agodnie jaki� barczysty m�odzieniec - Wygl�da na to, �e od dawna jeste�cie w
podr�y...
- Jeste�my st�d, z tego miasta... Uciekli�my, gdy zacz�� si� ten tabletkowy koszmar... -Tez m�wi� spokojnie, jakby
ostro�nie. Wci�� nie wiedzia� z kim ma do czynienia.
- Tak...To by�o straszne. Dobrze zrobili�cie. - powiedzia� m�odzieniec wygl�daj�cy jak o�ywiona rze�ba Apolla. - A
teraz witajcie w nowym �wiecie. Sporo si� tu zmieni�o, zreszt� - sami zobaczycie. Skoro uciekli�cie od TAMTEGO
miasta, teraz powinno si� wam tu podoba�...
Ruszyli w kierunku domu Ariad.
Po drodze, na placu w centrum miasta, odbywa� si� wiec. Jaki� m�ody cz�owiek sta� na prowizorycznie wzniesionym
podwy�szeniu z pustych skrzynek po owocach. Jego oczy b�yszcza�y pionierskim entuzjazmem. M�wi� bardzo g�o�no i
wyra�nie. S�yszeli ka�de s�owo.
- Dawna rzeczywisto�� odesz�a. Ten �wiat nale�y teraz do nas - zar�wno do tych, kt�rzy przetrwali Apokalips�, jak i do
tych , kt�rzy dopiero tu przybyli. Niezale�nie od tego, czy �y�e� tu wcze�niej, czy te� jeste� w tym �wiecie pionierem,
musisz uwierzy� w jedno - Nowy �wiat b�dzie lepszy od twojej dotychczasowej realno�ci...
- Wierzysz w to? - Ariad patrzy�a powa�nie na Teza.
- Tak...Chc� im wierzy�. To by�aby wspania�a prawda...A ty?
- C�... zobaczymy - nie chcia�a zniech�ca� go swoim sceptycyzmem. Ale jako� nie mog�a uwierzy� w Lepszy �wiat.
Dlaczego teraz mia�oby by� lepiej ni� wcze�niej, przecie� starego z�a nikt nie narzuca�. Ono pojawi�o si� spontanicznie,
oddolnie. A skoro co� spieprzy�o si� raz, to dlaczego nie mia�oby spieprzy� si� tak samo, w kolejnym podej�ciu.
Oczywi�cie chcia�a, by aby by�o inaczej, ale nie mog�a zdoby� si� na optymizm. By�a realistk�. Tez to co innego - on
zawsze by� marzycielem. Jego �wiat od dawna by� LEPSZY, poniewa� sam go sobie stworzy�. Od lat �y� u�ud�, zna�a
go dobrze. Umia� by� szcz�liwy nawet w starej rzeczywisto�ci. To, co sta�o si� teraz, tylko potwierdza�o jego wiar�
dobry koniec bajki, kt�r� by�o jego �ycie.
Ona by�a inna - dlatego wzi�a tabletki. Chcia�a, aby chocia� koniec by� przyjemny.
- P�jd� po swoje rzeczy. Od teraz b�dziemy mieszka� razem - Tez by� pe�en energii.
Gdy Ariad zosta�a sama, podesz�a do swojej starej szafy i otwar�a j� szeroko - w �rodku pachnia�o kurzem. Zdj�a z
p�ki du�e kartonowe pud�o. Otwar�a je - walce by�y na miejscu. Dziesi��, tyle na pewno wystarczy.. Na wypadek,
gdyby ten �wiat nie okaza� si� jednak LEPSZY...